Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Żyłam w raju, dopóki nie zostałam matką.
Co druga kobieta w niemieckojęzycznej części Szwajcarii przyznaje, że nie byłaby w stanie utrzymać się bez finansowego wsparcia drugiej osoby. Decyzję o macierzyństwie trzeba dobrze przeliczyć, bo ceną może być utrata pracy. Podobnie ze ślubem – małżeństwa otrzymują półtorej maksymalnej emerytury, więc warto najpierw sprawdzić, czy się opłaca.
Szwajcarki jako jedne z ostatnich w Europie wywalczyły prawo głosu - era demokracji bez kobiet zakończyła się tutaj 7 lutego 1971 roku. Jednak w 2024 roku, ponad pięćdziesiąt lat po osiągnięciu równouprawnienia wyborczego, od Genewy po Szafuzę wciąż słychać głosy o tym, jak wiele zostało jeszcze do zrobienia…
Agnieszka Kamińska podąża drogą, którą przeszły Szwajcarki: od manifestacji i strajków, przez działania organizacji feministycznych i pojedynczych aktywistek, aż po słynne pierwsze głosowanie. Autorka rozmawia z matkami, polityczkami, seniorkami, działaczkami społecznymi i emigrantkami, próbując zrozumieć, jak przez ostatnie pół wieku zmienił się kraj i dlaczego wciąż mówi się, że Szwajcarki są ofiarami własnego dobrobytu.
Szwajcaria kojarzy nam się z demokracja idealną, a jednak Szwajcarki otrzymały prawa wyborcze jako jedne z ostatnich Europejek. Droga do pełnej demokracji była ciernista, walka nierówna, a sukces wypracowany nie tylko na ulicach, ale też w domach - bo to mężczyźni musieli zagłosować w kwestii praw kobiet. Poruszający reportaż, który powinna przeczytać każda osoba wierząca w równość i demokrację.
Agnieszka Jankowiak-Maik / Babka od histy
Inspirująca i wnikliwa relacja ze Szwajcarii opowiedziana losami kobiet „rebeliantek”. Poruszający zapis nierównej walki Szwajcarek z patriarchatem o prawa wyborcze i równouprawnienie. Książka napisana z pasją!
dr hab. Justyna Miecznikowska-Jerzak, Uniwersytet Warszawski
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 241
Rok wydania: 2024
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
50 LAT PÓŹNIEJ
Zurych to miasto kobiet.
Widuję je o każdej porze dnia, spędzają czas przy oknach barów w eleganckich domach handlowych. Ze wzrokiem wbitym w jeden punkt patrzą na toczące się za oknem życie, jakby było puszczonym w zwolnionym tempie filmem. Trudno określić ich wiek.
Kobiety z wózkami siłują się z miastem w codziennych zmaganiach z wysokimi stopniami tramwajów. Inne, wpatrzone w ekrany telefonów, popijają w kawiarnianych ogródkach wino z bąbelkami. Niektóre dźwigają plecaki, wypchane wszystkimi tymi rzeczami, które dają poczucie, że nasze życie jest przewidywalne, wystarczy tylko dobrze się przygotować.
Są surowe jak protestanckie katedry. Mistrzynie multitaskingu, na wszystko mają czas, na nic się nie skarżą i niczym nie chwalą. Ich włosy nie mają koloru, a paznokcie są blade. Ubrane w barwy ziemi i wygodne buty, traktują każdy dzień jak wspinaczkę pod niewidzialną górę. W ich gładkich twarzach odbija się blask Jeziora Zuryskiego. To natura tu jest piękna. Wystarczy.
Ich historie z początku wydawały mi się bliskie, na wyciągnięcie ręki. Nie musiałam nurkować po nie do przepastnych archiwów, ponieważ świadkinią mogła być tu każda pani o siwej głowie. W Europie niewiele żyje jeszcze kobiet, które pamiętają, jak to jest nie mieć głosu. Pierwszym krajem, który im go przyznał, była Finlandia – w 1906 roku. Polska dołączyła w 1918 roku, zaraz potem przyszedł czas na Szwedki, Holenderki, Brytyjki, Ukrainki. Lista jest długa. Po drugiej wojnie światowej prawo wywalczyły też Francuzki, Włoszki, Rumunki.
Szwajcarki, w środku Europy, w kolebce demokracji bezpośredniej, czekały na to sto dwadzieścia trzy lata – tyle czasu minęło od uchwalenia pierwszej szwajcarskiej konstytucji, która ustanowiła równość wobec prawa, do momentu, kiedy ta równość stała się faktem. Rebecca Solnit pisała, że historia kobiet jest historią milczenia. Nikt nie wie tego lepiej niż Szwajcarki, ostatnie obywatelki w Europie.
Historia demokracji bez kobiet nadal jest tutaj namacalna, choć trudno dostępna. Trzeba ją sobie wychodzić, wysupłać, wycisnąć. To historia nieco wstydliwa, a o wstydzie albo się milczy, albo krzyczy.
Szwajcarki są ofiarami dobrobytu – powiedziała jedna z moich rozmówczyń. To zdanie wbiło mi się w pamięć i nie dawało spokoju. Wskaźniki zamożności dowodzą, że Szwajcaria jest krajem ekonomicznego sukcesu – ale kto ten sukces tworzy i kto z niego korzysta? Według jakiego kryterium przydzielane są miejsca przy tym stole obfitości? Czy tym kryterium jest płeć? Czy to naprawdę dostatek usypiał dążenia do emancypacji? Jak walczy się o swoje prawa z podsuniętym pod nos kalkulatorem, wciąż pytając: ile to będzie kosztować?
Szwajcarki to kobiety pracujące, ale to właśnie na rynku pracy doświadczają największych nierówności. Zarabiają średnio o 43 procent mniej niż mężczyźni, a z wiekiem ta przepaść jeszcze się powiększa[1]. Co druga kobieta w niemieckojęzycznej części Szwajcarii przyznaje, że nie byłaby w stanie utrzymać się bez finansowego wsparcia drugiej osoby. Wiele z nich pracuje „na procent” – część etatu – co jest postrzegane jako „elastyczne rozwiązanie dla matek”. Odsetek kobiet pracujących w ten sposób podwaja się w grupie matek z jednym dzieckiem. Szwajcarki pierwsze dziecko rodzą średnio w wieku trzydziestu jeden lat, co czyni je jednymi z najstarszych matek w Europie; co piąta kobieta nie decyduje się na macierzyństwo w ogóle.
Im wyżej w hierarchii, tym mniej kobiet – wśród osiemnastu głównych europejskich gospodarek ostatnie trzy miejsca pod względem odsetka kobiet na najwyższych stanowiskach zarządzających i nadzorczych w największych firmach zajmują Szwajcaria, Polska i Luksemburg. W publikowanym przez Światowe Forum Ekonomiczne wskaźniku mierzącym globalną lukę genderową – bierze się w nim pod uwagę takie czynniki jak aktywność ekonomiczna, luka płacowa, szanse na rynku pracy, dostęp do edukacji i służby zdrowia, a także reprezentację polityczną – Szwajcaria otwiera trzecią dziesiątkę państw. Jeśli w kraju w ogóle porusza się temat ubóstwa, to najczęściej w kontekście kobiet, na przykład gdy w 2019 roku okazało się, że z tak zwanych świadczeń uzupełniających – czyli dodatku socjalnego do emerytury – korzystało dwa razy więcej kobiet niż mężczyzn.
We wrześniu 2022 roku demokratyczna większość zdecydowała o podniesieniu wieku emerytalnego kobiet do sześćdziesiątego piątego roku życia – ale gdyby sędziami we własnej sprawie były same kobiety, reforma przepadłaby z kretesem: odrzuciło ją w referendum aż dwie trzecie głosujących obywatelek.
„W szwajcarskich domach niewiele jest już urządzeń, które liczą sobie więcej niż trzydzieści lat, oczywiście poza naszymi żonami” – mówi publicznie minister obrony, przekonując do wydania kolejnych miliardów franków na modernizację armii. Prasowe nagłówki ogłaszają, że jedyne, czego chcą dzisiaj studentki, to bogaci mężowie, a współczesny feminizm prowadzi do tego, że kobiety są zagubione i smutne. Jednocześnie na ulicach miast coraz częściej widać mężczyzn z wózkami, a podczas wyborów w 2019 roku do liczącego 246 osób szwajcarskiego parlamentu dostała się rekordowa liczba kobiet: 96.
W 1927 roku do Szwajcarii na stypendium wybrała się Michalina Grekowicz-Hausnerowa, polska dziennikarka. W korespondencji do „Dziennika Lwowskiego” napisała, że
mimo pewnych zasad demokratycznych, postępowych urządzeń, tolerancji – kraj to dziwnie konserwatywny, co może idzie w parze z bogactwem. Wystarczy przypomnieć, że Szwajcaria dotychczas nie dała kobietom prawa wyborczego, a dzieje się to zapewne nie z powodu ich niewolnictwa, traktowania kobiet za istoty niższego rzędu, ale wskutek zakorzenionego konserwatyzmu, po prostu... z przyzwyczajenia. Kraj to zasiedziałych burżujów, którzy obawiają się jakiejkolwiek zmiany.
Rozmawiałam o tym z wieloma kobietami. Jedna z nich, Daniela, już na wstępie zastrzegła, że nie jest dobrze obeznana z kwestią praw kobiet. Miała osiemdziesiąt pięć lat, z czego bez głosu żyła przez ponad trzydzieści. Kiedy przed 1971 rokiem zagadywano ją w innych krajach o to, że Szwajcarkom wciąż nie wolno głosować, odpowiadała, że dzięki temu mają więcej czasu – chociaż sama nie miała go zbyt wiele, bo w tamtym okresie dużo pracowała. Uważała, że prawo do głosowania nie było dla niej żadnym przełomem. Natomiast Katia, która miała prawie tyle samo lat, co prawo wyborcze Szwajcarek, mówiła, że do demokracji dojrzewała. W jej domu polityka to była „męska” sprawa. Sama zaczęła się nią interesować już jako dorosła kobieta.
A Carina, urodzona w Szwajcarii, która równość kobiet i mężczyzn miała już zapisaną w konstytucji, nie wyobraża sobie, jak można nie korzystać z prawa głosu. Przecież jej matka o nie walczyła.
W lutym 2021 roku Szwajcaria obchodziła pięćdziesięciolecie praw wyborczych kobiet. Uroczystości rozciągały się od Genewy po Szafuzę. Ale entuzjazm i radość z osiągniętego równouprawnienia tłumiło powtarzane w kółko: „Jak wiele jest jeszcze do zrobienia...”.
ŚLIMAK
Na opustoszałym zwykle terenie Viererfeld na obrzeżach Berna latem 1928 roku wyrosła wioska. Proste białe budynki, kryte spadzistymi dachami, z daleka przypominały namioty i wyraźnie odcinały się od zieleni pobliskiego lasu. Osada zajęła powierzchnię stu tysięcy metrów kwadratowych.
Za koncepcję projektu, na który złożyły się mniejsze i większe pawilony wystawiennicze, a także prototypy nowoczesnych domów jednorodzinnych, odpowiadała Lux Guyer z Zurychu, pierwsza kobieta w Szwajcarii z własnym biurem architektonicznym.
Wybór architektki nie był przypadkowy. Zaprojektowana przez Guyer zabudowa miała posłużyć pierwszej Szwajcarskiej Wystawie Pracy Kobiet (SAFFA), której otwarcie zaplanowano na 26 sierpnia. Przy organizacji wydarzenia od miesięcy pracowały przedstawicielki trzydziestu instytucji kobiecych w całym kraju, w tym tych największych i najstarszych – Związku Szwajcarskich Stowarzyszeń Kobiecych i Szwajcarskiego Katolickiego Związku Kobiet. Celem wystawy SAFFA było zaprezentowanie osiągnięć i podkreślenie społeczno-ekonomicznego znaczenia pracy kobiet w Szwajcarii. Swoim rozmachem wystawa miała krzyczeć: zobaczcie, jesteśmy wszędzie!
Prace zakrojono bardzo szeroko. Ekspozycja składała się z czterech bloków tematycznych, dotyczących aktywności kobiet w rodzinie, pracy zawodowej, nauce i sztuce. W jednym z pawilonów zaaranżowano pokój niemowlęcia, gdzie można było zobaczyć, jak prawidłowo przewijać, karmić i kąpać dziecko. W innym miejscu wystawy tradycyjna wiejska zabudowa regionalna z wzorcowym ogrodem opatrzona została szyldem: „Królestwo chłopki”. W kolejnym pomieszczeniu, będącym przykładem nowoczesnego gospodarstwa domowego, odwiedzający mieli zapoznać się ze sposobami na praktyczne projektowanie kuchni. W katalogu towarzyszącym wystawie ogłaszali się producenci najnowszych artykułów gospodarstwa domowego i środków czyszczących: „SAFFA i Persil mają ten sam cel: oszczędność kobiecych sił i czasu”.
„Z piątku na sobotę niejeden mąż w Bernie nie mógł spać spokojnie” – relacjonowała berneńska prasa to, co działo się tuż przed otwarciem wystawy. „Po cichym, księżycowym wieczorze przyszła ponura noc, z silnymi podmuchami wiatru z zachodu i deszczem bębniącym w szyby. Kobiety chodziły po domach bez wytchnienia, załamując ręce. Czy naprawdę otwarcie odbędzie się w deszczu? Ale święta Petronela najwyraźniej przejęła kontrolę nad pogodą, a ponieważ z pewnością jest honorową członkinią komitetu wystawy, w sobotni poranek słońce świeciło już jasno nad kolorowymi budynkami SAFFA”.
Wydarzenie rozpoczęło się zgodnie z planem, przemarszem przez ulice miasta wielotysięcznego korowodu kobiet wszelkich profesji i z wszystkich zakątków kraju. Kosmetyczki i fryzjerki szły, trzymając wielkie atrapy grzebieni. Perukarki prezentowały wyroby na własnych głowach. Krawcowe paradowały w sukienkach w kształcie naparstków i szpulek. Wóz wikliniarek zdobiły ręcznie uplecione kosze i torby, a zegarmistrzek – globus z przywieszonymi na nim czasomierzami. Producentki cygar dały pokaz swoich umiejętności na żywo, a telefonistki pozowały ze swoją „konkurencją”, automatem telefonicznym. Pilotki samolotów i kierowczynie automobilów reprezentowały mniej „typowe” dla kobiet branże – i powiew postępu.
Otwierając wystawę, ówczesny minister gospodarki Edmund Schulthess mówił: „Żywimy największą sympatię dla wszelkich starań kobiet o udział w gospodarce, życiu intelektualnym i kulturalnym kraju. Jesteśmy przekonani, że coraz więcej obszarów działalności będzie stawać przed nimi otworem. Zadaniem mężczyzn jest, aby w interesie dobra wspólnego otworzyli drogę kobietom, a tym samym tchnęli w nasz naród nowe siły”. Ale zaraz nieco zmienił ton: „Proszę nie obwiniać mnie za pogląd, że ze względu na jej godność i wyższe powołanie kobietę należy chronić przed pogrążeniem się w bezlitosnej walce ekonomicznej i w zgiełku walki politycznej, do których nie została stworzona i przeznaczona”.
A jednak swoją obecność we wszystkich obszarach życia społecznego i gospodarczego „kobieta szwajcarska” udowodniła już na długo przed wystawą SAFFA. Wybuch pierwszej wojny światowej i powszechny pobór do wojska sprawiły, że każdy dorosły i zdolny do służby mężczyzna podlegał mobilizacji. Odpowiedzialność za codzienne funkcjonowanie kraju spadła wtedy na kobiety, które zastąpiły mężczyzn w wielu gałęziach przemysłu albo zostały przesunięte tam, gdzie starano się uniknąć przestojów w produkcji.
Ważnym pracodawcą stała się armia – w zakładach produkujących wojskowe materiały ochronne maski przeciwgazowe składały kobiety, a w listopadzie 1916 roku po raz pierwszy wpuściła kobiety na hale produkcyjne wytwarzająca stalowe kształtki firma Georg Fischer. Efektem były spadek wynagrodzeń i niezadowolenie pracowników. Do biura fabryki płynęły skargi: „Życzylibyśmy sobie, żeby wraz z zakończeniem wojny ten nabytek stąd zniknął”.
Wojna sprawiła, że równie ważne jak zarabianie pieniędzy stało się obchodzenie z nimi. Choć neutralnej Szwajcarii nie dotknęły zniszczenia porównywalne z tymi w innych krajach Europy, ludność mocno odczuła niedobory żywności, węgla, paliwa i produktów codziennego użytku. Racjonalne zarządzanie domem w gospodarce niedoborów – zadanie kobiet – nagle stało się działaniem w interesie całego narodu, podobnie jak opieranie mundurów i cerowanie skarpet mężczyzn stacjonujących na granicy. Za czystość i schludność żołnierzy odpowiedzialne były ich matki, siostry i córki. Worki z brudną i zniszczoną bielizną dostarczała im poczta.
Kobiety organizowały też żołnierzom czas wolny. Namiastką domu miały być prowadzone dla nich przez gospodynie Soldatenstube, polowe świetlice, tworzone tam, gdzie stacjonowali Szwajcarzy. Można było w nich porozmawiać, poczytać gazetę i w spokoju napisać list do rodziny. Świetlice miały także chronić mężczyzn przed zbyt częstym zaglądaniem do knajp.
Ze wspomnień Szwajcarek z tamtych czasów przywołanych w pracy doktorskiej historyczki Reguli Stämpfli Mit der Schürze in die Landesverteidigung (Obrona kraju w fartuchach) wyłania się obraz żołnierzy na granicy zabijających czas grą w karty, opalaniem się i paleniem papierosów, podczas gdy ich żony, które zostały w gospodarstwach, tonęły po uszy w robocie, ledwo znajdując kilka godzin na sen.
Osamotnione mężatki otrzymywały pomoc od państwa. Dla niektórych z nich korzystanie ze wsparcia bywało jednak pułapką. Według obowiązującego wówczas prawa wychodząc za mąż za obcokrajowca i przyjmując jego obywatelstwo, kobieta traciła to szwajcarskie. Na wypadek rozwodu czy śmierci mężczyzny istniały procedury, dzięki którym mogła je „odzyskać”. Podczas wojny wzrosła liczba takich wniosków, ponieważ składały je też wdowy po cudzoziemcach internowanych w krajach pochodzenia. Rada Federalna, chcąc ograniczyć ich starania, zaostrzyła procedury, a wnioski kobiet na utrzymaniu państwa lub „niecieszących się nieskazitelną opinią” odrzucano. Zdarzało się, że kobiety deportowano do ojczyzny internowanych mężów. Od 1917 roku organizacje kobiece pomagały zubożałym Szwajcarkom w powrotach i zapewnieniu im finansowego wsparcia.
Po pierwszej wojnie światowej przez zachodni świat przeszła fala demokratyzacji. Prawo głosu otrzymywały kobiety w kolejnych krajach – Brytyjki, Holenderki, Irlandki, Austriaczki, Szwedki, Czeszki, Polki – co rozbudziło nadzieje także wśród aktywistek walczących o prawa wyborcze kobiet w Szwajcarii. „Wypełnianie obowiązków uzasadnia posiadanie praw”, hasło ukute jeszcze podczas wojny, miało przypominać mężczyznom: przydałyśmy się, teraz chcemy współdecydować. Wiara w to, że współodpowiedzialność kobiet za funkcjonowanie kraju w czasach wojny wzmocniła ich pozycję polityczną w czasach pokoju, stała się nową siłą solidaryzującą kobiety. Przed wojną szwajcarskie sufrażystki prowadziły raczej politykę małych kroków, ograniczając swoje działania do lokalnego podwórka. Federalizm dawał nadzieję na to, że jeśli uda się wywalczyć równouprawnienie w jednym kantonie, za jego przykładem pójdą kolejne, co pociągnie za sobą decyzje na szczeblu ogólnokrajowym.
Po wojnie nadeszły chude lata. W dużych miastach, szczególnie tych dotkniętych wprowadzonym w kraju racjonowaniem żywności i spadkiem realnej wartości płac, doraźną pomoc finansową od państwa otrzymała nawet jedna czwarta ludności. Mieszkanki Zurychu organizowały przed ratuszem protesty przeciwko wysokim cenom żywności. Drożyzna dotykała wszystkich, sprawiała, że ramię w ramię na ulicę wychodziły robotnice i mieszczanki.
12 listopada 1918 roku pracownice i pracownicy fabryk w całym kraju zastrajkowali, domagając się poprawy warunków i zabezpieczeń socjalnych. W strajku generalnym wzięło udział ponad 250 tysięcy osób. Wtedy też pojawiła się pierwsza realna szansa na podniesienie postulatów ruchu kobiet. Żądanie aktywnego i biernego prawa głosu dla kobiet znalazło się na drugiej pozycji na liście dziewięciu głównych strajkowych postulatów.
Presja ulicy zadziałała: dwaj posłowie złożyli do parlamentu wnioski o rewizję konstytucji i wpisanie do niej równych praw obywatelskich mężczyzn i kobiet. Rada Federalna, szwajcarska egzekutywa, potraktowała je jednak jako niewiążące postulaty. Na fali protestów usankcjonowano 48-godzinny tydzień pracy w fabrykach, ale sprawa praw wyborczych kobiet wypadła z politycznej agendy.
Lata 1919–1921 były dla ruchu praw kobiet czasem zawiedzionych nadziei. Z inicjatywy socjaldemokratów w czterech kantonach – Neuchâtel, Bazylei, Zurychu i Genewie – doszło do głosowania i we wszystkich mężczyźni odmówili mieszkankom prawa do angażowania się w sprawy lokalnej społeczności, a referendalną retorykę zdominowały teorie o naturalnym porządku ról społecznych. Po triumfie przeciwników praw wyborczych kobiet na jednym z plakatów referendalnych w kantonie Neuchâtel ktoś dopisał: „To my tu nadal rządzimy”.
Wystawa pracy kobiet SAFFA odbyła się w momencie, kiedy temat prawa głosu Szwajcarek jakby przycichł. „Z pewnością jesteśmy postrzegane jako domatorki, wycofane, skromne, mało wymagające. Ale czy nie sądzi pani, że nadejdzie taka chwila, a może nawet już nadeszła, kiedy te tradycyjne cnoty staną się niemal wadami? Moment, kiedy krok w przód w akcie solidarności może zdziałać cuda?” – tak na pytania wszystkich sceptycznie nastawionych do berneńskiej wystawy kobiet odpowiedziała Elisabeth Thommen, dziennikarka i redaktorka gazety towarzyszącej SAFFA.
Cześć organizatorek obawiała się, że wystawa stanie się okazją do politycznych manifestacji – i że jakakolwiek wzmianka o prawach wyborczych odstraszy szerszą publikę. „W pewnych kręgach wyrażano zaniepokojenie, że SAFFA z założenia byłaby demonstracją kilku przewrażliwionych działaczek i nieuchronnie podniosłaby kwestie, które trudno uznać za służące tak chwalonemu pokojowi wewnętrznemu naszego kraju” – donosił dziennikarz berneńskiej prasy.
Na zdjęciu z otwarcia SAFFA z 26 sierpnia 1928 roku widać grupę kobiet ubranych w lekkie sukienki za kolano. Prawie wszystkie noszą kapelusze typu cloche, charakterystyczny element stroju angielskich sufrażystek. Wpatrują się w prosto w obiektyw, mrużą oczy od słońca. Na pierwszym planie stoi Emilie Gourd, genewianka, prezeska Szwajcarskiego Związku na rzecz Praw Wyborczych Kobiet (SVF). To one wpadły na pomysł, żeby przy okazji inauguracji wystawy zwrócić w jakiś sposób uwagę na kwestię prawa głosu dla kobiet. Symbol tempa politycznej emancypacji narzucał się sam: sprawy szły do przodu jak zwierzę o wyjątkowo powolnych ruchach. Kobiety ciągnęły ulicami Berna aż pod plac przed budynkiem parlamentu platformę z napisem dużymi literami w dwóch językach, niemieckim i francuskim: POSTĘPY PRAW WYBORCZYCH KOBIET W SZWAJCARII. A na platformie – gigantyczny ślimak. „Ślimak to nie rak: to prawda, porusza się wolno, ale jak zapewniają przyrodnicy, zawsze dociera do celu” – przekonywały aktywistki z SVF.
Następnego dnia prasa komentowała ten polityczny performans: „Sznur mężczyzn cieszących się prawami silniejszego rozkoszuje się tym żartem, a nieco siwe działaczki na rzecz praw kobiet (...) się cieszą, bo interpretują oklaski na korzyść swojej sprawy. Ogólne zadowolenie”.
SAFFA okazała się komercyjnym sukcesem. Przez pięć tygodni wystawę odwiedziło 800 tysięcy osób z całego kraju. Restauracje sprzedały 33 tysiące kilogramów kiełbasek i 6 tysięcy kawałków ciasta, do kaw dolano 75 tysięcy litrów mleka. Jedyny bar, w którym można było kupić alkohol, rozlał 900 hektolitrów piwa. Zysk z wystawy wyniósł pół miliona franków, z czego połowa trafiła do organizatorek, a resztę przeznaczono na powołanie funduszu poręczeniowego dla kobiet.
Na polityczne efekty też nie trzeba było czekać długo. Oficjalnie temat praw wyborczych podczas wystawy nie zaistniał, ale w tle cały czas szykowało się coś dużego. W grudniu 1928 roku komitet złożony z 23 stowarzyszeń, związków i partii politycznych wystartował z petycją na rzecz przyznania kobietom pełni praw obywatelskich: „Czy to sprawiedliwe, że kobiety płacą podatki, ale nie mają nic do powiedzenia, jeśli chodzi o rozporządzanie nimi? (...) Czy to sprawiedliwe, że kobiety (...) według prawa są traktowane na równi z ubezwłasnowolnionymi, chorymi psychicznie i przestępcami? (...) Prawa obywatelskie nie są tylko prawami mężczyzn, ale prawami człowieka”. W pół roku petycję podpisało 250 tysięcy osób, z czego ponad połowę stanowiły kobiety. To historyczny rekord, nie było w dotychczasowej historii szwajcarskiej demokracji bezpośredniej petycji o większym zasięgu. Ale instytucje tworzące politykę federalną petycję zignorowały. Na stanowisko rządu w sprawie możliwego referendum dotyczącego praw wyborczych kobiet inicjatorki petycji musiały czekać jeszcze prawie trzydzieści lat. Emilie Gourd, która wierzyła w to, że ślimak kiedyś dotrze do celu, zmarła w 1946 roku.
SAFFA, której jednym z celów było wzmocnienie pozycji zawodowej kobiet, odbyła się u progu wielkiego kryzysu gospodarczego, który wstrząsnął całym światem. W latach trzydziestych, w obawie przed powtórką powojennej nędzy, forsowano w Szwajcarii model gospodarstwa domowego, w którym pracował mężczyzna, jedyny żywiciel rodziny. Bezrobocie było problemem mężczyzn, a kobieta bez pracy – dowodem na to, że mężczyzna jest w stanie wyżywić rodzinę. Kobietom nie wolno było blokować stanowisk, które „należały się” mężczyznom. Wynagrodzenie zamężnej nauczycielki czy urzędniczki – dodatkowy dochód w rodzinie – postrzegane było jako zbędny luksus. Po sukcesie kampanii przeprowadzonej pod hasłem „jedna rodzina, jedna pensja” w przepisach obowiązujących pracowników administracji publicznej pojawił się zapis o możliwym zwolnieniu osoby, która weszła w związek małżeński i nie była w stanie dłużej wykonywać swojego urzędu zgodnie z jego wymogami. Praktyka przyjęła się też w urzędach pocztowych, centralach telegraficznych i telefonicznych – mężatki dostawały wypowiedzenia. Również w innych sektorach gospodarki obniżył się odsetek aktywnych zawodowo kobiet. Związek Organizacji Kobiet stawiał sprawę jasno: To atak na niechcianą kobiecą konkurencję, na aktywne zawodowo przedstawicielki wysoko wykwalifikowanych zawodów.
Kiedy z podberneńskiego Viererfeld zniknęły ostatnie budynki SAFFA i kurz po wystawie dawno opadł, jedna z berneńskich gazet zapytała: Co się stało ze ślimakiem? „Wokół miejsca jego pobytu krążyło wiele plotek: jedni twierdzili, że był widziany w piwnicy budynku parlamentu, inni, że w fosie z niedźwiedziami w Bernie, a jeszcze inni – że w pomieszczeniach ratusza...” – napisano w artykule. „I choć musi umrzeć – tak to już jest – chce żyć dalej w sercach Szwajcarek, nie jako idol, nie jako ideał, ale jako symbol wielkiej i pięknej idei” – podsumowała autorka. Niedługo później przemoczony materiał, z którego zrobiony był ślimak, rozkleił się, jak nadzieje szwajcarskich sufrażystek na polityczne zwycięstwo.
***
Z dyskusji podczas posiedzeń parlamentu w Bernie w latach 1951–1958:
„Mężczyzna ma większą chłonność umysłową, większą wrażliwość, kobieta za to... większą drażliwość. (...) Jest bardziej podatna na wpływy i sugestie (...). Kobiecie dana jest misja, której nie da się połączyć z innymi zadaniami pobocznymi – misja ocalenia rasy, całego rodzaju ludzkiego, co jest sprawą nie do przecenienia”.
„Historia, tworzona przez Juliusza Cezara, Attylę, Bismarcka czy Hitlera, to historia, w której przelano wiele krwi, podczas gdy dom, na który zgodny wpływ mają mężczyzna i kobieta, jest ideałem pokoju, spokoju, często nawet świętości. [Ten ostatni] wydaje się nadrzędny w stosunku do ideału męskiego państwa”.
„Kobieta jest moralnym sumieniem społeczeństwa. Ale to mężczyzna jest w większym stopniu obywatelem, to on z natury troszczy się o dobro wspólne. Kobieta, z racji jej emocjonalnej natury, jest osobą bardziej prywatną”.
„Jest ułudą sądzić, że wraz ze wstąpieniem kobiet do polityki do obyczajów wkroczą też lepsze maniery. (...) Kobieta zostanie jedynie wciągnięta w wielką maszynerię męskiej kultury, a jej niewieści charakter zostanie umniejszony lub całkiem zaniknie”.
„Kobiety nie mają potrzeby wprowadzenia dla siebie praw wyborczych. Przeważająca większość kobiet odrzuca polityczne równouprawnienie”.
„Z naszych obserwacji wynika, że kobiety mają niewystarczającą znajomość ogólnych zagadnień obywatelskich, i wątpimy, czy ich wiedza na temat problemów politycznych, gospodarczych i społecznych może faktycznie umożliwiać udział w referendach na szczeblu kantonalnym i federalnym”.
„Kobieta, która pojawia się na arenie politycznej, ma zawsze w sobie coś niekobiecego”.
„Czy pożądane jest, aby niezamężne kobiety miały w polityce de facto przewagę nad matkami i gospodyniami domowymi, które mają zupełnie inne obowiązki? Moim zdaniem byłaby to niesprawiedliwość. Zwiększyłaby się także przewaga miasta nad wsią, gdyż żona rolnika ma znacznie mniej czasu na politykę niż sekretarka z miasta, która sobotę i niedzielę ma wolną i swój czas może obok narciarstwa poświęcić też sportowi, jakim jest polityka”.
„Właśnie dlatego, że zależy nam na kobietach i w wielu aspektach cenimy je bardziej niż siebie samych, chcemy oszczędzić im nowych trosk, których przysporzyłby im obowiązek głosowania i wybierania”.
PIERWSZE
W ostatni poniedziałek lutego 1957 roku na Unterbäch w kantonie Wallis zeszła lawina. Śnieg zmiótł dwie stodoły i przysypał hotel Edelweiss. Kara boska, mówili niektórzy.
Mimo to zaplanowanych na pierwszy weekend marca zawodów narciarskich nie odwołano. Mistrzostwa kantonu miały się odbyć już kilka tygodni wcześniej, tylko że wtedy szyki organizatorom pokrzyżował brak śniegu. Tym razem wszystko miało się udać. Już od piątku w hotelu Edelweiss, gdzie zdążono do tego czasu osuszyć najważniejsze pomieszczenia, zaczęli gromadzić się dziennikarze. Ale to nie slalom gigant i kombinacja alpejska sprawią, że o wiosce, w której zazwyczaj niewiele się dzieje, będą pisały gazety w całym kraju, a jej sława sięgnie daleko poza granice Szwajcarii.
Peter von Roten i Iris Meyer byli znajomymi z uczelni, oboje studiowali po wojnie prawo. Peter zamierzał zostać notariuszem i otworzyć własną kancelarię w rodzinnym Raron w Wallis. Iris też chciała być prawniczką, ale wiedziała, że jako kobiecie trudno jej będzie przebić się w zawodzie. Oboje lubili pisać i interesowali się polityką. Brat próbował zniechęcić Petera do związku z Iris, ale ten mówił, że ożeni się z nią, bo jest jedyną kobietą, z którą może czytać Kanta.
Rodzina von Roten wywodziła się z wyższych sfer. Ojciec był politykiem, matka córką adwokata, brat – księdzem. Wszyscy przykładni katolicy. Dla urodzonej w Bazylei protestantki małżeństwo oznaczało przeprowadzkę do konserwatywnego kantonu, na wieś, gdzie nie znała nikogo, ale – jak się obawiała – wszyscy wkrótce będą znali ją.
Iris była emancypantką, pisała o prawach kobiet do gazety „Schweizer Frauenblatt”. Zdecydowanie odrzucała ograniczenie do roli żony i matki. „Moja praca byłaby dla mnie najważniejsza, gdyby nie miłość. I miłość byłaby dla mnie najważniejsza, gdyby nie praca. Spełnienie wyłącznie w jednej z nich sprawiłoby, że byłabym człowiekiem tylko w połowie” – pisała. Za wszelką cenę chciała uniknąć zamążpójścia z ekonomicznego przymusu, które nazwie później „patriarchalną metodą cofającą kobietę w rozwoju zawodowym do tego stopnia, że bycie gosposią męża wydaje jej się bardziej opłacalne niż własna praca”.
Iris jeszcze przed ślubem skłoniła Petera do podpisania oświadczenia, że ten nie będzie rozliczał jej z wypełniania obowiązków związanych z prowadzeniem domu. On w zamian nalegał na jej konwersję na katolicyzm. Iris nie spełniła życzenia narzeczonego. Pobrali się w obrządku katolickim, ale bez pompy.
W kancelarii, którą prowadzili razem w Wallis, klienci traktowali Iris jak sekretarkę. Życie poza miastem coraz bardziej ją nużyło. Pojawiły się myśli o wspólnej wyprowadzce ze Szwajcarii, ale Peter coraz silniej angażował się w lokalną politykę. W końcu Iris zdecydowała się na roczny wyjazd do Stanów Zjednoczonych. W otoczeniu Petera, który został wybrany na przewodniczącego kantonalnego parlamentu, słychać było głosy potępienia: „Żeby dawać mleko, krowa powinna trzymać się blisko obory” – komentowali znajomi mężczyźni. Peter odcinał się, że żona zrobiła z niego feministę.
W lokalnych władzach Peter poznał Paula Zenhäuserna, nauczyciela. Łączyła ich miłość do Wallis i wspólna sprawa – prawa wyborcze kobiet.
Już w 1945 roku Peter i Paul, wraz z kilkoma innymi politykami, złożyli do parlamentu projekt zakładający zrównanie kobiet i mężczyzn w prawach obywatelskich. W artykule do lokalnej gazety, w której Peter pracował dodatkowo jako redaktor, próbował wyjaśnić, że ułomność szwajcarskiej demokracji może skutkować izolacją kraju na arenie międzynarodowej. W czerwcu 1945 roku na konferencji w San Francisco została podpisana Karta Narodów Zjednoczonych – jeśli Szwajcaria chciała być kiedyś częścią ONZ, musiała przyznać kobietom prawa wyborcze. Wniosek przepadł w parlamentarnej szufladzie na dziewięć lat, a następnie został odrzucony. Ale Peter i Paul ani myśleli odpuszczać.
Kiedy von Roten wszedł do wielkiej polityki i w 1948 roku został posłem federalnym w Bernie, domagał się, aby rząd przedstawił raport na temat możliwości „włączenia kobiet do systemu demokratycznego”. Odpowiedź długo nie nadchodziła – departament sprawiedliwości zmagał się z „ważniejszymi kwestiami”. Ostatecznie w swoim stanowisku przedstawiciele rządu i obu izb parlamentu pytali: „Czy nie byłoby dziwne i sprzeczne z naturą naszego kraju, żeby wykonywać pierwszy krok na poziomie federalnym, choć w gminach i kantonach, w sprawach, do których kobiety szczególnie dobrze się nadają, czynne i bierne prawa wyborcze istnieją tylko częściowo lub nie istnieją wcale?”.
Rząd i parlament rekomendowali, aby pozostawić swobodę decyzji samorządom. Politycy w Bernie postawili sprawę jasno: do wprowadzenia praw wyborczych kobiet niezbędna była rewizja konstytucji federalnej. Peter i Paul wiedzieli, że ta zmiana jest w najbliższej przyszłości nierealna, bo wymagałaby większości w parlamencie, a potem przyklepania głosami mężczyzn w całym kraju. Postanowili więc zmienić taktykę i zamiast na polityce skupić się na gramatyce.
Obowiązująca wówczas konstytucja federalna mówiła o tym, że uprawniony do głosowania jest jeder Schweizer, każdy Szwajcar, który ukończył dwudziesty rok życia. Peter w porozumieniu z innymi prawnikami uznał, że rodzaj męski można w tym wypadku potraktować jako konstrukcję neutralną, językowe uogólnienie, które obejmuje swoim znaczeniem zarówno Szwajcarów, jak i Szwajcarki. A zatem przyznanie prawa do głosowania kobietom to kwestia interpretacji konstytucji, a niekoniecznie jej zmiany – twierdził.
Okazja, żeby przetestować ten pogląd, pojawiła się w 1957 roku. Zimnowojenna atmosfera stałego zagrożenia sprawiła, że Szwajcaria planowała uszczelnić mur swojej obrony cywilnej. W związku z tym rząd zamierzał objąć obowiązkiem służby cywilnej też kobiety – o czym w referendum mieli zadecydować mężczyźni. Pomysł rozsierdził organizacje kobiece w całym kraju, które protestowały przeciwko nakładaniu na kobiety nowych obowiązków bez uznania ich praw.
Paul, wtedy już sołtys Unterbäch, postanowił działać, a i Peter, który miał we wsi daczę, odtąd coraz częściej bywał na wyżynach. Obydwaj uważali, że kobietom należał się głos we własnej sprawie. Powołując się na autonomię gminy oraz ordynację wyborczą kantonu Wallis – stanowiącą, że pozbawieni praw obywatelskich są tylko skazani i biedacy[2] – zdecydowali o wpisaniu kobiet z Unterbäch na listę uprawnionych do głosowania. Kanton zagroził im grzywną i unieważnieniem referendum. W lokalu wyborczym w budynku szkoły Paul postawił osobną urnę dla kobiet. Obok niej położył bukiet z kwiatami.
Korespondent „The New York Times”, który specjalnie z tej okazji przyjechał do alpejskiej wioski, zanotował słowa sołtysa: „Moja żona pójdzie zagłosować. Nigdy nie dyktuję jej, co ma robić, ale zrobi to na pewno”. Paul miał rację. W sobotę 2 marca 1957 roku, wieczorem, kiedy zakończyły się już zawody narciarskie i wszyscy zrobili, co tego dnia było do zrobienia, Katharina Zenhäusern, jako pierwsza kobieta w Unterbäch, i jedna z pierwszych w historii Szwajcarii, założyła ciepły płaszcz, przebiła się przez hałdy śniegu i weszła do szkoły, po czym wypełniła kartę referendalną i wrzuciła ją do urny. „Wstydź się!” – krzyknęła za nią na ulicy jakaś kobieta, ale Katharina posłała jej całusa i życzyła miłego wieczoru.
Uprawnionych do głosowania mieszkanek Unterbäch było ponad osiemdziesiąt, kart w urnach – trzydzieści trzy. Kobiety odrzuciły obowiązek służby cywilnej, ale ich głosów nie uznano.
Dni po głosowaniu nie były łatwe dla Kathariny Zenhäusern. Mówiła, że padło w jej kierunku dużo ostrych słów, ale nie chciała ich przywoływać w wywiadach. „Tak to już jest w polityce, trzeba mieć mocne plecy i grubą skórę. To nie dla mnie, jestem na to zbyt wrażliwa” – mówiła po latach.
Jeszcze przed głosowaniem w Unterbäch szwajcarski rząd wydał oświadczenie, w którym poparł przyznanie praw wyborczych kobietom. Czy tak samo myślała większość mężczyzn w szwajcarskich miastach, miasteczkach i wsiach? To miało się okazać w zaplanowanym na pierwszego lutego 1959 roku pierwszym w historii kraju ogólnokrajowym referendum na temat przyznania prawa głosu kobietom.