Zdeptane kwiaty. Tom III - Renee Linn - ebook

Zdeptane kwiaty. Tom III ebook

Renee Linn

5,0

Opis

Ile poświęcisz, by wyzwolić się spod jarzma przeszłości?

Lata osiemdziesiąte XX wieku. Czas nie jest łaskawy dla rodziny Lotzów: Erika i Bernard borykają się z coraz poważniejszymi problemami zdrowotnymi, a ich córki, uwikłane w trudne relacje, nie potrafią znaleźć wspólnego języka ani ze sobą, ani z rodzicami. Nastoletnia Basia zaczyna zauważać, że niemieckie pochodzenie jej bliskich jest dla mieszkańców Cacanki solą w oku.

Mimo mijających lat, nadal nie akceptują obecności Lotzów, przez co młoda dziewczyna musi się mierzyć z poczuciem osamotnienia i wyobcowania. Tylko Wojtek, z którym połączyła ją pasja do muzyki, rozumie i wspiera Basię. Młodzi zakochani planują wspólne życie w Cacance i starają się ignorować tkwiące w lokalnej społeczności zadry z dawnych lat. Zadanie to okazuje się jednak trudniejsze, niż ktokolwiek przypuszczał…

Popołudniowy wiaterek przyjemnie muskał jej policzki i dotleniał wszystkie zakamarki głowy. Wygodnie oparła dłonie o ławkę. W skupieniu obserwowała swoją najmłodszą pociechę doglądającą ich dobytku.
„Ona też sobie poradzi” – myślała, uśmiechając się w duchu. „Może będzie miała tyle siły, że odkryje wszystkie rodzinne tajemnice? Tylko ona jest tak wszystkiego ciekawa i dociekliwa, więc chyba o przeszłość mogę być spokojna. Ona da radę”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 1040

Rok wydania: 2023

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Dla mojego taty i najstarszej siostry.

Dla triumfu zła potrzeba tylko, żeby dobrzy ludzie nic nie robili[1].

Edmund Burke

[1] Cyt. za: Jarosław Gronert, Astrologia od początku, Pabianice 2007, s. 30.

Nowy kolega zrobił na Basi bardzo duże wrażenie. Przez kilka dni nie mogła się na niczym skupić i ciągle pytała koleżanki, czy mają jakieś newsy na jego temat.

Gdy tylko wspominała jego występ, od razu widziała skrępowaną twarz Wojtka i kruczoczarne włosy bujnie opadające na twarz i zasłaniające rumieniec, jaki pojawiał się z emocji.

Już wiedziała, że jest osobą przeznaczoną tylko dla niej.

W łóżku planowała pierwsze spotkanie, rozmowy, a nawet wspólne życie. Z westchnieniem odganiała te ostatnie myśli, przywołując się w duchu do opamiętania.

*

Ojciec czuł się coraz gorzej i jedynie krótkie pobyty w szpitalu na krótko podbudowywały jego schorowany organizm. Lekarze nie proponowali operacji, nie widząc możliwości wyleczenia.

Bernard zdawał sobie sprawę, że wkrótce odejdzie. Ta świadomość budziła w nim ogromną chęć do życia. Chwilami pojawiała się w nim jakaś iskierka nadziei, która motywowała go do działania. Częściej chodził do lekarza i stosował się pilnie do każdego zalecenia. Skrycie liczył, że może jakiś lekarz wspomni o operacji.

W końcu na jednej z wizyt bezpośrednio zapytał lekarza o możliwość wymiany zastawki i nie bacząc na pokrętne wyjaśnienia doktora, chwycił się tej nadziei. Poweselał i nawet nie protestował, gdy lekarz kierował go do kolejnego szpitala, by się podleczył.

Chętnie opowiadał chorym o swojej operacji i podkreślał, że jest szykowany na kolejny zabieg. Lekarze słyszeli jego rozmowy, ale nigdy ich nie komentowali, wzdychając tylko smutno, gdy Bernard oczekiwał ich potwierdzenia.

*

Już na sali w Miejskim Domu Kultury Basia dokonała wyboru szkoły, ale ciągle nie mogła się zdecydować na kierunek. Po wstępnym rozpoznaniu wiedziała, że w Zespole Szkół Zawodowych jest pełna gama ciekawych profesji. Marzyła o kierunku handlowym, ale nie wiedziała, jak się za to zabrać.

Wychowawczyni namawiała uczniów, aby składali dokumenty do szkół średnich, aż w końcu na jednej z lekcji wychowawczych zorganizowała odpowiednie zajęcia. Wypytywała swoich ulubieńców o ich wybory, a potem popierała ich trafność lub krzywiła się, gdy absolwent w jej ocenie miał zbyt wysokie aspiracje.

Basia nie zamierzała zdradzać swoich planów, ale lekcja się jej przydała, bo dzięki niej sama wypełniła podanie. Zaraz po szkole zamierzała je zanieść do szkoły na „górkę” – bo tak potocznie nazywano zawodówkę w Cacance.

W podaniu wpisała kierunek handlowy i z uśmiechem podała sekretarce dokumenty.

– Niestety nie mogę przyjąć tego podania, bo nie widzę zaświadczenia o praktykach – odpowiedziała sekretarka, przeglądając dokumenty. – Oceny w porządku, ale nie ma zaświadczenia. Niestety nie przyjmę.

– To co mam jeszcze przynieść? – zapytała Basia, która nie wiedziała, skąd ma wziąć wspomniane zaświadczenie.

– Musisz mieć umówione praktyki zawodowe tam, gdzie będziesz się uczyć zawodu – odpowiedziała kobieta, widząc, że Basia nie rozumie. – Nie wiem, może jakiś sklep lub cukierenka ma jeszcze wolne miejsca, ale z tego, co się orientuję, wszystko w Cacance jest zajęte. Bez gwarancji praktyk dokumentów nie przyjmę.

Basia ze smutkiem wracała do domu. Zupełnie nie wiedziała, co ma zrobić. Wcześniej nie rozważała innego kierunku, a teraz nie miała pojęcia, na co się zdecydować.

,,Może gdybym miała więcej odwagi, spróbowałabym do liceum, tak jak sugerował pan od fizyki. Tylko on jeden stwierdził, że w zawodówce się zmarnuję, ale ja nie mam odwagi próbować się na egzaminach” – pomyślała.

*

Ojciec stał na podwórku. Ostatnio korzystał z każdego słonecznego dnia i górował gołębie. Pomachał do Basi na przywitanie, ale gdy córka do niego nie podeszła, wyczuł jej przygnębienie. Sypnął pszenicy na dach i zmusił ptactwo do lądowania. Sam poszedł za córką do mieszkania.

W kuchni na stole leżały rzucone dokumenty, a drzwi do pokoju pozostały lekko uchylone. Basia leżała w ubraniu na wersalce z twarzą w poduszce. Płakała.

– Co tam się stało? – zapytał łagodnie ojciec, ale nie doczekał się odpowiedzi.

Basia coraz bardziej szlochała. Postanowił dać jej spokój i wycofał się do kuchni.

Westchnął tylko, przypalając papierosa. Usiadł na swym stałym miejscu i obserwował gołębie.

„Jakie wy jesteście szczęśliwe” – myślał, patrząc na ptaki. – „Myślicie tylko o pełnych brzuchach i rozprostowaniu skrzydeł, a u nas ciągle jakieś problemy”.

Z pokoju wyszła Basia. Twarz miała zapuchniętą od płaczu. Jednym ruchem zgarnęła dokumenty ze stołu i ruszyła ponownie do pokoju.

– Co się stało? – zapytał ojciec, udając, że nie widzi jej zapłakanej buzi.

– Nie wiem, gdzie mam iść dalej do szkoły, bo nie mogę załatwić praktyk. Chyba będę zmuszona iść na krawcową, bo tylko tam zostały miejsca…

Nic więcej nie powiedziała, bo do oczu napłynęły jej łzy, a głos się załamał.

– Może jak mama wróci, coś wymyślimy? – zaproponował ojciec, ale Basia tylko kiwnęła głową i zniknęła w pokoju.

Nie wiedziała, kiedy zasnęła. Obudziło ją delikatne poszarpywanie matki.

– Wstań, może jeszcze zdążycie z ojcem do PSS-ów – proponowała, poprawiając córce pogniecioną bluzkę. – Ojciec ma tam znajomego kierownika, może on załatwi ci praktyki.

Basia zerwała się na równe nogi. Poczesała włosy i nie bacząc na zapuchnięta twarz, prędko była gotowa do wyjścia. Ojciec już na nią czekał.

– No nie wiem, czy zdążymy, bo dziś tak się meczę, ale spróbujemy – powiedział i otworzył drzwi na korytarz.

Szli dość szybko, bo zbliżała się czternasta.

Bernard musiał chwilę odpocząć, gdy doszli przed budynek biura państwowych sklepów.

– Teraz wchodzimy na drugie piętro. Szukaj na drzwiach tabliczki z nazwiskiem Kielan. Ja będę wolno wchodził za tobą.

Basia przeskakiwała po kilka stopni, mijając wychodzących pracowników. Gabinet znalazła bez problemu, ale nie była pewna, czy ktoś jest w środku. Zanim ojciec dotarł na górę, starała się usłyszeć choćby szmer z gabinetu.

– Chyba nikogo nie ma – odezwała się do sapiącego ojca.

– Pukałaś i zamknięte?

– Nie, ale taka grobowa cisza…

Ojciec, nie czekając na nic, nacisnął klamkę i wszedł do środka, a za nim nieśmiało wsunęła się Basia.

Pierwsze pomieszczenie było puste, ale z lewej strony drzwi do następnego pokoju były uchylone.

– Kto tam? – zabrzmiał gruby, męski głos, a w drzwiach stanął wysoki mężczyzna w garniturze. – Państwo do mnie? O! Bernard, ledwo cię poznałem. Siadaj, proszę, i mów, co cię do mnie sprowadza.

– A widzisz, schorowany jestem, że trudno mnie poznać – uśmiechnął się Bernard. – Przychodzę w sprawie praktyk córki. Może byś jakieś miejsce załatwił, bo ona chce koniecznie do handlówki. Pomyślałem, że może ty coś pomożesz… – prosił.

– Niestety nie mam dla was dobrych informacji, wszystko zajęte. Już w połowie roku szkolnego ludzie rezerwowali miejsca. Przychodzicie za późno, a ja niestety nie mogę pomóc.

– Trudno. Musisz chyba iść na krawcową…

Bernard poklepał córkę po plecach, podał koledze dłoń na pożegnanie i opuścił gabinet.

Basia niemal się nie popłakała. Była zła na cały świat, a najbardziej w tej chwili na ojca, który tak łatwo zrezygnował.

– Może jeszcze gdzieś chodźmy! – zaproponowała, zaciskając dłonie w pięści, aby opanować łzy.

– Może to i lepiej, że nic z tego nie wyszło. Książki trzeba by nowe, a tak masz po siostrach, a i Madzia ci pomoże, jak będzie trzeba.

– Tato! To moje marzenie być sklepową, a nie krawcową! – wrzasnęła Basia, a emocje pozwoliły uwolnić łzy.

Zostawiła ojca i gnała przed siebie, popychając przechodniów. Sama nie wiedziała, gdzie chodziła, bo do domu wróciła po dobrej godzinie. Ojciec siedział na swoim miejscu, a matka, gdy tylko ją zobaczyła, wyczekiwała wyjaśnień.

Dziewczyna bez słowa weszła do pokoju i nie patrząc na porę, położyła się do łóżka. Za wszelką cenę chciała zasnąć i przenieść się w inny świat. Nawet myśl o Wojtku nie potrafiła jej uspokoić.

*

Piątkowy ranek był tak słoneczny, że iskrzące promienie dręczyły śpiącą Basię. Przez zsunięte zasłonki niegrzecznie wdzierały się do pokoju i obudziły dziewczynę.

„Nawet słońce chce mi dokuczyć” – złościła się Basia, otwierając powieki. – „Dziś muszę się zadeklarować co do szkoły, bo we wtorek koniec roku, a moje dokumenty leżą u mnie na stole” – myślała. Leniwie podniosła się z łóżka. Ubierając się, niechcący zerknęła na książki w biblioteczce. „A niech to! To chyba fatum. Czy one muszą się na mnie patrzeć? Już dobrze, pójdę na krawcową” – postanowiła i poprawiając w lusterku swój strój, zmusiła się do uśmiechu.

– Idę z dokumentami do szkoły – odezwała się do ojca, wychodząc z pokoju. – Złożę na ten kierunek krawiecki, i tak są książki, to dlaczego by nie skorzystać?

Ojciec jednak nic nie odpowiadał, tylko leżał wpatrzony w sufit. Domyśliła się, że źle się czuje. Podeszła do niego i pogłaskała spracowaną dłoń.

– To idę, ale nie wiem, czy tam mnie przyjmą.

– Przyjmą, przyjmą – odezwał się ojciec, zmuszając się do uśmiechu.

Sekretarka przyjęła dokumenty na kierunek krawiecki. Dopytała, czy Basia zamierza kończyć krawiectwo lekkie, czy ciężkie, bo gdyby wybrała ciężkie, znów trzeba by szukać praktyk.

– To pani zapisze mnie na lekkie, bo nie chcę już nic załatwiać – odpowiedziała Basia i zauważyła, że sekretarka lustruje arkusz z ocenami. – Co, nie nadaję się na krawcową? – zainteresowała się dziewczyna.

– Jak najbardziej się nadajesz – odpowiedziała speszona kobieta, odkładając dokumenty na spory stosik po prawej stronie biurka.

Z nowej szkoły Basia wyszła lżejsza. Czuła się o wiele lepiej niż rano, mimo że nie wszystko układało się po jej myśli.

„Najważniejsze, że na przerwach będę mogła go widzieć” – pocieszała się, ale zaraz posmutniała. „On chyba wcześniej skończy szkołę, muszę zatem dobrze wykorzystać ten wspólny rok”.

Ostatniego dnia szkoły młodzież pracowała w ogrodzie. Wykonywała różnego rodzaju prace społeczne. O godzinie dziesiątej na płycie boiska gromadzili się już uczniowie ze wszystkich klas ósmych.

Przyjaciółek Basi jeszcze nie było. Zamierzała z nimi porozmawiać i ustalić, czy ktoś z jej klasy idzie do szkoły zawodowej. Zależało jej najbardziej na jakiejś dziewczynie, bo chłopcy i tak wybierali męskie zawody. Jej wszystkie przyjaciółki złożyły dokumenty do liceum. Część z nich miała marne szanse zdania egzaminu wstępnego, ale ich rodzice mieli ambicje i dopingowali córki, aby próbowały swych sił. Tego akurat Basia im zazdrościła. Choć raz chciałaby usłyszeć od swych rodziców słowa, które by ją podbudowały i popchnęły do odważnych decyzji. Rozumiała ich, a jednocześnie była na nich zła. Wiedziała, że oboje są chorzy, a najstarsza siostra dała im popalić za nie wszystkie, ale cicho liczyła, że zdolności Madzi i jej będą dostrzeżone i dostarczą rodzicom dumy i siły. Niestety rodzice byli tylko wdzięczni, że nie mają z pozostałymi córkami kłopotów i nie popychali ich do wielkich wyzwań, nie wiedzieć dlaczego – czy ze strachu o przeszłość, czy z troski o przyszłość.

Pierwsza na boisku pojawiła się Iwonka i uważnie wysłuchała relacji Basi. Za chwilę dołączyły do nich Kaśka i Dorota.

– Beata idzie do zawodówki – promiennie poinformowała Dorota. – Więc będziesz miała znajomą.

Basia przyznała rację, ale wolałaby którąś z nich do towarzystwa niż mało kontaktową Beatę.

Dalszą konwersację przerwała nauczycielka, która rozdzieliła prace w ogródku. Basia planowała zagadnąć Beatę i porozmawiać o możliwości znalezienia się w jednej klasie, ale okoliczności wyraźnie temu nie sprzyjały.

Erika była bardzo zadowolona z decyzji Basi, choć widziała, że córka nie pałała entuzjazmem. Z zainteresowaniem słuchała, jak Basia opowiadała o wyborach swoich koleżanek.

– Ty też słusznie wybrałaś – uśmiechnęła się Erika. – Masz dobre oceny, to sobie poradzisz, a i książki zostały, więc nie będzie trzeba wydawać pieniędzy.

Basia przemilczała ten komentarz, bo i tak zawsze starała się odkupić książki z drugiej ręki po jak najniższej cenie albo wyłożyć na nie swoje oszczędności. Oczekiwała na wsparcie, którego nie dostała.

„Przecież mogłabym spróbować do liceum” – myślała. „A gdyby mi nie poszło, to do zawodówki jakoś i tak bym się dostała”.

Pan Bóg wysłuchał jej myśli, bo w poniedziałek przed dziesiątą listonosz zastukał do mieszkania Lotzów i przyniósł specjalną korespondencję do Basi.

– Proszę pokwitować, bo to pismo ze szkoły, pilne – podkreślał, widząc zaskoczoną twarz dziewczynki.

Basia pokwitowała odbiór i drżącymi rękoma rozerwała kopertę. Przeleciała wzrokiem kartkę i ponieważ nic z niej nie rozumiała, zaczęła ponownie czytać na głos.

Pierwszy treść zrozumiał ojciec.

– Dyrekcja chce utworzyć klasę technikum i dlatego zapraszają w niedzielę na spotkanie z rodzicami.

– To chcą mnie znów gdzieś przenieść? – zaniepokoiła się Basia. – Niech już zostanie tak, jak wybrałam.

– Też tak myślę, ale pokaż papier matce. Zapytaj, co ona na to.

– Teraz pędzę do szkoły, mamy dziś ostatnie spotkanie z koleżankami – rzekła, chwyciła ciepłego placka z patelni i popędziła do szkoły.

Przed szkołą właśnie zatrzymał się autobus z dojeżdżającymi dziećmi. Kuba wesoło wyskoczył na chodnik.

– Hej, Basia, poczekaj! – krzyknął. – Zobacz, co mi proponują!

I pomachał Basi przed oczami kartką.

– Ty też dostałeś to pismo?

Kuba wydawał się zaskoczony tym, że Basia wie o dokumencie.

– A ty też dostałaś? Do jakiej klasy chcą cię przydzielić?

– Do obróbki skrawaniem, ale to przecież męski zawód… – zauważyła Basia.

– I co, idziesz na spotkanie? Może jeszcze ktoś z nas też dostał taką propozycję?

– Nie wiem, bo dopiero idę do klasy, a i tak mało mnie to obchodzi, bo raczej nie skorzystam.

– Dlaczego? Byłoby fajnie znów razem się uczyć! – Kuba wesoło mrugnął do Basi. – Ja zaraz zrobię wywiad, to ci powiem, co i jak.

Basia niedbale machnęła ręką i dołączyła do swoich koleżanek, które już plotkowały na jej temat.

– Ten Kuba to wciąż patrzy za tobą – zauważyła Iwonka.

– I szuka pretekstów, aby tylko z nią pogadać – dopowiedziała Kaśka.

Basia się zdenerwowała na koleżanki i w skrócie wyznała im, o czym rozmawiała z Kubą.

– Musisz koniecznie iść na to spotkanie – namawiała Iwonka. – Przecież nawet nie wiesz, co wam zaproponują. Zawsze to jakaś lepsza alternatywa.

Basia przyznała koleżance rację i nabrała chęci na spotkanie. Martwiła się jednak, czy któreś z rodziców zechce jej towarzyszyć.

Po zajęciach wiórkowania parkietu Kuba podszedł do Basi.

– Jeszcze Krzysiek Królik dostał takie pismo – powiedział wesoło – i zamierza skorzystać z propozycji, jaka by nie była. Ja też chyba tak zrobię, tym bardziej że już byłoby nas dwóch, a może troje, gdybyś i ty do nas dołączyła.

Patrzył uparcie na Basię, oczekując potwierdzenia.

– Może i pójdę na spotkanie, ale nie wiem, czy skorzystam. Mam obawy, czy dam sobie radę w technikum.

– Basia, no nie przesadzaj, ja idę, a przecież ty dajesz mi ściągać matmę!

Basia poczerwieniała i po słowach kolegi nabrała jeszcze większej chęci na to spotkanie.

Wracając do domu, kombinowała, jak namówić któregoś z rodziców, aby w najbliższą niedzielę pójść na spotkanie do technikum.

Sytuacja sama się rozwiązała, bo w domu Madzia przyszła po część swoich rzeczy i zamierzała je przenieść do swojego mieszkania.

Ojciec, jak obiecał, załatwił jej mieszkanie, a wyprowadzka starych lokatorów bardzo się przyspieszyła.

Madzia zajęta była teraz meblowaniem jednopokojowej kawalerki i liczyła skrycie, że w wakacje siostra jej w tym pomoże. Korzystając z popołudniowej zmiany, chciała przenieść jak najwięcej rzeczy, aby w weekend spokojnie wszystko rozpakować.

Basia zwierzyła się Madzi z otrzymanej propozycji, a ta bardzo się ucieszyła. Zaproponowała, że jeśli rodzice odmówią pójścia do szkoły, to ona chętnie Basi potowarzyszy.

– Może od razu ustalmy, że ze mną pójdziesz, bo nie chcę słuchać odradzania rodziców – zaproponowała Basia.

– To nie zamierzasz im mówić? Przecież jak coś zmienisz, i tak się wyda – zauważyła siostra.

– Zamierzam im powiedzieć, tylko nie chcę ich prosić, aby ze mną szli na spotkanie.

– Jeśli tak, sama powiem mamie, że z tobą pójdę, tak dla informacji.

Basia rzuciła kupkę bluzek wyjętych z szafy i ucałowała Madzię w policzek.

– Na ciebie zawsze można liczyć – szepnęła.

Dalszą rozmowę przerwało wejście Waldka, który szukał żony. Właśnie miał przerwę śniadaniową i zamierzał w swoim mieszkaniu spożyć pierwsze śniadanie.

Madzia zabrała całą torbę swoich rzeczy, a drugą podała mężowi zapowiedziała, że wróci po resztę, gdy już mama wróci z pracy.

Basia miała chwilę dla siebie. Zerknęła na podwórko, wypatrując ojca, ale gdy go nie dostrzegła, zaczęła szykować sobie ubranie na zakończenie roku szkolnego.

– Mała Maggi, ooooo…! Mała Maggi, oooo…! – śpiewała, bo choć wybrane rzeczy słabo nadawały się do założenia, miała dobry humor.

„Muszę w wakacje kupić sobie coś ekstra, żeby zrobić wrażenie na Wojtku” – myślała, przymierzając się do prasowania białej bluzki.

Matka zastała ją przy żelazku i zrobiła wielkie oczy, widząc bałagan w pokoju.

Basia szybko wyjaśniła, że Madzia się wyprowadza i co i raz wpada po swoje rzeczy. Matka tylko machnęła ręką, wyraźnie była czymś zaniepokojona.

– Mamuś, czy coś się stało? – zapytała zatroskana Basia.

– Nie, nic się nie stało, tylko tak mi się zrobiło smutno, że druga córka opuszcza już rodzinny dom. Ale dość tych smutków, chodź, naszykujemy Madzi prezent na wiano, bo jeszcze coś zostało w tym moim skarbcu.

Basia patrzyła na matkę z niezrozumieniem, więc ta energicznie uniosła wierzch tapczanu do góry. Z kufra wyjęła gruby koc, który odsłonił całą zawartość „magazynu”.

– No to teraz będziemy rozkładać wszystko na dwie kupki – poleciła matka. – Jedna dla Madzi tu, na tym kocu, a druga dla ciebie.

– Dla mnie? – zdziwiła się Basia. – Przecież ja się nigdzie nie wyprowadzam.

– Ale musisz mieć jakieś małe wiano na przyszłość. Trochę się dokupi, zanim ty mnie opuścisz.

– Ja nie zamierzam cię opuszczać – wyznała Basia i zrobiło się jej przykro. – Ja będę mieszkać z wami i się wami opiekować.

– Och, córciu, nie wiesz, co mówisz – westchnęła matka, uśmiechając się lekko. – Ty może i byś chciała się nami zajmować na starość, ale to zależy jeszcze od twojej drugiej połówki – dodała, a chcąc zmienić temat, powiedziała: – No, kończmy to, bo może zaraz ojciec wróci, a on nie musi wszystkiego widzieć. Pół rzeczy byłoby dla niego niepotrzebne!

Obie roześmiały się serdecznie, a potem Basia sprytnie wsunęła się pod materac tapczanu i podawała matce przedmioty z najdalszego końca, a ona rozkładała je według swojego uznania. Po niespełna godzinie w pokoju na podłodze leżała cała zawartość „magazynu” podzielona na dwie części.

– Teraz kupkę z prawej wkładaj ponownie na miejsce, a to zabierze Madzia, jak przyjdzie.

– Mamuś, ja jeszcze chciałam ci powiedzieć, że jednak wybieram się na to spotkanie do nowej szkoły. Madzia powiedziała, że ze mną pójdzie i że warto wysłuchać propozycji. Moi dwaj koledzy też dostali te pisma i chcą z nich skorzystać.

– To przecież zawód dla chłopców, to nic dziwnego, że chcą skorzystać. Ja bym wolała, aby stanęło na tym, coś wybrała na początku – zdenerwowała się matka. – Już Henia ma męski zawód, i co z tego przyszło? Same kłopoty i wypadek.

Basia milczała, ale spochmurniała, a matka po chwili ochłonęła i dodała:

– Ale możesz iść z Madzią i sama się przekonasz, że to raczej nie dla ciebie.

Basia podeszła do matki i chwyciła ją w pasie.

– Dziękuję, mamuś. Chyba zostanę tą krawcową, ale i tak chcę pójść na spotkanie.

Matka pokiwała tylko głową i zaczęła wyglądać przez okno, bo męża nadal nie było.

Chwilę później Madzia po raz kolejny przyszła z torbą. Prawie wpadła na rzeczy naszykowane na podłodze.

– A to co? – zdziwiła się. – Oprócz mnie jeszcze ktoś się wyprowadza?

– Tak, wyprowadza się moja córka Madzia – odpowiedziała żartobliwie matka. – To dla ciebie wiano, może nie takie imponujące, jak miała Henia, ale zawsze coś.

Madzia najpierw pocałowała matkę, a potem przeglądała naszykowane rzeczy.

– A tak myślałam, ile będę musiała wydać na podstawowe przybory do kuchni, a tu patrzcie, cały asortyment. Basiu, pomóż mi to wkładać do toreb – poprosiła siostrę.

Gdy już wszystko zostało zapakowane w cztery duże torby, Madzia podniosła z podłogi koc i podała go matce.

– To też dla ciebie – powiedziała Erika. – Kupiłam takie dwa u mojej znajomej. Jeden dałam Heni, a drugi daję tobie, tylko dla Basi zabraknie. Ale jej jeszcze kupię. Teraz razem pójdziemy obejrzeć twoje mieszkanko. Prowadź.

Madzia ruszyła pierwsza, zabrawszy dwie torby, a za nią szły Basia i matka, które niosły po torbie. Przed sienią spotkały ojca, który zmierzał do domu.

– A tu przeprowadzka w pełni – uśmiechnął się na widok swoich kobiet.

– Tak, pomagamy Madzi – odpowiedziała Erika. – A przy okazji obejrzymy mieszkanie.

– To przejdę się z wami i zobaczę, co trzeba przemalować.

Ojciec dotarł na pierwsze piętro sporo po kobietach. Sapał i stał oparty o poręcz na klatce.

– Ja już chyba nie doczekam twoich dzieci. Kiepsko ze mną – dyszał, wchodząc do przedpokoju.

– Doczekasz, doczekasz – uśmiechnęła się Madzia. – Przecież jesteś z długowiecznego rodu.

Erika podała mężowi taboret, a Madzia zaczęła opowiadać, co i gdzie ustawi, planując przy tym drobne naprawy.

– Dobrze, że nie trzeba za wiele remontować, bo lokatorzy mieszkali tu zaledwie dwa miesiące. Jest czysto, to i na farbę nie wydam, bo kolor ścian mi się podoba.

– To nawet nie będziesz odświeżać? – Ojciec z niesmakiem pokręcił głową.

– Waldek mówi, że szkoda pieniędzy, bo jest czysto, więc tylko wszystko dokładnie wysprzątam i będę myślała o meblach.

Erice niezbyt podobał się ten pomysł, ale nie zamierzała sprzeciwiać się córce.

– Niech robią po swojemu, w końcu to ich mieszkanie – powiedziała i wymownie popatrzyła na męża.

Bernard posiedział chwilę, ale babskie ustalenia niezbyt go interesowały, więc poszedł do domu poleżeć.

– A ty dziś nie w pracy? – zapytała matka. – Myślałam, że pracujesz na drugą zmianę?

– Tak, miałam pracować, ale koło południa stwierdziłam, że nie zdążę, i wzięłam dzień wolny. Nie mam jeszcze urlopu, ale kierowniczka się zgodziła, abym przez tydzień odpracowała zaległości.

– To pilnuj tej pracy – upominała matka – bo widzę, że cię doceniają.

– Tak, dogaduję się z wszystkimi i czuję, że mnie lubią. No, na dzisiaj koniec, biorę się za kolację, a jutro i w niedzielę skończę przeprowadzkę.

– Pamiętaj tylko, że w niedzielę idziemy do szkoły – upomniała siostrę Basia, wychodząc na korytarz.

– O ile mąż ją puści – uśmiechnęła się matka, machając Madzi na pożegnanie.

– Puści, puści, już ja się postaram – zapewniła Madzia. – Waldek i tak ma dyżur w chlewni, więc może nawet nie zauważy, że mnie nie będzie.

*

Madzia, jak obiecała, w niedzielę była gotowa pójść z siostrą do swojej starej szkoły. Wspomnienia miała świeże, ale z uśmiechem zauważała drobne zmiany, jakie zaszły na dziedzińcu szkoły.

– Myślę, że nauczyciele cię polubią, bez względu na to, jaki kierunek wybierzesz – zapewniała Madzia. – To zupełnie inni ludzie niż w podstawówce, bez uprzedzeń. Dostrzegają chęć do nauki i potrafią to docenić.

– Ale tak mało osób z mojej klasy idzie do zawodówki – zmartwiła się Basia. – Myślisz, że poradziłabym sobie w technikum?

– Myślę, że tak. Jesteś uparta, pracowita i systematyczna, a to już bardzo dużo.

Basia tylko uśmiechnęła się do siostry, bo na dziedzińcu pojawił się już dyrektor szkoły o życzliwej twarzy. Był bardzo postawny. Jego naturalnie niezręczne wypowiedzi sprawiały, że od razu zyskiwał sympatię otoczenia.

Przywitał się z zebranymi, podając rękę, i poprosił wszystkich do pierwszej sali na parterze.

Grupa uczniów liczyła może dwadzieścia osób, ale nie było wśród nich ani Kuby, ani Krzyśka Królika. Od razu można się było domyślić, że część osób nie stawiła się na spotkanie.

Dyrektor przedstawił pokrótce propozycję, jaką ma szkoła dla zaproszonych uczniów. Zachwalał przy tym ich świetne wyniki w nauce.

Madzia słuchała wszystkiego ze skupieniem, zerkając co i raz na siostrę. W drodze powrotnej milczała przez pół drogi, nie zwracając za bardzo uwagi na to, że Basia oczekuje od niej oceny sytuacji. Dopiero tuż przed domem powiedziała:

– Dostałaś fajną propozycję, tylko nie wiem, jak masz postąpić. Cały czas myślałam… Musisz sama podjąć decyzję. Jedno jest pewne, że nauczyciele cię polubią i nie przyniesiesz nikomu wstydu jak nasza siostra. Możesz iść do technikum bez egzaminów, a to już w ogóle rewelacja… Tylko ten zawód nie bardzo dla dziewczyny, dlatego nie wiem, co powinnaś zrobić. Nauka jest dłuższa o rok, ale gdyby ci nie wyszło, dyrektor mówi, że można wrócić na kierunek przez ciebie wybrany, tylko trzeba zaliczyć przedmioty zawodowe. To kuszące. Wiele furtek masz otwartych, tylko czy zaryzykujesz?

– Oto jest pytanie! – zdenerwowała się Basia. – Czy mam tyle odwagi, żeby zaryzykować?

– Ryzykujesz tylko czasem, bo nauka trwa dłużej, i ewentualnym niepowodzeniem, gdyby coś nie wyszło – rozważała Madzia.

– No i wstydem przed rodziną, gdyby mi się nie powiodło. To ja chyba zostanę przy tej pierwszej opcji… – postanowiła ze smutkiem Basia.

– Nie będziesz kiedyś żałowała? Możesz mieć szkołę średnią bez egzaminu wstępnego, zastanów się jeszcze.

– A jak sobie nie poradzę i będę wracać do zawodówki? Wiesz, jak wtedy będą ze mnie szydzić? Chyba jeszcze nie mam odwagi mieć wszystkich w nosie. Muszę się tego nauczyć, ale to jest na razie dla mnie za trudne, a myślę, że nie tylko dla mnie, lecz także i dla naszych rodziców.

– A ten twój kolega z klasy to który to był? Nie pokazałaś mi go w końcu – powiedziała Madzia, stojąc już przy swojej klatce przed blokiem.

– On chyba też zrezygnował, bo żaden nie przyszedł na spotkanie. Widzisz, tej propozycji nawet chłopcy się boją. – Basia uśmiechnęła się do Madzi i pobiegła sama do sieni. – Zobacz, stałyśmy się sąsiadkami – roześmiała się, wesoło machając do siostry.

Basia zrelacjonowała matce przebieg spotkania, a na koniec podkreśliła, że nie zmieni już swojej decyzji. Matka nic nie odpowiedziała, ale wyraźnie nad czym się zastanawiała.

– Jutro zacznę zbierać ekipę na zarobek. – Basia stanęła w oknie i zmieniła temat.

Matka nadal milczała, więc córka zapytała:

– Martwi cię coś?

Nie czekając na odpowiedź, spojrzała z żalem na blok nauczyciela. Posmutniała, bo wraz z wyprowadzką Januszka i koleżanki podwórkowa paczka się rozpadła. Zanikł nawyk popołudniowych spotkań i wyjazdów na wakacyjne zarobki. Część dzieciaków przestała nawet odpowiadać Basi na zwyczajne „cześć”.

Przez chwilę w pokoju panowała głucha cisza.

– Myślę o Malci – odezwała się w końcu matka. – Tak długo nie mam od niej żadnej informacji. Nie wiem też, co z Ireną. Może wybrać się do Zamszowej i ją odwiedzić? Może ona coś wie na temat matki?

– Możemy jechać, mam przecież wakacje – ochoczo przystała Basia. – Zanim załatwię pracę, to trochę potrwa, a i Madzi obiecałam pomóc.

– Na pewno za tydzień odwiedzimy Henię, bo u niej też już długo nie byłam. W lipcu Marian ma imieniny, więc może pojedziemy całą rodziną.

– Gdzie to planuje wyjazd moja żonka? – wesoło zapytał Bernard, wchodząc do pokoju. – Ja dostałem trochę suwenirów od matki, więc można coś podać Heni.

– Od kiedy ty taki chętny do jazdy? – uśmiechnęła się Erika.

– Już dawno wnuka nie widziałem, to i mi się przykrzy. Lepiej się czuję, więc taka rozrywka dobrze mi zrobi.

– Pokaż, co tam dostałeś – zainteresowała się Basia. – Może jest coś dla mnie?

Ojciec podał jej sporą torbę. Na wierzchu leżał wrzosowy, mięciutki golfik.

– O, to dla mnie! Przyda się do nowej szkoły, nawet kolor twarzowy – ucieszyła się Basia i zaczęła przymierzać sweterek.

Radość trwała krótko, bo z tyłu przy golfie było niewielkie oczko, które przy rozciąganiu zaczęło się powiększać.

– Chyba się nie pocieszysz tym prezentem – skomentowała niezadowolona Erika. – Oni z ubrania to coś dają wtedy, gdy już się nikomu nie nadaje. Tu jest dziura i raczej nie da się jej zacerować tak, aby nie rzucała się w oczy.

Basia zdjęła golf. Straciła dobry humor i nie chciała dalej oglądać zawartości torby.

Tak liczyła, że do nowej szkoły będzie miała coś zagranicznego. Rzuciła niedbale sweter na wersalkę i wyszła na podwórko, nie zwracając uwagi na to, co mówi do niej matka. Rozczarowała ją postawa dziadków.

Skryła się za komórkami, aby w samotności rozładować emocje. Była zła na ojca, że nie potrafi upomnieć się o swoje. Przy matce nie chciała komentować jego postawy, aby nie prowokować awantury.

Gdy chodziło o krytykę rodzin, każdy z rodziców wytykał swoim najbliższym brak wsparcia i dochodziło wtedy do poważnej wymiany zdań, często zakończonej kłótnią.

Basia chwilę odsapnęła i już miała zbierać się do domu, gdy do swojej komórki przyszła koleżanka Terenia. Obrządziła kury, nieśmiało zerkając na nachmurzoną Basię.

– Co tak patrzysz, chcesz coś? – zapytała Basia.

– Chciałam zapytać, czy będziesz gdzieś jeździła na zarobek? Chętnie bym się przyłączyła. Miałam właśnie wybrać się do ciebie z tym pytaniem – uśmiechnęła się Terenia.

– Szkoda, że po przeprowadzce wszyscy zapomnieliście, gdzie mieszkam – burknęła niegrzecznie Basia. – Wybieram się na zarobek, choćby i sama. Pod koniec przyszłego tygodnia będę pytać o miejsca. Dla ciebie też rezerwować?

– Tak, ja pojadę do każdej pracy, byle wyrwać się z domu – posmutniała Terenia. Basia spojrzała na nią zaskoczona. – Matka cały czas każe mi się opiekować młodszym bratem. Nie mam dla siebie chwili wytchnienia. Kiedy była szkoła, to chociaż w niej mogłam odpocząć, a teraz już się zaczyna…

Terenia zawiesiła głos, ale w końcu nic więcej nie dodała. Zamknęła okólnik z kurami i wolnym krokiem ruszyła po schodach na górkę.

– Jak się czegoś dowiem, to ci dam znać! – krzyknęła za nią Basia.

Terenia pomachała do niej na znak, że usłyszała.

*

W domu matka cerowała sweterek. Na stole leżała zawartość torby.

– No zerknij – uśmiechnęła się. – Czy tak to może być zaszyte? Specjalnie nie widać, ale mogę jeszcze na ten szew przyszyć guziczki.

Basia obejrzała sweterek. Mimo że matka pięknie zacerowała dziurę, szew był widoczny.

– Pokaż, jak by wyglądało z guziczkami? – Matka przyłożyła cztery, płaskie guziczki w tym samym kolorze, rozmieszczając je co kilka centymetrów. – O, teraz jest fajnie! – ucieszyła się Basia. – Na jesienne chłody w sam raz, a i te guziki dodają szyku.

Erika cieszyła się, że mogła pomóc córce, choć w głębi serca była smutna, że jej dziecko musi nosić cały czas stare ubrania. Nie chciała jednak tego okazywać przy Basi i zmieniła temat:

– To w sobotę we troje jedziemy do Heni. A zdążysz do tego czasu pomóc Madzi?

– Zdążę, a nawet ustalę termin zarobkowania, bo mam już nową chętną do pracy. – Nie czekając, aż matka zapyta, wyjaśniła: – Terenia z górki chce ze mną jeździć. Nigdy nie pracowała w ten sposób, ale się nauczy. Matka zmusza ją do opieki nad bratem i dlatego dziewczyna chce uciekać z domu.

– Pomoc rodzicom to nic złego, u nas też Henia zajmowała się tobą – zauważyła Erika.

– O, ona mnie raczej tresowała, a Terenia na każdym kroku musi targać na rękach Lucka. Wiesz, ile on waży? Mam wrażenie, że jej matka lubi tylko chłopców.

– Skąd takie przypuszczenie? Matka kocha wszystkie swoje dzieci bez wyjątku – poważnie odpowiedziała Erika.

– Ja tylko raz byłam u niej, gdy mieszkali jeszcze w sąsiedniej sieni, i od razu zauważyłam, jak jej matka traktuje Terenię. W zerówce nawet lekcje musiała odrabiać za brata.

Erika szeroko otworzyła oczy. Nie wyobrażała sobie, jak można wymagać czegoś takiego.

– Tak, dobrze słyszysz – kontynuowała Basia. – Jej ojciec słucha żony i popiera jej wszystkie decyzje. Terenia nie ma w nikim wsparcia i sprawia wrażenie samotnej. Stąd i trudności w nauce, a przez to nienawiść do matki.

– Nie mów tak – wtrącił się ojciec. – To tylko twoje odczucia, może jest zupełnie inaczej.

– Tak? Wierzysz w to, co mówisz, czy chcesz, aby tak było?

Basia pierwszy raz bezpośrednio skrytykowała ojca. Zamierzała zapytać, czy wnosi tak z autopsji, ale wzrok matki ją powstrzymał.

– To dobrze, że masz koleżankę do zarobkowania, zawsze we dwie raźniej. Może jak już ustalisz, od kiedy będziesz pracować, to trochę posiedzisz w Swarzewie?

– Może pobawisz trochę Mariuszka? – dopowiedział ojciec. – Latem można go wozić w wózku.

Basia się nie odezwała. Nie rozważała wakacji u Heni, nawet kilkudniowych.

– Mam chomika i króliki do obrządku, więc nie mogę wyjechać na długo. Może rozważę pobyt kilkudniowy, ale jeszcze nie teraz. Pędzę do Madzi pomagać jej.

Madzia uporała się już z porządkowaniem odzieży. Szafa, którą sobie kupiła, gdy tylko zaczęła pracować, w tym momencie była jedynym meblem w pokoju.

– Grażynka dała Waldkowi wersalkę – chwaliła się siostrze. – Jej matka dała im ją na wiano, ale oni wymienili spanie i stoi na korytarzu. Po południu, jak przyjdzie Stefek, Waldek ma ją przynieść tutaj.

– A co z pozostałymi meblami? Da się teraz coś kupić? – zainteresowała się Basia.

– Niestety wszystko na kredyty dla młodych małżeństw i na zapisy. Jak ktoś nie ma znajomości, nic nie można dostać. Sama widziałaś, jak było z Jolą.

– A kiedy ona rodzi?

– Już ma termin. Może urodzić w każdej chwili. Dlatego Stefek bierze mniej dyżurów w weekendy. Co do tych mebli, to w pracy mam takiego znajomego, który załatwia je na czarnym rynku. Ma gdzieś dojścia w fabrykach i sprowadza, co kto potrzebuje, oczywiście za odpowiednią opłatą – opowiadała Madzia.

– A ty co byś jeszcze chciała wstawić do tego pokoju?

– Jakiś segment lub meblościankę i na razie stół z krzesłami. Kiedyś pomyślimy nad wymianą spania, to kupimy wypoczynek z fotelami.

– A do kuchni chcesz szafki kuchenne czy kredens?

– Chcę szafki, jak u Heni – uśmiechnęła się Madzia. – Ale pokój, choć mały, chcę mieć piękny.

Basia zrozumiała aluzję. Ich najstarsza siostra od ślubu w pokojach nie zmieniła nic. Ciągle narzekała na brak gotówki i liczyła na pomoc jednych albo drugich rodziców.

Madzia miała wrażenie, że Henia nie dba o dom, tylko spełnia swoje zachcianki i wydaje pieniądze na modną odzież, biżuterię czy drogie papierosy. Basia myślała dokładnie o tym samym i pierwsza zapytała:

– A czy widziałaś u Heni ostatnio ten pierścionek od rodziców?

– Nie widziałam ani pierścionka, ani łańcuszka ode mnie. Może ma schowane w szkatułce, ale mam złe przeczucia. – Twarz Madzi spoważniała. – Zapytam mamę, czy ona też to zauważyła.

– Ojciec przyniósł paczkę od babki Laury. Chodź ze mną do nas, skoro skończyłaś, może coś sobie wybierzesz, bo mama znów pochowa dla Heni.

Madzia zarzuciła sweterek na ramiona, bo wieczór był chłodny. Gdy zamykała drzwi, na schodach usłyszała kroki Waldka:

– Sońka, nie zamykaj, ja pędzę do Stefka, bo chłopak mu się urodził!

– No to przecież on będzie w szpitalu. Po co tam pędzisz? – zdziwiła się Madzia. – Miałeś przenieść nam spanie. Znów będziemy spać na podłodze?

Waldek wyraźnie się zdenerwował i wyrywając żonie klucz z rąk, burknął:

– To może poczekać!

Madzia chciała zawrócić do domu, ale Basia pociągnęła ją za rękaw.

– Chodź, przecież ciebie nie woła.

Madzia przyznała siostrze rację. Mąż nie zaproponował, że pójdą razem. W milczeniu podążała za Basią.

Na stole w kuchni nadal stały produkty przyniesione przez ojca. On siedział na kozetce, palił papierosa i przyglądał się śpiącej na jego spodniach Pchełce.

– O, Madzia, dobrze, że przyszłaś, weź sobie, co tam potrzebujesz.

Madzia przebiegła wzrokiem po produktach i odłożyła na bok parę rzeczy.

– Wezmę tylko to, co zdublowane. A gdzie mama? – zapytała.

Ojciec wskazał głową pokój i obie po cichu wśliznęły się do niego.

Matka coś pisała. Wzdrygnęła się, gdy obok stanęły Madzia z Basią.

– Piszę list do Gienia. Niech napisze, co u Malci, bo trochę za nią tęsknię. – Odłożyła długopis i posmutniała. – Nie wiem, czy w ogóle odpisze, już tyle czasu minęło, a on się nie odzywa. Może zapytam matkę Jasi, czy coś wie?

– To dobry pomysł – odezwała się Madzia. – Jola podobno urodziła syna, właśnie Waldek poszedł do nich.

– No to wcześnie nie wróci – zauważyła matka i zaproponowała herbatę. – Napijemy się tej dobrej herbatki z paczki. Może nam wszystkim humorki się poprawią. A pojedziesz z nami do Heni w weekend? – zapytała, bo widziała, że coś trapi Madzię.

– Nie, ja muszę zostać. Mam plany do sfinalizowania, a i Waldek pewnie będzie pracował za Stefka.

– Musicie podzielić się weekendami, bo ty też masz swoje życie – zauważyła matka. – Każdy zostaje rodzicem, i to nie raz, więc jak się teraz dogadacie z bratem Waldka, tak już zostanie.

– Też tak myślę – odpowiedziała Madzia. – Dlatego muszę zostać, aby rozwiązać tę sytuację. Pozdrówcie Henię od nas, a teraz już wracam szykować spanie. Jutro rano idę do pracy.

– Miałaś zapytać mamę o łańcuszek – przypomniała Basia.

– A właśnie! Miałam cię, mamuś, zapytać, czy nie zauważyłaś, że Henia nie nosi pierścionka od was. Nie wspomnę o łańcuszku ode mnie.

Erika zastanowiła się przez chwilę.

– Faktycznie, już od jakiegoś czasu nie widzę u niej ani pierścionka, ani łańcuszka. – Po chwili ściszyła głos i dodała: – Oby ich nie sprzedała, bo ojciec by tego nie przeżył.

– Może jak będziesz u niej, to ją zapytaj – doradziła Madzia.

– Tak zrobię. A ty jak z meblami?

– Mam pewien plan, ale jeszcze wszystko chcę ustalić i dopiero wyjawię wszystko. Na razie chcemy kupić segment, stół i krzesła.

– A coś do spania? – zapytała matka.

– Waldek ma dostać używaną wersalkę. Na razie to nam wystarczy, a jak wszystko pójdzie dobrze, w następnej kolejności kupimy szafki kuchenne.

Erika z uznaniem słuchała Madzi. Cieszyła się, że ona jest taka rozważna i pracowita.

„Ty sobie w życiu dasz radę” – myślała, uśmiechając się.

*

Następnego dnia z samego rana Basia wskoczyła na rower. Zamierzała poszukać pracy zarobkowej w najbliższej okolicy. Wstąpiła w stare miejsca i poznała terminy rozpoczęcia sezonu wraz ze stawkami.

„Zaczynamy sezonem od Podskarbic. Najpierw zerwiemy truskawki, a potem porzeczki i wiśnie” – planowała w drodze powrotnej Basia. – „Do Heni zawitam pod koniec wakacji. Wezmę ze sobą chomika”.

Na podwórku czekała na nią Terenia. Z zadowoleniem wysłuchała planów koleżanki.

– Jak chcesz, to możesz jeszcze czegoś szukać – zaproponowała Basia. – Może znajdziesz wyższe stawki?

– Nie, niczego nie będę szukać, bo twoja propozycja mi odpowiada – odparła zadowolona Terenia. – Daj znać, o której wyjeżdżamy w poniedziałek.

Pospiesznie odeszła przywoływana przez zdenerwowaną matkę.

„Oj, nie wiem, czy ona ze mną pojedzie” – pomyślała Basia, gdy widziała, jak matka Tereni na nią krzyczy.

Wstawiła rower do komórki i w drodze do mieszkania niemal wpadła na Waldka.

– O, Zającu! – wrzasnął Waldek na widok Basi, która się zatrzymała, słysząc swoje przezwisko. – Dla mnie od dzisiaj będziesz Zając, bo tak zgrabnie skaczesz po drabinie do gołębnika.

Basia nadal milczała. Nie podobały się jej te wymyślane przezwiska szwagra.

„Najpierw Madzię nazwał Sonią, a teraz mnie przechrzcił na Zająca” – myślała dziewczyna i planowała, jak się odgryźć szwagrowi.

– A ty co taki wesoły? Jakoś tak nieświeżo wyglądasz. A nie piłeś przypadkiem? – zapytała z ironią.

– Nie mów tego głośno – zafrasował się Waldek. – Wczoraj popiłem z bratem, bo syn mu się urodził.

– Obyś dziś nie poprawiał, bo Madzia znów będzie spać na podłodze – zauważyła Basia i z podniesioną głową przeskakiwała po dwa schody w drodze do mieszkania.

Ojciec leżał na kozetce. Nie zamierzał wstawać. Na jego twarzy malował się strach.

– Dlaczego nie wstajesz do gołębi? – zainteresowała się Basia, gdy weszła do kuchni. – Źle się czujesz? – Ale na odpowiedź nie musiała czekać, bo twarz ojca mówiła wiele. – Wezwać karetkę?! – podniosła głos, gdy podwinął kołdrę i odsłonił opuchnięte nogi.

– Ja już chyba nie dożyję tej operacji – wyszeptał, ciężko dysząc. – Już w nocy nie mogłem oddychać, ale nie chciałem matki denerwować. Ona tak rano wstaje do pracy.

– Mogłeś mnie obudzić, a tak jesteśmy sami. Madzia też poszła do pracy. Idę – zadecydowała Basia. – Wujo Maciej ma dyżur, więc zadzwonię po pomoc.

Basia pędziła do gospodarstwa jak w amoku. Ojciec nie wyglądał dobrze, a na dodatek była z nim sama w domu.

„Oby karetka zdążyła” – myślała, gdy pukała do drzwi portierni.

Gruby mężczyzna popatrzył na nią pytająco. Nie mógł sobie przypomnieć, czyim jest dzieckiem.

– Chcę wezwać karetkę do Bernarda Lotze. Tata potrzebuje pomocy, może pan wezwać karetkę? – Basia powtarzała w kółko, a mężczyzna jakby nie rozumiał jej słów. W końcu oprzytomniał:

– A dzwoń sama, ja nie wiem, co mówić!

Cofnął się w głąb pomieszczenia, ale wcześniej postawił telefon na brzegu biurka.

Basia wybrała numer alarmowy i sprawnie odpowiadała na pytania dyspozytorki. Zanim doszła do domu, z miasta w stronę gospodarstwa pędził już ambulans na sygnale.

Jak z procy wpadła do mieszkania i zerknęła na bladego ojca.

– Już jadą. Wytrzymasz? Ja naszykuję ci piżamę.

Na schodach słychać było ruch. Basia otworzyła na oścież drzwi do mieszkania.

Lekarz bez słowa przystąpił do badania pacjenta, a Basia opowiadała o operacji ojca, podawała daty i najważniejsze fakty. Na zakończenie wspomniała o planowanym drugim zabiegu.

Lekarz kwaśno się uśmiechnął i rzekł:

– Najpierw pan Lotze musi dożyć do jutra. Zabieramy pacjenta na oddział – zakomenderował do sanitariusza.

Wystraszona Basia złapała w biegu parę rzeczy dla ojca i chciała podać je do karetki, ale lekarz ją powstrzymał.

– Na to nie ma czasu, proszę przynieść do szpitala.

Basia stała tak kilka chwil z ręcznikiem i przyborami toaletowymi. W uszach wciąż rozbrzmiewał jej sygnał karetki.

– Co się stało? – szarpał ją Waldek. – Ojciec żyje?! – zapytał wystraszony.

– Tak, jeszcze żyje – wyszeptała Basia i opadła na kozetkę. Waldek patrzył na nią zatroskany.

– Może pójdę po Madzię do zakładu? Mam przerwę, to zdążę – zaproponował.

– Nie trzeba. I tak na razie będą go szprycować lekami, aby doszedł do siebie. Wystarczy, jak pójdziemy za jakieś dwie godziny. Mama już wróci z pracy, więc nie ma sensu niepokoić Magdy.

Waldek przyznał jej rację. Gdy wychodził z mieszkania teściów, nie mógł się nadziwić, jak opanowana była ta dziewczyna.

Na dole w sieni wpadł na wuja Macieja. Niemal biegł do klatki, gdy usłyszał odjeżdżającą karetkę.

– Co się stało?! Brat, bratowa?! – pytał chaotycznie podwyższonym głosem.

– Teścia zabrała karetka – odpowiedział Waldek. – Stan podobno poważny, ale żyje.

– To dobrze, że żyje – Maciej trochę ochłonął. – Na podwórku Garsyja powiedział, że Basia dzwoniła po pogotowie, a potem słyszałem syreny. Ale skoro już dostał pomoc, to zajrzę do niego po południu.

*

Basia sprzątała w kuchni łóżko ojca. Cały czas się zastanawiała, co jeszcze spakować do torby, aby niczego nie zapomnieć. Dłuższą chwilę trzymała w ręku paczkę papierosów i rozważała, czy na pewno powinna je brać.

„Nie będę ich pakować, zawsze mogę powiedzieć, że zapomniałam i doniosę. Dla taty kilka dni bez tytoniu to dodatkowych kilka dni życia” – pomyślała i odłożyła papierosy do kredensu.

Matka wróciła z pracy zaraz po trzynastej. Już w pracy koleżanka Wiesia przekazała jej niepokojące nowiny. Erika tylko się przebrała i zabrała naszykowaną przez córkę torbę. Nie odzywała się ani nie zwracała uwagi na to, że Basia chce pójść z nią.

Do szpitala pędziły na skróty. Matka nawet nie narzekała, że musi pokonać murek i przejść koło kaplicy. W tym momencie wydawała się bardzo zdenerwowana i przygnębiona.

– Mamuś, ale jeszcze nie ma odwiedzin, czy nas wpuszczą na oddział? – spytała Basia. – Szkoda, że z tego pośpiechu nie wzięłam naszej magicznej przepustki.

– Pójdziemy najpierw do lekarza, a ja później zapytam, czy można wejść na salę – odpowiedziała matka.

Gabinet lekarski był uchylony i gdy tylko pojawiły się w jego zasięgu, lekarz sam wyszedł do odwiedzających. Zanim otworzył usta, Erika nerwowo zapytała:

– Co z nim? Żyje? – Dostrzegła niezrozumienie na twarzy mężczyzny i dodała: – Czy Bernard Lotze żyje?

– Tak, tak, żyje, ale jego stan jest poważny. Na razie stabilizujemy pracę serca, a potem zajmiemy się resztą. Na pewno trochę poleży w szpitalu, a być może będzie wymagał przewiezienia do specjalistycznej kliniki. Wszystko się okaże po konsultacji, którą zaplanowano na poniedziałek.

Erika słuchała w skupieniu i nerwowo ściskała rączki torby.

– Czy możemy do niego na chwilę wejść? – zapytała. – Podamy piżamę i przybory toaletowe.

– Możecie wejść. Tylko nie na długo, bo jeszcze nie pora na odwiedziny.

Erika podziękowała, a lekarz dodał:

– Pan Bernard leży na sali tuż przy dyżurce po lewej stronie.

Gdy weszły, Bernard spał. Do ręki miał podpiętą kroplówkę, a na stoliku obok stał ich cały arsenał.

– Siadajcie – odezwał się, nie otwierając oczu. – Tak mi serce telepie, jakby było w operetce i skakało w rytm arii – uśmiechnął się. – Lepiej mi, jak mam zamknięte oczy. Staram się nawet nie ruszać, więc wybaczcie, że nie usiądę.

Basia zaczęła wykładać przyniesione rzeczy do szafki, a Erika przysiadła na brzegu łóżka i rozglądała się wokoło, dyskretnie obserwowała męża.

– Dali ci coś jeść? – zagadnęła. – Ja nic nie przyniosłam, ale zaraz mogę wysłać Basię do szpitalnego sklepiku, może coś kupi.

– Dają mi kroplówkę, to i jeść się nie chce, a kolację jakąś dadzą, to nie trzeba nic kupować. Posiedź i odpocznij, a ja tak z wami poleżę.

Erika pogłaskała męża po żylastej dłoni. Jego spracowane ręce w ogóle nie pasowały do czterdziestoparoletniego mężczyzny.

„Czyżby zbliżał się koniec?” – myślała, patrząc na nieruchomą twarz męża. „Jak ja sobie bez niego poradzę?”.

Łzy strumieniem pociekły po jej policzkach. Na ten widok Basia zaczęła głaskać ją po plecach. Chyba znała jej myśli. Erika otarła dłonią łzy i starała się opanować emocje.

– W poniedziałek będziesz miał konsultację. Rozważają przewiezienie ciebie do specjalistycznej kliniki – powiedziała.

Bernard szeroko otworzył oczy i się uśmiechnął.

– To dobrze, że chcą mnie przewieźć, bo w dużych miastach zupełnie inaczej leczą. – Usiadł wolno na łóżku i zaczął planować: – Jak by tak mnie tam podleczyli, to i łatwiej bym się dostał na operację. Może inni lekarze mają jakiś pomysł na moje wyzdrowienie?

Erika tylko pokiwała głową. Zmuszała się przy tym do uśmiechu. Dobrze wiedziała, w jakiej kondycji zdrowotnej jest Bernard, ale nie chciała mu zabierać ostatniej nadziei, której tak kurczowo szukał.

– Tak, może tam cię podkurują, tylko dla nas to problem z dojazdami – odezwała się Basia. – Ale są wakacje, to damy radę. I tak długo nie będą cię trzymać.

Bernard zamierzał coś odpowiedzieć, ale do sali weszła Madzia.

– Jak się tu prześliznęłaś? – zapytała Basia.

– Mam swoje sposoby – odpowiedziała siostra. – Jak się czujesz, tato? Znów kiepsko?

Ojciec nic nie odpowiedział, tylko machnął ręką. Odwrócił twarz, a drżące szczęki stanowiły odpowiedź na pytanie Madzi. Aby się nie rozpłakać, ojciec znów zaczął się układać na poduszce.

– A czy któraś przyniosła mi papierosy? – zapytał.

– Nie ma papierosów – zdenerwowała się Erika. – Sam widzisz, że i tak nie poszedłbyś palić, bo masz podpiętą kroplówkę.

– Na razie musisz się ograniczyć, a potem się zobaczy – uśmiechnęła się Madzia i zerknęła na zegarek. – Ja już pójdę, bo Waldek ma dziś ze Stefanem przenieść mi wersalkę od Grażynki. Jak sama nie dopilnuję, to znów czeka mnie spanie na podłodze.

– A tak, Jola urodziła syna, to Stefek pewnie zajęty – zauważyła matka. – To idź, my też nie będziemy długo siedzieć, aby personelu nie denerwować.

Madzia wyszła, a Basia zaczęła planować, jak będzie dbała o zwierzęta w komórce.

– To wyjazd do Heni chyba nierealny? – zapytała matkę.

– Mną się nie przejmujcie, możecie jechać same – zaproponował Bernard, gdy na twarzy żony ujrzał smutek. – A tak marzyłem, żeby zobaczyć wnuka.

– Jeszcze zobaczysz – pocieszała Erika. – Pojedziemy drugi raz, jak wyjdziesz ze szpitala. A może Henia przyjedzie do Madzi na osiedliny?

– Może i tak – podłapała Basia. – Ale muszę ją zapytać, czy będzie coś organizowała. Lato to dobra pora na spotkanie rodzinne, więc może nas odwiedzi z Mariuszkiem.

– Zobaczymy, jak to będzie – powiedziała Erika. – Do Heni wpadniemy w niedzielę rano, żeby zwierząt na długo nie zostawiać samych. I do ciebie trzeba wejść w sobotę. – Erika na pożegnanie cmoknęła męża w policzek, a Basia powiedziała:

– Ja będę wpadać często, choć od poniedziałku załatwiłam sobie pracę, ale przecież mam magiczną przepustkę! – zauważyła radośnie. – Z nią to nawet wieczorem wśliznę się do szpitala.

– No nie wiadomo, co w poniedziałek na konsultacji zadecydują lekarze. Może mnie gdzieś wywiozą?

– Najważniejsze, żeby ci to leczenie pomogło – powiedziała z uśmiechem Erika. – Nieważne, gdzie będziesz leżał, liczy się skutek.

Wychodząc, pomachała. Gdy opuszczała dziedziniec szpitala, Erika szukała kluczy w torebce i natrafiła na niewysłany list.

– Chodźmy jeszcze na pocztę, bo przez to zamieszanie listu do Gienia nie wysłałam.

Basia chętnie przystała na propozycję i zagadnęła:

– Myślisz, że Malcia o nas zapomniała?

Erika długo nie odpowiadała, a Basia co i raz ukradkiem na nią zerkała. Matka z zamyślenia wyrwała się dopiero koło poczty, gdy wrzucała list do skrzynki.

– Myślę, że jest to możliwe – westchnęła, zasuwając torbę. – O mnie każdy zapomniał.

Gdy weszli na swoje podwórko, Waldek ze Stefkiem mocowali się z wersalką i próbowali ją przekręcić.

– Może wam w czymś pomóc? – zapytała Erika, podchodząc bliżej.

– E, nie ma w czym – odpowiedział Stefek, ale jego głos zdradzał, że jest nietrzeźwy.

Madzia dostrzegła matkę z Basią i ze schodów do nich pomachała.

– Zaraz do was wejdę, zabiorę, co zostało! – krzyknęła przez mężczyzn wchodzących na schody ze sprzętem.

Basia tylko odmachała i pobiegła do komórki zająć się zwierzętami.

Gołębie były nakarmione, więc tylko zamknęła gołębnik. Nagoniła kury do środka i wrzuciła królikom zielonki.

– To do jutra – pożegnała niebieską króliczkę, która pospiesznie zaczęła się delektować świeżą koniczyną.

„Jak poradzę sobie z rwaniem dla nich jedzenia, gdy będę pracować?” – rozmyślała Basia na podwórkowej ławce. „Muszę przed wyjazdem obrządzać gołębie, kury i króliki, a po powrocie szykować koniczynę na rano. Nie będzie to łatwe, bo jeszcze obiecałam zaglądać do ojca. A co z ogródkiem?”. Na to jeszcze nie miała odpowiedzi.

Z drugiej klatki w jej stronę zmierzała Madzia.

– Ty nie w domu? – zapytała. – No też pytam! – upomniała się za gafę i dodała: – Przecież teraz na twojej głowie komórka.

– I ogródek – dodała Basia.

Erika siedziała w kuchni przy stole. Nie zapalała światła, więc gdy córki weszły, nie widziały, że płacze.

– No w końcu będę dziś spała na łóżku – zagadnęła Madzia i widząc smutek na twarzy matki, dodała: – Nie martw się tak, wszystko będzie dobrze.

– Nic nie będzie dobrze! – Erika nieco podniosła głos. – Sama o tym doskonale wiesz. Widzę, jak ojciec coraz bardziej podupada na zdrowiu, a najgorsze jest to, że nikt nie może mu pomóc.

Madzia przysiadła na kozetce ojca. Milczała. Tuż przy niej usiadła Basia i przytuliła się do siostry.

– Muszę już iść – odezwała się po chwili Madzia. – Waldek gotów ze Stefkiem dalej syna opijać.

– Idź, idź. Wyśpij się, bo do pracy rano idziesz – odpowiedziała matka troskliwie.

– Może ty zajrzysz do ojca w niedzielę, bo my planowałyśmy odwiedzić Henię. Później zaczynam zarobek, to nie będę miała kiedy – zapytała Basia siostrę i oczekiwała odpowiedzi.

– Myślę, że nie będzie problemu – odpowiedziała Madzia, ale wyraźnie coś rozważała.

– Jeśli nie możesz, to powiedz.

Teraz i matka oczekiwała stanowczego potwierdzenia.

– Planowałyśmy z Waldkiem wyjazd do niego na wieś. Mieliśmy przywieźć poduszkę do chrztu dla synka Stefka. Matka Waldka przekazuje ją jako rodzinny relikt z pokolenia na pokolenie.

– To i osiedlin nie będziesz robić? – wypaliła bez pardonu Basia. – Myślałam, że zaprosisz Henię, to ojciec by wnuka zobaczył.

– Jeszcze nie mam takich odległych planów – odburknęła wyraźnie niezadowolona Madzia. – Muszę porozmawiać o tym z mężem.

– I o odwiedzinach ojca też? – zaatakowała Madzię matka. – Zmieniłaś się, Madziu, nie do poznania. Nigdy nie pomyślałabym, że tak będziesz słuchać męża.

– Nie słucham, tylko ustalam. A do ojca mogę pójść w sobotę.

– W sobotę idę ja, więc nie musisz się wysilać – ironizowała Basia. – Mama też pewnie pójdzie.

Basia oczekiwała potwierdzenia matki, ale ona bez słowa weszła do pokoju i zostawiła córki w kuchni.

– Już się nie spieszysz? – Basia chciała dopiec Madzi. – Czy jeszcze coś zabierasz z rodzinnego domu?

Madzia nic nie odpowiedziała, tylko wychodząc, przeszyła siostrę surowym wzrokiem.

*

W piątek Basia postanowiła sprawdzić, jak wygląda sytuacja z ogródkiem. Wciąż w myślach zmieniała plany na kolejny tydzień, bo chciała zdążyć z wszystkimi obowiązkami.

Ogródek nie wymagał pielenia, ale co drugi dzień w tak ciepłe lato trzeba było podlewać warzywa.

„No i klapa” – myślała Basia. – „Gdy przyjedzie beczkowóz, to ja będę na zarobku, więc skąd potem wezmę tyle wody, żeby wszystko podlać?”.

– Hej, Zającu, co tak dumasz!? – krzyknął Waldek przyglądający się Basi z daleka.

Dziewczyna podeszła bliżej do szwagra i opowiedziała, w czym rzecz.

– Nie ma sprawy, ja pomogę – ochoczo zadeklarował się Waldek. – Pracuję do dziesiątej, a potem zaczynam zmianę od czternastej. Co drugi dzień znajdę chwilę na relaks i podleję wam warzywa.

– Wielki mi relaks – uśmiechnęła się kwaśno Basia. – Praca, a nie relaks.

– Ja lubię taką pracę i się na niej znam. Matce nieraz całe warzywo pieliłem, to wiem, co robić. Pędzę teraz na śniadanie, bo maciora ma się prosić.

Kiedy Waldek zniknął w sieni, Basia uśmiechnęła się sama do siebie.

„Chociaż raz ten Waldek do czegoś się przyda. No i sam zaproponował pomoc. Nawet to przezwisko, które mi nadał, nie jest złe…” – myślała Basia w drodze do szpitala.

Ojca nie zastała w łóżku, tylko w łazience. Robił toaletę, bo korzystał z chwili, gdy był uwolniony od kroplówki.

– O, dobrze, że jesteś. Przyniosłaś papierosy?

– Nie przyniosłam. Zapomniałam – skłamała Basia.

– To idź do kiosku i kup mi paczkę, dam ci pieniądze.

– Nie powinieneś palić. Jeszcze lekarz zauważy i będzie problem. – Basia próbowała odwieść ojca od głupiego pomysłu.

– Już ty się nie martw, to sprawy dorosłych – skarcił ją ojciec i podał pieniądze. – Tylko kup popularne albo jakieś bez filtra! – krzyknął, gdy Basia się oddaliła.

W sklepiku nie było papierosów, o które prosił ojciec, więc Basia musiała skonsultować zakup. Ostatecznie zdecydował się na radomskie, od których oderwał filtr.

– O, tego mi brakowało – westchnął szczęśliwy, gdy zaciągnął się dymem. – Chodźmy do ogrodu, to opowiem ci, kto mnie wczoraj odwiedził.

Basia chętnie wyszła na zewnątrz. Usiedli razem na ławce, a ojciec zaczął opowiadać:

– Wczoraj u mnie był po was jeszcze Maciej. Trochę jakby podchmielony, ale wyraźnie zatroskany. Opowiadał swoje farmazony, ale wygadał się, że Adaś również chce wyjechać do Niemiec. Pierwsze o tym słyszę, a tu podobno sprawa jest formalnie zawansowana.

– To nie mógł jechać razem z wujem Olafem? – zauważyła Basia.

– No nie wiem, dlaczego taka decyzja, może czekali, aż dziewczyny się usamodzielnią?

Ojciec pierwszy raz w życiu rozmawiał w ten sposób z Basią. Ona słuchała, bo chciała zdobyć jak najwięcej informacji. Od zawsze interesowała się korzeniami swojej rodziny, a rodzice bardzo unikali tego tematu. Zauważyła, że nawet najdrobniejsze pytanie o pochodzenie czy wyznanie ewangelickie pozostałych członków rodziny ojca doprowadza ich do zdenerwowania. Swoimi słowami ojciec bardzo zaskoczył Basię, która odważyła się pytać dalej:

– Przecież oni mają córki starsze od nas, chyba tylko Krysia jest w wieku Heni. Starsza to chyba już żonata?

– Tak, starsza to Wanda. Żonata, ale z rodzicami ma słaby kontakt, a młodsza, Krysia, nieszczęśliwie wyszła za mąż i jest już po rozwodzie.

– O, to o tym nie wiedziałam, że Krysia jest rozwódką. Ale widzę, że w tej rodzinie niektórzy mogą sobie pozwolić na wiele. – Ojciec spojrzał na Basię pytająco. – Tak mówię, bo babcia Laura o tym nawet nie pisnęła słówkiem, tak samo jak o narodzinach córki wuja Gabrysia. Anetka jest pięć lat młodsza ode mnie, a ja o jej istnieniu dowiedziałam się dość niedawno. Ich syna na oczy nie widziałam, a to bliska rodzina.

– Syn ma na imię Arek – odezwał się ojciec.

– Dobrze, że ciotka Mira mieszka blisko, to wiem, że mają synka Zdzisia prawie w wieku Mariuszka.

– Tak, razem się żenili i mają synów prawie w tym samym wieku – odpowiedział ojciec.

Basia dalej korzystała z dobrego nastroju rodzica.

– To dlaczego wujo Gabryś tak wszystko ukrywa?

– Wioli chyba nasza rodzina nie odpowiada. Mieli jakieś spięcie ze sobą o wybór wyznania dla dzieci, dlatego Wiola przestała przychodzić do ojców, to znaczy twoich dziadków.

– Przecież wiedziała od początku, jakiego wyznania jest wuj, a chyba nie musiała wychodzić za mąż?

– Myślę, że musiała. Była w ciąży, ale na własne życzenie, bo Gabryś nie był nią zainteresowany. No, koniec tej rozmowy, ja wracam do łóżka, a ty do domu. Pomóż matce przy obiedzie, a skoro żeś taka ciekawa, niech ona ci opowie, jak Wiola prowokowała Gabrysia.

*

Basia wracała do domu bardzo podekscytowana. Dowiedziała się ciekawych rzeczy i planowała kontynuować temat z matką. Od zawsze zgłębiała korzenie rodzinne, a im była starsza, tym więcej sprawiało jej to frajdy. Zauważyła, że z wiekiem informacje o jej pochodzeniu przynoszą jej mniej bólu. Zaczynała panować nad emocjami, nawet gdy ktoś wyzywał ją od Niemek lub specjalnie w jej towarzystwie źle wyrażał się o Niemcach.

W jej głowie ugruntowało się przekonanie: „nieważne, kim jesteśmy, ale ważne, jacy jesteśmy”.

Coraz częściej podejmowała niewygodne (wojenne) tematy i starała się zrozumieć postępowanie jednego czy drugiego dziadka.

Podstawiała członków rodziny za książkowych bohaterów i wyobrażała sobie treść książki w obsadzie złożonej z najbliższych.

Erika wróciła do domu zmęczona. Bardzo się ucieszyła, gdy Basia zaoferowała swą pomoc.

Razem przygotowywały wałówkę na wyjazd do Heni. Pamiętały również o przygotowaniu czegoś specjalnego dla ojca. Gdy Erika odsapnęła i zaczęła pod nosem nucić piosenkę, Basia odważyła się zapytać o ciotkę Wiolę.

– Mamuś, a jak ciotka Wiola poznała wujka Gabrysia? Bo tata mówił, że wujo jej wcześniej nie chciał.

Matka popatrzyła na córkę zaskoczona:

– A co to za pytanie?

– Byłam u taty i podobno wujo Maciej go odwiedził. Wyznał mu, że wujo Adam chce wyjechać do Niemiec.

Na takie rewelacje Erika odłożyła pracę na później i usiadła przy stole. Wskazała Basi miejsce naprzeciwko.

– No to opowiedz, czego się dowiedziałaś.

Basia opowiedziała wszystko ze szczegółami, nie szczędząc przy tym swych komentarzy. Erika wyjaśniła:

– Z ciotką Wiola prowadzała się w kawalerce ciotka Anna. Ona zna te wszystkie sekrety. Ja tylko wiem, co mi powiedziała, że Gabryś nie chciał się z nią spotykać, a ona za nim latała. Przychodziła pod ich dom i czekała na Annę, aż wróci ze szkoły i wywoła na dwór Gabrysia. Laura nie sprzeciwiała się tym spotkaniom, bo rodzina Ziajkowskich ma duże wpływy w Cacance. Jej ojciec ma sporą schedę i jest kierowcą w szpitalu, zna wszystkich lekarzy. Jak wiesz, w rodzinie ojca liczy się pieniądz, a dopiero potem pochodzenie, choć oficjalnie jest odwrotnie. Wcześniej, jak się sprowadziłam, Anna bardzo mnie lubiła i chętnie przychodziła na potańcówki do Rose, jeszcze gdy była z Albertem. Och, jakie to były romantyczne spotkania… – Erika odpłynęła we wspomnieniach i błogo się uśmiechnęła. – Mimo biedy byłyśmy bardzo szczęśliwe, ale i łatwowierne, dlatego nie wszyscy potraktowali nas uczciwie. Mimo tylu lat dalej jesteśmy na marginesie naszych rodzin i społeczeństwa.

Matka głęboko westchnęła, a smutek zmienił całkowicie jej wygląd. Teraz Basia zauważyła, że i ona jest schorowana, zaniedbana i niemodnie ubrana. Podeszła do niej i ucałowała ją w policzki:

– Nie martw się, mamuś, będzie lepiej.

Grymas przypominający uśmiech wykrzywił twarz Eriki.

„Tak, będzie lepiej” – pomyślała. „Ale ile jeszcze muszę czekać na to lepiej?”.

Chcąc odegnać od siebie ponure myśli, powiedziała:

– Mamy wszystko naszykowane, więc jutro ruszamy do Heni. Nastaw sobie budzik, to wcześniej obrządzisz schedę ojca.

– To nasza scheda, mamuś! – Oburzona Basia uśmiechnęła się zaczepnie do matki. – Widzisz, jak na tę schedę czyha rodzina z Zamszowej. Teraz może trochę mniej przyjeżdżają, ale swego czasu bywali co niedziela po wałówki.

– O tak. Prawda. Teraz jakoś rzadziej zaglądają, bo pewnie jakieś biznesy kręcą.

– Myślisz, że handlują w komisach zachodnimi ciuchami? – Basia ośmieliła się na wypowiedzenie głośno swoich domysłów.

– Jestem tego pewna. Handlują wszystkim, co przywozi ciotka Stacha. Joanna rozprowadza to po klientach, a resztę zostawia w komisach. Odcięły się, jak ojciec zaczął więcej chorować, a ja potrzebowałam pomocy z lekami.

Basia pytała dalej:

– A nic się nie dowiedziałaś o swoich korzeniach szlacheckich?

– Niestety nic. Chyba to była wymyślona bzdura, żebyśmy lepiej się poczuły. – Erika przysiadła na krześle przy toaletce. Przyglądała się swojemu odbiciu. – Myślisz, że wyglądam na szlachciankę? – uśmiechnęła się do lusterka.

Basia wydawała się zaskoczona. Nigdy nie rozmawiała tak szczerze z matką.

– Pewnie, że wyglądasz na szlachciankę, szczególnie jak masz na sobie tę czarną sukienkę i czerwone korale. Nie na darmo mąż mojej chrzestnej się za tobą ogląda.

– E tam, on po prostu bardzo mnie lubi, ale faktycznie na każdych imieninach przysiada się do mnie i mnie podszczypuje.

Basia chwilę myślała. Matka trochę się podbudowała komplementem, więc odważnie zapytała:

– A co z rodziną dziadka Arthura? Znasz kogoś z nich? Bo nigdy nas z nikim nie poznałaś.

Erika znieruchomiała, a jej oczy jeszcze szerzej się rozwarły.

– Nigdy o tym nie myślałam. Rose mówiła tylko, że ojciec miał braci i siostrę, ale nic więcej. Muszę z nią porozmawiać i wyciągnąć trochę informacji.

– A twój ojciec nigdy nic nie mówił o rodzicach, braciach? A może wiesz, kto jest chrzestną matką twoją i ciotki Rose?

– Chrzestną Rose to jest, zdaje się, ciotka Martha, a moją… sama nie wiem. – Erika przewijała w pamięci sytuacje, z których mogłaby coś wywnioskować. – Na mojej komunii była tylko Rose, więc może któryś wuj, który wyjechał?

– Musisz chyba przycisnąć swoją ciotkę Stachę albo ciotkę Rose. – Basia uśmiechnęła się do matki i pogłaskała ją po plecach. – Chodźmy spać, może coś ci się przyśni – powiedziała i przygotowała łóżko do spania.

Erika była zamyślona. Leżała i wpatrywała się w sufit, rozmyślając nad pytaniami córki.

Przekręciła się w końcu na bok i zacisnęła mocno powieki. Zastanawiała się, dlaczego dziś nie odwiedziła ich Magda, bo choć znała jej niedzielne plany, czuła, że córka coś ukrywa.

*

Cała czwórka spotkała się w niedzielny poranek na dworcu autobusowym.

Waldek z daleka machał do teściowej, gdy tylko odeszła od kasy biletowej. Madzia nieśmiało przywitała się z matką. Basia już przypominała szwagrowi, że obiecał podlewać ogródek.

– Co tak słabo wyglądasz? – zapytała Erika Madzię, gdy ta szukała wzrokiem, gdzie może przysiąść.

– Jakoś tak źle się czuję. Mam mdłości i ciągle mi słabo. Jak zaraz nie usiądę, to zemdleję.

Waldek słyszał wyznanie żony i szybko chwycił ją pod ramię.

– Chodź, chodź, tam jest wolna ławka, ty posiedź, a ja przypilnuję autobusu – powiedział przestraszony.

– Może nie jedźcie dzisiaj w te odwiedziny? – zaproponowała matka. – Jeszcze jest sporo lata, zdążycie odpocząć na wsi.

– Nie, już zaplanowaliśmy, niech więc tak zostanie, a mnie pewnie przejdzie – odpowiedziała Madzia.

– Irenka zaraz jej ziółek naparzy, to Magda lepiej się poczuje – zapewnił Waldek.

Erika już nic nie odpowiedziała, tylko przesunęła się na właściwe stanowisko, bo autobus właśnie podjeżdżał. Wsiadając, Basia pomachała siostrze, a Erika rzuciła do niej jakby od niechcenia:

– Chyba znów zostanę babcią, a ty ciocią.

Basia uśmiechnęła się do matki i powiedziała:

– Też tak pomyślałam.

Madzia ledwo dojechała do rodzinnej wsi męża. Dziękowała Bogu, że w międzyczasie były dwie przesiadki i mogła zaczerpnąć świeżego powietrza.

Waldek niósł podręczną torbę żony i przystawał, gdy tylko sygnalizowała taką potrzebę.

Matka Waldka już przy przywitaniu bacznie obserwowała synową i tajemniczo się uśmiechała. Usadziła Madzię w cieniu na ławce i poleciła Mariannie parzenie ziółek. Waldka zaś wypytała, co najbardziej lubi jeść jego żona. Potem zajęła się obiadem.

Napar ziołowy pomógł i jeszcze przed obiadem Madzia spacerowała po ogrodzie teściowej, ciesząc się bezgranicznie wonnym, letnim powietrzem.

„Ależ tu jest pięknie” – myślała, czując niewielkie zmęczenie i układając się na polanie białej koniczyny. „Jeszcze chwilę poleżę i wrócę”.

Tuż nad nią bujała się żółta główka słonecznika oblepiona bzyczącymi bąkami.

„Pracujcie, pracujcie” – myślała. „Bez pracy nie będzie jedzenia. A pszczółki pewnie na innym kapeluszu urzędują. One też się uwijają, bo słyszę ich bzyczenia”.

Na nosie Madzi przysiadł kolorowy motyl i łaskotaniem zmusił ją do zakończenia relaksu.

„Chyba żeś się pomylił, bo ja nie kwiatek, mimo że mam piegi i może podobnie wyglądam” – zachichotała, idąc w stronę gospodarstwa.

Teściowa już na nią wyglądała, z daleka pokrzykując, że jest obiad.

Madzia z wielkim apetytem pałaszowała zarzucajkę i spoglądała pożądliwie na leniwe kluski.

– Kiedy mama zdążyła to wszystko przygotować? – zapytała. – Przecież aż tak długo nie byłam na polu.

– Zarzucajka wczorajsza, a dziś tylko leniwe zrobiłam, bo Waldek mi zdradził, że bardzo lubisz.

– O tak, bardzo! Z zasmażką na masełku z cukrem. Pychota! – westchnęła błogo Madzia.

– Już ci nakładam, a Mania poda kompot śliwkowy. Lubisz?

– Bardzo lubi – odpowiedział Waldek, bo Madzia miała już pełną buzię. – A gdzie ojciec? Przecież w polu tyle pracy. Siano do zbioru, a i w oborze gnój niewywieziony.

Matka wytarła dłonie w fartuch i odwróciła się do gości plecami:

– Sam wiesz, gdzie jest – szepnęła. – Ja chora, to on sobie używa z inną.

Mania podeszła do matki i pogłaskała ją po plecach.

– Nie martw się, damy radę bez niego. A ty, jak możesz, pomóż, ile zdążysz – odezwała się Mania do brata. – Matka znów ma nawrót choroby, dlatego chodzi taka roztrzęsiona.

Teraz podniósł się Waldek i również przytulił matkę.

– Pomogę, ile zdążę, a za tydzień zjedziemy obaj ze Stefkiem i trochę was obrobimy.

– Stefek to prędko nie przyjedzie, bo ma małe dziecko – zauważyła matka. – A właśnie, weźmiecie tę poduszkę na chrzest, to i wam potem się przyda.

Madzia się zarumieniła i zmieniła temat.

– Mama ma rację, Stefek z tobą nie przyjedzie, bo przecież pracujecie na zmiany.

Waldek podrapał się po czuprynie.

– No tak. Nie pomyślałem… Ale może przyjechać sam, a ja w następny weekend.

– Już ty za nikogo nie obiecuj – wtrąciła się Marianna. – Stefek, jak poszedł do miasta, rzadko do nas zagląda.

– To od czego zaczynamy? – zagadnął siostrę Waldek. – Chcecie, abym zajął się oborą czy sianem?

– Może tą oborą, bo to ciężka praca, a i w każdej chwili robotę można przerwać – zaproponowała matka. – Wy przecież dziś wracacie, to zrób, ile zdążysz, a my z synową przygotujemy poduchę na chrzest twojego bratanka.

Madzia ochoczo się zgodziła, bo drewniany domek teściów w środku zapewniał przyjemny chłodek, a na dworze zrobiło się już parno.

– O, widzisz, i tak siana byś nie pokosił, bo zaczyna się chmurzyć. – Mania rozglądała się po niebie, wciągając powietrze w płuca. – I patrzeć, jak lunie, bo już deszczem pachnie.

*

Henia robiła pranie i ze zdziwieniem przywitała Basię z matką.

– A ty to musisz w niedziele prać? Nie ma innego dnia na taką pracę? – Erika skarciła córkę przy przywitaniu.

Marian ochoczo podleciał i odebrał ciężką torbę, spoglądając z oczekiwaniem w uliczkę.

– Nie patrz tak, ojca nie ma, leży w szpitalu – odezwała się do zięcia. – Może nas wkrótce odwiedzicie, to by wnuka zobaczył?

Henia nic nie odpowiedziała na zaproszenie, tylko zaczęła rozpytywać o stan ojca. Erika szczegółowo opowiedziała jej, jaka jest sytuacja, i ponowiła zaproszenie.

– Szczerze mówiąc, to ja liczyłam, że Basia przyjedzie do mnie na jakieś dwa tygodnie i posiedzi z Mariuszkiem. Zamierzałam poszukać pracy, a może wrócić do poprzedniej – wyznała zawiedziona Henia, a potem zwróciła się do Basi: – Ty musisz tak ciągle na te zarobki jeździć? Nie możesz siostrze pomóc?

Już w tym momencie Basia była gotowa wracać do domu. Nie mogła pojąć, jaka hipokryzja przemawia przez siostrę. Twarz jej poczerwieniała i już miała powiedzieć Heni do słuchu, ale Marian nie dopuścił do sprzeczki:

– Patrzcie, kto do was idzie!

Przyprowadził wózek z Mariuszkiem. Malec wesoło uśmiechał się do wszystkich i podciągnął się do wstawania.

– On chce chyba już chodzić. Taki jest silny i na apetyt nie narzeka – zachwalał Marian.

– Jak jego ojciec. Apetyt to ma akurat po tobie – odezwała się z ironią Henia.

Erika weszła do domu i zaczęła rozpakowywać torbę. Na widok tylu wiktuałów Henia poweselała.

– O, to będę miała mniej gotowania i trochę odpocznę od tych garów – westchnęła. – Jajek też mi przywiozłaś?

– Tak, dwadzieścia, ale ty masz tyle ogrodu, to może porozmawiaj z mężem i zróbcie kurnik – zaproponowała Erika, a Marian odpowiedział:

– To też proponowałem, ale moja pani mówi, że to obowiązek i paszę trzeba kupować, więc wygodniej jest jajka kupić.

– A o warzywniku nie myślałeś? – zapytała Basia, wchodząc z Mariuszkiem do mieszkania. Malec siedział uczepiony na jej rękach i bawił się długimi włosami cioci.

– Ta sama śpiewka – skarżył się szwagier. – Ale na drugi rok sam założę parę grządek. Nie zamierzam po każde ździebko zieleniny dygać na rynek.

– Ale sam będziesz pracował. Ja nie zamierzam wszystkiego robić! – Henia nadęła się jak paw i z niezadowoleniem wstawiła wodę na herbatę. – Ciastek nie mam, bo nie byłam w mieście. Marian nie miał jeszcze wypłaty, więc oszczędzamy na wszystkim.

Szwagier tylko coś krytycznie powiedział pod nosem i wyszedł na dwór na papierosa.

– To co tam dziś masz na obiad? – zapytała matka.

– Mam wczorajszą pomidorową, dziś nic nie gotowałam.

– To dobrze, że przywiozłam bigos i kotlety, to podgrzejemy. Basiu, daj mi wnusia i, jak możesz, to pomóż naszykować do stołu – poprosiła matka, a widząc niezadowolenie Heni, dodała: – Zjemy i zbieramy się na autobus, bo zanim dojdziemy do stacji, to będzie wieczór.

Basia rozumiała matkę bez słów. Sama dawno już siedziałaby w autobusie do Cacanki. Szkoda jej było malucha, który ewidentnie lubił ich towarzystwo.

Henia niechętnie wyjmowała podarki z lodówki. Liczyła, że dzięki nim dociągnie do wypłaty męża.

Basia uśmiechała się tylko do matki, gdy widziała, jak siostra skąpi na każdym kroku.

„Z tym charakterkiem to tyś się przyrodziła do rodzinki z Zamszowej” – pomyślała Basia.

Po obiedzie Erika zaproponowała herbatkę na podwórku. Chciała jeszcze nacieszyć się wnusiem. Ubrała go w nowy kaftanik kupiony w Cacance. Zrobiła kilka rund po podwórku i uśpiła dziecko.

Henia się nad czymś zastanawiała i dopiero przy pożegnaniu zapytała matkę:

– Nie masz mi pożyczyć trochę pieniędzy? Jeszcze daleko do wypłaty, a nam tak ciężko.

Erika chwilę pomyślała i zamiast jej odpowiedzieć, niespodziewanie zapytała:

– A gdzie masz pierścionek od nas? Jakoś dawno go u ciebie nie widziałam.

Marian, chcąc uniknąć niewygodnego pytania, pospiesznie się pożegnał i zabrał wózek ze śpiącym dzieckiem do domu.

Henia poczerwieniała i nerwowo niemal krzyknęła: