Zakazana historia 14 - Leszek Pietrzak - ebook

Zakazana historia 14 ebook

Leszek Pietrzak

4,1

Opis

Kto kontroluje przeszłość, kontroluje teraźniejszość – pisał George Orwell w słynnym „Roku 1984”. To jedna z podstawowych zasad rządzących współczesną polityką. Historia jest nauką najbardziej wykorzystywaną do bieżącej walki politycznej. I tak Niemcy już dawno zepchnęli winę za II wojnę światową i popełnione w niej zbrodnie na mitologiczne plemię „Nazistów”, które ponad 70 lat temu siało spustoszenie w Europie. Rosja zaś przerobiła Związek Sowiecki, sojusznika Adolfa Hitlera i współtwórcę konfl iktu w wyzwoliciela narodów Europy. Kraje zachodnie zaś zupełnie pominęły zdradę swoich sojuszników w Europie Środkowej i Wschodniej (przede wszystkim Polskę) i zostawienie ich (czyli nas) na pastwę jednego z najokrutniejszych totalitarnych systemów w historii świata. Aby nie psuć młodzieżykomfortu istnienia niewygodne fa kty nie istnieją w zachodnich podręcznikach historii. Także do dziś nie wyjaśnione milczące przyzwolenie aliantów na holokaust Żydów w czasie II wojny i kompletne ignorowanie apeli rządu polskiego o pomoc i nacisk na Niemców, aby zaprzestali eksterminacji. To już czternasty tom artykułów i esejów historycznych dr Leszka Pietrzaka, byłego pracownika Urzędu Ochrony Państwa, Biura Bezpieczeństwa Narodowego, Instytutu Pamięci Narodowej łamiący tabu milczenia, wokół „zakazanych” i przemilczanych tematów. W tym zbiorze szczególnie warty uwagi jest tekst „Złodzieje Europy” pokazujący, że Niemcy wcale źle ekonomicznie na II wojnie światowej nie wyszli. A także – już z historii współczesnej – komunistyczny szwindel dokonany w latach 80. gdy prominentom systemu totalitarnego udało się przejąć kontrolę nad naszym ostatnim zrywem narodowym i uczynić z niego narzędzie korzystnego lądowania w nowej rzeczywistości.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 157

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (8 ocen)
4
3
0
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Leszek Pietrzak

Zakazana Historia

14

Wydawnictwo Penelopa

© Copyright Wydawnictwo Penelopa & Leszek Pietrzak

Skład:

Robert Lijka

Projekt graficzny okładki:

Dariusz Krupa

Redakcja:

Jan Piński

ISBN: 978-83-62908-65-3

Wydawca:

Jerzy Moraś

Wydawnictwo „Penelopa” sp. z o.o

ul.Grażyny 13/lok.7

Druk:

Petit-skład-druk-oprawa

Wojciech Guz i Wspólnicy

Spółka Komandytowa

ul.Tokarska 13

20-210 Lublin

Wydanie I

Warszawa 2016

Wstęp

Kto kontroluje przeszłość, kontroluje teraźniejszość – pisał George Orwell w słynnym „Roku 1984”. To jedna z podstawowych zasad rządzących współczesną polityką. Historia jest nauką najbardziej wykorzystywaną do bieżącej walki politycznej.

I tak Niemcy już dawno zepchnęli winę za II wojnę światową i popełnione w niej zbrodnie na mitologiczne plemię „Nazistów”, które ponad 70 lat temu siało spustoszenie w Europie. Rosja zaś przerobiła Związek Sowiecki, sojusznika Adolfa Hitlera i współtwórcę konfliktu w wyzwoliciela narodów Europy. Kraje zachodnie zaś zupełnie pominęły zdradę swoich sojuszników w Europie Środkowej i Wschodniej (przede wszystkim Polskę) i zostawienie ich (czyli nas) na pastwę jednego z najokrutniejszych totalitarnych systemów w historii świata. Aby nie psuć młodzieży komfortu istnienia niewygodne fakty nie istnieją w zachodnich podręcznikach historii. Także do dziś nie wyjaśnione milczące przyzwolenie aliantów na holokaust Żydów w czasie II wojny i kompletne ignorowanie apeli rządu polskiego o pomoc i nacisk na Niemców, aby zaprzestali eksterminacji.

To już czternasty tom artykułów i esejów historycznych dr Leszka Pietrzaka, byłego pracownika Urzędu Ochrony Państwa, Biura Bezpieczeństwa Narodowego, Instytutu Pamięci Narodowej łamiący tabu milczenia, wokół „zakazanych” i przemilczanych tematów.

W tym zbiorze szczególnie warty uwagi jest tekst „Złodzieje Europy” pokazujący, że Niemcy wcale źle ekonomicznie na II wojnie światowej nie wyszli. A także – już z historii współczesnej – komunistyczny szwindel dokonany w latach 80. gdy prominentom systemu totalitarnego udało się przejąć kontrolę nad naszym ostatnim zrywem narodowym i uczynić z niego narzędzie korzystnego lądowania w nowej rzeczywistości.

Zapraszam do lektury!

Jan Piński, Warszawa, styczeń 2016

Strategiczna składnica

We wrześniu 1939 r. Główna Składnica Uzbrojenia nr 2 w Stawach koło Dęblina była dobrze zaopatrzona. Gdyby polskie wojska zdołały skorzystać ze zgromadzonych tam zapasów broni i amunicji, kampania wrześniowa mogłaby mieć inny przebieg.

Stawy, wieś położona kilka kilometrów na wschód od Dęblina, we wrześniu 1939 r. miały szczególne znaczenie dla polskiej armii. Znajdowała się tam Główna Składnica Uzbrojenia nr 2, z której zasobów miała korzystać polska armia na wypadek wojny. Przed wybuchem wojny, oprócz Stawów, w wykazie składnic głównych figurowały jeszcze trzy inne: nr 1 w Warszawie z filiami w Palmirach i Zegrzu-Pomiechówku, nr 3 w Górach koło Kraśnika na Lubelszczyźnie oraz nr 4 w okolicach wsi Regny w województwie łódzkim. Dodatkowo istniały osłonowe składnice uzbrojenia w Lublinie, Krakowie, Poznaniu i okolicach Brześcia, a także składnice poszczególnych okręgów korpusów. Dla polskich sztabowców było jasne, że w pierwszej fazie niemieckiego ataku decydującą rolę będą odgrywały składnice w Warszawie i Regnach, a dopiero w dalszej fazie wojny większe znaczenie będą miały składnice w Stawach i Górach. Budowa tej ostatniej nie została jednak dokończona przed wybuchem wojny.

Polska broń ze Stawów

Historia Głównej Składnicy Uzbrojenia nr 2 w Stawach zaczęła się wraz z narodzinami polskiej niepodległości. Po zakończeniu wojny polsko-bolszewickiej uruchomiono kilka kluczowych inwestycji, pomyślanych jako zwiększenie możliwości obronnych armii. Chodziło przede wszystkim o zapewnienie samowystarczalności pod względem wyposażenia w broń strzelecką i amunicję. Nie bez powodu nową fabrykę amunicji postanowiono wybudować w rejonie Stawów koło Dęblina. Od początku lat 20. w prorosyjskiej twierdzy w Dęblinie stacjonowały liczne jednostki polskiego wojska. Stamtąd też wyruszyła kontrofensywa do zwycięskiej bitwy warszawskiej. W 1929 r. w Dęblinie powstało Centrum Wyszkolenia Oficerów Lotnictwa – główny ośrodek szkoleniowy rodzącego się polskiego lotnictwa. Dęblin był także ważnym węzłem kolejowym. Na przełomie lat 20. i 30. w Stawach powstały ogromne podziemne magazyny broni i amunicji, w tym produkowanej w miejscowej fabryce, która zatrudniała kilkaset osób. W chwili wybuchu wojny w Głównej Składnicy Uzbrojenia nr 2 znajdował się potężny arsenał: między innymi 100 tys. karabinów polskich, 17 tys. karabinów niemieckich, 80 tys. karabinów francuskich, 500 pistoletów Vis, 1500 ckm-ów polskich, 3000 rkm-ów polskich, 2600 lkm-ów niemieckich, 150 armat kal. 75 mm, 80 haubic kal. 100 mm, 45 haubic kal. 155 mm, 6 moździerzy kal. 220 mm, zapasy surowców do bieżącej produkcji broni i amunicji oraz około 2 mln litrów benzyny. Składnica dysponowała również własną bocznicą kolejową i kilkoma składami wagonów kolejowych, którymi planowano dostarczać broń i amunicję dla walczących wojsk. Składnicy strzegło około 1200 żołnierzy, a za obronę powietrzną odpowiadała grupa artylerii przeciwlotniczej pod dowództwem ppłk. Ireneusza Kobielskiego, mająca do dyspozycji 13 dział kal. 75 mm, 14 dział kal. 40 mm oraz 24 ckm-ów przeciwlotniczych. Obrona powietrzna była szczególnie istotna, ponieważ zakładano, że Niemcy już na początku kampanii spróbują zbombardować składnicę, by ograniczyć możliwości polskiej armii.

Stawy w czasie wojny

Już 2 września 1939 r. rozpoczęło się niemieckie bombardowanie Dęblina i okolic. Głównym celem ataku stały się dęblińskie lotnisko i składnica lotnicza. Naloty jednak prawie całkowicie ominęły teren składnicy w Stawach. Przypuszczalnie Niemcy zakładali, że zmagazynowany w niej arsenał może się okazać bezcenny, gdy zasoby Wehrmachtu w Polsce zaczną się wyczerpywać i będą wymagać natychmiastowego uzupełnienia. Z punktu widzenia niemieckiego dowództwa bardziej racjonalnym rozwiązaniem wydawało się jak najszybsze opanowanie składnicy w Stawach, a nie jej zniszczenie. Za taką tezą może przemawiać również incydent, do którego doszło w nocy z 6 na 7 września. Kilka silnych i dobrze uzbrojonych niemieckich grup dywersyjnych złożonych z okolicznych kolonistów i zrzuconych skoczków spadochronowych uderzyło na obiekty składnicy w Stawach, całkowicie zaskakując jej obrońców. Przez kilka godzin toczyła się zażarta walka i dopiero nad ranem atak został ostatecznie odparty. Wiele wskazuje na to, że celem dywersantów było opanowanie składnicy i nawiązanie łączności radiowej z niemieckimi jednostkami, które zbliżały się do Dęblina. Akcja niemieckiej V kolumny była tylko fragmentem dobrze skoordynowanej operacji, którą we wrześniu 1939 r. prowadziła Abwehra (wywiad i kontrwywiad wojskowy). Celem tej operacji miało być opanowanie na terenie Polski wielu strategicznych z militarnego punktu widzenia ośrodków i zdezorganizowanie polskiej obrony. Mimo akcji dywersyjnej udało się wyekspediować ze składnicy w Stawach kilka transportów broni dla polskich oddziałów zmagających się z Wehrmachtem. Ponieważ linia kolejowa między Dęblinem a Brześciem została uszkodzona przez naloty niemieckiego lotnictwa, broń transportowano samochodami. Siłą rzeczy można jej było wysłać mniej niż koleją. Odbiorcą jednego z transportów miały być oddziały Armii Prusy operujące w rejonie Pilicy. Inny został skierowany do Warszawy. W Stawach zaopatrzył się również formowany w Garwolinie Warszawski Pułk Ułanów, dowodzony przez płk. Tadeusza Komorowskiego. Część broni i amunicji przesłano 10 września do dyspozycji dowódcy IX Okręgu Korpusu gen. Franciszka Kleeberga, który tworzył wówczas Samodzielną Grupę Operacyjną „Polesie”, mającą zabezpieczać odcinek frontu wzdłuż linii Bugu od Brześcia do Hrubieszowa. Transporty stanowiły jednak niewielką część arsenału zgromadzonego w składnicy w Stawach. Tymczasem sytuacja Polski robiła się naprawdę trudna. Niemieckie dywizje uderzeniowe łatwo łamały linie polskiej obrony i docierały coraz dalej, w głąb kraju. Do rejonu Dęblina zbliżała się 10. Armia dowodzona przez gen. Walthera von Reichenau, a także pododdziały 13. Dywizji Piechoty Zmotoryzowanej. W tej sytuacji 14 września gen. Bruno Olbrycht, dowódca świeżo sformułowanej 39. Dywizji Piechoty, która weszła w skład Armii Prusy i przejęła zadanie obrony odcinka Dęblin – Kazimierz Dolny, wydał rozkaz ostatecznego zniszczenia składnicy w Stawach. W nocy z 14 na 15 września saperzy wspomnianej dywizji tuż przed wycofaniem się z bronionego przez nią odcinka frontu przystąpili do wykonania rozkazu, ale udało się go zrealizować tylko w niewielkiej części. Jedna z wersji mówi, że spalono jedynie magazyny benzyny, olejów i smarów, ale nie znajduje to potwierdzenia w relacjach mieszkańców okolicznych wiosek. W końcu pożar takiej ilości tego typu materiałów byłyby widoczny ze znacznej odległości. Na pewno nie zniszczono znajdujących się w Stawach zapasów amunicji i uzbrojenia.

Dlaczego zatem nie wykonano rozkazu gen. Olbrychta? Hipotez jest co najmniej kilka. Jedna z nich mówi, że saperzy 39. Dywizji Piechoty przerwali akcję podkładania min pod obiekty składnicy, gdy zauważyli zbliżających się od strony Dęblina Niemców. Według innej wersji faktycznym powodem był brak odpowiedniej ilości materiałów minerskich. Tak czy inaczej, składnica w Stawach we wrześniu 1939 r. nie została wysadzona. Tymczasem rankiem 15 września pododdziały niemieckiej 10. Armii wkroczyły do Stawów, ale do walk – poza drobnymi incydentami – już tam nie doszło. Spora część załogi składnicy wcześniej wycofała się w kierunku Brześcia. Tak zrobił między innymi ppłk Kobielski, który przed opuszczeniem Stawów rozkazał zniszczyć wszystkie działa, które miały bronić składnicy. W Dęblinie zainstalował się niebawem niemiecki sztab, który wysłał saperów, aby spenetrowali wszystkie obiekty składnicy w Stawach. Okazało się, że liczne bombardowania Dęblina i okolic nie naruszyły jej zasobów.

Plan gen. Kleeberga

Arsenał składnicy w Stawach nadal mógł zmienić przebieg kampanii wrześniowej, gdyby Polakom udało się go odbić z rąk Niemców. Tego właśnie chciał dokonać gen. Kleeberg, dowódca SGO „Polesie”. W skład Samodzielnej Grupy Operacyjnej „Polesie” weszły między innymi zgrupowania „Kobryń” i „Drohiczyn”, grupa z Korpusu Ochrony Pogranicza, część żołnierzy Flotylli Pińskiej, a potem dołączyły do niej 60. Dywizja Piechoty „Kobryń”, 50. Dywizja Piechoty „Brzoza”, Dywizja Kawalerii „Zaza” oraz Podlaska Brygada Kawalerii. Łącznie było to prawie 20 tys. żołnierzy. SGO „Polesie” weszła do walki z Niemcami w dniach 14–16 września, kiedy została zaatakowana przez XIX Korpus Pancerny pod dowództwem gen. Heinza Guderiana, który po przełamaniu polskiej obrony na linii Narwi i Biebrzy rozpoczął natarcie w kierunku Brześcia. Gdy 17 września od wschodu Polskę zaatakowała Armia Czerwona, Kleeberg postanowił iść na odsiecz broniącej się Warszawie. Skierował wówczas swoje wojska w rejon Włodawy na Lubelszczyźnie licząc na to, że stamtąd uda mu się przedrzeć w kierunku stolicy. W trakcie marszu z Polesia na Lubelszczyznę (prawie 500 km) SGO „Polesie” cały czas toczyła z oddziałami niemieckimi walki, które przeważnie kończyły się polskimi zwycięstwami. Ale walczyła nie tylko z Niemcami. Od wschodu za grupą gen. Kleeberga posuwali się Sowieci, depcząc mu stale po piętach. Kilkakrotnie dochodziło do potyczek. Tak było między innymi 29 września, kiedy wchodząca w skład SGO „Polesie” 60. Dywizja Piechoty „Kobryń” stoczyła zwycięską bitwę z Sowietami pod Jabłonią, a dzień później również pod Milanowem. Gdy 29 września do gen. Kleeberga dotarła wiadomość o kapitulacji Warszawy, SGO „Polesie” stacjonowała w okolicach Parczewa. Po raz kolejny plany gen. Kleeberga musiały ulec zasadniczej zmianie. Generał zdecydował się wówczas poprowadzić swoich żołnierzy w kierunku Dęblina, by stamtąd przebić się w Góry Świętokrzyskie, gdzie zamierzał zainicjować wojnę partyzancką. Po drodze planował jednak dozbroić swoje oddziały właśnie w składnicy w Stawach, mimo że była już opanowana przez Niemców. Plan miał szanse powodzenia przy wykorzystaniu elementu zaskoczenia. Niemcy początkowo w ogóle nie zakładali uderzenia grupy Kleeberga na Stawy, które znajdowały się wówczas na tyłach niemieckiej 13. Dywizji Piechoty Zmotoryzowanej. 29 września z rejonu Włodawy i Parczewa oddziały Kleeberga ruszyły w kierunku Radzynia Podlaskiego, a następnie dotarły w okolice Kocka. Stamtąd podjęły natarcie w kierunku Dęblina, ale zostało ono przez Niemców powstrzymane. 4 października, po przegrupowaniu swoich sił, gen. Kleeberg postanowił podjąć kolejne natarcie w kierunku Stawów, będąc już zaledwie 20 km od wyznaczonego celu. Jednak marsz SGO „Polesie” został powstrzymany wskutek niemieckiego kontrnatarcia w okolicach Adamowa i Woli Gułowskiej. Sytuacja skomplikowała się jeszcze bardziej, gdy w rejon walk przybyła niemiecka 29. Dywizja Piechoty Zmotoryzowanej. Mimo przewagi wroga, rankiem, 5 października Kleeberg podjął kolejne natarcie w kierunku Stawów. Tym razem zamierzał swoimi głównymi siłami uderzyć najpierw na 13. dywizję, a po jej rozbiciu zaatakować 29. dywizję. Jednak jego uderzenie zostało powstrzymane przez Niemców. W trakcie walki okazało się, że zapasy amunicji SGO „Polesie” zostały praktycznie wyczerpane. 5 października wieczorem Kleeberg podjął decyzję o ostatecznym zaprzestaniu walki. Po uzgodnieniu warunków kapitulacji jego oddziały złożyły broń 6 października. Do niemieckiej niewoli trafiło 1234 polskich oficerów i 15 600 żołnierzy. W ten sposób plan dozbrojenia ostatnich polskich oddziałów w składnicy w Stawach, a następnie ich marsz w Góry Świętokrzyskie, gdzie miały rozpocząć wojnę partyzancką, nie został zrealizowany.

Można postawić pytanie, czy rzeczywiście broń i amunicja znajdujące się w Głównej Składnicy Uzbrojenia nr 2 w Stawach mogły zmienić wynik kampanii wrześniowej. Jest to raczej mało prawdopodobne. Wojska niemieckie i tak zajęłyby Polskę. Na pewno kampania wrześniowa mogłaby mieć inny przebieg, gdyby arsenał ze Stawów został w pełni wykorzystany przez jednostki polskiej armii, którym bardzo często brakowało amunicji i z tego powodu musiały kapitulować. Z pewnością inaczej by się potoczyłyby również losy SGO „Polesie”, gdyby udało się jej dotrzeć do Stawów i tam dozbroić. Dość szybkie opanowanie przez Niemców jednego z najważniejszych arsenałów zbrojeniowych polskiej armii było dla niej ciężkim ciosem, a być może nawet w największym stopniu przyśpieszyło jej ostateczną klęskę.

Atak niemieckiej V kolumny

We wrześniu 1939 r. oddziały polskiej armii zostały zaatakowane przez zorganizowane grupy dywersantów niemieckiej V kolumny. To był nóż w plecy dla broniącej się polskiej armii.

1 września 1945 r. o godzinie 04.45 salwy niemieckiego pancerniaka „Schleswig-Holstein”, zakotwiczonego naprzeciw polskiej placówki wojskowej na Westerplatte obwieściły światu, że najazd na Polskę właśnie się rozpoczął. Niemieckie armie atakowały od Zachodu, Północy i Południa. Polska armia stawiła im zaciekły opór licząc na to, że niebawem Francja i Wielka Brytania przyjdą jej z pomocą, i zaatakują Niemcy od Zachodu. Niemal w tym samym czasie niemiecka V kolumna w Polsce, podjęła skoordynowaną i dobrze zaplanowaną akcję, której celem miało być skuteczne zdezorganizowanie polskiej obrony. Za jej przygotowanie i kierowanie odpowiedzialny był niemiecki wywiad (Abwehra), którym kierował admirał Wilhelm Canaris. To on i jego ludzie zaplanowali całą operację, która zaczęła się, gdy niemiecki Wehrmacht uderzył na Polskę.

Jednym z najważniejszych obszarów operacji dywersyjnej niemieckiej V kolumny miał być Śląsk, gdzie planowano wzniecenie antypolskiego powstania, które miało pokazać, że „lud śląski” garnie się pod skrzydła III Rzeszy. Sygnałem do rozpoczęcia operacji na Śląsku był wyemitowany w nocy z 31 sierpnia na 1 września 1939 r. przez niemieckie radio specjalny sygnał dla śląskiego Freikorpsu Ebbinghaus – niemieckich grup dywersyjnych, które natychmiast rozpoczęły antypolską operację. Atak niemieckich dywersantów był zsynchronizowany z działaniami regularnych oddziałów Wehrmachtu, które uderzyły na polski Śląsk. Jednym z pierwszych obiektów tego ataku była kopalnia „Maks” w Michałkowicach koło Siemianowic Śląskich. Nie osiągnął on jednak zaplanowanego celu, bowiem doszło do krwawego starcia dywersantów z przybyłymi oddziałami polskiej Obrony Narodowej (ON), którymi kierował kpt. Walenty Fojkis. Walki w Michałkowicach trwały kilkanaście godzin i dopiero przybycie kilku plutonów polskiego wojska ostatecznie przeważyło szalę na stronę polskich obrońców. Do podobnie krwawych walk doszło także w hucie „Hubert” w Łagiewnikach koło Bytomia, gdzie atak niemieckiej bojówki dywersyjnej po kilku godzinach zażartej walki odparł oddział polskiej samoobrony (ON) pod dowództwem por. Duszy. Podobnie działo się w innych rejonach polskiego Śląska, które rankiem 1 września zaatakowały bojówki niemieckich dywersantów. Tak było między innymi w Brzezinach Śląskich, Koszęcinie, Lublińcu, Dąbrówce Wielkiej, Rudzie Śląskiej, Radzionkowie, Lipinach, Chropaczowie, Makoszowach koło Zabrza i wielu innych śląskich miejscowościach. Do zażartych walk z oddziałami dywersyjnymi niemieckiego Freikorpsu doszło w Bielsku, gdzie cofające się od strony Cieszyna oddziały polskiej 21. Dywizji Piechoty (DP) wpadły wprost pod ogień karabinów maszynowych, usytuowanych na strychach domów i wyższych partiach budynków. Straty polskich oddziałów wyniosły prawie 100 zabitych i rannych. Dopiero salwy jednej z wycofujących się polskich baterii jakie wchodziły w skład 21. DP zmusiły dywersantów do wycofania się z zajmowanych pozycji. Podobnie wyglądała sytuacja w śląskiej Pszczynie, gdzie 2 września oddziały polskiej samoobrony wzmocnione kilkoma plutonami polskich żołnierzy toczyły zażarte walki z miejscowymi siłami Freikorpsu zmuszając je ostatecznie do wycofania się z miasta. Oddziały dywersyjne Freikorpsu zaatakowały również Chorzów, gdzie walki ustały dopiero 4 września wraz z wkroczeniem do miasta regularnych jednostek Wehrmachtu. Do jeszcze bardziej dramatycznej sytuacji doszło 3 września w Katowicach. Nacierającym na miasto jednostkom Wehrmachtu opór stawiły oddziały polskiej samoobrony kierowane przez Franciszka Kruczka i Nikodema Renca. Gdy polskim obrońcom udało się powstrzymać nacierające niemieckie oddziały, zostali zaatakowani przez dywersantów Freikorpsu, którzy strzelali nawet do chronionej międzynarodową konwencją kolumny Czerwonego Krzyża. Walki o Katowice, miały wyjątkowo dramatyczny przebieg. Ogromna rolę odegrały w nich grupy dywersyjne Freikorpsu i innych lokalnych niemieckich organizacji, które wydatnie przyśpieszyły opanowanie miasta przez siły Wehrmachtu. Niemieckie bojówki we wszystkich rejonach polskiego Śląska starały się opanować kopalnie, huty, urzędy i punkty strategiczne dla obrony, ale w równym stopniu atakowały oddziały polskiej armii, poważnie opóźniając ich odwrót i uniemożliwiając ewakuację amunicji i sprzętu wojskowego.

Niemieccy dywersanci opanowują Pomorze

Równie aktywne, obok bojówek śląskiego Freikorpsu, były w pierwszych dniach września 1939 r. bojówki pomorskiego Selbstschutzu – niemieckiej organizacji samoobrony. Ich działalnością kierowali z terenu Wolnego Miasta Gdańska Gauleiter Albert Forster oraz Prus Wschodnich SS – Sturmbannführer Ludolf Alvensleben. Główne ich zadanie polegało na paraliżowaniu polskiej obrony na szlaku uderzenia niemieckiej 4. Armii, mającej przeciąć tzw. polski korytarz celem połączenia się z wojskami niemieckiej 3. Armii, nacierającej z kierunku Prus Wschodnich. Przygotowania do działań bojówek Selbstschuzu na Pomorzu trwały wiele tygodni. W ich ramach przysłano, między innymi z Niemiec, kilkudziesięciu oficerów Abwehry, którzy mieli wziąć na siebie główny ciężar kierowania pomorskimi bojówkami niemieckiej V kolumny. Na Pomorze przerzucono również radiostacje, które miały zapewnić ścisłą łączność niemieckich dywersantów z nacierającymi oddziałami Wehrmachtu. Opracowano również cały system porozumiewania się, co miało zapobiec ewentualnym pomyłkom i niepotrzebnym stratom po stronie dywersantów. Głównym celem działania niemieckich grup dywersyjnych miało być niszczenie sieci łączności i transportu polskich wojsk. I tak rzeczywiście było. Już w pierwszych dniach wojny polskie pociągi, zwłaszcza kursujące na odcinku pomiędzy Bydgoszczą, Toruniem i Grudziądzem, systematycznie ostrzeliwane były przez niemieckich dywersantów. W kilku miejscowościach udało im się nawet przeprowadzić skuteczne ataki na dworce kolejowe. Tak było między innymi w Łęgnowie koło Bydgoszczy, gdzie zniszczono zwrotnice i inne urządzenia sterujące ruchem kolejowym. Niemieccy dywersanci na Pomorzu ściśle współpracowali z Luftwaffe, umieszczając znaki w kształcie strzałek kierunkowych, które miały wskazywać niemieckim lotnikom szlaki pochodu lub odwrotu polskich oddziałów. Z kolei nocą miejsca postoju polskich wojsk wskazywane były samolotom Luftwaffe za pomocą rakiet, a ich przemarsze za pomocą płonących stogów siana. Niemieccy dywersanci przebrani w polskie mundury mieszali się również z tłumami polskich uciekinierów, powodując jeszcze większą panikę i zatory na drogach. Zatruwali również studnie i rozmieszczali fałszywe znaki drogowe. Najbardziej jednak szkodliwe okazało się niszczenie przez nich linii łączności pomiędzy polskimi jednostkami. Skutki tego były bardzo wymierne. Już 1 września artyleria 9. Dywizji Piechoty operująca w rejonie Chojnic, nie weszła w porę do boju na skutek przecięcia linii telefonicznych, co pozwoliło załodze niemieckiego pociągu pancernego na opanowanie stacji kolejowej w tym mieście. Podobnie było 3 września w rejonie Grudziądza, gdzie kontratak 67. Pułku Piechoty załamał się z powodu bezczynności polskich baterii, które nie wsparły atakującej polskiej piechoty na skutek przecięcia w kilku punktach polowych kabli telefonicznych. Takich przypadków na Pomorzu było znacznie więcej. Dopiero gdy położenie jednostek Armii „Pomorze” stało się naprawdę tragiczne polskie dowództwo zdecydowało się wydać rozkazy strzelania do każdego, kto samowolnie zbliży się do drutów polowej łączności. Niestety, nie mogło to już zmienić tragicznej sytuacji polskich wojsk na Pomorzu.

Bydgoski poligon niemieckich dywersantów