Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Konrad von Holstein to arystokrata, do którego należy wiele luksusowych klubów nocnych na całym świecie. Robi, co chce, sypia, z kim chce, i nie przejmuje się konwenansami, co czyni go ulubieńcem tabloidów i social mediów. Minerva, wykształcona i słabo opłacana pracownica organizacji charytatywnej, nie jest już tak swobodna w obejściu i nie znosi klubów nocnych oraz ich bywalców. W dodatku w jej życiu prywatnym nie dzieje się zbyt wiele. Kiedy jednak jej fundacja potrzebuje pieniędzy od Konrada, Minerva trafia do świata pełnego namiętności i nagle zdaje sobie sprawę, że nie potrafi zapanować nad swoimi pragnieniami.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 222
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 6 godz. 4 min
Tytuł oryginału: Jumalatar
Przekład z języka fińskiego: Agata Szalast
Copyright © Lilith, 2022
This edition: © Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S, Copenhagen 2022
Projekt graficzny okładki: Monika Drobnik-Słocińska
Redakcja: Monika Kucab
Korekta: Joanna Kłos
Konwersja i produkcja e-booka: www.monikaimarcin.com
ISBN 978-91-8034-368-8
Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.
Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S
Klareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K
www.gyldendal.dk
www.wordaudio.se
Było wpół do pierwszej w nocy, a ja czułam się zmęczona. Już od godziny siedziałam w nocnym klubie Vitium, w centrum dzielnicy Kaartinkaupunki, otoczona dudniącą muzyką i hałaśliwą masą ludzi. Miałam się spotkać z właścicielem klubu, Konradem von Holsteinem, ale ojciec mnie ostrzegał, że pewnie będę musiała poczekać. Hrabia von Holstein nie słynął z punktualności.
Byłam bardzo przejęta. Próbowałam się ubrać odpowiednio do okazji, ale teraz wydawało mi się, że przesadziłam. Dookoła kręcili się ludzie między dwudziestką a czterdziestką, większość kobiet nosiła obcisłe topy i miniówki albo krótkie sukienki. Ojciec ostrzegał, że nie wejdę do Vitium w byle czym, więc włożyłam swoją jedyną imprezową kieckę, którą miałam na sobie lata temu na ślubie Eriki. Była jasnoniebieska, wykonana z jedwabiu i opinała moje ciało aż do kolan, niczym sukienki koktajlowe z lat pięćdziesiątych.
Wzięłam ze sobą materiały i laptopa, upchnęłam je do dużej, starej torby khaki, którą zdobiła wielka, kolorowa podobizna mojego ulubionego zwierzęcia, sowy. Miałam na tyle wyczucia czucia stylu, by uświadamiać sobie boleśnie, że torba nijak nie pasowała do sukienki. Byłam w zdecydowanie nieodpowiednim miejscu i nieodpowiedniej roli. Nie chodziłam do klubów nocnych. Nie znałam potencjalnych fińskich darczyńców, nie wspominając już o niemieckiej szlachcie. Zbiórki na cele charytatywne nie należały do mnie – było to zadanie ojca, ale dziś postanowiłam mu pomóc. Trafił do szpitala z powodu arytmii i chociaż w RealAid pracowało wielu bardziej doświadczonych specjalistów, nikt nie był chętny na spotkanie z von Holsteinem – szczególnie w środku nocy.
Ojciec sądził chyba, że jestem naiwna i nie wiem, czemu to akurat ja mam się tym zająć, Tu się mylił. Jeden z naszych pracowników, Lauri, zdradził mi, że von Holstein odmówił finansowania naszej organizacji przez telefon. Wielokrotnie. Tata mi o tym nie powiedział, ale był wiecznym optymistą. A jednak, chociaż ta cecha charakteru przyniosła nam wielu darczyńców, tym razem trafiła kosa na kamień.
Mimo że nie czytałam brukowców, nie raz widziałam nazwisko von Holstein, a dziś w ramach przygotowań przejrzałam wystarczająco dużo „Bilda” i innych niemieckich źródeł, które dały mi całkiem niezłe pojęcie o reputacji i czynach hrabiego. Potentat klubów nocnych, miłośnik zabawy, casanova, biznesman. Często bywał w Finlandii – i nikt nie wiedział czemu. Znany ze skandalicznych wypowiedzi i jeszcze bardziej skandalicznych związków z kobietami – zazwyczaj kilkoma naraz. Nie rozumiałam, czemu ojciec chciał, żebym koniecznie się z nim spotkała, skoro nic nie wskazywało na to, że facet zdecyduje się na darowiznę dla malutkiej organizacji charytatywnej. Albo rozumiałam. Ojciec wierzył w bycie wytrwałym.
Westchnęłam i spojrzałam na swoje odbicie w lustrze za barem. Moje ciemne włosy były dłuższe niż zwykle i sięgały prawie do ramion, ale przynajmniej grzywka wyglądała w porządku. Chciałam dobrze wypaść, więc poprosiłam przyjaciółkę, Alisę, żeby mnie pomalowała. Okolone brązowym cieniem do powiek niebieskoszare oczy wyglądały na znacznie większe, niż były, a usta płonęły czerwienią. Nigdy nie używałam tak ostrych kolorów, ale Alisa przekonała mnie, że dziś powinnam posłuchać jej rad.
– Wyglądasz zabójczo, na pewno skusisz tego bydlaka von Holsteina. Podaruje, co tylko zechcesz, jak tylko cię zobaczy – przekonywała mnie Alisa.
„Pobożne życzenie. Zbawczyni świata w rozmiarze czterdzieści nie zaimponuje casanovie, który uwodzi modelki. No cóż”.
Zamówiłam drugi tego wieczoru gin z tonikiem i pytałam sama siebie, czy nie pokręcić się po klubie. Chciałam poszukać von Holsteina, chociaż ojciec zapewniał, że poinformował go o tym, gdzie będę czekać.
Rozglądałam się dookoła, aż nagle morze ludzi na parkiecie rozstąpiło się niczym wody przed Mojżeszem. Najpierw pojawiło się dwóch łysych osiłków w za ciasnych czarnych garniturach. Uśmiechnęłam się, gdy w uchu jednego z nich zobaczyłam słuchawkę. Na myśl od razu przyszły mi dramatyczne sceny z filmów szpiegowskich.
Za mężczyznami szła grupa niewiarygodnie pięknych ludzi – kobiet, mężczyzn i kilku osób, których płeć nie była do końca jasna. Wśród nich rozpoznałam idącego pośrodku Konrada von Holsteina. Był niższy niż otaczający go goryle, ale emanował taką charyzmą, że nie można go było nie zauważyć.
W oczy rzuciły mi się jego płonąco rude, gęste włosy. Były krótko przycięte po bokach i na szyi, a u góry dłuższe i zaczesane do tyłu, tak że całość robiła wrażenie artystycznego nieładu. W rodzinie von Holsteinów nikt nie miał takiego koloru włosów, więc brukowce upodobały sobie ten temat. Mężczyzna miał ze sto osiemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu, szerokie, proporcjonalne barki i choć emanował siłą, był raczej zwinny i prężny niż napakowany mięśniami.
Nie mogłam oderwać od niego wzroku. Sunął po parkiecie jak jakiś nadprzyrodzony byt, cały czas rozmawiając i śmiejąc się, jakby rzucał światło na tłum dookoła. Nagle przystanął i szybko się obrócił. Powiedział parę słów do goryla w czarnym garniturze i wskazał na coś po lewej. Ochroniarz podniósł głos i chociaż nie słyszałam, co mówi, towarzystwo von Holsteina poszło we wskazanym przez niego kierunku. Za to hrabia, wraz z podążającym za nim gorylem, zwrócił się w kierunku baru, przy którym siedziałam.
Serce zaczęło mi walić w piersi. Mężczyzna szedł w moją stronę i zaschło mi w ustach, gdy próbowałam sobie przypomnieć niemiecką odmianę, którą przecież świetnie znałam, a która nagle wyparowała z mojej głowy, jak gotująca się woda, którą ktoś zbyt długo pozostawił na gazie. Chciałam zrobić na nim wrażenie, mówiąc w jego ojczystym języku, ale uznałam, że równie dobrze możemy rozmawiać po angielsku.
Zanim zdążyłam pomyśleć o czymkolwiek więcej, von Holstein był już przy kontuarze, kilka metrów ode mnie, i spytał o coś barmana, którego poinformowałam wcześniej, że to ja zastępuję ojca, a ten wskazał w moim kierunku. Wpatrywałam się w wyprostowaną sylwetkę hrabiego, jego szlachetny profil, bajeczną linię włosów i z jakiegoś powodu z tyłu mojej głowy zakołatało dziwne przeczucie, które kazało mi brać nogi za pas.
Ale było już za późno.
Von Holstein odwrócił głowę w moją stronę i uniósł brwi. Jego oczy zaczęły lustrować mnie od stóp do głów. Zdawało mi się, że zacznę się dusić. Miałam trzydzieści lat, ale nikt do tej pory nie sprawił, że poczułam się tak świadoma… własnego ciała. Gorąco ogarnęło moją szyję i policzki, ciało spięło się i w jednej chwili zapałałam wdzięcznością za panujący w klubie półmrok, gdy spojrzenie von Holsteina przesunęło się z moich włosów na szyję i tę śmiesznie niebieską sukienkę.
Ledwo mrugnęłam i mężczyzna stał już zaledwie pół metra ode mnie. Jego spojrzenie ześlizgnęło się niżej i zauważyłam kwitnący na jego twarzy uśmiech, gdy rozbawiony, zauważył schowaną za moimi nogami sowę.
– Witam – powiedział, o dziwo w moim języku.
Zamarłam. Czytałam, że mówił po fińsku, miał mieszkanie i kilka domów w Finlandii, ale sądziłam, że o interesach będzie chciał rozmawiać po niemiecku.
– Hmm, witam – powiedziałam i wyciągnęłam dłoń. Kontynuowałam niepewnie po niemiecku.
– Ich heiße Minerva Holsti und ich repräsentiere…
– Ja, ja… Mówię po fińsku – odpowiedział von Holstein poprawnym fińskim zabarwionym niemieckim akcentem.
Złapał moją rękę i zamknął ją w swojej, i zanim zdążyłam się zorientować, co się dzieje, uniósł moją dłoń do swych ust. Jego wargi najpierw delikatnie dotknęły jej grzbietu, po czym mężczyzna utkwił we mnie wzrok, objął otwartymi ustami moje kłykcie i musnął je językiem. Serce nieomal zamarło mi w piersi, a ukryte w butach palce stóp aż się podkurczyły.
– Lecz… sehr Angenehm – dodał i uśmiechnął się tak olśniewająco, że na chwilę nie potrafiłam się odezwać w żadnym znanym mi języku.
Dłoń paliła mnie w miejscu, gdzie von Holstein dotknął jej ustami i językiem, spojrzałam więc, żeby sprawdzić, czy nie jest poparzona. Usiadłam na stołku barowym, wciąż jednak byłam wystarczająco blisko niego, by świetle klubu dostrzec kolor jego oczu. Były intensywnie zielone.
„Oczywiście. Czarnoksiężnik. Żadna inna istota nie ma takiego wpływu na człowieka”.
Zakłopotana, potrząsnęłam głową, a von Holstein uśmiechnął się jeszcze szerzej.
– A więc? Nie jesteś zadowolona ze spotkania?
Kaszlnęłam i niczym tarczę chwyciłam w ramiona swoją sowę.
– Jestem! Oczywiście, że jestem. Jestem Minerwa Holsti z RealAid i…
– Już mówiłaś. Jarkko wspominał, że twój ojciec zachorował. To nie jest najlepsze miejsce do rozmowy, przejdźmy tam, do gabinetu.
Von Holstein wskazał miejsce gdzieś za rogiem kontuaru.
– Oczywiście – wykrztusiłam.
Mężczyzna wyciągnął dłoń, a ja odruchowo ją złapałam. Była ciepła i duża, ciasno owijała moją. Delikatne ciarki przechodziły mi przez nadgarstek i przedramię, nie minęła chwila, gdy poczułam je w całym ciele. Zawstydziłam się. Myślałam, że jestem ponad takie gierki, że na mnie nie podziałają, ale Konrad von Holstein to było coś… całkiem innego. Zauważyłam, że jeden z goryli odprowadził nas do gabinetu, ale został na zewnątrz, gdy von Holstein zamknął za nami drzwi.
W gabinecie zamiast dużego stołu stały komfortowe fotele i dwie duże sofy. Zmierzałam w stronę jednego z tych wygodnych mebli, lecz von Holstein pokręcił głową i wskazał na czerwoną kanapę. Przysiadłam na jej brzegu, a mężczyzna praktycznie rzucił się na nią z impetem, po czym zrelaksowany, oparł plecy i założył nogę na nogę i zaczął nią kołysać. Trzymając rękę na karku, przez chwilę wpatrywał się w sufit, zanim znów zwrócił na mnie wzrok. W jasnym świetle jego oczy były jeszcze bardziej oszałamiająco zielone, a gdy moje spojrzenie ześlizgnęło się na wąskie, lecz kształtne usta, których kąciki naturalnie wyginały się ku górze, poczułam, że jestem w większych niż kiedykolwiek tarapatach. Ten mężczyzna wzbudzał we mnie uczucia, których nigdy nie przeżywałam ani o których istnieniu nie miałam pojęcia.
– RealAid. Dlaczego wcześniej nie słyszałem o takiej… organizacji?
– Tak… – wykrztusiłam z siebie głupio, sama nie wiedząc, co miałaby znaczyć taka odpowiedź. Odchrząknęłam i zaczęłam jeszcze raz.
– Jesteśmy młodą instytucją, ale wszyscy nasi pracownicy mają doświadczenie w pracy w organizacjach charytatywnych. Mój ojciec Reino Holsti…
– Tak, przeczytałem tego maila. Czyż nie był na granicy tunezyjsko-libijskiej w trakcie arabskiej wiosny? A później nie spędził trochę czasu w Indonezji? Działał wiele lat w organizacjach charytatywnych i dużych instytucjach.
– Zgadza się – przytaknęłam, ale nie rozwijałam tematu.
– Wiesz, czemu zaprosiłem go tutaj, a nie do swojego domu lub biura?
Przełknęłam ślinę i pokręciłam głową.
– Bo mówiłem już wielokrotnie, że to strata czasu. Chciałem mu zaproponować wieczornego drinka tylko ze względu na jego niezłomność. Nieustannie dofinansowuję duże organizacje i nie mam ochoty podarowywać nic więcej. Pochodzę z Niemiec. Mimo że mam tytuł szlachecki, jestem też biznesmenem, a przede wszystkim praktycznym człowiekiem, tak jak wielu Finów. Biznes ma przynosić pieniądze, jeśli przekażę je każdemu pochlebcy czy innemu wspierającemu nierobów dobroczyńcy, do końca tego roku nie zostanie mi ani cent. Świata nie zbawi filantropia. A tym bardziej taka mała organizacja jak wasza.
Twarz von Holsteina wyrażała pogardę, a jego prosty nos o wytwornym kształcie zdawał się drgać. Gniew zawrzał we mnie i zanim przemyślałam, co robię, wściekła zaczęłam się bronić głosem tak ostrym, że mógłby ciąć szkło.
– Jesteśmy praktycznymi ludźmi i nie głaszczemy nikogo po główce! To my wychodzimy do ludzi! Takich, którzy naprawdę nas potrzebują!
Nagle von Holstein zaczął wyglądać na zainteresowanego. Nie wiem, czy sprawiły to moje słowa, czy ton głosu, ale odważyłam się mówić dalej, napędzana siłą płynącą z wiary w naszą sprawę.
– RealAid działa w krajach nordyckich i pracuje przede wszystkim na rzecz poprawy codziennego życia dzieci, ale wspiera także ludzi skazanych na biedę i samotność w takiej formie, w jakiej najbardziej potrzebują.
– Ja, ja… langweilig… Podaj przykład – przerwał mi von Holstein, a ja ku swojej wściekłości zauważyłam, że skupił się na zabawie złotym pierścieniem, który nosił na małym palcu.
„Jakby cię to interesowało”. Tym samym ostrym tonem, którego użyłam wcześniej, zaczęłam wymieniać nasze działania.
– Wczoraj sprzątałam w domu, gdzie mieszkają pięcio- i siedmiolatka, których matka ma poważną depresję. Ojca nie ma. Całe mieszkanie było pełne śmieci, zabawek, nieotwartych listów, niepozmywanych naczyń i nieupranych ubrań. W szafce z jedzeniem znalazłam tylko płatki i mleko. Posprzątałam, za pozwoleniem matki otworzyłam listy i obiecałam, że dopilnuję, by rachunki trafiły do pomocy społecznej. W imieniu RealAid dostarczyłam jedzenie. Ugotowałam dziewczynkom zupę, bo w domu nie ma pieniędzy na rarytasy takie jak steki czy knedle.
Ostatnie zdanie dodałam, by wbić mu szpilę. Czytałam, że von Holstein uwielbia steki i knedle ze swojej ojczystej Bawarii.
– Matka często płakała. Dziewczynki były przerażone i zdezorientowane, widząc ją w takim stanie. Pomoc społeczna nie może przyjeżdżać tam tak często, jak potrzeba, więc próbujemy wspierać tę rodzinę, żeby matka wyzdrowiała, a dzieci nie trafiły do obcych domów.
Na wspomnienie wczorajszej wizyty gula stanęła mi w gardle i mocniej przycisnęłam dłonie do piersi. Czułam spojrzenie von Holsteina na twarzy i uniosłam brodę. Wpatrywałam się intensywnie w jego oczy, próbując powstrzymać łzy i przygnębienie. Mężczyzna wyglądał na zamyślonego i znowu spojrzał na moją torebkę.
– Minerwa… i sowa – powiedział wolno, odwrócił się w moją stronę, wyciągnął palec i podążył nim za obrysem sowy.
Dopiero w tym momencie zauważyłam, że miał na sobie koniakowy garnitur i zieloną koszulę, z rozpiętymi górnymi guzikami. Nie zwracałam zbytnio uwagi na ubrania, ale teraz, gdy dłoń mężczyzny była tak blisko mojego brzucha, a jego kolano napierało na moje, nie dało się ich zignorować.
– Zgadza się, i…? – spytałam bez tchu.
– Minerwa była rzymskim…
Przez chwilę szukał odpowiedniego słowa, po czym kontynuował:
– …ekwiwalentem greckiej bogini Ateny. Jej atrybut to sowa. Była mądrą i waleczną boginią.
Von Holstein znowu podniósł na mnie wzrok, a jego głos zniżył się do pomruku.
– Podobno miała też bardzo jasne oczy. Minerwo, czy jesteś boginią? – spytał, uśmiechając się kusząco.
Choć jego spojrzenie i głos sprawiały, że czułam rozchodzące się po skórze fale ciepła, zaczęłam się irytować – nieważne, jak bogaty i sławny był z niego hrabia.
– Nie mam zamiaru bawić się w te dziecinne gierki. Dziękuję za spotkanie.
Podnosiłam się z kanapy, gdy złapał mnie za rękę i cmoknął moją dłoń.
– Nie tak szybko. Obiecuję pokaźną darowiznę, jeśli pokażesz mi węża.
Zobaczyłam łobuzerski błysk w jego oczach i uśmieszek na ustach. Dłoń von Holsteina poruszała się wzdłuż mojej ręki i nagle znów nie mogłam oddychać.
– Słucham? To jakiś żart czy…?
– W żadnym wypadku! – powiedział niewinnie i dodał:
– Pokaż mi węża. Użyj wyobraźni.
Na myśl oczywiście przyszedł mi pewien wąż i sądząc po błysku w oczach mężczyzny, byłam niemalże pewna, do czego zmierzał. Mój wzrok ześlizgnął się na jego koniakowe spodnie, ale szybko przeniosłam go na kołnierzyk koszuli. Byłam w szoku, że ten casanova przechodzi od poważnych tematów do seksu po zaledwie kilku minutach znajomości, ale chyba powinnam była się tego spodziewać.
– Co… jaki to ma związek z naszą rozmową? – chrząknęłam zirytowana przede wszystkim na siebie, bo jeśli miałabym być ze sobą szczera, to naprawdę, naprawdę chciałam go rozebrać. Pewnie tak jak miliony jego obserwatorek na Instagramie.
– Minerwa, sowa, jasne oczy… brakuje tylko węża i byłabyś praktycznie jak nowo narodzona Atena – kusił.
– Nie znam mitologii antycznej…
– Ale ja znam, uwierz. Mój dziadek bez przerwy wbijał mi ją do głowy, również w otoczeniu pięknej przyrody w Koli.
Poddałam się. RealAid potrzebowało pieniędzy, a von Holstein miał kasy jak lodu. Pokażę mu węża, jeśli tego chce, ale nie takiego, jakiego oczekiwał. Odwróciłam się do niego tyłem i powiedziałam drżącym głosem:
– Rozepnij sukienkę.
Poczułam dłonie na swoich półnagich ramionach i gorący oddech na karku. Jego woń przypominała szlachetne wino i przyszło mi na myśl, że żaden człowiek nie może tak dobrze pachnieć. Czułam, jak krew, niczym lawa, zaczyna się we mnie gotować, i zacisnęłam uda. Oczy mi się przymknęły i pochyliłam się do tyłu, w stronę kuszącego ciepła. Usta von Holsteina na chwilę zetknęły się z moim karkiem. Ciarki przeszły całe moje ciało. Wzięłam ostry oddech.
– Cóż za niespodzianka… Mit Vergnügen, meine Göttin.
– Nie jestem żadną boginią – powiedziałam ochrypłym głosem. Torebka wypadła mi z rąk na podłogę, gdy von Holstein zaczął rozpinać zamek sukienki.
Nie założyłam biustonosza. Sukienka miała taki dekolt, że każdy by spod niej wystawał, ale stanik nie był potrzebny, bo kiecka świetnie uwydatniała piersi. Rozpinając zamek, von Holstein powoli przesuwał kciukiem po mojej skórze. Zacisnęłam mocniej oczy, gdy buzująca we mnie lawa zaczęła się rozlewać po całym moim ciele. Czułam każdy nerw, walczyłam o oddech, chciałam o coś błagać, choć nie wiedziałam o co. Zagryzłam zęby, mocno zacisnęłam dłonie w pięści i czekałam, aż zakończy się ta tortura. Mężczyzna oczywiście nie zadowolił się zerknięciem, rozpiął zamek aż do dolnej części pleców. Półnaga, uniosłam ręce do piersi, a z tyłu dobiegło mnie pełne zdziwienia westchnięcie.
„Niech choć raz się na coś przyda”.
Miałam szesnaście lat, gdy mój nastoletni bunt zwieńczył tatuaż na plecach, który zrobiła mi koleżanka. Był to rysunek węża wijącego się między łopatkami wzdłuż kręgosłupa aż po lędźwie. Tam – każdemu, kto na nie spojrzał – zwierzę ze złością pokazywało swój rozwidlony język. Czułam, jak dłoń von Holsteina gładziła węża, i coraz dalej odpływałam myślami. Próbowałam się wycofać, odzyskać jasność umysłu i kazać mu natychmiast zapiąć zamek sukienki, ale z moich ust nie wydobyło się ani jedno słowo. Nie kontrolowałam już swojego oddechu, chciwie łapałam każdy haust powietrza. Gdy dłonie von Holsteina dotknęły moich nagich ramion, a wagi przylgnęły do miejsca, gdzie znajdowała się głowa węża, a on sam zaczął przesuwać je powoli ku górze, z ust wydobył mi się cichy, bezradny jęk.
Mężczyzna obrócił mnie przodem do siebie i jak zahipnotyzowany wpatrywał się w moje wargi. Delikatnie ujął me dłonie, które podtrzymywały sukienkę, i opuścił je na uda. Materiał ześlizgnął się ze mnie, a oczy von Holsteina spoczęły na moich piersiach. Nie miałam pojęcia, jakim cudem sprawy zaszły tak daleko, ale w tym momencie nie byłam w stanie o niczym myśleć. O niczym poza siedzącym przede mną mężczyzną i jego wzrokiem, którym pieścił mój nagi tułów. Oddychałam coraz ciężej, a moja klatka piersiowa unosiła się i opadała w szybkim tempie.
Von Holstein wpatrywał się w mój biust i zdawało mi się, że słyszałam jego przyspieszony oddech. Spojrzałam w dół i zobaczyłam, jak duże, większe i bardziej okrągłe niż zwykle były moje piersi i jak sterczą moje sutki, które wyglądały jak ciemnoczerwone, szklane kulki. Nagle ogarnęło mnie przerażające poczucie wstydu i w końcu zaczęłam jasno myśleć. Naciągnęłam sukienkę na piersi.
– Nie jestem żadną zabawką dla playboya – wydusiłam z siebie, zadowolona, że te słowa miały jakiś sens.
– Jeśli jestem playboyem, to potrzebuję zabawek dla rozrywki, czyż nie? – uśmiechnął się von Holstein.
– To kup sobie zestaw Lego – odpowiedziałam, zakładając rękawy i unikając spojrzenia mężczyzny.
Von Holstein znowu się uśmiechnął.
– Nigdy bym w to nie uwierzył, ale zgodzę się finansować RealAid. Chcę jednak wiedzieć, na co są wydawane pieniądze.
Spojrzałam na niego z ukosa, żeby sprawdzić, czy sobie żartuje, ale wyglądał całkiem poważnie. Choć nadal taksował wzrokiem całe moje ciało.
– Dziękuję, dziękuję bardzo. Oczywiście, przygotujemy odpowiednie raporty, informacje i co tylko niezbędne…
– Nie, meine Göttin. Chcę pracować razem z tobą. Tylko z tobą. Z nikim innym.
Skręciło mnie w żołądku. Wpadłabym w niezłe tarapaty, gdybym musiała spędzać z tym facetem za dużo czasu. Czułam to instynktownie. Większość kobiet z całego świata na moim miejscu zwariowałaby ze szczęścia, ale ja nie miałam wystarczającego doświadczenia, by wiedzieć, jak obchodzić się z tego typu mężczyznami. Wszystko w nim epatowało obcością i niebezpieczeństwem. Wszystko mnie w nim kusiło. Wzbudziłam zainteresowanie von Holsteina z powodu jakiegoś związku z grecką mitologią i po zaledwie półgodzinnym spotkaniu wiedziałam, dokąd zaszłyby sprawy, gdyby tylko tego chciał.
Nie mogłam odmówić jedynie dlatego, że byłam trzydziestoletnią panną niedoświadczoną w damsko-męskich gierkach, a tym bardziej z graczami o renomie Konrada von Holsteina. Bałam się go i bałam się tego, jaki wpływ na mnie wywierał, ale RealAid potrzebowało pieniędzy. Mój ojciec potrzebował pieniędzy.
– Oczywiście – powiedziałam cicho i uznałam, że później jakoś się z tego wywinę.
Pocieszyła mnie myśl, że mężczyźni pokroju von Holsteina niezwykle szybko się nudzą, a moja ciekawość też będzie ulotna i bardzo langweilig.
– Großartig, Minerwo. Obróć się, mein Liebling, żebym mógł na razie zakryć ten seksowny tatuaż.
„Na razie”.
Tak jak się obawiałam. Pozwoliłam mu zapiąć zamek i szybko wstałam.
– Wrócimy do tematu za kilka tygodni, abym mogła…
Von Holstein również się podniósł i stanął tak blisko, że między nami pozostało niewiele przestrzeni. Znów poczułam, jak otacza mnie jego cudowny zapach. Wpatrywałam się w górny guzik wystający spod jego marynarki. Kolana mi zmiękły, a moje ciało pragnęło przylgnąć do tego mężczyzny.
– Nie. W poniedziałek. Przyjdź do biura Vitium na górze. Będziesz mogła przedstawić waszą działalność. Możemy też odwiedzić jedno z miejsc, w którym udzielacie pomocy.
Ze zdumienia szerzej otworzyłam oczy i popełniłam błąd, zaglądając w źrenice von Holsteina. Jego tęczówki kolorem przypominały świeżą trawę. Zapragnęłam zatopić palce w tę gęstą, błyszczącą, rudą czuprynę, aby sprawdzić, czy jest tak miękka, na jaką wygląda.
– Oczywiście, panie von Holstein…
– Konrad – powiedział i przeciągnął kciukiem po mojej wardze.
Wiedziałam, że powinnam się była odsunąć, ale nie dałam rady. Wręcz przeciwnie. Moje drżące usta jakby się poddały i na chwilę zamknęły wokół kciuka Konrada. Jego źrenice się rozszerzyły, a spojrzenie pociemniało. Mężczyzna przysunął się tak blisko, że między nami nie było już żadnej wolnej przestrzeni. Czułam, jak mój biust opierał się o jego twardy tors.
– Mam nadzieję, że ponownie użyjesz tej szminki. Bo to, że będę całować i pieścić te usta jeszcze wiele, wiele razy, meine kleine Göttin, jest tak samo pewne jak fakt, że nazywam się von Holstein.
Dopiero te słowa przerwały chwilę oczarowania. Odsunęłam się na kilka kroków. Drżącymi rękami podniosłam sowią torbę i skinęłam głową.
– Wiem, że masz pewną reputację… Konradzie. Jednak ja chce po prostu wykonać swoją pracę.
W moich własnych uszach te słowa brzmiały głupio, ale nie myślałam przy nim zbyt jasno. A może to był tylko flirt? Ruszyłam w stronę wyjścia, gdy usłyszałam za sobą rzucony cichym głosem komentarz:
– Finowie i Niemcy mają ścisłą etykę zawodową. Ale weźmy przykład ze starożytnej Grecji. Tam potrafiono się też bawić.
W poniedziałek pojawiłam się za wcześnie. Zadowolona, pomyślałam, że w przeciwieństwie do Konrada von Holsteina nie potrafiłabym marnować czyjegoś czasu. Byłam zdecydowanie bardziej pewna siebie, mając na sobie swój standardowy strój: spodnie i T-shirt. Nawet torba z sową oparta na biodrach wyglądała całkiem przyzwoicie. Włożyłam najnowszą białą koszulkę, która całkiem nieźle opinała moje ciało. Jeśli chodzi o ubiór, tyle mogłam z siebie dać. Oczywiście tylko dlatego, że von Holstein był ważnym darczyńcą.
Ojciec był zachwycony wiadomością. Wyszedł ze szpitala już w poniedziałek, a gdy przedstawiłam mu wymagania von Holsteina, skomentował krótko:
– Ten mężczyzna to ekscentryk. Jeśli chce się zapoznać z naszymi działaniami, proszę bardzo. Tak długo, jak będzie dotrzymywał obietnicy i odkręcał kurek z pieniędzmi, niech robi, co tylko zechce.
Ojciec byłby pewnie ostrożniejszy, gdyby wiedział, co się działo, zanim otrzymałam tę obietnicę, ale nie miałam zamiaru go uświadamiać. Pracował całymi dniami i już wystarczająco martwiłam się o stan jego serca. Mama była nastawiona bardziej sceptycznie, bo doskonale znała treść portali plotkarskich, ale jej też się zdawało, że jest to relacja czysto biznesowa, a człowiek pokroju von Holsteina nie mógłby się mną zainteresować.
Za to Alisa nie dała się zbyć półsłówkami i w niedzielne popołudnie od razu zbombardowała mnie setkami pytań. Chciała znać każdy szczegół mojego spotkania z von Holsteinem.
– Jak ty to zrobiłaś? – wykrzyknęła rozgorączkowana, gdy powiedziałam jej, że von Holstein będzie finansował RealAid.
Kręciłam, zmyślałam, dopowiadałam i wyjaśniłam, że chyba miałam sporo szczęścia, ale Alisa była przenikliwa. Gdy zauważyła, że cała się zarumieniłam, nie odpuściła, dopóki nie wydusiła ze mnie wszystkiego.
– Udało mi się wygrać, grając w jego durną gierkę – wybuchłam w końcu.
– Och – westchnęła zadowolona Alisa, po czym dodała: – Ewidentnie musiała to być durna gierka, skoro tak się wykręcasz od odpowiedzi.
Opowiedziałam historyjkę o swoim imieniu, sowie, a gdy doszłam do węża, Alisa wybuchła śmiechem.
– To jak, rozpięłaś mu rozporek, pokazałaś swój tatuaż czy zaczęłaś pełzać i wić się jak wąż?
– Pokazałam mu tatuaż.
Śmiech zamarł jej w gardle i spojrzała na mnie podejrzliwie.
– Rozebrał cię? TY dałaś się rozebrać von Holsteinowi? – dociekała.
– Tę sukienkę trudno samej rozpiąć! – żachnęłam się i zalała mnie fala gorąca, gdy przypomniałam sobie, jak von Holstein rozpinał kieckę i co jeszcze się przy tym działo.
Alisa wpatrywała się we mnie zainteresowana.
– Nie mówisz mi wszystkiego. Coś jeszcze się tam wydarzyło. Uprawiałaś z nim seks?
– NIE! W żadnym wypadku.
– Okej. Nie sądziłam zresztą… ale powiedz coś więcej! W skali od jednego do dziesięciu jak bardzo jest czarujący? Czy jego włosy są tak rude, jak wyglądają na zdjęciach? Jaki ma głos?
Obrazy z wczorajszej nocy zaczęły do mnie z powrotem napływać, przestałam jasno myśleć i na chwilę zamarłam, nie zauważając nawet, że Alisa zamilkła.
– No nie… – powiedziała Alisa, wybudzając mnie z letargu.
– Co? – spytałam rozkojarzona i zawstydzona tym, że moje ciało tak reagowało na same wspomnienia.
– Masz przerąbane – stwierdziła Alisa, a potem, śmiejąc się, dodała: – Tak jak pół Europy i Ameryki.
Siedziałam przed Vitium i byłam niezwykle zadowolona z tego, że Alisa nie znała warunków, które postawił von Holstein. Gdyby wiedziała, że będę z nim współpracować, nie dałaby mi ani chwili spokoju. Spojrzałam na zegarek. Była za dwadzieścia dziesiąta. Skierowałam się do tylnego wejścia, którego – jak sądziłam – używali pracownicy, i zadzwoniłam do drzwi, bo były zamknięte.
Drzwi otworzył młody mężczyzna i gdy wyjaśniłam, o co chodzi, przytaknął i wskazał na schody, które znajdowały się zaraz obok drzwi.
– Konrad jest w domu. Czeka w biurze, za schodami zaraz w lewo.
Gdy dotarłam na miejsce, zrozumiałam, co chłopak miał na myśli. Przede mną rozpościerał się duży salon, urządzony w surowym, nordyckim stylu i mimo że nie byłam znawczynią, domyśliłam się, że meble i wystrój pochodzą od znanych marek. Na studiach jako główny kierunek wybrałam politykę socjalną, a jako poboczny antropologię socjalną i kulturową. Wiedziałam dużo o działaniu państwa dobrobytu, pracy socjalnej, ubóstwie, nierówności, migracji, polityce wykorzystania zasobów naturalnych, ale nie miałam bladego pojęcia o eleganckich meblach czy markowych ubraniach. W świecie Konrada von Holsteina była to zapewne wada, pomyślałam złośliwie, i skręciłam w prawo.
Za dużymi sofami znajdowały się ogromna przeszklona ściana i wielka przestrzeń biurowa. Stały tam biurko, stół konferencyjny, a po drugiej stronie szary zestaw sof. Zmierzałam w stronę biura, gdy za plecami usłyszałam dobiegające gdzieś z daleka głosy. Niski, należący do mężczyzny, i przenikliwe krzyki kobiety.
Zamarłam w miejscu. Nie musiałam zbytnio używać wyobraźni, żeby się domyślić, co się dzieje w pokoju obok. Poczułam zawstydzenie i dziwaczny uścisk w brzuchu, ale głosy w jakiś sposób mnie pociągały i po chwili cicho zmierzałam w ich kierunku. Miałam na sobie converse’y, więc po parkiecie szłam bezszelestnie niczym kot. Dźwięki nasiliły się, gdy wpełzłam z salonu do korytarza prowadzącego do trzech pokoi.
Skręciłam w prawo i jak zahipnotyzowana ruszyłam w stronę drzwi na samym końcu holu. Były uchylone. Stałam przed nimi przez chwilę, słuchając westchnień i jęków kobiety, aż dotarł do mnie lekko zdyszany głos Konrada:
– Właśnie tego chciałaś? Żeby hrabia von Holstein wypieprzył z ciebie wszystkie myśli?
– Taak! – wykrzyczała kobieta. A potem: – Konrad! Zaraz dojdę, nie wytrzymam!
Wtedy niesmak ustąpił miejsca ciekawości. Musiałam to zobaczyć. Najpierw ostrożnie zerknęłam przez drzwi, a gdy zauważyłam, że para jest na łóżku w prawej części pokoju i oboje są zwróceni tyłem do mnie, odważyłam się je otworzyć nieco szerzej.
Najpierw zobaczyłam Konrada. Jego plecy i biodra pracowały bez litości, gdy wbijał się raz za razem w klęczącą przed nim kobietę, o której mogłam powiedzieć tylko tyle, że była szczupła i miała długie ciemne włosy, które spływały na prześcieradło. Kobieta zaczęła drżeć w spazmach, a z jej ust wydobywały się przepełnione przyjemnością jęki. Jednak moje oczy skupiały się na Konradzie.
Chociaż na własnej skórze przekonałam się, że plotki o życiu von Holsteina były prawdziwe, nie mogłam zignorować jego ciała. Było jak rzeźba Dawid Michała Anioła we Florencji. Nie miało żadnych fałd czy niedoskonałości, tylko gładkie, pięknie mięśnie i ścięgna poruszające się pod skórą niczym tryby w dobrze naoliwionej maszynie.
Spłoszyłam się, gdy Konrad zwiększył tempo i głośno jęknął. Po chwili wysunął się z kobiety i rzucił na podłogę zawiązaną prezerwatywę. Usiadł na brzegu łóżka, zmarszczył brwi i przejechał dłonią po swojej rudej czuprynie, zostawiając ją w nieładzie.
– Konradzie, było cudownie… – wygruchała kobieta i usiadła tak, że widziałam jej piękne sarnie oczy i wysokie kości policzkowe.
Konrad obrócił się w stronę dziewczyny, tyłem do mnie, westchnął i pogłaskał jej policzek.
– Es war ja nett, aber leider hast du keine Schlange auf deinem Rücken.
Kobieta zachichotała zaciekawiona.
– Uwielbiam, gdy mówisz po niemiecku. Co to znaczy?
– Że było fajnie, ale mam dużo pracy. Rach-ciach, kochanieńka. Pod prysznic, a potem do domu.
– Spotkamy się ponownie?
– Nie, Emmo. Mam bardzo dużo pracy. Zanim wyjdziesz, spokojnie weź prysznic.
Odsunęłam się od drzwi najciszej, jak potrafiłam, ale zdanie wypowiedziane przez Konrada po niemiecku siedziało mi w głowie. Skłamał, tłumacząc je kobiecie na fiński.
„Jasne, było fajnie, ale niestety nie masz tatuażu z wężem na plecach”.
Uciekłam stamtąd, jakbym walczyła o własne życie, lecz gdy przechodziłam z korytarza do salonu, potknęłam się o próg. Krzyk wymsknął mi się z ust w momencie, gdy moja noga się wykręciła, i z hukiem upadłam na podłogę.
Przekręciłam się na tyłek i zaczęłam masować kostkę. Miałam nadzieję, że żadne z tej dwójki nie usłyszało mnie w sypialni. Przez chwilę sądziłam, że się udało, ale po chwili dobiegły mnie ciche kroki zbliżających się, zapewne bosych stóp. Zagryzłam wargę, gdy pokaźne gołe stopy zatrzymały się tuż obok, i powoli podniosłam wzrok.
Konrad miał na sobie tylko orientalny zielony szlafrok z grubego jedwabiu, niedbale zawiązany w supeł, a jego czerwone jak ogień włosy były w całkowitym nieładzie. Wpatrywałam się w niego jednocześnie oczarowana i przerażona.
– Meine Göttin – uśmiechnął się i wyciągnął dłoń.
Zawstydzona złapałam jego rękę, podniosłam się i pisnęłam.
Szybko rozgryzł moją minę.
– Co cię boli?
– Nie, nic nie boli. Kostka… przewróciłam się, gdy…
– Tak się kończy, kiedy ktoś wtyka nos w nie swoje sprawy – powiedział Konrad miękkim, niskim głosem i potrząsnął głową z pogardą, ale błysk w jego oku zdradzał rozbawienie.
– Ja nie… – próbowałam się bronić, ale zawsze byłam słabą kłamczuchą, a skrępowanie musiało być tak widoczne na mojej twarzy jak księżyc w pełni w bezchmurną noc.
– Zabieramy cię na kanapę, zaraz przyniosę zimny kompres – zaordynował i złapał mnie w talii.
– Dam sobie radę sama! Nie podniesiesz mnie… – wykrztusiłam skrępowana, ale nie zdążyłam powiedzieć nic więcej, bo Konrad już trzymał mnie w ramionach i bez żadnego wysiłku zaniósł na kanapę.
Przysiadł obok, spojrzał na mnie zainteresowany i spytał:
– Spodobało ci się to, co zobaczyłaś?
Zarówno to pytanie, jak i bliskość mężczyzny aż zaparły mi dech w piersiach. Próbowałam się odsunąć chociaż na róg kanapy, a najlepiej parę kilometrów od niego.
– Ja nic nie…
– Nonsens. Zobaczyłem ruch w drzwiach, gdy kazałem Emmie iść pod prysznic.
Konrad uśmiechnął się zmysłowo, a jego oczy nagle zabłysły. Zdecydowałam, że koniec z obroną i czas na atak.
– Tak wygląda twoja codzienność? Nawet się nie umyłeś po poprzedniej, a już ze mną flirtujesz! Zawsze sądziłam, że portale plotkarskie przesadzają, a jest wręcz przeciwnie. Co by pomyślała ta kobieta, gdyby to usłyszała?
– Emma ani nie jest moją kobietą, ani nie myśli – powiedział niedbale.
Gdy spojrzałam na niego z nieskrywanym niedowierzaniem, dodał ironicznie:
– Raczej jest zadowolona i robi selfie w mojej sypialni albo łazience. Hasztag inbedwithkonrad.
Byłam zszokowana i tymi słowami, i tonem jego głosu.
– Nikt tak na pewno nie robi!
– Zdziwiłabyś, wiele z nich tak robi. A Emma jest dokładnie w takim typie. Przykleiła się do mnie wczoraj w barze w Kamppi, gdy zbierałem się do domu. Kręciła ją wizja sławy i szybkiego numerka z hrabią. Kimże ja jestem, by jej to odebrać?
Uśmiechnął się przy ostatnim zdaniu, ale w jego oczach błyszczała raczej diaboliczna ironia niż rozbawienie.
– A ty, meine Göttin, jesteś dziesięć minut za wcześnie. Finowie. Nie przeszkadza mi, kiedy ktoś przychodzi pięć po, jeśli umawiamy się o równej godzinie. Ale wy, Finowie, zawsze musicie być przed czasem.
– Ty też mógłbyś się normalnie przygotować do spotkania, a nie uprawiać seks kilka minut przed pracą!
– A ty mogłaś pójść do biura, tak jak zapewne ci powiedziano.
Przełknęłam ślinę i zamilkłam. Konrad spojrzał na moje usta i ciało, a potem spytał jedwabnym głosem:
– Nie odpowiedziałaś na moje pytanie. Spodobało ci się to, co zobaczyłaś?
– Jesteś obrzydliwy – wysyczałam i spuściłam wzrok na swoje dłonie, które jak zauważyłam, zacisnęły się w pięści, gdy tak siedziałam na brzegu sofy.
– A ty słodka, gdy się złościsz – odpowiedział i wyciągnął dłoń w moją stronę. Przygładził moje włosy i założył pasemka za ucho. I nagle, pomimo absurdu całej sytuacji, zaczęłam czuć narastające we mnie ciepło.
„Przeklęty facet”.
– Teraz przyniosę zimny kompres, a potem pójdę wziąć prysznic – powiedział. Wstał z kanapy i dodał:
– Bez Emmy.
Minęło zaledwie kilka minut i Konrad wrócił w cienkim swetrze w kolorze ochry, który sprawiał, że jego włosy wyglądały na jeszcze bardziej rude, oraz przyciasnych dresach. Nie powiedział ani słowa, gdy przesunął stolik i położył na nim moją stopę. Wcisnął pod nią trzy duże poduchy, aby noga leżała w górze.
Następnie przysiadł na kanapie, uklęknął i podwinął nogawkę moich jeansów, tak że było widać kostkę i część łydki.
– Biedna Minerwa – wymamrotał i pogładził brzydki, fioletowawy siniak, który właśnie wykwitał mi na nodze, i opuchliznę pojawiającą się już wokół kostki.
– Obwinę to cienkim materiałem, potem przyłożę kompres i przymocuję go w miejscu drugim kawałkiem materiału – wyjaśnił.
Z sypialni dobiegł odgłos stukających po parkiecie obcasów i w drzwiach pojawiła się sekspartnerka Konrada, znana mi jako Emma. Na jej ustach malował się uśmieszek, który szybko zgasł, gdy zobaczyła mężczyznę pochylającego się nad moją nogą.
– Konradzie, zostawiłam swój numer… – zaczęła Emma, ale von Holstein nawet nie odwrócił się w jej stronę. Przerwał jej delikatnie, lecz stanowczo:
– Dzięki, słońce. Tchüss!
Emma wyglądała na wkurzoną, jednak odeszła w stronę drzwi prowadzących na schody, krótko się żegnając i machając dłonią. Nie mogłam na to nic poradzić, ale poczułam pewnego rodzaju satysfakcję. Konrad chyba nawet nie zauważył, że wyszła. Przytwierdzał kompres do mojej nogi, jakbym była ciężko ranną pacjentką, a Emma w ogóle nie istniała.
Moje ciało nigdy nie reagowało na nikogo tak jak na niego, a przecież w tym momencie nie robił niczego nieprzyzwoitego. Gdy jego palce dotknęły mojej nagiej skóry, wróciło do mnie wspomnienie Konrada całującego mój kark i poczułam, jak nabrzmiewa we mnie nowe, nienasycone uczucie, którego wcześniej nie znałam. Ani boląca kostka, ani scena seksu, której byłam świadkiem, nie łagodziły tego głodu. Wpatrywałam się w jego dłonie i ogniste włosy i nie zauważyłam nawet, kiedy oparłam się o sofę tak, że mógłby ze mną zrobić to, na co pewnie miał ochotę.
Gdy skończył, odsunął się ode mnie i stojąc z rękami opartymi na biodrach, spojrzał z satysfakcją w oczach.
– Wyglądasz całkiem nieźle w takiej pozycji. I teraz nie uciekniesz tak łatwo.
Zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, Konrad przypomniał mi, w jakim celu się u niego zjawiłam.
– Masz jakieś materiały? Przejrzymy je razem. Twój laptop jest w torbie?
Wskazał głową na wejście, przy którym upuściłam torbę z sową, gdy upadłam. Potwierdziłam, kiwając głową i nie wypuszczając ani słowa z ust. Na chwilę, naprawdę krótką chwilę, zapomniałam, że przyszłam tutaj pracować. Konrad podał mi torbę i gorączkowo zaczęłam wyciągać laptopa i dokumenty. Wręczyłam mu plan działania.
– RealAid działa niewiele ponad rok, więc nie mam sprawozdania za cały okres, ale…
– Nie ma sprawy. Daj ten plan – nalegał von Holstein i wziął z moich drżących rąk wydruki.
Usiadł na kanapie obok mnie, ale w pewnej odległości. Zaczął przeglądać dokumenty, a jako że nie dotarliśmy do gabinetu, wręczyłam mu laptopa i pokazałam prezentację, podczas gdy on czytał papiery. Po godzinie Konrad oddał mi laptopa i gdy otworzyłam usta, by kontynuować, pokręcił głową i powiedział:
– Wystarczy na ten moment. Sprawdźmy, jak wygląda twoja kostka.
Podszedł do mojej nogi spoczywającej na stoliku i poduszkach i zajrzał pod kompres. Dotknął fioletowej, opuchniętej kostki, a gdy spróbował nią poruszyć, syknęłam z bólu.
– Nie wygląda to zbyt dobrze, mein Liebling. Zadzwonię do znajomego. Przyjdzie zerknąć na twoją nogę, chociaż teraz pewnie jest na dyżurze.
– Nie ma potrzeby – powiedziałam szybko. „Kochanie” z ust Konrada zabrzmiało zdradziecko dobrze.
Przeraziłam się, że znowu zapomniałam, gdzie i po co byłam. Chwyciłam się podłokietnika i spróbowałam wstać, ale Konrad przytrzymał moją nogę na poduszkach.
– Puść! – warknęłam, gdy przesunął swoją dłoń po mojej łydce. Znowu opanowywał mnie niebezpieczny żar.
– Nie puszczę! Sama zobacz, że daleko nie zajdziesz – powiedział uparcie.
– To zabierz mnie do domu. Jutro pójdę do lekarza, jeśli będzie potrzeba.
– Masz chłopaka albo kogoś, kto mógłby ci pomóc? – spytał Konrad, wciąż trzymając moją nogę w uścisku.
– Nie, ale…
– Więc zostaniesz tu na noc, bo A: mój znajomy lekarz przyjdzie dzisiaj wieczorem spojrzeć na twoją kostkę, B: nie jesteś w stanie iść sama bez żadnej pomocy. A tą pomocą jestem albo ja, albo któryś z moich pracowników.
– Nie będę tu z tobą spać! – krzyknęłam przerażona.
Konrad zaczął chichotać tak, że czułam, jak śmiech mężczyzny otula moją skórę niczym jedwab, a jego oczy zmrużyły się w niebezpiecznie czarujący sposób. Tak czarujący, że nie mogłam oderwać wzroku.
– Masz bujną wyobraźnię, meine Göttin! Na początek zamierzam ci udostępnić pokój gościnny, ale jeśli szczególnie nalegasz, to zdecydowanie…
Wkurzała mnie moja własna niemoc w opanowywaniu uczuć, które wzbudzał we mnie ten facet, i jego beztrosko rzucane słowa.
– Ty zbereźniku! – krzyknęłam i kopnęłam nogą tak, że Konrad stracił równowagę i wylądował tyłkiem na podłodze. Zawyłam z bólu, gdy trafiłam bolącą kostką w jego klatkę piersiową. Mężczyzna sapnął ze zdziwienia, ale w jego oczach zobaczyłam pełen stanowczości błysk.
– Chcę, aby pracownica, za którą płacę, miała najlepszą możliwą opiekę – oświadczył tonem nieznoszącym sprzeciwu i kontynuował:
– Prace biurowe możesz wykonywać stąd. Nawet jeśli twoja kostka jest tylko skręcona, to przez kilka dni nie możesz składać wizyt domowych. Poza tym będziesz we mnie miała dobrego gospodarza, jestem niemalże na urlopie. Niewiele mam teraz do załatwienia.
– Niemalże na urlopie – powtórzyłam sarkastycznie. – To pewnie twój domyślny tryb – dodałam ostro, gdy zauważyłam, że mój opór słabnie.
Nie miałam ochoty wracać do swojej osiemnastometrowej kawalerki w Taka-Töölö, wspinać się po schodach na trzecie piętro w bloku bez windy, kuśtykać do sklepu i prosić o pomoc znajomych albo rodziców, gdy wrócą z pracy. Konrad nie odpowiedział na moją zaczepkę, lecz stanął koło mnie. Skrzyżowałam ręce na piersi i uparcie wpatrywałam się w swoją nieszczęsną kostkę.
– Chcesz, żebym przywiózł ci coś z domu? Albo wysłać kogoś po coś nowego? – spytał tak nieustępliwym tonem, że w końcu odpuściłam.
Za żadne skarby nie chciałam, żeby Konrad trafił do mojego malutkiego mieszkania i podziwiał warunki, w jakich żyłam. Zresztą nie znałam go dobrze – mógłby na przykład wygrzebać wibrator i twierdzić, że koniecznie potrzebuje go, żeby wrócić do zdrowia.
– Niech mi więc ktoś coś przyniesie. Potrzebuję tylko podstawowych rzeczy, bielizny i T-shirtu do spania – westchnęłam sfrustrowana.
– Okej. Zadzwonię do od razu Akiego i zostawię wiadomość. To ten lekarz, oczywiście przyjdzie. Daj znać w pracy, że nie przyjdziesz przez kilka dni. Mam teraz zdalne spotkanie z Niemcami, a później muszę załatwić kilka spraw z managerem Vitium, ale wrócę za parę godzin. Chcesz coś do jedzenia lub picia? Dam ci numer do Niko, tego na dole. Przyniesie ci wszystko, czego będziesz potrzebowała.
Zanim się zorientowałam, już miałam przed sobą pilot do telewizora, hasło do wi-fi, stosik książek, od kryminałów po biografie, numer do Niko i prywatny numer Konrada zapisany w telefonie.
Utknęłam w mieszkaniu von Holsteina, ale przynajmniej miało go nie być przez kilka godzin.
O piątej wpatrywałam się z niedowierzaniem w rozłożone na stole rzeczy, według Konrada niezbędne „na kilka dni”. Były tam dresy z szerokim nogawkami, trawiastozielona spódnica z rozszerzającym się dołem, dla której nie znalazłam sensownego zastosowania, i pasujący do niej top. Pięć T-shirtów, każdy w innym wzorze i kolorze, a zamiast piżamy dostałam krótką jedwabną koszulę nocną w barwach czerwonego wina, której nie włożyłabym nawet w najśmielszych snach. Zawstydziłam się, widząc już tę jedną koszulę, ale gdy Konrad zaczął wyciągać kolejne komplety bielizny, moja twarz przybrała pewnie kolor buraka. Ciemnoczerwone koronki, czarna satyna, krwistoczerwony jedwab, granatowe jak nocne niebo hafty. Seksowne biustonosze, stringi, prześwitujące hipsterki. Wszystko to, co nigdy nie znalazłoby się w mojej szafie.
– Chyba żartujesz! Nie potrzebuję niczego z tych rzeczy. Nie noszę takich… koronek. I skąd, do diabła, ktoś zna mój rozmiar? – wykrztusiłam, nie wierząc własnym oczom, gdy wzięłam do ręki czerwony stanik i zobaczyłam, że jest w moim rozmiarze.
Konrad podniósł wzrok na mnie. Jego szmaragdowozielone oczy błyszczały, a na ustach igrał figlarny uśmiech.
– Może ktoś potrafi ocenić wymiary kobiety bez użycia miarki – powiedział przeciągłym, pieszczotliwym tonem.
Wyrzuciłam rękę w powietrze i palcem wskazującym wskazałam oskarżająco na Konrada.
– Ty! Ty dałeś komuś moje wymiary. Skąd mogłeś je znać…?
Przerwałam, gdy dotarła do mnie prawda, i zmieniłam taktykę.
– Oczywiście! Oczywiście, że je znasz! Jeśli… nie, przepraszam, ponieważ… PONIEWAŻ ciągle spotykasz się z tyloma kobietami i zmieniasz je co tydzień, to oczywiste, że je znasz. Masz przed sobą świetlaną przyszłość jako sprzedawca w Victoria’s Secret, jeśli upadną twoje kluby nocne lub skończą ci się pieniądze.
Nadal wpatrywałam się z niedowierzaniem w leżące na stole ubrania, gdy poczułam, że Konrad łapie mnie za dłoń.
– Meine Göttin. Zawsze jesteś taka złośliwa. Sądzisz, że pozwoliłbym komukolwiek innemu kupić cokolwiek dla ciebie? Oczywiście, że sam dopilnowałem, abyś dostała to, co najlepsze – westchnął smutno i podniósł mnie z kanapy.
Sam usiadł i przyciągnął mnie do siebie tak, że wylądowałam na jego kolanach. Wzięłam oddech, aby coś powiedzieć, ale nic mi nie przyszło do głowy. Ani jedno słowo. Sekunda, dwie, trzy… Czyste oburzenie i wstyd zaczęły niknąć pod wpływem znacznie silniejszego uczucia, które trzepotało w każdej komórce mojego ciała i sprawiało, że było mi jednocześnie cudownie lekko i złowieszczo ociężale. Zatopiłam się w tym jego wspaniałym zapachu, którego nadal nie potrafiłam zidentyfikować, i zauważyłam, że nieświadomie, jakby poza kontrolą, moja ręka owinęła się wokół szyi Konrada.
Nigdy nie czułam się tak dobrze jak teraz, siedząc w objęciach tego mężczyzny, wtulona w jego umięśnione ciało.
Moje oczy błądziły po jego ramionach, wyglądających na zawsze uśmiechnięte ustach i półprzymkniętych oczach, które zdawały się… ciemne i wygłodniałe. Coś słodkiego, lepkiego i zniewalającego poruszało się we mnie, a moje ciało zastygło w oczekiwaniu tego, co dalej nastąpi. Gdy Konrad wsunął mi dłoń pod bluzkę, zaczął pieścić brzuch i żebra, mój oddech przyspieszył i raz po raz wyrywał się z ust krótkimi westchnięciami.
– Obiecałem sobie, że cię pocałuję. Mam zamiar cię zaraz pocałować, mein Liebling. Przestanę, jeśli powiesz, że tego nie chcesz – powiedział ochryple i chciwie wpatrywał się w moje wargi.