Anioł - Lilith - ebook

Anioł ebook

Lilith

4,3

Opis

Birgitta Linnalaakso ma problem. Ojciec pozostawił jej rodzinny biznes, który jest na skraju bankructwa, a teraz jeszcze tonący okręt zaczęła opuszczać załoga. Szukając nowego pracownika do marketingu, kobieta spotyka Leo, którego, jak się okazuje, zna już od dawna. Młodszy o osiem lat mężczyzna przyciąga jej uwagę i Brigitta instynktownie czuje, że nie powinna go zatrudniać. Leo ma jednak ryzykowany pomysł, mogący uratować całą firmę.

Wkrótce kobieta dostrzega, że Leo może i wygląda jak anioł, ale niekoniecznie jak anioł się zachowuje. I najwyraźniej jej się to podoba. Nawet za bardzo.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 211

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (22 oceny)
12
6
3
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
jakiza

Dobrze spędzony czas

Nieco irytująca bohaterka, ogólnie czytało się ok, ale wracać do niej nie będę.
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: En­keli

Prze­kład z ję­zyka fiń­skiego: Agata Sza­last

Co­py­ri­ght © Li­lith, 2023

This edi­tion: © Ri­sky Ro­mance/Gyl­den­dal A/S, Co­pen­ha­gen 2023

Pro­jekt gra­ficzny okładki: Mo­nika Drob­nik-Sło­ciń­ska

Re­dak­cja: Alek­san­dra Pie­trzyń­ska

Ko­rekta: Ju­styna Ku­kian

ISBN 978-91-8034-378-7

Kon­wer­sja i pro­duk­cja e-bo­oka: www.mo­ni­ka­imar­cin.com

Wszel­kie po­do­bień­stwo do osób i zda­rzeń jest przy­pad­kowe.

Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S

Kla­re­bo­derne 3 | DK-1115 Co­pen­ha­gen K

www.gyl­den­dal.dk

www.wor­dau­dio.se

Roz­dział 1

Był piąt­kowy wie­czór, a ja by­łam wście­kła. An­nika z działu mar­ke­tingu wła­śnie się zwol­niła i oznaj­miła, że chce odejść, nie za­cho­wu­jąc okresu wy­po­wie­dze­nia. Przy­ja­ciel­ska, spo­kojna, roz­sądna An­nika. Jako je­dyna poza mną miała ja­kie­kol­wiek po­ję­cie o mar­ke­tingu biz­ne­so­wym. Szu­miało mi w gło­wie i naj­chęt­niej roz­nio­sła­bym coś na strzępy.

Gdy­bym pod ręką miała kij ba­se­bal­lowy, bez za­sta­no­wie­nia roz­wa­li­ła­bym mo­ni­tor na ty­siące drob­nych ka­wał­ków. Już od prze­szło roku pra­co­wa­łam po sześć­dzie­siąt go­dzin ty­go­dniowo, pró­bo­wa­łam stwo­rzyć efek­tywny sys­tem sprze­daży i mar­ke­tingu, wie­lo­krot­nie, ra­zem z głów­nym księ­go­wym, ob­li­cza­łam przy­chody i koszty Lin­nan Ma­kea Oyj, na­ci­ska­łam na dział roz­woju pro­duk­tów, aby wpro­wa­dzać cie­kawe no­wo­ści, a przede wszyst­kim pró­bo­wa­łam prze­ko­nać samą sie­bie, że za­ło­żona przez mo­jego ojca marka ma ja­ką­kol­wiek szansę prze­trwać na rynku.

By­łam kosz­mar­nie zmę­czona, trzy­ma­łam się kupy tylko dzięki hek­to­li­trom kawy i oczy­wi­ście zda­wa­łam so­bie sprawę z tego, że lu­dzie do­okoła mnie za­czy­nają opusz­czać to­nący okręt. Moja prze­cią­ga­jąca się nie­chęć do po­ga­du­szek i zły hu­mor za­pewne znacz­nie przy­czy­niły się do tej ka­ta­strofy. W pew­nym mo­men­cie nie by­łam już w sta­nie szcze­rze in­te­re­so­wać się ży­ciem lub wie­ściami ze świata in­nych lu­dzi – o ile nie wpły­wało to bez­po­śred­nio na cele lub do­chody Lin­nan Ma­kea Oyj. A skoro firma i cze­ka­jąca ją ka­ta­strofa były je­dy­nym, co ostat­nio działo się w moim ży­ciu, nie po­tra­fi­łam zmie­nić swo­jego po­dej­ścia do lu­dzi.

Każ­dego ranka bu­dzi­łam się z uczu­ciem nie­po­koju w klatce pier­sio­wej, ca­łymi dniami od­no­si­łam wra­że­nie, jakby naj­cięż­sza kula do krę­gli za­le­gała mi w żo­łądku, a wie­czo­rem pi­łam wino lub bra­łam ta­bletki na­senne, aby prze­spać cho­ciaż pięć lub sześć go­dzin. My­ślałby kto, że sta­no­wi­sko dy­rek­tora ge­ne­ral­nego jest ta­kie świetne.

Za­kra­dłam się na dolny po­ziom wy­bu­do­wa­nego za­le­d­wie przed kil­koma la­tami skrzy­dła działu ad­mi­ni­stra­cji, gdzie znaj­do­wała się to­a­leta za­pew­nia­jąca naj­wię­cej pry­wat­no­ści – żad­nych ka­bin z cien­kimi ścian­kami, tylko so­lidne drzwi od­dzie­la­jące mnie od reszty świata. Nie­wy­obra­żalny gniew pa­lił mnie od środka i wie­dzia­łam, że nie cho­dzi tylko o An­nikę. Nie­na­wi­dzi­łam sy­tu­acji, w któ­rej się zna­la­złam, nie­na­wi­dzi­łam oto­cze­nia, któ­rego nie po­tra­fi­łam kon­tro­lo­wać, i nie­na­wi­dzi­łam sie­bie za to, że nie wy­my­śli­łam żad­nego roz­wią­za­nia tych wszyst­kich pro­ble­mów, a do tego nie wy­trzy­ma­łam pre­sji.

Spoj­rza­łam w lu­stro i zo­ba­czy­łam bladą ko­bietę o wą­skiej twa­rzy, która jesz­cze kilka lat temu wy­glą­dała za­dzi­wia­jąco młodo jak na swój wiek. Te­raz wiecz­nie zmarsz­czone brwi i usta z opa­da­ją­cymi ze zmar­twie­nia ką­ci­kami spra­wiały, że każdy dałby mi wię­cej niż trzy­dzie­ści dzie­więć lat, które mia­łam. Brą­zowe włosy zwią­za­łam w cia­sny, prak­tyczny kok za­raz nad kar­kiem, zro­bi­łam ma­ki­jaż, ale nie był w sta­nie przy­kryć moc­nych cieni pod zie­lo­no­sza­rymi oczami, szminka zaś już się starła, za sprawą co naj­mniej dzie­się­ciu fi­li­ża­nek kawy.

Wzię­łam głę­boki od­dech i pró­bo­wa­łam się uspo­koić. To nie moja wina, że oj­ciec, przez po­woli po­stę­pu­jącą de­men­cję, nie po­tra­fił spa­mię­tać wszyst­kich fak­tów, gdy, po­mimo ostrze­żeń, po­sta­no­wił wejść na ry­nek ro­syj­ski i uru­cho­mić dużą, no­wo­cze­sną li­nię pro­duk­cyjną, któ­rej ob­sługa wy­ma­gała dzie­sią­tek pra­cow­ni­ków. A jako że więk­szość człon­ków za­rządu przy­zwy­cza­iła się już do tego, że oj­ciec do­sko­nale wie­dział, co robi, nikt nie za­in­ter­we­nio­wał przed wpro­wa­dze­niem jego de­cy­zji w ży­cie.

„Gdy­bym cho­ciaż odro­binę czę­ściej go od­wie­dzała, to­bym za­uwa­żyła, że coś jest nie tak”.

W prze­ci­wień­stwie do wielu bo­ga­tych dzie­cia­ków, któ­rych ro­dzice mieli wła­sne przed­się­bior­stwa, nie chcia­łam pra­co­wać je­dy­nie w ro­dzin­nym biz­ne­sie. Naj­pierw zro­bi­łam ma­gi­sterkę z in­ży­nie­rii prze­my­słu spo­żyw­czego, do­dat­kowo li­cen­cjat z eko­no­mii, po­tem zaś pra­co­wa­łam w kilku du­żych fir­mach, aż w końcu, z ko­niecz­no­ści, wró­ci­łam do ro­dzin­nego in­te­resu. Nie mia­łam in­nego wyj­ścia. Oj­ciec za­cho­ro­wał na al­zhe­imera, a moja młod­sza sio­stra, z na­tury ar­tystka, ni­gdy nie wy­ka­zy­wała więk­szego za­in­te­re­so­wa­nia pro­wa­dze­niem biz­nesu.

Za­nim po­now­nie za­ję­łam się Lin­nan Ma­kea, pra­co­wa­łam w ma­łej miej­sco­wej fa­bryce sło­dy­czy i by­łam świę­cie prze­ko­nana, że co­ty­go­dniowe dys­ku­sje z oj­cem w zu­peł­no­ści wy­star­czą, by orien­to­wać się w ro­dzin­nym biz­ne­sie. Za­uwa­ży­łam, że w trak­cie na­szych roz­mów oj­ciec nie­raz wra­cał do tych sa­mych te­ma­tów, uzna­łam jed­nak, że po pro­stu stre­so­wał się wej­ściem na za­gra­niczny ry­nek.

A te­raz wy­lą­do­wa­łam tu­taj. Po­chy­li­łam się nad umy­walką. Słowa typu „me­dia­cje”, „re­struk­tu­ry­za­cja za­dłu­że­nia” i „ban­kruc­two” krą­żyły mi po gło­wie, zresztą jak co­dzien­nie ostat­nimi czasy. Na­gle po­czu­łam, jak ści­ska mnie w gar­dle tak mocno, że nie mo­głam od­dy­chać, a do oczu na­pły­nęły mi łzy. Opar­łam dłoń o ka­felki koło lu­stra i pró­bo­wa­łam się uspo­koić i po­wstrzy­mać nie­uchron­nie zbli­ża­jącą się falę pła­czu. Uża­la­nie się nad sobą w ni­czym mi nie po­może. Te­raz mu­sia­łam zna­leźć czło­wieka od mar­ke­tingu i wie­dzia­łam, że to naj­pew­niej nie bę­dzie ła­twe. Pro­ble­mów było kilka: fa­bryka na od­lu­dziu mię­dzy Po­rvoo a Kotką, do tego dwa lata non stop na mi­nu­sie, poza tym po­trze­bo­wa­łam osoby, która do­łą­czy do ze­społu od za­raz, i to w do­datku, by za­jąć się tym­cza­so­wym pro­jek­tem. Spec od mar­ke­tingu był je­dy­nym wa­ka­tem, który mu­sia­łam ob­sa­dzić. Wszyst­kie inne re­kru­ta­cje miały zo­stać wstrzy­mane.

Wró­ci­łam z ła­zienki na górę, do swo­jego ga­bi­netu. Do­cho­dziła sie­dem­na­sta. Zwy­kle dłu­żej zo­sta­wa­łam w pracy, ale tego dnia za­rzu­ci­łam to­rebkę na ra­mię i wy­szłam pro­sto w cie­płe kwiet­niowe słońce. Po­dróż do Po­rvoo, gdzie miesz­ka­łam w no­wo­cze­snym trzy­po­ko­jo­wym miesz­ka­niu, trwała za­le­d­wie pół go­dziny. Gdy do­tar­łam do domu, po­czu­łam ulgę. Włą­czy­łam saunę i w ocze­ki­wa­niu, aż się na­grzeje, na­la­łam so­bie kie­li­szek fran­cu­skiego ca­ber­net sa­vi­gnon.

Włą­czy­łam lap­topa i przej­rza­łam naj­now­sze dane sprze­da­żowe. Nie były ta­kie złe. Albo ina­czej: nie by­łyby złe, gdyby nie to, że po­wstała nowa, ku­piona na kre­dyt li­nia pro­duk­cyjna, z którą wią­zały się koszty pra­cow­ni­cze, a ro­syj­ska sprze­daż pre­zen­to­wała się tak słabo. Lin­nan Ma­kea sły­nęła przede wszyst­kim z cze­ko­lady, a wy­nik, który od­no­to­wy­wała w ostat­nich mie­sią­cach, wzrósł je­dy­nie w Fin­lan­dii.

Sta­ra­li­śmy się wbić się na wschodni ry­nek z or­ga­niczną cze­ko­ladą, pró­bo­wa­li­śmy róż­nych ro­dza­jów cze­ko­lad, za­wie­ra­ją­cych na przy­kład fiń­skie ja­gody, ale za­le­d­wie parę mie­sięcy wcze­śniej je­den z więk­szych lo­kal­nych pro­du­cen­tów za­czął ofe­ro­wać po­dobny asor­ty­ment w znacz­nie ko­rzyst­niej­szych ce­nach. Bar­dzo duża kon­ku­ren­cja, za­równo ze strony fiń­skich, jak i za­gra­nicz­nych kon­sor­cjów, zde­cy­do­wa­nie nie po­ma­gała. W po­rów­na­niu do po­zo­sta­łych gra­czy Lin­nan Ma­kea była małą firmą, i choć mie­li­śmy atuty w po­staci ręcz­nego, kunsz­tow­nego wy­ko­na­nia, a do tego lep­szego składu, to wciąż nie wy­star­czało, by po­bić kon­ku­ren­cję.

Do sauny za­bra­łam ze sobą czer­wone wino i co­dzienne zmar­twie­nia za­przą­ta­jące mi my­śli. W środku nie­malże za­snę­łam. Ock­nę­łam się za­nie­po­ko­jona i po omacku po­szłam pod prysz­nic, a po­tem usia­dłam na ka­na­pie. Pró­bo­wa­łam sku­pić wzrok na ekra­nie lap­topa i do­la­łam so­bie wina, ale wciąż czu­łam w piersi dziwny ucisk i krę­ciło mi się w gło­wie. Mia­łam wra­że­nie, że w po­koju bra­kuje tlenu, w uszach dzwo­niło mi tak, jakby dzie­siątki aut trą­biły w tym sa­mym cza­sie, a do tego ogar­nęły mnie mdło­ści. Kiedy wy­cią­gnę­łam przed sie­bie dłoń, drżała, jak­bym miała atak pa­daczki.

„Za­wał” – po­my­śla­łam za­mro­czona i szybko chwy­ci­łam te­le­fon. Wy­stu­ka­łam nu­mer po­go­to­wia i pró­bo­wa­łam na­brać po­wie­trza, ale moje płuca nie chciały współ­pra­co­wać. Le­d­wie by­łam w sta­nie się przed­sta­wić, opi­sać ob­jawy i po­dać ad­res. Po­tem uło­ży­łam się na ka­na­pie w pół­sie­dzą­cej po­zy­cji. Wkrótce roz­brzmiał dzwo­nek do drzwi, a ja z wiel­kim tru­dem pod­nio­słam się chwiej­nie na nogi.

Dwóch męż­czyzn ubra­nych w czer­wone uni­formy szybko we­szło do miesz­ka­nia. Star­szy z nich od razu się przed­sta­wił i spy­tał, do­kąd mo­żemy pójść, aby mnie zba­dać. Wska­za­łam mu miej­sce w głębi miesz­ka­nia i go prze­pu­ści­łam, a wtedy ko­lana się pode mną ugięły, aż mu­sia­łam się oprzeć o ścianę, bo cały świat do­okoła mnie po­ciem­niał.

– Hej! – usły­sza­łam za sobą pe­łen zmar­twie­nia okrzyk i po­czu­łam, że ktoś chwyta mnie za ra­miona. Po­tem upa­dłam na pod­łogę.

Krę­ciło mi się w gło­wie, czu­łam, jak moje ciało się ko­ły­sze. Zda­łam so­bie sprawę, że ra­tow­nik wziął mnie na ręce, z od­dali do­biegł mnie głos star­szego męż­czy­zny:

– Nie­zły re­fleks, książę Cza­ru­siu.

– Zna­ko­mity. Tyle że cią­gle nie wiemy, co do­lega pa­cjentce. – Młod­szy mó­wił ni­skim, mrocz­nym to­nem.

Z ja­kie­goś nie­wy­tłu­ma­czal­nego po­wodu nie czu­łam już się tak źle i otwo­rzy­łam oczy, gdy ra­tow­nik po­sa­dził mnie na ka­na­pie. Męż­czy­zna był do­bre dzie­sięć lat ode mnie młod­szy, uwagę zwra­cały jego cu­dow­nie umię­śnione ra­miona, duże, błę­kitne oczy i włosy w od­cie­niu złota. „Ni­czym anioł” – przy­szło mi na­gle do głowy.

– Okej, czy może pani opo­wie­dzieć, jak się czuje? – spy­tał rze­czowo star­szy ra­tow­nik, łysy i bar­czy­sty.

– Ser… serce mi wali, źle się czuję, drżę… nie mogę zła­pać od­de­chu…

– Pro­szę zdjąć ten szla­frok, to zro­bimy EKG – po­wie­dział młod­szy ra­tow­nik, a drugi w tym cza­sie przy­go­to­wy­wał już urzą­dze­nie.

Może i czu­łam się odro­binę le­piej, ale gdy spoj­rza­łam w naj­bar­dziej błę­kitne oczy, ja­kie kie­dy­kol­wiek wi­dzia­łam, serce za­biło mi moc­niej.

Męż­czy­zna roz­wią­zał pa­sek mo­jego szla­froka i od­krył na­gie piersi. „Na­wet nie mam na so­bie maj­tek” – po­my­śla­łam bez­wied­nie, ale ulżyło mi na samą myśl o tym, że ktoś mi po­może, więc nie przy­szło mi do głowy, by się wsty­dzić. Po­czu­łam, jak ra­tow­nik przy­kleja do mo­jej skóry elek­trody i pod­łą­cza ka­blami do urzą­dze­nia, które brzę­czało i wy­plu­wało z sie­bie wy­druk.

– Wy­kres wy­gląda w po­rządku, je­dy­nie puls jest przy­spie­szony – stwier­dził star­szy ra­tow­nik, a młod­szy po­ki­wał głową, wpa­tru­jąc się w za­pis EKG.

– Prze­cież to mu­siał być ja­kiś za­wał, albo coś po­dob­nego! – wy­rzu­ci­łam z sie­bie, le­żąc na so­fie.

– Jak spę­dziła pani dzi­siej­szy dzień? Czy wy­da­rzyło się coś szcze­gól­nego? – spy­tał młod­szy męż­czy­zna, od­cze­pia­jąc ode mnie elek­trody.

– Mia­łam dziś tro­chę stre­sów. Ale ostat­nio to dla mnie norma. Wy­pi­łam dużo kawy… A te­raz, jak sie­dzia­łam w sau­nie, źle się po­czu­łam.

– Co ozna­cza „tro­chę stre­sów?” – do­py­ty­wał męż­czy­zna, wpa­tru­jąc się we mnie swo­imi błę­kit­nymi oczami.

Czu­łam, jak ro­śnie we mnie iry­ta­cja. Co go ob­cho­dziło, jak spę­dzi­łam dzień?

Męż­czy­zna de­li­kat­nie okrył mnie z po­wro­tem szla­fro­kiem, ale mo­gła­bym przy­siąc, że zer­k­nął na moje na­gie ciało z nie­zbyt pro­fe­sjo­nal­nym bły­skiem w oku. Jego za­in­te­re­so­wa­nie nieco po­pra­wiło mi hu­mor.

– A więc… Je­den z mo­ich pra­cow­ni­ków zło­żył wy­po­wie­dze­nie w kiep­skim okre­sie dla firmy, a do tego ostat­nio ciąży na mnie bar­dzo duża od­po­wie­dzial­ność – wy­mam­ro­ta­łam.

– Spała pani? – spy­tał ra­tow­nik, który przy­po­mi­nał mi te­raz anioła. Brzmiał na zi­ry­to­wa­nego.

Prze­su­nę­łam wzro­kiem po jego umię­śnio­nych ra­mio­nach. „O mój Boże”. Z pew­no­ścią nie by­łam umie­ra­jąca, skoro tak bar­dzo in­te­re­so­wały mnie bi­cepsy ob­cego męż­czy­zny.

– Ostat­nio nie­zbyt do­brze – przy­zna­łam lekko zrzę­dli­wie.

Star­szy z ra­tow­ni­ków no­to­wał coś na lap­to­pie, a młod­szy za­py­tał jesz­cze:

– Czy miała pani kie­dy­kol­wiek atak pa­niki?

Po dwóch ty­go­dniach pra­wie już za­po­mnia­łam o tym upo­ka­rza­ją­cym ataku pa­niki, który po­twier­dziły póź­niej­sze ba­da­nia w przy­chodni. Nie zgo­dzi­łam się na co­dzienne przyj­mo­wa­nie le­ków, ale po­nie­waż moje ży­cie w naj­bliż­szym cza­sie nie miało się uspo­koić, w to­rebce na wszelki wy­pa­dek no­si­łam dia­ze­pam. Na po­czątku od­rzu­ca­łam od sie­bie myśl o kup­nie le­ków uspo­ka­ja­ją­cych, ale gdy tylko uświa­do­mi­łam so­bie, że po­dobny atak może wy­da­rzyć się w biu­rze, osta­tecz­nie się pod­da­łam i po­szłam do ap­teki.

Błę­kitne oczy znów na­wie­dziły moje my­śli, mimo że pró­bo­wa­łam ode­pchnąć od sie­bie ten ob­raz. By­łam chora, w nie­zbyt do­brym sta­nie psy­chicz­nym i fakt, że męż­czy­zna z taką ła­two­ścią uniósł moje sto sie­dem­dzie­siąt pięć cen­ty­me­trów i sie­dem­dzie­siąt pięć ki­lo­gra­mów, mocno na­mie­szał mi w gło­wie. Po­wta­rza­łam so­bie, że już dawno po­win­nam była umó­wić się do Hen­riego, z pew­no­ścią po­mo­głoby to na moje nie­za­spo­ko­jone po­trzeby.

Wpa­try­wa­łam się w li­stę pe­ters­bur­skich i mo­skiew­skich skle­pów sprze­da­ją­cych im­por­to­waną żyw­ność i szu­ka­łam ko­goś, komu mo­gła­bym jesz­cze za­ofe­ro­wać na­sze pro­dukty. Kon­tak­to­wa­li­śmy się już nie­malże ze wszyst­kimi, nie­stety bez po­wo­dze­nia. Je­śli coś się nie sprze­da­wało, to nie chciano już wię­cej pro­po­no­wać tego klien­tom. Na­gle za­dzwo­nił mój te­le­fon. Wes­tchnę­łam, gdy zo­ba­czy­łam na ekra­nie nie­znany nu­mer. Co tym ra­zem?

– Bir­gitta Lin­na­la­akso – przy­wi­ta­łam się krótko.

– Hej, z tej strony Kauko – usły­sza­łam po dru­giej stro­nie szorstki, ale życz­liwy głos.

– Jaki Kauko? – zdą­ży­łam spy­tać, za­nim coś za­świ­tało mi w gło­wie.

Zna­łam tylko jed­nego Kauko, któ­rego mi przed­sta­wiono, co prawda bez po­da­nia na­zwi­ska; był to dawny przy­ja­ciel mo­jego ojca, a przy tym kie­row­nik jed­nej z naj­więk­szych fa­bryk sło­dy­czy w Fin­lan­dii. Kauko Hel­le­va­ara był nie­gdyś wła­ści­cie­lem fa­bryki her­bat­ni­ków i kra­ker­sów, ale sprze­dał swoją firmę kon­ku­ren­tom i obec­nie dla nich pra­co­wał. Nie wi­dzia­łam go już od lat, choć kie­dyś stale go­ścił w na­szym domu, a ja jako dziecko czę­sto od­wie­dza­łam jego ro­dzinę.

– Ach, Kauko! – wes­tchnę­łam i spy­ta­łam za­cie­ka­wiona: – Co u cie­bie sły­chać?

– U mnie wszystko w po­rządku, ale sły­sza­łem od two­jego ojca, że u cie­bie nie jest tak ko­lo­rowo. – Kauko zwy­kle nie owi­jał w ba­wełnę i jak wi­dać, nic się w tej kwe­stii nie zmie­niło.

Albo oj­ciec miał lep­szy mo­ment, gdy roz­ma­wiał ze swoim przy­ja­cie­lem, albo Kauko wpadł na mo­jego wuja Ra­imo, który na­le­żał do za­rządu.

– No tak. Po­ja­wiły się pewne trud­no­ści na ro­syj­skim rynku – stwier­dzi­łam krótko, sta­ra­jąc się za­brzmieć bez­tro­sko.

Cóż, było to nie­do­po­wie­dze­nie stu­le­cia, ale nie mia­łam ochoty na ni­czyje rady, zwłasz­cza że by­łam prze­ko­nana o tym, że zro­bi­łam wszystko, co tylko mo­głam.

– Sły­sza­łem, że po­trze­bu­jesz ko­goś do mar­ke­tingu, a ja mam dla cie­bie cał­kiem do­brego kan­dy­data – za­czął te­mat, nie cze­ka­jąc na moją od­po­wiedź.

Wia­do­mość wy­da­wała się za do­bra, by mo­gła być praw­dziwa, więc spy­ta­łam po­dejrz­li­wie:

– Okej. Kogo masz na my­śli?

– Mo­jego syna. Leo. Pa­mię­tasz go?

Je­śli mnie pa­mięć nie my­liła, Kauko miał za­równo syna, jak i córkę, ale nie po­tra­fi­łam so­bie przy­po­mnieć żad­nego z nich. Z dru­giej strony, oby­dwoje byli ode mnie młodsi, a od­kąd wy­je­cha­łam do szkoły, nie wi­dy­wa­łam już zbyt czę­sto na­wet sa­mego Kauko. Włosy sta­nęły mi dęba. Może i wy­wo­dzi­łam się z bo­ga­tej ro­dziny z wła­snym biz­ne­sem, ale nie po­do­bało mi się to, że Kauko i oj­ciec, albo Ra­imo, pró­bo­wali w tak kry­tycz­nym mo­men­cie wci­snąć mi na sta­no­wi­sko ja­kie­goś żół­to­dzioba, który nie po­tra­fił zna­leźć so­bie pracy bez po­mocy ojca.

– Nie, nie pa­mię­tam – od­po­wie­dzia­łam ozię­ble, ale de­spe­ra­cja ka­zała mi spy­tać: – Ja­kie ma do­świad­cze­nie?

Kauko od­chrząk­nął, w jego gło­sie wy­brzmiał nie­po­kój. Nie za­po­wia­dało to ni­czego do­brego.

– No, po li­ceum po­szedł na stu­dia z za­rzą­dza­nia i kie­ro­wa­nia przed­się­bior­stwem, a po­tem przez wiele lat do­ra­biał w wa­ka­cje albo od­by­wał prak­tyki. Po­tem za­trud­nił się u mnie w dziale mar­ke­tingu, ale zde­cy­do­wał się zmie­nić branżę… z po­wo­dów oso­bi­stych. Skoń­czył już te stu­dia z za­rzą­dza­nia, cały czas pra­cu­jąc, a te­raz jest w ta­kiej sy­tu­acji, że ma już dość sys­temu zmia­no­wego. W jego obec­nej fir­mie nic się nie zmieni, nie może pra­co­wać w sta­łych go­dzi­nach.

„Cu­dow­nie”. Pro­po­no­wał mi za­trud­nie­nie ko­le­sia, który zaj­mo­wał się mar­ke­tin­giem lata świetlne temu. I co, do cho­lery, ro­bił te­raz Leo Hel­le­va­ara, skoro nie miał sta­łych go­dzin?

Ugry­złam się w ję­zyk, żeby nie po­wie­dzieć cze­goś zbyt po­chop­nie, i słu­cha­łam da­lej.

– Więc, Leo był… zna­czy jest… bar­dzo uta­len­to­wa­nym mar­ke­tin­gow­cem. Mocno mnie roz­cza­ro­wał, że nie zde­cy­do­wał się zo­stać w ro­dzin­nym biz­ne­sie… Pew­nie szybko by awan­so­wał na kie­row­ni­cze sta­no­wi­sko.

Prze­wró­ci­łam oczami. Cał­ko­wi­cie obiek­tywna opi­nia od cał­ko­wi­cie obiek­tyw­nej osoby.

– Skła­dał ci ra­porty, gdy jesz­cze pra­co­wał w two­jej fir­mie? – spy­ta­łam słodko.

Kauko zu­peł­nie się nie prze­jął moim to­nem.

– Nie, nie, oczy­wi­ście, że nie! – od­po­wie­dział szybko i prych­nął.

– Pod­le­gał An­neli. Mą­dra dziew­czyna. I bar­dzo roz­gar­nięta. Wła­ści­wie to już nie dziew­czyna. W ze­szłym roku skoń­czyła chyba pięć­dzie­siątkę … Zaj­mo­wała się ogrom­nymi pro­jek­tami, cen­tralna Eu­ropa… Te­raz jest dy­rek­to­rem do spraw mar­ke­tingu…

Część jego pa­pla­niny wla­ty­wała mi jed­nym uchem, a wy­la­ty­wała dru­gim, gdy za­sta­na­wia­łam się nad swoją sy­tu­acją. Nie mia­łam zbyt wielu opcji, mo­głam po­pro­sić tę An­neli o opi­nię na te­mat Leo Hel­le­va­ary. Przy­naj­mniej otrzy­ma­ła­bym odro­binę obiek­tyw­niej­szą ocenę.

– Kiedy ostat­nio Leo pra­co­wał w mar­ke­tingu? – spy­ta­łam, gdy Kauko w końcu skoń­czył swój mo­no­log.

– Ile to może być… – za­sta­na­wiał się, a po­tem wy­mam­ro­tał, jakby mó­wił tylko do sie­bie: – Bę­dzie pra­wie dzie­sięć lat temu.

Mia­łam ochotę ude­rzyć głową o biurko. Dzie­sięć lat! Cała wiecz­ność, bio­rąc pod uwagę, że w tej dzie­dzi­nie trendy zmie­niają się każ­dego roku. Cho­ciażby me­dia spo­łecz­no­ściowe i ich rola zna­cząco się przez ten czas roz­wi­nęły.

– Ale oczy­wi­ście stale śle­dził no­winki mar­ke­tin­gowe i pla­nuje spe­cja­li­zo­wać się w tej dzie­dzi­nie, skoro już skoń­czył stu­dia… Na­wia­sem mó­wiąc, z naj­wyż­szym wy­ni­kiem. I ma zna­jo­mo­ści. Moje i wła­sne. Ja­kiś czas spę­dził na wy­mia­nie w Ro­sji, a po­tem wziął dzie­kankę, ale…

Przy ostat­nim zda­niu po­ziom mo­jego za­in­te­re­so­wa­nia wzrósł nieco po­wy­żej zera.

– Mówi po ro­syj­sku? Ja­kiego ro­dzaju zna­jo­mo­ści tam ma? – spy­ta­łam szybko.

– No, uczył się ro­syj­skiego już w szkole, zna się z nie­któ­rymi mo­imi zna­jo­mymi, na­wią­zał też swoje wła­sne kon­takty… Je­den z jego zna­jo­mych jest ma­na­ge­rem sieci han­dlo­wej, inny ja­kimś sław­nym… sze­fem kuchni.

Przy­gry­złam wargę tak mocno, że pra­wie krzyk­nę­łam z bólu. Ro­bie­nie ka­riery na czy­imś ple­cach. Czę­ste zmiany pracy. Roczna prze­rwa. Z dru­giej jed­nak strony cie­kawe kon­takty i zna­jo­mość ro­syj­skiego. Kan­dy­da­tura Leo brzmiała w naj­lep­szym ra­zie kon­tro­wer­syj­nie, ale i tak le­piej niż każdy do­tych­cza­sowy po­ten­cjalny mar­ke­tin­go­wiec.

– Czemu chce wró­cić do mar­ke­tingu? Co ro­bił do tej pory? – od­wa­ży­łam się spy­tać.

Kauko wes­tchnął po dru­giej stro­nie li­nii, a po­tem po­wie­dział:

– Może dam ci do niego nu­mer te­le­fonu, że­by­ście się umó­wili na roz­mowę? Naj­le­piej jak sam ci przed­stawi swoją hi­sto­rię. Ale nie dzwoń od razu. Nie mó­wi­łem mu jesz­cze, że się z tobą skon­tak­tuję.

By­łam na tyle za­cie­ka­wiona, że na­tych­miast się zgo­dzi­łam, i ode­tchnę­łam z ulgą, że Leo nie jest tak nie­ogar­nięty, by nie móc do mnie za­dzwo­nić.

– Oczy­wi­ście. Kiedy mógłby za­cząć?

– Zło­żył już wy­po­wie­dze­nie. Miał ja­kąś ofertę pracy, ale tu­taj czeka go zde­cy­do­wa­nie więk­sze wy­zwa­nie. A czego by o nim nie mó­wić, Leo uwiel­bia wy­zwa­nia.

Le­dwo po­wstrzy­ma­łam wy­buch hi­ste­rycz­nego śmie­chu. Je­śli wy­zwa­niem na­zwać utrzy­ma­nie bryły lodu w nie­na­ru­szo­nym sta­nie w roz­grza­nej do stu stopni sau­nie, to Kauko z pew­no­ścią wy­brał od­po­wied­nie słowo. Zo­sta­wi­łam jed­nak tę uwagę dla sie­bie, a jemu po­dzię­ko­wa­łam za roz­mowę i prze­ka­za­łam dane Leo do Mari, która peł­niła funk­cję se­kre­tarki, a do tego asy­stentki do spraw ko­mu­ni­ka­cji i mar­ke­tingu. Po­tem za­czę­łam się za­sta­na­wiać, jak skło­nić ak­cjo­na­riu­szy do wpom­po­wa­nia więk­szej ilo­ści pie­nię­dzy w firmę, co po­zwo­li­łoby mi zy­skać odro­binę na cza­sie.

W dniu roz­mowy ubra­łam się w naj­po­waż­niej­szy ze swo­ich mun­dur­ków: drogi, czarny, ide­al­nie do­pa­so­wany ko­stium od Hugo Bossa, pod który wło­ży­łam rów­nie czarną ko­szulę. Wy­bra­łam do tego ołów­kową, nie­zwy­kle wą­ską spód­nicę, a na nogi dzie­się­cio­cen­ty­me­trowe szpilki, które spra­wiały, że by­łam wzro­stu więk­szo­ści męż­czyzn, co wielu z nich wy­trą­cało z rów­no­wagi.

Przy­go­to­wana do roz­mowy Mari sie­działa już w na­szej salce kon­fe­ren­cyj­nej z li­stą py­tań le­żącą przed sobą. Była świet­nie zor­ga­ni­zo­wana i bar­dzo skru­pu­latna, ale nie­zbyt kre­atywna, dla­tego li­czy­łam, że syn Kauko okaże się pod tym wzglę­dem prze­ci­wień­stwem za­równo jej, jak i mnie.

– Mari, mó­wi­łam ci prze­cież, że nie mu­sisz przy­go­to­wy­wać żad­nych py­tań. Niech roz­mowa się to­czy wła­snym to­rem… – za­czę­łam, a wtedy za­dzwo­nił jej te­le­fon.

We­dług mo­ich wy­tycz­nych Mari po­dała nu­mer za­równo do sie­bie, jak i do mnie, więc te­raz przez myśl prze­szło mi tylko jedno słowo: „tchórz”. Czyżby pan nie­zde­cy­do­wany, po­le­cany przez ta­tu­sia, nie miał od­wagi za­dzwo­nić bez­po­śred­nio do dy­rek­torki ge­ne­ral­nej?

– To Leo – wy­mam­ro­tała Mari.

Nim zdą­ży­łam od­po­wie­dzieć, Mari już roz­ma­wiała przez te­le­fon i ru­szyła w stronę drzwi wej­ścio­wych, by przy­pro­wa­dzić na­szego kan­dy­data.

– Cześć! Zde­cy­do­wa­nie tak! Można by po­wie­dzieć, że tu­taj już jest lato. No tak. Mnie rów­nież miło po­znać… Hi­hi­hi­hihi… Tak, oglą­da­łam… Biuro to je­den z mo­ich ulu­bio­nych. Oczy­wi­ście bry­tyj­ska wer­sja. Ach, Bir­gitta… Hi­hi­hihi… No nie!

Pa­trzy­łam się wiel­kimi oczami, jak ostrożna i nie­śmiała Mari, moja Mari, którą zna­łam całą wiecz­ność, wije się i chi­cho­cze ni­czym za­ko­chana pięt­na­sto­latka. A na­wet go jesz­cze nie spo­tkała! Je­śli Leo Hel­le­va­ara był rów­nie do­bry w re­kla­mo­wa­niu firmy, co wła­snej osoby, to na­prawdę mie­li­śmy re­alną szansę na suk­ces.

„Cóż, mnie tak ła­two nie ocza­ruje” – po­my­śla­łam sta­now­czo. Stu­ka­łam świeżo po­ma­lo­wa­nymi na czer­wono pa­znok­ciami w okładkę swo­jego no­tesu i cze­ka­łam, aż nasz gość po­jawi się w sali. Już się za­czę­łam za­sta­na­wiać, gdzie się po­dział z asy­stentką, gdy usły­sza­łam pod­eks­cy­to­waną pa­pla­ninę Mari, a po­tem ni­ski, roz­ba­wiony głos, który od czasu do czasu prze­ry­wał mo­no­log mo­jej pra­cow­nicy. Czy ta dziew­czyna pa­mięta, że jest mę­żatką? – za­czę­łam się za­sta­na­wiać. Gdy głosy się zbli­żały, wsta­łam i sta­ra­łam się skon­cen­tro­wać, bo cie­ka­wiło mnie, ja­kie pierw­sze wra­że­nie zrobi Leo.

Gdy tylko otwo­rzyły się drzwi, unio­słam brodę, wy­pro­sto­wa­łam plecy i wy­su­nę­łam piersi do przodu. Drobna i roz­pro­mie­niona Mari na­tych­miast do mnie pod­bie­gła.

– To na­sza dy­rek­torka ge­ne­ralna, Bir­gitta Lin­na­la­akso.

Ma­ska po­waż­nej, pro­fe­sjo­nal­nej dy­rek­torki, którą przy­bra­łam, opa­dła, jak tylko mój mózg zo­rien­to­wał się, kogo wi­dzi w drzwiach sali kon­fe­ren­cyj­nej. Czy to ja­kiś kiep­ski żart? Czy ktoś mógł się do­my­ślić, o kim fan­ta­zjuję? Czy do­szło do ja­kie­goś dziw­nego błędu?

Mia­łam wra­że­nie, że zęby mi za­raz po­pę­kają, tak mocno je za­ci­ska­łam. Zu­peł­nie nie ro­zu­mia­łam, jak to moż­liwe, że ra­tow­nik me­dyczny, któ­rego na­zwa­łam anio­łem, stał te­raz przede mną w sali kon­fe­ren­cyj­nej z tymi swo­imi lśnią­cymi błę­kit­nymi oczami i osza­ła­mia­ją­cym uśmie­chem. W środku cała drża­łam i po­czu­łam, jak fala pa­lą­cej lawy roz­cho­dzi się wzdłuż mo­jego krę­go­słupa, gdy zer­k­nę­łam na zło­ci­ste, mięk­kie włosy, wy­so­kie ko­ści po­licz­kowe i nie­wia­ry­god­nie błę­kitne tę­czówki. Spoj­rze­nie mi­mo­wol­nie ucie­kało mi w stronę umię­śnio­nego ciała pod ja­sno­nie­bie­skim, ob­ci­słym T-shir­tem i cu­dow­nie opię­tymi ja­snymi je­an­sami.

Nie­zbyt od­po­wiedni strój jak na roz­mowę kwa­li­fi­ka­cyjną, ale żadna nor­malna he­te­ro­sek­su­alna ko­bieta by się tym nie prze­jęła, skoro mo­gła po­dzi­wiać ta­kie wi­doki. W jed­nej chwili za­po­mnia­łam o po­żą­dli­wych my­ślach i dress co­dzie, gdy do­tarło do mnie, w ja­kich oko­licz­no­ściach się ostat­nio wi­dzie­li­śmy. Skóra mnie mro­wiła, a kark ob­lał zimny pot.

To wła­śnie ten męż­czy­zna niósł mnie na sofę, gdy pra­wie ze­mdla­łam. To wła­śnie ten męż­czy­zna wi­dział mnie nagą. To wła­śnie ten męż­czy­zna znał moją wsty­dliwą ta­jem­nicę – że mie­wa­łam atak pa­niki.

Bogu dzięki, że nie był świa­domy głów­nej roli, jaką od­gry­wał w mo­ich fan­ta­zjach i snach. W jego oczach za­uwa­ży­łam błysk, który mógł ozna­czać jedno – roz­po­znał mnie. „Tylko spró­buj coś po­wie­dzieć…”

– Dzień do­bry, je­stem Leo Hel­le­va­ara – przed­sta­wił się ofi­cjal­nym to­nem i pod­szedł do mnie z wy­cią­gniętą na po­wi­ta­nie dło­nią.

Ode­tchnę­łam z ulgą. Z pew­no­ścią pra­cow­nik ochrony zdro­wia nie mógł wspo­mi­nać o moim ataku pa­niki w obec­no­ści osób trze­cich.

– Na­sze ostat­nie spo­tka­nie od­było się w cał­ko­wi­cie in­nych oko­licz­no­ściach – do­po­wie­dział, lekko uno­sząc brwi.

Roz­dział 2

Chwi­lowa ulga w jed­nej chwili znik­nęła. Za­mar­łam na kilka se­kund ni­czym prze­ra­żony za­jąc i z roz­tar­gnie­niem za­uwa­ży­łam, że w szpil­kach je­stem nie­mal tak wy­soka jak Leo. W spoj­rze­niu męż­czy­zny wi­dzia­łam nie­skry­waną drwinę i na­tych­miast od­zy­ska­łam re­zon. Za­częło się we mnie go­to­wać. W my­ślach już ostrzy­łam pa­znok­cie i za­sta­na­wia­łam się, jak ze­drzeć ten aro­gancki uśmie­szek z przy­stoj­nej twa­rzy, Leo tym­cza­sem kon­ty­nu­ował:

– Nie pa­mię­tam zbyt do­kład­nie, ale mia­łaś chyba moc­niej­szy ma­ki­jaż i ta­kie pun­kowe włosy. Czarno-ró­żowe, je­śli się nie mylę.

Z mo­ich ust wy­do­było się ci­che wes­tchnie­nie ulgi, choć jesz­cze przed mo­men­tem by­łam pra­wie pewna, że męż­czy­zna od­nosi się do wy­da­rzeń sprzed kilku ty­go­dni. Rze­czy­wi­ście, jako na­sto­latka by­łam ja­kiś czas pun­kówą. Są­dząc po CV, Leo był ode mnie z do­bre kilka lat młod­szy, więc gdy od­wie­dza­łam jego ro­dzinę Hel­le­va­arów, był jesz­cze chłop­cem. Ta­kie małe dziecko pew­nie za­pa­mię­ta­łoby mój nie­ty­powy ubiór, cho­ciaż ja nie pa­mię­ta­łam Leo ani tro­chę.

W ciągu tych kilku mi­nut prze­ży­łam emo­cjo­nalny rol­ler co­aster i by­łam w szoku, że zdo­ła­łam co­kol­wiek z sie­bie wy­du­sić.

– Hmm, mo­głoby się zga­dzać. Dzień do­bry. – Uści­snę­łam dłoń Leo, po­pa­trzy­łam oszo­ło­miona w jego oczy i uśmiech­nę­łam się. Chyba nie by­ła­bym w sta­nie za­brać ręki, gdyby Mari się nie ode­zwała.

– Leo, usiądź, pro­szę, tu­taj. Ja usiądę z dru­giej strony. Je­śli ci tak pa­suje…

Z tru­dem prze­łknę­łam ślinę i pu­ści­łam dłoń męż­czy­zny. Czu­łam się tak, jakby fala im­pul­sów elek­tro­ma­gne­tycz­nych prze­szła przez moje ciało, które od­ma­wiało te­raz współ­pracy. W gło­wie mia­łam pustkę, czu­łam wsty­dli­wie na­brzmiałe kro­cze, więc gdy­bym się nie sku­piła, Leo znów mu­siałby mnie za­nieść na ja­kąś sofę. Opa­dłam na krze­sło ze znacz­nie mniej­szym wdzię­kiem niż Mari i pró­bo­wa­łam ze­brać my­śli, gdy asy­stentka za­częła roz­mowę:

– Masz uro­dziny nie­malże tego sa­mego dnia co mój syn! Uro­dził się dru­giego czerwca, a ty trze­ciego. Dla­tego będę pa­mię­tać, kiedy mu­sisz nam przy­nieść tort!

Rzu­ci­łam Mari wście­kłe spoj­rze­nie. Zwra­cała się do Leo, jakby już z nami pra­co­wał. I w ogóle co to było? Pra­wie ta sama data uro­dzin? Co to ma do rze­czy? Nie ma cze­goś ta­kiego jak pra­wie ta sama data uro­dzin, przy­naj­mniej w moim słow­niku. Od­chrząk­nę­łam i za­da­łam pierw­sze po­ważne py­ta­nie od po­czątku ca­łej tej kon­wer­sa­cji:

– Twoja eks­sze­fowa i oj­ciec mó­wią, że je­steś cał­kiem do­bry w mar­ke­tingu i ko­mu­ni­ka­cji, ale mi­nęło już sporo czasu, od­kąd zaj­mo­wa­łeś po­dobne sta­no­wi­sko. Dla­czego chcesz zmie­nić pracę? Pra­cu­jesz w zu­peł­nie in­nym za­wo­dzie. W ochro­nie zdro­wia.

Leo oparł się o cał­kiem wy­godne krze­sło i od­po­wie­dział:

– No tak. Do­ra­sta­łem w ro­dzi­nie pro­wa­dzą­cej taki biz­nes i mia­łem w pla­nach, przy­naj­mniej w pew­nym stop­niu, pójść w ślady ojca. A po­tem po­zna­łem pewną piękną dziew­czynę, która stu­dio­wała pie­lę­gniar­stwo. Za­czę­li­śmy się uma­wiać i tak się wkrę­ci­łem w ten te­mat, że w końcu do­sze­dłem do wnio­sku, że w ochro­nie zdro­wia mogę zro­bić wiele do­brego dla spo­łe­czeń­stwa. Mło­dzień­czy ide­alizm.

Spoj­rza­łam na Leo oszo­ło­miona i spy­ta­łam lekko ochry­płym gło­sem:

– Uwa­żasz więc, że za­trud­nia­nie dzie­sią­tek lub se­tek lu­dzi i od­pro­wa­dza­nie po­dat­ków do bu­dżetu pań­stwa nie jest czymś waż­nym?

Zer­k­nę­łam na Mari, ale ona je­dy­nie ba­wiła się dłu­go­pi­sem i roz­ma­rzona wpa­try­wała się w na­szego roz­mówcę. Leo po­słał w moją stronę szybki uśmiech.

– Oczy­wi­ście, że jest. Ni­gdy, w ża­den spo­sób nie gar­dzi­łem świa­tem przed­się­bior­ców. Wręcz prze­ciw­nie. Po pro­stu po­dą­ży­łem za gło­sem serca. I lu­bię pra­co­wać jako ra­tow­nik me­dyczny. Tyle że moja sy­tu­acja ży­ciowa się zmie­niła.

„Po­dą­ży­łem za gło­sem serca”. Nie brzmi to jak szcze­gól­nie sen­sowny po­wód.

– Czy mogę więc spy­tać, co ta­kiego zmie­niło się w two­jej sy­tu­acji ży­cio­wej, że chcesz zmie­nić za­wód?

– Mam pię­cio­let­nią córkę, la­tem skoń­czy sześć lat… i je­stem jej je­dy­nym opie­ku­nem. Je­sie­nią idzie do ze­rówki. Oczy­wi­ście moi ro­dzice i sio­stra po­ma­gają mi, jak tylko mogą, ale praca na trzy różne zmiany to i tak odro­binę za dużo. Moja córka cho­dziła już do żłobka i przed­szkola, a te­raz, je­śli do­dać do tego ze­rówkę… Oba­wiam się, że nie­długo nie będę wy­cho­wy­wał wła­snego dziecka.

Chcia­łam za­py­tać, gdzie jest matka jego córki, ale nie wy­my­śli­łam, jak to zro­bić w uprzejmy spo­sób. Czy była nią wspo­mniana piękna dziew­czyna, przez którą Leo zo­stał ra­tow­ni­kiem?

– Musi być ci na­prawdę ciężko – wes­tchnęła Mari.

Mia­łam ochotę tylko prze­wró­cić oczami, Leo jed­nak uciął te­mat:

– To wszystko nie by­łoby moż­liwe bez po­mocy, którą na szczę­ście cały czas otrzy­muję. A Hilda jest naj­cu­dow­niej­szą dziew­czynką na świe­cie.

– Hmm, ta praca może wy­ma­gać wię­cej niż stan­dar­dowe osiem go­dzin, do tego do­cho­dzą ewen­tu­alne de­le­ga­cje. Jak to się wpa­so­wuje w twoją sy­tu­ację ży­ciową? – spy­ta­łam ostrzej, niż za­mie­rza­łam.

Leo się tym jed­nak nie prze­jął i od­po­wie­dział ra­do­śnie:

– W obec­nych cza­sach z pew­no­ścią da się pra­co­wać także zdal­nie, więc nad­go­dziny nie wy­dają mi się pro­ble­ma­tyczne, kil­ku­dniowe wy­jazdy też nie sta­no­wią dla mnie prze­szkody, je­śli będę wie­dzieć o nich z wy­prze­dze­niem.

– Co mo­żesz za­ofe­ro­wać Lin­nan Ma­kea? Je­steś za­pewne świa­domy na­szej sy­tu­acji…

Roz­luź­nie­nie i uśmiech na­tych­miast znik­nęły z przy­ja­znej twa­rzy męż­czy­zny, za­stą­pione bły­skiem de­ter­mi­na­cji i nie­ustę­pli­wo­ści. Błę­kitne oczy lekko się zwę­ziły się, a spoj­rze­nie zro­biło się ostre i oce­nia­jące, gdy prze­rwał moje py­ta­nie i po­wie­dział na głos to, czego ja się oba­wia­łam:

– Oczy­wi­ście, że je­stem świa­domy. Wkrótce znaj­dzie­cie się na skraju ban­kruc­twa, a przy­naj­mniej bę­dzie­cie zmu­szeni ogra­ni­czyć dzia­ła­nia, ma­jąc na­dal ogromny dług.

Otwo­rzy­łam usta, by zła­go­dzić jego sta­now­cze stwier­dze­nie, bar­dziej z przy­zwy­cza­je­nia niż ja­kie­go­kol­wiek in­nego po­wodu, ale nie zdą­ży­łam nic po­wie­dzieć, bo Leo kon­ty­nu­ował:

– Mam kon­takty w Ro­sji. Nadja Ko­va­lev ma mi­liony ob­ser­wu­ją­cych na In­sta­gra­mie i in­nych plat­for­mach. Do tego swój pro­gram o je­dze­niu i od­ży­wia­niu, współ­pra­cuje też z pewną znaną marką odzie­żową. Znam ją oso­bi­ście i je­śli ro­ze­gramy to do­brze, marka uzy­ska taki roz­głos, o ja­kim mo­gli­ście tylko po­ma­rzyć. Co wię­cej, znam też lu­dzi z kie­row­nic­twa dwóch naj­więk­szych sieci spo­żyw­czych, czę­ściowo dzięki ojcu, a czę­ściowo dzięki… swo­jej bo­ga­tej hi­sto­rii. W ten spo­sób tra­fimy na tam­tej­szy ry­nek, a może na­wet do kilku sie­ció­wek z naj­lep­szymi sło­dy­czami.

Mó­wiąc to wszystko, Leo wpa­try­wał się we mnie, a ja nie mo­głam ode­rwać wzroku od jego twa­rzy. Ob­ser­wo­wa­łam, jak po­ru­szają się wargi, i wi­dzia­łam, jak te cu­dow­nie błę­kitne oczy wę­drują po mo­ich wło­sach, szyi i ciele. Na­pię­łam mocno po­śladki, przy­ci­snę­łam do sie­bie ko­lana i wy­obra­ża­łam so­bie usta Leo na moim ciele – ra­mio­nach, pier­siach, brzu­chu i da­lej… Po­żą­da­nie co­raz bar­dziej mnie ogar­niało, tak że ba­łam się wy­do­być z sie­bie ja­ki­kol­wiek dźwięk. Dłuż­szą chwilę za­jęło mi zo­rien­to­wa­nie się, że męż­czy­zna skoń­czył już mó­wić. Mu­sia­łam prze­stać bu­jać w ob­ło­kach i wró­cić na zie­mię, zwil­ży­łam su­che usta koń­cem ję­zyka, ale mój głos na­dal brzmiał ochry­ple:

– Oczy­wi­ście, brzmi to wszystko cie­ka­wie, ale je­śli je­steś za­zna­jo­miony z sy­tu­acją firmy, to zda­jesz so­bie sprawę rów­nież z na­szych bar­dzo ogra­ni­czo­nych środ­ków fi­nan­so­wych. I na­wet je­śli wszystko po­szłoby świet­nie dzięki twoim zna­jo­mo­ściom, to po­trze­bu­jemy rów­nież ogól­nej kam­pa­nii re­kla­mo­wej, zwłasz­cza że w naj­bliż­szym cza­sie chcemy uzy­skać wy­mierne wy­niki. Ostat­nie… były kiep­skie.

Leo po­chy­lił się do przodu, po­ło­żył łok­cie na stole, a po­tem oparł brodę na sple­cio­nych dło­niach.

– Masz cał­ko­witą ra­cję – po­wie­dział nie­ustę­pli­wym, a przy tym peł­nym współ­czu­cia to­nem, ki­wa­jąc głową. – Po­trze­bu­je­cie pie­nię­dzy i atrak­cyj­nego pro­duktu. Ta or­ga­niczna cze­ko­lada po pro­stu się nie sprze­daje. Gi­nie w ma­sie tego typu rze­czy.

Po­cząt­kowy en­tu­zjazm wy­wo­łany sło­wami Leo za­częło za­stę­po­wać po­wra­ca­jące uczu­cie bez­na­dziei. I gniew. Wszech­ogar­nia­jący gniew. Jak taki kre­tyn, uga­nia­jący się za dziew­czy­nami, który nie po­tra­fił na­wet sa­mo­dziel­nie wy­brać so­bie za­wodu, ma czel­ność od­zy­wać się tak pro­tek­cjo­nal­nie?

– To jaką miał­byś dla nas pro­po­zy­cję? Za­cznijmy cho­ciażby od tego no­wego pro­duktu. Bo to mu­siałby być na­prawdę pew­niak, żeby zdo­była pie­nią­dze na pro­duk­cję – po­wie­dzia­łam zim­nym jak lód, ochry­płym to­nem.

Leo skrzy­żo­wał ręce na klatce pier­sio­wej i ode­zwał się z uśmie­chem:

– Pro­dukt, który ma u was kil­ku­dzie­się­cio­let­nią hi­sto­rię, a któ­rego już nie wy­twa­rza­cie. Ga­la­retki w cu­krze. Zde­cy­do­wa­nie mniej­sza kon­ku­ren­cja. W Fin­lan­dii jest całe bo­gac­two su­row­ców, z któ­rych można by je pro­du­ko­wać. A je­śli do­brze pój­dzie, można też za­cząć ro­bić żelki, które Ro­sja­nie spo­ży­wają rocz­nie ki­lo­gra­mami.

Rzu­cił tym po­my­słem tak nie­spo­dzie­wa­nie, że przez chwilę nie by­łam się w sta­nie ode­zwać. Nie mia­łam w ogóle pew­no­ści, czy da się to zre­ali­zo­wać, ale przy­naj­mniej było to coś no­wego. Bra­ko­wało mi kre­atyw­no­ści i in­no­wa­cyj­nych po­my­słów i do­sta­łam to od sie­dzą­cego na­prze­ciwko ra­tow­nika me­dycz­nego. Leo Hel­le­va­ara za­cho­wy­wał się zbyt pew­nie i prze­mą­drzale, ale był naj­lep­szą opcją, jaką obec­nie mia­łam.

– Okej. Je­steś za­trud­niony. Na po­czą­tek trzy ty­siące mie­sięcz­nie, umowa na rok. Mari wszystko do­kład­niej ci wy­ja­śni.

Wsta­wa­łam już z krze­sła i wła­śnie mia­łam po­pro­sić Mari, by za­pro­wa­dziła Leo do swo­jego biurka, gdzie mo­głaby przy­go­to­wać mu umowę, gdy znów usły­sza­łam rze­czowy i spo­kojny ton męż­czy­zny:

– Trzy i pół.

Ob­ró­ci­łam się, świa­doma, że w mo­ich oczach od­ma­lo­wują się nie­do­wie­rza­nie i złość.

– Słu­cham? – wy­du­si­łam z sie­bie.

– Trzy i pół ty­siąca. Pen­sja. Ta­kie są moje ocze­ki­wa­nia fi­nan­sowe.

– I ocze­ki­wa­niami po­zo­staną – od­po­wie­dzia­łam ostro. – Jak sam stwier­dzi­łeś, nie mamy pie­nię­dzy – do­da­łam, pró­bu­jąc za­ła­go­dzić sy­tu­ację.

– Okej. Nie szko­dziło spró­bo­wać – wy­mam­ro­tał pod no­sem ze sto­ic­kim spo­ko­jem, po czym kon­ty­nu­ował roz­pro­mie­niony: – Ale… Je­śli mój po­mysł okaże się suk­ce­sem i dzięki niemu za­cznie­cie za­ra­biać, po roku chcę otrzy­mać pre­mię, która wy­równa te pięć­set euro mie­sięcz­nie. Czyli sześć ty­sięcy. Lub wię­cej, bar­dzo chęt­nie.

Wes­tchnę­łam gło­śno i za­ci­snę­łam pię­ści.

– Niech tak bę­dzie. Spi­szemy to u mnie w ofi­cjal­nym do­ku­men­cie w trak­cie two­jego pierw­szego dnia pracy.

Leo wstał od stołu kon­fe­ren­cyj­nego i pod­szedł do mnie. Ro­zej­rza­łam się po sali i zo­rien­to­wa­łam, że Mari znik­nęła, praw­do­po­dob­nie cze­kała już na Leo na ze­wnątrz. Po­mimo swo­ich ob­ca­sów i nie­malże woj­sko­wego mun­durka, któ­rymi chcia­łam za­zna­czyć swoją po­zy­cję, na­gle po­czu­łam się zdez­o­rien­to­wana i po­ję­łam to, co po­win­nam była so­bie uświa­do­mić już na sa­mym po­czątku tej roz­mowy.

Za­trud­nie­nie Leo Hel­le­va­ary przy­spo­rzy mi na co dzień wiele kło­po­tów, i tym ra­zem nie będą to pro­blemy zwią­zane z prze­pły­wem go­tówki, bi­lan­sem czy wy­ni­kiem fi­nan­so­wym. Za­wsze po­cią­gali mnie starsi męż­czyźni, ale w Leo było coś, co za­uważy każda ko­bieta, która stąpa po tej pla­ne­cie – do­koń­czy­łam szybko swoją myśl i wy­cią­gnę­łam dłoń w stronę męż­czy­zny. By­łam pro­fe­sjo­na­listką i mia­łam za­miar kon­tro­lo­wać swoje pry­mi­tywne od­ru­chy.

Leo uści­snął moją dłoń, a jego palce ze­śli­zgnęły się da­lej, na nad­gar­stek. Mój umysł pró­bo­wał na­dą­żyć za cia­łem, które za­częło się roz­pa­lać i na­pi­nać, łak­nąc jego do­tyku. Cipka ro­biła się wil­got­niej­sza i bar­dziej na­brzmiała niż kie­dy­kol­wiek, spoj­rza­łam więc roz­pacz­li­wie gdzieś w bok i wy­du­ka­łam:

– Dzię­kuję za roz­mowę. Za­czy­nasz więc… w naj­bliż­szy po­nie­dzia­łek.

– Mia­łem ochotę za­dzwo­nić do cie­bie wcze­śniej i spy­tać o sa­mo­po­czu­cie, ale chyba nie po­wi­nie­nem – wy­mam­ro­tał tak ci­cho, że nie by­łam pewna, czy do­brze go usły­sza­łam.

Po­wę­dro­wał wzro­kiem ku jego oczom. Chcia­łam wsu­nąć dłoń pod jego ko­szulę, po­czuć jego ciało, za­sma­ko­wać każdy naj­drob­niej­szy ka­wa­łek. Błę­kitne oczy Leo zda­wały się ciem­nieć, a ja do­piero po chwili zo­rien­to­wa­łam się, że wstrzy­muję od­dech.

– Mam na­dzieję, że nie mia­łaś ko­lej­nych ata­ków. Je­śli do­brze po­li­czy­łem, twój puls to sto dwa­dzie­ścia.

Jego słowa wy­rwały mnie z dziw­nego le­targu i cof­nę­łam rękę.

– Nie je­steś w ka­retce – od­po­wie­dzia­łam mu chłodno, nie sta­ra­jąc się na­wet brzmieć przy­jaź­nie. – Je­stem te­raz twoją sze­fową. I bę­dziemy roz­ma­wiać tylko o pracy. Ko­niec, kropka.

Gdy wró­ci­łam wie­czo­rem do domu, uczu­cie nie­kon­tro­lo­wa­nego po­żą­da­nia, które ogar­nęło mnie w ciągu dnia, na­dal mi to­wa­rzy­szyło. Prze­pro­wa­dzi­łam kilka burz mó­zgów, prze­ko­pa­łam się przez dłu­gie ko­lumny liczb, szu­ka­łam in­for­ma­cji o na­szej pro­duk­cji ga­la­re­tek w cu­krze, ale bez względu na to, co ro­bi­łam, był ze mną Leo Hel­le­va­ary – jego złote włosy, błę­kitne oczy, cu­dow­nie za­ry­so­wane usta, ni­ski głos i to atrak­cyjne, silne ciało. Na samo wspo­mnie­nie męż­czy­zny czu­łam na ca­łym ciele dziwne mro­wie­nie.

Le­dwo do­tar­łam do domu, wzię­łam te­le­fon i za­dzwo­ni­łam do Hen­riego. Ode­brał po trzech sy­gna­łach. Za­nim zdą­żył po­wie­dzieć coś wię­cej poza po­wi­ta­niem, wy­rzu­ci­łam z sie­bie bez tchu, z wy­raźną de­spe­ra­cją w gło­sie:

– Wiem, że po­win­nam się z tobą uma­wiać ze spo­rym wy­prze­dze­niem, ale i tak po­my­śla­łam, że spró­buję. Wpad­niesz dzi­siaj do mnie?

– Dzi­siaj? Nie od­zy­wa­łaś się do mnie przez trzy mie­siące, a te­raz chcesz, że­bym po­ja­wił się w two­ich drzwiach… w ciągu go­dziny?

– Do­kład­nie tak. Je­śli masz czas i ochotę – od­po­wie­dzia­łam i po­ki­wa­łam głową, jakby Henri mógł mnie zo­ba­czyć.

– Okej. Masz szczę­ście. Dzi­siaj wie­czo­rem nie mam pla­nów. Mam do cie­bie przy­je­chać?

– Tak. Świet­nie. Jak naj­szyb­ciej.

– Mam wziąć stan­dar­dowy ze­staw?

– Mo­żesz wziąć – od­par­łam, my­ślami bę­dąc już przy nad­cho­dzą­cym spo­tka­niu, i za­koń­czy­łam roz­mowę.

Henri za­dzwo­nił do drzwi nie­malże równo po go­dzi­nie, a ja po­spie­szy­łam, by mu otwo­rzyć, z więk­szym en­tu­zja­zmem niż do tej pory. Męż­czy­zna oparł się o fra­mugę i na wi­dok mo­jego stroju uśmiech­nął się. Zdą­ży­łam już zdjąć ko­stium, roz­pu­ścić włosy i za­ło­żyć na sie­bie szla­frok.

– Cześć, Bir­gitto.

– Cześć – od­po­wie­dzia­łam bez tchu i wcią­gnę­łam Hen­riego do miesz­ka­nia.

Spoj­rza­łam na niego bar­dziej kry­tycz­nie niż kie­dy­kol­wiek wcze­śniej. Zna­li­śmy się od dwóch lat, ale ni­gdy do­tąd nie przy­wią­zy­wa­łam tak du­żej wagi do jego wy­glądu. Jak na mój gust, był zbyt przy­stojny. Przy­po­mi­nał odro­binę ciem­no­włosą wer­sję Ro­berta Pat­tin­sona. Jego ciało, w dro­gim gar­ni­tu­rze, nie było tak umię­śnione jak Leo, nie był też tak wy­soki, ale mimo wszystko sta­no­wił cał­kiem do­bre za­stęp­stwo. Wła­ści­wie… ide­alne.

– Ktoś tu jest dzi­siaj nie­cier­pliwy – sko­men­to­wał Henri i wy­cią­gnął rękę w moją stronę.

Wsu­nę­łam do jego dłoni plik pięć­dzie­sią­tek, które po dro­dze do domu wy­pła­ci­łam z ban­ko­matu i kiw­nę­łam głową.

– Nie mówmy o tym. Po pro­stu chodź do sy­pialni – rzu­ci­łam krótko i po­pro­wa­dzi­łam go do po­koju.

– Trak­tu­jesz mnie tro­chę jak przed­miot – za­czął na­rze­kać Henri. – Szcze­gól­nie, że nie od­zy­wa­łaś się do mnie od dłuż­szego czasu.

– Henri. Spo­ty­kamy się re­gu­lar­nie i roz­ma­wiam z tobą o swo­ich pry­wat­nych spra­wach, ale to nie zmie­nia faktu, że je­steś mę­ską pro­sty­tutką.

– Je­stem osobą do to­wa­rzy­stwa! – za­pro­te­sto­wał po­gar­dli­wym to­nem.

Zsu­nę­łam z sie­bie szla­frok, wspię­łam się na łóżko i po­ło­ży­łam na ple­cach. Henri miał przy so­bie nie­wielką torbę, w któ­rej za­czął szu­kać olejku do ma­sażu. Już wiele razy przy­no­sił mi ulgę i roz­luź­nie­nie, gdy świat zda­wał się wa­lić mi na głowę, i by­łam mu za to ogrom­nie wdzięczna.

Mia­łam za sobą kilka nie­zbyt uda­nych związ­ków, ale ża­den z nich nie trwał dłu­żej niż kilka lat. Praca za­wsze była w moim ży­ciu naj­waż­niej­sza, a gdy prze­pro­wa­dzi­łam się z po­wro­tem do ro­dzin­nego mia­sta, w któ­rym wszy­scy do­sko­nale znali moje na­zwi­sko i ko­nek­sje, nie mo­głam na­wet roz­wa­żać za­ło­że­nia konta na Tin­de­rze lub spo­ty­ka­nia się z fa­ce­tami tylko dla seksu. Wtedy cał­ko­wi­cie zre­zy­gno­wa­łam z my­śli o ja­kim­kol­wiek związku. I wła­śnie wtedy Henri przy­był mi na ra­tu­nek.

Zna­la­złam jego stronę in­ter­ne­tową, spo­tka­li­śmy się naj­pierw na drinka, a wie­czór za­koń­czył się po­bu­dza­ją­cym wszyst­kie zmy­sły ma­sa­żem. Tam­tym ra­zem mi to wy­star­czyło, a i tak czu­łam, że po­nio­słam po­rażkę. Wy­da­wało mi się to upo­ka­rza­jące, że ko­bieta taka jak ja musi pła­cić za bli­skość i seks. Przy ko­lej­nym spo­tka­niu wszystko stało się znacz­nie ła­twiej­sze i na­uczy­łam się lu­bić i do­ce­niać Hen­riego, nie tylko za za­spo­ka­ja­nie mo­ich fi­zycz­nych po­trzeb. To, że nie mu­sia­łam się kłó­cić o to, jak długo sie­dzę w pracy czy co jest waż­niej­sze – praca czy zwią­zek, było cał­ko­wi­cie wy­zwa­la­jące. Henri miał po­czu­cie hu­moru, wiele do­świad­czył i wi­dział, a te­raz do­sko­nale wie­dział już też, jak ze mną po­stę­po­wać.

I tym ra­zem szybko zdjął ko­szulę i spodnie i za­czął wcie­rać w dło­nie ole­jek do ma­sażu, zbli­ża­jąc się do łóżka. Henri wy­śmie­ni­cie ma­so­wał. Za­mknę­łam oczy, a jego dło­nie po­dą­żały wzdłuż mo­ich ra­mion i lekko je uci­skały, a po­tem prze­su­nęły się na że­bra i piersi. Da­łam so­bie mi­nutę czy dwie. Po chwili po­czu­łam, że na­ra­sta­jąca przez cały dzień fru­stra­cja zbyt mnie już przy­tło­czyła i na­gle otwo­rzy­łam oczy.

– Dzi­siaj bez żad­nej dłu­giej gry wstęp­nej czy ma­saży – po­wie­dzia­łam wprost.

Henri uniósł brwi, mnie to jed­nak nie za­sko­czyło. Za­zwy­czaj ciężko mnie do­pro­wa­dzić do roz­ko­szy, na­wet gdy mam lep­szy dzień, a to był pierw­szy raz, gdy za­żą­da­łam szyb­szego tempa.

– Co ci się dzi­siaj przy­tra­fiło? A może po­wi­nie­nem spy­tać: kto? – za­dał py­ta­nie rów­nie bez­po­śred­nio, piesz­cząc mnie po brzu­chu.

– Nie twoja sprawa – od­po­wie­dzia­łam i do­da­łam: – Płacę ci, że­byś ro­bił ze mną to, czego pra­gnę. A te­raz pra­gnę, że­byś mnie pie­przył. Po­rząd­nie. I mocno.

Henri za­śmiał się ci­cho i stwier­dził z za­do­wo­le­niem:

– Oczy­wi­ście wszyst­kiego się do­wiem. Lu­bisz ze mną roz­ma­wiać.

– Nie lu­bię. A na pewno nie dzi­siaj. Na­tych­miast się mną zaj­mij albo za­bie­ram swoje pie­nią­dze.

– Zgod­nie z roz­ka­zem, ma­dame – wy­mru­czał.

Po­now­nie za­ci­snę­łam mocno po­wieki. Henri znie­nacka uszczyp­nął mnie w su­tek, a drugą dłoń po­ło­żył mi na udzie. Z ust wy­rwał mi się krótki jęk przy­jem­no­ści, a w wy­obraźni za­miast Hen­riego po­ja­wił się Leo. Roz­su­nę­łam za­pra­sza­jąco nogi, gdy po­czu­łam do­tyk po we­wnętrz­nej stro­nie uda. Dłoń Leo. My­śla­łam o tym, jak pa­trzyłby na mnie swo­imi ciem­nymi i uważ­nymi oczami, jak do­ty­kałby mnie, nie pro­sząc o po­zwo­le­nie i zmie­rza­jąc pro­sto do celu. W ten sam spo­sób, w jaki się do mnie od­zy­wał.

Henri prze­su­nął dłoń na moją cipkę i usły­sza­łam jego wes­tchnie­nie.

– Wi­dzę, że je­steś na­prawdę na­pa­lona. Co ci się dzi­siaj, do dia­bła, przy­tra­fiło?

Nie od­po­wie­dzia­łam mu. Za­czę­łam moc­niej na­ci­skać na jego dłoń i de­li­kat­nie po­ru­szać bio­drami. Ocie­ra­jąc się o jego palce, sama po­czu­łam, że cipka jest mo­kra i śli­ska, od­dech mi przy­spie­szył. Leo miał duże dło­nie i dłu­gie, silne palce z za­dba­nymi pa­znok­ciami. Nie wie­dzia­łam na­wet, kiedy zdą­ży­łam za­uwa­żyć ta­kie szcze­góły, ale gdy znów wy­obra­zi­łam so­bie go za­miast Hen­riego, unio­słam bio­dra i wy­mam­ro­ta­łam:

– Pieść moje piersi i wsuń we mnie… pa­lec.

Ni­gdy nie by­łam tak bez­po­śred­nia na­wet z Hen­rim, ale nie mu­sia­łam się przej­mo­wać, co o mnie po­my­śli. Nie za­sko­czyło to go i po chwili jego dłoń mocno za­ci­snęła się na mo­jej na­brzmia­łej piersi. Ści­skał i szczy­pał pierś i su­tek, a za mo­ment prze­szedł do dru­giej, do­star­cza­jąc tych sa­mych do­znań. Za­czę­łam dy­szeć z pod­nie­ce­nia. Drugą dło­nią pie­ścił moją mo­krą cipkę, a gdy w końcu wsu­nął we mnie pa­lec i za­czął de­li­katne do­ty­kać łech­taczkę, ośle­pia­jące, ja­sne świa­tło prze­szyło całe moje ciało i w ułamku se­kundy po­czu­łam, jak eks­plo­duję z przy­jem­no­ści.

Or­gazm był cu­downy, ale za­le­d­wie przez chwilę. Wró­ci­łam na zie­mię zbyt szybko i moje ciało drżało jesz­cze bar­dziej nie­za­spo­ko­jone niż wcze­śniej, o ile to w ogóle moż­liwe. Ob­ró­ci­łam się na bok, po­ło­ży­łam rękę nad głową, a nogę wy­su­nę­łam przed sie­bie. Usły­sza­łam dźwięk roz­dzie­ra­nego fo­lio­wego opa­ko­wa­nia, a po­tem Henri bez słowa zła­pał mnie mocno za uda i za­czął wsu­wać pe­nisa w moją mo­krą cipkę.

Jęk­nę­łam ci­cho, a moja szparka pul­so­wała w nie­cier­pli­wym ocze­ki­wa­niu, aż po­czuję go ca­łego w środku. Leo cią­gle sie­dział mi w gło­wie, wy­obra­ża­łam so­bie każdy cen­ty­metr jego na­giego ciała. Po­czu­łam, jak twardy, duży ku­tas wci­ska się we mnie, i wy­gię­łam plecy w łuk, wy­su­wa­jąc się w jego stronę. Gdy Henri zła­pał mnie za ra­mię, przy­po­mnia­łam so­bie dłoń Leo. I to Leo po­chy­lił się te­raz nade mną, trzy­mał mnie za udo i wsu­wał we mnie cu­dow­nego, twar­dego pe­nisa. To Leo mnie te­raz pie­przył…

– Szyb­ciej. Moc­niej – rzu­ci­łam mu przez za­ci­śnięte zęby.

Od­chrząk­nął, a po­tem wcho­dził we mnie moc­nymi, szyb­kimi pchnię­ciami, a ja mo­głam się za­nu­rzyć w swoim świe­cie fan­ta­zji. Wi­dzia­łam na­zna­czoną żą­dzą twarz Leo, wy­obra­zi­łam so­bie, jak jego palce ści­skają mnie z taką siłą, że zo­staną po tym si­niaki, czu­łam, jak jego ję­zyk i zęby prze­su­wają się po moim ra­mie­niu, gdy pie­przył mnie tak, że za­po­mnia­łam o ca­łym świe­cie.

„I kto tu jest te­raz sze­fem? Na­dal chcesz mó­wić tylko o pracy?” – wy­mru­czał Leo z mo­jej wy­obraźni.