33,60 zł
„Królewska heretyczka” to współczesne spojrzenie na biografię królowej Elżbiety I Wielkiej nazywanej królową-dziewicą, a jednocześnie powieść przygodowa, przedstawiająca barwne życie elżbietańskiej Anglii. Ukazuje dojrzewanie królowej do samodzielnych rządów i meandry jej legendarnej już miłości do lorda Dudleya.
Rok 1560 i Londyn z jego pałacami, rezydencjami, ciemnymi zaułkami podejrzanych dzielnic, gospodami i karczmami.
Elżbieta Tudor, córka Henryka VIII i jego drugiej żony Anny Boleyn, została królową Anglii. Wraz z nią do władzy doszli jej stronnicy, w tym przystojny lord Robert Dudley. Akcja powieści obejmuje pierwsze dziesięciolecie rządów Elżbiety. Czy jednak jej rządów? W szesnastowiecznym świecie mężczyzn nie ma miejsca dla kobiet nawet tak inteligentnych i wykształconych jak ostatnia z Tudorów.
Tajemniczy aktor i autor sztuki o Elżbiecie, Filip Sierota, wkrada się w łaski zarówno monarchini, jak i jej faworyta. Z czasem coraz wyraźniej widać, że jego intencje nie są czyste. Kim więc jest i co planuje?
Magdalena Niedźwiedzka ukończyła filologię polską na Uniwersytecie Warszawskim. Odbyła staże na uniwersytetach w Manchesterze i Londynie. Od dwudziestu lat pracuje w uczelni technicznej, równolegle pisząc powieści, najczęściej historyczne i biograficzne. W wolnych chwilach maluje obrazy olejne i bezskutecznie oswaja stare pianino. W życiu kieruje się dewizą „jakie myśli, taki los”. Na swój nie narzeka.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 1071
Copyright © Magdalena Niedźwiecka, 2016
Projekt okładki
Agencja Interaktywna Studio Kreacji
www.studio-kreacji.pl
Zdjęcie na okładce
© Stephen Mulcahey/Arcangel Images
Redaktor prowadzący
Anna Derengowska
Redakcja
Anna Rydzewska
Korekta
Katarzyna Kusojć
Grażyna Nawrocka
ISBN 978-83-8097-717-4
Warszawa 2016
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
ul. Rzymowskiego 28, 02-697 Warszawa
www.proszynski.pl
CZĘŚĆ PIERWSZA
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Bestia o gołębim sercu
Zapadał zmrok. Duża sala dzienna apartamentu królewskiego wyglądała coraz przytulniej. Rozpalony kominek rzucał ciepłe światło na najbliższe meble. Elżbieta rozmawiała z lordem Robertem Dudleyem, dlatego też jej dwórki, chcąc nie chcąc, przeniosły się w przeciwległy koniec komnaty. Najmłodsza z nich – siedemnastoletnia Lettice Knollys – tego dnia wyjątkowo nie plotkowała ze starszymi, doświadczonymi koleżankami. Podsłuchiwała królową. Irytowało ją, że pozostałe wciąż o czymś mówią. Żadna jednak nie denerwowała jej tak bardzo, jak rodzona matka, kuzynka królowej lady Catherine Knollys, której nie zamykały się usta.
Lady Catherine widziała ukradkowe spojrzenia córki, rzucane lordowi Robertowi. Nie dziwiło jej to. Był mężczyzną nieprzyzwoicie wprost przystojnym, ubierał się u najlepszych i najdroższych krawców, co dawało jego urodzie piękną oprawę, ale wolała, by Lettice nie wchodziła w drogę królowej. Dudley był zarezerwowany dla Elżbiety, miał przy tym jeden wielki feler, który go dyskwalifikował jako obiekt westchnień – śliczną, nudną żonę. Przebywała na wsi. Lady Catherine współczuła biednej Amy Robsart, małżonce Dudleya, bo za sprawą zazdrosnej Elżbiety nie miała wstępu na królewski dwór. Czy jakiekolwiek bogactwa mogły wynagrodzić brak kontaktu z najbardziej wpływowymi ludźmi w kraju? Nieuczestniczenie w upojnych zabawach do rana? Ubieranie się dla pustych ścian wiejskiej rezydencji? Czy życie Amy Dudley można było jeszcze nazwać życiem? Nie, Lettice nie powinna zaprzątać sobie głowy lordem Robertem. Zresztą nie był popularny pośród męskiej części dworu. Za tym również coś się kryło.
– No to mamy nowego króla Francji – powiedziała lady Catherine, byle coś powiedzieć.
Bess zachichotała, jako że zmiana na francuskim tronie dokonała się rok wcześniej. Kat Ashley zamknęła oczy, dając do zrozumienia, że nie włączy się do rozmowy.
– Też mi król – prychnęła Lettice, kolejny raz stwierdziwszy z gniewem, że poczciwa Bess ubrała się tego dnia w suknię droższą i modniejszą niż jej własna. – Mówią, że ma za małą głowę, a kiedy idzie obok żony, wygląda na jej syna – podsumowała Franciszka II, króla Francji.
– Nie mów głupstw – ofuknęła córkę lady Catherine. – Dzieli ich zaledwie rok.
– Jest brzydki i mikry – upierała się dwórka. – A Maria Stuart jest olbrzymką. Mogliby ją pokazywać na jarmarkach. – Ziewnęła, przypominając sobie, że nikt nie widział dziś jej sukni poza królową, damami dworu i Dudleyem. Kolejny dzień z rzędu siedziały w apartamentach Elżbiety, która nie wychodziła poza nie. Spokój, półmrok, te same powtarzane w nieskończoność czynności: granie, czytanie, haftowanie. Wszystko pod dyktando Jej Wysokości. Na przykład taka Maria Stuart, podobno kiedy stała przy swym mężu…
– Lettice, zagraj coś! – krzyknęła królowa.
– Oczywiście, wasza miłość. – Dziewczyna sięgnęła po lutnię. Zaczęła brzdąkać, pochłonięta kwestią wzrostu Marii Stuart. Wyższa od niej? Wprost niewiarygodne. – Nie rozumiem, jak można poślubić mężczyznę niższego od siebie – szepnęła.
– Jest królową Francji – przypomniała Mary Sidney, siostra lorda Roberta. – Jakie to ma znaczenie, które z nich jest wyższe?
Lettice, kuzynka królowej, czasem denerwowała Mary. Jej zdaniem była bezrefleksyjną trzpiotką. Szykowała się do ślubu z przystojnym, młodym, utytułowanym Walterem Devereux, którego wybrali dla niej rodzice i który chyba przypadł jej do gustu, a nie przeszkadzało jej to strzelać oczyma w stronę brata Mary, Roberta Dudleya.
Lutnia opadła na kolana Lettice. Dziewczyna pochyliła się ku Mary Sidney, trzepocząc rzęsami, jak zawsze, gdy jej słowa biegły szybciej niż myśli.
– Teściowa jej nie znosi – rzekła z satysfakcją.
– Jakie to ma znaczenie, dziecko? – Lady Catherine uśmiechnęła się do córki, myśląc z dumą, że rzadko która kobieta dorównuje jej urodą.
– Lettice! Prosiłam cię, byś coś zagrała!
Zwinne palce dwórki natychmiast uderzyły w struny lutni, co wywołało rozbawienie koleżanek. Tylko Kat Ashley westchnęła ciężko, co nie spodobało się lady Catherine. Nie rozumiała spoufalania się Elżbiety z Kat. Wprawdzie pani Ashley pełniła najwyższą funkcję pośród nich, ale dlaczego? Czy tak być powinno? Kim właściwie była?
– Mówią, że Maria Stuart wyrosła na prawdziwą piękność – stwierdziła nagle Blanche.
Lettice posłała jej niechętne spojrzenie, znowu porzucając lutnię.
– A jej matka Maria de Guise była idiotką – wypaliła, klękając przed kominkiem i wyciągając w jego stronę obie dłonie. – Wszyscy wiedzą, że to ona podburzała córkę i zachęcała do tytułowania się królową Anglii.
– Umarła, niech Pan da jej wieczny odpoczynek – rzuciła Bess pośpiesznie – nie trzeba więc szargać jej imienia, żeby się nie zemściła na żyjących.
– Zza grobu??? – Lettice parsknęła śmiechem, ściągając wzrok królowej.
Robert Dudley spojrzał na uroczy kwadratowy dekolt sukni dwórki głośno kpiącej z zabobonów. Z tego, co udało mu się dojrzeć, wnosił, że to, co ukryte pod strojną materią, jest równie aksamitne i nieskazitelne.
– Lettice, o coś cię prosiłam! – krzyknęła Elżbieta. Rozdrażniły ją ukradkowe spojrzenia Roberta na Lettice Knollys i słowa, że Elżbieta jako królowa ma prawo rozwiązać jego małżeństwo z Amy. Oczywiście, że miała takie prawo, co wcale nie oznaczało, że zechce z niego skorzystać. Mogła wszystko. Rozejrzała się po swej prywatnej komnacie, na próżno starając się zebrać myśli i zapanować nad gwałtownym biciem serca. Bała się spojrzeć Robertowi w oczy; bała się, że zamiast pragnienia, którym ją rozgrzewał, ujrzy w nich pretensję. Albo pustkę, co było jeszcze gorsze, ponieważ mogło oznaczać wyłącznie jedno: obojętność.
– Bawisz się mną – szepnął Robert Dudley.
– Niech ktoś dorzuci drew do kominka! – wybuchnęła. – Chcecie, by królowa przeziębiła się i zeszła z tego świata? Do niczego się nie nadajecie! – zaatakowała swoje damy dworu.
Jak za sprawą czarodziejskiej różdżki wbiegło do komnaty dwóch młodych chłopców z koszem drewna. Niższy chwycił mosiężny kruczek i w jednej chwili ogień na nowo buchnął wysokim, radosnym płomieniem.
– Małżeństwo mnie ogranicza – jęknął Robert.
Elżbieta położyła obie dłonie na rozcięciu sukni, przez które widać było kremową, wzorzystą spódnicę, i przez moment nerwowo ją gładziła. Ilekroć Robert się pochylał, czuła zapach jego perfum. Jej wzrok ślizgał się po przesadnie wystrojonych damach dworu.
– Nie mogę dać ci rozwodu – szepnęła zła, że musi to tłumaczyć. – Nie uzyskasz aprobaty parlamentu. Nie przekupisz wszystkich. Sam mówiłeś, że Amy się nie zgadza.
Zostawiła go. Patrzył, jak idzie w stronę dwórek. Mówiąc o jego żonie, dotychczas nie używała jej imienia. Siedział zniechęcony. W zapadającym zmroku jego spojrzenie zatrzymało się na dużym obrazie olejnym Leviny Teerlinc, niezwykłym jak na nią, bo była miniaturzystką. Czasem wydawał się mroczny, czasem zaś promienie słońca sprawiały, że uchwycona pędzlem artystki komnata Hampton Court była jak barwny ogród, a dworzanie wyglądali niczym rajskie ptaki. Każdego wieczoru, zupełnie jak w tej chwili, Elżbieta przyglądała się, z jakim rozmarzeniem Robert oglądał obraz Leviny. Nosiła się z zamiarem podarowania mu tej pracy. A może chciałby ją odkupić? Pomysł był zabawny.
Dudley zerknął na Elżbietę i poczuł przygnębienie. Był bezsilny wobec jej uporu. Sam nie wiedział, czego pragnie – machnąć na wszystko ręką i kochać ją bez zastanawiania się nad przyszłością, czy zabiegać, by uwolniła go od Amy. Szybko porzucił rozmyślania nad charakterem swej znajomości z królową. Prowadziły wyłącznie do przykrego poczucia, że wszystko zaprzepaścił. Chciał uciec – na wojnę, gdziekolwiek, byle z dala od tych wszystkich ludzi, których wciąż widywał. Stłoczeni w jednym miejscu gryźli się jak stado psów. Nie mógł tego znieść. Gdyby nie polowania czy wypady na wieś, chybaby zwariował.
– Pisze do mnie listy, czy ty to rozumiesz? – zaczął gorączkowo, ledwie królowa ponownie się zbliżyła. Jego lewa dłoń zacisnęła się na udzie, tak że palce pobielały. – Domaga się uwagi, mojej obecności, wypełniania obowiązków małżeńskich.
Elżbieta schyliła głowę, rumieniąc się. Mówił to celowo? Chciał wywołać zazdrość?
– Nie musisz do niej jeździć – syknęła. – Przestań się nad sobą użalać. Zapomnij, że istnieje.
– Na miły Bóg! – wybuchnął. Jego głos kilkakrotnie odbił się od ścian komnaty i zapanowała niezręczna cisza.
Zaciekawione dwórki zerknęły w ich stronę. Kat Ashley otworzyła oczy. Napotkawszy wzrok królowej, odwróciła głowę i spojrzała w okno.
– Jeździ po kraju, zatrzymuje się u moich przyjaciół, przesyła przez nich prośby – kontynuował tak cicho, że nawet Elżbieta ledwie go słyszała. – Zamieniła moje życie w piekło. – Usiadł przodem do Elżbiety, biorąc w dłonie jej rękę. – Nie chodzi o nas, chodzi o mnie, Bess. Proszę, byś mnie uwolniła. Duszę się w tym związku. Nie kocham jej. Nie mamy dzieci.
Żachnęła się i wyrwała rękę. Nie lubiła skomlących mężczyzn.
– Powiedziałam, że się zastanowię. Chcesz mnie zmusić? – zaatakowała.
Chłopcy od kominka przyklęknęli przed nią i opuścili pokój. Ogień buchał teraz z trzaskiem, obejmując kolejne kłody drewna, ale pomimo to Elżbieta czuła przejmujące zimno. Bała się. Robert nie miał pojęcia, ile godzin zamęczała ukochaną Kat, by pomogła jej w podjęciu właściwej decyzji. Ten rozwód nie był sprawą jej widzimisię. Mógł rzucić cień na królową. Dopiero zaczynała rządy. Ludzie patrzyli jej na ręce. Obce dwory patrzyły jej na ręce. Oceniano ją, komentowano jej decyzje. Nie mogła dać mu rozwodu tylko dlatego, że źle się czuł w małżeństwie z niekochaną kobietą, bo – na Boga! – spędzał dnie na dworze u boku królowej, która wynosiła go nad wszystkich ludzi. Jaki ciężar miał na myśli? W czym mu ciążyła biedna Amy, której nie widywał miesiącami? Pomyślawszy, że Robert spotyka się z żoną i zapewne sypiają w jednym łóżku, Elżbieta poczuła kolejną falę gniewu. Wierzyła, że Robert nie kocha Amy. Pobrali się, gdy był nastoletnim chłopcem, ale czy to coś zmieniało? Czy zmieniało układ, w jakim był z królową? Plotki, których byli powodem? Faworyzowała żonatego mężczyznę.
– Wynoście się – rzuciła gorączkowo, wstając. – Precz!
Kat Ashley na dobre otworzyła oczy i spojrzała na damy dworu, które zbiły się w gromadkę, skonsternowane niespodziewanym gniewem królowej. Czasem budziły jej zdumienie.
– Idźcie, idźcie – wyprosiła je spokojnie, lecz stanowczo. Dopiero gdy ruszyły w stronę drzwi, wstała, spoglądając na Elżbietę.
– Ty też! – krzyknęła królowa. – I ty również! – wybuchnęła, widząc, że Robert nie bierze jej słów do siebie.
Kat uniosła brew, mijając lorda. Dudley wzruszył ramionami, nie do końca wiedząc, co jest przyczyną złości Elżbiety.
Zostawszy sama, królowa otworzyła okno i spojrzała w ciemność. Powiew wiatru chłodził jej policzki. Tyle musiała załatwić, tyle przemyśleć i nie było nikogo, kto mógłby jej w tym pomóc. Pragnęła Roberta, jego rady i siły, normalności i ciepła, ale nie szukała męża. Nie zamierzała rodzić dziecka i umierać zaraz potem, zostawiwszy szczęśliwego księcia małżonka. Nie tak wyobrażała sobie przyszłość. Nie na to czekała. Pamiętała macochę Katarzynę Parr, która zmarła w wyniku komplikacji poporodowych. Lubiła ją. Była to niezwykła kobieta. Wspierała Elżbietę i jej siostrę Marię, gdy ojciec zdawał się nie pamiętać o córkach z wcześniejszych małżeństw. Bess z zapartym tchem słuchała jej wypowiedzi na tematy religijne, czekała na każde spotkanie, pytania zadawane płynną francuszczyzną lub po włosku, i swoje odpowiedzi, po których następowało porozumiewawcze mrugnięcie okiem, oznaczające, że pasierbica znowu ją zdystansowała w nauce. „Nie daj sobie wmówić – powtarzała Katarzyna – że kobiety są predestynowane do zajmowania się domem, haftowania albo gotowania. Bóg stworzył moje dłonie, bym trzymała berło i koronę, z pewnością nie do igieł i nici. Tylko nauka da ci wolność”. Elżbieta nie do końca rozumiała wtedy, co macocha ma na myśli, jednak z wiekiem coraz częściej przyznawała jej rację. Cokolwiek myślała o Katarzynie – niestety, im dłużej się nad nią zastanawiała, tym więcej negatywnych uczuć ją ogarniało – macocha była dla niej wzorem kobiecości, elegancji i prostoty. Ciągle jeszcze słyszała jej łagodny głos: „Córka króla nie wstępuje w związek małżeński z miłości. Obowiązek ponad wszystko. Małżeństwa między potomkami rodzin panujących utrzymują Europę w stanie równowagi sił – mówiła macocha i zaraz dodawała, widząc zmarszczoną brew Elżbiety – nie martw się, wybierzesz tego, który będzie ci odpowiadał. Na szczęście zawsze jest ich tylu, żebyś miała jakiś wybór”. Tego akurat Elżbieta nie rozumiała, ale jej wierzyła. Równowaga sił? – myślała sennie. – Jaką równowagę sił zapewni Anglii, biorąc za męża Roberta Dudleya, syna zdrajcy? Nie był godzien ręki królowej. Czy nie to jej sugerował Cecil? Była pomazańcem bożym. Skoro więc Bóg dopuścił do namaszczenia jej świętymi olejami, dając tym samym swe błogosławieństwo, uznał, że jest gotowa sprawować władzę, troszczyć się o lud i przedkładać dobro Anglii nad swoje własne, zawierzył jej. A ona co robiła?
Drgnęła, słysząc, że ktoś wchodzi. Nie miała wątpliwości, że to Kat Ashley. Nikt inny nie śmiałby pojawić się w prywatnych komnatach królowej bez wyraźnego przyzwolenia. Dwie silne dłonie spoczęły na jej ramionach, po czym wolno przesunęły się w kierunku łokci. Fala gorąca rozlała się po ciele Elżbiety. Robert musnął ustami jej szyję.
– Kocham cię, Bess.
Odwróciła się powoli. Przez chwilę całowali się.
– Boję się – szepnęła.
– Lordzie Robercie – usłyszeli głos Kat Ashley – powinien pan wyjść.
Elżbieta parsknęła śmiechem.
– Kat, czy jest możliwe, żebym choć przez krótką chwilę była z lordem sam na sam?
– Dbam o twoją reputację, pani.
– O moją reputację? Nie rozśmieszaj mnie.
Robert kołysał Elżbietę, jakby była dzieckiem. Stała z policzkiem przytulonym do jego ramienia.
– Nikt nie wierzy w moją dobrą reputację. – Uniosła głowę i spojrzała na Roberta. – Będziesz rano, kiedy się obudzę?
– Położę się na łóżku obok ciebie, z twoją głową przy piersi. Gdy otworzysz oczy, poznasz mnie po guzikach.
– Ambasador Hiszpanii nalega na spotkanie z tobą, pani – oświadczyła Kat, dochodząc do wniosku, że czekanie, aż lord wyjdzie, mija się z celem.
– Czego chce?
– Zapewne przekazać ci pozdrowienia od króla Filipa. Król Hiszpanii jest pięknym mężczyzną – stwierdziła Kat takim tonem, jakby mówiła do siebie. – Zrobiłby wiele, żeby zostać mężem Waszej Wysokości.
– Chcesz, by Hiszpania zdominowała Anglię? – zadrwiła Elżbieta.
Chodziła po komnacie, czując, że energia ją rozpiera. Cieszyło ją, że Robert słucha tej rozmowy. Miała wielu konkurentów do swojej ręki. Nie był jedynym, który ją adorował.
– Nikt przy zdrowych zmysłach nie położy się pod kolosem, Kat. Noc poślubna przypieczętowałaby powolny zgon naszego kraju. – Wybuchnęła niepohamowanym śmiechem. – Pamiętasz, co powiedział? „Wasza Królewska Wysokość nie może się spodziewać, że często będzie mnie widywać, nie wyłączając okresu oczekiwania na dziecko”. – Zachłysnęła się ze śmiechu. – Jego impertynencja była akurat najatrakcyjniejszą częścią tej oferty. – Usiadła Robertowi na kolanach. – Na litość boską, co on sobie wyobraża?
– Że pochlebia ci zainteresowanie najpotężniejszego władcy świata – rzekła Kat wesoło.
– Może i wspierał mnie w drodze na tron, ale to nie znaczy, Kat, że jestem mu cokolwiek winna, ponieważ zdobycie korony zawdzięczam wyłącznie sobie, przyjaciołom i ludowi, który mnie poparł. Królowa Anglii nie uznaje niczyjego zwierzchnictwa. Niech król Hiszpanii do tego przywyknie – oświadczyła buńczucznie. – Jestem wykształcona jak mało który monarcha. Z każdym europejskim władcą mogę rozmawiać w jego ojczystym języku, więc niech Filip zacznie mnie traktować jak partnera do rozmowy i niech zacznie się bać. – Zamilkła, doszła bowiem do wniosku, że może odrobinę się zagalopowała. – Zagrajmy w coś. Albo przejdźmy się po ogrodach.
– W środku nocy? – W głosie Kat Ashley słychać było zdumienie.
– Są pochodnie, Kat – rzuciła Elżbieta tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Zmierzch zapadł niedawno. Zresztą, co mi grozi przy lordzie Robercie?
Kat Ashley nie zdążyła odpowiedzieć, bo w drzwiach stanął William Cecil, sekretarz stanu. Wszedł do apartamentów Elżbiety, jakby wchodził do gospody, gdzie spodziewał się zastać przyjaciół i dobry napitek. Kat go takiego nie znała. Pośpieszyła w jego stronę.
– Wybiera się na spacer – szepnęła, zaskoczona niefrasobliwym zachowaniem ministra.
– Powiedz, że mam sprawę niecierpiącą zwłoki – odparł, posyłając uśmiech dwórkom królowej, które, zauważywszy, że w jej apartamencie przybywało ludzi, weszły niewzywane.
– Co się stało? Idź do niej. I tak cię widzi, Williamie.
Poczciwa twarz Kat Ashley, pełna zmarszczek zdradzających jej wiek, wyrażała niepokój. Wiedział, kim jest dla niej Elżbieta. Kochała ją zaborczą miłością matki. Nie zawsze była dla królowej opoką, jej rady i tolerancja niekoniecznie wychodziły władczyni na dobre, jeśli jednak Cecil miałby komukolwiek zaufać, uwierzyć, że nie zdradzi Elżbiety, tym kimś byłaby zapewne Kat Ashley. Znały się od lat. Catherine Champernowne (jak się nazywała przed ślubem z sir Ashleyem, kuzynem Anny Boleyn, matki królowej) została guwernantką Elżbiety, gdy ta miała niespełna cztery lata. Cecil nie mógł nie doceniać umiejętności Kat, widząc efekt jej wieloletniej pracy z Elżbietą. Owszem, księżniczka miała nauczycieli z prawdziwego zdarzenia, takich jak Grindal czy Ascham, ale to Kat dała jej podstawy znajomości języków obcych, matematyki czy historii. Ofiarowała jej też miłość matki, której dziewczyna nie znała.
– Zamordowano żonę Dudleya – szepnął Cecil, doszedłszy do wniosku, że Kat i tak będzie pierwszą osobą, której królowa się zwierzy.
Dwórka stłumiła dłonią okrzyk, który jej się wyrwał, po czym energicznie ruszyła ku środkowi pokoju.
– Moje panie – zaczęła donośnym, pewnym siebie głosem. – Proszę, żebyście na chwilę opuściły komnatę Jej Wysokości. Sir William Cecil ma do przekazania coś ważnego. Raz-dwa, już was nie ma. Dziwi mnie, że weszłyście, widząc sir Williama.
Królowa wzniosła oczy do nieba, dając do zrozumienia, że brzemię obowiązków czasem ją przytłacza. Mimo to nie straciła dobrego humoru.
Damy dworu ruszyły ku drzwiom. Mijając sir Williama, jedna po drugiej żegnały go bez uniżoności, ale grzecznie. Tylko Lettice Knollys dygnęła przed nim prowokująco i, śmiejąc się, zamiotła spódnicą fragment pokrytej sitowiem posadzki. Cecil mimo woli się uśmiechnął.
– Do zobaczenia, sir Williamie. Prosimy, żebyś nie zamęczył nam królowej. Wybieramy się na poszukiwanie ducha, który chodzi po ogrodach.
– Słyszałem. – Parsknął śmiechem, przypominając sobie opowieść Dudleya o duchach widywanych w Hampton Court.
– Nie żartuj, panie. Duch króla Henryka ostrzega Jej Wysokość przed niebezpieczeństwem. Chce rozmawiać z królową.
– Duch? Naprawdę? Lepiej go nie zaczepiać, bo się przyśni.
Urocza dwórka, zupełnie zdemoralizowana przez pobłażliwość ludzi zachwyconych jej urodą, zbliżyła się do sekretarza stanu, wspięła odrobinę na palce i szepnęła mu na ucho:
– Kucharz twierdzi, że duch króla Henryka szuka naszej pani, by ją ostrzec. – Nos Lettice powędrował ku ramieniu sekretarza. – Twoje pachnidła mają inny zapach od tych, które znam. – Wielkie, ciemne oczy dwórki wpatrywały się w ministra pytająco.
– Nie pomogę ci, pani. Służba kupuje to, co moja żona zleci – szepnął rozbawiony.
Widząc zbliżającą się królową i Dudleya, Lettice ukłoniła się sir Williamowi i wybiegła na korytarz krokiem osoby świadomej, że jest obserwowana. Za drzwiami przystanęła, by zaczekać na lorda Roberta.
– Chcesz mi zepsuć humor, Cecil? – rozległ się głos królowej.
Wskazała sekretarzowi siedzisko przy oknie. Czekał, aż królowa usiądzie, przyznając w duchu, że miłość do Dudleya jej służy. Delikatna, śnieżnobiała skóra była zaróżowiona, jakby Elżbieta myślała o czymś nieprzystojnym. Były chwile, gdy królowa wydawała się pięknością. Bez wątpienia odziedziczyła po rodzicach umiejętność czarowania wdziękiem. Spoglądała zaciekawiona, nie do końca pewna, czy chce usłyszeć, z czym do niej przyszedł. Kat zamknęła wreszcie drzwi do jej apartamentu. Odgłos rozmów na zewnątrz ucichł.
– Żona lorda Roberta nie żyje. Nie znam szczegółów jej nagłej śmierci.
Powieki Elżbiety lekko zadrżały. Cecil nie cierpiał wszelkich podchodów, subtelności, owijania w bawełnę. Wolałby mieć kontakt z mężczyzną. Kobiety nie panowały nad sobą. Spodziewał się histerii.
– Kto jeszcze o tym wie?
Zdziwił go ton, jakim zadała pytanie. Była podekscytowana, na pewno jednak nie przerażona wiadomością.
– Nikt, pani. Doniósł mi mój człowiek.
– Twój człowiek – powiedziała głośno. – Żona Roberta Dudleya umiera, a twój człowiek akurat wtedy przechodzi koło domu, w którym to się dzieje. Tak to wyglądało?
Cecil wsunął palce w idealnie przystrzyżoną, zadbaną brodę. Wzrok Elżbiety był przenikliwy.
– Twoi ludzie ją śledzili?
– Byli w pobliżu, tak to ujmijmy – sprostował łagodnie i natychmiast dodał: – Pani, to nie jest dobra wiadomość.
Uśmiech Elżbiety zbladł, wargi wykrzywiły się.
– Na rany Chrystusa, sir Williamie! Wiem, że śmierć tej wieśniaczki nie jest dobrą wiadomością ani dla mnie, ani dla Roberta, ani dla pana, chociaż pan zapewne szaleje ze szczęścia!
Cecil skulił się, usiłując nie dać pretekstu do eskalacji gniewu.
– A dlaczego jest to zła wiadomość, hę? Umarła i Bóg z nią! – zaatakowała. Gwałtownym ruchem odrzuciła kaptur, szarpnęła zapięcie płaszcza, w który się zdążyła ubrać, planując spacer, i zrzuciła go z siebie. Opadł na posadzkę.
– Posypią się oskarżenia – wyjaśnił Cecil.
– Na Roberta? Raczy pan żartować. Sądzi pan, że zabił żonę? Chryste, to przecież absurd. Zna pan Roberta? Widział go pan kiedyś w akcji?
Cecil nie miał pojęcia, o jaką akcję pyta Elżbieta. Czy widywał Dudleya na polu walki? Grającego w tenisa? Bijącego się na pięści? O co jej chodziło? Ciśnienie mu podskoczyło, jak zawsze, gdy królowa wpadała we wściekłość.
– Dudley ma miękkie serce. To bestia o gołębim sercu – mówiła szybko.
– Pani. – Westchnął, czując bezsens takich rozmów.
Bestia o gołębim sercu? Robert Dudley był bezwzględnym, sprytnym karierowiczem, który okręcił sobie wokół palca najważniejszą osobę w kraju. Nieustraszony, pierwszy do zabijania podczas polowań, nieustępliwy w szermierce słownej, ostry, pełen goryczy, cyniczny. Williama zaskoczyło, iloma pejoratywnymi określeniami opisał w myślach faworyta królowej. Nie mógł ich wypowiedzieć głośno, widocznie jednak jego twarz zdradzała, co naprawdę sądzi o Dudleyu, bo królowa wpadła w szał. Jednym ruchem zrzuciła ze stojącego nieopodal stołu wszystko, co na nim było. Miał wrażenie, że hałas dochodzący z jej apartamentu uciszył rozmowy na zewnątrz. Wyobraził sobie uszy dworzan przyklejone do drzwi.
– Nie znasz go! Nie masz pojęcia, jaki jest, więc nie zarzucaj mu morderstwa, póki nie przeprowadziłeś śledztwa! Jak zginęła ta prostaczka?
– Nie wiem, pani.
– Nie wiesz, a przychodzisz do mnie, sugerując, że jest winny zbrodni?! – krzyczała Elżbieta, chwytając go za rękaw kaftana.
– Niczego podobnego nie sugeruję. Twierdzę tylko, że to zła wiadomość i nikomu się nie przysłuży.
Elżbieta rozpłakała się ze złości. Usiadła przy Cecilu, załamując ręce.
– Kto mnie przeklął, że mam wokół siebie samych głupców? Pokrętnych, obrzydliwych głupców – szepnęła, ocierając łzy. – Boże, co robić? Boję się zaufać własnemu sekretarzowi.
– Wasza Wysokość musi go odprawić, dopóki śledztwo nie wyjaśni, co się stało.
– Nie mów, co królowa musi – żachnęła się, po czym wyrzuciła z siebie całą litanię pretensji: – Miałam przed sobą miły wieczór, Cecil. Spacer, duchy, odpoczynek od codziennych obowiązków. – Z niedowierzaniem pokręciła głową, rzucając mu krótkie, przenikliwe spojrzenie. – Nie masz pojęcia, jak to jest wyjść stąd za dnia. Nosa nie wysadzisz, bo czyhają pod drzwiami, by cię o coś prosić. To i tamto, jeszcze to, i jeszcze coś. Daj, zapisz, mianuj, spłać, pożycz, zabierz, oddaj, nadaj, przywróć. Aż do mdłości. Też bym chciała, żeby ktoś się o mnie troszczył! – Nagle oprzytomniała. Zupełnie jakby przeistoczyła się w kogoś innego. Spojrzała na sekretarza zaciekawiona. – Podobno pojawił się Sussex. Czy to prawda?
Cecil przetarł twarz.
– Tak, pani. Rozmawiałem z nim.
– Po co przyjechał? Dlaczego nie stawił się u królowej?
– To mnie właśnie zastanawia – rzekł sir William, spoglądając na wdzięczną koronkę przy dekolcie Elżbiety. Miała gust. Może nosiła się odrobinę wyzywająco, ale w końcu była królową Anglii, powinna się wyróżniać. – Boję się, że wyłażą upiory z czasów siostry Waszej Wysokości.
– To znaczy?
– Katolicy nie wyrzekną się supremacji. Im są cichsi, tym bardziej cierpnie mi skóra.
– Myślisz, że Sussex coś knuje?
– Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, Wasza Wysokość. I to mnie cieszy.
Roześmiała się. Po chwili wstała, poważniejąc. Cecil również wstał.
– Mogę iść na spacer? – zapytała.
Nie odpowiedział, więc zmieniła ton, uznała bowiem, że nie powinna toczyć boju z własnym obrońcą. Ceniła go. Bywał też zabawny.
– Wróć z informacją, że jestem współwinna zbrodni, gdy będziemy po spacerze – zadrwiła.
– Jak Wasza Królewska Mość sobie życzy.
Schylił głowę, nie komentując jej słów.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI
PEŁNY SPIS TREŚCI:
CZĘŚĆ PIERWSZA
ROZDZIAŁ PIERWSZY. Bestia o gołębim sercu
ROZDZIAŁ DRUGI. Śmierć nie w porę
ROZDZIAŁ TRZECI. Klątwa
ROZDZIAŁ CZWARTY. Podziemia Hampton Court
ROZDZIAŁ PIĄTY. Czekasz, by mnie zabić?
ROZDZIAŁ SZÓSTY. W drodze do Arundel
ROZDZIAŁ SIÓDMY. Z całym szacunkiem dla sprytnego lorda
ROZDZIAŁ ÓSMY. Gdzie jest najciemniej?
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY. Nie możesz zostać królem i nie możesz latać. Poza tym rób, co chcesz
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY. Uczynię go bogatym
ROZDZIAŁ JEDENASTY. Moja poświęcona Bogu siostra
ROZDZIAŁ DWUNASTY. Słowa, słowa, słowa
ROZDZIAŁ TRZYNASTY. Niech piekło pochłonie wszystko, co mi stoi na drodze
ROZDZIAŁ CZTERNASTY. Żadna łajba nie jest szczelna
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY. Dusza niewolnicy
ROZDZIAŁ SZESNANSTY. Królewska przyjaźń jest przywilejem, który w każdej chwili możemy wam odebrać
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY. Do diabła z Tudorami!
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY. Dzieje wielkich namiętności
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY. Nie potrzebujemy pokoju z katolikami
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY. Zabawki z brzuchami do noszenia synów
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY. Chciałbyś zostać królem Szkocji?
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI. Stałeś się plotką
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI. Psy Norfolka
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY. Syn zdrajcy
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIĄTY. Bóg nie wspiera głupców
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SZÓSTY. Legalny spadkobierca
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SIÓDMY. Przyszedł czas, by dotrzymać słowa
CZĘŚĆ DRUGA
ROZDZIAŁ PIERWSZY. Teatr
ROZDZIAŁ DRUGI. Nieobecni nie mają racji
ROZDZIAŁ TRZECI. Kara boska za aktorstwo
ROZDZIAŁ CZWARTY. Najpotężniejszy człowiek w Anglii
ROZDZIAŁ PIĄTY. Pies hrabiego Pembroke
ROZDZIAŁ SZÓSTY. Maska
ROZDZIAŁ SIÓDMY. Przyszły mąż Marii Stuart
ROZDZIAŁ ÓSMY. A wy się nabieracie na jej sztuczki
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY. Ilekroć mam ochotę dać ci w pysk
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY. Potrzebuję informacji
ROZDZIAŁ JEDENASTY. Miniatura z podobizną Elżbiety
ROZDZIAŁ DWUNASTY. Sir Henry
ROZDZIAŁ TRZYNASTY. FELIPE, POR FAVOR
ROZDZIAŁ CZTERNASTY. Wbrew jej woli
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY. Królowa Szkocji ma problemy z mężem
ROZDZIAŁ SZESNASTY. Sfora psów bez przewodnika
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY. Mężczyźni nie są predestynowani do tego, by pozostawać pod rządami kobiety
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY. Poznał jej sekret jeszcze w Tower
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY. Ogon
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY. Poza chwilami, gdy bywam twoim błaznem
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY. Robiono wszystko, żebym przestał myśleć
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI. Cierpliwości, panie ministrze
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI. Uzależniłam się od spotkań z tobą
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY. Co z naszą sprawą, hrabio Leicester?
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIĄTY. Rozważę to w swoim sercu
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SZÓSTY. Co mu obiecaliście, że dał się złapać?
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SIÓDMY. Nie będzie wsi bez szubienicy
CZĘŚĆ TRZECIA
ROZDZIAŁ PIERWSZY. Samotna w tłumie ludzi
ROZDZIAŁ DRUGI. Muszę ogrzać mieszkanie
ROZDZIAŁ TRZECI. Każdy szaleniec źle kończy
ROZDZIAŁ CZWARTY. Nie boję się o siebie
ROZDZIAŁ PIĄTY. Każde trzęsienie niesie zagładę
ROZDZIAŁ SZÓSTY. Wie o mnie wszystko…
ROZDZIAŁ SIÓDMY. Masz być pieprzonym ideałem!
ROZDZIAŁ ÓSMY. Zginie jeszcze dziś
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY. Adoracja jednego mężczyzny
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY. Chcesz pracować dla wielkiego pana?
ROZDZIAŁ JEDENASTY. Zero dowodów, zero winnych
ROZDZIAŁ DWUNASTY. Masz to trzymać w tajemnicy
ROZDZIAŁ TRZYNASTY. Gdzie poznałeś Francisa Walsinghama?
ROZDZIAŁ CZTERNASTY. Nie mógł tego wyznać. Nikomu
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY. Ostrze noża
ROZDZIAŁ SZESNASTY. Pan Śmierć
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY. Mam nadzieję, że się cieszysz
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY. Stara religia wkrótce powróci
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY. Nie próbuję się tłumaczyć
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY. Czyje dziecko?
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY. Kim on jest, Robercie?
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI. Potrzebuję kogoś, kto wie wszystko
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI. Utnij mu pan łeb i pochowaj razem z tym cholernym zdrajcą
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY. Nie marnujmy czasu, sir
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIĄTY. Powinien był ją przywlec przed oblicze Jej Wysokości
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SZÓSTY. Boisz się królowej
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SIÓDMY. Nie ma sensu, żebyśmy się więcej spotykali
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY ÓSMY. Wciąż myślę o tej sztuce
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DZIEWIĄTY. Bardzo mnie tym pocieszyłeś
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY. Znał drogę
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIERWSZY. Wypchane piersi i męskie przyrodzenie
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DRUGI. Chcesz, by pozostała panną!
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY TRZECI. Zejdź mi z drogi, psie!
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY CZWARTY. Jesteś mi jak brat
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIĄTY. Zważ, kim jesteś
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY SZÓSTY. Chodź ze mną
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY SIÓDMY. Wszystko nosi imię Dudley
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY ÓSMY. Jesteśmy sobie przeznaczeni
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DZIEWIĄTY. O włos
ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY. Niech pan weźmie głęboki wdech
ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY PIERWSZY. Wyjdź za mnie, proszę
ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY DRUGI. Przyjdziesz po wsparcie do mnie?
ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY TRZECI. Nie kocha jej
ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY CZWARTY. Szybciej bym się ducha spodziewał
ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY PIĄTY. Powinnam cię wysłać na szafot
ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY SZÓSTY. Matka i dziecko mają się doskonale
ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY SIÓDMY. Dzięki mnie przeszedłeś do historii
ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY ÓSMY. Nikt nie wierzy w twoją miłość
ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY DZIEWIĄTY. Przyjmowałem ją wieczorem?
ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY. Czasem cię nienawidzę
ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY PIERWSZY. Wszystko dla miłości
ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY DRUGI. Zapłacisz mi za to
ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY TRZECI. Zmarł na dyzenterię
ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY CZWARTY. Chcę go pokazać ojcu
ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY PIĄTY. Znajdziesz czas i słowa, żeby wtajemniczyć Jej Wysokość
ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY SZÓSTY. Tak okropnie cię zawiodłam
ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY SIÓDMY. Pewne rzeczy trzyma się na ciężkie czasy
ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY ÓSMY. Kłamiesz, draniu!
ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY DZIEWIĄTY. Niech tam zgnije!