Tytuł dostępny bezpłatnie w ofercie wypożyczalni Depozytu Bibliotecznego.
Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej!
Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych
Ewa Piątecka przepadła jak kamień w wodę. A już jej się zaczęło układać. Nieźle poszło jej na egzaminie na historię i szansa wyrwania się z prowincjonalnego Płocka rysowała się coraz realniej. A tu - ledwie znalazła swoje nazwisko na liście przyjętych na warszawski Uniwerek - wsiąkła gdzieś bez żadnego śladu. Porucznik Rajewski, który przyjął zgłoszenie o zaginięciu mógł tylko uspokajać ojca i chłopaka dziewczyny rytualnymi obietnicami, że milicja zrobi wszystko i podobne. I porucznik rzeczywiście robi wszystko, tylko, że robi głupio. Po prostu rusza w Polskę kolędować od jednej do drugiej koleżanki Ewy i to nie sprawdziwszy wpierw, czy panienki są w domu, jako, że przecież są wakacje. AjaK którejś nie zastaje, przyjmuje to pogodnie jak dopust Boży. Te natomiast, Które udaje mu się zastać potwierdzają, że Ewa zakochała się w niezidentyfikowanym przystojniaku i z nim zapewne poszła w tango. Wkrótce okazuje się, że było to tango śmiertelne - dziewczynę znaleziono martwą na działkach.
[opis okładkowy]
Książka dostępna w zasobach:
Fundacja Krajowy Depozyt Biblioteczny
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 194
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
GERTRUDA R. SŁAWEK
W MATNI
Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej
Okładkę i kartę tytułową projektowała
KRYSTYNA IWANICKA
Redaktor techniczny
ANNA LASOCKA
© Copyright by Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej, Warszawa 1986
ISBN 83-11-07393-7
Ewa z głębokim westchnieniem odłożyła podręcznik historii.
Trochę tego za dużo w ostatnim okresie — użaliła się sama nad sobą. — Najpierw próbna matura, później egzamin dojrzałości, a teraz batalia o dostanie się na studia. I żadnej właściwie przerwy, żadnego, choćby najkrótszego odpoczynku.
Ale nie mogła mieć pretensji do nikogo. Sama podjęła decyzję, sama postanowiła spróbować szczęścia na Wydziale Prawa Uniwersytetu Warszawskiego. Chciała wydostać się z tego „miasteczka”, poznać uroki studenckiego życia w gwarnej Warszawie, a przede wszystkim chciała być kimś, a nie przeciętną urzędniczką w przeciętnym biurze w wojewódzkim, ale dla niej prowincjonalnym Płocku.
Ryszard Piątecki, ojciec Ewy, wołał wprawdzie, aby córka, idąc jego śladem, wybrała jakiś kierunek techniczny, bo wówczas „od razu ma się konkretny zawód”, ale jedynaczka w najmniejszym stopniu nie podzielała jego opinii. Jemu zresztą awans życiowy nie przyszedł zbyt łatwo. Dopiero niedawno, już pracując ciężko w Fabryce Maszyn Rolniczych, ukończył politechniczne, studia. Dyrekcja zakładów, doceniając jego fachową wiedzę i długoletnie doświadczenie, wysyłała go kilkakrotnie razem z przedstawicielami Agrometu na Zachód w celu dopilnowania zawieranych tam kontraktów, tak więc ostatnio niezbyt często można go było oglądać w domu. A że powodzić im się zaczęło całkiem nieźle, wcale nie miał córce za złe uporu. Pochłaniał go zresztą bardzo atrakcyjny wyjazd do Ameryki Południowej i przychodząc później niż zazwyczaj z pracy, miał w głębi duszy pretensję do siebie, że poświęca znacznie mniej czasu ukochanemu dziecku.
Dziecko, a właściwie wyrośnięta, dziewiętnastoletnia panna, zdając sobie sprawę z przywiązania ojca, bez trudu realizowała swoje zachcianki, na szczęście w granicach rozsądku i możliwości.
Mama Ewy, pani Teresa Piątecka, próbowała wprawdzie od czasu do czasu wywierać wpływ na postępowanie jedynaczki, ale córka wymykała się spod jej kontroli, czując moralne oparcie w tolerancyjnym ojcu.
Wychowana w dość tradycyjnym duchu Piątecka uważała, że matura młodej dziewczynie wystarczy w zupełności, a jeżeli chodzi o zamążpójście, to nawet średnie wykształcenie nie jest do tego potrzebne. Nie oznaczało to bynajmniej, że zamierzała córkę pchać w najbliższym czasie do ołtarza, ale nie będąc osobą o nadmiernie rozbudzonych ambicjach w sferze wykształcenia, nie sądziła, żeby komukolwiek, a w szczególności jej własnej córce, studia były koniecznie potrzebne. Jednak w sprawach wychowania, a właściwie wykształcenia dziecka decydował pan Ryszard Piątecki. Ona woli męża nie zamierzała się przeciwstawiać.
Gdy podniosła głowę, ujrzała przed sobą gotową do wyjścia Ewę.
— Wychodzisz, córeczko? Nie zaczekasz na ojca? Zjedlibyście razem kolację — zaproponowała.
— Nie mogę, mamo, umówiłam się w „Agnieszce” z Jackiem. Zresztą, o ile wiem, tata zjawi się już po moim powrocie.
Matka wyjrzała przez okno i patrzyła przez chwilę na wymachującą sportową torebką Ewę. Widziała jeszcze, jak dwaj młodzi chłopcy z uznaniem obejrzeli się za córką.
Powoli podeszła do lustra. Nie była zazdrosna o urodę Ewy. Sprawiało jej satysfakcję powodzenie, jakim się cieszyła. Teraz szukała w swojej twarzy śladów młodości. Mimo iż nie mogła się już zaliczać do nastolatek, była wciąż atrakcyjną kobietą i na pewno wielu mężczyznom mogła się jeszcze podobać. Nie darmo jej matka narzekała, że zamiast wiązać się z Ryszardem, wówczas młodym technikiem bez majątku, ale z dwoma zdrowymi rękami, powinna była zrobić znacznie lepszą partię. Babka Ewy dawno już nie żyła, tak więc Teresa Piątecka nie mogła jej powiedzieć, że jednak dobrze wybrała, bo Ryszard okazał się kochającym, pracowitym i mądrym mężem, a Ewa odziedziczyła po niej urodę, upór po ojcu, no i pęd do wiedzy, choć tego, co prawda, nie pochwalała.
Żałowała trochę, że nie mieli drugiego dziecka, ale po pierwszym ciężkim porodzie lekarz oświadczył, że powtórna ciąża mogłaby się dla niej skończyć tragicznie.
Nie lubiła samotności, nawet się jej bała, a przecież po wyjeździe Ewy do Warszawy dom stanie się straszliwie pusty... Wprawdzie ma swoją pracę, biuro, koleżanki, ale to przecież nigdy nie zastąpi rodziny. A na dodatek mąż jest teraz stale zajęty.
Nie mogła życzyć córce źle, ale w głębi duszy chciała, żeby Ewa nie dostała się na studia i pozostała w Płocku. Sercowego wyboru Ewy też właściwie nie pochwalała, chociaż do Jacka nie miała żadnych zastrzeżeń. Był on skromnym, przyzwoitym, przystojnym i dobrze uczącym się chłopcem, ale jego matka, kasjerka w miejscowej aptece, prowadząca od śmierci męża samotnie dom i opiekująca się synem, nie była w stanie zapewnić Jackowi takiego startu życiowego, o jakim Piątecka marzyła dla swojej córki. Sporo myślała o przyszłym kandydacie na zięcia. Nawet upatrzyła sobie jedynaka znajomej, prowadzącej intratny sklepik z pasmanterią, ale Ewa, zresztą o tym nie wiedząc, wyraźnie ignorowała Jurka, który — jak mówiła złośliwie — pomaga matce handlować tasiemkami i gumą do majtek, Piątecka liczyła na to, że z czasem Ewa zmieni opinię o Jurku, tym bardziej że pani Zofia Radomska chętnie widziałaby w Ewie swoją synową. Jurek, starszy od dziewczyny o trzy lata, skończył po ciężkich bojach ogólniak, ale nie myślał o pogłębianiu swojej wiedzy, tylko korzystając z odroczenia służby wojskowej całe dnie spędzał z kolegami, jedynie sporadycznie pomagając w interesach matce. Piątecka ukrywała te swoje plany także i przed mężem, jako że pan Ryszard nie był zbyt dobrego mniemania o ewentualnym zięciu, uważając go za młodzieńca pustego i lekkomyślnego.
W tym samym czasie, kiedy ona tak rozmyślając siedziała sama w domu, Ewa rozmawiała już z Jackiem w zadymionej i pełnej ludzi kawiarni.
— Trochę się boję tych egzaminów. A tak bym chciała, żeby mi dobrze poszło. Głównie z uwagi na ojca, któremu bardzo na tym zależy, no i trochę na przekór matce...
— Nic się nie martw. Zobaczysz, że wszystko pójdzie na medal — pocieszał ją Jacek. — O ciebie wcale się nie lękam. Jesteś obryta, dużo czytasz i na dodatek masz szczęście. Ze mną to co innego. Jestem jeszcze w lesie. Kiedy spojrzę na materiał, jaki mi został do powtórzenia, ogarnia mnie przerażenie. A przecież jeżeli ty się dostaniesz, to ja nie mogę być gorszy. Co byś, biedna dziewczyno, poczęła beze mnie w stolicy?
— Nie wygłupiaj się. Zawsze lubisz narzekać. Ale nic mi nie mówiłeś, co twoja mama na to, że wybierasz się na rehabilitację?
— Po pierwsze, nie bardzo wiedziała, co to jest. Wołałaby coś konkretnego, oczywiście jej zdaniem, na przykład medycynę. Ale kiedy wytłumaczyłem, że to jest bardzo modny w tej chwili kierunek i są spore możliwości po jego ukończeniu, nawet się jakoś przekonała. Zresztą mama jest bardzo kochana. Zawsze powtarza, że sam powinienem wiedzieć, co dla mnie w życiu najlepsze.
Do stolika podeszło roześmiane towarzystwo.
— Cóż to, zakochani, nie wybieracie się na dyskotekę? — spytał jasnowłosy, wysoki chłopiec.
— Nie. Jacek ma biologię, a ja muszę się męczyć nad tą nieszczęsną historią. Zresztą wam radzę zrobić to samo.
— Coś ty, Ewa! Przecież jeszcze dużo czasu. Trzeba się trochę oderwać od nauki — stwierdził z przekonaniem Piotrek.
Ale kiedy Ewa przecząco pokręciła głową, machnął tylko ręką i, szykując się do wyjścia, rzucił przez ramię:
— Jak na swój wiek, to nieco za wcześnie przypominasz mi moich rodziców. Oni też stale powtarzają: nauka i praca, praca i nauka.
— Ciekawe, czy w połowie lipca będziesz tak samo zadowolony. A znając twoich rodziców, nie chciałabym znaleźć się w twojej skórze.
— Dobrze, już dobrze. Ostatnio nie można nawet z tobą pożartować. — Piotrek uśmiechnął się pojednawczo. — Swoją drogą, coś ty z tą dziewczyną zrobił, chłopie? — zwrócił się do Jacka. — Jeszcze naprawdę gotowa się dostać na studia — rzucił na odchodnym.
— Głupi osioł — odezwała się po jego odejściu Ewa. — Szkoda, że nie jest taki mądry w domu. Chociaż podobno po zdaniu matury zaczął się nawet stawiać rodzicom. Uważa pewnie, że zrobił się dorosły.
— Co ty chcesz od niego, to zupełnie miły chłopak. A że trochę kopnięty, to nic w tym dziwnego. Każdemu z nas coś dolega.
— Patrzcie, znalazł się obrońca! — Ewa była rozdrażniona, wyraźnie szukała zaczepki. Po chwili jednak uspokoiła się i powiedziała tonem wyjaśnienia: — Dzisiaj wszystko mnie jakoś denerwuje. Zresztą muszę już iść do domu, nie chcę, żeby ojciec na mnie czekał.
Pożegnali się przed bramą i Ewa, patrząc z niechęcią na dymiące kominy Petrochemii, zaczęła powoli wchodzić na drugie piętro.
— Tatusia jeszcze nie ma — odezwała się od drzwi matka. — Ale lada moment powinien przyjść. Tyle razy mówiłam ojcu, żeby postarał się załatwię telefon, wówczas mógłby uprzedzić, o której wróci do domu. Ale on nie ma na nic czasu, nawet szkoda sobie strzępić język — narzekała Piątecka.
— Nie dziw się tacie — broniła ojca Ewa. — On jest teraz taki zapracowany. Obie go przyciśniemy w stosownej chwili.
— A co tam u twojego Jacka? — dopytywała się matka.
— Nic specjalnego. Uczy się po całych dniach. Głupio by mu było, gdybym ja dostała się na studia, a on zostałby w Płocku.
— Nie wiem, czy byłoby to takie głupie — mruknęła pod nosem Piątecka.
— Mówiłaś coś do mnie? — zawołała Ewa ze swojego pokoju.
— Nie, pytałam się tylko, czy zaczekasz na ojca z kolacją.
— Tak, oczywiście. Zresztą nie jestem jeszcze głodna.
Po kilkunastu minutach zazgrzytał klucz w zamku i w mieszkaniu zjawił się Ryszard Piątecki.
— Dłużej już dzisiaj nie mogłeś?! — odezwała się na przywitanie żona.
— A stało się coś? Przecież wiedziałaś, że wrócę później.
— Wiedziałam, wiedziałam. Myj ręce i siadaj szybciej do stołu, bo Ewa nie chciała bez ciebie jeść kolacji.
— I jak tam samopoczucie, córeczko? — zapytał ojciec, przytulając Ewę do siebie.
— Czy ja wiem? Chyba powoli ogarnia mnie cykor. Ale to podobno dobrze. Bo jeżeli człowiek nic nie umie, to po prostu nie ma się czym przejmować. Jaka szkoda, że nie jesteś humanistą, mógłbyś mi trochę pomóc.
— Wiesz dobrze, córeczko, że proponowałem ci kursy przygotowawcze w Warszawie, ale nie wykazałaś wówczas żadnego zainteresowania.
— Nie chciałam nadszarpnąć waszego skromnego budżetu — odezwała się z lekką drwiną Ewa. — Przecież jak dobrze pójdzie, to jeszcze przez kilka lat będziecie mnie mieli na swojej głowie.
— Jak możesz, Ewuniu — zaprotestował oburzony ojciec. — Wiesz przecież, że oboje z mamą wszystko zrobimy dla ciebie.
— Przepraszam, tatusiu, ja tylko żartowałam. Po prostu wolę uczyć się sama. A gdybym miała dostać się na studia, chciałabym to zawdzięczać wyłącznie sobie. A teraz pooglądajcie w spokoju telewizję. Ja pójdę do siebie, muszę jeszcze posiedzieć nad historią.
— Czy nie uważasz, że ona zanadto się zapracowuje? — odezwała się po cichu matka, kiedy już zostali sami.
— Jeżeli chce dostać się na prawo, powinna zmusić się do pewnych wyrzeczeń. I jestem zadowolony, że Ewa to rozumie. Chyba nie masz jej tego za złe?!
Tymczasem Ewa pochylona nad biurkiem z uwagą studiowała przebieg kampanii napoleońskich. Światło w jej pokoju paliło się długo. Kiedy kładła się spać, po ulicach kursowały już pierwsze autobusy.
Przed południem spakowała koc, kostium kąpielowy i dwa zeszyty z notatkami. Korzystając z pięknej pogody, postanowiła wyciągnąć Jacka do Soczewki. Po drodze, z poczty, uprzedziła telefonicznie matkę, że wróci później na obiad. Po niecałej godzinie rozkładali już koc na skraju lasu.
— Pamiętasz, jak tu było czysto i przyjemnie jeszcze kilka lat temu? — spytała Jacka. — A teraz człowiek boi się wejść do wody, żeby się nie pobrudzić. I w dodatku ten zapach nafty. Nawet tutaj dociera. Nic dziwnego, że w pobliżu rafinerii więdną drzewa.
— Może zrobić ci wykład na temat ochrony środowiska? — uśmiechnął się Jacek.
— Nie trzeba. Myślę, że mimo wszystko nie dojdzie do tego, aby chemia zdominowała człowieka. Mój wujek jest zapalonym wędkarzem. Ale od pewnego czasu nad Wisłą moczy kij tylko dla zasady i wspomina, jakie to kiedyś łowił ryby. Czasami szczęście mu dopisze, ale i tak nic z tego, bo zdobycz niemiłosiernie czuć fenolem.
— Masz rację. Pamiętam, jak z kolegami łapaliśmy tutaj raki. Ale kiedy dwa lata temu ktoś wylał do strumyka nadmiar asfaltu, to skończyła się i ta przyjemność.
Ewa wstała z koca i przeciągnęła się w słońcu. Jacek z podziwem oglądał zgrabną sylwetkę dziewczyny. Poczuł satysfakcję, że piękno, które go zachwycało, w jakiejś mierze należy do niego. I złotawe, długie włosy lśniące w słońcu, i mały zgrabny nosek, i równe białe zęby, i wydatne piersi rysujące się pod kostiumem.
Gdy dziewczyna położyła się na kocu, zapragnął przytulić ją do siebie, ale Ewa lekko odsunęła jego rękę. Na pocieszenie musnęła chłopca dłonią po włosach i powiedziała:
— Nie zapominaj, po co tu przyjechaliśmy. Zabieraj się do biologii.
Jacek z obrażoną miną sięgnął do torby po książkę.
— Nie gniewaj się, głuptasie — szepnęła mu do ucha. — Jeszcze będziemy mieli czas na przyjemności.
Uczyli się przez kilka godzin, spoglądając od czasu do czasu na siebie z uśmiechem. W drodze powrotnej do domu złapali okazję i wysiedli zaraz za mostem. Nie dochodząc do ZOO skręcili w kierunku Tumu. Kupili w Hortexie lody i wesoło rozmawiając przechadzali się chwilę w pobliżu pomnika Broniewskiego. Na placu siedziały jak zwykle gromadki emerytów, przyglądających się ożywionym o tej porze ulicom. Ewa pożegnała Jacka i wskoczyła w autobus, zmierzający w kierunku nowego osiedla.
W domu matka czekała już z obiadem. Biorąc z rąk córki torbę, zajrzała do środka.
— Cóż to? Kostium kąpielowy suchy, nie pływałaś nawet?
— Ja tam pojechałam się uczyć, a poza tym woda jest tak przeraźliwie brudna, że nie miałam odwagi do niej wejść. A co jest na obiad? Zdążyłam porządnie wygłodnieć.
— Ulubione danie tatusia, pierogi z wiśniami. Tylko że ojciec nie potrafi tego docenić, zjawi się znów późnym wieczorem.
Po obiedzie Ewa wyciągnęła się z książką na tapczanie, a matka wzięła do ręki nieodłączną robótkę i licząc ściegi mruczała pod nosem, spoglądając od czasu do czasu z wyrazem troski na uczącą się córkę.
Jacek z niepokojem spoglądał na zegarek. Dawno minęła godzina, o której umówił się z Ewą. Po szczęśliwie zdanych egzaminach i pożegnaniu się z koleżankami miała przyjść właśnie tu na spotkanie.
Wypił małą kawę, zjadł lody, a Ewy w dalszym ciągu nie było. Punktualność nie należała co prawda do jej zalet, ale też nigdy jeszcze nie wystawiła go do wiatru. Może z wyjątkiem wczorajszego wieczoru, kiedy koleżanki zatrzymały ją w akademiku. Dziś obiecał przedstawić swoją dziewczynę ciotce, a tu nic z tego. Już słyszał monolog ciotki, starej panny, która nie potrafiła nigdy nikomu wybaczyć: „Taka jest dzisiejsza młodzież. Nie można na nią liczyć”.
Przez moment wydawało się Jackowi, że za szybą mignęła twarz Ewy, ale było to tylko złudzenie. Sięgnął po rachunek i kiwnął ręką w stronę bufetu.
— Co, nie przyszła? — zapytała współczująco młoda kelnerka, inkasując pieniądze. — Niech się pan nie martwi, na drugi raz na pewno przyjdzie.
— Skąd pani wie, że ja na kogoś czekam? — odezwał się nieco zadziornie.
— Wystarczy spojrzeć na pańską minę. Ale proszę się nie gniewać, ja panu autentycznie współczuję.
Jacek wyszedł z kawiarni. Wygrzebał z kieszeni pięciozłotówkę i wszedł do stojącej w pobliżu budki telefonicznej. Telefon akademika nie odpowiadał. Spróbował ponownie, ale z tym samym skutkiem. Wciąż zadawał sobie pytanie, dlaczego nie przyszła. A może wybrały się gdzieś z Danielą? Ale przypomniał sobie — Ewa coś mówiła — że Daniela po południu miała wracać do Zielonej Góry...
Zadzwonił jeszcze raz do akademika. Tym razem zgłosiła się portierka.
— Proszę chwilę zaczekać — odezwała się niezbyt grzecznym tonem. — Zaraz sprawdzę. Przypuszczam, że wyszła, bo klucz od pokoju wisi na tablicy. Tak, miałam rację. Pokój jest pusty. Co prawda zamierzała dzisiaj wyjechać, ale rzeczy jeszcze zostały.
Postanowił sprawdzić osobiście. A nuż już jest? Nic z tego. U portierki zostawił tylko kartkę dla Ewy, a sam wrócił do mieszkania ciotki i tu oczekiwał bezskutecznie na telefon.
— Daj sobie spokój z tą dziewczyną — gderała ciotka. — Są od niej porządniejsze. Za moich czasów panienka nie mogła się doczekać spotkania z chłopcem, a ta po prostu nie przychodzi.
— Nie można tak mówić, ciociu — zaprotestował Jacek. — Skąd wiesz, czy nic się nie stało?
— A co się miało stać? — oburzyła się ciotka. — Przecież to dorosła dziewczyna.
Spał źle. Z samego rana wykręcił ponownie numer akademika. Tym razem i portierka była zaniepokojona.
— Do tej pory nie przyszła. Nie wiemy, co się mogło stać.
— A widzisz — dogadywała stojąca za jego plecami ciotka. — Co to za dziewczyna, która nawet na noc nie wraca. Za moich czasów tego nie było...
Jacek nie słuchał już dalej, ubrał się błyskawicznie i pojechał prosto na uniwersytet. Rozglądał się po gmachu wydziału, wypytywał kręcących się tu ludzi, ale nikt z nich nie znał Ewy Piąteckiej.
Trafił wreszcie do dziekanatu.
— My rozliczamy studentów z nauki, nie z wolnego czasu, to ich prywatna sprawa — rzuciła w odpowiedzi któraś z pracownic. — Najlepiej, jeżeli pójdzie pan do akademika.
— Tam też nic o niej nie wiedzą — jęknął zrozpaczony Jacek.
Pojechał znów do akademika. Ewy w dalszym ciągu nie było, nie było także żadnej pocieszającej wiadomości. Koleżanki Ewy już wyjechały i nikt nie mógł udzielić chłopcu jakichkolwiek informacji.
Zaczekam do jutra w Warszawie — postanowił. — A rano pojadę do Płocka. Może Ewa wróciła do domu? Ale tak bez uprzedzenia, zostawiając torbę z rzeczami?
Wpadł w panikę. Znał Ewę od dłuższego czasu. Wiedział, że jest solidną i porządną dziewczyną. Nie przypuszczał, żeby straciła zdrowy rozsądek i upojona awansem na studentkę dała się porwać jakiemuś podejrzanemu towarzystwu. Ale przecież z drugiej strony marzyła o „wielkim” świecie, w gruncie rzeczy była młoda i niedoświadczona. Więc mogło coś się stać.
Korzystając z nieobecności ciotki zasiadł przy telefonie i zaczął po kolei wykręcać numery warszawskich szpitali.
Może jakiś wypadek? Może wpadła pod samochód?
Kiedy w ostatnim ze szpitali odpowiedziano mu, że osobie o tym nazwisku nie udzielano żadnej pomocy i nie została zarejestrowana w izbie przyjęć, połączył się jeszcze z oficerem dyżurnym Stołecznego Urzędu Spraw Wewnętrznych, ale i tam nikt nie wiedział nic o losach jego dziewczyny.
W Płocku rodzice oczekiwali na powrót córki. Wprawdzie z telegramu wynikało, że Ewa powinna była przyjechać poprzedniego dnia wieczorem, ale ojciec na razie nie widział powodów do obaw.
— To nic, że Ewa tak napisała. Prawdopodobnie oblewali swoje sukcesy i do późna im zeszło. Myślę, że dopiero dzisiaj wieczorem możemy spodziewać się Ewy w domu.
— Ty zawsze usprawiedliwiasz swoją córeńkę — powiedziała żona tonem pełnym wyrzutu.
— Nie przesadzaj, Teresko. To normalne, że po udanych egzaminach młodzi ludzie poszli się zabawić. Sami w ich wieku zrobilibyśmy to samo.
Minęła godzina od chwili przyjazdu ostatniego autobusu z Warszawy, a Ewy wciąż nie było.
— Ciekawe, jakie tym razem znajdziesz wytłumaczenie? — zapytała z gniewem Piątecka, układając się do snu.
Mąż wzruszył tylko ramionami, nie dając poznać po sobie, jak bardzo przejął się tą sprawą.
W południe wyrwano Piąteckiego z narady.
Dzwoniła żona. Płacząc prosiła męża o natychmiastowy powrót do domu.
— Ale co się stało? Uspokój się, Teresko.
— Przyjeżdżaj zaraz! Możesz chyba ten jeden raz się zwolnić. Przecież chodzi o dziecko!
— Dobrze, już jadę — odpowiedział Piątecki, któremu udzieliło się zdenerwowanie żony.
Po kilkunastu minutach wchodził do mieszkania. Spojrzał na szlochającą żonę i ze zdziwioną miną kiwnął głową siedzącemu przy stole Jackowi.
— Niech ci pan Jacek wszystko opowie — załkała Piątecka, przykładając chusteczkę do zaczerwienionych oczu.
— Przedwczoraj rano wywiesili na uniwerku listę przyjętych na pierwszy rok. Ewa była tam z koleżanką, a potem miała przyjechać do kawiarni, gdzie się umówiliśmy. Czekałem kilka godzin, ale nie przyszła. W akademiku też jej nie było. Wszystkie jej koleżanki pojechały już do domów. Dzwoniłem jeszcze dzisiaj rano do akademika, ale w dalszym ciągu się nie pojawiła. W dodatku zostawiła w pokoju torbę ze swoimi rzeczami. Pytałem we wszystkich szpitalach i zadzwoniłem na milicję — zwrócił się półgłosem do Piąteckiego — ale tam nic nie wiedzą. Na uniwerku też się niczego nie dowiedziałem. Myślałem, że zapomniała o ciuchach i dawno jest już w domu, ale widzę, że państwo nic nie wiedzą...
— Moje dziecko, moje dziecko — jęczała zrozpaczona Piątecka.
Gdy mąż próbował ją uspokajać, powiedziała z gniewem:
— Zamiast gadać głupstwa, mógłbyś zaraz jechać do Warszawy.
— To może ja się z panem zabiorę — zaproponował Jacek.
— Dobrze. Zadzwonię tylko po drodze do szefa, że jutro nie będzie mnie w pracy.
W milczeniu poszli na dworzec. Bez trudu dostali bilety i po kilkunastu minutach siedzieli już w autobusie.
— Nie mam pojęcia, co się mogło stać?! — zastanawiał się Piątecki. — Może wyjechała gdzieś do rodziny albo do znajomych? Ale to niemożliwe, tak bez uprzedzenia... Ewa nigdy dotąd nie sprawiła mi zawodu. Zawsze byłem dumny z takiej córki. Sam nie wiem, panie Jacku, co o tej sprawie myśleć. Czy Ewa miała jakieś koleżanki, towarzystwo, z którym mogłaby się dłużej zabawić? — spytał zasępionego Jacka.
— Owszem. W pokoju były trzy sympatyczne dziewczyny. Ale wszystkie rozjechały się już do domów. Ewa poza nimi z nikim w Warszawie nie utrzymywała kontaktu. Po prostu nikogo nie znała.
Z dworca autobusowego pojechali taksówką do akademika.
Piątecki poprosił o wydanie osobistych rzeczy córki. Okazało się jednak, że wymaga to zgody kierowniczki, która, nie czyniąc w tej mierze żadnych trudności, próbowała jednocześnie pocieszyć ojca Ewy. Tłumaczyła, iż dziewczyna pewnie wyjechała gdzieś na kilka dni wraz z koleżankami. Piątecki kiwał głową bez większego przekonania, przeglądając uważnie zawartość torby. Dżinsy, letnia sukienka, trochę bielizny i nieco drobiazgów, typowych dla młodej dziewczyny — wszystko to, co zabrała ze sobą z domu. Żadnego świstka, nic, co wskazywać by mogło, dokąd pojechała.
Przerzucił torbę przez ramię i, kiwnąwszy na Jacka, wyszedł powoli z akademika.
— Nie widzę innego wyjścia, musimy zgłosić milicji zaginięcie. Tylko oni mogą nam pomóc.
W Dzielnicowym Urzędzie Spraw Wewnętrznych zostali przyjęci przez wysokiego, szczupłego mężczyznę w stopniu porucznika.
Porucznik Rajewski, bo takie nazwisko nosił młody oficer, wysłuchał z uwagą relacji obu mężczyzn i zanotowawszy niektóre dane zwrócił się z wyrazem troski do Piąteckiego:
— Rozumiem, co pan w tej chwili przeżywa. Młoda, atrakcyjna dziewczyna, pierwszy raz samotnie w stolicy... Zrobimy wszystko, żeby ją odnaleźć, ale moim zdaniem nie ma na razie powodów do niepokoju. Być może jest jeszcze w Warszawie albo wyjechała do którejś z koleżanek. Proszę mnie źle nie zrozumieć, panie Piątecki. Dla pana to jest dziecko, ale Ewa skończyła już dziewiętnaście lat, a więc dla wielu jest już dorosłą kobietą. Przy tym jest to wiek, w którym popełnia się różne głupstwa. Dlatego proszę uzbroić się w cierpliwość. I zobaczy pan, że wszystko dobrze się skończy. My ze swej strony porozumiemy się z Urzędem w Płocku, ale prosiłbym również, żeby i pan był z nimi w kontakcie. Jak trzeba będzie, damy również odpowiedni komunikat do prasy i telewizji. Aha, jeszcze jedno — dorzucił porucznik na zakończenie. — Gdyby córka wcześniej się odnalazła albo dowiedziałby się pan czegoś nowego, proszę uprzejmie o wiadomość.
— Oczywiście. Nie omieszkam pana o wszystkim poinformować. Proszę, oto dwa ostatnie zdjęcia Ewy, może się przydadzą.
— Naturalnie. Dziękuję panu i do widzenia.
— I co dalej, panie Jacku? — odezwał się przygnębiony Piątecki, kiedy wyszli z urzędu.
— Oby ten oficer miał rację — zaczął ostrożnie Jacek. — Ale jakoś nie mogę uwierzyć, żeby Ewa wyjechała gdzieś bez uprzedzenia. Ona nie mogłaby zrobić panu przykrości, bardzo pana kocha i szanuje...
— Jeśli Ewie coś się stało, żona nigdy mi tego nie daruje, a i ja będę miał wyrzuty do końca życia. — Piątecki mówił to z rozpaczą w głosie, nawet nie słuchając odpowiedzi Jacka. — Ja nie mogę czekać, musimy coś robić! Czy na pewno Ewa nie znała nikogo w Warszawie?
— Ja w każdym razie nic o tym nie wiem. Nie mamy jednak żadnej pewności, że Ewa tam jeszcze jest. Co gorsza, nie jesteśmy w stanie tego w żaden sposób ustalić. Możemy odwiedzić młodzieżowe kluby, spróbować popytać, ale czy to coś nam da?!
— Jeżeli jest jakiś cień szansy, nie możemy go zaniedbać. Proponuję, żebyśmy przeszli się po klubach studenckich.
Późnym wieczorem, zrezygnowani i straszliwie zmęczeni, kończyli wizytację warszawskich klubów. Niczego się tam nie dowiedzieli. Nikt Ewy nie znał, nikt jej nie widział i nic o niej nie słyszał.
Piątecki postanowił natychmiast wracać do Płocka i tam porozumieć się z milicją. Może na miejscu zdoła dowiedzieć się czegoś o córce?
Należało jeszcze skontaktować się z rodziną rozrzuconą po całej Polsce. Jednak nadzieja, by Ewa tam właśnie mogła się odnaleźć, była znikoma...
Porucznik Rajewski skończył przeglądanie codziennych biuletynów. W związku z wizytą ojca zaginionej, Ewy Piąteckiej, szukał wzmianki o dziewczynie. Nie znalazł jednak nic godnego uwagi. Wprawdzie pocieszał Piąteckiego, tłumacząc mu, że nie ma jeszcze powodów do obaw, sam jednak nie był tak optymistycznie nastawiony. Co prawda w żadnych meldunkach Ewa nie figurowała wśród ofiar wypadków, ale to o niczym nie świadczyło. Jeszcze było za wcześnie na ogłoszenie ogólnokrajowych poszukiwań, ale należało przedsięwziąć związane z tym czynności.
Wykręcił numer akademika na Pradze i poprosił o połączenie z kierowniczką.
— Dzień dobry pani. Nazywam się Rajewski. Dzwonię z Dzielnicowego Urzędu Spraw Wewnętrznych. Chciałbym zamienić z panią kilka słów. Czy można wpaść za dwadzieścia minut? Tak? Dziękuję bardzo.
Zamknął swój pokój na klucz i, wychodząc, uchylił drzwi sekretariatu.
— Gdyby szef pytał o mnie, proszę powiedzieć, że pojechałem do akademika. Powinienem wrócić za półtorej godziny.
Kierowniczka robiła wrażenie lekko zdenerwowanej.
— Proszę, niech pan siada, panie poruczniku. Czy napije się pan czegoś? Może kawy?
— Nie chciałbym pani sprawiać kłopotu.
— Ale cóż znowu. To żaden kłopot.
— Poproszę wobec tego o małą kawę. Przychodzę tu w sprawie Ewy Piąteckiej — zaczął porucznik, rozsiadając się w małym foteliku. — Prawdopodobnie nie jest to dla pani zaskoczeniem. Był już przecież u pani ojciec dziewczyny?
— Tak. Wcześniej nawet przychodził jej chłopak. Początkowo kilkakrotnie rozmawiał z portierką. Ale nie byłyśmy w stanie nic im pomóc. Sami nie wiemy, co się mogło stać. Rzeczy zostały w pokoju, a jej do tej pory nie ma. Nigdy dotąd nie miałam takiego wypadku. Torbę oddałam ojcu. Czy dobrze zrobiłam? — spojrzała z niepokojem w stronę porucznika.
— Oczywiście. Nie było podstaw, żeby zatrzymać rzeczy. Nie będzie miała przecież do ojca pretensji, że zawiózł jej ciuchy do domu. Ale nie o tym chciałem mówić. Czy nie orientuje się pani, z kim Ewa mieszkała w pokoju?
— Nie pamiętam w tej chwili, ale zaraz to sprawdzimy.
Podeszła do biurka i zaczęła przeglądać dokumenty.
— Tak, to był pokój czteroosobowy. Poza Ewą mieszkały trzy dziewczęta. Czy chciałby pan ich dane?
— Właśnie, bardzo mi na tym zależy.
Kierowniczka, patrząc jakby ze zmieszaniem na przystojnego porucznika, włożyła okulary.
— Daniela Włodarska, przyjęta na wydział prawa, zamieszkała w Zielonej Górze przy ulicy Winobrania dwanaście mieszkania osiem. Druga to Irmina Duda, filologia rosyjska, z Małej Wsi koło Rzeszowa, ulica Podrzeczna sześć. I wreszcie trzecia, Grażyna Nawrocka ze Szczytna. Mieszka na ulicy Hotelowej pięć, nowo przyjęta studentka geografii. Czwartą była Ewa Piątecka, ale to już pan wie.
— To znaczy, że wszystkie dziewczęta z tego pokoju dostały się na studia?
— Mhm — kierowniczka kiwnęła głową. — To był szczęśliwy dla nich pokój. Nawet przed wyjazdem pytały mnie, czy od października nie mogłyby zamieszkać w tym samym składzie, no i oczywiście w tym samym pokoju.
— I co pani na to?
— Powiedziałam, że jeszcze nie wiem. Ale obiecałam, w miarę możliwości, spełnić ich prośbę.
— Co to były za dziewczęta?
— Dziewczęta jak dziewczęta. Przed rozpoczęciem roku akademickiego człowiek nie ma jeszcze takiego rozeznania. Nie były jednak głupie, skoro wszystkie dostały się na studia. Myślę, że więcej mógłby się pan dowiedzieć od portierek.
Rajewski podziękował serdecznie za rozmowę i przed wyjściem z akademika zatrzymał się jeszcze przy portierce. Pokazał legitymację, informując jednocześnie, że chciałby z nią porozmawiać w związku z zaginięciem Ewy Piąteckiej.
Kobieta westchnęła głęboko.
— Mogłam się tego spodziewać. Tyle razy dzwonił tu jej kawaler, potem sam przyjeżdżał, a na koniec zjawili się razem z ojcem tej dziewczyny. Ale co ja mogę powiedzieć? Przecież na tyle jej nie znałam, żeby mi się zwierzała, dokąd chodzi i po co? Raz to wróciły nad ranem, ale tłumaczyły się wówczas, że dobrze poszły im pisemne egzaminy, to i musiały się zabawić.
— Z kim wówczas była Piątecka?
— Nie pamiętam nazwisk, ale były wszystkie cztery. One się cały czas trzymały razem. Nawet prosiły mnie, żeby załatwić im z kierowniczką ten sam pokój w czasie studiów.
— I nic już więcej pani nie pamięta? Może ktoś do niej dzwonił? Albo ona telefonowała z portierni?
— Proszę pana! To nie jest wprawdzie telefon do rozmów prywatnych, ale ja nigdy nie podsłuchuję, co ktoś komuś ma do powiedzenia.
— Niech się pani nie oburza. Wcale tego od pani nie wymagam. Ale przypadkowo mogła pani zapamiętać jakieś imię czy nazwisko.
— To już panu mówiłam. Stale dzwonił ten jej chłopak, Jacek. I ona też do niego dzwoniła. Może były i inne telefony, ale tego nie pamiętam.
— Dziękuję i za to. A może pani zmienniczka potrafiłaby coś więcej powiedzieć na ten temat?
— Nie wiem, możliwe. Jak pan chce, to może pan zaczekać. Ona powinna tu być za pół godziny.
Rajewski skorzystał z zaproszenia i usiadł w hallu, sięgając po leżące na stoliku czasopismo. Przeglądał bez większego zainteresowania stary numer „Piłki Nożnej”, kiedy do środka weszła korpulentna kobieta w średnim wieku.
—Ten pan chciał z tobą, Janeczko, porozmawiać — odezwała się poprzednia rozmówczyni Rajewskiego. — On jest z milicji. Interesuje go Ewa Piątecka. No wiesz, ta, która zaginęła — zniecierpliwionym tonem wyjaśniła niedomyślnej koleżance.
— A co ja mogę o niej powiedzieć?! — zdziwiła się tęgawa Janeczka.
Porucznik podszedł do obu kobiet.
— Ponieważ nie wiemy dotąd nic o okolicznościach związanych z zaginięciem Ewy, interesuje nas dosłownie wszystko. Czy miała jakieś koleżanki, kolegów? Z kim utrzymywała bliższy kontakt? Czy były do niej telefony, a może ona do kogoś dzwoniła?
— Sam pan wie, jak to jest. Przez tych kilka dni jeszcze nie zdążyłyśmy dobrze poznać dziewcząt. Ale Ewę Piątecką pamiętam. Z dwóch powodów. Często były do niej telefony od jakiegoś Jacka, a raz wróciła bardzo późno do akademika i musiałam jej otwierać drzwi.
— Ale była wtedy z koleżankami?
— Nie, przecież panu mówię, że sama przyszła. Nawet przepraszała, że tak późno, ale wyjaśniła, że miała ważną sprawę do załatwienia.
— Nie mówiła, co to była za sprawa?
— Skądże znowu. A ja się nie wypytywałam, przecież to nie moja rzecz.
Rajewski zgasił papierosa w popielniczce.
— To na razie byłoby wszystko. Na wypadek gdyby paniom coś się przypomniało, zostawię numer swojego telefonu do urzędu. Dobrze?
— Proszę, proszę.. Niech pan zostawi.
Porucznik wracał do siebie z uczuciem niedosytu. W akademiku nie dowiedział się właściwie niczego. Może jedynie tego, że Ewa nie utrzymywała kontaktów z nikim poza koleżankami z pokoju. A nazwiska i adresy koleżanek otrzymał przecież od kierowniczki. Musi sprawdzić w urzędzie, czy któraś z dziewcząt ma w domu telefon, bo jeżeli nie, to po rozmowie z szefem czeka go prawdopodobnie podróż. Jak na złość były to miejscowości leżące w trzech krańcach Polski.
Może wystarczy jeden wyjazd — pocieszał się Rajewski, któremu nie uśmiechała się perspektywa delegacji w upalnym lipcu. Nie wystarczył, żadna z dziewcząt nie miała w domu telefonu. Mogły przeprowadzić wywiad jednostki terenowe, ale Rajewski wołał tę sprawę załatwić osobiście.
Do Szczytna przyjechał wczesnym wieczorem. Kiedy szedł do znajdującego się w pobliżu hotelu, przypomniały mu się czasy, jak to przed kilku już laty, będąc młodym podchorążym, zdobywał w tym mieście oficerskie szlify. Bez trudu dostał jednoosobowy pokój i zostawiwszy walizkę wybrał się do Grażyny Nawrockiej, która mieszkała na tej samej ulicy.
Stanął przed furtką małego parterowego domku i nacisnął dzwonek. W drzwiach ukazała się szczupła, niewysoka kobieta, przepasana kraciastym fartuchem, która usiłowała powstrzymać wyrywającego się psa.
— A pan do kogo?! — odezwała się po chwili niezbyt przyjaznym tonem.
— Chciałem zamienić z panią kilka słów.
Kobieta wepchnęła psa do mieszkania i w jednej chwili znalazła się przy furtce.
— Słucham, co mi pan ma do powiedzenia?!
— Właściwie to ja mam interes do Grażyny Nawrockiej. Pewnie to pani córka?
— Tak, córka. Ale co pan jej chce powiedzieć?
— Jestem z Urzędu Spraw Wewnętrznych. Przyjechałem tu z Warszawy. Proszę się nie denerwować, chodzi o koleżankę, z którą pani córka mieszkała razem w akademiku.
— O, Boże! To pan z milicji i aż z Warszawy?! Ale co się mogło stać?
— Czy można wejść do środka? Trochę niezręcznie rozmawiać przez zamkniętą furtkę.
— Ależ proszę do ogrodu, tam jest ławeczka. Zaraz poproszę Grażynkę. Grażynko! — zawołała, podchodząc do drzwi.
— O co chodzi, mamo? — odezwał się głos z wnętrza domu.
— Pozwól tutaj na chwilę. Mamy gościa.
Grażynka szybko zeszła po schodkach, poprawiając w biegu włosy. Spojrzała, przelotnie na porucznika i na jej twarzy pojawił się wyraz zawodu.
— Kim jest ten pan? — półgłosem zwróciła się do matki.
— Przepraszam, że nie jestem tym oczekiwanym — uśmiechnął się Rajewski.
— Ależ ja na nikogo nie czekam! — zaczerwieniła się Grażyna.
— Ten pan jest z milicji. Chciał z tobą porozmawiać — wtrąciła się matka.
— Pani mieszkała w akademiku razem z Ewą
Piątecką — stwierdził raczej niż zapytał porucznik. — Otóż do dnia dzisiejszego nie wróciła ona do domu. W akademiku też nie wiedzą, co się stało. Wyszła z pokoju zostawiając wszystkie swoje rzeczy i od tamtej pory ślad po niej zaginął. Może pani wie coś na ten temat? Rodzice Ewy są zrozpaczeni, jej chłopak szaleje, a my na razie nie możemy im pomóc. — To niemożliwe — powiedziała ze zdumieniem Grażyna. — Ewa była taka spokojna, zrównoważona. Nie posądzam jej o żaden wyskok. Miały z Danielą wracać do swoich domów zaraz po wywieszeniu listy przyjętych, w dzień po naszym wyjeździe. Nawet dostałam od nich kartkę, zaraz panu pokażę.
Grażyna weszła do domu i po chwili wróciła z widokówką w ręku. Rajewski rzucił wzrokiem na tekst: „Jesteśmy przyjęte, miałaś rację, kochana. Skontaktujemy się z tobą po praktykach. Całujemy mocno — Ewa z Danielą”.
— Jak pani myśli, czy poza dziewczętami z waszego pokoju Ewa nawiązała kontakt z kimś w Warszawie?
— Prawie przez cały czas trzymałyśmy się razem, ale Ewa miała w Warszawie swojego chłopaka, ma na imię Jacek. Kilka razy się z nim spotykała, on dzwonił też do niej do akademika. Byliśmy razem w dyskotece. Jacek przyprowadził trzech kolegów z AWF-u, bo my, to znaczy Daniela, Irmina i Ja, nie miałyśmy tam swoich chłopców.
— Czyli poza Jackiem i wami nie było nikogo?
— Zaraz, zaraz — przypomniała sobie Grażyna. — Któregoś dnia Ewa powiedziała, że umówiła się wieczorem z Jackiem. Jednak on zadzwonił po jej wyjściu, tak jakby nic nie wiedział o spotkaniu. Ewa wróciła wtedy bardzo późno. Na drugi dzień tłumaczyła się, że miała ważną sprawę do załatwienia i nie chciała, żeby Jacek o tym wiedział.
— A na dyskotece Ewa nie poznała nikogo nowego?
— Czy ja wiem? Tańczyła z różnymi chłopakami. Ale ma pan rację. Coś się zdarzyło, bo Jacek miał do niej pretensję, że przyszła razem z nim, a bawiła się też i w innym towarzystwie. Ale nie wiem, o kogo wówczas chodziło.
Rano w drodze do Warszawy Rajewski analizował rozmowę przeprowadzoną z Grażyną Nawrocką. Był bardzo rozczarowany, gdyż wbrew oczekiwaniom niewiele nowego wniosła do sprawy. Należało zameldować o tym szefowi i bezzwłocznie szykować się do kolejnej podróży.
Jeszcze tego samego dnia późnym wieczorem wysiadał na dworcu w Zielonej Górze. Rozlokował się w hotelowym pokoju i przed snem wziął letni prysznic. Rano obudził się wypoczęty i zadowolony. Po niezłym śniadaniu, zjedzonym w restauracji, postanowił wybrać się na ulicę Winobrania, gdzie wraz z rodziną mieszkała Daniela Włodarska.
Nacisnął dzwonek, ale nikt mu nie otwierał. Rozglądał się chwilę po klatce schodowej, po czym udał się na poszukiwanie dozorcy.
I tym razem nie miał szczęścia. W mieszkaniu, na którego drzwiach wisiała tabliczka z napisem: „gospodarz domu”, też nie było nikogo.
Wrócił ponownie pod drzwi Włodarskich, zastanawiając się, czy nie zapukać do sąsiadów, gdy za jego plecami stanął szesnastoletni może chłopak.
— Pan kogo szuka?
— Chciałem do państwa Włodarskich, ale nikogo nie ma w domu.
— Słucham, ja jestem przedstawicielem rodziny.
— Jestem z milicji, przyjechałem tutaj z Warszawy — Rajewski sięgnął po legitymację. — Chodzi mi o Danielę...
— Proszę, niech pan wejdzie do środka. Nie będziemy przecież rozmawiali na korytarzu. Zaraz wszyscy sąsiedzi wiedzieliby, że złożył nam wizytę milicjant. Danieli nie ma, wyjechała na obóz wędrowny czy coś w tym rodzaju. Ale to niemożliwe! Żeby moja siostrzyczka coś przeskrobała?! I po to fatygował się pan aż z Warszawy? Zupełnie nieprawdopodobne!
— Dlaczego miała zaraz coś przeskrobać?! Chciałem z nią porozmawiać ó koleżance z akademika. Ale jeżeli jej nie ma, to nic z tego... Kiedy ma wrócić z tego obozu? — zapytał, wyraźnie tracąc humor.
— Czy ja wiem? Prędzej rodzice będą wiedzieli, ale oni wracają z pracy dopiero wieczorem.
— A czy chociaż wiesz, dokąd siostra pojechała?
— To pan nie wie, jak to jest na obozie wędrownym?! Dzisiaj tu, jutro tam. Miała jechać w Karkonosze, ale kto ją tam wie. Mogli przecież zmienić plany.
— Widzę, że niewiele od ciebie się dowiem — stwierdził porucznik. — Może przynajmniej podasz mi telefon do pracy mamy.
— Z tym też będzie kłopot. Mama niedawno zmieniła pracę, nie pamiętam nawet na jaką. A telefonu nie zdążyłem jeszcze zapisać.
— A ojciec?
— Ojciec ma telefon. Ale nie ma go dzisiaj na miejscu. Wspominał o jakiejś naradzie czy konferencji.
Niezbyt mi się tutaj układa — pomyślał Rajewski.
— Mam do ciebie prośbę. Powiedz rodzicom, że będę u nich wieczorem.
— Może pan na mnie liczyć. O ile będę w domu, jak przyjdą starzy — zastrzegł się z uśmiechem brat Danieli.
Tym razem rodzice Danieli uprzedzeni przez syna oczekiwali na wizytę Rajewskiego. Porucznik dowiedział się od nich tyle, że w ciągu trzech najbliższych dni Daniela powinna przebywać w Bierutowicach bądź w pobliskim schronisku na Polanie Czecha. Zadzwonił do szefa i uzyskawszy polecenie nawiązania kontaktu z Danielą, chcąc nie chcąc wsiadł w pociąg jadący do Jeleniej Góry. Stamtąd w krótkim już czasie przybył autobusem do Karpacza. Szczęście tym razem mu sprzyjało. Dziewczęta z obozu wędrownego rozlokowały się chwilowo w miejscowym schronisku PTTK, tyle że akurat z samego rana wyszły na całodzienną wycieczkę po okolicy. Korzystając z wolnego czasu wybrał się do Bierutowic i podchodząc pod górę, skręcił w stronę świątyni Wang. Stojąca przed zabytkowym kościółkiem grupa wycieczkowiczów fotografowała się właśnie, niektóre z dziewcząt wrzucały drobne monety do niewielkiej fontanny. Rajewski chciał już odejść, gdy nagle jego uwagę przykuła twarz jednej z dziewcząt. Wydała mu się znajoma. Chyba jej fotografię widział wczoraj w Zielonej Górze.
Gdy podszedł bliżej, usłyszał:
— Chodź, Daniela, zobaczymy jeszcze cmentarzyk.
Tak, to wreszcie ona. Poczekał, aż dziewczyna zostanie sama, i wtedy spytał ją półgłosem:
— Przepraszam, czy może pani Daniela Włodarska?
— Tak, ale nie rozumiem...
— Jestem z milicji. Przyjechałem z Warszawy. Chciałbym z panią porozmawiać o Ewie Piąteckiej.
— O, Boże! Czy Ewie coś się stało?! — zdenerwowała się Daniela.
— Jeszcze nie wiem, ale proszę się uspokoić. Czy może mi pani poświęcić trochę czasu?
— Oczywiście. Uprzedzę tylko koleżanki, że sama wrócę do schroniska.
Po chwili nadeszła i powiedziała:
— Jestem do pańskiej dyspozycji.
— Jeżeli pani nie jest zbyt zmęczona, to proponuję mały spacer. Jeśli nie, to możemy wstąpić gdzieś na kawę.
— Trochę bolą mnie nogi, nałaziłyśmy się przez cały dzień. Wołałabym gdzieś odpocząć.
Kiedy siedzieli już w kawiarni, Rajewski poinformował Danielę o tajemniczym zniknięciu Ewy i o mizernych, jak dotąd, wynikach poszukiwań.
— Rozstałyśmy się z Ewą na Krakowskim,
przed uniwerkiem — zaczęła swoją relację Daniela. — Ja pojechałam do akademika po ciuchy i stamtąd prosto na dworzec, a Ewa wsiadła w autobus, chyba w sto dwadzieścia pięć, bo miała odwiedzić ciotkę Jacka. To jej chłopak, ale już pan pewno wie.
— Tak. Ale Ewa umówiła się z Jackiem nie u ciotki w domu, a w kawiarni. I na spotkanie wcale nie przyszła. Tu ślad się urywa. Nie wiemy, co się z nią stało. Myślałem, że może pani potrafi nam pomóc...