Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ostatni monolog Jerzego Stuhra – pożegnanie ze sceną i światem
Z biegiem dni – powstały w ciągu 2023 roku pamiętnik artysty to przejmujące świadectwo odchodzenia, pożegnania z teatrem, ze sceną, z życiem.
Zapis wielkiej aktorskiej pasji, twórczej ciekawości oraz niezłomnego zmagania z chorobą i słabościami. To też ostatnia teatralna lekcja profesora Jerzego Stuhra - notatki o pracy reżyserskiej nad spektaklem Geniusz według sztuki Tadeusza Słobodzianka i nad zagraną w nim jego ostatnią rolą - Konstantego Stanisławskiego, mistrza teatru.
Schodząc ze sceny życia, aktor - jak wykreowany przez niego Filip Mosz w Amatorze - skierował kamerę na siebie, by stworzyć szczery, pożegnalny autoportret.
„Cały czas zastanawiam się, jak nazwać mój pamiętnik. Na trop wpadła, wiedziona intuicją, moja żona Basia — Z biegiem dni. Jest to dokładnie w punkt. Mam poczucie, że one biegną, a ja stoję. Nawet myślę, że po tylu latach biegu stan zatrzymania się jest dość interesujący. Więcej się zastanawiam, obserwuję, patrzę, jak rosną wnuki.
(…)
Teraz wolno unoszę się z biegiem dni. Jest we mnie spokój”.
(fragment książki)
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 100
22.01.2023
W drugiej połowie 2023 roku czeka mnie reżyseria w warszawskim Teatrze Polonia. Bardzo się cieszę, z radością spotkam kolegów aktorów, zespół. Najgorzej jest z zagraniem jednej z ważnych ról, Konstantego Siergiejewicza Stanisławskiego. W ciekawej sztuce Tadeusza Słobodzianka zatytułowanej Geniusz Stalin w dniu swoich urodzin zaprosił Stanisławskiego. Od słowa do słowa Dyktator prosi Mistrza o małą lekcję aktorstwa, która mu się przyda podczas dyskusji w gremiach partyjnych.
Mój problem: jak zagrać Stanisławskiego, czy w ogóle chcę go grać. Jest coś takiego, że w pewnym momencie traci się energię do wyjścia na scenę. Już tyle rzeczy się zna, entuzjazm mija. Nie ma we mnie tej gigantycznej przyjemności, jaką daje teatr, uczestniczenia w zabawie, przygodzie. Trzeba ciągle mieć w sobie świeżość i ciekawość dziecka. Tymczasem na starość można tylko mieć ciekawość obserwowania świata, ale uczestniczyć w tym świecie to już niekoniecznie. Czasem jeszcze inspirują mnie tematy społeczne i znacznie bardziej film, chęć wzięcia udziału w SPRAWIE niż zagranie kolejnej roli!
Z podziwem patrzyłem na Tadeusza Łomnickiego.
Odwiedziłem go w Zakopanem, kiedy grał w Ostatniej taśmie Krappa Samuela Becketta. Poszedłem po spektaklu za kulisy. Tadeusz śmiertelnie zmęczony i spocony. Mówię: „Tadziu, tak się męczysz? Tyle sił poświęcasz tu, na prowincji?”. Rozpromienił się tym swoim przepięknym uśmiechem: „Jurku... bo ja chcę umrzeć na scenie”. I umarł na scenie. Wielki aktor!
Wspaniały artysta! Znając takich ludzi, warto uprawiać sztukę, teatr!
Czy ja jeszcze jestem w stanie wykrzesać z siebie część tej energii?
Stanisławski: całe moje życie pedagogiczne mówiłem o nim w Polsce i na świecie. Więc teraz, na koniec, niech to będzie podziękowanie. Póki jeszcze mogę! Złożę hołd temu artyście, który sprawił, że moje oddanie sztuce było coś warte!
23.01.2023
Nie ma prawie tygodnia, by któryś tabloid o mnie nie napisał. Bez przerwy to samo. I nienawiść do mnie...
Kiedyś, gdy grałem w Piccolo Teatro di Milano, zorganizowano akcję socjalną, podczas której odbywaliśmy wizyty w ciężkim mediolańskim więzieniu San Vittore. Graliśmy fragmenty naszych sztuk. Ja mówiłem monologi Hamleta i wygłaszałem między innymi kwestię: „Dania jest więzieniem”, a w tym miejscu miało to swoją szczególną wymowę. Pięknie brzmiało też po włosku „Być albo nie być, oto jest pytanie”: Essere o non essere, questo è il problema. Moja koleżanka, wybitna włoska aktorka Adriana Asti, poszła nawet do celi, gdzie był osadzony jej przyjaciel. Według brukowców może być podobnie teraz, i Krysia Janda będzie mnie odwiedzać w więzieniu. Są tacy, którzy mi tego życzą? I jeszcze te nocne telefony: „Stuhr, ty zmoro, zginiesz jak Aldo Moro”.
24.01.2023
Za kilka dni Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy. Zawsze przed tym świętem u mnie w domu był tłum ekip telewizyjnych, fanty, licytacje, wywiady. Teraz cisza, pustka. Nikt ode mnie nie chce fantu. Z jednej strony jest mi przykro, że nie włączono mnie w tę piękną akcję, ale z drugiej, wyznam szczerze, wreszcie jestem zwolniony z tej presji bycia na świeczniku. Bez przerwy coś opowiadać, mieć zdanie, opinię. Jestem od tego uwolniony. Wreszcie wezmę udział w święcie jako prywatny obywatel i będę słuchać zespołów, cieszyć się z ludźmi, że chcą pomóc innym, i czekać, aż znowu Wielka Orkiestra pobije kolejny rekord zbiórki. Panie Jurku (to do Owsiaka), to się panu w Polsce z wielkim udziałem Polaków udało! Gratuluję!
25.01.2023
Dzisiaj o politykach. Po prostu codziennie się śmieję, oglądając w telewizji ucieczki polityków przed dziennikarzami. Panowie! Przecież to jest tchórzostwo, sprzeniewierzenie się godności partyjnej. Czy nie macie odwagi wystąpić i powiedzieć o waszej partii lub o jej poczynaniach? Powiecie, tak! Ale nie w tej telewizji. Ale dlaczego nie spróbować przekonać inaczej myślących widzów? Tchórzostwo niektórych polityków jest horrendalne. To tak, jakby z miejsca porzucili swoje racje i schowali głowy w piasek. Przecież gdybym ja był członkiem rządu, to właśnie tłumaczyłbym tym niedowiarkom z TVN moje racje. To tak, jakbym po pierwszej słabej reakcji widowni czy milczeniu zszedł ze sceny i obraził się na publikę...
Poszedłbym do TVP, tylko że mnie nikt tam nie zaprasza, i to jest moja komfortowa sytuacja.
27.01.2023
Odszedł Janek Nowicki. W czasach naszej młodości był moim najbliższym przyjacielem, chrzestnym mego syna Maćka. Potem nasze drogi się rozeszły, on pracował na Węgrzech, a ja w Italii. Ale zawsze, jeśli któryś z nas na przykład zachorował, pomagaliśmy sobie, odwiedzaliśmy się, telefonowaliśmy do siebie, pamiętaliśmy o sobie. Przyjaźń z Jankiem nie była łatwa. Był wymagającym partnerem, często ostrym, krytykującym, ale niesłychanie stymulującym. Jak miał dobry humor, mówił do mnie „Ptaku” albo „Kabareciarzu”, gdy prowadziłem „Spotkania z Balladą”. Janek często głosił w garderobie: „Dajcie mi prawdziwego aktora, bo z tym kabareciarzem nie będę grać”.
Moje pierwsze z nim spotkanie na scenie. Były to Biesy, wielkie przedstawienie Andrzeja Wajdy w Starym Teatrze. Legendarne role – Janek jako Mikołaj Stawrogin i Wojtek Pszoniak jako Piotr Stiepanowicz Wierchowieński. Pszoniak poszedł do Warszawy i trzeba było zrobić zastępstwo. Wytypowano mnie, młodego aktora. Trema ogromna i obciążenie po kreacji Wojtka. Moje pierwsze spotkanie z Wajdą.
Ja: „Panie Andrzeju, poproszę o jakieś uwagi...”.
Andrzej Wajda: „Niech pan gra tak jak Wojtuś! I koniec!”.
O co chodzi Mistrzowi? – pomyślałem. Gram, jak umiem i mogę w miarę umiejętności, ale musi być szybko i w pędzie! Bo taki był rytm spektaklu. Ten spektakl gna w jakimś szalonym obłędzie! W szale! Jeszcze do tego muzyka Koniecznego.
No i jest próba, moje pierwsze wyjście – to scena salonu, zbiorowa, wszyscy są, cały zespół. No więc faktycznie, tak jak kazał Mistrz Wajda, wbiegam na scenę, a Janek: „STOP! – Cisza, a on spokojnie kontynuuje: – Przepraszam, ale dlaczego kolega imituje Wojtka? Nie stać kolegi na jakieś bardziej indywidualne podejście do tej roli?”. Myślałem, że zemdleję, przy całym zespole! Trochę twardą lekcję od zespołu Starego dostałem na początek. Potem grałem Biesy z dużym powodzeniem również za granicą. Kawał teatralnej przygody razem z Jankiem. Bardzo będzie mi go brakować.
29.01.2023
Są zawody, w których ujawniają się cechy, kiedy jedni dominują nad drugimi. I jeszcze mają z tego satysfakcję.
W moim środowisku takim zawodem jest reżyser teatralny. On ma władzę, inni muszą realizować jego polecenia, pomysły, wizje. On panuje nad grupą zwaną aktorami, realizatorami. Bywa czasem, że jemu podoba się ta władza i upaja się nią. Widziałem w mym teatralnym życiu wielu takich twórców. W Italii też takie skłonności mają, charakter bardziej buffo i operowy, a w Polsce – złośliwy i dotkliwy. Póki się to dzieje w teatrze, niewielka strata, najwyżej jakiś aktor nie wytrzyma, ucieknie i założy pizzerię, a aktorka butik.
Natomiast jeśli ktoś ma władzę, na przykład polityczną, to już jest poważniejsza sprawa. Tu szkody są dwie.
Teraz będzie opowieść o bardzo zdolnym człowieku, rzecz dzieje się w Rzymie w 1340 roku.
Tenże gość, notariusz, zgromadził wokół siebie młodych ludzi, którzy mieli walczyć o sprawiedliwość i równość. On, Cola di Rienzo, nazwał się PREZESEM. Jego ruch stawał się bardzo popularny, a sam jego założyciel zyskał sławę. W pewnym momencie doszedł do tego, że właściwie posiadł absolutną władzę. Prezes nawet uzurpował sobie godność cesarską. Ale jak zawsze każda reakcja ma kontrreakcję i w końcu nasz cesarz został zasztyletowany na schodach Campidoglio przed bazyliką di Santa Maria in Aracoeli. Taka jest cena nieposkromionych ambicji.
Morał z tej historii: Nie chodzi o to, żeby posiadać bogactwa czy królestwa. Ale o to, aby mieć władzę nad innymi ludźmi. I to jest tak podniecające.
Kopią Coli di Rienzo był Benito Mussolini.
Czyli taki Cola co jakiś czas się rodzi. Patrzmy uważnie, czy u nas nikogo takiego nie ma. Wszystkim teatralnym reżyserom ku przestrodze.
30.01.2023
Byliśmy wczoraj z Basią na bardzo reklamowanym filmie Chleb i sól. Nie będę tu go omawiać całego, chcę jedynie skupić się na moim aktorskim podwórku. Zawód aktora jest w tym filmie zdegradowany. Nie ma go! Ja też często angażowałem amatorów, ale na pewnych określonych warunkach.
To, co wczoraj zobaczyłem, jest bezładne – plećcie co tam chceta, bez żadnej konkluzji i pointy. Krytycy na festiwalach zachwycają się takimi filmami, że dają one świeży powiew powietrza filmowego. To zaczęło się od filmów Mattea Garronego i trwa do dzisiaj. Tylko owi krytycy i jurorzy dostają przeważnie napisy, wygładzone i przetłumaczone, a w języku ojczystym słyszymy jedynie brud i bełkot. Aktorstwo – dziwny to zawód, nie dla wszystkich.
Mnie uczył na przykład Krzysztof Kieślowski, że amatorzy muszą mówić jak najmniej, i to zawsze o im znanych tematach. Albo nic nie mówić. Pamiętacie Rosettę braci Dardenne’ów. Bohaterka filmu tylko biegła, nic nie mówiła, albo Ucieczkę skazańca Bressona?
A w Chlebie i soli rozgadano się w najlepsze i było to nieco drażniące. Do tego zero głębszej interpretacji. W filmie była jedna scena wykonana prawidłowo przez głównego bohatera, który jest muzykiem, kiedy uczy gry na fortepianie małego chłopca. I tu był wiarygodny, prawdziwy. Widać, że temat po przygotowaniu dobrze opanował. Tak jest z tym zawodem. Sam w ostatnim filmie w Italii, u Nanniego Morettiego, miałem grać na fortepianie, a nie potrafię tego. Coś tam udawałem, pianista mnie w tym wyręczył. Wyszło marnie.
Uważam, że każdy powinien się brać do tego, co potrafi.
31.01.2023
Poszliśmy wczoraj z Basią do MOCAK-u na wystawę Bruno Schulz: Sex-Fiction. Świat niezwykle ekspresyjny, ale jakiś smutny, bez emocji. Jedynie mężczyźni, umęczeni, wijący się u stóp kobiet w męce orgazmu. Są tam burdele, pewnie w Drohobyczu lub we Lwowie. Wyobraźmy sobie taką wizytę. On malutki incognito – nauczyciel w gimnazjum. One znudzone, roznegliżowane bez żadnej żenady, i do niego: „O, nasz parch przyszedł, no chodź, Żydowino, liż mi palce u stóp. Czołgaj się, spuść się! Już masz maślane oko!”.
Ja tylko opisuję to, co zobaczyłem. Nie koloryzuję, wszystko jest czarno-białe. Jakaś męczarnia tej erotyki. Kobiety przeważnie złe, albo głupkowate, ale zawsze dominują. I teraz wyobraźmy sobie profesora rysunku... co za męka, upokorzenie, a jednocześnie rozkosz. Brud, sperma, zapach piżma i tanich perfum, nędza.