Alamo - San Jacinto 1836 (edycja limitowana) - Jarosław Wojtczak - ebook

Alamo - San Jacinto 1836 (edycja limitowana) ebook

Wojtczak Jarosław

5,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Pod koniec lat dwudziestych XIX w. amerykańscy osadni­cy w Teksasie, których wcześniej rząd meksykański sam za­chęcał do kolonizowania północno-wschodnich kresów, pod­jęli próby uniezależnienia się od Meksyku. Wraz z upływem lat, ufni w swoją siłę i protekcję Stanów Zjednoczonych, na­bierali pewności siebie i jawnie ignorowali prawa i interesy Meksyku. Początkowo próbowali uzyskać szeroką autonomię w ramach Republiki Meksyku, później dążyli do utworzenia niepodległego państwa. Bezpośrednim skutkiem tych usiło­wań był narastający konflikt amerykańskich Teksańczyków z 5 władzami meksykańskimi, który spowodował wybuch wojny o niepodległość Teksasu w latach 1835-1836 (zwanej także Rewolucją Teksaską).

Jednym z najbardziej dramatycznych i znamiennych w skut­kach wydarzeń tej krótkiej, lecz niezwykle krwawej wojny było oblężenie ufortyfikowanej misji Alamo w San Antonio. Bitwa ta, w której zginęli prawie wszyscy teksascy obrońcy, wśród nich słynni bohaterowie amerykańskiego pogranicza Davy Crockett i Jim Bowie, stała się niemal natychmiast legendą. Odegrała istotną rolę mobilizującą amerykańską opinię publiczną przeciwko Meksykowi i ułatwiła Teksańczykom decydują­ce o losach wojny i Teksasu zwycięstwo nad wojskami me­ksykańskimi na równinie San Jacinto 21 kwietnia 1836 roku.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 236

Oceny
5,0 (2 oceny)
2
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




WSTĘP

W 1845 r. dzien­ni­karz nowo­jor­skiej gazety „Mor­ning News” John L. Sul­li­van napi­sał arty­kuł redak­cyjny na temat sta­łej eks­pan­sji tery­to­rial­nej Sta­nów Zjed­no­czo­nych Ame­ryki. Tak naro­dziła się idea prze­zna­cze­nia dzie­jo­wego (Mani­fest Destiny) przy­zna­jąca USA histo­ryczne i opatrz­no­ściowe prawo do opa­no­wa­nia i ucy­wi­li­zo­wa­nia całego kon­ty­nentu pół­noc­no­ame­ry­kań­skiego od Atlan­tyku do Pacy­fiku.

W rze­czy­wi­sto­ści Stany Zjed­no­czone roz­po­częły gwał­towną eks­pan­sję tery­to­rialną na długo przed naro­dzi­nami Mani­fe­stu Destiny. Stał się on jed­nak popu­lar­nym slo­ga­nem i hasłem prze­wod­nim ide­olo­gii ame­ry­kań­skiej eks­pan­sji, potwier­dza­ją­cym dotych­cza­sowe suk­cesy nowego ustroju i dyrek­tywą dal­szej poli­tyki Sta­nów Zjed­no­czo­nych.

Już w 1803 r. za pre­zy­den­tury Tho­masa Jef­fer­sona (1801–1809) sfi­na­li­zo­wano zakup fran­cu­skiej Luizjany. Młode pań­stwo ame­ry­kań­skie nie­wiel­kim kosz­tem (15 milio­nów dola­rów i spłata rosz­czeń oby­wa­teli ame­ry­kań­skich wobec Fran­cji) powięk­szyło się z dnia na dzień o ogromne tery­to­rium roz­cią­ga­jące się na zachód od Mis­si­sippi aż do Gór Ska­li­stych, w przy­szło­ści z tery­to­rium tego miało powstać pięt­na­ście nowych sta­nów Unii.

Zakoń­czona poko­jem w Gan­da­wie wojna ame­ry­kań­sko-bry­tyj­ska (1812–1815) uła­twiła Ame­ry­ka­nom osią­gnię­cie dal­szych suk­ce­sów tery­to­rial­nych. Do 1819 r. Stany Zjed­no­czone uzy­skały kon­trolę nad wybrze­żem Zatoki Mek­sy­kań­skiej aż do bez­po­śred­niego sąsiedz­twa Nowego Orle­anu i nad hisz­pań­ską Flo­rydą.

Zaję­cie Luizjany po raz pierw­szy zwró­ciło uwagę Ame­ry­ka­nów na tery­to­rium gra­ni­czą­cego z nią hisz­pań­skiego Tek­sasu. Przez krótki okres Stany Zjed­no­czone utrzy­my­wały nawet, że Tek­sas mie­ści się w obrę­bie obsza­rów obję­tych zaku­pem Luizjany, ale po zawar­ciu z Hisz­pa­nią trak­tatu regu­lu­ją­cego sprawę Flo­rydy 1819 r. wyco­fały swe rosz­cze­nia i zaak­cep­to­wały gra­nicę Luizjany bez Tek­sasu. W prak­tyce jego gra­nice były okre­ślone bar­dzo nie­do­kład­nie. Połu­dniowe rubieże wyzna­czała rzeka Rio Grande, na zacho­dzie sta­no­wiły je pustynne tereny Nowego Mek­syku, a na pół­nocy ginęły w bez­kre­snych prze­strze­niach Wiel­kich Rów­nin. Gra­nica z ame­ry­kań­ską Luizjaną była także nie­okre­ślona, z cza­sem prze­bie­gała ona przez zie­mie leżące pomię­dzy rze­kami Red River i Sabine. Ta ostat­nia stała się w końcu umowną gra­nicą Tek­sasu oddzie­la­jącą go od posia­dło­ści ame­ry­kań­skich.

Tery­to­rium Tek­sasu było nie­zwy­kle słabo zalud­nione i tylko for­mal­nie zwią­zane z Nową Hisz­pa­nią, a póź­niej Mek­sy­kiem. W prak­tyce, podob­nie jak Kali­for­nia i Nowy Mek­syk, rzą­dziło się samo, gdyż wła­dze cen­tralne w Mexico City mało inte­re­so­wały się pół­noc­nymi kre­sami swo­ich posia­dło­ści. W miarę roz­woju kolo­ni­za­cji i napływu ame­ry­kań­skich osad­ni­ków do Tek­sasu natu­ralne powią­za­nia ści­ślej łączyły go z obsza­rem kolo­ni­za­cji anglo-ame­ry­kań­skiej niż hisz­pań­skiej.

Pod koniec lat dwu­dzie­stych XIX w. ame­ry­kań­scy osad­nicy w Tek­sa­sie, któ­rych wcze­śniej rząd mek­sy­kań­ski sam zachę­cał do kolo­ni­zo­wa­nia pół­nocno-wschod­nich kre­sów, pod­jęli próby unie­za­leż­nie­nia się od Mek­syku. Wraz z upły­wem lat, ufni w swoją siłę i pro­tek­cję Sta­nów Zjed­no­czo­nych, nabie­rali pew­no­ści sie­bie i jaw­nie igno­ro­wali prawa i inte­resy Mek­syku. Począt­kowo pró­bo­wali uzy­skać sze­roką auto­no­mię w ramach Repu­bliki Mek­syku, póź­niej dążyli do utwo­rze­nia nie­pod­le­głego pań­stwa. Bez­po­śred­nim skut­kiem tych usi­ło­wań był nara­sta­jący kon­flikt ame­ry­kań­skich Tek­sań­czy­ków z wła­dzami mek­sy­kań­skimi, który spo­wo­do­wał wybuch wojny o nie­pod­le­głość Tek­sasu w latach 1835–36 (zwa­nej także Rewo­lu­cją Tek­sa­ską).

Jed­nym z naj­bar­dziej dra­ma­tycz­nych i zna­mien­nych w skut­kach wyda­rzeń tej krót­kiej, lecz nie­zwy­kle krwa­wej wojny było oblę­że­nie ufor­ty­fi­ko­wa­nej misji Alamo w San Anto­nio. Bitwa ta, w któ­rej zgi­nęli pra­wie wszy­scy tek­sa­scy obrońcy, wśród nich pół­le­gen­darni boha­te­ro­wie ame­ry­kań­skiego pogra­ni­cza Davy Croc­kett i Jim Bowie, stała się nie­mal natych­miast legendą. Ode­grała istotną rolę mobi­li­zu­jącą ame­ry­kań­ską opi­nię publiczną prze­ciwko Mek­sy­kowi i uła­twiła Tek­sań­czy­kom odnie­sie­nie decy­du­ją­cego o losach wojny i Tek­sasu zwy­cię­stwa nad woj­skami mek­sy­kań­skimi na rów­ni­nie San Jacinto 21 kwiet­nia 1836 roku.

PRZYJDŹCIE I WEŹCIE!

Nie mogę ani nie chcę wydać tego działa […] i myślę, że tylko siłą można zmu­sić nas do ustępstw.

Joseph D. Cle­ments, 30 wrze­śnia 1835 r.

29 wrze­śnia 1835 r. por. Fran­ci­sco Casta­neda na czele oddziału dra­go­nów z mek­sy­kań­skiego gar­ni­zonu w San Anto­nio de Bexar sta­nął na wschod­nim brzegu rzeki Guade­lupe naprze­ciwko miej­sco­wo­ści Gon­za­les. Z roz­kazu woj­sko­wego komen­danta San Anto­nio płk. Dominga de Ugar­te­chei przy­był tu, aby skon­fi­sko­wać 6-fun­towe działo ame­ry­kań­skim kolo­ni­stom z Gon­za­les.

Gon­za­les zało­żono w sierp­niu 1825 r. jako cen­trum kolo­nii osie­dleń­czej impre­sa­ria1 z Mis­so­uri, Gre­ena DeWitta. Leżała ona u zbiegu rzek San Mar­cos i Guade­lupe i od wschodu gra­ni­czyła z kolo­nią Ste­phena Austina, tere­nem naj­star­szej anglo-ame­ry­kań­skiej akcji osie­dleń­czej w Tek­sa­sie. Pro­jekt miej­sco­wo­ści Gon­za­les opra­co­wał doświad­czony mier­ni­czy mjr James Kerr, a jego nazwa pocho­dziła od nazwi­ska ówcze­snego mek­sy­kań­skiego guber­na­tora połą­czo­nych sta­nów Coahu­ila i Tek­sas Rafa­ela Gon­za­lesa, któ­rego życz­liwy sto­su­nek do ame­ry­kań­skich osad­ni­ków miał zna­czący wpływ na utwo­rze­nie kolo­nii DeWitta. W momen­cie zało­że­nia Gon­za­les było naj­bar­dziej wysu­nię­tym na zachód osie­dlem ame­ry­kań­skim, co nio­sło ze sobą poważne zagro­że­nie ze strony wro­gich Indian. W lipcu 1826 r. napa­dli na nie India­nie Tawa­koni, łupiąc i czę­ściowo je paląc. W następ­nych latach cała kolo­nia DeWitta była zagro­żona nie­ustan­nymi ata­kami Indian Tawa­koni i Ton­kawa, któ­rzy wypie­rani z pół­nocy przez sil­niej­sze ple­miona Koman­czów i Wichita, stali się uciąż­li­wymi sąsia­dami kolo­ni­stów znad rzeki Guade­lupe. Miesz­kańcy Gon­za­les, zabie­ga­jąc o zapew­nie­nie sobie więk­szego bez­pie­czeń­stwa przed wro­gimi India­nami, otrzy­mali w 1831 r. od lokal­nych władz mek­sy­kań­skich w San Anto­nio stare 6-fun­towe działo pozo­stałe „w spadku” po Hisz­pa­nach. Sytu­acja spra­wiła, że ni­gdy nie zostało użyte prze­ciwko India­nom, słu­żyło nato­miast miesz­kań­com Gon­za­les do odda­wa­nia strza­łów na wiwat.

W roku 1835 w Tek­sa­sie nara­stało napię­cie i nie­po­koje wśród ame­ry­kań­skich osad­ni­ków. Wła­dze mek­sy­kań­skie poważ­nie zanie­po­ko­jone eska­la­cją roz­ru­chów zbroj­nych pod­jęły dzia­ła­nia pre­wen­cyjne, zmie­rza­jące do spa­cy­fi­ko­wa­nia bun­tow­ni­czych nastro­jów i roz­bro­je­nia kolo­ni­stów.

Puł­kow­nik Ugar­te­chea, dzia­ła­jąc zgod­nie z wytycz­nymi gen. Cosa, woj­sko­wego dowódcy pół­noc­nych pro­win­cji Repu­bliki Mek­syku, zażą­dał od Ame­ry­ka­nów z Gon­za­les zwrotu działa i odsta­wie­nia go do mek­sy­kań­skiego arse­nału Cesas Reales w San Anto­nio. W końcu wrze­śnia przy­był do Gon­za­les kpr. Casi­mir de Leon z pię­cioma żoł­nie­rzami i wozem do trans­portu działa. Ku zdzi­wie­niu Mek­sy­ka­nów, któ­rzy nie spo­dzie­wali się żad­nych pro­ble­mów, kolo­ni­ści odmó­wili wyda­nia działa. Roz­gnie­wany odmową płk Ugar­te­chea nie­zwłocz­nie wysłał do Gon­za­les por. Casta­nedę z oddzia­łem 150 dra­go­nów. Casta­neda dotarł na miej­sce 29 wrze­śnia i z zasko­cze­niem stwier­dził, że jedyny bród na Guade­lupe został zablo­ko­wany przez uzbro­jo­nych kolo­ni­stów. Kapi­tan Albert Mar­tin, który na czele 18-oso­bo­wego oddziału lokal­nej mili­cji obsa­dził prze­prawę, odmó­wił prze­pusz­cze­nia kawa­le­rzy­stów przez bród. Porucz­nik Casta­neda, rezy­gnu­jąc ze zbroj­nego for­so­wa­nia prze­prawy wyco­fał swych dra­go­nów i roz­po­czął per­trak­ta­cje z Ame­ry­ka­nami. Za radą alkada2 z Gon­za­les, Andrew Pon­tona, kolo­ni­ści zażą­dali odło­że­nia roz­mów, moty­wu­jąc to rze­komą nie­obec­no­ścią w mie­ście alkada, bez któ­rego nie chcieli podej­mo­wać żad­nych decy­zji.

W cza­sie gdy dowódca mek­sy­kań­ski bez­czyn­nie ocze­ki­wał na wzno­wie­nie nego­cja­cji, mili­cjanci kpt. Mar­tina umac­niali swoje pozy­cje przy bro­dzie, a konni posłańcy Ame­ry­ka­nów wyru­szyli do sąsied­nich osie­dli z wia­do­mo­ściami o sytu­acji w Gon­za­les. Wie­ści te w ciągu kil­ku­na­stu godzin dotarły do wszyst­kich anglo-ame­ry­kań­skich osad poło­żo­nych nad Guade­lupe oraz w dorze­czu rzek Bra­zos i Colo­rado3. Już następ­nego dnia do Gon­za­les zaczęli ścią­gać uzbro­jeni kolo­ni­ści z oko­licz­nych miej­sco­wo­ści. W ciągu dwóch dni zebrało się ich prze­szło 160, wielu zaś było jesz­cze w dro­dze bądź szy­ko­wało się do wymar­szu. Spór o działo z Gon­za­les urósł do rangi sym­bolu wol­no­ści i nie­za­leż­no­ści ame­ry­kań­skich osad­ni­ków w Tek­sa­sie.

Tak­tyka wycze­ki­wa­nia i natych­mia­stowa akcja ścią­ga­nia do Gon­za­les posił­ków z bliż­szego i dal­szego sąsiedz­twa pozwo­liły kolo­ni­stom w krót­kim cza­sie zebrać siły zdolne do prze­ciw­sta­wie­nia się oddzia­łowi por. Casta­nedy.

30 wrze­śnia na wschod­nim brzegu Guade­lupe Joseph Cle­ments, wyra­ża­jąc wolę wszyst­kich zebra­nych Ame­ry­ka­nów, w krót­kim oświad­cze­niu zde­cy­do­wa­nie odrzu­cił mek­sy­kań­skie żąda­nia i odmó­wił wyda­nia działa. W celu uza­sad­nie­nia odmowy stwier­dził, że działo zostało prze­ka­zane miesz­kań­com Gon­za­les przez lokalne wła­dze mek­sy­kań­skie wierne posta­no­wie­niom kon­sty­tu­cji z 1824 r., a płk Ugar­te­chea repre­zen­tuje dyk­ta­tor­ski rząd pre­zy­denta Santa Anny, który nie ma prawa podej­mo­wać jed­no­stron­nych decy­zji godzą­cych w wol­ność oby­wa­teli. Odpo­wiedź Cle­mentsa, poparta zbrojną demon­stra­cją siły obsa­dza­ją­cych bród mili­cjan­tów, nie pozo­sta­wiała Casta­ne­dzie cie­nia wąt­pli­wo­ści co do inten­cji kolo­ni­stów. Mimo to zde­cy­do­wał się wyko­nać otrzy­mane roz­kazy. Wyco­fał swo­ich żoł­nie­rzy w górę rzeki z zamia­rem odna­le­zie­nia innej prze­prawy i obej­ścia mia­sta od tyłu. Noc z 30 wrze­śnia na 1 paź­dzier­nika Mek­sy­ka­nie spę­dzili w umoc­nio­nym obo­zie na wzgó­rzu DeWitta w pobliżu Gon­za­les.

Tej samej nocy osad­nicy z Gon­za­les wydo­byli zako­pane w sadzie śliw­ko­wym Geo­rge’a Davisa działo i osa­dzili je na lawe­cie wyko­na­nej z wozu do trans­portu bawełny. W tym samym cza­sie dwie miesz­kanki Gon­za­les Sarah Seely i Eve­line DeWitt uszyły ze ślub­nej sukni flagę bojową i wrę­czyły ją zebra­nym kolo­ni­stom. Flaga, wyko­nana według pomy­słu Johna H. Moora z La Grange, przed­sta­wiała czarną lufę armat­nią na bia­łym tle, nad którą wid­niała samotna, pię­cio­ra­mienna gwiazda, sym­bol Tek­sasu. Pod lufą dużymi, czar­nymi lite­rami wyszyto napis: COME AND TAKE IT (PRZYJDŹ­CIE I WEŹ­CIE TO).

1 paź­dzier­nika rano por. Casta­neda opu­ścił wzgó­rze DeWitta i poszu­ku­jąc dogod­nej prze­prawy prze­su­nął swój oddział dalej w górę rzeki. Ponie­waż Mek­sy­ka­nom nie udało się zna­leźć odpo­wied­niego brodu, pod wie­czór roz­bili obóz na tere­nie ran­cza ame­ry­kań­skiego osad­nika Eze­kiela Wil­lia­masa, w odle­gło­ści 7 mil (11 km) od Gon­za­les.

Tego samego dnia około godz. 7.00 wie­czo­rem grupa 168 uzbro­jo­nych kolo­ni­stów zebra­nych w Gon­za­les prze­pra­wiła się przez rzekę tocząc ze sobą przy­go­to­wane do strzału działo. Na wschod­nim brzegu Guade­lupe zor­ga­ni­zo­wali radę wojenną, w trak­cie któ­rej wybrali w demo­kra­tycz­nym gło­so­wa­niu swo­ich dowód­ców. Komendę nad zebra­nymi ochot­ni­kami powie­rzono mają­cemu doświad­cze­nie z walk z India­nami Joh­nowi Moorowi, któ­rego mia­no­wano puł­kow­ni­kiem. Jego zastępcą w stop­niu pod­puł­kow­nika został James W.E. Wal­lace. Radę zakoń­czyło patrio­tyczne kaza­nie pastora Smi­tha z Gon­za­les.

Wcze­snym ran­kiem 2 paź­dzier­nika, pod osłoną gęstej mgły spo­wi­ja­ją­cej oba brzegi rzeki, Tek­sań­czycy wyru­szyli w kie­runku obo­zo­wi­ska mek­sy­kań­skich dra­go­nów. Kiedy mgła opa­dła zasko­czeni Mek­sy­ka­nie ujrzeli naprze­ciw swo­jego obozu długą linię uzbro­jo­nych kolo­ni­stów goto­wych do ataku. Pośrodku linii Tek­sań­czy­ków znaj­do­wało się sta­no­wi­sko bojowe działa, nad któ­rym powie­wała flaga COME AND TAKE IT. Porucz­nik Casta­neda pró­bo­wał ufor­mo­wać swo­ich żoł­nie­rzy do obrony, ale tek­sa­skie działo, z braku odpo­wied­niej amu­ni­cji, zała­do­wane kawał­kami łań­cu­cha i żela­znymi sie­kań­cami, dobrze wymie­rzo­nym strza­łem roz­pro­szyło mek­sy­kań­skich dra­go­nów. Salwa ze strzelb Tek­sań­czy­ków spo­tę­go­wała zamie­sza­nie w sze­re­gach Mek­sy­ka­nów. Pozo­sta­wili oni na polu walki jed­nego zabi­tego i uno­sząc ze sobą kilku ran­nych wyco­fali się pośpiesz­nie w kie­runku San Anto­nio ści­gani bojo­wymi okrzy­kami pod­ocho­co­nych suk­ce­sem Ame­ry­ka­nów.

Zaraz po potyczce płk Moore popro­wa­dził swo­ich ludzi z powro­tem do Gon­za­les, a wieść o zwy­cię­skim star­ciu z Mek­sy­ka­nami bły­ska­wicz­nie obie­gła wszyst­kie kolo­nie ame­ry­kań­skie w Tek­sa­sie. Mało kto zda­wał sobie zapewne sprawę z tego, że działo z Gon­za­les oddało pierw­szy strzał w krwa­wej woj­nie o nie­pod­le­głość Tek­sasu. Samo Gon­za­les zaś uwa­żane będzie od tej pory za Lexing­ton4 Tek­sasu.

Para­doks histo­rii spra­wił, że działo z Gon­za­les, które stało się bez­po­śred­nią przy­czyną wojny, oddało w niej tylko jeden, jedyny strzał. Po potyczce z oddzia­łem Casta­nedy zabrano je do Gon­za­les. Tam zostało umiesz­czone w miej­sco­wej kuźni, gdzie 3 paź­dzier­nika zdolny kowal i rusz­ni­karz Noah Smi­th­wick oczy­ścił starą lufę i umie­ścił ją na spe­cjal­nie przy­go­to­wa­nym, czte­ro­ko­ło­wym wozie cią­gnio­nym przez parę wołów. Kiedy 12 paź­dzier­nika tek­sa­scy ochot­nicy wyru­szyli na wojnę, zabrali je ze sobą jako zaczą­tek swo­jej arty­le­rii. Słaba kon­struk­cja wozu nie wytrzy­mała tru­dów wędrówki po bez­dro­żach i prze­praw przez liczne stru­mie­nie na dro­dze do San Anto­nio. Kolo­ni­ści, mając nadzieje na zdo­by­cie nowych dział na Mek­sy­ka­nach, zako­pali lufę armat­nią na sta­rym indiań­skim cmen­ta­rzu nad brze­giem stru­mie­nia San­dies Creek. Zapo­mniana przez wszyst­kich prze­le­żała tam przez następne 101 lat. Wielka powódź w czerwcu 1936 r. odsło­niła zna­le­zi­sko, ale jego toż­sa­mość usta­lono dopiero w 1980 r. za pomocą spe­cja­li­stycz­nych badań nauko­wych.

Dziś histo­ryczne działo jest jed­nym z naj­cen­niej­szych relik­tów histo­rii Tek­sasu i sta­nowi główną atrak­cję Memo­rial Museum w Gon­za­les.

SZEŚĆ FLAG NAD TEKSASEM

Nie­po­dobna prze­ce­nić wspa­nia­łego cha­rak­teru, piękna i żyzno­ści ziemi pro­win­cji Tek­sas […]

ojciec Anto­nio Oli­va­res, 1716

W roku 1519, w tym samym cza­sie, kiedy Her­nando Cor­tes na czele kil­ku­set hisz­pań­skich awan­tur­ni­ków zbli­żał się do Mek­syku, aby dopeł­nić losu pań­stwa Azte­ków, inny pod­dany króla Karola V posta­wił stopę na nowym lądzie zna­nym dziś pod nazwą Tek­sas.

Alonso Alva­rez de Pineda, kapi­tan w służ­bie hisz­pań­skiego guber­na­tora Jamajki Fran­ci­sco Garaya, otrzy­mał zada­nie odna­le­zie­nia pół­nocno-zachod­niego przej­ścia łączą­cego Atlan­tyk z Oce­anem Spo­koj­nym oraz prze­chwy­ce­nia wyprawy Cor­tesa w Vera Cruz. Drogi do Pacy­fiku nie odna­lazł, gdyż taka nie ist­niała, Cor­tes nato­miast uwię­ził ludzi de Pinedy, któ­rzy wylą­do­wali w Vera­cruz i zmu­sił nie­for­tun­nego kapi­tana do odpły­nię­cia. Przy­pa­dek spra­wił, że w dro­dze powrot­nej na Jamajkę sta­tek de Pinedy dotarł do wybrzeży Tek­sasu u ujścia Rio Grande, umoż­li­wia­jąc Hisz­pa­nom zba­da­nie jej dol­nego biegu.

INDIANIE W TEKSASIE

Alonso de Pineda był pierw­szym Euro­pej­czy­kiem, który posta­wił stopę na tek­sa­skim lądzie, ale nie był pierw­szym czło­wie­kiem na tej ziemi. Pierwsi ludzie żyli na tere­nie dzi­siej­szego Tek­sasu już około 12000 lat temu i byli potom­kami łow­ców, któ­rzy w epoce lodow­co­wej przy­by­wali z Sybe­rii na kon­ty­nent pół­noc­no­ame­ry­kań­ski w pogoni za wiel­kimi zwie­rzę­tami prze­kra­cza­ją­cymi kory­tarz w miej­scu obec­nej Cie­śniny Beringa. Ich roz­wój cywi­li­za­cyjny trwał wiele tysięcy lat i zale­żał głów­nie od zmian kli­ma­tycz­nych zacho­dzą­cych na obsza­rach ich osad­nic­twa. Począt­kowo przy­by­sze z Sybe­rii wędro­wali wzdłuż wybrzeży oce­anu, póź­niej roz­prze­strze­nili się po całym kon­ty­nen­cie, dając począ­tek ludom indiań­skim. Roz­wój tych ple­mion odby­wał się w nie­jed­na­ko­wym stop­niu. Jedne, jak India­nie Caddo ze wschod­niego Tek­sasu, osią­gnęły sto­sun­kowo wysoki sto­pień cywi­li­za­cji jesz­cze przed przy­by­ciem na te zie­mie bia­łych ludzi. Dla odmiany India­nie Karan­kawa, znad Zatoki Mek­sy­kań­skiej, pozo­sta­wali zaś na tym samym pozio­mie roz­woju co ich przod­ko­wie sprzed 5000–6000 lat. Jesz­cze inne ple­miona zmie­niały swój spo­sób życia osią­ga­jąc wysoki sto­pień cywi­li­za­cyjny lub cofały się w roz­woju ze względu na zmiany kli­matu i śro­do­wi­ska.

W ciągu trzy­stu lat, od momentu poja­wie­nia się w Tek­sa­sie pierw­szych Euro­pej­czy­ków, aż do począt­ków XIX w., kiedy to osta­tecz­nie ukształ­to­wał się skład etniczny ple­mion indiań­skich na obsza­rze Tek­sasu, cały czas zmie­niała się struk­tura lud­no­ści tubyl­czej. Spe­cy­fika tych prze­mian, na które ogromny wpływ miała obec­ność i dzia­łal­ność bia­łego czło­wieka spra­wiła, że Tek­sas stał się etnicz­nym i kul­tu­ro­wym tyglem rdzen­nych miesz­kań­ców Ame­ryki. Na początku XIX w. na tere­nie Tek­sasu zamiesz­ki­wały co naj­mniej dwa­dzie­ścia trzy różne ple­miona Indian. Nie­które z nich stały się inte­gralną czę­ścią histo­rii i kul­tury Tek­sasu, inne sta­nęły w obli­czu fizycz­nej zagłady, przy­mu­so­wych prze­sie­dleń lub życia na gra­nicy wege­ta­cji.

Wybrzeże Zatoki Mek­sy­kań­skiej zamiesz­ki­wało nad­mor­skie ple­mię Karan­kawa. Wysocy, odważni, świetni pły­wacy byli pierw­szymi India­nami, z któ­rymi przy­szło spo­tkać się Euro­pej­czy­kom przy­by­wa­ją­cym do Tek­sasu drogą mor­ską. Mimo że stali na niskim pozio­mie cywi­li­za­cyj­nym przez dłu­gie lata byli groź­nym prze­ciw­ni­kiem dla bia­łych. Dopiero epi­de­mie ospy, które zdzie­siąt­ko­wały ich na prze­ło­mie XVIII i XIX w., zła­mały ich siłę bojową i dopro­wa­dziły do nie­mal cał­ko­wi­tego uni­ce­stwie­nia.

Wschod­nie obszary Tek­sasu pokryte roz­le­głymi lasami zamiesz­ki­wały ple­miona leśne sku­pione w dwóch dużych kon­fe­de­ra­cjach, w któ­rych domi­nu­jącą rolę odgry­wali India­nie Caddo. Ple­miona te żyły w kilku osa­dach w rejo­nie dzi­siej­szego jeziora Caddo oraz rzek Neches i Ange­lina. Ich osie­dla skła­dały się ze stoż­ko­wa­tych, sło­mia­nych chat oto­czo­nych polami kuku­ry­dzy. Caddo i pokrewne im szczepy Eyish, Ana­darko, Aba­do­che i Nabe­da­che byli zdol­nymi rol­ni­kami i myśli­wymi i już na długo przed przy­by­ciem bia­łych osią­gnęli wysoki sto­pień roz­woju cywi­li­za­cyj­nego. Nie­stety, podob­nie jak wiele innych ple­mion, stali się ofia­rami sza­le­ją­cych epi­de­mii cho­rób przy­wle­czo­nych przez Euro­pej­czy­ków. W latach trzy­dzie­stych XIX w. ze świet­nych kon­fe­de­ra­cji leśnych Indian pozo­stały tylko żało­sne resztki.

Zachod­nie rejony Tek­sasu i dorze­cze środ­ko­wej Rio Grande zamiesz­ki­wały rol­ni­cze ple­miona Tigua, Suma, Jumano i Coahu­il­te­can. Spo­kojni rol­nicy i kupcy szybko dostali się pod wpływy kolo­ni­za­cji hisz­pań­skiej. Ich osie­dla od dawna były też obiek­tem napa­dów wojow­ni­czych ple­mion z pół­nocy.

Tra­wia­ste pre­rie środ­ko­wego Tek­sasu były ojczy­zną Indian Waco, Wichita i Ton­kawa. Pro­wa­dzili oni pół­osia­dłe życie, upra­wiali kuku­ry­dzę, fasolę i dynie. Swoją dietę uzu­peł­niali mię­sem bizo­nów. Pod­czas myśliw­skich wypraw chęt­nie posłu­gi­wali się cha­rak­te­ry­stycz­nymi dla typo­wych ple­mion pre­rii stoż­ko­wa­tymi namio­tami tipi (tepee) wyko­na­nymi z drew­nia­nego rusz­to­wa­nia pokry­tego skó­rami bizo­nów. Nie gar­dzili także napa­dami na rol­ni­czych sąsia­dów. Szcze­gól­nie wojow­ni­czą naturę prze­ja­wiali Ton­ka­wo­wie, któ­rzy wal­czyli ze wszyst­kimi sąsied­nimi szcze­pami i byli znani z tego, że prak­ty­ko­wali rytu­alny kani­ba­lizm. Po przy­by­ciu Ame­ry­ka­nów do Tek­sasu stali się ich sojusz­ni­kami i ode­grali dużą rolę jako zwia­dowcy i prze­wod­nicy w wal­kach z Koman­czami i Kio­wami.

Pół­nocno-zachodni Tek­sas był domeną łow­ców bizo­nów z Wiel­kich Rów­nin. Tutaj roz­cią­gały się tereny łowiec­kie Indian Kiowa, połu­dnio­wych Cze­je­nów, Ara­pa­hów, Apa­czów Lipan i Koman­czów. W prze­ci­wień­stwie do innych ple­mion, które dosyć szybko padły ofiarą postę­pu­ją­cej cywi­li­za­cji bia­łych, koczow­ni­cze szczepy z Wiel­kich Rów­nin długo zacho­wy­wały swoją nie­za­leż­ność i przez wiele dzie­się­cio­leci sta­no­wiły barierę sku­tecz­nie powstrzy­mu­jącą eks­pan­sję bia­łych osad­ni­ków w głąb kon­ty­nentu.

Momen­tem zwrot­nym w dzie­jach Indian z Wiel­kich Rów­nin było zdo­by­cie koni. Pierw­sze konie z hisz­pań­skich hodowli w pół­noc­nym Mek­syku tra­fiły w ręce Indian w XVII wieku. Szybko stały się przed­mio­tem han­dlu lub kra­dzieży. Pewna liczba koni zbie­gła na pre­rię, gdzie dały począ­tek zdzi­cza­łym mustan­gom5. Jako pierwsi oswo­ili konie sąsia­du­jący z posia­dło­ściami hisz­pań­skimi Apa­cze. Około roku 1700 konie poja­wiły się także u Koman­czów i Kio­wów. Wraz z oswo­je­niem konia zakoń­czył się też pro­ces trans­for­ma­cji pie­szych noma­dów w kon­nych myśli­wych i wojow­ni­ków.

Koń zmie­nił cał­ko­wi­cie dotych­cza­sowy spo­sób życia i kul­turę Indian z Wiel­kich Rów­nin. Dał im nowe moż­li­wo­ści trans­portu, polo­wa­nia i pro­wa­dze­nia wojny. Jego uży­cie pozwo­liło na szyb­sze wędrówki, budo­wa­nie więk­szych namio­tów, gro­ma­dze­nie więk­szej ilo­ści zapa­sów i roz­sze­rze­nie tere­nów łowiec­kich. Wykra­da­nie koni obcym szcze­pom oraz bia­łym osad­ni­kom i hodow­com stało się ulu­bio­nym zaję­ciem Indian i główną przy­czyną pro­wa­dzo­nych przez nich wojen. Żadne inne ple­mię nie osią­gnęło takiej bie­gło­ści w posłu­gi­wa­niu się koniem co Koman­cze. Uzna­wani za naj­lep­szych jeźdź­ców spo­śród wszyst­kich Indian, sły­nęli ze swych łupież­czych wypraw prze­ciwko wro­gim szcze­pom i bia­łym w Mek­syku i Tek­sa­sie. Nikogo nie nie­na­wi­dzili bar­dziej niż Hisz­pa­nów i Mek­sy­ka­nów. Przez dłu­gie lata rywa­li­zo­wali z Apa­czami, któ­rych poko­nali osta­tecz­nie w latach 1725–1750, obej­mu­jąc kon­trolę nad połu­dnio­wymi pre­riami. Jak na warunki pół­noc­no­ame­ry­kań­skie Koman­cze byli ple­mie­niem dość licz­nym. Na prze­ło­mie XVIII i XIX w. liczyli około 15 000 głów i posia­dali prze­szło 200 000 koni. Dzięki swej liczeb­no­ści, wojow­ni­czo­ści i mistrzow­skiej tak­tyce walki kon­nej przez ponad sto lat sta­no­wili zaporę dla roz­woju kolo­ni­za­cji bia­łych w Tek­sa­sie.

Począw­szy od końca XVIII w. Tek­sas stał się tere­nem migra­cji nie­któ­rych ple­mion indiań­skich ze wschodu, wypie­ra­nych z ich tra­dy­cyj­nych sie­dzib przez Ame­ry­ka­nów. Osad­nic­twu tych ple­mion sprzy­jała poli­tyka władz hisz­pań­skich, które po zaję­ciu fran­cu­skiej Luizjany w 1763 r. zachę­cały „cywi­li­zo­wa­nych” Indian ze wschodu do osie­dla­nia się w swo­ich pół­noc­nych pro­win­cjach. Mieli oni sta­no­wić tam barierę przed nisz­czy­ciel­skimi raj­dami Apa­czów i Koman­czów na posia­dło­ści hisz­pań­skie w Mek­syku. W ten spo­sób na obsza­rze Tek­sasu zna­la­zły się obce ple­miona Ala­bama, Coushatta, Szau­nisi, Dela­wa­ro­wie, Kic­ka­poo i Czi­ro­kezi. Pod koniec ist­nie­nia Repu­bliki Tek­sasu więk­szość tych Indian została zmu­szona do opusz­cze­nia Tek­sasu i osie­dle­nia się na tzw. Tery­to­rium Indiań­skim (Indian Ter­ri­tory) w dzi­siej­szej Okla­ho­mie.

KONKWISTADORZY I MISJONARZE

Hisz­pań­ski guber­na­tor Jamajki, już rok po odkry­ciu przez Alonso de Pinedę wybrzeży Tek­sasu, wysłał eks­pe­dy­cję kie­ro­waną przez Diego de Camargo w celu dokład­nego zba­da­nia i sko­lo­ni­zo­wa­nia ujścia Rio Grande. Zde­cy­do­wa­nie wroga postawa miesz­ka­ją­cych tam Karan­ka­wów unie­moż­li­wiła Hisz­pa­nom osią­gnię­cie tego celu. Z tego czasu datuje się jed­nak pierw­sza nazwa pla­no­wa­nego obszaru kolo­ni­za­cji, Ami­chel, pocho­dząca z przy­wi­leju kolo­ni­za­cyj­nego nada­nego Fran­ci­sco Garay­owi przez króla Hisz­pa­nii Karola V.

Pierw­sza udo­ku­men­to­wana rela­cja z eks­plo­ra­cji ziem dzi­siej­szego Tek­sasu wiąże się z osobą Alvara Nuneza Cabeza de Vacy. Był on jed­nym z człon­ków wyprawy guber­na­tora Flo­rydy Pan­filo de Nar­va­eza, która zna­la­zła swój tra­giczny koniec wśród sztor­mów Zatoki Mek­sy­kań­skiej i dzi­kich pust­kowi wybrzeża Tek­sasu. W 1528 r. część roz­bit­ków wylą­do­wała na brzegu w rejo­nie dzi­siej­szej wyspy Galve­ston. Więk­szość z nich padła ofiarą dzi­kich zwie­rząt i Indian. Cabeza de Vaca zdo­łał zacho­wać życie, a z cza­sem zyskał nawet sza­cu­nek tubyl­ców dzięki pew­nej zna­jo­mo­ści medy­cyny. Po kilku latach pobytu wśród Indian, z któ­rymi prze­mie­rzał tereny w dorze­czu Rio Grande i Guade­lupe, udało mu się odszu­kać trzech innych roz­bit­ków oca­la­łych z nie­szczę­snej wyprawy Nar­va­eza. Wspól­nie zdo­łali poko­nać pie­szo kilka tysięcy kilo­me­trów i po prze­by­ciu Rio Grande oraz gór pół­noc­nego Mek­syku dotarli w marcu 1536 r. do osie­dla Culia­can w Nowej Hisz­pa­nii.

W trak­cie swo­jej kil­ku­let­niej podróży de Vaca i jego towa­rzy­sze sły­szeli dziwne opo­wie­ści miej­sco­wych Indian o leżą­cych na pół­nocy wiel­kich i boga­tych mia­stach tajem­ni­czego kró­le­stwa Ciboli. W 1542 r. uka­zała się w Hisz­pa­nii książka de Vacy pt. Rela­cion, zwięźle opi­su­jąca przy­gody i wyda­rze­nia, któ­rych uczest­ni­kiem był autor. Jak wynika z jej tre­ści, de Vaca uni­kał fan­ta­stycz­nych opi­sów doty­czą­cych kró­le­stwa Ciboli, ogra­ni­cza­jąc się jedy­nie do powtó­rze­nia infor­ma­cji uzy­ska­nych na ten temat od Indian. Jed­nak plotki i roz­bu­dzona wyobraź­nia hisz­pań­skich kon­kwi­sta­do­rów uczy­niły z rela­cji de Vacy legendę. Wice­król6 Nowej Hisz­pa­nii Anto­nio de Men­doza dostał na tym tle obse­sji i posta­no­wił zor­ga­ni­zo­wać wyprawę po skarby Ciboli.

W 1540 r. wyru­szyła z Mek­syku na pół­noc liczna i dobrze wyekwi­po­wana wyprawa, na któ­rej czele sta­nął młody guber­na­tor Nowej Gali­cji i zaufany wice­króla Fran­ci­sco Vasquez de Coro­nado (1510–1554). Dowódca eks­pe­dy­cji, mając do swo­jej dys­po­zy­cji bli­sko 1500 żoł­nie­rzy hisz­pań­skich i posił­ko­wych Indian mek­sy­kań­skich, przez wiele mie­sięcy bez­sku­tecz­nie poszu­ki­wał legen­dar­nego kró­le­stwa Ciboli. Zamiast zło­tych miast i skar­bów odna­lazł jedy­nie surowe puebla7 Indian zamiesz­ku­ją­cych dzi­siej­szą Ari­zonę i Nowy Mek­syk. Wyobraź­nia i pod­szepty miej­sco­wych Indian, pra­gną­cych odcią­gnąć groź­nych przy­by­szów od swo­ich sie­dzib, pognały Hisz­pa­nów dalej na pół­noc. Miało tam leżeć inne bogate kró­le­stwo indiań­skie zwane Quivira. Eks­pe­dy­cja Coro­nady, szu­ka­jąc mitycz­nej Quiviry, prze­mie­rzyła bez­kre­sne prze­strze­nie Wiel­kich Rów­nin w obrę­bie Tek­sasu, Okla­homy i Kan­sas. Jed­nym z nie­za­mie­rzo­nych efek­tów poszu­ki­wa­nia Quiviry było odkry­cie przez Hisz­pa­nów Wiel­kiego Kanionu Kolo­rado, który pędzeni żądzą bogactw kon­kwi­sta­do­rzy bez­sku­tecz­nie pró­bo­wali sfor­so­wać w dro­dze na pół­noc. Coro­nado, widząc bez­sku­tecz­ność swych poszu­ki­wań, pozo­sta­wił więk­szość swo­ich ludzi nad rzeką Bra­zos, sam zaś ruszył z oddzia­łem jeźdź­ców na poszu­ki­wa­nie drogi powrot­nej do Mek­syku. Wresz­cie w 1542 r. pozba­wieni złu­dzeń Hisz­pa­nie zre­zy­gno­wali z dal­szych poszu­ki­wań i roz­po­częli odwrót. W Tek­sa­sie pozo­stało jedy­nie kilku misjo­na­rzy z ojcem Juanem de Padilla, pra­gną­cych pro­wa­dzić pracę misyjną wśród miej­sco­wych ple­mion indiań­skich. Po dwóch latach pracy misyj­nej Padilla i jego towa­rzy­sze wyru­szyli na pół­noc, gdzie w listo­pa­dzie 1544 r. padli ofiarą wro­gich Indian.

Latem 1542 r., mniej wię­cej w tym samym cza­sie, kiedy eks­pe­dy­cja Coro­nady obo­zo­wała nad gór­nym bie­giem Bra­zos, szy­ku­jąc się do drogi powrot­nej do Mek­syku, we wschod­nim Tek­sa­sie poja­wiła się inna grupa hisz­pań­skich kon­kwi­sta­do­rów. Byli to uczest­nicy wyprawy Her­nando de Soto, która w maju 1539 r. wylą­do­wała na wybrzeżu Flo­rydy z zamia­rem zba­da­nia tam­tej­szych ziem. Po trzech latach eks­plo­ra­cji tere­nów głę­bo­kiego połu­dnia dzi­siej­szych Sta­nów Zjed­no­czo­nych de Soto zmarł w maju 1542 r. w pobliżu Mis­si­sippi. Jego następca Luis de Moscoso zde­cy­do­wał się wra­cać do Mek­syku drogą lądową przez nie­znany sobie Tek­sas. Po doj­ściu do Bra­zos Moscoso prze­stra­szył się dzi­kiego i nie­za­miesz­ka­nego kraju, który się przed nim roz­cią­gał i naka­zał odwrót do Mis­si­sippi. Tam jego ludzie wybu­do­wali łodzie i pły­nąc wzdłuż wybrzeża Zatoki Mek­sy­kań­skiej dotarli do Mek­syku. Po dro­dze prze­żyli przy­mu­sowe lądo­wa­nie przy ujściu rzeki Sabine, gdzie po raz pierw­szy zetknęli się z ropą naf­tową, uży­wali jej niczym smoły do uszczel­nie­nia swo­ich łodzi.

Wio­sną 1554 r. z portu Vera­cruz w Nowej Hisz­pa­nii wyru­szyła do metro­po­lii flo­tylla czte­rech stat­ków z 400 ludźmi na pokła­dach, wio­ząca liczne skarby prze­zna­czone dla dworu Karola V. Wio­senne sztormy zmu­siły załogi stat­ków do zawró­ce­nia z drogi, ale tylko jed­nemu z nich udało się ujść żywio­łowi. Pozo­stałe zostały wyrzu­cone na tek­sa­ski brzeg w pobliżu wyspy Padre Island. Z bli­sko trzy­stu roz­bit­ków wielu padło ofiarą Indian, pozo­stali roz­pro­szyli się w poszu­ki­wa­niu dróg powrotu do Mek­syku. Jedy­nym szczę­śliw­cem, który dzięki pomocy przy­ja­znych Indian zdo­łał dotrzeć do Tam­pico był zakon­nik Mar­cos de Mena. Jego rela­cje pozwo­liły zor­ga­ni­zo­wać w 1555 r. wyprawę ratun­kową pod dowódz­twem kapi­tana Angela de Vil­la­fane. Nie tylko odszu­kał on roz­bite statki i odzy­skał część ładunku, ale ura­to­wał jesz­cze jed­nego pozo­sta­łego przy życiu roz­bitka, który wege­to­wał przez cały czas w rejo­nie kata­strofy.

Roz­cza­ro­wa­nie nie­po­wo­dze­niem wyprawy Coro­nado i nie­przy­chylne dla tych ziem rela­cje innych kon­kwi­sta­do­rów na bli­sko czter­dzie­ści lat osła­biły zain­te­re­so­wa­nie Hisz­pa­nów Tek­sa­sem. W tym cza­sie zmie­niła się dotych­cza­sowa poli­tyka Hisz­pa­nii wobec kolo­nii w Nowym Świe­cie. Czas kon­kwi­sty i pogoni za skar­bami zaczął prze­mi­jać. Coraz więk­szą uwagę zaczęto przy­wią­zy­wać do dzia­łal­no­ści misyj­nej kościoła i kolo­ni­za­cji nowo­od­kry­tych ziem.

Po wielu latach prze­rwy, w 1581 r. wyru­szyła z Mek­syku do Tek­sasu pierw­sza wyprawa o cha­rak­te­rze czy­sto reli­gij­nym, którą powie­dli hisz­pań­scy misjo­na­rze Augu­stin Rodri­guez i Fran­ci­sco Cha­mu­scado. Po prze­kro­cze­niu Rio Grande skie­ro­wali się na pół­nocny zachód i dotarli w rejon dzi­siej­szego El Paso. Tutaj ojciec Rodri­guez zgi­nął wkrótce z rąk Indian, pró­bu­jąc nawra­cać ich na nową wiarę. W następ­nym roku śla­dami Rodri­gueza wyru­szyła eks­pe­dy­cja ratun­kowa Anto­nia de Espeja. Hisz­pa­nom udało się dotrzeć do sie­dzib Indian Pueblo nad górną Pecos, gdzie dowie­dzieli się o fia­sku pierw­szej próby chry­stia­ni­za­cji tek­sa­skich Indian.

Dużo donio­ślej­sze zna­cze­nie miała wyprawa Juana de Onate w 1598 roku. Pozwo­liła ona zba­dać zie­mie Nowego Mek­syku i uczy­niła zeń nową pro­win­cję hisz­pań­ską. Od tej chwili, przez bli­sko sto lat, wszyst­kie hisz­pań­skie eks­pe­dy­cje kie­ro­wane do Tek­sasu brały swój począ­tek w Nowym Mek­syku.

Juan de Onate wyty­czył szlak przez pusty­nie i góry pół­noc­nego Mek­syku do Rio Grande, który przez następne dwie­ście lat słu­żył jako główna droga zaopa­trze­niowa dla pół­noc­nych pro­win­cji Nowej Hisz­pa­nii. W ten spo­sób stwo­rzono warunki do roz­po­czę­cia zor­ga­ni­zo­wa­nej akcji kolo­ni­za­cyj­nej. Jako pierwsi w Nowym Mek­syku poja­wili się misjo­na­rze z zakonu fran­cisz­ka­nów. W 1629 r. opat fran­cisz­ka­nów w Nowym Mek­syku Alonso de Bena­vi­des wysłał dwóch misjo­na­rzy na zie­mie ple­mie­nia Jumano nad rzeką Colo­rado. W ten spo­sób Hisz­pa­nie roz­po­częli zor­ga­ni­zo­waną dzia­łal­ność misyjną także wśród Indian w Tek­sa­sie.

W 1650 r. z rejonu Santa Fe wyru­szyła do kra­iny Jumano eks­pe­dy­cja kie­ro­wana przez Her­nando Mar­tina i Diego de Castillo, któ­rym towa­rzy­szył liczny zastęp fran­cisz­ka­nów. Hisz­pa­nie, idąc w dół Colo­rado, już poza gra­ni­cami ziem ple­mie­nia Jumano, napo­tkali nie­zna­nych sobie Indian, któ­rzy witali ich okrzy­kami „techias”. Było to praw­do­po­dob­nie jedno z ple­mion Caddo, w któ­rego języku słowo to zna­czyło „przy­ja­ciel”. W rapor­cie z wyprawy zano­to­wano, że „osią­gnięto zewnętrzne gra­nice kraju zamiesz­ka­łego przez naród zwany Tejas”8 i była to pierw­sza udo­ku­men­to­wana wzmianka o pocho­dze­niu słowa, od któ­rego wzięła się nazwa Tek­sasu.

W sierp­niu 1680 r. wybu­chło w Nowym Mek­syku wiel­kie powsta­nie Indian Pueblo. W ciągu kilku dni z rąk powstań­ców zgi­nęło ponad 400 Hisz­pa­nów. Ci, któ­rym udało się ujść pogro­mowi schro­nili się w Santa Fe. We wrze­śniu resztki Hisz­pa­nów z Nowego Mek­syku opu­ściły oble­gane przez Indian mia­sto i ucie­kły na połu­dnie do El Paso. Tam, nad rzeką Rio Grande, Hisz­pa­nie i towa­rzy­szący im chrze­ści­jań­scy India­nie Tigua wybu­do­wali dwie nowe misje, Ysleta del Sur i Soc­coro del Sur. Począt­kowo obie misje leżały na połu­dnio­wym brzegu, jed­nak póź­niej­sze zmiany koryta Rio Grande spra­wiły, że osta­tecz­nie zna­la­zły się one po pół­noc­nej, tek­sa­skiej stro­nie rzeki. W takich oko­licz­no­ściach oko­lice El Paso stały się naj­star­szym rejo­nem sta­łego osad­nic­twa euro­pej­skiego w Tek­sa­sie.

W 1683 r. w misji fran­cisz­ka­nów w Juarez w pół­noc­nym Mek­syku, dokąd ewa­ku­owano cen­trum misyjne zakonu po rebe­lii Indian Pueblo, poja­wił się wódz ple­mie­nia Jumano z Tek­sasu. Przy­był z nie­co­dzienną prośbą o wybu­do­wa­nie na zie­miach jego ludu misji i przy­sła­nia tam misjo­na­rzy hisz­pań­skich. W rze­czy­wi­sto­ści był to sprytny wybieg Indian Jumano, któ­rym cho­dziło przede wszyst­kim o uzy­ska­nie pomocy Hisz­pa­nów do obrony przed najaz­dami Apa­czów. W odpo­wie­dzi na prośbę ple­mie­nia Jumano Hisz­pa­nie wysłali do Tek­sasu wyprawę kie­ro­waną przez ojca Fran­ci­sco Lopeza i Juana Domin­gu­eza de Men­dozę. Idąc w dół Rio Grande aż do ujścia rzeki Rio Con­chos, Hisz­pa­nie wybu­do­wali nad jej brze­gami cztery nowe misje. Stąd eks­pe­dy­cja wyru­szyła do kraju Indian Jumano nad rzeki Colo­rado i San Saba. Zamiast spo­tka­nia z sojusz­ni­czymi Jumano Hisz­pa­nie przez kilka tygo­dni musieli odpie­rać ataki wro­gich Apa­czów, któ­rzy zmu­sili ich w końcu do odwrotu. Ucho­dząc przed Apa­czami eks­pe­dy­cja wró­ciła szla­kiem wio­dą­cym bar­dziej na połu­dnie prze­cho­dząc przez zie­mie leżące obec­nie w geo­gra­ficz­nym cen­trum Tek­sasu. Wra­że­nia ze swo­jej wyprawy Lopez i Men­doza przed­sta­wili samemu wice­kró­lowi Nowej Hisz­pa­nii, zachwa­la­jąc obfi­tość zwie­rzyny i nie­zwy­kłą żyzność ziem Tek­sasu Men­doza oce­niał, że „mogą one zapew­nić utrzy­ma­nie 20 000, a nawet 200 000 ludzi”9. Rela­cje te nie wzbu­dziły więk­szego zain­te­re­so­wa­nia wice­króla. Jego uwagę przy­cią­gały teraz sprawy dużo waż­niej­sze dla stra­te­gicz­nych inte­re­sów Hisz­pa­nii w tym rejo­nie świata. Nie­po­kój wice­króla zaczęło budzić zain­te­re­so­wa­nie Fran­cji hisz­pań­skimi posia­dło­ściami nad Zatoką Mek­sy­kań­ską.

WYPRAWA LA SALLE’A

Wio­sną 1685 r. do pałacu wice­króla Nowej Hisz­pa­nii, w Mexico City, mar­kiza de Laguny, dotarły pierw­sze wie­ści o dużej fran­cu­skiej wypra­wie pene­tru­ją­cej wybrzeża Zatoki Mek­sy­kań­skiej od ujścia Mis­si­sippi do ujścia Rio Grande. Wia­do­mo­ści te, powta­rzane zarówno przez schwy­ta­nych fran­cu­skich pira­tów z Morza Kara­ib­skiego jak i miej­sco­wych Indian, skło­niły wła­dze hisz­pań­skie do roz­po­czę­cia inten­syw­nych poszu­ki­wań na lądzie i na morzu.

W lutym 1865 r. w Zatoce Mata­gorda na wybrzeżu Tek­sasu wylą­do­wało 400 Fran­cu­zów pod wodzą śmia­łego żoł­nie­rza i doświad­czo­nego odkrywcy Rene Roberta Cava­liera de La Salle (1643–1687).

La Salle pocho­dził ze szla­chec­kiej rodziny z Rouen we Fran­cji. W poszu­ki­wa­niu przy­gód i for­tuny wyru­szył do kolo­ni­zo­wa­nej przez Fran­cu­zów Kanady, gdzie zasły­nął jako odważny podróż­nik i odkrywca. Na prze­ło­mie lat sie­dem­dzie­sią­tych i osiem­dzie­sią­tych XVIII w. badał zie­mie leżące u źró­deł Mis­si­sippi i wniósł wiele nowych infor­ma­cji na temat żyją­cych tam ple­mion indiań­skich. W 1862 r. wypra­wił się w dół Mis­si­sippi i dotarł do jej ujścia do Zatoki Mek­sy­kań­skiej. Dopro­wa­dził do wybu­do­wa­nia kilku pla­có­wek fran­cu­skich w doli­nie Mis­si­sippi i wziął nowo odkryte zie­mie w posia­da­nie Fran­cji, nada­jąc im na cześć króla Ludwika XIV nazwę Luizjana. W ten spo­sób roz­cięte zostały na dwie czę­ści hisz­pań­skie posia­dło­ści nad Zatoką Mek­sy­kań­ską, Flo­ryda na wscho­dzie i Tek­sas na zacho­dzie. W 1684 r. La Salle udał się do Fran­cji, aby na dwo­rze kró­lew­skim szu­kać pro­tek­cji dla swo­ich pla­nów. Jego zabiegi o zor­ga­ni­zo­wa­nie nowej wyprawy, która mia­łaby utrwa­lić fran­cu­ską hege­mo­nię w doli­nie Mis­si­sippi, spo­tkały się z życz­li­wo­ścią Ludwika XIV. Pro­po­zy­cjom La Salle’a sprzy­jały wojenne plany króla wobec Hisz­pa­nii i zain­te­re­so­wa­nie, jakie wyra­ził boga­tymi kopal­niami sre­bra w pół­noc­nym Mek­syku.

Na początku 1685 r. nie­wielka flo­tylla fran­cu­ska skła­da­jąca się z czte­rech stat­ków z 400 ludźmi na pokła­dach dotarła do Zatoki Mata­gorda na wybrzeżu Tek­sasu. Nie ma cał­ko­wi­tej pew­no­ści, czy lądo­wa­nie w tym miej­scu było wyni­kiem świa­do­mego dzia­ła­nia, czy też skut­kiem sztor­mów sza­le­ją­cych w Zatoce Mek­sy­kań­skiej, które nie pozwo­liły Fran­cu­zom odszu­kać ujścia Mis­si­sippi. Mimo nie­sprzy­ja­ją­cej pogody i utraty dwóch stat­ków z czę­ścią zaopa­trze­nia La Salle wybu­do­wał nad stru­mie­niem Gar­ci­tas Creek w Zatoce Mata­gorda umoc­nione osie­dle nazwane For­tem Saint Louis (Fort Świę­tego Ludwika). Trudne warunki kli­ma­tyczne, cho­roby i star­cia z India­nami zre­du­ko­wały poważ­nie liczbę fran­cu­skich kolo­ni­stów. Mimo to La Salle zdo­łał w ciągu dwóch lat zor­ga­ni­zo­wać trzy wyprawy badaw­cze w głąb Tek­sasu. Jed­nym z ich rezul­ta­tów były fran­cu­skie próby zgła­sza­nia pre­ten­sji do hisz­pań­skiego Tek­sasu i usta­no­wie­nia gra­nicy Luizjany na rzece Rio Grande.

W cza­sie pierw­szej ze swo­ich wypraw La Salle spe­ne­tro­wał obszary leżące na połu­dnie i zachód od Fortu Saint Louis. Mogłoby to suge­ro­wać, że obiek­tem jego zain­te­re­so­wań były rze­czy­wi­ście hisz­pań­skie kopal­nie sre­bra w Mek­syku, a nie ujście Mis­si­sippi.

Druga wyprawa La Salle’a dotarła nad górną Tri­nity River, gdzie Fran­cuzi zetknęli się po raz pierw­szy z ple­mio­nami indiań­skiej kon­fe­de­ra­cji Caddo. Celem trze­ciej eks­pe­dy­cji było dotar­cie drogą lądową do fran­cu­skich poste­run­ków w doli­nie Mis­si­sippi i usta­no­wie­nie komu­ni­ka­cji pomię­dzy Luizjaną a Tek­sa­sem. W trak­cie tej wyprawy, 20 marca 1687 r., La Salle został zdra­dziecko zamor­do­wany przez jed­nego ze swo­ich ludzi w pobliżu dzi­siej­szej Nava­soty w Tek­sa­sie. Motywy zbrodni nie zostały wyja­śnione, podob­nie jak ni­gdy nie udało się odna­leźć grobu dziel­nego odkrywcy.

Wraz ze śmier­cią La Salle’a fran­cu­skie próby kolo­ni­za­cji Tek­sasu spo­tkał żało­sny koniec. W wyniku wewnętrz­nych waśni i walk z India­nami więk­szość miesz­kań­ców kolo­nii wygi­nęła. Fort Saint Louis został spa­lony i obró­cony w popiół.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. Impre­sa­rio (hiszp. empre­sa­rio) – agent ziem­ski, orga­ni­za­tor akcji osie­dleń­czej na mocy przy­wi­leju kolo­ni­za­cyj­nego przy­zna­wa­nego przez wła­dze hisz­pań­skie i mek­sy­kań­skie. [wróć]

2. Alkad – star­szy urzęd­nik gminny w Hisz­pa­nii i jej kolo­niach ame­ry­kań­skich; wójt, bur­mistrz. [wróć]

3. Colo­rado – rzeka w Tek­sa­sie, dł.1438 km, ucho­dzi do Zatoki Mek­sy­kań­skiej, w środ­ko­wym biegu sto­lica Tek­sasu Austin. Nie mylić z rzeką Colo­rado w USA i Mek­syku, dł. 2330 km, ucho­dzącą do Zatoki Kali­for­nij­skiej, w środ­ko­wym biegu Wielki Kanion Kolo­rado. [wróć]

4. Lexing­ton – mia­sto w Mas­sa­chu­setts (USA), 19 kwiet­nia 1775 r. pod Lexing­ton Ame­ry­ka­nie sto­czyli zwy­cię­ską walkę z woj­skami bry­tyj­skimi, która zapo­cząt­ko­wała ame­ry­kań­ską wojnę o nie­pod­le­głość w latach 1775–1782. [wróć]

5. Mustangi – zdzi­czałe konie pół­noc­no­ame­ry­kań­skich pre­rii. W 1850 r. ich liczbę obli­czano na 2 000 000 sztuk. Obec­nie pra­wie cał­ko­wi­cie wytę­pione. [wróć]

6. Wice­król – namiest­nik spra­wu­jący w imie­niu króla wła­dzę w kolo­niach. [wróć]

7. Pueblo (od indiań­skiego ple­mie­nia Pueblo) – indiań­skie domy o cha­rak­te­rze obron­nym, pię­trowe, budo­wane z kamie­nia, cegieł lub wyku­wane w skale, zwy­kle zamiesz­ki­wane przez jedną wspól­notę rodzinną. [wróć]

8. S. P. Nesmith, The Spa­nish Texans, The Uni­ver­sity of Texas, San Anto­nio 1981, s. 12. [wróć]

9. Ibi­dem, s. 13. [wróć]