A tam, cicho być! Biografia Bohdana Smolenia - Katarzyna Olkowicz - ebook

A tam, cicho być! Biografia Bohdana Smolenia ebook

Olkowicz Katarzyna

4,2

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Blaski i cienie życia Bohdana Smolenia.

Trudno znaleźć osobę tak pełną skrajności jak Bohdan Smoleń – jeden z największych artystów polskiej sceny. Utalentowany kabareciarz i aktor. Miłośnik zwierząt stroniący od ludzi. Postać komiczna i tragiczna zarazem.

Wraz z Zenonem Laskowikiem stworzył niezapomniany duet w poznańskim kabarecie Tey, wywołując salwy śmiechu jak Polska długa i szeroka. Przez lata sprawiał, że na ustach milionów rodaków pojawiał się uśmiech. Blask sceny nie docierał jednak do jego życia prywatnego. A ono toczyło się w cieniu ogromnych tragedii – śmierci syna i żony.

A tam, cicho być! to biografia człowieka budzącego wiele kontrowersji, od zachwytów po żal i gorycz. Człowieka, który potrafił być dobry, ale i przykry dla osób dla niego ważnych. Angażującego się, by za chwilę od zbyt bliskich relacji uciekać. W ostatnich latach życia schorowanego i wręcz odpychającego. Człowieka, którego tak naprawdę niewiele osób znało i rozumiało. Człowieka, który być może nie znał i nie rozumiał sam siebie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 346

Oceny
4,2 (33 oceny)
16
12
3
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
EmiliaPaprocka

Nie oderwiesz się od lektury

Super pozycja! Na prawdę warto
00
JustynaBLH

Całkiem niezła

Bardzo chaotycznie napisana książka.W dużej części historia powstania kabaretów w Polsce a nie biografia Smolenia.
00
Bas_Kep9

Nie oderwiesz się od lektury

Przyjemnie poczytac o znakomitym kabareciarzu.
00
wegewa

Nie oderwiesz się od lektury

W jeden wieczór przeczytalam. Bogata osobowość i życia ale i ofiarą własnego sukcesu.
00
damiangruby

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ciekawe lecz tragiczne życie głównego bohatera. Książka chwilami chaotyczna, ale dobrze napisana.
00

Popularność




wstęp

W fil­mie Rado­sława Piwo­war­skiego Kochan­ko­wie mojej mamy, w któ­rym główną rolę gra Kry­styna Janda, a Boh­dan Smo­leń, czyli pan Sta­sio, jest jed­nym z jej przy­pad­ko­wych part­ne­rów, jest taka scena: Oboje pod­chmie­leni sie­dzą w brud­nej, zanie­dba­nej kuchni, wychy­lają kolejne kie­liszki wódki i roz­ma­wiają o życiu.

„A ty wiesz, co ona mi powie­działa? Że ni­gdy w łóżku ze mną nie miała przy­jem­no­ści, że dopiero z tym face­tem poczuła, jak jej gru­czoły buzują”.

„Co ty? A wy dzieci macie?”

„Tak, trzy córki. Nie wiem, która głup­sza, w matkę się wdały”.

Gdyby te słowa on, kaba­re­ciarz, wypo­wie­dział na sce­nie, z cha­rak­te­ry­stycz­nymi pau­zami, prze­wra­ca­niem oczu i szel­mow­skim uśmiesz­kiem, publicz­ność pokła­da­łaby się ze śmie­chu. Powie­dziane na serio uwie­rają. I robi się jakoś nie­wy­god­nie, prze­cież Smo­leń przy­zwy­czaił nas, że przy nim można się tylko śmiać, bo jest wesoł­kiem, który w każ­dej sytu­acji sobie pora­dzi, każ­dego wywie­dzie w pole, że przy nim to tylko luz, blues, no i jakże to tak teraz takie rze­czy?

W fil­mie pan Sta­sio prze­żywa nie­udane mał­żeń­stwo, szuka miło­ści i nie­udol­nie pró­buje nawią­zać ojcow­ski kon­takt z jede­na­sto­let­nim chłop­cem, synem kobiety, która mu się podoba. To kwin­te­sen­cja Smo­le­nia – postaci komicz­nej i tra­gicz­nej zara­zem. Wiel­kiej oso­bo­wo­ści sce­nicz­nej, uta­len­to­wa­nego kaba­re­cia­rza i aktora, miło­śnika zwie­rząt i zagu­bio­nego faceta, który potra­fił być dobry, ale i przy­kry dla osób dla niego waż­nych. Anga­żu­ją­cego się, by za chwilę od zbyt bli­skich rela­cji ucie­kać. Chcą­cego przy­chy­lić ludziom nieba, ale i stro­nią­cego od nich, w ostat­nich latach życia scho­ro­wa­nego i wręcz odpy­cha­ją­cego. Czło­wieka, który po samo­bój­czej śmierci syna, rok póź­niej zaś żony, sam już nie chciał żyć i przez trzy­dzie­ści lat popeł­niał samo­bój­stwo na raty. Czło­wieka, któ­rego tak naprawdę nie­wiele osób znało i rozu­miało. Który być może sam sie­bie nie znał i nie rozu­miał.

2. Zdję­cia roz­dzia­łowe autor­stwa Macieja Smo­le­nia, przed­sta­wiają miej­sca duchowo bli­skie rodzi­nie Smo­le­niów – poznań­ską Wildę, gdzie miesz­kali, oraz obszary nad Wartą. To tereny dzie­cię­cych spa­ce­rów i włó­częg.

Street art na jed­nej ze ścian dźwi­ga­ją­cych most kole­jowy nad Cybiną (z zapi­sków autora zdję­cia).

3. Z Anną Dymną pod­czas uro­czy­sto­ści przy­zna­nia przez Fun­da­cję Anny Dym­nej Mimo Wszystko tytułu Przy­ja­ciel Zacza­ro­wa­nego Ptaszka za przy­czy­nie­nie się do suk­cesu Festi­walu Zacza­ro­wa­nej Pio­senki, War­szawa 12.11.2009

bigos genetyczny

Uro­dził się w arty­stycz­nej rodzi­nie, w mię­dzy­na­ro­do­wym tyglu. Rodzice poznali się na sce­nie w Teatrze Pol­skim w Biel­sku-Bia­łej, gdzie Elż­bieta Bar­ka­nówna (rocz­nik 1926), zwana Lalą, grała główną rolę w sztuce Daria Nic­co­de­miego Scam­polo, Bro­ni­sław Smo­leń zaś (rocz­nik 1919) był tam kon­fe­ran­sje­rem. On przy­stojny, bły­sko­tliwy. Ona piękna, uta­len­to­wana. Czasy powo­jenne, bieda, akto­rzy za swoją pracę dostają gro­sze, ale sztuka jest dla nich waż­niej­sza, nikt nie patrzy na finanse.

Pra­babka Smo­le­nia pocho­dziła z Wied­nia, pra­dzia­dek o nazwi­sku Turry z Włoch. Poznali się w Buda­pesz­cie. Tam uro­dziły się ich dzieci: Gizela, Elwira, Etelka i Ber­cis. Gdy oboje młodo umie­rają, rodzeń­stwem zaj­muje się naj­star­sza córka Gizela. W Chó­rze Fil­har­mo­nii Buda­pesz­teń­skiej, gdzie śpiewa, poznaje pol­skiego fle­ci­stę, Wła­dy­sława Cze­cha, pocho­dzą­cego z Biel­ska. Rodzą im się dzieci: Ilona (zwana Mausi) i Elwira (Bobi). Gdy na Węgrzech arty­stom coraz trud­niej żyć, prze­pro­wa­dzają się do Pol­ski, bo tu Wła­dy­sław dostaje pracę, naj­pierw w kra­kow­skiej orkie­strze, potem, by wyży­wić rodzinę, prze­bran­ża­wia się – uczy się grać na sak­so­fo­nie i z muzyka kla­sycz­nego staje się jazz­ma­nem. Prze­pro­wa­dzają się do Zako­pa­nego. Tu rodzi się ich trze­cie dziecko, Danuta, która umiera w wieku pię­ciu lat na zapa­le­nie opon mózgo­wych.

Babką Boh­dana jest Elwira. Star­sza sio­stra Gizela dba o jej wykształ­ce­nie, wysyła na Ukra­inę, gdzie dziew­czyna uczy się kra­wiec­twa i wycho­dzi za mąż za prze­my­słowca, Rosja­nina Józefa Bar­kana. Potem sio­stra ściąga ich do Kra­kowa; Elwira otwiera zakład kra­wiecki, szyje suk­nie dla zamoż­nych miesz­czek. Spe­cja­li­zuje się też w wypra­wach ślub­nych, dla przy­szłych męża­tek szy­kuje pościel, obrusy, ręcz­niki. Tu rodzi się ich córka Elż­bieta, zwana Lalą, matka Boh­dana.

Pod­czas wojny, w 1942 roku, dzia­dek Boh­dana tra­fia do obozu w Auschwitz. W tym cza­sie Elwira wciąż szyje – teraz dla Nie­mek miesz­ka­ją­cych w Kra­ko­wie. Cza­sem za darmo, by móc popro­sić o wsta­wien­nic­two w uwol­nie­niu męża z obozu. Na próżno. 25 stycz­nia 1943 roku, na roz­kaz SS-mana, jej mąż ginie stra­to­wany przez współ­więź­niów. Los dla Elwiry nie jest łaskaw­szy – ukrywa żydow­ską dziew­czynkę, praw­do­po­dob­nie któ­raś z jej nie­miec­kich klien­tek donosi na nią, do miesz­ka­nia przy­cho­dzi gestapo. Elwira zostaje aresz­to­wana, ale na szczę­ście ktoś ostrzega jej córkę Elż­bietę, która ucieka i ukrywa się do końca wojny. Matka tra­fia do obozu w Ravensbrück. Podobno dożyła końca wojny, ale nie wró­ciła do domu. Elż­bie­cie udaje się usta­lić przez Czer­wony Krzyż, że matka tuż przed wyzwo­le­niem zara­ziła się tyfu­sem. Miała zostać wywie­ziona do Szwe­cji. Ni­gdy tam nie dociera, w pociągu ślad po niej ginie. Żydow­ska dziew­czynka, którą ura­to­wała, prze­żyła holo­caust.

Osie­ro­coną Lalą zaj­mują się Gizela i Wła­dy­sław Cze­cho­wie. Wycho­wuje się z ich cór­kami Mausi i Bobi. Po woj­nie dostają miesz­ka­nie w kamie­nicy w Biel­sku.

Cała rodzina, bliż­sza i dal­sza, kon­ty­nu­uje arty­styczne tra­dy­cje. Jedna z cio­tek Boh­dana, Elwira Kamiń­ska (córka Gizeli i Wła­dy­sława), jest cho­re­ogra­fem, zakłada zespół Pie­śni i Tańca Śląsk. Bar­bara Brosz­kie­wicz-Łoś, kuzynka Boh­dana, wspo­mina: „Moja bab­cia była śpie­waczką, chó­rzystką, dziadka poznała, gdy grał w orkie­strze Fitel­berga w War­sza­wie, potem w Ope­rze Bytom­skiej. Nie była to nasza wspólna bab­cia, ale Gizela wycho­wy­wała rów­nież Boh­dana i jego sio­strę Ilonkę, gdy ciotka Lala zacho­ro­wała”.

Lala wycho­dzi za Bro­ni­sława. 9 czerwca 1947 roku rodzi się Boh­dan (imię z cha­rak­te­ry­stycz­nym „h” dostaje na cześć Boh­dana Chmiel­nic­kiego – to pomysł Bro­ni­sława), trzy lata póź­niej Ilona.

Elż­bieta pro­wa­dzi w klu­bie „Włók­niarz” kółko teatralne, z któ­rym wyjeż­dża na Świa­towy Festi­wal Mło­dzieży do War­szawy. Sza­leje cho­roba Heinego-Medina, czyli ostre nagminne pora­że­nie dzie­cięce. Wirus polio dostaje się do orga­ni­zmu przez układ pokar­mowy, skąd roz­prze­strze­nia się w całym orga­ni­zmie. Póź­niej Lala będzie podej­rze­wać, że przy­czyną tra­ge­dii były wiśnie kupione od ulicz­nej stra­ga­niarki. Cho­roba Heinego-Medina jest zakaźna – każdy, kto prze­bywa w towa­rzy­stwie osoby zaka­żo­nej, może na nią zapaść. W gru­pie naj­więk­szego ryzyka znaj­dują się dzieci do pią­tego roku życia. Nie­stety wirus ata­kuje rów­nież ją, doro­słą. Boh­dan ma pięć lat, Ilona dwa. Ponad dwa lata, by ich nie nara­żać, matka nie ma kon­taktu z dziećmi.

„U cioci Lali cho­roba ma ciężki prze­bieg – opo­wiada Bar­bara Brosz­kie­wicz-Łoś. – Wal­czy o sie­bie, ale nie­stety nie udaje się. Jest spa­ra­li­żo­wana od szyi w dół. Po latach reha­bi­li­ta­cji udaje jej się nie­znacz­nie poru­szać jedną ręką, a w zasa­dzie trzema pal­cami. Tymi pal­cami będzie zarzą­dzać domem i całą rodziną do śmierci”.

W wywia­dzie rzece pt. Nie­stety wszy­scy się znamy, który prze­pro­wa­dziła z Boh­da­nem Smo­le­niem Anna Karo­lina Kłys, arty­sta wspo­mina: „[Mama] znała dokład­nie układ miesz­ka­nia, kuchni, nawet swoje naczy­nia. Jak sły­szała hałas z kuchni, to mówiła: «Czemu zie­lony gar­nek wyj­mu­jesz, pro­si­łam o nie­bie­ski». […] My z sio­strą musie­li­śmy szybko doro­snąć. Zaj­mo­wa­li­śmy się mamą. Potra­fi­li­śmy ją we dwójkę unieść tro­chę, sio­stra ją myła. Umie­li­śmy goto­wać nawet. Mama pamię­tała z dzie­ciń­stwa różne prze­pisy, recep­tury i mówiła nam, jak to przygoto­wać. Tłu­ma­czyła kolej­ność rze­czy, jak i co robić. Pie­kli­śmy na przy­kład ziem­niaki kro­jone w pla­stry i sma­ro­wane czosn­kiem na bla­sze. A na święta robi­li­śmy rybę po żydow­sku”1.

Gdy Lala cho­ruje, tata Bro­nek nie staje na wyso­ko­ści zada­nia. „Jego rodzina, głów­nie mama, zajęła się Boh­da­nem, a moi rodzice wzięli do sie­bie Ilonkę – mówi Bar­bara. – Były­śmy tak małe, że przez długi czas myśla­łam, że jeste­śmy rodzo­nymi sio­strami. Ilonka była roz­koszna, bar­dzo ją kocha­łam. Zawsze, nawet jako doro­sła osoba, mówiła cha­rak­te­ry­stycz­nym cie­niut­kim gło­si­kiem, co w rodzi­nie nie­odmien­nie wywo­ły­wało weso­łość. Mój tata uwiel­biał z niej żar­to­wać, ale ona nie miała mu tego za złe, byli­śmy z sobą bar­dzo zżyci”. Boh­dan i Ilona zostają roz­dzie­leni pra­wie na trzy lata.

W tym cza­sie leka­rze pró­bują posta­wić Lalę do pionu. Ona też się nie pod­daje. Choć może tylko leżeć, pod­czas reha­bi­li­ta­cji w szpi­talu w Goczał­ko­wi­cach podej­muje pracę – mimo para­liżu pro­wa­dzi zaję­cia arty­styczne dla innych cho­rych. Ale chce wra­cać do domu, do dzieci, choć leka­rze odra­dzają – ma szansę na więk­szą spraw­ność, jed­nak osią­gnąć to może tylko pod­czas facho­wej reha­bi­li­ta­cji – mimo to ona decy­duje się prze­rwać lecze­nie.

Z maje­statu swo­jego łóżka zaj­muje się domem i dziećmi, a one z kolei zaj­mują się nią. Pomoc spo­łeczna zapew­nia jej docho­dzące opie­kunki, naj­dłu­żej będzie się nimi zaj­mo­wać nie­jaka Hanka (gdy jakiś czas póź­niej uro­dzi dziecko, w rodzi­nie będą krą­żyć plotki, że ojcem jest Bro­ni­sław, ale nikt ni­gdy nie wspo­mni o tym gło­śno, oni sami zaś ani tego nie potwier­dzą, ani nie zde­men­tują). Hanka, jak wszy­scy, któ­rzy Lalę poznają, szybko się do niej przy­wią­zuje i choć nie ma mię­dzy nimi wię­zów krwi, trak­tują się jak krewne. Obie z matką uczą dzieci pro­wa­dze­nia domu. Lala potrafi nawet wytre­so­wać psa Fafika, rodzin­nego mądralę, który jest tak obrotny, że cała oko­lica roi się od małych Fafią­tek. Elż­bieta powta­rza: „I dobrze, bo Fafik to bar­dzo mądry pies”. Póź­niej powie o swoim wnuczku Maćku: „Jest tak mądry jak Fafik”. I wszy­scy uznają, że to wielki kom­ple­ment. Gdy nie ma Hanki, a dzieci są w szkole, Fafik na komendę Lali bie­gnie do pod­sta­wówki i szuka Boh­dana lub Ilony. Dla dzieci to znak, że trzeba na prze­rwie w te pędy biec do domu: mamie chce się siu­siu, trzeba podać jej basen.

Lala mimo kalec­twa nie odpusz­cza – dzieci są zadbane, zeszyty spraw­dzone, zała­twia im wyjazdy waka­cyjne. Gdy Ilona i Boh­dan są na kolo­niach, zawsze znaj­duje się ktoś, kto się Lalą zaj­mie. Jedną z takich osób jest Bar­bara Brosz­kie­wicz-Łoś. Pomaga ciotce w pro­wa­dze­niu domu, ale sama też dużo się od niej uczy. Po latach powie, że smak i kuchenny kunszt zawdzię­cza wła­śnie jej.

Elż­bieta pro­wa­dzi dom oraz życie towa­rzy­skie (wokół jej łóżka zawsze zbie­rają się zna­jomi lite­raci, akto­rzy), dostaje skromną rentę i dora­bia: zna dwa języki obce, udziela kore­pe­ty­cji. Jed­no­cze­śnie nie zaprze­staje dzia­łal­no­ści arty­stycz­nej – wymy­śla tek­sty pio­se­nek i wier­szyki dla swo­ich dzieci wystę­pu­ją­cych na szkol­nych aka­de­miach. Tymi trzema spraw­nymi pal­cami nauczy się pisać. Mimo obłoż­nej cho­roby jest w tej rodzi­nie posta­cią domi­nu­jącą. Ni­gdy się nie skarży, nie żali. Sły­nie z bły­sko­tli­wo­ści, inte­li­gen­cji i pogody ducha. Gdzie w tym wszyst­kim jest ojciec Boh­dana i Ilony, jej mąż? Dobre pyta­nie. Choć ni­gdy się z Lalą nie roz­wie­dzie, żyje swoim życiem. Co rano wycho­dzi z domu do pracy, ale pen­sji nie przy­nosi. Potem się okaże, że od lat nie pra­cuje, tylko udaje. Co robi w cza­sie, gdy niby jest w pracy? Tego nikt się ni­gdy nie dowie. Jego ulu­bione zaję­cie, oprócz picia i hazardu, to wyglą­da­nie przez okno i prze­cią­głe wzdy­cha­nie. Więk­szość rodziny wręcz go nie lubi. Jego praca arty­styczna to w tym cza­sie już wspo­mnie­nie; nim zaczął uda­wać, że pra­cuje, przez jakiś czas zatrud­niony był w zakła­dach lniar­skich, gdzie pro­du­ko­wano worki i węże bre­zen­towe.

Gdy Boh­dan doro­śnie, o ojcu rzadko będzie mówił. Jeśli już, wspo­mnie­nia będą obej­mo­wać kilka rodzin­nych aneg­dot, w któ­rych duże zna­cze­nie odgry­wał alko­hol. Jak w tej, gdy pijany Bro­ni­sław bie­rze syna na polo­wa­nie i tak nie­for­tun­nie rzuca butelką, że roz­bija dziecku głowę. „Synuś, bar­dzo cię prze­pra­szam”, skwi­tuje tylko. I po latach Boh­dan stwier­dzi, że to były naj­cie­plej­sze słowa, jakie od ojca usły­szał. Opo­wie też, że tata uwiel­biał narty i zimowe wyjazdy na stoki. Samotne. Dzieci wtedy zosta­wały w domu, żeby mu nie prze­szka­dzały. Maciej Smo­leń, naj­star­szy syn Boh­dana, wspo­mina, że jako dziecko przy­naj­mniej raz w roku jechał z rodzi­cami do dziad­ków na tydzień. Pod­czas jed­nego z poby­tów gra w piłkę, nie­for­tun­nie ude­rza stopą o kamień. Łamie pazno­kieć, z pła­czem bie­gnie do domu. Krew się leje, strzępki paznok­cia stoją na sztorc wbite w ciało, a dzia­dek krzy­czy: „Co drzesz mordę! Zamknij się”. Dla sied­mio­let­niego dziecka to szok. „Ale cie­bie ojciec chyba kochał?” – Maciej zapyta kie­dyś Boh­dana. „Nie, nie kochał mnie”, usły­szy w odpo­wie­dzi. „Ni­gdy nie byłem dla niego ważny”. Ważny jest na pewno dla matki. Zawsze będzie o niej mówił z sza­cun­kiem i miło­ścią, pod­kre­ślał, że była jego naj­lep­szą przy­ja­ciółką, zawsze mógł na nią liczyć i ni­gdy się z nią nie pokłó­cił. Rów­nie ważna była dla Bar­bary Brosz­kie­wicz-Łoś: „Bar­dzo kocha­łam cio­cię Lalę. Uwiel­bia­ły­śmy do niej przy­cho­dzić, moją mamę i ją łączyły nie tylko więzy krwi, były też przy­ja­ciół­kami, bar­dzo się wspie­rały. Bie­gły­śmy do niej na każde wezwa­nie. Myślę, że jej opty­mizm i wielki duch rekom­pen­so­wały dzie­ciom wszyst­kie nie­do­bory wyni­ka­jące z rodzin­nej tra­ge­dii. Mieli dobre i pogodne dzie­ciń­stwo. Cio­cia robiła wszystko, żeby dzieci nie odczuły żad­nego braku”.

Dzie­ciń­stwo Boh­dana to miesz­ka­nie naj­pierw w podzie­lo­nej willi przy Rut­kow­skiego 25, potem lokal w willi z ogrom­nym ogro­dem przy Wyspiań­skiego, który nale­żał do ciotki Elwiry. Na dole Smo­le­nio­wie, w miesz­ka­niu obok Zdzi­sław Oku­liar, reży­ser, lite­rat, redak­tor naczelny „Kro­niki Beskidz­kiej”, na górze pani Zosia i jej mąż orga­ni­sta. Wszyst­kie dzie­cięce wspo­mnie­nia są z tym ogro­dem zwią­zane. Zabawa w pod­chody, w cho­wa­nego, gania­nie się wokół fon­tanny, przy­ję­cia w altance, zimą zjeż­dża­nie z górki na san­kach. Zdzi­sław Oku­liar opie­ko­wał się pięk­nym ogro­dem w czy­nie spo­łecz­nym, szkoda mu było, by ten przed­wo­jenny cud się zmar­no­wał. Dbał, kosił, przy­ci­nał. Oddzie­lił kawa­łek terenu, na który dzieci miały zakaz wstępu. Tam eks­pe­ry­men­to­wał, spro­wa­dzał z cie­plej­szych kra­jów drzewka, akli­ma­ty­zo­wał je, a potem z suk­ce­sem sadził w ogro­dzie. Oku­liar był zaprzy­jaź­niony z Lalą, mieli bra­ter­stwo inte­lek­tu­alne. Stra­cił pracę w redak­cji po kon­flik­cie z pierw­szym sekre­ta­rzem, gdy ten wsa­dził mu na miej­sce sekre­tarki córkę kacyka, która robiła straszne błędy orto­gra­ficzne. Oku­liar je po cichu popra­wiał, a gdy panna się zorien­to­wała, poczuła się dotknięta. Poskar­żyła się wyżej i to jego, nie ją, zwol­niono z pracy. Bar­dzo to prze­żył. Zmarł na gruź­licę, któ­rej naba­wił się w obo­zie kon­cen­tra­cyj­nym pod­czas wojny. Po jego śmierci Ilona, pra­cu­jąca wtedy w Urzę­dzie Woje­wódz­kim jako sekre­tarka, będzie pró­bo­wała odku­pić tę willę od pań­stwa. Nie uda się. Po ślu­bie zamieszka tu z mężem, a potem córką Elą, i do końca będzie opie­ko­wać się matką. Lala umiera w wieku 54 lat. Zanim to nastąpi, będzie miała jesz­cze wiele suk­ce­sów na kon­cie. Jak cho­ciażby ten, gdy zor­ga­ni­zuje „zjazd haj­nia­ków”, czyli osób cier­pią­cych na cho­robę Heinego-Medina. W 1966 roku cho­rzy zje­chali do Biel­ska-Bia­łej, ona była ich instruk­torką, przy­go­to­wy­wali wystą­pie­nia arty­styczne. Towa­rzy­szący im lekarz uwa­żał, że taka aktyw­ność pomaga w zdro­wie­niu. Na tymże zjeź­dzie Lala zeswata sio­strę Bar­bary ze swoim uczniem Ada­mem Krycz­kiem, jeż­dżą­cym na wózku inwa­lidz­kim. Rodzice nie są zachwy­ceni, ale mał­żeń­stwo oka­zuje się szczę­śliwe, trwa nie­mal pół wieku i ma dwójkę uda­nych dzieci.

4. Z oka­zji 50. rocz­nicy ślubu dziad­ków czworo wnu­cząt (od lewej: Boh­dan z sio­strą Iloną, kuzynka Basia z bra­tem Jac­kiem) wyko­nuje oko­licz­no­ściową pio­senkę autor­stwa Elż­biety Smo­leń – Biel­sko-Biała, lata pięć­dzie­siąte.

To Lala z wyso­ko­ści swo­ich poduch orga­ni­zuje 50-lecie ślubu cioci-babci Gizi i wujka-dziadka Wła­dzia. Naj­pierw odno­wie­nie ślubu w kościele, potem przy­ję­cie w domu. A wnu­ko­wie: Boh­dan, Ilona, Mary­sia, Basia i Jacek, dekla­mują:

50 lat mija od chwili, gdy dzia­dziuś z babu­nią brał ślub,

I poszli przez życie, ufa­jąc, że miłość ich łączy po grób.

Kocham, kocham – tak dzia­dziuś mówił do żonki swej.

Kocham, kocham – tak brzmiała odpo­wiedź jej.

Życie im w darze przy­nio­sło raz dobre chwile, raz złe.

Choć żyli w miło­ści i zgo­dzie, to cza­sem pokłó­cili się.

Gizusz, oj ty Gizusz – tak dzia­dziuś mówił do żonki swej.

Glupi i laj­dak – tak brzmiała odpo­wiedź jej.

Lala dopro­wa­dza tym dziad­ków do pła­czu ze wzru­sze­nia, za to reszta rodziny się zaśmiewa.

5. Dziad­ko­wie Gizela i Wła­dy­sław Cze­cho­wie w gro­nie rodzin­nym, Boh­dan przy mamie Elż­bie­cie

Gdy wnuki doro­sną, też pła­czą, wspo­mi­na­jąc pra­dziad­ków, ze śmie­chu. Prze­drzeź­nia­nie Węgierki Gizeli było ich ulu­bio­nym zaję­ciem, bo ni­gdy nie nauczyła się dobrze mówić po pol­sku. Mówiła na przy­kład: „Wla­dziu, kam no ty”. I jak w wier­szyku autor­stwa Lali: „Ty glupi ty, ty laj­dak”. „Cio­cia Lala się śmiała, moja mama się śmiała, ale my, dzieci, to już w ogóle – wspo­mina Bar­bara Brosz­kie­wicz-Łoś. – Co wię­cej, nawet jako doro­śli nie­raz sia­da­li­śmy z Boh­da­nem i Ilonką, w kółko opo­wia­da­li­śmy te histo­rie i śmia­li­śmy się z naszej pociesz­nej rodziny. Byli­śmy bar­dzo zżyci, mie­li­śmy swój świat, swój język. Cza­sem wystar­czyło, że na sie­bie spoj­rze­li­śmy, i już wybu­cha­li­śmy śmie­chem. Dobrze się rozumie­li­śmy”. Doro­śli też mieli spo­sób, by powie­dzieć sobie coś w tajem­nicy: „U nas w domu się mówiło po węgier­sku, żeby dzieci nie rozu­miały” – wspo­minał Boh­dan3.

Do końca spie­rają się, które z nich skoń­czyło lep­sze liceum. W Biel­sku-Bia­łej były trzy: imie­nia Żerom­skiego, według nich „komu­cho­wate”, bo utwo­rzone po woj­nie, nie darzyli go więc szcze­gólną estymą, i dwa przed­wo­jenne, do któ­rych trudno się było dostać. Bar­bara cho­dzi do Asnyka, otwar­tego jesz­cze w cza­sach zabo­rów, Boh­dan do Koper­nika zało­żo­nego w dwu­dzie­sto­le­ciu mię­dzy­wo­jen­nym. Ich każde spo­tka­nie to spór o to, która szkoła lep­sza, w któ­rej uczą faj­niejsi pro­fe­so­ro­wie. Więk­szość kwe­stii Boh­dan koń­czy: „Cho­dzi­łem do Koper­nika, więc wiem”. „No daruj sobie, mój Asnyk jest jed­nak na wyż­szym pozio­mie” – uza­sad­niała kuzynka. To była ich rodzinna zabawa.

6. Boh­dan z przy­szłą żoną Tere­ską w cza­sach stu­denc­kich

W ogóle żyją rodzin­nie. Bar­bara Brosz­kie­wicz-Łoś: „Dla nas nie było ważne, która bab­cia jest czyja, która ciotka bliż­sza, a która dal­sza. Po pro­stu byli­śmy wspie­ra­jącą się rodziną, każdy na każ­dego mógł liczyć”. Boh­dan Smo­leń: „To życie rodzinne, te wszyst­kie cio­cie, bab­cie, wuj­ko­wie, kuzy­no­stwo, to było bar­dzo silne. Jak się gdzieś zacho­dziło na godzinę, to można było dwa dni zostać. Moje ciotki i mama miały wpo­joną pod­sta­wową zasadę: naj­waż­niej­sze jest życie rodzinne. Nawet jak coś nie wycho­dziło w mał­żeń­stwie, to cały czas sta­rały się tę drugą osobę napra­wić. Mama mówiła do taty: «Bronku, ty pijesz, nie­re­gu­lar­nie cho­dzisz do pracy». A on ją chciał upo­ko­rzyć i mówił: «A ty… A ty… A ty spła­casz za mnie długi!»”4.

W szkole pod­sta­wo­wej Boh­dan dobrze się uczy, w śred­niej zaczyna doka­zy­wać. Cią­gnie go jed­nak na scenę. Osobą, która go kształ­tuje arty­stycz­nie, jest oczy­wi­ście matka. Może to przez niego speł­nia swoje sce­niczne ambi­cje?

Boh­dan nie jest ado­ni­sem, zale­d­wie 165 cm wzro­stu, ale ma „to coś”. Jako nasto­la­tek pro­wa­dzi bujne życie towa­rzy­skie, choć nie jest duszą towa­rzy­stwa. Nie mówi dużo, ale jak coś powie, to roz­ba­wia wszyst­kich. Taki ści­cha­pęk. Tu posłu­cha, tam posłu­cha, a na koniec pod­su­muje jed­nym zda­niem i wszy­scy się śmieją. Tą swoją pociesz­no­ścią nad­ra­bia pewne braki i zanie­cha­nia. Naza­jutrz aka­de­mia, mama pisze mu tekst kon­fe­ran­sjerki, a jego nie ma, włó­czy się gdzieś z kole­gami. Kiedy się tego nauczy? Prze­cież to dużo tek­stu do zapa­mię­ta­nia. „Daj mi dwie godziny” – mówi, kiedy w końcu wraca do domu. Napusz­cza wody do wanny, wcho­dzi tam z kart­kami, a jak z niej wycho­dzi, już wszystko umie.

„Dla nas ten stan, że cio­cia Lala leży, zarzą­dza domem i orga­ni­zuje wszyst­kim życie, był zupeł­nie natu­ralny – wspo­mina Bar­bara. – Nie uwa­żam, by jej kalec­two jakoś szcze­gól­nie odbiło się na dzie­ciach”.

Ina­czej patrzy na to Maciej Smo­leń: „Tro­chę się babci bałem. Nie dla­tego, że zro­biła mi coś złego, ale nie rozu­mia­łem tej sytu­acji, że ona leży, czę­ściowo spa­ra­li­żo­wana, a i tak cały świat kręci się koło niej. Dla mnie ta sytu­acja była czymś oso­bli­wym, nie­po­ko­ją­cym”.

Boh­dan Smo­leń mówił podob­nie: „Matka była spa­ra­li­żo­wana. Nic nie było nor­malne”5.

Elż­bieta Smo­leń umiera w roku 1980. Zanim to jed­nak nastąpi, orga­ni­zuje w 1970 roku ślub swo­jemu synowi i stoi za suk­ce­sem jego pierw­szych wystę­pów na „poważ­nej” sce­nie – pisze tek­sty do kaba­retu Pod Budą, któ­rego Boh­dan jest współ­za­ło­ży­cie­lem.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Anna Karo­lina Kłys, Nie­stety wszy­scy się znamy, Wydaw­nic­two Otwarte, Kra­ków 2011, s. 32–33 [wróć]

Ibi­dem, s. 33–34 [wróć]

Kamila Drecka, wywiad z cyklu „Prawdę mówiąc”, dla TVP, 8.12.2013 [wróć]

Anna Karo­lina Kłys, op.cit., s. 43–44 [wróć]

Ibi­dem, s. 34 [wróć]

Text copy­ri­ght © by Kata­rzyna Olko­wicz, 2021

All rights rese­rved

Copy­ri­ght © for the Polish e-book edi­tion by REBIS Publi­shing House Ltd., Poznań 2021

Infor­ma­cja o zabez­pie­cze­niach

W celu ochrony autor­skich praw mająt­ko­wych przed praw­nie nie­do­zwo­lo­nym utrwa­la­niem, zwie­lo­krot­nia­niem i roz­po­wszech­nia­niem każdy egzem­plarz książki został cyfrowo zabez­pie­czony. Usu­wa­nie lub zmiana zabez­pie­czeń sta­nowi naru­sze­nie prawa.

Redak­tor pro­wa­dzący: Mag­da­lena Cho­rę­bała

Redak­tor: Mał­go­rzata Chwa­łek

Pro­jekt i opra­co­wa­nie gra­ficzne okładki, ilu­stra­cja na okładce: Zuzanna Miśko

Wydawca pod­jął wszel­kie sta­ra­nia w celu usta­le­nia wła­ści­cieli praw autor­skich repro­duk­cji zamiesz­czo­nych w książce. W wypadku jakich­kol­wiek uwag pro­simy o kon­takt z wydaw­nic­twem.

Wyda­nie I e-book (opra­co­wane na pod­sta­wie wyda­nia książ­ko­wego: A tam, cicho być! Bio­gra­fia Boh­dana Smo­le­nia, wyd. I, Poznań 2022)

ISBN 978-83-8188-967-4

Dom Wydaw­ni­czy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmi­grodzka 41/49, 60-171 Poznań

tel. 61 867 81 40, 61 867 47 08

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer