W cieniu czeremchy - Magdalena Niedźwiedzka - ebook + książka

W cieniu czeremchy ebook

Magdalena Niedźwiedzka

0,0
37,60 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Tom piąty „Sagi rodu Deynarowiczów” przedstawia dzieje dwóch pokoleń – Rozalki i Franciszka oraz ich córek: uwielbianej przez wszystkich Marty oraz jej młodszej siostry, pięknej Heleny. W życie nierozłącznych panien Deynarowicz wkraczają bezpardonowi, czarujący mężczyźni i powodują spore zamieszanie.

Żegnamy Sejny i witamy gubernialne miasto Suwałki, gdzie stacjonują oddziały wojsk carskich, co – jak się okaże – nie jest bez znaczenia dla opowiadanej historii. Na początku XX wieku w Europie wybucha wielka i okrutna wojna. To ona przyniesie obu siostrom bodajże największą, nigdy niewyjaśnioną tajemnicę.

Magdalena Niedźwiedzka, autorka zbeletryzowanych biografii „Królewska heretyczka” i „Maria Skłodowska-Curie” oraz bestsellerowego cyklu „Zmierzch Jagiellonów”. W wolnych chwilach maluje obrazy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 296

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Copyright © Magdalena Niedźwiedzka, 2024

Projekt okładki

Luiza Kosmólska

Zdjęcie na okładce

© 02irina/Adobe Stock

© Isabelle Lafrance/Arcangel.com

Redaktor prowadzący

Anna Derengowska

Redakcja

Ewa Witan

Korekta

Maciej Korbasiński

ISBN 978-83-8391-583-8

Warszawa 2024

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

Rok 1877, Sejny, zima

Wargi Franka okazują się subtelne niczym dotyk motylich skrzydeł. Poruszają się leniwie i zmysłowo. Rozalka wiele razy wyobrażała sobie, że Franek ją pocałuje, lecz nie spieszył się z tym. Wyobraźnia dostarczała więc wrażeń, których odmawiała rzeczywistość. Panna Buczeniewska wpatrywała się nocami w sufit. Zwykle na kilka magicznych chwil zamieniał się w urodzajny sad. Przysięgłaby, że widzi wtedy światło księżyca tańczące wokół jabłoni uginających się pod ciężarem owoców. Nic to, że akurat mieli srogą zimę.

Wszystko, co sobie wyśniła, okazało się inne od tego, co jej ofiarował Franek. Marzenia i zachcianki zwykle błądzą nie tym szlakiem, który jest człowiekowi przeznaczony. Ale taka jest Rozalia – przewiduje zdarzenia, naddaje im znaczenia, dopisuje zakończenie do sytuacji, które mają nigdy nie zaistnieć, i przydaje sensu przypadkowi. Kryguje się teraz, wsparta o ogrodzenie. Rozgrzana pocałunkami flirtuje z Frankiem. Nie przeszkadza jej, że Deynarowicz ma pospolity wygląd i trzeba mu będzie zajrzeć w duszę, by dostrzec cokolwiek barwnego. Tymczasem Rozalia zajęta jest czymś innym. Czuje się przy Franciszku bezpiecznie. Mimo to woli, żeby nie wspominał o ślubie, pragnie się rozejrzeć, posmakować świata, zobaczyć ludzi, może nawet wyjechać gdzieś daleko, choćby do samego Augustowa.

– Nie szukam męża, nigdy nie lubiłam tego, co lubiły moje koleżanki – uprzedza zawczasu.

Zimno zaczyna dawać jej się we znaki, mróz wślizguje się pod cienki materiał ładnego, jesiennego płaszcza, który Rozalia z uporem nosi nawet podczas trzaskającego mrozu.

– Czyli? – zaciekawia się Franciszek. – Umiesz określić, co ci się nie podoba w mężczyznach, czy też zwalczasz ich dla samej zasady? Nie dalej jak wczoraj zapewniałaś, że mnie kochasz.

– Dziwny jesteś.

Rozalka uśmiecha się kokietująco. Franek ma zwyczaj dociekania sedna sprawy, podczas gdy ona po prostu toczy dialog, dzisiaj mówi o czymś to, jutro zupełnie coś innego. Życie jest jak rozlewisko, trudno dostrzec wszystkie odnogi cieku wodnego, każdy jego strumień jest tą samą rzeką, a przecież wygląda inaczej. Podobnie jest z Rozalią. Jej poglądy ewoluują.

– Może i jestem dziwny, za to mam doskonałą pamięć.

Śmieją się. Śmiech utwierdza oboje w przekonaniu, że wierzą w to samo i podobnie myślą. Uwaga o doskonałej pamięci Franciszka brzmi jak zawoalowana groźba.

– Dlaczego nadal jesteś kawalerem? Żadna cię nie chciała?

Rozalia zna odpowiedź, ale chce usłyszeć wersję Franka. Zastanawia się, czego brakuje temu dwudziestodziewięcioletniemu mężczyźnie, że panny omijają go szerokim łukiem. Dla niej jest opiekuńczym, pełnym miłości przyjacielem.

– Niby taka jesteś oryginalna, a przejmujesz poglądy ulicy.

Deynarowicz marszczy brwi. Sądził, że Rozalka jest nim oczarowana, bardzo się o to starał. Jej pytania go uraziły. Obojętnym wzrokiem odprowadza sąsiadkę Buczeniewskich, aż ta wreszcie przestaje oglądać się za siebie, otwiera furtkę i znika pośród brzydkich zabudowań. Nie chce, by ktokolwiek go słyszał.

– Kiedyś wspominałeś o podróżach. – Rozalka zmienia temat. Jej policzki płoną, a może tylko bronią się przed mrozem. – Pamiętasz? – Ścisza głos i szepcze teraz prosto w ucho Franka, wywołując w nim dreszcze.

Oddech Rozalki zawsze pachnie miętą, panna Buczeniewska sypie jej bez umiaru do własnoręcznie robionych cukierków.

– Może rzeczywiście pasujemy do siebie? – rozmarza się dziewczyna. – Gna nas przed siebie.

– Obawiam się, że każde pędzi w inną stronę – zauważa twardo młody mężczyzna.

– Skąd wiesz, dokąd zmierzam? W ogóle cię to nie interesuje, stale mówisz o sobie.

Większość ich rozmów kończy się sprzeczką. Rozalkę to bawi, odkąd ktoś jej powiedział, że to oznaka głębokiego uczucia.

Sztywna gałąź brzozy zasypuje oboje suchym śniegiem, kłującym niczym milion igiełek. Rozalka poprawia zsuwającą się z włosów wełnianą chustę.

– No więc dokąd zmierzasz? – pyta Franek, co wywołuje w dziewczynie konsternację.

Chciałaby uwagi ukochanego, pełnej zrozumienia troski i miłości. Deynarowiczowi można to wszystko przypisać, a mimo to wydaje się samolubny. Jego zmysłowe pocałunki są beznamiętne. Cokolwiek czyni, robi dla siebie. Rozalka napomina się w duchu. Zbyt dużo wymaga, to pewne.

Irytacja Franka staje się zauważalna, jego czoło marszczy się i wygładza na przemian. Młody człowiek obchodzi dziewczynę i staje pośrodku drogi na szeroko rozstawionych nogach.

– Mówi się, że odważni korzystają z wojny cara z sułtanem… – zaczyna Rozalka, ale Franek jej przerywa.

– Po co to mówisz?

Byłoby prościej, gdyby wysłuchał całej wypowiedzi, niemniej ma zwyczaj ustosunkowywać się do cudzych słów, nie poznawszy nawet połowy. Irytuje się bez powodu. Wydaje mu się, że w lot chwyta myśli i zamiary dziewczyny, chociaż to nieprawda.

– Rzutcy mężczyźni zarabiają na dostawach dla armii – tłumaczy z politowaniem panna Buczeniewska.

Powtarza słowa ojca. Ludzie często przytaczają cudze opinie, gdyż brak im pewności siebie, może doświadczenia, może wiedzy i bystrości.

– Bzdura! Niełatwo jest zarobić na armii! – oburza się Franek, odpierając jej atak, czym innym jest bowiem złoś­liwa uwaga o bogaceniu się na wojsku?

– Próbowałeś zbić majątek? – upokarza go Rozalia.

Celowo drażni ukochanego. Bliźni wykorzystują każdy rodzaj przewagi nad innymi, zwłaszcza psychicznej. W każdym człowieku drzemie pewien rodzaj okrucieństwa, potrzeba wzburzenia czyjejś krwi, jątrzenia i szukania zaczepki, wykorzystywania słabości.

Franek przygląda się delikatnym rysom ukochanej.

– Czy ty aby na pewno jesteś kobietą? – pyta miękko. – Nie zależy ci na małżeństwie, gadasz o wojnie i interesach.

– Bo ja jestem zjawą.

– Pokażesz mi się w nocy w całej swojej zjawowatości?

To pytanie wyzwala w Rozalce gwałtowne uderzenia krwi do głowy. Dziewczyna czuje rozkosz, która budzi się wyłącznie za jego sprawą. Pragnie tego doznania, zdarza się, że prowokuje Franka w nadziei, że ten powie coś gorszącego, czego nie da się powtórzyć ojcu, a właściwie nikomu na świecie.

– Zignoruję to pytanie, ponieważ nie wiem, co się za nim kryje – oświadcza wyniośle.

Oczy Rozalki błyszczą. Zdaje sobie sprawę, że Franek jest tym, który ją zaprowadzi do małżeńskiej sypialni, to przed nim rozchyli uda i to w jego twarz uderzy jej stłumiony jęk, gdy pozbawi ją dziewictwa. Jemu będzie rodzić dzieci. Zapiera jej dech w piersi. Mróz przemienia się w upalne lato.

Franka irytuje jej milczenie.

– Czas na mnie – rzuca z gniewem.

– Idź w takim razie.

– Mogłabyś chociaż raz udać, że ci na mnie zależy!

– Dlaczego miałabym udawać? W czyim interesie? – Cmoka go w policzek.

Zdenerwowanie odbiera mężczyźnie jasność myślenia. Sylwetki mijających ich ludzi giną w gęstych płatkach śniegu.

– Wracaj do siebie – nakazuje Rozalia, a chwilę później znika w domu, przed którym stali.

Dopiero w ciepłej sieni opiera się o drzwi i przestaje się kontrolować. Czuje szalone bicie serca i nieopisaną radość.

– Nie pozwolę ci się związać z Deynarowiczem!

Głos ojca wypełnia całą sień, zdaje się rozsadzać ją od środka. Rozalia kuli się mimo woli i zasłania uszy.

– A co mi zrobisz, ojcze? – odpowiada z gniewem, opanowując strach. – Zamierzasz mnie uwięzić?

Przewaga fizyczna starego Buczeniewskiego w lot staje się bez znaczenia. Jego wzrost w połączeniu z porażająco chudą sylwetką czyni z Antoniego karykaturę siebie samego.

– Zhardziałaś! – mruczy, znikając w głębi domu.

– Jestem dokładnie taka, na jaką mnie wychowałeś! – krzyczy za nim Rozalia.

Pokolenie za pokoleniem rodzice popełniają ten sam błąd. Wydaje im się, że mają prawo kierować życiem swoich dzieci, ba, że wiedzą lepiej, czego brakuje ich pociechom, czego powinny pragnąć i przed czym uciekać. Traktują je niczym natrętną i niedorozwiniętą część siebie samych.

– Zmień ton, moja panno!

Stara śpiewka!

Antoni porusza się po domu niczym duch. Rozalii wydaje się chwilami, że przenika przez ściany. Wyłania się z najmniej spodziewanej strony, tak bezszelestnie, że momentami wzbudza w niej trwogę.

– Mam dwadzieścia cztery lata! – przypomina mu Rozalia. – Na szczęście kobiet w tym wieku nie nazywa się już starymi pannami, nie istnieją na nas właściwe określenia, wobec tego pozwól mi żyć po swojemu. Jestem, jaka jestem.

Antoni z trudem powstrzymuje uśmiech. Widać, że poglądy córki bawią go i zarazem budzą w nim dumę.

– Nie moja wina, że odtrącasz porządnych, solidnych, zamożnych mężczyzn i uganiasz się za miernotą – stwierdza oschle.

– Odtrącam tych, których nie kocham. Co masz przeciwko Franciszkowi?

Szczerość córki jest Buczeniewskiemu nie w smak. Woli grę w pana i niewolnicę, nie musi się wtedy tłumaczyć. Co ma przeciwko Franciszkowi? Gdyby wiedział, ukręciłby mężczyźnie łeb! Szczęście Deynarowicza, że Antoni nie odkrył jeszcze wszystkich jego grzechów. Instynkt podpowiada mu, że ma do czynienia z oszustem, marną podróbką dżentelmena, rozwłóczonym, kochającym tylko pieniądze farbowanym lisem.

– Jest nieudacznikiem – mówi wymijająco.

– Bzdura! – oburza się Rozalka. – Świetnie zna się na koniach, wszędzie go potrzebują.

– Nikt nie potrzebuje Deynarowiczów – upiera się Antoni. – Nie wiadomo, kim właściwie są. Może koniokradami. To do nich pasuje.

Rozalia śmieje się na cały głos z absurdalnych zarzutów ojca. Są tak irracjonalne, że aż wzruszające. W każdym razie w jego ustach.

– Wychowałeś ojca Franciszka – przypomina mu.

– Ponieważ rodzina miała chłopaka za nic.

Rozalia siada przy kuchennym oknie, obserwując nerwowe ruchy ojca, przygotowującego kawę.

– Ludzie twierdzą, że szalałeś na punkcie matki Franka, tyle że ona cię nie chciała. Czyżby w tym tkwił problem?

Powiedziawszy to, milknie, przerażona własnymi słowami. Cudza tajemnica przypomina bombę, lepiej ją omijać.

Buczeniewski bez słowa opuszcza kuchnię. Naraz słychać odgłos, jakby przewróciło się coś ciężkiego. Rozalia biegnie w stronę, z której dobiegł hałas, i widzi leżącego na podłodze nieprzytomnego ojca. Cuci go sama bliska omdlenia. Kiedy wreszcie Antoni dochodzi do siebie, pomaga mu dojść do kanapy w salonie.

– Zaprzęgaj konia do bryczki! – woła do pomocnika ojca, który akurat szczęśliwym trafem staje w drzwiach. – Albo nie! – Bryczka nie jest najlepszym pojazdem na kopiasty śnieg zalegający drogi. – Pojadę wierzchem. Siodłaj konia!

Rusza do pani Reginy, kobiety, której się boi, jednak majorowa z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu wydaje jej się osobą najlepiej zorientowaną w sprawach ojca. Starsza pani mieszka na obrzeżach Sejn. Dobrze, że śnieg rozjaśnia drogę, bo czerń nieba jest przerażająca.

Mija pierwszy lęk, że ojciec umiera, i dziewczyna wraca do rozmyślań nad ich relacją. Ojciec informuje ją wyłącznie o tym, jak ma być i czego sobie życzy, nie tłumaczy, jakie są tego powody. Rozalia uważa to za brak szacunku. Coraz gorzej im się układa, coraz trudniej jej się pogodzić z tym, że żyjąc obok siebie, niewiele o sobie wiedzą. Zdarza się, że opowiada jej o matce, jednak czy to możliwe, by zmarła miała same zalety? Była skończoną pięknością? Cechowała ją wyłącznie dobroć i szlachetność? Wie od ciotek, że mama dawała się rodzicom we znaki. Albo kwestia Deynarowiczów. Jeśli w przeszłości wydarzyło się coś, co stoi na przeszkodzie jej małżeństwu z Franciszkiem, powinna poznać prawdę, tymczasem ojciec po prostu się piekli i zabrania jej kontaktów z ukochanym. Ogarnia ją głęboki smutek, że najbliższy jej sercu człowiek jest tym, którego chyba najmniej rozumie, że ludzie obwarowują się murami nie do przebycia, strzegąc swoich wielkich i zupełnie nieistotnych tajemnic. Rozalia wierzy, że jej życie nie będzie bezmyślnym tkwieniem w miejscu i samotnością, tak jak przydarzyło się to ojcu i z uporem to pielęgnował. Dziewczyna chce uciec z Sejn, odetchnąć pełną piersią i kierować swoim losem. Coraz częściej o tym myśli.

Regina, do której wreszcie dociera, jest dystyngowana i pewna siebie, co cechuje ludzi zamożnych. Ubiór świadczy o jej dobrym smaku i umiarkowaniu. Wysłuchawszy nieco chaotycznej relacji, wysyła chłopaka po medyka dla Antoniego, sama zaś zaprasza pannę Buczeniewską na herbatę i ciastka.

– Powinnam wracać do ojca.

– Wkrótce będzie u niego doktor.

Majorowa wskazuje Rozalce miejsce na kanapie. Chwilę później na sąsiadującym z nią stoliku pojawia się dzbanek z herbatą i filiżanka z tak cienkiej porcelany, że widać przez nią nie tylko smugi światła, ale i cień poruszającej się sylwetki gospodyni.

– Ojciec źle się poczuł, a ja mam siedzieć na herbatce?

Twarz starszej damy wykrzywia grymas. Regina przysiada na przeciwległym końcu kanapy.

– Źle się poczuł? – zżyma się, wykonując dłonią lekceważący gest. – Siadajże, dziewczyno! Przynajmniej usłyszysz słowo prawdy!

– Przeraziłam się, gdy ojciec upadł – tłumaczy Rozalka.

Boi się tej kobiety. Majorowa jest najwyżej postawioną osobą z tych, które zna osobiście, i prawdopodobnie wiele może. Istnieją ludzie, którym się wydaje, że są jak Bóg, potrafią wszystko i wszystko im wolno.

Koronki zdobiące strój pani domu przypominają miód skapujący w lipcowym słońcu z łyżeczki odłożonej na spodek. W sztucznym świetle przybrały nawet jego barwę.

– Mniej myśl o sobie i swoich sprawach, a częściej rozglądaj się wokół siebie – radzi Regina.

– Co pani ma na myśli? – Rozalka nie pojmuje jej słów i w tej swojej naiwności jest wręcz rozczulająca.

Starsza dama najwyraźniej walczy z chęcią dokuczenia dziewczynie, lecz nie chce jej krzywdzić w chwili, kiedy los sam z siebie nie jest przychylny dla córki Antoniego.

Rozalka rzuca ukradkowe spojrzenia na znajdujące się w salonie meble i bibeloty. Pomieszczenie rzuciło na nią urok. Wprawdzie wydaje się zbyt przeładowane, ale jest ciepłe i przytulne, zachęca do zwierzeń. Błękitne ściany przypominają lipcowe niebo.

– Twojego ojca zżera śmiertelna choroba – oświadcza twardo Regina. Przygląda się Rozalce spod ciężkich, na wpół opuszczonych powiek. – Wiedzą o tym całe Sejny poza tobą. – Pochyla się w stronę gościa, a jej przyprawiony goryczą uśmiech staje się diaboliczny i dziewczynę przeszywa dreszcz. – Wszyscy zauważyli, że wygląda niczym śmierć na chorągwi, założę się jednak, że ty, jego córka, w ogóle nie wiesz, o czym mówię.

Rozalka wpatruje się w nią z otwartymi ustami.

– Zgadłam – triumfuje Regina, ale tylko przez ułamek sekundy, zaraz bowiem kiwa głową ze smutkiem. – Nie dostrzegłaś, że wychudł i powłóczy nogami, że wrócił do ubrań sprzed lat, gdyż najnowsze spadają mu z grzbietu? Jego twarz stała się sinobiała. Oślepłaś?

Szum w uszach wręcz ogłusza Rozalkę. Słyszy Reginę, lecz jej słowa brzmią niewyraźnie, trudno je zrozumieć. Dziwnie się czuje. Świat pada w gruzach, lecz za moment znów się unosi, pozwala Rozalii na rozważenie kilku kolejnych kwestii i ponownie się zawala. Nie wyobraża sobie życia bez ojca, jest na to nieprzygotowana. Ma go u swojego boku od zawsze. „Ma” – to właściwe słowo. Podkreśla jej egoizm.

– Przynoszę mu wyłącznie wstyd – szepcze Rozalka.

– Nie rozumiem cię – mówi Regina, pochłonięta własnymi myślami.

– Zawsze powtarzał, jak bardzo mu zależy, żebym wyszła za mąż, nim odejdzie.

Nie trzeba głębokich analiz, żeby dostrzec, że starsza dama ma w sobie więcej energii od panny Buczeniewskiej.

– Zapewniam cię, że bardziej mu zależy na twoim szczęściu niż na nieudanym małżeństwie, w które wkrótce się wpakujesz – stwierdza z ironią majorowa.

Rozalka jest zaskoczona, że tamta zna wszystkie tajemnice Buczeniewskich, ale musi to zaakceptować, gdyż to jedyna osoba, która może jej pomóc. Nie pierwszy raz los ją upokarza.

– Co mam robić?

– Nie dokładaj mu cierpień.

– Czy ojciec umiera?

– A jak ci się zdaje?

Regina wstaje z miejsca, jakby pragnęła okazać dziewczynie, że pod każdym względem nad nią góruje. Większość osób robi to mimowolnie.

– Do niczego się nie nadaję – Rozalka roztkliwia się nad sobą.

Nagle czuje się małą, bezsilną dziewczynką. Drżą jej ręce i wargi, chce jej się płakać, zdaje sobie jednak sprawę, że jest obserwowana i nie powinna okazywać słabości. Ciasteczka – ustawione przez służącą w takim miejscu, żeby Rozalia mogła po nie sięgnąć, nie zmieniając pozycji, sztywno wyprostowana i z dystynkcją – wydzielają woń wanilii, proszą się o skosztowanie. Rozalka nie potrafi się powstrzymać i najbliższe z ciastek ląduje w jej ustach. Wydaje się to niemożliwe, ale jest smaczniejsze, niż się spodziewała, a spodziewała się rozkoszy.

– Dobra z ciebie dziewczyna, tylko bezustannie się nad sobą użalasz – stwierdza z westchnieniem Regina. – Nie jesteś ani lepsza, ani gorsza od innych. Z pewnością wiele potrafisz.

Zbliża się do okna i przygląda czemuś w ciemnościach, jeśli to w ogóle możliwe, że cokolwiek widzi. Mimo upływu lat wciąż jest piękna. Rozalka wyobraża sobie, jak piorunujące wrażenie wywoływała za młodu.

– Wybuchła kolejna wojna. Bóg jeden wie, czym się zakończy – mówi majorowa, odwracając się ku salonowi.

– Biedą dla jednych, a bogactwem dla innych – próbuje się popisać panna Buczeniewska i natychmiast ogarnia ją wstyd, że używa tego argumentu drugi raz jednego dnia. Lepiej milczeć niż powtarzać w kółko kilka tych samych zasłyszanych mądrości.

– Mam na myśli losy Polaków – wyjaśnia pani domu. – Niewykluczone, że wybuchnie kolejne powstanie. Wątpliwe, by twój ojciec go dożył, zostaniesz więc sama. Powinnaś zacząć myśleć, co ze sobą zrobić, moja panno.

W jej bezpośredniości jest coś okrutnego, nietrudno jednak zauważyć, że przejmuje się losem córki Antoniego. Patrzy na nią zatroskana.

– Mój ojciec umiera, tymczasem ja mam planować własną przyszłość u czyjegoś boku? – oburza się dziewczyna.

– Byłoby to niegłupie – przyznaje Regina.

Konwersacja z nią to męka. Rozalka jest przyzwyczajona, że wiedzie prym wśród znajomych, nawet ojciec, dla świętego spokoju, zwykle jej potakuje.

– Papa nienawidzi Deynarowiczów – przypomina sobie teraz. Regina z pewnością wie dlaczego, warto by zapytać.

– Widocznie ma swoje powody – ucina jej rozmówczyni.

O czymkolwiek myśli Rozalka, da się to podzielić na dwa – każdy zbiór. Są ludzie chętni do pomocy innym i tacy, z których nic się nie wyciśnie. Da się dotrzeć do dróg przejezdnych i takich, w których się utknie. Drażnienie lwa skończy się naszą śmiercią albo z niewiadomych powodów drapieżnik nas zignoruje.

– Rzecz w tym, że ojciec nie rozmawia ze mną o Deynarowiczach.

Czy zły stan Antoniego jest Reginie obojętny, czy też potrafi tak dobrze ukryć frasunek? I dlaczego miałaby go ukrywać? Regina jest Rozalce życzliwa albo nie. W jaki sposób zajrzeć komuś w duszę?

– Życie to także sztuka zaufania – oznajmia pani domu.

Z niektórymi od pierwszej rozmowy wszystko jest proste, nasze myśli rzeźbią to samo koryto, intuicja każe nam w tej samej chwili uchylić głowę. Kontakt z innymi to niekończąca się udręka, pasmo prób i błędów, pytań i odpowiedzi, wyjaśnień i sporów, mimo że jedni i drudzy są ludźmi, a ich konstrukcja zdaje się identyczna.

– Nie wszystko zgłębisz – kontynuuje Regina, bawiąc się pierścionkami. – Poślubiłam swego świętej pamięci męża nie dlatego, że szalałam na jego punkcie, przeciwnie, był mi całkowicie obojętny, to jednak pozwalało mi logicznie myśleć.

– Nie chcę dla siebie wykalkulowanego życia – hardo odpowiada Rozalka.

Oto coś, czym się chlubi – prostota i fair play. Lodowatą dłonią poprawia upięte na karku włosy.

– W takim razie już ci współczuję – konkluduje z kwaśnym uśmiechem Regina. – Dbaj o ojca i nie zatruwaj mu ostatnich tygodni życia.

Panna Buczeniewska zna ten ton, zdaje sobie sprawę, że to pożegnanie. Wstaje i żegnając się z panią domu, przygląda jej się intensywnie.

– Czy mój ojciec panią kocha? – pyta nagle.

Trzeba mieć naiwność Rozalki i jej dwadzieścia trzy lata, żeby zadać takie pytanie, licząc na odpowiedź. Inna rzecz, że to właśnie buta i odwaga prowadzą nas do zwycięstwa. Wiedzy i sukcesów nie zdobywa się skromnością i przekonaniem, że rację mają wszyscy poza nami. O przychylność losu trzeba walczyć. Należy ją życiu wyrwać, ukraść lub odebrać w pojedynku, sama do nas nie przyjdzie.

– Kochał wyłącznie twoją matkę – odpowiada z niechęcią Regina.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI