Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Irina Alila prowadzi warsztat oferujący zajęcia rehabilitacyjne dla osób z niepełnosprawnościami. Placówka znajduje się w świetnej lokalizacji, na wynajętej działce w modnej części miasta. Kiedy dzierżawa terenu dobiega końca, Filip Lindell, nowy prezes firmy produkującej luksusowe zegarki, do której działka należy, postanawia nie przedłużać umowy Irinie. Chce bowiem przenieść tam siedzibę swojego przedsiębiorstwa.
Zdaniem kobiety Lindell to doskonały przykład dupka z uprzywilejowanej rodziny myślącego wyłącznie o maksymalizacji zysków. Irina grozi mu batalią prawną. Filip, zaintrygowany drobną, ale energiczną kierowniczką warsztatu, proponuje omówienie problemu przy kolacji. Irina niechętnie przyjmuje zaproszenie. Postanawia, że nie podda się bez walki, mimo że przy oszałamiająco seksownym mężczyźnie trudno jej się skoncentrować na sprawie…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 233
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: Paja
Przekład z języka fińskiego: Krystyna Wakuluk
Copyright © Lilith, 2024
This edition: © Risky Romance/Gyldendal A/S, Copenhagen 2024
Projekt graficzny okładki: Monika Drobnik-Słocińska
Redakcja: Magdalena Mierzejewska
Korekta: Justyna Kukian
ISBN 978-91-8034-376-3
Konwersja i produkcja e-booka: www.monikaimarcin.com
Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.
Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S
Klareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K
www.gyldendal.dk
www.wordaudio.se
1
Szturchnęłam Pirjo delikatnie w ramię. Pulchna kobieta po pięćdziesiątce ocknęła się, instynktownie wsunęła okulary na nos, po czym przeczesała ręką farbowane na rudo włosy.
– Przepraszam – mruknęła zakłopotana, sięgając po włóczkę na jej kolanach i na wpół ukończoną, zabawną, wielokolorową wełnianą skarpetkę.
– Nic na to nie poradzisz. Ale mogłabyś się przenieść na fotel. Boję się, że zrobisz sobie krzywdę, jeśli zaśniesz na stołku.
– Ale Anu siedzi w fotelu…
– Anu nie ma ani zespołu przewlekłego zmęczenia, ani fibromialgii i jest dwa lata młodsza od ciebie. Dobrze radzi sobie na stołku lub kanapie.
Odwróciłam się zdecydowanie w stronę fotela, gdzie zielonowłosa Anu przyszywała duże guziki do zielonobrązowych słomianych toreb.
– Anu, zwolnij, proszę, miejsce Pirjo – powiedziałam niższym i łagodniejszym tonem niż zwykle, ale stanowczo.
Twarz młodszej kobiety wykrzywiła się buntowniczo. Anu miała aspergera. Lubiła miękkie rzeczy i kolor zielony, a odkąd pojawiła się na warsztatach, zawsze próbowała zająć zielony welurowy fotel. Uwielbiała też szycie i guziki. O ile choroba była dla niej ciężarem, o tyle w warsztacie udało jej się nauczyć innych, jak robić torby, ręczniki, a nawet szlafroki dla dzieci, jeśli nikt nie dotykał jej ani jej sprzętu do szycia. Ani nie podchodził zbyt blisko.
– Pracowałaś już przy tym biurku, to dobre krzesło. Możesz również usiąść na ławce. Też jest wyściełana. Chłopcy mogą przenieść się do jadalni. – Spojrzałam na długą, wyłożoną czymś miękkim ławkę, na której dwóch stolarzy robiło sobie przerwę, trzymając w rękach kubki z kawą.
– To nie fotel – odpowiedziała Anu, ale podniosła tyłek.
– Wiem. Ale Pirjo mogłaby zrobić sobie krzywdę, gdyby zasnęła na stołku. Ta torba jest naprawdę piękna.
– Enni źle wyszyła kwiatowy wzór – szepnęła Anu.
Widziałam już torbę, którą skrytykowała dziewczyna. Głównym problemem było to, że kwiat był większy i być może nieco mniej wyrafinowany niż te Anu. Klienci pewnie by tego w ogóle nie zauważyli.
– Nie, nie każdy jest tak dobry w szyciu jak ty. Ale właśnie dlatego jesteś naszą nauczycielką. Enni już wiele potrafi dzięki tobie. Prawda?
Anu wydała z siebie dziwny odgłos i udała się w stronę ławki.
– Harri i Tarmo, cześć! Idźcie do stołówki! – krzyknęłam przez pokój.
Całe szczęście, że Anu nie była wrażliwa na dźwięki jak wiele osób z aspergerem, ponieważ na końcu warsztatu znajdowały się pomieszczenia do obróbki drewna i metalu, więc nieustannie dochodziły stamtąd odgłosy uderzania młotkiem
Nagle zadzwonił mój telefon. Westchnęłam. Miało przyjść więcej osób. To samo w sobie nie stanowiło problemu, wręcz przeciwnie, to wspaniale, że miasto finansowało warsztaty rehabilitacyjne, które rozpoczęły się, gdy moja matka była dyrektorem Miejskiego Domu Opieki Społecznej. Jedyny problem polegał na tym, że odwiedzało nas coraz więcej osób z niepełnosprawnościami fizycznymi, więc przestrzeń się kurczyła.
Zastanawiałam się, czy w kolejnym budżecie nie ująć kosztów remontu warsztatu. Znajdował się na terenie starego magazynu, więc gdyby w tym samym czasie odnowić dodatkowo stojący tam mały budynek, nie zwiększyłoby to znacznie kosztów. Zapewniłoby to więcej…
W końcu wróciłam myślami do chwili obecnej. Zmarszczyłam brwi. Numer nieznany. Szybko nacisnęłam ikonę zielonej słuchawki. Zawsze szukałam nowych darowizn – narzędzi, materiałów, pieniędzy – a telefony w tej sprawie często wykonywano z nieznanych numerów. Właściciele firm lub menedżerowie delegowali takie zadania swoim pracownikom.
– Irina Alila – odpowiedziałam szybko, uśmiechając się. Ponoć uśmiech można usłyszeć w głosie, nawet jeśli go nie widać. A to niska cena za dostarczenie do warsztatu dobrej jakości tkanin o pięknych kolorach.
– Tu Eino Lahti z firmy Formia. Dzwonię w sprawie najmu nieruchomości… – Zamilkł, jakby trochę zirytowany, więc ja się odezwałam:
– Tak? Rozmawiałam z Björnem, zanim przeszedł na emeryturę. Obiecał przedłużyć z nami kontrakt na dwadzieścia pięć lat. Mam maila w tej sprawie…
– Hmm. Cóż, chodzi o to, że Björn nie prowadzi już firmy, a ponieważ wasz warsztat znajduje się w jednej z najlepszych lokalizacji w mieście, a Formia potrzebuje miejsca na nowy budynek administracyjny…
Nagle poczułam jednocześnie lodowaty chłód rozlewający się w moim żołądku i gorąco w klatce piersiowej. Dzielnica Niittykumpu w Espoo od dawna była idealnym miejscem dla biurowców różnych firm, ale w ostatnich latach wokół warsztatu wyrosło jeszcze więcej lśniących, wysokich i fantazyjnych budynków. Gdyby Björn nie miał ataku serca kilka miesięcy temu i ostatecznie zdecydował się przejść na emeryturę w wieku siedemdziesięciu trzech lat, miałabym podpisaną kolejną umowę najmu i wszystko byłoby dobrze. Ale tak nie jest.
– Mam ustne porozumienie z Björnem w tej sprawie. I maila od niego. Trzeba to tylko sfinalizować. Nie pytałam o to, ponieważ uznałam, że obecny dyrektor generalny potrzebuje czasu na zapoznanie się z nowymi obowiązkami.
Wszystko, co wiedziałam o nowym prezesie Formii, to to, że pochodził z zamożnej fińsko-szwedzkiej rodziny i dwadzieścia pięć lat temu przeprowadził się do Szwajcarii, gdzie jego ojciec podjął pracę. Teraz Filip Lindell wrócił do Finlandii, by kierować Formią, producentem luksusowych zegarków. Nie do końca rozumiałam dlaczego. Lindell bardzo dobrze radził sobie w poprzedniej firmie, którą wprowadził do pierwszej piątki najlepszych marek zegarków w Szwajcarii.
Formia słynęła ze swoich zastaw stołowych oraz wyrobów szklanych i była rozpoznawalna na całym świecie, choć brakowało jej sporo do Rolexa. Pomyślałam o Roleksie, ponieważ tylko to przychodziło mi do głowy, gdy myślałam o drogich zegarkach. Nie mogłam sobie przypomnieć nazwy firmy, którą wcześniej prowadził Lindell. Pamiętałam jego nazwisko i twarz, ponieważ widziałam jego zdjęcia w „Helsingin Sanomat” i „Kauppalehti”.
Filip Lindell miał zimne, lodowoniebieskie oczy, wysoko osadzone brwi, wyrafinowany długi nos i szeroki, uwodzicielski, lekko krzywy uśmiech. Jego podbródek był mocny i ostry, a czoło wysokie i szerokie… Przywołałam się do rzeczywistości, zła na siebie. Minęło zaledwie kilka tygodni, odkąd zerwałam z Ollim, a rzeczy byłego chłopaka wciąż leżały w moim domu. Byłam smutna i dopiero dochodziłam do siebie, nie powinnam więc jeszcze marzyć o innych mężczyznach. Zwłaszcza o takim, który najwyraźniej zamierzał zniszczyć mój warsztat.
Eino, czy jak mu tam, cały czas mówił, ale dopiero teraz zaczęłam go znowu słuchać.
– …cenna działka dzisiaj, a obecna siedziba nie jest blisko metra jak…
– Czy wiesz, dlaczego miasto uruchomiło te warsztaty na ziemi dzierżawionej od Formii, a nie na swojej własnej? – mruknęłam do biednego chłopaka, któremu prawdopodobnie jedynie kazano przekazać wiadomość.
– Nie – odpowiedział krótko.
– Ponieważ nawet przed powstaniem metra łatwo było się tu dostać komunikacją publiczną z dowolnego punktu w Espoo. Ponieważ nasi podopieczni nie mogą podjechać mercedesem czy audi do miejsca, skąd autobus kursuje co pięćdziesiąt minut. Albo zamówić taksówki. Ale oczywiście, jeśli uda nam się namówić Formię do wydzierżawienia nam swojej starej siedziby lub jej części, to Karaportti też nie będzie złą lokalizacją. – Ostatnie słowa wypowiedziałam w przypływie gniewu, ponieważ było absolutnie pewne, że Lindell, potentat od zegarków i zastaw stołowych, nie życzy sobie, by jakaś pstrokata ekipa obracała się w jego wytwornych kręgach.
Eino chrząknął ostrożnie.
– Chodzi o to, że Formia potrzebuje nowego biura. Nasza firma rozrosła się, a siedziba główna jest przepełniona. Mamy dużą działkę i zagranicznym gościom łatwiej będzie…
– Nas obowiązują wcześniejsze ustalenia. Nigdzie się nie ruszam. Nie przenosimy się. Mam maila od Björna z informacją, że umowa najmu zostanie przedłużona i tyle. Formia to stara firma. Musi mieć ziemię… czekaj, czy nie została założona gdzieś w Sawonii? Tam sobie budujcie! Obcokrajowcy zobaczą sobie słynne jezioro Pihlajavesi.
Poczułam wielką satysfakcję, gdy rozłączyłam się z biednym Einem. Właśnie tego można się było spodziewać po szwajcarskim bogaczu, który był całkowicie oderwany od codziennego życia i problemów zwykłych ludzi.
Ależ bym chciała chwycić Lindella za te zafarbowane rudobrązowe włosy i przyciągnąć tu, żeby zobaczył, jak wygląda dzień w warsztacie. Serce mi waliło, gdy zastanawiałam się, co to wszystko może oznaczać dla naszej działalności. Studiowałam politykę społeczną, a nie prawo. Nie miałam pojęcia, jaką moc prawną miał mail Björna. I gdzie mielibyśmy znaleźć nowe miejsce, gdybyśmy musieli? Do miasta napływali nowi mieszkańcy, a najlepsze tereny zapełniały się osiedlami. Skończylibyśmy pewnie gdzieś na obrzeżach miasta, prawie w Kirkkonummi.
Wiedziałam, że jestem trochę zbyt przywiązana do miejsca, które niemal uważałam za swoje. Po raz pierwszy przyjechałam do warsztatu w ramach pracy wakacyjnej, a potem zaczęłam odwiedzać go dla własnej przyjemności. Kiedy tylko pojawiła się możliwość pracy tutaj, od razu się zgłosiłam. Moja matka powiedziała mi, że powinnam mierzyć wyżej i że z łatwością mogę zostać dyrektorką ośrodka pomocy społecznej lub specjalistką do spraw zatrudnienia w jakiejś mniejszej instytucji w krótkim czasie.
Zostałam jednak w warsztacie. Skończyłam studia, a gdy poprzedni lider i odwieczny nemezis mojej matki, Heikki, przeszedł na emeryturę, z łatwością zostałam wybrana na jego następczynię. Nikt inny nie miał tak dużego doświadczenia zawodowego ani tak dobrego wykształcenia.
Heikki przyprawił matkę o kilka siwych włosów, ponieważ musiała ciągle pilnować portfela. Mężczyzna prawie co tydzień przychodził do niej i opowiadał o swoich nowych pomysłach na ulepszenie tego miejsca – gdyby tylko było trochę więcej pieniędzy.
Na początku uczestnicy warsztatów wytwarzali produkty dla siebie lub na sprzedaż na targach i imprezach, potem otworzyliśmy duży i ładny sklep. Można w nim było kupić wszelkiego rodzaju upominki, od pościeli i ręczników po koszulki i szlafroki, od różnych stojaków i stołków po pudełka do przechowywania i budki dla ptaków. Były torebki, kubki na długopisy, odblaski, torby, kilty, metalowe stojaki na wino, drewniane uchwyty na papier toaletowy… Lista była długa. A co najlepsze, mieszkańcy miasteczka faktycznie przychodzili tu na zakupy. W porównaniu z drogimi butikami mieliśmy śmiesznie niskie ceny i chociaż produkty nie były całkiem roleksowe, były przynajmniej oryginalne.
Sfotografowałam cały sklep, a następnie zabrałam nowe metalowe wieszaki z pięknym motywem spirali do swojego pokoju. Robiłam zdjęcie za zdjęciem, ale przedmioty wyglądały przygnębiająco na drewnianej powierzchni biurka. Położyłam jeden na ciemnoszarym krześle, ale wyglądało to nieatrakcyjnie. To zawsze był mój problem. Nie umiałam wybrać odpowiedniego tła, chociaż wiedziałam, że te fotografie mogłyby wyjść naprawdę dobrze, gdyby ktoś po prostu…
Usiadłam na chwilę, by odpowiedzieć na kilka maili, po czym przeniosłam wieszaki pod okno. To był zły pomysł. Zerknęłam z nadzieją na zegar. Może Anu… Byłam całkowicie zaskoczona, gdy zauważyłam, że zbliża się szósta. Warsztat był otwarty do szóstej, a jedna z moich przełożonych, Suvi, zamykała właśnie sklep. Pozostali musieli już wyjść. Wciąż miałam trochę pracy do wykonania, ale mogłam to zrobić w domu, jedząc pizzę z mieloną wołowiną.
Jutro przyjadę wcześniej. Postanowiłam poszperać trochę w przepisach i zadzwonić do znajomej prawniczki, chociaż Iina, jak pamiętam, była raczej ekspertem od prawa międzynarodowego. Kiedy zaabsorbowana szłam z drugim wieszakiem w ręku po jasnoniebieski wełniany płaszcz, ktoś zapukał do drzwi, a potem bezceremonialnie je otworzył.
Wstrzymałam oddech i w końcu udało mi się ukryć dezaprobatę malującą się na mojej twarzy. Przede mną stał mężczyzna w koniakowobrązowym wełnianym płaszczu i granatowym garniturze. Zajęło mi jakieś trzy sekundy, by to ocenić. Kaszmir, pomyślałam, choć nie miałam pojęcia, skąd to wiem. Błyszczący bordowy krawat, który został poluzowany. Jasnoniebieska koszula z rozpiętymi górnymi guzikami, odsłaniająca atrakcyjny męski dekolt.
Mężczyzna był wysoki, ale przy moich stu pięćdziesięciu ośmiu centymetrach wzrostu prawie każdy był wysoki. Miałam jednak pewność, że ten konkretny osobnik miał blisko metr dziewięćdziesiąt. Jego oczy były zimne jak lód, jakby przeglądało się w nich mroźne niebo, a ciemne, wysoko uniesione brwi nadawały twarzy nieco wyniosły wygląd. Włosy mężczyzny natomiast… Niepokojąco podrapałam się po nadgarstku, ponieważ moją skórę zaczęło opanowywać dziwne swędzenie. Jego włosy zostały umiejętnie ścięte, tak że grube pasma ładnie opadały na skronie. Kolor wydawał się naturalny, nieco ciemniejszy u nasady, nie były to odrosty. Bardziej czerwonawy niż brązowy. Chyba żaden fryzjer nie potrafiły zrobić czegoś takiego.
– Dzień dobry. Albo raczej: dobry wieczór – powiedział formalnym głosem Filip Lindell i podszedł do mnie z wyciągniętą ręką.
Odskoczyłam do tyłu, ściskając wieszak w jednej ręce. Przeniosłam wzrok na ucho Lindella, żeby nie patrzeć mu w oczy, ale moja skóra wciąż płonęła. Głos mężczyzny był szorstki jak papier ścierny, ale też dziwnie miękki. Jakby jego wygląd wystarczająco… nie przytłaczał.
– Cześć – odpowiedziałam głosem, który był zarówno zdławiony, jak i zaskoczony.
Lindell znów zrobił krok do przodu. Cofnęłam się. Instynktownie wiedziałam, że muszę trzymać się od niego z daleka. Jak najdalej. Najlepiej zwiać na inny kontynent. Mimo to nie mogłam powstrzymać się przed spojrzeniem Lindellowi w twarz. Zamrugał oczami ze zdziwienia, gdy się odsunęłam, a na jego ustach pojawił się niewielki uśmiech. Był trochę krzywy, nawet gdy był ledwie zarysowany, chociaż nie miało to zupełnie znaczenia.
– Próbuję tylko uścisnąć dłoń.
– Nie musisz podawać mi ręki – powiedziałam, sama nie wiem dlaczego. Może po prostu nie chciałam dotykać Filipa Lindella. Z jakiegoś powodu wydawało mi się to niebezpieczne.
Poczułam się zakłopotana. Ściskałam dłonie ludziom, na litość boską. A już na pewno osobom, od których zależała moja przyszłość lub przyszłość warsztatu. Lindell zaczął mówić poważnym głosem i podkreślał końcówkę każdego zdania tak, że brzmiało to jak rozkaz.
– W Szwajcarii jest to absolutna konieczność. Nie możesz po prostu przywitać sięznieznajomym i uciec na drugą stronę pokoju, nawet jeśli… zachował się niewłaściwie.
Serce waliło mi jak oszalałe, ale mocniej ścisnęłam wieszak, jakby to była jakaś tarcza, i odparłam zdecydowanie:
– Jesteśmy w Finlandii i podobno przebywasz tu od kilku miesięcy. Poza tym w „Helsingin Sanomat” i „Kauppalehti” pisali, że jesteś tutaj… – Ugryzłam się w język, gdy lodowate oczy Lindella rozbłysły, a jego brwi uniosły się jeszcze wyżej.
– Czytałaś wywiady ze mną – powiedział mężczyzna dziwnie szorstkim głosem, przechylając głowę w zamyśleniu.
Ciekawe, czy palił papierosy. Nie pachniał tytoniem. Raczej delikatnie czymś cudownym. Połączenie deszczu, wiatru i słońca. Może lawendą, gałką muszkatołową… Zakrztusiłam się, oburzona na siebie i swoją głupią reakcję. Wzrok Lindella wyostrzył się i spojrzał na mnie z chwilowym niepokojem.
– Oczywiście, że znasz mnie lepiej niż ja ciebie. Ale nadal chcę uścisnąć twoją dłoń – powiedział spokojnie, ale tak samo stanowczo jak wcześniej.
Musiałam się poddać. Gdybym zaczęła się spierać z Lindellem tylko po to, by nie podać mu ręki, z pewnością nie zadziałałoby to na moją korzyść, bo przecież w końcu będziemy rozmawiać o działce…
– Cóż, tak. Przepraszam. Po prostu mnie zaskoczyłeś…
– I tak informacyjnie muszę ci powiedzieć, że przez to, że dorastałem w Szwajcarii, dziwnie się czuję, gdy mówisz mi po imieniu. Przecież się na to nie zgodziłem, ale będę bardziej elastyczny, skoro poznałaś mnie tak dobrze…
– Jesteśmy w Finlandii! – Prawie się roześmiałam i zobaczyłam, że Lindell też się szeroko uśmiecha.
On to robi specjalnie, pomyślałam i zakręciło mi się w głowie. Filip Lindell celowo się nade mną znęcał. Zanim zdążyliśmy się sobie nawet przedstawić. Taki zadowolony z siebie, zadufany w sobie, zarozumiały… Szukałam odpowiedniego określenia, ale jedyne słowo, które przemknęło mi przez głowę, to „mężczyzna”. Przezduże M. A potem uzmysłowiłam sobie, że to moja wina, że to pierwsze spotkanie tak przebiega.
Podeszłam bliżej, mimo że instynkt podpowiadał mi, by wycofać się pod betonową ścianę i uciekać. Moje dłonie były spocone, ponieważ cały czas mocno ściskałam w nich wieszak. Ciekawe, czy Lindell uznał, że mam zaburzenia obsesyjno-kompulsywne, czy coś. Dyskretnie wytarłam prawą dłoń w granatowe dżinsy i podałam rękę.
– Miło mi cię poznać. Jestem Filip Lindell. – Mężczyzna wpatrywał się swoimi niesamowitymi oczami w moje zwykłe niebieskie oczy i dotknął moją dłoń, przez którą przeszła iskra ciepła. Sekundę później fala gorąca rozlała się po moim ciele z taką intensywnością, że musiałam się wysilić, by nie upaść. Miałam rację. Filip Lindell był niebezpieczny. Wtłoczyłam tlen do płuc tak dyskretnie, jak tylko mogłam, próbując odzyskać głos i zebrać myśli.
– Irina Alila. Jeżeli przyszedłeś porozmawiać o działce, to nie ma sensu. Mam na nią kontrakt. – Byłam z siebie dumna, że powiedziałam to ostro. Filip nie dbał o pozory. Oddychał ciężko, przyglądał się mojemu smukłemu ciału od stóp do głów i nagle przyciągnął mnie trochę bliżej. Serce mi waliło, a wzrok utkwił w wąskich, ale wyrazistych ustach. Nagle zobaczyłam, że wieszak jakimś cudem wpadł w ręce Lindella.
– Co ty z tym robisz? – zapytał mężczyzna, po czym dodał: – Wygląda całkiem interesująco. Nietypowo.
Znów się odsunęłam i skupiłam na odzyskaniu sił po bliższych kontakcie z Lindellem. Nie wygrasz ze mną, obiecałam sobie, zarówno wzburzona, jak i sfrustrowana. Nie atakiem z zaskoczenia. Nie wykładami o szwajcarskiej kulturze i… i seksapilem.
– Otrzymujemy darowizny i pieniądze, ale sprzedajemy też nasze wyroby w sklepie. To nowy produkt, który próbowałam sfotografować, ale nie jestem w tym najlepsza. Pomówmy o działce.
Lindell obracał wieszakiem w dłoniach, przyglądając mu się uważnie.
– Hmm. To działka Formii oczywiście.
– Tak, jest. Björn wysłał mi potwierdzenie, że nam ją udostępni…
– Nie – powiedział Lindell swoim miękkim, zachrypniętym głosem i dodał: – Ja zamierzam ją komuś wynająć.Nie masz żadnej umowy.
– Nie widziałeś maila…
– Nie muszę. Ile kosztują takie wieszaki? Fajne są, mógłbym kupić…
– Panie Lindell! Proszę mnie posłuchać!
Filip podniósł wzrok znad trzymanego wieszaka, a jego oczy się śmiały.
– A teraz mówimy sobie na „pan”, „pani”? Muszę przyznać, że te tutejsze zwyczaje czasami mnie dezorientują, ale to miejsce jest najwyraźniej twoją własną małą mikrokulturą. Pozwoliłem ci już mówić mi po imieniu. Jestem Filip.
Odetchnęłam z irytacją i chwyciłam wieszak.
– Jeśli chcesz je kupić, przyjdź jutro. Albo w inny dzień tygodnia. Ale na razie to miejsce jest zamknięte, a kasa nieczynna.
– Po co chciałaś je sfotografować? – zapytał Filip, trzymając mocno rękę na wieszaku.
– Żeby wrzucić na Facebooka i Instagrama! Opublikować w mediach społecznościowych. Mamy sporą rzeszę fanów i wierz lub nie, ale ludzie przychodzą tu kupować rzeczy, które tworzymy, nawet jeśli nie są to rolexy! Mam prawnika! Ta działka będzie należała do miasta przez następne dwadzieścia pięć lat.
– Rolex! – Filip splunął i zmarszczył nos.
– Nie lubię stereotypów. A Rolex jest stereotypem.
Westchnęłam z rozpaczą.
– Nieistotne. Ważne, że ta działka…
– Leroux. To jedne z najlepszych i najbardziej eleganckich zegarków na świecie. A ponieważ czas jest dla mnie tak cennym pojęciem, nie lubię go marnować. Więc zakończmy ten temat raz na zawsze. Jestem pewien, że miasto ma dużo…
Sposób, w jaki Filip Lindell ignorował to, co miałam do powiedzenia, zaczynał mnie wkurzać, i wyrzuciłam z siebie wszystko tak szybko, że nie miał czasu powiedzieć nic o wieszakach ani swoich ukochanych zegarkach.
– Nie jest wcale łatwo je znaleźć! To miasto rośnie jak ciasto drożdżowe, wszędzie, gdzie spojrzysz, powstają mieszkania. A działki przemysłowe nie bardzo się nadają. Ty sam jeden masz wielką, pieprzoną działkę. Może wysadź stare biuro i zbuduj nowe, ładne i wysokie! Mam prawnika i będę walczyć! O każdy metr kwadratowy. I wygram. Wygram i…
Kiedy wygłaszałam swoją przemowę, Filip westchnął, przewrócił oczami i wydawało mi się, że się śmieje. W duchu. W końcu znów na mnie spojrzał i powiedział:
– Pokaż mi zdjęcia tego wieszaka, a porozmawiam z tobą o tej działce.
– Dlaczego? – zapytałam z wahaniem. – Po jaką cholerę? Czy to jakiś żart?
– Nie umiesz przeklinać i chyba nawet o tym nie wiesz. Po prostu pomyślałem, że może jestem w stanie pomóc. Przynajmniej tyle mogę zrobić. Kupić wieszaki i pomóc przy zdjęciach.
Wkurzona wzięłam telefon z biurka, otworzyłam galerię zdjęć i podałam go Filipowi. Mężczyzna przewinął fotki i smutno potrząsnął głową.
– Straszne – stwierdził.
– Mówiłam, że są złe.
Filip obrócił się i podszedł do drzwi. Zerknął w stronę warsztatu, po czym cofnął się, jakby kątem oka dostrzegł coś interesującego. Chwycił mój płaszcz, rzucił go na biurko i zaczął go ostrożnie rozkładać.
– Co…? – wydusiłam z siebie przez zaciśnięte usta.
– Niebieski. Dobrze współgra z metalem i srebrem. Nie jestem dyrektorem kreatywnym ani artystą, ale wystarczająco dużo razy przyglądałem się z boku, jak to się robi… – Filip zamilkł, a potem przekręcił lampkę na biurku, najwyraźniej ustawiając ją pod lepszym kątem. Przez chwilę przyglądał się swojemu dziełu, wyszedł z mojego pokoju, jakby był właścicielem warsztatu, i wrócił z kolejną lampą w ręku, którą podłączył do przedłużacza. Następnie chwycił mój telefon i zręcznie umieścił go po drugiej stronie stołu:
– Jaki masz PIN?
– Nie dam cigo – powiedziałam z oburzeniem i wyciągnęłam rękę.
Filip pchnął telefon w moją stronę, a ja prawie uniosłam się w powietrze, gdy nasze opuszki palców się zetknęły. Postanowiłam, że następnym razem podam PIN, jeśli zajdzie taka potrzeba. Łatwo go przecież zmienić.
W końcu zaczęła się sesja. Dwa wieszaki leżały na moim niebieskim płaszczu, światła jarzyły się z metalowych lamp, a Filip pstrykał zdjęcia z daleka i bliska.
– Przyniesiesz trzeci? – zapytał.
Pomaszerowałam do warsztatu i wróciłam z wieszakiem. Po może piętnastu minutach, kiedy stukałam nogą, trzymając ręce na biodrach i wpatrując się gniewnie w rudobrązową głowę mężczyzny, Filip wyprostował się i uśmiechnął z satysfakcją.
– Gotowe. Spora różnica, prawda?
Spojrzałam na zdjęcia i zdumiona z powodu efektów pracy zapomniałam o wrogości.
– Są cudowne. Jak to zrobiłeś?
– Chodź tutaj – powiedział cicho Filip.
Posłusznie podeszłam do stolika, chociaż zakręciło mi się w głowie. Pozwoliłam mężczyźnie umieścić telefon w mojej ręce. Jego jedna dłoń zacisnęła się na moim ramieniu i poprowadziła telefon, podczas gdy druga delikatnie objęła mnie w talii. Wszystkie myśli wyparowały z mojej głowy, gdy poczułam lekki dotyk przez sweter i silne ciało za sobą. Tak blisko, że utonęłam w jego rozkosznym zapachu. Pragnęłam się w niego wtulić. Nie wystarczyło mi, że klapy marynarki ocierają się o mnie. Tak blisko, a jednak tak daleko. Bezradnie przygryzłam wargę, czując oddech mężczyzny na swoich włosach.
– Teraz – odezwał się Filip i ustawił moją rękę pod odpowiednim kątem i wypchnął mnie trochę do przodu. – Światło jest ważne. Teraz widzisz, jak metal błyszczy dzięki niemu. Kolor tła jest równie istotny. Zimne i intensywnie niebieskie dobrze się łączy z metalem i srebrem. Jeśli nie wiesz, co do czego pasuje, wygoogluj to.
Usta Filipa znajdowały się tuż obok moich, a przecież mężczyzna był o wiele wyższy ode mnie. Oddychałam coraz szybciej, moje ciało napinało się i przechodziły mnie takie same dreszcze jak przy gorączce.
– Teraz możesz zrobić zdjęcia – nalegał mężczyzna.
Ręka mi się trzęsła, gdy nacisnęłam przycisk telefonu, a Filip się roześmiał.
– Jeszcze raz.
Trzymałam komórkę, jakby od tego zależało moje życie, i zrobiłam kolejne zdjęcie. Dzięki Bogu, było ostre. Szybko odłożyłam urządzenie i się wyprostowałam. Poczułam, jak moje włosy dotykają policzka Lindella. Mężczyzna przez cały czas się pochylał, a potem odwrócił lekko głowę, tak że jego usta musnęły moją skroń. Następnie przesunął dłonią wzdłuż mojej ręki do ramienia i dopiero wtedy się cofnął.
Stałam jak urzeczona. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że zamknęłam oczy i słuchałam tylko szumu krwi w uszach. Albo że w tym samym czasie rozkoszowałam się gorącym pulsowaniem w moim kroczu. Ocknęłam się dopiero, gdy Filip się odezwał:
– Kupię dziesięć takich na początek. Lubię minimalizm, ale te wieszaki są miłym akcentem…
– Kasa jest… – zaczęłam wyjątkowo słabym głosem.
– Zamknięta. Wiem. Ale ufam ci. Weź pieniądze i wrzuć je jutro do kasy. Ile za wieszak?
Zacisnęłam usta w wąską linię i odwróciłam się w stronę Lindella, zaczerwieniona, ale zdeterminowana.
– Obiecałeś porozmawiać o działce! A teraz słuchaj! Czy ty w ogóle wiesz, co my tu robimy? Jacy ludzie się tutaj spotykają? Prawdopodobnie jeździsz rolls-roycem, płacisz swoim zimnokrwistym pracownikom, którzy mają generować coraz większy zysk dla twojej firmy, i nie myślisz o tym, że w tym kraju żyją ludzie niemogący pracować, nawet jeśli chcą. Albo mogą pracować w niepełnym wymiarze godzin, albo dopiero za jakiś czas. Dla nich to miejsce jest wybawieniem. W przeciwnym razie leżeliby w domu, ponieważ żadna z wielkich firm nigdy nie zatrudni nawet na okres próbny osoby, która była na przedłużonym zwolnieniu lekarskim lub jest częściowo tylko zdolna do pracy. Zwłaszcza jeśli ma problemy ze zdrowiem psychicznym lub nawet zaburzenia ze spektrum autyzmu…
Oczy Filipa zaczęły dziwnie błyszczeć. Jakby oglądał jakieś fascynujące przedstawienie. To jeszcze bardziej mnie rozzłościło.
– To miejsce nie jest żartem, żeby można było tu zbudować pieprzony szklany pałac! Mam mail Björna i…
– Prawnika – dodał Filip ochrypłym głosem. Przeczesał włosy i wpatrywał się w moje oczy przez niewybaczalnie długi czas, aż w końcu się odezwał: – Taka fryzura od garnka pasuje do ciebie. Gęste, ciemnobrązowe włosy na tle bladej skóry. To naprawdę podkreśla twoje urocze rysy…
– Nie próbuj omamić mnie komplementami! Nie jesteśmy na randce! – krzyknęłam dość głośno jak na tak małą kobietę.
Filip Lindell miał czelność się uśmiechać. Niewiarygodnie seksownie. Skinął głową i odpowiedział:
– Nie, ale możemy ustalimy jakąś datę.
Wstrzymałam oddech i otworzyłam usta jak ryba wyjęta z wody.
– Chodzi o spotkanie biznesowe, oczywiście – dodał mężczyzna. – Opowiesz mi o tych warsztatach, bo przyznaję, że nie znam się na tym zbyt dobrze. Jeśli w ogóle. A potem pomyślimy o miejscu dla ciebie. Formia to stara rodzinna firma, a rodzina Forsmanów wciąż ma w niej udziały i działki w Espoo. Jestem pewien, że sprzedadzą trochę ziemi miastu w zamian za dobrą reklamę. To nigdy nie boli. – Filip wydawał się entuzjastycznie nastawiony. Potarł się po podbródku i dodał: – Tak. To dobra reklama. Chyba nie mamy teraz dużego projektu…
– Reklama! – szepnęłam ponuro i dodałam już ostro: – Oczywiście. Będziesz robić biznesy, udając, że ci zależy. Więcej uwagi i kupujących dzięki fałszywemu pośrednictwu. Ciekawe, czy Formia wie, że jej dyrektor gówno wie o nieruchomościach firmy.
– Irino. Nie miałem jeszcze czasu, żeby się ze wszystkim zapoznać. I w porządku. Fińskie społeczeństwo i jego… polityka społeczna nie są moimi mocnymi stronami. Ale ty się najwyraźniej na tym znasz. Opowiesz mi o tym miejscu, porozmawiamy o lokalizacji tego… warsztatu i o tym, jak mógłbym lepiej zrozumieć wartość tej placówki… Chociaż muszę powiedzieć, że jestem pod wrażeniem tych wieszaków. – Mężczyzna podniósł jeden z nich i spojrzał na niego podekscytowany.
O Boże zmiłuj się nade mną, pomyślałam. Filip Lindell wciąż o tych wieszakach.
– Sto euro za sztukę – powiedziałam chłodno. I zrobiło mi się głupio. Ale irytowało mnie pulsowanie w moim podbrzuszu, gdy Filip wypowiedział moje imię.
– Sto euro? – zapytał zaciekawiony mężczyzna, unosząc brwi prawie do linii włosów. – Czy mogę zobaczyć metkę z ceną? Zauważyłem, że inne produkty…
– Są zupełnie nowe. Dlatego je fotografowałam – przerwałam z triumfem. Zamilkłam, podniosłam kolejny wieszak i przyglądałam mu się uważnie, tak jak wcześniej zrobił to Filip. – Bardzo rzadki stop. Długo nad nimi pracowaliśmy. A w zasadzie jedna z naszych podopiecznych, która jest profesjonalną projektantką…
– Jestem o tym przekonany – przerwał mi sarkastycznie Filip.
Cieszę się, że wszedł mi w słowo. Kłamałam jak z nut. Metal pochodził z recyklingu, Tarmo był spawaczem, a całość zaprojektowała nasza pracownica, która studiowała również terapię zajęciową.
– Tak. – Uśmiechnęłam się, unosząc podbródek.
Oczy Filipa rozbłysły.
– Mieszkałem w Szwajcarii tak długo, że czuję się w połowie Szwajcarem – powiedział. – A niektórzy twierdzą, że Szwajcarzy to banda drani. – Mężczyzna wyjął portfel z kieszeni marynarki, zaczął układać banknoty na moim biurku i dodał swobodnie: – To nieprawda. No i dobrze, że zawsze mam przy sobie gotówkę, ponieważ nie jestem przyzwyczajony do płacenia wszędzie kartą. Teraz mogę zabrać wieszaki od razu ze sobą, prawda?
Ze zdumieniem wpatrywałam się w tysiąc euro na moim biurku, a moje policzki zaczęły płonąć. Nie miałam w zwyczaju kłamać, ale ten irytujący człowiek…
– Czekaj… – zaczęłam, czując wyrzuty sumienia.
– Upewnij się, że pozostałe wystawisz na sprzedaż z dziewięćdziesięciopięcioprocentową zniżką. Ktoś mógłby oskarżyć cię o oszustwo – stwierdził ostentacyjnie Filip, a potem zapytał: – Co robisz… w czwartek? Po piątej?
Wpatrywałam się w niego pustym wzrokiem i powtórzyłam:
– W czwartek? Chyba nic… Wyjdę stąd o czwartej.
– Dobrze. Przyjadę po ciebie. Dam ci mój numer, a ty podaj mi swój adres. Na wypadek, gdyby jakieś miejsce już było dostępne. Eino ma wszystko pod kontrolą i zna Forsmanów, jeśli firma nic nie ma. A potem postawię ci kolację i pogadamy.
Filip znów podszedł bliżej, ale tym razem nie uciekłam. To i tak byłoby bezcelowe, tłumaczyłam sobie. Zamiast tego patrzyłam, jak się pochyla i kładzie swoje dłonie na moje ramiona, tuż poniżej barków.
– Nie mam zamiaru nic w tej kwestii zmieniać – oznajmiłam lekko drżącym głosem.
– Porozmawiajmy w spokoju – mruknął Filip i dodał: – Mam wrażenie, że już się tak znamy, że… – Jego usta zatrzepotały lekko blisko mojego lewego policzka niczym skrzydło motyla. – Kiedy już się tego nauczysz, trudno jest przestać – stwierdził i przesunął wargi na drugi policzek.
Zaczęłam czuć się… Chwyciłam palcami węzeł jego krawata, a moja druga ręka sięgnęła do włosów, których chciałam dotknąć przez cały ten czas. Usłyszałam westchnienie Filipa. Ja też westchnęłam. Jego włosy ślizgały się między moimi palcami, jedwabiste i miękkie, a kiedy wsunęłam w nie palce, poczułam palce mężczyzny.
Gdy kciukiem przesunęłam nad jego krawatem i lekko pieściłam zagłębienie jego szyi, poczułam, jak usta Filipa ponownie dotykają mojego lewego policzka. Teraz już nie tylko go musnęły, ale przyciskały do mojej skóry.
Poczułam, jak otwiera usta, a jego wargi przesuwają się po moim policzku, aż dotarły do kącika moich ust. Przeczesałam jego czerwonobrązowe włosy i odwróciłam głowę tak, że usta mężczyzny przycisnęły się do moich. Płonące iskry trzaskały w całym moim ciele, serce waliło, a żołądek był gorący i ciężki. To było niebiańskie. Tak niebiańskie, że równie dobrze mogłabym chociaż popatrzeć na inne działki… W moim mózgu rozbłysło światło rozsądku i szybko odsunęłam się od mężczyzny.
– To naprawdę jest inny świat – powiedział Filip jeszcze ostrzejszym głosem i kontynuował: – Po szwajcarsku całuje się „w powietrze”, ale tutaj jest zupełnie inna kultura. Podoba mi się tu o wiele bardziej niż w Szwajcarii.
– Mail… – zaczęłam zachrypniętym głosem, zła na siebie.
– Powtórzmy to w czwartek. Wezmę pozostałe siedem wieszaków z warsztatu. – Filip odwrócił się, by odejść, a ja spoglądałam wciąż zamglonym wzrokiem na wyprostowaną, zgrabną postać, której kasztanowe włosy nie były już tak nienagannie ułożone.
2
W czwartek po południu byłam chodzącym wrakiem człowieka. Nie mogłam się na niczym skoncentrować i zastanawiałam się, jak się z tego wywinąć. Czy nie powinnam załatwić sprawy z tym Einem? Wydawał się onieśmielony moim tonem głosu, a jeśli przedstawię mu swoje dowody, może…
Westchnęłam ciężko i wróciłam do rzeczywistości. Jeśli chodzi o działkę, Filip jako prezes firmy na pewno interesował się tym, co Eino robił lub czego nie robił, i nie pozwoliłby mu podpisać żadnych dokumentów najmu bez pozwolenia.
Filip.Przełknęłam ciężko ślinę. Dlaczego w myślach nazwałam Lindella Filipem? Chociaż przecież mówiliśmy sobie po imieniu i prawie… się całowaliśmy. Nie. Nie całowaliśmy się. Nawet nie byliśmy blisko, wmawiałam to sobie. To był co najwyżej buziak. Bezsensowne, szybkie zetknięcie warg. A Filip… Lindell był wrogiem.
Przechadzałam się po warsztacie i zatrzymałam na chwilę, by popatrzeć na nowego stażystę wprowadzanego w tajniki szycia przez Suvi, którą w mojej rozmowie z Filipem awansowałam na projektantkę. Dziewczyna instruowała mężczyznę w trzyczęściowym garniturze, jak wszyć zamek błyskawiczny do nowego projektu torby.
– Aimo jest naprawdę dobry – powiedziała mi Suvi.
Mężczyzna spojrzał na mnie, a jego wąska twarz lekko się zarumieniła. Byłam trochę zaskoczona, że znalazłam go przy maszynie do szycia, ponieważ Aimo był z zawodu kierowcą ciężarówki. Nie mógł już pracować tak długo, jak tego wymagano, a zanim lekarz zdiagnozował u niego bezsenność i stany lękowe, wpadł w alkoholizm.
– Ja… szyłem ubrania, czasem poszewki na poduszki i jakieś drobiazgi w domu – wyjaśnił.
– Cóż, jeśli to lubisz, możesz ukończyć tutaj podstawowy kurs szycia. W rzeczywistości brakuje wykwalifikowanych szwaczy, a jeśli cię to interesuje, możesz bardzo szybko znaleźć zatrudnienie.
– Tak – odparł mężczyzna nieco szorstko i dodał: – Nie mam żadnego doświadczenia. A kiedy pytają mnie, dlaczego zmieniam branżę…
– Otrzymasz od nas certyfikat po odbyciu stażu. Nie masz obowiązku opowiadania o swojej przeszłości podczas rozmów kwalifikacyjnych. – Spojrzałam na zegar i niepokój zaczął mnie zżerać jeszcze bardziej. – Muszę już iść. Mam spotkanie dziś wieczorem. Chodzi o dzierżawę tego miejsca – powiedziałam do Suvi.
– Czasami warto pomyśleć o czymś więcej niż tylko o tym warsztacie – skomentowała kobieta i dodała: – Pamiętasz, co się stało z Ollim?
Pamiętałam doskonale. Zwłaszcza zarzuty Olliego, że w życiu zawsze na pierwszym miejscu stawiam pracę.
– Cóż, to sprawa życia i śmierci – odpowiedziałam, być może nieco dramatycznie, i wyjaśniłam więcej, gdy na twarzy Suvi malowało się niedowierzanie. Suvi była jedną z najstarszych pracownic w warsztacie i ufałam jej w stu procentach.
– Spotykam się z Filipem… Filipem Lindellem. Nie chce przedłużyć naszej umowy – powiedziałam cicho.
Suvi zmarszczyła brwi.
– Czekaj, czy to ten dziwnie przystojny, wysoki mężczyzna w garniturze, który wszedł do twojego pokoju kilka dni temu? Tuż przed zamknięciem. Słyszałam wtedy krzyki…
– Tak. Tak – potwierdziłam ponuro.
– Ten sam człowiek, który kupił wieszaki za tysiąc euro? – dopytywała Suvi i uśmiechnęła się sugestywnie.
– Ja… trochę się zdenerwowałam…
– Zdenerwowałaś się, a facet tak się podekscytował, że kupił dziesięć wieszaków. W porządku, to ma sens – zażartowała Suvi.
– Niczego nie sugeruj. To po prostu cholernie irytujące, jak klasa wyższa…
– Te zdjęcia! Pomógł ci sfotografować te wieszaki? Myślałam, że Bóg nagle obdarzył cię artystycznym okiem, ale myślę, że to oczy kogoś innego. Tu chodzi o coś więcej niż tylko wieszaki.
– Przestań! – wysyczałam, kładąc ręce na biodrach.
– Okej, jak tylko twoja twarz przestanie być czerwona jak pomidor. Dobrze poszło temu Filipowi. Masz zdjęcia i sprzedałaś wieszaki. Dziesięć. Za tysiąc euro. Dlaczego po prostu nie nakłonisz go do przedłużenia umowy?
– Postradałaś zmysły. To tak, jakbym chciała Filipa… Filipa Lindella… – Poczułam, że moja twarz czerwieni się jeszcze bardziej. Obróciłam się na pięcie i skwitowałam: – Muszę coś skończyć.
Suvi zaśmiała się cicho za mną, gdy weszłam do swojego pokoju.
Niedługo potem byłam już w swoim mieszkaniu w pobliżu centrum handlowego Olar. Może nie była to najbardziej przyjazna część miasta, ale dla mnie, jako osoby samotnej i bez samochodu, sklep spożywczy obok był wielkim ratunkiem, gdy wracałam do domu pieszo lub autobusem. Mieszkałam w wynajętym dwupokojowym mieszkaniu od pięciu lat i jeszcze sześć miesięcy temu planowałam rozwiązać umowę najmu i wprowadzić się do Olliego.
Poczucie winy ukłuło mnie w piersi, gdy pomyślałam o nim. Być może częściowo miał rację. Kiedy nie byłam w warsztacie, często spędzałam czas z ludźmi pracującymi w warsztacie lub szukałam pomysłów na nowe produkty. Kiedy kładłam się do łóżka, byłam zmęczona i nawet perspektywa seksu, który na początku był interesujący i ekscytujący, wydawała się odpychająca. Było to trochę dziwne, ponieważ od czasu do czasu zaspokajałam się, gdy byłam sama – ale nie mogłam już znieść dotyku Olliego.
Nagle przypomniałam sobie, jak zareagowałam na Filipa. Nigdy nie czułam takiego przyciągania. To było wręcz przerażające. Bałam się kolejnego spotkania. Randki…. Poczułam ścisk w brzuchu, gdy zorientowałam się, że Filip nazwał nasze spotkanie randką.
Postanowiłam, że pod żadnym pozorem nie mogę spotykać się z mężczyznami takimi jak Filip, bez względu na to, jak są atrakcyjni. Mimo to przyjrzałam się sobie dokładnie w lustrze. Dotknęłam swoje krótkie, ciemne, lekko kręcone włosy. Fryzura od garnka, jak nazwał ją Filip. Moje oczy, które wyglądały na jeszcze większe niż zwykle, podkreśliłam złotobrązowym cieniem do powiek, eyelinerem i tuszem do rzęs. Na ustach miałam tylko odrobinę kolorowego błyszczyka, ale nawet jeśli użyłam makijażu oszczędnie i tak wyglądałam dziwnie. Nie miałam w zwyczaju się malować.
Ale to była specjalna okazja. Jeśli mój wygląd mógłby jakoś wpłynąć na decyzję Filipa, należało to wykorzystać. A biorąc pod uwagę to, co wydarzyło się ostatnim razem, mogłam go jakoś pociągać.
Był grudzień, a ja miałam na sobie bordowy sweter ze sporym dekoltem, czyli najbardziej stylową dzianinę, jaką posiadałam, która uwydatniała moje raczej małe piersi i wąską talię lepiej niż jakakolwiek inny strój w mojej szafie. Założyłam też krótką, czarną dżinsową spódnicę i grube czarne rajstopy.
Normalnie nie sięgnęłabym po mini na spotkanie biznesowe, ale nie chciałam też ubierać się w jakąś śmieszną sukienkę. Zwykłe dżinsy z marynarką lub proste spodnie wydawały się natomiast zbyt swobodne, ponieważ szłam na kolację. Nie chciałam wyglądać niechlujnie, gdyby Filip zabrał mnie w jakieś bardziej ekskluzywne miejsce. A jeśli spodobają mu się moje nogi… to nie zaszkodzi sprawie, tłumaczyłam sobie.
Na koniec włożyłam czarne skórzane botki na szpilce, narzuciłam kurtkę i pospieszyłam do drzwi. Nie chciałam, żeby Filip znalazł się w środku chaosu, w którym żyłam. Chociaż nie obchodziło mnie, że moje mieszkanie z pewnością wydałoby mu się za skromne. Poza tym byłam kiepską gospodynią, a taki wzrokowiec jak Filip zauważyłby bałagan w kuchni, ręcznik na wyspie, okruchy na stole w jadalni i odkurzacz leżący na środku salonu. Nie wiadomo, co dzieje się w głowie takiego człowieka jak Filip? Przecież mógł mnie ocenić jako kiepską lokatorkę tylko na podstawie kawałków bagietki. Nie było sensu ryzykować.
Kiedy otworzyłam frontowe drzwi, pisnęłam z przerażenia. Filip stał tam i zaskoczony zrobił krok do tyłu, gdy pchnęłam drzwi. Wyglądał… cudownie. Tak cudownie, że nie mogłam oderwać od niego wzroku. Nawet gdybym bardzo się starała.
Przełknęłam z trudem ślinę, jakby w gardle utkwiła mi nagle gorąca gula. Moje spojrzenie przesunęło się po futrze sięgającym do bioder, niemal w tym samym odcieniu co włosy Filipa, z kołnierzem z futra białego baranka. Spod kurtki wystawał oliwkowozielony sweter, a spodnie z szerokimi nogawkami były nieco ciemniejsze, tak że mogłam zobaczyć tylko czubki brązowych zimowych butów.
– Jak to się stało, że…? – Zaczęłam się krztusić, ponieważ gula w gardle zdawała się rosnąć.
– Natknąłem się na wyprowadzacza psów. Właśnie miałem zadzwonić.
Filip zerknął przez moje ramię i dostrzegł odkurzacz. Potem zobaczyłam, jak jego wzrok przenosi się na małą wyspę kuchenną.
– Jeśli sprzątałaś, to masz jeszcze sporo do roboty – powiedział żartobliwym tonem.
Spojrzałam mu w lodowoniebieskie oczy, a potem przycisnęłam rękę do jego klatki piersiowej, żeby go odepchnąć. Filip nie wzdrygnął się, tylko patrzył uważnie na moją dłoń, a potem na mój strój. W końcu z powrotem podniósł na mnie wzrok. Ogarnął mnie ten sam gorączkowy dreszcz co ostatnim razem, więc szybko zabrałam rękę, jakby jego ciało mnie parzyło. Bo tak właśnie było.
– Nie martw się o mój burdel. Chyba mieliśmy gdzieś iść? Chyba na kolację? – odparłam, ale miałam wrażenie, że Filip jeszcze bardziej się uśmiecha.
– Tak. Teraz, gdy zobaczyłem twoje mieszkanie, rozumiem, dlaczego umowa najmu nie została przedłużona, mimo że stara wkrótce wygasa…
Tak jak myślałam. Filip od razu wyciągnął pochopne wnioski na podstawie tego, co zobaczył w moim domu.
– To, że nie posprzątałam mieszkania, nie oznacza, że źle wykonuję swoją pracę w warsztacie! Powinnam była wiedzieć, że taki zimny, żyjący w luksusie bufon jak ty będzie oceniać ludzi na podstawie porządku w ich domach. Jestem zajęta! Ciągle jestem w biegu. I okej, nienawidzę sprzątać. A umowa najmu miała zostać podpisana w dniu, w którym Björn dostał zawału, więc przepraszam, że nie ośmieliłam się go nękać.
Parłam do przodu ze złością jak mały taran. Ale Filip wciąż stał nieruchomo jak tysiącletni dąb, tak że znalazłam się w jego ramionach. Tak. Objął mnie, a potem mruknął swoim chropowatym głosem:
– Żartowałem. Przepraszam. Co to było za słowo… bufon?
Wiedziałam, że jestem w niebezpiecznym miejscu i że powinnam się szybko wycofać. Ale uścisk Filipa był tak pociągający, na wiele sposobów i… w końcu zdałam sobie sprawę, o co pytał i że Filip w dzieciństwie nie mówił za dużo po szwedzku.
– Bufon. – Westchnęłam bez tchu, zmuszając się do opuszczenia jego ramion, w których zaczynałam czuć się tak dobrze, że bałam się w nich zatracić.
– To nie zabrzmiało jak komplement – powiedział Filip.
– Bo nim nie było – odparłam krótko. Postanowiłam przejść do rzeczy. – Dokąd idziemy?
– Obejrzeć nową działkę. Mówiłem ci, że rozwiążę problem dla wszystkich. Poświęciłem kilka dni i… – Filip pstryknął palcami w powietrzu, wyglądając na zadowolonego. Ja byłam znacznie mniej entuzjastyczna. To, co Lindell uważał za genialne rozwiązanie, mogło być czymkolwiek.
Czymkolwiek.
Kiedy dotarliśmy do eleganckiego, dużego, ciemnoniebieskiego jaguara, prychnęłam pogardliwie. Nie rozpoznałabym marki samochodu, gdybym nie zauważyła kota na przodzie.
– Nie patrz tak. Chodzi o wizerunek. Ma on ogromne znaczenie dla partnerów biznesowych i zagranicznych przedstawicieli firmy… To, co widzą…
– Jest bardzo ważne.
Filip skinął głową z powagą i pospiesznie otworzył przede mną drzwi samochodu. Nie podobało mi się to, że mi się to podobało. To znaczy otwieranie drzwi. Bez słowa wsunęłam się na siedzenie, a potem zobaczyłam, jak Filip włącza GPS. Oczywiście nie mogłam mieć pewności, bo nie umiałam za dobrze czytać map, ale moje najgorsze obawy i tak wyłoniły się jak żmije ze szczeliny skalnej, gdy zobaczyłam całą trasę.
Zamilkłam, a kiedy Lindell chwalił się, jakie dobre i duże miejsce dla nas przygotował, odpowiedziałam tylko szorstkim „na pewno”. Zobaczyłam, że mężczyzna zerka na mnie, ale nie spojrzałam w jego kierunku. Zamiast tego obserwowałam mapę. Zdałam sobie sprawę, że może jednak umiem ją czytać, ponieważ im dłużej jechaliśmy, tym bardziej byłam pewna, dokąd zmierzamy.
Kiedy skręciliśmy w lewo tuż przed wysypiskiem Ämmässuo, już się we mnie gotowało. Droga nie prowadziła zbyt daleko i najwyraźniej była dostosowana tylko do pojazdów leśnych. W końcu się zatrzymaliśmy.
Usłyszałam, jak Filip próbuje coś powiedzieć, ale już wysiadłam z samochodu. Świeży śnieg sprawił, że wyboiste podłoże było śliskie i zdradliwe, zwłaszcza że zrobiło się ciemno. Nie miało to jednak znaczenia przy ogarniającym mnie morderczym pragnieniu. Stanęłam przed maską pięknego samochodu Filipa i oparłam się o nią obiema rękami. Próbowałam potrząsnąć autem, ale nic się nie działo. W końcu kopnęłam samochód i chwyciłam leżącą na ziemi grubą gałąź. Widziałam z boku, że Filip mi się przygląda, a gdy się zamachnęłam ze łzami w oczach, chwycił moją rękę i odezwał się zirytowany:
– Co ty, do cholery, robisz? Co ci zrobił mój samochód?
Westchnęłam, że moje wysiłki poszły na marne, i zagroziłam:
– Jeśli ośmielisz się zasugerować, że to… to… śmierdzące zadupie ma zastąpić obecne lokum warsztatu, to, do cholery, wdrapię się na dach twojego wspaniałego i kurewsko drogiego samochodu i zacznę po nim skakać.
Spojrzałam na Filipa i zauważyłam, że wyglądał na szczerze zdezorientowanego. Pewnie jakiś jego podwładny podsunął mu tę lokalizację pośród dziesiątek innych zadań, a Lindell nawet nie zadał sobie trudu, aby ją sprawdzić.
– Nawet nie pofatygowałeś się, żeby obejrzeć miejsce, do którego mnie zabrałeś! – oskarżyłam go wściekła.
Filip przynajmniej wiedział, jak wyglądać na zawstydzonego.
– Co w tym złego? Co jest nie tak? Nie miałem czasu się temu przyjrzeć, ale to duża działka i…
– Skąd jesteś? Chodzi mi o Finlandię. Z Helsinek? Kauniainen? Turku?
– Co to ma… z Helsinek, ale…
– Jesteśmy na wysypisku śmieci! Nie słyszałeś o Ämmässuo? Nie widziałeś go na mapie? Tuż obok znajduje się ogromne wysypisko śmieci, na które trafiają śmieci z całego obszaru metropolitalnego! Śmierdzi tu nawet teraz, a wyobraź sobie, jak cuchnie w upalne letnie dni, kiedy wszystkie bioodpady i innego rodzaju gówno są przetwarzane obok!
– Ale wycięlibyśmy drzewa i zbudowali…
Przerwałam głosem tak gorzkim, że poczułam żółć w ustach:
– Co? Co byś zbudował? Bunkier, żeby smród nie mógł się przedostać? Ależ tak. Bo w pewnym sensie to całkiem logiczne, że właśnie to wy, piękni i odważni ludzie, tak myślicie o pracownikach warsztatu i naszych działaniach! Jesteśmy odpadami, które należy ukryć poza zasięgiem wzroku! Przy okazji, wiesz gdzie dokładnie jesteśmy w Espoo?
Filip zaczął wyglądać na rozgniewanego.
– Zauważyłem, że to niedaleko granicy z Kirkkonummi, ale transport publiczny będzie tu dojeżdżał!
Wydałam z siebie gniewny śmiech, który brzmiał jak krakanie wrony.
– Publiczny! Publiczny będzie dojeżdżał! Dzięki niebiosom! Widzisz tu gdzieś w pobliżu przystanek autobusowy?
– Nie, ale…
– A ja wiem, gdzie jest. Ponieważ byłam tu z moim chłopakiem, żeby wyrzucić śmieci, i mijałam go wiele razy! Przystanek jest tam! – Wskazałam w kierunku wysypiska i dodałam: – Powyżej skrzyżowania. A gdybyś z tym twoim miłosiernym sercem chciał znaleźć tu sklep, to powiem ci, że nasi chorzy na reumatyzm albo kulejący musieliby przejść co najmniej kilometr, aby dostać się do sklepu! Wielu jeszcze mogłoby dojeżdżać taksówkami, ale nadal są słabi fizycznie! I żebyś wiedział! Sam dojazd z centrum Espoo zajmuje pół godziny, a autobusy odjeżdżają co pół godziny, jeśli w ogóle! Wiem, bo… – Głos mi się załamał, a bezsilne łzy wściekłości zakłuły mnie w oczy i zdławiły gardło. Wiedziałam, bo jechałam stąd autobusem do mojej przyjaciółki Kit w Kirkkonummi, ale nie miałam siły już tego tłumaczyć. Odwróciłam się plecami, wsiadłam do samochodu i opadłam na siedzenie. Filip po chwili podążył za mną, a gdy zamknął drzwi jaguara, odezwałam się zachrypniętym od płaczu głosem:
– Odwieź mnie do domu. Mam dość dowodów, żeby pozwać Formię, a jeśli będzie trzeba, sama zaciągnę pożyczkę, żeby walczyć i spowolnić twoje marzenie. I miejmy nadzieję, znajdziemy jakąś znośną dziurę w mieście lub jakiegoś właściciela ziemi, który ma choćby elementarne wyczucie sytuacji!
Filip milczał przez chwilę, po czym chwycił kierownicę i odpowiedział wymijająco:
– Eino wspominał o wysypisku i szczerze mówiąc, nie miało to dla mnie większego znaczenia. Nie ma adresu tego miejsca i zapisałem je według współrzędnych. Nie miałem czasu… nie zauważyłem…
– Wiesz co? To tylko wina współczesnego świata. Człowiek nie ma chwili, aby się zatrzymać i poświęcić czemuś czas. Przynajmniej część naszych problemów z zatrudnieniem można by rozwiązać, gdyby tylko… – Umilkłam, po czym dodałam z goryczą: – Co to ma, do cholery, za znaczenie? To tylko moje zamki z piasku. Zabierz mnie do domu.
Usłyszałam, jak Filip wziął oddech, po czym odpowiedział powoli czystym głosem:
– Zawaliłem i cię zraniłem. Przepraszam. Przynajmniej pozwól mi kupić ci coś do jedzenia. Masz rację. To nie jest dobre miejsce i… i… może byłem arogancki, bo nawet nie zadałem sobie trudu, żeby sprawdzić, gdzie cię przywiozłem. Obiecuję, że lepiej przyjrzę się następnej opcji.
Uparcie wpatrywałam się przed siebie, ale szorstki głos Filipa był kusząco szczery, a jednocześnie spokojny. Po chwili poczułam jego rękę na ramieniu. Przysięgam, że próbowałam trzymać emocje na wodzy. W moim mózgu rozbrzmiewał nawet gniewny głos, który kazał mi odepchnąć dużą, ciepłą dłoń i spoliczkować mężczyznę.
Ten głos nie zdołał przekonać moich zmysłów czujących, jak męska dłoń dotyka moją rękę powoli i zmysłowo. Wkrótce poczułam to w całym ciele. To było jak taniec, rozprzestrzeniający niesamowitą przyjemność pod moją skórą, na piersiach, w boleśnie palącym kroczu.
W końcu udało mi się odsunąć. Kręciło mi się w głowie, ale przynajmniej coś wymyśliłam.
– Dokąd idziemy? – zapytałam, poddając się.
Filip nie odpowiedział od razu, a ja przez chwilę zastanawiałam się, o czym myśli.
– Miałem jutro przygotować szwajcarskie dania dla… swojego gościa, ale może zrobimy to razem dzisiaj? – zasugerował. – Anuluję rezerwację.
– Chcesz, żebym do ciebie przyszła? – Niedowierzanie w moim głosie było namacalne. Filip chrząknął.
– A dlaczego nie? Nie jestem zbyt dobrym kucharzem, przydałaby mi się pomoc. Będziemy mogli też porozmawiać, a w restauracji możemy mieć za dużą publiczność, jeśli nasze rozmowy nie pójdą całkiem… gładko.
Oczywiście nie powinnam była się zgadzać. Nie powinnam iść do domu Filipa Lindella. Myśl o kolacji w restauracji już za bardzo namieszała mi w głowie, ale to… to… Usłyszałam swój głos jakby spoza siebie, szorstki, a jednocześnie dziwnie miękki:
– Dobrze. Jeśli to coś tłustego i dobrego.
– Zdecydowanie. To takie jedzenie, od którego dostajesz pryszczy.
Filip zabrał mnie do Tapioli, jednej z dzielnic Espoo. Byłam nieco zaskoczona. Znajdujące się tu domy słynęły z nietuzinkowej architektury, ale Filip miał „tylko” mieszkanie na trzecim piętrze. Chociaż było eleganckie w najdrobniejszych szczegółach, spodziewałam się, że prezes Formii będzie mieszkał w prywatnym domu nad morzem.
Samo wnętrze było minimalistycznie. Kiedy zatrzymałam się obok szafy z wieszakami, wciąż byłam podejrzliwa i nieufna, ale nie mogłam powstrzymać się od uśmiechu na widok warsztatowych produktów w przedpokoju pośród całej tej ascezy.
Filip z jakiegoś powodu stał za moimi plecami i to mnie denerwowało. Pośpiesznie rozpięłam płaszcz, który mężczyzna zabrał ode mnie.
– Nie musisz tak skakać wokół mnie – powiedziałam odruchowo.
– Jestem przyzwyczajony do tego, że mężczyzna musi dbać o kobietę. Ale w twoim przypadku to tylko zdrowy instynkt samozachowawczy. Te wieszaki były naprawdę drogie i nie pozwolę ci ich dotykać w takim stanie umysłu.
Filip powiesił mój płaszcz, a następnie swój, po czym po prostu oznajmił:
– Chodź.
Podążałam za nim przez przestronny apartament z lat sześćdziesiątych z dużymi oknami, podziwiając lśniący parkiet i białe ściany. Tylko długa ściana w salonie była pomalowana na ciemnoczerwony kolor, a na niej wisiało kilka zegarów o różnych rozmiarach i kształtach, które pomimo różnic nadzwyczaj dobrze się ze sobą komponowały. Obok zegarów znajdował się regał pełen książek, a między oknami regał z telewizorem. W pokoju stał również komplet czarnych skórzanych sof. Z salonem połączona była kuchnia, a za moimi plecami znajdowały się jeszcze dwa mniejsze pokoje. Wszędzie panował porządek, a każdy przedmiot wydawał się na swoim miejscu. Żadnych ubrań na kanapie czy fotelach, żadnych plam na szklanym stoliku do kawy, żadnych odkurzaczy czy innych sprzętów. Cóż, Filip pewnie miał sprzątaczkę, pomyślałam z wyższością.
Kiedy dotarliśmy do sporej kuchni, z ciemnozielonymi górnymi szafkami i drewnianymi dolnymi, wyglądającej naprawdę stylowo, zapytałam:
– Co mam zrobić?
– Myślę, że pozwolę ci wyładować swoją wściekłość. To bezpieczniejsze miejsce niż mój samochód – odparł mężczyzna.
Grzebał w lodówce, a ja nagle zdałam sobie sprawę, że nigdy wcześniej nie widziałam Filipa bez płaszcza. Teraz gapiłam się w osłupieniu na wspaniałe szerokie ramiona i długie plecy otulone oliwkowozielonym swetrem, zwężające się w seksowne biodra i… i… tyłek, który pragnęłam zobaczyć bez ubrania… podobnie jak te długie nogi… i właściwie każdy… każdy… centymetr…
Filip obrócił się zwinnie, jak to miał w zwyczaju, aż się przestraszyłam. Moje policzki zrobiły się czerwone. Co, do cholery, się ze mną działo przy tym człowieku? Tak, tęskniłam za mężczyzną albo seksem, ale nigdy nie byłam tak żałośnie pożądliwa jak teraz. Nigdy wcześniej nie śliniłam się na widok męskiego tyłka.
– Na nich – powiedział i wepchnął mi w dłonie dwa wielkie kawałki sera.
Zdążyłam już zapomnieć, co Filip powiedział wcześniej, i wpatrywałam się tępo w bloki sera.
– Możesz je zatrzeć i wyładować gniew – powiedział przekornie mężczyzna.
–Tak, oczywiście – zgodziłam się zawstydzona i podeszłam do drugiego końca lady, obok kuchenki i zlewu.
– Masz ładne ubrania. Załóżmy ci fartuch, żeby się nie pobrudziły – zaproponował Filip i ruszył w moim kierunku z fartuchem w ręku.
– Nie! – odparłam, gdy zobaczyłam, że mężczyzna zbliża się do mnie, a następnie dodałam już w miarę spokojnie: – Więc… tak, może to dobry pomysł. Po prostu mi go daj. – Wyciągnęłam rękę szybko i zdecydowanie. Dostrzegłam w oczach Filipa, że rozumie przyczynę mojej reakcji, ale nic nie powiedział.
– Co robimy? Fondue? – zapytałam, zawiązując fartuch wokół bioder.
– Tak. Ty przygotowujesz najważniejszy składnik fondue, czyli ser. A ja zaczynam robić kremowy sos z cielęciną i grzybami. Lubisz grzyby, prawda? To klasyk. Zürcher geschnetzeltes. Poza tym zrobię jeszcze kilka prostych sosów do makaronu.
To znacznie więcej niż moje umiejętności kulinarne. Potrafiłam ugotować jajka. I usmażyć je.
Filip wyjął coś z szafki i znów zaczął się do mnie zbliżać. Instynktownie się odsunęłam, a gdy położył dużą tarkę do sera na blacie obok mnie, zmrużył oczy i zapytał zrelaksowanym głosem:
– Wyglądasz na… przestraszoną. Boisz się mnie?
Pogładził swój mocny, ostry podbródek, a ja spojrzałam na jego dłoń i usta. Moje myśli topniały jak lody na słońcu. Potrząsnęłam słabo głową. Filip podszedł jeszcze bliżej. Spojrzałam w jego lśniące lodowobłękitne oczy, gdy założył mi włosy za ucho i dotknął skóry szyi, jakby przypadkiem. Krew buzowała w moich żyłach jak woda w pociągu parowym. Moje usta rozchyliły się, a spomiędzy nich wyrwało się małe westchnienie. Wszystkie włoski na skórze stanęły mi dęba.
– To nie to.
Filip zastanawiał się przez chwilę i zapytał:
– Potrzebujesz pomocy przy ścieraniu sera? Mogę ci pokazać. Tak jak wtedy, gdy robiliśmy zdjęcia.
Wyraz twarzy mężczyzny był jednocześnie pełen nadziei i złowrogi. Przez chwilę zmagałam się z zażenowaniem, pożądaniem i rozpaczą, aż zdecydowałam się być szczera. Może to zamknęłoby tę irytująco zadowoloną gębę, choć na chwilę. Skrzyżowałam ręce na piersi i zadrżałam:
– Dobrze. Wygrałeś. Tak! Moje ciało cię lubi i chce iść z tobą do łóżka. Ale to nie znaczy, że mój mózg nie działa. Cenię zdrowy rozsądek, a sypianie z tobą nie miałoby żadnego sensu.
Filip naprawdę wyglądał na zaskoczonego, stwierdziłam z satysfakcją i triumfalnie odwróciłam się w stronę sera i tarki. Mężczyzna nie odszedł, żeby zająć się grzybami, na co liczyłam, ale stał obok mnie. Niecałe pół metra ode mnie. A ja niestety nie miałam już gdzie się ruszyć. Nie spuszczałam wzroku z sera Gruyère, jak mówiła etykieta. Ściągnęłam opakowanie i zaczęłam trzeć bryłę na dużej drewnianej desce do krojenia.
– Nie masz nic do roboty? A może to ja robię te geschnetselinki, czy co to było? – zapytałam zirytowana ochrypłym głosem.
– Dam radę. Właśnie myślałem o twoim komentarzu – odparł Filip z udawaną powagą.
Powinnam była trzymać gębę na kłódkę. Oczywiście, że powinnam. Powinnam była odpuścić i trzeć ten cholernie twardy i ciężki kawałek sera. Ale oczywiście nie potrafiłam. Słowa same wypłynęły z moich ust.
– Co? Co mogło być w tym niejasnego? – zapytałam po kilku sekundach zmagań i ponownie podniosłam sfrustrowany wzrok na Filipa.
Mężczyzna drapał się po karku i patrzył mi w oczy w zamyśleniu.
– Dlaczego łóżko? Skoro ten świat jest pełen wszelkiego rodzaju interesujących miejsc…
Odetchnęłam z irytacją na bezczelny i natarczywy flirt, ale nie mogłam nic poradzić na fakt, że moje własne kości zaczynały przypominać ołowiane ciężarki. W mojej wyobraźni pojawiły się miejsca, które łóżkiem nie były. Na przykład stół kuchenny. Moje własne biuro. Samochód Filipa. Czarny skórzany fotel w jego salonie. Duży parapet w mieszkaniu… Wyrwałam się z mojej brudnej, przyjemnej fantazji, gdy ponownie usłyszałam mruczący głos.
– A poza tym, dla przypomnienia. Nie boję się. Nigdy. Flirtuję, bawię się. A potem uprawiam seks. Pieprzę się. Ale się nie boję.
Jeśli czegoś byłam pewna, to kompletnego braku równowagi w moim ciele. Czułam się jak młoda akrobatka bez siatki bezpieczeństwa, która zrobiła fałszywy krok i walczyła z życiem i śmiercią. Odwróciłam się ociężale w stronę tarki oraz sera i odpowiedziałam niewyraźnym, prawie stłumionym głosem:
– Dobrze wiedzieć. Gotujemy już? Jestem głodna, a po tym, jak spierdoliłeś z działką, jesteś mi winien naprawdę dobry posiłek.