Zakazana historia 6 - Leszek Pietrzak - ebook

Zakazana historia 6 ebook

Leszek Pietrzak

3,8

Opis

"Zakazana historia 6" to zbiór sensacyjnych, łamiących tabu tekstów doktora historii Leszka Pietrzaka, byłego pracownika Urzędu Ochrony Państwa, Instytutu Pamięci Narodowej, członka komisji weryfikacyjnej WSI a także Biura Bezpieczeństwa Narodowego.

Z tej książki dowiesz się między innymi:

- o kulisach zdrady Polski przez Francję i Wielką Brytanię;

- o przemilczanej zagładzie Polaków na Wołyniu, której dokonali Ukraińcy;

- o tragicznych konsekwencjach paktu, który z Sowiecką Rosją zawarł rząd w Londynie w 1941 r.;

- o tym, że Rosja Władimira Putina zagrabiła polskie dobra kultury i łamiąc prawo międzynarodowe nie chce ich oddać;

- o największych zwycięstwach żołnierzy wyklętych nad sowieckimi okupantami;

- kim był szpieg, który uratował Amerykę;

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 175

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (5 ocen)
1
2
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Contents

Wstęp

Wrześniowa zdrada aliantów

Jak Göring poddał Dunkierkę

Wołyńska zagłada Polaków

Przegrany układ

Pacyfista w służbie Hitlera

Armia Kremla

Partyzanci Hitlera

Największa bitwa żołnierzy wyklętych

Ostatnia krwawa bitwa „Wyklętych”

W ubeckiej matni

Cud, który przeraził władze

Szpieg, który uratował Amerykę

Wojna polsko-żydowska

Powstanie berlińskie

Gdzie jest Emanuela?

Ostatni exodus zimnej wojny

Putin, oddaj to, co nasze!

Wstęp

„Nieszczęściem Polski jest to, że jej historia jest zakłamana jak nigdzie na świecie” – twierdził Jerzy Giedroyć, legendarny twórca paryskiej „Kultury”.

Historię Polski ostatnich 100 lat w zasadzie trzeba pisać od nowa. Białe plamy istnieją nie tylko w najnowszej historii ostatnich trzech dekad. Polska historia XX wieku była pisana pod skomplikowaną sytuację polityczną. W ten sposób powstały mity, z którymi dziś trzeba walczyć. Dodatkowo, nasi sąsiedzi Rosja i Niemcy, planowo, fałszują historię obciążając Polskę i Polaków swoimi zbrodniami.

To już „Zakazana historia 6”. Tradycyjnie jest to zbiór sensacyjnych, łamiących tabu tekstów doktora historii Leszka Pietrzaka, byłego pracownika Urzędu Ochrony Państwa, Instytutu Pamięci, Narodowej, członka komisji weryfikacyjnej WSI, a także Biura Bezpieczeństwa Narodowego.

Tak jak w poprzednich zbiorach, wszystkie teksty mają za zadanie usunąć białe plamy w polskiej najnowszej historii. Pietrzak podejmuje tematy, które albo są przez historyków niedoceniane, albo takich, które ze względów politycznych nie są nagłaśniane.

W najnowszym zbiorze możemy przeczytać m.in. o kulisach zdradzenia Polski we wrześniu 1939 r. przez Francję i Wielką Brytanię, bagatelizowanej i ukrywanej zagładzie jaką zgotowali Polakom Ukraińcy na Wołyniu w czasie II wojny światowej, czy o tragicznym błędzie jakim okazało się podpisanie paktu z Sowiecką Rosją w 1941 r. przez rząd II RP w Londynie.

Z historii najnowszej ogromne wrażenie robi biografia Olega Pieńkowskiego, funkcjonariusza sowieckiego wywiadu wojskowego, który został amerykańskim szpiegiem i uratował Amerykę, a być może również świat. Za swój czyn zapłacił najwyższą cenę – został żywcem spalony w rozpalonym piecu hutniczym. Film z tej egzekucji stał się obowiązkowym elementem szkolenia przyszłych agentów GRU.

Zapraszam do lektury!

Jan Piński

Wrześniowa zdrada aliantów

Francja i Anglia wiedziały, że nie udzielą Polsce militarnej pomocy jeszcze przed wybuchem wojny. Nie zamierzały jej jednak o tym poinformować. Francuzi i Brytyjczycy jak mogli najdłużej utrzymywali Polaków w nadziei, że wypełnią sojusznicze zobowiązania. Kampania wrześniowa to lekcja historii, o której Polacy nigdy nie powinni zapominać.

Był 22 sierpnia 1939 r., gdy w Sztabie Generalnym francuskiej armii odbyła się niezwykle interesująca rozmowa. Głównodowodzący armii francuskiej gen. Maurice Gamelin, gen. Alphonse Georges z francuskiego Sztabu Generalnego oraz gen. Louis Faury, świeżo mianowany szef misji łącznikowej w Polsce, rozmawiali o nadchodzącej wojnie. 65-letni Faury został przywrócony do służby tylko po to, by objąć to stanowisko. Dobrze znał nasz kraj. W 1919 r. był szefem tutejszej francuskiej misji wojskowej. W czasie wojny polsko-bolszewickiej 1920 r. piastował funkcję doradcy w polskim sztabie, a potem przez siedem lat wykładał w Wyższej Szkole Wojennej w Warszawie. Faury był sympatykiem Polski i poniekąd ambasadorem jej interesów. Francuscy sztabowcy dobrze wiedzieli, że jeśli Polacy będą kogoś słuchać, to tylko jego. Przed wyjazdem do Warszawy Faury chciał dowiedzieć się jak najwięcej o planach wojennych Francuzów. Od początku rozmów naciskał więc na Gamelina i Georgesa, by powiedzieli, co zrobi francuska armia, gdy Polska znajdzie się w „duszącym uścisku Wehrmachtu”. Pytał, jak szybko od rozpoczęcia niemieckiego ataku armia francuska przeprowadzi od Zachodu zmasowane uderzenie na Niemcy. Gen. Georges oznajmił, że armia nie jest zdolna do takiej ofensywy i dodał, że w grę mogą wchodzić jedynie działania obronne Francji i zaczepne przeciwko Niemcom na bardzo niewielką skalę, a Gamelin dodał, że „potrzeba, żeby Polska trwała”. Pięć dni później Faury jechał już do Warszawy i zastanawiał się, co powiedzieć generałom z polskiego Sztabu Generalnego, dla których był niekwestionowanym autorytetem i których przed laty uczył taktyki wojskowej. Miał świadomość, że ta misja będzie najtrudniejszą w jego wojskowej karierze.

Francuska niemoc

Rozmowa francuskich generałów była zapowiedzią tego, że na Francuzów nie ma co liczyć. Stanowisko Gamelina i Georgesa nie było przypadkowe. Wynikało z analiz francuskich możliwości militarnych. Francuzi wiedzieli, że nie są w stanie dotrzymać zobowiązań wobec Polski. Umowa sojusznicza z 19 lutego 1921 r. zobowiązywała do wzajemnej pomocy militarnej w przypadku ataku na któregoś z jej sygnatariuszy. Sprawa pomocy została ostatecznie określona w protokole końcowym francusko-polskich rozmów sztabowych w maju 1939 r., formalnie obowiązującym dopiero od 4 września, kiedy to został podpisany protokół polityczny do istniejącej umowy sojuszniczej. Zobowiązywał on stronę francuską do rozpoczęcia ofensywy siłami lądowymi w piętnastym dniu od rozpoczęcia mobilizacji armii francuskiej, a do ofensywy powietrznej od chwili rozpoczęcia działań wojennych Niemiec przeciw sojusznikowi. Gdy po podpisaniu protokołu zaczęto planować francuski atak na Niemcy, sztabowcy szybko się zorientowali, że ich armii brakuje przygotowania zarówno teoretycznego, jak i doktrynalnego oraz organizacyjnego. Rozwój planów ofensywnych na wypadek nowej wojny został zawieszony już w 1929 r. i więcej do niego nie wracano. Jeszcze gorzej wyglądała doktryna wojskowa przyjęta w latach 20., podporządkowująca piechocie jednostki pancerne i zmotoryzowane. W jej myśl mogły być one wykorzystywane tylko do wsparcia na szczeblu taktycznym. To oznaczało, że francuska armia, w przeciwieństwie do niemieckiej, nie dysponowała samodzielnymi jednostkami pancernymi, które mogłyby przeprowadzić działania na szczeblu operacyjnym. W rezultacie takiej doktryny, na 89 dywizji zmobilizowanych na przełomie sierpnia i września 1939 r., jedynie dwie były pancerne. Było to o tyle zaskakujące, że armia francuska dysponowała wówczas 2900 czołgami, nie ustępując pod tym względem niemieckiej oraz znaczną liczbą stosunkowo potężnie uzbrojonych i opancerzonych czołgów średnich typu Char 1 bis, które w bezpośrednich starciach były pojazdami lepszymi od niemieckich odpowiedników PzKfw III i PzKfw IV. Jednak ze względu na doktrynalne podporządkowanie wojsk pancernych wojskom piechoty i uczynienie z nich taktycznych jednostek wsparcia, nie stanowiły one istotnej wartości bojowej. Armia francuska nie była w stanie przeprowadzić szerokiej ofensywy na Zachodzie także ze względu na braki w wyszkoleniu żołnierzy, którzy byli przygotowywani praktycznie wyłącznie do służby fortecznej. Innym problemem było fatalne morale i brak autorytetu dowódców. Z tego wniosek, że pod koniec sierpnia 1939 r. francuskie dowództwo wiedziało, że francuska pomoc, na jaką liczyli Polacy, nie będzie mogła nadejść. Jednak wtedy nie było jeszcze politycznych decyzji, jak w przypadku napaści Niemiec na Polskę ma zachować się Francja. Trzeba było więc jak najdłużej zachować pozory sojusznika Polski.

Brytyjskie plany pomocy

Nie mniejsze nadzieje wiązano z Wielką Brytanią, drugim strategicznym sojusznikiem Polski. Już 31 marca 1939 r., zaledwie dwa tygodnie po aneksji Czechosłowacji przez Hitlera, premier Wielkiej Brytanii Arthur Chamberlain udzielił Polsce gwarancji stwierdzając, że „w przypadku agresji zagrażającej bezpieczeństwu i niepodległości Polski, rząd Jego Wysokości czułby się zobowiązany przynieść wsparcie Polsce wszelkimi możliwymi środkami”. Sześć dni później, podczas wizyty w Londynie ministra spraw zagranicznych RP Józefa Becka, jednostronne gwarancje zostały zamienione na takie „o charakterze trwałym i wzajemnym”.

W sierpniu 1939 r. wojna w Europie wisiała już w powietrzu. Brytyjczycy patrzyli z uwagą na poczynania Francuzów, którzy mieli niebawem ogłosić mobilizację, ale brytyjscy sztabowcy wiedzieli już, że Francuzi w przypadku wybuchu wojny nie podejmą wielkiej ofensywy na Zachodzie. Na pewno dobrze wiedział o tym gen. Edmund Ironside, szef brytyjskiego Imperialnego Sztabu Generalnego, doskonale zaznajomiony z planami militarnymi Francji. Ironside nie znalazł w nich żadnej wskazówki, z której wynikałoby, że francuskie dowództwo przewiduje jakikolwiek wczesny atak na niemiecką Linię Zygfryda. Brytyjski szef sztabu, podczas lipcowego pobytu w Warszawie, dowiedział się o francuskich zobowiązaniach wobec Polski. W sierpniu 1939 r. Ironside już dobrze wiedział, że nie zostaną dotrzymane. Zanotował wówczas w swoim dzienniku, że „Francuzi okłamują Polaków, mówiąc, że zamierzają przystąpić do ataku. Taka koncepcja w ogóle nie istnieje”. Polaków o tym jednak nie poinformował. W sierpniu sam miał poważne obawy, co do gotowości Wielkiej Brytanii do wojny. W jego ocenie brytyjska armia również nie była przygotowana do wielkiej ofensywy przeciw Niemcom. Brytyjskie siły lądowe stanowiły w większości wojska kolonialne, przygotowane do działań policyjnych i nie nadawały się na front. Brytyjskie lotnictwo w większości dysponowało jeszcze maszynami z lat 20. i dopiero miało wejść w fazę intensywnego przezbrajania. Z kolei marynarka, mimo swojej wielkości, nie była w stanie bronić wszystkich linii komunikacyjnych na trzech akwenach: atlantyckim, dalekowschodnim i śródziemnomorskim oraz wokół samej Wielkiej Brytanii. Ironside, dysponując wiedzą brytyjskiego wywiadu wiedział też, że III Rzesza daleko wyprzedziła w zbrojeniach Wielką Brytanię. Nie mogło być zatem mowy o prawdziwej wojnie z Niemcami. Na jej rozpoczęcie Brytyjczycy potrzebowali znacznie więcej czasu. Mimo to, brytyjski Imperialny Sztab Generalny nie zgłaszał żadnych zastrzeżeń, gdy 25 sierpnia 1939 r. szef brytyjskiej dyplomacji lord Halifax i ambasador RP w Wielkiej Brytanii Edward Raczyński podpisywali polsko-brytyjski traktat sojuszniczy wiedząc, że jest on niewykonalny dla Brytyjczyków. A była to już formalna umowa sojusznicza pomiędzy Wielką Brytania a Polską, która przewidywała wzajemną pomoc zbrojną w przypadku ataku Niemiec!

Faktyczne intencje Brytyjczyków właściwie odczytali Niemcy. Analiza, jaką w końcu sierpnia 1939 r. przedłożył Hitlerowi minister spraw zagranicznych III Rzeszy Joachim von Ribbentrop, jednoznacznie wskazywała, że zawarcie układu sojuszniczego z Polską to czysty blef Wielkiej Brytanii, która do wojny niemiecko-polskiej nie przystąpi.

Wrześniowa bierność aliantów

W reakcji na niemiecki atak na Polskę 1 września 1939 r. rządy Francji i Wielkiej Brytanii skierowały do Niemiec ultimatum z żądaniem natychmiastowego wycofania Wehrmachtu z terytorium Polski i Wolnego Miasta Gdańska. Gdy agresor je odrzucił, 3 września 1939 r. Francja i Wielka Brytania wypowiedziały Niemcom wojnę. Decyzja ta wywołała entuzjastyczne reakcje w Polsce. Tysiące warszawiaków manifestowało radość przed ambasadami Wielkiej Brytanii i Francji. Francja rozpoczęła koncentrację oddziałów w rejonie swojej granicy z Niemcami i w nocy z 6 na 7 września miała miejsce bardzo ograniczona ofensywa wojsk francuskich. 7 i 8 września siły francuskie weszły około 20 km w głąb niemieckiego terytorium. Kiedy w następnych dniach siły francuskie doszły do głównych umocnień Linii Zygfryda, zostały zatrzymane. Gen. Gamelin nakazał przerwanie tej ofensywy, ponieważ uznał, że działania francuskie i tak nie mają żadnego przełożenia na działania niemieckie podejmowane w Polsce. A poza tym mogą narazić stronę francuską na niemieckie przeciwuderzenie. Zakomunikował jednak opinii publicznej, że armia francuska osiągnęła stawiane jej cele. We francuskiej prasie pojawiły się wówczas artykuły pochwalne na cześć francuskiej armii, która, jak podkreślano, miała przeprowadzić zwycięską ofensywę przeciwko Niemcom. Propagandowo działania francuskich wojsk wypadały naprawdę nieźle. We Francji zupełnie nie dostrzegano, jak wyglądała wojna w Polsce, gdzie Niemcy głębokimi pancernymi klinami kładli przeciwnika na łopatki. Wielka Brytania, która miała z chwilą wybuchu wojny rozpocząć morską blokadę Rzeszy i ofensywę bombową nad Niemcami, ze szczególnym uwzględnieniem węzłów komunikacyjnych, również zdecydowała się na grę pozorów. Brytyjczycy, oprócz „dziurawej” i nieskutecznej blokady morskiej Niemiec i nalotu samolotów RAF-u na niemieckie bazy morskie w Wilhelmshaven, Cuxhaven i Brunsbuttelkoog 5 września, nie podjęła żadnych poważniejszych działań militarnych wobec Niemiec w pierwszych dniach wojny. Tak naprawdę francuska i brytyjska aktywność, po tym jak oba mocarstwa wypowiedziały Niemcom wojnę, miała stworzyć jedynie pozory sojuszniczej ofensywy na Zachodzie, do podjęcia której alianci nie byli zdolni. Była to swoista gra psychologiczna z Hitlerem, przy minimum zaangażowania sił własnych armii. 12 września gra ta już się w zasadzie zakończyła. To wtedy w Abbeville zebrała się po raz pierwszy francusko-brytyjska Najwyższa Rada Wo-jenna z udziałem premierów Francji – Edouarda Daladiera i Wielkiej Brytanii – Nevilla Chamberlaina. Przedstawiając stanowisko Wielkiej Brytanii premier Chamberlain zakomunikował: „Rząd brytyjski uważa, że z materialnego punktu widzenia nie można już nic uczynić dla ocalenia Polski”. Z kolei premier Daladier podkreślił, że „najmniej pożądane byłoby utrzymywać front na Wschodzie”. A gen. Gamelin zakomunikował: „Wysłałem depeszę do marszałka Rydza-Śmigłego, by zasugerować, że wojsko powinno teraz wszcząć działania partyzanckie”. Dwie godziny później podjęto decyzję o wstrzymaniu dotychczasowych działań w celu „minimalizacji niemieckiego odwetu”. Oznaczało to w praktyce wstrzymanie wszystkich działań ofensywnych armii francuskiej na przedpolu Linii Zygfryda, a przez to złamanie zobowiązań sojuszniczych wobec Polski. Ani wcześniej, ani po ustaleniach jakie zapadły w Abbeville, alianci nie uważali za stosowne poinformować swojego polskiego sojusznika, że ofensywy na Zachodzie nie będzie i musi liczyć wyłącznie na własne siły.

Wojna bez wojny

O słuszności decyzji z Abbeville alianci przekonali się 17 września, kiedy wschodnie granice Polski przekroczyły wojska dwóch frontów sowieckich: białoruskiego, atakującego na linii Wilno – Baranowicze – Wołkowysk – Grodno – Suwałki – Brześć i ukraińskiego, atakującego na linii Dubno – Łuck – Włodzimierz Wołyński – Chełm – Zamość – Lublin – Tarnopol – Lwów – Czortków – Stanisławów – Stryj – Sambor – Kołomyja. Do października sowieckie fronty zdołały zająć wyznaczone im obszary Polski i uniemożliwić ewakuację polskich wojsk na Węgry i do Rumunii. Podobnie jak w przypadku uderzenia niemieckiego, sowieckie również zostało zaplanowane jako regularne działania z udziałem wojsk pancernych, lotnictwa i grup sabotażowo-dywersyjnych przerzuconych lub zorganizowanych na terytorium Polski zanim nastąpił atak. Po uderzeniu Sowietów sytuacja strategiczna Polski była już beznadziejna. Ambasadorowie Rzeczypospolitej w Wielkiej Brytanii – Edward Raczyński i we Francji – Juliusz Łukasiewicz, bezskutecznie próbowali wpłynąć na wykonanie zobowiązań sojuszniczych wobec Polski. Nie wiedzieli, że losy wojny w Polsce zostały przesądzone, jeszcze przed jej wybuchem. I tym razem Brytyjczycy i Francuzi usiłowali tworzyć pozory prawdziwych sojuszników Polski. Rządy Wielkiej Brytanii i Francji złożyły w Moskwie oficjalne noty protestacyjne, nie uznające argumentacji szefa sowieckiej dyplomacji Wiaczesława Mołotowa, który usprawiedliwiał sowiecką agresję na Polskę, ale nie zamierzały wypowiadać wojny Związkowi Sowieckiemu, a nawet podjęły kroki, aby wpłynąć na jej inny odbiór na Zachodzie. W prasie brytyjskiej i francuskiej pojawiły się inspirowane przez rząd artykuły tłumaczące działania Armii Czerwonej na terytorium Polski jako kroki antyniemieckie, mające pomóc walczącej Polsce. Po 17 września wojna na Zachodzie stała się „dziwną wojną”. Armia francuska, co najmniej trzykrotnie liczniejsza od sił niemieckich na Zachodzie, stała w całkowitej bezczynności. Działania Francuzów ograniczały się jedynie do nielicznych patroli na przedpolu Linii Zygfryda. Niemcy zajmowali w tym czasie stanowiska, spokojnie patrząc na bezczynnych Francuzów. Pomiędzy stronami dochodziło do sytuacji naprawdę komicznych. Tak było wówczas, gdy po stronie francuskiej ustawiano plakaty o treści: „Prosimy nie strzelać. My nie strzelamy”. W odpowiedzi po stronie niemieckiej pojawiał się napis: „Jeśli wy nie strzelacie, to i my nie będziemy strzelać!”. Nierzadko po obu stronach sadzono marchewki lub obrzucano się ulotkami propagandowymi. Ostatecznie na początku października francuskie jednostki same opuściły zajęte wcześniej tereny i wycofały się na pozycje wyjściowe.

W tym czasie kampania w Polsce dobiegła końca.

Sedno prawdy

Francuzi i Brytyjczycy – główni gwaranci porządku wersalskiego w Europie – nie byli przygotowani do uderzenia na Zachodzie po ataku na Polskę. Ich armie były organizacyjnie zacofane, a taktyka i strategia tkwiły w czasach I wojny światowej i epoce wojen pozycyjnych. Gdy wybuchła wojna, francuskie i brytyjskie dowództwo wiedziało już, że niemieckie kolumny pancerne rozcinały polskie linie obronne dalekimi na setki kilometrów zagonami pancernymi. Zrozumiało, na czym polega natura nowej wojny i niemieckich sukcesów. Do takich działań we wrześniu francuska i brytyjska armia nie były przygotowane. Nie przyznając się do tego nawet sojusznikowi, zapewne chcieli kupić cenny czas, rzucając Hitlerowi na pożarcie samotnie walczącą Polskę. Jednak, jak szybko pokazała rzeczywistość, dwudziestoletnich zaległości militarnych nie dało się tak szybko odrobić. Niecały rok później, gdy w maju 1940 r. Hitler zaatakował Francję, Belgię i Holandię, prawda o kondycji francuskiej i brytyjskiej armii została brutalnie ujawniona. W ciągu zaledwie 10 dni niemiecka kampania we Francji była w zasadzie rozstrzygnięta. W kotle Dunkierki niemieckie siły pancerne osaczyły prawie 350 tys. Brytyjczyków i Francuzów i tylko przypadek sprawił, że dzieła ich ostatecznej zagłady nie dokończyła wówczas niemiecka Luftwaffe. Być może Francuzi i Brytyjczycy liczyli również na jakiś tymczasowy układ rozejmowy z Niemcami. Takie kalkulacje mogły być nawet zgodne z pierwotną koncepcją Hitlera wojny izolacyjnej w Polsce. Być może też liczyli na perspektywę przyszłego konfliktu pomiędzy hitlerowskimi Niemcami a ich nowym sojusznikiem – Związkiem Sowieckim. Wtedy bowiem, na Wschodzie, ich polski sojusznik mógłby zostać zastąpiony znacznie silniejszym sowieckim, z którym szanse na pokonanie Niemiec byłyby dużo większe. Wiele wskazuje, że taka kalkulacja była również brana pod uwagę. Tak czy inaczej, postawa aliantów wobec Polski we wrześniu 1939 r. była jakąś formą felonii – zdrady sojusznika na polu bitwy, o tyle boleśniejszej, że postanowionej, zanim jeszcze bitwa ta się rozpoczęła. Na pewno jest to lekcja historii dla polskich polityków i wojskowych, o której powinni pamiętać podpisując traktaty i sojusze wojskowe i bezgranicznie na nich polegając.

Jak Göring poddał Dunkierkę

Gdyby nie żądza sławy szefa Luftwaffe, który namówił Hitlera, by wstrzymał atak pancerny, II wojna światowa mogłaby mieć inny przebieg

338 tys. brytyjskich i francuskich żołnierzy ewakuowano na przełomie maja i czerwca 1940 r. z plaż francuskiej Dunkierki. Umożliwił to sam Hitler, który wstrzymał niemiecki atak pancerny. Co kierowało wodzem III Rzeszy?

Ewakuacja brytyjskich i francuskich wojsk do Wielkiej Brytanii zakończyła się 4 czerwca o godz. 2.23. Dzięki ofiarności alianckich marynarzy i lotników w trakcie operacji „Dynamo” udało się ewakuować 338 226 osób, w tym ok. 225 tys. żołnierzy angielskich i 112 tys. francuskich. Jednym z ostatnich ewakuowanych był generał major Harold Alexander – ostatni dowódca Brytyjskiego Korpusu Ekspedycyjnego (BKE) we Francji. Po zakończeniu akcji na rozległych plażach Dunkierki pozostały setki elementów najróżniejszego sprzętu wojskowego, od karabinów maszynowych, działek, dział i armat, po pojazdy i wozy bojowe. Wiele z nich nie nadawało się już do użytku. Pomiędzy nimi leżały zwłoki poległych w trakcie ostrzału i bombardowania. Całość robiła ponure wrażenie, ale groźba ostatecznego unicestwienia brytyjskich i francuskich wojsk przez Niemców została oddalona.

Ewakuacja ocaliła tysiące alianckich żołnierzy, bez których niemożliwe byłoby kontynuowanie wojny. Brytyjczycy mogli mówić nawet o sukcesie operacji. Jedynie nowy brytyjski premier Winston Churchill starał się zachować ostrożność. Kilkanaście godzin po zakończeniu ewakuacji w przemówieniu na forum brytyjskiej Izby Gmin podkreślał swoim mrukliwym głosem: „Musimy bardzo uważać, aby nie przypisywać tej ewakuacji miana zwycięstwa. Wojen nie wygrywa się dzięki ewakuacjom”. Realizm Churchilla nadszedł w samą porę. Wielka Brytania dopiero wchodziła w najtrudniejszy etap wojny z hitlerowskimi Niemcami – czekała ją jeszcze wojna na morzu i w po-wietrzu. Jednak wówczas, 4 czerwca 1940 r., najważniejsze wydawało się ocalenie brytyjskich sił wysłanych na pomoc Francji. Brytyjczycy zawdzięczali je Niemcom.

Francuski Blitzkrieg

10 maja 1940 r. Wehrmacht rozpoczął operację „Fall Gelb” (Plan Żółty), w ramach której zaatakował Holandię, Belgię, Luksemburg i Francję. Jej plan przygotował gen. Erich von Manstein – jeden z najwybitniejszych niemieckich strategów. Założył równoczesne uderzenie niemieckich armii z dwóch stron. Grupa Armii B pod dowództwem gen. Fedora von Bocka miała zaatakować Holandię i Belgię, a Grupa Armii A, dowodzonej przez gen. Gerda von Rundstedta, uderzyć przez pagórkowate Ardeny i ominąć silnie ufortyfikowaną Linię Maginota. Wspierane przez Luftwaffe jednostki pancerne stosujące taktykę Blitzkriegu (wojny błyskawicznej) szybko przełamały francuskie linie obrony i parły do przodu. Po niecałych dwóch tygodniach liczące prawie milion żołnierzy siły francuskie, belgijskie i brytyjskie znalazły się w kleszczach Wehrmachtu. Między 16 a 19 maja wojska alianckie będące pod coraz silniejszym naporem Armii B gen. Von Bocka zostały zmuszone do wycofania się na linię rzeki Skaldy. W tym samym czasie siły gen. Rundstedta parły do przodu, nie napotykały silnego oporu. W efekcie już 18 maja Niemcy znaleźli się w odległości 50 km od wybrzeża Atlantyku. Sytuacja robiła się coraz bardziej dramatyczna. Cofającym się blisko 400 tys. żołnierzom brytyjsko-francuskim groziła całkowita klęska. Dowódca Brytyjskiego Korpusu Ekspedycyjnego gen. John Gort postanowił wycofać swoje jednostki ku liniom zaopatrzeniowym przebiegającym wzdłuż kanału La Manche. Gort coraz poważniej rozważał ewakuację brytyjskiego korpusu na wyspy i poprosił brytyjskie dowództwo o natychmiastowe rozpoczęcie przygotowań do niej. Churchill już wcześniej brał pod uwagę taką ewentualność. Z niepokojem obserwował rozwój sytuacji we Francji. Brytyjska admiralicja rozpoczęła przygotowania do operacji „Dynamo”, którą przeprowadzić miał wiceadmirał Bertrand Ramsay. Ten zgromadził okręty i statki w portach południowej Anglii. Czas jednak naglił. Z dnia na dzień walczący we Francji żołnierze BRE musieli ustępować pola Niemcom i mieli coraz większe kłopoty z zaopatrzeniem. Doszło do tego, że wyczerpanym odwrotem brytyjskim żołnierzom zmniejszono o połowę racje żywnościowe. 21 maja Brytyjczycy podjęli jeszcze jedną, nieudaną próbę przebicia się z niemieckiego okrążenia w kierunku zachodnim, a dzień później zaczęła się trwająca ponad dwie doby bitwa pancerna pod Arras. Jednak i tym razem nie udało się zahamować niemieckiego marszu na Zachód. 24 maja padło Boulogne, a francuska 1. Armia ostatkiem sił broniła Calais. Niemieckie czołgi były zaledwie 25 km od Dunkierki, ostatniego francuskiego portu, z którego można było prowadzić ewakuację. O losie alianckich sił decydował już tylko czas.

Podstęp Göringa

I właśnie wtedy zdarzyło się coś zupełnie niespodziewanego i nietypowego w niemieckim Blitzkriegu. 24 maja wieczorem Hitler wydał niemieckim dywizjom pancernym rozkaz wstrzymania ataku: „Dunkierkę należy pozostawić lotnictwu! Jeżeli zdobycie Calais napotyka trudności, należy je także pozostawić lotnictwu!”. Decyzja Hitlera wywołała konsternację niemieckich generałów. Prowadzący natarcie czołgów dowódca XIX Korpusu Armijnego gen. Heinz Guderian był wściekły i zamierzał zignorować rozkaz. Kiedy do jego sztabu przybył gen. Paul von Kleist, by odebrać mu dowództwo, doszło do ostrego spięcia. Gen. Guderian zwrócił się o pomoc do dowódcy Grupy Armii A gen. von Rundstedta, który wyznaczył na arbitra konfliktu gen. Wilhelma Lista. Ostatecznie List pozwolił Guderianowi na przeprowadzanie jedynie „dalekich rekonesansów zaczepnych”, pod warunkiem nieprzemieszczania kwatery swojego sztabu. Atak został zahamowany, i to w sytuacji, gdy zwycięstwo było już w zasięgu ręki i gdy każdy dzień zwiększał szanse aliantów.