Meksyk 1810-1821 - Jarosław Wojtczak - ebook

Meksyk 1810-1821 ebook

Wojtczak Jarosław

4,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Rankiem w niedzielę 16 września 1810 roku ksiądz Miguel Hidalgo, proboszcz wiejskiej parafii Dolores w pobliżu Guanajuato, leżącej 440 km na północny zachód od miasta Meksyk, zaczął bić w dzwon kościoła, aby zgromadzić ludzi w świątyni wcześniej niż zwykle. Kiedy się zebrali, wszedł na ambonę i wezwał parafian, aby przyłączyli się do powstania przeciwko Hiszpanom i obalenia trzystuletniego ucisku kolonialnego. Wezwanie ojca Hidalgo, znane jako „Okrzyk z Dolores”, zapoczątkowało krwawą wojnę o niepodległość Meksyku. Do powstania przyłączyły się tysiące Indian oraz Metysów, głównie chłopów, rzemieślników, fornali i pasterzy, miejskiej biedoty i księży z zapadłych wiosek, ale władza hiszpańska trzymała się mocno i długo dawała odpór buntownikom. Dopiero po 11 latach, w 1821 roku, dzięki porozumieniu rojalistycznego generała Agustina Iturbide oraz przywódcy ruchu niepodległościowego Vicente Guerrero Meksyk stał się niepodległym państwem. Cena była jednak straszna, gdyż wojna - faktycznie domowa - pochłonęła od 250 do 500 tysięcy ofiar.

Zajmująco pisze o niej Jarosław Wojtczak, rekordzista, jeśli idzie liczbę książek wydanych w serii „Historyczne Bitwy”, znawca dziejów obu Ameryk, indianista, autor podkastu „Indianie i blade twarze” na Youtube.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 326

Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
peterpancio1

Dobrze spędzony czas

bardzo dobra
00

Popularność




Rozdział I. Grito de Dolores

ROZ­DZIAŁ I.GRITO DE DOLO­RES

Niech żyje Dzie­wica z Guada­lupe! Niech żyje Ame­ryka, o którą będziemy wal­czyć!

Ksiądz Miguel Hidalgo, 16 wrze­śnia 1810 roku

W nie­dzielę 16 wrze­śnia 1810 roku o godzi­nie 5 rano ksiądz Miguel Hidalgo, pro­boszcz wiej­skiej para­fii Dolo­res w pobliżu Guana­ju­ato, 440 km na pół­nocny zachód od mia­sta Mek­syk (Ciu­dad de México), zaczął bić w dzwon swo­jego kościoła, aby zgro­ma­dzić ludzi w świą­tyni wcze­śniej niż zwy­kle. Kiedy wierni się zebrali, ksiądz wszedł na ambonę i wezwał para­fian, aby przy­łą­czyli się do powsta­nia prze­ciwko Hisz­pa­nom, któ­rego celem będzie oba­le­nie trzy­stu­let­niego uci­sku kolo­nial­nego. Trudno powie­dzieć, czy wszy­scy obecni zro­zu­mieli, o co cho­dzi, ale więk­szość osób posłu­chała ulu­bio­nego pro­bosz­cza i ocho­czo sta­nęła u jego boku. Wezwa­nie ojca Hidalgo, znane jako „Okrzyk z Dolo­res” (Grito de Dolo­res), zapo­cząt­ko­wało jede­na­sto­let­nią wojnę o nie­pod­le­głość Mek­syku1. Treść słyn­nego apelu nie jest dokład­nie znana, ale jego ogólne prze­sła­nie brzmiało nastę­pu­jąco:

„Moje Dzieci! Dzi­siaj przy­cho­dzi do nas zrzą­dze­nie opatrz­no­ści. Czy jeste­ście gotowi, aby je przy­jąć? Czy chce­cie być wolni? Czy poczy­ni­cie wysiłki, aby uwol­nić się spod rzą­dów znie­na­wi­dzo­nych Hisz­pa­nów i odzy­skać zie­mie waszych przod­ków, skra­dzione im trzy­sta lat temu? Musi­cie dzia­łać natych­miast […]. Niech żyje Matka Boska z Guada­lupe! Niech żyje Ame­ryka, o którą będziemy wal­czyć! Śmierć rzą­dowi! Śmierć gachu­pi­nes!”2.

Słynny „Okrzyk z Dolo­res”, który roz­po­czął mek­sy­kań­ski ruch nie­pod­le­gło­ściowy, był spon­ta­nicz­nym odru­chem Migu­ela Hidalgo. Ksiądz posta­no­wił dzia­łać sam, ratu­jąc sprawę roz­bi­tego już i ska­za­nego na likwi­da­cję spi­sku zor­ga­ni­zo­wa­nego w śro­do­wi­sku kre­ol­skim w mia­stach żyznego, nizin­nego regionu Bajio w pro­win­cji Guana­ju­ato w środ­ko­wym Mek­syku. Duchowny i jego współ­to­wa­rzy­sze mieli świa­do­mość ryzyka, wie­dzieli, że plan powsta­nia może się wydać, dla­tego zde­cy­do­wali się wznie­cić rebe­lię natych­miast.

Kon­spi­ra­cja, do któ­rej nale­żał ojciec Hidalgo, była czę­ścią roz­ga­łę­zio­nego spi­sku nie­pod­le­gło­ścio­wego, któ­rego głów­nym ośrod­kiem było mia­sto Val­la­do­lid (dzi­siej­sza More­lia w sta­nie Michoacán), a także inne ośrodki miej­skie: San Miguél el Grande, Celaya, Guana­ju­ato, San Felipe, Tlal­pu­ja­hua i Querétaro. Pod­czas gdy Hisz­pa­nie i przed­sta­wi­ciele głów­nego, kon­ser­wa­tyw­nego nurtu Kre­olów wal­czyli ze sobą o to, kto ma być przed­sta­wi­cielem hisz­pań­skiego monar­chy w Mek­syku, mała grupka libe­ra­łów posta­no­wiła przy­spie­szyć bieg wyda­rzeń i usta­no­wić wła­sne rządy. Spi­skowcy, wie­dząc, że oba­lony przez Napo­le­ona król Hisz­pa­nii Fer­dy­nand VII Bur­bon ma nie­wiel­kie szanse na odzy­ska­nie tronu i nie może sta­nąć im na dro­dze, dążyli do zerwa­nia wię­zów z metro­po­lią, ale nie zamie­rzali zmie­niać ist­nie­ją­cych sto­sun­ków spo­łecz­nych i pod­kre­ślali swoje przy­wią­za­nie do reli­gii i Kościoła kato­lic­kiego.

W liczą­cym 55 000 miesz­kań­ców mie­ście Querétaro grupa Kre­olów zało­żyła klub kul­tu­ralny i spo­łeczny, w któ­rym pod pozo­rem tzw. zebrań lite­rac­kich w domu księ­dza José Marii Sáncheza dys­ku­to­wano o poli­tyce i pod­no­szono sprawę nie­pod­le­gło­ści. Człon­kami klubu byli prze­waż­nie ludzie pocho­dzący ze śred­nio zamoż­nych rodzin kre­ol­skich, praw­nicy, drobni urzęd­nicy, kupcy i woj­skowi, któ­rzy pra­gnęli nie­pod­le­gło­ści Mek­syku, ale uzna­wali usu­nię­tego w 1808 roku przez Fran­cu­zów króla Fer­dy­nanda VII i rolę Kościoła kato­lic­kiego. Nie chcieli jed­nak, aby rzą­dzili nimi urzęd­nicy hisz­pań­scy. Patro­nem klubu był kró­lew­ski admi­ni­stra­tor (cor­re­gi­dor) mia­sta Querétaro, Kreol Miguel Domínguez (1756–1830). Pota­jem­nie sprzy­się­że­nie, znane jako La Con­ju­ra­ción de Querétaro, wspie­rała jego świa­tła, młod­sza o dwa­na­ście lat żona, doña Josefa Ortiz de Domínguez zwana La Cor­re­gi­dora, która spo­ty­kała się z kon­spi­ra­to­rami w tajem­nicy przed mężem w swoim domu przy głów­nym placu mia­sta (obec­nie Casa de la Cor­re­gi­dora). Oprócz Josefy Ortiz i ojca Sáncheza do kon­spi­ra­cji nale­żeli m.in.: adwo­kaci Lorenzo de la Parra, Mariano Lazo de la Vega i Juan Nepo­mu­ceno Mier y Alta­mi­rano, bur­mistrz (alca­ide) Igna­cio Pérez, nowo przy­były do mia­sta ofi­cer pie­choty z mili­cyj­nego pułku z Celayi (Regi­mento de Celaya), kapi­tan Joaquín Arias, ksiądz Anselmo Castillo oraz bra­cia Eme­te­rio i Epig­me­nio González, kupiec i pie­karz, któ­rzy gro­ma­dzili w swoim domu broń dla spi­skow­ców. Niektó­rzy z nich byli wete­ra­nami nie­uda­nej rebe­lii, która wybu­chła w Val­la­doid we wrze­śniu 1809 roku w odpo­wie­dzi na fran­cu­ską oku­pa­cję Hisz­pa­nii i wymu­szoną abdy­ka­cję Fer­dy­nanda VII.

Kon­spi­ra­to­rzy z Querétaro wcią­gnęli do swo­jej dzia­łal­no­ści Kre­olów z innych miast, w tym grupę woj­sko­wych słu­żą­cych w armii kolo­nial­nej. Wśród nich wyróż­niało się kilku mło­dych ofi­ce­rów mili­cji, pod­wład­nych puł­kow­nika Nar­ciso Maríi Loreto de la Canala, dowódcy Pro­win­cjo­nal­nego Pułku Dra­go­nów Kró­lo­wej (Regi­miento de Dra­go­nes Pro­vin­cio­na­les de la Reina) z gar­ni­zonu w uro­czym mia­steczku San Miguél el Grande (obec­nie San Miguél de Allende): kapi­ta­no­wie Igna­cio Allende (1769–1811), Mariano Aba­solo (1784–1816) i Juan Aldama (1774–1811), oraz naj­młod­szy w tym gro­nie porucz­nik José Fran­ci­sco Lan­za­gorta (1791–1811).

Naj­star­szy z nich, Igna­cio María José de Allende y Unzaga, szwa­gier braci Gonzálezów, był synem Dominga Nar­ciso, zamoż­nego hisz­pań­skiego kupca z San Miguél, a przy tym czło­wie­kiem odważ­nym i peł­nym fan­ta­zji. Mimo sto­sun­kowo mło­dego wieku i niskiego stop­nia woj­sko­wego wła­śnie jego spi­skowcy z Querétaro wyzna­czyli na woj­sko­wego dowódcę pla­no­wa­nej insu­rek­cji. Kapi­tan Allende wpro­wa­dził do sprzy­się­że­nia zna­jo­mego pro­bosz­cza z miej­sco­wo­ści Dolo­res, księ­dza Migu­ela Hidalgo, który poprzed­nio był rek­to­rem kole­gium św. Miko­łaja (Cole­gio de San Nicolás) w Val­la­do­lid.

Miguel Gre­go­rio Anto­nio Igna­cio Hidalgo uro­dził się 8 maja 1753 roku jako drugi z pię­ciu synów Cri­stó­bala Hidalgo y Costilli (ur. 1713), nie­do­szłego księ­dza, a od 1743 roku skrom­nego kre­ol­skiego zarządcy hacjendy San Diego de Cor­ra­lejo w Pénjamo w regio­nie Bajío oraz Any Maríi Gal­laga z miej­sco­wo­ści Juru­remba w pro­win­cji Michoacán, „mło­dej kre­ol­skiej kobiety, nie tylko pięk­nej i inte­li­gent­nej, ale także wykształ­co­nej w Val­la­do­lid”.

„Od uro­dze­nia do dwu­na­stego roku życia [Miguel Hidalgo] miesz­kał w hacjen­dzie Cor­ra­lejo” – pisze histo­ryk For­tino López Robles w książce Ojciec Hidalgo i pierw­sze drogi powsta­nia („El padre Hidalgo y las rutas pri­me­ros de la insur­gen­cia”) – „W wieku dzie­wię­ciu lat miał ja naj­bar­dziej nor­malne zaję­cia, takie jak: jazda konna, ujeż­dża­nie byków, doje­nie krów, strzy­że­nie owiec, zbie­ra­nie owo­ców w sadach oraz pomoc chło­pom w róż­nych pra­cach rol­ni­czych, przy pługu, sie­wie i w cza­sie żniw”.

Trzy lata po śmierci matki, która zmarła w połogu po uro­dze­niu ostat­niego dziecka w 1762 roku, młody Miguel w towa­rzy­stwie star­szego brata José Joaqu­ina wyje­chał do Val­la­do­lid, gdzie razem pobie­rali nauki, naj­pierw w jezu­ic­kiej szkole San Fran­ci­sco Javier (Cole­gio Jesu­ita de San Fran­ci­sco Javier), a po wygna­niu jezu­itów ze wszyst­kich posia­dło­ści hisz­pań­skich w 1767 roku – w kon­ku­ren­cyj­nym kole­gium San Nicolás. Następ­nie stu­dio­wał filo­zo­fię i teo­lo­gię na kato­lic­kim Uni­wer­sy­te­cie Kró­lew­sko-Papie­skim w mie­ście Mek­syk (Real y Pon­ti­fi­cia Uni­ver­si­dad de México) i w 1773 roku uzy­skał tytuł magi­stra teo­lo­gii. Rok póź­niej, za apro­batą biskupa pro­win­cji Michoacán, otrzy­mał cztery świę­ce­nia niż­sze, które w kolej­nych mie­sią­cach uzu­peł­niły: sub­dia­ko­nat, dia­ko­nat i sakra­ment kapłań­stwa (pre­zbi­te­rat). Dzięki temu w 1778 roku, mając 25 lat, został wyświę­cony na księ­dza. Powró­cił do naucza­nia w swoim macie­rzy­stym kole­gium w Val­la­do­lid, gdzie uczył filo­zo­fii, gra­ma­tyki łaciń­skiej oraz teo­lo­gii scho­la­stycz­nej, i osta­tecz­nie w 1790 roku objął funk­cję jego rek­tora.

Mimo powo­ła­nia kapłań­skiego Miguel Hidalgo nie był orto­dok­syj­nym kle­ry­ka­łem. Kwe­stio­no­wał nie­po­ka­lane poczę­cie, kry­ty­ko­wał dogmat o nie­omyl­no­ści papieża i celi­bat księży. Był bar­dzo oczy­tany, miał w swym domu zaka­zane książki (głów­nie fran­cu­skie i wło­skie) i żywo inte­re­so­wał się wyda­rze­niami na świe­cie. Znał kilka języ­ków obcych i, jak wielu księży w Mek­syku, wła­dał kil­koma narze­czami indiań­skimi. W mło­do­ści nie stro­nił od uciech życia docze­snego: upra­wiał hazard, tań­czył, słu­chał muzyki i lubił towa­rzy­stwo kobiet (nie­mal otwar­cie żył w nie­for­mal­nym związku z przy­ja­ciółką o nazwi­sku Maria Manu­ela Her­rera i miał pię­cioro nie­ślub­nych dzieci z dwiema róż­nymi kobie­tami). Spo­sób bycia Hidalgo i zain­te­re­so­wa­nie nowymi ide­ami wzbu­dziły czuj­ność inkwi­zy­cji, przed którą sta­nął jako „here­tyk”, zade­nun­cjo­wany w lipcu 1800 roku przez mni­cha Joaqu­ina Huescę3. I cho­ciaż nic mu nie udo­wod­niono, został odsu­nięty od naucza­nia, a w 1803 roku prze­nie­siono go jako księ­dza naj­pierw do Colimy, a potem do pro­win­cjo­nal­nego mia­steczka Dolo­res.

Cho­ciaż było to oczy­wi­ste zesła­nie, pobyt w Dolo­res dał księ­dzu Hidalgo moż­li­wość bycia z ludźmi i wcie­la­nia w życie swo­ich idei spo­łecz­nych. Inte­re­so­wał się nie tylko życiem reli­gij­nym swo­ich para­fian, ale także ich sytu­acją eko­no­miczną i pozio­mem kul­tu­ral­nym. Był czło­wie­kiem huma­ni­tar­nym, współ­czuł uci­ska­nym India­nom i odno­sił się do nich z wielką sym­pa­tią. W Dolo­res zapo­cząt­ko­wał roz­wój nowych rze­miosł, takich jak: garn­car­stwo, pro­duk­cja cera­miki i wyro­bów ze skóry. Pro­pa­go­wał też hodowlę jedwab­ni­ków oraz uprawę oli­wek i wino­ro­śli. Ota­czał opieką muzy­ków i arty­stów ludo­wych. Dzięki swo­jemu zaan­ga­żo­wa­niu w sprawy lokal­nej spo­łecz­no­ści zyskał sobie sza­cu­nek i miłość para­fian. Nie zmie­niało to jego prze­ko­na­nia, że w przy­szłym nie­pod­le­głym Mek­syku wła­dzę mieli spra­wo­wać oświe­ceni Kre­ole, a głęb­sze reformy są zbędne i, aby ulżyć doli ludu, wystar­czy ogra­ni­czyć podatki i znieść nie­które świad­cze­nia. Cechami, które cha­rak­te­ry­zo­wały księ­dza Hidalgo, były: odwaga oso­bi­sta, uczci­wość i poryw­czość, która popy­chała go cza­sami do czy­nów nie­ma­ją­cych nic wspól­nego ze sta­nem duchow­nym i z jego praw­dzi­wym cha­rak­te­rem. Kiedy Miguel Hidalgo spo­tkał kapi­tana Allende, bli­skie stały mu się poglądy na hisz­pań­ski ucisk w Mek­syku, które wyzna­wali ten dziar­ski ofi­cer i jego spi­sku­jący towa­rzy­sze. Za jego pośred­nic­twem aktyw­nie włą­czył się w dzia­łal­ność kon­spi­ra­cyj­nego klubu w Querétaro i nawią­zał kon­takty z innymi spi­skow­cami. Nikt nie mógł wtedy przy­pusz­czać, że ten pro­win­cjo­nalny ksiądz sta­nie na czele wiel­kiego powsta­nia ludo­wego w Mek­syku.

Począt­kowo kon­spi­ra­to­rzy, któ­rych liczba według róż­nych sza­cun­ków wahała się od 105 do 400 osób, pla­no­wali ogło­sić nie­pod­le­głość Mek­syku pod koniec 1810 roku. Oka­zją do tego miał być wielki dwu­ty­go­dniowy jar­mark w mie­ście San Juan de los Lagos w pół­nocno-wschod­niej czę­ści dzi­siej­szego stanu Jali­sco, zapla­no­wany od 1 do 15 grud­nia. Ora­tor­skie talenty księ­dza Hidalgo wyda­wały się dosta­tecz­nym argu­men­tem, który miał prze­ko­nać przy­byłe do tam­tej­szego sank­tu­arium Matki Boskiej tłumy piel­grzy­mów do pochwy­ce­nia kup­ców hisz­pań­skich, ode­bra­nia im towa­rów i roz­po­czę­cia kru­cjaty reli­gij­nej prze­ciwko gachu­pi­nes4. Szybki roz­wój ruchu kon­spi­ra­cyj­nego, postępy w gro­ma­dze­niu broni i zagro­że­nie wykry­ciem sprzy­się­że­nia przez wła­dze latem 1810 roku spra­wiły, że na nad­zwy­czaj­nym taj­nym spo­tka­niu 7 sierp­nia ter­min powsta­nia prze­su­nięto według roz­bież­nych źró­deł na 22 wrze­śnia lub 2 paź­dzier­nika. Naj­póź­niej 12 grud­nia spi­skowcy zamie­rzali trium­fal­nie wkro­czyć do sto­licy i prze­jąć wła­dzę. Wkrótce jed­nak doszło do wyda­rzeń, które cał­ko­wi­cie zmie­niły ich plany.

Już w sierp­niu poja­wiły się pogło­ski o ist­nie­niu taj­nego sprzy­się­że­nia. W poło­wie mie­siąca zamiary spi­skow­ców zdra­dził rzą­dowi wice­króla jeden z nich, urzęd­nik pocz­towy z Querétaro José Mariano Galván, zaufany czło­wiek cor­re­gi­dora Domíngueza. Wkrótce jego donie­sie­nia potwier­dzili major José Alonzo oraz inni ofi­ce­ro­wie z gar­ni­zonu w Querétaro, któ­rych sta­rano się pozy­skać dla sprawy nie­pod­le­gło­ści. Swoje trzy gro­sze dorzu­cił także pewien ksiądz, który dowie­dział się o spi­sku pod­czas spo­wie­dzi.

Począt­kowo wła­dze hisz­pań­skie odnio­sły się do infor­ma­cji o spi­sku lek­ce­wa­żąco. W sto­licy myślano, że wystar­czy dać znać Kre­olom, że ich plany są znane rzą­dowi, a wystra­szą się i zre­zy­gnują z myśli o bun­cie. Dla­tego ogra­ni­czono się do wysła­nia emi­sa­riu­sza, który miał bacz­nie obser­wo­wać zacho­wa­nie poten­cjal­nych spi­skow­ców i infor­mo­wać wła­dze o ich poczy­na­niach. Dopiero gdy 10 wrze­śnia zdrajca, kapi­tan Joaquín Arias, jeden z ofi­ce­rów nale­żą­cych do kon­spi­ra­cji w Querétaro, dokład­nie poin­for­mo­wał prze­ło­żo­nych o spi­sku i nie­któ­rych jego uczest­ni­kach (w tym o Allende i Alda­mie, któ­rzy podej­rza­nie dużo czasu spę­dzali w Dolo­res u tam­tej­szego pro­bosz­cza), a trzy dni póź­niej plany powsta­nia ujaw­nił Juan Gar­rido, kapel­mistrz orkie­stry woj­sko­wej z Guana­ju­ato, wcią­gnięty do sprzy­się­że­nia przez księ­dza Hidalgo, urzęd­nicy hisz­pań­scy przy­stą­pili do dzia­ła­nia.

11 wrze­śnia wła­dzę w Mek­syku objął ofi­cjal­nie nowy wice­król, gene­rał Fran­ci­sco Javier Vene­gas de Saave­dra (1760–1838), zdolny i doświad­czony żoł­nierz, który zasłu­żył się pod­czas kam­pa­nii prze­ciwko woj­skom napo­le­oń­skim oku­pu­ją­cym Hisz­pa­nię. Zastą­pił nie­udol­nego, peł­nią­cego przej­ściowo wła­dzę arcy­bi­skupa Mek­syku, Fran­ci­sco Javiera de Lizanę. Trzy dni póź­niej cor­re­gi­dor Domínguez został ostrze­żony przez swego przy­ja­ciela, dok­tora Rafa­ela Gila de León, że jego nazwi­sko znaj­duje się na liście kon­spi­ra­to­rów. Chcąc dowieść swej lojal­no­ści i uprze­dzić hisz­pań­skiego dowódcę gar­ni­zonu w Querétaro, bry­ga­diera Igna­cio Garcíę Rebollo, Domínguez posta­no­wił aresz­to­wać kon­spi­ra­to­rów. 14 wrze­śnia kazał zamknąć żonę na klucz w pokoju na pię­trze ich domu, a sam z oddzia­łem mili­cjan­tów udał się do domu pie­ka­rza Epig­me­nio Gonzáleza. Odkryw­szy u niego skład broni i pro­chu (w arse­nale spi­skow­ców znaj­do­wało się około 2000 sztuk broni, głów­nie bia­łej), kazał zamknąć w aresz­cie Gonzáleza i jego brata Eufe­mia, po czym ruszył na poszu­ki­wa­nie innych spi­skow­ców. Tym­cza­sem uwię­ziona w domu doña Josefa poin­for­mo­wała przez dziurkę od klu­cza o pla­nach aresz­to­wa­nia kon­spi­ra­to­rów alkada (bur­mi­strza) Igna­cio Péreza. 15 wrze­śnia rano Pérez, zde­kla­ro­wany patriota, zabrał ze sobą fry­zjera Luisa Men­dozę i obaj pognali co koń wysko­czy, aby ostrzec o gro­żą­cym nie­bez­pie­czeń­stwie wta­jem­ni­czo­nych ofi­ce­rów z San Miguél. Ostrze­żony na czas przez sprzy­ja­ją­cego kon­spi­ra­to­rom puł­kow­nika Canala Allende natych­miast udał się z kil­koma ludźmi do Dolo­res, aby odbyć naradę z księ­dzem Hidalgo. Jesz­cze tej samej nocy z 15 na 16 wrze­śnia dołą­czył do nich nie­spo­dzie­wa­nie kapi­tan Aldama, przy­no­sząc zatrwa­ża­jącą wieść o roz­bi­ciu sprzy­się­że­nia.

W tym cza­sie pozo­sta­jąca w aresz­cie domo­wym doña Josefa nawią­zała kon­takt z kapi­ta­nem Aria­sem i nie wie­dząc, że ten ofi­cer zdra­dził sprawę nie­pod­le­gło­ści, ujaw­niła mu szcze­góły akcji prze­ciwko spi­skow­com. Arias obie­cał jej pomóc, ale zamiast tego zade­nun­cjo­wał doñę Josefę i jej męża Hisz­pa­nom (póź­niej Arias znowu sta­nął po stro­nie rewo­lu­cji i zgi­nął śmier­cią hono­rową w glo­rii patrioty). Cor­re­gi­dor Domin­guez został aresz­to­wany, ale ponie­waż nie było pew­nych dowo­dów jego winy, a wielu wpły­wo­wych miesz­kań­ców mia­sta wsta­wiło się za nim, wkrótce go zwol­niono5. Z roz­kazu wice­króla przy­wró­cono go na urząd. Jego żona także odzy­skała wol­ność, ale wła­dze od tej pory bacz­nie ją obser­wo­wały i śle­dziły każdy jej krok6.

W nie­dzielę 16 wrze­śnia o godzi­nie 2 nad ranem Hidalgo, Allende i dwaj lub trzej inni kon­spi­ra­to­rzy, któ­rzy przy­byli wraz z nim z San Miguél, zostali obu­dzeni przez kapi­tana Aldamę wia­do­mo­ścią, że spi­sek został odkryty.

„– To koniec! Zosta­li­śmy zdra­dzeni – wykrzyk­nął zroz­pa­czony Aldama. – Oni wszystko wie­dzą!”.

Kwa­drans póź­niej w salo­nie księ­dza Hidalgo odbyła się szybka narada wojenna. Hidalgo, Allende i Aldama mieli świa­do­mość, że po ujaw­nie­niu spi­sku w Querétaro ist­nieje ryzyko, iż planu powsta­nia Kre­olów i pozy­ska­nia armii nie da się zre­ali­zo­wać. Wszy­scy byli teraz zagro­żeni, bo wyrok za zdradę Korony mógł być tyko jeden – śmierć. Dla­tego zgod­nie z legendą, gdy tylko za oknem nastał świt, Hidalgo chwy­cił szpadę i wykrzyk­nął:

„– Wszystko wydaje się stra­cone, ale jeśli będziemy dzia­łać, sprawę da się jesz­cze ura­to­wać! Bier­ność ozna­cza klę­skę. Teraz nie mamy innego wyboru, jak tylko ruszyć i aresz­to­wać Hisz­pa­nów. Do broni!”.

Nie mając uzbro­je­nia i woj­ska, ojciec Hidalgo i jego towa­rzy­sze zde­cy­do­wali się wznie­cić rebe­lię natych­miast, wyko­rzy­stu­jąc do tego masy indiań­skiego chłop­stwa. Dla­tego po wyj­ściu z kościoła w Dolo­res tłum wier­nych pod przy­wódz­twem Hidalgo ruszył do boga­tego hisz­pań­skiego domu na rynku (obec­nie Casa de Visi­tas), gdzie roz­broił i aresz­to­wał dwie osoby: miej­sco­wego przed­sta­wi­ciela wice­króla Mek­syku i hisz­pań­skiego poborcę podat­ko­wego. Następ­nie rebe­lianci opa­no­wali arse­nał miej­ski, uwol­nili więź­niów z miej­sco­wego aresztu i po zamknię­ciu w nim pochwy­co­nych Hisz­pa­nów splą­dro­wali sklepy nale­żące do gachu­pi­nes. W samo połu­dnie uwol­nieni więź­nio­wie oraz zgro­ma­dzony na placu tłum około 600 uzbro­jo­nych w piki, kije, noże, proce i maczety Kre­olów, Mety­sów oraz Indian z mia­steczka i naj­bliż­szych oko­lic ruszyli na połu­dnie, do San Miguél, dając począ­tek naro­do­wemu powsta­niu anty­ko­lo­nial­nemu. W pierw­szej napo­tka­nej wio­sce Ato­to­nilco rebe­lianci za zgodą księ­dza Remi­gia Gonzáleza zabrali z kościoła obraz ciem­no­li­cej Matki Boskiej z Guada­lupe, świę­tej patronki Indian, który stał się sztan­da­rem powsta­nia i sym­bo­lem walki rewo­lu­cyj­nej.

Jesz­cze tego samego wie­czora powstańcy, wzno­sząc okrzyki: „Niech żyje reli­gia!”, „Niech żyje nasza Święta Panienka z Guada­lupe!”, „Niech żyje król Fer­dy­nand VII!” i „Śmierć złemu rzą­dowi!”, dotarli do San Miguél i zajęli je bez trudu, pło­sząc nie­wielki oddział woj­ska porucz­nika José Cabrery, wysłany przez Domin­gu­eza w celu aresz­to­wa­nia kapi­ta­nów Allende i Aldamy. Pora­żony wiel­ko­ścią buntu Cabrera nie­zwłocz­nie wró­cił do Querétaro, aby ostrzec tam­tej­sze wła­dze. Z powodu nie­zde­cy­do­wa­nia puł­kow­nika Canala gar­ni­zon San Miguel połą­czył się z ludźmi przy­by­łymi z Dolo­res, a wszy­scy miesz­ka­jący tam Hisz­pa­nie zostali aresz­to­wani, sta­jąc się zakład­ni­kami Hidalgo. Długo tajona nie­na­wiść do Hisz­pa­nów dopro­wa­dziła do pierw­szych aktów gwałtu i gra­bieży, ale pocho­dzący z San Miguél kapi­tan Allende, prze­ra­żony gwał­tow­no­ścią roz­ru­chów, wje­chał konno w sam śro­dek roz­go­rącz­ko­wa­nego tłumu i zdo­łał przy­wró­cić porzą­dek, gro­żąc w razie nie­po­słu­szeń­stwa suro­wymi karami.

Ksiądz Hidalgo wie­rzył, że nawet bez udziału woj­ska uda się wyko­rzy­stać masy lud­no­ści indiań­skiej do oba­le­nia wła­dzy Hisz­pa­nów i wygna­nia ich z Mek­syku. W ciągu kilku dni spon­ta­niczne powsta­nie prze­ro­dziło się w praw­dziwy pochód trium­falny. Do Hidalgo przy­łą­czały się setki i tysiące Indian oraz Mety­sów, głów­nie chło­pów, rze­mieśl­ni­ków, for­nali i paste­rzy, choć nie bra­ko­wało także ubo­gich indiań­skich gór­ni­ków, miej­skiej bie­doty i księży z zapa­dłych wio­sek. W krót­kim cza­sie armia powstań­cza uro­sła do 25 000 ludzi, męż­czyzn i kobiet, w tym 9000 Indian uzbro­jo­nych w tra­dy­cyjne proce, łuki i strzały, 4000 pie­choty wypo­sa­żo­nej w lance i maczety oraz 12 000 jeźdź­ców. Wśród tych ostat­nich było około 400 kró­lew­skich dra­go­nów z oddziału puł­kow­nika Canala, któ­rzy idąc za przy­kła­dem kapi­ta­nów Allende i Aldamy, przy­łą­czyli się do rebe­lian­tów w San Miguél.

Kon­ty­nu­ując swój marsz przez region Bajio, powstańcy zaj­mo­wali jedno mia­sto po dru­gim bez wystrzału. 21 wrze­śnia w ich ręce wpa­dła Celaya. 23 wrze­śnia armia powstań­cza skrę­ciła na zachód i następ­nego dnia zajęła Sala­mankę. W zdo­by­tej Sala­mance Hidalgo objął ofi­cjal­nie kie­row­nic­two powsta­nia i przy­jął tytuł naczel­nego wodza – „Kapi­tana Gene­ral­nego Narodu Ame­ry­kań­skiego” (Capitán Gene­ral de la Nación Ame­ri­cana). Mia­no­wał Allende swoim zastępcą i gene­ra­łem wojsk powstań­czych. Potem odrzu­cił fał­szywą pozę lojal­no­ści wobec króla Fer­dy­nanda VII i zaczął otwar­cie gło­sić hasło nie­pod­le­gło­ści Mek­syku. Dowo­dzeni przez niego powstańcy, stra­sząc, że pode­rżną gar­dła zakład­ni­kom hisz­pań­skim, zmu­szali kolejne mia­sta do otwie­ra­nia bram, po czym wtrą­cali do wię­zie­nia wszyst­kich Hisz­pa­nów i zabie­rali ich bogac­twa, prze­zna­cza­jąc je na potrzeby powsta­nia. W ten spo­sób opa­no­wali miej­sco­wo­ści: Cha­mu­cu­ero, Car­men, Ira­pu­ato i Silao. Nie poma­gały groźby i bła­ga­nia księży, któ­rzy z krzy­żami w rękach zakli­nali wier­nych, aby nie przy­łą­czali się do powstań­ców. Wszę­dzie zamiast dotych­cza­so­wej admi­ni­stra­cji kolo­nial­nej two­rzono kre­ol­skie zalążki lokal­nej wła­dzy (junty).

Po zdo­by­ciu Silao i zato­cze­niu koła armia powstań­cza skie­ro­wała się na wschód ku dużemu i boga­temu mia­stu Guana­ju­ato, sto­licy inten­den­tury i jed­nego z naj­waż­niej­szych w Mek­syku ośrod­ków gór­nic­twa sre­bra, złota, żelaza i oło­wiu, poło­żo­nego 400 km na pół­nocny zachód od sto­licy7. Doświad­czony latami służby dla Korony hisz­pań­skiej i walki z Bry­tyj­czy­kami w pół­noc­no­ame­ry­kań­skiej Luizja­nie, Ala­ba­mie i na Flo­ry­dzie inten­dent Guana­ju­ato, puł­kow­nik Juan Anto­nio Riaño y Bárcena, nie miał zamiaru kapi­tu­lo­wać, ale uznał obronę mia­sta za nie­moż­liwą, gdyż zbyt wielu było tu zwo­len­ni­ków Hidalgo. Pełen obaw wysłał kuriera z listem do hisz­pań­skiego komen­danta gar­ni­zonu w San Luis Potosi, gene­rała Félixa Maríi Cal­lei. W liście tym napi­sał: „Mój wielce sza­nowny przy­ja­cielu i dowódco, piszę do Cie­bie w godzi­nie strasz­nej koniecz­no­ści […]. Szpie­dzy donie­śli mi, że siły Hidalgo wyno­szą już 20 tysięcy ludzi […]. Jestem przy­go­to­wany dać opór, jaki tylko zdo­łam, gdyż jestem czło­wie­kiem hono­ro­wym, ale bła­gam Cię, mój przy­ja­cielu, w imię Boga, przy­bądź mi szybko na pomoc. Nadzieja na inny ratu­nek gra­ni­czy z cudem!”.

Na nie­szczę­ście dla Hisz­pa­nów z Guana­ju­ato dra­ma­tyczny apel inten­denta Riaño pozo­stał bez echa. Gene­rał Cal­leja nie dys­po­no­wał bowiem więk­szymi siłami i sam miał kło­poty z kon­spi­ra­to­rami na wła­snym podwórku. Już 18 wrze­śnia wpadł na trop spi­sku, na czele któ­rego stali porucz­nik Lan­za­gorta i jego cywilny pomoc­nik Félix de Her­rera. Obaj kon­spi­ra­to­rzy zostali aresz­to­wani i osa­dzeni pod strażą w celi klasz­toru San Juan de Dios.

Tym­cza­sem w Guana­ju­ato Riaño zebrał wszyst­kich Hisz­pa­nów i lojal­nych boga­czy kre­ol­skich, po czym, zabie­ra­jąc ze sobą cały skar­biec (w tym 309 szta­bek sre­bra) i urzę­dowe papiery, zamknął się w ogrom­nym pro­sto­kąt­nym gma­chu zwa­nym Alhón­diga de Gra­na­di­tas, słu­żą­cym za skład­nicę zboża. Masywny, dwu­kon­dy­gna­cyjny spi­chlerz zbu­do­wany z litych blo­ków kamien­nych w latach 1798–1808 po wybu­chu powsta­nia stał się for­tecą, w któ­rej schro­niły się oddziały hisz­pań­skie, rodziny gachu­pi­nes i przy­wódcy roja­li­stów. W sumie zna­la­zło się tam 470 słabo uzbro­jo­nych mili­cjan­tów i żoł­nie­rzy kró­lew­skich oraz 2 000 cywi­lów. Riaño i jego ludzie wyko­pali rowy, które wypeł­niono wodą, usta­wili prze­szkody na sąsied­nich uli­cach i zaba­ry­ka­do­wali się w środku, pod­czas gdy 20 000 powstań­ców księ­dza Hidalgo prze­szło przez wzgó­rza Cuarto oraz San Miguél i sta­nęło u wrót Guana­ju­ato, goto­wych do ataku na sto­jącą w cen­trum mia­sta twier­dzę Hisz­pa­nów.

28 wrze­śnia o świ­cie Hidalgo dał oblę­żo­nym ostat­nią szansę ura­to­wa­nia życia, wysy­ła­jąc ze swo­jej kwa­tery w pod­miej­skiej hacjen­dzie Bur­ras dwóch posłań­ców, kapi­tana Aba­solo i Igna­cio Camargo, z napi­sa­nym przy kubku gorą­cej cze­ko­lady listem do inten­denta Riaño: „Zechciej Panie powie­dzieć Hisz­pa­nom, któ­rzy są z tobą w Alhón­di­dze, że jeśli nie speł­nią mojego żąda­nia kapi­tu­la­cji, użyję wszel­kich środ­ków, aby ich znisz­czyć, nie pozo­sta­wia­jąc im żad­nej nadziei na litość lub par­don”.

„Sta­łem się silny w zamku Gra­na­di­tas i tutaj cze­kam na cie­bie i towa­rzy­szące tobie tłumy” – odpo­wie­dział zwięźle i nie­grzecz­nie Riaño posłań­com Hidalgo. I cho­ciaż przed roz­po­czę­ciem ataku przy­wódca powsta­nia wysłał mu kolejne ostrze­że­nie i oso­bi­sty list, inten­dent nie oka­zał naj­mniej­szej chęci kapi­tu­la­cji. Nie zamie­rzał tego zro­bić nawet w imię przy­jaźni, jaka go kie­dyś łączyła z pro­bosz­czem z Dolo­res.

Kiedy zamknięci w twier­dzy Hisz­pa­nie i Kre­ole z obu­rze­niem odrzu­cili pro­po­zy­cję kapi­tu­la­cji, około godziny 11.00 powstańcy roz­po­częli atak na Guana­ju­ato trzema kolum­nami pod wodzą Aldamy, Allende i Aba­solo, nad­zo­ro­wany przez samego Hidalgo. Wszy­scy posu­wali się naprzód, dopóki nie zdo­byli bary­kad prze­ci­na­ją­cych pobli­skie ulice i nie oto­czyli Alhón­digi. Krótko po połu­dniu dra­goni Allende wpa­dli główną aleją do mia­sta i z mar­szu zaata­ko­wali hisz­pań­ską twier­dzę. Odparci gęstym ogniem zabary­kadowanych wewnątrz Hisz­pa­nów dowo­dzo­nych przez majora Diego Berzábala, wdarli się do oko­licz­nych domów i z ich pła­skich dachów pro­wa­dzili ostrzał dzie­dzińca i strzel­nic Alhón­digi, sta­ra­jąc się osło­nić kolejne ataki powstań­ców. Wielu gór­ni­ków z oko­licz­nych kopalń przy­łą­czyło się do armii Hidalgo, pod­czas gdy cie­kaw­scy miesz­kańcy obsie­dli ska­li­ste zbo­cza sze­ro­kiego wąwozu, w któ­rym leży mia­sto, i śle­dzili stam­tąd prze­bieg walki. Dzielny Allende pędził konno od jed­nej grupy ata­ku­ją­cych do dru­giej, zachę­ca­jąc ludzi do więk­szego wysiłku, ale słabo wyszko­leni, nie­do­sta­tecz­nie uzbro­jeni i pozba­wieni dra­bin oblęż­ni­czych powstańcy nie byli w sta­nie zdo­być potęż­nych murów twier­dzy. Sytu­ację ata­ku­ją­cych pogar­szał fakt, że wielu Indian nie znało języka hisz­pań­skiego i czę­sto nie rozu­miało nawet, czego się od nich wymaga. Arty­le­rzy­ści i musz­kie­te­rzy Riaño ukryci za trzema rzę­dami wąskich okien, strze­la­jąc z góry i rzu­ca­jąc gra­naty ręczne, zabi­jali nacie­ra­ją­cych powstań­ców całymi set­kami. Fosa na tyłach twier­dzy zapeł­niła się sto­sami tru­pów, a wypeł­nia­jąca ją woda zabar­wiła się na czer­wono. Wyglą­dało na to, że zamknię­tym za gru­bymi na pra­wie metr murami potęż­nego gma­chu, mają­cym pod dostat­kiem żyw­no­ści i wody Hisz­pa­nom uda się prze­trwać nawet dłu­gie oblę­że­nie, cho­ciaż sami także pono­sili straty od kul dra­go­nów i kamieni wyrzu­ca­nych z indiań­skich proc. W trak­cie pię­ciu godzin walki pole­gło około 300 oblę­żo­nych i 2000 powstań­ców.

W końcu jed­nak szczę­ście się od Hisz­pa­nów odwró­ciło. Gdy dzielny Riaño padł śmier­tel­nie ranny od postrzału w prawe oko z kara­binu jed­nego z dra­go­nów Allende, a jego zastępcy kłó­cili się z Berzábalem o to, kto ma po nim objąć dowódz­two, cho­ro­wity i oka­le­czony indiań­ski gór­nik z San Miguél (według nie­któ­rych źró­deł był Mety­sem z dużą domieszką krwi Indian Otomi lub Chi­chi­meca), Juan José de los Reyes Martínez Amaro, znany póź­niej jako El Pípila (Indy­cze Jajo), co mogło się odno­sić do pie­gów na jego okrą­głej twa­rzy, bez niczy­jego roz­kazu pod­kradł się na czwo­ra­kach pod mury twier­dzy. Kry­jąc się za przy­mo­co­waną do ple­ców pła­ską, kamienną płytą, która chro­niła go od kul hisz­pań­skich musz­kie­tów, za pomocą smoły i pochodni pod­pa­lił masywną bramę budynku, po czym – jak mówi legenda – padł pod gra­dem kul8.

„El Pipila, czło­wiek niskiej postury, ale silny i odważny, choć mający kło­poty z rów­no­wagą i cier­piący na czę­stą w kopal­niach cho­robę potocz­nie zwaną krze­mową [pew­nie cho­dzi o pylicę – przyp. J.W] i przez to bli­ski śmierci, który potra­fił czy­tać i pisać, męż­czy­zna w typie Metysa o sko­śnych oczach z dużą domieszką krwi rdzen­nych miesz­kań­ców Otomí lub Chi­chi­meca, pod­jął się nie lada wyczynu i czoł­ga­jąc się przy­kryty płytą do bramy, spa­lił ją przy uży­ciu żywicz­nego drewna i smoły” – pisał jeden z powstań­czych kro­ni­ka­rzy Pedro García, który poznał boha­tera w Guana­ju­ato.

Kiedy wiel­kie drew­niane drzwi fron­towe twier­dzy się prze­pa­liły, powstańcy roz­łu­pali ich tlące się resztki macze­tami, sie­kie­rami, drą­gami i przed wie­czo­rem wdarli się do Alhón­digi. Ogar­nięci paniką Hisz­pa­nie rzu­cili broń, licząc na ura­to­wa­nie życia, ale bar­dzo się zawie­dli. W dzi­kim szale mordu powstańcy poza­bi­jali więk­szość pozo­sta­łych przy życiu żoł­nie­rzy i cywi­lów, w sumie około 2200 ludzi. Nie­liczni, któ­rzy prze­żyli masa­krę (ura­to­wało się tylko 30 osób), zostali obdarci z odzieży i pognani uli­cami Guana­ju­ato ku ucie­sze roz­wy­drzo­nej tłusz­czy. Nagie ciało Riaño wcią­gnięto na maszt, gdzie wysta­wione na widok publiczny wisiało przez następne dwa dni. Póź­nym wie­czo­rem nie­kon­tro­lo­wana przez nikogo pijana masa roz­bie­gła się po mie­ście, nisz­cząc domy Hisz­pa­nów, maga­zyny, gospody i kosz­towne urzą­dze­nia leżą­cych pod mia­stem znie­na­wi­dzo­nych kopalni sre­bra Rayas i Mel­lado (obie kopal­nie były pierw­szymi, jakie uru­cho­miono w Guana­ju­ato w 1558 roku). Spo­kój przy­wró­cono dopiero naza­jutrz rano dzięki zde­cy­do­wa­nej inter­wen­cji gene­rała Allende, który ni­gdy nie zapo­mniał księ­dzu Hidalgo, że wszyst­kie te okrop­no­ści działy się za jego mil­czą­cym przy­zwo­le­niem .

Zdo­by­cie Guana­ju­ato było pierw­szym mili­tar­nym zwy­cię­stwem powstań­ców w walce o nie­pod­le­głość. Gdy przy­wró­cono porzą­dek, Hidalgo zamknął pozo­sta­łych przy życiu Hisz­pa­nów jako zakład­ni­ków w wię­zie­niu w Alhón­di­dze, a następ­nie w ciągu kilku dni zor­ga­ni­zo­wał rząd powstań­czy. Potem dołą­czył do swo­jej armii miej­sco­wych rze­mieśl­ni­ków oraz brać gór­ni­czą i tydzień póź­niej poma­sze­ro­wał na Val­la­do­lid.

Rozdział II. Meksyk w epoce kolonialnej

ROZ­DZIAŁ II. MEK­SYK W EPOCE KOLO­NIAL­NEJ

Nowa Hisz­pa­nia potrze­buje regu­lar­nej armii zdol­nej do odpar­cia wszel­kiej agre­sji.

Król Hisz­pa­nii Karol III, 1764 rok

Hisz­pań­skie impe­rium kolo­nialne zostało stwo­rzone przez przy­by­szów z Europy, wywo­dzą­cych się w więk­szo­ści z Kasty­lii i Anda­lu­zji. Sza­cuje się, że w pierw­szej poło­wie XVI wieku przy­było ich do Nowego Świata pra­wie 50 000. Podobna liczba ludzi wyemi­gro­wała za ocean także w dru­giej poło­wie tego stu­le­cia i w wieku XVII. Ozna­cza to, że od początku kolo­ni­za­cji aż do końca XVII wieku przy­było z Hisz­pa­nii do Ame­ryki Środ­ko­wej i Połu­dnio­wej około 200 000 ludzi. W XVIII stu­le­ciu liczba ta znacz­nie się powięk­szyła. Ogól­nie przyj­muje się, że do czasu upadku impe­rium kolo­nialnego Hisz­pa­nii na początku XIX wieku liczba osób, które wyemi­gro­wały z Pół­wy­spu Ibe­ryj­skiego i osie­dliły się w Ame­ryce Łaciń­skiej, osią­gnęła pół miliona. Zde­cy­do­waną więk­szość spo­śród nich sta­no­wili męż­czyźni. Brak bia­łych kobiet zmu­szał ich do wią­za­nia się z Indian­kami, w wyniku czego powstała mie­szana rasa Mety­sów. W kon­se­kwen­cji mie­sza­nia ras w pierw­szych latach XIX wieku w kolo­niach hisz­pań­skich w Ame­ryce liczbę bia­łych sza­co­wano na 4,5 miliona osób, a mie­szań­ców na co naj­mniej 6 milio­nów. Pomie­sza­nie ras, zja­wi­sko cha­rak­te­ry­styczne dla Ame­ryki, nie doty­czyło tylko lud­no­ści bia­łej i indiań­skiej. Już w XVI wieku zaczęto spro­wa­dzać do Ame­ryki czar­nych nie­wol­ni­ków z Afryki, a w póź­niej­szych cza­sach zaczęli napły­wać tam przed­sta­wi­ciele innych ras, głów­nie Azjaci. To wszystko dopro­wa­dziło do powsta­nia fan­ta­stycz­nej mozaiki rasowo-etnicz­nej, jakiej nie znaj­dzie się w żad­nym innym zakątku świata.

W XVII i XVIII stu­le­ciu sys­tem kolo­nialny Hisz­pa­nii okrzepł i przy­brał osta­teczną postać. Posia­dło­ści hisz­pań­skie w Ame­ryce (Nowym Świe­cie) obej­mo­wały więk­szą część kon­ty­nentu połu­dnio­wo­ame­ry­kań­skiego, Ame­rykę Środ­kową, część Antyli, Mek­syk z Kali­for­nią i Tek­sa­sem oraz Flo­rydę. Sza­cun­kowy obszar tych tery­to­riów wyno­sił 15 000 tys. km2, a ich zalud­nie­nie wahało się od 7,5 do 8 milio­nów ludzi (cała Ame­ryka Łaciń­ska liczyła około 10 milio­nów mie­szań­ców). Do utwo­rzo­nych za pano­wa­nia króla Karola V dużych jed­no­stek tery­to­rialno-admi­ni­stra­cyj­nych (wice­kró­lestw): Nowej Hisz­pa­nii (1535) i Peru (1544) w XVIII wieku doszły wice­kró­lestwa Nowej Gra­nady (1717) i La Platy (1776). Utwo­rzono także wiele mniej­szych kapi­ta­nii gene­ral­nych: Gwa­te­mali, Chile, Kuby i Flo­rydy oraz pre­zy­den­cję Quito. Poja­wiły się rów­nież jed­nostki sądow­ni­cze (audien­cje): naj­pierw na Santo Domingo (1511), póź­niej w Mek­syku (1528), Pana­mie (1533), Limie (1542), Gwa­te­mali (1543), Guada­la­ja­rze (1548), Santa Fe (1549), Char­cas (1551), Quito (1563), Chile (1609), Buenos Aires (1661) oraz Cara­cas i Cuzco (1786).

Przy­by­sze z Hisz­pa­nii sta­no­wili ele­ment bar­dzo przed­się­bior­czy i zaczęli prze­no­sić do Ame­ryki wzory przy­wie­zione ze sta­rego kraju, uzu­peł­nia­jąc je tylko pew­nymi, cho­ciaż wyraź­nie zazna­czo­nymi, ele­mentami miej­sco­wymi. Wyzna­czono mniej­sze i więk­sze gra­nice kolo­nii, w głów­nych sku­pi­skach lud­no­ści powstały lokalne cen­tra admi­ni­stra­cyjne, zaim­por­to­wano wresz­cie kla­syczne nie­wol­nic­two na potrzeby roz­wi­ja­ją­cego się han­dlu i pro­duk­cji. Powstały liczne mia­sta, nie­które – takie jak Mek­syk czy ekwa­dor­skie Quito – na gru­zach daw­nych waż­nych ośrod­ków cywi­li­za­cji indiań­skich, inne – jak Lima, San­tiago, Con­cep­ción, Cór­doba, Cara­cas – budo­wano od początku według wzor­ców euro­pej­skich. Zaczęły roz­kwi­tać róż­no­rodne formy kul­tury: w Mek­syku i Limie lite­ra­tura oraz archi­tek­tura, w Cór­do­bie archi­tek­tura, w Quito malar­stwo, w Cara­cas muzyka. Abso­lu­tyzm kolo­nialny osią­gnął swój szczyt, odcięty cał­ko­wi­cie od wpły­wów z zewnątrz. Wzro­sły wpływy Kościoła, zwłasz­cza domi­ni­ka­nów i jezu­itów, któ­rzy domi­nu­jącą pozy­cję zawdzię­czali edu­ka­cji.

Oprócz miast, w któ­rych osie­dliła się więk­szość bia­łej lud­no­ści, część przy­by­szów z Europy osia­dła także na roli, korzy­sta­jąc z nadań, któ­rymi wła­dze Nowego Świata obda­rzały naj­bar­dziej zasłu­żo­nych kon­kwi­sta­do­rów (głów­nie żoł­nie­rzy, urzęd­ni­ków i przed­sta­wi­cieli Kościoła). Ponie­waż złoto i sre­bro Inków zostało już dawno podzie­lone, głów­nym źró­dłem docho­dów kon­kwi­sta­do­rów stała się eks­plo­ata­cja lud­no­ści indiań­skiej w sys­te­mie tzw. powier­nic­twa (enco­mienda). Był to sys­tem wła­da­nia zie­mią oparty na wzo­rach feu­dal­nych prze­nie­sio­nych z Hisz­pa­nii, zasto­so­wany po raz pierw­szy w cza­sie rekon­kwi­sty wobec pod­bi­tej lud­no­ści muzuł­mań­skiej (Mau­rów). Wła­ści­ciel, a ści­ślej rzecz bio­rąc, użyt­kow­nik majątku (enco­men­dero), otrzy­my­wał od króla hisz­pań­skiego immu­ni­tet feu­dalny, który pod­da­wał jego wła­dzy całą lud­ność indiań­ską (repar­ti­mien­tos) na tere­nie jego majątku hodow­lano-rol­nego. Doty­czył on także naczel­ni­ków indiań­skich, któ­rych dzia­łal­ność pod­le­gała odtąd nad­zo­rowi hisz­pań­skiego wła­ści­ciela. Teo­re­tycz­nie prawo hisz­pań­skie wyma­gało od posia­da­cza enco­miendy, aby w zamian uczył tubyl­ców języka hisz­pań­skiego i zasad reli­gii kato­lic­kiej. W prak­tyce jed­nak admi­ni­stra­cja kolo­nialna nie mogła wymu­sić respek­to­wa­nia tych zasad ani wyple­nić nad­użyć. Istotą sys­temu powier­nic­twa była praca przy­mu­sowa lud­no­ści pod­da­nej (repart­miento). Począt­kowo enco­men­de­ros mogli ją eks­plo­ato­wać bez ogra­ni­czeń. Zmu­szeni do przy­mu­so­wej pracy India­nie byli odtąd nie­ludzko wyzy­ski­wani, a nowi pano­wie uzy­skali nad nimi prawo życia i śmierci. W ten spo­sób dawna umiar­ko­wana pańsz­czy­zna z cza­sów przed­ko­lum­bij­skich prze­mie­niła się w fak­tyczne, choć praw­nie nie­uzna­wane nie­wol­nic­two. Dla porządku należy wyja­śnić, że podobny sys­tem zasto­so­wały w swo­ich kolo­niach także inne kraje: Por­tu­ga­lia, Holan­dia i Fran­cja. W póź­niej­szym cza­sie świad­cze­nia Indian na rzecz enco­men­de­ros zostały ogra­ni­czone do obo­wiązku pła­ce­nia renty, co odpo­wia­dało pogłów­nemu pła­co­nemu na rzecz Korony przez lud­ność indiań­ską, która nie pod­le­gała powier­nic­twu. W dal­szych poko­le­niach spad­ko­bier­ców upraw­nie­nia do enco­miendy stop­niowo wyga­sły i zostały zastą­pione przez inne formy wyzy­ski­wa­nia Indian. Pośred­nio do upadku enco­miendy przy­czy­niło się gwał­towne zmniej­sze­nie liczby lud­no­ści indiań­skiej, co spra­wiło, że sys­tem powier­nic­twa stał się nie­opła­calny.

Sys­tem pracy przy­mu­so­wej Indian sto­so­wano zresztą nie tylko na wsi, ale także w roz­wi­ja­ją­cym się prze­my­śle i gór­nic­twie. Szcze­gól­nie wynisz­cza­jącą postać wyzy­sku przy­jął on w kopal­niach sre­bra i złota. W dru­giej poło­wie XVI wieku w nie­któ­rych kolo­niach hisz­pań­skich wpro­wa­dzono formę tym­cza­so­wej pracy przy­mu­so­wej zwaną mita, przyj­mu­jącą postać kon­tyn­gen­tów pra­cow­ni­ków dostar­cza­nych okre­sowo przez miej­scową lud­ność. Zgod­nie z zarzą­dze­niem naczel­nicy spo­łecz­no­ści indiań­skich obo­wią­zani byli w ramach swo­istej „daniny” wysy­łać co roku okre­śloną liczbę zdro­wych męż­czyzn (mitayos) ze swo­ich wio­sek do pracy w kopal­niach. W Mek­syku czy też Nowej Hisz­pa­nii (Nueva España), jak go wtedy nazy­wano, gdzie przy­mu­so­wych pra­cow­ni­ków nazy­wano cuau­te­qiu­les, ich liczba kształ­to­wała się na pozio­mie jed­nej czwar­tej zdat­nych do pracy męż­czyzn.

Robot­nicy w kopal­niach pra­co­wali od świtu do zmierz­chu, otrzy­mu­jąc za to sym­bo­liczną zapłatę i rów­nie sym­bo­liczną opiekę. Nie­któ­rzy sta­wali się wręcz nie­wol­ni­kami przy­pi­sa­nymi do kopalni, któ­rej nie mogli opu­ścić z powodu zacią­gnię­tych dłu­gów. Wraz z roz­wo­jem gór­nic­twa, które wyro­sło na jeden z wiel­kich prze­my­słów Ame­ryki Łaciń­skiej, przy­mu­sowa praca w kopal­niach (mita minera) stała się sys­te­mem maso­wej eks­ter­mi­na­cji robot­ni­ków indiań­skich. Tysiące Indian umie­rały w kopal­niach, powo­du­jąc czę­sto wylud­nie­nie całych wsi. W szy­bach naj­więk­szej połu­dnio­wo­ame­ry­kań­skiej kopalni sre­bra w zbo­czach słyn­nej góry Cerro de Potosi w Gór­nym Peru (dzi­siej­szej Boli­wii), która swoim bogac­twem przy­ćmiła wszyst­kie dotąd poznane skarby Ame­ryki, rzadko który z tubyl­czych gór­ni­ków mógł prze­żyć dłu­żej niż dwa lata przy­mu­so­wej pracy. Około 1550 roku pewien zakon­nik domi­ni­kań­ski nazwał kopal­nie Potosi „ustami pie­kła” (boca de inferno), poły­ka­ją­cymi co roku dzie­siątki tysięcy Indian.

Jesz­cze inną formę przy­mu­so­wej pracy Indian sto­so­wano w sze­roko roz­wi­nię­tym sys­te­mie pro­duk­cji włó­kien­ni­czej. Jej pod­stawą były pro­wi­zo­ryczne warsz­taty tkac­kie i manu­fak­tury włó­kien­ni­cze (obra­jes), w któ­rych pro­du­ko­wano tanie towary baweł­niane i weł­niane prze­zna­czone do użytku ogól­nego. Wyzy­ski­wano w nich sys­te­ma­tycz­nie indiań­skich tka­czy, zarówno w inte­re­sie naczel­ni­ków indiań­skich, jak i hisz­pań­skich przed­się­bior­ców. Eks­plo­ata­cji pod­le­gały głów­nie kobiety, a nawet dzieci, które zmu­szano do wysiłku prze­kra­cza­ją­cego ich moż­li­wo­ści fizyczne. Od czasu do czasu wła­dze kolo­nialne lub zarzą­dza­jący admi­ni­stra­cją posia­dło­ści kolo­nial­nych od 1524 roku organ zwany Radą Indii (Con­sejo de las Indias) sta­rały się powstrzy­mać ten wyzysk, a gdy zabiegi te nie odno­siły skutku, liczbę obra­jes ogra­ni­czano usta­wami. Prawo zaka­zy­wało także zmu­sza­nia do pracy w manu­fak­tu­rach wol­nych Indian, ale w latach sła­bych rzą­dów w Hisz­pa­nii zakazy te były nagmin­nie łamane.

Cięż­kie warunki pracy w kopal­niach i warsz­ta­tach włó­kien­ni­czych, ale także na plan­ta­cjach, któ­rych nie wytrzy­my­wali nie­przy­wy­kli do zabój­czej pracy India­nie, spo­wo­do­wały koniecz­ność zastą­pie­nia ich nie­wol­ni­czą siłą robo­czą. Nie­wol­ni­ków murzyń­skich zaczęto spro­wa­dzać do kolo­nii ame­ry­kań­skich już od 1502 roku. W han­dlu nie­wol­ni­kami spe­cja­li­zo­wali się przede wszyst­kim Por­tu­gal­czycy, jed­nak od połowy XVII wieku zastą­pili ich Anglicy.

Nie­ludzki sys­tem eks­plo­ata­cji lud­no­ści indiań­skiej wywo­ły­wał sprze­ciw nie­któ­rych kół kościel­nych. Pięć lat pobytu w kolo­niach ame­ry­kań­skich prze­ko­nało domi­ni­kań­skiego mni­cha, brata Bartolomé de Las Casas, o koniecz­no­ści przed­sta­wie­nia sprawy kró­lowi Hisz­pa­nii. Na sku­tek jego próśb młody Karol V kazał wpro­wa­dzić bar­dziej libe­ralne prawa, aby ukró­cić wyzysk Indian. Korona, trak­tu­jąca Indian zasad­ni­czo jako swo­ich wol­nych pod­da­nych, sta­rała się ogra­ni­czać nad­mierny wyzysk lud­no­ści tubyl­czej i nie dopu­ścić do prze­kształ­ca­nia powier­nic­twa w posia­dło­ści dzie­dziczne i wzro­stu potęgi enco­men­de­ros. W 1542 roku z ini­cja­tywy Karola V został wydany pierw­szy kodeks prawny dla kolo­nii ame­ry­kań­skich, słynne Nowe Prawa Indii (Nuevo Leyes de Indias), który ogra­ni­czał zakres pracy przy­mu­so­wej Indian. Sam Las Casas powró­cił do Ame­ryki z tytu­łem pro­tek­tora Indian. Napi­sał książkę w obro­nie kra­jow­ców pt. Krótka rela­cja o wynisz­cze­niu Indian (La Brevísima rela­ción de la destruc­ción de las Indias), wydaną dru­kiem w 1552 roku. Książka ta, sze­roko roz­po­wszech­niona zwłasz­cza w Anglii, przy­czy­niła się do powsta­nia tzw. czar­nej legendy (la ley­enda negra) o okru­cień­stwach hisz­pań­skich wobec Indian. Dzięki swym osią­gnię­ciom Bartolomé de Las Casas (podob­nie jak Juan de Zapata y San­do­val – kato­licki biskup Chia­pas od roku 1613 do 1621) zyskał dozgonną wdzięcz­ność lud­no­ści indiań­skiej i ścią­gnął na sie­bie nie­na­wiść kolo­ni­za­to­rów. Jego dzia­ła­nia wywo­łały nato­miast jeden zły sku­tek w kolo­niach ame­ry­kań­skich. Sprze­ci­wia­jąc się nie­wol­nic­twu Indian i trak­tu­jąc han­del nie­wol­ni­kami murzyń­skimi jako mniej­sze zło, zapro­po­no­wał spro­wa­dze­nie Murzy­nów do Nowego Świata, aby wyko­ny­wali naj­cięż­sze prace na plan­ta­cjach i w kopal­niach zamiast Indian. Póź­niej bar­dzo tego żało­wał, ale było już za późno. W dru­giej poło­wie XVI wieku eks­pan­sja kolo­nialna i ofi­cjalny zakaz znie­wa­la­nia Indian przy­czy­niły się do dal­szego han­dlu nie­wol­ni­kami z Afryki.

Mimo prób poprawy bytu lud­no­ści indiań­skiej sys­tem powier­nic­twa trzy­mał się długo wobec sprze­ciwu kolo­ni­stów, któ­rzy dzięki niemu mieli moż­li­wość peł­nej eks­plo­ata­cji pod­bi­tych ziem i warunki do mak­sy­mal­nego wzbo­ga­ce­nia się. Został on znie­siony dopiero w latach 1718–1722, kiedy to zastą­piły go roz­wi­ja­jące się wiel­kie majątki ziem­skie, powstałe z połą­cze­nia ziem nale­żą­cych przed­tem do miesz­kań­ców wspól­not wiej­skich. W Nowej Hisz­pa­nii nosiły one nazwę hacienda, a w nie­któ­rych kra­jach Ame­ryki Połu­dnio­wej nazy­wano je lati­fun­dio Posia­dacz takiego majątku (hacen­dado lub lati­fun­di­sta) był już praw­nym wła­ści­cie­lem majątku, a pod­stawą jego funk­cjo­no­wa­nia stała się praca najemna indiań­skich chło­pów. W Mek­syku nosili oni nazwę peonów (peones), a w Peru nazy­wano ich yana­kuna (yana­co­nes). Posia­dali oni zazwy­czaj poletka dzier­ża­wione od hacjen­dera, któ­remu w zamian za dzier­żawę (arriendo) odda­wali część swo­ich plo­nów lub odpra­co­wy­wali ją na polu wła­ści­ciela.

Pano­wa­nie Habs­bur­gów w Hisz­pa­nii i jej posia­dło­ściach kolo­nial­nych cha­rak­te­ry­zo­wał ostry, obse­syj­nie kato­licki styl rzą­dów i nie­chęć do wszel­kich nowo­ści z wyjąt­kiem sztuki, a i na nią czę­sto wpływ miała poli­tyczna i teo­lo­giczna filo­zo­fia wła­dzy. Abso­lu­tyzm Habs­bur­gów wyni­kał z teo­kra­tycz­nych i samo­lub­nych cią­got Korony do cen­tra­li­stycz­nej wła­dzy, będąc niczym wię­cej jak prze­dłu­że­niem okresu śre­dnio­wie­cza.

Pano­wa­nie bar­dziej postę­po­wych Bur­bo­nów przy­nio­sło pewne zmiany. W Hisz­pa­nii ich rządy zazna­czyły się przede wszyst­kim ujed­no­li­ce­niem sys­temu praw­nego i roz­wo­jem cen­tra­li­zmu. Dla­tego też od samego początku dążyli oni do wzmoc­nie­nia wła­dzy per­so­nal­nej. Pierwsi Bur­bo­no­wie, Filip V (1700–1746) i jego star­szy syn Fer­dy­nand VI (1746–1759), tchnęli nowego ducha w admi­ni­stra­cję zaco­fa­nej i pod­upa­dłej Hisz­pa­nii. Filip V prze­bu­do­wał struk­turę pań­stwową w kraju, odda­jąc admi­ni­stra­cję i finanse bez­po­śred­nio pod kon­trolę Korony. Słu­żyć temu miał mię­dzy innymi nowy urząd kró­lew­skiego inten­denta (inten­dente). Wzo­rem byli fran­cu­scy inten­denci, a ich zada­nie sta­no­wiły cen­tra­li­za­cja wła­dzy kró­lew­skiej i prze­pro­wa­dze­nie reform admi­ni­stra­cyj­nych. Inten­dent stał się potęż­nym narzę­dziem w rękach króla. Łączył w sobie funk­cje: guber­na­tora, cor­re­gi­dora, alkada, poborcy podat­ko­wego i kon­tro­lera skar­bo­wego. W kolo­niach dzie­lił nawet nie­które upraw­nie­nia wice­króla (vir­rey). W ame­ry­kań­skich posia­dło­ściach kolo­nial­nych głów­nym zada­niem inten­den­tów było nad­zo­ro­wa­nie pro­cesu reform i mak­sy­ma­li­za­cja docho­dów Korony. Miała temu słu­żyć likwi­da­cja prak­tyk korup­cyj­nych, poprawa życia niż­szych warstw lud­no­ści miej­sco­wej oraz ogra­ni­cze­nie wpły­wów ary­sto­kra­cji hisz­pań­skiej i kre­ol­skiej. Był to istotny krok na dro­dze roz­woju admi­ni­stra­cji fiskal­nej, znacz­nie wykra­cza­jący poza dotych­cza­sową pry­mi­tywną biu­ro­kra­cję podat­kową. Wadą sys­temu było to, że funk­cje inten­den­tów czę­sto koli­do­wały z lokal­nymi przy­wi­le­jami, co budziło nie­za­do­wo­le­nie przede wszyst­kim Kre­olów. W 1754 roku Fer­dy­nand VI zapo­cząt­ko­wał istotne zmiany w orga­ni­za­cji floty pły­wa­ją­cej po skarby do Nowej Hisz­pa­nii.

Kolejny władca na tro­nie hisz­pań­skim, zdolny i oświe­cony Karol III (1759–1788), posta­wił sobie za cel zwięk­sze­nie potęgi mili­tar­nej i oży­wie­nie han­dlu impe­rial­nego. Zre­for­mo­wał sys­tem podat­kowy, wyko­rze­nił prze­kup­stwo i korup­cję, wzmoc­nił mary­narkę, ufor­ty­fi­ko­wał gra­nice i zapro­wa­dził sprawne rządy w impe­rium. Za jego rzą­dów do kolo­nii zaczęto wysy­łać wizy­ta­to­rów gene­ral­nych, któ­rzy mieli doko­nać oceny warun­ków i prze­pro­wa­dzić odpo­wied­nie zmiany admi­ni­stra­cyjne. Król rozu­miał, że aby odzy­skać han­del kolo­nialny, należy wpro­wa­dzić prawa prze­ciwko kon­tra­ban­dzie i zli­be­ra­li­zo­wać han­del z kolo­niami i mię­dzy nimi. Zli­kwi­do­wał auto­no­mię kolo­nii i pry­watne mono­pole, otwo­rzył wiele nowych por­tów w Nowym Świe­cie i pozwo­lił na wolny han­del z kolo­niami. Rów­no­cze­śnie dbał o roz­wój kolo­nial­nego rol­nic­twa i gór­nic­twa. Z jego roz­kazu popra­wiono sys­tem dróg i zapro­wa­dzono regu­larny ruch pocz­towy mię­dzy mia­stami. W Ame­ryce nowe reformy zwięk­szyły obroty han­dlowe, pod­nio­sły dobro­byt klasy kupiec­kiej i sprzy­jały roz­wo­jowi nowej bur­żu­azji kre­ol­skiej. Poszcze­gólne kolo­nie i mia­sta zaczęły się boga­cić.

Rezul­taty reform gospo­dar­czych i admi­ni­stra­cyj­nych Karola III były znaczne. Zwięk­szyły się dochody Korony, wła­dza pań­stwowa pod okiem inten­den­tów wzmoc­niła się i scen­tra­li­zo­wała, ogra­ni­czono nad­uży­cia, uszczel­niono gra­nice i umoc­niono rubieże impe­rium. Dzięki cen­tra­li­za­cji poboru podat­ków i ceł oraz wpro­wa­dze­niu mono­po­lów pań­stwo­wych pod­nie­siono dochody i ukró­cono prze­kup­stwo. Pod­niósł się także poziom kom­pe­ten­cji urzęd­ni­ków. W kolo­niach, mimo oporu kon­ser­wa­tyw­nych kół hisz­pań­skich i prób opóź­nia­nia reform, w 1766 roku udało się znieść usta­wowo pracę przy­mu­sową i zli­kwi­do­wano resztki nie­wol­ni­czego sys­temu powier­nic­twa. W ostat­nie ćwierć­wie­cze XVIII wieku kolo­nie hisz­pań­skie wkra­czały pod zna­kiem nie­spo­ty­ka­nych do tej pory zmian w dzie­dzi­nie wła­dzy pań­stwo­wej, han­dlu, gór­nic­twa i rol­nic­twa. Ogra­ni­cze­nie barier i restryk­cji han­dlo­wych miało jed­nak i tę stronę, że kolo­ni­ści zasma­ko­wali w nowej swo­bo­dzie, co jesz­cze bar­dziej zmniej­szyło ich miłość do Hisz­pa­nii i roz­luź­niło więź z metro­po­lią.

Pomimo libe­ral­nej poli­tyki hisz­pań­skich Bur­bo­nów w sfe­rze socjal­nej w Ame­ryce Łaciń­skiej róż­nice w pozy­cji spo­łecz­nej poszcze­gól­nych warstw nie ule­gły zasad­ni­czej zmia­nie, choć pod koniec XVIII wieku zary­so­wały się pewne per­spek­tywy także dla lud­no­ści naj­uboż­szej. W więk­szo­ści kra­jów podziały rasowe i mie­sza­nie się trzech głów­nych ras spo­wo­do­wały powsta­nie spe­cy­ficz­nej dra­biny spo­łecz­nej. Biali, któ­rzy sta­no­wili uprzy­wi­le­jo­waną grupę lud­no­ści, dzie­lili się na trzy kate­go­rie. Na samym szczy­cie pira­midy stali wysoko uro­dzeni Hisz­pa­nie przy­byli z Pół­wy­spu Ibe­ryj­skiego, nazy­wani z powodu swego pocho­dze­nia „pół­wy­spia­rzami” (penin­su­la­res), a cza­sami pogar­dli­wie „pają­kami” (gachu­pi­nes). Do tej kate­go­rii nale­żeli także przed­sta­wi­ciele skrom­niej­szych klas hisz­pań­skich zwani „żół­to­dzio­bami” (cha­pe­to­nes), któ­rzy przy­by­wali do Ame­ryki jako rze­mieśl­nicy i rol­nicy. Tuż za nimi stali dumni Kre­ole (criol­los) oraz lokalna ary­sto­kra­cja (man­tu­anos), a na końcu osad­nicy z Wysp Kana­ryj­skich (canariños), uwa­żani za gor­szy rodzaj bia­łego czło­wieka. Niżej od bia­łych stali kolo­rowi mie­szańcy (par­dos): Metysi (mesti­zos), Mulaci (mula­tos) i Zambosi (zambos), czyli potom­ko­wie Indian i Afry­kań­czy­ków. Wresz­cie, nie­mal u pod­staw pira­midy, znaj­do­wali się wolni India­nie, za nimi indiań­scy nie­wol­nicy, wolni Murzyni, a na samym końcu nie­wol­nicy murzyń­scy. Wśród tych ostat­nich było wielu zbie­gów. Zbie­głych nie­wol­ni­ków wyję­tych spod prawa okre­ślano mia­nem cimar­ro­nes.

Krew czy rasa nie były jedy­nymi kry­te­riami pozy­cji spo­łecz­nej. Istotną rolę odgry­wały także: kry­te­ria prawne, wykształ­ce­nie, mają­tek i czyn­niki kul­tu­rowe. Zasady życia spo­łecz­nego zostały posu­nięte nie­mal do gra­nic absurdu, sank­cjo­nu­jąc nie tylko segre­ga­cję rasową nie­któ­rych grup lud­no­ści (np. w nie­któ­rych kolo­niach ist­niały osobne kościoły dla Kre­olów, Mety­sów i Murzy­nów), ale także to, kto może nosić taki a nie inny rodzaj ubioru albo biżu­te­rii. To samo doty­czyło han­dlu i rze­mio­sła oraz dostępu do edu­ka­cji, która miała wpływ na wybór zawodu. Nauka na uni­wer­sy­te­tach wyma­gała dużych nakła­dów pie­nięż­nych, dla­tego szkoły czę­sto odma­wiały przyj­mo­wa­nia lud­no­ści kolo­ro­wej. Każdy, kto aspi­ro­wał do dyplomu uni­wer­sy­tec­kiego, musiał wyka­zać swoje legalne pocho­dze­nie, czy­stą krew oraz rodzi­ców zna­nych z imie­nia i nazwi­ska. To oczy­wi­ście pre­mio­wało naj­bar­dziej wpły­wowe war­stwy lud­no­ści: Hisz­pa­nów i Kre­olów. Nikt nie dbał o edu­ka­cję Murzy­nów, a od pro­stych Indian wyma­gano tylko zro­zu­mie­nia zasad reli­gii kato­lic­kiej. Znana jest histo­ria indiań­skiego wodza Juana Fran­ci­sco z Nowego Mek­syku, który w 1798 roku udał się do Madrytu z prośbą o zgodę na naucza­nie swego ludu i któ­remu zgody tej odmó­wiono. Jesz­cze w 1804 roku kro­niki odno­to­wały przy­pa­dek pew­nego argen­tyń­skiego Mulata, któ­rego pod­dano publicz­nej chło­ście po tym, jak odkryto, że sam nauczył się czy­tać i pisać.

Przez długi czas każda praca fizyczna dys­kwa­li­fi­ko­wała ludzi szla­chec­kiego pocho­dze­nia. Filip II w 1562 roku zde­fi­nio­wał nawet „niskie, fizyczne i mecha­niczne” zaję­cia jako nie­godne osób szla­chet­nie uro­dzo­nych. Dzięki temu pewna część lud­no­ści kolo­ro­wej mogła pod­nieść swój sta­tus, w tym także mate­rialny, wyko­nu­jąc nie­które zawody, szcze­gól­nie przy­datne ze wzglę­dów spo­łecz­nych. Naj­cięż­sze i naj­brud­niej­sze prace zare­zer­wo­wane były dla Murzy­nów, któ­rzy na doda­tek byli pod­da­wani roz­ma­itym restryk­cjom. Na przy­kład w Wene­zu­eli czarni nie mogli nocą wycho­dzić z domu, a także podró­żo­wać z mia­sta do mia­sta. Po 1545 roku zaka­zano im jazdy kon­nej, a w roku 1620 nosze­nia broni pal­nej. Nie wolno było robić inte­re­sów z murzyń­skimi nie­wol­ni­kami, z góry bowiem przyj­mo­wano, że posia­dane przez nich pie­nią­dze pocho­dzą z kra­dzieży lub zostały zdo­byte w inny, nie­zgodny z pra­wem spo­sób.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. Na pamiątkę tego wyda­rze­nia 16 wrze­śnia został uznany świę­tem naro­do­wym Mek­syku (Día de la Inde­pen­den­cia). [wróć]

2.Gachu­pi­nes to szy­der­cza nazwa Hisz­pa­nów w Mek­syku. Gachupín w języku Azte­ków nahu­atl ozna­cza pająka. [wróć]

3. W latach 1520–1829 inkwi­zy­cja w Ame­ryce hisz­pań­skiej osą­dziła zale­d­wie 6000 spraw. W sumie na sto­sie spło­nęło tylko około 100 osób, choć wiele innych zmarło pod­czas tor­tur w wię­zie­niu. [wróć]

4. San Juan de los Lagos jest dru­gim naj­czę­ściej odwie­dza­nym miej­scem piel­grzy­mek w Mek­syku, po bazy­lice Matki Bożej z Guada­lupe w mie­ście Mek­syk. [wróć]

5. Innych aresz­to­wa­nych także zwol­niono z wyjąt­kiem braci Gonzálezów, któ­rzy prze­cho­wy­wali w swoim domu broń spi­skow­ców. Obaj zostali póź­niej depor­to­wani na Fili­piny, skąd Epi­fa­nio sam powró­cił do Mek­syku w 1838 roku. [wróć]

6. W grud­niu 1813 roku Domínguez i jego żona zostali ponow­nie aresz­to­wani w Querétaro. Na początku 1814 roku Domíngueza uwol­niono, ale pozba­wiono go urzędu. Josefę Ortiz ode­słano do mia­sta Mek­syk, gdzie była prze­trzy­my­wana do czerwca 1817 roku w celi klasz­tor­nej. Domínguez prze­pro­wa­dził się do sto­licy, aby być bli­żej żony. Doce­nia­jąc jego wcze­śniej­szą służbę dla Korony, nowy wice­król Juan Ruiz de Apo­daca przy­znał mu małą pen­sję. Po uzy­ska­niu przez Mek­syk nie­pod­le­gło­ści peł­nił od grud­nia 1824 roku funk­cję pre­zesa Sądu Naj­wyż­szego. Zmarł w mie­ście Mek­syk w 1830 roku – rok po swo­jej żonie, którą nie­pod­le­gły Mek­syk nagro­dził hono­ro­wym tytu­łem „Zasłu­żona dla Ojczy­zny” (Bene­me­rita de la Patria) i zali­czył w poczet boha­te­rów naro­do­wych. [wróć]

7. Liczące 60 000 miesz­kań­ców Guana­ju­ato było w tym cza­sie trze­cim co do wiel­ko­ści hisz­pań­skim ośrod­kiem miej­skim w kolo­nial­nej Ame­ryce (po mie­ście Mek­syk i kubań­skiej Hawa­nie). [wróć]

8. W 1939 roku wybu­do­wano w Guana­ju­ato wielki pomnik boha­ter­skiego gór­nika z czer­wo­nego kamie­nia, przed­sta­wia­jący musku­lar­nego moca­rza z pochod­nią wznie­sioną nad głową. Na fron­to­nie wyryta jest inskryp­cja: Aún hay otras Alhón­di­gas por incen­diar („Są jesz­cze inne Alhón­digi do spa­le­nia”). Legen­darny El Pípila jed­nak nie zgi­nął, prze­żył wojnę i wró­cił do domu. Zmarł w 1863 roku w wieku 81 lat. [wróć]