Filipiny 1898-1902 - Jarosław Wojtczak - ebook

Filipiny 1898-1902 ebook

Wojtczak Jarosław

4,3

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Po klęsce w wojnie ze Stanami Zjednoczonymi w 1898 r., na mocy Traktatu Paryskiego z 10 grudnia tego samego roku, Hiszpania oddała swą odległą kolonię Filipiny Amerykanom. 4 lutego 1899 r., na dwa dni przed ratyfikacją traktatu pokojowego przez Senat USA, w Manili wybuchły walki pomiędzy wojskami amerykańskiego korpusu ekspedycyjnego, a siłami powstańców filipińskich wiernych prezydentowi Emilio Aguinaldo, który domagał się niepodległości kraju, a nie zmiany władzy kolonialnej. Wynikiem tego była bezwzględna i krwawa wojna amerykańsko-filipińska (1899-1902).

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 356

Oceny
4,3 (4 oceny)
1
3
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wstęp

WSTĘP

Po klę­sce w woj­nie ze Sta­nami Zjed­no­czo­nymi w 1898 r. na mocy trak­tatu pary­skiego z 10 grud­nia tego samego roku Hisz­pa­nia oddała swą odle­głą kolo­nię — Fili­piny — Ame­ry­ka­nom. 4 lutego 1899 r., na dwa dni przed raty­fi­ka­cją trak­tatu poko­jo­wego przez Senat USA, w Manili wybu­chły walki pomię­dzy woj­skami ame­ry­kań­skiego kor­pusu eks­pe­dy­cyj­nego a siłami powstań­ców fili­piń­skich wier­nych pre­zy­den­towi Emi­lio Agu­inaldo, który doma­gał się nie­pod­le­gło­ści kraju, a nie zmiany wła­dzy kolo­nial­nej. Wyni­kiem tego była bez­względna i krwawa wojna ame­ry­kań­sko-fili­piń­ska (1899–1902).

Decy­zja władz ame­ry­kań­skich o anek­sji Fili­pin została pod­jęta nie bez wewnętrz­nych kon­tro­wer­sji. Rzecz­nicy poli­tyki impe­ria­li­zmu przed­sta­wiali ważne argu­menty uza­sad­nia­jące ten krok: nowe moż­li­wo­ści han­dlowe w Azji, rze­komą nie­zdol­ność Fili­piń­czy­ków do rzą­dze­nia wła­snym kra­jem po kil­ku­set latach hisz­pań­skiego kolo­nia­li­zmu oraz obawy o to, że jeśli Stany Zjed­no­czone nie opa­nują Wysp Fili­piń­skich, może to uczy­nić jakieś inne kon­ku­ren­cyjne mocar­stwo (Niemcy, Japo­nia, Wielka Bry­ta­nia lub Fran­cja). Z kolei prze­ciw­nicy kolo­nial­nej wła­dzy Sta­nów Zjed­no­czo­nych nad Fili­pinami przy­po­mi­nali, że anga­żo­wa­nie się w dzia­ła­nia kolo­nialne jest nie­mo­ralne i godzi w zasady ame­ry­kań­skiej demo­kra­cji, a przy­łą­cze­nie Fili­pin spo­wo­duje dopusz­cze­nie kolo­ro­wych, obcych kul­tu­rowo i w więk­szo­ści kato­lic­kich Fili­piń­czy­ków do wpły­wa­nia na naro­dowe rządy bia­łych Ame­ry­ka­nów. Nie bra­ko­wało też takich, któ­rym obo­jętne były wszel­kie względy moralne i rasowe kon­se­kwen­cje kolo­nia­li­zmu, a któ­rych jedy­nym celem było prze­ciw­sta­wie­nie się poli­tyce admi­ni­stra­cji pre­zy­denta Wil­liama McKin­leya.

Po zakoń­cze­niu wojny ame­ry­kań­sko-hisz­pań­skiej, w cza­sie gdy w Sta­nach Zjed­no­czo­nych poli­tycy deba­to­wali nad sprawą anek­sji Fili­pin, rewo­lu­cjo­ni­ści fili­piń­scy pod prze­wod­nic­twem Agu­inaldo prze­jęli kon­trolę nad więk­szo­ścią kraju i pro­kla­mo­wali powsta­nie Repu­bliki Fili­piń­skiej. Kiedy stało się jasne, że woj­ska ame­ry­kań­skie na Fili­pinach przy­go­to­wują się do wpro­wa­dze­nia wła­dzy kolo­nial­nej nad archi­pe­la­giem, drobny incy­dent w lutym 1899 r. dopro­wa­dził do otwar­tej wojny pomię­dzy dotych­cza­so­wymi sojusz­ni­kami. Ame­ry­ka­nie woleli nazy­wać kon­flikt „powsta­niem”, odma­wia­jąc w ten spo­sób Fili­piń­czy­kom prawa do walki z obcą inwa­zją.

Wojna ame­ry­kań­sko-fili­piń­ska toczyła się w dwóch fazach. Pierw­sza faza, od lutego do listo­pada 1899 r., prze­bie­gała pod kątem nie­uda­nych prób pro­wa­dze­nia przez woj­ska fili­piń­skie regu­lar­nej wojny z lepiej wyszko­lo­nymi i uzbro­jo­nymi siłami ame­ry­kań­skimi. Druga faza cecho­wała się stop­nio­wym przej­ściem wojsk Agu­inaldo od dzia­łań kon­wen­cjo­nal­nych do walki par­ty­zanc­kiej. Roz­po­częła się w listo­pa­dzie 1899 r. i trwała do wio­sny 1902 r., kiedy to zor­ga­ni­zo­wany opór Fili­piń­czy­ków ustał. 4 lipca 1902 r. pre­zy­dent The­odore Roose­velt ogło­sił amne­stię gene­ralną i for­mal­nie zakoń­czył wojnę na Fili­pi­nach. Mniej­sze walki trwały na­dal w kolej­nych latach, a lokalne powsta­nia prze­ciwko Ame­ry­ka­nom wybu­chały w róż­nych miej­scach aż do 1913 r.

Stany Zjed­no­czone przy­stą­piły do wojny na Fili­pi­nach ze zde­cy­do­waną prze­wagą mili­tarną, wyra­ża­jącą się dobrze wyszko­loną i wyekwi­po­waną armią i flotą, sta­łymi dosta­wami sprzętu woj­sko­wego i pełną kon­trolą nad dro­gami wod­nymi archi­pe­lagu. Za to siłom fili­piń­skim ni­gdy nie udało się uzy­skać pomocy z zewnątrz, chro­nicz­nie cier­piały na brak amu­ni­cji i uzbro­je­nia, a ich dzia­ła­nia kom­pli­ko­wały trudne warunki geo­gra­ficzne Fili­pin. W tych oko­licz­no­ściach pod­jęta przez Agu­inaldo w pierw­szych mie­sią­cach kon­fliktu próba pro­wa­dze­nia wojny kon­wen­cjo­nal­nej oka­zała się wiel­kim błę­dem. Armia fili­piń­ska doznała poważ­nych strat w ludziach i sprzę­cie, zanim zde­cy­do­wano się przejść do dzia­łań par­ty­zanc­kich, które mogły się oka­zać bar­dziej efek­tywne, gdyby przy­stą­piono do nich od początku wojny.

Wojna na Fili­pi­nach cecho­wała się wielką bru­tal­no­ścią z obu stron. Woj­ska ame­ry­kań­skie paliły całe wsie, sto­so­wały poli­tykę bez­względ­nej kon­cen­tra­cji lud­no­ści cywil­nej i tor­tury wobec podej­rza­nych o dzia­łal­ność par­ty­zancką. Powstańcy fili­piń­scy także tor­tu­ro­wali i mor­do­wali w wymyślny spo­sób wzię­tych do nie­woli żoł­nie­rzy ame­ry­kań­skich i ter­ro­ry­zo­wali lud­ność cywilną współ­pra­cu­jącą z siłami oku­pa­cyj­nymi. Tysiące postron­nych osób zgi­nęło pod­czas walk, w wyniku epi­de­mii cho­lery i mala­rii oraz z głodu wywo­ła­nego róż­nymi klę­skami w rol­nic­twie.

Mimo toczą­cej się wojny rząd kolo­nialny utwo­rzony przez Ame­ry­ka­nów na Fili­pi­nach w 1900 r. pod prze­wod­nic­twem Wil­liama H. Tafta roz­po­czął kam­pa­nię pacy­fi­styczną, którą okre­ślano mia­nem „poli­tyki pozy­ski­wa­nia” (policy of attrac­tion). Poko­jowe wysiłki skie­ro­wano przede wszyst­kim do fili­piń­skich elit i tych śro­do­wisk, które nie podzie­lały pla­nów Agu­inaldo wobec Fili­pin. Obej­mo­wały one różne formy samo­rządu tery­to­rial­nego, ogra­ni­czone reformy spo­łeczne i plany roz­woju gospo­dar­czego kraju. Z cza­sem wysiłki admi­ni­stra­cji kolo­nial­nej zaczęły przy­no­sić rezul­taty. Pro­gram poli­tyczny pozwo­lił Ame­ry­ka­nom pozy­skać wielu czo­ło­wych Fili­piń­czy­ków i znacz­nie osła­bić popar­cie dla ruchu nie­pod­le­gło­ścio­wego, co w znacz­nym stop­niu pomo­gło siłom zbroj­nym Sta­nów Zjed­no­czo­nych zwy­cię­sko zakoń­czyć wojnę.

Most San Juan

MOST SAN JUAN

Wie­czo­rem 4 lutego 1899 r. ame­ry­kań­scy żoł­nie­rze z kom­pa­nii D 1. ochot­ni­czego pułku pie­choty z Nebra­ski opu­ścili nowy poste­ru­nek przy dro­dze z San­tol do Santa Mesa na pół­nocno-wschod­nim przed­mie­ściu Manili i wyru­szyli na ruty­nowy patrol w kie­runku wschod­niego odcinka linii demar­ka­cyj­nej oddzie­la­ją­cej woj­ska ame­ry­kań­skie i fili­piń­skie.

Po kilku minu­tach mar­szu, około 21.00, na dzi­siej­szej ulicy Sociego, pomię­dzy fili­piń­skim poste­run­kiem — Blok­hau­zem numer 7 i osie­dlem (bar­rio) San­tol, za pło­tem, gdzie prze­bie­gała admi­ni­stra­cyjna gra­nica mia­sta, sze­re­gowi Wil­liam Gray­son i Orville Mil­ler dostrze­gli w ciem­no­ści trzy albo cztery nie­wy­raźne postaci ludz­kie, prze­my­ka­jące chył­kiem w zaro­ślach przed linią roz­gra­ni­cze­nia. Kilka godzin wcze­śniej nowy dowódca ame­ry­kań­skiego poste­runku w San­tol por. Burt Whe­edon dowie­dział się, że fili­piń­ski ofi­cer dowo­dzący Blok­hau­zem numer 7 prze­strze­gał jego ludzi przed zbli­ża­niem się do fili­piń­skich linii i zażą­dał opusz­cze­nia San­tol, co Ame­ry­ka­nie ode­brali jako groźbę poten­cjal­nego ataku i zapo­wiedź nie­uchron­nej kon­fron­ta­cji zbroj­nej.

„Ran­kiem 4 lutego powstańcy kazali moim ludziom opu­ścić mia­steczko, a kiedy nasi odmó­wili, ich dowódca zagro­ził, że nocą spro­wa­dzi wię­cej swo­ich żoł­nie­rzy i wyrzuci ich siłą” — napi­sał póź­niej w mel­dunku Whe­edon.

Pamię­ta­jąc o groź­bach Fili­piń­czy­ków, por. Whe­edon pole­cił swoim pod­wład­nym zatrzy­my­wać wszyst­kich uzbro­jo­nych ludzi usi­łu­ją­cych wejść do San­tol od strony odle­głych o nie­cały kilo­metr pozy­cji powstań­ców pomię­dzy Blok­hau­zem numer 7 i pobli­skim mostem San Juan odsy­łać ich na stronę fili­piń­ską. W przy­padku oporu jego ludzie mieli roz­kaz aresz­to­wa­nia opor­nych, a gdyby to nie było moż­liwe, dostali zgodę na otwar­cie ognia. Dla więk­szego bez­pie­czeń­stwa zwięk­szono czę­sto­tli­wość patroli, które kon­tro­lo­wały ulice pro­wa­dzące z poste­run­ków fili­piń­skich co pół godziny.

Widząc podej­rzany ruch po stro­nie Fili­piń­czy­ków, młody, ale mający już doświad­cze­nie w służ­bie war­tow­ni­czej Gray­son dał Mil­le­rowi ręką znak do zatrzy­ma­nia. Potem przy­klęk­nął na skraju ulicy, wymie­rzył z kara­binu Spring­fielda i gło­śno krzyk­nął do kry­ją­cych się ludzi:

– Stój!

Nie docze­kaw­szy się odpo­wie­dzi, gło­śno i wyraź­nie powtó­rzył roz­kaz, a wów­czas z dru­giej strony padła taka sama komenda wypo­wie­dziana po fili­piń­sku. Zasko­czony bli­sko­ścią obcego Gray­son pode­rwał kara­bin i nie namy­śla­jąc się, wystrze­lił do słabo widocz­nej postaci przed sobą. Młody ochot­nik nie zda­wał sobie sprawy, że przez przy­pa­dek oddał pierw­szy strzał w woj­nie ame­ry­kań­sko-fili­piń­skiej.

„Około ósmej wie­czo­rem — wspo­mi­nał póź­niej Gray­son — Mil­ler i ja ostroż­nie patro­lo­wa­li­śmy nasz odci­nek. Pode­szli­śmy do płotu i pró­bo­wa­li­śmy zoba­czyć, co robią Fili­piń­czycy po dru­giej stro­nie. Nagle, nie­mal pod naszym nosem, po lewej stro­nie, usły­sze­li­śmy cichy, ale wyraźny sygnał gwizdka z fili­piń­skiego poste­runku. Natych­miast odpo­wie­dział mu podobny gwiz­dek około dwu­dzie­stu pię­ciu kro­ków po pra­wej stro­nie. Wtedy z Blok­hauzu numer 7 roz­bły­sła czer­wona latar­nia. Ni­gdy przed­tem nie widzie­li­śmy takiego znaku. Po chwili coś pod­nio­sło się powoli przed nami. To był Fili­piń­czyk. Krzyk­ną­łem «Halt!». Zro­bi­łem to dosta­tecz­nie gło­śno, bio­rąc przy­kład z ofi­ce­rów dowo­dzą­cych strażą, któ­rzy czy­nili tak zgod­nie z regu­la­mi­nem woj­sko­wym. Gło­śno powtó­rzy­łem roz­kaz i wów­czas on odkrzyk­nął do mnie «Halto!». To ozna­czało wyzwa­nie do walki. Usły­sza­łem trzask odcią­ga­nego kurka kara­binu. Pomy­śla­łem wtedy, że naj­lep­sze, co mogę zro­bić, to strze­lić do niego. Bez chwili waha­nia wystrze­li­łem. Mój imper­ty­nencki Fili­piń­czyk padł. Nawet jeśli go nie zabi­łem, musiał umrzeć ze stra­chu”.

Natych­miast po strzale Gray­son i Mil­ler zaczęli się wyco­fy­wać. Wtedy z trawy, kilka metrów od płotu, pode­rwało się dwóch innych Fili­piń­czy­ków, pró­bu­jąc odciąć im drogę ucieczki do San­tol. Gray­son znowu krzyk­nął „Stój!”, a Mil­ler strze­lił do blo­ku­ją­cych drogę postaci, powa­la­jąc jedną z nich na zie­mię. Gray­son wygar­nął do dru­giego z nie­przy­ja­ciół i — jak mu się wyda­wało — „dostał swo­jego dru­giego Fili­piń­czyka”.

„Strze­laj! — wrza­sną­łem do Mil­lera i sekundę potem drugi Fili­piń­czyk padł tru­pem” — mówił po powro­cie do kraju 1 sierp­nia 1899 r. w wywia­dzie dla kore­spon­denta wycho­dzą­cej w San Fran­ci­sco gazety „Globe-Demo­crat”. „W następ­nej chwili sam poło­ży­łem swo­jego dru­giego Fili­piń­czyka. Sądzę, że go zabi­łem. Mój pierw­szy był, jak myślę, owym porucz­ni­kiem, który dał mi ostrze­że­nie za dnia. Nie wiem, ale chyba dostał za swoje”.

Nie wia­domo, czy w ciem­no­ściach i fer­wo­rze walki Gray­son nie­zbyt dokład­nie oce­nił sytu­ację, czy też, chcąc zro­bić więk­sze wra­że­nie na czy­tel­ni­kach, pod­ko­lo­ry­zo­wał swoją opo­wieść, ale jego rela­cja nie do końca odpo­wiada praw­dzie. Póź­niej usta­lono, że w wyniku potyczki na ulicy Sociego po stro­nie fili­piń­skiej zabity został tylko jeden czło­wiek. Był nim kpr. Ana­sta­cio Felix z 4. kom­pa­nii bata­lionu Morong, sta­cjo­nu­ją­cego w pod­sto­łecz­nej miej­sco­wo­ści San Juan del Monte, któ­rym dowo­dził płk Luciano San Miguel.

Bie­gnąc z powro­tem do swo­jego poste­runku przy dro­dze do San­tol, Gray­son krzy­czał ostrze­gaw­czo:

– Wsta­wać chło­paki, czar­nu­chy są wszę­dzie i zaraz tu będą!

Ostrze­że­nie Gray­sona przy­szło w samą porę. Po pierw­szych strza­łach na ulicy Sociego od strony fili­piń­skiej zaczęła się gęsta palba i wkrótce dwie kom­pa­nie z bata­lionu Morong pro­wa­dzone przez kapi­ta­nów Sera­pio Nar­va­eza i Vicente Ramosa prze­szły most San Juan, nacie­ra­jąc na sta­no­wi­ska ame­ry­kań­skie po dru­giej stro­nie rzeki. W ciągu 15 minut na całym odcinku roz­brzmiały wystrzały i zaczęła się cało­nocna puka­nina.

„Cała armia cze­kała na ten mój pierw­szy strzał — cią­gnął Gray­son — i kiedy w końcu padł, wszy­scy byli­śmy gotowi do walki. Fili­piń­czycy też się na nas szy­ko­wali, ale chyba nie byli jesz­cze cał­kiem gotowi. Jesz­cze jedna noc i pew­nie byliby zupeł­nie przy­go­to­wani, aby nas zaata­ko­wać. Wszy­scy wyglą­dali na zado­wo­lo­nych, że w końcu się zaczęło”.

Pod naci­skiem ata­ku­ją­cych Fili­piń­czy­ków trzy­dzie­sto­oso­bowa załoga poste­runku por. Whe­edona w pośpie­chu opu­ściła swoje pozy­cje w San­tol i zale­gła wzdłuż wykopu skry­wa­ją­cego rurę wodo­ciągu, który biegł na tyłach osie­dla. Podobny los spo­tkał nie­które inne oddziały roz­miesz­czone wzdłuż ponad dwu­dzie­sto­pię­cio­ki­lo­me­tro­wej linii demar­ka­cyj­nej wokół Manili.

W opi­nii naczel­nego dowódcy wojsk ame­ry­kań­skich na Fili­pi­nach gen. Elwella Otisa wybuch walk nie był zamie­rzony i doszło do niego przy­pad­kiem.

„Jeden z powstań­ców pod­cho­dząc do patrolu pułku z Nebra­ski nie chciał się zatrzy­mać ani odpo­wie­dzieć na wezwa­nie — wspo­mi­nał póź­niej. — W rezul­ta­cie nasz war­tow­nik strze­lił z kara­binu i zabił Fili­piń­czyka, a wtedy siły powstań­cze w Santa Mesa otwo­rzyły ogień do naszych wojsk, które tam sta­cjo­no­wały […]. Cała noc upły­nęła na wymia­nie ognia pomię­dzy oby­dwoma stro­nami na odcinku dwóch mil […]. Nie sądzę, aby przy­wódcy powstań­ców życzyli sobie w tym momen­cie otwar­tej wro­go­ści”1.

W wyniku noc­nej strze­la­niny i ata­ków fili­piń­skich Ame­ry­ka­nie zostali w paru miej­scach wyrzu­ceni ze swo­ich sta­no­wisk, przy czym powstańcy zdo­byli jedno z ich dział. „Do godziny 10 w nocy woj­ska ame­ry­kań­skie zostały zaan­ga­żo­wane w walkę na odcinku dwóch mil na pół­noc i zachód od rzeki Pasig” — napi­sał ame­ry­kań­ski histo­ryk.

Woj­ska fili­piń­skie rze­czy­wi­ście nie były jesz­cze przy­go­to­wane do kon­fron­ta­cji z Ame­ry­ka­nami. W ponie­dzia­łek 6 lutego Senat ame­ry­kań­ski miał gło­so­wać w spra­wie raty­fi­ka­cji trak­tatu poko­jo­wego z Hisz­pa­nią i w tej sytu­acji nikt nie spo­dzie­wał się wybu­chu nowej wojny. 4 lutego wypa­dała sobota, więc wielu wyż­szych ofi­ce­rów fili­piń­skich udało się na krótki urlop do swo­ich domów. Naczelny dowódca armii fili­piń­skiej gen. Anto­nio Luna skła­dał wizytę rodzi­nie w San Fer­nando, na pół­noc od Manili. Jeden z jego zastęp­ców gen. Mariano Noriél czy­nił przy­go­to­wa­nia do swo­jego ślubu w leżą­cym 20 km na połu­dnie od Manili Parañaque, a dwaj inni wyżsi ofi­ce­ro­wie, gen. Arte­mio Ricarte i płk San Miguel, spra­wu­jący bez­po­śred­nią komendę nad woj­skami w Santa Mesa i San Juan del Monte, byli w tym cza­sie na spo­tka­niu z pre­zy­den­tem Agu­inaldo rezy­du­ją­cym w Malo­los. Dowódz­two nad 1800 żoł­nie­rzami pozo­sta­wili w rękach mło­dego i mało doświad­czo­nego mjr. Anto­nio Graya. Bra­ko­wało też wielu innych ofi­ce­rów. W decy­du­ją­cym momen­cie żoł­nie­rze fili­piń­scy zostali wła­ści­wie bez przy­wódz­twa. Jedy­nym, który pozo­stał na sta­no­wi­sku, był gen. Pan­ta­leon García, któ­rego punkt dowo­dze­nia znaj­do­wał się w May­pajo, parę kilo­me­trów na pół­noc od Manili.

Nie lep­sza sytu­acja pano­wała po stro­nie ame­ry­kań­skiej. W momen­cie wybu­chu wro­go­ści ame­ry­kań­scy dowódcy, gen. Otis i jego szef sztabu gen. Robert Hughes, grali w bilard. Woj­skowy komen­dant Manili gen. Arthur MacAr­thur i jego ofi­ce­ro­wie szta­bowi zaba­wiali się, gra­jąc w karty, a więk­szość wyż­szych dowód­ców linio­wych prze­by­wała z dala od swo­ich jed­no­stek. Pod murami ota­cza­ją­cymi histo­ryczne cen­trum Manili (Intra­mu­ros) setki żoł­nie­rzy ame­ry­kań­skich i cywi­lów obser­wo­wały występy cyr­kowe. Kiedy roze­szły się wie­ści o roz­po­czę­ciu walk i ogło­szono alarm, spe­cjalni gońcy roz­bie­gli się po całym mie­ście, ścią­ga­jąc wałę­sa­ją­cych się żoł­nie­rzy do koszar. Nie­liczni ofi­ce­ro­wie pró­bo­wali zapro­wa­dzić porzą­dek, ale zostali prak­tycz­nie unie­ru­cho­mieni, kiedy oka­zało się, że spie­szący do koszar żoł­nie­rze poza­bie­rali konie od ich powo­zów sto­ją­cych na uli­cach. Dopiero nad ranem 5 lutego udało się zapro­wa­dzić pewien porzą­dek i Ame­ry­ka­nie ruszyli do kontr­ataku.

Wokół incy­dentu z 4 lutego 1899 r. naro­sło potem wiele nie­po­ro­zu­mień. Obie strony oskar­żały się o spro­wo­ko­wa­nie walki, zarzu­ca­jąc sobie próbę bez­praw­nego wtar­gnię­cia na teren dru­giej strony. Wielu obiek­tyw­nych obser­wa­to­rów znaj­do­wało przy­czyny kon­fliktu po stro­nie ame­ry­kań­skiej. Sena­tor Richard Pet­ti­grew z Dakoty Połu­dnio­wej w trak­cie debaty na temat kosz­tów inter­wen­cji na Fili­pi­nach doszedł do wnio­sku, że był on skut­kiem jed­no­stron­nej próby Ame­ry­ka­nów roz­sze­rze­nia kon­tro­lo­wa­nej przez nich strefy:

„Wydaje się, że pomię­dzy liniami obu armii znaj­do­wało się mia­steczko [San­tol] zaj­mo­wane przez siły Agu­inaldo. Leżało ono jakieś 150 jar­dów przed pozy­cjami ame­ry­kań­skimi i gene­rał Otis chciał je zająć. Uzgod­nił więc z Agu­inaldo, że ten każe wyco­fać swoje patrole i odsu­nąć pozy­cje na dal­szą odle­głość, co zostało zro­bione. Następ­nej nocy powstań­czy patrol wkro­czył do opusz­czo­nego mia­sta. To nie była wyprawa wojenna, tylko zwiad poszu­ku­jący maru­de­rów. Jesz­cze poprzed­niej nocy zaj­mo­wali to mia­steczko i tego wie­czora wysłali patrol, aby spraw­dził, czy nie zosta­wili tam swo­ich ludzi, któ­rzy mogli się gdzieś zawie­ru­szyć. Nasi zało­żyli tam wła­sny poste­ru­nek i kiedy ci Mala­jo­wie, któ­rzy nie mówili naszym języ­kiem, nade­szli, chło­pak z Nebra­ski kazał im się zatrzy­mać, a oni tego nie zro­bili”2.

Nie­za­leż­nie od oko­licz­no­ści, w jakich doszło do wybu­chu walk, szer. Gray­sona okrzyk­nięto wkrótce „czło­wie­kiem, który oddał strzał roz­po­czy­na­jący wojnę ame­ry­kań­sko-fili­piń­ską”. To spra­wiło, że po powro­cie do kraju stał się na krótko boha­te­rem ame­ry­kań­skiej prasy i znacz­nej czę­ści opi­nii publicz­nej.

O ile ni­gdy nie było wąt­pli­wo­ści co do osoby, która 4 lutego 1899 r. spro­wo­ko­wała wybuch wojny na Fili­pi­nach, o tyle długo nie było peł­nej zgod­no­ści co do miej­sca, w któ­rym się to stało. Przez ponad 100 lat pano­wało powszechne prze­ko­na­nie, że pierw­szy strzał padł z poste­runku na moście San Juan. Wyni­kało to pew­nie z faktu, że w tym miej­scu 29 stycz­nia, tydzień przed strze­la­niną na ulicy Sociego, zawarte zostało poro­zu­mie­nie o zawie­sze­niu broni, pod­pi­sane przez lokal­nych dowód­ców woj­sko­wych, płk. San Migu­ela i płk. Stot­sen­burga, i tam znaj­do­wał się jeden z głów­nych punk­tów kon­tro­l­nych na linii demar­ka­cyj­nej wokół Manili. W pobliżu mostu San Juan w dniach 4 i 5 lutego toczyły się też naj­cięż­sze walki. Dopiero w 2003 r. doko­nano wła­ści­wej loka­li­za­cji i 4 lutego 2004 r. z ini­cja­tywy fili­piń­skiego Naro­do­wego Insty­tutu Histo­rycz­nego (NHI) prze­nie­siono dwie pamiąt­kowe tablice (w języku angiel­skim i fili­piń­skim) z mostu San Juan kil­ka­set metrów dalej, na róg ulic Sociego i Silen­cio w dziel­nicy Santa Mesa, gdzie aktu­al­nie się znaj­dują.

Era hisz­pań­ska

ERA HISZ­PAŃ­SKA

Archi­pe­lag Fili­piń­ski

Fili­piny są pań­stwem wyspiar­skim poło­żo­nym w Azji Połu­dniowo-Wschod­niej, na Archi­pe­lagu Fili­piń­skim. Archi­pe­lag leży w zachod­niej czę­ści Oce­anu Spo­koj­nego, pomię­dzy Chi­nami, Male­zją i Indo­ne­zją. Powierzch­nia Fili­pin wynosi 300 tys. km2 i jest porów­ny­walna z wiel­ko­ścią Pol­ski. Archi­pe­lag składa się z 7107 wysp roz­cią­ga­ją­cych się na dłu­go­ści pra­wie 2 tys. km, z któ­rych 880 jest zamiesz­ka­nych. Ponad 4500 wyse­pek sta­no­wią skały i atole kora­lowe. Linia brze­gowa kraju o dłu­go­ści 36 289 km jest uroz­ma­icona, bar­dzo malow­ni­cza i obfi­tuje w liczne zatoczki z bia­łymi pla­żami, oto­czone rafami kora­lo­wymi i pod­wod­nymi ska­łami. Znaczna część kraju jest aktywna tek­to­nicz­nie i wul­ka­nicz­nie. Kraj czę­sto nawie­dzają wybu­chy wul­ka­nów i trzę­sie­nia ziemi, powo­du­jące duże straty mate­rialne i liczne ofiary w ludziach.

Fili­piny należą do grupy naj­lud­niej­szych kra­jów świata i liczą około 100 mln lud­no­ści. Ponad 95% miesz­kań­ców sta­no­wią Fili­piń­czycy, nie­całe 2% Chiń­czycy i 3% pozo­stali. Naj­więk­szymi wyspami Fili­pin są Luzon i Min­da­nao, zamy­ka­jące archi­pe­lag od pół­nocy i połu­dnia. Powierzch­nia Luzonu wynosi 104 700 km2, a Min­da­nao 94 630 km2. Razem sta­no­wią one 66% powierzchni kraju. Tylko dzie­więć innych wysp liczy ponad 2600 km2 powierzchni: Samar, Negros, Pala­wan, Panay, Min­doro, Leyte, Cebu, Bohol i Mas­bate. Sto­lica Fili­pin Manila jest jedną z naj­więk­szych i naj­ru­chliw­szych aglo­me­ra­cji świata. Mia­sto leży w cen­tral­nej czę­ści Luzonu w odle­gło­ści 11 228 km od San Fran­ci­sco w Sta­nach Zjed­no­czo­nych. Oba mia­sta dzieli 6061 mil mor­skich prze­strzeni oce­anu.

Lud­ność Fili­pin posłu­guje się ponad 170 róż­nymi dia­lek­tami. Około 90% lud­no­ści mówi 12 głów­nymi języ­kami, z któ­rych naj­waż­niej­sze są: Taga­log, Cebu­ano i Ilo­cano. Naj­bar­dziej roz­po­wszech­niony jest naro­dowy język Taga­log, zwany popu­lar­nie fili­pino (pili­pino). W sfe­rze urzę­do­wej, gospo­dar­czej i w dzie­dzi­nie instruk­ta­żo­wej powszech­nie używa się języka angiel­skiego, który nie­mal cał­ko­wi­cie wyparł domi­nu­jący przed­tem język hisz­pań­ski. W życiu codzien­nym Fili­piń­czycy posłu­gują się mie­sza­niną fili­pino i angiel­skiego, nazy­waną Taglish (od Taga­log i English).

Fili­piny są kra­jem o dużym zróż­ni­co­wa­niu etnicz­nym i kul­tu­ro­wym. Prze­wa­ża­jąca więk­szość miesz­kań­ców wysp ma pocho­dze­nie malaj­skie. Lud­ność ta dzieli się na trzy główne grupy: Taga­lo­gów, Cebuan i Ilo­can. Więk­szość Taga­lo­gów żyje w rejo­nie Manili oraz w środ­ko­wym i połu­dnio­wym Luzo­nie. Cebu­anie sta­no­wią więk­szość miesz­kań­ców środ­ko­wych Fili­pin (tzw. regionu Visayas), zwłasz­cza wysp Cebu, Leyte, Bohol, Negros i czę­ści Min­da­nao. Ilo­canie to przede wszyst­kim miesz­kańcy pół­noc­nego Luzonu. Mniej­sze grupy etniczne zamiesz­kują różne czę­ści Visayas i cen­tral­nego Luzonu lub w wyniku migra­cji wymie­szały się z przed­sta­wi­cie­lami więk­szych grup. Cie­kawą grupą etniczną, mającą zupeł­nie odmienną kul­turę od spo­łecz­no­ści nizin­nych, są dawni łowcy głów z gór Cor­dil­lery — Igo­roci. Pozo­stała lud­ność to przede wszyst­kim potom­ko­wie Hisz­pa­nów i Chiń­czy­ków. Ci ostatni sta­no­wią obec­nie naj­bar­dziej przed­się­bior­czą, naj­za­moż­niej­szą i mającą naj­więk­sze zna­cze­nie w gospo­darce i poli­tyce mniej­szość naro­dową na Fili­pinach. Fili­piny są jedy­nym kra­jem azja­tyc­kim, w któ­rym domi­nu­jącą reli­gią jest kato­li­cyzm. Chrze­ści­ja­nie sta­no­wią ponad 90% lud­no­ści, przy czym 82% to kato­licy, a pra­wie 9% pro­te­stanci. Pozo­stali to wyznawcy islamu (nie­całe 5%), ani­mi­ści (3,4%) i inni (1,4%).

Powierzch­nia Fili­pin jest w 75% górzy­sta, z nie­licz­nymi doli­nami i niżej poło­żo­nymi rów­ni­nami. Tereny gór­skie są oddzie­lone od wybrzeża wąskimi pasami nizin. Pozo­stałe niziny znaj­dują się głów­nie w doli­nach rzek mię­dzy pasmami gór­skimi. Pół­nocną część wyspy Luzon prze­ci­nają trzy główne pasma gór­skie: Sierra Madre, Cor­dil­lera Cen­tral i Cara­ballo. Sierra Madre, która jest naj­więk­szym i naj­dłuż­szym pasmem gór­skim na Fili­pinach, cią­gnie się po wschod­niej stro­nie wyspy i jest zwró­cona fron­tem do Oce­anu Spo­koj­nego. W zachod­niej czę­ści pół­noc­nego Luzonu, rów­no­le­gle do Sierra Madre, roz­ciąga się pasmo Cor­dil­lera Cen­tral z dru­gim co do wyso­ko­ści szczy­tem gór­skim, Mount Pulog. W regio­nie Cor­dil­lery znaj­dują się naj­bo­gat­sze w kraju złoża mie­dzi i złota oraz słynne ryżowe tarasy Banaue. Naj­mniej­sze z trzech pasm gór­skich, Cara­ballo, prze­cina Sierra Madre w jego środ­ko­wej czę­ści i docho­dzi do połu­dnio­wego końca Cor­dil­lery. Na połu­dnie od Cara­ballo roz­ciąga się serce kraju, Cen­tralna Rów­nina Luzonu, zwana „Ryżo­wym spi­chle­rzem Fili­pin”. W połu­dniowo-zachod­niej i połu­dniowo-wschod­niej czę­ści Luzonu znaj­dują się mniej­sze pasma gór­skie, Zamba­les i Quezon, się­ga­jące pół­wy­spów Bataan i Bicol. Gór­ski cha­rak­ter ma także więk­szość wysp regionu Visayas, z wyjąt­kiem Samar i Bohol. Połu­dniową wyspę Min­da­nao także pokry­wają pasma gór­skie. Naj­wyż­szy masyw gór­ski na Min­da­nao nosi nazwę Bala­tu­kan Moun­ta­ins. Znaj­dują się tam liczne szczyty wul­ka­niczne z naj­wyż­szą górą na Fili­pinach, Mount Apo (2954 m n.p.m.).

Fili­piny są roz­wi­ja­ją­cym się kra­jem rol­ni­czo-prze­my­sło­wym. Na powierzchni nieco ponad 30% kraju upra­wia się głów­nie rośliny prze­my­słowe: palmy koko­sowe, trzcinę cukrową, drzewa kau­czu­kowe, tytoń oraz kakao i kawę. Pod­sta­wo­wymi rośli­nami spo­żyw­czymi są: ryż, kuku­ry­dza, maniok, bataty oraz liczne gatunki owo­ców. Na obsza­rach gór­skich uprawy rol­ni­cze mają cha­rak­ter tara­sowy. Hodowla zwie­rząt domo­wych jest słabo roz­wi­nięta (z wyjąt­kiem dro­biu i udo­mo­wio­nego bawołu wod­nego cara­bao, uży­wa­nego jako zwie­rzę robo­cze). Dużą rolę w wyży­wie­niu lud­no­ści odgrywa rybo­łów­stwo. Eks­plo­ato­wane są zwłasz­cza bogate łowi­ska na wodach wewnętrz­nych archi­pe­lagu, a także wody śród­lą­dowe. Waż­nymi dzie­dzi­nami gospo­darki są: gór­nic­two, prze­mysł spo­żyw­czy, włó­kien­ni­czy, che­miczny i drzewny. Głów­nym okrę­giem prze­mysłowym jest aglo­me­ra­cja Manili, która sku­pia 90% poten­cjału prze­mysłowego kraju. Wyspiar­ski cha­rak­ter kraju i wiele dogod­nych miejsc do loka­li­za­cji por­tów mor­skich spra­wia, że Fili­piny mają świet­nie roz­wi­niętą żeglugę wewnętrzną i trans­port mor­ski, a ich flota rybacka, kabo­ta­żowa i han­dlowa, pły­wa­jąca pod „tanią ban­derą”, należy do naj­więk­szych w świe­cie3. Dobrze roz­wi­nięty jest trans­port lot­ni­czy. Za to jedyna użyt­ko­wana linia kole­jowa, łącząca Manilę z mia­stami Naga i Legazpi w połu­dniowo-wschod­nim Luzo­nie, bywa czę­sto wyłą­czana z eks­plo­ata­cji w wyniku uszko­dzeń torów spo­wo­do­wa­nych przez ruchy tek­to­niczne i trzę­sie­nia ziemi na pół­wy­spie Bicol.

Wyspy obfi­tują w liczne bogac­twa natu­ralne: ropę naf­tową, chrom, rudy żelaza, miedź, nikiel, sre­bro, złoto, sól kamienną oraz węgiel kamienny, rtęć i kobalt. Waż­nym surow­cem natu­ral­nym Fili­pin jest drewno. Na wyspach wystę­puje pra­wie 10 tys. gatun­ków roślin, w tym 3 tys. gatun­ków drzew, z któ­rych naj­cen­niej­szymi są mahoń fili­piń­ski oraz liścia­sty pali­san­der, uwa­żany za drzewo naro­dowe Fili­pin. Kie­dyś namo­rzyny i lasy desz­czowe pora­stały pra­wie cały kraj. Obec­nie w wyniku degra­da­cji śro­do­wi­ska natu­ralnego ich pozo­sta­ło­ści zaj­mują tylko nieco ponad 35% powierzchni archi­pe­lagu, głów­nie na tere­nach gór­skich wewnątrz wysp, gdzie wraz z lia­nami, mchami i poro­stami two­rzą trudny do prze­by­cia labi­rynt.

Na Fili­pi­nach znaj­duje się ponad 50 wul­ka­nów, w tym kil­ka­na­ście czyn­nych. Sieć rzeczna Fili­pin jest gęsta, a rzeki mają wyso­kie stany z racji czę­stych opa­dów. Rzeki są na ogół krót­kie i mają cha­rak­ter gór­ski. Należą do dwóch zle­wisk: Oce­anu Spo­koj­nego i Oce­anu Indyj­skiego. Tylko główne wyspy archi­pe­lagu prze­ci­nają liczne duże rzeki. Naj­dłuż­sze z nich to Min­da­nao (550 km) na wyspie Min­da­nao i Cagayan (513 km) w pół­noc­nym Luzo­nie. Brzegi rzek są zwy­kle bagni­ste i poro­śnięte krze­wami. Pomię­dzy wyspami Samar i Leyte znaj­duje się San Juanico Strait, naj­węż­sza cie­śnina na świe­cie. Jezior na Fili­pi­nach jest nie­wiele, a naj­oka­zal­sze z nich Laguna de Bay nie­da­leko Manili o powierzchni 2400 km2 jest naj­więk­szym zbior­ni­kiem słod­kiej wody w Azji Połu­dniowo-Wschod­niej. Pośrodku Morza Sulu, na wschód od wyspy Pala­wan, znaj­duje się słynna piasz­czy­sta łacha i rafa kora­lowa Tub­ba­taha, będąca celem ama­to­rów nur­ko­wa­nia i miej­scem schro­nie­nia dla nie­zli­czo­nych gatun­ków pta­ków mor­skich, żółwi, ogrom­nych kała­mar­nic i innych zwie­rząt mor­skich.

Kli­mat Fili­pin zali­czany jest do kli­ma­tów strefy rów­ni­ko­wej. Pogoda na Fili­pinach jest gorąca i wil­gotna. Główną cechą kli­matu jest cyklicz­ność zmian kie­run­ków wia­trów i inten­syw­no­ści desz­czy, co ma zwią­zek z mon­su­nami. Tem­pe­ra­tura powie­trza nie ulega więk­szym zmia­nom w ciągu roku i wynosi śred­nio 27–28oC. Nieco chłod­niej jest w górach, ale i tam tem­pe­ra­tura nie spada poni­żej 15oC. Odczu­walne tem­pe­ra­tury potę­guje duża wil­got­ność docho­dząca do 80% (w cza­sie mon­su­nów nawet 100%). Kraj leżący w stre­fie rów­ni­ko­wej cechuje się obfi­to­ścią desz­czy. Naj­wię­cej opa­dów przy­pada na okres od maja do paź­dzier­nika. Na Fili­pi­nach nie ma wyraź­nej pory suchej. Naj­mniej opa­dów przy­pada na okres od grud­nia do maja. Czę­stymi zja­wi­skami są tro­pi­kalne burze, powo­dzie i taj­funy. Taj­funy powstają w zachod­niej czę­ści oce­anu, a następ­nie prze­su­wają się nad wschod­nie wybrzeża kraju.

Przed przy­by­ciem Hisz­pa­nów

Na długo przed przy­by­ciem hisz­pań­skich kolo­ni­za­to­rów Fili­piny zostały zasie­dlone przez różne grupy lud­no­ści o odmien­nym pocho­dze­niu i kul­tu­rze. Pierw­szym, który się tam poja­wił w cza­sach pre­hi­sto­rycz­nych, był pier­wotny „Czło­wiek świtu”, podobny do tego, jaki osie­dlił się w Indo­ne­zji („Czło­wiek jawaj­ski”) i innych regio­nach Azji około 250 tys. lat temu. Czło­wiek ten zaj­mo­wał się łowiec­twem i zbie­rac­twem, prze­su­wa­jąc się stop­niowo w głąb kraju w poszu­ki­wa­niu nowych źró­deł poży­wie­nia. W okre­sie kamie­nia łupa­nego, około 25–30 tys. lat temu, na wyspach osie­dliły się grupy nisko­ro­słych i ciem­no­skó­rych ludzi zwa­nych Negry­tami (Negri­tos). Ludzie ci mieli bar­dzo ciemną skórę, czarne weł­ni­ste włosy, okrą­głe ciemne oczy, pła­skie nosy i mie­rzyli około 150 cm wzro­stu. Praw­do­po­dob­nie dotarli na Fili­piny jesz­cze w okre­sie, w któ­rym ist­niał kory­tarz łączący je z Pół­wy­spem Malaj­skim, Bor­neo i Austra­lią. Trze­cią grupą, która przy­była na Fili­piny około 5–6 tys. lat temu, był żeglar­ski lud Nusan­tao pocho­dze­nia indo­ne­zyj­skiego z połu­dnio­wych Chin i Taj­wanu. Pierwsi Indo­ne­zyj­czycy byli wyżsi, mieli jaśniej­szą skórę i cien­kie usta. Posłu­gi­wali się pry­mi­tyw­nymi narzę­dziami, dzięki któ­rym wpro­wa­dzili rol­nic­two i hodowlę, zastę­pu­jąc dotych­cza­so­wych myśli­wych i zbie­ra­czy. Około 1500 do 500 r. p.n.e. przy­była druga fala migra­cyjna lud­no­ści pocho­dze­nia indo­ne­zyj­skiego. W prze­ci­wień­stwie do poprzed­ni­ków ludzie ci byli niżsi, moc­niej zbu­do­wani, mieli ciem­niej­szą skórę i wydat­niej­sze wargi. Osie­dlili się w górach i — mając bar­dziej roz­wi­niętą kul­turę — w krót­kim cza­sie zajęli miej­sce daw­nych Negry­tów. Ostat­nią grupą lud­no­ści, jaka przy­była drogą mor­ską na Fili­piny, byli Mala­jo­wie, któ­rzy przy­nie­śli ze sobą na wyspy kul­turę żelaza. Przy­by­sze ci byli w więk­szo­ści rol­ni­kami i ryba­kami. Osie­dlali się głów­nie nad brze­gami rzek w spo­łecz­no­ściach wiej­skich (baran­gay) w okre­sie od około 300 r. p.n.e. do XIV i XV w. n.e., prze­su­wa­jąc się stop­niowo w głąb lądu. Baran­gay, nie­za­leż­nie od tego, czy liczyło wiele tysięcy ludzi, czy skła­dało się tylko z kilku osa­mot­nio­nych rodzin, pozo­stało główną formą orga­ni­za­cji spo­łecz­nej wcze­snych Fili­piń­czy­ków, mającą wyraź­nie zazna­czone cechy poli­tyczne, eko­no­miczne i reli­gijne i kie­ro­waną przez dzie­dzicz­nego przy­wódcę zwa­nego datu lub radżą. Roz­wój cywi­li­za­cyjny powo­do­wał, że poszcze­gólne baran­gay kon­so­li­do­wały się w więk­sze orga­ni­zmy spo­łeczne przez mał­żeń­stwa i lokalne soju­sze pie­czę­to­wane przez rytu­alne bra­ter­stwo krwi. Z cza­sem roz­war­stwie­nie spo­łe­czeń­stwa dopro­wa­dziło do wyod­ręb­nie­nia się klas spo­łecz­nych, róż­nią­cych się sta­tu­sem mate­rial­nym, wpły­wami poli­tycz­nymi i przy­wi­le­jami socjal­nymi. Naj­wy­żej w hie­rar­chii spo­łecznej stali datu jako klasa rzą­dząca spra­wu­jąca wła­dzę admi­ni­stra­cyjną, poli­tyczną, sądow­ni­czą i woj­skową, następ­nie ary­sto­kra­cja rodowa (mahar­lika), naj­licz­niej repre­zen­to­wana klasa śred­nia (tima­gua) i w końcu naj­ni­żej sto­jąca lud­ność zależna (ali­pin). Kiedy w XVI w. przy­byli tu pierwsi Hisz­pa­nie, byli zasko­czeni, widząc warunki, w jakich żyli ówcze­śni Fili­piń­czycy w swo­ich dobrze zor­ga­ni­zo­wa­nych i samo­dziel­nych baran­gay. Miesz­kali w wio­skach skła­da­ją­cych się z lek­kich i wygod­nych domów na palach, pokry­tych dachami z liści pal­mo­wych.

Mniej wię­cej na prze­ło­mie naszej ery na Fili­piny zaczęli przy­by­wać w celach han­dlo­wych miesz­kańcy sąsied­nich kra­jów wyspiar­skich. Kon­takty te roz­wi­jały się wraz z roz­wo­jem coraz nowo­cze­śniej­szych środ­ków trans­portu mor­skiego. Życie spo­łeczne w decy­du­ją­cym stop­niu zaczął deter­mi­no­wać han­del, przy­czy­nia­jąc się do roz­woju żeglugi oraz spe­cja­li­za­cji zawo­do­wej rze­mieśl­ni­ków i drob­nych wytwór­ców. Inten­sywne wewnętrzne kon­takty han­dlowe sprzy­jały umac­nia­niu się wspól­nej kul­tury i reli­gii. Z cza­sem w han­dlu całej Azji Połu­dniowo-Wschod­niej zaczął domi­no­wać język malaj­ski, prze­ni­ka­jąc także do wielu języ­ków fili­piń­skich. Powstałe w VII w. na Suma­trze, połu­dniu Pół­wy­spu Malaj­skiego i w zachod­niej czę­ści Jawy potężne bud­dyj­skie kró­le­stwo Sri Vijaya, które w swoim szczy­to­wym okre­sie około roku 1000 utrzy­my­wało już kon­takty han­dlowe z Chi­nami i Indiami, w X–XII w. roz­cią­gnęło swoje wpływy na Archi­pe­lag Sulu i pozo­stałe Wyspy Fili­piń­skie4.

Już w pierw­szych wie­kach naszej ery Fili­piny były znane chiń­skim kup­com i żegla­rzom. Pierw­sze wia­ry­godne źró­dła na temat Fili­pin pocho­dzą z okresu dyna­stii Sung, nazy­wa­jąc je Ma-yi. Ma to praw­do­po­dob­nie zwią­zek z wizytą w 982 r. fili­piń­skich kup­ców, któ­rzy przy­byli do Kan­tonu na pokła­dzie arab­skiego statku, aby sprze­dać tam swoje towary. Pierw­szy fili­piń­ski doku­ment potwier­dza­jący ist­nie­nie dobrze zor­ga­ni­zo­wa­nego wcze­sno­śre­dnio­wiecz­nego Kró­le­stwa Tondo w Zatoce Manil­skiej na Luzo­nie, pozo­sta­ją­cego pod wpły­wami impe­rium Sri Vijaya, dato­wany jest 21 kwiet­nia 900 r. Rzą­dzone przez kró­lów noszą­cych tytuł Lakan Tondo pro­wa­dziło aktywny han­del z dzi­siej­szymi Chi­nami, Japo­nią, Mala­jami i innymi ludami Azji Połu­dniowo-Wschod­niej. Kró­le­stwo Tondo obej­mo­wało znaczną część wybrzeża Zatoki Manil­skiej i prze­trwało do przy­by­cia Hisz­pa­nów w 1571 r. Chiń­ski kupiec Chau Ju-kua w 1225 r. opi­sał swoją podróż do róż­nych czę­ści Archi­pe­lagu Fili­piń­skiego, wspo­mi­na­jąc o kwit­ną­cym pań­stewku Ma-yi, któ­rego cen­trum umiej­sco­wił na Min­doro. W swo­jej rela­cji z podróży do „bar­ba­rzyń­ców z Mórz Połu­dnio­wych” pod­kre­ślał wyjąt­kową gościn­ność Fili­piń­czy­ków i ich uczci­wość w han­dlu z chiń­skimi kup­cami. Przez całe późne śre­dnio­wie­cze chiń­scy kupcy wypły­wali swymi dżon­kami z Shan­tou, Kan­tonu i innych por­tów w Chi­nach, aby han­dlo­wać z ludźmi z Lin­gayen, Min­doro, Manili i Sulu.

Przez pręż­nie funk­cjo­nu­jące do połowy XIII w. kró­le­stwo Sri Vijaya do Fili­pin docie­rali rów­nież kupcy indyj­scy, któ­rych spe­cja­li­za­cją stał się han­del per­łami i cen­nymi musz­lami. Pierw­sza kolo­nia zało­żona pomię­dzy 900 a 1200 r. przez imi­gran­tów z indyj­skiego kró­le­stwa Champa w Indo­chi­nach powstała na wyspie Basi­lan leżą­cej pomię­dzy Archi­pe­la­giem Sulu i pół­wy­spem Zambo­anaga na zacho­dzie Min­da­nao. Za sprawą przed­się­bior­czych przy­by­szów z Champa, któ­rzy byli wów­czas wasa­lami wład­ców Sri Vijaya, pobli­skie wyspy Sulu stały się cen­trum połowu i han­dlu per­łami w całym regio­nie Azji Połu­dniowo-Wschod­niej. Wie­lo­wie­kowe kon­takty Fili­piń­czy­ków z indyj­skimi kup­cami i imi­gran­tami pozo­sta­wiły trwałe ślady w histo­rii i kul­tu­rze Fili­pin. Szcze­gól­nie sil­nym pięt­nem odbiły się na wie­rze­niach reli­gij­nych, języku, lite­ra­tu­rze i zwy­cza­jach ślub­nych daw­nych Fili­piń­czy­ków. Pocho­dze­nie indyj­skie mają także nie­które dzie­dziny rze­mio­sła: szkut­nic­two, pro­duk­cja tka­nin z bawełny i kowal­stwo arty­styczne oraz złot­nic­two i pro­duk­cja pew­nych instru­men­tów muzycz­nych. Za sprawą przy­by­szów z Indii na Fili­pinach poja­wiły się nie­które gatunki kwia­tów oraz owo­ców i warzyw.

Oprócz Chiń­czy­ków i Hin­du­sów przed Euro­pej­czy­kami na Fili­piny przy­by­wali także muzuł­mań­scy wyznawcy Allaha. Wraz z nimi dotarły na wyspy islam­skie wpływy kul­tu­rowe: suł­ta­nat jako forma rzą­dów, arab­ski alfa­bet, islam­skie święta i arab­ska sztuka użyt­kowa. Islam­scy pio­nie­rzy zało­żyli pierw­sze muzuł­mań­skie osie­dle na Archi­pe­lagu Sulu na początku XIV w. Przy­bysz z Pół­wy­spu Arab­skiego Karim ul Makh­dum, sza­no­wany nauczy­ciel z Mekki, po nawró­ce­niu suł­tana i lud­no­ści Malakki, w 1380 r. przy­był na Sulu, gdzie roz­po­czął dzia­łal­ność misyjną. Wybu­do­wał meczet na poło­żo­nej przy male­zyj­skim brzegu wyspie Simu­nul i zyskał wielu wier­nych, zwłasz­cza w daw­nej sto­licy Sulu — Buan­sie na wyspie Jolo. Około roku 1390 w Buan­sie wylą­do­wał muzuł­mań­ski książę Baginda z Suma­try, który poko­nał opór miej­sco­wych i roz­cią­gnął wła­dzę islamu na cały Archi­pe­lag Sulu. Zwy­cię­stwo Baginda osią­gnął głów­nie dzięki temu, że jego wojow­nicy jako pierwsi na fili­piń­skiej ziemi uży­wali broni pal­nej. W 1450 r. przy­był do Buansy Sayd Abu Bakr, arab­ski uczony i znawca prawa z Malakki. Abu Bakr poślu­bił piękną córkę sta­rego Bagindy, księż­niczkę Para­mi­suli, i jesz­cze w tym samym roku, po śmierci swego teścia, zało­żył suł­ta­nat Sulu. Orga­ni­zu­jąc nowe pań­stewko, wziął za wzór arab­ski kali­fat i wpro­wa­dził pierw­szy na Sulu kodeks prawny. Jako suł­tan rzą­dził Sulu do śmierci w roku 1480. Wszy­scy póź­niejsi suł­tani Sulu aż do naszych cza­sów byli jego potom­kami.

W pierw­szym ćwierć­wie­czu XVI stu­le­cia na Wyspy Fili­piń­skie migro­wało wię­cej muzuł­ma­nów. W 1475 r. islam­skiego pod­boju połu­dnio­wej czę­ści Min­da­nao doko­nał legen­darny Sha­rif Muham­mad Kabung­su­wan, który pojął za żonę miej­scową księż­niczkę i narzu­cił jej pogań­skim ziom­kom wiarę Maho­meta. W 1515 r. Kabung­su­wan zało­żył suł­ta­nat Magu­in­da­nao. W póź­niej­szych latach w tej czę­ści wyspy powstało kilka innych suł­ta­natów. Na krótko przed przy­by­ciem Magel­lana dotarli na Fili­piny muzuł­mań­scy misjo­na­rze z Bor­neo. Dzięki ich wysił­kom roz­wój islamu na wyspach uległ przy­spie­sze­niu. Ostat­nim ze zna­nych krze­wi­cieli wiary muzuł­mań­skiej był Arab z Sara­waku, Alawe Bal­pake. W pierw­szych latach XVII w. zako­rze­nił islam w pół­noc­nej i środ­ko­wej czę­ści Min­da­nao, po czym prze­niósł się na wyspę Basi­lan i został jej pierw­szym muzuł­mań­skim suł­ta­nem.

Kla­sycz­nymi fili­piń­skimi orga­ni­zmami pań­stwo­wymi ery pre­ko­lo­nial­nej były też hin­du­istyczne księ­stewka (radża­naty) Butuan i Cebu. Mała monar­chia Butuan w pół­nocno-wschod­niej czę­ści Min­da­nao od około 1000 r. utrzy­my­wała regu­larne kon­takty han­dlowe z kró­le­stwem Champa i cesar­skim dwo­rem chiń­skim. Dzięki zyskow­nemu han­dlowi z daw­nymi cywi­li­za­cjami Indii, Chin, Japo­nii, Indo­ne­zji, Taj­lan­dii, Wiet­namu i Kam­bo­dży Butuan doszedł do dużego zna­cze­nia w regio­nie i pod rzą­dami ostat­niego nie­za­leż­nego władcy, radży Siagu, prze­trwał do przy­by­cia Hisz­pa­nów. Zało­że­nie radża­natu Cebu (Sugbu) na wyspie o tej samej nazwie przy­pi­suje się Sri Lumay­owi, mniej­szemu suma­trzań­skiemu księ­ciu z potęż­nej dyna­stii Chola wła­da­ją­cej połu­dnio­wymi Indiami oraz Sri Lanką i czę­ścią Suma­try wydartą kró­le­stwu Sri Vijaya. Po osta­tecz­nym pod­bi­ciu przez wschod­nich Jawaj­czy­ków około roku 1290 osła­bio­nego nisz­czy­ciel­skimi najaz­dami wro­gów kró­le­stwa Sri Vijaya, w 1450 r. młody Lumay został wysłany przez maha­ra­dżę Chola na Fili­piny, aby poszu­kać dobrego miej­sca na nową bazę wypa­dową dla jego floty. Po latach walk z pira­tami Moro i łow­cami nie­wol­ni­ków z Min­da­nao Sri Lumay umoc­nił się w regio­nie Visayas i wypo­wie­dział posłu­szeń­stwo swemu panu, zakła­da­jąc w 1497 r. wła­sne księ­stwo ze sto­licą w Sugbu. Za pano­wa­nia naj­młod­szego syna Lumaya, Sri Ban­tuga, a potem jego wnuka, radży Huma­bona, księ­stwo Sugbu stało się waż­nym i uzna­nym cen­trum han­dlo­wym w regio­nie Visayas. Porty radża­natu nazy­wano potocz­nie sini­bu­ayng hing­pit („miej­sce han­dlu”), a w skró­cie sibu, od czego pocho­dzi współ­cze­sna nazwa Cebu. To za rzą­dów Huma­bona do jego kraju przy­był z Bor­neo młody wódz imie­niem Lapu-Lapu. Po zło­że­niu radży hołdu Lapu-Lapu otrzy­mał zie­mię, na któ­rej powstało póź­niej mia­sto Man­daue, wraz z połową przy­le­głej wysepki Opong (dzi­siej­szy Mac­tan). Pozwa­la­jąc osie­dlić się obcym przy­by­szom na swo­jej ziemi, Huma­bon miał nadzieję, że zago­spo­da­rują oni nie­użytki i przy­czy­nią się swo­imi pro­duk­tami rol­nymi do roz­woju poten­cjału han­dlo­wego portu w Sugbu. Sto­sunki pomię­dzy Huma­bonem i Lapu-Lapu pogor­szyły się, gdy ten ostatni obok uprawy roli zajął się pirac­twem i zaczął napa­dać na statki han­dlowe prze­pły­wa­jące koło Opong, co miało nega­tywny wpływ na han­del Sugbu. Wkrótce wyspę Opong zaczęto nazy­wać Man­ga­tang, co zna­czy „ban­dyta” lub „ten, kto czyha w zasadzce”. Z cza­sem nazwa ewo­lu­owała, aby osta­tecz­nie przy­jąć formę Mac­tan. Obaj władcy, Huma­bon i Lapu-Lapu, ode­grali dużą rolę w wyda­rze­niach, które dopro­wa­dziły do śmierci Fer­dy­nanda Magel­lana.

Magel­lan i „pierw­szy obrońca nie­pod­le­gło­ści Fili­pin”

W ostat­nich dwu­stu latach śre­dnio­wie­cza (1300–1500) po odbi­ciu Ziemi Świę­tej z rąk muzuł­ma­nów Euro­pej­czycy zdo­łali usta­no­wić kon­takty han­dlowe z kra­jami Orientu. Zasma­ko­wali wów­czas w aro­ma­tycz­nych i ostrych korze­niach ze Wschodu, poznali woń nie­zna­nych w Euro­pie pach­ni­deł Ara­bii, doce­nili lek­kość chiń­skich jedwa­biów i indyj­skich ada­masz­ków oraz piękno cej­loń­skich pereł. Te rzad­kie luk­su­sowe spe­cjały pozwa­lały wyśmie­ni­cie popra­wić smak potraw i zabez­pie­czyć prze­twory mię­sne na zimę, zaspo­koić próż­ność ele­ganc­kich kobiet i pod­nieść kom­fort życia. Nic dziw­nego, że egzo­tyczne pro­dukty kra­jów Wschodu ceniono na równi ze zło­tem. Upa­dek Kon­stan­ty­no­pola w 1453 r. i wzrost potęgi Tur­ków Oto­mań­skich w Azji Mniej­szej zamknął dla Europy dotych­cza­sowe szlaki han­dlowe i spo­wo­do­wał braki w kuchni, piw­nicy i alko­wie, zmu­sza­jąc kró­lów i żegla­rzy do zna­le­zie­nia nowych dróg mor­skich. Pierwsi wyru­szyli na dale­kie morza Por­tu­gal­czycy, wyprze­dza­jąc o kilka lat Hisz­pa­nów. Zachę­ceni przez twórcę floty por­tu­gal­skiej i pro­tek­tora odkryw­ców, księ­cia Hen­ryka Żegla­rza (1394–1460), por­tu­gal­scy żegla­rze ruszyli na połu­dnie wzdłuż zachod­nich brze­gów Afryki, aby dotrzeć do kra­jów Wschodu, Indii i Chin okrężną drogą. Z ini­cja­tywy księ­cia Hen­ryka Por­tu­gal­czycy w 1445 r. dotarli do Sene­galu, a w 1471 r., już po jego śmierci, pierwsi z nich prze­kro­czyli rów­nik. W 1484 r. jeden z naj­więk­szych żegla­rzy „wieku odkryć geo­gra­ficz­nych” Diego Cam wylą­do­wał u ujścia rzeki Kongo. Trzy lata póź­niej Bar­to­lo­meo Díaz przy­pad­kowo dopły­nął do połu­dnio­wego krańca Afryki, któ­remu król por­tu­gal­ski Jan II nadał póź­niej nazwę Przy­lądka Dobrej Nadziei. W maju 1488 r. słynny Vasco da Gama, „w służ­bie Boga, a dla korzy­ści por­tu­gal­skiej korony”, po opły­nię­ciu burz­li­wego Przy­lądka Dobrej Nadziei i wschod­nich brze­gów kon­ty­nentu afry­kań­skiego, przez Ocean Indyj­ski dotarł do wybrzeży Indii. Zyskał tym nie­śmier­telną sławę odkrywcy wła­ści­wej drogi do Indii i zaszczytny tytuł „admi­rała indyj­skich mórz”.

Zwy­cię­ski koniec rekon­kwi­sty i usu­nię­cie ostat­nich Mau­rów z Pół­wy­spu Ibe­ryj­skiego w 1492 r. pozwo­liły Hisz­pa­nii włą­czyć się do rywa­li­za­cji o szlaki mor­skie i otwo­rzyły Krzysz­to­fowi Kolum­bowi drogę do Nowego Świata. Kolumb, któ­remu nie udało się prze­ko­nać króla Por­tu­ga­lii, że można dotrzeć na Wschód, żeglu­jąc w kie­runku zachod­nim, uczy­nił to dzięki wspar­ciu Korony hisz­pań­skiej. Od tej chwili Por­tu­ga­lia i Hisz­pa­nia stały się zacie­kłymi rywa­lami, dążą­cymi do kolo­ni­za­cji nowo odkry­tych kra­jów, gdzie na zdo­byw­ców cze­kały nie­zmie­rzone bogac­twa: złoto, wonne przy­prawy i korze­nie oraz inne cenne towary, w jakie obfi­to­wał legen­darny Orient. 4 maja 1493 r. papież Alek­san­der VI, chcąc zakoń­czyć szko­dliwą rywa­li­za­cję miłych swemu sercu kra­jów i uła­twić gor­liwą chry­stia­ni­za­cję ludów tubyl­czych, wydał bullę papie­ską znaną pod nazwą Inter caetera. Doko­nał w niej podziału świata i stref wpły­wów, przy­zna­jąc Hisz­pa­nii prawo eks­plo­ra­cji nowych ziem poło­żo­nych na zachód od umow­nej linii pół­noc–połu­dnie bie­gną­cej 100 mil na zachód od Azo­rów, por­tu­gal­skich wysp na środku Atlan­tyku odle­głych 1200 km od Europy. Wszyst­kie zie­mie poło­żone na wschód od linii demar­ka­cyj­nej miały przy­paść w udziale Por­tu­ga­lii. 7 czerwca 1494 r. oba kró­le­stwa zgo­dziły się w trak­ta­cie z Tor­de­sil­las prze­su­nąć linię roz­gra­ni­cze­nia o 370 mil na zachód od Azo­rów i Wysp Zie­lo­nego Przy­lądka, akcep­tu­jąc pozo­stałe usta­le­nia zawarte w bulli papieża z roku 14935. W ten spo­sób Nowy Świat zna­lazł się w więk­szo­ści pod ber­łem Hisz­pa­nii, nato­miast Indie pozo­stały w rękach Por­tu­ga­lii.

Kilka lat po osta­tecz­nym podziale „sfer zain­te­re­so­wań”, 25 marca 1505 r., Lizbonę opu­ściła wielka flota wojenna zło­żona z 20 okrę­tów, wio­ząca pierw­szego por­tu­gal­skiego wice­króla (namiest­nika) Fran­ci­sca d’Alme­idę do Indii Wschod­nich. Wśród 1500 żoł­nie­rzy towa­rzy­szą­cych admi­ra­łowi Alme­idzie w jego zdo­byw­czej wypra­wie do Indii zna­lazł się dwu­dzie­sto­pię­cio­letni, nikomu nie znany szla­chetka nazwi­skiem Fer­dy­nand Magel­lan.

Magel­lan uro­dził się w 1480 r. praw­do­po­dob­nie w Porto lub Sabro­sie na pół­noc­nym wscho­dzie Por­tu­ga­lii w ubo­giej rodzi­nie szla­chec­kiej. Po śmierci rodzi­ców, w wieku dwu­na­stu lat tra­fił na dwór kró­lew­ski w Lizbo­nie i został paziem króla Jana II oraz jego żony, kró­lo­wej Ele­onory. Pobie­ra­jąc nauki na dwo­rze por­tu­gal­skiego króla, młody Magel­lan inte­re­so­wał się szcze­gól­nie histo­rią i geo­gra­fią. Jako zwy­kły żoł­nierz (sobre­sa­liente) pod roz­ka­zami Alme­idy prze­szedł swój chrzest bojowy 16 marca 1506 r. pod Can­na­nore w cięż­kiej bitwie mor­skiej z flotą władcy Kali­katu, Zamo­rina. Opła­cił to paskudną raną, którą naj­pierw musiał leczyć w Afryce, a potem w rodzin­nym kraju. Pod­czas jego rekon­wa­le­scen­cji Por­tu­gal­czycy odkryli Mada­ga­skar (1506) oraz wyspę Mau­ri­tius (1507). Po wyle­cze­niu rany i powro­cie do Indii, w sierp­niu 1509 r. Magel­lan wraz z innymi został wysłany na pię­ciu stat­kach do Malakki na krańcu Pół­wy­spu Malaj­skiego. Dzięki odwa­dze i spry­towi, które zwró­ciły na niego uwagę prze­ło­żo­nych, w paź­dzier­niku 1510 r. został mia­no­wany kapi­ta­nem i w tej ran­dze w grud­niu wziął udział w zdo­by­ciu Goa w zachod­nich Indiach. W następ­nym roku uczest­ni­czył w zdo­byw­czej wypra­wie prze­ciwko suł­ta­nowi Malakki pod komendą nowego wice­króla por­tu­gal­skich Indii, admi­rała Alfonsa de Albu­qu­erque. W jej wyniku Por­tu­gal­czycy w sierp­niu 1511 r. zagar­nęli Malakkę i otwo­rzyli sobie wrota do Pół­wy­spu Malaj­skiego. Rok póź­niej, po sied­miu latach służby w dale­kich Indiach i na Mala­jach, Magel­lan wró­cił do Por­tu­ga­lii, pozo­sta­jąc wciąż bied­nym i nie­do­ce­nio­nym żoł­nie­rzem.

W cza­sie swo­ich dale­kich podróży mor­skich i służby na fron­cie indyj­skim, obser­wu­jąc skom­pli­ko­wany układ wia­trów oraz pływy oce­anów w róż­nych porach roku, Magel­lan doszedł do wnio­sku, że moż­liwe jest dotar­cie do kra­jów Wschodu, pły­nąc w kie­runku zachod­nim przez nie­znany jesz­cze ocean oddzie­la­jący Nowy Świat od Azji Wschod­niej. Podob­nie jak inni współ­cze­śni odkrywcy i kar­to­gra­fo­wie nie wie­dział, czy ist­nieje przej­ście wodne łączące Atlan­tyk ze „wschod­nim oce­anem”. Stu­diu­jąc dostępne mapy i rela­cje z wypraw poprzed­ni­ków, przy­pusz­czał jed­nak, że może znaj­do­wać się ono na wyso­ko­ści ujścia rzeki La Plata, a jeśli go tam nie ma, moż­liwe jest opły­nię­cie zagra­dza­ją­cego drogę kon­ty­nentu ame­ry­kań­skiego od połu­dnia.

Szu­ka­jąc oka­zji do wybi­cia się i przed­sta­wie­nia swo­ich pla­nów następcy Jana II, kró­lowi Manu­elowi I, zwa­nemu Wiel­kim lub Szczę­śli­wym, w 1513 r. Magel­lan wziął udział w wiel­kiej wypra­wie wojen­nej do Maroka. W bitwie z Mau­rami pod Aza­mo­rem odniósł poważną ranę nogi, która miała mu doskwie­rać do końca życia. Kiedy po powro­cie Magel­lana z Maroka nie­chętny mu król Manuel uznał jego plan za absurd i odmó­wił finan­so­wego wspar­cia wyprawy, zawie­dziony kapi­tan w paź­dzier­niku 1517 r. wyje­chał do Hisz­pa­nii. Pozba­wiony por­tu­gal­skiego oby­wa­tel­stwa zna­lazł nowy dom w Sewilli, gdzie szybko zdo­był sobie popar­cie i pozy­cję. Pozwo­liło mu to sfor­so­wać drzwi do kró­lew­skiego zamku w ówcze­snej sie­dzi­bie wład­ców Kasty­lii w Val­la­do­lid i prze­ko­nać do swego śmia­łego planu mło­dego króla Karola I Habs­burga (od 1519 r. cesa­rza Karola V). 22 marca 1518 r. Karol I pod­pi­sał oso­bi­ście umowę z Magel­lanem (i jego zapo­mnia­nym wspól­ni­kiem, ocie­ra­ją­cym się o szar­la­ta­ne­rię i posą­dza­nym przez wro­gów o kon­takty z dia­błem por­tu­gal­skim uczo­nym, astro­no­mem i kar­to­gra­fem, Ruy Fale­irem), co osta­tecz­nie otwo­rzyło drogę do naj­dal­szej i naj­śmiel­szej wyprawy odkryw­czej w dzie­jach świata.

Po wielu mie­sią­cach przy­go­to­wań i odpie­ra­nia zawist­nych intryg por­tu­gal­skiego dworu, 20 wrze­śnia 1519 r. Magel­lan wypły­nął z hisz­pań­skiego portu San Lucar de Bar­ra­meda w anda­lu­zyj­skiej pro­win­cji Kadyks. Celem jego wyprawy było zna­le­zie­nie drogi wod­nej do Molu­ków, upra­gnio­nych „Wysp Korzen­nych”, które według jego prze­wi­dy­wań miały leżeć w hisz­pań­skiej stre­fie wpły­wów wyzna­czo­nej linią demar­ka­cyjną z 1493 r. W skład jego flo­tylli wcho­dziło pięć stat­ków z 265 ludźmi na pokła­dach: fla­gowa kara­wela „Tri­ni­dad” pod dowódz­twem Magel­lana oraz kla­sy­fi­ko­wane jako kar­raki (nao) „San Anto­nio”, „Con­cep­ción”, „Vic­to­ria” i „San­tiago”. Po minię­ciu zachod­nich wybrzeży Afryki i spły­nię­ciu w dół brze­gów Bra­zy­lii, na początku stycz­nia 1520 r. wyprawa dotarła do ujścia La Platy. Tutaj Magel­lan doznał pierw­szego roz­cza­ro­wa­nia. Wbrew wcze­śniej­szym obli­cze­niom Fale­ira spo­dzie­wa­nego przej­ścia wod­nego łączą­cego dwa oce­any nie było. Na doda­tek hisz­pań­scy kapi­ta­no­wie „San Anto­nio”, „Con­cep­ción” i „Vic­to­rii” pod prze­wo­dem Juana de Car­ta­geny zor­ga­ni­zo­wali bunt, który Magel­lan z tru­dem zli­kwi­do­wał, surowo karząc jego przy­wód­ców. Po spę­dze­niu zimy w zatoce San Julian u wybrzeży zim­nego i nie­go­ścin­nego kraju, któ­remu Hisz­pa­nie nadali nazwę Pata­go­nii, w paź­dzier­niku wyprawa ruszyła dalej na połu­dnie, tra­cąc uprzed­nio roz­bity o skały naj­mniej­szy ze stat­ków, zwia­dow­czy „San­tiago”. W cza­sie tej podróży w listo­pa­dzie 1520 r. Magel­lan odkrył upra­gnioną, bli­sko sześć­set­ki­lo­me­trową cie­śninę łączącą Atlan­tyk z Oce­anem Spo­koj­nym, która dziś nosi jego imię (Cie­śnina Magel­lana). Opu­ściw­szy cie­śninę 28 listo­pada, trzy statki Magel­lana („San Anto­nio” tchórz­li­wie zde­zer­te­ro­wał 20 listo­pada i wró­cił do Hisz­pa­nii z nie­praw­dziwą wie­ścią o kra­chu wyprawy) kon­ty­nu­owały rejs na zachód, pły­nąc bar­dziej na pół­noc „morza tak wiel­kiego, że duch czło­wie­czy ledwo to może pojąć”. Z powodu ciszy i spo­koju, jakie na nim pano­wały, Magel­lan nazwał nowo odkryty ocean „Morzem Spo­koj­nym” (Mar Paci­fico). W kosz­mar­nych warun­kach, bez dosta­tecz­nej ilo­ści poży­wie­nia i wody, w wyniku czego umarło pra­wie dwu­dzie­stu ludzi, po nie­mal czte­rech mie­sią­cach gło­do­wej podróży, 6 marca 1521 r. wyprawa dostrze­gła w końcu trzy zamiesz­kane wyspy (Guam, Rota i praw­do­po­dob­nie Saipan). Wyspy te ze względu na bez­czel­ność kra­jow­ców i iry­tu­jący zwy­czaj zabie­ra­nia przez nich wszyst­kiego, co im wpa­dło w ręce, nazwano Wyspami Zło­dziej­skimi (Islas Ladro­nes)6.

17 marca Magel­lan z trzema stat­kami i 150 ludźmi załogi wylą­do­wał na wyspie Homon­hon u wej­ścia do zatoki Leyte w Archi­pe­lagu Fili­piń­skim. Począt­kowo sądzono, że wyprawa dotarła do rze­czy­wi­stego celu podróży — Molu­ków. Wkrótce oka­zało się, że pły­nąc za daleko na pół­noc, przy­pad­kiem odkryto zupeł­nie inny nie­znany dotąd archi­pe­lag. W poszu­ki­wa­niu Molu­ków Magel­lan odkrył Fili­piny, skła­da­jąc w darze kró­lowi Hisz­pa­nii nową kolo­nię, która miała pozo­stać we wła­dzy Madrytu dłu­żej niż jaki­kol­wiek inny kraj zdo­byty dla Korony hisz­pań­skiej przez naj­słyn­niej­szych kon­kwi­sta­do­rów.

Po kilku dniach odpo­czynku i krót­kim rej­sie przez cie­śninę Suri­gao, 28 marca statki Magel­lana sta­nęły u brze­gów małej raj­skiej wyspy Lima­sawy u połu­dnio­wego krańca Leyte. W Nie­dzielę Wiel­ka­nocną 31 marca Magel­lan kazał wznieść na brzegu Lima­sawy wielki drew­niany krzyż i odpra­wić uro­czy­stą mszę, po któ­rej nastą­piła cere­mo­nia chrztu jej miesz­kań­ców. Wie­czo­rem hisz­pań­ski krzyż usta­wiono na szczy­cie wzgó­rza wzno­szą­cego się nad brze­giem morza, a Magel­lan uro­czy­ście nadał nowo odkry­tym wyspom nazwę Wysp Św. Łaza­rza (Islas de San Lazaro). Zachwy­cony bły­ska­wi­cami armat­nich wystrza­łów i oble­czo­nymi w zbroje nie­zna­nymi przy­by­szami, z któ­rych „każdy wart jest stu wojow­ni­ków”, radża Lima­sawy imie­niem Kalambu zgo­dził się nie tylko przy­jąć nową wiarę. Z rado­ścią zawarł tra­dy­cyjne bra­ter­stwo krwi z Magel­la­nem i zapo­wie­dział, że chęt­nie popro­wa­dzi cudzo­ziem­ców do naj­znacz­niej­szej ze zna­nych mu wysp archi­pe­lagu, Cebu.

Magel­lan pro­wa­dzony przez Kalambu wylą­do­wał na Cebu 7 kwiet­nia. Radża wyspy Huma­bon, prze­stra­szony hukiem potęż­nej salwy z dział, jesz­cze tego samego dnia zawarł z Magel­lanem przy­mie­rze krwi i zgo­dził się przy­jąć chrzest. W nie­dzielę 17 kwiet­nia Magel­lan urzą­dził na rynku mia­sta wspa­niałe wido­wi­sko, uro­czy­ście przyj­mu­jąc władcę (już jako Karola Huma­bona), jego rodzinę i 800 uczest­ni­czą­cych w mszy Fili­piń­czy­ków w poczet chrze­ści­jań­skich pod­da­nych Karola I. W ciągu paru dni Magel­lan przy­jął kolejne hołdy i ochrzcił pra­wie wszyst­kich wodzów oko­licz­nych wysp, włącz­nie z wła­da­ją­cym połową sąsied­niej wysepki Mac­tan, datu Zulą. Naj­po­tęż­niej­szy z nich, Don Car­los Huma­bon z Cebu, jako główny sojusz­nik i repre­zen­tant hisz­pań­skiego króla miał odtąd wła­dać nimi i pobie­rać sto­sowny try­but z nada­nia Hisz­pa­nów.

Jedy­nym, który oparł się zabie­gom Hisz­pa­nów i odmó­wił peł­nego pod­dań­stwa Huma­bo­nowi, był drugi wódz z Mac­tanu, wspo­mniany już wcze­śniej Lapu-Lapu. Jego reak­cja wydaje się być cał­kiem uza­sad­niona, gdyż nie­od­po­wie­dzialni Hisz­pa­nie pod­czas jed­nej z wizyt apro­wi­za­cyj­nych na jego wyspie pró­bo­wali porwać tam­tej­sze kobiety, a gdy napo­tkali opór, w odwe­cie spa­lili kilka chat kra­jow­ców. Poko­jowy do tej pory w swych inten­cjach Magel­lan posta­no­wił wyko­rzy­stać bierny opór małego mac­tań­skiego wodza do mani­fe­sta­cji siły i poka­za­nia fili­piń­skim wodzom potęgi hisz­pań­skiego oręża.

27 kwiet­nia Magel­lan na czele 60 zaku­tych w bla­chy Hisz­pa­nów, posił­ko­wa­nych przez tysiąc wojow­ni­ków Huma­bona na 30 łodziach, doko­nał inwa­zji na Mac­tan. Na nie­szczę­ście dla Hisz­pa­nów przy­brzeżne pły­ci­zny i gęsto roz­siane rafy kora­lowe w dzi­siej­szej Zatoce Magel­lana w pół­nocno-wschod­niej czę­ści wyspy nie pozwo­liły stat­kom hisz­pań­skim zbli­żyć się do brzegu, aby wspie­rać lądu­ją­cych żoł­nie­rzy ogniem dział. Nie zra­żony tym i pewny sie­bie Magel­lan wsa­dził swo­ich ludzi do sza­lup, każąc cebu­ań­skim wojow­ni­kom pozo­stać na łodziach i podzi­wiać sztukę walki Euro­pej­czy­ków. Nie bacząc na setki pół­na­gich wojow­ni­ków Lapu-Lapu zgro­ma­dzo­nych na brzegu zatoki, 49 ciężko uzbro­jo­nych Hisz­pa­nów wsko­czyło do głę­bo­kiej po pas wody (reszta pozo­stała pil­no­wać łodzi). Idący na prze­dzie Magel­lan, niczym „dobry pasterz”, powiódł ich długą drogą na spo­tka­nie dziko wyją­cego i wyma­chu­ją­cego bro­nią wroga. Oddajmy głos kro­ni­ka­rzowi wyprawy Magel­lana, mło­demu wło­skiemu ary­sto­kra­cie z Vicenzy i ryce­rzowi Zakonu z Rodos, Anto­nio Lom­bardo, zwa­nemu Piga­fettą, który do końca towa­rzy­szył wiel­kiemu odkrywcy w jego ostat­niej walce i pozo­sta­wił naj­bar­dziej wia­ry­godny opis bitwy.

„Sko­czy­li­śmy aż po pas do wody — pisze Piga­fetta — i mie­li­śmy przed sobą odle­głość dobrych dwóch strza­łów z łuku, którą prze­brnąć musie­li­śmy do brzegu, gdyż nasze łodzie nie mogły dalej podą­żyć z powodu raf. Na brzegu zasta­li­śmy tysiąc pię­ciu­set wyspia­rzy podzie­lo­nych na trzy gro­mady, które ze strasz­nym wrza­skiem ruszyły na nas. Dwie zaata­ko­wały nas z oby­dwóch flan­ków, a trze­cia od frontu. Nasz kapi­tan podzie­lił załogę na dwie grupy. Nasi musz­kie­te­rzy i rusz­ni­ka­rze dawali przez pół godziny ognia z łodzi, ale niczego nie doko­nali, gdyż ich kule i strzały z tak wiel­kiej odle­gło­ści nie mogły już drew­nia­nych tarcz prze­bi­jać i naj­wy­żej raniły wro­gów w ręce. Dla­tego kapi­tan wydał gło­śno roz­kaz, aby dłu­żej nie strze­lać, praw­do­po­dob­nie żeby oszczę­dzić amu­ni­cję na walkę osta­teczną, ale go nie usłu­chano. Gdy więc wyspia­rze zoba­czyli, że nasze strzały przy­czy­niają im małe szkody lub w ogóle o straty nie przy­pra­wiają, prze­stali się cofać. Wrzesz­czeli tylko coraz gło­śniej i ska­cząc z nogi na nogę, aby minąć nasze strzały, zbli­żali się pod osłoną swych tarcz, zaczęli tak gęsto rzu­cać strzały, dzidy, w ogniu har­to­wane lance, kamie­nie i nawet błoto, że ledwo mogli­śmy im się bro­nić. Kilku z nich cisnęło nawet na admi­rała lance z żela­znymi ostrzami. Aby więc napę­dzić im stra­chu, kapi­tan wysłał paru naszych ludzi, żeby pod­pa­lili miesz­kalne chaty wyspia­rzy. To ich jesz­cze bar­dziej roz­wście­czyło. Nie­któ­rzy pobie­gli do pożaru, który stra­wił 20 czy 30 domów, i zabili dwóch z naszych ludzi. Reszta rzu­ciła się na nas z jesz­cze więk­szym zacie­trze­wie­niem. Gdy się spo­strze­gli, że wpraw­dzie kor­pusy mamy zabez­pie­czone, ale nogi nie­opan­ce­rzone, zaczęli celo­wać wyłącz­nie w dół. Zatruta strzała prze­biła kapi­tanowi prawą nogę, wobec czego wydał roz­kaz odstę­po­wa­nia krok za kro­kiem. Ale pra­wie wszy­scy nasi ludzie rzu­cili się teraz w zbyt­nim pośpie­chu do ucieczki i pozo­stało z nim zale­d­wie sze­ściu czy ośmiu ludzi (admi­rał, kulawy od lat, bar­dzo teraz prze­dłu­żał odwrót). Byli­śmy ze wszyst­kich stron nara­żeni na lance i kamie­nie, jakimi prze­ciw­nik nas zarzu­cał, a nie mogli­śmy mu się już prze­ciw­sta­wić. Kar­ta­czow­nice, które pozo­sta­wi­li­śmy w łodziach, nie­wiele nam poma­gały, gdyż płyt­kość wód trzy­mała je w odda­le­niu. Cofa­li­śmy się więc coraz dalej od brzegu, wal­cząc nie­ustan­nie i odstę­pu­jąc krok za kro­kiem. Zna­leź­li­śmy się już na odle­głość strzału z łuku, a woda się­gała nam do kolan, lecz wyspia­rze wytrwale dążyli za nami i stale wyła­wiali dzidy, które już raz w nas rzu­cili, ciska­jąc w ten spo­sób każdą po pięć i sześć razy. Ponie­waż poznali kapi­tana, celo­wali prze­waż­nie w niego, dwu­krot­nie strą­cili mu hełm z głowy, on jed­nak z kil­koma z nas pozo­stał jako dzielny rycerz na sta­no­wi­sku, nie pró­bu­jąc dal­szego odwrotu. W ten spo­sób wal­czy­li­śmy prze­szło godzinę, aż jed­nemu z Hin­du­sów udało się tra­fić kapi­tana trzci­no­wym poci­skiem w twarz. Admi­rał w gnie­wie prze­bił natych­miast pierś napast­nika jego wła­sną lancą, lecz gdy pozo­stała w ciele zabi­tego i kapi­tan wła­śnie usi­ło­wał wycią­gnąć z pochwy miecz, a wydo­był go zale­d­wie do połowy, rzu­cona dzida zra­niła go ciężko, para­li­żu­jąc mu rękę. Widząc to, wro­go­wie rzu­cili się na niego gro­mad­nie i jeden z nich zadał mu sza­blą taką ranę w lewą nogę, że kapi­tan upadł na twarz. Natych­miast wszy­scy Hin­dusi natarli na niego, prze­bi­ja­jąc jego ciało lan­cami oraz wszelką inną bro­nią, jaką posia­dali. W ten spo­sób pozba­wili życia nasze zwier­cia­dło, nasze świa­tło, naszą pocie­chę i wier­nego prze­wod­nika”7.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. M.P. Lichauco, M. Sto­rey, The Conqu­est of the Phi­lip­pi­nes by the Uni­ted Sta­tes, 1898–1925, G.P. Put­nam and Sons, New York 1926, s. 92. [wróć]

2. R.F. Pet­ti­grew, Impe­rial Washing­ton: The Story of Ame­ri­can Public Life from 1870 to 1920, Char­les H. Kerr & Co., Chi­cago 1922, s. 214. [wróć]

3. Na Fili­pi­nach jest około 500 por­tów, w tym co naj­mniej 40 dostęp­nych dla dużych stat­ków mor­skich. Naj­waż­niej­sze z nich to: Manila, Cebu, Davao, Ilo­ilo, Cagyan de Oro i Batan­gas. [wróć]

4. Archi­pe­lag Sulu w połu­dniowo-zachod­niej czę­ści Fili­pin składa się z około 400 wul­ka­nicz­nych wysp i kil­ku­set atoli kora­lo­wych. Wyspy słyną z pro­wa­dzo­nego od wie­ków połowu pereł. [wróć]

5. Dzięki tym usta­le­niom Por­tu­ga­lii przy­pad­nie potem nie odkryta jesz­cze dotąd Bra­zy­lia. [wróć]

6. W 1668 r. jezu­ici zmie­nili ich nazwę na Wyspy Mariań­skie, na cześć kró­lo­wej Marii Anny Austriac­kiej, wdowy po królu Hisz­pa­nii, Fili­pie IV. [wróć]

7. S. Zweig, Magel­lan, Wydaw­nic­two „Śląsk”, Kato­wice 1983, s. 141–142. [wróć]