Zakazana historia - Leszek Pietrzak, Jan Piński, Rafał Przedmojski, Dominik Smyrgała, Leszek Szymowski, Anotni Wręga - ebook

Opis

Zbiór tekstów o najnowszej historii Polski. Autorzy książki to byli oficerowie tajnych służb i dziennikarze śledczy, którzy demaskują "białe plamy" nie zważając na poprawność polityczną. Hasłem przewodnim serii są słowa Józefa Mackiewicza: tylko prawda jest ciekawa.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 221

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,7 (46 ocen)
16
10
11
7
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
KatarzynaWS1974

Z braku laku…

Kocham historię, ale nie propagandę………..
00
przyj0kr

Nie oderwiesz się od lektury

Ciekawe i mało znane elementy naszej historii, które w wyniku różnych potrzeb polityczno medialnych nie są szerzej znane. Niektóre, jako nastolatek, bezpośrednio obserwowałem, nie rozumiejąc co i dlaczego. Smutna konkluzja jest taka, że każda władza, która nie ma na sobą wystarczającej kontroli społecznej, próbuje stosować podobne brudne metody gruntowania tej władzy. Druga konkluzja to taka, że teza o archiwach SB z PRLu w rękach Rosjan wiele wyjaśnia w kwestii niemocy bieżącej polskiej polityki. Polecam lekturę.
00

Popularność




Contents

Leszek Pietrzak, Jan Piński, Rafał Przedmojski,

Dominik Smyrgała, Leszek Szymowski, Antoni J. Wręga

Zakazana historia

Wstęp

„Tylko prawda jest ciekawa” — zauważył Józef Mackiewicz. Ta prosta zasada nie obowiązuje w polskiej historii. Wciąż duża część ­tematów, ma nieoficjalny status tabu. Powody są różne. Na przykład w wypadku opisania tego jak faktycznie wyglądała obrona Westerplatte, niewielu zawodowych historyków ma ochotę na zmierzenie się z mitem. Nie chodzi nawet o to, że faktyczny przebieg obrony nie umniejsza bohaterstwa żołnierzy, tylko jeszcze bardziej pokazuje jakiego męstwa wymagało stawienie czoła znacznie liczniejszemu wrogowi. Historycy boją się pisać, że przynajmniej 6 polskich żołnierzy zostało zastrzelonych przez swoich, w tym 4 za odmowę walki, a major Henryk Sucharski 2 września chciał poddać składnicę. Tematem tabu są również komunistyczne zbrodnie. 27 lat po śmierci ks. Jerzego ­Popiełuszki nie wiemy kto naprawdę dokonał mordu i kto go zlecił, i dlaczego prokurator, który chciał to wyjaśnić stracił pracę. Nie wiemy także, czy komunistyczne tajne służby PRL były zamieszane w zamach na papieża Jana Pawła II. Nikt nie badał także działających pod koniec PRL-u „szwadronów śmierci”. Wiele wskazuje na to, że byli to oficerowie peerelowskich służb mający „licencję na zbijanie” wydaną przez najwyższe władze komunistyczne. Autorzy, wśród nich zawodowi historycy i dziennikarze podejmują te trudne, czasem niewygodne ­tematy w kilkudziesięciu tekstach opisujących wydarzenia od 1927 r. do czasów współczesnych. Zapraszam do lektury.

Jan Piński

Jan Piński

Rafał Przedmojski

Tajemnica Marszałka Piłsudskiego

Jak sanacyjne władze tuszowały morderstwo generała Włodzimierza Zagórskiego.

6 sierpnia 1927 r. o godz. 19.45 na dworzec Warszawa Wileńska w asyście wojskowej eskorty przyjechał generał Włodzimierz Zagórski. Ostatni rok spędził w więzieniu na Antkolu w Wilnie, do którego trafił po majowym przewrocie rok wcześniej, kiedy to stanął po stronie oddziałów wiernych rządowi. Zagórski przetrzymywany był bez wyroku sądu, formalnie pod zarzutem korupcji oraz bezprawnego użycia lotnictwa w czasie walk o stolicę w maju 1926 r. A faktycznie, dlatego że jako dawny zwierzchnik Józefa Piłsudskiego w wywiadzie austriackim dysponował kompromitującymi marszałka informacjami i ­dokumentami.

Według oficjalnej wersji wydarzeń, na dworcu adiutant Piłsudskiego major Wenda poinformował Zagórskiego o tym, że został zwolniony z więzienia i w następnym tygodniu ma się stawić w Belwederze do raportu, po czym zaproponował podwiezienie go samochodem. Nikt już potem generała nie widział. Zdaniem Wendy, Zagórski miał wysiąść z jego auta na Krakowskim Przedmieściu i udał się w kierunku publicznej łaźni. Rządowa prasa sugerowała, że generał w obawie przed czekającym go procesem uciekł za granicę. Tymczasem zeznania świadków, w tym późniejsze publikacje polityków i wojskowych, dowodzą, że 6 sierpnia Zagórski został zamordowany przez zaufanych Piłsudskiego.

Generał brygady Włodzimierz Zagórski był jednym z wyższych rangą wojskowych II Rzeczpospolitej. Urodził się w 1882 r. we Francji, a wychowywał się wraz z bratem w Niemczech. W 1900 r. wstąpił do armii austriackiej. Jedenaście lat później zaczął pracę w wywiadzie austriackim K-Stelle (jego atutem była znajomość sześciu języków). W 1914 r., w stopniu kapitana, został oddelegowany do pełnienia funkcji szefa sztabu tworzących się polskich legionów, które miał nadzorować — jako austriacki oficer. Formalnie został wówczas zwierzchnikiem Józefa Piłsudskiego, który jako agent cesarskiego wywiadu składał mu raporty.

Gdy Niemcy i Austro-Węgry przegrały I wojnę światową, Zagórski włączył się do walk o niepodległość Polski. W czasie wojny z bolszewikami dowodził ochotniczą dywizją, a później został szefem sztabu frontu północnego w armii generała Józefa Hallera. Po zakończeniu walk pozostał w armii. W latach 1924 – 26 był szefem departamentu lotnictwa w Ministerstwie Wojny. Po przewrocie w maju 1926 r. większość aresztowanych dowódców walczących po stronie rządowej szybko wypuszczono na wolność. Jednak kilku wysokiej rangi oficerom postawiono rozmaite zarzuty i osadzono ich w więzieniu. W wypadku Zagórskiego wygodnym pretekstem było postępowanie dyscyplinarne wszczęte przeciw niemu jeszcze w marcu 1926 r. w związku z podejrzeniem korupcji. Po aresztowaniu generała śledztwo w jego sprawie prowadzono opieszale, a wnioski adwokatów o uchylenie aresztu ­ignorowano. Sprawa nabrała przyśpieszenia, gdy pod koniec lipca 1927 r. okazało się, że czas spędzany w wileńskim więzieniu ­Zagórski poświęcił na pisanie pamiętników.

Na początku sierpnia najbliższy współpracownik marszałka ­Piłsudskiego, szef Gabinetu Generalnego Inspektora Sił Zbrojnych podpułkownik Aleksander Prystor zadzwonił do naczelnego prokuratora wojskowego generała Józefa Dańca z pytaniem, jakie formalności muszą być spełnione w celu zwolnienia Zagórskiego z więzienia. „Zwolnienie” odbyło się bardzo nietypowo. 4 sierpnia 1927 r. Wojskowy Sąd Okręgowy (WSO) w Warszawie na wniosek prokuratora pułkownika Stefana Kaczmarka podjął decyzję o zwolnieniu Zagórskiego z aresztu śledczego. Dokument zawierał sformułowanie „winien być bezzwłocznie uwolniony z aresztu śledczego”. Jako datę wystawienia dokumentu wpisano jednak nie 4, lecz 6 sierpnia.

Nakazu nie wysłano do Wilna, tylko wręczono ppłk Prystorowi. Ten wydelegował do Wilna swojego zaufanego podwładnego, kapitana Lucjana Miładowskiego. Dzień później, 5 sierpnia, Miładowski zgłosił się do prokuratora WSO w Wilnie, podpułkownika Edmunda Wełdycza. Wręczył mu zalakowaną kopertę z instrukcjami od Prystora. Prokurator załatwił formalności całkowicie niezgodnie z prawem. Fakt zwolnienia i przewiezienia generała do Warszawy zachował w tajemnicy. O nakazie zwolnienia wydanym przez sąd nie został powiadomiony ani sam Zagórski, ani komendant więzienia.

Scenariusz zwolnienia z więzienia Zagórskiego był łudząco podobny do sposobu, w jaki kilka miesięcy wcześniej zwrócono wolność generałowi Tadeuszowi Rozwadowskiemu, dowódcy wojsk rządowych w czasie zamachu majowego. Rozwadowski po przywiezieniu do Warszawy spotkał się z Piłsudskim, po czym został uwolniony. Tak samo miało to wyglądać w wypadku Zagórskiego. Piłsudski planował spotkać się z nim, a później pojechać pociągiem na rocznicowe spotkanie legionistów do Kalisza. Według oficjalnej wersji, marszałek zmienił jednak plany: odwołał spotkanie z Zagórskim i samochodem (zamiast pociągiem, jak chciał pierwotnie) udał się do Kalisza.

Prowadzący śledztwo w sprawie zniknięcia Zagórskiego major ­Wilhelm Mazurkiewicz udowodnił, że mjr Wenda i towarzyszący mu kpt. Miładowski kłamali, zeznając, że 6 sierpnia byli na dworcu Warszawa Wileńska sami z Zagórskim. Mazurkiewicz ustalił, że towarzyszyło im jeszcze kilku oficerów, a po przybyłego z Wilna Zagórskiego przyjechał więcej niż jeden wojskowy samochód. Drugi, cadillac 24, wypożyczono z I Pułku Szwoleżerów na polecenie pułkownika Bolesława Wieniawy-Długoszowskiego, dowódcy tegoż pułku, jednego z najbardziej zaufanych ludzi marszałka Piłsudskiego. Samochód ten odebrał osobiście mjr Wenda. Dlatego prowadzący śledztwo wezwał na przesłuchanie Wieniawę i Prystora. Wieniawa przez blisko miesiąc ukrywał się przed śledczym, aż doczekał do wysłania dociekliwego prokuratora na urlop. 5 października śledztwo oficjalnie zakończono. Podtrzymano wersję, że gen. Zagórski zdezerterował i gdzieś zniknął. Ministerstwo Spraw ­Wojskowych przesłało do redakcji prasowych pismo mówiące, że publikowanie w sprawie zaginięcia Zagórskiego „wszelkich informacji sprzecznych z rządowym komunikatem, będzie skutkować konfiskatą”.

Wincenty Witos, wielokrotny przedwojenny premier, w swoich pamiętnikach załącza nadesłany mu przez „kogoś z Zakopanego” opis mordu na generale Zagórskim. Według anonimowego listu, Zagórski z dworca został przewieziony do mieszkania Walerego Sławka, kolejnego z zaufanych ludzi Piłsudskiego, pełniącego wówczas funkcję oficera do zadań specjalnych przy radzie ministrów. Domagano się od Zagórskiego wydania kwitów na kwotę 2 tys. austriackich koron, które Piłsudski pobrał w czasach, gdy pracował dla austriackiego wywiadu. Ponieważ Zagórski konsekwentnie odmawiał, na rozkaz Wendy miał być torturowany. Jako zabójcy generała wymienieni są tam mjr Wenda, ppłk żandarmerii Piątkowski, kpt. Myśliszewski oraz komendant ­organizacji „Strzelec” Kowalewski i Józef Łokietek, opryszek powiązany z warszawskim światem przestępczym. Podczas torturowania gen. Zagórskiego kpt. Myśliszewski miał zostać ranny i w następstwie tego został zwolniony w dniu 7 sierpnia ze stanu oficerów (kiedy prowadzący śledztwo chciał sprawdzić tożsamość Myśliszewskiego, otrzymał informację, że oficer o tym nazwisku nie służy w polskim wojsku). Poćwiartowane zwłoki generała miały zostać wrzucone do Wisły w okolicach Wilanowa.

Fakt zabójstwa potwierdza relacja generała Stanisława Kopańskiego (w czasie II wojny światowej dowódca Brygady Strzelców Karpackich, słynnych „szczurów Tobruku”), który w swoich wspomnieniach opisał późniejsze spotkanie Wendy z jego przyjacielem z legionów Stefanem Mossorem w Paryżu. Kopański napisał, że Wenda potwierdził wówczas Mossorowi fakt zamordowania gen. Zagórskiego.

Inna hipoteza mówi o tym, że gen. Zagórskiego dowieziono jednak do Belwederu i tam doszło do zabójstwa, które było wynikiem rękoczynów po gwałtownej słownej utarczce między Zagórskim i Piłsudskim. Tłumaczyłoby to nagłą zmianę planów marszałka i to, że przyjechał na rocznicowy zjazd w Kaliszu samochodem. Obie wersje wzajemnie się nie wykluczają.

Zagórski był postacią zbyt znaną, aby zbrodnię utrzymać w tajemnicy. 9 sierpnia wiadomość o zwolnieniu go z więzienia podały wszystkie warszawskie dzienniki. Tego samego dnia kuzynka generała Irena Zagórska dotarła do mjr Wendy, żądając wyjaśnień. Dzień później naczelny prokurator wojskowy gen. Daniec wystosował do płk Kaczmarka tajne pismo (sygnowane „bardzo pilne”). Wygląda ono na „podkładkę”, mającą uwiarygodnić oficjalną wersję, że marszałek nie spotkał się ze zwolnionym Zagórskim, gdyż rozmowę planowaną najpierw na 6 sierpnia przełożył do czasu swojego powrotu ze Zjazdu Legionistów w Kaliszu, a w tym czasie Zagórski gdzieś zniknął. Daniec ­nakazuje wszczęcie dochodzenia, które ma wyjaśnić, co się stało

z generałem. 11 sierpnia do płk Kaczmarka wpłynęło kolejne pismo nakazujące rozpoczęcie poszukiwań gen. Zagórskiego jako podejrzanego o dezercję. Podpisał się pod nim ppłk Józef Beck, szef Gabinetu ­Ministra Spraw Wojskowych, późniejszy minister spraw zagranicznych. Pismo to nie ma daty i nie przeszło w ogóle przez sekretariat szefa gabinetu. 13 sierpnia za Zagórskim wysłano list gończy.

Dlaczego Józef Piłsudski miałby dążyć do pozbycia się Zagórskiego? Zagórski dysponował materiałami kompromitującymi marszałka, dotyczącymi jego współpracy z wywiadem austriackim. Wiadomo było, że w wiezieniu napisał pamiętniki. Agenturalne epizody miał na koncie niejeden znany oficer czy polityk odrodzonej Rzeczypospolitej. Samo w sobie nie przesądzało to jeszcze o złamaniu kariery (takie były realia okresu zaborów). Sęk w tym, że Piłsudski kategorycznie zaprzeczał jakoby kiedykolwiek trudnił się szpiegostwem. „Wszelkimi metodami zacierali ślady tej współpracy” — ocenił Jędrzej Giertych w swej książce „Józef Piłsudski 1914 – 19”. Na dodatek sięgnął w maju 1926 r. po władzę pod hasłem sanacji, czyli uzdrowienia przeżartego korupcją państwa, wielokrotnie zarzucając szpiegostwo swoim przeciwnikom politycznym. Ujawnienie wówczas faktu brania przez Piłsudskiego pieniędzy od wywiadu austriackiego byłoby dla niego i jego zwolenników propagandową klęską. Jak na ironię, dzień po ­zaginięciu gen. Zagórskiego, 7 sierpnia 1927 r., marszałek Piłsudski podczas Zjazdu Legionistów w Kaliszu wygłosił przemowę pod hasłem „Strzeżcie się obcych agentur”.

Hipotezę o morderstwie i bezpośrednim związku z nim marszałka i jego otoczenia potwierdzają późniejsze losy osób zamieszanych w tę sprawę. Trudno oprzeć się wrażeniu, że wykonawców „mokrej roboty” wynagrodzono, jednocześnie zamykając im w ten sposób usta. Ppłk Aleksander Prystor był potem kolejno ministrem, premierem i marszałkiem Senatu. Płk Stefan Kaczmarek został sędzią Najwyższego Sądu Wojskowego, mjr Zygmunt Wenda wicemarszałkiem sejmu. Kpt. Lucjan Miładowski awansował na stopień majora i do śmierci marszałka był jego przybocznym adiutantem. Kariery nie zrobił natomiast prowadzący w tej sprawie śledztwo mjr Wilhelm ­Mazurkiewicz. Został „zesłany” na stanowisko podprokuratora do Brześcia nad Bugiem.

Leszek Pietrzak

Niechciana wojna

Józef Beck był zwolennikiem kompromisu z III Rzeszą. Wygłaszając 5 maja 1939 r. słynne antyniemieckie przemówienie ratował swoją słabnącą pozycję polityczną.

„My w Polsce nie znamy pojęcia pokoju za wszelka cenę. Jest jedna rzecz w życiu narodów i państw, która jest bezcenna: tą rzeczą jest honor” — te słowa Ministra Spraw Zagranicznych Józefa Becka wygłoszone 5 maja 1939 r. z trybuny sejmowej przeszły do historii. Do dziś są symbolem polskiego patriotyzmu i racji stanu. Sam minister zaś zapamiętany został jako ten, który wypowiedział najświętszą dla Polaków prawdę, a nie polityk, którego działania okazały się nieskuteczne i doprowadziły do przegranej wojny, a w konsekwencji do utraty suwerenności na blisko pół wieku. W rzeczywistości ta część elity rządzącej II Rzeczypospolitą, do której zaliczał się Beck nie chciała wojny, a jedynie jak najlepszego kompromisu z hitlerowską III Rzeszą. Antyniemiecka wymowa przemówienia w Sejmie była wyłącznie na użytek naszej propagandy. Beck w dalszym ciągu starał się porozumieć z Niemcami. „Z nagrobka swojej polityki Beck zbudował sobie piedestał” — skomentował przemówienie Stanisław Cat-Mackiewicz.

Na przełomie 1938/1939 r. w Europie trwał kryzys polityczny, wywołany coraz bardziej roszczeniową i dominującą polityką zagraniczną III Rzeszy. Z tej perspektywy Polska jako kraj sąsiadujący z Niemcami znalazła się w centrum europejskiej polityki. Na początku 1939 r. w rządzącym w Polsce obozie piłsudczyków istniały dwa diametralnie odmienne spojrzenia na sprawy stosunków z nazistowskimi Niemcami. Z jednej strony była to militarystyczna koncepcja marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego („nie oddamy ani guzika”), z drugiej zaś strony, zupełnie odmienna koncepcja przewidująca możliwość porozumienia z Niemcami. O ile ta pierwsza koncepcja zyskiwała w końcu lat 30. coraz więcej zwolenników, o tyle podwaliny tej drugiej koncepcji stworzone zostały jeszcze w latach 1933 – 1934 przez Józefa Piłsudskiego i jego wiernego ucznia Józefa Becka. Wówczas wobec odmowy Francji uczestniczenia w prewencyjnej wojnie przeciwko Hitlerowi Piłsudski zaczął forsować ocieplenie stosunków z Niemcami. Przyjazne stosunki miały pozwolić realnie poszerzyć wpływy Polski na wschodzie. W konsekwencji Polska miała wzmocnić swoją pozycję wobec bolszewickiej Rosji: wielkiej antypatii Piłsudskiego. Po śmierci Piłsudskiego Beck mając mocną pozycję polityczną dążył do zbliżenia Polski z III Rzeszą. Za takim rozwiązaniem przemawiały chłodne racje polityczne. Dla III Rzeszy państwa zachodu były nieprzychylne, ale obliczalne i racjonalne. Natomiast Polska zawsze była nieracjonalna. W ocenie Hitlera prawdziwe zagrożenie polityczne, a nawet militarne groziło ze Wschodu, zwłaszcza w sytuacji, gdyby doszło do konfliktu Niemiec z Zachodem. Dlatego Hitler nawet, gdyby — jak się przyjmuje — nie chciał i tak musiał porozumieć się z Polską, gdyż była ona kluczem do pozycji III Rzeszy w Europie. Z kolei Beck wiedział, że w wypadku konfliktu zbrojnego z Niemcami nie mamy żadnych szans, co wynikało z ogromnej różnicy w rozwoju i potencjale obu państw (chociażby ­demograficznym). Ten sam racjonalizm mówił mu również, że podpisane w latach trzydziestych układy o nieagresji najpierw z Rosjanami, a później z Niemcami były rozwiązaniem tymczasowym i nie mogą trwać wiecznie. Wiedział bowiem o tym już sam Józef Piłsudski stwierdzając kiedyś, że „Polska siedzi teraz na 2 stołkach. To nie może trwać długo. Musimy wiedzieć z którego naprzód spadniemy i kiedy”. To właśnie te przekonania Becka legły u podstaw dalszego szukania porozumienia z Niemcami.

Jednak jesienią 1938 r. po zajęciu Zaolzia Beck zaczął gwałtownie tracić wpływy w obozie sanacyjnym. Było to spowodowane ofensywą polityczną Rydza-Śmigłego, mającego aspiracje zostania nowym wodzem państwa. Narastający w kraju kult polskiej armii i podsycana antyniemieckość wymuszały na nim działanie. Ówczesne problemy Becka dobrze ilustrują słowa brytyjskiego dyplomaty Franka Savery’ego, który zanotował słowa nestora ludowców Wincentego Witosa: „Gdańsk trzeba oddać Niemcom, bo nie możemy o niego robić wojny, ale niech oddaje go Beck, a my, opozycja, potem Becka za to wylejemy i zajmiemy jego miejsce”. Słabnąca pozycja polityczna sprawiła, że Beck realnie zaczął bać się utraty swojego stanowiska, a w konsekwencji Rydz-Śmigły i jego otoczenie zdołają narzucić Polsce konfrontacyjny kurs wobec Niemiec. Beck wiedział, że walczy o polityczne przetrwanie i musi zrobić coś, co będzie wbrew jego dążeniom, ale wzmocni jego pozycję polityczną. Próby osiągnięcia kompromisu z nazistami jakie podejmował na przełomie stycznia i lutego 1939 r. nie przyniosły efektu. W marcu 1939 r. ogłoszona w Polsce mobilizacja, spowodowała zamrożenie wysiłków polskiej dyplomacji na prawie miesiąc. Nie oznaczało to jednak, że wzajemne odnoszenie się obu stron miało wówczas charakter wyłącznie wrogi. W drugiej połowie kwietnia 1939 r. Beck ponownie podjął inicjatywę na rzecz odtwarzania polsko — niemieckich kontaktów i ich przychylnej atmosfery. To właśnie z jego inicjatywy prezydent RP Ignacy Mościcki wysłał Adolfowi Hitlerowi w dniu urodzin 20 kwietnia 1939 r. życzenia pomyślności (niekoniecznie dalszych sukcesów). W odpowiedzi Hitler złożył stronie polskiej życzenia z okazji rocznicy 3 maja. Takich gestów było znacznie więcej. Klimat wydawał się ocieplać. Beck pomimo niemieckich propozycji wobec Gdańska i korytarza przez Pomorze chciał kompromisu z III Rzeszą. Problem polegał na tym, że musiał liczyć się nie tylko z silną opozycją wewnątrz obozu rządzącego, ale także z opozycją taką jak wspominany Wincenty Witos, która zdając sobie sprawę z tego, że realia polityczne (stosunek potencjałów gospodarczych i wojskowych) zmuszają Polskę do ustępstw, chciała na tych decyzjach zbić kapitał polityczny.

Na podjęcie przez Becka akcji politycznej niewątpliwie bezpośredni wpływ miało przemówienie Hitlera w Reichstagu 28 kwietnia 1939 r., które polska propaganda uznała za wyjątkowe antypolskie i zapowiadające wojnę. W rzeczywistości jednak w przemówieniu Hitlera znajdują się bardzo wyraźne nurty kompromisowe, czy wręcz pokojowe, które przez 70 lat były skrzętnie pomijane w przekazie historycznym. Najważniejszym przesłaniem tego przemówienia było publiczne zaoferowanie stronie polskiej rozpoczęcia negocjacji w sprawie wypracowania kompromisu względem spornych kwestii, które wielokrotnie były poruszane w rozmowach z Beckiem. Hitler oczywiście wymawiał dotychczasowy układ polsko — niemiecki z 1934 r., sprowadzając niejako wzajemne stosunki do zera, ale tylko po to, by stworzyć płaszczyznę do ich ponownego ułożenia. Hitler wprost zapraszał do rozmów: „jestem do nich gotowy i życzliwie nastawiony” — przekonywał na koniec polskiej części swego przemówienia. Nie były to gesty wrogości, choć oczywiście Hitler sugerował również niebezpieczeństwo zbrojnej konfrontacji. Jednak w dyplomacji tego typu stwierdzenia są na porządku dziennym. Tydzień po wystąpieniu Hitlera przyszła kolej na polskiego ministra spraw zagranicznych. Beck odpowiadając mu skierował swoje przemówienie na forum wewnętrzne, a nie do samego kanclerza III Rzeszy. Wymusiło to na nim nadanie przemówieniu wojowniczego charakteru i przejaskrawienie aktualnych stosunków z Niemcami. Innego wyjścia nie było. Pozycja Becka w rządzie nadal słabła, a opinia publiczna była mu coraz bardziej niechętna. Beck używając współczesnego języka potocznego musiał pójść „po bandzie”, aby ocalić resztki swoich politycznych wpływów. Wygłoszone przez niego przemówienie nie zawierało akcentów jednoznacznie niemieckich. Tak jak przemówienie Hitlera kończyło się otwarciem drogi do negocjacji. Beck dość mocno podkreślił, że „pokój jest na pewno celem ciężkiej i wytężonej pracy dyplomacji polskiej”, a rząd polski jest skłonny do „ponownego uregulowania stosunków polsko — niemieckich na zasadzie dobrego sąsiedztwa”. W ten sposób Beck w warstwie zasadniczej zostawił otwarte drzwi do kompromisu z Niemcami. Tak też jego ogólną wymowę odebrano w Berlinie. Jednak to nie słowa o możliwości kompromisu z Niemcami przeszły do polskiej historii na trwałe. Gdy Beck mówił o pokoju i honorze słowa te spotkały się z długotrwałą owacją obecnych w Sejmie posłów i członków władz państwa. Sanacyjna prasa cytując te słowa, a pomijając ­zademonstrowany w przemówieniu kierunek pojednawczy szybko uczyniła z przemówienia Becka wezwanie do walki z Niemcami. W ten sposób zwolennik ustępstw wobec Niemiec stał się symbolem oporu wobec ich roszczeń.

Wiele wskazuje, że był to świadomy zabieg medialny. Beck był wytrawnym dyplomatą, zdecydowanie górującym inteligencją nad przedstawicielami ówczesnej elity rządzącej Rzeczypospolitą i doskonale wiedział co mówi i do kogo mówi. Wiedział, że te słowa zjednają mu zwolenników i sympatie opinii publicznej. Nawet radykalne odłamy obozu narodowego uznały ją za dobrą z powodu swojej wojowniczości. Ten historyczny przekaz sejmowej mowy Becka przetrwał w niezmiennej postaci do naszych czasów. Jego słowa były wielokrotnie cytowane w ostatnim czasie przez stacje telewizyjne i radiowe i konstatowane jako przykład najczystszego patriotyzmu i walki o polskie interesy w Europie.

Tymczasem Beck wygłaszając wojownicze tezy swojego przemówienia najzwyczajniej ratował swoją pozycję w sanacyjnym układzie rządzącym. Wojny z Niemcami, tak jak Marszałek Piłsudski, nie chciał. Pokazanie woli kompromisu, w celu uniknięcia wojny, było dla niego ważniejsze. To, że jego kompromisowa polityka w następnych miesiącach — mimo jego usilnych starań — poniosła fiasko, sprawiło iż w świadomości narodowej ta próba zapobieżenia wojnie nie istnieje.

Jan Piński

Rafał Przedmojski

Jak naprawdę broniono Westerplatte

„Weisse Flagge auf Westerplatte... warten, weisse Flagge...” (biała flaga nad Westerplatte... czekajcie, biała flaga) — taki meldunek otrzymał dowódca niemieckiej kompani szturmowej porucznik Walter Schug na Westerplatte 2 września około godziny 19.30. Chwilę ­później flaga oznaczająca kapitulację polskiej placówki znikła. Na Westerplatte doszło do buntu oficerów i odsunięcia od dowodzenia majora Henryka Sucharskiego; od tego momentu obroną dowodził kapitan Franciszek Dąbrowski. Później od polskich kul zginęło co najmniej sześciu obrońców Westerplatte.

Pierwszą znaną ofiarą jest starszy legionista Jan Gębura, który na rozkaz Sucharskiego wywieszał białą flagę. Kolejny żołnierz, legionista Mieczysław Krzak, został zastrzelony przez swoich przez pomyłkę. O innych ofiarach wiemy z niemieckich meldunków. 8 września 1939 r. w komunikacie niemieckiej kompanii szturmowej podano, że na ­Westerplatte w pobliżu polskiego bunkra i budynku elektrowni znaleziono w grobie zakrytym gałęziami ciała czterech polskich żołnierzy. Polskie relacje o tym milczą, gdyż mężczyźni zostali zastrzeleni 2 września za odmowę walki. Nikt nigdy nie chciał ustalić, ilu naprawdę było obrońców Westerplatte (według szacunków, od 214 do 230 osób). Starannie przemilczano niewygodne dla polskiego mitu niemieckie źródła. Oficjalnie polska strona przyznała się do 15 zabitych, ale równie dobrze ta liczba może być dwa razy większa.

— Heniek, nie licz na żadną pomoc, nie macie tutaj żadnej szansy. Gdańsk jest odcięty. Uważaj jutro rano, Niemcy uderzą, nie dajcie się zaskoczyć. Ty dowodzisz i ty decydujesz. Jak uznasz, że opór nie ma szans, wiesz, co robić. Nie daj się tylko zaskoczyć — poinformował 31 sierpnia majora Sucharskiego podpułkownik Wincenty Sobociński z Komisariatu Generalnego RP w Gdańsku. „Sucharski wyszedł

z sinozieloną twarzą” — relacjonował kapral Mieczysław Wróbel, jeden z obrońców, mimowolny świadek rozmowy. O prawdziwym celu ­wizyty Sobocińskiego pozostali oficerowie z Westerplatte dowiedzieli się po wojnie. 1 września o godzinie 4.48 przebywający w porcie gdańskim z kurtuazyjną wizytą pancernik „Schleswig-Holstein” otworzył ogień w kierunku Westerplatte. W pierwszym ataku uczestniczyła ­elitarna kompania szturmowa marynarki niemieckiej — 225 żołnierzy. Polacy nie dali się zaskoczyć. Na prośbę porucznika Leona Pająka, ­dowódcy południowego odcinka obrony, użyto moździerzy. Niemcy zostali zdziesiątkowani. Na niemiecki okręt dotarły meldunki o dużych stratach i prośba o przysłanie dodatkowego personelu medycznego. O 6.20 Niemcy przerwali natarcie. O tym, jak bardzo byli zaskoczeni silnym oporem, świadczy fakt, że około godziny siódmej blisko terenu walk pojawił się prezydent Senatu Wolnego Miasta Gdańska Artur Greiser. Ubrany w galowy mundur SS chciał odbyć spacer po zdobytej składnicy. W tej sytuacji pancernik wznowił ostrzał. Ciężko ranny został por. Pająk. O godzinie 8.55 Niemcy rozpoczęli kolejny atak. Polacy opuścili placówkę Prom i wycofali się do wartowni nr 1, ale natarcie odparli.

Po krwawej łaźni 1 września Niemcy uważali, że Polacy dysponują siecią bunkrów połączonych podziemnymi przejściami oraz strzelcami wyborowymi na drzewach. Westerplatte zainteresował się Hitler, więc sprawa stała się prestiżowa. Na żądanie fuehrera zdobycie Westerplatte wyznaczono na 2 września. Po wyjaśnieniach Hitler przestał jednak naciskać. 2 września o 18.30 obszar Westerplatte o powierzchni 0,3 km2 zbombardowało około 60 bombowców nurkujących Ju 87B Stuka. Kilkunastu polskich żołnierzy doznało szoku nerwowego, część próbowała uciec ze stanowisk. Myślano, że Niemcy użyli gazu. Trafiona bezpośrednio wartownia nr 5 stała się grobem załogi. Dobrze znane są relacje z wartowni nr 1, gdy w trakcie nalotu dowódca groził użyciem broni uciekającym żołnierzom. Załamany skutkami nalotu major Sucharski kazał wywiesić białą flagę, rozkazał też spalenie szyfrów i tajnej dokumentacji.

Flagę rozkazał zdjąć kpt. Franciszek Dąbrowski. Major Sucharski załamał się i doznał ataku epilepsji. Został skrępowany pasami oficerskimi, z kawałkiem drewna w ustach. Po środkach uspokajających ­zaaplikowanych przez kapitana Mieczysława Słabego, lekarza, dochodził do siebie kilka dni. „Ojciec opowiadał mi, że pod słowem honoru zobowiązali się do zachowania tajemnicy o stanie mjr. Sucharskiego, aby nie niszczyć morale załogi” — wspominała w 2004 r. Elżbieta Hojka, córka kpt. Dąbrowskiego. Historia o kryzysie dowodzenia na Westerplatte jest znana jest od 1993 r. z publikacji Janusza Roszko, który przytoczył relacje kapitana Dąbrowskiego. W publikacji pominięto jednak szczegółowe opisanie dramatu załogi, zapewne z obawy o reakcję na zderzenie prawdy z mitem. Dramat ten nie skończył się 2 września. Niemcy postanowili ściągnąć posiłki. Wieczorem 2 września samolotami Ju 52 przerzucono kompanię saperów z Rosslau-Dessau pod dowództwem ppłk Carla Henkego. Ten po zapoznaniu się z sytuacją postulował dalsze rozpoznanie polskich stanowisk, ściągnięcie czołgów, ciężkich moździerzy, łodzi szturmowych dla rozszerzenia natarcia, a nawet pociągu pancernego. Już po kapitulacji pokazywano polskim oficerom zdjęcia lotnicze, na których zaznaczono m.in. sześć „kopuł pancernych”. Faktycznie były to kopy siana ściętego w ostatnich dniach sierpnia. Od 1 września po godz. 14.00 Westerplatte nie było już atakowane przez piechotę. Prowadzono jedynie rozpoznanie stanowisk. Szturm miał się odbyć rankiem 8 września.

Major Sucharski doszedł do siebie 5 września. Na naradach dowództwa 5 i 6 września zgłosił propozycje kapitulacji. Wobec sprzeciwu kapitana Dąbrowskiego i porucznika Stefana Grodeckiego decyzji nie podjęto. 7 września „Schleswig-Holstein” przeprowadził kolejny ostrzał. Niemcom udało się zupełnie odkryć wartownię nr 2. Tym ­razem Sucharski nie konsultował swojej decyzji i o 9.45 Westerplatte skapitulowało. Ta decyzja uratowała wielu rannych. „Gdyby tylko dowodził major Sucharski, poddalibyśmy się za wcześnie, gdyby był tylko kapitan Dąbrowski, byłyby drugie Termopile” — powiedział porucznik Leon Pająk wiosną 1962 r. na pogrzebie swojego dowódcy, kapitana Dąbrowskiego.

Leszek Pietrzak

Armia zbrodniarzy

Kampania niemieckiego Wermachtu w Polsce we wrześniu 1939 r. jest w Niemczech nadal postrzegana jako rycerskie zmagania, prowadzone w granicach obowiązującego prawa wojennego.

Ma ona równoważyć hitlerowską politykę eksterminacji polskiego społeczeństwa.

„Niemcy widziały w Polsce militarne zagrożenie i m.in. dlatego musiały ją zaatakować” — twierdzi były Generał major Bundeswehry Gerd Shultze-Rhonhof. „Dla wielu uczestników wojny z Polską nie była ona tylko walką o uwolnienie niemieckiej mniejszości, o zjednoczenie Gdańska i swobodne połączenie Prus Wschodnich z resztą kraju. Była również rozrachunkiem z polską potęgą wojskową, która w przeszłości wielokrotnie i bez skrupułów próbowała wykorzystać swoją przewagę nad Niemcami” — twierdzi. Jego ksiązka Der Krieg, der viele Vetter hatte zawiera dużo więcej tego typu wniosków. Ten emerytowany historyk wojskowości pisze to co niemiecka opinia publiczna chce przeczytać. Niemcy nadal są utwierdzani w przekonaniu, że zbrodnie wojenne zaczęły się dopiero z chwilą wybuchu wojny ze Związkiem Sowieckim w 1941 r. Obraz polskiej kampanii Wermachtu w we wrześniu 1939 r. jest obrazem wojny, która toczyła się przy zachowaniu międzynarodowych konwencji o jej prowadzeniu. Nie ma w nim miejsca na zbrodnie wojenne jakich dopuścił się Wermacht wobec polskiej ludności cywilnej. Dla niemieckich mediów i niemieckiego wymiaru sprawiedliwości Wermacht we wrześniu 1939 r. w Polsce walczył twardo, ale nie popełniał zbrodni wojennych. Jeśli zaś już zdarzały się jednostkowe sytuacje, w których pojedynczym niemieckim żołnierzom zdarzało się naruszyć wojenne prawo, to zazwyczaj stawali oni przed niemieckimi sądami wojskowymi, które ich za to stanowczo karały. Poza tym, zdaniem niemieckiej opinii publicznej, wszystkie takie przypadki miało związek ze spontaniczną reakcją niemieckich żołnierzy na przypadki mordowania mieszkających w Polsce Niemców. Niemiecka opinia uważa jednak, że w przypadku polskiej kampanii z września 1939 r. nie może być mowy, o żadnym prowadzeniu wojny wbrew międzynarodowemu prawu, czy wyniszczaniu polskiego narodu. Taka obowiązująca nadal wykładnia sprawia, że w oczach większości współczesnych Niemców Wermacht nie jest ­kojarzony z hitleryzmem i jego zbrodniami. Pomimo wielu nowych publikacji polskich i niemieckich historyków, czy zorganizowanych na ten temat wystaw w samych Niemczech wydaje się, że opinia publiczna w Niemczech została zaimpregnowana na historyczne fakty i nadal całkowicie podziela wygodną dla Niemiec a obowiązującą od wielu lat interpretację polsko — niemieckiej wojny we wrześniu 1939 r.

Agresja niemieckiego Wermachtu na Polskę w dniu 1 września 1939 r., od razu zaczęła się od zbrodni wojennej. Jej ofiarą było niewielkie i nikomu wówczas nie znane polskie miasteczko, leżący 15 km od niemieckiej granicy Wieluń. To właśnie tutaj niemieckie lotnictwo szturmowe dokonało dokładnie zaplanowanej zbrodni na polskiej ludności. Pierwsze bomby zrzucone przez niemieckie samoloty spadły od razu na chronione międzynarodowym prawem wojennym obiekty szpitala Wszystkich Świętych i znajdujący się opodal budynek oddziału położniczego. Kolejne niemieckie bomby dosięgły również chronione międzynarodowymi konwencjami budynki wieluńskich kościołów. W rezultacie całego niemieckiego ataku lotniczego, Wieluń stał się opustoszałą płonącą ruiną. Zginęło co najmniej 1200 mieszkańców miasta, w tym wiele kobiet i dzieci. W mieście nie było znanych strategicznych obiektów, ani nie stacjonowały polskie jednostki frontowe. Atak na Wieluń nie był pomyłką, ale dobrze zaplanowaną akcją dowództwa niemieckiego Luftwaffe, które wieczorem 31 sierpnia 1939 r., wydało rozkaz totalnego zbombardowania polskiego miasteczka. Wieluń był pierwszym poligonem niemieckiej Luftwaffe, które trenowało masowe bombardowanie cywilów w polskich miastach. Największe z nich miały miejsce w przypadku polskiej stolicy, która utraciła wiele swoich zabytków i poniosła tysiące nie potrzebnych ofiar wśród ludności cywilnej. Bombardowania zadecydowały o kapitulacji stolicy. I w tym przypadku barbarzyństwo Luftwaffe było pozbawione granic wyznaczonych międzynarodowymi konwencjami o prowadzeniu wojny. Dzisiaj wiemy już na pewno, że niemiecki nalot na Wieluń rankiem 1 września 1939 r., świadomie przekreślał międzynarodowe prawo wojenne. Był to czytelny dla wszystkich sygnał, że od tej pory niemiecki Wermacht wyznacza nowe reguły wojny. We wrześniu 1939 r. niemiecki Wermacht jeszcze wiele w Polsce razy łamał międzynarodowe konwencje o prowadzeniu wojny. Łamał je rozstrzeliwując prawie 8 tysięcy polskich cywili., atakując uciekającą w panice ludność na drogach i bezdrożach, łamał je bombardując bez skrupułów miasta. Łamał je również odmawiając cywilnym obrońcom napadniętej Polski przewidzianego międzynarodowym prawem statusu jeńców, czego symbolem stali się obrońcy poczty polskiej w Gdańsku skazani na śmierć przez sądy III Rzeszy (według konwencji haskiej z 1907 r. przysługiwał im status jeńców wojennych). Ale przede wszystkim złamał je napadając na Polskę bez wypowiedzenia jej wojny (wojna de iure zaczęła się dopiero 3 września 1939 r., gdy Francja i Wielka ­Brytania wypowiedziały wojnę Niemcom). Rzecz jednak nie tylko w sposobie prowadzenia wojny z Polską. We wrześniu 1939 r. Wermacht stał sie również współuczestnikiem planowania przez przywódców III Rzeszy zbrodni wobec elity polskiego społeczeństwa. Dowództwo Wermachtu miało pełną wiedzę na temat prowadzonej na tyłach swoich armii „Akcji Tanneberg”, w ramach której pacyfikowano polską ludność, dokonując propagandowych egzekucji. Gdy 12 września 1939 r. dowództwo Wermachtu wzięło udział w naradzie w Jełowej na Śląsku, na której Adolf Hitler nakazywał „masowe niszczenie polskiej inteligencji”, jego szef gen. Wilhelm Keitel przytakiwał Hitlerowi z aprobatą. W ten sposób już we wrześniu 1939 r. Wermacht stał się nie tylko wykonawcą wojennych planów Hitlera, ale i uczestnikiem jego zbrodni na polskich elitach.