Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Dr Leszek Pietrzak to historyk i publicysta, specjalista od historii najnowszej i tajnych służb. Był funkcjonariuszem Urzędu Ochrony Państwa, pracował w Instytucie Pamięci Narodowej oraz w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego u śp. Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego. Od lat popularyzuje polską historię XX wieku, opisując wydarzenia nieznane lub zakłamane, często omijane przez innych badaczy. Prowadzi m.in. popularny kanał „Zakazane historie” na YouTubie.
Jego książka nosi prowokacyjny podtytuł „Jak Hitler i III Rzesza wygrały II wojnę światową”. Jak to możliwe, przecież zakończyła się ona klęską hitlerowskich Niemiec i samobójczą śmiercią dyktatora, który wywołał tę pożogę? – ktoś zapyta. A jednak Niemcy, mimo że podzielone przez zwycięskich aliantów, odbudowały się ekonomicznie i politycznie. Po zjednoczeniu w 1990 roku stały się najważniejszym państwem jednoczącej się Europy. Do realizacji swych celów i swego interesu narodowego potrafią znakomicie wykorzystywać Unię Europejską. Według autora zasługuje ona dziś na miano IV Rzeszy.
Towarzyszy temu polityka pamięci – czy raczej niepamięci - Berlina, której głównym celem jest zdjęcie z narodu niemieckiego odium zbrodni popełnionych przez bliżej nieokreślonych „nazistów” i zrzucenie współodpowiedzialności za Holokaust na inne narody, w tym przede wszystkim na Polaków.
Z tej książki dowiemy się, dlaczego w Polsce musimy bardzo uważnie patrzeć władzom niemieckim na ręce i niekoniecznie ufać zapewnieniom o pojednaniu i dozgonnej przyjaźni ze strony potężnego zachodniego sąsiada.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 129
Wstęp
Kto naprawdę wygrał II wojnę światową
Czy to możliwe, że Adolf Hitler i III Rzesza tak naprawdę wygrali II wojnę światową? Wbrew pozorom nie zażyłem dopalaczy ani żadnych środków odurzających przed zadaniem tego pytania. Na fakty historyczne patrzę trochę inaczej niż większość społeczeństwa, ponieważ zajmowałem się ich odczytywaniem zawodowo. Nie tylko jako historyk, czasem biegły sądowy, ale także jako oficer polskich tajnych służb. Jeżeli spojrzeć na powojenny ład, jaki wytworzył się na świecie, to łatwo dojść do wniosku, że tymi, którzy na nim skorzystali, byli Niemcy. Jako oficer służb zawsze starałem się odpowiedzieć na pytanie, w jakim stopniu był to przypadkowy, szczęśliwy traf, a w jakim jeden ze scenariuszy, który dopuszczały elity rządzące III Rzeszą. Czy zwycięstwo militarne Hitlera było jedynym scenariuszem, jaki brały one pod uwagę? Czy może zwycięskich scenariuszy było znacznie więcej?
Tutaj dygresja. Jedna z najlepszych tajnych służb na świecie, izraelski Mosad uważa, że wchodzenie do gry (walki), w której można przegrać, to błąd, zbyt duże ryzyko. Dlatego mimo zdecydowanie priorytetowych stosunków ze Stanami Zjednoczonymi izraelscy przywódcy dbają o to, aby mieć również doskonałe relacje z tymi, którzy rządzą na Kremlu.
Ta książka nie pretenduje do rangi pracy naukowej ‒ dlatego nie będzie w niej przypisów. To zbiór faktów, które prowokują do myślenia. Na pewno scenariusz, w którym przyjmuje się, że Niemcy całkowicie przegrały II wojnę światową, jest bardzo wielkim nieporozumieniem.
W 1953 roku doszło do wydarzenia, o którym mało kto pamięta ‒ redukcji długu Republiki Federalnej Niemiec o 55 proc. (sięgał wówczas 32,3 mld marek). Ostatnią ratę za pierwszą wojnę światową Niemcy zapłaciły w 2010 roku Dla porównania – w Polsce redukcję długu po PRL-u uważa się za sukces. Była ona nie tylko mniejsza procentowo niż redukcja niemieckiego zadłużenia. Co ważniejsze, Polska nie ponosiła żadnej odpowiedzialności moralnej za wojnę. Nie grabiła w XX wieku innych państw, aby dzięki temu budować własną zamożność. Padła ofiarą niemieckiej polityki grabieżczej i niemieckiej polityki ludobójczej. Wbrew pozorom te dwie polityki były ze sobą blisko związane. W 1944 roku, gdy Niemcy wiedzieli już, że przegrali wojnę, ludobójstwo i grabieże trwały w najlepsze. Także na ziemiach polskich. Nie był to moim zdaniem wynik emocji przegranych, ale zimnej kalkulacji. Chcieli osłabić potencjalnych rywali w jak największym stopniu, gra toczyła się bowiem o przyszłe rynki. Nikt nie policzył, w jakim stopniu wielki powojenny sukces niemieckiego eksportu był możliwy dzięki grabieniu pieniędzy i technologii z innych państw, także przez egzekucje elit, np. w Polsce. Jakiż bowiem militarny sens miało mordowanie Polaków z wyższym wykształceniem, profesorów we Lwowie w 1941 roku?
Ważną cechą porozumienia londyńskiego było to, że spłaty długu nie mogły przekraczać 3 proc. eksportu. Dla porównania polskie spłaty po 1989 roku przekraczały 10 proc. naszego eksportu. Można przyjąć, że Niemcy nie tyle spłacili długi wynikające z odszkodowań i reparacji wojennych, ile udzielili swoim byłym ofiarom wielkiej zniżki na produkowane przez nich dobra. To oczywiście uproszczenie, ale pokazuje mechanizm, dzięki temu bowiem 20 krajów, które zgodziły się na redukcję niemieckiego długu, tak naprawdę wyraziło zgodę na swoisty dumping produktów niemieckich. Im więcej od Niemiec kupowały, tym szybciej spłacane było zadłużenie.
Ta inżynieria finansowa nie powstała przypadkowo. W 2009 roku amerykańskie służby odtajniły trzystronicowy raport z listopada 1944 roku (o sygnaturze EW-Pa 128, inaczej nazywany Red House Report, czyli Raport Czerwonego Domu). 10 sierpnia 1944 roku w hotelu Maison Rouge w Strasburgu doszło do spotkania elit III Rzeszy, które nie miały już żadnych wątpliwości co do ostatecznego wyniku wojny. Naradę prowadził Adolf Hitler. Na spotkaniu byli m.in. przedstawiciele koncernów Volkswagena, Kruppa i Messerschmitta, którzy planowali stworzenie po zakończeniu II wojny światowej ni mniej, ni więcej, tylko IV Rzeszy.
Adolf Hitler i Gustav Krupp, który kierował sławnym niemieckim koncernem przemysłu ciężkiego Friedrich Krupp AG w latach 1909‒1941. Krupp był sponsorem narodowych socjalistów. W czasach III Rzeszy jego firma bogaciła się na produkcji uzbrojenia i sprzętu dla armii niemieckiej
Chcieli to osiągnąć drogą przewagi ekonomicznej, a nie militarnej. Dwie klęski w ciągu niespełna trzech dekad okazały się kształcące. Dlatego na spotkaniu podkreślano, że potęga IV Rzeszy ma być budowana przez niemiecki eksport. Niemcy są obecnie czwartą gospodarką świata (po Chinach, USA i Japonii) i trzecim eksporterem (po USA i Chinach). Niemcy, mimo posiadania jednej z najdroższych sił roboczych na świecie, bez problemu znajdują nabywców na swoje produkty. To właśnie gospodarka decyduje dziś o sile politycznej i bogactwie Niemiec. Czy jest moralne, aby wnuki i prawnuki tych, którzy dopuścili się największych zbrodni w historii ludzkości, pławiły się w dobrobycie osiągniętym dzięki bezwzględności ich dziadów i pradziadów?
Polityka niemiecka jest bezwzględna nie tylko w zacieraniu śladów zbrodni na Żydach i Polakach. To także dość prymitywna, ale zadziwiająco skuteczna próba zwalenia odpowiedzialności za te zbrodnie na mityczne „plemię” nazistów, które opanowało tereny niemieckie i rządziło na nich od 1933 do 1945 roku. Ludzi, którzy pamiętają tamte czasy, jest już bardzo mało. Są wiekowi i nie mają siły protestować. Standardem jest więc to, że Niemcy o nazistowskie zbrodnie oskarżają polskich „kolaborantów”.
W 2013 roku na łamach tygodnika „Uważam Rze” opublikowałem artykuł pt. Jak Niemcy fałszują historię. Tekst ów, razem z czarno-białą okładką, która przedstawiała kanclerz Angelę Merkel na tle niemieckiego obozu w Auschwitz, stylizowaną na więźniarkę, wywołał w Niemczech furię. Tezy mojego tekstu były tylko jednym z powodów wściekłości. Nie były one nowe w mojej publicystce historycznej. Współczesne media rządzą się pismem obrazkowym i zabawna (ale też poruszająca) grafika na okładce sprawiła, iż o fałszowaniu przez Niemcy historii zaczęto mówić dosłownie na całym świecie. Okładkę polskiego tygodnika nosili przed Ambasadą Niemiec w Grecji ludzie protestujący przeciwko braku zgody kanclerz Merkel na oddłużenie gospodarki greckiej.
Grecy, podobnie jak Polacy, nie otrzymali praktycznie żadnych odszkodowań za najazd niemiecki. A przez około pięciu lat składali się na finansowanie niemieckiej machiny wojennej, mającej podbić świat.
Pretekstem była emisja (od 17 do 20 marca 2013 roku) w niemieckiej państwowej telewizji ZDF serialu pt. Nasze matki, nasi ojcowie (niemiecki tytuł Unsere Mütter, unsere Väter) w reżyserii Philippa Kadelbacha. To mistrzowskie dzieło, z którego byłby dumny sam szef propagandy III Rzeszy Joseph Goebbels. Wszyscy spece od kłamstw i od ich demaskowania (uważam się za tego ostatniego) wiedzą, że nic tak dobrze nie sprzedaje kłamstwa jak wplecenie go w historię fabularną. Wiele nie zmieniło się od czasu, gdy Artur Conan Doyle publikował swoje opowiadania o Sherlocku Holmesie w czasopiśmie „The Strand Magazine”. Niezależnie od rekordowej sprzedaży magazynu (ponad pół miliona nakładu) wydawca otrzymywał regularnie tysiące listów od fanek detektywa proponujących mu małżeństwo czy też opiekę. A przecież opowieści o genialnym detektywie nawet nie udawały, że są czymś więcej niż tylko rozrywką.
Serial Nasze matki, nasi ojcowie jest o tyle ważny w naszej opowieści, że pokazuje, jak Niemcy chcą być postrzegani: jako ofiary mitycznych nazistów i ludzie, którzy cierpieli z powodu nieludzkiego systemu. Dlatego nie zobaczymy w tym filmie niemieckich zbrodni. Akcja zaczyna się w przeddzień wybuchu wojny ze Związkiem Sowieckim w czerwcu 1941 roku, przy czym nie za bardzo jest wiadomo, co było powodem wybuchu tej wojny. Bo nikt w Niemczech nie zamierza walczyć z Rosją na polu historycznym. Prawda o tym, że atak Adolfa Hitlera na Związek Sowiecki był wymuszony nieuchronną agresją Stalina, jest doskonale historykom znana. Ale Rosja zdecydowanie broni swojej pozycji ofiary w II wojnie światowej. Ma własną zakłamaną politykę historyczną, a Niemcom zależy na dobrych relacjach z kolejnymi „carami” (do Władimira Putina słowo prezydent nie pasuje) na Kremlu.
Główni bohaterowie serialu Nasze matki, nasi ojcowie, wyprodukowanego przez niemiecką telewizję państwową ZDF. Oskarżono w nim Polaków o współudział w Holokauście Żydów
Główny bohater filmowej historii to Wilhelm – młody oficer Wehrmachtu, któremu marzy się wielka kariera. W Wilhelmie jest zakochana Charlotte, która postanawia zgłosić się na ochotnika do służby medycznej, aby w ten sposób służyć swojej ojczyźnie. Bratem Wilhelma jest Friedhelm – jeden z tysięcy rekrutów świeżo powołanych do wojska, z zacięciem przyszłego intelektualisty. Bliską koleżanką Charolotte jest Greta, której marzy się kariera piosenkarki. Ale w Grecie kocha się Viktor, który, jak się okazuje, jest Żydem, i tylko dlatego nie może włożyć munduru i pójść razem z tysiącami swoich rówieśników na front, by bronić „zagrożonej” ojczyzny. Mamy w 1941 roku podbitą Polskę, Francję, kraje Beneluksu, Norwegię, Danię, Grecję i Jugosławię. Ale to ojczyzna Niemców jest „zagrożona”.
Filmowe losy każdego z tych bohaterów toczą się niejako odmiennie. Scenariusze ich życia są pisane przez wojenną zawieruchę. Służba na froncie wschodnim zamienia Friedhlema w istną maszynkę do zabijania. Wojna demoralizuje go, wypaczając jego prawdziwy – dobry ‒ charakter. Ale brat Friedhelma ‒ Wilhelm ‒ również nie wytrzymuje piekła wojny, dezerterując z armii niemieckiej. Charlotte, zakochana w Wilhelmie, również pod wpływem wojny zamienia się w bestię, denuncjując w szpitalu, do którego trafia, żydowską pielęgniarkę i wydając ją w ręce bezpieki III Rzeszy ‒ SS. Ją również ogarniają wojenna przemoc i nienawiść. Z kolei Greta, której marzy się kariera piosenkarska, zaczyna romans z młodym, „ludzko wyglądającym” oficerem SS. Wierzy, że być może jego wsparcie pomoże jej w karierze. W zasadzie można by powiedzieć, że jest pragmatyczką ‒ robi wszystko, aby zrealizować swoje życiowe marzenia. No i jest jeszcze Żyd Viktor, którego wojenne losy są w filmie znacznie bardziej skomplikowane i o wiele bardziej dramatyczne. Podczas transportu do obozu w Auschwitz udaje mu się uciec i znaleźć schronienie w jednym z oddziałów partyzanckich Armii Krajowej, polskiej armii podziemnej. Viktor bierze udział w akcjach zbrojnych, wykazując się nadzwyczajną odwagą. Ale szybko zostaje zdekonspirowany przez kolegów z oddziału jako „czysty” Żyd, i wtedy zaczynają się jego prawdziwe problemy. Okazuje się, że są antysemitami i natychmiast przestają go akceptować. Viktor musi opuścić oddział z powodu wrogości członków polskiego podziemia. Polski antysemityzm jest ważnym elementem niemieckiej propagandy.
Żyd Viktor (w środku), jeden z bohaterów serialu Nasze matki, nasi ojcowie, wśród polskich partyzantów z Armii Krajowej. Gdy towarzysze broni ‒ zajadli antysemici ‒ dowiedzą się o pochodzeniu Viktora, jego życie znajdzie się w niebezpieczeństwie
Pamiętajmy o tym, bo moim zdaniem docelowy przekaz niemieckiej propagandy jest następujący: ta wojna w 1939 roku była akcją policyjną państwa niemieckiego, które starało się bronić Żydów przed polskimi antysemitami. Że to absurd? A kto myślał, że jeszcze za życia ostatnich ofiar niemieckich obozów śmierci ich dzieci i wnuki będą kolportować kłamstwo o tym, że były to „polskie obozy śmierci”? Propaganda Niemiec nie bierze jeńców.
Ale to nie był koniec polskiego wątku w tym filmie. Było ich znacznie więcej. Jeden z nich na pewno może dłużej pozostać w świadomości odbiorcy. To scena, gdy oddział AK, do którego trafia Viktor, zatrzymuje pociąg transportujący Żydów do miejsca ich zagłady. Polscy partyzanci, widząc, kto jest w nim przewożony, pozostawiają wagony zamknięte. Nie chcą uwolnić ofiar Zagłady, choć wiedzą, że ta już niebawem ich obejmie. Można jeszcze raz odnieść wrażenie, że silny antysemityzm akowców każe im zaakceptować Holokaust.
Serial Nasze matki, nasi ojcowie nie był produktem jakiejś tam stacji komercyjnej. Wyświetlała go niemiecka telewizja publiczna ZDF, nadająca od 2008 roku w nowej technologii cyfrowej i oglądana przez większość Niemców. Film był także emitowany w czasie wysokiej oglądalności. Sama emisja była poprzedzona gigantyczną kampanią promocyjną. Wiele niemieckich mediów zachęcało do obejrzenia serialu, reklamując go jako wielkie wydarzenie telewizyjne. Tak postąpił na przykład „Der Spiegel” ‒ najbardziej wpływowy i opiniotwórczy niemiecki tygodnik o nakładzie prawie miliona egzemplarzy. Z kolei wysokonakładowy dziennik „Frankfurter Allgemeine Zeitung” (FAZ), reklamując serial, apelował nawet do niemieckich rodzin o to, aby razem ‒ najlepiej w gronie wszystkich pokoleń ‒ zgromadzić się przed telewizorami i wykorzystać ostatnią szansę na wysłuchanie opowiadań swoich dziadków. Można było odnieść wrażenie, że Nasze matki, nasi ojcowie to jeden z najważniejszych obrazów ostatniej wojny. Proces z telewizją ZDF o sceny, sugerujące, że w Armii Krajowej powszechny był antysemityzm, wygrał jej były żołnierz, Zbigniew Radłow. Ale ZDF zrobiła, co w jej mocy, aby ów wyrok nie został właściwie wykonany. Nie taki był bowiem cel propagandy, aby później za nią przepraszać. Ten wyrok, jak wiele podobnych, pokazuje prawdziwą twarz polityki niemieckiej. Przeprosiny gdzieś w kuluarach, w niszowych mediach; a na cały świat oskarżenia i wybielanie się ze zbrodni. Gdy w marcu 2021 roku pisałem te słowa, to sprawa przeprosin wciąż była przedmiotem uników ze strony prawników ZDF.
Emisję serialu Nasze matki, nasi ojcowie przewidziano również w innych krajach europejskich. Wyemitowały go austriacka telewizja publiczna ORF i angielska BBC. W Wielkiej Brytanii emisja spowodowała protesty przeciwko propagandzie nazistowskiej. To, że w Polsce ów film wyemitowała telewizja państwowa, w ogóle zakrawa na kiepski żart, gdyż ma on tyle wspólnego z prawdą historyczną co komunistyczny hit Czterej pancerni i pies. Jeżeli dziś pokolenia urodzone w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych mają jakieś poglądy na to, jak wyglądała II wojna światowa, to niestety są one wzięte właśnie tego typu seriali (hitem była również słynna Stawka większa niż życie).
Produkcja miała wówczas także wymiar terapii na użytek wewnętrzny. Tygodnik „Die Zeit” podkreślał, że serial Nasze matki, nasi ojcowie wywarł na widzach ogromne wrażenie ‒ największe w historii telewizji niemieckiej. Wydawana przez koncern Axel Springer gazeta „Welt am Sonntag” wręcz uznała film za „pomnik postawiony matkom i ojcom”. W wielu niemieckich tytułach prasowych porównywano go do głośnej amerykańskiej, czteroodcinkowej produkcji Marvina J. Chomsky’ego Holokaust, który w 1979 roku wyemitowała telewizja NBC. Tamten serial przedstawiał żołnierzy ubranych w mundury Wojska Polskiego, którzy wraz z Niemcami nadzorowali transporty Żydów do warszawskiego getta oraz brali udział w zwalczaniu żydowskiego powstania w Warszawie.
Potem przyszła kolej, aby odeprzeć zarzuty z Polski, że serial Nasze matki, nasi ojcowie jest mocno tendencyjny i stara się zrobić z Polaków sprawców Zagłady. Tabloidowy „Bild”, aby zdezawuować ataki z Polski, spokojnie komunikował, że nacjonalizm i antysemityzm w szeregach polskiej Armii Krajowej nie były czymś nadzwyczajnym. W tamtym czasie w Europie Wschodniej antysemityzm był powszechny, co niewątpliwie ułatwiło wymordowanie Żydów. „Bild” przypadkowo zapomniał tylko dodać, kto dokonał owej zagłady Żydów. Zresztą, jeśli w publikacjach niemieckich już wspominano, że zrobili to naziści, to zawsze byli oni „odnarodowieni” i dziwnym trafem prawie zawsze pojawiali się obok nich właśnie Polacy. Ale żeby nie było tylko tak medialnie i propagandowo, wiele niemieckich tytułów, przytaczając takie opinie na temat antysemityzmu i Polaków, starało się je podbudować wypowiedziami poważanych ekspertów i historyków. Jednym z nich jest Julius Schoeps z badającego historię europejskich Żydów Centrum Mosesa Mendelssohna w Poczdamie, który w tamtym czasie aktywnie wspierał działania Eriki Steinbach i projekt Centrum Przeciwko Wypędzeniom. Schoeps zwrócił więc uwagę niemieckiej opinii publicznej, że oczywiście antysemityzmu nie można odnosić do całej AK, ale sceny z serialu Nasze matki, nasi ojcowie odpowiadają przypadkom, do jakich dochodziło wśród polskich partyzantów. To zabrzmiało już zdecydowanie wiarygodniej. Na temat serialu wypowiadali się m.in. prof. Arnd Bauerkämpe z Wolnego Uniwersytetu w Berlinie oraz prof. Wolfgang Benz z Centrum Badań nad Antysemityzmem w Berlinie. Ten ostatni starał się zamknąć dyskusję wokół polskiego antysemityzmu, stwierdzając jasno, że „jest on w Polsce obecny do dziś”.
Ja i moi koledzy, którzy pracowali w tajnych służbach, porównują działania Niemców, takie jak w 2013 roku, do wywalenia na kogoś „wywrotki z g…”. Niby ten, na którego owa zawartość się wylała, nie jest winien, ale wygląda i cuchnie tak, że wszyscy go omijają.
Główny niemiecki przekaz propagandowy znalazł swoje odbicie także w wielu cenionych tytułach prasowych w całej Europie. Brytyjski „Independent” zwracał m.in. uwagę na fenomen ponownego zainteresowania Niemców swoją najnowszą historią, po części nawiązując do mojego tekstu z „Uważam Rze”.
Serial Nasze matki, nasi ojcowie i kampania propagandowa wokół niego to zaledwie fragment konstruowania nowej pamięci niemieckiej. II wojna światowa jest oczywiście w niej najważniejsza. Ostatnie lata w Niemczech obfitowały w wysiłki, aby przełamać wreszcie niemiecką pamięć historyczną i sprawić, by zaczęła ona inaczej wyglądać niż dotychczas. Aby to osiągnąć, Niemcy muszą zapomnieć, że byli sprawcami II wojny światowej i dopuścili się wszystkich jej niegodziwości, a zaczęli mówić o krzywdach, jakich doznali w jej wyniku. Rzekomo największych krzywd doznali Niemcy, których przesiedlono z Europy Środkowo-Wschodniej (Polska, Czechosłowacja, Węgry, Rumunia) po zakończeniu wojny. Właśnie w tym celu zaprojektowano Centrum przeciwko Wypędzeniom (niemieckie Zentrum gegen Vertreibungen), które ma dokumentować „wypędzenia” po II wojnie światowej. Jego inicjatorką była Erika Steinbach – przewodnicząca Związku Wypędzonych wspierana przez lata przez kanclerz Angelę Merkel. Budowę Centrum popiera wiele osobistości niemieckiego życia politycznego i kulturalnego, wśród nich rabin Walter Homolka oraz były prezydent Joachim Gauck.
W Niemczech jest również nadal kontynuowany projekt narracji historycznej pt. „Polskie obozy koncentracyjne”. Takim terminem nagminnie posługują się prawie wszystkie niemieckie media, nawet popularnonaukowy magazyn „Focus”, czy oficjalne agencje informacyjne, na przykład Deutsche Presse-Agentur (DPA), będąca odpowiedniczką Polskiej Agencji Prasowej. Spora część polityków niemieckich, ludzi świata kultury także lubi „polskie obozy koncentracyjne”. Ale termin jest nagminnie używany w niemieckich szkołach podczas realizowania programów nauczania historii. Nawet niemieckie szkoły średnie z profilem historycznym mają w swoich programach wycieczki do „polskich obozów koncentracyjnych”. Jeszcze do niedawna gimnazjum w miejscowości Kirchheim na swoich stronach internetowych informowało o spotkaniu uczniów z Abbą Naorem, który w czasie wojny znalazł się w „polskim obozie koncentracyjnym Stutthof”, gdzie zamordowano jego brata i matkę. To typowy język narracji historycznej serwowany niemieckim uczniom. Coraz częściej jednak „obozy koncentracyjne” są otwarcie łączone z polskim antysemityzmem, który miał być typowy, powszechny i nagminny w naszym kraju. Ale mało tego – antysemityzm jest w Polsce nawet dzisiaj. W zasadzie polski antysemityzm i polska odpowiedzialność za żydowską zagładę robią w Niemczech coraz większą karierę. To się po prostu coraz bardziej podoba Niemcom. To nie przypadek, że podczas festiwalu filmowego w Berlinie w lutym 2013 roku nagrodę Złotego Niedźwiedzia otrzymał francuski twórca filmowy Claude Lanzmann, m.in. za słynny film Shoah, który jako pierwszy obwieścił światu udział Polaków w żydowskiej zagładzie. Ale jeszcze bardziej kuriozalny był fakt, że podczas pokazu na festiwalu berlińskim jego film Sobibór określano jako dzieło o buncie więźniów w „polskim obozie zagłady”.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki