Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Dr Leszek Pietrzak prowadzi prywatną wojnę z zakłamywaniem polskiej historii. W ósmej części „Zakazanej historii” po raz kolejny przeciera szlaki dotykając się tematów, które polscy historycy skrzętnie omijają.
Ze wszystkich form cenzury najgroźniejszą jest autocenzura, a tej poddaje się większość historyków. „Prawda – tak, ale nie tu, nie teraz i nie w tej chwili” – to zasada wyznawana przez większość polskich historyków. Wolą oni uprawiać „bezpieczną” naukę historii. Zgłębiać odległe epoki lub zajmować się pogłębianiem wiedzy tam, gdzie odkrywanie prawdy nie wzbudza kontrowersji.
Polska historia XX wieku wymaga odkłamania i napisania od nowa. O skali tego zakłamania świadczą setki komunistycznych pomników w postaci monumentów czy nazw ulic, które do tej pory nie zostały zmienione. Świadomość honorowania zdrajców czy zbrodniarzy, zwyczajnie nie jest powszechna.
Szczególnie dziś, gdy Europa przypomniała sobie na skutek ostatnich działań Rosjan na Ukrainie czym jest kłamstwo w polityce i czemu służy. Dr Pietrzak pokazuje w swoim tekście mechanizm tuszowania zbrodni katyńskiej. Zbrodni, której polityka władz Kremla każe oficjalnie zaprzeczać i bagatelizować.
Prawda historyczna ma bowiem bezpośrednie odniesienie do naszych czasów. Rosjanie chcą uchodzić za wyzwolicieli Europy Wschodniej, a nie za sojusznika Hitlera w grabieży i zbrodniach.
Kolejne pokolenia (nie tylko w Polsce) są coraz głupsze, coraz mniej czytają, są coraz bardziej podatne na manipulacje komunikatami. Dlatego Rosjanie i Niemcy popularyzują na całym świecie termin „polskie obozy śmierci”, bo dzięki temu odium za ich zbrodnie spada na Polaków.
Seria „Zakazana historia” ma na celu uświadamianie kłamstw, którymi propaganda rosyjska i niemiecka karmi nie tylko swoich obywateli, ale także naszych. Ma także na celu podejmować tematy niewygodne dla obecnych polskich elit, z których część nigdy nie doszłaby do władzy, gdyby nie sowiecka okupacja.
Dr Pietrzak, wieloletni pracownik Urzędu Ochrony Państwa, Instytutu Pamięci Narodowe i Biura Bezpieczeństwa Narodowego, doskonale zdaje sobie sprawę, jak dużą wagę wojna o pamięć i prawdę. Nie możemy jej przegrać.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 147
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wstęp
Wojna polsko-ukraińska w Tomaszowie
O krok od wolności
Ubecka gra pozorów
Harcerze przeciw komunistom
Pomniki hańby
Prymas, który nie bał się władzy
Kryptonim „Bernardyni”
Artyści w służbie komunizmu
Szelepin zaciera ślady zbrodni
Wojna religijna w Wierzbicy
Szpieg, który został wizjonerem
Bunt żydowskiej młodzieży
Zbrodnia bez kary
Polscy Afgańcy
Wstęp
Dr Leszek Pietrzak prowadzi prywatną wojnę z zakłamywaniem polskiej historii. W ósmej części „Zakazanej historii” po raz kolejny przeciera szlaki dotykając tematów, które polscy historycy skrzętnie omijają.
Ze wszystkich form cenzury najgroźniejszą jest autocenzura, a tej poddaje się większość historyków. „Prawda – tak, ale nie tu, nie teraz i nie w tej chwili” – to zasada wyznawana przez większość polskich historyków. Wolą oni uprawiać „bezpieczną” naukę historii. Zgłębiać odległe epoki lub zajmować się pogłębianiem wiedzy tam, gdzie odkrywanie prawdy nie wzbudza kontrowersji.
Polska historia XX wieku wymaga odkłamania i napisania od nowa. O skali tego zakłamania świadczą setki komunistycznych pomników w postaci monumentów czy nazw ulic, które do tej pory nie zostały zmienione. Świadomość honorowania zdrajców czy zbrodniarzy, zwyczajnie nie jest powszechna.
Szczególnie dziś, gdy Europa przypomniała sobie na skutek ostatnich działań Rosjan na Ukrainie czym jest kłamstwo w polityce i czemu służy. Dr Pietrzak pokazuje w swoim tekście mechanizm tuszowania zbrodni katyńskiej. Zbrodni, której polityka władz Kremla każe oficjalnie zaprzeczać i bagatelizować.
Prawda historyczna ma bowiem bezpośrednie odniesienie do naszych czasów. Rosjanie chcą uchodzić za wyzwolicieli Europy Wschodniej, a nie za sojusznika Hitlera w grabieży i zbrodniach.
Kolejne pokolenia (nie tylko w Polsce) są coraz głupsze, coraz mniej czytają, są coraz bardziej podatne na manipulacje komunikatami. Dlatego Rosjanie i Niemcy popularyzują na całym świecie termin „polskie obozy śmierci”, bo dzięki temu odium za ich zbrodnie spada na Polaków.
Seria „Zakazana historia” ma na celu uświadamianie kłamstw, którymi propaganda rosyjska i niemiecka karmi nie tylko swoich obywateli, ale także naszych. Ma także na celu podejmować tematy niewygodne dla obecnych polskich elit, z których część nigdy nie doszłaby do władzy, gdyby nie sowiecka okupacja.
Dr Leszek Pietrzak, wieloletni pracownik Urzędu Ochrony Państwa, Instytutu Pamięci Narodowe i Biura Bezpieczeństwa Narodowego, doskonale zdaje sobie sprawę, jak dużą wagę wojna o pamięć i prawdę. Nie możemy jej przegrać.
Jan Piński
Wojna polsko-ukraińska w Tomaszowie
Gdy w lipcu 1944 r. Armia Czerwona „wyzwoliła” Tomaszów Lubelski, w mieście tym doszło do ostrego konfliktu między Polakami i Ukraińcami. Powód był jeden – nowe, komunistyczne władze były złożone prawie wyłącznie z Ukraińców
17-letni Zbigniew Jarmuszyński podążał za trzema funkcjonariuszami tomaszowskiego UB idącymi ul. Lwowską. Był wśród nich Aleksander Żebrun – szef miejscowego UB, którego nazwisko wywoływało strach wśród mieszkańców Tomaszowa Lubelskiego. Towarzyszyli mu Mikołaj Grabowski i Hipolit Wojtas. Jarmuszyński miał przy sobie schowanego za paskiem spodni walthera P38 z ośmioma kulami w magazynku. Po chwili znalazł się w odległości zaledwie kilku metrów od trzech ubeków. Aleksander Żebrun, słysząc za plecami coraz szybszy stukot butów, odwrócił głowę. Jarmuszyński wyciągnął swojego walthera i oddał dwa strzały. Jeden z nich chybił, ale drugi trafił w głowę szefa UB, który natychmiast upadł. Jarmuszyński nie czekając na reakcję pozostałych ubeków, zaczął uciekać. Jednak ci rzucili się za nim w pogoń i po kilkudziesięciu metrach zdołali dopaść zamachowca i powalić go na ziemię. Cała akcja miała miejsce 12 listopada 1944 r.
Dla UB było jasne, że zamachowiec nie mógł działać sam, jednak śledztwo w sprawie zamachu szybko utknęło w martwym punkcie. W nocy z 18 na 19 października 1944 r. Jarmuszyńskiemu udało się zbiec z aresztu śledczego przy ul. św. Tekli w Tomaszowie, gdzie został osadzony. W konsekwencji zaczęły się wielkie obławy w całym powiecie tomaszowskim. Funkcjonariusze UB, wspierani przez stacjonujący w mieście batalion NKWD i jednostki Armii Czerwonej prowadzili systematyczne akcje pacyfikacyjne, których celem miało być ostateczne oczyszczenie terenu z „AK-owskich bandytów”. Scenariusz tych działań zwykle był podobny. Dobrze obrazuje to akcja, którą siły UB i NKWD przeprowadziły w niewielkiej osadzie Komarów. Pewnej nocy została ona okrążona, a potem wkroczył do niej jeden z oddziałów NKWD. Mając za przewodników funkcjonariuszy tomaszowskiego UB, Rosjanie dokonali masowych aresztowań mieszkańców osady. Pośród 150 aresztowanych znalazło się także kilkanaście kobiet. Przy okazji akcji żołnierze NKWD obrabowali wszystkie gospodarstwa. W czasie tego typu akcji często dochodziło do zabójstw ujętych na miejscu akowców. Tak było m.in. 18 listopada 1944 r. w leżących niedaleko Tomaszowa Tyszowcach, gdzie zastrzelony został rotmistrz Tomasz Niedziałkowski – profesor miejscowego gimnazjum i jednocześnie komendant IV Rejonu Obwodu AK Tomaszów Lubelski. Wzmożenie akcji pacyfikacyjnych i aresztowań w powiecie tomaszowskim władze uzasadniały wzrostem akowskiego bandytyzmu. Namacalnym tego dowodem miał być zamach dokonany na szefa tomaszowskiego UB Aleksandra Żebruna, który mimo ciężkich ran przeżył, tracąc jedynie oko. Jednak to, co wydarzyło się 12 listopada 1944 r. w Tomaszowie, miało znacznie szerszy i głębszy kontekst niż tylko zwykła walka z komunistyczną władzą, jaką podziemie prowadziło po wojnie.
Gdy przyszli komuniści
Zaledwie 10-tysięczny Tomaszów Lubelski był jednym z pierwszych polskich miasteczek zajętych przez Armię Czerwoną w 1944 r. Już 21 lipca 1944 r. po zaciętych walkach frontowych z Niemcami, w których brało także udział zgrupowanie AK dowodzone przez mjr. Wilhelma Szczepankiewicza „Drugaka”, miasto zajęły oddziały 23. Armii Gwardii I Frontu Ukraińskiego. Prawie natychmiast władzę w mieście przejęli ludzie związani ze strukturami Polskiego Państwa Podziemnego, które od dawna było przygotowane na taką właśnie okoliczność. Stanowisko starosty objął inżynier Stanisław Horodyj, burmistrzem został Paweł Hłasko – miejscowy działacz spółdzielczy, zaś na przewodniczącego Miejskiej Rady Narodowej mianowano związanego od lat z miastem Feliksa Świcę. Z kolei komendantem powiatowej milicji został znany w całym powiecie dowódca Batalionów Chłopskich Franciszek Bartłomowicz „Grzmot”. W Starostwie Powiatowym zorganizowano także wszystkie wydziały niezbędne do normalnego funkcjonowania administracji państwowej, obsadzając je przedwojenną kadrą urzędniczą. Podobnie stało się w urzędach gminnych i sołectwach na terenie całego powiatu tomaszowskiego. Porządek ten jednak szybko się skończył. Już na początku sierpnia 1944 r. z Lublina przybył kpt. Teodor Duda – Ukrainiec z pobliskich Cześnik i absolwent szkoły NKWD w Kujbyszewie – który otrzymał od PKWN w Lublinie pełnomocnictwo do tworzenia nowej władzy. Swoje urzędowanie rozpoczął od aresztowania przedstawicieli dotychczasowych władz Tomaszowa i powiatu: Horodyja, Hłaski, Świcy i innych, których natychmiast wywieziono do Lublina, a potem samolotem w głąb Związku Sowieckiego do obozu w Riazaniu. Dzięki wsparciu stacjonujących w Tomaszowie jednostek Armii Czerwonej i NKWD Duda dość szybko oczyścił przedpole dla nowej władzy, przystępując do tworzenia lokalnych agend PKWN i jego aparatu represji. W nowo utworzonych władzach Tomaszowa kluczowe stanowiska objęli dawni członkowie komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy. Szefem Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego został Aleksander Żebrun, a jego pomocnikami bracia Adam i Edward Umerowie. Wkrótce dołączyła do nich siostra Umerów, Wanda, prowadząca sprawy kadrowe oraz Mikołaj Głowacki, Jan Leluch, Józef Kijko, Józef Soroka, Bazyli Faryna, Jan Dmitroca i Grzegorz Rychel. I sekretarzem Komitetu Powiatowego PPR wybrano Wincentego Umera – ojca Adama, Edwarda i Wandy, który został jednocześnie wiceprzewodniczącym nowej Powiatowej Rady Narodowej. Z kolei sekretarzem propagandy tomaszowskiego PPR została absolwentka szkoły Kominternu w Moskwie Olga Żebrun, siostra szefa UB. Na burmistrza Tomaszowa wyznaczono Stanisława Żółkiewskiego – świeżo upieczonego komunistę, którego jednak szybko usunięto. Obok Ukraińców, w nowych władzach znalazło się tylko kilku Polaków. Przewodniczącym Powiatowej Rady Narodowej został Wacław Mysakowski z ramienia Stronnictwa Ludowego „Roch”, które poparło PKWN, a jego zastępcą Franciszek Kawecki. Na jakiś czas zatrzymano cieszącego się autorytetem mieszkańców komendanta miejscowej milicji Franciszka Bartłomowicza, dając mu jednak do pomocy anioła stróża w osobie Michała Żebruna, brata szefa UB. W ten sposób w nowych władzach w powiecie tomaszowskim znaleźli się w zdecydowanej większości Ukraińcy. W milicji i UB stanowili oni od 80 do 100 procent. Reszta, to przedstawiciele mniejszości żydowskiej i nieliczni Polacy. W odczuciu miejscowej ludności nowe władze jednoznacznie kojarzyły się z Ukraińcami, a ci, po doświadczeniach z czasów okupacji sowieckiej i niemieckiej, mieli wyjątkowo złe notowania.
Z bagażem doświadczeń
Głównym rozgrywającym w obsadzeniu przez nowe władze stanowisk w powiecie był Aleksander Żebrun. To on, mając duże ambicje polityczne, od początku narzucał ton działania. Przed wojną Żebrun mieszkał w Tomaszowie, gdzie był szewcem. Na początku lat 30. wstąpił do Komunistycznej Partii Polski (KPP), za działalność w której był sądzony i odbył karę więzienia. Prawdopodobnie z tamtych czasów pozostał mu głęboki uraz do Polski i Polaków, którego długo nie będzie mógł się wyzbyć. We wrześniu 1939 r., gdy do Tomaszowa wkroczyły jednostki Armii Czerwonej, Żebrun zorganizował wiec poparcia dla Sowietów i w porozumieniu z nimi stworzył komitet rewolucyjny, w skład którego weszli m.in. jego siostra Olga Żebrun, Wincenty Umer wraz z synami Adamem i Edwardem, Walerian Ciechniewicz i Włodzimierz Stanik. Ten ostatni był wyjątkową postacią. W 1936 r. zastrzelił w Tomaszowie oficera „dwójki” Jana Machonia, za który to czyn został skazany na dożywocie. Gdy wybuchła wojna, został zwolniony i uciekł do Związku Sowieckiego, by trzy tygodnie później pojawić się w Tomaszowie w mundurze oficera NKWD, kontrolującego działalność komitetu Żebruna. To, co łączyło wszystkich członków komitetu, to ich ukraińskie pochodzenie i przynależność do Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy (KPZU) albo jej przybudówek. Najważniejszym celem działalności komitetu Żebruna było sporządzenie list proskrypcyjnych w powiecie tomaszowskim, na które trafili członkowie miejscowej elity – urzędnicy, nauczyciele, lekarze, właściciele ziemscy – i przekazanie ich władzom sowieckim. Część z osób, która znalazła się na tych listach, została wywieziona do Związku Sowieckiego już na początku października 1939 r. Członkowie komitetu Żebruna pomagali również sowieckim oddziałom w rabowaniu wszelkiego mienia w okolicy. Na szczęście 28 września 1939 r. doszło do podpisani sowiecko-niemieckiego układu „o granicy i przyjaźni”, w konsekwencji którego Sowieci wycofali się za linię Pisy – Narwi – Bugu i Sanu, opuszczając tym samym Tomaszów. Wraz z nimi wycofali się członkowie komitetu Żebruna. Mogli ponownie wrócić do Tomaszowa dopiero w lipcu 1944 r. wraz z wkraczającą Armią Czerwoną. Tym razem mieli już znacznie większe możliwości, aby tutaj, na miejscu zrealizować swoją niedokończoną rewolucję sprzed pięciu lat. Jednak nie mogło się to stać od razu. Najpierw trzeba było oczyścić przedpole i uchwycić władzę, a dopiero potem można było ją wzmacniać.
Prawdziwe rządy Żebruna i jego kompanów zaczęły się z chwilą zorganizowania miejscowego UB, zbrojnego ramienia nowej władzy w powiecie. Ponad 80 proc. kadr tomaszowskiego UB stanowili Ukraińcy. Jako oficerów śledczych Żebrun zatrudnił skomunizowanych już przed wojną działaczy ukraińskich z Tomaszowa i okolic, zajadłych wrogów polskości. W tomaszowskim UB byli też tacy, którzy w czasie ostatniej wojny mieli na sumieniu dziesiątki zbrodni na Polakach. Wobec aresztowanych członków AK stosowano wyjątkowo brutalne metody i to już od pierwszych tygodni działalności. Bicie gumowym prętem w głowę i genitalia, wyrywanie paznokci były na porządku dziennym. Wyróżniającymi się w tomaszowskim UB okrucieństwem oprawcami byli Jan Leluch, Jan Dmitroca, Hipolit Wojtas Józef Soroka, Adolf Petryszyn, Bazyli Faryna, Józef Kijko i Konstanty Drabiński. Ten ostatni okazał się później wtyczką UPA. Bicie i maltretowanie akowców kontrastowało z traktowaniem członków UPA, którzy przyznawali się do swojej organizacyjnej przynależności. Zdarzało się nawet, że wielu upowców wypuszczano na wolność.
Zabić kata z UB
Wojna akowskiego podziemia z szefem tomaszowskiego UB Aleksandrem Żebrunem zaczęła się już w sierpniu 1944 r. Ograniczały ją jednak warunki istniejące na terenach całej Polski Lubelskiej, a przede wszystkim olbrzymia ilość stacjonujących sowieckich wojsk frontowych, które były gęsto rozlokowane w terenie. W Tomaszowie stacjonował silny garnizon Armii Czerwonej, którego dowództwo mieściło się w jednej z kamienic przy ul. Piekarskiej. Z kolei z budynku szkoły powszechnej nr 1 przeniesiono uczniów tylko po to, aby mógł kwaterować tam batalion wojsk NKWD. To on był prawdziwym oparciem miejscowych, komunistycznych władz. Sowieckie jednostki stacjonowały również w innych częściach powiatu, nieustannie penetrując jego tereny. W takiej sytuacji nie było możliwe przeprowadzenie większej akcji zbrojnej siłami miejscowej AK, której oddziały partyzanckie w sierpniu 1944 r. zdemobilizowano, a niemałą część ich żołnierzy aresztowano. Można było jedynie myśleć o doraźnych akcjach likwidacyjnych najbardziej uciążliwych przedstawicieli nowej władzy, bądź o akcjach o charakterze propagandowym, które mogłyby jedynie podtrzymać ducha walki i oporu w społeczeństwie. Jedną z nich przeprowadzono we wrześniu1944 r., gdy na polecenie Aleksandra Żebruna miejscowe władze wybudowały w centrum Tomaszowa pomnik wdzięczności Armii Czerwonej. Już pierwszej nocy po jego odsłonięciu chłopcy z AK pomalowali go smołą. Na przełomie września i października 1944 r. lokalna komórka AK kilkakrotnie przeprowadziła akcję ulotkową. W czasie tych akcji w wielu punktach miasta i okolicznych miejscowościach rozklejone zostały ulotki z napisami „Precz z ukraińskimi bandytami z UB”, „Żebrun to ukraiński morderca”.
W ciągu kolejnych miesięcy sytuacja w Tomaszowie stawała się coraz bardziej napięta. Było jasne, że dla nienawidzącego Polaków Żebruna każdy miejscowy to potencjalny bandyta z AK, który powinien być aresztowany. W końcu października 1944 r. w sztabie Komendy Obwodu AK Tomaszów Lubelski zaczęto się zastanawiać nad planem likwidacji szefa tomaszowskiego UB. Gdy był już gotowy, jego wykonaniem miał osobiście zająć się szef pionu dywersji w obwodzie – por. Zenon Jachymek „Wiktor”. Do wykonania akcji „Wiktor” wyznaczył także jednego ze swoich najbardziej doświadczonych żołnierzy – Jana Turzynieckiego „Mogiłkę”, który w czasie okupacji niemieckiej wielokrotnie wykonywał wyroki śmierci na konfidentach niemieckich władz. Likwidacja Żebruna była już zaplanowana, a jej wykonawcy czekali tylko na dogodną okazję. I właśnie wtedy zdarzyło się coś zupełnie nieprzewidzianego. Na scenie pojawił się Zbigniew Jarmuszyński ps. Sokół – członek tomaszowskiej AK – i 12 listopada 1944 r. cały Tomaszów huczał o zamachu na szefa UB.
Pomimo młodego wieku Jarmuszyński był postacią znaną w mieście. W czerwcu 1944 r. wraz z tomaszowskimi oddziałami partyzanckimi brał udział w walkach w Puszczy Solskiej z siłami niemieckimi, które prowadziły operację przeciwko polskim partyzantom w ramach akcji „Sturmwind II”. Zasłynął wtedy z męstwa, pomagając wydostać się z okrążenia jednej z przebijających się partyzanckich grup. Jednak jego samodzielna akcja na szefa UB spaliła cały plan zamachu przygotowany przez komendę tomaszowskiego obwodu AK. Żebrun nie zginął jak było to zaplanowane. Jednak gdy po kilku tygodniach wyleczył rany, nie wrócił już do Tomaszowa. Miał świadomość, że podziemie wydało na niego wyrok i jego rządy w Tomaszowie dobiegły kresu. Wyjechał do Lublina. Wraz z Aleksandrem Żebrunem Tomaszów opuściło wielu ukraińskich funkcjonariuszy UB. Wyjechali z Tomaszowa m.in. siostra Żebruna oraz Adam, Edward i Wanda Umerowie (Humerowie). Większość z nich miała wyroki podziemia i tylko kwestią czasu było ich wykonanie. Potem wyjechali inni Ukraińcy z tomaszowskiego UB. Był to moment zwrotny w polsko-ukraińskiej wojnie w Tomaszowie, choć trwała ona jeszcze wiele miesięcy. Jeszcze długo po wojnie w pamięci mieszkańców Tomaszowa i okolic tomaszowskie UB kojarzyło się z Ukraińcami.
Dalsze losy
Aleksander Żebrun z Tomaszowa trafił na krótko do Lublina, skąd skierowano go do Lubartowa, gdzie został szefem miejscowego UB. Tam również cieszył się wyjątkowo złą sławą, nie tylko wśród zwykłych mieszkańców. Jego antypolska fobia powodowała, że również w Lubartowie brutalnie traktował swoich polskich podwładnych i miejscową ludność. Ci pierwsi skierowali nawet 7 maja 1945 r. skargę do szefa Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego (WUBP) w Lublinie mjr. Faustyna Grzybowskiego – oficera NKWD oddelegowanego do UB – skarżąc się na wyjątkowo brutalne traktowanie przez swojego szefa. W efekcie Żebrun został przeniesiony do Puław, gdzie objął funkcję szefa tamtejszego UB, ale i tam były na niego skargi. Na krótko trafił ponownie do Lublina, by w czerwcu 1946 r. znaleźć się w centrali MBP w Warszawie. Jego kariera zakończyła się definitywnie w latach 50. Był już wtedy alkoholikiem skazanym na zapomnienie nawet przez swoich mocodawców.
Wykonawca zamachu na Żebruna, Zbigniew Jarmuszyński po ucieczce z aresztu śledczego jakiś czas ukrywał się w Tomaszowie i okolicach. Potem wyjechał z miasta, by wiosną 1947 r. ponownie powrócić do Tomaszowa i ujawnić swoją konspiracyjną działalność przed komisją amnestyjną. Jego dalsze losy nie są do końca jasne. Jedna z wersji mówi, że studiował w latach 50. na Politechnice Warszawskiej, gdzie ponownie zetknął się z Aleksandrem Żebrunem, wówczas pracownikiem MBP. Jarmuszyński miał wybrać karierę naukową i jakiś czas pracować w Instytucie Jądrowym w Świerku pod Warszawą. Z kolei inna wersja mówi, że za cenę wolności podjął współpracę z UB. Jednak archiwa IPN tego nie potwierdzają.
Największą karierę zrobili bracia Umerowie, którzy z Lublina trafili do centrali MBP w Warszawie. We wrześniu 1951 r. Adam Humer (poprzednio Umer), wicedyrektor Departamentu Śledczego MBP mający na sumieniu życie wielu polskich patriotów, był u szczytu ubeckiej kariery. Za swoje zbrodnicze czyny został w 1994 r. skazany na 7,5 roku pozbawienia wolności. Zmarł w 2001 r. podczas przerwy w odbywaniu kary. Jego brat Edward Umer trafił do znanej z wyjątkowego okrucieństwa Informacji Wojskowej, jako oficer śledczy. Ich ojciec, Wincenty Umer, został zlikwidowany z wyroku podziemia 31 maja 1946 r. w Kmiczynie koło Tomaszowa.
Zenon Jachymek ps. Wiktor, który miał być wykonawcą zamachu w lecie 1945 r., wyjechał z Tomaszowa do Sopotu, gdzie zajął się organizowaniem kanału przerzutowego dla spalonych członków podziemia. Od grudnia 1945 r. do maja 1946 r. przebywał w tym celu w Szwecji. Po powrocie, we wrześniu 1946 r., został zatrzymany przez UB i skazany przez Wojskowy Sąd Rejonowy w Lublinie na karę śmierci, którą na mocy amnestii zamieniono mu w 1947 r. na 15 lat więzienia. Do 1956 r. siedział w więzieniu na Zamku w Lublinie, a potem we Wronkach. Zmarł w 1986 r.
Jan Turzyniecki ps. Mogiłka, który miał razem z „Wiktorem” wykonać zamach na Żebruna, w 1945 r. również wyjechał do Sopotu, ale wiosną 1947 r. powrócił do Tomaszowa, gdzie ujawnił swoją konspiracyjną działalność. Gdy został ponownie zatrzymany przez tomaszowskie UB i zwerbowany do współpracy, uciekł do działającego w rejonie Tomaszowa oddziału Jana Leonowicza „Burty”, z którym związany był do 1953 r., kiedy ujęło go UB. Za swoją działalność w podziemiu został skazany przez Wojskowy Sąd Rejonowy w Lublinie na karę śmierci, złagodzoną w 1956 r. do 12 lat. Wyszedł na wolność w czerwcu 1964 r. i zaledwie dziewięć miesięcy później zmarł.
O krok od wolności
Historie żołnierzy powojennego antykomunistycznego podziemia w Polsce są często barwne, ale zazwyczaj tragicznie się kończą. Na pewno taką jest historia działającego na Zamojszczyźnie por. Tadeusza Kuncewicza „Podkowy”, który w 1945 r. wraz ze swoimi ludźmi przedostał się do strefy amerykańskiej w okupowanych Niemczech. Nie zdążył jednak zasmakować wolności. Trafił w ręce komunistów. Jego podwładni stracili życie. Na pewno historia oddziału „Podkowy” to gotowy scenariusz na dobry film dzisiejszego kina akcji!