Złota klatka? O kobietach w Szwajcarii - Agnieszka Kamińska - ebook + audiobook + książka

Złota klatka? O kobietach w Szwajcarii ebook i audiobook

Agnieszka Kamińska

4,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Żyłam w raju, dopóki nie zostałam matką.

Co druga kobieta w niemieckojęzycznej części Szwajcarii przyznaje, że nie byłaby w stanie utrzymać się bez finansowego wsparcia drugiej osoby. Decyzję o macierzyństwie trzeba dobrze przeliczyć, bo ceną może być utrata pracy. Podobnie ze ślubem – małżeństwa otrzymują półtorej maksymalnej emerytury, więc warto najpierw sprawdzić, czy się opłaca.

Szwajcarki jako jedne z ostatnich w Europie wywalczyły prawo głosu - era demokracji bez kobiet zakończyła się tutaj 7 lutego 1971 roku. Jednak w 2024 roku, ponad pięćdziesiąt lat po osiągnięciu równouprawnienia wyborczego, od Genewy po Szafuzę wciąż słychać głosy o tym, jak wiele zostało jeszcze do zrobienia…
Agnieszka Kamińska podąża drogą, którą przeszły Szwajcarki: od manifestacji i strajków, przez działania organizacji feministycznych i pojedynczych aktywistek, aż po słynne pierwsze głosowanie. Autorka rozmawia z matkami, polityczkami, seniorkami, działaczkami społecznymi i emigrantkami, próbując zrozumieć, jak przez ostatnie pół wieku zmienił się kraj i dlaczego wciąż mówi się, że Szwajcarki są ofiarami własnego dobrobytu.

Szwajcaria kojarzy nam się z demokracja idealną, a jednak Szwajcarki otrzymały prawa wyborcze jako jedne z ostatnich Europejek. Droga do pełnej demokracji była ciernista, walka nierówna, a sukces wypracowany nie tylko na ulicach, ale też w domach - bo to mężczyźni musieli zagłosować w kwestii praw kobiet. Poruszający reportaż, który powinna przeczytać każda osoba wierząca w równość i demokrację.
Agnieszka Jankowiak-Maik / Babka od histy

Inspirująca i wnikliwa relacja ze Szwajcarii opowiedziana losami kobiet „rebeliantek”. Poruszający zapis nierównej walki Szwajcarek z patriarchatem o prawa wyborcze i równouprawnienie. Książka napisana z pasją!
dr hab. Justyna Miecznikowska-Jerzak, Uniwersytet Warszawski

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 241

Rok wydania: 2024

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 23 min

Rok wydania: 2024

Lektor: Agnieszka Czekańska

Oceny
4,2 (20 ocen)
8
8
4
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Lupusrevelio

Dobrze spędzony czas

niesamowite jak zacofany jest kraj, który ma opinię nowoczesnego i sprawiedliwego
00
Alebazi89

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo polecam przeczytanie tej książki. Dla mnie była ogromnym zaskoczeniem.
00

Popularność




Co­py­ri­ght © Agnieszka Ka­miń­ska, 2024 Co­py­ri­ght © Wy­daw­nic­two Po­znań­skie sp. z o.o., 2024
Re­dak­torka pro­wa­dząca: We­ro­nika Ja­cak
Mar­ke­ting i pro­mo­cja: Agata Gać
Re­dak­cja: Ad­rian Sta­chow­ski
Re­dak­cja me­ry­to­ryczna: dr Do­rota Pa­czo­ska Kot­t­mann
Ko­rekta: Anna Gą­dek, Anna Zien­tek
Ła­ma­nie: Grze­gorz Ka­li­siak | Pra­cow­nia Li­ter­nic­twa i Gra­fiki
Pro­jekt okładki i stron ty­tu­ło­wych: Ula Pą­gow­ska
Fo­to­gra­fia na okładce: © Evge­niy Fe­senko | Dre­am­stime.com
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie.
ISBN 978-83-68045-98-7
Wy­daw­nic­two Po­znań­skie Sp. z o.o. ul. Fre­dry 8, 61-701 Po­znań tel. 61 853-99-10re­dak­cja@wy­daw­nic­two­po­znan­skie.plwww.wy­daw­nic­two­po­znan­skie.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

50 LAT PÓŹ­NIEJ

Zu­rych to mia­sto ko­biet.

Wi­duję je o każ­dej po­rze dnia, spę­dzają czas przy oknach ba­rów w ele­ganc­kich do­mach han­dlo­wych. Ze wzro­kiem wbi­tym w je­den punkt pa­trzą na to­czące się za oknem ży­cie, jakby było pusz­czo­nym w zwol­nio­nym tem­pie fil­mem. Trudno okre­ślić ich wiek.

Ko­biety z wóz­kami si­łują się z mia­stem w co­dzien­nych zma­ga­niach z wy­so­kimi stop­niami tram­wa­jów. Inne, wpa­trzone w ekrany te­le­fo­nów, po­pi­jają w ka­wiar­nia­nych ogród­kach wino z bą­bel­kami. Nie­które dźwi­gają ple­caki, wy­pchane wszyst­kimi tymi rze­czami, które dają po­czu­cie, że na­sze ży­cie jest prze­wi­dy­walne, wy­star­czy tylko do­brze się przy­go­to­wać.

Są su­rowe jak pro­te­stanc­kie ka­te­dry. Mi­strzy­nie mul­ti­ta­skingu, na wszystko mają czas, na nic się nie skarżą i ni­czym nie chwalą. Ich włosy nie mają ko­loru, a pa­znok­cie są blade. Ubrane w barwy ziemi i wy­godne buty, trak­tują każdy dzień jak wspi­naczkę pod nie­wi­dzialną górę. W ich gład­kich twa­rzach od­bija się blask Je­ziora Zu­ry­skiego. To na­tura tu jest piękna. Wy­star­czy.

Ich hi­sto­rie z po­czątku wy­da­wały mi się bli­skie, na wy­cią­gnię­cie ręki. Nie mu­sia­łam nur­ko­wać po nie do prze­past­nych ar­chi­wów, po­nie­waż świad­ki­nią mo­gła być tu każda pani o si­wej gło­wie. W Eu­ro­pie nie­wiele żyje jesz­cze ko­biet, które pa­mię­tają, jak to jest nie mieć głosu. Pierw­szym kra­jem, który im go przy­znał, była Fin­lan­dia – w 1906 roku. Pol­ska do­łą­czyła w 1918 roku, za­raz po­tem przy­szedł czas na Szwedki, Ho­len­derki, Bry­tyjki, Ukra­inki. Li­sta jest długa. Po dru­giej woj­nie świa­to­wej prawo wy­wal­czyły też Fran­cuzki, Włoszki, Ru­munki.

Szwaj­carki, w środku Eu­ropy, w ko­lebce de­mo­kra­cji bez­po­śred­niej, cze­kały na to sto dwa­dzie­ścia trzy lata – tyle czasu mi­nęło od uchwa­le­nia pierw­szej szwaj­car­skiej kon­sty­tu­cji, która usta­no­wiła rów­ność wo­bec prawa, do mo­mentu, kiedy ta rów­ność stała się fak­tem. Re­becca Sol­nit pi­sała, że hi­sto­ria ko­biet jest hi­sto­rią mil­cze­nia. Nikt nie wie tego le­piej niż Szwaj­carki, ostat­nie oby­wa­telki w Eu­ro­pie.

Hi­sto­ria de­mo­kra­cji bez ko­biet na­dal jest tu­taj na­ma­calna, choć trudno do­stępna. Trzeba ją so­bie wy­cho­dzić, wy­su­płać, wy­ci­snąć. To hi­sto­ria nieco wsty­dliwa, a o wsty­dzie albo się mil­czy, albo krzy­czy.

Szwaj­carki są ofia­rami do­bro­bytu – po­wie­działa jedna z mo­ich roz­mów­czyń. To zda­nie wbiło mi się w pa­mięć i nie da­wało spo­koju. Wskaź­niki za­moż­no­ści do­wo­dzą, że Szwaj­ca­ria jest kra­jem eko­no­micz­nego suk­cesu – ale kto ten suk­ces two­rzy i kto z niego ko­rzy­sta? We­dług ja­kiego kry­te­rium przy­dzie­lane są miej­sca przy tym stole ob­fi­to­ści? Czy tym kry­te­rium jest płeć? Czy to na­prawdę do­sta­tek usy­piał dą­że­nia do eman­cy­pa­cji? Jak wal­czy się o swoje prawa z pod­su­nię­tym pod nos kal­ku­la­to­rem, wciąż py­ta­jąc: ile to bę­dzie kosz­to­wać?

Szwaj­carki to ko­biety pra­cu­jące, ale to wła­śnie na rynku pracy do­świad­czają naj­więk­szych nie­rów­no­ści. Za­ra­biają śred­nio o 43 pro­cent mniej niż męż­czyźni, a z wie­kiem ta prze­paść jesz­cze się po­więk­sza[1]. Co druga ko­bieta w nie­miec­ko­ję­zycz­nej czę­ści Szwaj­ca­rii przy­znaje, że nie by­łaby w sta­nie utrzy­mać się bez fi­nan­so­wego wspar­cia dru­giej osoby. Wiele z nich pra­cuje „na pro­cent” – część etatu – co jest po­strze­gane jako „ela­styczne roz­wią­za­nie dla ma­tek”. Od­se­tek ko­biet pra­cu­ją­cych w ten spo­sób po­dwaja się w gru­pie ma­tek z jed­nym dziec­kiem. Szwaj­carki pierw­sze dziecko ro­dzą śred­nio w wieku trzy­dzie­stu je­den lat, co czyni je jed­nymi z naj­star­szych ma­tek w Eu­ro­pie; co piąta ko­bieta nie de­cy­duje się na ma­cie­rzyń­stwo w ogóle.

Im wy­żej w hie­rar­chii, tym mniej ko­biet – wśród osiem­na­stu głów­nych eu­ro­pej­skich go­spo­da­rek ostat­nie trzy miej­sca pod wzglę­dem od­setka ko­biet na naj­wyż­szych sta­no­wi­skach za­rzą­dza­ją­cych i nad­zor­czych w naj­więk­szych fir­mach zaj­mują Szwaj­ca­ria, Pol­ska i Luk­sem­burg. W pu­bli­ko­wa­nym przez Świa­towe Fo­rum Eko­no­miczne wskaź­niku mie­rzą­cym glo­balną lukę gen­de­rową – bie­rze się w nim pod uwagę ta­kie czyn­niki jak ak­tyw­ność eko­no­miczna, luka pła­cowa, szanse na rynku pracy, do­stęp do edu­ka­cji i służby zdro­wia, a także re­pre­zen­ta­cję po­li­tyczną – Szwaj­ca­ria otwiera trze­cią dzie­siątkę państw. Je­śli w kraju w ogóle po­ru­sza się te­mat ubó­stwa, to naj­czę­ściej w kon­tek­ście ko­biet, na przy­kład gdy w 2019 roku oka­zało się, że z tak zwa­nych świad­czeń uzu­peł­nia­ją­cych – czyli do­datku so­cjal­nego do eme­ry­tury – ko­rzy­stało dwa razy wię­cej ko­biet niż męż­czyzn.

We wrze­śniu 2022 roku de­mo­kra­tyczna więk­szość zde­cy­do­wała o pod­nie­sie­niu wieku eme­ry­tal­nego ko­biet do sześć­dzie­sią­tego pią­tego roku ży­cia – ale gdyby sę­dziami we wła­snej spra­wie były same ko­biety, re­forma prze­pa­dłaby z kre­te­sem: od­rzu­ciło ją w re­fe­ren­dum aż dwie trze­cie gło­su­ją­cych oby­wa­te­lek.

„W szwaj­car­skich do­mach nie­wiele jest już urzą­dzeń, które li­czą so­bie wię­cej niż trzy­dzie­ści lat, oczy­wi­ście poza na­szymi żo­nami” – mówi pu­blicz­nie mi­ni­ster obrony, prze­ko­nu­jąc do wy­da­nia ko­lej­nych mi­liar­dów fran­ków na mo­der­ni­za­cję ar­mii. Pra­sowe na­główki ogła­szają, że je­dyne, czego chcą dzi­siaj stu­dentki, to bo­gaci mę­żo­wie, a współ­cze­sny fe­mi­nizm pro­wa­dzi do tego, że ko­biety są za­gu­bione i smutne. Jed­no­cze­śnie na uli­cach miast co­raz czę­ściej wi­dać męż­czyzn z wóz­kami, a pod­czas wy­bo­rów w 2019 roku do li­czą­cego 246 osób szwaj­car­skiego par­la­mentu do­stała się re­kor­dowa liczba ko­biet: 96.

W 1927 roku do Szwaj­ca­rii na sty­pen­dium wy­brała się Mi­cha­lina Gre­ko­wicz-Hau­sne­rowa, pol­ska dzien­ni­karka. W ko­re­spon­den­cji do „Dzien­nika Lwow­skiego” na­pi­sała, że

mimo pew­nych za­sad de­mo­kra­tycz­nych, po­stę­po­wych urzą­dzeń, to­le­ran­cji – kraj to dziw­nie kon­ser­wa­tywny, co może idzie w pa­rze z bo­gac­twem. Wy­star­czy przy­po­mnieć, że Szwaj­ca­ria do­tych­czas nie dała ko­bie­tom prawa wy­bor­czego, a dzieje się to za­pewne nie z po­wodu ich nie­wol­nic­twa, trak­to­wa­nia ko­biet za istoty niż­szego rzędu, ale wsku­tek za­ko­rze­nio­nego kon­ser­wa­ty­zmu, po pro­stu... z przy­zwy­cza­je­nia. Kraj to za­sie­dzia­łych bur­żu­jów, któ­rzy oba­wiają się ja­kiej­kol­wiek zmiany.

Roz­ma­wia­łam o tym z wie­loma ko­bie­tami. Jedna z nich, Da­niela, już na wstę­pie za­strze­gła, że nie jest do­brze obe­znana z kwe­stią praw ko­biet. Miała osiem­dzie­siąt pięć lat, z czego bez głosu żyła przez po­nad trzy­dzie­ści. Kiedy przed 1971 ro­kiem za­ga­dy­wano ją w in­nych kra­jach o to, że Szwaj­car­kom wciąż nie wolno gło­so­wać, od­po­wia­dała, że dzięki temu mają wię­cej czasu – cho­ciaż sama nie miała go zbyt wiele, bo w tam­tym okre­sie dużo pra­co­wała. Uwa­żała, że prawo do gło­so­wa­nia nie było dla niej żad­nym prze­ło­mem. Na­to­miast Ka­tia, która miała pra­wie tyle samo lat, co prawo wy­bor­cze Szwaj­ca­rek, mó­wiła, że do de­mo­kra­cji doj­rze­wała. W jej domu po­li­tyka to była „mę­ska” sprawa. Sama za­częła się nią in­te­re­so­wać już jako do­ro­sła ko­bieta.

A Ca­rina, uro­dzona w Szwaj­ca­rii, która rów­ność ko­biet i męż­czyzn miała już za­pi­saną w kon­sty­tu­cji, nie wy­obraża so­bie, jak można nie ko­rzy­stać z prawa głosu. Prze­cież jej matka o nie wal­czyła.

W lu­tym 2021 roku Szwaj­ca­ria ob­cho­dziła pięć­dzie­się­cio­le­cie praw wy­bor­czych ko­biet. Uro­czy­sto­ści roz­cią­gały się od Ge­newy po Sza­fuzę. Ale en­tu­zjazm i ra­dość z osią­gnię­tego rów­no­upraw­nie­nia tłu­miło po­wta­rzane w kółko: „Jak wiele jest jesz­cze do zro­bie­nia...”.

ŚLI­MAK

Na opu­sto­sza­łym zwy­kle te­re­nie Vie­rer­feld na obrze­żach Berna la­tem 1928 roku wy­ro­sła wio­ska. Pro­ste białe bu­dynki, kryte spa­dzi­stymi da­chami, z da­leka przy­po­mi­nały na­mioty i wy­raź­nie od­ci­nały się od zie­leni po­bli­skiego lasu. Osada za­jęła po­wierzch­nię stu ty­sięcy me­trów kwa­dra­to­wych.

Za kon­cep­cję pro­jektu, na który zło­żyły się mniej­sze i więk­sze pa­wi­lony wy­sta­wien­ni­cze, a także pro­to­typy no­wo­cze­snych do­mów jed­no­ro­dzin­nych, od­po­wia­dała Lux Guyer z Zu­ry­chu, pierw­sza ko­bieta w Szwaj­ca­rii z wła­snym biu­rem ar­chi­tek­to­nicz­nym.

Wy­bór ar­chi­tektki nie był przy­pad­kowy. Za­pro­jek­to­wana przez Guyer za­bu­dowa miała po­słu­żyć pierw­szej Szwaj­car­skiej Wy­sta­wie Pracy Ko­biet (SAFFA), któ­rej otwar­cie za­pla­no­wano na 26 sierp­nia. Przy or­ga­ni­za­cji wy­da­rze­nia od mie­sięcy pra­co­wały przed­sta­wi­cielki trzy­dzie­stu in­sty­tu­cji ko­bie­cych w ca­łym kraju, w tym tych naj­więk­szych i naj­star­szych – Związku Szwaj­car­skich Sto­wa­rzy­szeń Ko­bie­cych i Szwaj­car­skiego Ka­to­lic­kiego Związku Ko­biet. Ce­lem wy­stawy SAFFA było za­pre­zen­to­wa­nie osią­gnięć i pod­kre­śle­nie spo­łeczno-eko­no­micz­nego zna­cze­nia pracy ko­biet w Szwaj­ca­rii. Swoim roz­ma­chem wy­stawa miała krzy­czeć: zo­bacz­cie, je­ste­śmy wszę­dzie!

Prace za­kro­jono bar­dzo sze­roko. Eks­po­zy­cja skła­dała się z czte­rech blo­ków te­ma­tycz­nych, do­ty­czą­cych ak­tyw­no­ści ko­biet w ro­dzi­nie, pracy za­wo­do­wej, na­uce i sztuce. W jed­nym z pa­wi­lo­nów za­aran­żo­wano po­kój nie­mow­lę­cia, gdzie można było zo­ba­czyć, jak pra­wi­dłowo prze­wi­jać, kar­mić i ką­pać dziecko. W in­nym miej­scu wy­stawy tra­dy­cyjna wiej­ska za­bu­dowa re­gio­nalna z wzor­co­wym ogro­dem opa­trzona zo­stała szyl­dem: „Kró­le­stwo chłopki”. W ko­lej­nym po­miesz­cze­niu, bę­dą­cym przy­kła­dem no­wo­cze­snego go­spo­dar­stwa do­mo­wego, od­wie­dza­jący mieli za­po­znać się ze spo­so­bami na prak­tyczne pro­jek­to­wa­nie kuchni. W ka­ta­logu to­wa­rzy­szą­cym wy­sta­wie ogła­szali się pro­du­cenci naj­now­szych ar­ty­ku­łów go­spo­dar­stwa do­mo­wego i środ­ków czysz­czą­cych: „SAFFA i Per­sil mają ten sam cel: oszczęd­ność ko­bie­cych sił i czasu”.

„Z piątku na so­botę nie­je­den mąż w Ber­nie nie mógł spać spo­koj­nie” – re­la­cjo­no­wała ber­neń­ska prasa to, co działo się tuż przed otwar­ciem wy­stawy. „Po ci­chym, księ­ży­co­wym wie­czo­rze przy­szła po­nura noc, z sil­nymi po­dmu­chami wia­tru z za­chodu i desz­czem bęb­nią­cym w szyby. Ko­biety cho­dziły po do­mach bez wy­tchnie­nia, za­ła­mu­jąc ręce. Czy na­prawdę otwar­cie od­bę­dzie się w desz­czu? Ale święta Pe­tro­nela naj­wy­raź­niej prze­jęła kon­trolę nad po­godą, a po­nie­waż z pew­no­ścią jest ho­no­rową człon­ki­nią ko­mi­tetu wy­stawy, w so­botni po­ra­nek słońce świe­ciło już ja­sno nad ko­lo­ro­wymi bu­dyn­kami SAFFA”.

Wy­da­rze­nie roz­po­częło się zgod­nie z pla­nem, prze­mar­szem przez ulice mia­sta wie­lo­ty­sięcz­nego ko­ro­wodu ko­biet wszel­kich pro­fe­sji i z wszyst­kich za­kąt­ków kraju. Ko­sme­tyczki i fry­zjerki szły, trzy­ma­jąc wiel­kie atrapy grze­bieni. Pe­ru­karki pre­zen­to­wały wy­roby na wła­snych gło­wach. Kraw­cowe pa­ra­do­wały w su­kien­kach w kształ­cie na­parst­ków i szpu­lek. Wóz wi­kli­nia­rek zdo­biły ręcz­nie uple­cione ko­sze i torby, a ze­gar­mi­strzek – glo­bus z przy­wie­szo­nymi na nim cza­so­mie­rzami. Pro­du­centki cy­gar dały po­kaz swo­ich umie­jęt­no­ści na żywo, a te­le­fo­nistki po­zo­wały ze swoją „kon­ku­ren­cją”, au­to­ma­tem te­le­fo­nicz­nym. Pi­lotki sa­mo­lo­tów i kie­row­czy­nie au­to­mo­bi­lów re­pre­zen­to­wały mniej „ty­powe” dla ko­biet branże – i po­wiew po­stępu.

Otwie­ra­jąc wy­stawę, ów­cze­sny mi­ni­ster go­spo­darki Ed­mund Schul­thess mó­wił: „Ży­wimy naj­więk­szą sym­pa­tię dla wszel­kich sta­rań ko­biet o udział w go­spo­darce, ży­ciu in­te­lek­tu­al­nym i kul­tu­ral­nym kraju. Je­ste­śmy prze­ko­nani, że co­raz wię­cej ob­sza­rów dzia­łal­no­ści bę­dzie sta­wać przed nimi otwo­rem. Za­da­niem męż­czyzn jest, aby w in­te­re­sie do­bra wspól­nego otwo­rzyli drogę ko­bie­tom, a tym sa­mym tchnęli w nasz na­ród nowe siły”. Ale za­raz nieco zmie­nił ton: „Pro­szę nie ob­wi­niać mnie za po­gląd, że ze względu na jej god­ność i wyż­sze po­wo­ła­nie ko­bietę na­leży chro­nić przed po­grą­że­niem się w bez­li­to­snej walce eko­no­micz­nej i w zgiełku walki po­li­tycz­nej, do któ­rych nie zo­stała stwo­rzona i prze­zna­czona”.

A jed­nak swoją obec­ność we wszyst­kich ob­sza­rach ży­cia spo­łecz­nego i go­spo­dar­czego „ko­bieta szwaj­car­ska” udo­wod­niła już na długo przed wy­stawą SAFFA. Wy­buch pierw­szej wojny świa­to­wej i po­wszechny po­bór do woj­ska spra­wiły, że każdy do­ro­sły i zdolny do służby męż­czy­zna pod­le­gał mo­bi­li­za­cji. Od­po­wie­dzial­ność za co­dzienne funk­cjo­no­wa­nie kraju spa­dła wtedy na ko­biety, które za­stą­piły męż­czyzn w wielu ga­łę­ziach prze­my­słu albo zo­stały prze­su­nięte tam, gdzie sta­rano się unik­nąć prze­sto­jów w pro­duk­cji.

Waż­nym pra­co­dawcą stała się ar­mia – w za­kła­dach pro­du­ku­ją­cych woj­skowe ma­te­riały ochronne ma­ski prze­ciw­ga­zowe skła­dały ko­biety, a w li­sto­pa­dzie 1916 roku po raz pierw­szy wpu­ściła ko­biety na hale pro­duk­cyjne wy­twa­rza­jąca sta­lowe kształtki firma Georg Fi­scher. Efek­tem były spa­dek wy­na­gro­dzeń i nie­za­do­wo­le­nie pra­cow­ni­ków. Do biura fa­bryki pły­nęły skargi: „Ży­czy­li­by­śmy so­bie, żeby wraz z za­koń­cze­niem wojny ten na­by­tek stąd znik­nął”.

Wojna spra­wiła, że rów­nie ważne jak za­ra­bia­nie pie­nię­dzy stało się ob­cho­dze­nie z nimi. Choć neu­tral­nej Szwaj­ca­rii nie do­tknęły znisz­cze­nia po­rów­ny­walne z tymi w in­nych kra­jach Eu­ropy, lud­ność mocno od­czuła nie­do­bory żyw­no­ści, wę­gla, pa­liwa i pro­duk­tów co­dzien­nego użytku. Ra­cjo­nalne za­rzą­dza­nie do­mem w go­spo­darce nie­do­bo­rów – za­da­nie ko­biet – na­gle stało się dzia­ła­niem w in­te­re­sie ca­łego na­rodu, po­dob­nie jak opie­ra­nie mun­du­rów i ce­ro­wa­nie skar­pet męż­czyzn sta­cjo­nu­ją­cych na gra­nicy. Za czy­stość i schlud­ność żoł­nie­rzy od­po­wie­dzialne były ich matki, sio­stry i córki. Worki z brudną i znisz­czoną bie­li­zną do­star­czała im poczta.

Ko­biety or­ga­ni­zo­wały też żoł­nie­rzom czas wolny. Na­miastką domu miały być pro­wa­dzone dla nich przez go­spo­dy­nie Sol­da­ten­stube, po­lowe świe­tlice, two­rzone tam, gdzie sta­cjo­no­wali Szwaj­ca­rzy. Można było w nich po­roz­ma­wiać, po­czy­tać ga­zetę i w spo­koju na­pi­sać list do ro­dziny. Świe­tlice miały także chro­nić męż­czyzn przed zbyt czę­stym za­glą­da­niem do knajp.

Ze wspo­mnień Szwaj­ca­rek z tam­tych cza­sów przy­wo­ła­nych w pracy dok­tor­skiej hi­sto­ryczki Re­guli Stämp­fli Mit der Schürze in die Lan­de­sver­te­idi­gung (Obrona kraju w far­tu­chach) wy­ła­nia się ob­raz żoł­nie­rzy na gra­nicy za­bi­ja­ją­cych czas grą w karty, opa­la­niem się i pa­le­niem pa­pie­ro­sów, pod­czas gdy ich żony, które zo­stały w go­spo­dar­stwach, to­nęły po uszy w ro­bo­cie, le­dwo znaj­du­jąc kilka go­dzin na sen.

Osa­mot­nione mę­żatki otrzy­my­wały po­moc od pań­stwa. Dla nie­któ­rych z nich ko­rzy­sta­nie ze wspar­cia by­wało jed­nak pu­łapką. We­dług obo­wią­zu­ją­cego wów­czas prawa wy­cho­dząc za mąż za ob­co­kra­jowca i przyj­mu­jąc jego oby­wa­tel­stwo, ko­bieta tra­ciła to szwaj­car­skie. Na wy­pa­dek roz­wodu czy śmierci męż­czy­zny ist­niały pro­ce­dury, dzięki któ­rym mo­gła je „od­zy­skać”. Pod­czas wojny wzro­sła liczba ta­kich wnio­sków, po­nie­waż skła­dały je też wdowy po cu­dzo­ziem­cach in­ter­no­wa­nych w kra­jach po­cho­dze­nia. Rada Fe­de­ralna, chcąc ogra­ni­czyć ich sta­ra­nia, za­ostrzyła pro­ce­dury, a wnio­ski ko­biet na utrzy­ma­niu pań­stwa lub „nie­cie­szą­cych się nie­ska­zi­telną opi­nią” od­rzu­cano. Zda­rzało się, że ko­biety de­por­to­wano do oj­czy­zny in­ter­no­wa­nych mę­żów. Od 1917 roku or­ga­ni­za­cje ko­biece po­ma­gały zu­bo­ża­łym Szwaj­car­kom w po­wro­tach i za­pew­nie­niu im fi­nan­so­wego wspar­cia.

Po pierw­szej woj­nie świa­to­wej przez za­chodni świat prze­szła fala de­mo­kra­ty­za­cji. Prawo głosu otrzy­my­wały ko­biety w ko­lej­nych kra­jach – Bry­tyjki, Ho­len­derki, Ir­landki, Au­striaczki, Szwedki, Czeszki, Po­lki – co roz­bu­dziło na­dzieje także wśród ak­ty­wi­stek wal­czą­cych o prawa wy­bor­cze ko­biet w Szwaj­ca­rii. „Wy­peł­nia­nie obo­wiąz­ków uza­sad­nia po­sia­da­nie praw”, ha­sło ukute jesz­cze pod­czas wojny, miało przy­po­mi­nać męż­czy­znom: przy­da­ły­śmy się, te­raz chcemy współ­de­cy­do­wać. Wiara w to, że współ­od­po­wie­dzial­ność ko­biet za funk­cjo­no­wa­nie kraju w cza­sach wojny wzmoc­niła ich po­zy­cję po­li­tyczną w cza­sach po­koju, stała się nową siłą so­li­da­ry­zu­jącą ko­biety. Przed wojną szwaj­car­skie su­fra­żystki pro­wa­dziły ra­czej po­li­tykę ma­łych kro­ków, ogra­ni­cza­jąc swoje dzia­ła­nia do lo­kal­nego po­dwórka. Fe­de­ra­lizm da­wał na­dzieję na to, że je­śli uda się wy­wal­czyć rów­no­upraw­nie­nie w jed­nym kan­to­nie, za jego przy­kła­dem pójdą ko­lejne, co po­cią­gnie za sobą de­cy­zje na szcze­blu ogól­no­kra­jo­wym.

Po woj­nie na­de­szły chude lata. W du­żych mia­stach, szcze­gól­nie tych do­tknię­tych wpro­wa­dzo­nym w kraju ra­cjo­no­wa­niem żyw­no­ści i spad­kiem re­al­nej war­to­ści płac, do­raźną po­moc fi­nan­sową od pań­stwa otrzy­mała na­wet jedna czwarta lud­no­ści. Miesz­kanki Zu­ry­chu or­ga­ni­zo­wały przed ra­tu­szem pro­te­sty prze­ciwko wy­so­kim ce­nom żyw­no­ści. Dro­ży­zna do­ty­kała wszyst­kich, spra­wiała, że ra­mię w ra­mię na ulicę wy­cho­dziły ro­bot­nice i miesz­czanki.

12 li­sto­pada 1918 roku pra­cow­nice i pra­cow­nicy fa­bryk w ca­łym kraju za­straj­ko­wali, do­ma­ga­jąc się po­prawy wa­run­ków i za­bez­pie­czeń so­cjal­nych. W strajku ge­ne­ral­nym wzięło udział po­nad 250 ty­sięcy osób. Wtedy też po­ja­wiła się pierw­sza re­alna szansa na pod­nie­sie­nie po­stu­la­tów ru­chu ko­biet. Żą­da­nie ak­tyw­nego i bier­nego prawa głosu dla ko­biet zna­la­zło się na dru­giej po­zy­cji na li­ście dzie­wię­ciu głów­nych straj­ko­wych po­stu­la­tów.

Pre­sja ulicy za­dzia­łała: dwaj po­sło­wie zło­żyli do par­la­mentu wnio­ski o re­wi­zję kon­sty­tu­cji i wpi­sa­nie do niej rów­nych praw oby­wa­tel­skich męż­czyzn i ko­biet. Rada Fe­de­ralna, szwaj­car­ska eg­ze­ku­tywa, po­trak­to­wała je jed­nak jako nie­wią­żące po­stu­laty. Na fali pro­te­stów usank­cjo­no­wano 48-go­dzinny ty­dzień pracy w fa­bry­kach, ale sprawa praw wy­bor­czych ko­biet wy­pa­dła z po­li­tycz­nej agendy.

Lata 1919–1921 były dla ru­chu praw ko­biet cza­sem za­wie­dzio­nych na­dziei. Z ini­cja­tywy so­cjal­de­mo­kra­tów w czte­rech kan­to­nach – Neu­châtel, Ba­zy­lei, Zu­ry­chu i Ge­ne­wie – do­szło do gło­so­wa­nia i we wszyst­kich męż­czyźni od­mó­wili miesz­kan­kom prawa do an­ga­żo­wa­nia się w sprawy lo­kal­nej spo­łecz­no­ści, a re­fe­ren­dalną re­to­rykę zdo­mi­no­wały teo­rie o na­tu­ral­nym po­rządku ról spo­łecz­nych. Po trium­fie prze­ciw­ni­ków praw wy­bor­czych ko­biet na jed­nym z pla­ka­tów re­fe­ren­dal­nych w kan­to­nie Neu­châtel ktoś do­pi­sał: „To my tu na­dal rzą­dzimy”.

Wy­stawa pracy ko­biet SAFFA od­była się w mo­men­cie, kiedy te­mat prawa głosu Szwaj­ca­rek jakby przy­cichł. „Z pew­no­ścią je­ste­śmy po­strze­gane jako do­ma­torki, wy­co­fane, skromne, mało wy­ma­ga­jące. Ale czy nie są­dzi pani, że na­dej­dzie taka chwila, a może na­wet już na­de­szła, kiedy te tra­dy­cyjne cnoty staną się nie­mal wa­dami? Mo­ment, kiedy krok w przód w ak­cie so­li­dar­no­ści może zdzia­łać cuda?” – tak na py­ta­nia wszyst­kich scep­tycz­nie na­sta­wio­nych do ber­neń­skiej wy­stawy ko­biet od­po­wie­działa Eli­sa­beth Thom­men, dzien­ni­karka i re­dak­torka ga­zety to­wa­rzy­szą­cej SAFFA.

Cześć or­ga­ni­za­to­rek oba­wiała się, że wy­stawa sta­nie się oka­zją do po­li­tycz­nych ma­ni­fe­sta­cji – i że ja­ka­kol­wiek wzmianka o pra­wach wy­bor­czych od­stra­szy szer­szą pu­blikę. „W pew­nych krę­gach wy­ra­żano za­nie­po­ko­je­nie, że SAFFA z za­ło­że­nia by­łaby de­mon­stra­cją kilku prze­wraż­li­wio­nych dzia­ła­czek i nie­uchron­nie pod­nio­słaby kwe­stie, które trudno uznać za słu­żące tak chwa­lo­nemu po­ko­jowi we­wnętrz­nemu na­szego kraju” – do­no­sił dzien­ni­karz ber­neń­skiej prasy.

Na zdję­ciu z otwar­cia SAFFA z 26 sierp­nia 1928 roku wi­dać grupę ko­biet ubra­nych w lek­kie su­kienki za ko­lano. Pra­wie wszyst­kie no­szą ka­pe­lu­sze typu clo­che, cha­rak­te­ry­styczny ele­ment stroju an­giel­skich su­fra­ży­stek. Wpa­trują się w pro­sto w obiek­tyw, mrużą oczy od słońca. Na pierw­szym pla­nie stoi Emi­lie Gourd, ge­ne­wianka, pre­ze­ska Szwaj­car­skiego Związku na rzecz Praw Wy­bor­czych Ko­biet (SVF). To one wpa­dły na po­mysł, żeby przy oka­zji in­au­gu­ra­cji wy­stawy zwró­cić w ja­kiś spo­sób uwagę na kwe­stię prawa głosu dla ko­biet. Sym­bol tempa po­li­tycz­nej eman­cy­pa­cji na­rzu­cał się sam: sprawy szły do przodu jak zwie­rzę o wy­jąt­kowo po­wol­nych ru­chach. Ko­biety cią­gnęły uli­cami Berna aż pod plac przed bu­dyn­kiem par­la­mentu plat­formę z na­pi­sem du­żymi li­te­rami w dwóch ję­zy­kach, nie­miec­kim i fran­cu­skim: PO­STĘPY PRAW WY­BOR­CZYCH KO­BIET W SZWAJ­CA­RII. A na plat­for­mie – gi­gan­tyczny śli­mak. „Śli­mak to nie rak: to prawda, po­ru­sza się wolno, ale jak za­pew­niają przy­rod­nicy, za­wsze do­ciera do celu” – prze­ko­ny­wały ak­ty­wistki z SVF.

Na­stęp­nego dnia prasa ko­men­to­wała ten po­li­tyczny per­for­mans: „Sznur męż­czyzn cie­szą­cych się pra­wami sil­niej­szego roz­ko­szuje się tym żar­tem, a nieco siwe dzia­łaczki na rzecz praw ko­biet (...) się cie­szą, bo in­ter­pre­tują okla­ski na ko­rzyść swo­jej sprawy. Ogólne za­do­wo­le­nie”.

SAFFA oka­zała się ko­mer­cyj­nym suk­ce­sem. Przez pięć ty­go­dni wy­stawę od­wie­dziło 800 ty­sięcy osób z ca­łego kraju. Re­stau­ra­cje sprze­dały 33 ty­siące ki­lo­gra­mów kieł­ba­sek i 6 ty­sięcy ka­wał­ków cia­sta, do kaw do­lano 75 ty­sięcy li­trów mleka. Je­dyny bar, w któ­rym można było ku­pić al­ko­hol, roz­lał 900 hek­to­li­trów piwa. Zysk z wy­stawy wy­niósł pół mi­liona fran­ków, z czego po­łowa tra­fiła do or­ga­ni­za­to­rek, a resztę prze­zna­czono na po­wo­ła­nie fun­du­szu po­rę­cze­nio­wego dla ko­biet.

Na po­li­tyczne efekty też nie trzeba było cze­kać długo. Ofi­cjal­nie te­mat praw wy­bor­czych pod­czas wy­stawy nie za­ist­niał, ale w tle cały czas szy­ko­wało się coś du­żego. W grud­niu 1928 roku ko­mi­tet zło­żony z 23 sto­wa­rzy­szeń, związ­ków i par­tii po­li­tycz­nych wy­star­to­wał z pe­ty­cją na rzecz przy­zna­nia ko­bie­tom pełni praw oby­wa­tel­skich: „Czy to spra­wie­dliwe, że ko­biety płacą po­datki, ale nie mają nic do po­wie­dze­nia, je­śli cho­dzi o roz­po­rzą­dza­nie nimi? (...) Czy to spra­wie­dliwe, że ko­biety (...) we­dług prawa są trak­to­wane na równi z ubez­wła­sno­wol­nio­nymi, cho­rymi psy­chicz­nie i prze­stęp­cami? (...) Prawa oby­wa­tel­skie nie są tylko pra­wami męż­czyzn, ale pra­wami czło­wieka”. W pół roku pe­ty­cję pod­pi­sało 250 ty­sięcy osób, z czego po­nad po­łowę sta­no­wiły ko­biety. To hi­sto­ryczny re­kord, nie było w do­tych­cza­so­wej hi­sto­rii szwaj­car­skiej de­mo­kra­cji bez­po­śred­niej pe­ty­cji o więk­szym za­sięgu. Ale in­sty­tu­cje two­rzące po­li­tykę fe­de­ralną pe­ty­cję zi­gno­ro­wały. Na sta­no­wi­sko rządu w spra­wie moż­li­wego re­fe­ren­dum do­ty­czą­cego praw wy­bor­czych ko­biet ini­cja­torki pe­ty­cji mu­siały cze­kać jesz­cze pra­wie trzy­dzie­ści lat. Emi­lie Gourd, która wie­rzyła w to, że śli­mak kie­dyś do­trze do celu, zmarła w 1946 roku.

SAFFA, któ­rej jed­nym z ce­lów było wzmoc­nie­nie po­zy­cji za­wo­do­wej ko­biet, od­była się u progu wiel­kiego kry­zysu go­spo­dar­czego, który wstrzą­snął ca­łym świa­tem. W la­tach trzy­dzie­stych, w oba­wie przed po­wtórką po­wo­jen­nej nę­dzy, for­so­wano w Szwaj­ca­rii mo­del go­spo­dar­stwa do­mo­wego, w któ­rym pra­co­wał męż­czy­zna, je­dyny ży­wi­ciel ro­dziny. Bez­ro­bo­cie było pro­ble­mem męż­czyzn, a ko­bieta bez pracy – do­wo­dem na to, że męż­czy­zna jest w sta­nie wy­ży­wić ro­dzinę. Ko­bie­tom nie wolno było blo­ko­wać sta­no­wisk, które „na­le­żały się” męż­czy­znom. Wy­na­gro­dze­nie za­męż­nej na­uczy­cielki czy urzęd­niczki – do­dat­kowy do­chód w ro­dzi­nie – po­strze­gane było jako zbędny luk­sus. Po suk­ce­sie kam­pa­nii prze­pro­wa­dzo­nej pod ha­słem „jedna ro­dzina, jedna pen­sja” w prze­pi­sach obo­wią­zu­ją­cych pra­cow­ni­ków ad­mi­ni­stra­cji pu­blicz­nej po­ja­wił się za­pis o moż­li­wym zwol­nie­niu osoby, która we­szła w zwią­zek mał­żeń­ski i nie była w sta­nie dłu­żej wy­ko­ny­wać swo­jego urzędu zgod­nie z jego wy­mo­gami. Prak­tyka przy­jęła się też w urzę­dach pocz­to­wych, cen­tra­lach te­le­gra­ficz­nych i te­le­fo­nicz­nych – mę­żatki do­sta­wały wy­po­wie­dze­nia. Rów­nież w in­nych sek­to­rach go­spo­darki ob­ni­żył się od­se­tek ak­tyw­nych za­wo­dowo ko­biet. Zwią­zek Or­ga­ni­za­cji Ko­biet sta­wiał sprawę ja­sno: To atak na nie­chcianą ko­biecą kon­ku­ren­cję, na ak­tywne za­wo­dowo przed­sta­wi­cielki wy­soko wy­kwa­li­fi­ko­wa­nych za­wo­dów.

Kiedy z pod­ber­neń­skiego Vie­rer­feld znik­nęły ostat­nie bu­dynki SAFFA i kurz po wy­sta­wie dawno opadł, jedna z ber­neń­skich ga­zet za­py­tała: Co się stało ze śli­ma­kiem? „Wo­kół miej­sca jego po­bytu krą­żyło wiele plo­tek: jedni twier­dzili, że był wi­dziany w piw­nicy bu­dynku par­la­mentu, inni, że w fo­sie z niedź­wie­dziami w Ber­nie, a jesz­cze inni – że w po­miesz­cze­niach ra­tu­sza...” – na­pi­sano w ar­ty­kule. „I choć musi umrzeć – tak to już jest – chce żyć da­lej w ser­cach Szwaj­ca­rek, nie jako idol, nie jako ideał, ale jako sym­bol wiel­kiej i pięk­nej idei” – pod­su­mo­wała au­torka. Nie­długo póź­niej prze­mo­czony ma­te­riał, z któ­rego zro­biony był śli­mak, roz­kleił się, jak na­dzieje szwaj­car­skich su­fra­ży­stek na po­li­tyczne zwy­cię­stwo.

.

***

Z dys­ku­sji pod­czas po­sie­dzeń par­la­mentu w Ber­nie w la­tach 1951–1958:

„Męż­czy­zna ma więk­szą chłon­ność umy­słową, więk­szą wraż­li­wość, ko­bieta za to... więk­szą draż­li­wość. (...) Jest bar­dziej po­datna na wpływy i su­ge­stie (...). Ko­bie­cie dana jest mi­sja, któ­rej nie da się po­łą­czyć z in­nymi za­da­niami po­bocz­nymi – mi­sja oca­le­nia rasy, ca­łego ro­dzaju ludz­kiego, co jest sprawą nie do prze­ce­nie­nia”.

„Hi­sto­ria, two­rzona przez Ju­liu­sza Ce­zara, At­tylę, Bi­smarcka czy Hi­tlera, to hi­sto­ria, w któ­rej prze­lano wiele krwi, pod­czas gdy dom, na który zgodny wpływ mają męż­czy­zna i ko­bieta, jest ide­ałem po­koju, spo­koju, czę­sto na­wet świę­to­ści. [Ten ostatni] wy­daje się nad­rzędny w sto­sunku do ide­ału mę­skiego pań­stwa”.

„Ko­bieta jest mo­ral­nym su­mie­niem spo­łe­czeń­stwa. Ale to męż­czy­zna jest w więk­szym stop­niu oby­wa­te­lem, to on z na­tury trosz­czy się o do­bro wspólne. Ko­bieta, z ra­cji jej emo­cjo­nal­nej na­tury, jest osobą bar­dziej pry­watną”.

„Jest ułudą są­dzić, że wraz ze wstą­pie­niem ko­biet do po­li­tyki do oby­cza­jów wkro­czą też lep­sze ma­niery. (...) Ko­bieta zo­sta­nie je­dy­nie wcią­gnięta w wielką ma­szy­ne­rię mę­skiej kul­tury, a jej nie­wie­ści cha­rak­ter zo­sta­nie umniej­szony lub cał­kiem za­nik­nie”.

„Ko­biety nie mają po­trzeby wpro­wa­dze­nia dla sie­bie praw wy­bor­czych. Prze­wa­ża­jąca więk­szość ko­biet od­rzuca po­li­tyczne rów­no­upraw­nie­nie”.

„Z na­szych ob­ser­wa­cji wy­nika, że ko­biety mają nie­wy­star­cza­jącą zna­jo­mość ogól­nych za­gad­nień oby­wa­tel­skich, i wąt­pimy, czy ich wie­dza na te­mat pro­ble­mów po­li­tycz­nych, go­spo­dar­czych i spo­łecz­nych może fak­tycz­nie umoż­li­wiać udział w re­fe­ren­dach na szcze­blu kan­to­nal­nym i fe­de­ral­nym”.

„Ko­bieta, która po­ja­wia się na are­nie po­li­tycz­nej, ma za­wsze w so­bie coś nie­ko­bie­cego”.

„Czy po­żą­dane jest, aby nie­za­mężne ko­biety miały w po­li­tyce de facto prze­wagę nad mat­kami i go­spo­dy­niami do­mo­wymi, które mają zu­peł­nie inne obo­wiązki? Moim zda­niem by­łaby to nie­spra­wie­dli­wość. Zwięk­szy­łaby się także prze­waga mia­sta nad wsią, gdyż żona rol­nika ma znacz­nie mniej czasu na po­li­tykę niż se­kre­tarka z mia­sta, która so­botę i nie­dzielę ma wolną i swój czas może obok nar­ciar­stwa po­świę­cić też spor­towi, ja­kim jest po­li­tyka”.

„Wła­śnie dla­tego, że za­leży nam na ko­bie­tach i w wielu aspek­tach ce­nimy je bar­dziej niż sie­bie sa­mych, chcemy oszczę­dzić im no­wych trosk, któ­rych przy­spo­rzyłby im obo­wią­zek gło­so­wa­nia i wy­bie­ra­nia”.

PIERW­SZE

W ostatni po­nie­dzia­łek lu­tego 1957 roku na Unter­bäch w kan­to­nie Wal­lis ze­szła la­wina. Śnieg zmiótł dwie sto­doły i przy­sy­pał ho­tel Edel­we­iss. Kara bo­ska, mó­wili nie­któ­rzy.

Mimo to za­pla­no­wa­nych na pierw­szy week­end marca za­wo­dów nar­ciar­skich nie od­wo­łano. Mi­strzo­stwa kan­tonu miały się od­być już kilka ty­go­dni wcze­śniej, tylko że wtedy szyki or­ga­ni­za­to­rom po­krzy­żo­wał brak śniegu. Tym ra­zem wszystko miało się udać. Już od piątku w ho­telu Edel­we­iss, gdzie zdą­żono do tego czasu osu­szyć naj­waż­niej­sze po­miesz­cze­nia, za­częli gro­ma­dzić się dzien­ni­ka­rze. Ale to nie sla­lom gi­gant i kom­bi­na­cja al­pej­ska spra­wią, że o wio­sce, w któ­rej za­zwy­czaj nie­wiele się dzieje, będą pi­sały ga­zety w ca­łym kraju, a jej sława się­gnie da­leko poza gra­nice Szwaj­ca­rii.

Pe­ter von Ro­ten i Iris Meyer byli zna­jo­mymi z uczelni, oboje stu­dio­wali po woj­nie prawo. Pe­ter za­mie­rzał zo­stać no­ta­riu­szem i otwo­rzyć wła­sną kan­ce­la­rię w ro­dzin­nym Ra­ron w Wal­lis. Iris też chciała być praw­niczką, ale wie­działa, że jako ko­bie­cie trudno jej bę­dzie prze­bić się w za­wo­dzie. Oboje lu­bili pi­sać i in­te­re­so­wali się po­li­tyką. Brat pró­bo­wał znie­chę­cić Pe­tera do związku z Iris, ale ten mó­wił, że ożeni się z nią, bo jest je­dyną ko­bietą, z którą może czy­tać Kanta.

Ro­dzina von Ro­ten wy­wo­dziła się z wyż­szych sfer. Oj­ciec był po­li­ty­kiem, matka córką ad­wo­kata, brat – księ­dzem. Wszy­scy przy­kładni ka­to­licy. Dla uro­dzo­nej w Ba­zy­lei pro­te­stantki mał­żeń­stwo ozna­czało prze­pro­wadzkę do kon­ser­wa­tyw­nego kan­tonu, na wieś, gdzie nie znała ni­kogo, ale – jak się oba­wiała – wszy­scy wkrótce będą znali ją.

Iris była eman­cy­pantką, pi­sała o pra­wach ko­biet do ga­zety „Schwe­izer Frau­en­blatt”. Zde­cy­do­wa­nie od­rzu­cała ogra­ni­cze­nie do roli żony i matki. „Moja praca by­łaby dla mnie naj­waż­niej­sza, gdyby nie mi­łość. I mi­łość by­łaby dla mnie naj­waż­niej­sza, gdyby nie praca. Speł­nie­nie wy­łącz­nie w jed­nej z nich spra­wi­łoby, że by­ła­bym czło­wie­kiem tylko w po­ło­wie” – pi­sała. Za wszelką cenę chciała unik­nąć za­mąż­pój­ścia z eko­no­micz­nego przy­musu, które na­zwie póź­niej „pa­triar­chalną me­todą co­fa­jącą ko­bietę w roz­woju za­wo­do­wym do tego stop­nia, że by­cie go­spo­sią męża wy­daje jej się bar­dziej opła­calne niż wła­sna praca”.

Iris jesz­cze przed ślu­bem skło­niła Pe­tera do pod­pi­sa­nia oświad­cze­nia, że ten nie bę­dzie roz­li­czał jej z wy­peł­nia­nia obo­wiąz­ków zwią­za­nych z pro­wa­dze­niem domu. On w za­mian na­le­gał na jej kon­wer­sję na ka­to­li­cyzm. Iris nie speł­niła ży­cze­nia na­rze­czo­nego. Po­brali się w ob­rządku ka­to­lic­kim, ale bez pompy.

W kan­ce­la­rii, którą pro­wa­dzili ra­zem w Wal­lis, klienci trak­to­wali Iris jak se­kre­tarkę. Ży­cie poza mia­stem co­raz bar­dziej ją nu­żyło. Po­ja­wiły się my­śli o wspól­nej wy­pro­wadzce ze Szwaj­ca­rii, ale Pe­ter co­raz sil­niej an­ga­żo­wał się w lo­kalną po­li­tykę. W końcu Iris zde­cy­do­wała się na roczny wy­jazd do Sta­nów Zjed­no­czo­nych. W oto­cze­niu Pe­tera, który zo­stał wy­brany na prze­wod­ni­czą­cego kan­to­nal­nego par­la­mentu, sły­chać było głosy po­tę­pie­nia: „Żeby da­wać mleko, krowa po­winna trzy­mać się bli­sko obory” – ko­men­to­wali zna­jomi męż­czyźni. Pe­ter od­ci­nał się, że żona zro­biła z niego fe­mi­ni­stę.

W lo­kal­nych wła­dzach Pe­ter po­znał Paula Zen­häu­serna, na­uczy­ciela. Łą­czyła ich mi­łość do Wal­lis i wspólna sprawa – prawa wy­bor­cze ko­biet.

Już w 1945 roku Pe­ter i Paul, wraz z kil­koma in­nymi po­li­ty­kami, zło­żyli do par­la­mentu pro­jekt za­kła­da­jący zrów­na­nie ko­biet i męż­czyzn w pra­wach oby­wa­tel­skich. W ar­ty­kule do lo­kal­nej ga­zety, w któ­rej Pe­ter pra­co­wał do­dat­kowo jako re­dak­tor, pró­bo­wał wy­ja­śnić, że ułom­ność szwaj­car­skiej de­mo­kra­cji może skut­ko­wać izo­la­cją kraju na are­nie mię­dzy­na­ro­do­wej. W czerwcu 1945 roku na kon­fe­ren­cji w San Fran­ci­sco zo­stała pod­pi­sana Karta Na­ro­dów Zjed­no­czo­nych – je­śli Szwaj­ca­ria chciała być kie­dyś czę­ścią ONZ, mu­siała przy­znać ko­bie­tom prawa wy­bor­cze. Wnio­sek prze­padł w par­la­men­tar­nej szu­fla­dzie na dzie­więć lat, a na­stęp­nie zo­stał od­rzu­cony. Ale Pe­ter i Paul ani my­śleli od­pusz­czać.

Kiedy von Ro­ten wszedł do wiel­kiej po­li­tyki i w 1948 roku zo­stał po­słem fe­de­ral­nym w Ber­nie, do­ma­gał się, aby rząd przed­sta­wił ra­port na te­mat moż­li­wo­ści „włą­cze­nia ko­biet do sys­temu de­mo­kra­tycz­nego”. Od­po­wiedź długo nie nad­cho­dziła – de­par­ta­ment spra­wie­dli­wo­ści zma­gał się z „waż­niej­szymi kwe­stiami”. Osta­tecz­nie w swoim sta­no­wi­sku przed­sta­wi­ciele rządu i obu izb par­la­mentu py­tali: „Czy nie by­łoby dziwne i sprzeczne z na­turą na­szego kraju, żeby wy­ko­ny­wać pierw­szy krok na po­zio­mie fe­de­ral­nym, choć w gmi­nach i kan­to­nach, w spra­wach, do któ­rych ko­biety szcze­gól­nie do­brze się na­dają, czynne i bierne prawa wy­bor­cze ist­nieją tylko czę­ściowo lub nie ist­nieją wcale?”.

Rząd i par­la­ment re­ko­men­do­wali, aby po­zo­sta­wić swo­bodę de­cy­zji sa­mo­rzą­dom. Po­li­tycy w Ber­nie po­sta­wili sprawę ja­sno: do wpro­wa­dze­nia praw wy­bor­czych ko­biet nie­zbędna była re­wi­zja kon­sty­tu­cji fe­de­ral­nej. Pe­ter i Paul wie­dzieli, że ta zmiana jest w naj­bliż­szej przy­szło­ści nie­re­alna, bo wy­ma­ga­łaby więk­szo­ści w par­la­men­cie, a po­tem przy­kle­pa­nia gło­sami męż­czyzn w ca­łym kraju. Po­sta­no­wili więc zmie­nić tak­tykę i za­miast na po­li­tyce sku­pić się na gra­ma­tyce.

Obo­wią­zu­jąca wów­czas kon­sty­tu­cja fe­de­ralna mó­wiła o tym, że upraw­niony do gło­so­wa­nia jest je­der Schwe­izer, każdy Szwaj­car, który ukoń­czył dwu­dzie­sty rok ży­cia. Pe­ter w po­ro­zu­mie­niu z in­nymi praw­ni­kami uznał, że ro­dzaj mę­ski można w tym wy­padku po­trak­to­wać jako kon­struk­cję neu­tralną, ję­zy­kowe uogól­nie­nie, które obej­muje swoim zna­cze­niem za­równo Szwaj­ca­rów, jak i Szwaj­carki. A za­tem przy­zna­nie prawa do gło­so­wa­nia ko­bie­tom to kwe­stia in­ter­pre­ta­cji kon­sty­tu­cji, a nie­ko­niecz­nie jej zmiany – twier­dził.

Oka­zja, żeby prze­te­sto­wać ten po­gląd, po­ja­wiła się w 1957 roku. Zim­no­wo­jenna at­mos­fera sta­łego za­gro­że­nia spra­wiła, że Szwaj­ca­ria pla­no­wała uszczel­nić mur swo­jej obrony cy­wil­nej. W związku z tym rząd za­mie­rzał ob­jąć obo­wiąz­kiem służby cy­wil­nej też ko­biety – o czym w re­fe­ren­dum mieli za­de­cy­do­wać męż­czyźni. Po­mysł roz­sier­dził or­ga­ni­za­cje ko­biece w ca­łym kraju, które pro­te­sto­wały prze­ciwko na­kła­da­niu na ko­biety no­wych obo­wiąz­ków bez uzna­nia ich praw.

Paul, wtedy już soł­tys Unter­bäch, po­sta­no­wił dzia­łać, a i Pe­ter, który miał we wsi da­czę, od­tąd co­raz czę­ściej by­wał na wy­ży­nach. Oby­dwaj uwa­żali, że ko­bie­tom na­le­żał się głos we wła­snej spra­wie. Po­wo­łu­jąc się na au­to­no­mię gminy oraz or­dy­na­cję wy­bor­czą kan­tonu Wal­lis – sta­no­wiącą, że po­zba­wieni praw oby­wa­tel­skich są tylko ska­zani i bie­dacy[2] – zde­cy­do­wali o wpi­sa­niu ko­biet z Unter­bäch na li­stę upraw­nio­nych do gło­so­wa­nia. Kan­ton za­gro­ził im grzywną i unie­waż­nie­niem re­fe­ren­dum. W lo­kalu wy­bor­czym w bu­dynku szkoły Paul po­sta­wił osobną urnę dla ko­biet. Obok niej po­ło­żył bu­kiet z kwia­tami.

Ko­re­spon­dent „The New York Ti­mes”, który spe­cjal­nie z tej oka­zji przy­je­chał do al­pej­skiej wio­ski, za­no­to­wał słowa soł­tysa: „Moja żona pój­dzie za­gło­so­wać. Ni­gdy nie dyk­tuję jej, co ma ro­bić, ale zrobi to na pewno”. Paul miał ra­cję. W so­botę 2 marca 1957 roku, wie­czo­rem, kiedy za­koń­czyły się już za­wody nar­ciar­skie i wszy­scy zro­bili, co tego dnia było do zro­bie­nia, Ka­tha­rina Zen­häu­sern, jako pierw­sza ko­bieta w Unter­bäch, i jedna z pierw­szych w hi­sto­rii Szwaj­ca­rii, za­ło­żyła cie­pły płaszcz, prze­biła się przez hałdy śniegu i we­szła do szkoły, po czym wy­peł­niła kartę re­fe­ren­dalną i wrzu­ciła ją do urny. „Wstydź się!” – krzyk­nęła za nią na ulicy ja­kaś ko­bieta, ale Ka­tha­rina po­słała jej ca­łusa i ży­czyła mi­łego wie­czoru.

Upraw­nio­nych do gło­so­wa­nia miesz­ka­nek Unter­bäch było po­nad osiem­dzie­siąt, kart w urnach – trzy­dzie­ści trzy. Ko­biety od­rzu­ciły obo­wią­zek służby cy­wil­nej, ale ich gło­sów nie uznano.

Dni po gło­so­wa­niu nie były ła­twe dla Ka­tha­riny Zen­häu­sern. Mó­wiła, że pa­dło w jej kie­runku dużo ostrych słów, ale nie chciała ich przy­wo­ły­wać w wy­wia­dach. „Tak to już jest w po­li­tyce, trzeba mieć mocne plecy i grubą skórę. To nie dla mnie, je­stem na to zbyt wraż­liwa” – mó­wiła po la­tach.

Jesz­cze przed gło­so­wa­niem w Unter­bäch szwaj­car­ski rząd wy­dał oświad­cze­nie, w któ­rym po­parł przy­zna­nie praw wy­bor­czych ko­bie­tom. Czy tak samo my­ślała więk­szość męż­czyzn w szwaj­car­skich mia­stach, mia­stecz­kach i wsiach? To miało się oka­zać w za­pla­no­wa­nym na pierw­szego lu­tego 1959 roku pierw­szym w hi­sto­rii kraju ogól­no­kra­jo­wym re­fe­ren­dum na te­mat przy­zna­nia prawa głosu ko­bie­tom.