Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Wojna nie ma w sobie nic z kobiety” była gotowa już w 1983 roku. Dwa lata przeleżała w wydawnictwie. Autorkę oskarżono o „pacyfizm, naturalizm oraz podważanie heroicznego obrazu kobiety radzieckiej”. W okresie pieriestrojki książka prawie jednocześnie ukazywała się w odcinkach w dwóch rosyjskich czasopismach: „Oktiabr” i „Roman-gazieta” i została opublikowana w dwóch wydawnictwach: mińskim Mastackaja Litaratura oraz moskiewskim Sowietskij Pisatiel. Łączny nakład wyniósł prawie dwa miliony egzemplarzy. Na podstawie książki powstał cykl filmów dokumentalnych, wyróżniony m.in. Srebrnym Gołębiem na Festiwalu Filmów Dokumentalnych i Animowanych w Lipsku. Jegor Letow, założyciel i wokalista legendarnego rosyjskiego zespołu punkrockowego Grażdanskaja Oborona, napisał piosenkę zainspirowaną książką Aleksijewicz.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 443
W serii ukazały się ostatnio:
Witold Szabłowski Zabójca z miasta moreli. Reportaże z Turcji (wyd. 2 rozszerzone)
Peter Harris Słuszny opór. Konstruktorzy bomb, rebelianci i legendarny proces o zdradę stanu
Liao Yiwu Bóg jest czerwony. Opowieść o tym, jak chrześcijaństwo przetrwało i rozkwitło w komunistycznych Chinach
Dariusz Rosiak Wielka odmowa. Agent, filozof, antykomunista
Anthony Shadid Nadciąga noc. Irakijczycy w cieniu amerykańskiej wojny
Ilona Wiśniewska Białe. Zimna wyspa Spitsbergen
Iza Klementowska Samotność Portugalczyka
V. S. Naipaul Poza wiarą. Islamskie peregrynacje do nawróconych narodów
Swietłana Aleksijewicz Czasy secondhand. Koniec czerwonego człowieka
Drauzio Varella Ostatni krąg. Najniebezpieczniejsze więzienie Brazylii
Ewa Winnicka Angole
Michał Olszewski Najlepsze buty na świecie
Norman Lewis Głosy starego morza. W poszukiwaniu utraconej Hiszpanii
Grzegorz Szymanik Motory rewolucji
V. S. Naipaul Maska Afryki. Odsłony afrykańskiej religijności
Karolina Domagalska Nie przeproszę, że urodziłam. Historie rodzin z in vitro
Pin Ho, Wenguang Huang Uderzenie w czerń. Morderstwo, pieniądze i walka o władzę w Chinach
Liao Yiwu Pociski i opium. Historie życia i śmierci z czasów masakry na placu Tiananmen
Marcin Wójcik W rodzinie ojca mego
Frances Harrison Do dziś liczymy zabitych. Nieznana wojna w Sri Lance
Zbigniew Parafianowicz, Michał Potocki Wilki żyją poza prawem. Jak Janukowycz przegrał Ukrainę
Peter Hessler Dziwne kamienie. Opowieści ze Wschodu i z Zachodu
Jenny Nordberg Chłopczyce z Kabulu. Za kulisami buntu obyczajowego w Afganistanie
Magdalena Kicińska Pani Stefa
Andrzej Muszyński Cyklon
Filip Springer Miedzianka. Historia znikania (wyd. 3 rozszerzone)
Aleksandra Łojek Belfast. 99 ścian pokoju
Paweł Smoleński Izrael już nie frunie (wyd. 4)
Peter Pomerantsev Jądro dziwności. Nowa Rosja
Swietłana Aleksijewicz Cynkowi chłopcy (wyd. 2)
Katarzyna Surmiak-Domańska Ku Klux Klan. Tu mieszka miłość
Mur. 12 kawałków o Berlinie, pod redakcją Agnieszki Wójcińskiej
Jean Hatzfeld Englebert z rwandyjskich wzgórz
Marcin Kącki Białystok. Biała siła, czarna pamięć
Bartek Sabela Wszystkie ziarna piasku
Anna Bikont My z Jedwabnego (wyd. 3)
Johan Persson, Martin Schibbye 438 dni. Nafta z Ogadenu i wojna przeciw dziennikarzom
W serii ukaże się m.in.:
Dariusz Rosiak Ziarno i krew. Podróż śladami bliskowschodnich chrześcijan
Wszelkie powielanie lub wykorzystanie niniejszego pliku elektronicznego inne niż autoryzowane pobranie w zakresie własnego użytku stanowi naruszenie praw autorskich i podlega odpowiedzialności cywilnej oraz karnej.
Tytuł oryginału rosyjskiego У войны не женское лицо
Projekt okładki Agnieszka Pasierska / Pracownia Papierówka
Projekt typograficzny Robert Oleś / d2d.pl
Fotografia na okładce: kapral Jelizawieta Fiedorowna Mironowa, snajperka 255. Brygady Piechoty Morskiej Floty Czarnomorskiej
Copyright © by Svetlana Alexievich, 2007
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Czarne, 2010
Copyright © for the Polish translation by Jerzy Czech, 2010
Redakcja Magdalena Kędzierska-Zaporowska / d2d.pl
Korekta Sandra Trela / d2d.pl
Redakcja techniczna Robert Oleś / d2d.pl
Skład Sandra Trela / d2d.pl
Skład wersji elektronicznej Janusz Oleś / d2d.pl
ISBN 978-83-8049-214-1
– Kiedy po raz pierwszy kobiety pojawiły się w wojsku?
– Kobiety walczyły już w czwartym wieku przed naszą erą, w wojskach ateńskim i spartańskim. Później uczestniczyły w wyprawach Aleksandra Macedońskiego.
Rosyjski historyk Nikołaj Karamzin pisał o naszych przodkach: „Niekiedy Słowianki chodziły na wojnę, towarzysząc swoim mężom i ojcom; nie bały się śmierci: podczas oblężenia Konstantynopola w 626 roku Grecy znaleźli sporo kobiet wśród zabitych Słowian. Matka wychowywała na wojowników wszystkie swoje dzieci”.
– A w czasach nowożytnych?
– Po raz pierwszy w Anglii; w latach 1560–1650 zaczęto tworzyć szpitale, obsługiwane przez żołnierki.
– Jak to wyglądało w wieku dwudziestym?
– Początek stulecia… Podczas pierwszej wojny światowej w Anglii powoływano kobiety do sił powietrznych, sformowano także kobiecy korpus pomocniczy oraz legion transportu samochodowego, w sumie 100 tysięcy osób.
Także w Rosji, w Niemczech i we Francji wiele kobiet zaczęło obsługiwać szpitale wojskowe i pociągi sanitarne.
A już udział kobiet w drugiej wojnie światowej był fenomenem. Wiele armii powołało je do wszystkich rodzajów wojsk: w brytyjskiej służyło ich 225 tysięcy, w amerykańskiej 450–500 tysięcy, w niemieckiej – 500 tysięcy…
W Armii Radzieckiej walczyło około miliona kobiet. Opanowały wszystkie specjalności wojskowe, również te najbardziej „męskie”. Powstał nawet problem językowy: słowa „czołgista”, „piechur”, „fizylier” w rodzaju żeńskim do tej pory nie istniały, ponieważ kobiety jeszcze nigdy nie robiły takich rzeczy. Kobiece słowa rodziły się tam, na wojnie…
Fragment rozmowy z historykiem
Milionami zgładzeni za bezcen
Torowali korytarz w pomroce…[1]
Osip Mandelsztam
Piszę książkę o wojnie…
Piszę ją właśnie ja, która nie lubiłam czytać książek o wojnie, chociaż w czasach dzieciństwa i wczesnej młodości takie książki były ulubioną lekturą moich rówieśników. Czy to dziwne? Byliśmy przecież dziećmi Zwycięstwa. Dziećmi zwycięzców. Co przede wszystkim zapamiętałam ze spraw dotyczących wojny? Swój dziecięcy smutek wśród niezrozumiałych, groźnych słów. O wojnie mówiono wszędzie: w szkole, w domu, na weselach i chrzcinach, w święta i na stypach. Rozmawiały o niej nawet dzieci w gronie rówieśników. Chłopiec z sąsiedztwa spytał mnie kiedyś: „A co ci ludzie robią pod ziemią? Po wojnie jest ich tam więcej niż na ziemi”. My też chcieliśmy poznać sekret wojny.
Wtedy właśnie zaczęłam myśleć o śmierci… I nigdy już myśleć o niej nie przestałam; stała się największą tajemnicą mojego życia.
Wszystko dla nas miało początek w tamtym strasznym, tajemniczym świecie. Z naszej rodziny dziadek Ukrainiec, ojciec mamy, zginął na wojnie i pochowany jest gdzieś na Węgrzech; babcia Białorusinka, mama ojca, zmarła na tyfus, walcząc w partyzantce, a dwóch jej synów przepadło bez wieści w pierwszych miesiącach wojny. Z trzech wrócił z wojska jeden – mój ojciec. Tak było u wszystkich. W każdym domu. Musiało się myśleć o śmierci. Wszędzie chodziły cienie… Wiejscy chłopcy długo jeszcze bawili się w „Niemców” i „Rosjan”. Krzyczeli po niemiecku: „Hende hoch”, „Curik”, „Hitler kaput!”.
Nie znaliśmy świata bez wojny, świat wojny był jedynym znanym nam światem, a ludzie wojny – jedynymi znanymi nam ludźmi. Nawet teraz nie znam innego świata i innych ludzi. A czy kiedykolwiek byli tacy?
* * *
Wieś mojego dzieciństwa była po wojnie wsią kobiecą. Babską. Męskich głosów nie pamiętam. I tak już zostało: o wojnie opowiadają u mnie baby. Płaczą. I śpiewają tak, jakby płakały.
W bibliotece szkolnej połowa książek dotyczyła wojny. To samo w wiejskiej i w centrum rejonowym, dokąd ojciec często jeździł pożyczać książki. Teraz chyba wiem, dlaczego tak było. To przecież nieprzypadkowe – ciągle tylko walczyliśmy albo szykowali się do wojny. No i wspominaliśmy swoje walki. Nigdy pewnie nie żyliśmy i nie umiemy żyć inaczej. Nawet sobie nie wyobrażamy, że można żyć inaczej; będziemy się musieli tego kiedyś długo uczyć.
W szkole uczono nas kochać śmierć. Pisaliśmy wypracowania o tym, jak chcielibyśmy umrzeć za… Marzyliśmy…
Ale głosy na ulicy wołały o czymś innym, były bardziej kuszące.
Długo byłam człowiekiem książkowym – rzeczywistość przerażała mnie i zarazem pociągała. Nieznajomość życia sprawiła, że nie odczuwałam strachu. Teraz myślę: gdybym patrzyła na życie z większym realizmem, czyż ośmieliłabym się skoczyć w taką otchłań? Co było tego powodem – niewiedza? Czy też poczucie, że to właściwa droga? Przecież takie poczucie to…
Szukałam długo… Jakimi słowami można przekazać to, co słyszę? Szukałam gatunku, który by odpowiadał temu, jak widzę świat; temu, jak zbudowane jest moje oko, moje ucho.
Kiedyś wpadła mi w rękę książka Ja ze spalonej wsi Alesia Adamowicza, Janki Bryla i Władimira Kolesnika. Takiego wstrząsu doznałam tylko raz, czytając Dostojewskiego. A tutaj – niezwykła forma: powieść pozbierana z głosów samego życia. Z tego, co usłyszałam w dzieciństwie, z tego, co dzisiaj rozlega się na ulicy, w domu, w kawiarni, w trolejbusie. Tak! Krąg się zamknął. Znalazłam to, czego szukałam. Przeczułam.
Aleś Adamowicz został moim nauczycielem.
* * *
Przez dwa lata nie tyle spotykałam się i nagrywałam, ile rozmyślałam. Czytałam… O czym będzie moja książka? No, o wojnie, jeszcze jedna… Po co? Było już wiele wojen – małe i duże, znane i nieznane. A jeszcze więcej o nich napisano. Tyle że… Pisali mężczyźni i o mężczyznach – to było od razu jasne. Wszystko, co wiemy o wojnie, powiedział nam „męski głos”. Wszyscy tkwimy w niewoli „męskich” wyobrażeń i „męskich” doznań wojennych. „Męskich” słów. Kobiety milczą. Przecież nikt poza mną nie wypytywał mojej babci. Ani mamy. Milczą nawet te, które były na wojnie. Jeśli nagle zaczynają mówić, to opowiadają nie o swojej wojnie, ale o cudzej. Innej. Dostosowują się do męskiego szablonu. Co najwyżej w domu albo kiedy rozpłaczą się w gronie frontowych przyjaciółek, wspominają taką wojnę, jakiej w ogóle nie znam (podczas dziennikarskich wypraw nieraz byłam tego świadkiem). I tak jak w dzieciństwie, jestem wstrząśnięta. Z tych opowieści wyziera upiorny uśmiech tajemnicy… Kiedy mówią kobiety, nie ma albo prawie nie ma tego, o czym zwykle czytamy i słuchamy: jak jedni ludzie po bohatersku zabijali innych i zwyciężyli. Albo przegrali. Jaki mieli sprzęt, jakich generałów. Kobiety opowiadają inaczej i o czym innym. „Kobieca” wojna ma swoje własne barwy, zapachy, własne oświetlenie i przestrzeń uczuć. Własne słowa. Nie ma tam bohaterów i niesamowitych wyczynów, są po prostu ludzie, zajęci swoimi ludzkimi-nieludzkimi sprawami. I cierpią tam nie tylko ludzie, ale także ziemia, ptaki, drzewa. Wszyscy, którzy żyją razem z nami na tym świecie. Cierpią bez słów, a to jest jeszcze straszniejsze…
Wielokrotnie zadawałam sobie pytanie: „Dlaczego tak jest?”. Dlaczego kobiety wywalczyły i obroniły swoje własne miejsce w świecie, dawniej wyłącznie męskim, a nie potrafiły obronić własnej historii? Swoich własnych słów i uczuć? Nie uwierzyły samym sobie. Przed nami ukryty jest cały świat. Ich wojna pozostała nieznana…
Chciałabym napisać historię tej wojny. Historię kobiecą.
* * *
Od pierwszych notatek…
Zdziwienie: w wojsku te kobiety były sanitariuszkami, strzelcami wyborowymi, saperami, kaemistkami, dowodziły obsługą dział przeciwlotniczych, a teraz to księgowe, przewodniczki wycieczek, nauczycielki… Niezgodność ról – tam i tutaj. Opowiadają jakby nie o sobie, ale o jakichś obcych dziewczynach. Dzisiaj samym sobie się dziwią. I na moich oczach historia się „uczłowiecza”, zaczyna przypominać zwyczajne życie. Pojawia się inne oświetlenie.
Niektóre potrafią niesamowicie opowiadać, w ich życiu są takie rzeczy, które mogłyby rywalizować z najlepszymi stronicami klasyki. Oby człowiek umiał tak wyraźnie zobaczyć siebie z góry i z dołu – z nieba i z ziemi. Przebył drogę w górę i potem w dół – od anioła do bestii. Wspomnienia nie są namiętnym, czy też beznamiętnym przekazem rzeczywistości, która zniknęła, ale powtórnymi narodzinami przeszłości; czas zaczyna wówczas biec z powrotem. Są przede wszystkim twórczością. Opowiadając, ludzie tworzą, piszą swoje życie. Czasem piszą „na nowo” albo coś „dopisują”. Tutaj trzeba uważać. Mieć się na baczności. Ale też każdy fałsz stopniowo sam się unicestwia, nie wytrzymuje sąsiedztwa obnażonej prawdy. W takim środowisku ten wirus nie przeżyje. Za wysoka temperatura! Zdążyłam już zauważyć, że szczersze są zazwyczaj kobiety proste – pielęgniarki, kucharki, praczki… One, jakby to powiedzieć, wyciągają słowa z siebie, a nie z przeczytanych gazet i książek. Nie z cudzych spraw; wyłącznie ze swoich własnych cierpień i przeżyć. Dziwna rzecz – język i uczucia ludzi wykształconych często w większym stopniu ulegają obróbce czasu. Zapisane są jego szyfrem. Zarażone cudzą wiedzą. Ogólnym duchem. Często trzeba długo krążyć, chodzić ogródkami, żeby usłyszeć o „kobiecej”, a nie o „męskiej” wojnie: jak się cofali, jak atakowali, na jakim odcinku… Tu nie wystarczy jedno spotkanie, potrzeba wielu seansów. Tak jak sumiennemu portreciście.
Długo siedzę w nieznajomym domu albo mieszkaniu, niekiedy cały dzień. Pijemy herbatę, przymierzamy niedawno kupione bluzki, rozmawiamy o fryzurach i przepisach kulinarnych. Oglądamy razem zdjęcia wnuków. No i wtedy… W końcu, nigdy nie wiadomo kiedy i dlaczego, nadchodzi długo oczekiwana chwila, gdy człowiek oddala się od kanonu – gipsowego czy żelbetowego, jak nasze pomniki – i wraca do siebie. Wchodzi w siebie. Zaczyna wspominać nie wojnę, ale swoją młodość. Kawałek własnego życia… Trzeba uchwycić tę chwilę. Nie wolno jej przegapić! Tyle że często po długim dniu, wypełnionym słowami i faktami, pozostaje w pamięci tylko jedno zdanie (za to jakie!): „Poszłam na wojnę taka mała, że przez ten czas trochę urosłam”. To właśnie wpisuję do notatnika, chociaż mam nagrane dziesiątki metrów taśmy. Cztery czy pięć kaset…
Co mi pomaga? Pomaga to, że przyzwyczajeni jesteśmy do życia we wspólnocie. Gromadzcy z nas ludzie, wszystko przeżywamy wspólnie – i szczęście, i łzy. Umiemy cierpieć i opowiadać o cierpieniu. Cierpienie usprawiedliwia nasze trudne i nieudane życie. Ból jest dla nas sztuką. Muszę przyznać, że kobiety śmiało wyruszają w tę drogę…
* * *
Jak mnie przyjmują?
Nazywają mnie „dziewczynką”, „dziecinką”, „córeczką”. Pewnie gdybym była z ich pokolenia, traktowałyby mnie inaczej – spokojnie i na równi ze sobą. Bez radości i zdziwienia, które daje spotkanie starości i młodości. To bardzo ważny szczegół, że wtedy były młode, a wspominają, kiedy są stare. Wspominają po życiu, po czterdziestu latach. Ostrożnie odsłaniają mi swój świat, oszczędnie: „Żałuję, że tam byłam… Że to widziałam… Po wojnie wyszłam za mąż. Ukryłam się za mężem. Sama się za nim schowałam. Mama też prosiła: »Nic nie mów! Nie przyznawaj się«. Spełniłam obowiązek wobec Ojczyzny, ale jest mi smutno. Smutno, że tam byłam. Że o tym wiem… A ty jesteś jeszcze dziewczynką. Ciebie mi żal…”. Często widzę, jak siedzą i wsłuchują się w siebie. W dźwięki swojej duszy. Porównują je ze słowami. Po wielu latach człowiek rozumie, że życie minęło, a teraz trzeba się z tym pogodzić i przygotować do odejścia. To jest przykre, nikt nie ma ochoty zniknąć tak zwyczajnie. Byle jak. W biegu. I kiedy człowiek ogląda się do tyłu, nabiera chęci, żeby nie tylko opowiedzieć o swoim życiu, ale także rozwikłać jego tajemnicę. Samemu sobie wyjaśnić, jaki był sens tego, co mu się zdarzyło. Obrzuca wszystko trochę pożegnalnym i smutnym spojrzeniem… Prawie z tamtego świata… Nie ma już co oszukiwać siebie ani innych. Już rozumie, że niczego w sobie nie może zrozumieć bez myśli o śmierci. Jej tajemnica góruje nad wszystkim.
Wojna jest przeżyciem zbyt intymnym. I tak samo nieskończonym, jak ludzkie życie.
Pewna kobieta (lotniczka) nie chciała się ze mną spotkać. Wyjaśniła przez telefon: „Nie mogę… Nie chcę wspominać. Byłam na wojnie trzy lata. Trzy lata nie czułam się kobietą. Moje ciało zamarło. Nie miałam menstruacji, prawie żadnych kobiecych pragnień. A byłam ładna… Kiedy mój przyszły mąż mi się oświadczył, to było już w Berlinie, przed Reichstagiem, powiedział: » Wojna się skończyła. My żyjemy. Mieliśmy szczęście. Wyjdź za mnie«. Chciało mi się wtedy płakać. Krzyczeć. Uderzyć go! Jak to – wyjść za niego? Teraz? Wśród tego wszystkiego – za mąż? W otoczeniu czarnej sadzy i czarnych cegieł… Popatrz lepiej na mnie… Popatrz, jaka jestem! Najpierw zrób ze mnie kobietę: przynieś kwiaty, zalecaj się do mnie, mów piękne słowa. Ja tak tego pragnę! Tak na to czekam! Omal go nie uderzyłam… Chciałam uderzyć… Miał opalony, czerwony policzek. No i widzę wtedy, że wszystko zrozumiał; łzy mu spływają po tym policzku. Po jeszcze świeżych bliznach… A ja sama nie wierzę temu, co mówię: »Dobrze, wyjdę za ciebie«.
Ale opowiadać nie potrafię. Nie mam siły… Trzeba by to wszystko jeszcze raz przeżywać…”.
Zrozumiałam ją. Ale to też jest strona, a raczej pół strony z książki, którą piszę.
Teksty, teksty. Wszędzie teksty. W mieszkaniach i wiejskich domach, na ulicy, w pociągu… Słucham. Powoli zamieniam się w jedno wielkie ucho, cały czas zwrócone ku drugiemu człowiekowi. „Czytam” głos…
* * *
Człowiek jest większy niż wojna…
Zapamiętuje się właśnie te chwile, w których jest większy. Kieruje nim wtedy coś, co jest silniejsze niż historia. Muszę podejść do tego szerzej – pisać prawdę o życiu i śmierci w ogóle, a nie tylko prawdę o wojnie. Zadać pytanie Dostojewskiego: „Ile człowieka jest w człowieku i jak obronić w sobie tego człowieka?”. Zło jest bez wątpienia kuszące. Bardziej urozmaicone niż dobro. Bardziej atrakcyjne. Coraz głębiej zanurzam się w nieskończony świat wojny, cała reszta lekko zbladła, stała się zwyklejsza niż zazwyczaj. Ogromny i drapieżny świat. Rozumiem teraz samotność człowieka, który wrócił stamtąd. Jak z innej planety albo z tamtego świata. Ma wiedzę, której nie mają inni, a zdobyć ją można tylko tam, w pobliżu śmierci. Kiedy usiłuje coś przekazać słowami, ma poczucie zupełnej katastrofy. Traci mowę. Chciałby opowiedzieć, pozostali chcieliby go zrozumieć, ale i on, i oni są bezsilni.
Moje rozmówczynie zawsze są w innej przestrzeni niż ja, z którą się dzielą. Otacza je niewidzialny świat. Przynajmniej trzy osoby uczestniczą w rozmowie: ten, który teraz opowiada, ten, który był tamtym człowiekiem wówczas, w chwili zdarzenia, oraz ja. Mnie zależy przede wszystkim na wydobyciu prawdy tamtych lat. Tamtych dni. Prawdy, niezafałszowanej przez uczucia. Na pewno od razu po wojnie człowiek opowiedziałby jedną wojnę, po dziesięcioleciach inną, bo do swoich wspomnień dokłada już całe swoje życie. Całego siebie. To, jak żył przez te lata, to, co czytał, co widział, tych, których spotkał. Wreszcie to, czy jest szczęśliwy, czy nie. Czy rozmawiamy sami, czy też jest z nami ktoś jeszcze. Ważne kto. Rodzina, przyjaciele… ale jacy? Ci z wojny to jedno, wszyscy pozostali to co innego. Dokumenty to żywe istoty, zmieniają się i wahają razem z nami, bez końca można w nich coś wyszukiwać. Ciągle coś nowego i niezbędnego właśnie teraz. W tej chwili. Szukamy w książkach (w nich najczęściej) tego, co znajome – małe i ludzkie; to w rzeczywistości jest dla nas najbliższe i najciekawsze. No bo czego najbardziej chciałabym się dowiedzieć na przykład z życia starożytnych Greków… Z historii Sparty… Chciałabym przeczytać, jak i o czym rozmawiano wówczas w domu. Jak ludzie szli na wojnę. Jakie słowa mówili ostatniego dnia i ostatniej nocy przed rozstaniem do tych, których kochali. Jak odprowadzano wojowników. Jak czekano na ich powrót z wojny… Nie bohaterów i wodzów, ale zwykłych młodzieńców…
Historia – poprzez opowieść jej nieznaczącego świadka i uczestnika. Niewidocznego. Tak, to mnie interesuje, to chciałabym uczynić literaturą. Ale opowiadający są nie tylko świadkami, tymi akurat najmniej; przede wszystkim są aktorami i twórcami. Nie można całkiem zbliżyć się do rzeczywistości, stanąć z nią twarzą w twarz. Oddzielają nas od niej nasze uczucia. Rozumiem, że mam do czynienia z wersjami. Każdy ma swoją wersję, a z nich, z ich mnogości i styczności, rodzi się obraz czasu i ludzi, którzy w nim żyli. Nie chciałabym jednak, żeby o mojej książce powiedziano: jej bohaterowie są realni, i tylko tyle. Że to historia. Wyłącznie historia.
Piszę nie o wojnie, ale o człowieku na wojnie. Piszę historię nie wojny, ale uczuć. Jestem historykiem duszy. Z jednej strony badam konkretnego człowieka, żyjącego w konkretnym czasie i uczestniczącego w konkretnych wydarzeniach, a z drugiej strony muszę dostrzec w nim człowieka wiecznego. Drżenie wieczności. To, co tkwi w człowieku zawsze.
Mówią mi: wspomnienia nie są ani historią, ani literaturą. Że to po prostu życie, brudne i nieoczyszczone ręką artysty. Surowy materiał mówiony. W każdym dniu jest go pełno. Wszędzie poniewierają się te cegły. Same cegły to przecież jeszcze nie świątynia! Ale dla mnie wszystko wygląda inaczej… Właśnie tam, w ciepłym ludzkim głosie, w żywym odbiciu przeszłości kryje się pierwotna radość życia i odsłania jego nieunikniony tragizm. Jego chaos i jego pasja. Jedyność i nieosiągalność. Tam nie są one jeszcze poddane żadnej obróbce. To oryginały.
Buduję świątynie z naszych uczuć… Z naszych pragnień i rozczarowań. Z naszych marzeń.
* * *
Jeszcze raz o tym samym… Mniej ciekawi mnie to, co się dzieje, od tego, co się dzieje z uczuciami. Powiedzmy inaczej – od duszy wydarzenia. Dla mnie uczucia są rzeczywistością.
A historia? Historia jest na ulicy… W tłumie… Wierzę, że w każdym z nas tkwi fragment historii. U jednego pół strony, u innego parę stron. Razem piszemy księgę czasu. Każdy wykrzykuje swoją prawdę. Trzeba tylko to wszystko usłyszeć, trzeba się w tym wszystkim rozpłynąć i tym wszystkim się stać. Pozostając zarazem sobą. Nie zniknąć.
* * *
Od rana dzwoni telefon: „Nie znamy się… Przyjechałam z Krymu, dzwonię z dworca kolejowego. Czy do pani jest daleko? Chcę opowiedzieć pani swoją własną wojnę…”.
Tak?!
A ja z moją dziewczynką chciałam pojechać do parku. Pokręcić się na karuzeli. Jak wyjaśnić sześcioletniemu człowieczkowi, czym się zajmuję? Niedawno mnie spytała: „Co to jest wojna?”. Jak jej odpowiedzieć… Chcę wypuścić ją w świat z życzliwym sercem i uczę, że nie wolno zrywać kwiatka, jeśli nie jest jej potrzebny. Szkoda bożej krówki, nie należy jej zabijać ani odrywać skrzydełek ważce. No i jak tu wytłumaczyć dziecku, co to jest wojna? Jak wyjaśnić śmierć? Odpowiedzieć na pytanie: „Dlaczego tam się zabija?”. Zabito jednego z moich dziadków. I jeszcze jedenaścioro naszych dalszych krewnych, wśród nich dwie małe dziewczynki, nie zachowały się nawet ich zdjęcia. Wszystko spłonęło – domy i ludzie. Pozostały tylko imiona. Po wojnie rodzice jakoś mi to wytłumaczyli, a ja już swojemu dziecku nie potrafię wyjaśnić. Znaleźć słów. W żaden sposób nie chce zrozumieć, gdzie się podziali ci ludzie, szczególnie dziwi ją zniknięcie dwóch małych dziewczynek. Pytanie: „A one – dlaczego? Przecież były małe. Nie strzelały…”.
Napisać taką książkę o wojnie, żeby niedobrze się robiło na myśl o niej, żeby sama ta myśl była wstrętna. Szalona. Żeby nawet generałom zrobiło się niedobrze…
Moi przyjaciele mężczyźni (w odróżnieniu od przyjaciółek) zaskoczeni są taką „kobiecą” logiką. I znowu słyszę „męski” argument: „Nie byłaś na wojnie”. Ale może to właśnie dobrze: nie znam pasji nienawiści, mam normalne spojrzenie. „Niewojenne” spojrzenie.
W optyce jest pojęcie „światłosiły” – zdolności obiektywu do lepszego czy gorszego utrwalania uchwyconego obrazu. Kobieca pamięć o wojnie jest zatem najbardziej „światłosilna”, jeśli chodzi o natężenie uczuć, o ból. Powiedziałabym wręcz, że „kobieca” wojna jest straszliwsza niż „męska”. Mężczyźni chowają się za historią, za faktami, wojna pociąga ich jako działanie i konflikt idei, interesów, a kobiety wychodzą od uczucia. Umieją widzieć to, co dla mężczyzn jest zakryte. To inny świat. Z zapachem, z barwą, ze szczegółowym światem istnienia: „Dali nam plecaki, poszyłyśmy sobie z nich spódnice”; „Na komisji jednymi drzwiami weszłam w sukience, a drugimi wyszłam w spodniach i bluzie”; „Ścięli mi warkocz, tylko na czubku głowy trochę zostawili…”; „Niemcy rozstrzelali wieś i pojechali… Przyszliśmy na to miejsce: udeptany żółty piasek, a na wierzchu – jeden dziecięcy bucik…”. Nieraz mnie ostrzegano (szczególnie pisarze mężczyźni): „Kobiety będą zmyślać, opowiadać niestworzone rzeczy”. Ale czy da się zmyślić coś takiego? Od kogo to można odpisać? Jeśli można, to tylko od życia, tylko ono ma taką wyobraźnię.
O czymkolwiek mówią kobiety, stale obecna jest u nich jedna myśl: wojna to przede wszystkim morderstwo, a poza tym – ciężka praca. No i także zwyczajne życie: śpiewały, zakochiwały się, kręciły papiloty…
A sednem zawsze jest to, że tak ciężko umierać i tak nie chce się umierać. A jeszcze ciężej – zabijać, i tego jeszcze bardziej się nie chce, bo kobieta daje życie. Przynosi w darze. Długo nosi je w sobie, donasza. Zrozumiałam, że kobietom trudniej przychodzi zabijanie…
* * *
Mężczyźni… Niechętnie wpuszczają kobiety do swojego świata, na swoje terytorium…
W mińskiej fabryce traktorów szukałam kobiety, która była strzelcem wyborowym. I to znakomitym. Pisano o niej we frontowych gazetach. Numer telefonu domowego dostałam w Moskwie od jej przyjaciółek, ale stary. Nazwisko też miałam panieńskie. Poszłam do fabryki, gdzie pracowała, do działu kadr, i usłyszałam od mężczyzn (dyrektora i szefa działu kadr): „A mało to jest mężczyzn? Po co słuchać tych babskich historii?… Tych fantazji…”.
Odwiedziłam pewne małżeństwo… Oboje, mąż i żona, brali udział w wojnie. Spotkali się na wojnie i od razu pobrali: „Wesele było w okopie. Tuż przed walką. A białą sukienkę uszyłam sobie z niemieckiego spadochronu”. On był kaemistą, ona łączniczką. Ledwie przyszłam, mężczyzna od razu wysłał żonę do kuchni: „Zrób nam coś do jedzenia”. Już się woda zaczęła gotować, już kanapki gotowe, kobieta siada z nami, a mąż od razu do niej: „A gdzie truskawki? Płody z naszej działki?”. Dopiero na moją wyraźną prośbę ustąpił niechętnie miejsca żonie, przykazując jej: „Mów, jak cię uczyłem. Bez lamentów i tych wszystkich kobiecych głupstw: chciałam ładnie wyglądać, płakałam, kiedy mi ścięli warkocz”. Potem przyznała mi się szeptem: „Całą noc siedział ze mną nad tomem Historii Wielkiej Wojny Narodowej. Bał się o mnie. Teraz też boi się, że niepotrzebnie coś sobie przypomnę. Że opowiem nie tak, jak trzeba”.
Tak było wiele razy, w niejednym domu.
Owszem, dużo płaczą. Nawet krzyczą. Po moim wyjściu biorą tabletki na serce. Wzywają pogotowie. Ale tak czy owak proszą: „Przyjdź do mnie. Koniecznie przyjdź. Myśmy tak długo milczały. Czterdzieści lat…”.
Rozumiem, że nie można opracować płaczu i krzyku, bo wtedy najważniejsze byłyby nie płacz i nie krzyk, tylko opracowanie. Zamiast życia wyjdzie literatura. Taki jest materiał, taka temperatura tego materiału. Nieustannie wykracza poza skalę. Człowiek najbardziej jest widoczny, najbardziej odsłania się na wojnie, i może jeszcze w miłości. Odsłania aż do głębi, do podskórnych warstw. W obliczu śmierci bledną wszystkie idee i ukazuje się nieosiągalna wieczność, na co te kobiety nie są gotowe. Chociaż to im się wydarzyło i one to przeżyły. Kilka razy odsyłały mi po przeczytaniu tekst z uwagą: „Nie pisz o drobiazgach… Pisz o naszym wielkim Zwycięstwie…”. A „drobiazgi” to jest akurat to, co dla mnie jest najważniejsze – ciepło i niepowstrzymany bieg życia: kępka włosów zamiast warkocza, kotły z gorącą kaszą i zupą, których nie ma komu jeść, bo ze stu żołnierzy po walce zostało siedmiu. Albo to, jak po wojnie chodziły na targ i nie mogły patrzeć na czerwone stragany z mięsem… Nawet na czerwony kreton… „Oj, kochana, nie znajdziesz w moim domu nic czerwonego, choć już minęło czterdzieści lat. Od wojny nienawidzę czerwonego koloru!”
* * *
Wsłuchuję się w ból… Ból jako dowód minionego życia. Innych dowodów nie ma, innym nie dowierzam. Słowa niejeden raz odciągały nas od prawdy, tuszowały ją.
Myślę o cierpieniu jako o najwyższej formie informacji, mającej bezpośredni związek z tajemnicą. Tajemnicą życia. Cała literatura rosyjska o tym mówi. O cierpieniu jest w niej więcej niż o miłości.
I one częściej mi o tym opowiadają…
* * *
Jakie są – rosyjskie czy radzieckie? Wszystkie były radzieckie – i Rosjanki, i Białorusinki, i Ukrainki, i Tadżyjki…
Bo jednak istniał człowiek radziecki. Takich ludzi, jak sądzę, już więcej nie będzie; oni sami już to rozumieją. Nawet my, ich dzieci, jesteśmy inni. A co dopiero mówić o wnukach…
Ale kocham ich. Zachwycam się nimi. Mieli Stalina i GUŁAG, ale mieli także Zwycięstwo. I to też wiedzą.
Dostałam niedawno list:
„Moja córka bardzo mnie kocha, jestem dla niej bohaterką; jeśli przeczyta pani książkę, będzie bardzo rozczarowana. Brud, wszy, lejąca się w nieskończoność krew – wszystko to prawda. Nie przeczę. Ale czyż wspomnienia o tym mogą zrodzić jakieś szlachetne uczucia? Wychować do wielkiego czynu…”.
Jeszcze raz przekonałam się, jak niedoskonałym narzędziem jest nasza pamięć. Jest nie tylko samowolna i kapryśna, ale jeszcze przywiązana do czasu jak pies łańcuchowy. Są zakochane w tym, co im się wydarzyło, bo to nie tylko wojna, ale także ich młodość.
* * *
Słucham ich, kiedy mówią… Słucham, kiedy nie mówią…
Wszystko u nich jest tekstem – i słowa, i milczenie:
– To nie do druku, to dla ciebie… Te starsze… siedziały w pociągu zamyślone… Smutne. Pamiętam, jak w nocy, kiedy wszyscy spali, jeden major zaczął rozmawiać ze mną o Stalinie. Dużo wypił, więc nabrał śmiałości: przyznał, że jego ojciec już od dziesięciu lat siedzi w obozie, bez prawa do korespondencji. Nie wiadomo, żyje czy nie. Ten major wypowiedział straszne słowa: „Chcę bronić ojczyzny, ale nie chcę bronić tego zdrajcy rewolucji – Stalina”. Nigdy nie słyszałam takich słów. Przestraszyłam się… Na szczęście, major rano zniknął. Na pewno wysiadł.
Tylko żebyś się nie wygadała. Powiem ci w tajemnicy… Przyjaźniłam się z Oksaną, która była z Ukrainy. Od niej po raz pierwszy usłyszałam o strasznym głodzie na Ukrainie. O Hołodomorze. W ich wsi umarła połowa ludzi. Umarli wszyscy jej młodsi bracia, tato i mama, a ona uratowała się dzięki temu, że w nocy kradła koński nawóz w stajni kołchozowej i jadła. Nikt nie był w stanie go jeść, a ona mogła: „Ciepłego nie da się wziąć do ust, ale zimny można. Lepiej zamarznięty, pachnie sianem”. Mówiłam: „Oksana, towarzysz Stalin walczy… Niszczy szkodników, ale jest ich wielu”. A ona mi na to: „Nie. Głupia jesteś. Mój tato był nauczycielem historii, mówił mi: »Kiedyś towarzysz Stalin odpowie za swoje zbrodnie«…”.
Chciałam iść do komisarza… Wszystko opowiedzieć. Bo może Oksana jest wrogiem? Szpiegiem? Po dwóch dniach zginęła w walce. Nie został nikt z jej krewnych, nie było kogo zawiadomić o śmierci…
Ten temat poruszają ostrożnie i rzadko. Zawsze są zakłopotane. Aż do teraz paraliżuje je nie tylko stalinowska hipnoza i strach, ale i własna poprzednia wiara. Jej niewygasły do końca płomień. Jeśli zadaję pytania wprost, odpowiadają: „Może nasze wnuki poznają całą prawdę”.
A kiedy same zaczną mówić? Za dziesięć, dwadzieścia lat? Najpierw musiałyby przestać kochać wiele spraw ze swojego życia.
* * *
Rękopis od dawna leży na biurku…
Już dwa lata dostaję odmowy z wydawnictw. Milczą czasopisma. W odmowach wyrok zawsze ten sam – wojna jest zbyt straszliwa. Dużo przerażających rzeczy. Naturalizmu. Nie ma wiodącej i kierowniczej roli partii komunistycznej… Jednym słowem, niewłaściwa wojna… Jaka więc jest ta właściwa? Z generałami i mądrym generalissimusem? Bez krwi i wszy? Z bohaterami i wielkimi czynami? A ja pamiętam z dzieciństwa: idziemy z babcią wzdłuż wielkiego pola, a ona opowiada: „Po wojnie na tym polu długo nic się nie rodziło. Niemcy się cofali… Doszło do bitwy, dwa dni się bili… Zabici leżeli jeden przy drugim, jak podkłady na torach. Niemcy i nasi. Po deszczu wszyscy mieli zapłakane twarze. Cała wieś grzebała ich przez miesiąc…”.
Jak mam zapomnieć o tym polu?
Po prostu zapisuję… Zbieram, śledzę ducha ludzkiego tam, gdzie cierpienie małego człowieka tworzy z niego człowieka wielkiego. Nie jest dla mnie pozbawionym mowy, znikającym bez śladu proletariatem historii, słyszę jego duszę, rozumiem jej język. Poniżony, rozdeptany, skrzywdzony – przechodząc przez stalinowskie obozy, mimo wszystko zwyciężył. Dokonał cudu.
Nikt nie odbierze mu tego Zwycięstwa…
Czytam swój stary dziennik…
Staram się przypomnieć sobie człowieka, jakim byłam, kiedy pisałam książkę. Tamtego człowieka już nie ma i nie ma nawet kraju, w którym wtedy żyliśmy. A to jego broniono i w jego imię umierano od czterdziestego pierwszego do czterdziestego piątego roku. Za oknem już wszystko jest inne: nowe tysiąclecie, nowe wojny, nowe idee, nowa broń i zupełnie niespodziewanie odmieniony człowiek rosyjski (a ściśle mówiąc rosyjsko-radziecki).
Zaczęła się pierestrojka Gorbaczowa… Moją książkę nagle wydano, miała niesamowity nakład – dwa miliony egzemplarzy. To był czas, kiedy działo się wiele wstrząsających rzeczy, znowu dokądś zawzięcie się rzuciliśmy. Znowu – w przyszłość. Nie wiedzieliśmy jeszcze (albo zapomnieliśmy), że rewolucja to zawsze iluzja, zwłaszcza w naszej historii. Po walce przychodzą maruderzy. Ale to będzie potem, a wtedy zaczęłam każdego dnia dostawać dziesiątki listów, moje teczki pęczniały. Ludzie zapragnęli mówić… Dopowiedzieć… Wygadać się… Zrobili się bardziej swobodni, bardziej otwarci. Nie miałam wątpliwości, że skazana zostałam na niekończące się uzupełnianie swoich książek. Nie pisanie na nowo, ale dopisywanie. Postawi się kropkę, a ona zaraz zmienia się w wielokropek.
* * *
Myślę, że na pewno dzisiaj zadawałabym inne pytania i usłyszałabym inne odpowiedzi. I napisałabym inną książkę, nie całkiem inną, ale mimo wszystko inną. Dokumenty (z którymi mam do czynienia) – te żywe świadectwa – nie zastygają jak zimna glina. Nie zamierają. Poruszają się razem z nami. O co bym wypytywała teraz? Co chciałabym dodać? Bardzo by mnie interesował… Szukam odpowiedniego słowa… Człowiek biologiczny, a nie tylko człowiek czasu i idei. Starałabym się zajrzeć głębiej w ludzką naturę, w ciemność, w podświadomość.
Napisałabym o odwiedzinach u kobiety, która była w partyzantce… Tęga, ale jeszcze ładna; opowiedziała mi, jak ich grupa (ona starsza i dwóch wyrostków) poszła na zwiad i przypadkowo wzięła do niewoli czterech Niemców. Długo z nimi błądzili po lesie. Czwartego dnia wieczorem zostali okrążeni. Było jasne, że z jeńcami już się nie przebiją, nie uciekną, więc od razu podjęli decyzję – trzeba tamtych zabić. Wyrostki tego zrobić nie potrafią: już trzy dni chodzą razem, a jeśli człowiek trzy dni z kimś przebywa, nawet z obcym, to się do niego przyzwyczai, zbliży. Już wiadomo, jak tamten je, śpi, jakie ma oczy, ręce. Nie, na wyrostków nie można było liczyć. To wiedziała. No więc spadło to na nią. Kobieta mówiła o tym, jak ich zabijała. Musiała oszukiwać i jednych, i drugich. Z jednym Niemcem poszła rzekomo po wodę i strzeliła z tyłu. W kark. Innemu kazała nieść chrust… Wstrząsnęło mną, jak to spokojnie opowiadała.
Te, które były na wojnie, wspominają, że na to, by cywil zmienił się w żołnierza, wystarczają trzy dni. Dlaczego tylko trzy? Może to także mit? Najprawdopodobniej. Człowiek jest tam o wiele bardziej nieznaną i niezrozumiałą istotą.
W każdym liście czytałam: „Nie wszystko pani opowiedziałam, bo wtedy były inne czasy. Przywykliśmy milczeć o wielu rzeczach…”; „Nie ze wszystkiego pani się zwierzyłam. Jeszcze niedawno wstyd było o tym mówić…”; „Znam diagnozę lekarzy, jest straszna, to wyrok… Chcę opowiedzieć całą prawdę…”.
A niedawno przyszedł taki list: „Nam, starym, trudno żyć… Ale cierpimy nie z powodu małych, poniżających emerytur. Najbardziej boli to, że zostaliśmy wygnani z wielkiej przeszłości w nieznośnie małą teraźniejszość. Już nikt nas nie zaprasza na spotkania w szkołach, w muzeach, już nie jesteśmy potrzebni. Nie ma nas już, a jeszcze żyjemy. To straszne – przeżyć swój czas…”.
Kocham je tak samo jak przedtem. Nie cierpię ich czasu, ale je same – kocham.
* * *
Wszystko może się stać literaturą…
Najbardziej zaintrygował mnie w moich archiwach notes, gdzie zapisywałam epizody wykreślone przez cenzurę. A także swoje rozmowy z cenzorem. Tam też znalazłam strony, które sama wyrzuciłam. Moja autocenzura, mój własny zakaz. I moje wyjaśnienie, dlaczego wyrzuciłam. Z jednego i z drugiego wiele rzeczy już odtworzyłam w książce, ale tych kilka stron chcę dać osobno – one już też są dokumentem. Moja droga…
„Budzę się nocą… I jakby ktoś, no… płakał w pobliżu… Jestem na wojnie…
Cofamy się… Za Smoleńskiem jakaś kobieta przynosi mi swoją sukienkę; mam czas, żeby się przebrać. Idę sama. Sama wśród mężczyzn… Byłam w spodniach, a teraz idę w letniej sukience. Nagle zaczęły się u mnie te sprawy… Kobiece… Wcześniej się zaczęło, pewnie na skutek przeżyć. Wstrząsu, poczucia krzywdy. Gdzie tu można coś znaleźć? Spaliśmy w krzakach, w rowach, w lesie na pniach. Było nas tyle, że w lesie brakowało miejsca. Szliśmy zagubieni, oszukani, nikomu już nie wierzyliśmy… Gdzie nasze lotnictwo, gdzie nasze czołgi? To, co lata, pełza, dudni – wszystko było niemieckie.
Tak dostałam się do niewoli… A poprzedniego dnia zostałam ranna w obie nogi… Leżałam i sikałam pod siebie… Nie wiem, jak znalazłam siły, żeby w nocy się odczołgać. I doczołgać do partyzantów…
Szkoda mi tych, którzy przeczytają tę książkę, i tych, którzy jej nie przeczytają…”
„Miałam dyżur w nocy… Weszłam do namiotu ciężko rannych. Leży kapitan… Lekarze uprzedzili mnie przed dyżurem, że w nocy umrze, nie dociągnie do rana, a ja go pytam: »No jak tam? Jak ci pomóc?«. Nigdy tego nie zapomnę… W pewnej chwili uśmiechnął się, miał taki pogodny uśmiech na umęczonej twarzy: »Rozepnij fartuch… Pokaż piersi… Dawno nie widziałem żony…«. Zawstydziłam się, coś tam mu odpowiedziałam. Wyszłam i po godzinie wróciłam.
Leży martwy. I ten uśmiech na jego twarzy…”
„Pod Kerczem… W nocy płynęliśmy barką pod ostrzałem. Zapaliła się część dziobowa… I od ognia… Ogień ogarnął pokład… Wybuchła amunicja… Potężny wybuch! Wybuch miał taką siłę, że barka przechyliła się na prawą burtę i zaczęła tonąć. A brzeg już niedaleko, wiedzieliśmy, że musi być tuż-tuż, więc żołnierze rzucili się do wody. Na brzegu zaczęły stukać moździerze… Krzyki, jęki, przekleństwa… Dobrze pływałam, chciałam uratować choćby jednego… Choćby jednego rannego… To przecież woda, a nie ziemia – człowiek ginie od razu. Woda… Słyszę, że obok ktoś to wynurza się, to znowu znika pod wodą. Na powierzchnię – i pod wodę. Wybrałam odpowiednią chwilę, złapałam go… Był zimny, śliski. Myślałam, że to ranny, a ubranie zerwał z niego wybuch. Sama też byłam goła… Zostałam w bieliźnie… A tu ciemno choć oko wykol. Dookoła: »Eeech! Ojej!«. I przekleństwa… Dopłynęłam jakoś z nim do brzegu… Akurat wtedy w niebo wystrzeliła rakieta, a ja zobaczyłam, że dźwigałam na sobie wielką ranną rybę. Olbrzymią, wielkości człowieka. Bieługę… Ryba umierała… Upadłam koło niej i zaczęłam tak niesamowicie kląć. Zapłakałam z żalu… I dlatego, że wszyscy cierpią…”
„Wychodziliśmy z okrążenia… Gdziekolwiek pójdziemy – wszędzie Niemcy. Postanawiamy: rano próbujemy się przedrzeć. Zginiemy i tak, lepiej więc zginąć z honorem. W walce. Były u nas trzy dziewczyny. Przychodziły nocą do każdego, kto mógł… Nie wszyscy oczywiście byli zdolni. Nerwy, sama pani rozumie. Tak to jest. Każdy szykował się na śmierć…
Rankiem przedarli się tylko pojedynczy żołnierze… Niewielu… No, może siedmiu, a było nas pięćdziesięciu. Niemcy skosili ich ogniem cekaemów… Wspominam tamte dziewczyny z wdzięcznością. Rano żadnej nie znalazłem wśród żywych. Nie spotkałem ich nigdy…”
– Kto pójdzie walczyć po przeczytaniu takiej książki? Poniża pani kobietę prymitywnym naturalizmem. Kobietę bohaterkę. Pani ją dyskredytuje. Robi pani z niej zwyczajną kobietę. Samicę. A one są dla nas święte.
– Nasz heroizm jest sterylny, nie chce liczyć się ani z fizjologią, ani z biologią. Taki nie budzi zaufania. A przecież nie tylko duch był wystawiony na próbę, ale i ciało. Sfera materialna.
– Skąd u pani takie myśli? To obce myśli. Naigrawa się pani z tych, którzy leżą we wspólnych mogiłach. Naczytała się pani Remarque’a… Remarkizm u nas nie przejdzie. Kobieta radziecka nie jest zwierzęciem…
* * *
„Ktoś nas wydał… Niemcy dowiedzieli się, gdzie jest miejsce postoju partyzantów. Otoczyli las ze wszystkich stron i zablokowali drogi do niego. Chowaliśmy się w dzikich gąszczach, ratowały nas bagna, na które ścigający się nie zapuszczali. Trzęsawisko wciągało i sprzęt, i ludzi. Całymi dniami, tygodniami nawet staliśmy po szyję w wodzie. Była z nami radiotelegrafistka, która niedawno urodziła. Dziecko głodne, chce piersi… Ale matka sama jest głodna, mleka nie ma, dziecko płacze. Niemcy są tuż obok… Z psami… Jak psy usłyszą, to zginiemy wszyscy. Cała grupa, trzydzieści osób… Rozumie pani?
Zapada decyzja.
Nikt nie umie przekazać rozkazu dowódcy, ale matka sama się domyśliła. Zanurza zawiniątko z dzieckiem w wodzie i długo trzyma… Dziecko już nie krzyczy. Nic nie słychać… A my nie możemy podnieść wzroku. Ani na matkę, ani na siebie nawzajem…”
„Kiedy braliśmy jeńców, przyprowadzaliśmy do oddziału… Nie rozstrzeliwaliśmy ich, to za lekka śmierć, zakłuwaliśmy jak świnie, wyciorami, krajaliśmy ich na kawałki. Chodziłam, żeby na to popatrzeć… Czekałam! Długo czekałam na chwilę, kiedy z bólu zaczną pękać oczy… Źrenice…
Co pani o tym może wiedzieć?! Oni moją mamę i siostrzyczki spalili na stosie pośrodku wsi…”
„Nie zapamiętałam z wojny ani kotów, ani psów, pamiętam szczury. Wielkie… Z żółtoniebieskimi oczami… Było ich nieprzebrane mnóstwo. Kiedy jakoś wydobrzałam po tym, jak byłam ranna, ze szpitala skierowano mnie z powrotem do oddziału. Stacjonowaliśmy w okopach pod Stalingradem. Dowódca rozkazał: »Zaprowadźcie ją do panieńskiej ziemianki«. Weszłam do ziemianki i po pierwsze zdziwiło mnie to, że nie ma tam żadnych rzeczy. Puste posłania z gałęzi świerkowych i tyle. Nie uprzedzili mnie… Zostawiłam w ziemiance plecak i wyszłam, a kiedy pół godziny później wróciłam, plecaka już nie zastałam. Nawet śladu po nim nie było, nawet grzebienia i ołówka. Okazało się, że szczury wszystko zaraz zjadły…
A rano pokazali mi poogryzane ręce u ciężko rannych…
Na najstraszniejszych nawet filmach nie widziałam, jak szczury uciekają z miasta przed ostrzałem artyleryjskim. Nie w Stalingradzie… To już było pod Wiaźmą… Rano po mieście biegały stada szczurów, uciekały na pola. Czuły śmierć. Były ich tysiące… Czarne, szare… Ludzie w przerażeniu oglądali to złowieszcze widowisko i przyciskali się do ścian domów. I dokładnie w tej chwili, kiedy szczury znikły nam z oczu, zaczął się ostrzał. Nadlatywały samoloty. Zamiast domów i piwnic zostawał kamienny pył…”
„Pod Stalingradem było tylu zabitych, że konie już ich się nie bały. Bo zwykle się boją. Koń nigdy nie nadepnie na martwego człowieka. Swoich zabitych pochowaliśmy, ale Niemcy poniewierali się wszędzie. Zamarznięci… Oblodzeni… Jestem kierowcą, woziłam jaszcze, słyszałam, jak pod kołami trzeszczały ich czaszki… Kości… Byłam wtedy szczęśliwa…”
– Tak, Zwycięstwo osiągnęliśmy z trudem, ale pani powinna szukać heroicznych przykładów. Są ich setki, a pani pokazuje brud wojny. Brudną bieliznę. U pani nasze Zwycięstwo jest straszne… Do czego pani zmierza?
– Do prawdy.
– Pani myśli, że prawdą jest to, co w życiu. To, co na ulicy. Pod nogami. Prawda dla pani jest niska. Ziemska. Nie, prawdą jest to, o czym marzymy. To, kim chcemy być!
* * *
„Atakujemy… pierwsze osiedla niemieckie… Jesteśmy młodzi. Silni. Cztery lata bez kobiet. W piwnicach jest wino. Zakąska. Łapaliśmy niemieckie dziewczęta i… Dziesięciu gwałciło jedną… Kobiet brakowało, bo ludzie uciekali przed Armią Radziecką, to braliśmy i całkiem młodziutkie. Dwunasto-, trzynastoletnie… Dziewczynki… Jeśli płakała, tośmy bili, czymś zatykali jej usta. Ją bolało, a nas to śmieszyło. Teraz nie rozumiem, jak mogłem… Chłopak z kulturalnej rodziny… Ale to byłem ja…
Jedno, czegośmy się wtedy bali, to tego, żeby nasze dziewczyny się o tym nie dowiedziały. Nasze pielęgniarki. Przed nimi było nam wstyd…”
„Zostaliśmy okrążeni… Tułaliśmy się po lasach, po bagnach. Jedliśmy liście, korę z drzew. Jakieś korzonki. Było nas pięciu, jeden zupełny chłopaczek, dopiero co powołany do wojska. W nocy sąsiad do mnie szepcze:
– Chłopczyk ledwie zipie, umrze tak czy owak. Rozumiesz, o czym mówię…
– O czym?
– Ludzkie mięso da się jeść. Jeden zek mi opowiadał… Uciekali z łagru na Syberii. Specjalnie wzięli ze sobą chłopaka… Tak się uratowali…
Nie miałem siły, żeby go uderzyć. Nazajutrz spotkaliśmy partyzantów…”
„Partyzanci za dnia przyjechali konno do wsi. Wyprowadzili z domu starostę i jego syna. Siekli ich po głowie żelaznymi prętami, dopóki tamci nie upadli. Dobili ich już leżących. Siedziałam przy oknie… Wszystko widziałam… Wśród partyzantów był mój starszy brat… Potem wszedł do naszego domu i chciał mnie uściskać. »Siostrzyczko!« – zawołał, a ja zaczęłam krzyczeć: »Nie podchodź! Nie podchodź! Jesteś mordercą!«. Potem odebrało mi mowę. Nie mówiłam przez miesiąc.
Brat zginął… A co by było, gdyby przeżył? Gdyby wrócił do domu?…”
„Rano grupa pacyfikacyjna podpaliła naszą wieś… Zapaliły się słomiane dachy. Uratowali się tylko ci, którzy uciekli do lasu. Uciekli bez niczego, z pustymi rękami, nawet chleba ze sobą nie zabrali. Ani jajek, ani słoniny. W nocy ciocia Nastia, nasza sąsiadka, biła swoją Juleczkę, bo ta cały czas płakała. Ciocia Nastia miała pięcioro dzieci. Juleczka, moja przyjaciółka, była najsłabsza. Zawsze chorowała… A z nią czterech braci, i wszyscy prosili jeść. Cioci Nastii wtedy się rozum pomieszał: »Uuu… Uuu…«. A w nocy usłyszałam… Juleczka prosiła: »Mamusiu, nie top mnie. Ja już nie będę… Już nie będę prosiła o jedzenie, nie będę…«.
Rankiem już nie zobaczyłam Juleczki… Już nikt jej nie widział.
Ciocia Nastia… Kiedy wróciliśmy do wsi na węgielki… Wieś spłonęła… Ciocia Nastia powiesiła się na czarnej jabłoni w swoim ogrodzie. A dzieci stały koło niej i prosiły jeść…”
– To kłamstwo! To szkalowanie naszych żołnierzy, którzy przynieśli wolność połowie Europy. Naszych partyzantów. Naszego bohaterskiego narodu. Nie potrzebna nam pani mała historia, potrzebujemy wielkiej historii. Historii Zwycięstwa. Nikogo pani nie kocha! Pani nie kocha naszych wielkich idei. Idei Marksa i Lenina.
– Zgadza się, nie kocham wielkich idei. Kocham małego człowieka…
„Otoczyli nas… Był z nami politruk Łunin… Odczytał rozkaz, że radzieccy żołnierze nie poddają się wrogom. Jak powiedział towarzysz Stalin, u nas nie ma jeńców, są tylko zdrajcy. Chłopcy wyjęli pistolety… Politruk zabronił im: »Nie warto, chłopcy, jesteście młodzi«. Ale sam się zastrzelił…
A potem wróciliśmy. Wtedy już nacieraliśmy… Pamiętam małego chłopczyka. Wybiegł do nas skądś, spod ziemi, z piwnicy i wołał: »Zabijcie moją mamę! Zabijcie! Ona kochała Niemca…«. Oczy miał okrągłe ze strachu. Biegła za nim czarna staruszka. Cała ubrana na czarno. Biegła i żegnała się: »Nie słuchajcie dziecka. Ono zwariowało…«”.
„Wezwano mnie do szkoły… Rozmawiała ze mną nauczycielka, która wróciła z ewakuacji:
– Chcę przenieść pani syna do innej klasy. Bo w mojej są najlepsi uczniowie.
– Przecież mój syn ma same piątki.
– To nieważne. Mieszkał pod władzą Niemców.
– Tak, było nam ciężko.
– Ja nie o tym mówię. Wszyscy ludzie, którzy żyli pod okupacją… są podejrzani. Pani też…
– Co? Nie rozumiem…
– Nie jesteśmy pewni, czy chłopiec prawidłowo się rozwija. Jąka się…
– Wiem. To ze strachu. Zbił go niemiecki oficer, który u nas kwaterował.
– Widzi pani… Sama pani przyznaje. Mieszkała pani w pobliżu wroga…
Wtedy wpadłam w szał.
– A kto tego wroga dopuścił aż pod Moskwę? Kto zostawił tu nas i nasze dzieci?!
Przez dwa dni bałam się, że nauczycielka na mnie doniesie. Ale zostawiła mojego syna w swojej klasie…”
„Za dnia baliśmy się Niemców i policajów[2], a w nocy – partyzantów. Ci ostatnią krówkę mi zabrali, został nam tylko kot. Partyzanci byli głodni, źli. Pognali moją krówkę, a ja – za nimi… Dziesięć kilometrów szłam. Błagałam: »Oddajcie. Trójka dzieci czeka w chałupie…«.
Ale gdzie szukać dobrego człowieka w czasie wojny…
Swój przeciw swojemu szedł. Dzieci kułaków wróciły z zesłania. Ich rodzice zginęli. A oni służyli Niemcom. Mścili się. Jeden zastrzelił w chałupie starego nauczyciela, naszego sąsiada. Tamten kiedyś doniósł na jego ojca, że to kułak. Był zawziętym komunistą.
Niemcy początkowo rozwiązali kołchozy, dali ludziom ziemię. Po Stalinie ludzie odetchnęli. Płacili czynsz jak należy… A potem Niemcy zaczęli nas palić. Nas, nasze domy. Bydło zabierali, a ludzi palili.
Oj, córeczko, boję się słów. Słowa są straszne… Ratowało mnie dobro, nikomu źle nie życzyłam. Mnie wszystkich było żal…”
„Doszłam z wojskiem do Berlina…
Wróciłam do swojej wsi z dwoma Orderami Chwały i z medalami. Pożyłam trzy dni, a na czwarty mama budzi mnie i mówi: »Córeczko, zebrałam ci rzeczy w węzełek. Uciekaj, odejdź stąd… Masz dwie młodsze siostry, dorastają. Kto je za mąż weźmie? Wszyscy wiedzą, że byłaś cztery lata na wojnie, z mężczyznami…«.
Niech pani zostawi w spokoju moją duszę. Niech pani napisze tak jak inni, o moich medalach…”
„Na wojnie, jak na wojnie. To nie teatr…
Stanęliśmy oddziałem na polanie, takim pierścieniem. A pośrodku – Misza K. i Kola M. – nasi chłopcy. Misza był śmiałym zwiadowcą, grał na harmonii. Nikt nie śpiewał lepiej od Koli.
Wyrok czytano długo: w takiej a takiej wsi zażądali dwóch butelek samogonu, a nocą… Dwie dziewczyny. A w innej wsi… Zabrali płaszcz i maszynę do szycia, którą od razu przepili u sąsiadów…
Zostali skazani na śmierć…
Kto ich rozstrzela? Oddział milczy… Kto? Cisza. Dowódca sam musiał wykonać wyrok…”
„Byłam w obsłudze cekaemu. Tylu ludzi zabiłam…
Po wojnie długo bałam się rodzić. Urodziłam, kiedy już byłam spokojna. Po siedmiu latach…
Ale do tej pory nikomu nie przebaczyłam. I nie przebaczę! Cieszyłam się, kiedy widziałam jeńców niemieckich. Cieszyłam się, że przedstawiają taki żałosny widok: na nogach mają same onuce zamiast butów, na głowie szmaty… Prowadzą ich przez wieś, a oni proszą: »Matka, daj kleba… Kleba…«. Byłam zdumiona, że chłopi wychodzili z chałup i dawali im jeść, jeden kawałek chleba, inny kartofel. Chłopcy biegli za kolumną i rzucali kamieniami… A kobiety płakały…
Wydaje mi się, że miałam dwa życia: jedno – mężczyzny, drugie – kobiety…”
„Po wojnie…
Po wojnie ludzkie życie nic nie było warte. Dam jeden przykład… Wracam po pracy autobusem, a tu nagle ludzie zaczynają krzyczeć: »Łapać złodzieja! Łapać złodzieja! Moja torebka!«. Autobus się zatrzymuje… I od razu popychanie. Młody oficer wyprowadza chłopaczka na ulicę, kładzie jego rękę na kolanie i – bach! Łamie ją w połowie. Wskakuje z powrotem… A my jedziemy. Nikt nie ujął się za chłopcem, nie wezwał milicjanta. Lekarza też nie wezwali. A oficer miał całą pierś medali, odznaczeń bojowych… Ruszyłam do wyjścia na swoim przystanku, a oficer wyskoczył i podał mi dłoń: »Pani pozwoli…«. Taki uprzejmy…
Eee, to jeszcze była wojna… Wszystko to byli ludzie wojny…”
„Nadeszła Armia Czerwona…
Pozwolono nam rozkopać groby, tam, gdzie rozstrzeliwano naszych. Zgodnie z naszymi obyczajami trzeba było włożyć białe ubranie, białą chustkę, białą koszulę. Wszyscy ludzie szli ze wsi ubrani na biało, z białymi prześcieradłami. Z białymi haftowanymi ręcznikami.
Kopaliśmy… Kto co znalazł i rozpoznał, to zabierał. Jeden wiezie rękę na taczkach, inny głowę na wozie… Człowiek długo w ziemi cały nie poleży; wszyscy się pomieszali ze sobą. Z ziemią…
Nie odnalazłam siostry, wydało mi się, że jeden kawałek sukienki jest jej, przynajmniej coś znajomego… Dziadek też powiedział: »Zabierzemy, będzie co chować«. Ten kawałek sukienki złożyliśmy do mogiłki…
O ojcu przyszło zawiadomienie: »Zaginął bez wieści…«. Inni coś dostawali za tych, którzy zginęli, a mnie i mamę w radzie wiejskiej nastraszyli: »Żadna pomoc wam nie przysługuje. A może on żyje tam sobie z jakąś frau. Wróg ludu«.
Za Chruszczowa zaczęłam szukać ojca. Przez czterdzieści lat. Odpowiedź dostałam za Gorbaczowa: »W spisach nie figuruje«. Ale odezwał się jeden z towarzyszy broni, a wtedy dowiedziałam się, że ojciec zginął jak bohater. Pod Mohilowem rzucił się z granatem pod czołg…
Szkoda, że moja mama nie doczekała tej wiadomości. Umarła z piętnem żony wroga ludu. Zdrajcy. I takich jak ona było wiele. Poszłam do niej na grób z listem. I odczytałam…”
„Wielu z nas wierzyło…
Reszta tekstu dostępna w regularniej sprzedaży.
[1] Przeł. Adam Pomorski (wszystkie przypisy w książce pochodzą od tłumacza).
[2] Policaj – pogardliwe określenie obywateli radzieckich służących w pomocniczej policji na terenach okupowanych.
WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.
www.czarne.com.pl
Sekretariat: ul. Kołłątaja 14, III p., 38-300 Gorlice
tel. +48 18 353 58 93, fax +48 18 352 04 75
[email protected],[email protected]
[email protected],[email protected],[email protected]
Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa
Sekretarz redakcji: [email protected]
Dział promocji: ul. Marszałkowska 43/1, 00-648 Warszawa,
tel./fax +48 22 621 10 48
[email protected],[email protected]
[email protected],[email protected]
Dział marketingu: [email protected]
Dział sprzedaży: [email protected]
[email protected],[email protected]
Audiobooki i e-booki: [email protected]
Skład: d2d.pl
ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków, tel. +48 12 432 08 52
Wołowiec 2015
Wydanie II