Wisielcza Góra - Paulina Hendel - ebook + audiobook + książka

Wisielcza Góra ebook i audiobook

Paulina Hendel

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Oto nasz dar! Oto nasza ofiara!

Przepraszam za wszystko – szepcze Anka, gdy czuje pętlę na szyi i patrzy w oczy brata po raz ostatni. Nigdy nie przypuszczała, że przyjazd do Grobowic sprawi, że odkryje nowy świat, obudzi duchy i stanie twarzą w twarz z prawdziwymi potworami. Antek myśli tylko o Nastce, która uciekła do mrocznego lasu. Wiej, ratuj się! Czy można jednak uciec przed demonami i przeznaczeniem? Pobyt u ciotek w odciętej od świata wiosce wydawał się idealną odskocznią od rodzinnych dramatów. Tymczasem… zapłonął ogień, martwe ciało wypełzło z ciemności, a walka o stanowisko burmistrza przerodziła się w polowanie. Czy słowiańskie bóstwa istnieją naprawdę? Czy rodzeństwo Sokołów pozna wszystkie tajemnice Wisielczej Góry?

 

Paulina Hendel zabiera nas do cichego zakątka w samym środku kraju, odcina od internetu i zmusza do niebezpiecznej zabawy z wyobraźnią. Uwierzcie w to, co nierealne i niesamowite! Przeżyjcie przygodę życia!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 484

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 13 godz. 9 min

Oceny
4,4 (143 oceny)
80
41
17
4
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
DorotaMarcel

Nie oderwiesz się od lektury

Wciągająca i trochę straszna. Demonologia z akcją i choć bohaterami są nastolatkowie a ja już trochę starsza jestem 😉 to mi się bardzo podobała Wisielcza Góra. !
20
Joannak453

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo przyjemna lektura
00
marti899

Nie oderwiesz się od lektury

książka napisana w fajnym klimacie, bardzo podoba mi się twórczość pisarki.
00
Dariusz85

Całkiem niezła

przyjemna lekka i ciekawa . dobry przerywnik między książkami ( fan kryminałów i horrorów) polecam
00
Piszkitle

Nie oderwiesz się od lektury

Dużo przygód i emocji z super zakończeniem.
00

Popularność




 

 

 

 

 

 

Copyright © Paulina Hendel, 2021

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o. 2021

 

Redaktor prowadzący: Łukasz Chmara

Marketing i promocja: Damian Pawłowski, Oliwia Żyłka

 

Redakcja: Karolina Borowiec-Pieniak

Korekta: Joanna Pawłowska, Damian Pawłowski, Robert Narloch

Skład i łamanie: Stanisław Tuchołka / panbook.pl

Projekt okładki i stron tytułowych: FecitStudio

Ilustracje w książce: Justyna Podwysocka

Konwersja publikacji do wersji elektronciznej: Dariusz Nowacki

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

ISBN 978-83-66657-54-0

 

Niniejsza praca jest dziełem fikcji. Wszelkie nazwy, postaci, miejsca i wydarzenia są wytworem wyobraźni autorki. Wszelkie podobieństwo do osób prawdziwych jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.

 

WE NEED YA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

[email protected]

www.weneedya.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Izabeli

 

 

 

 

 

 

Prolog

 

 

 

Dwóch oprawców złapało Ankę za ramiona związane za plecami. Chwiejnie stanęła na nogach zdrętwiałych od długiego klęczenia. Zerknęła na Antka, który był chyba równie blady jak ona, a w jego oczach malowało się takie samo przerażenie. Poprowadzili ich w pobliże martwego drzewa. Nikt nie wiedział, jakim cudem jeszcze stało i nie runęło przy pierwszym lepszym wietrze. Jego gałęzie, jakby powyginane od reumatyzmu, sterczały we wszystkie strony – nieme świadectwo dawnej świetności. Ciemna kora już dawno temu popękała ze starości, a korzenie, w których od lat nie płynęły soki, wiły się nad ziemią niczym węże.

Ogniska rozsiane po całej Górze rzucały wokół surrealistyczne cienie. Co jakiś czas płonące drewno pękało z trzaskiem, a tysiące iskier unosiło się ku czarnemu niebu. Okrągły księżyc beznamiętnie spoglądał na ziemię, czekając na rzeź.

Rodzeństwo stanęło przed ławką zbitą z dwóch kołków i długiej deski. Nad nią z grubej gałęzi drzewa zwieszały się pętle. To wszystko stało się zbyt realne. Anką wstrząsnął szloch. Wbiła pięty w ziemię.

– Nie, nie, nie – szeptała, kręcąc głową.

Jednak porywacze nie mieli dla niej litości. Siłą dociągnęli ją do ławki i postawili na niej. Chciała zeskoczyć, odsunąć się jak najdalej od stryczka, ale ktoś przytknął jej ostrze włóczni do gardła. Poczuła ból, kiedy zimny metal skaleczył jej gładką skórę.

Tuż obok stanął jej brat. Na szyje założono im pętle i je zaciśnięto.

– Przepraszam – szepnęła przez łzy, których nie mogła już opanować. – Przepraszam za wszystko.

– Ja też – wydusił z siebie Antek.

Różnie między nimi bywało, najczęściej się kłócili i o wszystko oskarżali. Teraz jednak razem stanęli w obliczu śmierci.

Anka miała wrażenie, jakby opuszczały ją wszelkie siły, a jednak nadal stała sztywno wyprostowana, prawie każdy ruch oznaczał przyspieszenie nieuniknionego. Spróbowała poluzować więzy na nadgarstkach. Wiedziała, że nie uda jej się stąd uciec, ale chciała po raz ostatni dotknąć swojego brata, złapać go za rękę i poczuć ciepło jedynej życzliwej jej istoty w promieniu wielu kilometrów.

Tłum postaci w czarnych szatach, z czaszkami zwierząt na głowach, poruszył się jak jeden organizm. Z dziesiątek gardeł dobył się cichy pomruk. Wszyscy ich zdradzili. Wykorzystali ich i tylko czekali na odpowiedni moment, żeby pozbawić ich życia.

Tak bardzo nie chciała umierać, nie w taki sposób. Miała przecież tyle planów, tylu rzeczy jeszcze nie zrobiła. Co ze studiami? Z wymarzoną pracą? Z podróżowaniem po świecie? Zamknęła oczy, chcąc choć na sekundę uciec z tego okropnego miejsca. Próbowała przypomnieć sobie jakąkolwiek szczęśliwą chwilę w swoim nastoletnim życiu, jednak szorstki sznur na szyi dobitnie jej przypominał, gdzie była i co się miało zaraz wydarzyć. Modliła się, żeby stało się to szybko, żeby nie musiała odchodzić powoli, dusząc się ze zmiażdżoną krtanią.

– Zaraz będzie po wszystkim – powiedział Antek. W pewnym sensie była to pocieszająca myśl.

Skończy się ból, płacz i to paskudne uczucie bycia oszukanym oraz skrzywdzonym przez najbliższych. Zawsze uważała, że była zbyt młoda na rozważania, co dzieje się po śmierci. Teraz jednak liczyła, że czeka ich coś więcej niż pustka.

Wysoka, potężna postać z końską czaszką na głowie stanęła za nimi. W rękach dzierżyła wielki młot. Anka wolała nawet nie myśleć, do czego miał służyć.

– Oto nasz dar! – powiedział głośno przywódca z okrwawionym porożem jelenia na głowie. – Oto nasza ofiara!

 

 

 

 

 

 

Rozdział 1

 

 

 

Wszystko było jej winą. Nie wystarczyło, że rozbiła ich rodzinę, teraz całą trójką zostali zmuszeni do wyjazdu tutaj, do miasta, o którym cały świat zapomniał. Antek był na nią wściekły, jednak doskonale rozumiał, że aby przetrwać razem, wszyscy musieli się poświęcić.

Stali na progu obcego domu, a między nimi kotłowały się uczucia – złość, frustracja, miłość. Atmosfera była tak napięta, że wystarczyłaby chyba jedna mała iskra, żeby wywołać pożar.

Ojciec podszedł najpierw do Nastki. Złapał ją za brodę i spojrzał w zaszklone, błękitne oczy najmłodszej córki.

– Przypilnujesz rodzeństwo, żeby nie wpakowali się w żadne kłopoty? – zapytał żartobliwie, gładząc jej długie włosy w kolorze dojrzewającej pszenicy.

Dziewczynka pokiwała głową. Zacisnęła małe usta, aż pobielały, jej broda nieustannie drżała. Tata przytulił ją, po czym zwrócił się do Anki.

– Błagam, nie wytnij ciotkom żadnego numeru – poprosił.

– Od dziś jestem zrównoważona i odpowiedzialna – zapewniła najstarsza z rodzeństwa. – O nic się nie martw, my sobie poradzimy. W końcu to tylko pół roku, prawda?

Antek zerknął kątem oka na siostrę. Czy to możliwe, żeby tak dojrzała w ciągu jednego miesiąca? Szczerze w to wątpił.

– Uważaj na dziewczyny – zwrócił się wreszcie do niego ojciec.

Chłopak skinął głową i uścisnął wyciągniętą do niego dłoń. Od dawna uważał siebie za prawie dorosłego mężczyznę. Teraz jednak miał ochotę przypaść do taty i błagać go, żeby ich tu nie zostawiał, żeby zabrał ich ze sobą. Nie chciał rozstawać się z nim na tak długo.

– Piszcie do mnie maile, a za jakieś dwa tygodnie może uda nam się połączyć na wideokonferencji. – Ojciec uśmiechnął się, a w kącikach jego oczu pojawiły się nowe zmarszczki. W ciągu ostatnich czterech tygodni się postarzał. – Boże Narodzenie spędzimy już razem, zobaczycie, szybko to zleci. Bądźcie dzielni i pamiętajcie, że jesteście moimi asami – rzucił, puszczając do nich oko, i skierował się do auta.

Nagle Nastka wyrwała za nim. Objęła go w pasie i wybuchnęła płaczem.

– Zrób coś. – Anka szturchnęła Antka łokciem po żebrach.

Westchnął ciężko, po czym pomógł ojcu wyswobodzić się z chudych ramion ośmiolatki i wziął ją na ręce. Ze ściśniętym sercem patrzył, jak tata odjeżdża, aż zostali sami.

Tego dnia trójka rodzeństwa była przekonana, że przed nimi po prostu ciężkie pół roku. W najgorszych koszmarach nie podejrzewali nawet, co tak naprawdę ich czeka.

– Chodźcie do środka, bo komary lecą. – W otwartych drzwiach stanęła ciotka Mirosława. Do niedawna nie mieli zielonego pojęcia o jej istnieniu.

Antek spojrzał na stary dom. Budynek wyglądał, jakby żywcem wyjęli go z poprzedniego wieku. Był niski i szeroki, pod białymi ścianami rosły krzewy róż, przy każdym oknie znajdowały się zielone drewniane okiennice. Z prawej strony wił się po nim gęsty bluszcz. Można by się nawet spodziewać, że dach będzie kryty strzechą, ale znajdowała się na nim czysta, chyba nowa, czerwona blachodachówka.

Antek postawił Nastkę na ziemi i złapał ją za rękę, po czym całą trójką przekroczyli próg budynku, który miał stać się ich domem na długi czas.

Tata przywiózł ich tutaj z samego rana i spędzili razem cały dzień, ale już zdążyli się przekonać, że nie będzie im łatwo. Wszystko w środku było stare – meble i wszelkie sprzęty. W pokojach nie było nawet gniazdek elektrycznych! Jedyne dwa znajdowały się w kuchni. Ciekawe, jak będą ładować telefony. Może warto ustalić jakiś grafik? Choć z drugiej strony, nie mieli tu zasięgu, więc czuli się zupełnie oderwani od świata.

Weszli do obszernej kuchni, która również wyglądała, jakby nic tu się nie zmieniało od dziesiątek lat i jedyną nowoczesną rzeczą były kuchenka gazowa oraz wielka lodówka. Z niewesołymi minami usiedli przy ciemnym drewnianym stole.

Druga ciotka, Bogna, mieszała coś w garnku. W całym pomieszczeniu unosił się nieprzyjemny zapach.

– Siadajcie, kolacja. – W jej głosie pobrzmiewała ekscytacja, jakby po raz pierwszy w życiu dla kogoś gotowała.

Antek i Anna wymienili spojrzenia, obawiając się, co zostanie im zaserwowane. Mieli nadzieję, że nie to, co podejrzanie bulgotało w garnku. Niestety Bogna zaczęła właśnie nalewać do pięciu talerzy gęstą, żółtawą papkę.

– Budyń na krowim mleku – odezwała się Mirka, podając wszystkim łyżki. – Założę się, że w mieście nie jedliście takich dobrych rzeczy.

– Raczej nie – odparła powoli Anka.

A więc to mleko krowie tak cuchnie – stwierdził Antek, unosząc na łyżce budyń gęsty jak beton.

– A nie ma może chleba? – zapytał bez większej nadziei.

– Jutro będę piekła – oznajmiła Bogna, sypiąc mu na talerz garść malin.

– Ale są tu chyba normalne sklepy? – przestraszyła się Anka, która całe dnie potrafiła spędzać w galeriach handlowych.

– Oczywiście, że są! – zaśmiała się Mirka. – Tylko że my wyznajemy zasadę: co swoje, to lepsze.

Nawet Antek odetchnął z ulgą. Wiedział, że Grobowice to dziura zabita dechami, ale miło było mieć świadomość, że dotarły tutaj chociaż skrawki cywilizacji.

– Mogę dokładkę? – Nastka uniosła pusty talerz.

Zanim którakolwiek z ciotek zdążyła zareagować, Antek podsunął jej swoją kolację.

– Ja nie jestem głodny – powiedział, mając nadzieję, że nie zacznie mu burczeć głośno w brzuchu. Dobrze, że przed wyjazdem wrzucił do torby paczkę chipsów.

Po posiłku Anka zaoferowała swoją pomoc przy sprzątaniu. I Antek nie miałby nic przeciwko, gdyby przy okazji nie wcisnęła mu do umycia przypalonego garnka. Zresztą zawsze tak było – siostra głośno obiecywała, czym to się zajmie, a i tak kończyło się na tym, że to on odwalał większość roboty.

– To kto ma ochotę na coś do picia? – zapytała Bogna.

– A ty znowu będziesz nas rozpijać – sapnęła Mirka.

– Tyle to ci nie zaszkodzi. – Starsza siostra sięgnęła do lodówki.

Antek i Anka spojrzeli na siebie z zaskoczeniem i odrobiną nadziei. Może nie będzie tu aż tak źle, jak przypuszczali?

– Oni nie mogą pić alkoholu – odezwała się Nastka. – Nie są jeszcze pełnoletni.

Antek miał ochotę udusić ją gołymi rękoma.

– Podpiwek mogą. – Bogna nalała każdemu do kubka domowego wyrobu.

Chłopak westchnął ciężko. Chyba będzie jednak gorzej, niż sądził.

 

 

Anka spróbowała ugnieść poduszkę śmierdzącą pierzem, ale jakkolwiek by się starała, wciąż było jej niewygodnie. Z sąsiedniego łóżka dochodził do niej spokojny, cichy oddech Nastki. Dziewczyna nie miała pojęcia, jakim cudem siostra dała radę tak szybko usnąć. Naraz usłyszała zza ściany charakterystyczny szelest.

O ty małpiszonie – pomyślała, wstając.

Ostrożnie uchyliła drzwi i przecisnęła się na korytarz. Jej bose stopy bezgłośnie stąpały po drewnianej podłodze. Bez pukania zajrzała do pokoju Antka, który w panice podjął próbę ukrycia czegoś pod kołdrą.

– A ja jadłam ten paskudny budyń – rzuciła z przekąsem, wpychając się na jego łóżko.

Niechętnie zrobił dla niej miejsce, po czym wysunął w jej stronę paczkę z chipsami.

– A czekolady czasem nie masz? – zapytała z nadzieją. Co prawda była na diecie, ale po tym, co się ostatnio działo w ich życiu, uważała, że małe, a nawet duże odstępstwa może nie są dobre dla figury, ale z pewnością wpłyną kojąco na jej psychikę.

– Jeszcze czego – mruknął.

– I co sądzisz o naszych cioteczkach? – zapytała.

Wzruszył ramionami. Trzeba była naprawdę mocno ciągnąć go za język, żeby cokolwiek z niego wydusić. Jak na razie ciotki wydawały się miłe, choć trochę zdziwaczałe.

– Słyszałam plotki, że zabiły swoich mężów – szepnęła.

Wcale ich nie słyszała, ale coś takiego wiele by wyjaśniało.

– Tata mówił, że zginęli w jakimś wypadku – powiedział Antek.

– Wypadku – powtórzyła Anka, zaznaczając w powietrzu cudzysłów.

– Taa, ciotki ich zamordowały… W ogóle to była intryga, zmowa koncernów farmaceutycznych i masoneria.

– Baran jesteś – prychnęła.

– Przynajmniej nie fanatyk teorii spiskowych.

W akcie małej zemsty Anka nabrała całą garść chipsów.

– Ale nie dziwi cię, że tata nigdy o nich nie mówił? – odezwała się po chwili. – Dlaczego dopiero teraz dowiedzieliśmy się o rodzinie, o której istnieniu nie mieliśmy pojęcia? I że niby spędzał tu całe wakacje jako dzieciak? Nie sądzę.

– Ciesz się, że w ogóle mieliśmy gdzie zamieszkać – powiedział twardo. – I że ciotki z chęcią przyjęły nas pod swój dach. Wiesz, co by było, gdyby się nie zgodziły. – Zerknął na ścianę, za którą spała Nastka.

– Wiem – westchnęła. – O tyle dobrze, że skoro my nie wiedzieliśmy o istnieniu tych Groblowic…

– Grobowic – poprawił automatycznie.

Siostra machnęła lekceważąco ręką.

– Skoro my o nich nie wiedzieliśmy, to ona na pewno też nie. Nawet gdyby coś jej odbiło i chciała nas szukać, tutaj nas nie znajdzie.

Na moment zapadła między nimi cisza. Anka nieraz ze strachem wyobrażała sobie, co by było, gdyby ona ich odnalazła. Gdyby nie było przy nich taty, nie zdołaliby się obronić, nie powstrzymaliby jej przed zabraniem siostrzyczki…

– Nienawidzę jej – warknęła. – Nigdy nie była dobrą matką, a teraz nagle się obudziła, że chciałaby wywieźć Nastkę do tej cholernej Danii, żeby dopełnić obrazek swojej nowej, idealnej rodziny!

– To jest najgorszy numer, jaki nam do tej pory wykręciła – przyznał Antek.

– I mówisz to z takim spokojem! – nie wytrzymała Anka. – To przez nią Nastka nie śpi po nocach! To przez nią musieliśmy na tempa kończyć rok szkolny, żeby tu przyjechać! To przez nią tata wyjechał do cholernej Jordanii na tę robotę! I nic nie może nam o tym opowiedzieć, bo nadzoruje budowę wojskowego lotniska, a to jest ściśle tajne! Przecież nawet nie wiemy, w jakim dokładnie jest mieście! I założę się, że wszystkie nasze maile będą cenzurowane!

Antek niespodziewanie wyciągnął ramiona i objął nimi siostrę. W pierwszej chwili Anka chciała mu się wyrwać, ale miło było poczuć jego wsparcie.

– Damy radę – szepnął.

– Bo jak nie my, to kto? – rzuciła, próbując powstrzymać łzy. – Tak bardzo chciałabym powiedzieć jej prosto w oczy, co o niej sądzę.

Wiedziała jednak, że gdyby stanęła z matką twarzą w twarz, pewnie nie wydusiłaby z siebie ani słowa. Tylko ona tak na nią działała, że dziewczyna zapominała języka w gębie.

Dłoń Anki znów zagłębiła się w chipsach, żeby odkryć, że paczka jest już pusta.

– Idę spać – westchnęła, trochę na siebie zła, że aż tak się obnażyła przed bratem.

Ruszyła przez korytarz, gdy nagle coś zatrzeszczało za jej plecami. Gwałtownie się odwróciła i dokładnie w tym momencie świecąca za oknem latarnia zamrugała i zgasła, a cały budynek pogrążył się w ciemności.

Anka zastygła w miejscu. Jej serce biło w przyspieszonym tempie. Podłoga skrzypnęła, jakby ktoś bardzo ostrożnie stawiał kolejne kroki. Dziewczyna wysiliła wzrok, ale nie zdołała nic dostrzec na końcu korytarza pogrążonego w czerni.

– Jest tu ktoś? – zapytała szeptem, lecz odpowiedziała jej cisza.

Anka nie miała zamiaru dłużej czekać. Obróciła się na pięcie i pospiesznie ruszyła do swojego pokoju. Gdy zamykała za sobą drzwi, miała wrażenie, jakby usłyszała na korytarzu tupot. Dławiąc w gardle krzyk, wskoczyła do łóżka i przykryła się grubą kołdrą, wciąż nasłuchując z bijącym sercem. Dom pogrążył się w dzwoniącej w uszach ciszy.

Nastka spokojnie spała i choć Anka nie mogła jej zobaczyć w tych ciemnościach, wciąż słyszała jej spokojny oddech.

Przez ten cały stres mam omamy – uznała dziewczyna i tak na wszelki wpadek szczelniej przykryła stopy, żeby nie wystawały spod kołdry.

 

 

Nastkę obudziło czerwcowe słońce wlewające się do pokoju. Dziewczynka przeciągnęła się i ziewnęła szeroko. Po raz pierwszy od miesiąca nie męczyły jej żadne koszmary. Zerknęła na łóżko obok, ale siostra twardo spała. Jak zwykle Nastka sama musiała znaleźć sobie jakieś zajęcie. Pospiesznie się ubrała i wychyliła głowę na korytarz. Z dołu dochodziły do niej różne dźwięki. Po raz ostatni spojrzała na siostrę, po czym cichutko opuściła pokój i zbiegła po schodach. Na pewno czekał ją piękny dzień.

W kuchni krewne krzątały się przy garnkach. W przeciwieństwie do Nastki i jej rodzeństwa, którzy wyglądali jak robieni z jednej sztancy, jak to często mawiał tata, ciotki bardzo się od siebie różniły. Obie były szczupłe oraz wysokie, ale na tym ich podobieństwo się kończyło. Bogna miała długie, niemal czarne włosy zaplecione w warkocz i ciemne oczy. Włosy Mirki zaś sięgały zaledwie do ramion i były jasnobrązowe, a oczy zielone.

– Dzień dobry – przywitała ją starsza ciotka, gdy tylko dziewczynka weszła do kuchni.

– Cześć, ciociu. – Uśmiechnęła się radośnie i usiadła za stołem. Jej stopy zamachały w powietrzu.

– Chcesz śniadanie? – Kobieta przyjrzała się jej krytycznie. – Sama sobie potrafisz zrobić?

– Pewnie, mam przecież osiem lat – zapewniła z niejaką dumą Nastka.

– W takim razie lodówka jest tam, a chleb na szafce. – Mirka wskazała palcem w odpowiednie miejsca, po czym wyjęła z szuflady zestaw noży i zaczęła je ostrzyć.

Dziewczynka przez kilka minut przyglądała się jej w ciszy, krzywo smarując chleb masłem i miodem.

– Po co cioci tyle noży? – zapytała w końcu.

– Idziemy dziś na łąkę zbierać zioła. Chcesz iść z nami?

Nastka już miała pokiwać głową, kiedy do kuchni wszedł Antek.

– Po śniadaniu obiecaliśmy małej zwiedzanie miasta – powiedział.

Jego siostra zmarszczyła brwi i już zamierzała zaprotestować, że przecież nic takiego jej nie obiecywał, ale zgromił ją spojrzeniem. Wzruszyła więc ramionami i ugryzła kawał lepiącej się kromki chleba.

 

 

Zbieranie ziół i zestaw noży, którego nie powstydziłby się płatny morderca? Nagle bajki o mordowaniu mężów, które opowiadała Anka, nie były już tak mało realistyczne. No i o jakie zioła chodziło?

Trujące – podpowiedział Antkowi cichy głosik w głowie. Takie, których nie wykryją żadne testy toksykologiczne po śmierci ofiary.

Chłopak przetarł dłońmi twarz. Przecież tata nie oddałby ich pod opiekę komuś, komu by nie ufał. Dobrze znał ciotki, spędził z nimi niejedne wakacje…

Ale to było dawno temu – znów ten sam głos. Sympatyczne kuzynki mogły wyrosnąć na zimnokrwiste morderczynie.

– Co ty taki skrzywiony? – Anka wyrwała go z ponurych rozmyślań, kiedy razem wychodzili z domu.

– A ty? – Spojrzał na nią.

– Całą noc nie spałam – poskarżyła się. – Zobacz, jakie mam cienie pod oczami, a nie spakowałam sobie fluidu… Ciągle budziły mnie jakieś hałasy w domu.

– Hałasy? – powtórzył.

– Miałam wrażenie, że ktoś łazi po korytarzu, puka w ściany, zagląda przez okno…

Zerknęła wyczekująco na brata.

– Dziwne – skwitował.

Nie on jeden zatem słyszał te dźwięki. A już był bliski wmówienia sobie, że to wszystko to koszmary związane z pospieszną przeprowadzką.

– Dziwne to jest to miasto – zmieniła temat Anka, gdy stanęli na chodniku. – Ono ma w ogóle prawa miejskie?

– Chyba, nie wiem. – Antek wzruszył ramionami, rozglądając się.

Jak okiem sięgnąć, wszędzie rosły drzewa. Ale nie tak jak w normalnych miejscowościach, gdzie przy drodze ciągnął się wąski pas zieleni, a z niego wyrastały rachityczne lipy czy klony. Grobowice sprawiały wrażenie, jakby setki lat temu grupka podróżników zabłądziła w starym lesie i uczestnicy wyprawy, gdy nie mogli się z niego wydostać, postanowili założyć w nim osadę. Tylko że nikt nie miał przy sobie ani piły, ani siekiery, w wyniku czego domy wzniesiono, lawirując między grubymi pniami i od setek lat nikomu nie przyszło do głowy, żeby drzewa ściąć. I dopiero gdy o tym pomyślał, Antek zdał sobie sprawę, że jeszcze nigdy nie widział naraz tylu tak starych drzew.

– I nagle cis Henryk wydaje się młody – powiedział sam do siebie.

– Co? – zapytała Anka, ale brat machnął ręką, zbywając ją.

Liście gnijące na dachach i zapychające rynny, gałęzie wybijające okna podczas wichur… Trzeba być naprawdę bardzo zmotywowanym, żeby zamieszkać w takim miejscu. Choć z drugiej strony, w tak upalny dzień jak dziś drzewa dawały przyjemny, chłodny cień, a cała miejscowość była zalana delikatną, szmaragdową poświatą.

Mijali drewniane domy pomalowane na błękitno, zielono, czerwono. Praktycznie wszystkie miały drewniane okna i okiennice. Antek zauważył, że na wielu parapetach leżały jakieś kolczaste gałązki, a nad drzwiami wisiały wieńce. Zabudowa Grobowic była dość… oryginalna, ale miała swój niepowtarzalny klimat. Mieszkańcy też prezentowali się ciekawie. Drzwi wejściowe jednego z domów były zastawione stojącą do góry nogami miotłą z witek brzozowych. W pierwszej chwili chłopak pomyślał, że ktoś pewnie tak ją zostawił, żeby pamiętać o zabraniu jej ze sobą, gdy będzie gdzieś szedł. Minutę później jednak zobaczył kobietę, która z rękoma pełnymi zakupowych toreb przechodziła nad miotłą tak, żeby tylko jej nie przewrócić.

Dom ciotek znajdował się na samych obrzeżach miasta, ale po kilkunastu minutach dotarli do centrum.

– I co, to już wszystko? – Anka rozejrzała się wokół z zawodem.

Przy głównym placu, między straganami, kręciło się sporo ludzi. Sprzedawcy oferowali rzemieślnicze wyroby, domowe wypieki, miód, tkaniny.

– Chyba trafiliśmy na jakiś jarmark – ocenił Antek.

Jego siostra pokręciła głową.

– Jak dla mnie, to oni wszyscy sprawiają wrażenie, jakby właśnie tak wyglądał ich normalny dzień.

– Antek? – odezwała się Nastka, jak zwykle przeciągając nieco pierwszą literę jego imienia. – Mówiłeś kiedyś, że sowa nie powinna być symbolem mądrości.

– Uhm – przytaknął, słuchając jej tylko jednym uchem.

– Bo tak naprawdę to bardzo głupi ptak. A jego oczy zajmują większość miejsca w czaszce i jest za ciasno dla mózgu…

 

 

 

– No, i co?

– To dlaczego ktoś miałby wsadzić ją do swojego herbu?

– Co? – zdziwił się.

Siostrzyczka wskazała palcem w dół. Zarówno Antek, jak i Anka cofnęli się o krok, schodząc z wielkiej mozaiki ułożonej w samym środku placu. W centralnym miejscu znajdował się całkiem realistyczny wizerunek sowy.

– Myślę, że to ta sama osoba, która nazwała miasto Grobowicami – zażartował.

– Ale ta sowa jest wszędzie – dodała Nastka.

Antek rozejrzał się. Czy to możliwe, że wcześniej tego nie zauważył? To ptaszysko rzeczywiście było wszędzie. I to dosłownie. Zdobiło niemal każdy budynek, wisiało nad drzwiami domów, było wyrysowane na murkach, a nawet odlane na włazach studzienek kanalizacyjnych! Rodzeństwo przeszło kawałek, po czym stanęli przed gmachem, który prawdopodobnie pełnił funkcję ratusza miasta. Nad wielkimi, drewnianymi drzwiami znajdowała się olbrzymia płaskorzeźba, również sowy, a nad nią wisiał olbrzymi wieniec z ususzonych roślin.

– Pal sześć to ptaszysko – mruknęła Anka. – Widzicie, jak się na nas gapią?

Mijali właśnie starszego mężczyznę, który grabił liście na trawniku. Na chwilę przerwał tę czynność i oparł się o trzonek. Bez skrępowania wlepił spojrzenie w rodzeństwo i przeżuwał coś w wykrzywionych ustach. Kilkoro dzieciaków ganiających się wokół pnia starego kasztanowca zatrzymało się i zaczęło pokazywać ich palcami.

– Mam coś na twarzy? – zapytała brata Anka.

Pokręcił głową. Wyglądała zupełnie normalnie. Tak samo jak on i Nastka.

A z jakiegoś powodu poczuł się tutaj jak kosmita w zoo.

 

 

To miasto było małe, zapyziałe i Anka nie wyobrażała sobie, że ktoś mógłby chcieć zamieszkać w nim z własnej, nieprzymuszonej woli. Wciąż rozglądała się za swoimi ulubionymi sklepami sieciowymi, ale żadnego nie mogła dostrzec. Przecież tyle kosmetyków zostawiła w domu, bo tata kazał jej ograniczyć bagaż i uznała, że w razie potrzeby dokupi je na miejscu.

– Sklep wielobranżowy – mamrotała pod nosem. – I co to niby ma znaczyć? Że kupię tam płyn do prania, worek nasion trawy i rajstopy?

– Podejrzewam, że tak właśnie jest – powiedział Antek.

Dlaczego on musiał ze wszystkim tak pokornie się godzić? Zresztą jego zestaw kosmetyków ograniczał się do szczoteczki do zębów – choć jak sądziła, nie używał jej tak często, jak powinien – dezodorantu i żelu pod prysznic, który jego zdaniem nadawał się do mycia ciała, twarzy, włosów, a od biedy również naczyń czy prania skarpetek.

– Widzicie tego faceta? – Antek nagle się zatrzymał i wskazał przed siebie.

Po drugiej stronie ulicy przemykał mężczyzna, niosąc na ramieniu coś, co przypominało ludzkie zwłoki zawinięte w czarną folię.

– Chyba sobie jaja robisz – jęknęła Anka.

Mężczyzna nagle zatrzymał się i spojrzał wyłupiastymi oczami wprost na rodzeństwo. Gdy nie uciekli wzrokiem, uniósł wskazujący palec i przejechał nim po gardle w bardzo jednoznaczny sposób.

– Idziemy. – Antek ruszył szybciej. – Nie mieszamy się w żadne lokalne zatargi.

– Ale on widział nasze twarze, jesteśmy świadkami! – zaczęła panikować Anka. – Będzie chciał nas sprzątnąć!

– Na pewno nie niósł tego, na co to wyglądało – zaprzeczył słabo jej brat. – Nie przez miasto, nie w środku dnia. Może to była choinka jeszcze ze świąt…

– W czerwcu?! – prychnęła Anka. – Nie ociągaj się! – Obejrzała się na Nastkę, która od dłuższego czasu bawiła się w odnajdywanie wizerunków sowy.

– Czterdzieści trzy – sapnęła siostrzyczka, kiedy ich dogoniła. – Ciekawe, ile ich jest w całym mieście?

– Z pewnością za dużo – mruknęła Anka.

Nagle coś wielkiego sfrunęło z pobliskiego murku, a dziewczyna pisnęła ze strachu.

– Uważaj, bo cię zje – zaśmiał się Antek.

Anka godnie się wyprostowała i wyszła zza pleców brata.

– Po prostu wystraszyło mnie to ptaszysko, bo zobaczyłam je tylko kątem oka – zaczęła się tłumaczyć. – Nastka! Nie dotykaj tego!

Złapała za rękę siostrę, która już wyciągała dłoń w stronę czarnej, paskudnej kury.

– Pewnie jest chora i ma wszy albo pchły.

– Wygląda na głodną – powiedziała Nastka, wstając z kucek. – Cip, cip…

– Czy ty musisz litować się nad każdym zwierzakiem?

Kura, wyraźnie zainteresowana uwagą dziewczynki, ruszyła w jej stronę, kolebiąc się na boki. Zatrzymała się tuż przed nią i łypnęła na nią raz jednym, raz drugim paciorkowatym okiem.

– Może powinniśmy zabrać ją do weterynarza? – nie ustępowała Nastka.

– I się czymś zarazić? Daj spokój. Sio. – Anka machnęła ręką.

Ptak wlepił pożądliwe spojrzenie w pierścionki na jej palcach i zanim dziewczyna się zorientowała, kłapnął dziobem.

– Aua! – Odskoczyła, ciągnąc za sobą Nastkę. – Udziobał mnie!

Zaczęła dmuchać na dłoń.

– Poszedł! – Antek tupnął na kurę, która dopiero teraz postanowiła odpuścić.

– Co za bezczelne ptaszysko! – piekliła się Anka. – Gdzie jest jego właściciel? A jak ma wściekliznę?

– Właściciel czy kura? – zaśmiała się Nastka.

– Pokaż. – Antek złapał siostrę za nadgarstek. – Nic ci nie będzie – ocenił, patrząc na niewielką ranę.

– Wiem, że nic mi nie będzie, ale boli jak cholera. A właściciel, jak nie umie zapanować nad własną kurą, nie powinien wypuszczać jej z klatki! – denerwowała się nadal dziewczyna. – Wracajmy do domu, mam już dość spacerów i tego głupiego miasta.

– Szybko ci przeszło od wczoraj – mruknął Antek.

– O co ci chodzi? – zmarszczyła brwi.

– Przed tatą zgrywałaś taką zadowoloną…

– A co miałam zrobić? Naburmuszyć się jak ty?! Nie widziałeś, że ojciec był na skraju załamania? Wiesz, ile cała ta afera go kosztowała?!

Brat położył uszy po sobie.

– Nie teraz – mruknął tylko, wskazując wzrokiem Nastkę, której zaszkliły się oczy.

– To nie twoja wina. – Anka ukucnęła przed nią. – Już ci to przecież mówiliśmy.

– Moja! Gdyby nie ja… – Dziewczynka pociągnęła nosem. – Powinnam z nią pojechać, to nie musielibyście się tu przeprowadzać.

– Pamiętaj, nigdy się nie rozdzielimy – zapewniła ją starsza siostra.

– Nigdy – powtórzył Antek.

– I nikomu cię nie oddamy. A to – Anka zatoczyła ręką krąg w powietrzu – to jest tylko chwilowe. Może nawet będziemy się tu dobrze bawić. A jak znowu spotkam tę kurę, to tak ją kopnę w zadek, że nauczy się latać.

Nastka uśmiechnęła się przez łzy.

– I jeszcze zarobimy kupę pieniędzy na takim ewolucyjnym cudzie – dodał Antek.

– Wracajmy, zobaczymy, co dziś na obiad zaserwują nam nasze cioteczki. – Anka ścisnęła dłoń siostry, wzięła pod ramię brata i pociągnęła ich w stronę ich nowego domu. Po chwili jednak nieco odsunęła się od Antka – przecież nie byli w tak zażyłych stosunkach, żeby publicznie przyznawać się do łączących ich więzów krwi.

 

 

Nie byli tu mile widziani. Nikt nic im nie powiedział, nikt nie pogonił z widłami, ale gdy wracali przez miasto, wciąż czuli się odprowadzani przez trochę zainteresowane, a trochę wrogie spojrzenia. Dzieci przestawały się bawić i wytykały ich palcami, a dorośli otwarcie gapili się na nich przez witryny sklepów i okna domów. Było w tym wszystkim coś niepokojącego. Grobowice miały kilka tysięcy mieszkańców, trójka rodzeństwa powinna więc zniknąć w tłumie, a jednak mieli wrażenie, jakby świecili się na zielono i każdy od razu wiedział, że są tu obcy.

– Średniowiecze – mruknęła Anka.

Mijali właśnie staruszkę, która kosiła swój trawnik kosą, taką ręczną i starą. Nagle kobieta znieruchomiała i skinęła na nich palcem.

– Chodźcie tu!

Anka wypchnęła przed siebie brata.

– Idź pierwszy – powiedziała cicho.

Chciał się odgryźć, że siostra jest tchórzem, ale nie zdążył.

Staruszka wlepiła w niego spojrzenie jasnych oczu. Sprawiała wrażenie, jakby oceniała wartość konia na targu. Jeszcze trochę, a zajrzy mu w zęby!

– Młode Sokoły, co? – odezwała się.

Antek skinął głową.

– Hm – mruknęła.

Nic więcej nie powiedziała, więc odeszli, na wypadek gdyby jednak postanowiła ruszyć za nimi z tą swoją kosą.

Z wielką ulgą dotarli w końcu do domu. Tutaj mieli przynajmniej trochę spokoju.

– Dlaczego w mieście wszyscy się na nas gapili? – zagadnęła ciotki Anka.

– A bo to banda wieśniaków. – Bogna machnęła ręką.

– Jesteście tu nowi, więc stanowicie coś w rodzaju atrakcji – dodała Mirka.

– Dziękuję za taką atrakcję – mruknął Antek.

– Najwyżej przez pół roku nie wyjdziemy z domu – stwierdziła Anka.

– A do szkoły nie zamierzasz iść? – przypomniał jej.

– Cholera, zapomniałam. – Skrzywiła się.

Kiedy podjęli z tatą decyzję o przeprowadzce, musieli załatwić różne papiery w szkole i w trybie przyspieszonym zaliczyli rok szkolny. Teraz ich dokumenty miały powędrować do lokalnej placówki, w której będą uczyć się przez jeden semestr. Rozwiązanie dość kiepskie, ale innego nie było.

– Przyzwyczają się do was – rzuciła lekko Bogna.

Całe popołudnie spędzili na tyłach domu, gdzie znajdował się mały sad, w którym rosło kilka jabłonek i gruszy, krzewy porzeczek i malin. Był tu też ogródek warzywny i ziołowy. Dalej zaś, nieoddzielona żadnym płotem, rozciągała się olbrzymia, ukwiecona łąka.

Antkowi, który nigdy nie przepadał za wielkim miastem, całkiem podobała się taka przestrzeń, choć komary cięły bezlitośnie. Na samym końcu polany znajdował się pas wysokich drzew, rosnących wzdłuż niewielkiej rzeki. Te wstrętne insekty przylatywały pewnie stamtąd.

Anka po raz chyba setny wyjęła z kieszeni telefon.

– Nadal nie mam zasięgu – warknęła ze złością.

– Dobrze ci to zrobi, jesteś uzależniona – odparł, choć i jemu brakowało już internetu. Co chwilę przyłapywał się na tym, że sprawdziłby coś w sieci, a nie miał takiej możliwości.

Siostra posłała mu mordercze spojrzenie.

– Przynajmniej ona dobrze się bawi – odezwała się po chwili.

Nastka kręciła się za ogrodzeniem wśród stada kur i z uradowaną miną sypała im ziarno. Po chwili udało jej się nawet złapać małego kurczaka i podrapać go po szyi. Ptak o dziwo z chęcią poddał się takim pieszczotom.

– Przyda jej się trochę odpoczynku – powiedział Antek. Oboje doskonale wiedzieli, że ich siostrzyczka najbardziej przeżyła całą tę awanturę i wyjazd taty.

 

 

 

 

 

 

Rozdział 2

 

 

 

– Tu jesteście! – wykrzyknęła ciotka Mirka, wychodząc na taras za domem. Niósł się za nią charakterystyczny zapach.

– Co to za smród? – Anka zmarszczyła nos.

– Czarny bez – odpowiedziała ciotka i bez ceregieli wcisnęła dziewczynie worek pełen biało-żółtych baldachów z kwiatami. Kolejne dwa podała Antkowi.

– I co my mamy z tym zrobić? – zapytała dziewczyna.

– Zaraz wam pokażę. Chodźcie. – Ciotka ruszyła w stronę polany.

Rodzeństwo wymieniło się bezradnymi spojrzeniami.

– No już! Nie ociągać się! – zawołała przez ramię Mirka.

Szli wąską ścieżką wśród wysokich traw i kwiatów, aż dotarli do miejsca, gdzie wszelka roślinność była wydeptana do gołej ziemi. Na środku stała metalowa misa pełna popiołu, wokół niej znajdowały się drewniane ławki, a obok piętrzył się stos grubych gałęzi.

Chwilę później dołączyły do nich Bogna z Nastką. Druga ciotka postawiła na ziemi kilka kartonów i wręczyła każdemu nożyczki.

– Obcinamy baldachimy tak, żeby zostały nam praktycznie same kwiaty – poinstruowała. – Wrzucamy je tu, a łodyżki tutaj. – Wskazała odpowiednie kartony.

– Tylko nie poucinać sobie palców – dodała Mirka.

Ciotki zabrały się do pracy. Szło im sprawnie i szybko. Rodzeństwo zdecydowanie nie miało takiej wprawy.

– To jak wam się podoba nasze miasto? – zagadnęła Bogna.

– Nie widziałam żadnej sieciówki – poskarżyła się Anka.

Siostry spojrzały na nią pytająco.

– Żadnego większego dyskontu spożywczego ani drogerii – wyjaśniła dziewczyna.

– Bo u nas wspieramy tylko lokalnych sprzedawców – powiedziała z nutką dumy w głosie Bogna. – Jest tylko jeden zewnętrzniak…

– Pamiętasz, jak raz chcieli wybudować ten wielki market? – przerwała jej gwałtownie Mirka. – Matko, jak on się nazywał? – Zmarszczyła brwi. – To było coś związanego z jakimś robakiem… Ale mniejsza z tym. – Machnęła ręką. – Taka afera wtedy się zrobiła!

– Myślałam, że tego inwestora na widłach wyniosą! – zaśmiała się Bogna.

Po zaledwie dobie spędzonej w Grobowicach Anka potrafiła sobie to wyobrazić.

– Na szczęście nasza burmistrz jest postępowa, ale nie na tyle, żeby wpuścić do nas takich.

– To wy macie tu burmistrza? – zdziwił się Antek.

– A co, myślałeś, że sołtysa? – żachnęła się Bogna.

Chłopak zrobił speszoną minę. Jego siostra była pewna, że tak właśnie sądził.

– Chłopie! – krzyknęła Mirka. – Przecież mówiłyśmy: ucinaj jak najbliżej kwiatów!

Nastolatek zajrzał do swojego kartonu.

– Przepraszam – rzucił na odczepnego.

– Robisz to jeszcze bardziej niechlujnie niż moja siostra.

– Nie obgaduj mnie za plecami – mruknęła Bogna, która akurat wstała z ławki i poszła po kolejny worek kwiatów.

– Jakbyś się nie odwróciła do mnie czterema literami, tobym powiedziała ci to prosto w twarz.

– A po co my to w ogóle robimy? – odezwała się Nastka.

– Jak to: po co? – zdziwiła się Bogna. – Z kwiatów bzu będziemy robić zdrowotne nalewki, macerat i napary. Działają cuda na cienie pod oczami i pękające naczyńka.

– To potrzeba tego aż tak dużo? – zapytała Anka.

– My same byśmy oczywiście takich ilości nie zużyły, ale to wszystko idzie na sprzedaż.

– Czym wy się właściwie zajmujecie? – Antek podrapał się po głowie.

– Jesteśmy zielarkami. Najlepszymi w całym mieście.

– Chciałaś powiedzieć: jedynymi – poprawiła siostrę Mirka.

– Co nie zmienia faktu, że najlepszymi. Produkujemy domowe, ekologiczne kosmetyki, w które zaopatrują się prawie wszyscy grobowiczanie.

Anka pokiwała głową w zamyśleniu. W sumie to by wiele wyjaśniało – dom pachnący roślinami, wielki ogród ziołowy i łąka za domem.

– I gdzie to sprzedajecie? – dopytywała.

– Nasze dzieci prowadzą sklep, zawsze do nas są największe kolejki – powiedziała z dumą Mirka.

Jak nie ma tu innych drogerii, to wcale się nie dziwię – pomyślała z odrobiną ironii dziewczyna.

Przez jakiś czas pracowali w milczeniu. Zdawało się, że roboty wcale nie ubywa, ale nie była ona na tyle trudna, żeby ktokolwiek narzekał. Wiatr lekko muskał otaczającą ich łąkę kwietną, szary żuraw spacerował wśród wysokich traw, nieco dalej zaś, gdzie płynęła rzeczka, odezwały się żaby.

– Opowiedzieć wam pewną historię? – zagadnęła Mirka.

– Pewnie! – ucieszyła się Nastka.

– Nie za wcześnie na takie opowieści? – rzuciła ostrzegawczo Bogna.

– Coś trzeba robić przy tak monotonnej robocie. – Mirka wzruszyła ramionami. – A poza tym i tak zaraz się ściemni.

– Nie o to mi chodziło. – Jej siostra rzuciła spojrzeniem za siebie, jakby bała się, że ktoś ich podsłuchuje.

– Ty to zawsze tak marudzisz.

– Nie marudzę, tylko wyrażam opinię. A poza tym jestem starsza i mądrzejsza.

– Tata powtarzał, że w naszej rodzinie wiek nie zawsze idzie w parze z rozumem – wytknęła jej Mirka. – A historia, którą chcę wam opowiedzieć, działa się dawno, dawno temu, kiedy nasz kraj oddawał cześć pogańskim bogom. Wzdłuż całej linii morza były rozsiane wioski, w których ludzie parali się przede wszystkim rybołówstwem. Wiedli proste, ale szczęśliwe życie, wszystko odbywało się w zgodzie z naturą. Zdarzało się, że gdy rybacy wypływali na morze, w ich sieci zaplątywały się niezwykłe istoty zwane zielenicami.

– Niektórzy mówią na nie syreny – wtrąciła Bogna.

– W każdym razie były to kobiety z rybimi ogonami.

– Na pewno syreny – stwierdziła Nastka.

Ciotki równo skinęły głowami.

– Rybacy szanowali piękne córki króla mórz i zawsze wypuszczali je na wolność, a one odwdzięczały się im niesamowitym śpiewem – kontynuowała Mirka.

– A jednorożce też tam były? – podsunęła cicho Anka, za co brat kopnął ją w stopę.

Posłała mu spojrzenie pełne pogardy. Byli przecież za starzy na takie historie. No i nie żyli w średniowieczu, żeby słuchanie opowieści o syrenach stanowiło dla nich rozrywkę. Dziewczyna wzruszyła ramionami. Tylko z grzeczności będzie udawać, że ją to interesuje. Przynajmniej Nastka wydawała się zadowolona. Ale ona potrafiła cieszyć się ze wszystkiego. No chyba że była najlepszą aktorką z całej ich trójki.

– Wkrótce jednak nadeszły nowe czasy – podjęła Mirka. – A wraz z nimi kapłani głoszący imię jedynego ich zdaniem Boga. Prości rybacy dali się im przekonać i wkrótce zaczęli wyznawać tego nowego Boga…

Anka powoli straciła zainteresowanie opowieścią ciotki. Było w niej coś o syrenie złapanej przez rybaków, którą ksiądz później ochrzcił, ale ta i tak zmarła. Zamiast oddać jej ciało wodzie, pochowano ją na przykościelnym cmentarzu. Jej ojciec tak się wtedy wściekł, że kazał morzu powoli wdzierać się w ląd, aż pochłonie nie tylko grób zielenicy, ale i cały kościół.

– Podczas każdego sztormu ziemia trzęsła się tak, jakby zaraz miała pochłonąć całą wieś – powiedziała Mirka. – Teraz ze świątyni została zaledwie jedna ściana. Ludzie przez cały czas usiłują ją ochronić, ale pewnego dnia, gdy nikt nie będzie się tego spodziewał, przyjdzie i na nią czas, a cały świat zapomni o świątyni, w której ochrzczono pogańskiego demona.

Ciotka zamilkła. Słoneczne popołudnie zmieniło się w wieczorną szarówkę. Nad łąkami zawisła mlecznobiała mgła.

– Ciekawe… – rzuciła Anka. Nie bardzo wiedziała, co innego mogłaby powiedzieć, żeby nie urazić ciotek.

– Wiecie, jak ta wieś się nazywa? – zagadnęła Bogna.

Pokręcili głowami.

– Od tej trzęsącej się ziemi? – podpowiedziała.

– Trzęsacz! – zawołała uradowana Nastka.

– Dokładnie.

– Byliśmy tam kiedyś na kolonii – przypomniała sobie Anka. – To było z dziesięć lat temu.

Rzeczywiście pamiętała ruiny kościoła, którymi wszyscy się zachwycali, jakby to był ósmy cud świata. Dla niej nie stanowiły aż takiej atrakcji.

– Abrazja – odezwał się Antek.

– Że co? – zdziwiła się siostra.

– Powolne wdzieranie się morza w ląd – wyjaśnił.

– A w sumie to ciekawe, jak elegancko można wytłumaczyć każde naturalne zjawisko działalnością sił nadprzyrodzonych. – Anka w zastanowieniu zakręciła nożyczkami na palcu. – Założę się, że kiedyś to była bardzo popularna wymówka na wszystko.

– A może nie tylko wymówka? – odezwała się Mirka.

– A niby co innego? – zaśmiała się dziewczyna.

– W każdej historii czai się ziarenko prawdy – powiedziała sentencjonalnie Bogna.

– Dokładnie takie, że morze wdarło się w ląd i zniszczyło kościół.

Ciotki jakoś nie wyglądały na zachwycone ich sceptyczną reakcją na opowieść. Ale czego innego mogły się spodziewać? Ochów i achów, jaka to wspaniała historia?

– Chłodno się robi – zmieniła temat Mirka. – Antek, umiesz rozpalić ognisko?

 

 

Nie umiał. To znaczy umiał, ale nie tak sprawnie, jak by tego chciał. Męska duma jednak nie pozwoliła mu się do tego przyznać. Na szczęście ciotki zajęły się obcinaniem kwiatów bzu i nie zwracały uwagi na jego nieudolne próby ułożenia fachowego stosu z przyszykowanych wcześniej szczap.

Jednym uchem przysłuchiwał się rozmowie Mirki i Bogny. Mówiły o ludziach, których nie znał, planowały kolejne zbiory roślin i to, jak je przetworzą, dyskutowały na temat nowych rozporządzeń pani burmistrz. Mimo to miał wrażenie, jakby ich świat był bardzo mały i ograniczał się tylko do Grobowic i ich mieszkańców, których na jego oko nie było więcej niż pięć tysięcy. One chyba nigdy nie opuszczały tego miasteczka, a co więcej, nie czuły nawet takiej potrzeby.

Zmierzch bardzo szybko przejął we władanie całą okolicę.

– Nic to, resztę dokończymy w domu, bo po ciemku to ktoś zaraz palce straci – odezwała się Bogna.

– A mała już odpłynęła. – Mirka wskazała brodą Nastkę, która spała na krześle, powykręcana, jak tylko dziecko potrafi.

– Dzisiaj twoja kolej odprowadzić ją do łóżka. – Anka spojrzała na brata.

– Chciałabyś – bąknął. – Ostatnie cztery razy ja ją usypiałem.

Trochę naginał prawdę, ale wiedział, że siostra i tak nie pamięta, czyja jest kolej. Do niedawna Nastka chodziła spać sama, ale ostatnio co wieczór potrzebowała kogoś, kto dotrzyma jej towarzystwa.

– Poza tym całkiem nieźle widzę przy ognisku i jak ciocie chcą, mogę skończyć przycinanie tych kwiatów – zaoferował.

– Roboty to ja nikomu nie będę żałować – stwierdziła Bogna. – Tylko pamiętaj dobrze zagasić płomienie i żar. Tu masz wiadro, a woda jest w rzece.

Anka obudziła zaspaną Nastkę, ciotki wzięły bez i wkrótce Antek został sam. Wrzucił garść kwiatów do kartonu, na chwilę odłożył nożyczki i wyciągnął nogi w stronę ognia. Ręce założył za głowę, po czym spojrzał w niebo – całe było usiane gwiazdami. Chłopak dawno czegoś takiego nie widział. W mieście rzadko kiedy mógł dostrzec jakąkolwiek gwiazdę, zresztą nawet nie próbował. Coś zasyczało w ognisku, kilka iskier poszybowało w górę.

Antek lubił samotność. Lubił być sam na sam ze swoimi myślami, pogrążyć się w rozważaniach. Obejrzał się na dom – niski, podłużny budynek z zielonymi okiennicami. W kuchni paliło się światło.

Chłopak wyjął z kieszeni telefon, ale nadal nie miał tu zasięgu. Bez większych nadziei stuknął palcem w ikonę internetu. Jesteś offline – został poinformowany.

Zastanowiło go, jaką sieć mieli tutejsi. Choć sądząc po wyglądzie miasta, może jeszcze korzystali z telefonów stacjonarnych?

Pamiętał, że gdy po raz pierwszy tata powiedział im o Grobowicach, natychmiast wpisał tę nazwę w wyszukiwarkę. Nie znaleziono wyników – oznajmił wtedy komunikat.

– Niemożliwe – stwierdził Antek.

Sprawdził, czy nie zrobił jakiejś literówki, ale poprawnie wpisał nazwę. Postanowił poszukać miasteczka metodą „na piechotę”. Zapytał tatę o najbliższą miejscowość i zaczął przesuwać palcem po ekranie wzdłuż drogi. Pokonał w ten sposób ponad pięćdziesiąt kilometrów, ale nie natrafił na żaden ślad po Grobowicach.

W pobliżu rozległy się kroki, sprowadzając go do teraźniejszości. Wysoka trawa zaszeleściła, ocierając się o czyjeś ubrania.

– Miałeś skubać ten przeklęty bez. – Z mroku wyłoniła się Anka.

– Jak mi pomożesz, to będzie szybciej.

Jednak siostra machnęła tylko ręką.

– Patrz, co mam. – Z torby wyjęła butelkę i dwa kubki. – Zwinęłam ciotkom trochę wina – oznajmiła uradowana.

– Czyś ty zdurniała? To teraz okradamy własną rodzinę?

– Gdybyśmy byli pełnoletni, to ciotki na pewno z chęcią by nas poczęstowały. A mnie do osiemnastki brakuje zaledwie rok, więc czuję się wytłumaczona. – Siostra usiadła na ławce i nalała sobie wina.

– Jak zwykle ty coś robisz, a później dostanie się nam obojgu – narzekał Antek.

– Jak chcesz, możesz się wykazać honorem, szlachetnością czy czym tam chcesz i odnieść im tę butelkę – oświadczyła.

– I tak pewnie bym oberwał, a skoro mamy uchodzić za złodziei, to chociaż spróbuję tego ich trunku.

Anka podała mu pełen kubek. Alkohol był słodki i piekielnie mocny. Żadne sklepowe wino nie dorastało mu do pięt. Choć tak naprawdę rodzeństwo nie należało do specjalistów.

– Wiesz, że Grobowic w ogóle nie ma na mapie? – zagadnął Antek po chwili.

– No i?

– Nie wydaje ci się to dziwne? Wszystko jest na mapach.

– Przecież już ustaliliśmy, że całe to miasto jest dziwne – skwitowała ze wzruszeniem ramion.

– Jeszcze w domu znalazłem miejsce, w którym teoretycznie powinny być Grobowice, ale widać było tylko las.

– Bo całe to miasto jest w lesie – przypomniała Anka.

– No tak, ale powinno być zaznaczone na mapie. – Antek upierał się przy swoim. – I nie wierzę, że nic by nie prześwitywało na zdjęciach satelitarnych. Chociaż kilka budynków. A ratusz miejski? Na pewno był wyższy od otaczających go drzew.

– Wiesz, te zdjęcia satelitarne też nie porażają jakością. – Upiła kolejny łyk.

– Czasem się zdarza, że niektóre są bardziej zamazane – zaczął tłumaczyć. – Ale to nie zmienia faktu…

– I to ja mam manię na temat teorii spiskowych? – wypomniała. – Pewnie nawet szukałeś w złym miejscu.

Antek westchnął z rezygnacją. Wiedział, że nie przekona siostry. Nagle całkiem blisko rozległo się hukanie sowy.

– Co to było? – Anka rozejrzała się nerwowo.

– To ten ich symbol się odezwał.

– A to? – zapytała, kiedy usłyszeli prawie ludzkie stęknięcie.

– Nie znam się, jestem takim samym mieszczuchem jak ty.

Siostra przysunęła się nieco do niego.

– Tam na pewno ktoś jest. – Wskazała palcem zarośla nad rzeką.

– To tylko woda tak chlupocze – odparł niepewnie.

– A może złodzieje?

– Ta, i przypuszczają atak od strony rzeki? – rzucił ironicznie.

Znów rozległ się hałas i tym razem Antek nie mógł już zaprzeczyć, że coś albo ktoś czai się w zaroślach. Nagle łupnęło tak głośno, aż oboje podskoczyli na ławce.

– To morderca z siekierą! – pisnęła Anka.

– Nie przesadzaj – sapnął jej brat. – Przynosisz wstyd naszej rodzinie.

– Tak? Jak jesteś taki mądrala, to idź sprawdzić, kto tam łazi!

Wcale nie miał na to ochoty, ale przecież nie zamierzał przyznać się do tego, że i on czuł pewien strach. Wstał i powoli ruszył w stronę rzeki.

– Ale nie zostawiaj mnie tu samej! – Anka zerwała się tuż za nim.

Antek niespiesznie wydeptywał ścieżkę przez wysokie trawy. Nagle poczuł, że coś łaskocze go po przedramieniu. Zapalił latarkę w telefonie i poświecił na rękę. Jak się okazało, wspinał się po nim wielki pająk. Chłopak z obrzydzeniem strącił go na ziemię.

Znów łupnęło, jakby ktoś uderzał siekierą w drzewo. Anka chwyciła brata za łokieć.

– Może jednak powinniśmy zawrócić? – zaproponowała.

Antek z wielką chęcią znalazłby się teraz w ciepłym i przytulnym domu, ale głupia brawura albo chęć zrobienia na złość siostrze wciąż pchała go do przodu.

Omiótł latarką otoczenie, jednak światło było zbyt słabe, aby mógł dostrzec cokolwiek znajdującego się dalej niż cztery metry od nich.

Naraz usłyszeli kroki i ciche gwizdanie.

– Zamordują nas – szeptała Anka. – Poćwiartują na małe kawałeczki i nikt nie znajdzie naszych ciał!

Mimo to nadal nie odstępowała brata ani na krok. W końcu weszli między krzewy porastające brzegi rzeki. Znów łupnęło i znów równo wyskoczyli w powietrze.

– Trup, trup, trup, trumnę sobie kup – podśpiewywał ktoś półgłosem.

Antek jedną ręką rozchylił gałęzie gęstego krzewu, drugą uniósł świecący telefon.

– Człowieku, nie po oczach! – usłyszeli.

Przed nimi stał młody chłopak przesłaniający ręką twarz. Antek natychmiast skierował światło w dół.

– Coś ty za jeden? – zawołała wojowniczo Anka.

– Lech Czeremcha, ale mówią na mnie Leszek – odparł nieznajomy.

Na chwilę zapadła cisza.

– Ja jestem Anka, a to mój brat Antek. – Dziewczyna dopiero po jakimś czasie przypomniała sobie o dobrych manierach.

– Wiem.

Na moment zbił ich z tropu tym oświadczeniem.

– Skąd?

– Wszyscy wiedzą, że do Sokołów przyjechała rodzina – odparł, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.

– Aha… to może przysiądziesz się do nas do ogniska? – zaproponowała. – Mamy wino.

Antek miał ochotę kopnąć siostrę w łydkę. Czyżby nie zauważyła tej wielkiej maczety, którą trzymał w ręku ich nowy znajomy? Radość, że nad rzeką buszował człowiek, a nie bestia z piekła rodem, chyba przyćmiła jej umysł!

– Z przyjemnością – powiedział Leszek. Schylił się po naręcze jakichś roślin i ruszył za nimi.

Gdy tylko dotarli do ogniska, Anka wzięła z ławki kubek Antka, wylała resztkę wina do ognia i napełniła go ponownie. Albo nie zauważyła morderczego spojrzenia brata, albo bezczelnie postanowiła je zignorować.

– Co ty właściwie robiłeś nad tą rzeką? – zapytał Antek.

– Zbierałem na łąkach nawłoć, a teraz wracałem wzdłuż rzeki do domu – odparł lekko Leszek. Wbił maczetę w kołek i położył na ziemi naręcze długich łodyg zakończonych wiechciem żółtych kwiatów.

– Może nie znam się na małomiasteczkowych zwyczajach, ale nie było na to lepszej pory niż środek nocy? – zainteresowała się Anka, podając gościowi wino.

Na gust Antka usiadła stanowczo zbyt blisko obcego.

– Właśnie o to chodzi w zbieraniu nawłoci. Mój ojciec jest tradycjonalistą. Rozumiecie, nie?

Nie rozumieli, ale Leszek zdawał się nie zauważyć ich zdziwionych min.

Gruba gałąź przepaliła się w połowie, a jej końce opadły ku ziemi. Leszek złapał jedną z nich tuż przy żarzącej się części i wrzucił ją na środek ogniska. Nawet przy tak prozaicznej czynności emanował siłą i pewnością siebie.

Ciekawe, czy ma tak samo podczas na przykład smarowania chleba masłem – zastanowił się z odrobiną złośliwości Antek. Zawsze zazdrościł chłopakom, którzy zachowywali się, jakby cały świat należał do nich.

Nastolatek zerknął kątem oka na siostrę. Sądząc po wypiekach na policzkach i cielęcym spojrzeniu, ona z kolei uwielbiała tę cechę u płci przeciwnej.

– Chodzisz tutaj do szkoły? – zapytała.

– Już nie. – Leszek pokręcił głową. – W tym roku ją skończyłem.

– Aha – westchnęła z pewnym zawodem w głosie. – To pewnie idziesz po wakacjach gdzieś na studia?

Antek był niemal pewien, że już zastanawiała się, gdzie jest najbliższy uniwersytet i czy mimo odległości dadzą radę się spotykać.

– Nie, zostaję tutaj. Pewnego dnia przejmę rodzinną firmę i ojciec chce, żebym zaczął pracować w niej na pełen etat.

– Rodzinną firmę? – zainteresowała się Anka.

– Jesteśmy najlepszymi dekarzami w całym mieście – pochwalił się Leszek.

Gdyby Antek nie obawiał się, że mógłby dostać w szczękę, wybuchnąłby śmiechem. Nie z powodu dumy Leszka z firmy dekarskiej, ale na widok miny siostry. Założyłby się, że przed sekundą już planowała przyszłość u boku ich nowego znajomego i opływanie w bogactwa, a tu została brutalnie sprowadzona na ziemię.

– Dobre to wino waszych ciotek – powiedział wcale niezrażony Leszek, opróżniając kubek.

Nagle gdzieś z ciemności odezwał się puszczyk. Czeremcha spojrzał w kierunku drzew przy rzece, a w jego czujnych oczach odbijały się płomienie. Gdy ptak zamilkł, chłopak przyłożył dwa palce do czoła.

– Na mnie już czas. – Podniósł się z ławki. – Jeśli macie ochotę, jutro mogę oprowadzić was po mieście.

– Spacer po Grobowicach mamy już za sobą – powiedziała ponuro Anka.

– Ale ja pokażę wam miasto od takiej strony, od której sami go nie zobaczycie. Trzymajcie się.

Jednym ruchem wyszarpnął maczetę z kołka, wziął rośliny i oddalił się w mrok.

– Nie znamy twojego numeru telefonu! – zawołała za nim dziewczyna.

– Bo nie mam telefonu! – usłyszeli jeszcze, zanim na polanie zapadła cisza.

Przez chwilę milczeli, wpatrując się w tańczące ogniki.

– Osobliwy koleś – uznała wreszcie Anka.

– Taa, przyznaj się, że leciałaś na niego, dopóki nie powiedział, że jest dekarzem. – Antek wrzucił w płomienie wystającą gałąź. Syknął cicho, gdy poczuł gorąco.

– A ty od razu robisz ze mnie taką materialistkę – oburzyła się jego siostra. – Pójdę po maturze na dobre studia i założę własną świetnie prosperującą firmę. Nie potrzebuję faceta, żeby dobrze się ustawić i zarabiać kokosy.

Antek prychnął pod nosem.

– Już ja znam te twoje cudowne biznesy. Ostatnio chciałaś budować łodzie…

– Ty wiesz, jakie są na to dofinansowania?

– A przedtem planowałaś kupić wielką halę, żeby wynajmować powierzchnie magazynowe.

– Bo jest na to popyt.

– A psie przedszkole?

– No dobra, to był niewypał – przyznała. – Ale ja przynajmniej badam różne możliwości, zamiast siedzieć ciągle w domu nad książkami.

– A widziałaś minę Leszka, kiedy zahukała ta sowa? – Antek zmienił temat, żeby znów się go nie czepiała.

– Bo oni wszyscy mają świra na punkcie tego ptaka – skwitowała ze wzruszeniem ramion.

 

 

Na korytarzu ponownie rozległy się ciche kroki. Nastka otworzyła oczy i nasłuchiwała, wpatrując się w ciemność. Gdy wcześniej tego wieczoru powiedziała ciotkom, że poprzedniej nocy ktoś chodził po strychu, stwierdziły, że najpewniej jej się wydawało. Ale przecież miała dobry słuch.

– Stare domy żyją własnym życiem – tłumaczyła Mirka.

– Deski skrzypią, wiatr hula na poddaszu, gałęzie drzew stukają w okna – dodała Bogna. – No i nawet ten leniwy kot czasem wyruszy na polowanie na myszy.

– Macie kota? – zdziwiła się dziewczynka.

Ciotki pokiwały głowami.

– To dlaczego go jeszcze nie widziałam?

– Bo w dzień śpi ukryty w najciemniejszych zakamarkach domu.

– Akurat – prychnęła teraz Nastka, leżąc po nos przykryta kołdrą.

Koty nie tupały tak głośno ani nie przeklinały, gdy wlazły w doniczkę z jakąś palmą stojącą na korytarzu.

Drzwi skrzypnęły, po czym w pokoju zajaśniał snop światła rzucany z telefonu. Dziewczynka odetchnęła i odwróciła się tyłem do siostry, która najwyraźniej myślała, że zachowuje się bardzo cicho. Nie pierwszy i pewnie nie ostatni raz Anka wymykała się gdzieś w nocy, a później zakradała do pokoju niczym złodziej.

Nastka skrzętnie odnotowywała w pamięci każdy taki wyskok. Pewnego dnia, kiedy ona nabroi, wypomni siostrze wszystkie jej nocne eskapady i namówi ją, żeby ta kryła ją przed tatą. Albo ciotkami.

Wkrótce z sąsiedniego łóżka dobiegło ją cichutkie pochrapywanie.

Dom ponownie pogrążył się w ciszy, nie na długo jednak. Nastka znów usłyszała kroki; tym razem dochodziły z góry. Dziewczynka wpatrzyła się w sufit, jakby mogła przez niego dostrzec, co się tam działo. Duchy – była to jej pierwsza myśl. Problem polegał na tym, że wcale nie wierzyła w duchy. A skoro była prawie pewna, że nie istnieją, mogła bezpiecznie iść na strych i przekonać się, czy ciotki rzeczywiście mają kota, czy jednak kłamały.

Z rozmachem odrzuciła kołdrę i postawiła stopy na chłodnych deskach. Anka nadal twardo spała.

Jeśli to duchy i umrę ze strachu, to nikt nie będzie o tym wiedział i dopiero za kilka lat odnajdą moje zasuszone zwłoki. O dziwo, zamiast ją wystraszyć, myśl, że może zamienić się w mumię, bardziej ją rozbawiła. Przynajmniej wtedy nikt już nie zabierze jej od rodziny.

Nastka wyjrzała na korytarz. Tata zawsze jej powtarzał, że potrafi chodzić jak myszka. Jeśli i tym razem będzie wystarczająco cicho, może uda jej się zobaczyć, kto lub co pałęta się w nocy po domu.

Chwilę później stanęła przed niewielkimi drewnianymi drzwiami zamkniętymi na skobel. Wyciągnęła rękę w jego stronę i nagle się zawahała. A jeśli dzieciom nie wolno tam wchodzić? Albo ciotki tak się na nią zezłoszczą, że wyrzucą ją z domu?

Naraz usłyszała jakieś szmery po drugiej stronie drzwi. Na pewno ktoś tam był! Spróbowała zajrzeć przez szparę w deskach, ale było za ciemno.

Jestem odważna, nie boję się – przekonywała się w myślach.

Bardzo powolutku uniosła jednym palcem skobel, a drzwi same się uchyliły, nie wydając najmniejszego dźwięku. Nastka zajrzała do środka. Ktoś siedział w połowie drewnianych schodów.

– Mam cię! – zawołała dziewczynka, otwierając szerzej drzwi.

Rozległ się krzyk, brzęk metalu i coś czarnego umknęło na strych.

Przerażona Nastka trzasnęła drzwiami, gwałtownie się cofnęła i wpadła na przeciwległą ścianę. Jej serce biło jak oszalałe, cała się trzęsła, aż szczękała zębami. Skulona wlepiła spojrzenie w niedomknięte drzwi, przerażona, że zaraz otworzą się na oścież i to coś ją dopadnie. Bo na pewno nie był to kot ani człowiek. To było czarne i miało rogi. Na pewno miało rogi. Co za potwora ciotki hodowały na strychu?!

Nastka już chciała zerwać się z podłogi i popędzić do Antka, żeby schronić się w jego łóżku, ale wtedy przypomniała sobie, że widziała coś jeszcze.

Bardzo powoli wstała i na nogach miękkich jak z waty podeszła do drzwi. Uchyliła je, lecz na schodach nie było już nikogo. Za to na stopniach tuż przed nią leżały metalowa miseczka i kubek. Tuż obok rozsypało się kilka ziaren kaszy.

Nie znała się na duchach, diabłach ani potworach, ale nie podejrzewała, że którykolwiek z nich żywił się czymś takim. Obejrzała się na korytarz za sobą. Wiedziała, że powinna iść po brata i siostrę, ale podejrzewała, że jej nie uwierzą i nawet nie będą chcieli wstać z łóżek. Pokręciła głową. Pokaże rodzeństwu, jaka jest odważna.

Bose stopy bezgłośnie wspinały się po schodach. Drewniane stopnie były tak wytarte przez lata używania, że na środku każdego z nich znajdowało się wgłębienie. Dla zachowania równowagi w ciemności Nastka oparła się dłonią o ścianę. Wtem na palcach poczuła coś mokrego.

Oby nie krew – modliła się w duchu. Zaledwie kilka sekund wcześniej obiecała sobie, że nie będzie świecić latarką, aby nie zwracać na siebie uwagi. Teraz jednak wszystkie przyrzeczenia poszły w niepamięć, gdy stała w obliczu ręki umazanej czyjąś krwią. Odblokowała telefon i poświeciła na dłoń, ale ku swojej ogromnej uldze nie zobaczyła na niej żadnych czerwonych plam. Skierowała snop światła na ścianę. Niegdyś pobielona wapnem, teraz pokryta była kurzem, pajęczynami i smugami jakiejś cieczy. Nastka ją powąchała. Na jej gust było to rozlane mleko. Mała nocna eskapada stawała się coraz dziwniejsza. Tym bardziej że po chwili dziewczynka usłyszała podejrzane szuranie na strychu.

Udowodnię wszystkim, że się nie boję – postanowiła jeszcze raz, po czym wyłączyła latarkę.

Wkrótce dotarła na sam szczyt schodów. Ostrożnie wyjrzała znad ostatniego stopnia i jej oczom ukazała się niska, zgarbiona postać krzątająca się na poddaszu do wtóru cichego szurania. Nastka lodowatymi dłońmi odblokowała telefon i ponownie poświeciła na intruza. Serce podeszło jej do gardła, a włoski na karku stanęły dęba. Zupełnie niepotrzebnie, gdyż okazało się, że wcale nie miała przed sobą czarnego diabła z rogami i ogonem, tylko starszego, przygarbionego dziadka z siwą poczochraną czupryną oraz długą do pasa brodą jak u czarodzieja.

– Kim jesteś? – zapytała dziewczynka.

Staruszek znieruchomiał, zasłaniając dłonią oczy. Nastka natychmiast skierowała światło latarki w podłogę.

– Nie musi się pan mnie bać – zapewniła.

Spojrzał na nią spod krzaczastych brwi i oparł się o miotłę z witek brzozowych.

– Nazywam się Nastka. Anastazja Sokół – poprawiła się. – Mieszkam na dole u cioci Bogny i cioci Mirki.

Mężczyzna pokiwał głową, a jego usta rozciągnęły się w bezzębnym uśmiechu.

– Jest pan ich tatą? A może dziadkiem?

Staruszek jednak nie odpowiedział. Wziął swoją miotłę pod pachę, odwrócił się i lekko utykając, odszedł w stronę zacienionej części strychu.

– Proszę poczekać! – zawołała dziewczynka i ruszyła za nim.

Zdawało się jednak, że rozpłynął się w powietrzu. Nastka, szukając go, krążyła po strychu i świeciła w najciemniejsze zakamarki, jednak po staruszku nie było nawet śladu. Widziała za to wiele ciekawych przedmiotów: stare szafy przykryte prześcieradłami, drewniane krzesła obite czerwonym suknem, skrzynie pozamykane na kłódkę, kartony pełne porcelanowych naczyń.

W końcu uznała, że gdzieś tutaj musi znajdować się drugie wyjście, ale w nocy nie miała szans go odnaleźć.

Wróciła do schodów, zeszła kilka stopni, ustawiła metalową miseczkę i kubek pod ścianą, po czym zamknęła się w swojej sypialni.

 

 

 

 

 

 

Rozdział 3

 

 

 

– Dzień dobry, dzień dobry, wiewiórki i bobry!

– Hę? – Antek otworzył jedno oko.

Bogna bez pukania wmaszerowała do jego pokoju i zamaszystym gestem odsunęła zasłony. Chłopak przykrył głowę poduszką, gdy poraziło go słońce.

– Wstajemy i bierzemy się do pracy! No już!

Zerknął na zegarek. Była siódma rano. Nigdy nie wstawał o tak nieludzkiej godzinie w wakacje.

– Nie każ mi wyrzucać cię z łóżka razem z materacem – zagroziła ciotka. – W ten sposób budziłam własnych synów. Chociaż ciekawe, czy dałabym jeszcze radę to zrobić. – Stanęła nad Antkiem.

Choć szczupła, Bogna nie należała do chucherek i chłopak był przekonany, że wystarczyłoby jej siły.

Z trudem wstał z łóżka. Miał sucho w gardle, a w głowie tak mu łupało, jakby znajdował się tam kamieniołom. Kolejny dowód na to, że wino ciotek było dużo mocniejsze, niż przypuszczał.

– Muszę się ubrać – powiedział, gdy ciotka nadal nie ruszała się z miejsca.

Przymrużyła oczy i zacisnęła usta, jakby oceniała, czy nie kłamie. W końcu jednak opuściła jego pokój.

– Za pięć minut widzę cię na dole – rzuciła jeszcze w drzwiach.

Antek włożył spodnie i wczorajszą koszulkę. Dobrze, że na czarnym aż tak nie widać brudu.

Przyklepał jeszcze dłonią swoją blond czuprynę i wyszedł na korytarz, gdzie prawie zderzył się z siostrą. Anka miała na sobie luźny bezrękawnik i spodenki tak krótkie, że ojciec z miejsca kazałby jej się przebrać. Wyglądała, jakby nie do końca jeszcze się obudziła, o czym świadczyły rozczochrane włosy, którymi nie pogardziłyby ptaki, gdyby szukały miejsca na gniazdo, i dwa różne trampki: jeden wściekle zielony, a drugi czarny z haftowanymi kwiatami.

– Zorientowały się, że zwinęliśmy im wino – stwierdził Antek.

– Dlaczego tak uważasz?

– Bo gdyby miały odrobinę sumienia i nie były na nas wściekłe, nie budziłyby nas o tej porze.

Niespiesznie zeszli do kuchni.

– Raz-dwa, robić sobie śniadanie – powiedziała na ich widok Mirka.

Na stole leżały swojski chleb, wędzona szynka, twaróg i miód. – Antek dałby głowę, że wszystko od lokalnych sprzedawców.

– O jakiej pracy wspominała ciocia Bogna? – zagadnął, siadając.

– Nie myśleliście chyba, że przez całe wakacje będziecie leżeć do góry brzuchem i ładnie pachnieć?

Antek i Anka wymienili spojrzenia. Dokładnie tak myśleli.

– Gośćmi byliście do wczoraj, dziś jesteście już domownikami.

– Wolałabym jednak zostać dłużej tym gościem – westchnęła Anka.

– Gość jest jak ryba… – oznajmiła Bogna, wchodząc do kuchni. Położyła na stole jeszcze upiaszczone rzodkiewki.

– Psuje się od głowy – dokończyła za nią Mirka.

– Po trzech dniach zaczyna śmierdzieć – poprawiła ją siostra.

– A ja idę dziś z ciociami na lody – oznajmiła Nastka znad talerza zupy mlecznej z kluskami.

– To co my będziemy robić? – zapytała Anka.

– Dostaniecie rowery i będziecie rozwozić zamówienia.

– Jakie zamówienia? Dokąd?

Mirka przyniosła dwie spore torby, po czym wręczyła każdemu ze starszego rodzeństwa kartki z nazwiskami i adresami.

– Wszystko macie tu wypisane.

– Ale przecież my nie znamy ani tych ludzi, ani tego miasta! – zaprotestowała Anka.

– A więc czas najwyższy ich poznać – stwierdziła bez współczucia ciotka. – Poza tym może nawet uda się wam nawiązać kontakty z lokalną młodzieżą.

Rodzeństwo jak na komendę wzruszyło ramionami. Akurat na tym jakoś szczególnie im nie zależało. Chcieli tylko przetrwać pół roku, po czym wrócić do swojego życia i zapomnieć o Grobowicach.

– Wszystko pięknie, tylko żaden GPS tu nie działa – powiedział Antek, wpatrując się w listę klientów.

– Nie potrzebujecie żadnych takich wynalazków. – Bogna wyjęła z szuflady dwie mapy miasta.

 

 

Nadal nie rozumiem, jak to się stało – myślała Anka godzinę później, pedałując pod górę. Te wakacje miała spędzić z koleżankami, pracując w barze. Za napiwki chciała kupić trochę markowych ubrań i dobrych kosmetyków. A zamiast tego wylądowała w tym mieście i musiała rozwozić po nim jakieś podejrzane, sądząc po zapachu, specyfiki.

Na szczycie zatrzymała się i rozwinęła mapę.

– I jak to diabelstwo się czyta? – mamrotała pod nosem.

– Trzymasz ją do góry nogami – usłyszała rozbawiony głos.

Podniosła głowę i zobaczyła uśmiechniętego Leszka.

 

 

 

– Wiem, usiłuję właśnie odkryć, w którą stronę powinnam jechać – odparła.

Czeremcha stanął obok niej i zerknął na kartkę z adresem.

– Jedziesz do pani Kazi Lipskiej?

– Czy każdy w tym mieście ma nazwisko od drzewa? – zapytała.

– Nie każdy – zaśmiał się, unosząc rękę, żeby wskazać jej kierunek. – Teraz jedź w prawo, później za wielkim dębem w lewo, kolejne skrzyżowanie prosto i będziesz miała przed sobą niewielki, różowawy domek.

– A nie chcesz mnie tam odprowadzić? – zasugerowała z nadzieją.

– Przykro mi, ale mam robotę. – Wskazał na uprząż wspinaczkową przewieszoną przez ramię.

– I co będziesz z tym robił?

– Dziś czyścimy rynny z liści – wyjaśnił.

– A nie łatwiej byłoby ściąć te wszystkie drzewa, zamiast kilka razy do roku czyścić rynny i dachy?

– Pewnie łatwiej, ale wtedy miasto straciłoby swój niepowtarzalny klimat, a ja pracę. – Puścił do niej oko.

Jego argumenty jej nie przekonywały.

– Do zobaczenia wieczorem – powiedział, odchodząc.

– Jak to wieczorem?! – zawołała za nim.

– Przecież obiecałem wam zwiedzanie miasta! – Roześmiał się.

Anka ponownie wsiadła na rower, skręciła w prawo i zjechała z górki. Wkrótce rzeczywiście stanęła przed niewielkim domkiem z elewacją w kolorze spranych majtek. Budynku i ogródka nie otaczał żaden płot, zresztą jak większości domów w okolicy. Poprowadziła rower wąską ścieżką wiodącą do samych drzwi, nad którymi wisiał wieniec z uschniętych roślin.

Zapukała, a gdy przez dłuższy czas nic się nie działo, zaczęła rozglądać się wokół. Jej uwagę od razu przykuł mały domek, taki jak dla lalek, stojący na jednej nóżce tuż obok ganku. Wiodła do niego mała drabina, a w środku znajdowała się pusta miska, pewnie dla kota.

Jeszcze raz zapukała.

– Do kaduka! – usłyszała gniewny głos dobiegający z domu. – No przecież słyszę! Tylko mam osiemdziesiąt lat i nie dobiegam do furtki w pięć sekund!

Drzwi gwałtownie się otworzyły, a na progu stanęła kobieta, która wcale nie wyglądała na osiemdziesięciolatkę.

– Coś ty za jedna? – zapytała niezbyt miłym tonem.

– Anna Sokół – przedstawiła się dziewczyna.

– Ach, no tak, mnożą się te Sokoły jak króliki – burknęła pani Kazia, a nastolatka poczuła się bardzo urażona. – Chodź, dziecko, do środka, co tak stoisz na progu jak niemota?