Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Dr Leszek Pietrzak już po raz 13. zajmuje się odkłamywaniem najnowszej historii Polski. Łączy wiedzę i warsztat historyka z doświadczeniem pracy w tajnych służbach III RP (Urząd Ochrony Państwa), a także instytucjach, które jako jedyne odniosły pewne sukcesy na polu dekomunizacji: Instytut Pamięci Narodowej i Komisja Weryfikacyjna Wojskowych Służb Informacyjnych.
Tym razem dr Leszek Pietrzak wziął na warsztat zapomnianą zdradę Polski przez sojuszników w 1920 r. Gdy my stawialiśmy czoła bolszewickiej nawałnicy, Wielka Brytania i Francja dogadywały się, jak naszym kosztem zaspokoić apetyty tej barbarii.
Kolejnym polecanym tekstem jest "W sidłach układu wiedeńskiego". Jest on bezkompromisową analizą powiązań gospodarczych i towarzyskich ludzi mających wpływ na kształt obecnej Polski.
Dr Leszek Pietrzak nie boi się nazywać rzeczy po imieniu. Wychodzi bowiem z założenia, że tylko wtedy, gdy nie będziemy sami się okłamywać historia czegoś nas nauczy. Zapraszamy do lektury!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 157
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Leszek Pietrzak
Zakazana Historia
13
Wydawnictwo Penelopa
© Copyright Wydawnictwo Penelopa & Leszek Pietrzak
Skład:
Robert Lijka
Projekt graficzny okładki:
Dariusz Krupa
Redakcja:
Jan Piński
ISBN: 978-83-62908-05-9
Wydawca:
Jerzy Moraś
Wydawnictwo „Penelopa” sp. z o.o
ul.Grażyny 13/lok.7
Druk:
Petit-skład-druk-oprawa
Wojciech Guz i Wspólnicy
Spółka Komandytowa
ul.Tokarska 13
20-210 Lublin
Wydanie I
Warszawa 2015
Wstęp
Jerzy Giedroyc powiedział kiedyś: „Historia Polski jest jedną z najbardziej zakłamanych historii, jakie znam”. Ta diagnoza jest aktualna nawet dziś, 26 lat po odzyskaniu przez Polskę niepodległości.
Komuniści uczynili z fałszowania historii narzędzie kontroli społeczeństwa. Przejęcie władzy na sowieckich bagnetach nazywali wyzwoleniem, polskich patriotów, którzy ich zwalczali – bandytami. Komuniści zdobyli władzę, pozycje w społeczeństwie i majątek. Ich dzieci w większości wypadków utrzymały ów awans społecznych. Dziś są wpływowymi osobami i bynajmniej nie uśmiecha się im czytać, że dziadek czy pradziadek byli sowieckimi pachołkami czy też pospolitymi zbrodniarzami.
Dr Leszek Pietrzak już po raz 13 zajmuje się odkłamywaniem najnowszej historii Polski. Łączy wiedzę i warsztat historyka z doświadczeniem pracy w tajnych służbach III RP (Urząd Ochrony Państwa), a także instytucjach, które jako jedyne odniosły pewne sukcesy na polu dekomunizacji: Instytut Pamięci Narodowej i Komisja Weryfikacyjna Wojskowych Służb Informacyjnych.
Tym razem dr Pietrzak wziął na warsztat zapomnianą zdradę Polski przez sojuszników w 1920 r. Gdy my stawialiśmy czoła bolszewickiej nawałnicy, Wielka Brytania i Francja dogadywały się jak naszym kosztem zaspokoić apetyty tej barbarii.
Kolejnym tekstem wartym polecenia jest „W sidłach układu wiedeńskiego” bezkompromisowo analizujący powiązania gospodarcze i towarzyskie ludzi mających wpływ na kształt obecnej Polski.
To właśnie główna zaleta esejów Leszka Pietrzaka, który nie boi się nazywać rzeczy po imieniu. Tylko bowiem wtedy historia czegoś będzie mogła nas nauczyć, jeżeli nie będziemy się sami okłamywać.
Jan Piński
Zapomniana zdrada Polski
Gdy w lecie 1920r. polska armia stawiała zacięty opór siłom bolszewickim, Wielka Brytania usiłowała zawrzeć pokój z Sowietami i to kosztem polskiej niepodległości!
I wojna światowa przyniosła Polsce niepodległość. Podpisany 28 czerwca 1919r. traktat wersalski, ustalił nowy porządek w Europie. Wielka czwórka (Francja, Wielka Brytania, USA i Włochy) zgodziła się na istnienie Polski na nowej mapie Europy. Nie była to jednak zgoda bezwarunkowa. Polska musiała zaakceptować nie tylko wyznaczone w traktacie wersalskim granice z Niemcami, ale także zawartą w artykule 87. traktatu formułę, że „granice Polski nieokreślone w traktacie, będą oznaczone później przez główne Mocarstwa Sprzymierzone i Stowarzyszone”. De facto alianci w ten sposób zastrzegli sobie, że to oni będą ostatecznie decydowali o polskich granicach. Chodziło przede wszystkim o granicę wschodnią Polski i to, jak zostanie ona w przyszłości wytyczona. Zadaniem tym zajęła się powołana w trakcie wersalskiej konferencji Komisja do Spraw Polskich. Przygotowała ona nawet projekt tymczasowego przebiegu tej granicy. Jej kształt został zaakceptowany w deklaracji Rady Najwyższej Mocarstw Sprzymierzonych i Stowarzyszonych z 8 grudnia 1919r. Granica ta miała przebiegać wzdłuż linii Bugu, pozostawiając po stronie rosyjskiej Wilno, Grodno, Brześć, i terytoria, które Rosja zagarnęła w wyniku rozbiorów Rzeczypospolitej w latach 1772-1795. W gruncie rzeczy była to granica, którą Rosja wyznaczyła na Kongresie Wiedeńskim w 1815r., kiedy to utworzone zostało kadłubowe Królestwo Polskie. Rada Najwyższa Sprzymierzonych zastrzegła jednocześnie w wydanej wówczas deklaracji, że prawa do roszczeń, z jakimi Polska mogłaby wystąpić w stosunku do terytoriów położonych na wschód od wymienionej linii, są wyraźnie zarezerwowane. Oznaczało to, że to alianci będą decydowali o ostatecznym kształcie przyszłej granicy Polski na Wschodzie. Pierwszym faktycznym krokiem realizacji tej polityki była sprawa dokonanego podziału Galicji Wschodniej. Mocarstwa Sprzymierzone nadały Polsce mandat na administrowanie tymi terenami jedynie na okres 25 lat i to pod ścisłą kontrolą Ligi Narodów – nowej instytucji mającej pilnować ładu wersalskiego w Europie. Krótko mówiąc, już wówczas stworzone zostały ramy do appeasement - polityki ewentualnych ustępstw terytorialnych w imię ratowania pokoju, który mógł zostać zagrożony. W końcu 1919 r. było jasne, że ten pokój w Europie najszybciej zostanie wystawiony na próbę właśnie na Wschodzie. W Rosji siły białych generałów były już praktycznie pokonane, a bolszewicy po trupie odrodzonej Polski zamierzali zanieść ogień rewolucji ludom całej Europy. Było również jasne, że nowa polsko – rosyjska granica może ukształtować się tylko w wyniku wojny z Polską, a nie polsko – bolszewickich negocjacji pokojowych, które miały małe szanse na sfinalizowanie. Alianci woleli jednak poczekać na rozwój sytuacji, mając prawne narzędzia do uprawiania polityki appeasementu, która już wówczas przewidywała powstrzymanie bolszewików w ich ekspansji na Europę, kosztem odstąpienia im terytoriów, do których prawa zaczęła zgłaszać Polska.
W stronę appeasementu
U progu 1920 r. aliantów bardziej niż wszechwładza bolszewików w Rosji niepokoił polski imperializm. Było dla nich jasne, że nadmierne ambicje Warszawy mogą znaleźć swój szczególny wyraz na Wschodzie, gdzie sytuacja robiła się coraz bardziej napięta. Dla polskiej polityki na początku 1920 r. zasadniczym dylematem było to, czy zawrzeć pokój z bolszewikami, czy zdecydować się na akcję zbrojną, która uprzedziłaby bardzo prawdopodobny atak Armii Czerwonej. Polska mogła w tej wojnie przegrać, ale gdyby udało się jej zwyciężyć, byłaby w stanie sama wytyczyć swoje wschodnie granice i to bez żadnej ingerencji ze strony mocarstw zachodnich. Krótko mówiąc, Polska dzięki takiej wojnie mogła zyskać naprawdę wiele. Za wojną wydawało się również przemawiać to, że bolszewicy nie przyjmą polskich żądań terytorialnych i szanse na polsko - sowieckie negocjacje pokojowe są niewielkie. Z kolei dla aliantów ważne było nie tylko powstrzymanie polskich dążeń i utrzymanie Polski w granicach etnograficznych, ale przede wszystkim nawiązanie relacji z Rosją, niezależnie od tego czy będzie bolszewicka, czy taką nie będzie. Zatem to Rosja, a nie Polska miała być filarem utrzymania pokoju w Europie Wschodniej. Przekonanie takie było szczególnie silne w Londynie, który po wycofaniu się USA z aktywnej polityki międzynarodowej narzucał ton polityki mocarstw sprzymierzonych. W Londynie uważano również, że w pierwszej kolejności należy zacząć od nawiązania relacji handlowych z bolszewicką Rosją. Brytyjczycy liczyli, że handel z Rosją przyczyni się do stabilizacji pokoju w całej Europie. Memorandum brytyjskiej Foreign Office z 7 stycznia 1920r. postulowało zatem natychmiastowe zerwanie z polityką blokady bolszewików i zawarcie z nimi pokoju przez handel. Taka polityka wymagała jednak poskromienia Polaków i zmuszenia ich do rezygnacji z ich imperialistycznych planów na Wschodzie. O ile Francuzi optowali za buforową Polską w jej etnograficznych granicach, o tyle Londyn z upływem czasu szedł jeszcze dalej: zaczął dopuszczać fakt, że polityka appeasementu wobec Rosji prowadzona w imię zachowania pokoju w Europie będzie wymagała złożenia w ofierze na jej ołtarzu polskiej niepodległości. Pierwszym namacalnym krokiem takiej polityki Londynu wobec Rosji było zniesienie blokady państwa sowieckiego, co nastąpiło 16 stycznia 1920 r. Potem rozpoczęły się żmudne przygotowania do rozmów brytyjsko – sowieckich, ale ich rozpoczęcie opóźniało się. 25 kwietnia 1920 r. zaczęła się polska ofensywa na kierunku ukraińskim, która rzeczywiście uprzedziła planowaną ofensywę Armii Czerwonej z rejonu Białorusi. Polskie uderzenie weszło jak nóż w masło. W ciągu kilku dni Polacy zajęli olbrzymie tereny Ukrainy, wkraczając do Kijowa. Polska ofensywa wywołała falę oburzenia zarówno w Londynie jak i Paryżu. Odbywały się nawet demonstracje oburzonych polskim imperializmem. Sprawą najpilniejszą dla Londynu było zachowanie bierności w sprawie pomocy wojskowej dla Polski, bowiem ta mogła przekreślić szansę na rokowania z bolszewikami. Potem należało wzmóc naciski na rząd w Warszawie, aby sam rozpoczął rokowania pokojowe. Najważniejsze jednak dla Londynu było skłonienie Sowietów do negocjacji ze stroną brytyjską. Przełomowym momentem w polityce Londynu wobec Polski była konferencja w belgijskim Spa. Miała ona miejsce w dniach od 5 do 16 lipca 1920 r. Brytyjczycy w nocie z 11 lipca skierowanej przez lorda Curzona do bolszewickiego ludowego komisarza spraw zagranicznych Grigorija Cziczerina zaproponowali stronie sowieckiej, w ramach nowej linii rozgraniczenia pomiędzy Rosją a Polską, całą Galicję Wschodnią wraz ze Lwowem W praktyce oznaczało to, że polskie wojska musiały wycofać się o 150 – 200 km od miejsca, w którym wówczas stacjonowały. Polska miała zatem oddać Armii Czerwonej, nacierającej w stronę Warszawy i Lwowa, ogromny obszar, strategiczny dla niej z perspektywy trwającej wojny. To właśnie miała być oferta, która, jak uważali Brytyjczycy, miała zachęcić stronę sowiecką do podjęcia negocjacji z Brytyjczykami. Swoistym kuriozum było również to, że obecny w Spa polski premier Władysław Grabski nie został nawet o tym poinformowany przez stronę brytyjską. Sowiecka odpowiedź na brytyjską notę została przesłana przez Cziczerina 17 lipca 1920 r. Sowieci w pełnej uszczypliwości nocie godzili się na powrót do negocjacji bilateralnych z Brytyjczykami, ale specjalnie nie skrywali już swoich intencji zsowietyzowania Polski stwierdzając wprost, że w kwestii warunków pokoju strona bolszewicka „jest gotowa wyjść naprzeciw interesom i pragnieniom ludu polskiego”. To był oczywiście policzek dla Brytyjczyków, ale byli oni skłonni nadstawić drugi, tylko w imię ratowania swojej koncepcji porozumienia z Rosją. W tej sytuacji brytyjski premier Lloyd George mógł być już tylko przekaźnikiem żądań sowieckich wobec Polski. Na posiedzeniu swojego gabinetu 20 lipca 1920r. Lloyd George przekonywał swoich ministrów, że w zaistniałej sytuacji alternatywą dla kontynuowania rozmów z bolszewikami jest wchłonięcie całej Polski przez Rosję. Sugerował w ten sposób, że nawet gdyby Polska zniknęła z mapy, to Londyn by to przełknął tylko po to, aby ograniczyć do Polski apetyt Sowietów na dokonanie rewizji geopolitycznej sytuacji w Europie. Wprawdzie w skierowanej tego samego dnia przez stronę brytyjską nowej nocie do Cziczerina zaznaczono jeszcze, że Armia Czerwona powinna zatrzymać się na etnograficznej granicy Polski i że dopiero wtedy możliwe będą negocjacje handlowe, ale nie miało to już żadnego znaczenia. Tymczasem z perspektywy trwającej wojny sytuacja dla Polski robiła się nieciekawa. 16 lipca na posiedzeniu Biura Politycznego RKP(b) postanowiono, że siły bolszewickie przekroczą linię Curzona aby „jak najszybciej rozgromić siły białogwardyjskiej Polski i okazać polskim robotnikom i chłopom pomoc w dziele stworzenia sowieckiej Polski”. W ślad za tym poszły rozkazy Naczelnego Dowódcy Armii Czerwonej Siergieja Kamieniewa, który nakazywał między innymi zajęcie Warszawy „nie później niż 12 sierpnia”. Sowieckie armie parły zatem ku polskiej stolicy, by zdobyć ją w wyznaczonym terminie. Tylko cud mógł uratować polską niepodległość. I ten cud właśnie się wydarzył!
Stoczona w dniach od 13 do 25 sierpnia 1920 r. bitwa warszawska okazała się wielkim polskim zwycięstwem. Siły polskie rozbiły bolszewickie armie i przeszły do kontrofensywy na całej długości frontu. To było na pewno zwycięstwo, które uratowało naszą niepodległość i zapobiegło zsowietyzowaniu Polski, a w dodatku zwycięstwo, odniesione w sytuacji, gdy Brytyjczycy naprawdę chcieli przehandlować Polskę bolszewikom.
Korzenie i architekci appeasementu
Rodzi się pytanie, co tak na prawdę legło u podstaw polityki appeasementu, którą Brytyjczycy po raz pierwszy praktycznie zaprezentowali w lecie 1920 r., a której ofiarą miała być Polska? Odpowiedź na to pytanie wcale nie jest ani prosta, ani łatwa. Na pewno jej korzeni należy szukać przede wszystkim w brytyjskim postrzeganiu świata. Europa Środkowo – Wschodnia nigdy nie była dla Brytyjczyków regionem ich szczególnego zainteresowania. Wielka Brytania nie miała tutaj żadnych swoich żywotnych interesów. W brytyjskiej polityce obowiązywał schemat porządku europejskiego, jaki został ustalony na Kongresie Wiedeńskim. Obszar Rzeczpospolitej był według niego terenem, gdzie zbiegały się jedynie granice wpływów Prus (Niemiec) i Rosji. Nawet w dobie kongresu wersalskiego Brytyjczycy nie byli do końca przekonani do tego, czy Polska rzeczywiście powinna odzyskać pełną suwerenność, jaką w przeszłości cieszyła się Rzeczpospolita. Zasadniczą przyczyną takiego widzenia sprawy polskiej miała być „stara choroba” dawnej Polski czyli anarchia. Brytyjczycy byli też przekonani, że istnienie odbudowanej i w pełni niepodległej Polski będzie obszarem ciągłych rozgrywek pomiędzy Niemcami a Rosją i że w ogóle jej istnienie będzie okazją do nowego europejskiego konfliktu. Taką optykę prezentował między innymi nestor w świecie brytyjskich polityków Lord Arthur Balfour, sekretarz stanu Foreign Office i lord przewodniczący Tajnej Rady. Nikt tak jak Balfour nie uosabiał ciągłości brytyjskiej polityki i jej elity. W październiku 1916 r. był on autorem memoriału, w którym po raz pierwszy pojawił się problem niepodległości Polski w perspektywie celów politycznych Imperium Brytyjskiego. Balfour przedstawił w nim brytyjski punkt widzenia spraw polskich. Znalazło się w nim jedno zdanie, odsłaniające istotę brytyjskiego myślenia o Polsce. To zadanie, kiedy Balfour mówi wprost: „nawet gdyby taka Polska była zdolna odgrywać rolę efektywnego państwa buforowego, to nie jestem pewien, czy takie państwo między Niemcami a Rosją przyniosłoby jakąkolwiek korzyść Europie Zachodniej”. Krótko mówiąc, według Balfoura, o tym czy Polska powinna istnieć, winny decydować korzyści z tego tytułu dla Europy Zachodniej, widziane oczywiście przez pryzmat interesów brytyjskiego imperium. W świetle tego myślenia pomysł, aby Polska, przy zachowaniu pozorów odrębności, znalazła się w granicach Rosji, która miałaby bezpośrednią granicę z Niemcami wydawał się względnie prostą receptą rozwiązania porządku w Europie Środkowo-Wschodniej. Ten sposób myślenia był typowy dla brytyjskiej elity politycznej tamtego czasu. Niektórzy z jej przedstawicieli swoją antypolskością wyróżniali się spośród innych. Tak było między innymi w przypadku południowoafrykańskiego członka gabinetu imperialnego, gen. Johna Smutsa, który nazywał Polaków kafirami, czyli urodzonymi niewolnikami i jeszcze w marcu 1919 r. apelował o to, aby nie tworzyć zamku na piasku jakim w jego ocenie będzie Polska. Od tego sposobu myślenia nie odbiegał sam Lloyd George, który do brytyjskiej polityki wszedł z zupełnie innej pozycji niż ta, którą cieszyli się przedstawiciele brytyjskiej arystokracji w rodzaju Balfoura. Lloyd George był synem skromnego walijskiego nauczyciela i nie miał w swoim życiorysie uniwersyteckiego rozdziału. Swoją polityczną karierę zawdzięczał niewątpliwym talentom: znakomitego mówcy, administratora i bezwzględnego politycznego gracza. Szczyt jego politycznej kariery zaczął się w czasie I wojny światowej i trwał jeszcze kilka lat po jej zakończeniu. Miał wówczas pozycję, o jakiej marzyć mógł każdy brytyjski premier: jego dominacja w kierowanym przez niego gabinecie była prawie absolutna. Lloyd George o Europie Środkowo – Wschodniej, Rosji, Polsce, wiedział niewiele. Najmniej chyba o tej ostatniej, o losach której chciał decydować. Z Polską kojarzyła mu się dobrze tylko jedna osoba: Ignacy Jan Paderewski – wybitny pianista i bożyszcze salonów na Zachodzie, którego miał okazję poznać jeszcze zanim wybuchła I wojna światowa. W marcu 1915r. zjadł nawet wspólny lunch z Paderewskim, który indagował go o szanse dla polskiej niepodległości. Lloyd George odpowiedział wówczas Paderewskiemu w sposób typowy dla sposobu myślenia brytyjskiej elity politycznej, wskazując, że nie sądzi by Rosja się na polską niepodległość zgodziła i że co najwyżej realna jest polska autonomia w granicach państwa rosyjskiego. Z upływem kolejnych lat wojny, szanse na polską niepodległość zaczęły się zwiększać, zwłaszcza po tym, jak prezydent USA Thomas Woodrow Wilson w swoim orędziu do Kongresu z 8 stycznia 1918 r. przedstawił czternastopunktowy program pokojowy, w którym między innymi postulował stworzenie niepodległego państwa polskiego. Lloyd George nie mógł już negować tego postulatu, ale chciał, aby Polska znalazła swoje miejsce w Europie dokładnie takie, jakie wyznaczył jej brytyjski premier, czyli w granicach etnograficznych, bez wykraczania poza wspomnianą linię Curzona. Gdy Polska już powstała, chciał, aby była ona wdzięczna zwycięskim mocarstwom alianckim za to, że w ogóle znalazła się na mapie. W jego ocenie Polska nie zasługiwała już na żadne zainteresowanie, a tym bardziej na jakąkolwiek pomoc. Tak naprawdę politykę Lloyda George'a wobec Polski w praktyce kształtowało trzech ludzi. Pierwszy z nich to wywodzący się z rodziny arystokratycznej Philip Kerr – prywatny sekretarz Lloyda George'a, który stał się jego najważniejszym, bo najbliższym ekspertem do spraw polityki zagranicznej oraz wszystkich spraw imperium. Było tak z jednego zasadniczego powodu. Lloyd George nie czytał dokumentów, które mu przedkładano a wyręczał go w tym zadaniu właśnie Kerr. To on niejako przetwarzał zawarte w nich informacje i sam decydował, które z nich są najważniejsze. W ten sposób faktycznie współdecydował o polityce światowej brytyjskiego rządu, nie ponosząc za to żadnej odpowiedzialności. Namacalnym dowodem jego wyjątkowej pozycji politycznej mogło być to, że Kerr pozwalał sobie nawet na otwartą krytykę działań Foreign Office. Na jego pracę ważny wpływ miały jego własne poglądy. Kerr był wyznawcą radykalnego odłamu protestantyzmu i przejawiał wrogi stosunek do katolicyzmu, jako religii reakcyjnej, wprost prowadzącej do faszyzmu. Był to czynnik, który niewątpliwie mógł wzmacniać w nim niechęć do Polski i Polaków, jako wyznawców katolicyzmu.
Bezpośrednim konkurentem Kerra w walce o nieograniczony dostęp do ucha premiera był Maurice Hankey – formalnie pierwszy sekretarz gabinetu premiera. Hankey, w przeciwieństwie do Kerra, do swojej pozycji nie doszedł dzięki arystokratycznemu pochodzeniu i politycznym koneksjom, ale przede wszystkim dzięki swoim zdolnościom organizacyjnym i pracowitości. Kiedy pod koniec 1916 r. nowy koalicyjny rząd utworzył Lloyd George, postanowił on powołać pięcioosobowy gabinet najbardziej zaufanych ministrów, którego prace miał wspomagać sekretariat kierowany właśnie przez Hankeya. W praktyce oznaczało to, że od tej pory wszelkie spotkania gabinetu i rządu zawsze odbywały się z udziałem Hankeya. Mało tego: Hankey dbał o to, aby wyłączyć z wpływu na politykę zagraniczną innych członków rządu, o czym wielokrotnie przekonał się szef War Office, Winston Churchill. Spojrzenie Hankeya na Europę Środkowo – Wschodnią również nacechowane było głębokim antypolonizmem. Hankeya, podobnie zresztą jak i Kerra, interesowały wyłącznie Niemcy i chyba dlatego postrzegał on Polskę jako kraj, którego powstanie niechybnie doprowadzi do wyobcowania powojennych Niemiec z europejskiego porządku. Do Polski w ogóle miał stosunek bardzo niechętny. Wyraził go kiedyś słowami: „osobiście wątpię , by Polska była coś warta, jako że jej naród jest niestabilny”. Ten stereotyp był dla Hankeya wystarczającym uzasadnieniem do dyskwalifikowania Polski i jej niepodległości.
Trzecim człowiekiem, który miał bezpośredni wpływ na politykę Lloyda George'a wobec Polski, i to może nawet największy, był Lewis Namier, z pozoru mało znaczący urzędnik Foreign Office. Przyszedł na świat w 1888 r. jako Ludwik Bernstein w niewielkiej Woli Okrzejskiej na Lubelszczyźnie. Tej samej, w której 42 lata wcześniej urodził się polski pisarz i noblista Henryk Sienkiewicz. Urodził się w rodzinie żydowskich kupców, którzy nabyli majątek należący wcześniej do rodziny polskiego pisarza. Rodzina Bernsteinów wkrótce przeniosła się na Podole, gdzie posiadała olbrzymi majątek. Ludwik wychowywany był przez swoich rodziców na Polaka. Rodzice zmienili mu też nazwisko na Niemirowski i przyjęli chrzest w kościele rzymskokatolickim. Starannie go też edukowali, nie szczędząc pieniędzy na najlepszych prywatnych nauczycieli. W czasie swoich studiów we Lwowie, Ludwik Niemirowski wszedł w orbitę wpływów PPS, będącej wówczas jednym z głównych ugrupowań niepodległościowych. Zafascynował się również osobą Józefa Piłsudskiego, ale pewnego dnia zraził się do polskości. Było to wówczas, gdy jego ojciec miał zostać określony przez polskich ziemian „jerozolimskim hrabią”. Wyjechał ze Lwowa do Lozanny, gdzie kontynuował studia, a następnie przeniósł się do Londynu, gdzie kształcił się początkowo w London School of Economic. Potem był jeszcze Oxford i Balliol College, w którym kształciła się cała brytyjska elita. Niemirowski wykorzystał szansę, jaką dały mu studia w takim miejscu. Zmienił też nazwisko na Lewis Namier. Dzięki swym fenomenalnym zdolnościom językowym i niezwykłej erudycji zdobył uznanie i bezcenne kontakty. Dzięki wsparciu rodziców swoich szkolnych kolegów, należących do ścisłej brytyjskiej elity, już w marcu 1915 r. znalazł się w Foreign Office. W marcu 1918 r. pracował już w Political Intelligence Departament (PiD), komórce Foreign Office stanowiącej eksperckie zaplecze rządu przed zbliżającą się konferencją pokojową. To wtedy zaczął prowadzić prawdziwą krucjatę przeciwko Romanowi Dmowskiemu. Wszystkie memoranda składane przez Dmowskiego w Foreign Office spotykały się z miażdżącą krytyką Namiera. Wykorzystywał on swoje kompetencje do tego, aby zbić każdy argument, jaki lider Narodowej Demokracji przedstawiał w opracowywanych dokumentach dla uzasadnienia w nich racji odbudowy Polski. Namier wręcz szydził z Dmowskiego. Z równym zapałem Namier pastwił się później nad swoim idolem z młodzieńczych czasów, Józefem Piłsudskim. W zasadzie każda interpretacja faktów przez Namiera, zawsze była skrajnie nieżyczliwa Polsce. Namier usiłował również wpłynąć na samego Lloyda George'a tak, aby ten również nabrał antypolskiej fobii. Za pośrednictwem Kerra informował między innymi brytyjskiego premiera, że w polskiej prasie ukazują się nieprzychylne artykuły na temat jego życia prywatnego. Namier liczył, że w ten sposób wywoła to wściekłość Lloyda George'a na Polaków. Jeszcze większy wpływ miał Namier na brytyjską politykę w dobie polsko-bolszewickiej wojny. Najważniejsze tezy z przygotowanych wówczas przez Namiera memorandów sprowadzały się do jednego: najgorszym niebezpieczeństwem dla Europy Wschodniej jest polski imperializm, czyli jakiekolwiek żądania wysuwane przez Polskę w stosunku do ziem położonych na wschód od Bugu. Namier pisał nawet, że za tą linią mieszkają Małorosjanie i Białorosjanie – dwie gałęzie jednego rosyjskiego drzewa narodowego.
Kerr, Hankey i Namier to byli prawdziwi architekci polityki rządu Lloyda George'a wobec Polski. Pewne jest to, że w sierpniu 1920 r., gdy armie bolszewickie zbliżały się do Warszawy, Polska miała jeszcze jednego wroga: Wielką Brytanię, która w imię rzekomego zachowania pokoju w Europie gotowa była przehandlować bolszewikom polską niepodległość.
Ostatni rejs ofiar
Historia rejsu niemieckiego liniowca „St. Louis” dobrze obrazuje politykę Zachodu wobec ofiar Holocaustu w czasie II wojny światowej
Późnym popołudniem 13 maja 1939 r. liniowiec „St. Louis”, należący do niemieckiej firmy Hamburg Amerikanische Packetfahrt Actien Gesellschaft (HAPAG), odbijał od nadbrzeża portu w Hamburgu, udając się w podróż do Hawany. Na pokładzie znajdowało się 937 pasażerów – niemieckich Żydów, którzy zyskali szansę na wydostanie się z piekła III Rzeszy. Za ich transport osobiście odpowiadał kapitan statku Gustav Schröder, mający do dyspozycji prawie 200-osobową załogę. Jeszcze przed odpłynięciem statku fotografowie Ministerstwa Propagandy naprędce robili zdjęcia pasażerom. Miały one zilustrować artykuły prasowe dowodzące, że w hitlerowskich Niemczech wcale nie prześladuje się Żydów, którzy mogą przecież swobodnie opuścić kraj. Tymczasem pasażerowie liniowca byli przerażeni. Nie tylko dlatego, że wielu z nich miało za sobą prześladowania, pobyt w więzieniach i obozach koncentracyjnych, ale także dlatego, że nadal pozostawali na niemieckim terytorium, jakim był „St. Louis”. Wśród jego załogi znajdowali się ludzie z partyjnej komórki NSDAP, którą zawiadywał Otto Schiendick. On i jego kompani mieli zadbać o właściwą atmosferę polityczną podczas rejsu. Znaczna część