Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Polską historię XX w. trzeba napisać od nowa. W piątej części Zakazanej historii dr Leszek Pietrzak po raz kolejny porusza tematy, które polscy historycy skrzętnie omijają.
W Rosji i Niemczech historia, to nadal „polityka robiona wstecz”, a historycy pomagają państwu w prowadzeniu takiej polityki. I tak Rosja chce uchodzić za kraj, który pokonał ludobójczy ustrój Adolfa Hitlera, zaś Niemcy kolportują propagandę o zbrodniach II wojny światowej dokonanych przez tajemnicze plemiona Nazistów i Hitlerowców.
Seria Zakazana historia ma na celu uświadomienie tych kłamstw, którymi rosyjska i niemiecka propaganda karmi nie tylko swoich obywateli.
Dr Leszek Pietrzak, wieloletni pracownik Urzędu Ochrony Państwa, Instytutu Pamięci Narodowej i Biura Bezpieczeństwa Narodowego, doskonale zdaje sobie sprawę jak dużą wagę ma ta propagandowa wojna, jak i z tego, że nie możemy jej przegrać.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 188
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wstęp
Portret zamachowca
Haki Hitlera
Dramat Kresów
Tajna broń podziemia
Żydowska walka o pamięć
Jak Żydzi kolaborowali z Niemcami
Zakłamana rocznica
Skazani na zapomnienie
Wielka ucieczka żołnierzy wyklętych
Wielki skok „Orlika”
Pierwsza wojna o krzyż
Jak Rosjanie piszą historię AK
Niewygodny bohater
Teatr Kiszczaka
Ojcowie chrzestni III RP
Osobisty wróg Putina
Jak Niemcy robią z siebie ofiary II wojny
Wstęp
Polską historię XX wieku trzeba napisać od nowa. Dr Leszek Pietrzak, w piątej części serii „Zakazana historia” po raz kolejny przeciera szlaki dotykając się tematów, które polscy historycy skrzętnie omijają.
W Rosji i Niemczech historia to nadal „polityka robiona wstecz”, a historycy pomagają państwu w prowadzeniu polityki. I tak Rosja chce uchodzić za kraj, który pokonał ludobójczy ustrój Adolfa Hitlera. Ani słowa o półwiecznej sowieckiej okupacji połowy Europy i uczynienia z podbitych narodów (w tym Polaków) niewolników pracujących dla potęgi imperium.
Tak samo instrumentalnie podchodzą do historii Niemcy. W szkołach i na świecie kolportują propagandę o zbrodniach II wojny światowej dokonanej przez tajemnicze plemiona Nazistów i Hitlerowców. Działali oni głównie na terytorium dzisiejszej Polski – stąd próba obarczenia Polaków odpowiedzialnością za ich zbrodnie. W 2013 r. niemiecka państwowa telewizja wyemitowała (a wcześniej sfinansowała) film „Nasze matki, nasi ojcowie”, którym pokazała dramat młodych Niemców wmieszanych w nie swoją wojnę. Czarnymi charakterami tej fabuły byli Polacy, a dokładniej partyzanci Armii Krajowej, którzy zdaniem scenarzystów trudnili się głównie mordowaniem Żydów.
Podobny obraz Armii Krajowej piszą rosyjscy historycy. Nie chodzi bowiem o prawdę historyczną, ale o pamięć i odbiór społeczny. Kolejne pokolenia (nie tylko w Polsce) są coraz głupsze, coraz mniej czytają, są coraz bardziej podatne na manipulacje komunikatami. Dlatego Niemcy popularyzują na całym świecie termin „polskie obozy śmierci”, bo dzięki temu odium za ich zbrodnie spada na Polaków.
Seria „Zakazana historia” ma na celu uświadamianie kłamstw, którymi propaganda rosyjska i niemiecka karmi nie tylko swoich obywateli, ale także naszych. Dr Leszek Pietrzak, wieloletni pracownik Urzędu Ochrony Państwa, Instytutu Pamięci Narodowe i Biura Bezpieczeństwa Narodowego, doskonale zdaje sobie sprawę, jak dużą wagę ma ta propagandowa wojna. Nie możemy jej przegrać.
Jan Piński
Maj 2013
Portret zamachowca
Eligiusz Niewiadomski, który 16 grudnia 1922 r. dokonał udanego zamachu na Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Gabriela Narutowicza, stał się w polskiej historii symbolem zamachowca i terrorysty. Zmieniały się polskie rządy i ustrój naszego państwa, ale oceny czynu Niewiadomskiego nie ulegały modyfikacjom – zawsze pozostawały skrajne. Niewiadomski zyskał też swoją legendę, stworzoną przez sympatyków ruchu narodowego. Dla nich stał się symbolem poświęcenia jednostki dla ratowania polskiego państwa, które jego zdaniem było zagrożone. Kim zatem był Eligiusz Niewiadomski i jakie były motywy jego czynu, który zadecydował o jego trwałym miejscu w polskiej historii.
Był późny ranek, sobota, 16 grudnia 1922 r. Wybrany zaledwie sześć dni wcześniej Prezydent Rzeczypospolitej, Gabriel Narutowicz, zamierzał udać się do warszawskiej Zachęty, aby otworzyć doroczny Salon Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych. Pomimo sporego śniegu i mrozu Narutowicz, ubrany w ciepłe futro, przyjechał do Zachęty otwartym powozem. Towarzyszyli mu: szef kancelarii cywilnej Stanisław Car oraz adiutant, por. Ignacy Sołtan. Przybył tam krótko po dwunastej. Publiczność już czekała. Wśród oczekujących był Eligiusz Niewiadomski – malarz, krytyk sztuki i zagorzały zwolennik endecji. W westybulu budynku Prezydenta przywitał Prezes Zachęty Karol Kozłowski oraz Premier, prof. Julian Nowak i Minister Oświecenia Publicznego, prof. Kazimierz Kumaniecki. Niewiadomski, patrząc na głównego gościa z wyższych stopni schodów, zapytał stojącego obok kolegę, Jana Skotnickiego: „To ten jest Narutowicz?”. Skotnicki przytaknął. Niewiadomski obszedł wstęgę, którą miał przeciąć Prezydent i szybkim krokiem udał się w kierunku sal wystawowych. Czuł się jak u siebie, był bowiem jednym z pięciu członków komitetu organizacyjnego wystawy. Po uroczystym powitaniu, orszak gości z Prezydentem Narutowiczem i Prezesem Zachęty na czele, również ruszył w stronę sal wystawowych. Prezydent, oglądając kolejne obrazy, dzielił się z otoczeniem swymi refleksjami. Gdy zbliżył się do obrazu Tadeusza Ziomka zatytułowanego „Szron”, w tle rozległy się jeden po drugim suche trzaski, przypominające małe detonacje. W tej samej chwili twarz Narutowicza przeszył grymas i Prezydent upadł na podłogę. Podtrzymywany przez Skotnickiego, Przeździeckiego i poetkę Kazimierę Iłłakowiczównę, gasł w oczach. Skotnicki zdjął leżącemu Narutowiczowi futro i rozpiął kamizelkę. Wtedy na koszuli prezydenta dostrzegł trzy czerwone plamy. Obecnemu w tłumie ks. Malinowskiemu udało się jeszcze udzielić absolucji konającemu Prezydentowi. Chwilę później Narutowicz zmarł. W tym samym czasie stojący kilka metrów za Narutowiczem malarz Edward Okoń zauważył Niewiadomskiego, który trzymał w dłoni małokalibrowy browning. Natychmiast chwycił zamachowca za rękę i obezwładnił. Do obezwładnionego podbiegł architekt Jan Witkiewicz – brat malarza Stanisława Witkiewicza – wykrzykując ze zgrozą: „Jak mogłeś podnieść rękę na pierwszego obywatela Polski?” Niewiadomski odkrzyknął mu słowami: „Za pieniądze żydowskie wybranego!”. W budynku Zachęty wybuchła panika. W miarę rozprzestrzeniania się informacji o zamachu, rosło zamieszanie. Po wielu perturbacjach przybyła karetka pogotowia i młody lekarz wypisał akt zgonu. Godzinę później, ciało Prezydenta okryte biało-czerwonym sztandarem zostało umieszczone w jego powozie i w asyście szwoleżerów przewieziono je Nowym Światem do Belwederu.
Tak zakończyła się jedna z najtragiczniejszych scen w historii polskiej demokracji.
Kim był zamachowiec
Eligiusz Niewiadomski urodził się 1 grudnia 1869 r. w Warszawie. Jego ojciec, Wincenty, był urzędnikiem warszawskiej mennicy, który w czasie Powstania Styczniowego wykonywał potajemnie pieczęcie na potrzeby Rządu Narodowego. Był także publicystą prasy warszawskiej oraz tłumaczem i autorem wielu książek przyrodniczych. Rodzina Niewiadomskich wywodziła się ze szlachty, osiadłej w rejonie wsi Niewiadoma na Podlasiu. Miała swoją kilkuwiekową historię, z której Eligiusz był bardzo dumny.
Jego wczesne dzieciństwo było bardzo trudne. W wieku zaledwie dwóch lat stracił matkę, którą starała się mu zastąpić starsza siostra, Cecylia. Ojciec wychowywał go bardzo surowo. Od najmłodszych lat wpajał mu głęboki patriotyzm i konieczność poświęcania się dla ojczyzny. Po ukończeniu warszawskiej szkoły realnej, mając artystyczne zainteresowania, Niewiadomski podjął studia w Akademii Sztuk Pięknych w Petersburgu. Potem jeszcze studiował w paryskiej akademii, gdzie był uczniem m.in. znanego polskiego malarza, Wojciecha Gersona. Gdy w 1897 r. wrócił do Warszawy, został krytykiem sztuki i publicystą. W Warszawie zaangażował się również w utworzenie uczelni artystycznej na prawdziwie europejskim poziomie. Przygotował statut uczelni, plan jej prac oraz ściągał do Warszawy wielu wybitnych malarzy i rzeźbiarzy, tworzących dotychczas na obczyźnie. Wysiłki jego przyniosły efekt dopiero w 1920 r., gdy utworzono w Warszawie Miejską Szkołę Sztuk Zdobniczych i Malarstwa. Niewiadomski organizował w Warszawie wykłady z za-kresu historii sztuki, uczył rysunku na Politechnice Warszawskiej, miał wykłady w warszawskich pensjach żeńskich a także w Wolnej Wszechnicy Polskiej i Szkole Rotwanda i Wawelberga. Sporo malował. Były to przede wszystkim studia portretowe, kompozycje artystyczne i ilustracje do czasopism. Dużo też publikował na temat sztuki. Był m.in. autorem dwutomowego dzieła O sztuce średniowiecznej, a także licznych broszur z zakresu teorii sztuki. Pasjonowały go Tatry i Podhale, co mogło oznaczać hołdowanie najnowszym trendom kulturowym, ale u Niewiadomskiego było to raczej autentyczne. Jego zaangażowanie na polu artystycznym i społecznym zostało po wielu latach dostrzeżone. U schyłku I wojny światowej, w marcu 1918 r., został przez Radę Regencyjną mianowany kierownikiem wydziału malarstwa i rzeźby w Ministerstwie Kultury i Sztuki.
Niewiadomski bacznie obserwował tworzące się na jego oczach zręby polskiej państwowości. Gdy wybuchła wojna polsko – bolszewicka, pomimo swoich 51 lat, zgłosił się na ochotnika do polskiego wojska. Nie trafił jednak na front od razu. Za sprawą gen. Kazimierza Sosnkowskiego, którego miał okazję poznać rok wcześniej w Warszawie, w klubie warszawskiej „Polonii”, trafił najpierw do Od-działu II Sztabu Generalnego, czyli ówczesnego polskiego wywiadu, gdzie zajmował się poszukiwaniem bolszewickiej agentury na tyłach frontu. Jednak po kilku miesiącach wymusił na przełożonych przeniesienie na front. Tam, wraz ze swoim synem Stefanem, trafił do elitarnego wówczas 5 Pułku Piechoty Legionów. Na początku 1921 r., po demobilizacji, wrócił do Ministerstwa Kultury, gdzie powierzono mu organizację szkolnictwa artystycznego w kraju.
Typ człowieka
Na pewno Eligiusz Niewiadomski był człowiekiem, którego ukształtowało bardzo twarde wychowanie i surowe warunki życia. Od najmłodszych lat sam musiał organizować swoje życie i sam stwarzać sobie warunki do realizacji nader szerokich zainteresowań. Wewnętrzna dyscyplina i uporządkowanie przynosiły mu czasami nagrody. W czasie studiów w petersburskiej akademii otrzymał dwa małe srebrne medale i dwuletnie stypendium po trzysta rubli rocznie. Już wtedy wierzył we własne siły i nabierał przekonania, że tylko na nich może polegać. Obok zainteresowań artystycznych lubił sporty walki, takie jak fechtunek, zapasy, boks. Był przekonany, że są one jak najbardziej zgodne z polskim temperamentem narodowym i rozwijają nie tylko siły i uczą zręczności, ale decydują przede wszystkim o skuteczności samoobrony. Poza tym, zmuszają do zachowania uczciwych reguł w walce. Są zatem nie tylko środkiem samoobrony ale uczą wychowania w cnotach.
Jego skłonność do obdarzania zaufaniem wyłącznie siebie, z czasem spowodowała przerost oceny własnych możliwości, co z upływem czasu przerodziło się w megalomanię, przejawiającą się całkowitym skupieniem na własnej wartości i możliwościach. Stawało się to przeszkodą w jego relacjach z ludźmi, z którymi i tak zazwyczaj bardzo nieumiejętnie wchodził w interakcje, zwłaszcza jeśli przychodziło z nimi współdziałać. Widział wszystko we własnej perspektywie i inna go w zasadzie nie interesowała. Bardzo często chciał wszystko reformować. Był przy tym zawsze przekonany, że tylko on sam może sobie ze wszystkimi problemami poradzić. To w naturalny sposób nie tylko konfliktowało go z innymi, ale nader często naruszało hierarchię służbową, w której funkcjonował. Tak było m.in. w czasie, gdy był urzędnikiem ministerstwa kultury, gdzie miał opinię osoby aroganckiej, wynoszącej się ponad innych. Tak było również, gdy został wywiadowcą w Oddziale II Sztabu Generalnego i miał szukać bolszewickiej agentury. Po kilku miesiącach zaczął widzieć ją wszędzie i podejrzewać o zdradę nawet swoich kolegów. Szybko też zarzucił swoim przełożonym opieszałość i całkowitą nieskuteczność w zwalczaniu bolszewickiej agentury. W konsekwencji robił się coraz bardziej apodyktyczny i jeszcze częściej popadał w konflikty. Zazwyczaj działał pod wpływem impulsu, z ogromnym zaangażowaniem i perfekcją.
Współcześni psychologowie uznaliby go za człowieka, który nie potrafi realnie ocenić sytuacji i nie jest w stanie przewidzieć konsekwencji swoich działań, ale oceny te, nie uwzględniałyby głęboko ideowego myślenia Niewiadomskiego. Niepodległość, państwo, władza były dla niego wielkimi ideami, którym należało się poświęcić, ale mogły one być tylko takimi, jakimi on sam je widział. Musiały być przejawem harmonii i wyrazem odpowiedzialności, tak jak cały jego świat.
Jak zatem wyglądało jego życie osobiste? Było ono na pewno wypadkową jego podejścia do świata i otaczających go ludzi. W 1897 r., mając 28 lat, ożenił się z Marią de Tilly, pochodzącą ze spolonizowanej rodziny francuskiej. Była dla niego idealna. Ubóstwiał ją i traktował jak świętość w swoim życiu. Ona również była z niego dumna, z jego wszystkich pasji, jego aktywności i jego troski o rzeczy wielkie. Mieli dwójkę dzieci: urodzonego w 1899 r. Stefana i Annę, która przyszła na świat w 1902 r. Niewiadomski wychowywał swoje dzieci tak samo, jak jego wychowywali rodzice, czyli tak, aby stali się w przyszłości żarliwymi patriotami. I takimi właśnie zostały. Stefan przeszedł chrzest bojowy w czasie wojny polsko – bolszewickiej i, tak jak ojciec, walczył w 5 Pułku Piechoty Legionów. Angażował się również w życie polityczne i społeczne. W czasie II wojny światowej działał w konspiracji, za co został zamordowany przez Niemców w obozie koncentracyjnym. Córka Anna, która została żoną Aleksandra Demidowicza-Demideckiego – działacza Stronnictwa Narodowego, a w czasie II wojny światowej komendanta głównego Narodowej Organizacji Wojskowej (NOW) – również nie unikała poświęcenia dla sprawy narodowej. Również trafiła do hitlerowskiego obozu koncentracyjnego. W zasadzie cała rodzina Niewiadomskich żyła w świecie stworzonym przez Eligiusza i starła się, tak samo jak on go pojmować. Tylko to mogło bowiem dawać Eligiuszowi poczucie harmonii i wypełnionego do końca obowiązku wobec rodziny.
Eligiusz i polityka
Działalność polityczną Eligiusz Niewiadomski zaczął w latach 80-tych XIX w., jeszcze jako uczeń szkoły realnej w Warszawie. Były to tajne kółka uczniowskie, w ramach których dyskutowano o sprawie narodowej i o tym jak powinno wyglądać przyszłe polskie państwo. Już wtedy należał do najbardziej wyróżniających się osób. Gdy rozpoczął swoje artystyczne studia w Petersburgu, mocno zaangażował się w działalność organizacji studenckich. Był nawet prezesem jednej z polskich organizacji studenckich. To wtedy zetknął się z działaczami tajnej Ligi Narodowej i wszedł w orbitę jej wpływów. Stopniowo zwiększał swoje zaangażowanie. Prawdziwym politycznym chrztem był jego udział w demonstracji, jaką studenci warszawscy zorganizowali w dniu 3 maja 1891 r., w setną rocznicę uchwalenia Konstytucji 3 maja, a zarazem pierwszej demonstracji w rosyjskim zaborze od czasów powstania styczniowego.
Wiosną 1897 r. oficjalnie wstąpił do Ligi Narodowej. Jednak nie był w niej długo. Gdy w 1905 r. wybuchła na Dalekim Wschodzie wojna rosyjsko – japońska, zaproponował na forum Ligi podjęcie antyrosyjskiej akcji dywersyjnej, mającej polegać na wysadzaniu mostów na terenie rosyjskiego imperium. Jego pomysł nie spodobał się jednak partyjnym przywódcom i nie miał szansy na akceptację. W rezultacie Niewiadomski opuścił szeregi Ligi. Nie porzucił jednak definitywnie sympatii do ruchu narodowego. Działał nadal w podporządkowanym Lidze tajnym Towarzystwie Oświaty Narodowej (TON), prowadzącym działalność kulturalną i oświatową. Osobiście brał udział w przemycie literatury narodowej z Galicji do zaboru rosyjskiego. Wiele razy przewoził „Przegląd Wszechpolski”, „Polaka” i inne zakazane tytuły. Już wtedy śledziła go carska Ochrana. W końcu, podczas jednej z takich misji, w nocy z 2 na 3 czerwca 1901 r. został aresztowany i trafił do więzienia na Pawiaku, a potem do X pawilonu warszawskiej Cytadeli. Po kilku miesiącach został zwolniony. Skupił się wówczas na pracy edukacyjnej i wychowawczej. Wierzył, że nadejdzie lepszy czas dla sprawy narodowej. Nadal utrzymywał kontakty ze środowiskiem narodowym. Gdy wybuchła I woja światowa wiedział już, że Polska niebawem będzie się niepodległa. Czekał na właściwy moment, aby wrócić do czynnego działania. W listopadzie 1918 r. wziął udział w akcji rozbrajania niemieckich żołnierzy w Warszawie. Obserwował konstytuowanie się nowych władz i tworzenie zrębów polskiej demokracji. Nie był zachwycony wyłaniającym się nowym porządkiem. Polskie podziały i narastający chaos, niweczyły możliwość umocnienia polskiej państwowości. Nadzieję na lepszą jakość państwa wiązał tylko z ruchem narodowym. Z nim coraz mocniej się też identyfikował. Naczelnik Państwa, Józef Piłsudski, budził w nim coraz większą niechęć. W 1920 r. w czasie wojny polsko-bolszewickiej, gotowy był poświęcić swoje życie dla obrony ojczyzny. Gdy w 1921 r. wojna się skończyła, liczył na to, że Polacy wyciągną wnioski z jej przebiegu i przystąpią do umacniania swojego państwa. Jednak jego wielkie nadzieje na taki obrót sprawy okazały się płonne.
Potrzeba wielkiego czynu.
Frustracja Niewiadomskiego życiem politycznym kraju pogłębiła się jeszcze bardziej na przestrzeni kolejnych miesięcy1922 r. Wyłoniony w listopadzie 1922 r. parlament był bardzo rozproszkowany. Żadne ze stronnictw nie miało znaczącej przewagi i nie było w stanie samodzielnie przeforsować nawet własnego kandydata na prezydenta. Niezbędne były porozumienia i kompromisy między partiami. Na chwilę nadzieję Niewiadomskiego obudził Maurycy Klemens hr. Zamoyski, który jako kandydat obozu narodowego w I turze prezydenckich wyborów otrzymał 222 głosy co stanowiło 40 proc. wszystkich głosów. Eligiusz wiązał duże nadzieje z tą kandydaturą. Wydawało mu się, że zwycięstwo jest już blisko, zwłaszcza że dwaj pozostali kandydaci byli daleko w tyle. Reprezentant mniejszości narodowych Jan Baudouin de Courtenay zyskał tylko 103 głosy, a bezpartyjny kandydat Gabriel Narutowicz zaledwie 62 głosy. Nieformalna „Koalicja strachu” zawiązana przeciwko kandydatowi obozu narodowego złożona z lewicy i mniejszości narodowych postanowiła zablokować kandydaturę Zamoyskiego i alternatywnie poparła Gabriela Narutowicza. Prawdziwy nóż w plecy wbili narodowcom posłowie PSL Piast, którzy w wyniku kuluarowych targów zdecydowali się wykonać woltę i przerzucić swoje poparcie z Zamoyskiego na Narutowicza. 9 grudnia 1922 r., w drugiej turze głosowania, zwyciężył kandydat „koalicji strachu”, uzyskując 289 uprawnionych głosów tj. 52,97 proc. poparcia,. Maurycy Zamoyski otrzymał 227 głosów, czyli 40,90 proc. Wygrał zatem kandydat, który nawet sam nie chciał być prezydentem. Nic też nie wskazywało, że będzie prezydentem samodzielnym. Wybory prezydenta rozczarowały nie tylko obóz narodowy, ale i znaczną część polskiego społeczeństwa. Dla Niewiadomskiego wybór Narutowicza był ciemnym geszeftem polskiej demokracji, jakimś potwornym skandalem, który nigdy nie powinien się wydarzyć w jego państwie. Przeżył głęboki szok osobisty. Gdy się ocknął, poczuł, że przyszedł czas na wielką sprawę. Zresztą kolejne dni po wyborze Narutowicza, niczym erupcja groźnego wulkanu, były emanacją politycznego napięcia w kraju. Polityczna presja, manifestacje i zamieszki w stolicy, inicjowane przez działaczy organizacji narodowych i podtrzymywane przez ich przeciwników, były tego czytelnym wyrazem. W tej atmosferze Eligiusz Niewiadomski postanowił ostatecznie zamordować wybranego prezydenta. Myślał o tym od kilku miesięcy. Brał poważnie swój czyn już od dawna. Zakładał nawet, że jego ofiarą będzie Józef Piłsudski. Ten jednak postanowił nie kandydować w wyborach na prezydenta i powoli wycofywał się z życia publicznego. Jego ofiarą został zupełnie przypadkowo Gabriel Narutowicz, tak samo przypadkowo, jak on sam został prezydentem.
W obliczu śmierci
Kolejne dni po zamachu potoczyły się szybko. 30 grudnia 1922 r. przed warszawskim sądem rozpoczął się głośny proces zamachowca. Obrońcą zamachowca, chociaż on sam tego nie chciał, został mecenas Stanisław Kijeński. Już na pierwszej rozprawie Eligiusz Niewiadomski przyznał się do winy i zażądał dla siebie kary śmierci. W złożonych zeznaniach wytłumaczył swoje motywy zamordowania Narutowicza. Była nimi chęć uratowania kraju przed zgubnymi, w jego ocenie, rządami lewicy i mniejszości narodowych, głównie Niemców i Żydów. Dla Niewiadomskiego elekcja Narutowicza była wbrew woli narodu, którego czuł się wyrazicielem. I właśnie dlatego postanowił zabić Narutowicza. Znał dobrze wagę popełnionej przez siebie zbrodni. W sądzie wyraził nawet współczucie dla bliskich zamordowanego Prezydenta. Wynik procesu wydawał się być oczywisty dla śledzącej jego przebieg opinii publicznej. Kara dla zamachowca mogła być tylko taka, jakiej sam sobie życzył. I właśnie taką otrzymał. Przyjął ją ze spokojem. Po ogłoszeniu wyroku poinformował zainteresowanych, że nie zamierza starać się o ułaskawienie i nie wyraża zgody, aby ktokolwiek występował w tej sprawie w jego imieniu. Na wykonanie wyroku czekał w więzieniu. Pisał w tym czasie kartki z więzienia – zbiór swoich przemyśleń dotyczących polityki, patriotyzmu i swojej troski o Polskę. W obliczu nieuchronnej śmierci miał tylko jedno życzenie: żeby go nie przywiązywano do słupka i nie zawiązywano oczu. Jego ostatnie słowa, wypowiedziane przed plutonem egzekucyjnym, brzmiały: „Ginę za Polskę, którą gubi Piłsudski!”.
Został rozstrzelany rankiem 31 stycznia 1923 r. Pochowano go na Cmentarzu Powązkowskim, a w jego pogrzebie uczestniczyły tysiące ludzi.
Legenda Zamachowca
Pogrzeb Eligiusza Niewiadomskiego był początkiem narodzin jego legendy. Z upływem lat legenda ta stawała się coraz silniejsza. Partie i organizacje narodowe pielęgnowały kult jego osoby. Na jego grobie składano kwiaty, a za jego duszę odprawiono demonstracyjne nabożeństwa, które zazwyczaj przekształcały się w manifestacje poparcia dla obozu narodowego. Na bohatera kreowały go także dziesiątki artykułów, nie tylko w prasie narodowej. W przedwojennej Polsce pamiętali o modlitwie za jego duszę także księża, mimo że Episkopat zwracał uwagę proboszczom, że takie gesty są niewłaściwe.
Dla przeciwników narodowców było to prawie świętokradztwo, a dla nich samych przypominanie czynu wielkiego patrioty. Lata wojny, a potem PRL-u spowodowały mocne wyblaknięcie legendy Niewiadomskiego. Dopiero w wolnej Polsce legenda ta zaświeciła na nowo. Dla młodych narodowców stał się człowiekiem czynu, który nie zawahał się poświęcić swojego życia dla sprawy przyszłości Narodu. Z kolei dla zatwardziałych zwolenników polskiej demokracji, na nowo stał się synonimem najbardziej groźnego terrorysty. Pewne jest jedno, że legenda Eligiusza Niewiadomskiego, tak jak przewidział to przedwojenny poeta, Leopold Blumental, żyje nadal.
Haki Hitlera
Adolf Hitler doszedł do władzy w Republice Weimarskiej stosując brutalny szantaż wobec przeciwników politycznych.
Nie zawahał się posłużyć tą metodą nawet wobec urzędującego Prezydenta, Paula von Hindenburga. Zadbał przy tym o pozory, dzięki czemu jeszcze dzisiaj dominuje pogląd, że władzę swoją zdobył w sposób legalny.
W wyborach prezydenckich w marcu 1932 r. Paul von Hindenburg nie otrzymał absolutnej (ponad 50 proc.), wymaganej przez konstytucję większości, ale odniósł zdecydowane zwycięstwo. Na Hindenburga zagłosowało 49,6 proc. niemieckich wyborców, zaś na jego głównego konkurenta, lidera narodowych socjalistów Adolfa Hitlera, zaledwie 30,2 proc. Była to wystarczająca przewaga, aby Hindenburg mógł spokojnie myśleć o drugiej turze prezydenckich wyborów. Popierały go nie tylko partie: niemieckich katolików (Deutsche Zentrumspartei lub po prostu Zentrum), niemieckich demokratów (DDP – Deutsche Demokratische Partei) oraz Niemiecka Partia Ludowa (DNVP – Deutschnationale Volkspartei), ale stał się on również mężem opatrznościowym dla niemieckich socjaldemokratów (SPD – Sozialdemokratische Partei Deutschlands). Nic zresztą dziwnego. Od czasu gdy w 1928 r. narodowi socjaliści weszli do niemieckiego parlamentu, życie polityczne Republiki Weimarskiej było pełne przemocy. Sytuacja uległa dalszemu pogorszeniu, gdy w kolejnych wyborach do Reichstagu, jakie miały miejsce we wrześniu 1930 r., NSDAP (Nationalsozialistische Deutsche Arbeiterpartei) przesunęła się z 10 miejsca na drugie, ustępując jedynie SPD. Na ogólna liczbę 577 mandatów, NSDAP zdobyła wówczas aż 107. Nikt nie miał już złudzeń, że Hitler i jego narodowi socjaliści maszerują po pełnię władzy w Niemczech. Ich brutalność z miesiąca na miesiąc rosła. Gdy na początku 1932 r. kadencja urzędującego Prezydenta Hindenburga zbliżała się ku końcowi, Hitler postanowił zawalczyć o urząd prezydenta republiki, bo był on kluczowy dla jego dalszych politycznych planów. W czasie swojego objazdu kraju, w długich, płomiennych wystąpieniach wiele razy szydził z Hindenburga. Czuć było w tym nadchodzący klimat konfrontacji z urzędującym Prezydentem. Po pierwszej turze wyborów wygranej przez Hindenburga, z ust Hitlera i jego ludzi padały ostre słowa, w tym zarzuty, że Hindenburg jest wspierany przez przeciwników wielkich Niemiec – komunistów i socjaldemokratów. 10 kwietnia 1932 r., w drugiej turze wyborów, Hindenburg uzyskał 53,1 proc., a Hitler jedynie 36,7 proc. wszystkich głosów. W ten sposób Hindenburg ponownie został prezydentem Republiki Weimarskiej. Nadal wzbudzał większe zaufanie Niemców niż Adolf Hitler. Miał przede wszystkim autorytet i dla większości bardziej niż Hitler uosabiał niemieckiego ducha.
Zmiana planu