Sand Creek 1864 - Jarosław Wojtczak - ebook + książka

Sand Creek 1864 ebook

Wojtczak Jarosław

5,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

"Czarny Kocioł wyciągnął amerykańską flagę i zatknął ją na długą tyczkę wraz z kawałkiem długiej materii. Stał pod namiotem z gwiaździstym sztandarem powiewającym na wietrze i wołając, że to nieporozumienie, wzywał ludzi do gromadzenia się wokół flagi i zachowania spokoju. Wokół niego zbierały się tymczasem tłumy kobiet, dzieci i starców wierząc, że tak długo ja będzie powiewać nad nimi flaga Stanów Zjednoczonych, wojsko nie będzie do nich strzelać. Od strony obozu Białej Antylopy i Wojennego Czepca (...) nadciągały nowe grupy Indian wystraszone strzałami żołnierzy. Biała Antylopa szedł na przedzie z wiarą w magiczną moc flagi (...). Gdy dotarł do namiotu Czarnego Kotła, dołączył do nich Stojący w Wodzie i wodzowie wyszli naprzeciw wojska, aby powiedzieć, że nie chcą walczyć. W ich stronę natychmiast posypały się kule. Zawrócili więc i pobiegli z powrotem do obozu." Książka prezentuje najważniejszą bitwę okresu kolonizacji Wielkich Równin przez Amerykanów. Masakra Czejenów i Arapahów nad potokiem Sand Creek w Kolorado na zawsze pozostała symbolem krwawej eksterminacji i śmierci ludzi, których jedyną winą było to, że bronili tradycji i ziemi swych przodków.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 357

Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wstęp

WSTĘP

Pro­blemy Ame­ry­ka­nów z rdzen­nymi miesz­kań­cami Wiel­kich Rów­nin wiążą się ści­śle z kolo­ni­za­cją, która wyma­gała coraz wię­cej ziemi pod osad­nic­two. Pre­sja na zdo­by­cze tery­to­rialne miała swój począ­tek na Wscho­dzie. W miarę zasie­dla­nia wschod­nich obsza­rów Sta­nów Zjed­no­czo­nych, India­nie zostali zmu­szeni do wędrówki na Zachód. Gwał­towny napływ osad­ni­ków na zie­mie środ­ko­wego Zachodu spo­wo­do­wał nowe kon­flikty z India­nami. Żeby zapew­nić prze­strzeń życiową dla ple­mion indiań­skich i zie­mię pod osad­nic­two bia­łych ludzi, rząd ame­ry­kań­ski wpro­wa­dził sys­tem rezer­wa­tów.

Na początku rezer­waty były prze­zna­czone wyłącz­nie dla Indian. Były miej­scem azylu, gdzie mogli żyć zgod­nie ze swymi odwiecz­nymi zwy­cza­jami i zna­leźć schro­nie­nie przed bia­łymi. Z punktu widze­nia Ame­ry­ka­nów rezer­waty sta­no­wiły jedyną alter­na­tywę dla eks­ter­mi­na­cji Indian. Obszary pozo­sta­jące poza obsza­rem rezer­wa­tów przy­znano India­nom jako tereny łowiec­kie, ale prze­stały one sta­no­wić ich wyłączną domenę. Zie­mie te, uznane za „wła­sność pań­stwową” (public lands), prze­zna­czono do wspól­nego użytku z bia­łymi. Ponie­waż „wspólne tery­to­ria” nie miały okre­ślo­nych gra­nic, a biali nie mogli się pogo­dzić z trak­to­wa­niem ich jako nie­użytki, stały się przed­mio­tem eks­plo­ra­cji i osad­nic­twa. To godziło w pod­stawy bytu ple­mion indiań­skich utrzy­mu­ją­cych się głów­nie z polo­wa­nia na dziką zwie­rzynę. W ten spo­sób mię­dzy przed­sta­wi­cie­lami obu ras zro­dził się zasad­ni­czy kon­flikt na tle ziemi. Aby go roz­wią­zać rząd ame­ry­kań­ski uznał, że India­nie powinni sku­pić się wyłącz­nie w rezer­wa­tach. W zamian za zgodę Indian na takie roz­wią­za­nie, wła­dze zobo­wią­zały się do ich ochrony i utrzy­ma­nia. Zgod­nie z tym punk­tem widze­nia rząd Sta­nów Zjed­no­czo­nych i armia przy­jęły okre­ślać tych Indian, któ­rzy dali się umie­ścić w rezer­wa­tach mia­nem „przy­ja­znych” lub „poko­jo­wych”, a tych, któ­rzy się przed tym bro­nili, mia­nem „wro­gich”.

Obszar sta­no­wiący przed­miot kon­fliktu mie­ścił się zasad­ni­czo w gra­ni­cach tzw. zakupu Luizjany, czyli tery­to­rium sprze­da­nego przez Fran­cję Sta­nom Zjed­no­czo­nym w roku 18031. W wyniku inkor­po­ra­cji Luizjany pań­stwo ame­ry­kań­skie podwo­iło swoją wiel­kość. Do końca XIX w. z obszaru tego wyło­niły się nowe stany: Arkan­sas, Mis­so­uri, Iowa, Nebra­ska, Dakota Połu­dniowa i Pół­nocna, a także Tery­to­rium Indiań­skie oraz część Min­ne­soty, Kan­sas, Kolo­rado, Mon­tany, Wyoming i Luizjany (stan noszący tę samą nazwę, sta­no­wiący zale­d­wie frag­ment oma­wia­nego obszaru). Razem z Luizjaną w gra­ni­cach USA zna­leźli się jej miesz­kańcy, wśród nich miesz­ka­jący tam India­nie. Cho­ciaż Ame­ry­ka­nie powi­tali cesję Luizjany z rado­ścią, nie mogła ich ona w pełni zado­wo­lić. Rząd ame­ry­kań­ski sta­nął bowiem wobec koniecz­no­ści roz­wią­za­nia pro­blemu Indian. Nowe tery­to­rium dało Sta­nom Zjed­no­czo­nym nie­ogra­ni­czone moż­li­wo­ści roz­woju, a ich spo­łe­czeń­stwu dodało sił i ener­gii. Na początku nie­znany region poło­żony na zachód od Mis­si­sipi, znany jako Pogra­ni­cze, prze­ra­żał więk­szość Ame­ry­ka­nów i jawił się im jako zupeł­nie nie­na­da­jący się dla osad­nic­twa. Z tego powodu okre­ślano go także mia­nem Wiel­kiej Pustyni Ame­ry­kań­skiej. Za pre­zy­den­tury Tho­masa Jef­fer­sona rząd USA wspie­rał liczne wyprawy mające na celu zba­da­nie nowo pozy­ska­nego tery­to­rium Luizjany. Naj­sze­rzej zakro­joną eks­pe­dy­cję badaw­czą popro­wa­dzili na Zachód w latach 1804–1806 Meri­we­ather Lewis i Wil­liam Clark. Jej zada­niem była nie tylko eks­plo­ra­cja nowych ziem i wyty­cze­nie drogi do Oce­anu Spo­koj­nego, ale także nawią­za­nie kon­tak­tów han­dlo­wych z zamiesz­ku­ją­cymi je ple­mio­nami indiań­skimi.

Począt­kowo wielu Ame­ry­ka­nów sądziło, że tery­to­ria leżące na zacho­dzie na zawsze pozo­staną we wła­da­niu Indian. Jef­fer­son wyra­żał pogląd, że obszary na zachód od Mis­si­sipi zamiesz­kane przez Indian praw­nie się im należą, a rząd powi­nien dążyć do prze­sie­dle­nia tam także Indian ze wschodu. Pla­no­wał, że z cza­sem na tym tery­to­rium mógłby zostać utwo­rzony samo­dzielny stan indiań­ski, któ­rego miesz­kańcy zasy­mi­lo­wa­liby się z białą spo­łecz­no­ścią two­rząc jeden wielki naród ame­ry­kań­ski. Ustawa tery­to­rialna z 1804 r. upraw­niała pre­zy­denta do pod­ję­cia kro­ków w celu przy­spie­sze­nia emi­gra­cji wschod­nich Indian za Mis­si­sipi oraz podziału obszaru Luizjany na dwie czę­ści wzdłuż 33 rów­no­leż­nika, z któ­rych pół­nocna część miała być prze­zna­czona wyłącz­nie dla Indian. Następcy Jef­fer­sona uznali ten obszar za ide­alne miej­sce do prze­sie­dle­nia tych ple­mion indiań­skich, które wielu bia­łych z Połu­dnia uwa­żało za naj­trud­niej­szą prze­szkodę dla osad­nic­twa i roz­woju nie­wol­nic­twa w połu­dnio­wych sta­nach Unii (zwłasz­cza „pię­ciu cywi­li­zo­wa­nych ple­mion”: Czok­ta­wów, Czi­ka­sa­wów, Kri­ków, Czi­ro­ke­zów i Semi­no­lów, które sta­no­wiły znaczną część lud­no­ści Połu­dnia i nie­małą siłę mili­tarną). W 1825 r. z ini­cja­tywy Johna Cal­ho­una, sekre­ta­rza wojny w admi­ni­stra­cji pre­zy­denta Jamesa Mon­ro­ego, linia rzeki Mis­si­sipi miała odtąd sta­no­wić „stałą gra­nicę indiań­ską” nie­prze­kra­czalną dla bia­łych. Biali ludzie nie mieli prawa han­dlo­wać na tere­nach indiań­skich bez spe­cjal­nej licen­cji i nie mogli się tam osie­dlać.

Ame­ry­kań­skie kresy długo uwa­żano za jeden z naj­waż­niej­szych czyn­ni­ków wspie­ra­ją­cych roz­wój ide­olo­gicz­nego cha­rak­teru Sta­nów Zjed­no­czo­nych. Więk­szość Ame­ry­ka­nów akcep­to­wała ideę ich cał­ko­wi­tego pod­boju, połą­czo­nego z przy­mu­sową asy­mi­la­cją bądź też eks­ter­mi­na­cją lud­no­ści indiań­skiej. Poli­tykę eks­pan­sji czę­sto pró­bo­wano uza­sad­nić w kate­go­riach „Obja­wio­nego prze­zna­cze­nia” (Mani­fest Destiny)— dok­tryny okre­śla­ją­cej anglo-ame­ry­kań­ski eks­pan­sjo­nizm jako prze­zna­cze­nie i dzie­jową misję Ame­ryki. Mia­nem tym okre­ślano wyraźne, pocho­dzące od Boga prawo Sta­nów Zjed­no­czo­nych do cał­ko­wi­tego opa­no­wa­nia kon­ty­nentu północnoame­ry­kań­skiego i ukształ­to­wa­nia go zgod­nie ze swo­imi zasa­dami. Prze­ko­na­nie o dzie­jo­wym prze­zna­cze­niu, które prze­są­dziło osta­tecz­nie los tery­to­riów leżą­cych na zacho­dzie Ame­ryki, nie zro­dziło się nagle. Kon­cep­cja ta nie była nowo­ścią, gdyż już w cza­sie rewo­lu­cji ame­ry­kań­skiej wielu wybit­nych poli­ty­ków dostrze­gało na Zacho­dzie moż­li­wo­ści roz­woju kraju. Taka była geneza ter­minu „Obja­wio­nego prze­zna­cze­nia” i tezy o jego nie­uchron­no­ści2.

Kiedy „nie­uchron­ność” ame­ry­kań­skiej misji dzie­jo­wej zaczęła doty­kać pro­blemu Indian, poczęto szu­kać dla niej racjo­nal­nego wytłu­ma­cze­nia. Osta­tecz­nego roz­wią­za­nia kwe­stii indiań­skiej po wschod­niej stro­nie Mis­si­sipi dostar­czyła ustawa o prze­sie­dle­niu Indian z 1830 r. U jej pod­staw legła popu­larna teza, że „inten­cją Stwórcy było wydo­by­cie ziemi ze stanu natury i jej upra­wia­nie”. Na tej pod­stawie przy­jęto pogląd, że ponie­waż India­nie nie są rol­ni­kami, lecz myśli­wymi, któ­rzy nie potra­fią zro­bić wła­ści­wego użytku z ziemi, nie są upraw­nieni do jej posia­da­nia (kiedy jed­nak zaczęto pozba­wiać tere­nów Indian w Geo­r­gii, gdzie lud­ność indiań­ska zmie­niła tryb życia i zaczęła upra­wiać zie­mię, ame­ry­kań­ski guber­na­tor uznał, że trak­tat okre­śla­jący warunki posia­da­nia ziemi przez ple­mię Czi­ro­ke­zów prze­zna­czał ją India­nom na tereny łowiec­kie, a skoro ci zaczęli ją upra­wiać, zła­mali posta­no­wie­nia układu i stra­cili w ten spo­sób prawo do ziemi). Dopro­wa­dziło to do maso­wego, przy­mu­so­wego prze­sie­dle­nia wschod­nich Indian na tereny leżące za rzeką Mis­si­sipi. Nadano im nazwę Tery­to­rium Indiań­skiego (Indian Ter­ri­tory) i w roku 1837 oddano w „wieczne” użyt­ko­wa­nie India­nom. Cała ta część Sta­nów Zjed­no­czo­nych na zachód od Mis­si­sipi, z wyjąt­kiem Luizjany (stan od 1818 r.), Mis­so­uri (1821) i Arkan­sas (1836), miała być kra­jem Indian „tak długo, jak zechcą go zamiesz­ki­wać”. Zanim jed­nak udało się wpro­wa­dzić w życie akt z 1834 r., nowa fala osad­ni­ków zasie­dliła tery­to­ria Wiscon­sin i Iowa. To z kolei zmu­siło rząd fede­ralny do prze­su­nię­cia „sta­łej gra­nicy indiań­skiej” z rzeki Mis­si­sipi do 95 połu­dnika (od Jeziora Leśnego na obec­nej gra­nicy USA i Kanady, do zatoki Galve­ston w Tek­sa­sie). Żeby utrzy­mać Indian za linią 95 połu­dnika i zapo­biec pene­tra­cji tere­nów indiań­skich przez bia­łych, wybu­do­wano linię poste­run­ków woj­sko­wych cią­gnącą się od Min­ne­soty do Luizjany.

Tery­to­rium Indiań­skie stało się syno­ni­mem cier­pień i krzywdy Indian. Cztery z „pię­ciu cywi­li­zo­wa­nych ple­mion” (z wyjąt­kiem Semi­no­lów) przy­jęły euro­pej­ski styl życia, jako spo­sób na prze­trwa­nie wobec agre­sji bia­łych. Groźbą, zdradą i siłą zmu­szono te wiel­kie narody do pozo­sta­wie­nia dotych­cza­so­wej tra­dy­cji, domów i więk­szo­ści posia­da­nego dobytku i przej­ścia 1000 mil na zachód. Jedną po dru­giej poszcze­gólne grupy Indian z tych ple­mion wyzuto z ziemi i umiesz­czono w rezer­wa­tach na tere­nie dzi­siej­szej Okla­homy i Kan­sas. Wypę­dze­nie 60 000 ludzi w ciągu nieco ponad 10 lat nie ma pre­ce­densu w całej histo­rii Sta­nów Zjed­no­czo­nych. Wielu z nich ni­gdy nie dotarło do miej­sca prze­zna­cze­nia, zna­cząc naprędce wyko­pa­nymi gro­bami drogę wzdłuż tak zwa­nego Szlaku Łez (Trail of Tears). Pozo­sta­łych pędzono pod strażą bez dosta­tecz­nej ilo­ści poży­wie­nia, cie­płej odzieży, ze sto­pami krwa­wią­cymi od dłu­gich mar­szów. W trak­cie tej zimo­wej wędrówki jedna czwarta Czi­ro­ke­zów zgi­nęła w dro­dze z Geo­r­gii do Okla­homy na sku­tek zimna, głodu i cho­rób. Ci, któ­rzy odmó­wili przy­mu­so­wej emi­gra­cji byli czę­sto ści­gani i zabi­jani bez lito­ści. Setki Kri­ków i Semi­no­lów, któ­rzy ucie­kli na bagna Ala­bamy i Flo­rydy padło ofiarą bru­tal­nego polo­wa­nia na ludzi. Pozo­sta­łych przy życiu zakuto w kaj­dany i prze­trans­por­to­wano na Tery­to­rium Indiań­skie.

Podobny los jak ple­miona prze­sie­dlone z połu­dnio­wego wschodu spo­tkał innych wschod­nich Indian. Reszt­kom potęż­nych nie­gdyś leśnych Indian: Szau­ni­sów, Sau­ków, Lisów, Kikapu, Otta­wów, Huro­nów, Pot­ta­wa­to­mich, Dela­wa­rów i innym, któ­rzy prze­trwali, wydzie­lono rezer­waty w Okla­ho­mie i we wschod­nim Kan­sas, gdzie musieli wieść ubo­gie życie pozba­wio­nych ojczy­zny ucie­ki­nie­rów. Wkrótce podą­żyli za nimi inni. Ple­miona Quapaw, Oto i Osa­gów, zamiesz­ku­jące nie­gdyś dorze­cze Mis­si­sipi i Mis­so­uri, prze­su­nięto na zachód i osie­dlono we wschod­niej Okla­ho­mie. Na pół­noc od nich osa­dzono pół­osia­dłe ple­miona Kansa, Ponka i Omaha. Ze wschod­niego Tek­sasu i Luizjany wypę­dzono tych, co pozo­stali z rol­ni­czych ple­mion Wichita, Waco i Caddo.

Na zachód od tere­nów zaj­mo­wa­nych przez prze­sie­dlo­nych Indian ze Wschodu roz­cią­gały się łowi­ska koczow­ni­czych ple­mion z Wiel­kich Rów­nin. Obszary zachod­niej Okla­homy, wschod­nia część Nowego Mek­syku i pół­nocno-zachodni Tek­sas były domeną Kio­wów i Koman­czów. Na pół­noc od nich roz­cią­gały się zie­mie nale­żące do Cze­je­nów, Ara­pa­hów i Siuk­sów (Dako­tów).

Pomimo wysił­ków ame­ry­kań­ska eks­pan­sja poza linię Mis­si­sipi miała ogra­ni­czony cha­rak­ter, a obszar Wiel­kich Rów­nin aż do połowy XIX w. pozo­stał domeną Indian, tra­pe­rów i z rzadka poja­wia­ją­cych się tam oddzia­łów woj­ska. Sytu­ację zmie­niła wojna z Mek­sy­kiem (1846–1848), w wyniku któ­rej Stany Zjed­no­czone wydarły połu­dnio­wemu sąsia­dowi ponad połowę jego tery­to­rium, wielka migra­cja do Ore­gonu oraz odkry­cie złota w Kali­for­nii w 1849 r. W ciągu rela­tyw­nie krót­kiego czasu zie­mie, które kie­dyś wyda­wały się mało atrak­cyjne i nie­do­stępne, stały się przed­mio­tem zain­te­re­so­wa­nia i wzmo­żo­nego osad­nic­twa. India­nie, któ­rzy polo­wali wzdłuż głów­nych szla­ków komu­ni­ka­cyj­nych prze­ci­na­ją­cych Rów­niny i przy­zwy­cza­ili się do widoku nie­licz­nych bia­łych han­dla­rzy, tra­pe­rów, misjo­na­rzy lub żoł­nie­rzy upraw­nio­nych do pobytu na ich tery­to­rium, sta­nęli w obli­czu rzeki wozów peł­nych emi­gran­tów. W 1854 r. powstały dwa nowe ogromne Tery­to­ria: Kan­sas i Nebra­ska, w skład któ­rych weszła nie­mal cała kra­ina zamiesz­kana przez Indian z Rów­nin. Zale­d­wie ćwierć wieku po usta­no­wie­niu „sta­łej gra­nicy indiań­skiej” biali prze­kro­czyli linię 95 połu­dnika i wtar­gnęli do kraju Indian.

Kiedy w końcu lat 50. XIX w. odkryto złoto w górach Kolo­rado i gro­mady bia­łych poszu­ki­wa­czy ruszyły przez Rów­niny na Zachód, a żyzne zie­mie Kan­sas i Nebra­ski stały się tere­nem osad­nic­twa i obiek­tem zain­te­re­so­wa­nia kolei, na nowo pod­jęto wysiłki w celu usu­nię­cia stam­tąd wszyst­kich Indian. W 1862 r., mimo wojny sece­syj­nej, Kon­gres uchwa­lił ustawę o nada­niu ziemi, regu­lu­jącą bez­płatny przy­dział osad­ni­kom grun­tów z „ziem publicz­nych”. Zanim zakoń­czyła się pierw­sza fala prze­sie­dleń, zaczęła się już druga, a zie­mia nale­żąca do Indian stała się przed­mio­tem han­dlu i spe­ku­la­cji.

Począt­kowo drogę na Zachód pró­bo­wano otwo­rzyć bia­łym przy pomocy trak­ta­tów. To ozna­czało, że India­nie musieli zrzec się swo­ich praw do ziemi i sce­do­wać je na rzecz rządu fede­ral­nego. Po raty­fi­ko­wa­niu trak­tatu przez Senat nabyte tery­to­ria sta­wały się „wła­sno­ścią pań­stwową” i pod­le­gały usta­wom regu­lu­ją­cym obrót zie­mią. Bywało jed­nak, że zie­mia nale­żąca do Indian była odsprze­da­wana przez nie­któ­rych wodzów ple­mien­nych bez­po­śred­nio pry­wat­nym oso­bom lub spół­kom bez naby­wa­nia sta­tusu „wła­sno­ści pań­stwo­wej” i bez żad­nej kon­troli ze strony władz. Wyko­rzy­stu­jąc nie­wie­dzę i naiw­ność Indian, któ­rzy czę­sto nie zda­wali sobie sprawy ze zna­cze­nia pod­pi­sy­wa­nych ukła­dów, nakła­niano ich do zrze­cze­nia się wła­sno­ści ziemi. Kolejne tereny indiań­skie tra­fiały do rąk spe­ku­lan­tów, kom­pa­nii obrotu zie­mią i towa­rzystw kole­jo­wych, przy­no­sząc zyski rów­nież sto­ją­cym za nimi sko­rum­po­wa­nym poli­ty­kom. Nie­mały udział w tej gra­bieży miało Biuro do spraw Indian. Urząd, któ­rego misją miało być pro­wa­dze­nie poli­tyki wobec Indian i chro­nie­nie ich przed nie­uczci­wo­ścią bia­łych, od początku stał się narzę­dziem, za pomocą któ­rego Stany Zjed­no­czone narzu­cały swoją wolę ple­mio­nom indiań­skim. Nie­liczni uczciwi urzęd­nicy byli solą w oku elit poli­tycz­nych i kół gospo­dar­czych, dla któ­rych India­nie byli tylko uciąż­liwą prze­szkodą na dro­dze do roz­woju kraju.

Kiedy zawo­dziły trak­taty, poszu­ki­wa­nie nowych ziem na Zacho­dzie ozna­czało wojnę. Zamiesz­ku­jące Wiel­kie Rów­niny dumne i wolne ple­miona Indian, patrzące pogar­dli­wie na swych braci ze Wschodu, któ­rzy pod­dali się bia­łym, nie zamie­rzały rezy­gno­wać z wła­snej ziemi. Wojna pocią­gnęła za sobą tra­ge­dię tysięcy ludzi. Nie tylko dla­tego, że starły się w niej dwie cywi­li­za­cje, z któ­rych jedna od początku ska­zana była na zagładę. Także dla­tego, że sto­so­wano w niej naj­bar­dziej bru­talne metody znisz­cze­nia. Roz­myślne sze­rze­nie cho­rób, wybi­ja­nie potęż­nych stad bizo­nów, uży­wa­nie zatru­tego alko­holu do nisz­cze­nia woli i oporu Indian oraz zabi­ja­nie kobiet i dzieci powięk­szyło tylko roz­miar tra­ge­dii, która stała się czymś wię­cej niż tylko nie­uchron­nym zde­rze­niem dwóch kul­tur i rywa­li­zu­ją­cych spo­so­bów życia. Miej­sca takie jak dolina rzeki Bear River w Idaho, potok Sand Creek w Kolo­rado, dolina rzeki Washita w Okla­ho­mie, czy brzegi stru­mie­nia Woun­ded Knee w Dako­cie Połu­dnio­wej, na zawsze pozo­staną sym­bo­lem krwa­wej eks­ter­mi­na­cji i śmierci ludzi, któ­rych jedyną winą było to, że bro­nili tra­dy­cji i ziemi swych przod­ków.

Ame­ry­kań­ski pisarz L. P. Broc­kett zaj­mu­jący się pro­ble­ma­tyką migra­cji na Zachód napi­sał w książce „Nasze Zachod­nie Impe­rium”:

„Możemy uznać za bez­sporny fakt, że na początku dwu­dzie­stego wieku India­nin, szcze­gól­nie w swo­jej noma­dycz­nej postaci, prze­sta­nie być nie­po­ko­ją­cym czyn­ni­kiem na Zacho­dzie. Liczeb­ność ple­mion zmniej­sza się w gwał­towny spo­sób. W 1860 r. w gra­ni­cach Sta­nów Zjed­no­czo­nych było ich nieco ponad 500 000. W 1870 r. ich liczba spa­dła do 383 000. W 1878 r. było ich już tylko 275 000, a spis z 1880 r. wyka­zał nie­wiele wię­cej niż 250 000. Gdyby ta ten­den­cja się utrzy­mała, wymar­liby cał­ko­wi­cie przed rokiem 1900. To mało praw­do­po­dobne, ale i tak będzie ich zbyt mało, by mieli jakie­kol­wiek zna­cze­nie. Takie są prawa natury i jest to tylko kwe­stia czasu, ale trzeba przy­znać, że przez pra­wie całe obecne stu­le­cie nasz rząd przy­spie­szał to zja­wi­sko”3.

Opie­ra­jąc się na takich opi­niach prze­wi­dy­wano, że do 1935 r. Stany Zjed­no­czone zamkną roz­dział swo­jej „giną­cej rasy”. Na szczę­ście te pesy­mi­styczne pro­gnozy nie spraw­dziły się. Rdzenni Ame­ry­ka­nie nie znik­nęli. Począw­szy od 1890 r. liczba lud­no­ści indiań­skiej w USA z naj­niż­szego poziomu około 240 000 zaczęła sys­te­ma­tycz­nie rosnąć. Jeśli liczby sta­no­wią o sile, to potęga Indian wzra­sta. W 1970 r. przy­było ich o ponad 50%, 10 lat póź­niej o 70%, a w 1990 r. o jedną trze­cią. Liczba Ame­ry­ka­nów, któ­rzy choć tro­chę uwa­żają się za Indian wynosi obec­nie prze­szło 4 000 000 (w tym 2 500 000 to India­nie czy­stej krwi). Lud­ność indiań­ską można uznać za naj­szyb­ciej rosnącą mniej­szość Sta­nów Zjed­no­czo­nych.

Przez ponad 100 lat India­nie w USA wege­to­wali w cie­niu bia­łego czło­wieka. Ujarz­mieni, pozba­wieni poczu­cia god­no­ści i toż­sa­mo­ści, pró­bo­wali prze­trwać z rzą­do­wych zapo­móg. Dziś sytu­acja się zmie­nia. W reje­strach władz fede­ral­nych wid­nieją 562 szczepy, a ame­ry­kań­scy India­nie sta­no­wią 1,5% lud­no­ści kraju. Coraz czę­ściej się­gają do dzie­dzic­twa swo­ich przod­ków i na nowo odczu­wają dumę z tego, że są India­nami. To odro­dze­nie zaczęło się od poli­tycz­nej akty­wi­za­cji lat 60. XX w., kiedy po okre­sie ujarzmie­nia wzro­sły wpływy orga­ni­za­cji Red Power (Czer­wona Siła). India­nie moc­nym gło­sem zażą­dali suwe­ren­no­ści i wzmo­gli wysiłki w celu odzy­ska­nia swego dzie­dzic­twa. Głów­nym polem walki pozo­staje wła­sność ziemi. Kon­fi­skata tery­to­riów indiań­skich, którą uła­twiło fede­ralne usta­wo­daw­stwo z lat 1887–1934, odda­jące zie­mie poszcze­gól­nych ple­mion indy­wi­du­al­nym wła­ści­cie­lom, dopro­wa­dziła do sprze­da­nia lub wydzier­ża­wie­nia jej czę­ści bia­łym (obec­nie sta­no­wią oni bli­sko połowę lud­no­ści rezer­wa­tów). Dys­po­nu­jąc więk­szą świa­do­mo­ścią i siłą eko­no­miczną – zasi­lane w czę­ści z docho­dów z kasyn gry – ple­miona toczą prawne i poli­tyczne bata­lie o więk­szą kon­trolę nad swo­imi tery­to­riami. Patrząc kate­go­riami przy­szło­ści wiele z nich poszu­kuje środ­ków na ponowne wyku­pie­nie tere­nów zare­zer­wo­wa­nych kie­dyś dla Indian. Zmia­nie ulega także ste­reo­typ India­nina w świa­do­mo­ści prze­cięt­nego Ame­ry­ka­nina. Prze­ja­wem tego staje się moda na poszu­ki­wa­nie indiań­skich korzeni i stop­niowe eli­mi­no­wa­nie z ofi­cjal­nego słow­nic­twa nazwy India­nie, którą coraz czę­ściej zastę­puje się okre­śle­niem tubyl­czy Ame­ry­ka­nie (Native Ame­ri­cans) lub pierwsi miesz­kańcy Ame­ryki (First Nations). Według raportu naukow­ców z uni­wer­sy­tetu w Harvar­dzie z końca lat 90. XX w. „zasad­ni­czą cechą indiań­skiej Ame­ryki u progu nowego mile­nium jest par­cie Indian do samo­sta­no­wie­nia”.

Indianie Wielkich Równin

INDIA­NIE WIEL­KICH RÓW­NIN

Czejenowie i ich sprzymierzeńcy

CZE­JE­NO­WIE I ICH SPRZY­MIE­RZEŃCY

Wiel­kie Rów­niny Ame­ryki Pół­noc­nej (Great Pla­ins) są praw­dzi­wym ser­cem kon­ty­nentu. Cią­gną się sze­ro­kim pasem na prze­strzeni 3000 km od środka kana­dyj­skich pro­win­cji Alberta i Saskat­che­wan, nie­mal pod samą gra­nicę mek­sy­kań­ską w środ­ko­wym Tek­sa­sie. Na wscho­dzie gra­ni­czą z doliną rzeki Mis­si­sipi, na zacho­dzie docho­dzą do pod­nóży Gór Ska­li­stych. Cały ten obszar roił się kie­dyś od dzi­kich zwie­rząt: bizo­nów, anty­lop, jeleni, wil­ków, kojo­tów i niedź­wie­dzi. Główny sys­tem rzeczny biegł z zachodu na wschód, ku potęż­nym rze­kom Mis­so­uri i Mis­si­sipi.

Wiel­kie Rów­niny, któ­rych wschodni skraj gra­ni­czył z żyznymi, tra­wia­stymi obsza­rami zwa­nymi Pre­rią (franc. pra­irie – łąka), obej­mują swym zasię­giem ogromny jałowy obszar o powierzchni około 2 600 000 km2. Tereny te były od końca XVII w. ojczy­zną kil­ku­na­stu typo­wych koczow­ni­czych ple­mion indiań­skich, mówią­cych róż­nymi języ­kami i opie­ra­ją­cych swój byt na polo­wa­niu na bizony. Więk­szość tych ple­mion przy­wę­dro­wała tu ze wschodu i pół­noc­nego wschodu, wypie­rana stam­tąd przez posia­da­jące już broń palną ludy Kri i Czi­pe­we­jów z zachod­niego regionu Wiel­kich Jezior. Te z kolei ustę­po­wały przed eks­pan­sją potęż­nej Ligi Iro­ke­zów4 i bia­łych kolo­ni­za­to­rów.

Zdo­byw­szy konie, które do Ame­ryki spro­wa­dzili Hisz­pa­nie i które szybko się roz­mno­żyły, piesi wędrowcy prze­kształ­cili się w dosko­na­łych kon­nych myśli­wych. Spo­śród nich mieli się wywo­dzić w nie­da­le­kiej przy­szło­ści naj­dziel­niejsi i naj­słyn­niejsi wojow­nicy pro­wa­dzący bez­na­dziejną walkę z cywi­li­za­cją bia­łych ludzi.

Więk­szość ple­mion z Wiel­kich Rów­nin i Pre­rii nale­żała do grupy języ­ko­wej Sju (Sio­uan), wywo­dzą­cej swą nazwę od Siuk­sów (Dako­tów). Były to ple­miona: Siuk­sów, Assi­ni­bo­inów, Iowa, Kansa, Man­da­nów, Mis­so­uri, Omaha, Osa­gów, Oto, Ponka i Wron (Crow). Drugą licz­nie repre­zen­to­waną grupą języ­kową byli Algon­ki­no­wie. Do grupy algon­kiń­skiej nale­żały ple­miona: Ara­pa­hów, Czar­nych Stóp, Cze­je­nów, Czi­pe­we­jów z Rów­nin, Gros Ven­tres (Atsina) oraz Kri z Rów­nin. Rów­niny i Pre­rie zamiesz­ki­wały ponadto nale­żące do grupy języ­ko­wej ata­pa­skań­skiej ple­miona wschod­nich Apa­czów z odła­mów: Jica­rilla, Lipan i Mesca­lero, ich pobra­tymcy Kiowa-Apa­cze oraz Sarsi, a także ple­miona z grupy kad­do­ań­skiej: Caddo, Ari­kara, Pau­nisi i Wichita, oraz uto-aztec­kiej: Kiowa, Koman­cze i wschodni Szo­szoni. Wspólną cechą wszyst­kich ple­mion z Wiel­kich Rów­nin było uży­wa­nie koni, polo­wa­nie na bizony, ogra­ni­czona dieta roślinna, powszechne wyko­rzy­sty­wa­nie skór bizo­nów oraz posłu­gi­wa­nie się włó­kami (tra­vois) i stoż­ko­wa­tymi namio­tami z drew­nia­nych tyczek pokry­wa­nych bizo­nimi skó­rami, zwa­nymi tipi (tepee)5. Nie­które ple­miona ze wschod­nich pre­rii: Caddo, Iowa, Man­da­no­wie, Omaha, Ponka, Pau­nisi i Wichita pro­wa­dziły pół­osia­dły tryb życia, zamiesz­ku­jąc zie­mianki i chaty z drewna lub słomy. Łączyły sezo­nową uprawę roli i okre­sowe polo­wa­nie na bizony. Nawet one jed­nak uży­wały tipi w cza­sie podróży i łowów z dala od sta­łych sie­dzib. Kul­tura ludów z Wiel­kich Rów­nin ukształ­to­wała się pod wpły­wem konia i bizona. Mniej­szy wpływ wywarły zmiany wyni­kłe z migra­cji ple­mion na wschod­nie rów­niny, a także broń palna, han­del futrami i innymi towa­rami, co powo­do­wało cią­głe zmiany począw­szy od XVII stu­le­cia.

Liczba Indian zamiesz­ku­ją­cych Wiel­kie Rów­niny nie była zbyt duża. W okre­sie pierw­szych kon­tak­tów z bia­łymi nie prze­kra­czała 150 000. Ple­miona nie były liczne. Około 1780 r. naj­sil­niej­sze ple­miona z pół­noc­nych Rów­nin, Czarne Stopy i Assi­ni­bo­ini, liczyły odpo­wied­nio 15 000 i 10 000 ludzi. Siuk­so­wie Zachodni (Tetoni) mieli w tym cza­sie od 15 000 do 20 000, a Wrony i Gros Ven­tres po 4000 głów. Na wpół osia­dłe ple­mię Pau­ni­sów liczyło 10 000 osób, Ari­ka­ro­wie zaś, Man­da­no­wie i Omaha mieli nie wię­cej niż 4000 głów. Domi­nu­jący na połu­dnio­wych pre­riach Koman­cze liczyli według luź­nych sza­cun­ków około 20 000 ludzi. W poło­wie XIX w. pier­wotna liczba Indian z Wiel­kich Rów­nin została zre­du­ko­wana do mniej wię­cej połowy6.

Naj­licz­niej­szym i naj­sil­niej­szym ludem indiań­skim na zacho­dzie Ame­ryki Pół­noc­nej byli Siuk­so­wie. Ich począt­kowa liczeb­ność wyno­siła około 25 000. Nazwa Siuk­so­wie wywo­dzi się z języka ich naj­więk­szych wro­gów, Czi­pe­we­jów. Okre­śle­nie nado­we­isi­weg, znie­kształ­cone póź­niej przez fran­cu­skich myśli­wych na nado­wes­sioux lub kró­cej sioux, zna­czyło tyle, co „małe węże”, a w szer­szym zna­cze­niu „wro­go­wie”. W języ­kach innych ple­mion wro­gich Siuk­som nazwy, jakie im nada­wano ze względu na zwy­czaj tor­tu­ro­wa­nia jeń­ców i okru­cień­stwo, brzmiały jesz­cze mniej pochleb­nie. India­nie Ute nazy­wali ich „uci­na­czami rąk”, a Wrony, Ara­pa­ho­wie i Koman­cze „mor­der­cami” lub „pod­rzy­na­czami gar­deł”. W indiań­skiej mowie zna­ków poję­cie Siuks ozna­czało ruch dłoni imi­tu­jący pod­ci­na­nie gar­dła. Sami Siuk­so­wie nazy­wali się „sprzy­mie­rzeń­cami”, co w poszcze­gól­nych dia­lek­tach ich języka brzmiało Dakota, Nakota lub Lakota. Pier­wot­nie two­rzyli kon­fe­de­ra­cję skła­da­jącą się z sied­miu nie­za­leż­nych, lecz spo­krew­nio­nych ze sobą ple­mion, zwaną „Sie­dem Ognisk Rady” (Otchente Cha­ko­win). W XVIII w. Siuk­so­wie prze­grali dłu­go­trwałą wojnę z Czi­pe­we­jami uzbro­jo­nymi w broń palną przez Fran­cu­zów z Kanady i musieli opu­ścić bogate w zwie­rzynę pusz­cze oka­la­jące zachodni skraj Wiel­kich Jezior. W trak­cie stop­nio­wej migra­cji na zachód podzie­lili się na trzy odłamy.

Naj­da­lej na wscho­dzie, w dorze­czu rzeki Min­ne­sota, na tere­nach, które w począt­kach XVIII w. sta­no­wiły serce ich kraju, żyli Siuk­so­wie San­tee. Byli ludem leśnym, pro­wa­dzą­cym na wpół osia­dły tryb życia. Czę­sto wypra­wiali się na bizony, ni­gdy jed­nak nie przy­jęli koczow­ni­czego trybu życia. Zali­czano do nich ple­miona Mde­wa­kan­ton, Sis­se­ton, Wah­pe­kute i Wah­pe­ton. Środ­kową grupę Siuk­sów sta­no­wili Yank­to­no­wie. W jej skład wcho­dziły ple­miona Yank­ton i Yank­tonai. Zamiesz­ki­wały one bli­skie Pre­rie dzi­siej­szego stanu Dakota Połu­dniowa, na wschód od rzeki Mis­so­uri. Yank­to­no­wie sta­no­wili jakby pomost pomię­dzy wschod­nim i zachod­nim odła­mem narodu Siuk­sów. Siódmą, naj­więk­szą i naj­sil­niej­szą grupę two­rzyli Siuk­so­wie Zachodni, zwani Teto­nami. Grupa ta dzie­liła się z kolei na sie­dem typowo koczow­ni­czych ple­mion: Brule, Bez Łuków, Czarne Stopy Lakota, Dwa Kotły, Hunk­papa, Mini­con­jou i Oglala.

Tetoni byli ludem bar­dzo wojow­ni­czym. Wal­czyli ze wszyst­kimi swo­imi sąsia­dami. Najeż­dżali wio­ski rol­ni­czych ple­mion znad Mis­so­uri i prze­ga­niali ple­miona, które stały na ich dro­dze na Zachód. W dru­giej poło­wie XIX w. zagro­żone przez nich eks­ter­mi­na­cją sąsied­nie ple­miona: Wrony, Pau­nisi, Ari­ka­ro­wie i Szo­szoni zawarły sojusz z Ame­ry­ka­nami i odtąd wspo­ma­gały ich w woj­nach pro­wa­dzo­nych prze­ciwko Siuk­som, dostar­cza­jąc armii ame­ry­kań­skiej kon­tyn­gen­tów cenio­nych zwia­dow­ców.

Naj­bliż­szymi sąsia­dami Siuk­sów byli Cze­je­no­wie. Siuk­so­wie nazwali ich Sha hi’ye na (Yank­to­no­wie) lub Sha hi’e la (Tetoni), „Ludzie mówiący obcym języ­kiem”, od okre­śle­nia sha e’a, co zna­czy „mówić nie­zro­zu­mia­łym języ­kiem”. Inne ple­miona z grupy języ­ko­wej Sju, takie jak Ari­kara lub Pau­nisi, mówiły na nich Sha r’ha, co ozna­czało „obcych”. Sami Cze­je­no­wie nazy­wali sie­bie Tsis tsis’ tas, co zna­czyło „Ludzie” lub „Nasi ludzie” i odzwier­cie­dlało typowy dla Indian z Rów­nin etno­cen­tryzm.

Według legendy pierwsi Cze­je­no­wie żyli pod zie­mią i wyszli na powierzch­nię za sprawą jed­nego ze swo­ich ludzi, który idąc kie­dyś w stronę małego źró­dła świa­tła odkrył świat ist­nie­jący nad nimi. Więk­szość bada­czy uważa, że w daw­niej­szych cza­sach ple­mię Cze­je­nów skła­dało się z kilku dużych, pokrew­nych grup mówią­cych języ­kiem algon­kiń­skim. Zacho­wy­wały one dość sze­roką auto­no­mię i swo­bodę wędró­wek, łącząc się ze sobą tylko oka­zjo­nal­nie. Grupy te, znane pod nazwami: Tsi­st­si­stas, Hevik­sni­pa­his, Hava­ita­neo, Ovi­mana i Hiso­me­ta­neo two­rzyły naród Cze­je­nów wła­ści­wych. W począt­kach XIX w. Cze­je­no­wie zetknęli się z innymi, mniej licz­nymi, lecz spo­krew­nio­nymi z nimi gru­pami: Sutaio, Omi­sis, Masi­kota i Wuta­piu. Dwie pierw­sze były praw­do­po­dob­nie oddzielną czę­ścią narodu Cze­je­nów, która kie­dyś oddzie­liła się od reszty ple­mie­nia i przez poko­le­nia żyła nie­świa­doma jej ist­nie­nia. Dwie ostat­nie uwa­żane są za powstałe z połą­cze­nia nie­któ­rych odła­mów Cze­je­nów i Siuk­sów. Ci bada­cze, dla któ­rych pocho­dze­nie Cze­je­nów sta­nowi zbyt skom­pli­ko­waną zagadkę uwa­żają, że ple­mię powstało z połą­cze­nia Tsi­st­si­stas i Sutaio, zazna­cza­jąc jed­nak, że aż do końca lat 30. XIX w., a nawet do epi­de­mii cho­lery, która nawie­dziła Wiel­kie Rów­niny w 1849 r. i znacz­nie zre­du­ko­wała ich liczbę, Sutaio zacho­wali swoją toż­sa­mość i poczu­cie odręb­no­ści od Cze­je­nów.

Pierw­szy histo­ryczny prze­kaz o Cze­je­nach pocho­dzi ze źró­deł fran­cu­skich z 1673 r. i wspo­mina o bli­żej nie­okre­ślo­nym ple­mie­niu zamiesz­ku­ją­cym zachod­nie obszary dzi­siej­szych sta­nów Wiscon­sin i Min­ne­sota oraz połu­dniową część kana­dyj­skiej pro­win­cji Mani­toba7. Pew­niej­sza infor­ma­cja zna­la­zła się w zapi­skach fran­cu­skich odkryw­ców, któ­rzy wspo­mi­nali o spo­tka­niu w lutym 1680 r. grupy Indian okre­śla­nych jako Chaa pod­czas budowy fortu Cre­ve­co­eur nad rzeką Illi­nois. India­nie ci z wła­snej ini­cja­tywy udali się w liczącą 300 mil podróż, aby nawią­zać kon­takty han­dlowe z Fran­cu­zami i otwo­rzyć sobie dostęp do euro­pej­skich towa­rów. Lud Chaa nie mógł prze­wi­dzieć wtedy skut­ków, jakie han­del skó­rami z Euro­pej­czy­kami ścią­gnie na nich w następ­nych stu­le­ciach.

W XVII w. Cze­je­no­wie byli jesz­cze ple­mie­niem rol­ni­czym. Cen­trum ich kraju sta­no­wiła dolina rzeki Min­ne­sota. Zamiesz­ki­wali tam małe wio­ski skła­da­jące się z drew­nia­nych domostw pokry­tych korą wiązu lub brzozy. W jed­nej takiej wio­sce mogło miesz­kać nawet 300 osób. Pod naci­skiem dużo licz­niej­szych Siuk­sów, wypie­ra­nych zbroj­nie z zachod­niego regionu Wiel­kich Jezior przez Czi­pe­we­jów, około 1676 r. Cze­je­no­wie prze­nie­śli się nad rzekę Chey­enne w pół­nocno-wschod­niej czę­ści Dakoty Pół­noc­nej. Ich główna wieś leżała na połu­dnio­wym brzegu rzeki, koło dzi­siej­szego mia­steczka Lis­bon. W nowej ojczyź­nie męż­czyźni polo­wali na drobną zwie­rzynę, ptac­two wodne i łowili ryby, kobiety nato­miast zaj­mo­wały się zbie­ra­niem dzi­kich owo­ców i dzi­kiego ryżu rosną­cych obfi­cie w pły­ci­znach rzek i jezior, a po tro­sze także rol­nic­twem. Choć więc domi­no­wało u nich myśli­stwo i zbie­rac­two, upra­wiali też warzywa. Po sta­remu miesz­kali w zie­mian­kach i sza­ła­sach z gałęzi kry­tych skó­rami i korą brzozy. Około roku 1750, w Dako­cie Pół­noc­nej, Cze­je­no­wie zetknęli się z końmi i bizo­nami. Szybko przy­sto­so­wali się do wędrow­nego, łowiec­kiego trybu życia. W tym cza­sie pod­sta­wo­wym skład­ni­kiem ich poży­wie­nia stało się mięso bizo­nów, uzu­peł­niane dietą roślinną, na którą skła­dała się głów­nie fasola, kuku­ry­dza i dynie.

Pod sta­łym naci­skiem Czi­pe­we­jów i Siuk­sów-Lakota Cze­je­no­wie porzu­cili swoje zie­mianki i poletka kuku­ry­dzy. Jako konni myśliwi, uzbro­jeni w łuki ze strza­łami i lance, powę­dro­wali w rejon Black Hills, a na początku XIX w. w oko­lice źró­deł Pół­noc­nej Platte. Po przy­by­ciu na Rów­niny Cze­je­no­wie w ciągu zale­d­wie dwóch poko­leń zupeł­nie zmie­nili swój spo­sób życia i kul­turę, cał­ko­wi­cie przy­sto­so­wu­jąc się do nowych warun­ków oto­cze­nia. W latach 30. XIX w. wchło­nęli miesz­ka­jące w pobliżu Black Hills pokrewne ple­mię Sutaio. Liczyli wów­czas około 3500 głów. Dzięki połą­cze­niu z Sutaio osta­tecz­nie ukształ­to­wały się główne skład­niki kul­tury i orga­ni­za­cji ple­mie­nia. Cze­je­no­wie wnie­śli mię­dzy innymi insty­tu­cję Rady Czter­dzie­stu Czte­rech (począt­kowo posia­dali czte­rech głów­nych wodzów rów­nych sobie rangą i radę zło­żoną z 40 przed­sta­wi­cieli star­szy­zny, repre­zen­tu­ją­cych wszyst­kie grupy ple­mie­nia), tra­dy­cję czte­rech świę­tych Strzał (Mahuts)8 oraz wojenne sto­wa­rzy­sze­nia męż­czyzn, Suitao nato­miast więk­szość cere­mo­nii reli­gij­nych, z typo­wym dla wielu ple­mion z Rów­nin Tań­cem Słońca (Oxhe­heom) oraz drugą, oprócz świę­tych Strzał naj­więk­szą świę­to­ścią ple­mie­nia – ozdo­bioną rogami i pió­rami świętą Czapę Wojenną ze skóry zdar­tej z łba bizona (Issi­wum). Wspól­nie Cze­je­no­wie uro­śli do rangi jed­nego z naj­po­tęż­niej­szych ple­mion na Rów­ni­nach. Fizycz­nie nale­żeli do naj­do­rod­niej­szych i naj­przy­stoj­niej­szych Indian pół­noc­no­ame­ry­kań­skich. Ich war­to­ści moralne, w tym skrom­ność i czy­stość kobiet prze­trwały, mimo zde­pra­wo­wa­nia i sko­rum­po­wa­nia, jakie nio­sła za sobą cywi­li­za­cja euro­pej­ska. Znawca Indian płk Richard I. Dodge pisał:

„Kobiety Cze­je­nów są powścią­gliwe i skromne i ich nie­win­ność wytrzy­my­wa­łaby porów­na­nie z innymi naro­dami lub ludami. Są one nie­mal wzo­rem nie­win­no­ści i czy­sto­ści”9.

Nie­wier­ność, tak kobiet, jak i męż­czyzn, była nie­wy­ba­czal­nym grze­chem i sta­no­wiła bar­dzo rzad­kie zja­wi­sko wśród Cze­je­nów. Sły­nący ze świet­nie zor­ga­ni­zo­wa­nego sys­temu hie­rar­chii ple­mien­nej, bit­nych wojow­ni­ków, swej ducho­wo­ści oraz sys­temu war­to­ści i etyki, Cze­je­no­wie stali się nie­prze­mi­ja­ją­cym sym­bo­lem pier­wot­nej Ame­ryki.

Rywa­li­za­cja o nowe tereny łowiec­kie i konie na Rów­ni­nach przy­spo­rzyła Cze­je­nom wielu wro­gów. Około 1820 r. wybu­chły walki z Pau­ni­sami, któ­rych szczyt przy­padł na lata 30. W 1835 r. roz­go­rzała wojna z Wro­nami. Mniej wię­cej w tym samym cza­sie Cze­je­no­wie, z pomocą Ara­pa­hów, osta­tecz­nie wyparli za rzekę Arkan­sas ple­miona Koman­czów i Kio­wów.

Latem w 1829 r. Pau­nisi wybili do nogi oddział Cze­je­nów, któ­rzy pró­bo­wali wykraść konie z ich obozu nad górną Arkan­sas. W sierp­niu następ­nego roku doszło do wiel­kiej wyprawy odwe­to­wej Cze­je­nów i Ara­pa­hów. W bitwie nad połu­dniową odnogą rzeki Loup Pau­nisi odnie­śli zwy­cię­stwo, a w ich ręce wpa­dły cztery Magiczne Strzały – jedna z naj­więk­szych świę­to­ści Cze­je­nów10. Był to dla nich straszny cios, któ­remu przy­pi­sy­wali wszyst­kie nie­szczę­ścia, jakie ich póź­niej dotknęły. Nie stra­cili jed­nak ducha walki. W 1833 r. wspól­nie z Ara­pa­hami wybili silny oddział Pau­ni­sów koło póź­niejszego fortu Lyon nad rzeką Arkan­sas. W następ­nym roku znisz­czyli kolejną wyprawę Pau­ni­sów nad Połu­dniową Platte, koło obec­nego Fort Mor­gan w Kolo­rado.

Walki z Pau­ni­sami trwały bez prze­rwy do połowy lat 50. Cze­je­no­wie porów­ny­wali je do ni­gdy nie­koń­czą­cych się, nie­roz­strzy­gnię­tych zapa­sów dwóch bizo­nów, z któ­rych jeden cofa się przed prze­ciw­ni­kiem, by po chwili go zaata­ko­wać. Latem 1852 r. w bitwie nad Solo­mon River w Kan­sas zgi­nął słynny wojow­nik Cze­je­nów Zapa­la­jący Chmury, budzący powszechny lęk u swo­ich wro­gów, gdyż od jego hisz­pań­skiej kol­czugi, która kryła go od szyi po kolana, odbi­jały się strzały i kule, co przy­pi­sy­wano chro­nią­cym go cza­rom11. Pod­jęta siłami całego ple­mie­nia wyprawa wspo­ma­gana przez Ara­pa­hów, Siuk­sów Brule oraz małych grup Kio­wów, Kiowa-Apa­czów i Wron nie zdo­łała go pomścić. W sierp­niu 1853 r. została roz­bita nad rzeką Repu­bli­can przez Pau­ni­sów dowo­dzo­nych przez Wodza Nieba. Do zwy­cię­stwa Pau­ni­sów wal­nie przy­czy­nił się oddział posił­ku­ją­cych ich Pot­ta­wa­to­mich, któ­rzy posia­dali dosko­nałe kara­biny i wal­czyli niczym regu­larne woj­sko. Cze­je­no­wie pomścili klę­skę w lipcu następ­nego roku, wybi­ja­jąc w soju­szu z Kio­wami 113 Pau­ni­sów.

Na początku lat 30. XIX w. za namową żół­tego Wilka – jed­nego z naj­słyn­niej­szych wodzów z daw­nych dni, któ­rego biali uwa­żali za głów­nego przy­wódcę Połu­dnio­wych Cze­je­nów – ame­ry­kań­scy kupcy wybu­do­wali w gór­nym biegu rzeki Arkan­sas w Kolo­rado, u zbiegu z rzeką Pur­ga­to­ire, fort, w pobliżu któ­rego osie­dliła się znaczna część ple­mie­nia. Dzięki temu Cze­je­no­wie mieli bli­żej do pla­cówki, gdzie mogli wymie­niać skóry na potrzebne im towary z St. Louis i Nowego Mek­syku, oraz dostęp do ogrom­nych stad koni Kio­wów i Koman­czów. Więk­szość Cze­je­nów pozo­stała jed­nak nad Pół­nocną Platte i rzeką Yel­low­stone. W ten spo­sób doko­nany został podział ple­mie­nia na odłam pół­nocny i połu­dniowy. Gra­nicę mię­dzy nimi sta­no­wiła odtąd rzeka Platte. Podział ple­mie­nia został usank­cjo­no­wany w 1851 r. przez trak­tat, jaki rząd ame­ry­kań­ski pod­pi­sał z India­nami ze środ­ko­wych i pół­nocnych Rów­nin nad stru­mie­niem Horse Creek, nie­da­leko fortu Lara­mie. Wtedy też doszło do zawar­cia trwa­łego soju­szu Cze­je­nów z Siuk­sami. Odtąd Cze­je­no­wie wspól­nie z nimi wystę­po­wali prze­ciwko innym ple­mio­nom i bia­łym.

Histo­rycz­nie zwią­zani z Cze­je­nami byli Ara­pa­ho­wie. Na Wiel­kich Rów­ni­nach poja­wili się przed nimi, praw­do­po­dob­nie w pierw­szej poło­wie XVII stu­le­cia. Przy­szli tam z tere­nów leżą­cych bar­dziej na pół­noc, z rejonu Rzeki Czer­wo­nej Pół­noc­nej. Nazy­wali sie­bie Invna-ina, to zna­czy „Ludzie naszego wła­snego rodzaju”. Cze­je­no­wie nazy­wali ich Hita­niwo’ik – „Ludzie chmury”, co było zwią­zane z ruchli­wo­ścią Ara­pa­hów spo­wo­do­waną zami­ło­wa­niem do han­dlu. To nie­wiel­kie ple­mię, któ­rego człon­ko­wie cha­rak­te­ry­zo­wali się jaśniej­szą niż u innych Indian z Rów­nin skórą oraz wydat­nymi nosami, znane było także jako „tatu­owani ludzie”. Miano to spo­pu­la­ry­zo­wali biali kupcy, któ­rzy nadali Ara­pa­hom prze­jętą od Wron nazwę Alap­paho, co w ich języku zna­czy dokład­nie „Ludzie z wie­loma tatu­ażami”. Okre­śle­nie to nawią­zuje do zwy­czaju ozda­bia­nia przez Ara­pa­hów ciał malun­kami w postaci małych nie­bie­skich kółek. Od niej wywo­dzi się angiel­ska nazwa ple­mie­nia – Ara­paho.

Około roku 1820 Ara­pa­ho­wie zawarli sojusz z Cze­je­nami wymie­rzony prze­ciwko wspól­nym wro­gom, Siuk­som miesz­ka­ją­cym na pół­noc od Platte i Pau­ni­som ze wschodu. Wspól­nie też wyparli ple­miona Kio­wów i Koman­czów za rzekę Arkan­sas i w ten spo­sób cał­ko­wi­cie zdo­mi­no­wali tereny poło­żone pomię­dzy Platte i Arkan­sas. Od tego czasu ple­miona Cze­je­nów i Ara­pa­hów były powią­zane ze sobą i żyły na tych samych tere­nach. Po podziale ple­mie­nia Cze­je­nów część Ara­pa­hów pozo­stała z Pół­noc­nymi Cze­je­nami w oko­li­cach źró­deł Platte, inni prze­nie­śli się wraz z połu­dnio­wym odła­mem na tereny nad rzeką Arkan­sas. Po 1851 r. oby­dwa odłamy zacho­wały odręb­ność i poli­tyczną nie­za­leż­ność. Stan ten uznał rząd fede­ralny wyzna­cza­jąc każ­dej czę­ści ple­mie­nia innego agenta indiań­skiego. Pół­nocni Ara­pa­ho­wie zwią­zali się potem soju­szem z Siuk­sami i Pół­noc­nymi Cze­je­nami, a ich połu­dniowi pobra­tymcy pozo­stali w przy­mie­rzu z Połu­dnio­wymi Cze­je­nami oraz Kio­wami i Koman­czami.

Organizacja społeczna i polityczna Indian z Wielkich Równin

ORGA­NI­ZA­CJA SPO­ŁECZNA I POLI­TYCZNA INDIAN Z WIEL­KICH RÓW­NIN

Ple­miona indiań­skie z Wiel­kich Rów­nin nie sta­no­wiły zwar­tych spo­łecz­no­ści. Dzie­liły się na mniej­sze grupy regio­nalne, gro­mady i klany. Przez więk­szą część roku poszcze­gólne grupy, liczące zwy­kle od 20 do 30 rodzin powią­za­nych ze sobą wię­zami krwi, wędro­wały i polo­wały oddziel­nie. Taka liczba ludzi w gru­pie pozwa­lała na łatwiej­sze wyży­wie­nie i spraw­niej­sze poru­sza­nie się w okre­sie polo­wań na bizony. Była jed­no­cze­śnie wystar­cza­jąco duża, aby bro­nić się przed napa­dami wroga lub samemu podej­mo­wać mniej­sze wyprawy wojenne. Raz do roku, w okre­sie let­nim, całe ple­mię zbie­rało się w celu odby­cia tra­dy­cyj­nych cere­mo­nii ple­mien­nych i wiel­kich łowów na bizony. To pozwa­lało zacho­wać jed­ność szcze­pową róż­nych odła­mów ple­mie­nia i umoż­li­wiało zawie­ra­nie mał­żeństw z człon­kami innych rodów. Zwy­czaje Indian z Rów­nin w spra­wach mał­żeń­skich były bar­dzo surowe i zabra­niały łącze­nia w pary krew­nych w obrę­bie tej samej grupy. Żeniąc się męż­czy­zna wcho­dził do rodziny żony, a dzieci uro­dzone z takiego związku nale­żały do rodu matki.

Na czele poszcze­gól­nych grup i ple­mion stali wodzo­wie. Ich wła­dza nie miała ni­gdy cha­rak­teru auto­kra­tycz­nego. Opie­rała się na indy­wi­du­al­nych cechach cha­rak­teru i oso­bi­stym przy­kła­dzie, pozwa­la­ją­cych jed­no­stce wybić się ponad współ­ple­mień­ców. Ozna­czało to, że każdy wyróż­nia­jący się wojow­nik miał moż­li­wość osią­gnię­cia god­no­ści wodza. W prak­tyce naj­więk­sze szanse mieli syno­wie dotych­cza­so­wych wodzów, co czę­sto pro­wa­dziło do myl­nego postrze­ga­nia wła­dzy przy­wód­ców indiań­skich jako wła­dzy dzie­dzicz­nej. Wodzo­wie indiań­scy dzie­lili się na wodzów poko­jo­wych i wojen­nych.

Wodzo­wie poko­jowi byli zwy­kle star­szymi wojow­ni­kami, któ­rych życiowa mądrość, roz­waga, uczci­wość i zasługi w życiu codzien­nym wynio­sły na czoło grupy. Wraz z innymi naj­bar­dziej doświad­czo­nymi i sza­no­wa­nymi męż­czy­znami two­rzyli radę star­szych ple­mie­nia. Do jej zadań nale­żało podej­mo­wa­nie naj­waż­niej­szych decy­zji doty­czą­cych wojny i pokoju, czu­wa­nie nad prze­strze­ga­niem praw i oby­cza­jów ple­mien­nych oraz innych waż­nych spraw doty­czą­cych ogółu. Wszyst­kie ważne decy­zje wyma­gały jed­no­myśl­no­ści. Jeśli nie można było jej osią­gnąć, pod­ję­cie decy­zji zwy­kle odkła­dano. W razie potrzeby decy­zje wodzów były wpro­wa­dzane w życie przez wojow­ni­ków nale­żą­cych do spe­cjal­nych sto­wa­rzy­szeń o cha­rak­te­rze poli­cyj­nym. Wodzo­wie wojenni byli młod­szymi wojow­ni­kami, któ­rzy wyróż­nili się oso­bi­stą odwagą, czy­nami wojen­nymi i powo­dze­niem w wypra­wach wojen­nych lub myśliw­skich. Od wszyst­kich przy­wód­ców ocze­ki­wano oso­bi­stego przy­kładu dla mło­dych wojow­ni­ków. Sprzy­jały temu takie cechy, jak: roz­są­dek, uczci­wość, odpo­wie­dzial­ność, dba­łość o współ­ple­mień­ców, wiel­ko­dusz­ność i odwaga. Im więk­szym powa­ża­niem i respek­tem cie­szył się wódz lub zasłu­żony wojow­nik, tym więk­sze zna­cze­nie miały jego słowa i rady wypo­wia­dane pod­czas narad ple­mien­nych, na któ­rych zapa­dały naj­waż­niej­sze decy­zje.

Osobną grupę przy­wód­ców sta­no­wili sza­mani lub cza­row­nicy. Cie­szyli się oni we wszyst­kich ple­mio­nach wiel­kim sza­cun­kiem. Sza­mani łączyli w sobie zdol­no­ści nauczy­ciela, leka­rza, kapłana, wróż­bity i arty­sty. Posia­dali dużą wie­dzę medyczną i byli eks­per­tami w dzie­dzi­nie sto­so­wa­nia leków, odtru­tek, środ­ków halu­cy­no­gen­nych i tym podob­nych. W prak­ty­kach medycz­nych wyko­rzy­sty­wali przy­pi­sy­waną im ponadna­tu­ralną moc oraz znane tylko im środki lecz­ni­cze i metody uzdra­wia­nia, któ­rych uczyli się od swych star­szych poprzed­ni­ków i któ­rych zazdro­śnie strze­gli przed innymi. Jako kapłani mieli prawo pro­wa­dze­nia cere­mo­nii reli­gij­nych i rytu­ałów ple­mien­nych. Posia­dali także umie­jęt­ność tłu­ma­cze­nia wizji i snów, do któ­rych zabo­bonni India­nie przy­wią­zy­wali ogromną wagę. Bywali też zręcz­nymi magi­kami i posia­dali umie­jęt­no­ści tele­pa­tyczne. Na nich cią­żyła odpo­wie­dzial­ność za pod­trzy­my­wa­nie tra­dy­cji i opiekę nad świę­tymi przed­mio­tami, będą­cymi wła­sno­ścią ple­mie­nia. Musieli dosko­nale znać histo­rię swego ludu, nauczyć się setek pie­śni modli­tew­nych oraz rytu­ałów trwa­ją­cych czę­sto wiele dni i nocy. Sza­mani odgry­wali w swoim ple­mie­niu wie­lo­war­stwową i się­ga­jącą daleko rolę. Do nich nale­żało duchowe przy­wódz­two nad spo­łecz­no­ścią szcze­pową.

Wszy­scy człon­ko­wie ple­mie­nia mieli obo­wią­zek postę­po­wa­nia zgod­nie z pra­wami szczepu i dzia­ła­nia dla dobra ple­mie­nia jako ogółu. Ple­mię postrze­gane było jako jedna wielka rodzina, któ­rej sym­bo­lem był zamknięty krąg obo­zowy. Prze­trwa­nie grupy zale­żało od zbio­ro­wego wysiłku wszyst­kich jej człon­ków pod­czas polo­wa­nia czy walki z wro­giem. Ci, któ­rzy nie sto­so­wali się do obo­wią­zu­ją­cych reguł i popeł­niali wykro­cze­nia, nara­żeni byli na roz­ma­ite kary. Naj­cięż­szymi karami było: pozba­wie­nie dobytku, utrata koni, chło­sta, wygna­nie z ple­mie­nia, a nawet śmierć. Karano nimi tych, któ­rzy spla­mili się zdradą lub tchó­rzo­stwem, samo­lub­stwem, nie­uczci­wo­ścią i zabi­ciem współ­ple­mieńca.

Tak jak krąg obo­zowy sym­bo­li­zo­wał jed­ność całego ple­mie­nia, tak okrąg tipi był sym­bo­lem rodziny. Cha­rak­te­ry­styczny stoż­ko­waty namiot skła­dał się ze szkie­letu z drew­nia­nych tyczek pokry­tych pół­ko­li­stym skó­rza­nym poszy­ciem. Zwy­kle do 3 lub 4 tyczek głów­nych o dłu­go­ści 7–8 metrów dosta­wiano od 15 do 20 tyczek pomoc­ni­czych. Prze­ciętne tipi miało śred­nicę 5 m i mogło pomie­ścić nawet 10–12 osób. Na jego pokry­cie potrzeba było około 15 skór doro­słych bizo­nów. Tipi było ide­al­nym schro­nie­niem dla koczu­ją­cych Indian. Sku­tecz­nie chro­niło przed zim­nem i desz­czem, a w razie uszko­dze­nia można je było łatwo napra­wić. Jego naj­więk­szą zaletą była łatwość skła­da­nia i roz­kła­da­nia oraz trans­portu. Dwie doświad­czone kobiety potra­fiły roz­bić tipi w ciągu godziny. Do trans­portu wystar­czały 2 lub 3 konie cią­gnące włóki, na któ­rych skła­dano skó­rzane poszy­cie namiotu. W zwy­czaju niektó­rych ple­mion było malo­wa­nie pokryć tipi sce­nami myśliw­skimi i wojen­nymi lub tajem­ni­czymi zna­kami mają­cymi chro­nić domow­ni­ków przed duchami, cho­robą i nie­szczę­ściem.

Każdy czło­nek ple­mie­nia miał ści­śle okre­ślone obo­wiązki i czyn­no­ści do wyko­na­nia. Zada­niem doro­słych męż­czyzn było zdo­by­wa­nie poży­wie­nia, walka z wro­giem i dba­nie o bez­pie­czeń­stwo rodziny. Starsi męż­czyźni trud­nili się wyro­bem broni i narzę­dzi oraz spra­wo­wali opiekę nad obo­zem w cza­sie nie­obec­no­ści mło­dych wojow­ni­ków. Chłopcy od naj­młod­szych lat byli przy­go­to­wy­wani do walki i polo­wa­nia. Strze­la­nie z łuku, jazda konna, pły­wa­nie, walka wręcz, ćwi­cze­nie wytrzy­ma­ło­ści i odpor­no­ści na ból przy­go­to­wy­wały ich do roli myśli­wego i wojow­nika. Zanim dostą­pili zaszczytu uczest­ni­cze­nia w wypra­wach wojen­nych i polo­wa­niach, zaj­mo­wali się pil­no­wa­niem koni, trans­por­tem żyw­no­ści i speł­nia­niem drob­nych posług dla doro­słych wojow­ni­ków. Rolą kobiety było wycho­wy­wa­nie dzieci, budowa, trans­port i utrzy­ma­nie tipi, a także przy­go­to­wy­wanie poży­wie­nia, wypra­wia­nie skór oraz wyrób ubrań i ozdób. Nie­które czyn­no­ści wyma­gały wysiłku wielu osób i były wyko­ny­wane wspól­nie. Nale­żało do nich przede wszyst­kim opra­wia­nie zwie­rzyny, ćwiar­to­wa­nie mięsa i robie­nie zapa­sów na zimę.

O ile obo­wiązki kobiet były bar­dziej pra­co­chłonne i uciąż­liwe, o tyle czyn­no­ści wyko­ny­wane przez męż­czyzn były bar­dziej nie­bez­pieczne. Więk­szość wojow­ni­ków nie doży­wała sta­ro­ści i ginęła w mło­dym wieku. Nie­do­bór męż­czyzn i koniecz­ność sta­łego uzu­peł­nia­nia liczby wojow­ni­ków sta­no­wią­cych o sile ple­mie­nia powo­do­wał, że wśród Indian z Rów­nin czę­stym zja­wi­skiem było wie­lo­żeń­stwo. Obo­wią­zek zacho­wa­nia więzi rodzin­nej spra­wiał, że męż­czyzna zwy­kle brał sobie za kolejną mał­żonkę sio­strę pierw­szej żony lub wdowę po zmar­łych i pole­głych krew­nych. Poli­ga­mia miała raczej miej­sce w przy­padku wybit­nych wojow­ni­ków, niż męż­czyzn z niż­szych warstw spo­łecz­nych. Mieli oni dodat­kowe obo­wiązki (np. utrzy­my­wa­nie gości i sie­rot), które obcią­żały gospo­dar­stwo dodat­kową pracą, a tę mogła zapew­nić tylko więk­sza liczba rąk. Posia­da­nie kilku żon nakła­dało na wojow­nika obo­wią­zek ich utrzy­ma­nia, ale zwięk­szało także jego pre­stiż spo­łeczny. Czy­niło męż­czyznę bogat­szym, gdyż pozwa­lało na wypra­wie­nie więk­szej ilo­ści skór i uszy­cie więk­szej ilo­ści ubrań, które były jed­nym z naj­waż­niej­szych przed­mio­tów han­dlu.

Han­del był waż­nym ele­men­tem życia Indian z Rów­nin. Koczow­ni­cze ludy w zamian za mięso bizo­nów, skóry i konie mogły otrzy­mać wiele pro­duk­tów pocho­dzą­cych od ple­mion rol­ni­czych: kuku­ry­dzę, fasolę, dynię, czy tytoń. W pierw­szej poło­wie XIX w. biali han­dla­rze roz­wi­nęli na Rów­ninach sieć punk­tów han­dlo­wych (w 1840 r. było ich około 150), w któ­rych w zamian za skóry i wyroby arty­styczne India­nie mogli zaopa­try­wać się w broń palną, amu­ni­cję, meta­lowe groty do strzał i włóczni, narzę­dzia, naczy­nia, ozdoby, odzież, koce i wiele innych rze­czy uła­twia­ją­cych codzienne życie. Około 1830 r. popyt na skóry bizo­nów i zwie­rząt futer­ko­wych wśród bia­łych han­dla­rzy osią­gnął takie roz­miary, że India­nie zaczęli zabi­jać znacz­nie wię­cej zwie­rząt, niż wyma­gały tego ich pod­sta­wowe potrzeby. Nega­tywną stroną han­dlu z bia­łymi sta­wało się stop­niowe uza­leż­nie­nie niektó­rych ple­mion od towa­rów sprze­da­wa­nych przez han­dla­rzy, głów­nie pro­chu i amu­ni­cji do broni pal­nej. Czę­ste obo­zo­wa­nie w pobliżu for­tów i fak­to­rii han­dlo­wych sprzy­jało także sze­rze­niu się wśród Indian plagi pijań­stwa i cho­rób roz­no­szo­nych przez bia­łych.

Pod­stawą bytu Indian z Wiel­kich Rów­nin było polo­wa­nie na dziką zwie­rzynę. Mię­sna dieta w małym stop­niu uzu­peł­niana była dziko rosną­cymi owo­cami i rośli­nami, a nie­kiedy pro­duk­tami otrzy­my­wa­nymi od trud­nią­cych się rol­nic­twem sąsia­dów ze wschod­nich Pre­rii. Łowy dostar­czały nie tylko poży­wie­nia, ale także cen­nych skór. Pod­sta­wo­wym zwie­rzę­ciem łow­nym dla Indian z Rów­nin był jed­nak bizon. Milio­nowe stada bizo­nów wędro­wały swo­bod­nie po tra­wia­stych poła­ciach Wiel­kich Rów­nin, zapew­nia­jąc India­nom nie­mal wszystko, czego potrze­bo­wali do życia12.

Zna­cze­nie bizona w życiu Indian było tak wiel­kie, że zwie­rzę to stało się jed­nym z naj­waż­niej­szych sym­boli ich wie­rzeń reli­gij­nych i kul­tury nie­ma­te­rial­nej. Bizo­nom poświę­cano pie­śni, tańce i różne cere­mo­nie reli­gijne. Wiele indiań­skich imion i nazw pocho­dziło od bizona, który dla Indian był sym­bo­lem siły i nowego życia.

Dru­gim zwie­rzę­ciem, które zdo­mi­no­wało życie Indian z Wiel­kich Rów­nin był koń. Z początku India­nie uwa­żali konia za dar duchów, dla­tego nazwali go „ducho­wym psem” lub „tajem­ni­czym psem” (pies był ich tra­dy­cyj­nym zwie­rzę­ciem pocią­go­wym). Pierw­sze konie z hisz­pań­skich hodowli w pół­noc­nym Mek­syku tra­fiły w ręce Indian w XVII w. Szybko stały się przed­mio­tem han­dlu lub kra­dzieży. Pewna liczba koni zbie­gła na rów­niny, gdzie dały począ­tek zdzi­cza­łym mustan­gom (hiszp. masteno – dziki)13. Jako pierwsi oswo­ili konie Apa­cze i India­nie Pueblo z połu­dnia. Około 1700 r. konie poja­wiły się u miesz­ka­ją­cych na zachód od Gór Ska­li­stych Szo­szo­nów i Ute, któ­rzy uczy­nili je przed­mio­tem han­dlu z ple­mio­nami zamiesz­ku­ją­cymi pła­sko­wyż Kolum­bii oraz Rów­niny i Pre­rie. Od Szo­szo­nów prze­jęli je Koman­cze i Kio­wo­wie. W poło­wie XVIII w. konie tra­fiły do Ara­pa­hów, Czar­nych Stóp, Cze­je­nów, Wron, Siuk­sów i innych ple­mion. W ten spo­sób około 1770 r. pro­ces roz­prze­strze­nia­nia się koni wśród Indian z Rów­nin został zakoń­czony. Wraz z oswo­je­niem konia zakoń­czył się też pro­ces trans­for­ma­cji pie­szych noma­dów w kon­nych myśli­wych i wojow­ni­ków.

W ciągu jed­nego poko­le­nia koń zmie­nił cał­ko­wi­cie dotych­cza­sową kul­turę i styl życia Indian. Szybko zin­te­gro­wał się z ist­nie­ją­cymi wzo­rami kul­tu­ro­wymi, wyparł zasto­so­wa­nie psa do tra­vois, co stwo­rzyło kult konia i pozwo­liło ludom indiań­skim roz­prze­strze­nić się na zachod­nie Rów­niny. Koń dał India­nom nowe moż­li­wo­ści trans­portu, polo­wa­nia i pro­wa­dze­nia wojny. Jego uży­cie pozwo­liło na szyb­sze wędrówki, budo­wa­nie więk­szych tipi, spo­rzą­dza­nie więk­szej ilo­ści zapa­sów żyw­no­ści i powięk­sza­nie tere­nów łowiec­kich. Wykra­da­nie koni wro­gim szcze­pom stało się ulu­bioną grą wojenną Indian, źró­dłem bogac­twa i oso­bi­stego pre­stiżu wojow­nika. Słowo „wojna” utoż­sa­miano stop­niowo ze sło­wami „wyprawa po konie”. Wojow­nicy pla­nu­jąc wró­cić konno wyru­szali pie­szo kraść konie, poko­nu­jąc nie­raz setki kilo­me­trów.

Wojna w życiu Indian z Wielkich Równin

WOJNA W ŻYCIU INDIAN Z WIEL­KICH RÓW­NIN

Przy­swo­je­nie koni wzmo­gło i tak wojow­ni­czą naturę Indian z Rów­nin. Chęć zawład­nię­cia sta­dami nale­żą­cymi do innych szcze­pów, roz­sze­rze­nia tere­nów łowiec­kich i zdo­by­cia naj­wy­god­niej­szych miejsc do obo­zo­wa­nia stała się naj­częst­szym powo­dem wojen mię­dzy­ple­mien­nych. Oprócz mate­rial­nych prze­sła­nek walk były jesz­cze inne powody: tra­dy­cyjna zemsta rodowa, chęć wyka­za­nia oso­bi­stej odwagi, czy pra­gnie­nie zyska­nia sławy.

Istotą życia wojow­nika indiań­skiego była walka. Wojna stała się naj­lep­szą drogą do wyka­za­nia swej męskiej war­to­ści, awansu spo­łecz­nego, zdo­by­cia sławy i bogac­twa. Pra­gnie­nie sławy wojen­nej, oka­zy­wa­nie oso­bi­stej odwagi i prze­wagi nad wro­giem oraz pogarda dla śmierci spra­wiały, że powszechne było prze­ko­na­nie, iż lepiej zgi­nąć w walce, niż umrzeć ze sta­ro­ści lub z powodu cho­roby. Wie­rzono, że tylko Niebo i Zie­mia trwają wiecz­nie i że pode­szły wiek nie jest powo­dem do dumy. Ideał wojow­nika wyma­gał, by mło­dzież oswo­iła się ze śmier­cią i odda­wała życie, gdy zacho­dziła taka koniecz­ność. Jedną z pod­sta­wo­wych zasad Indian było stwier­dze­nie, że „tylko tchórz boi się śmierci”. Jed­no­cze­śnie naj­więk­szą znie­wagą dla wojow­nika było powąt­pie­wa­nie w jego odwagę. Mimo to warunki demo­gra­ficzne wyma­gały, aby wojow­nicy uni­kali śmierci za wszelką cenę. India­nie modlili się o zabi­ja­nie wro­gów bez strat wła­snych i pod­czas wypraw usil­nie się o to sta­rali. Śmierć wojow­nika powo­do­wała wielki smu­tek i żałobę, a rodziny pole­głych ota­czano opieką ple­mie­nia, by powe­to­wać im ponie­sione na woj­nie straty.

Spo­sób poj­mo­wa­nia wojny przez Indian był typowy dla spo­łe­czeństw pier­wot­nych i róż­nił się zasad­ni­czo od euro­pej­skiego spo­sobu myśle­nia. Walkę trak­to­wano jako rodzaj gry wojen­nej, w trak­cie któ­rej można było wyka­zać swą indy­wi­du­alną war­tość i cechy oso­bi­ste. Zabi­cie prze­ciw­nika nie było głów­nym celem walki. Wbrew powszech­nemu prze­ko­na­niu India­nie umieli cenić sobie życie i ni­gdy nie nara­żali się bez wyraź­nej potrzeby. Dużo wyżej niż śmierć wroga ceniono pokaz odwagi, jakim było zwy­cię­skie dotknię­cie żywego lub zabi­tego prze­ciw­nika gołą ręką albo spe­cjalną laską ude­rzeń. Więk­szy zaszczyt przy­pa­dał nie temu, kto zabił prze­ciw­nika, ale temu, kto pierw­szy dotknął żywego lub pole­głego wroga. Prze­ja­wem odwagi było sta­wa­nie do walki bez broni, którą można było razić prze­ciw­nika na więk­szą odle­głość. God­niej­szą bro­nią od łuku czy strzelby była więc lanca, a od lancy maczuga lub toma­hawk. Naj­dziel­niejsi ruszali do walki uzbro­jeni jedy­nie w pej­cze do poga­nia­nia koni lub laski ude­rzeń. Cze­je­no­wie przy­zna­wali honor dotknię­cia prze­ciw­nika gołą ręką trzem kolej­nym wojow­ni­kom, Ara­pa­ho­wie zaś czte­rem. Ozna­czało to, że pod­czas bitwy, w któ­rej brali udział Cze­je­no­wie i Ara­pa­ho­wie, zaszczytu dotknię­cia jed­nego wroga mogło dostą­pić sied­miu kolej­nych wojow­ni­ków.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. Za tery­to­rium równe swo­jej powierzchni Stany Zjed­no­czone zapła­ciły Fran­cji 15 mln dola­rów, co daje 4 centy za jeden akr ziemi (4046,9 m2). [wróć]

2. James Hor­sley, Washita, Geno­cide on the Great Pla­ins, part I, s. 21–22. [wróć]

3. Ibi­dem, s. 5–6. [wróć]

4. Liga Iro­ke­zów (Liga Pię­ciu Naro­dów) – zwią­zek o cha­rak­te­rze poli­tycz­nym, spo­łecz­nym i woj­sko­wym utwo­rzony ok. 1570 r. przez ludy iro­ke­skie z oko­lic Wiel­kich Jezior i Rzeki świę­tego Waw­rzyńca. Nale­żały do niego ple­miona: Mohaw­ków, One­idów, Onon­da­gów, Kaju­gów i Sene­ków. Około 1715 r. do fede­ra­cji przy­stą­piło ple­mię Tuska­rora i odtąd zwią­zek zwany był Ligą Sze­ściu Naro­dów. Głów­nym jej celem było zacho­wa­nie pokoju mię­dzy skon­fe­de­ro­wa­nymi ple­mionami oraz sojusz woj­skowy w walce ze wspól­nymi wro­gami. [wróć]

5. Nazwa pocho­dzi z języka Siuk­sów i zna­czy „chata”. Tipi nie należy mylić z wigwa­mem, czyli sza­ła­sem o kon­struk­cji drew­nia­nej, kry­tym matami z sito­wia, gałę­ziami lub pła­tami kory, uży­wa­nym przez ple­miona leśne na wscho­dzie Ame­ryki Pół­noc­nej. [wróć]

6. Główną przy­czyną dra­stycz­nego zmniej­sze­nia popu­la­cji Indian były cho­roby przy­wle­czone przez bia­łych, zwłasz­cza ospa, odra i cho­lera. Epi­de­mie ospy i cho­lery roz­prze­strze­nione przez poszu­ki­wa­czy złota w latach 1849–1851 zre­du­ka­wały liczbę Koman­czów do 12 000 ludzi. Na cho­lerę zmarła także połowa Pau­ni­sów i wielu Kio­wów. W mniej­szym stop­niu epi­de­mie dotknęły Cze­je­nów i Siuk­sów Teton. [wróć]

7. W 1673 r. uka­zała się mapa fran­cu­skiego bada­cza Jeana-Bap­ti­ste’a Fra­nqu­elina, na któ­rej po raz pierw­szy zazna­czono nazwę ple­mie­nia Cha­iena zamiesz­ku­ją­cego obszar u ujścia rzeki Wiscon­sin do Mis­so­uri. [wróć]

8. Święte Strzały, każda w innym kolo­rze, sym­bo­li­zo­wały zbio­rowe życie ple­mie­nia i sta­no­wiły jego naj­wyż­szy fetysz. Cze­je­no­wie uwa­żali, że mają je „od początku świata”. Wie­rzyli, że jeśli Strzały miały się dobrze, to i ple­mię miało się dobrze. Dwie z nich miały wła­dzę nad bizo­nami (skie­ro­wane rytu­al­nie na zwie­rzęta czy­niły je bez­rad­nymi i pozwa­lały je zabi­jać), a pozo­stałe dwie nad ludźmi (skie­ro­wane prze­ciwko wro­gowi spra­wiały, że sta­wał się on ślepy i zagu­biony). Strzały były więc naj­więk­szym środ­kiem opar­cia Cze­je­nów prze­ciwko naj­bar­dziej dokucz­li­wym, widocz­nym kło­po­tom: bra­kowi żyw­no­ści i wro­gom ple­mie­nia. [wróć]

9. Seton Enest Thomp­son, Posel­stwo India­nina, Biblio­teczka Wal­den, Kato­wice 1994, s. 94. [wróć]

10. Atak Cze­je­nów nastą­pił pod­czas przy­go­to­wań Pau­ni­sów do cere­mo­nii zło­że­nia Gwieź­dzie Poran­nej krwa­wej ofiary z mło­dej branki. Naj­pierw Cze­je­no­wie zaata­ko­wali kilku łow­ców bizo­nów, któ­rym na pomoc przy­były główne siły Pau­ni­sów z obozu. Stary Pau­nis pra­gnący zgi­nąć w walce wyszedł naprze­ciw wroga i został zaata­ko­wany przez wodza Cze­je­nów, który trzy­mał włócz­nię z zawi­niąt­kiem z Magicz­nymi Strza­łami. W chwili, gdy Cze­jen usi­ło­wał pchnąć samot­nego Pau­nisa, sta­rzec nie­spo­dzie­wa­nie chwy­cił za włócz­nię i wydarł ją z rąk zasko­czo­nego prze­ciw­nika. Natych­miast pod­sko­czyli inni Pau­nisi, któ­rzy zdo­łali uciec ze zdo­by­czą. Utrata strzał tak zde­mo­ra­li­zo­wała Cze­je­nów, że zre­zy­gno­wali z walki i wyco­fali się. [wróć]

11. Zapa­la­ją­cego Chmury zabił pięt­na­sto­letni chło­piec o imie­niu Wielki Cęt­ko­wany Koń. Ucie­ka­jąc przed groź­nym wro­giem, Koń, który był mań­ku­tem, wypu­ścił z lewej ręki strzałę tra­fia­jąc w prawe oko nie­spo­dzie­wa­ją­cego się niczego złego Cze­jena. [wróć]

12. Obli­cza się, że w cza­sach histo­rycz­nych na rów­ni­nach Ame­ryki Pół­noc­nej pasło się około 60 000 000 bizo­nów. [wróć]

13. Około 1850 r. liczba mustan­gów na pre­riach się­gała 2 000 000 sztuk. [wróć]