Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Bestsellerowa powieść o miłości i walce o przeżycie.
Włochy, rok 1943, Niemcy okupują większość kraju. I polują na Żydów.
Eva Rosselli i Angelo Bianco wychowywali się jak rodzeństwo, ale w końcu pomiędzy nimi stanęły polityka i religia.
Po latach zakochali się w sobie, lecz kościół wezwał Angelo i ten wybrał kapłaństwo.
Ponad dekadę później Angelo jest katolickim księdzem, a Eva – kobietą, która nie ma gdzie iść. By ochronić ją przed gestapo, mężczyzna decyduje się ukryć Evę w klasztorze, gdzie ta odkrywa, że jest tylko jednym z wielu chronionych przez Kościół katolicki, Żydów.
Ale Eva nie potrafi się ukrywać i czekać na lepsze czasy, podczas gdy Angelo ryzykuje dla niej wszystko. Jest wojna, wielu ludzi potrzebuje pomocy. Angelo i Eva przechodzą kolejne ciężkie próby oraz podejmują bolesne decyzje. W końcu będą musieli podjąć tę najtrudniejszą.
Książka znalazła się w finale Goodreads Choice Award w kategorii powieść historyczna.
„Powieści miłosne Amy Harmon zawsze poruszają moje serce, ale książka Z piasku i popiołu poruszyła także duszę. To olśniewające dzieło”.
Mia Sheridan, autorka bestsellerów „New York Timesa”
„Byłam zahipnotyzowana. Książka sprawia wrażenie całkowicie autentycznej. Autorka świetnie utrzymała równowagę pomiędzy prawdą historyczną, fikcją a tematami dotyczącymi wiary. Z trudem łapałam oddech”.
Katy Regnery, autorka bestsellerów „New York Timesa”
„Właśnie skończyłam czytać i nie mogę przestać płakać. Ta powieść jest fenomenalna! Znakomity styl, heroiczna miłosna historia, przygnębiające wydarzenia. Musiałam przerywać lekturę, żeby złapać oddech”.
Schmexy Girl Book Blog
„Piękna i zmysłowa książka. Tragiczna i wstrząsająca. Wojna. Miłość. Wiara. Wspaniała, pełna historycznych szczegółów. To czołg, który wedrze się w wasze serca i zostawi po sobie zgliszcza, na których zakwitną maki”.
Suanne Laqueur, autorka An Exaltation of Larks
O autorce
Amy Harmon jest autorką dziesięciu powieści, które stały się bestselerami „New York Timesa”, „Wall Street Journal” i „USA Today”, w tym nagrodzonej Whitney Award Prawo Mojżesza. Jej powieści historyczne, podnoszące na duchu romanse i książki dla młodzieży zostały wydane w dwunastu krajach.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 469
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Prawdziwemu rabinowi Natanowi Cassuto
Brak mi słów, mam tylko podziw.
Prolog
24 marca 1944 roku
Angelo musiał zasnąć w wilgotnej trawie przy drodze, ale wieczór był chłodny, a jego sutanna cienka, więc gdy się obudził, przeszyły go dreszcze. Wywołały u niego jęk, lecz ostry ból z prawej strony przynajmniej go otrzeźwił. Było ciemno, miał tak wyschnięte usta, że zlizał rosę z trawy. Jeśli chciał się rozgrzać, musiał się ruszyć, jeśli chciał znaleźć wodę, musiał się ruszyć. Jeśli chciał znaleźć Evę, musiał się ruszyć.
Wstał z trudem i zrobił krok, a potem następny, tłumaczył sobie, że w marszu ból będzie mniejszy niż na leżąco. Każdy oddech wzniecał w piersi mały pożar, był pewien, że miał kilka złamanych żeber. Z powodu ciemności i niesprawności prawej nogi każdy krok groził upadkiem, znalazł jednak pozycję, w której ból był mniej dojmujący i kuśtykając ruszył via Ardeatina w stronę Rzymu – a przynajmniej taką miał nadzieję. Na Boga, na pewno nie zamierzał zawracać. Ledwie widział na prawe oko, lewe miał całkiem spuchnięte, nos złamany. Niewielka strata. I tak nie był szczególnie piękny. Stracił trzy paznokcie prawej dłoni, mały palec lewej także był złamany, co odkrył w momencie, gdy się potknął i zauważył jego nienaturalne wykrzywienie. Z bólu aż go zemdliło i „zobaczył gwiazdy”, ale walczył, by nie stracić przytomności. Ostrożnie uklęknął i wyjęczał modlitwę do Madonny, błagał o jeszcze odrobinę pomocy. Wysłuchała go, ruszył dalej.
Do kościoła Świętej Cecylii na Zatybrzu nie było daleko – może osiem kilometrów? Ale szedł bardzo powoli, droga musiała zająć mu wiele czasu, nie wiedział nawet, która godzina. Cieszył się z ciemności, przynajmniej zapewniała osłonę. Miał nie żyć. I bezpieczniej było dla niego, by ludzie wierzyli, że nie żyje. Mógł sobie tylko wyobrażać, jak wygląda – włosy zlepione krwią i brudem, sutanna umazana posoką, cuchnąca potem i śmiercią. Nie ściągał jej od trzech dni. Przypominał posłańca piekieł, a nie rycerza bożej armii.
Wiedział, że przy drodze stoi jeszcze jeden kościół – przy każdej drodze w Rzymie stał jakiś kościół, albo pięć. Szukał w pamięci nazwiska proboszcza, ale sobie nie przypomniał. W pobliżu był też klasztor i szkoła. W obu ukrył kilku uciekinierów. Dzieci. Żydów. Ale na drodze panowała cisza. Nie spotkał żywej duszy, odkąd ciężarówki z niemieckimi żołnierzami, wysłużoną bronią i pustymi skrzynkami koniaku odjechały ze starego kamieniołomu i katakumb. W katakumbach pojawili się nowi umarli. Stare duchy będą musiały podzielić się z nimi miejscem w Grotach Ardeatyńskich.
Droga do kościoła zajęła mu pełną bólu wieczność, ale gdy ujrzał fontannę, przyśpieszył kroku. Rzucił się do niej twarzą, jęknął z bólu, zachłysnął się wodą, nie zdołał jej połknąć i zaczął się krztusić. Była słonawa, najpewniej się po niej pochoruje, ale jeszcze nigdy nie miał w ustach nic smaczniejszego. Ugasił pragnienie i odetchnął. Gdy lodowata powierzchnia fontanny obtarła jego zmasakrowane paznokcie, zdusił krzyk. Umył się, jak potrafił, zmył krew z włosów i skóry. Jeżeli nie dotrze do celu przed wschodem słońca, to chciał przynajmniej wyglądać jak najlepiej, woda go oprzytomniła.
Padł na niego czyjś cień, zląkł się, lecz szybko zrozumiał, że to tylko człowiek z kamienia. Posąg. Spoglądał nań z góry z obojętnym współczuciem, wyciągał ku niemu dłonie, ale nie mógł mu pomóc. Angelo nie wiedział, co to za święty ani dlaczego tu stoi – nazwa kościoła też umknęła z jego pamięci – lecz coś w jego wyglądzie, powaga jego twarzy, melancholijna akceptacja losu bijąca z postaci, przywiodły mu na myśl świętego Jerzego dłuta Donatella oraz dzień, w którym Angelo odnalazł powołanie.
Miał trzynaście lat, gdy święty Jerzy do niego przemówił. Niesłyszalnymi słowami. Angelo nie był głupcem ani jakimś wieszczem, ale święty Jerzy mimo wszystko się do niego zwrócił. Tamtego dnia szedł o kulach, noga tak go bolała, że nie mógł założyć protezy. Szkolna wycieczka pozbawiła go sił. I tak nie łudził się, że nadąży za innymi chłopcami. Ojciec Sebastiano zaprowadził ich do Palazzo del Bargello, gdzie Angelo ujrzał posąg, gdy tylko stanął w bramie.
Stał wysoko, we wnęce, więc nie mógł go dotknąć. Ale bardzo chciał. Podszedł najbliżej, jak mógł, zadarł głowę i wbił wzrok w posąg świętego Jerzego zapatrzonego w pradawną dal z niewinnością niepasującą do jego zbroi i odwagą kłócącą się ze zmarszczonymi troską brwiami. Miał szeroko otwarte, czujne oczy i wyprostowaną sylwetkę, czekał na nadchodzące niebezpieczeństwo ze spokojem, choć wydawało się, że ledwie osiągnął wiek pozwalający dzierżyć miecz. Angelo gapił się na jego twarz jak urzeczony. Trwał w tej pozycji długi czas, zupełnie zignorował słynną kopułę, freski i witraże. Całe wielkie muzeum, wszystkie eksponowane w nim cuda sprowadziły się do tego jednego posągu.
Teraz, więcej niż tuzin lat później, stał i wbijał wzrok w figurę, która co prawda nie była świętym Jerzym słynnego Donatella, ale i tak zaczął błagać.
– Pomóż mi, San Giorgio – powiedział na głos w nadziei, że niebiosa go wysłuchają. – Pomóż mi stawić czoła temu, co nadchodzi.
Angelo odwrócił się i odkuśtykał od fontanny z powrotem na drogę, równie starożytną jak sam Rzym. Czuł na plecach spojrzenie nieznanej postaci z kamienia. Wrócił myślami do swojego świętego obrońcy, do popołudnia sprzed wielu lat, kiedy wszystko tak wyraźnie ujrzał, gdy nieśmiertelność wydawała się nagrodą, a nie koszmarną torturą. Ból był zbyt wielki, nieśmiertelność przestała go kusić. Śmierć brzmiała znacznie bardziej zachęcająco.
Wtedy, dawno temu, ktoś przyglądał się jego kontemplacji posągu świętego Jerzego, ale Angelo zauważył mężczyznę dopiero, gdy ten się odezwał i opowiedział historię dzieła sztuki.
– Jerzy był rzymskim żołnierzem, kimś w rodzaju kapitana. Nie chciał wyrzec się wiary w Chrystusa. Obiecywali mu złoto, władzę i bogactwa, jeżeli tylko będzie czcił bogów imperium. Bo widzisz, cesarz nie chciał go zabijać. Wysoko cenił młodego Jerzego. Ale Jerzy i tak odmówił.
Angelo oderwał wzrok od posągu Donatella. Stał obok niego ksiądz, podobny do ojca Sebastiano. Był starszy od ojca Angela, ale młodszy od jego dziadka, Santino. Miał żywe oczy i schludnie uczesane włosy. Jego twarz była życzliwa i zaciekawiona, lecz dłonie złączył za plecami, sama jego postawa świadczyła o skromności.
– Umarł? – zapytał Angelo.
– Owszem, umarł – odparł poważnie ksiądz.
Angelo spodziewał się takiej odpowiedzi, ale prawda i tak go zraniła. Chciał, żeby młody bohater zwyciężył.
– Umarł, ale najpierw pokonał smoka – dodał łagodnie ksiądz.
Angelo nie widział w tym sensu. Ponownie spojrzał na posąg i wielką tarczę świętego i zmarszczył nos. Myślał, że to prawdziwa opowieść, a przecież smoki nie istnieją.
– Smoka? – zapytał. – Walczył ze smokiem?
– Ze złem. Z pokusą. Ze strachem. Smok to symbol bitwy, jaką musiał stoczyć z samym sobą, by pozostać wiernym Bogu.
Angelo kiwnął głową. To zrozumiał doskonale. Zamilkli, wpatrywali się w ożywioną dłonią mistrza postać młodego żołnierza.
– Jak się nazywasz, młody człowieku? – zapytał ksiądz.
– Angelo. Angelo Bianco.
– Angelo, święty Jerzy żył ponad półtora tysiąca lat temu. A mimo to nadal o nim rozmawiamy. Uważam więc, że jest nieśmiertelny... nie sądzisz?
Ta myśl poruszyła Angelo tak bardzo, że w jego oczach zalśniły łzy, które próbował odpędzić pośpiesznym mruganiem.
– Tak, ojcze – wyszeptał. – Tak sądzę.
– Zaryzykował wszystko i teraz jest nieśmiertelny.
Zaryzykował wszystko i teraz jest nieśmiertelny.
Angelo jęknął, na to wspomnienie aż ścisnęło go w żołądku. Och, ironio. Och, niewiarygodna, straszna ironio. On także wszystko zaryzykował i być może stracił jedyną rzecz, za którą oddałby nieśmiertelność.
Kiedy na wschodnie niebo zaczął zakradać się świt, a na wieże i dzwonnice Wiecznego Miasta padły pierwsze promienie bladego światła, Angelo dotarł w końcu do bramy Świętej Cecylii. Dzwony zagrały na jutrznię, jakby witały go z powrotem, lecz on potrafił tylko patrzeć na żelazne iglice i modlić się, by jakimś cudem Ewa czekała w środku.
Kilka minut później znalazła go matka Francesca, siedział na ziemi, oparty plecami o bramę, jakby przykuł go do niej jakiś sługus Szatana. Musiała pomyśleć, że nie żyje, bo krzyknęła z trwogą, a gdy biegła mu pomóc, robiła znaki krzyża. Angelo był zbyt zmęczony, by ją uspokoić.
Patrzył przez opuchnięte powieki, jak pojawia się nad nim Mario Sonnino, jak sprawdza mu puls, jak krótkim poleceniem nakazuje kilku innym wnieść go do środka.
– To niebezpieczne – wydusił Angelo z najwyższym trudem. Mario nie był bezpieczny przed bramą. Mario nie był też bezpieczny za nią.
– Ktoś mógł cię zobaczyć – Angelo próbował go ostrzec, ale słowa niezgrabnie wyciekały mu z ust.
– Zanieście go na górę do pokoju Evy! – zarządził Mario.
– Gdzie Eva? – Angelo znalazł w sobie dość sił, by zadać to pytanie, musiał wiedzieć.
Nikt mu nie odpowiedział. Wynosili go na górę w pośpiechu, jego żebra zaprotestowały przeciwko tak gwałtownemu ruchowi i zawył z bólu. Położyli go ostrożnie na łóżku, otoczył go jej różany aromat.
– Eva? – zapytał ponownie, tym razem głośniej. Zerkał mniej spuchniętym okiem, próbował coś dostrzec, ale wszystkie kształty były zamazane, a otaczający go ludzie złowróżbnie milczeli.
– Angelo, nie widzieliśmy jej od trzech dni – odpowiedział mu w końcu Mario. – Niemcy ją zabrali.
24 marca 1944 roku
Via Tasso
Wyznanie: Nazywam się Batsheva Rosselli, a nie Eva Bianco, i jestem Żydówką. Angelo Bianco nie jest moim bratem, ale księdzem, który chciał mnie chronić przed miejscem, w którym się znalazłam.
Gdy poznałam Angela, był jeszcze dzieckiem. Jak ja. Dzieckiem o wzroku zbyt przepełnionym rozczarowaniem, jak na kogoś tak młodego. Po przyjeździe do Włoch długo nie mówił. Tylko patrzył. Myślałam wtedy, że to dlatego, że jest Amerykaninem. Myślałam, że po prostu nie rozumie. Kiedy teraz sobie przypomnę, jak pokazywałam mu na migi, jak wykrzykiwałam każde zdanie, jakby miał coś nie tak z uszami, chce mi się śmiać. Tańczyłam wokół niego, grałam mu na skrzypcach, śpiewałam pioseneczki, żeby tylko zobaczyć, czy się uśmiechnie. A gdy się uśmiechał, tuliłam go i całowałam w policzki. Z jego uszami, a także pojmowaniem, wszystko było w należytym porządku. Doskonale mnie rozumiał. Po prostu słuchał. Obserwował. Uczył się.
Camillo, mój wyjątkowo cierpliwy ojciec, mówił, żebym zostawiła Angela w spokoju, ale nie potrafiłam. Po prostu nie potrafiłam. Teraz widzę, że nigdy się nie nauczyłam. Tańczyłam wokół niego całymi latami, próbowałam przykuć jego uwagę, chciałam tylko jego uśmiechu. Chciałam tylko być blisko niego, chciałam tylko go kochać i być przez niego kochaną. Choć nie zdawałam sobie jeszcze z tego sprawy, już wtedy się buntowałam, walczyłam ze strachem. Bunt był moim największym sprzymierzeńcem, choć czasami go nienawidziłam. Był do mnie podobny, podobnie cierpiał, ale nie pozwalał mi się poddać. A gdy strach odebrał mi powody do walki, bunt oddał mi je z powrotem.
Ojciec powiedział mi pewnego razu, że jesteśmy na tym świecie, żeby się uczyć. Bóg życzy sobie, żebyśmy przyswoili wszystko, czego chce nauczyć nas życie. Następnie to, czego się nauczyliśmy, staje się naszym darem dla Boga i ludzkości. Lecz żeby się uczyć, musimy żyć. A żeby żyć, czasami musimy walczyć.
Oto mój dar. Rzeczy, których się nauczyłam, maleńkie akty buntu, które utrzymały mnie przy życiu i miłość, która podsycała moją nadzieję, gdy nic innego mi już nie zostało.
Eva Rosselli
1929
Rozdział 1
Florencja
– Santino ma wnuka, wiedziałaś o tym? – zapytał ojciec.
– Nonno[1] ma wnuka? – zaciekawiła się Eva.
– Tak, właśnie nonno. Choć tak naprawdę nie jest twoim „nonno”. Wiesz o tym, prawda?
– Nonno jest moim nonno, bo bardzo mnie kocha – stwierdziła z pełnym przekonaniem Eva.
– Tak, ale nie jest moim ojcem i nie był ojcem twojej mamy. Czyli nie jest twoim dziadkiem – wyjaśnił ojciec cierpliwie.
– Tak, babbo[2]. Wiem – zgodziła się Eva gniewnie, nie rozumiała, dlaczego tata tak się do tego przyczepił. – Czyli Fabia nie jest moją prawdziwą babcią – wypowiedziane na głos, te słowa brzmiały niczym kłamstwo.
– No właśnie. I wiesz, Santino i Fabia mieli syna. Kiedy był młody, wyjechał z Florencji do Ameryki za lepszym życiem. Ożenił się z amerykańską dziewczyną i mieli małego synka.
– A ile ma lat?
– Jedenaście albo dwanaście. Jest trochę starszy od ciebie.
– A jak ma na imię?
– Angelo, po ojcu, jak sądzę. Ale, Batshevo, proszę cię, posłuchaj, nie przerywaj mi przez chwilę. – Babbo Evy sięgał po pełną wersję jej imienia tylko, gdy tracił cierpliwość, nadstawiła więc uszu i trzymała język za zębami.
– Matka Angela umarła – powiedział ze smutkiem.
– Czy to dlatego nonna wczoraj czytała telegram i płakała? – Evie wyleciało już z głosy, że miała nie przerywać.
– Tak. Santino i Fabia chcą, żeby ich syn przywiózł chłopca do Włoch. Miał jakieś problemy zdrowotne, z nogą, z tego co wiem. Chcą, żeby tu zamieszkał. Z nami. Przynajmniej na jakiś czas. Starszy brat Santino jest księdzem, uważają, że chłopiec mógłby pójść do seminarium, tu u nas, we Florencji. Powinien zacząć w młodszym wieku, ale w Ameryce chodził do katolickiej szkoły, więc pewnie nie ma dużych zaległości. Może nawet jest do przodu z materiałem. – Ojciec powiedział to tak, jakby głośno myślał, a nie przekazywał Evie istotne dla niej informacje. – I pomogę, jak będę potrafił – dodał z zadumą.
– Zaprzyjaźnimy się, chyba – stwierdziła Eva. – Bo oboje straciliśmy matki.
– To prawda. A on będzie potrzebował przyjaciół, Evo.
Eva nie pamiętała swojej matki. Zmarła na gruźlicę, gdy Eva była bardzo mała. Dziewczynka pamiętała jak przez mgłę mamę leżącą nieruchomo w łóżku, z zamkniętymi oczyma. Nie mogła mieć więcej niż cztery lata, ale potrafiła sobie przypomnieć wysokość łóżka i radość, gdy udało się jej na nie wdrapać, a przecież trzymała w jednej ręce swoje skrzypki. Chciała zagrać mamie piosenkę.
Podpełzła do niej, dotknęła jej rozpalonego policzka. Przez typowy dla gruźlików, jaskrawoczerwony rumieniec, matka przypominała trochę porcelanową lalkę. Otworzyła ciężko powieki, jej oczy lśniły, przez leki miała nieobecny wzrok, co jeszcze bardziej upodobniało ją do lalki. Kiedy ta niemal pozbawiona życia postać ze szklanymi oczyma na nią spojrzała, Eva się wystraszyła. Wtedy kobieta wypowiedziała imię córki, które zachrzęściło i rozdarło się pomiędzy jej wargami niczym stary papier.
– Batshevo – szepnęła kobieta, a potem zaniosła się kaszlem, który poderwał całe jej ciało. Skrzypiący szept, którym je wypowiedziała, to jak wzdychała pomiędzy sylabami, jak gdyby miał to być ostatnie słowo, jakie zdoła w życiu wypowiedzieć, sprawiło, że Eva znienawidziła swoje imię na długie lata. Gdy po śmierci matki ojciec nazywał ją Batshevą, płakała i zatykała uszy.
Więc babbo zaczął zwracać się do niej „Eva”.
Tyle Eva pamiętała z życia matki, bardzo krótkiego życia, i starała się o tym zapomnieć. Nie było to miłe wspomnienie. Wolała wyobrażać sobie matkę ze zdjęcia, udawała, że pamięta uroczą młodą kobietę o delikatnych ciemnych włosach i porcelanowej cerze, która, trzymając ją na kolanach, siedziała obok znacznie młodszego Camilla, jeszcze bez siwizny w czarnych włosach, choć jak zawsze z poważnymi ustami pod wesołymi brązowymi oczyma.
Eva starała się pamiętać, że jest małym dzieckiem z tej fotografii, dziewczynką siedzącą na kolanach matki i bacznie się jej przyglądającą. Lecz, jakby nie próbowała, nie potrafiła przypomnieć sobie tamtej kobiety. Sama nawet jej nie przypominała. Wyglądała jak ojciec, Camillo, miała znacznie bledszą skórę i bardziej różowe usta.
Trudno kochać kogoś, kogo się nie znało, trudno za nim tęsknić.
Eva zastanawiała się, czy Angelo, wnuk Santino, kochał swoją matkę. Miała nadzieję, że nie bardzo mocno. Chyba już lepiej kogoś nie mieć, niż bardzo go kochać, a później stracić.
– Czemu jesteś taki smutny? – zapytała Eva, podkulając skryte pod długą koszulą nocną kolana. Zastała Angela w biblioteczce ojca, obserwował burzę przez otwarte drzwi na balkon, intensywny deszcz padał na różowawy bruk. Nie spodziewała się, że jej odpowie. Jak do tej pory nigdy tego nie zrobił. Mieszkał w ich domu, razem ze swoimi nonno i nonną od trzech miesięcy, a Eva robiła wszystko, co w jej mocy, żeby się z nim zaprzyjaźnić. Grała mu na skrzypcach. Tańczyła dla niego. Opryskała się wodą ze szkolnej fontanny i naraziła na naganę, żeby tylko go rozbawić. Czasami się śmiał. I dzięki temu starała się jeszcze bardziej. Ale nigdy z nią nie rozmawiał.
– Tęsknię za matką.
Serce Evy aż podskoczyło z zaskoczenia. Odezwał się do niej. Po włosku. Wiedziała, że Angelo rozumie, co się do niego mówi, ale myślała, że przemówi po angielsku, jak to Amerykanin.
– Ja nie pamiętam mojej. Umarła, jak miałam cztery lata – powiedziała z nadzieją, że Angelo znowu odpowie.
– Nic nie pamiętasz? – zapytał.
– Ojciec trochę mi opowiadał. Była z Austrii, nie z Włoch, jak babbo. Nazywała się Adele Adler. Pięknie, prawda? Czasami zapisuję jej imię i nazwisko moim najbardziej starannym pismem. Brzmi, jakby była amerykańską gwiazdą filmową. Trochę też tak wyglądała. Ojciec mówi, że to była miłość od pierwszego wejrzenia – Eva trajkotała bez sensu, ale Angelo wyglądał, jakby słuchał jej z zainteresowaniem, więc nie przerywała.
– Babbo pierwszy raz ujrzał mamę, jak pojechał do Wiednia w interesach, sprzedawać butelki na wino. Ma firmę szklarską, no wiesz. Sprzedaje butelki wszystkimi winiarniom. W Austrii mają świetne wino. Babbo dał mi skosztować. – Uznała, że Angelo powinien wiedzieć, jak bardzo jest wyrafinowana.
– Też grała na skrzypcach? – zapytał chłopiec.
– Nie. Mamma nie była muzykalna. Ale chciała, żebym została wielką skrzypaczką, jak dziadek Adler. Jest bardzo sławny. A przynajmniej tak mówi wujek Feliks. – Wzruszyła ramionami. – Opowiedz mi o swojej matce.
Angelo milczał kilka chwil i Eva wystraszyła się, że ponownie zamknął się w sobie.
– Miała ciemne włosy, jak twoje – wyszeptał. Ostrożnie wyciągnął rękę i dotknął jej włosów. Gdy wiódł palcami po jej długich lokach, wstrzymała oddech. Po chwili opuścił dłoń.
– Jaki miała kolor oczu? – zapytała delikatnie.
– Brązowy... jak twoje.
– Była piękna, jak ja? – To nie było zarozumiałe pytanie, Evie od zawsze wszyscy powtarzali, że jest bardzo piękna i przyjmowała to ze wzruszeniem ramion.
Chłopiec przechylił głowę na bok i zastanowił się przez chwilę.
– Chyba tak. Dla mnie na pewno. I była miękka. – Ostatnie słowo wyrzekł po angielsku, Eva zmarszczyła nos, nie była pewna, czy dobrze zrozumiała.
– Soft? Soffice o grassa? – zapytała.
– Nie. Niegrassa. Nie tłusta. Zawsze czułem się przy niej błogo. Była bardzo... miękka. – Jego odpowiedź była taka mądra, konkretna, dojrzała, że aż odebrało jej mowę.
– Ale... twojanonna też jest miękka – stwierdziła w końcu, by powiedzieć cokolwiek.
– Ale inaczej. Nonna ciągle się wokół mnie krząta. Próbuje mnie uszczęśliwić. Chce dać mi miłość. Ale to nie to samo. Mamma była miłością. Nie musiała próbować. Po prostu... nią była.
Siedzieli i obserwowali deszcz, Eva rozmyślała o ich matkach i o cudownych, miękkich rzeczach, i o tym jak samotnie czuje się przez ten deszcz, choć przecież wcale nie była sama.
– Angelo, chcesz zostać moim bratem? Nie mam brata. A bardzo bym chciała – zapytała, zerkając na jego profil.
– Ja mam siostrę – odparł szeptem, nie odpowiedział na jej pytanie, nie odrywał wzroku od deszczu. – Została w Ameryce. Urodziła się... i wtedy mamma umarła. Teraz ona jest w Ameryce, a ja tutaj.
– Ale twój ojciec z nią został.
Pokręcił głową ze smutkiem.
– Oddał ją ciotce. Siostrzemammy. Chciała mieć dziecko.
– A ciebie nie chciała? – zapytała zdezorientowana Eva. Angelo wzruszył ramionami, jakby w ogóle go to nie interesowało.
– Jak ma na imię... twoja mała siostrzyczka? – nie odpuszczała Eva.
– Ojciec nazwał ją Anna, pomammie.
– Jeszcze się zobaczycie.
Obrócił się do niej twarzą. W bladym świetle lampki na biurku jej ojca, jego oczy wydawały się bardziej szare niż niebieskie.
– Nie sądzę. Tata powiedział, że Włochy to teraz mój dom. Ale ja nie chcę, żeby były moim domem, Evo. Chcę odzyskać rodzinę. – Jego głos się załamał, spuścił wzrok na dłonie, jakby wstydził się tego przejawu słabości. Pierwszy raz wypowiedział jej imię, Eva złapała go za rękę.
– Ja będę twoją rodziną, Angelo. Będę dobrą siostrą. Przyrzekam. Jeśli chcesz, to gdy będziemy sami, może nawet mówić do mnie Anno.
Angelo przełknął ślinę, ścisnął dłoń Evy.
– Nie chcę nazywać cię Anną – powiedział z trudem powstrzymując szloch, mrugał, by odgonić łzy. – Nie chcę nazywać cię Anną, ale będę twoim bratem.
– Jak chcesz, to możesz być Rossellim. Babbo nie będzie miał nic przeciwko.
– Będę więc Angelo Rosselli Bianco – uśmiechnął się i otarł nos.
– To ja Batsheva Rosselli Bianco.
– Batsheva? – Angelo zmarszczył brwi.
– Tak. Tak mam na imię. Ale wszyscy nazywają mnie Eva. To hebrajskie imię – oświadczyła z dumą.
– Hebrajskie?
– Tak. Jesteśmy ebrei.
– Ebrei?
– Jesteśmy Żydami.
– A co to znaczy?
– Do końca nie wiem – wzruszyła ramionami. – Nie chodzę na religię w szkole. I nie jestem katoliczką. Większość moich koleżanek nie zna naszych modlitw i nie chodzą do bożnicy. Poza kuzynami Levim i Claudią. Też są Żydami.
– Nie jesteś katoliczką? – zapytał wstrząśnięty Angelo.
– Nie.
– A wierzysz w Jezusa?
– Jak to „wierzę”?
– Że jest Bogiem.
Eva zmarszczyła czoło.
– Nie. Chyba nie. Nie nazywamy tak Jezusa.
– I nie chodzisz na msze?
– Nie. Chodzimy do bożnicy. Ale niezbyt często – przyznała. – Babbo mówi, że wcale nie trzeba chodzić do synagogi, żeby rozmawiać z Bogiem.
– Ja chodziłem do katolickiej szkoły i na mszę co niedzielę. Zawsze chodziliśmy na msze z mamą. – Na twarzy Angela utrzymywał się wyraz głębokiego szoku. – W takim razie nie wiem, czy mogę być twoim bratem, Evo.
– Dlaczego? – Aż pisnęła z osłupienia.
– Bo jesteśmy różnego wyznania.
– To żydzi i katolicy nie mogą być rodzeństwem?
Angelo zamilkł, zastanawiał się.
– Nie wiem – przyznał w końcu.
– A ja myślę, że mogą – orzekła stanowczo Eva. – Babbo i wujek Augusto są braćmi, a rzadko kiedy w czymkolwiek się zgadzają.
– W takim razie będziemy zgadzali się we wszystkim innym – stwierdził Angelo bardzo poważnie. – Żeby nadrobić tę różnicę.
Eva równie uroczyście skinęła głową.
– We wszystkim innym.
– Dlaczego zawsze się ze mną kłócisz? – westchnął Angelo i teatralnie rozłożył ręce.
– Wcale nie zawsze! – sprzeciwiła się Eva.
Angelo tylko przewrócił oczyma i podjął próbę ucieczki przed swym uporczywym cieniem. Chodziła za nim wszędzie. Zazwyczaj mu to nie przeszkadzało, ale przez cały ranek próbował nauczyć ją grać w baseball – we Włoszech nikt nie grał w baseball – i dokuczała mu już noga. Chciał, żeby Eva sobie poszła, by mógł się nią zająć.
– Więc co tak dokładnie dzieje się z twoją nogą? – zapytała Eva, zauważywszy, że mu doskwiera. Nauczyła już Angela podstaw piłki nożnej i choć kiepsko biegał, mógł grać na obronie albo bramce. Był wyśmienitym bramkarzem. Lecz choć spędzali wspólnie na boisku masę czasu, on nigdy nie opowiedział o swojej nodze. Czekała aż ujawni tę tajemnicę z niebywałą jak na siebie cierpliwością. Ale miała już dość.
– Nic się nie dzieje... tak dokładnie. Po prostu trochę jej brakuje.
Eva wciągnęła powietrze ze zgrozą. Brakująca noga, nie spodziewała się, że jest aż tak źle.
– Mogę zobaczyć? – błagała.
– A po co? – Angelo drgnął skrępowany.
– Bo nigdy nie widziałam brakującej nogi.
– No i tu jest problem. Skoro jej brakuje, to jej nie zobaczysz.
Eva westchnęła z rozdrażnieniem.
– Chcę zobaczyć to, co zostało.
– Musiałbym ściągnąć spodnie – zagroził, chcąc ją onieśmielić.
– No i? – rzuciła z zuchwałą niedbałością. – Nie przeszkadzają mi twoje śmierdzące majtki.
Gdy uniósł brwi z zaskoczeniem, dodała słodko:
– No proszę cię, Angelo. Nikt nie pokazuje mi nic ciekawego. Wszyscy traktują mnie jak dzieciucha.
Tak naprawdę wszyscy traktowali ją jak małą księżniczkę. Była wręcz hołubiona, choć Angelo zauważył, że nie czerpała z tego przyjemności.
– W porządku. Ale też musisz mi coś pokazać.
– Na przykład co? – Sceptycznie ściągnęła brwi. – Mam normalne nogi. I całą resztę. To co ci mam pokazać?
Angelo rozważał to pytanie dłuższą chwilę. Eva była pewna, że będzie chciał zobaczyć dziewczęce sprawy. Gdyby ich nakryli, nonno przetrzepałby im skórę, a nonna zrobiła znak krzyża, dobyła czarny różaniec i zaczęła odmawiać zdrowaśki, ale Eva też była ciekawa, musiała przyznać, że chętnie poznałaby odpowiedzi na nurtujące ją pytania o sprawy chłopięce.
– Chcę, żebyś mi pokazała tę książkę, w której piszesz. I żebyś mi z niej poczytała – zażądał w końcu Angelo.
Eva była zaskoczona, ale uznała, że to pewnie bezpieczniejsze niż podglądanie się nawzajem, nie namyślała się więc długo.
– Niech będzie.
Jej dłoń wystrzeliła do przodu i zniknęła jego w silnym uścisku. Poznała po spojrzeniu Angela, że wcale nie jest pewien, czy zawarta właśnie umowa mu się opłaci. Przyklepała ją tak chętnie, że zapewne uznał, iż dał się wystrychnąć na dudka. Pewnie sobie myślał, że pisała o nim. Bo pisała. Ale miała gdzieś, czy się o tym dowie.
Angelo odwzajemnił uścisk dłoni, po czym zaczął podwijać prawą nogawkę. Wszyscy pozostali chłopcy z Florencji przez niemal cały rok nosili krótkie spodenki, ale nie on. W swoich długich spodniach i paskudnych czarnych butach wyglądał jak miniaturowy dorosły.
– Podobno miałeś ściągnąć spodnie! – fuknęła Eva, nie spodobało się jej, że też dała się okpić.
– Chciałem tylko zobaczyć, co powiesz. Damą nie jesteś, tyle już wiemy.
– Jestem! Po prostu nie jestem głupią damulką, która robi problem z chłopięcych majtek!
Wyprostował nogę, a w zasadzie regulowane stalowe pręty przyczepione pasami do jego kolana i uda z jednej strony oraz do czarnego buta z drugiej.
Eva wyciągnęła rękę i dotknęła regulowanych usztywniaczy, była zafascynowana.
– Pomaga mi to chodzić. Tata mi zrobił. – Jego wyraz twarzy uległ zmianie, jak zawsze, gdy wspominał o ojcu. Ojciec Angela był kowalem i obiecał synowi, że kiedyś nauczy go wytwarzać przedmioty z metalu. Do tworzenia rzeczy rękoma nie potrzebował obu nóg. Ale to było, zanim umarła jego matka. Teraz ojciec mieszkał w Ameryce, on we Włoszech i już nikt nie nauczy go, jak pracować z metalem.
– Możesz to zdjąć? – Eva naprawdę chciała zobaczyć go w całej, beznogiej okazałości. Angelo rozwiązał pasy i jęknął cicho, jakby przyniosło mu to ulgę.
Odsunął protezę, a Eva ujrzała kończącą się tuż za kolanem nogę. Otworzyła szeroko oczy, a jej usta ułożyły się w wielkie „o”, nie dobył się z nich nawet najcichszy dźwięk.
Angelo wyglądał na skrępowanego, może trochę zawstydzonego, jakby zrobił coś złego. Od razu złapała go za rękę.
– Boli? – Skórzane pasy wyglądały na miękkie, nosił też grubą skarpetę, żeby chronić skórę przed ciężarem wynalazku. Ale zakładanie protezy to przecież nie sznurowanie buta, a kikut pod kolanem był zaczerwieniony i wyglądał na podrażniony.
– Metalowa noga jest trochę niewygodna, ale cieszę się, że mogę chodzić. Długo korzystałem z kul. Proteza jest regulowana, więc może rosnąć razem ze mną, przynajmniej przez kilka lat. A gdy noga się zmęczy i tak mogę pomagać sobie kulami.
– Jak straciłeś nogę?
– Nigdy jej nie miałem.
– Urodziłeś się bez nogi?
– Matka mówiła, że według lekarzy, jak byłem w jej brzuchu, to owinęła się wokół niej pępowina i nie dostawała krwi. Źle się rozwijała i część nogi obumarła. Kiedy się urodziłem, usunęli martwe części. – Wzruszył ramionami. – Mamma mówiła, że to żaden problem, o ile nie pozwolę, żeby się nim stała.
– Część rośnie jak należy. – Oczy Evy spoczęły na mięśniach nagiego uda, a Angelo spąsowiał i zaczął pośpiesznie zakładać protezę, chciał jak najszybciej opuścić nogawkę. Na widok jego zażenowania, Eva też się zarumieniła. Chciała, żeby wiedział, że nie widzi w jego nodze nic dziwacznego.
– Codziennie ćwiczę. Robię przysiady i podskoki, żeby mieć silne nogi. Lekarze mówili, że im będę silniejszy, tym więcej będę w stanie robić. Jestem bardzo silny – powiedział nieśmiało, zerknął na twarz Evy, po czym spuścił wzrok. Była pod wrażeniem. Uśmiechnęła się i skinęła głową.
Ni z tego, ni z owego Eva wstała i wyszła z pokoju. Angelo patrzył za nią, zapewne bał się, że to koniec ich przyjaźni, ale wróciła, zanim zapiął ostatni pas przy protezie. Trzymała w dłoniach książkę, usiadła na jego łóżku, blisko niego. Angelo odsunął się odruchowo i prawie spadł na podłogę. Zastanawiała się, czy czuje przy niej drżenie w środku. Bo ona czasami przy nim czuła. Podobało się jej to uczucie. Angelo zerknął na Evę, rozpoznała to spojrzenie. Babbo patrzył tak samo, gdy robiła coś, czego nie rozumiał.
– Chciałeś zobaczyć moją książkę, prawda? – zapytała.
– Chciałem, żebyś mi ją pokazała – odparł.
– W porządku. Cóż, to moja księga wyznań. – Otworzyła okładkę z miękkiej skóry i przewertowała kartki tak szybko, że nie mógł przyjrzeć się żadnej stronie.
– Masz bardzo ładne pismo, ale słabo czytam po włosku. Umiem mówić, ale jak dotąd czytałem tylko po angielsku.
Eva skinęła głową. Ucieszyła się, że nie mógł przeczytać jej słów i przemyśleń.
– Myślałem, że to twój pamiętnik. – Brzmiał na rozczarowanego. – Komu wyznajesz?
– Och, to jest mój pamiętnik. Ale wyznaję w nim różne rzeczy. Bardzo osobiste. – Uniosła brew i spojrzała na niego wymownie, chciała mu dać do zrozumienia, że poznanie tej wiedzy powinien uznać za wielki przywilej. Opisywała głównie, co przydarzyło się jej danego dnia, ale chciała, żeby brzmiało to naprawdę ciekawie.
– Przeczytaj mi jakieś wyznanie – nalegał Angelo.
– Myślałam, że jesteś nieśmiały – oświadczyła cierpko. – A wcale nie jesteś. Lubisz się rządzić. Cieszy mnie to.
Angelo stuknął palcem w książkę, chciał odwrócić uwagę Evy od siebie i skupić ją na stronach jej pamiętnika.
– Niech będzie. Przeczytam ci wyznanie o tobie, napisałam je, jak przyjechałeś do Włoch.
– O mnie?
– Owszem. Myślę, że ci się spodoba.
Tak się cieszę, że Angelo przyjechał. Mam już dosyć ciągłego towarzystwa dorosłych. Babbo mówi, że jestem mądrzejsza i dojrzalsza od innych dzieci w moim wieku, bo dorastałam wśród starych ludzi. To chyba dobrze. Ale mam ich już dosyć. Chcę się bawić w chowanego i grać w berka. Chcę mieć kogoś, komu mogłabym wyznać wszystkie sekrety. Chcę zjeżdżać z poręczy, skakać po łóżku, wymykać się przez okno mojego pokoju na dach z przyjacielem, i to nie zmyślonym.
Angelo ma tylko jedenaście lat, dwa więcej ode mnie, ale jestem prawie jego wzrostu. Jest trochę mały. Nonna mówi, że to normalne. Dziewczynki szybciej rosną. Mówi, że mnie dogoni. Ale jest bardzo przystojny i ma przepiękne oczy. Choć zdecydowanie za piękne jak na chłopaka. Oczywiście to nie jego wina. Ma kręcone włosy, też jak dziewczyna. Będzie musiał krótko się strzyc i nie może wkładać sukienki. Bo wtedy byłby ładniejszy ode mnie, a to chyba by mi się nie spodobało.
Angelo fuknął na Evę, a ona zachichotała widząc jego niezadowolenie.
– No wiesz, przecież jesteś bardzo przystojny – drażniła się z nim. – Pomimo za dużego nosa jak na twoją buzię.
– Chyba nie musisz się martwić, że będę ładniejszy od ciebie – rzucił obrażonym tonem. – Jesteś najładniejszą dziewczyną, jaką widziałem. – Gdy dotarło do niego, co właśnie powiedział, całą jego twarz zalał rumieniec.
– Nie spodobało mi się to wyznanie – szybko zmienił temat. – Przeczytaj inne.
I przeczytała. Czytała mu wyznanie po wyznaniu, a on słuchał cierpliwie jak ksiądz.
1938
17 listopada 1938 roku
Wyznanie: czasami boję się zasnąć.
Zeszłej nocy śniłam stary sen, ten który śnię odkąd miałam dziewięć lat, którego nie rozumiem, ale który chyba rozumie mnie. Jak zawsze we śnie jest ciemno, ale w ciemności jest tłoczno. Widzę tylko przebłyski światła księżyca, wpadające przez małe okno wysoko na ścianie, i cienkie listewki otaczające ciemność ze wszystkich stron. Przemieszczam się i się boję.
Wiem, że muszę sięgnąć do okna, ale moje palce nagle zaciskają się kurczowo na parapecie, a stopy utykają pomiędzy deseczkami, które wykorzystywałam jako drabinę.
„Jeśli skoczysz, ukarzą nas”. Dłonie chwytają moje ubrania, odpycham je, rozpaczliwie wierzgam nogami.
„Zabiją nas!”, zawodzi kobieta pode mną.
„Musisz myśleć o pozostałych!”.
„Jeśli skoczysz, umrzesz”, syczy ktoś inny, narastające wokół mnie głosy powtarzają to samo. Ale ja nie potrafię ich słuchać.
Moja głowa mieści się w oknie, powietrze obmywa moją twarz niczym woda. Niczym życie. Wodospad zimnej nadziei. Otwieram usta i zachłystuję się nim, nie potrafię ugasić pragnienia ściskającego moje gardło, ale i tak mnie pokrzepia.
Przeciskam przez okno ramiona, chwytam się wszystkiego i niczego, wiję się, by się oswobodzić, i nagle wiszę, głową w dół, nad rozpędzonym, hałaśliwym światem, ale i tak słyszę serce dudniące w mojej piersi.
I wtedy spadam.
Eva Rosselli
Rozdział 2
Włochy
Obudził ją ojciec. Potrząsnął nią mocno i wypowiedział jej imię. Uratował ją przed snem.
– Eva! Eva! – Bał się. Usłyszała to w jego głosie. Przez to też zaczęła się bać. Otworzyła ciężkie powieki i spojrzała na niego, jego twarz rozluźniła się w uldze.
– Eva! Nastraszyłaś mnie! – Głos mu się łamał. Uniósł ją i objął wraz z poskręcaną pościelą. Jego kark pachniał sandałowcem i tytoniem. Dzięki ukojeniu, jakie dał jej ten aromat, zwiotczała i zrobiła się senna.
– Przepraszam – wyszeptała, niepewna za co przeprasza. Spała. I tyle.
– Nie, mia cara. Powinienem był wiedzieć. Kiedy byłaś mała, spałaś tak mocno, że Fabia przykładała ucho do twojej piersi, żeby upewnić się, że oddychasz. Chyba o tym zapomniałem.
Puścił ją po kilku chwilach, a ona opadła bezwładnie na poduszki.
– Miałam sen – powiedziała.
– Dobry?
– Nie. – To na pewno nie był dobry sen. – Ten stary. Ten, o którym ci opowiadałam.
– Ach. Skoczyłaś tym razem?
– Tak. Chyba. Ale nie nogami. Całym ciałem. Wypadłam przez okno. Pozwoliłam swojemu ciału spaść. Wtedy się obudziłam.
– Zawsze się budzimy, gdy w snach spadamy. Zawsze przed upadkiem – powiedział ojciec uspokajającym tonem.
– To dobrze. Bo upadek byłby bardzo bolesny. Mógłby mnie zabić – szepnęła.
– W takim razie, po co skaczesz... we śnie? Dlaczego zawsze chcesz skoczyć? – zapytał.
– Bo inaczej na pewno umrę. – Tak wyglądała prawda. I we śnie ją znała. Skok albo śmierć.
Ojciec poklepał ją po policzku, jak gdyby miała osiem, a nie osiemnaście, prawie dziewiętnaście lat. Eva złapała go za rękę i pocałowała wnętrze jego dłoni. Zamknął jej pocałunek w zaciśniętej pięści, robił tak, gdy była małą dziewczynką.
– Krzyczałam? Obudziłam cię krzykiem? – zapytała, gdy stał już w drzwiach.
– Krzyczałaś, ale mnie nie obudziłaś. Nie spałem. – Była trzecia nad ranem, nagle zauważyła, jak staro wygląda ojciec. Przeraziło ją to bardziej niż sen.
– Wszystko w porządku, babbo? – zapytała lękliwie.
– Sono felice se tu sei felice. – Jestem szczęśliwy, jeśli tylko ty jesteś szczęśliwa. Zawsze tak mawiał.
– Jestem szczęśliwa. – Uśmiechnęła się do niego czule.
– W takim razie w moim świecie wszystko w najlepszym porządku. – To też zawsze powtarzał. Wyłączył lampę i jej pokój spowiła ciemność. Ale nadal stał przy drzwiach.
– Evo, kocham cię. – Jego głos brzmiał dziwnie, jakby płakał, ale nie widziała już jego twarzy.
– Ja ciebie też, babbo.
Ojciec Evy, Camillo Rosselli, wiedział, co nadchodzi. Myślał, że ukrył przed tym córkę albo że jest na tyle włoska, na tyle młoda, na tyle naiwna, że nie zauważy nadciagającej burzy i będzie interesował ją tylko taniec w deszczu. Większość jej przyjaciół nie miała pojęcia, że jest Żydówką. Sama również rzadko sobie o tym przypominała. Nie czuła się inna. Dostrzegała wyszydzające Żydów komiksy, trafiające się tu i tam obraźliwe hasła i artykuły w gazetach Santino. Jej ojca wprawiało to wszystko we wściekłość, ale dla niej była to zwykła polityka, a polityką zajmują się we Włoszech politycy, a nie ludzie – ludzie wzruszają ramionami i idą dalej przez życie.
Oczywiście słyszała, jak Camillo kłócił się z bratem, Augusto. Ale przecież robili to bez przerwy. Odkąd sięgała pamięcią, kłótnia pomiędzy braćmi wybuchała przynajmniej raz na tydzień.
– Żydzi to najczystsza krew Włoch. Synagogi stały tu zanim pojawiły się kościoły – mawiał Augusto.
– To prawda – odpowiadał żarliwie Camillo i dolewał wina.
– Straciliśmy w Wielkiej Wojnie krewnych i przyjaciół. Broniąc tego kraju, Camillo. To chyba coś znaczy.
Wtedy Camillo kiwał głową i upijał łyk wina, upijał i kiwał.
– Ufam faszystom bardziej niż komunistom – dodawał Augusto.
– Nie widzę powodów, by ufać którymkolwiek – ripostował Camillo.
I w tym miejscu dyskusji ścieżki braci zaczynały się rozchodzić, resztę wieczoru spędzali na paleniu papierosów, popijaniu wina i kłótniach o Duce, czarne koszule i bolszewików.
– Żaden miłujący wolność Żyd nie może popierać ideologii, która zdobywa poparcie siłą i strachem. – Camillo celował w młodszego brata swoim długim palcem.
– Ale Camillo, przynajmniej nie próbują odebrać nam religii. Faszyści gardzą konserwatywnym katolicyzmem tak samo jak my. Im chodzi o nacjonalizm. Może nawet o rewolucję.
– Rewolucje rzadko kiedy pomagały Żydom. – Na te słowa Augusto wzdychał z irytacją i unosił ręce z oburzeniem.
– Kiedy ostatnio byłeś w bożnicy, no, Camillo? Jesteś bardziej Włochem niż Żydem. Czy Eva zna chociaż nasze modlitwy? Wiesz chociaż, że dzisiaj szabat?
Camillo wiercił się na krześle z widocznym poczuciem winy, ale odpowiadał zawsze tak samo.
– Wiem, że jest szabat i oczywiście, że Eva zna modlitwy! Jestem Żydem. Zawsze nim będę. Eva jest Żydówką. Zawsze nią będzie. I nie dlatego, że chodzimy do synagogi. Nie dlatego, że obchodzimy święta. To nasze dziedzictwo. Oto kim jesteśmy i zawsze będziemy.
Ostatnio coraz częściej rozmawiali o antysemityzmie narastającym w radiu i prasie. Kiedy w lipcu ogłoszono w gazetach Manifesto della Razza[3], co wywołało w kraju wrzenie, które zrujnowało cały sierpień, szwagier Camillo, Felix Adler zagroził – urywanym, wymuskanym niemiecko-austriackim akcentem, jakże odmiennym od potoczystego i melodyjnego włoskiego, którym posługiwała się reszta rodziny – że wyjedzie z Włoch. Rodzina, jak każdego roku, uciekła od miejskiego skwaru na wybrzeże i wyjechała na wakacje na Maremmę. Ale manifest rasowy i tam ją odnalazł, zajmował jej myśli i zawłaszczył jej szczęście.
– Mussolini się na nas szykuje. Mówi, że Żydzi źle służą państwu. To ponoć nasza wina, że płace są niskie, a podatki wysokie. Nasza wina, że brakuje mieszkań i jedzenia, że szkoły są przepełnione. Przez Żydów nie ma pracy i rośnie przestępczość, wiadoma sprawa – powiedział Camillo i pokręcił głową ze wstrętem.
Augusto z tego drwił. Zawsze był większym optymistą od starszego brata.
– Tylko gazety łase na rządowe pieniądze drukują takie rzeczy. Rozsiewają te bzdury i łaszą się do faszystów. Nikt w to nie wierzy. Włosi nie są tacy tępi.
– Ale na to pozwalają. Tolerują to. Czy naszym włoskim przyjaciołom się to podoba czy nie, te bzdury są tu tolerowane. My, Żydzi, też je tolerujemy! Ledwie wyszliśmy z getta, a już wyhodowaliśmy w sobie poczucie świętego oburzenia. Liczymy, że najgorsze nie nadejdzie, a równocześnie spodziewamy się czegoś zgoła odwrotnego, więc gdy nadchodzi, nie jesteśmy zaskoczeni. Wiesz co, Augusto, naprzeciwko kawiarni przy Via San Giana, tam gdzie co rano piję kawę, ktoś oparł o mur starą zardzewiałą bramę. Wisiał na niej znak: „Żydzi z powrotem do getta”. Stała tam tydzień i nikt go z niej nie zdjął. Ja też nie – wycedził ze wstydem.
– Król z tym skończy. Zapamiętaj moje słowa – odparował Augusto.
– Król Emanuel zrobi, co mu każe Mussolini – zawyrokował kategorycznie Camillo.
Eva słuchała tego wszystkiego, ale uważała, że to sprawy starych panów. Camilla, Augusta, Mussoliniego i króla. Starych panów, którzy za dużo gadają. A ona była młodą kobietą i nie chciało się jej tego słuchać.
Piątego września 1938 roku, tydzień po powrocie znad morza, nowa ustawa – wprowadzona przez faszystów i podpisana przez króla – obwieściła, że Żydzi nie mogą już posyłać dzieci do publicznych i prywatnych włoskich szkół, ani pracować, w żadnym charakterze, we włoskiej oświacie od przedszkoli po uniwersytety.
Minionej wiosny Eva skończyła szkołę średnią, ale zamiast złożyć podanie na uniwersytet, postanowiła sprawdzić inne możliwości. Camillo ostrzegał, żeby nie ociągała się ze zgłoszeniem na uczelnię, ale jej się nie śpieszyło. Chciała przez pewien czas po prostu grać. Już od dwóch lat należała do orkiestry toskańskiej i jako najmłodsza zdobyła pierwsze miejsce w sekcji skrzypiec. A poza tym miała trzech chłopaków, co było naprawdę absorbujące – żydowskiego chłopaka, który grał na wiolonczeli, katolika, który udawał trudno dostępnego, i jeszcze florentyńskiego policjanta, który przystojnie prezentował się w mundurze i kochał tańczyć. Skakała pomiędzy nimi z wielką wprawą i nie planowała w najbliższym czasie przestać. Była młoda, piękna, wiodła dobre życie, więc nie złożyła podania na uczelnię. Kilka miesięcy później nagle straciła taką możliwość.
Rankiem po tamtym złym śnie Evę obudził inny koszmar. Weszła do kuchni w poszukiwaniu śniadania, Santino siedział na swoim miejscu przy pobliźnionym starym stole, gdzie Fabia zawsze podawała mu kawę – mawiała, że stół w jadalni jest dla Camilla i Evy – i przeglądał „La Stampa”, ogólnokrajową gazetę, którą każdego tygodnia czytał od deski do deski. Obok leżała kupka trzech innych gazet, Santino co kilka chwil przesuwał dłonią po twarzy, od brwi po kraniec brody, i powtarzał „mio Dio”, jakby nie mógł uwierzyć w to, co czyta. Fabia płakała.
– Nonna, co się stało? – zapytała Eva i natychmiast do niej podeszła. Jak zwykle od razu pomyślała o Angelo, wystraszyła się, że coś mu się przytrafiło.
– Wprowadzili nowe ustawy – odparł ponuro Santino. Postukał palcem w gazetę. – Kolejne ustawy. Przeciwko ebrei. Żydom.
– Gdzie my się podziejemy? – zapytała Fabia Evę. – Nie chcemy cię zostawiać.
Eva tylko pokręciła głową, nie wiedziała, o co chodzi. Zabrała Santino gazetę, wiedziała, że ma zapasowy egzemplarz, i zaczęła czytać.
Fabia płakała, bo z dnia na dzień Żydzi stracili prawo zatrudnienia w domach nieżydowskich pracowników. Ona i Santino byli katolikami. Według artykułu w „La Stampa” nowe ustawy rasowe zabraniały Żydom posiadania domów, nieruchomości i przedsiębiorstw powyżej pewnej wartości. Żydowskie firmy mogły zatrudniać najwyżej sto osób i musiały być zarządzane przez nie-Żydów. Ostrica[4], fabryka szkła Camilla, zatrudniała ponad pięciuset ludzi. Firmę założył jego ojciec, a Camillo zrobił dyplom z inżynierii chemicznej, bo chciał być jak najlepszy w tym, co robił, i przekształcił Ostricę w bardzo dochodowe przedsiębiorstwo. Teraz przestało się to liczyć.
Żydowscy nauczyciele stracili prawo nauczania w szkołach i na uczelniach, ale na tym nie koniec, z włoskich szkół musiały zniknąć wszystkie podręczniki autorstwa Żydów. Żydzi i nie-Żydzi nie mogli już zawierać małżeństw. Żydzi nie mogli być prawomocnymi opiekunami nie-Żydów.
Ojciec Camilla, Alberto Rosselli, urodził się w getcie. Minęło zaledwie sześćdziesiąt osiem lat, odkąd włoskich Żydów uwolniono z gett i przyznano im pełne prawa obywatelskie. I właśnie znowu im je odbierano. Żydzi nie mogli piastować urzędów politycznych. Nie mogli służyć w wojsku. Żydzi z zagranicy w ogóle stracili prawo pobytu we Włoszech, więc Felix Adler, szwagier Camillo, miał cztery miesiące na wyjazd, tyle że do Austrii nie mógł już wrócić.
Eva przeczytała listę zakazów, zwróciła uwagę na język, na szczegóły. Potem przeczytała ją raz jeszcze, bo nie mogła pojąć, co się dzieje, co już się stało.
Przyszli wujek Augusto, ciocia Bianca, Claudia i Levi, cała rodzina rozmawiała, uderzając w najróżniejsze tony niedowierzania, aż w końcu popadli w nerwową ciszę. Augusto potrafił już tylko drapać się po głowie.
– Czemu to się dzieje? Dlaczego Żydzi? Zawsze Żydzi!
Camillo powiedział Santino i Fabii, że są sposoby obejścia ustawy i że coś wymyśli. Uspokajał wszystkich, żeby się nie martwili, ale Eva pierwszy raz w życiu mu nie uwierzyła.
Późnym popołudniem Eva nie potrafiła już znieść posępnego nastroju, który opanował dom, złapała więc kapelusz, torebkę i poszła do seminarium. Nie odwiedzała tam Angela od trzech lat.
Z początku chodziły do niego z Fabią niemal codziennie. Dzięki temu łatwiej było mu przywyknąć, gdy miał wolny czas zabierały go do trattorii na lody albo grali w warcaby na placu. Ojciec Sebastiano, dyrektor seminarium, pobłażał Angelowi, ze względu na jego stan, a dzięki regularnym datkom od Camilla, zapewniał mu pewne przywileje. Fabia szydełkowała, Angelo i Eva rozmawiali i śmiali się, Angelo był podniesiony na duchu do następnej wizyty.
Nieśpiesznie, lecz nieubłaganie wyrastał z chłopięcości i przeistaczał się w prawdziwego włoskiego seminarzystę, wtapiał się w towarzystwo pozostałych uczniów, którzy chcieli zostać katolickimi księżmi. Gdy skończył piętnaście lat, powiedział Evie, żeby przestała czekać na niego pod szkołą. Było to niemile widziane, a inni chłopcy stroili sobie przez to z niego żarty. Eva wybuchła śmiechem i powiedziała:
– Ale przecież jesteśmy rodziną!
Popatrzył na nią wtedy, ściągnął usta, jakby chciał coś odpowiedzieć. Ale poczekał, aż Fabia skupiła uwagę na czymś innym.
– No co, Angelo? – fuknęła na niego Eva, zasłaniając usta dłonią.
– Eva, nie jesteśmy spokrewnieni.
– Ale jesteśmy rodziną! – Eva poczuła się odrzucona i urażona, lecz Angelo był nieustępliwy, tak jak tylko on potrafił.
– Jesteś zbyt piękna, a ja do ciebie zbyt przywiązany. I nie jesteś moją siostrą ani kuzynką, ani krewniaczką – powtórzył stanowczo, ale tak, jakby ta prawda go smuciła. – Reszta chłopaków również uważa, że jesteś piękna. I lubią o tobie gadać. I o mnie. Więc musisz przestać przychodzić.
Od tego czasu ich relacje się zmieniły. Eva nie czekała już na niego przy bramie i choć seminarium mieściło się zaledwie pięć ulic od miejsca, które oboje nazywali domem, widywali się tylko w wolne od szkoły święta albo w weekendy, w które stęsknił się za dziadkami. Kiedy byli razem, nadal rozmawiali i śmiali się, ona dalej grała mu na skrzypcach, ale było między nimi zupełnie inaczej.
Teraz go jednak potrzebowała. Musiała z nim pomówić, opowiedzieć mu, że świat wali się jej na głowę. Ich wspólny świat. Bo czy Angelo tego chciał czy nie, ich światy przeplatały się ze względów rodzinnych.
Ruszyła ulicą, zauważyła, że patrzy na znajome budynki i mieszkańców dzielnicy w inny sposób. Wszyscy zachowywali się jednak normalnie. Nikt się na nią nie gapił, nikt nie mierzył w nią palcem i nie wołała za nią „Ebrei! Żydówka!”.
W jej kierunku szła pani Mirabelli i kiedy się mijały, uśmiechnęła się ciepło do Evy, witając ją jak zwykle. Sklepy były otwarte, ziemia nie się nie rozstąpiła i nie pochłonęła Włoch. Eva powtarzała sobie, że te ustawy to idiotyzm. Przecież nic się nie zmieni.
Tym razem nie czekała na Angela przy bramie. Przeszła przez plac, minęła fontannę, w środku której z wyciągniętymi rękoma stał obsiedziany przez gołębie Jana Chrzciciel, i pozwoliła sobie wejść przez drzwi, na których wisiała niewielka tabliczka informująca przybyszów, że oto znaleźli się w seminarium Jana Chrzciciela. Był on patronem Florencji, więc wszystko nosiło jego imię. Za drzwiami mieściło się niewielkie foyer, w którym wyglądający na zmęczonego, łysiejący ksiądz pisał coś na maszynie przy skromnym biurku. Za jego plecami kilku uczniów wspinało się na szerokie schody. Kiedy ją ujrzeli, stanęli jak wryci. Widocznie gość płci żeńskiej nie był tam częstym widokiem. Stukanie w klawisze również ucichło, ksiądz zdjął okulary i spojrzał na Evę wyczekująco.
– Muszę się zobaczyć z Angelem Bianco. Proszę. Sprawa rodzinna.
– Proszę tu zaczekać, signorina – odparł ksiądz uprzejmie, nałożył okulary na nos, wstał i wygładził sutannę. Ruszył żwawym krokiem ku podwójnym drzwiom po lewej, Evę zaciekawiło, czy są tam kolejne schody, czy może Angelo przebywa zaraz za drzwiami.
Kiedy się pojawił, jego czoło przecinała zmarszczka niepokoju, miał szeroko otwarte oczy, wyciągał w jej stronę ręce – nabrał już księżych manier – a Eva zmusiła się do uśmiechu, żeby go uspokoić, choć tak naprawdę chciała rzucić się w jego objęcia. Miał schludnie uczesane włosy, z przedziałkiem, lekko, lecz nie całkowicie przylizane. Marszczyły się jak ciemne, błyszczące morze w wietrzny wieczór. Zwalczyła w sobie ochotę przeczesania ich palcami, dotknięcia jego loków. Złapała go jednak za rękę i zauważyła, że powstrzymuje łzy.
– Możesz się ze mną przespacerować? – rzuciła pośpiesznie.
– Eva? Co się stało? No mów.
– Wszyscy zdrowi. Nie o to chodzi. Tylko... proszę cię, Angelo. Muszę z tobą porozmawiać.
– Daj mi chwilę – powiedział, odwrócił się i odszedł tak szybko, jak tylko pozwalała mu na to noga. Kilka minut później wrócił w typowym dla seminarzystów czarnym kapeluszu z szerokim rondem, a także z laską, przed którą jakiś czas temu przestał się wzbraniać.
– Możesz tak po prostu ze mną wyjść? – Eva miała wrażenie, że lada chwila zostanie aresztowana.
– Mam dwadzieścia jeden lat. I nie jestem więźniem. Powiedziałem ojcu Sebastiano, że jestem potrzebny w domu i że wrócę rano.
Przeszli przez plac, wyszli na ulicę, ale Eva nie chciała wracać do domu. Jeszcze nie.
– Możemy się trochę przejść? Cały dzień słuchałam płaczu Fabii, strategicznych planów ojca i walenia Santino. Dlaczego zawsze musi w coś uderzać, gdy się zdenerwuje? Wujek Felix od rana gra na skrzypcach, koszmarne, przekoszmarne utwory, a jak akurat nie gra, to chodzi po domu tam i z powrotem.
– Ustawy. – Angelo nawet nie pytał. Wiedział.
– Tak. Ustawy. Angelo, nie mogę iść na studia. Wiedziałeś o tym? Powinnam zapisać się w lecie, jak mówił ojciec. Żydom, którzy dostali się na uczelnie, pozwalają dokończyć naukę. Ale się nie zapisałam. A teraz już nie mogę. Nie przyjmują już Żydów.
– Matko Boska – westchnął Angelo, zabrzmiało to bardziej jak przekleństwo niż apel o wstawiennictwo. Szli w milczeniu, oboje zatopieni w bezsilnej wściekłości.
– To co w takim razie zrobisz? – zapytał w końcu.
– Chciałam uczyć muzyki. Ale teraz, po wyrzuceniu z normalnych szkół, wielu żydowskich nauczycieli będzie szukało zajęcia.
– Mogłabyś dawać prywatne lekcje.
– Tylko żydowskim uczniom.
– Cóż... zawsze coś, prawda? – Próbował uśmiechnąć się pokrzepiająco, ale Eva tylko gniewnie zmarszczyła brwi.
– A może wyjdę za jakiegoś ładnego żydowskiego chłopaczka, urodzę kilkoro tłuściutkich żydowskich dzieci i będę sobie żyła w getcie! A może wypędzą nas z kraju, tak jak Schreiberów z Niemiec, jak wypędzają dziadka Adlera z Austrii i teraz wujka Feliksa z Włoch.
– O czym ty mówisz? Jakich Schreiberów? – zapytał Angelo, przekrzywiając głowę.
– No Schreiberów! Nie pamiętasz? Niemieccy Żydzi, którzy u nas mieszkali? – Eva nie mogła uwierzyć, że zapomniał. Gdy w 1933 roku Adolf Hitler został kanclerzem Niemiec, tamtejszym Żydom było bardzo ciężko. W Niemczech wprowadzono ustawy podobne do tych, które właśnie zaczynały obowiązywać we Włoszech.
Eva przystanęła, paliło ją w żołądku. Nie sądzili, że to samo może wydarzyć się w ich kraju. A jednak, teraz byli dokładnie jak Schreiberowie. Jak wszyscy uchodźcy, przed którymi Camillo otwierał drzwi willi. Przez dwa lata w domu gościnnym stale ktoś mieszkał. Różne rodziny, ale zawsze Żydzi i zawsze Niemcy. Nikt nie zostawał długo. „Willa Rosselli” była miejscem na przegrupowanie szyków i opracowanie planów. Wszyscy uchodźcy byli cisi i rzadko wychodzili z pokojów.
Schreiberowie mieli córkę w wieku Evy – Elzę i drugą trochę starszą – Gittę. Eva myślała, że się zaprzyjaźnią – znała niemiecki – ale małe Niemki nie opuszczały domu gościnnego. Z początku utyskiwała, że w takim razie mogli równie dobrze nie przyjeżdżać. Dla niej goście oznaczali rozrywkę. Zabawę. Camillo musiał jej wyjaśnić, że uchodźcy są strudzeni, wystraszeni i nie myślą o rozrywkach.
– A czego się boją? Są już we Włoszech. – Włochy były bezpieczne. Włochów nie interesowało, czy ktoś jest Żydem.
– Stracili domy, firmy, przyjaciół. Całe życie! Pan Schreiber nie jest nawet Żydem.
– To czemu musiał wyjechać?
– Bo pani Schreiber jest Żydówką.
– Jest Austriaczką – odparowała pewna siebie Eva.
– Jest austriacką Żydówką. Tak jak mamma. Tak jak wujek Felix. Według nowego niemieckiego prawa Niemcy nie mogą żenić się z Żydami. Pan Schreiber miał trafić do więzienia, choć pobrał się z Aniką na długo przed wprowadzeniem tych zasad. Musieli więc wyjechać.
Schreiberowie byli pierwsi, ale potem przybywało znacznie więcej ludzi. Jak nieprzerwany strumień. Niektórzy byli bardziej otwarci, opowiadali o niepojętych okropnościach. Wujek Augusto podśmiechiwał się z niektórych historii przybyszów. Oczywiście tylko prywatnie, w rozmowach z Camillo, który w ciągu tych dwóch lat coraz mocniej siwiał. Nie dało się zaprzeczyć, że większość uchodźców, nawet jeżeli zatrzymywali się u nich tylko na kilka dni, była w mniejszym lub większym szoku, nie opuszczało ich dręczące napięcie, jak gdyby w każdej chwili pod dom mogły podjechać lokalne władze i wszystkich zamknąć za kratami.
– Evo, nie pamiętam ich – przyznał Angelo cicho. – Ale pamiętam, że przez jakiś czas mieszkali z nami obcy.
– Dwa lata, Angelo! A potem przestali przyjeżdżać. Babbo powiedział, że już nie mogą wyjeżdżać z Niemiec. – Wtedy Eva nie rozumiała, co tak naprawdę to oznaczało. Wzruszała ramionami i żyła dalej. W każdym razie płochliwi Żydzi zniknęli z ich willi. Aż do teraz, kiedy ponownie się w niej od nich zaroiło.
Eva zacisnęła pięści, powstrzymywanie łez pochłaniało każdy gram jej siły. Ale i tak wymknęły się z kącików oczu i spłynęły po policzkach. Obróciła się, i nie patrząc przed siebie, ruszyła w przeciwnym kierunku, chciała znaleźć miejsce, w którym mogłaby wypłakać się bez świadków. Angelo poszedł za nią, jak niemy cień, jego delikatnie nierówny chód z jakiegoś powodu niósł ukojenie. Eva szła, nie zdając sobie sprawy, że przecież od samego początku wiedziała, dokąd zmierza.
Nagle stanęła przy bramie San Frediano przy Viale Lodovico Ariosto, w wejściu na stary cmentarz żydowski. Jej matka tam nie leżała. Jej dziadkowie ze strony Rossellich też nie. Stary cmentarz zamknęli w 1880 roku, prawie sześćdziesiąt lat temu, na długo przed ich śmiercią.
Wiodącą od wejścia ścieżkę obrastał szpaler wysokich cyprysów, czuła się między nimi bezpiecznie. Jak zawsze. Kiedyś, dawno temu, ojciec przyprowadził ją tu i pokazał, gdzie spoczywają jego pradziadkowie ze strony matki, Natanowie. Był dumny, że się tak nazywali. Opowiadał, że Natan to żydowskie imię o imponującej historii. Niestety, Eva zapomniała, dlaczego była imponująca, ale pokochała ten cmentarz i często tam wracała, układała okrągłe kamyki na nagrobkach Natanów i obiecywała sobie, że poprosi Camilla, by opowiedział jej jeszcze o przodkach. Nigdy tego nie zrobiła. Teraz na cmentarnych nagrobkach leżało zaledwie kilka kamyków. Sześćdziesiąt lat to bardzo długo, nawet jak na pielęgnowanie wspomnień i przetrwanie kamyków.
Dzisiaj nie miała ich przy sobie. Ani jednego. Nie czuła w kieszeni ich ciężaru, za to zdecydowanie zbyt wielki ciężar przygniatał jej serce. Nadgryzione zębem czasu nagrobki przypominały źle dopasowany zestaw szachów – niektóre były pękate i obłe, inne strzeliste i zdobne, ale większość niska i pochylona, jak jakieś starożytne pionki. Eva lubiła sobie wyobrażać, że kształt nagrobka jest karykaturą pochowanego pod nim człowieka i szczyciła się monarszą sylwetką pomników swoich przodków. Dotarła do odległego narożnika cmentarza, na niziutką ławkę, którą ktoś zbudował wiele lat temu, żeby móc potowarzyszyć dawno zmarłym ukochanym. Angelo poszedł za nią, nadal milczał, ale zdjął kapelusz, jakby noszenie go pośród grobów było świętokradztwem. Ironia, pomyślała. Żydowscy mężczyźni zakrywają głowy – na znak szacunku dla Boga – podczas modlitw i obrzędów religijnych, ale nie powiedziała o tym Angelo.
– Co to za miejsce? – zapytał i usiadł obok niej ostrożnie. Złożył dłonie na kolanach, kapelusz w dłoniach, laskę oparł o ławkę pomiędzy sobą a Ewą. Chciała ją kopnąć. Miała już dość, że nieustannie coś między nimi staje.
– Stary cmentarz żydowski. – Rozkopała kupkę opadłych liści leżącą u jej stóp i znalazła pod nią kamyk. Schyliła się po niego, oczyściła go z ziemi i potarła w dłoniach. Wstała, położyła go u podstawy nagrobka najstarszego Natana i wróciła na ławkę. Angelo sięgnął po jej rękę, obrócił ją, by zobaczyć wnętrze.
– Po co to zrobiłaś? – Wyciągnął chusteczkę i zaczął powoli i delikatnie wycierać ziemię z jej dłoni, co całkowicie ugasiło rosnącą w dziewczynie złość. Jej usta drżały, chciała tylko oprzeć głowę na ramieniu Angela i wypłakać cały swój strach i niepewność.
– Evo? – powtórzył cicho, nie doczekawszy się odpowiedzi. Przełknęła targające nią uczucia i próbowała się odezwać. Kiedy w końcu odpowiedziała, mówiła niskim głosem, niemal szeptem.
– Babbo mi opowiadał, że w dawnych czasach rzadko oznaczano groby nagrobkami albo czymkolwiek innym. Żydzi to robili, ale po to, żeby przypadkiem nie wejść lub nie nachylić się nad grobem, żeby go nie zbezcześcić albo samemu nie stać się nieczystym od leżącego pod ziemią ciała. Dokładnie nie wiem. To micwa. – Eva wzruszyła ramionami w ten typowo włoski sposób, który znaczy: „Nie wiem, ale to mało ważne”.
– Co to jest micwa?
– Coś, święty czyn albo tradycja, co wynosi rzecz przyziemną do rangi świętości. – Kolejne wzruszenie ramion. – No więc w czasach sprzed nagrobków, każdy kto przechodził obok grobu, dokładał kamień, pomnik stawał się coraz większy i zostawał na stałe. Myślę, że w końcu ktoś wpadł na pomysł, że lepiej postawić duży kamień z nazwiskiem albo datą urodzin, żeby ludzie wiedzieli, kto tam leży. A teraz? Teraz układamy kamyki na znak pamięci.
– Wynosi rzecz przyziemną do rangi świętości – wymruczał Angelo. – Pięknie powiedziane. – Skończył czyścić jej dłonie i złożył je z powrotem na jej kolanach, bardzo ostrożnie, z wielką czcią. Eva nie chciała, żeby przestawał. Chciała, żeby mocno je trzymał, z całej siły, i powiedział, że wszystko będzie dobrze. Emocje ponownie w niej narosły, myśli były tak głośne i uporczywe, że musiała przyłożyć do czoła rozedrganą dłoń, żeby nie pozwolić im się wydostać. Jednak wstrząs tego dnia zrównał z ziemią jej zasieki obronne i nagle wyrzuciła z siebie wszystko, czego nie powinna była mówić.
– Angelo, myślałam, że pewnego dnia za ciebie wyjdę. Wiesz o tym? Chciałam zostać twoją żoną. Ale teraz to już niemożliwe, prawda?
Westchnął, ale nie odpowiedział. W końcu zmusiła się, by na niego popatrzeć, a on wbił w nią spojrzenie swoich niebieskich oczu. Było w nich czujne zrozumienie – wstrząsnęły nim jej słowa, ale nie jej uczucia.
– Evo, to się nie wydarzy. Za rok będę mógł złożyć święte śluby i zostanę księdzem. Będę księdzem, Evo. Moja droga jest już wytyczona – powiedział stanowczo, lecz jego usta były spięte, a gdy uniósł dłoń, by pogładzić jej policzek, drżała. Odsunęła się ze wstrętem, odepchnęła jego rękę jak uciążliwą muchę. Buzowały w niej uczucia, od czułości po złość.
– Nie. To się nie wydarzy, bo jestem Żydówką. Katolicy nie mają teraz prawa żenić z Żydówkami. Nie masz prawa mnie kochać, Angelo. Powinno być ci dzięki temu łatwiej.
– Evo, o czym ty mówisz? – Angelo mówił neutralnym, łagodnym głosem, jakby próbował uspokoić zalęknione dziecko. Ale ona nie była dzieckiem i dobrze o tym wiedział.
– Widziałam, jak na mnie patrzysz. Chcesz być księdzem, ale mnie kochasz!
– Eva! – To słowo trzasnęło niczym bicz, aż się wzdrygnęła. – Nie wolno ci mówić takich rzeczy. – Wstał gwałtownie, złapał swoją laskę. – Musimy już iść. Zaraz się ściemni, po takim dniu ojciec będzie się o ciebie martwił.
Eva wstała, ale nie zamierzała posłusznie odejść.
– Babbo mówi, że wielu chłopców zostaje księżmi przez presję rodziny. Bo dzięki temu mogą zdobyć wykształcenie. Martwi się, że poszedłeś do seminarium, bo tak chcieli twój ojciec i dziadkowie, bo zawsze uważałeś, że nie masz prawdziwego domu.
– Evo, to nieprawda. I wiesz o tym. Wiesz, że chcę być księdzem.
– Ale przecież byłeś dzieckiem. – W jej głosie pojawiło się wahanie. – Skąd mogłeś wiedzieć, jaką niesie to ze sobą cenę?
– Niewielką w porównaniu z tym, ile dzięki temu otrzymałem. – Jego spojrzenie było pozbawione jakiegokolwiek fałszu, a równocześnie tak zacięte, że nie potrafiła go wytrzymać.
– Bóg daje mi siłę. Daje mi odwagę. Daje mi spokój. Daje mi cel – dodał z przekonaniem.
– Nie dałby ci tego, gdybyś nie został księdzem? – zapytała ze smutkiem.
– Nie. Nie dałby, Evo. Nie w taki sposób. – Wyciągnął ramię – na znak zgody – Eva podała mu swoje i pozwoliła wyprowadzić się z cmentarza. Szli pomiędzy grobami. Nagle poczuła radość, że się trzymają. Jej gniew i rozpacz wyparowały, pozostał tylko chłód, słabość i zmęczenie. Stawiała kolejne kroki, nie myśląc, jakby w otępieniu. W końcu Angelo przerwał ciszę.
– Inaczej zostałbym żołnierzem. Pilotem. Gdybym urodził się z dwiema zdrowymi nogami, zostałbym pilotem. Marzyłem o lataniu, odkąd nauczyłem się chodzić. Może dlatego, że nie potrafiłem biegać, jak inni chłopcy. Jeśli potrafisz latać, nie musisz biegać. Ale teraz, gdy w powietrzu toczą się wojny, a Mussolini wprowadza te wszystkie ustawy, jestem wdzięczny za moją nogę. Jestem wdzięczny, że nie będę musiał zrzucać bomb na kościoły i walczyć za rzeczy, w które nie wierzę.
– Wierzysz tylko w Kościół katolicki?
Angelo westchnął.