1.3.1.4. Śmierć nas nie rozłączy - Aleksandra Maciejowska - ebook + audiobook + książka
NOWOŚĆ

1.3.1.4. Śmierć nas nie rozłączy ebook i audiobook

Maciejowska Aleksandra

4,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

10 osób interesuje się tą książką

Opis

W 1905 roku Gnaeus, Carter i Rachel byli przyjaciółmi. Rachel zaginęła, a chłopcy zamienili przyjaźń w nienawiść.

W 1955 roku Lucy i Kai zakochują się w sobie. Ona jest ostrożna, on boi się swojej słabości. Mimo wszystko znajdują spokój w swoim towarzystwie.

Dziewczyna wie, że jej dziadek nie może dowiedzieć się o tej relacji. Nie może też dowiedzieć się, że Lucy wcale nie jest jego wnuczką. Kai za to musi zaakceptować, że jego dziadek będzie zachęcał go do rozkochania w sobie młodej wnuczki Gnaeusa. Chłopak zrobi wszystko, by móc z nią być, nawet jeśli będzie musiał zataić prawdę przed nią, a także przed swoim bratem.

Gdy w zamku, w którym mieszkają obie rodziny, dochodzi do morderstwa, związek dwojga nastolatków nie jest już największą tragedią tego domu.

Czemu morderca zabija służące? Czemu każda przyjechała do zamku z porcelanową lalką? Co wspólnego ma z tym wszystkim zaginiona Rachel? I czym, na miłość boską, jest „jeden, trzy, jeden, cztery”?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 886

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 22 godz. 29 min

Lektor: Maria Wrzesień
Oceny
4,0 (51 ocen)
23
14
8
3
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Tusz_na_papierze

Nie polecam

Coś mnie do niej ciągnęło. tak bardzo, że miło 3krotnego dnf wracałam. czy warto ? Nie. to jak scenariusz na telenowelę turecka. masa ważnych tematów, ciekawych wątków ale w zbyt dużej ilości straciła cały sens.
10
wirnik

Całkiem niezła

Mam wrażenie, że autorka trochę się pogubiła pod koniec i próbowała jakoś pozszywać zwrot akcji, ale coś nie wyszlo:(
00
burgundowezycie

Dobrze spędzony czas

"1.3.1.4. Śmierć nas nie rozłączy" Aleksandry Maciejowskiej to misternie skonstruowana opowieść, łącząca w sobie elementy powieści obyczajowej, romansu i kryminału z wątkiem tajemniczego morderstwa w tle. Główne wydarzenia w powieści toczą się wokół dwóch rodzin zamieszkujących zamek, Sheftwicków i Beckettów, które od lat pozostają w konflikcie, co w dużej mierze wpływa na życie ich potomków. Mimo zakazów, jakie nakładają na siebie nawzajem starsi członkowie rodów, dwoje młodych ludzi, Lucy i Kai, zbliża się do siebie, tworząc zakazaną miłość niczym z „Romeo i Julii”, którą oczywiście zmuszeni są utrzymywać w sekrecie. Akcja rozgrywa się na dwóch płaszczyznach czasowych - w 1905 i 1955 roku. W pierwszym okresie poznajemy losy trójki przyjaciół: Gnaeusa, Cartera i Rachel, których relacje zmieniają się dramatycznie, kiedy Rachel nagle znika, a z biegiem czasu, przyjaźń Gnaeusa i Cartera przeradza się w głęboką nienawiść. Pół wieku później, druga linia czasowa, w zamku Sheftwicków, L...
00
PiotrDarol87

Dobrze spędzony czas

Cudowna, ciepła, bardzo dobrze zbudowane postacie oraz świetnie spędzony czas
00

Popularność




Copyright © Aleksandra Maciejowska, 2024

Wydanie I

Warszawa MMXXIV

 

W tekście przywołano cytaty z Pisma Świętego na podstawie Biblii Tysiąclecia, Pallottinum, Poznań 2007

 

Redakcja: Joanna Wiśniewska

Korekta: Adrianna Hess, Magdalena Jabłonowska

 

Projekt okładki i stron tytułowych: Mariusz Banachowicz

Zdjęcia wykorzystane na okładce: © archiwum Mariusza Banachowicza

 

Skład i łamanie: Dariusz Ziach

Konwersja do EPUB/MOBI: InkPad.pl

 

Wydawnictwo Mięta Sp. z o.o.

03-475 Warszawa, ul. Borowskiego 2 lok. 210

[email protected]

www.wydawnictwomieta.pl

 

ISBN 978-83-68005-55-4

Tym, którzy są światłem wciemności

 

OSTRZEŻENIE DOTYCZĄCE TREŚCI

 

Kochane Osoby Czytające,

zapewne sięgając po tę książkę, jesteście świadome większości tematów, które mogą się tu pojawić (na przykład morderstwa– trudno, żeby ich tutaj nie było…). Chcę jednak zaznaczyć te wątki, których obecność może być mniej oczywista. Wpowieści pojawiają się takie tematy jak przemoc, samobójstwo inarkotyki. Jest to książka zgatunku young adult ipisałam ją zposzanowaniem dla kategorii wiekowej 14+, jeśli jednak wktórymś momencie lektury poczujecie silny dyskomfort, odstawcie ją na półkę iporozmawiajcie zkimś zaufanym.

Wasz stan psychiczny jest ważniejszy niż jakakolwiek książka.

Przyjemnej lektury!

Aleksandra Maciejowska

Rozdział 1Lucy

Moja ciotka wierzyła w każdy przesąd. Drżała na widok czarnego kota, nie obcinała paznokci po zmierzchu, a gdy jako niemowlę zostałam oddana pod jej opiekę, pamiętała, żeby w dniu chrztu natrzeć mnie skórą sera. Nie wiem, czy to możliwe, ale czasem nadal czuję ten smród. Nie mogłam wytrzymać jej ciągłych obsesji chyba właśnie dlatego, że zbyt często sama musiałam zachowywać się w podobny sposób, aby być bezpieczną. Przesądy miały pomóc mnie, mojej ciotce i mojemu wujowi, nie spełniły jednak swojej funkcji.

W trakcie podróży pociągiem do hrabstwa Kent przypomniało mi się o jeszcze jednej obsesji ciotki, która już nigdy nie wytłumaczy mi swojego rozumowania. Siedziałam w starym trzeszczącym wagonie i namiętnie myślałam o jej paranoi, by nie wysiadać z pociągu na innej stacji niż docelowa. Ciotka uważała, że pociąg to metafora życia. „Rodzisz się i umierasz, nie ma przerw w trakcie”, mówiła. Musiałam jej obiecać, że nigdy nie opuszczę pociągu zbyt wcześnie, nawet gdybym chciała odetchnąć świeżym powietrzem. Ani razu nie wspomniała o tym, czemu to takie ważne. Powtarzała tylko: „Jeśli wyjdziesz, będzie źle. I kropka”.

Gdy mijaliśmy Londyn, byłam coraz słabsza. Mój oddech stawał się płytszy, musiałam go kontrolować, aby nie stracić przytomności. Nigdy nie podróżowałam tak daleko, a teraz miałam zamieszkać z obcymi ludźmi, i to w całkowicie innej części kraju.

– Wszystko dobrze, panienko Lucy?

Głos mojej pokojówki był kojący, ale nie aż tak, bym mogła cieszyć się podróżą.

– Tak, Emmo.

Uśmiechnęła się do mnie uprzejmie. Wróciłam do swoich myśli – przypominałam sobie słowa ciotki oraz opowieści wuja, a także nasz dom w Church Stowe. Nie był wcale duży, co – sądząc po naszej korespondencji – zaskoczyło resztę rodziny ze strony wuja, do której właśnie zmierzałyśmy. Było to oczywiste, ponieważ sami mieszkali w… no cóż, w czymś większym niż nasz domek.

Żebyście zrozumieli różnicę i czekającą mnie zmianę stylu życia, muszę wspomnieć o mezaliansie, którego dopuścił się wuj Titus. Ciotka Isme była pokojówką w zamku Sheftwicków. Gdy Titus Sheftwick, syn lorda, zakochał się w tej o rok starszej od siebie kobiecie, nie było już odwrotu. Rodzina nie pochwaliłaby tego związku, dlatego uciekł z ukochaną. Nie mieli szczęścia przy zakładaniu rodziny, ponieważ kilka lat po ślubie Isme nadal nie mogła zajść w ciążę. Mieszkali skromnie w Church Stowe. Ciotka pracowała jako pokojówka, wujek zatrudnił się w mleczarni. Gdy oboje byli już po trzydziestce, wciąż nie mieli dziecka.

W 1939 roku otrzymali jednak list. Młodsza o osiem lat siostra Isme – Roberta – zmarła przy porodzie. Kilkumiesięczne niemowlę, dotąd pozostające w sierocińcu, nie miało też ojca. W taki oto sposób Isme i Titus stali się przybranymi rodzicami dla nowo narodzonej Lucy, czyli mnie. Wuj Titus nieraz się śmiał: „W rok wybuchu wojny myśleliśmy, że gorzej być nie może… A później przyjechałaś i płakałaś tak gorzko każdej nocy. Gdyby ten cały Hitler miał z tobą do czynienia, skapitulowałby już w czwartym dniu”. Ciotka zawsze go uciszała, jakby wymówienie nazwiska Hitlera mogło go przywrócić do życia. Ja za to przysuwałam się bliżej na krześle i pytałam: „Czyli przyniosłam wam wojnę?”, a Isme odpowiadała: „To po prostu twoja mama zabrała ze sobą pokój”.

Ciotka nie znała zbytnio swojej siostry. Wyprowadziła się z domu w wieku dwudziestu lat, w 1926 roku. Robertę zapamiętała więc jako małą dziewczynkę. Tyle jednak wystarczyło, by zawsze mówiła o niej z miłością i niemal matczyną czułością. Roberta miała dwadzieścia pięć lat, gdy mnie urodziła. Nigdy nie pisała do siostry, a Isme nie pisała do niej. Myślę, że to miło ze strony ciotki, że po trzynastu latach rozłąki nadal kochała Robertę. Jeszcze milej, że pokochała mnie.

Tylko że to wszystko działo się przed szaleństwem ciotki. No dobrze, może nie szaleństwem, ale – jak by to określić – sytuacją, która w niewyjaśnionych okolicznościach zmieniła jej osobowość. Nigdy się nie dowiedziałam, czemu zaczęła się bać całego świata. Pewnego dnia wróciła z podróży i zamknęła się w pokoju. Wyszła wieczorem i powiedziała o tych wszystkich zasadach pociągowych. Oczywiście już wcześniej miała swoje nawyki, na przykład cała ta sytuacja z serem i chrztem, ale to wyglądało na coś innego. Tamto było przesądem, to – wynikiem głębokiego lęku.

Zgubiłam się. Opowiadałam o mezaliansie i różnicy między moją przeszłością w domu wujostwa a przyszłością w prawdziwym zamku. Rodzina wyrzekła się wuja Titusa, jednak po śmierci jego i ciotki Isme ktoś musiał się mną zająć. Dlatego Emma wysłała do lorda Sheftwicka list z prośbą, by został moim opiekunem do czasu osiągnięcia przeze mnie pełnoletności. Prośba ta zawierała pewne kłamstwo, do którego za wszelką cenę miałam się nie przyznawać. Otóż z listu wynikało, że jestem jedną z Sheftwicków. Wprawdzie takie nosiłam nazwisko dzięki wujowi Titusowi, nie byłam jednak córką jego i Isme, o czym Emma nie wspomniała, insynuując, że należę do grona spadkobierców majątku lorda. Wiedziałam, że Emmie nie chodzi o korzyści finansowe, lecz o to, by rodzina poczuła się zobowiązana, żeby mi pomóc. Mimo to kłamstwo nadal ciążyło mi na sercu i nie wiedziałam, czy będę w stanie ukrywać prawdę przez kilka następnych lat.

Dotarliśmy do kolejnej stacji. Byłam zdenerwowana, zrobiło mi się niedobrze, ale nie pozwoliłam sobie wyjść z wagonu. Inni pasażerowie to robili – wiedzieli, że postój potrwa około siedmiu minut, czuli się więc bezpiecznie. Też chciałabym się tak czuć.

Wstałam, by rozprostować nogi.

– Wychodzimy? – Emma złapała w ręce wszystkie bagaże.

– Nie, nie. – Zatrzymałam ją ruchem dłoni. – Siedź tu, Emmo. Idę się przejść po pociągu.

– Tylko proszę nie wychodzić – pouczyła mnie.

Chociaż wiedziałam, że boi się mojej teoretycznej ucieczki, poczułam, jakby za jej ostrzeżeniem kryło się coś więcej. Czy mogła kiedyś usłyszeć moją ciotkę i jej niecodzienne zasady? A może wiedziała, jak Isme w ogóle wpadała na takie pomysły?

Odeszłam powoli, splatając ręce za plecami. Miałam ochotę gwizdać i udawać, że niczym się nie przejmuję, lecz przypomniałam sobie o kolejnej regule ciotki: „Nigdy nie gwiżdż w pomieszczeniu”. Nie wiedziałam, czy wagony zaliczają się do pomieszczeń, ale nie chciałam ryzykować. Przeszłam do kolejnego. Śmierdziało w nim tytoniem tak mocno, że musiałam zatkać nos. Oczy zaczęły mnie piec, dlatego przyspieszyłam kroku.

W następnym wagonie coś zaświeciło w moją stronę tak, jakby przekazywało mi zaszyfrowaną wiadomość. Uwielbiałam takie zagadki. Wuj Titus często opowiadał mi jakąś teoretyczną historię i pytał o jej rozwiązanie. Jednej nie zrozumiałam, a mianowicie: „Pewna kobieta zakochała się w mężczyźnie. Przyszedł drugi i ją w sobie rozkochał. Kochała obu i każdemu obiecała, że za niego wyjdzie. Później ślad po niej zaginął, a po wielu latach jej ojciec się dowiedział, że wzięła ślub z mężczyzną biedniejszym od poprzednich dwóch kochanków, choć nadal zamożnym. Co stało się z kobietą?”. Nie wiedziałam, jak rozwiązać tę zagadkę. Przecież nie znałam szczegółów. Mogło stać się z nią wszystko. Mogła uciec od dwóch mężczyzn, bo tak naprawdę żadnego z nich nie kochała. Mogła zostać porwana, umknąć porywaczowi i zakochać się w trzecim mężczyźnie. A może to ten trzeci był porywaczem i skłamał, gdy przedstawił się jako jej mąż. A może był to jej przyjaciel, zakochany w niej po uszy, który postanowił wmawiać innym, że i ona go pokochała. Może ją zabił. A może to ci dwaj ją zabili, gdy dowiedzieli się o tym, że wybrała trzeciego. Było zbyt dużo niewiadomych, by zgadnąć, co się z nią stało. Wujek Titus chciał wymyślać teoretyczne historie, ale mówiąc szczerze, rzadko mu to wychodziło.

Weszłam do kolejnego wagonu. Po jednej stronie kilkoro dzieci się przekrzykiwało, po drugiej – pewien mężczyzna próbował zasnąć. Przypomniałam sobie o błysku, który mnie tu zaprowadził. Przyglądałam się wszystkiemu dookoła, jednak na marne. Gdy traciłam nadzieję, zauważyłam, że zasypiający pasażer ma na sobie płaszcz z klamrą, od której odbija się światło. Rozczarowana wróciłam do Emmy. Może tak już miało wyglądać moje życie – nowa rodzina, bogactwo, spokój i żadnych tajemnic.

Rozdział 2Lucy

Obawiałam się, jak przyjmą mnie moi „krewni”. Nawet jeśli nie wiedzieli, że jestem tylko adoptowaną sierotą, bycie dzieckiem służącej i wydziedziczonego syna też nie zwiastowało dobrego początku znajomości.

Na stacji końcowej wysiadłyśmy z pociągu. Emma szła za mną wraz z naszymi bagażami, a raczej z trzema moimi walizkami, które ledwo utrzymywała w rękach, i swoją jedną walizeczką. Miała wrócić niedługo do Church Stowe i zająć się sprzedażą domu, dlatego tym razem nie musiała brać wszystkich rzeczy ze sobą.

Poprawiłam swoje pończochy. Właściwie nie były moje. Pochodziły jeszcze z czasów zaraz po pierwszej wojnie światowej, gdy ciotka Isme była mniej więcej w moim wieku. Nie wiedziałam, dlaczego trzymała je przez te wszystkie lata. Biorąc jednak pod uwagę jej różne zachowania, zatrzymanie starych pończoch nie było wcale niczym dziwnym lub niezwykłym. Dzięki temu mogłam przynajmniej pojechać do nowej rodziny jako młoda dama nosząca pończochy, a nie jako szesnastoletnia sierota. Na moją prezencję miała wpływ również sukienka – żółta w białe paski. Nic specjalnego, ją też znalazłam w garderobie ciotki. Moje ubrania po prostu były już na mnie za małe, a na nowe zabrakło mi pieniędzy. Nie to, że byłam biedna, ale po śmierci wuja musiałyśmy z ciotką oszczędzać, z kolei po jej śmierci większość funduszy wykorzystałam na jej pogrzeb. Gdyby nie intryga Emmy, zapewne musiałabym sprzedać dom i zamieszkać w pensjonacie. Kto wie, czy kiedykolwiek zobaczyłabym jeszcze służącą na oczy i czy znalazłabym pracę w tak młodym wieku, nie mając żadnych kontaktów. Szkołę udało mi się skończyć z dobrymi wynikami, ale wuj Titus mówił, że bez kontaktów nie ma życia. No tak, mogłabym jeszcze znaleźć coś w naszej wsi. Mieszkańcy Church Stowe byli życzliwymi ludźmi – tylko że widząc, jak ich twarze przybierają smutny wyraz, gdy przechodzę obok, nigdy nie przebolałabym śmierci ostatnich członków mojej rodziny. Church Stowe mieściło zbyt wiele bólu żałoby. Chciałam, by to wszystko tam zostało.

– Dobry wieczór, panienki. – Nawet nie zauważyłam, kiedy podjechał samochód. – Jak rozumiem, ty musisz być Lucy Sheftwick, zgadza się? – Kierowca wskazał na mnie. Wuj uznałby ten gest za niekulturalny, a ciotka Isme by się przeżegnała, ponieważ uważała, że wskazywanie palcem oznacza nieszczęście.

– Tak, to ja. A to moja pokojówka.

Emma przywitała się z mężczyzną.

– Jest pan szoferem? – Moje pytanie nie miało być obelgą, lecz z miny nieznajomego wywnioskowałam, że to porównanie mu się nie spodobało. – Przepraszam, pytam, bo nie wygląda pan na szofera.

Uśmiechnął się, a następnie wysiadł z samochodu. Złapał bagaże i schował je do bagażnika.

– Markus. Markus Sheftwick. Jestem bratem Titusa. – Spochmurniał. – A w zasadzie byłem. – Zwrócił się w moją stronę. – Możesz nazywać mnie wujkiem, jeśli ci to odpowiada. Szoferem nie jestem, chociaż wydaje się to lepszą pracą niż ciągłe siedzenie za biurkiem.

Gdy skończył układać bagaże, otworzył drzwiczki najpierw mnie, a później Emmie. Siedziałam z przodu jak dorosła.

– Postanowiłem przyjechać, żeby powitać cię w rodzinie. Dawno nie widziałem się z Titusem. Straszna szkoda. Ale teraz mamy ciebie. Dobrze dla Arii. – Zerknął w moją stronę akurat wtedy, gdy uniosłam brwi. – No tak, pewnie Titus ci o niej nie mówił, co? Aria to moja córka. Jest w twoim wieku, chociaż jeszcze nie obchodziła szesnastych urodzin. Dziecko zimy, tak ją nazywaliśmy, gdy się rodziła, bo na zewnątrz była śnieżyca. Środek grudnia, tak sobie wybrała. Mała Ariadne. – Uśmiechnął się sam do siebie. – Niesamowite, że jesteście w tym samym wieku, wiesz? Czy to możliwe, że Aria urośnie w te pół roku tak jak ty? Mówię ci, jest o głowę mniejsza. I takie chucherko – dodał, wystawiając najmniejszy palec dla porównania. – Nie to, że ty nie jesteś chucherkiem, coś cię ten mój Titus słabo karmił, co? No, ale damy sobie z tym radę. Masz apetyt?

– Zazwyczaj tak – odparłam.

– No właśnie. Aria to raz zje, a raz nie. Tak to już z nią jest. Od maleńkości taka sama. Chociaż nawet teraz jest mała, więc maleńkość nadal trwa, prawda? To co, długo rosłaś?

– Całe szesnaście lat – odpowiedziałam, a Markus zaśmiał się głośno.

– Taka zabawna jak Titus. Po ojcu to masz, na pewno. Na pewno po ojcu, a on miał to po babce, bo Stary to dopiero maruda. Ale to zobaczysz. Czyli Aria raczej nie urośnie w te sześć miesięcy aż tak, żeby być twojego wzrostu, co?

– Obawiam się, że nie.

– No tak, tak myślałem. Gdyby tylko był jakiś nawóz dla ludzi, co? – parsknął. – Nie no, przy damach nie wypada mówić o nawozach. – Odwrócił się w stronę Emmy. – A pani? Co tam? Pokojówka od zawsze?

– Tak – odezwała się Emma.

– No i dobrze, żeby żyć, trzeba pracować. Pokojówki mamy dobre, pozna panienka i będzie panienka zadowolona. Pasje jakieś panienka ma? Służące lubią robić na drutach, udzielać się na kiermaszach. Mają też klub książki i chodzą w każdy wtorek do teatru.

– Do teatru? – Nie dziwiło mnie pytanie Emmy. Pokojówki raczej nie wydawały pieniędzy na takie przyjemności.

– Finansujemy, coby służba się czuła jak najlepiej. Naprawdę polecam spektakle. Nic wyjątkowego, bo to aktorzy amatorzy, ale można się odprężyć. Każdemu czasami potrzeba odpoczynku, prawda?

– Prawda – potwierdziłyśmy obie.

– A tak poza tym to wszystkiego najlepszego, panno Lucy. Kiedy to było? Jakoś kilka dni temu, zgadza się?

– Tak. Pierwszego czerwca. Dziękuję.

– Dla młodej damy szesnaste urodziny to nie lada święto, prawda? Trzeba będzie upiec chyba jakiś tort, zaprosić znajomych i…

– To nie będzie konieczne – przerwałam mu. Wcale nie chciałam na nowo przeżywać tamtego dnia. Było to dzień po pogrzebie ciotki. Nie miałam ochoty na świętowanie. To się nie zmieniło, szczególnie że nikogo nie znałam w nowym miejscu.

Markus zamilkł na jakieś dwie minuty.

– Za chwilę będziemy – odezwał się, gdy wjeżdżaliśmy w wąską alejkę. Grunt pod autem nie był zbyt równy, ciągle trzęsło nami i całym wozem. – Główna droga jest zamknięta, musimy to wytrzymać.

Pokiwałam głową.

Minengham, czyli wieś, w której miałam zamieszkać, leżała niedaleko wioski Chislet. W okolicy znajdowało się kilka jezior, ale nie to najbardziej mnie intrygowało. Nigdy nie byłam nad morzem, a według Emmy wystarczyło około dwóch godzin spaceru z zamku, by znaleźć się na plaży.

– Jesteśmy. – Markus zatrzymał samochód i pomógł mi wysiąść.

Ujrzałam zamek. Idąc w stronę drzwi, podziwiałam ogród, który – jak to bywa w czerwcu – mienił się wszystkimi kolorami. Idealnie przystrzyżone żywopłoty dodawały zielonego akcentu.

– Dobry wieczór, panienko – witała się ze mną służba, kłaniając się w moją stronę.

Próbowałam odkłaniać się każdemu z osobna.

Zdziwiło mnie, jak bardzo na zachód ustawione są drzwi wejściowe. Myślałam, że do zamków wchodzi się przez sam środek, najwidoczniej jednak się myliłam.

W holu ściągnęłam cienki sweterek, który towarzyszył mi całą drogę. Po chwili poczułam chłód i włożyłam nakrycie z powrotem. Spojrzałam na podłogę. Błyszczące kafelki może i były piękne, ale już od samego patrzenia na nie okropnie marzłam.

– To ty musisz być Lucy.

Wypowiedź odbiła się echem, jakbyśmy znajdowali się nie w zamku, lecz w jaskini. Usłyszałam stukanie obcasów. Naprzeciw mnie stanęła piękna blondynka w błękitnej sukience. Jej usta nie zdradzały emocji, z oczu również nie mogłam wyczytać, czy cieszy się z mojego przyjazdu. Zaraz za nią pojawiła się dziewczyna w moim wieku. Mała kopia kobiety przede mną.

– Nazywam się Augustine Sheftwick – przedstawiła się kobieta i położyła dłoń na ramieniu Markusa. – A to nasza córeczka Ariadne.

– Jak podróż? – zapytała dziewczyna, zanim zdążyłam się przedstawić. – Podobno musiałaś jechać aż z Church Stowe. Nigdy tam nie byłam, ale musi być tam ładnie. Prawda, że jest ładnie? Brzmi nieciekawie, chociaż jaka nazwa w Anglii brzmi dobrze? – Zachichotała, na jej policzkach wykwitły rumieńce. – Wiesz, nie wyglądasz jak Sheftwick – dodała, a ja poczułam ucisk w żołądku. – Chyba nikt w naszej rodzinie nie ma czarnych włosów.

– Moja mama miała. – Kolejne kłamstwo. Roberta miała brązowe włosy, takie same jak ciotka Isme. Wuj Titus był blondynem jak najwidoczniej reszta jego rodziny. Czarne włosy zapewne odziedziczyłam po ojcu, ale musiałam trzymać się innej wersji. – Miała najczarniejsze włosy w Church Stowe.

– Na pewno była z nich dumna – odezwała się Augustine, jakby wcale mnie nie słuchała. – Ario, pokazałabyś Lucy jej pokój?

Zdziwiłam się, że nie poprosiła o to nikogo z pracującej tu służby. Kobieta dodała po chwili, jakby czytała mi w myślach:

– Staramy się nie obarczać naszych pracowników dodatkowymi obowiązkami. Co możemy zrobić sami, robimy sami. Każde z nas ma pokojówkę lub pokojowego, oprócz tego są sprzątaczki i sprzątacze oraz kucharki i kucharze.

Wymieniała dalej, a ja się zastanawiałam, co znaczyły jej słowa: „Co możemy zrobić sami, robimy sami”.Musieli bardzo mało rzeczy robić sami, skoro mieli aż tak wielu ludzi do pomocy.

– Chodź, Lucy.

Poczułam nagłe szarpnięcie. Aria już ciągnęła mnie po schodach na piętro. Nie zdążyłam nawet ich obejrzeć, a byłyśmy na górze. Szłyśmy długim korytarzem w stronę centrum zamku. Gdy się zatrzymałyśmy, dziewczyna odwróciła się do mnie z szerokim uśmiechem.

– Na pewno ci się spodoba. – Skoczyła podekscytowana, a kosmyki jej włosów w kształcie sprężynek podskoczyły wraz z nią. Otworzyła drzwi.

Weszłam do sypialni prawie tak wielkiej jak dom wuja Titusa. Ściany pomalowane były na jasnopomarańczowy kolor. Spojrzałam na sufit.

– Fresk jest podobno inspirowany sztuką pompejańską. To znaczy jakimś konkretnym dziełem – wytłumaczyła Ariadne, patrząc w górę. – Pradziadek bardzo lubił takie dekoracje. Ja też mam podobny. Tobie trafił się jeden z lepszych.

Przyglądałam się postaciom z fresku. Każda z nich spoglądała w inną stronę, jakby była we własnym świecie. Nie był to kojący widok – czułam się przytłaczająco samotna.

– Tu masz łóżko – kontynuowała dziewczyna, wskazując na łoże z jasną pościelą i baldachimem. – Rodzice zapewne wezmą cię do krawcowej. – Zerknęła na mnie.

Wychwyciłam w jej spojrzeniu nutkę litości. „Biedna kuzyneczka”,myślała pewnie, „nawet pończochy ma stare i rozciągnięte”.

– Nie chcę sprawiać kłopotu – udało mi się powiedzieć. – Już i tak mi pomogliście.

– Jesteśmy rodziną – upierała się. – Poza tym rodzice nie pozwolą ci wyglądać źle przed Beckettami. Wiesz, co tamci by sobie pomyśleli. Oni to dopiero są…

Zastanawiałam się, czy powinnam wiedzieć, kim są Beckettowie. Gdy uświadomiłam sobie, że nikt mi o nich nic nie mówił, zapytałam:

– Kto to taki?

– Jak to? Nie wiesz?

Zaprzeczyłam, a Arii zaświeciły się oczy. Była zachwycona, że może zacząć kolejny wątek.

– Beckettowie to nasi sąsiedzi. To znaczy tak naprawdę są naszymi współlokatorami. Widzisz, Carter Beckett jest w wieku naszego dziadka. Miał żonę, a z nią trzech synów: Daniela, Davida i Damiana. Później żona umarła, a Carter wziął ślub z siostrą dziadka, czyli Heleną. I ma z nią córkę Elisabeth. Kiedy pradziadek umierał, zostawił pół domu swojemu synowi Gnaeusowi i pół domu swojej córce Helenie. Gnaeus, nasz dziadek, nadal żyje, ale gdy przestanie, odda naszą połowę mojemu tacie. Helena już umarła, zapisała swoją połowę mężowi. Dziadek mówi, że to niemądre i byłoby lepiej, gdyby ją zostawiła córce, bo teraz Carter może wziąć sobie kolejną żonę i będą tu mieszkać całkowicie obce osoby. Może też być tak, że Carter odda swoją połowę któremuś z synów, przez co Elisabeth zostanie bez domu, który jej się należy. Ale Helena bardzo kochała Cartera, oddała mu więc wszystko, a jemu się to bardzo podoba. Tylko my się mu nie podobamy i się zastanawia, jak nas stąd wykurzyć. Dziadka zastanawia to samo i myślę, że to ma więcej sensu, bo jeśli któryś z nich zasługuje na cały dom, to właśnie on. Ten Carter tu nie pasuje, podobno nawet nie był tak zamożny jak my.

– To bardzo dużo informacji. – Tylko tyle zdołałam z siebie wydusić.

– Wiem, ale to absolutne podstawy. Już i tak nie mówię ci o całej sytuacji w części zamku Beckettów. Nie zniosłabyś tego w pierwszy dzień. No dobrze… – Ariadne wycofała się w stronę wyjścia. – Pozwolę ci odpocząć. Tu za drzwiami jest łazienka. Przyjdę o dziewiątej, by zaprowadzić cię do jadalni. Powiem twojej służącej, gdzie jesteś. – Chwyciła klamkę i zamknęła za sobą drzwi.

Najpierw rzuciłam się na łóżko. Było miękkie, chociaż twardsze, niż przypuszczałam. Gdy tylko wtuliłam się w pościel, moje powieki się zamknęły, a ja poczułam przypływający błogi sen. Czym prędzej otworzyłam oczy i poklepałam się po policzkach. Jeszcze nie mogłam zasnąć. Dobrze było jednak wiedzieć, że mimo emocji jestem w stanie spać w obcym miejscu już pierwszej nocy.

Wstałam i poszłam do łazienki. Była lśniąca i czystsza niż naczynia niejednego ze zwykłych mieszkańców tej i wszystkich innych wsi. Nalałam wody do wanny, by szybko pozbyć się wszystkich brudów przywiezionych z podróży pociągiem.

Emma przyszła do mojego pokoju, gdy byłam już ubrana i gotowa do kolacji.

– Pani Augustine kazała to panience przekazać.

Moja pokojówka trzymała w dłoniach czerwoną suknię z odkrytym dekoltem i długimi rękawami. Dotknęłam materiału. Nie była to lekka tkanina. Zdawała się ciężka, a nawet nieco twarda, była jednak miła w dotyku. Suknia miała też czarny skórzany pasek. Nie wiedziałam, czy kreacja jest w moim stylu, ale bardzo chciałam ją włożyć. Gdy Emma wyciągnęła jeszcze jeden prezent, czyli nowe pończochy, czułam się, jakbym trafiła do nieba.

– Pani Augustine powiedziała, że będzie panience pasować. Zgadzam się z nią – skomentowała Emma, gdy włożyłam suknię.

Również musiałam się zgodzić z moją przybraną ciotką. Wyglądałam zjawiskowo. Jakbym sama była arystokratką i żyła tak od zawsze.

Gdy przyszła po mnie Aria, udałyśmy się do jadalni. Podziwiałam wnętrza pomieszczeń, przez które przechodziłyśmy. Ściany wyglądały na kamienne, prawie każdy sufit był pokryty różnymi – wydawałoby się renesansowymi – malunkami. Pokoje zostały urządzone w dziwnie ponurym stylu, który zupełnie nie pasował do mieszkańców tego domu. Tak przynajmniej myślałam, dopóki nie poznałam Starego.

Stary Gnaeus Sheftwick, czyli mój przybrany dziadek, miał ponad siedemdziesiąt lat, lecz nie wyglądał na swój wiek. Podczas kolacji był elegancko ubrany. Chociaż nie łudziłam się, że włożył garnitur ze względu na mnie, miło było tak sobie to tłumaczyć.

– Proszę wybaczyć, miałem mnóstwo spotkań i nie mogłem cię powitać.

Jego głos był niski, chropowaty. Rezonował w całej sali. Zwróciłam na to aż taką uwagę, ponieważ nikt inny nic nie mówił. Augustine i Ariadne jadły, patrząc w talerze, bez żadnego słowa, co szczególnie w przypadku Arii było nieprawdopodobne. Markus przyglądał się raz swojemu ojcu, raz mnie, jakby się zastanawiał, czy zaraz nie będzie musiał ratować całej sytuacji.

– Przysłał pan osoby, które dobrze się mną zaopiekowały, za co bardzo dziękuję – odpowiedziałam, gdy przełknęłam już kawałek pieczeni. – Od razu poczułam się jak w domu.

– To raczej nieprawdopodobne, biorąc pod uwagę to, gdzie wcześniej mieszkałaś. – Odchrząknął.

Zerknął w stronę służącego i wskazał na swój kieliszek. Służący podszedł i nalał mu czerwonego wina.

– Titus nigdy nas ze sobą nie poznał, ani razu tu nie przyjechał, a teraz mamy się zająć jego sierotą – mruknął pod nosem Gnaeus.

Poczułam, jak wszystkie moje mięśnie się napinają. Chciałam się odezwać. Powiedziałabym, że nie miał prawa wydziedziczać Titusa za miłość do ciotki Isme. Powiedziałabym, że wuj nigdy nas ze sobą nie poznał, bo jego ojcu bardziej zależało na reputacji niż na szczęściu syna. I może powiedziałabym mu jeszcze, że zgodził się przyjąć pod dach nie swoją wnuczkę, ale bękarta, który nawet nie zna własnego taty i nie jest połączony z Sheftwickami ani jedną kroplą krwi.

Nie powiedziałam nic. Odezwał się za to Markus.

– Tatku, przecież wiesz, jak jest, prawda? Nie ma co się zastanawiać, co by było gdyby, a Lucy nie jest niczemu winna. Jesteś jej dziadkiem, co nie? To liczy się najbardziej, nieprawdaż, Ariadne? – Spojrzał na swoją córkę.

Ta uśmiechnęła się promieniście i przytaknęła. Gnaeus zerknął na nią, następnie na mnie.

– Witam cię w zamku Sheftwicków – przemówił takim samym tonem, chociaż twarz miał już mniej groźną. – Markus ma rację, czego nie mówię zbyt często. Zamek Sheftwicków to zamek wszystkich, którzy należą do rodu Sheftwicków. No i Beckettów przez moją bezmyślną siostrę, niech spoczywa w pokoju.

– Naprawdę dziękuję, że postanowił się pan mną zająć – mówiłam szczerze.

Wiedziałam, że pobyt tutaj da mi wiele możliwości. Jeśli dobrze bym to rozegrała, mogłabym liczyć na to, że zostanę sekretarką u któregoś z przyjaciół Gnaeusa lub że ten wyśle mnie na studia. Nie wiedziałam, czy uznaje on kobiety za zdolne do nauki. Wyglądał raczej na osobę o konserwatywnym światopoglądzie, nie chciałam jednak dawać za wygraną. Marzył mi się Uniwersytet w Cambridge. Z Church Stowe było do niego bliżej, ale Sheftwickowie mieli większe wpływy. Wybrałabym Kolegium Girton, i nie dlatego, że brzmi ładniej niż Newnham. Czułam, że jeśli dostanę się do Kolegium Girton, moje życie nabierze rozpędu, a ja będę wiedzieć, że jestem na dobrej drodze. Po tylu złych doświadczeniach musiałam w końcu stanąć na nogi.

Na moje podziękowania Gnaeus zareagował skinieniem głowy.

Po kolacji udałam się do sypialni na spoczynek. Aria obiecała, że nazajutrz oprowadzi mnie po całym zamku, a w zasadzie po jego lewej połowie. Do drugiej nie miałyśmy wstępu. Podobno Beckettowie bardzo skupiali się na tym, by nawet w ogrodzie nie dochodziło do przypadkowych spotkań rodzin. Było to co najmniej dziwne.

Wkrótce miałam się przekonać, że dziwy to jedyna stała w zamku Sheftwicków.

Rozdział 3Kai

Dąb. Jeden, samotny dąb w ogrodzie pełnym kwiatów. Jakie to symboliczne. Może jest w tym coś pięknego? Jesteś samotnym dębem, nie tak pięknym i zachwycającym jak jakikolwiek kwiat, ale przynajmniej stoisz dumnie, gdy wszystko inne wymiera. Tylko że stoisz samotnie.

Usłyszałem kroki za sobą. Szybko schowałem się za drzewem.

– Widzę cię.

„To tylko Milo”, pomyślałem i wyłoniłem się zza dębu.

– Co tu robisz tyle czasu, co?

– Rozmyślam.

– Ty i dąb. – Schował dłonie do kieszeni spodni i podszedł bliżej. – Najpiękniejsza historia miłosna. – Drwił, jak tylko młodszy brat może drwić ze starszego.

Miałem ochotę mu wspomnieć, że gdy tylko przejmę zamek, już nigdy nie zobaczy tego drzewa ani żadnego innego zakamarka tej posiadłości, ale to nie byłaby prawda. Jeśli miałbym przejąć majątek dziadka, nie chciałbym mieszkać w nim bez Milo.

Oparłem rękę na jego ramieniu, a drugą rozczochrałem mu te jego jasne włosy.

– Rudzielec – odpowiedziałem, jakby była to obelga.

– Dobra, dobra. Przestań. – Odsunął się, próbując ułożyć fryzurę na nowo. – Naprawdę, co tu robisz?

– Przyglądam się drzewu. Nie uważasz, że to symboliczne? Nie ma tu żadnych innych drzew. Tylko to jedno.

– Poeta się znalazł – prychnął Milo, zaczął jednak przypatrywać się dębowi jak ja. – Jedno jedyne drzewo – mruknął, jakby zrozumiał, o co mi chodziło. – Wyższe od wszystkich. Lepsze, solidniejsze. Wszyscy na nie patrzą i je podziwiają.

Milo już taki był: zawsze wesoły i pełen nadziei. Nie myślał o samotności ani o żadnym smutku. Lubiłem go takiego.

– Kiedy wyjeżdżasz? – spytał, gdy od dłuższego czasu nic nie mówiłem.

– Wieczorem. Mam pociąg o ósmej czternaście.

– Kto cię odwozi?

– Pewnie Richard. – Richard był naszym szoferem. Chciałem, by odwiózł mnie dziadek, ale raczej nie mogłem liczyć na taki akt dobroci z jego strony.

Milo musiał usłyszeć zawód w moim głosie.

– Pojadę z wami – zaproponował. – Trzeba wyjechać tak pewnie po siódmej, co nie? Nie wiem, czy zdążymy na kolację.

– O nie – dodałem, łapiąc się teatralnie za serce. – Przyznaj, że chcesz po prostu ją ominąć.

– Jeśli ty przyznasz, że wybrałeś wyjazd o tej godzinie z tej samej przyczyny.

Kiwnąłem głową z uśmiechem.

Piętnasty czerwca. Środa. Jak w każdą trzecią środę miesiąca powinniśmy uczestniczyć w uczcie Sheftwicków i Beckettów. Właśnie dlatego chciałem wyjechać wcześniej. Mógłbym wybrać pociąg o dziesiątej, a nawet jedenastej, ale wtedy musiałbym zostać na kolację.

Nienawidziłem tych comiesięcznych zebrań. Wszyscy wiedzieli, że nasza rodzina nie przepada za Sheftwickami, więc po co mieliśmy stwarzać pozory? Helena, czyli druga żona dziadka, już dawno nie żyła. Czy naprawdę musieliśmy nadal słuchać jej poleceń?

– Idziesz do domu? – spytał Milo. Całkowicie zapomniałem, że tu stoi.

– Za chwilę.

Odszedł. Zostałem sam przy samotnym dębie. Czy był samotny, skoro stałem obok? Ja z pewnością nie czułem mniejszego osamotnienia, wpatrując się w jego pień.

Zanim wróciłem do siebie, postanowiłem odwiedzić Andrewsa, ale nie zastałem go w jego domu. Skierowany w stronę zamku przyglądałem się służbie, która wychodziła z części mieszkalnej Sheftwicków. To niesamowite, jak łatwo pozbyć się kogoś ze swojego świata. Gnaeus i mój dziadek pewnego dnia ustalili, że ich rodziny nie będą mieć ze sobą kontaktu, a ich służący będą się porozumiewać tylko w ostatecznych przypadkach. Mieszkaliśmy zaraz obok, ale byliśmy dla siebie obcy. Z Ariadne rozmawiałem ostatnim razem kilka miesięcy temu. Powiedziałem jej „cześć”, gdy wchodziła do samochodu. Nie widywaliśmy się prawie nigdy, nie licząc comiesięcznych kolacji, ale nawet przy stole pogawędka była niemożliwa. Wystarczyło wypowiedzieć imię dziewczyny, żeby zaraz Gnaeus uraczył mnie wzrokiem bazyliszka. Kiedyś w dzieciństwie czekałem na każdą z tych uczt, a później uświadomiłem sobie, że ludzie po drugiej stronie stołu nie są kimś, z kim miałbym jakiekolwiek tematy do rozmowy. Teraz nienawidziłem tych krępujących posiedzeń. Na szczęście mogłem wyjechać.

Wieczorem Richard podwiózł mnie na stację. Milo siedział w samochodzie obok mnie.

– Odwiedzaj Andrewsa, dobrze?

Starzec uwielbiał gości, ale miał ich bardzo niewielu. Odnosiłem wrażenie, że wszyscy o nim zapomnieli.

– I zapytaj czasem Elisabeth, jak się miewa.

– Myślisz, że to możliwe? – Milo się zaśmiał, jak zwykle. – Czy Beth w ogóle potrafi jeszcze mówić?

– Nie naśmiewaj się z niej – upomniałem brata. – Przyjadą tu wujkowie i ojciec. Nie pozwól, by Beth znowu przez nich płakała.

– Dobrze wiesz, że tak tylko plotę trzy po trzy. – Machnął ręką. – W ogóle – przybliżył twarz do mojej, jakby nie chciał, by Richard nas usłyszał – wiedziałeś, że wczoraj przyjechała wnuczka Gnaeusa?

– Myślałem, że ma tylko jedną. – Nie rozumiałem, czemu Milo się tak ekscytuje. Pewnie i tak uda mu się z nią porozmawiać dopiero za trzy lata.

– Ta jest córką Titusa.

– Nie musisz się tak cieszyć, przecież nawet nie znałeś Titusa. Ja też nie. Gdyby nie jego córka, mógłbym uznać, że nigdy nie istniał.

– Ale gdybyś tak – przysunął się jeszcze bliżej – gdybyś tak ty był z Arią, a ja z tą nową, co? Zamek cały dla nas, piękne żony, bracia na zawsze razem. Moglibyśmy zasadzić więcej dębów, skoro je tak lubisz. Albo sad. Co ty na to? Sad lub jakiś ogród oliwny. Lub wszędzie winorośle. Mielibyśmy winniczkę i…

– Jeszcze jej nie widziałeś, a już planujesz całą przyszłość. A co, jeśli jest niemiła? Albo jeszcze gorzej: co, jeśli jest wiecznie napuszona i milcząca jak Augustine? Potrafiłbyś być z taką, co mówi mniej od ciebie? No i może jest o wiele młodsza lub starsza od nas.

– Ma tyle lat co ja. – Oczywiście, że już wszystko o niej wiedział. Przyjaźnił się z tyloma służącymi, że znał plotki o wszystkim i wszystkich. – Idealnie, prawda?

– Gnaeus już się postara, żeby nie było idealnie.

Stary Sheftwick uznał, że najlepiej byłoby wyrzucić nas z jego posiadłości. Mój dziadek miał za to inny pomysł.

Carter Beckett może i nie był zawsze tak bogaty jak teraz, ale nigdy nie opuszczał go spryt. Kiedyś zawołał mnie do gabinetu i podzielił się ze mną swoim pomysłem. Nie mówiłem nic Milo, lecz skoro pojawiła się nowa dziedziczka Sheftwicka, zapewne dziadek wpadł na kolejny pomysł, który mógł spodobać się mojemu bratu.

Spotkanie z dziadkiem odbyło się kilka miesięcy temu. Usiadłem naprzeciw niego, a on uśmiechnął się do mnie. Nie uśmiechał się często, wiedziałem więc, że coś jest na rzeczy.

– W październiku będziesz mieć już siedemnastkę na karku. Jak się z tym czujesz? – Zanim odpowiedziałem, kontynuował: – Wprowadzę cię w świat biznesu, synu. – Mówił tak do mnie, chociaż do swoich prawdziwych synów zwracał się tylko po imieniu. Może to dlatego, że wszyscy zrzekli się spadku. Mieli na siebie inne pomysły. – Nigdy nie będziesz chodzić głodny, spragniony i smutny. Będziesz spać na pieniądzach i kochać najpiękniejsze kobiety. I będziesz spać z nimi na pieniądzach.

– Dziadku… – przerwałem mu. – Mam dopiero szesnaście lat.

– No przecież nie mówię, synu, że to się wydarzy teraz. Do tego długa droga. Jeśli się wyrobisz, przed trzydziestką będziesz mieć już wszystko.

– Skoro będę mieć wszystko, to co później?

– Będziesz korzystał z tego wszystkiego.

– Po co?

– By mieć więcej.

– Nie mogę mieć więcej, jeśli mam wszystko.

– Dosyć! – Zawsze krzyczał, gdy się z nim droczyłem. – Wyślę cię do mojego znajomego. Pokaże ci strategie, jakie wykorzystujemy w naszych firmach. Wprowadzi cię też w tematy związane z giełdą, bo jak rozumiem, nic jeszcze o tym nie wiesz.

Przytaknąłem.

– Wyjedziesz w czerwcu, żebyś przed swoimi urodzinami już wszystko wiedział.

– Wszystko? – Uniosłem brew.

– Daj spokój, Kai. Nie mam dzisiaj siły na twoje zabawy.

Uśmiechnąłem się szerzej. Uwielbiałem wyprowadzać go z równowagi.

– Czy to wszystko?

Zerknął na mnie spode łba, jakby chciał jeszcze w tej chwili chwycić testament i WSZYSTKO przepisać Milo.

– W zasadzie to nie. Ariadne Sheftwick.

– Co z nią?

– Weźmiesz z nią ślub.

– Naprawdę? – parsknąłem, rozsiadając się wygodniej na krześle. – I Gnaeus to pobłogosławi?

– Minie jeszcze kilka lat, zanim się ustatkujesz, ale małymi kroczkami masz ją do siebie przekonać. Gdy staruch w końcu kopnie w kalendarz, będzie łatwiej. Markus jest inteligentniejszy od niego. Wie, że jesteś dla Ariadne najlepszym wyborem. Nie skupiaj się ani na Gnaeusie, ani na Markusie, tylko spróbuj zachwycić Ariadne. O tyle cię proszę.

– Dziadku…

Teraz nie byłem już tak zrelaksowany jak wcześniej. Mówił szczerze. Nie mogłem tego uznać za zabawę czy scenariusz niemożliwy do spełnienia. Nie dość, że miałem pracować tam, gdzie chciał dziadek, i mieszkać wiecznie w tym samym miejscu, to jeszcze nie miałem prawa się zakochać.

– A czemu nie Milo, co?

Milo i Aria pasowaliby do siebie.

– Ona wszystko dziedziczy. Ty również. Złączycie zamek, tak będzie najlepiej. Nikt nikogo nie wyrzuci. W końcu będzie spokój.

– Jak Gnaeus umrze, to Markus pozwoli nam tu zostać.

– Gdy Gnaeus umrze, a Ariadne znajdzie sobie męża, będzie po nas. Jedynym spoiwem, które łączy nasze rodziny, jest Elisabeth. Potrzebujemy nowego spoiwa i będzie nim twój pierworodny. Jeśli naprawdę myślisz, że Sheftwickowie zadowolą się Milo, który nic nie dostanie, to się grubo mylisz. Znajdą innego bogacza, i tyle. A my będziemy straceni.

– To zostaw mu coś więcej, ja nie potrzebuję tylu pieniędzy.

– Jeżeli podzielę pieniądze, to żaden nie będzie godny tej małej. Już Sheftwickowie wiedzą, ile pieniędzy mamy, i będą chcieli, by Ariadne wyszła za najlepszą partię.

– Nie podoba mi się to.

– Nie musi, chłopcze. Będzie tak, jak uznam za stosowne.

Zacisnąłem szczękę. Miałem jeszcze wiele do powiedzenia, jednak zapytałem tylko:

– To wszystko?

– Tak. Teraz to już wszystko.

W drodze na stację cieszyłem się, że nie będę widywał się z dziadkiem przez następne trzy miesiące, żałowałem jednak, że opuszczam brata. Szczególnie teraz, gdy wiedziałem, że i jego czeka taka rozmowa. Skoro u Sheftwicków pojawiła się kolejna dziewczyna, dziadek będzie próbował wcisnąć ją Milo, mając nadzieję, że jej krewni nie będą mieć żadnych wymagań co do jej przyszłego męża. To oczywiście miałoby sens przy założeniu, że ta nowa nic nie odziedziczy. I chociaż Gnaeus z pewnością o tym myślał, nie sądziłem, że nic jej nie zostawi. A biorąc to pod uwagę, Milo bez grosza przy duszy będzie dla niej nikim. Byłem wściekły, że dziadek chce go zostawić bez niczego. Wiedziałem jednak, że gdy tylko przejmę pieniądze dziadka, oddam część bratu i wtedy będzie mu chociaż trochę łatwiej.

– Nie rób sobie zbyt dużych nadziei, dobrze? – odezwałem się w końcu. Zaraz miałem wysiadać. – Może ta córka Titusa nie ma poczucia humoru albo nie cieszy jej każdy dzień jak ciebie. Nawet jeśli dziadek będzie ci ją chciał wciskać na siłę, to wiesz, któreś z was może powiedzieć „nie”.

– Myślisz, że dziadek będzie chciał nas połączyć? – Oczy Milo się zaświeciły, jakby nie słyszał całej reszty mojej wypowiedzi. Trwało to tylko chwilę, bo już zaraz jego mięśnie się napięły, a w spojrzeniu zamiast ekscytacji pojawiła się panika.

Westchnąłem ciężko. Milo nigdy nie potrafił skoncentrować się na dłużej niż trzy minuty.

– Przyjedź do mnie w sierpniu, jeśli będziesz mógł.

Przytaknął ucieszony. Wiedziałem, że i jego boli ta rozłąka. Miał mieć na głowie dziadka, wujków, ojca i Elisabeth. W nowej mieszkance zamku widział prawdopodobnie odskocznię od tego całego cyrku, i nie mogłem mu się nawet dziwić. Nie jest łatwo żyć w świecie dorosłych bez nikogo po swojej stronie. Wchodząc do pociągu i machając do brata, zastanawiałem się, na którego z nas bardziej wpłynie mój wyjazd.

Rozdział 4Lucy

Nie mogłam pamiętać wojny. Zaczęła się trzy miesiące po moich narodzinach, skończyła, gdy wciąż byłam za mała, by pojąć jej sens. Nawet teraz, mając szesnaście lat, nie rozumiałam, po co na świecie wybuchają wojny. Na wojnie nie ma dobrych i złych. Liderzy, którzy chcą zawładnąć jakąś ziemią lub wybić ludzi niepasujących do ich koncepcji świata, są z pewnością potworami, ale rzadko kiedy sami narażają swoje życie. Na wojnie nie ma dobrych i złych – są tylko marionetki przekonane, że ten, któremu podlegają, jest tym dobrym. To one umierają, niezależnie od tego, czy mają rację i ich lider jest honorowym pacyfistą, czy żyją w błędzie, a ich władca jest tylko wilkiem w owczej skórze. Żyją dla kogoś i umierają za kogoś, kto siedzi z boku. Przygląda się tym, których wysłał na pewną śmierć, i wmawia sobie, że jest w tym głębszy sens.

Gdy byłam mała, przekonywałam samą siebie, że mój ojciec zginął na wojnie. Nie potrafiłam zrozumieć, że istnieje jakiś inny powód, by opuścić swoje dziecko. Wymyśliłam całą historię i nawet przedstawiałam ją swoim koleżankom. Wuj Titus zapytał mnie kiedyś, dlaczego rozpowiadam takie bzdury: „Jestem tu ja, jest tu ciotka Isme. Co z tego, że jakiś kretyn nie chciał cię poznać? To jego strata”. Wuj chciał mnie pocieszyć, ale problemem nie było to, że mój ojciec mnie opuścił. Problemem było to, że nie znałam powodu. Mogłam pogodzić się z opuszczeniem przez mamę, bo nie miała wpływu na swoją śmierć. Ale dlaczego przy porodzie nie było mojego taty, który do samego końca trzymałby za rękę Robertę, płakałby godzinami po jej stracie i w końcu zabrałby mnie do siebie, żeby wychować mnie tak, jak powinien zrobić to ojciec? Oczywiście kochałam Isme i Titusa i cieszyłam się, że przyjęli mnie do swojego domu, ale pytanie „dlaczego” ciągle mnie dręczyło.

Chociaż byłam zmęczona po podróży, zasnęłam tylko na kilka godzin. Obudziłam się o czwartej w nocy i od tamtej chwili ciągle rozmyślałam o wojnie i ojcu. Może naprawdę zginął na froncie? To byłoby pocieszające. Mogłabym całą winę zrzucić na okrutnych dyktatorów. Śmierć na wojnie była tak samo dobrym powodem, by zostawić swoją córkę, jak śmierć przy porodzie.

Wstałam o szóstej. Gołymi stopami dotknęłam delikatnego dywanu i przeszłam kilka kroków w stronę okna. Otworzyłam je i nie mogłam się nie uśmiechnąć, gdy usłyszałam poranny chór ptaków. Wciągnęłam powietrze w płuca, by zapamiętać ten moment. Miałam rodzinę. Może nie prawdziwą, na taką nie mogłam już liczyć, ale miałam jakąś rodzinę. Nie będę głodna, bo ktoś się mną zaopiekuje. Nie zamarznę zimą, bo ktoś zaprosił mnie do swojego domu. Nie będę musiała wyjść za mężczyznę starszego o czterdzieści lat, by jakoś przeżyć. Tak, ten moment chciałam zapamiętać.

– Pomieszczenia na pierwszym piętrze zawsze mają na początku jedynkę.

Zaraz po śniadaniu wyruszyłam z Arią na zwiedzanie domu. Umiała odpowiedzieć na każde pytanie, ale czasami przez to, jak szybko mówiła, nie do końca wszystko rozumiałam.

– To znaczy zaczynamy od 1A i przechodzimy do 1B, 1C i tak dalej. Tak samo jest na kolejnych piętrach. I w taki sposób mieszkasz w 2M, rozumiesz? – kontynuowała.

– A co jest po „M”?

– „N” oczywiście. – Aria zachichotała, po czym zerknęła na mnie z poważną miną. – Wybacz, czy ty znasz alfabet? Jaka ze mnie głupiutka koza, może nie umiesz pisać, a ja…

– Umiem. – Pierwszy raz usłyszałam taką obrazę jak „głupiutka koza”. Szybko uświadomiłam sobie, że to największa obelga, na jaką pozwala sobie moja „kuzynka”, dlatego z szacunku do niej próbowałam powstrzymać wybuch śmiechu. – Chodziło mi o to, że moja sypialnia jest ostatnia. Czy pomieszczenia w części mieszkalnej Beckettów zaczynają się od „N”?

– Zgadza się. Nie mogą tego zmienić, bo dziadek bardzo by się zezłościł. Wiesz, on nadal uważa, że wyrzuci ich z zamku, dlatego nie chce zmieniać tej numeracji.

Przytaknęłam. Faktycznie, miało to sens, chociaż najwidoczniej Gnaeus pozbywał się ich już bardzo długi czas. Jeśli do tego momentu nie znalazł wyjścia, złudne nadzieje, że uda się mu to teraz.

– Na ostatnich piętrach mieszczą się różne gabinety, które są mniej używane niż te na niższych piętrach. Znajduje się tam też biblioteka. Jest to jedyne pomieszczenie, do którego dostęp mają obie rodziny.

Ariadne szła szybkim tempem, wskazując na różne obrazy i popiersia, które mijałyśmy, a o których nic nie wspominała. Trudno było nadążyć.

– Czekaj. – Podbiegłam do niej. – Czyli mogę spotkać kogoś z Beckettów w bibliotece?

– Tak. Chociaż lepiej ich unikaj, bo dziadek może się zezłościć.

– Rozumiem. Ale skąd mam wiedzieć kogo, skoro Gnaeus nie pozwoli mi ich poznać? Wiesz, mogę tam trafić na osobę, której nie będę kojarzyła, i nie będę mieć pojęcia, czy to ktoś z naszej rodziny, kogo jeszcze nie poznałam, czy jeden z Beckettów. – Chciałam w ten sposób dopytać się o naszych sąsiadów. Poskutkowało.

– Mieszka ich tam tylko czworo, nie będziesz mieć więc żadnego problemu z ich rozpoznaniem. No dobrze, teraz może być ich więcej ze względu na to, że synowie pana Cartera zjeżdżają na lato. Oni są nieco do siebie podobni. Każdy z nich ma jasnorude włosy i brązowe oczy. Pan Carter jest siwym starcem przy kości, a Elisabeth wyróżnia się płomiennorudymi lokami i chodzi w sweterkach, które sama sobie robi na drutach. Jest tam jedyną kobietą, ale tak naprawdę należy też do naszej rodziny, więc nie uważamy jej za jednego z Beckettów. Czasami przychodzi rozmawiać z moją mamą.

– Czyli ona może przechodzić z jednego skrzydła zamku do drugiego?

– Tak. Mogą tylko ona, dziadek i pan Carter. No i służba oczywiście. Cała piwnica jest łączona. Nie ma tam żadnej ściany, która oddziela jedną połowę od drugiej. Gotują nam ci sami kucharze i chociaż jedna służba jest nasza, a druga Beckettów, to czasami mogą ze sobą rozmawiać. Nie podoba się to oczywiście panu Carterowi i naszemu dziadkowi, ale nikt służących nie pilnuje tam na dole, podobno dochodzi nawet do przyjaźni. Tylko nie mów o tym dziadkowi, bo nie powinnam tego wiedzieć. Milo mi kiedyś powiedział, a jak się dziadek dowie, że z nim rozmawiałam, to będzie zły.

– Milo?

– Ach tak, nie mówiłam ci o wnukach pana Cartera. Jego pierwszy syn, czyli Daniel, ma dwóch synów, którzy mieszkają w drugiej części zamku. Spadkobierca ma na imię Kai i jest od nas starszy o rok, Milo, młodszy, jest w naszym wieku. Rozróżnisz ich bez trudu. Kai odziedziczył po matce jasnobrązowe włosy, a po Beckettach ciemne oczy. Milo za to ma takie same włosy jak reszta Beckettów i, tu się robi ciekawie, niebieskie oczy. Rozumiesz? Przecież żona Daniela Becketta też jest brązowooka.

– Czyli Milo może być synem jakiejś innej kobiety?

– Taką teorię wysnuła kiedyś moja mama, ale potem przyznała, że to były tylko brednie. Dowiedziałam się, że odbierała oba porody, więc ona najlepiej wie, że Kai i Milo mają tę samą matkę. Nie, sądzę, że to kwestia genetyki, ale nie znam się na niej. Wiesz, po prostu myślę, że nie warto wierzyć mojej mamie. To się chyba nazywa kompulsywne kłamanie czy coś. Lubi mówić takie rzeczy, gdy tata zbyt długo nie zwraca na nią uwagi. Myśli chyba, że dzięki takim plotkom jest ciekawsza. Kiedyś uznała, że szofer Beckettów, Richard, musi mieć romans z którąś z pokojówek, innym razem, że wymiera nam stary dąb, chociaż w okolicy dębu i ogrodu to ona nie była od paru lat. Niedawno stwierdziła, że Kai z pewnością wkrótce zacznie się do mnie zalecać.

– I nie wierzysz, że to może być prawda?

– Pan Carter Beckett chce się nas pozbyć tak samo jak my jego, tak powtarza dziadek. Zalecanie się do mnie tylko skomplikowałoby całą sprawę. Poza tym gdyby Kai miał się do mnie zalecać, nie wyjeżdżałby dziś na trzy miesiące do Yorku, nieprawdaż?

– Nie mam pojęcia.

Ariadne wydawała się wzburzona. Chciałam zmienić temat, lecz po chwili uśmiechnęła się do mnie, jakbyśmy nigdy nie wspomniały o Kaiu.

– Pana Cartera, Elisabeth i Milo powinnaś spotkać na dzisiejszej kolacji.

– Czyli mogą jednak do nas przychodzić?

Zaprzeczyła, po czym chwyciła mnie za rękę i zbiegłyśmy po schodach na pierwsze piętro.

– W tej jadalni zazwyczaj jemy posiłki. – Wskazała na pomieszczenie, w którym byłam już dwa razy, na kolacji oraz śniadaniu. – A ta tutaj… – Poprowadziła mnie do pokoju, który musiał mieścić się zaraz pod moją sypialnią, ponieważ tuż obok niego przechodziła ściana dzieląca obie połowy. – Ta tutaj jest przeznaczona na comiesięczne kolacje. W każdą trzecią środę miesiąca siadamy tu wszyscy, jakbyśmy byli jedną wielką, a w zasadzie po prostu większą rodziną.

Weszłyśmy do środka. Z pewnością nie spodziewałam się tego, co zobaczyłam. Jasne pomieszczenie z ogromnym żyrandolem miało swój urok. Moją uwagę przykuła jednak szklana ściana, przez którą mogłam dostrzec jadalnię Beckettów. Widziałam coś takiego po raz pierwszy w życiu. Prostopadle do szklanej ściany umiejscowiono długi mahoniowy stół. Za nią stał drugi taki sam, co tworzyło iluzję jednego, niezwykle długiego stołu. Gdyby nie to, że kolory w jadalni Beckettów były ciemniejsze i bardziej stonowane, mogłabym pomyśleć, że widzę nie szkło, lecz lustro.

– Czyli jemy w dwóch różnych pomieszczeniach? – Próbowałam to wszystko pojąć.

– Tak, ale widzimy się przez ścianę.

– I jak sądzę, pan Carter i nasz dziadek siedzą po dwóch stronach tego przedłużonego stołu i nawet się nie słyszą.

– No wiesz, są już trochę starzy.

– Mamy wspólną ucztę w dwóch osobnych jadalniach – powtórzyłam do siebie szeptem.

– Wiem, że może ci się to wydawać niecodziennym rozwiązaniem, ale pradziadek chciał, by rodziny się dogadywały, a Helena zażyczyła sobie, byśmy jedli wspólnie przynajmniej co miesiąc. Pan Beckett i nasz dziadek się nie zgodzili, więc to taki kompromis. Może ci starsi niezbyt się słyszą, ale to bardziej ze względu na wiek. Ja tam lubię te kolacje, bo mogę w końcu porozmawiać z Milo i Kaiem. Może nie tak wprost, ale gdy trwa jakaś wspólna dyskusja, to dziadek przymyka oko, jeśli słyszy, że mówię do któregoś z nich.

Nie zachęcałam jej do dalszych wyjaśnień. Zamiast tego zaproponowałam, żebyśmy napiły się herbaty. Aria uznała, że to dobry pomysł, bo od ciągłego mówienia dostała chrypki. Później jeszcze przez cztery minuty opowiadała mi, jak często się jej to zdarza.

Wieczorem włożyłam tę samą suknię co dzień wcześniej. Gdy przyszłam do jadalni, znanej także jako 1M, wszyscy już na mnie czekali – rozmawiali akurat o jakimś sznurze znalezionym przy drzewie. Mężczyźni wstali, kiedy zauważyli, że wchodzę przez otwarte drzwi.

– Carterze, to moja wnuczka Lucy Sheftwick. Lucy, to Carter Beckett, starzec mieszkający po drugiej stronie.

Zobaczyłam, jak ów starzec przewraca oczami.

– Elisabeth, to moja wnuczka Lucy Sheftwick. Lucy, to moja siostrzenica Elisabeth Sheftwick.

– Beckett, wuju – mruknęła kobieta.

– Nie słyszę cię, dziecko. – Odchrząknął i usiadł na krześle.

Zauważyłam, że po drugiej stronie jest tylko ta dwójka. Nie było ani Kaia, ani Milo, o których wspomniała Aria.

– Mówiła, że nazywa się Beckett! – krzyknął pan Carter i również usiadł. – Poza tym, Lucy – zwrócił się do mnie – Elisabeth jest nie tylko siostrzenicą Gnaeusa, lecz również moją córką. Chyba sama przyznasz, a w zasadzie przyznałabyś, gdyby Gnaeus pozwolił komukolwiek ze swojego domu mieć własne zdanie, że bycie czyjąś córką jest istotniejsze niż bycie czyjąś siostrzenicą.

– Ja… – zaczęłam, ale nie zdążyłam dokończyć, ponieważ w rozmowę wciął się pan Sheftwick.

– Nadal płynie w niej krew Sheftwicków, a to ma większe znaczenie niż bycie Beckettem.

– Jesteś zgryźliwy, bo mam aż czworo dzieci.

Zaczynałam podejrzewać, że słyszą się lepiej, niż zapowiadała Ariadne.

– Masz czworo, ale wszyscy synowie cię opuścili. Markus przynajmniej przy mnie został.

– Tak, z pewnością został tu dla twojej zjawiskowej osobowości, a nie dla pieniędzy.

– Twoi nie zostali tu nawet dla pieniędzy. Woleli wszystko zostawić, byleby się wynieść od takiego ojca.

– A może po prostu… – Pan Carter przerwał.

I jeden, i drugi mężczyzna spojrzeli na mnie, gdy pochlipywałam i wycierałam policzki serwetką. Przestali się kłócić, odmówili wspólnie modlitwę, a później zjedli w ciszy. Zapewne myśleli, że płaczę z powodu ich krzyków. Ja jednak uświadomiłam sobie poniewczasie, jak przedstawił mnie pan Sheftwick.

Zawsze byłam jedynie Lucy – tak mnie za każdym razem prezentowano. Gnaeus za to nazwał mnie swoją wnuczką.

Rozdział 5Kai

Mój dziadek zawsze powtarzał, że jeśli mam być kimś, muszę zaakceptować cierpienie. Cóż, w takim razie wybrał dla mnie bardzo dobrego nauczyciela.

Pan Hollow wiedział, co zrobić, by ktoś cierpiał. Wydawało mi się, że sprawianie ludziom bólu było dla niego naturalniejsze niż chodzenie do toalety.

Był sierpień, lecz przez nadmiar pracy zapomniałem wysłać list do mojego brata. Miałem nadzieję, że zdążą go dostarczyć, zanim Milo wybierze się w podróż.

 

Drogi Milo,

jak tam życie? Czy rozkochałeś już wsobie tę tajemniczą dziewczynę? Może mam szykować garnitur na ślub? Opowiedz, co tam uCiebie. Zadzwoniłbym już dawno, gdyby nie to, że pan Hollow nie toleruje telefonów. Uważa je za niepotrzebny wynalazek, chociaż sam widziałem, jak chowa się wswoim gabinecie ido kogoś dzwoni. Próbowałem się tam wkraść, jednak mnie nakrył izagonił do nauki.

Czy opiekujesz się Andrewsem? Ciągle się oniego martwię. Napisałbym do niego, ale nie miałem na to czasu. Gdy wrócę, wszystko Ci opowiem. Tylko może nie przyjeżdżaj, dobrze? Wiem, co teraz myślisz, ale nie jest to moja intencja. Chciałbym, żebyś tu przyjechał. Jednak mam tak dużo nauki ipracy, że nie będziemy mieć nawet dla siebie czasu. Myślałem, że gdy przyjedziesz, pokażę Ci York. Ale jak mam to zrobić, skoro przez dwa miesiące nie wychodziłem zdomu? Zapewne lepiej się znasz na architekturze tego miasta niż ja.

Wrócę za miesiąc, jeśli Bóg pozwoli, bo od tej pracy paruje mi już mózg. Opiekuj się Elisabeth iAndrewsem. Powiedz ojcu, że nie musi na mnie czekać– jeśli wyjedzie wcześniej, nie będę mieć oto pretensji. Pozdrów dziadka inie mów mu, że skarżyłem się na Pana Hollowa– nie wiedzieć czemu, lubi go, nie chcę więc mieszać się wich przyjaźń.

Do zobaczenia za miesiąc.

Zpoważaniem

Twój najlepszy (ijedyny) brat Kai

Zgiąłem kartkę i schowałem ją do koperty. Zamoczyłem raz jeszcze pióro w kałamarzu i zapisałem na kopercie adres. Nie wiedziałem, czy dopisywać, o którą część zamku chodzi, jednak stwierdziłem, że Sheftwickom na nic zda się mój list. Nawet jeśli to oni go dostaną, będą mieć na tyle przyzwoitości, by oddać go Milo.

– Kai!

Podskoczyłem na dźwięk swojego imienia. Ktoś zapukał delikatnie w drzwi do pokoju. Gdy się uchyliły, do środka weszła ochmistrzyni Rose, zapewne jedyna normalna osoba w tym domu.

– Kai! – znów krzyknął z góry pan Hollow.

Musiałem się pospieszyć, jeśli chciałem dostać dziś jakąkolwiek kolację.

– Pan cię wzywa – odezwała się kobieta, jakbym sam nie słyszał tego donośnego wrzasku.

– Tak, już idę. – Wstałem z krzesła. Usłyszałem kroki. Pan Hollow schodził na niższe piętro. Szedł do mnie, a ja nadal w ręce trzymałem list. Wcisnąłem go do dłoni Rose. – Proszę, wyślij to.

– Słucham?

– Błagam cię, wyślij ten list. Dam ci pieniądze. – Zacząłem szukać w kieszeniach jakichś drobnych, ale drżącymi rękami trudno było coś znaleźć. – Proszę cię, wyślij go.

– Kai, czy nie słyszałeś, jak cię wołałem?

– Proszę wybaczyć, to ja go zajęłam na tak długo – wytłumaczyła Rose. W jej rękach nie było już listu. Ciężar spadł mi z serca.

– Marsz na górę, chłopcze. Mamy dziś dużo pracy.

Przytaknąłem i posłusznie udałem się za nim na następne piętro. Czułem ulgę, że wiadomość zostanie dostarczona do Milo.

Tym bardziej się zdziwiłem, gdy nazajutrz spotkałem mojego brata w progu.

– Kai! – Zarumieniony od słońca Milo wbiegł przez korytarz, by mnie uściskać. – Cieszysz się, że mnie widzisz, prawda? Nie miałem od ciebie żadnych wieści, ale jest już sierpień. Mówiłeś, że mogę przyjechać do ciebie w sierpniu. Kai, czemu jesteś taki blady?

W tym momencie drzwi od gabinetu pana Hollowa się otworzyły. Mężczyzna chciał się uśmiechnąć, choć wyszedł z tego tylko grymas, który oszpecał jego twarz jeszcze bardziej niż wszystkie blizny na jego policzkach razem wzięte.

– Ty musisz być Miles. – Wyciągnął rękę do mojego brata, a moje dłonie same zacisnęły się w pięści. – Twój dziadek dużo mi o tobie opowiadał. Zostaniesz z nami na miesiąc, tak?

– Tak, jeśli tylko mi pan na to pozwoli. Później wrócę z bratem.

– Dobrze, może również czegoś się tu nauczysz. Chciałbyś trochę popracować?

– Nie – wtrąciłem się. – Przyjechał tu tylko odpoczywać.

Milo spojrzał na mnie ze zdziwieniem. Po chwili jego oczy wyrażały już zrozumienie i źle ukrytą złość. Wiedziałem, co sobie pomyślał. Uznał, że jestem o niego zazdrosny. Uznał, że chcę wszystko zgarnąć dla siebie.

– Ci starsi bracia. – Pan Hollow się zaśmiał. – Zawsze myślą tylko o sobie. Coś znajdziemy również dla ciebie, Milo. Nie martw się. Rozpakuj swoje rzeczy. Rose zaprowadzi cię do twojego pokoju.

Gdy tylko pan Hollow wrócił do swojego gabinetu, wziąłem Milo na stronę.

– Nie możesz tu zostać.

– Czemu? – Wiecznie wesoły Milo gdzieś znikł. Naprawdę nic nie rozumiał, a ja nie mogłem mu tego wytłumaczyć.

– Słuchaj, napisałem do ciebie list, ale nie zdążył dotrzeć. Nie mam tu ani chwili wolnego na podróżowanie i spędzanie z tobą czasu, więc…

– Dam sobie radę, a może jak ci pomogę, to znajdziesz czas i…

– Przestań. – Próbowałem mówić cicho, by pan Hollow nie usłyszał. – Milo, proszę cię, wiesz dobrze, że nie robię tego z zawiści. Po prostu bardziej przydasz się w zamku.

– Jak na kogoś, kto mówi, że nie robi czegoś z zawiści, wydajesz się bardzo zawistny. Jestem prawie w twoim wieku i może dziadek nie sądzi, że udźwignę pewne obowiązki, lecz myślałem, że ty mnie wesprzesz.

– Wspieram cię, ale tylko się tu zmęczysz. Nie tak powinny wyglądać wakacje.

– Trudno, przynajmniej się do czegoś przydam. Jeśli we mnie nie wierzysz, to twoja sprawa.

Wtem usłyszałem otwierające się drzwi. Odwróciłem się szybko, zasłaniając przy tym swojego brata.

– Kai, wejdź do gabinetu. – Pan Hollow wyglądał na rozdrażnionego. Jeśli usłyszał moją rozmowę z Milo, było po mnie.

Gdy wszedłem do pomieszczenia, pan Hollow zatrzasnął drzwi.

– Co ty sobie wyobrażasz? – Nie krzyczał. Dobrze wiedział, jak mówić, by nikt go nie słyszał. – Siadaj.

Posłusznie usiadłem. Taka sytuacja zdarzyła się zbyt wiele razy, bym nie wiedział, co zaraz nastąpi. Pan Hollow wcisnął mi do ust szmatkę i kazał podwinąć rękawy. Następnie chwycił drewnianą linijkę.

Gdy skończył, pozwolił mi zostać w gabinecie tak długo, aż moja twarz przestanie być opuchnięta od płaczu. Podszedł bliżej mnie, tak że nasze twarze były niebezpiecznie blisko.

– Ten dom nie jest więzieniem. Nie przekonuj więc swojego brata do ucieczki, jeśli nie jest tak tchórzliwy jak ty – syknął. – Jeszcze raz okażesz niesubordynację. – Wyciągnął przed siebie dłoń i zaczął chować do jej wnętrza kolejne palce, od kciuka. – Jeszcze raz. A połamię ci palce, jeden po drugim. – Schował ostatni palec i teraz dzieliła nas już tylko jego pięść. – Zrozumiano?

Przytaknąłem. Pozwolił mi wyjść. Mojego brata nie było już na korytarzu.

Gdy wszedłem do swojego pokoju, Milo właśnie pakował mój bagaż.

– Co ty robisz? – Przerażony rzuciłem się w jego kierunku, aby wyciągnąć z walizki wszystkie ubrania.

– Ten człowiek to jakiś czubek.

Szybko zrozumiałem, że musiał przez jakiś czas stać przed drzwiami do gabinetu. Mimo cichego głosu pana Hollowa i szmatki w moich ustach nie dało się przejść obojętnie obok odgłosów drewnianej linijki uderzającej o ciało.

– Milo, nie wiesz, co on zrobi, gdy…

– Tym bardziej musimy uciekać.

– Nie mogę.

– Pokaż ręce.

Stałem jak sparaliżowany. Powtórzył te słowa jeszcze dwa razy. W końcu podwinąłem rękawy koszuli.

– Jeśli spróbujemy uciec, może chcieć zrobić ci to samo – wyszeptałem.

– Mój Boże. – Tylko to był w stanie powiedzieć mój brat. Patrzył na moje posiniaczone przedramiona, a później zerknął w dół. – Jest sierpień, Kai. Czemu nosisz długie spodnie?

Nie odpowiedziałem. Nie chciałem się żalić. Gdy góra była już cała sina, pan Hollow pozwalał mi podwijać nogawki zamiast rękawów. Posiniaczone nogi bolały równie mocno, ale było to lepsze niż uderzenia linijki na świeżych siniakach, które wykwitły na rękach. Szczególnie że podczas pracy ciągle musiałem coś dźwigać lub pisać. Moje obolałe przedramiona nie były zdolne do tego typu aktywności.

– Musimy poczekać do wieczora – wyszeptałem w końcu. Sam nie wierzyłem, że dałem się przekonać tak szybko. – Pan Hollow jedzie do znajomych. Wyjdziemy oknem, by nie pomyślał, że Rose nas wypuściła.

Milo przytaknął. Chciał coś jeszcze dodać, ale się domyślałem, o co może chodzić, dlatego tylko wzruszyłem ramionami. Nie zdążymy na pociąg. Oznaczało to, że przez całą noc będziemy musieli czekać na kolejny. Jeśli będziemy mieć szczęście, pan Hollow nie zechce nas szukać, gdy wróci do domu i nas nie zastanie. Było to ryzykowne, ale nie mieliśmy innego wyjścia.

O pierwszej w nocy byliśmy już na stacji. Milo spał, leżąc na walizce jak na poduszce. Ja czuwałem. Planowałem, co zrobię, gdy przede mną pojawi się pan Hollow. Czy miałem uciekać? Czy w ogóle zdążyłbym wybudzić Milo, zanim pan Hollow by nas dorwał? A może powinienem walczyć? Tylko że nie miałem z nim szans. Był na wojnie, a mnie pokonała zwykła linijka. Czułem, że jestem zbyt słaby, by ochronić siebie i brata. Popatrzyłem na Milo, po czym go obudziłem.

– Już jedziemy? – zapytał, nie otwierając oczu.

– Nie, ale musimy być gotowi. Tak na wszelki wypadek.

Mój brat przetarł powieki i ziewnął. Wiedziałem, że jest zmęczony po podróży. Do Yorku długa droga, a Milo nigdy nie lubił spać w miejscach publicznych. Chociaż może to, że zasnął na ziemi przy torach w obcym mieście, zwiastowało, że przełamie się i gdy wsiądziemy za kilka godzin do pociągu, spokojnie prześpi całą podróż. Bylebyśmy tylko wytrzymali. Byleby nikt nas nie ścigał.

Milczeliśmy. Milczeliśmy bardzo długo, zanim któryś postanowił się w końcu odezwać. A później rozmawialiśmy już całą noc. Opowiedział mi o lipcowej łączonej kolacji i o tym, że finalnie nie poznał córki Titusa, gdyż była chora i cały tydzień spędziła w łóżku. Opowiedział mi o rozmowie, którą przeprowadził z dziadkiem. Tak jak myślałem, staruszek próbował mu wcisnąć na siłę nową współlokatorkę.

– I co o tym myślisz? – zapytałem. Zastanawiałem się, czy również powiedzieć mu o rozmowie dotyczącej Ariadne.

– Nie wiem. Najpierw muszę ją poznać. Wiesz, to może być moja żona, ale nie chcę decydować bez wcześniejszego zbadania sytuacji.

No tak, jakby w ogóle było w niej cokolwiek, co mogłoby mu nie pasować. Milo był typem człowieka, któremu wystarczył uśmiech drugiej osoby, by się z nią zżyć. Wątpiłem jednak, czy podoba mu się plan dziadka. Mój brat był dobry i starał się bardziej ode mnie, by go uszczęśliwić. Nie miał wrogów, a czasem nawet pan Sheftwick pytał go o plany na przyszłość. Zupełnie tak, jakby Milo był superbohaterem mogącym znaleźć czuły punkt w każdej bestii. To, że tak szybko skreślił pana Hollowa, było więc dla mnie czymś więcej niż zwykłą braterską solidarnością.

Sekundy wydawały się minutami, minuty nieskończonością. Godzina za godziną czekaliśmy na wschód słońca, a gdy się pojawił, dopadł mnie lęk, że może cieszę się na wyrost. Nie powinno się świętować, dopóki nie ma się stuprocentowej pewności, że jest ku temu powód. Chociaż zostały nam tylko dwie godziny do odjazdu pociągu, to one były dla mnie najbardziej stresujące. Patrzyłem, jak wskazówki zegara mozolnie się przesuwają, i się modliłem, bo już tylko to mi pozostało. Nie chodziło nawet o mnie. Wytrzymałbym jakoś ten miesiąc, naprawdę, ale nie pozwoliłbym skrzywdzić młodszego brata.

– Ostatnia godzina – odliczałem na głos, a Milo znów przysypiał. – Milo, proszę, nie śpij.

– Przepraszam. – Ponownie przetarł oczy.

Nie mówiłem nic więcej. Doskonale wiedział, że nie może zasnąć, a ja doskonale wiedziałem, że w jego stanie sen jest naturalnym odruchem, dlatego żaden z nas nie robił drugiemu wyrzutów. Po prostu musieliśmy jakoś przetrwać.

– Ostatnia godzina – powtórzyłem, zaciskając dłoń na swojej walizce.