Bogini - Lilith - ebook + audiobook

Bogini ebook i audiobook

Lilith

4,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Konrad von Holstein to arystokrata, do którego należy wiele luksusowych klubów nocnych na całym świecie. Robi, co chce, sypia, z kim chce, i nie przejmuje się konwenansami, co czyni go ulubieńcem tabloidów i social mediów. Minerva, wykształcona i słabo opłacana pracownica organizacji charytatywnej, nie jest już tak swobodna w obejściu i nie znosi klubów nocnych oraz ich bywalców. W dodatku w jej życiu prywatnym nie dzieje się zbyt wiele. Kiedy jednak jej fundacja potrzebuje pieniędzy od Konrada, Minerva trafia do świata pełnego namiętności i nagle zdaje sobie sprawę, że nie potrafi zapanować nad swoimi pragnieniami. 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 222

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 4 min

Oceny
4,0 (25 ocen)
13
6
1
4
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Izabela_1977

Nie oderwiesz się od lektury

pogromczyni rozpustnika 🙂 fajnie się czytało i szybko
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: Ju­ma­la­tar

Prze­kład z ję­zyka fiń­skiego: Agata Sza­last

Co­py­ri­ght © Li­lith, 2022

This edi­tion: © Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S, Co­pen­ha­gen 2022

Pro­jekt gra­ficzny okładki: Mo­nika Drob­nik-Sło­ciń­ska

Re­dak­cja: Mo­nika Ku­cab

Ko­rekta: Jo­anna Kłos

Kon­wer­sja i pro­duk­cja e-bo­oka: www.mo­ni­ka­imar­cin.com

ISBN 978-91-8034-368-8

Wszel­kie po­do­bień­stwo do osób i zda­rzeń jest przy­pad­kowe.

Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S

Kla­re­bo­derne 3 | DK-1115 Co­pen­ha­gen K

www.gyl­den­dal.dk

www.wor­dau­dio.se

Rozdział 1

Było wpół do pierw­szej w nocy, a ja czu­łam się zmę­czona. Już od go­dziny sie­dzia­łam w noc­nym klu­bie Vi­tium, w cen­trum dziel­nicy Ka­ar­tin­kau­punki, oto­czona dud­niącą mu­zyką i ha­ła­śliwą masą lu­dzi. Mia­łam się spo­tkać z wła­ści­cie­lem klubu, Kon­ra­dem von Hol­ste­inem, ale oj­ciec mnie ostrze­gał, że pew­nie będę mu­siała po­cze­kać. Hra­bia von Hol­stein nie sły­nął z punk­tu­al­no­ści.

By­łam bar­dzo prze­jęta. Pró­bo­wa­łam się ubrać od­po­wied­nio do oka­zji, ale te­raz wy­da­wało mi się, że prze­sa­dzi­łam. Do­okoła krę­cili się lu­dzie mię­dzy dwu­dziestką a czter­dziestką, więk­szość ko­biet no­siła ob­ci­słe topy i mi­niówki albo krót­kie su­kienki. Oj­ciec ostrze­gał, że nie wejdę do Vi­tium w byle czym, więc wło­ży­łam swoją je­dyną im­pre­zową kieckę, którą mia­łam na so­bie lata temu na ślu­bie Eriki. Była ja­sno­nie­bie­ska, wy­ko­nana z je­dwa­biu i opi­nała moje ciało aż do ko­lan, ni­czym su­kienki kok­taj­lowe z lat pięć­dzie­sią­tych.

Wzię­łam ze sobą ma­te­riały i lap­topa, upchnę­łam je do du­żej, sta­rej torby khaki, którą zdo­biła wielka, ko­lo­rowa po­do­bi­zna mo­jego ulu­bio­nego zwie­rzę­cia, sowy. Mia­łam na tyle wy­czu­cia czu­cia stylu, by uświa­da­miać so­bie bo­le­śnie, że torba ni­jak nie pa­so­wała do su­kienki. By­łam w zde­cy­do­wa­nie nie­od­po­wied­nim miej­scu i nie­od­po­wied­niej roli. Nie cho­dzi­łam do klu­bów noc­nych. Nie zna­łam po­ten­cjal­nych fiń­skich dar­czyń­ców, nie wspo­mi­na­jąc już o nie­miec­kiej szlach­cie. Zbiórki na cele cha­ry­ta­tywne nie na­le­żały do mnie – było to za­da­nie ojca, ale dziś po­sta­no­wi­łam mu po­móc. Tra­fił do szpi­tala z po­wodu aryt­mii i cho­ciaż w Re­alAid pra­co­wało wielu bar­dziej do­świad­czo­nych spe­cja­li­stów, nikt nie był chętny na spo­tka­nie z von Hol­ste­inem – szcze­gól­nie w środku nocy.

Oj­ciec są­dził chyba, że je­stem na­iwna i nie wiem, czemu to aku­rat ja mam się tym za­jąć, Tu się my­lił. Je­den z na­szych pra­cow­ni­ków, Lauri, zdra­dził mi, że von Hol­stein od­mó­wił fi­nan­so­wa­nia na­szej or­ga­ni­za­cji przez te­le­fon. Wie­lo­krot­nie. Tata mi o tym nie po­wie­dział, ale był wiecz­nym opty­mi­stą. A jed­nak, cho­ciaż ta ce­cha cha­rak­teru przy­nio­sła nam wielu dar­czyń­ców, tym ra­zem tra­fiła kosa na ka­mień.

Mimo że nie czy­ta­łam bru­kow­ców, nie raz wi­dzia­łam na­zwi­sko von Hol­stein, a dziś w ra­mach przy­go­to­wań przej­rza­łam wy­star­cza­jąco dużo „Bilda” i in­nych nie­miec­kich źró­deł, które dały mi cał­kiem nie­złe po­ję­cie o re­pu­ta­cji i czy­nach hra­biego. Po­ten­tat klu­bów noc­nych, mi­ło­śnik za­bawy, ca­sa­nova, biz­nes­man. Czę­sto by­wał w Fin­lan­dii – i nikt nie wie­dział czemu. Znany ze skan­da­licz­nych wy­po­wie­dzi i jesz­cze bar­dziej skan­da­licz­nych związ­ków z ko­bie­tami – za­zwy­czaj kil­koma na­raz. Nie ro­zu­mia­łam, czemu oj­ciec chciał, że­bym ko­niecz­nie się z nim spo­tkała, skoro nic nie wska­zy­wało na to, że fa­cet zde­cy­duje się na da­ro­wi­znę dla ma­lut­kiej or­ga­ni­za­cji cha­ry­ta­tyw­nej. Albo ro­zu­mia­łam. Oj­ciec wie­rzył w by­cie wy­trwa­łym.

Wes­tchnę­łam i spoj­rza­łam na swoje od­bi­cie w lu­strze za ba­rem. Moje ciemne włosy były dłuż­sze niż zwy­kle i się­gały pra­wie do ra­mion, ale przy­naj­mniej grzywka wy­glą­dała w po­rządku. Chcia­łam do­brze wy­paść, więc po­pro­si­łam przy­ja­ciółkę, Alisę, żeby mnie po­ma­lo­wała. Oko­lone brą­zo­wym cie­niem do po­wiek nie­bie­sko­szare oczy wy­glą­dały na znacz­nie więk­sze, niż były, a usta pło­nęły czer­wie­nią. Ni­gdy nie uży­wa­łam tak ostrych ko­lo­rów, ale Alisa prze­ko­nała mnie, że dziś po­win­nam po­słu­chać jej rad.

– Wy­glą­dasz za­bój­czo, na pewno sku­sisz tego by­dlaka von Hol­ste­ina. Po­da­ruje, co tylko ze­chcesz, jak tylko cię zo­ba­czy – prze­ko­ny­wała mnie Alisa.

„Po­bożne ży­cze­nie. Zbaw­czyni świata w roz­mia­rze czter­dzie­ści nie za­im­po­nuje ca­sa­no­vie, który uwo­dzi mo­delki. No cóż”.

Za­mó­wi­łam drugi tego wie­czoru gin z to­ni­kiem i py­ta­łam sama sie­bie, czy nie po­krę­cić się po klu­bie. Chcia­łam po­szu­kać von Hol­ste­ina, cho­ciaż oj­ciec za­pew­niał, że po­in­for­mo­wał go o tym, gdzie będę cze­kać.

Roz­glą­da­łam się do­okoła, aż na­gle mo­rze lu­dzi na par­kie­cie roz­stą­piło się ni­czym wody przed Moj­że­szem. Naj­pierw po­ja­wiło się dwóch ły­sych osił­ków w za cia­snych czar­nych gar­ni­tu­rach. Uśmiech­nę­łam się, gdy w uchu jed­nego z nich zo­ba­czy­łam słu­chawkę. Na myśl od razu przy­szły mi dra­ma­tyczne sceny z fil­mów szpie­gow­skich.

Za męż­czy­znami szła grupa nie­wia­ry­god­nie pięk­nych lu­dzi – ko­biet, męż­czyzn i kilku osób, któ­rych płeć nie była do końca ja­sna. Wśród nich roz­po­zna­łam idą­cego po­środku Kon­rada von Hol­ste­ina. Był niż­szy niż ota­cza­jący go go­ryle, ale ema­no­wał taką cha­ry­zmą, że nie można go było nie za­uwa­żyć.

W oczy rzu­ciły mi się jego pło­nąco rude, gę­ste włosy. Były krótko przy­cięte po bo­kach i na szyi, a u góry dłuż­sze i za­cze­sane do tyłu, tak że ca­łość ro­biła wra­że­nie ar­ty­stycz­nego nie­ładu. W ro­dzi­nie von Hol­ste­inów nikt nie miał ta­kiego ko­loru wło­sów, więc bru­kowce upodo­bały so­bie ten te­mat. Męż­czy­zna miał ze sto osiem­dzie­siąt pięć cen­ty­me­trów wzro­stu, sze­ro­kie, pro­por­cjo­na­lne barki i choć ema­no­wał siłą, był ra­czej zwinny i prężny niż na­pa­ko­wany mię­śniami.

Nie mo­głam ode­rwać od niego wzroku. Su­nął po par­kie­cie jak ja­kiś nad­przy­ro­dzony byt, cały czas roz­ma­wia­jąc i śmie­jąc się, jakby rzu­cał świa­tło na tłum do­okoła. Na­gle przy­sta­nął i szybko się ob­ró­cił. Po­wie­dział parę słów do go­ryla w czar­nym gar­ni­tu­rze i wska­zał na coś po le­wej. Ochro­niarz pod­niósł głos i cho­ciaż nie sły­sza­łam, co mówi, to­wa­rzy­stwo von Hol­ste­ina po­szło we wska­za­nym przez niego kie­runku. Za to hra­bia, wraz z po­dą­ża­ją­cym za nim go­ry­lem, zwró­cił się w kie­runku baru, przy któ­rym sie­dzia­łam.

Serce za­częło mi wa­lić w piersi. Męż­czy­zna szedł w moją stronę i za­schło mi w ustach, gdy pró­bo­wa­łam so­bie przy­po­mnieć nie­miecką od­mianę, którą prze­cież świet­nie zna­łam, a która na­gle wy­pa­ro­wała z mo­jej głowy, jak go­tu­jąca się woda, którą ktoś zbyt długo po­zo­sta­wił na ga­zie. Chcia­łam zro­bić na nim wra­że­nie, mó­wiąc w jego oj­czy­stym ję­zyku, ale uzna­łam, że rów­nie do­brze mo­żemy roz­ma­wiać po an­giel­sku.

Za­nim zdą­ży­łam po­my­śleć o czym­kol­wiek wię­cej, von Hol­stein był już przy kon­tu­arze, kilka me­trów ode mnie, i spy­tał o coś bar­mana, któ­rego po­in­for­mo­wa­łam wcze­śniej, że to ja za­stę­puję ojca, a ten wska­zał w moim kie­runku. Wpa­try­wa­łam się w wy­pro­sto­waną syl­we­tkę hra­biego, jego szla­chetny pro­fil, ba­jeczną li­nię wło­sów i z ja­kie­goś po­wodu z tyłu mo­jej głowy za­ko­ła­tało dziwne prze­czu­cie, które ka­zało mi brać nogi za pas.

Ale było już za późno.

Von Hol­stein od­wró­cił głowę w moją stronę i uniósł brwi. Jego oczy za­częły lu­stro­wać mnie od stóp do głów. Zda­wało mi się, że za­cznę się du­sić. Mia­łam trzy­dzie­ści lat, ale nikt do tej pory nie spra­wił, że po­czu­łam się tak świa­doma… wła­snego ciała. Go­rąco ogar­nęło moją szyję i po­liczki, ciało spięło się i w jed­nej chwili za­pa­ła­łam wdzięcz­no­ścią za pa­nu­jący w klu­bie pół­mrok, gdy spoj­rze­nie von Hol­ste­ina prze­su­nęło się z mo­ich wło­sów na szyję i tę śmiesz­nie nie­bie­ską su­kienkę.

Le­dwo mru­gnę­łam i męż­czy­zna stał już za­le­d­wie pół me­tra ode mnie. Jego spoj­rze­nie ze­śli­zgnęło się ni­żej i za­uwa­ży­łam kwit­nący na jego twa­rzy uśmiech, gdy roz­ba­wiony, za­uwa­żył scho­waną za mo­imi no­gami sowę.

– Wi­tam – po­wie­dział, o dziwo w moim ję­zyku.

Za­mar­łam. Czy­ta­łam, że mó­wił po fiń­sku, miał miesz­ka­nie i kilka do­mów w Fin­lan­dii, ale są­dzi­łam, że o in­te­re­sach bę­dzie chciał roz­ma­wiać po nie­miecku.

– Hmm, wi­tam – po­wie­dzia­łam i wy­cią­gnę­łam dłoń. Kon­ty­nu­owa­łam nie­pew­nie po nie­miecku.

– Ich he­iße Mi­ne­rva Hol­sti und ich re­präsen­tiere…

– Ja, ja… Mó­wię po fiń­sku – od­po­wie­dział von Hol­stein po­praw­nym fiń­skim za­bar­wio­nym nie­miec­kim ak­cen­tem.

Zła­pał moją rękę i za­mknął ją w swo­jej, i za­nim zdą­ży­łam się zo­rien­to­wać, co się dzieje, uniósł moją dłoń do swych ust. Jego wargi naj­pierw de­li­kat­nie do­tknęły jej grzbietu, po czym męż­czy­zna utkwił we mnie wzrok, ob­jął otwar­tymi ustami moje kłyk­cie i mu­snął je ję­zy­kiem. Serce nie­omal za­marło mi w piersi, a ukryte w bu­tach palce stóp aż się pod­kur­czyły.

– Lecz… sehr An­ge­nehm – do­dał i uśmiech­nął się tak olśnie­wa­jąco, że na chwilę nie po­tra­fi­łam się ode­zwać w żad­nym zna­nym mi ję­zyku.

Dłoń pa­liła mnie w miej­scu, gdzie von Hol­stein do­tknął jej ustami i ję­zy­kiem, spoj­rza­łam więc, żeby spraw­dzić, czy nie jest po­pa­rzona. Usia­dłam na stołku ba­ro­wym, wciąż jed­nak by­łam wy­star­cza­jąco bli­sko niego, by świe­tle klubu do­strzec ko­lor jego oczu. Były in­ten­syw­nie zie­lone.

„Oczy­wi­ście. Czar­no­księż­nik. Żadna inna istota nie ma ta­kiego wpływu na czło­wieka”.

Za­kło­po­tana, po­trzą­snę­łam głową, a von Hol­stein uśmiech­nął się jesz­cze sze­rzej.

– A więc? Nie je­steś za­do­wo­lona ze spo­tka­nia?

Kaszl­nę­łam i ni­czym tar­czę chwy­ci­łam w ra­miona swoją sowę.

– Je­stem! Oczy­wi­ście, że je­stem. Je­stem Mi­nerwa Hol­sti z Re­alAid i…

– Już mó­wi­łaś. Jarkko wspo­mi­nał, że twój oj­ciec za­cho­ro­wał. To nie jest naj­lep­sze miej­sce do roz­mowy, przejdźmy tam, do ga­bi­netu.

Von Hol­stein wska­zał miej­sce gdzieś za ro­giem kon­tu­aru.

– Oczy­wi­ście – wy­krztu­si­łam.

Męż­czy­zna wy­cią­gnął dłoń, a ja od­ru­chowo ją zła­pa­łam. Była cie­pła i duża, cia­sno owi­jała moją. De­li­katne ciarki prze­cho­dziły mi przez nad­gar­stek i przed­ra­mię, nie mi­nęła chwila, gdy po­czu­łam je w ca­łym ciele. Za­wsty­dzi­łam się. My­śla­łam, że je­stem po­nad ta­kie gierki, że na mnie nie po­dzia­łają, ale Kon­rad von Hol­stein to było coś… cał­kiem in­nego. Za­uwa­ży­łam, że je­den z go­ryli od­pro­wa­dził nas do ga­bi­netu, ale zo­stał na ze­wnątrz, gdy von Hol­stein za­mknął za nami drzwi.

W ga­bi­ne­cie za­miast du­żego stołu stały kom­for­towe fo­tele i dwie duże sofy. Zmie­rza­łam w stronę jed­nego z tych wy­god­nych me­bli, lecz von Hol­stein po­krę­cił głową i wska­zał na czer­woną ka­napę. Przy­sia­dłam na jej brzegu, a męż­czy­zna prak­tycz­nie rzu­cił się na nią z im­pe­tem, po czym zre­lak­so­wany, oparł plecy i za­ło­żył nogę na nogę i za­czął nią ko­ły­sać. Trzy­ma­jąc rękę na karku, przez chwilę wpa­try­wał się w su­fit, za­nim znów zwró­cił na mnie wzrok. W ja­snym świe­tle jego oczy były jesz­cze bar­dziej osza­ła­mia­jąco zie­lone, a gdy moje spoj­rze­nie ze­śli­zgnęło się na wą­skie, lecz kształtne usta, któ­rych ką­ciki na­tu­ral­nie wy­gi­nały się ku gó­rze, po­czu­łam, że je­stem w więk­szych niż kie­dy­kol­wiek ta­ra­pa­tach. Ten męż­czy­zna wzbu­dzał we mnie uczu­cia, któ­rych ni­gdy nie prze­ży­wa­łam ani o któ­rych ist­nie­niu nie mia­łam po­ję­cia.

– Re­alAid. Dla­czego wcze­śniej nie sły­sza­łem o ta­kiej… or­ga­ni­za­cji?

– Tak… – wy­krztu­si­łam z sie­bie głu­pio, sama nie wie­dząc, co mia­łaby zna­czyć taka od­po­wiedź. Od­chrząk­nę­łam i za­czę­łam jesz­cze raz.

– Je­ste­śmy młodą in­sty­tu­cją, ale wszy­scy nasi pra­cow­nicy mają do­świad­cze­nie w pracy w or­ga­ni­za­cjach cha­ry­ta­tyw­nych. Mój oj­ciec Re­ino Hol­sti…

– Tak, prze­czy­ta­łem tego ma­ila. Czyż nie był na gra­nicy tu­ne­zyj­sko-li­bij­skiej w trak­cie arab­skiej wio­sny? A póź­niej nie spę­dził tro­chę czasu w In­do­ne­zji? Dzia­łał wiele lat w or­ga­ni­za­cjach cha­ry­ta­tyw­nych i du­żych in­sty­tu­cjach.

– Zga­dza się – przy­tak­nę­łam, ale nie roz­wi­ja­łam te­matu.

– Wiesz, czemu za­pro­si­łem go tu­taj, a nie do swo­jego domu lub biura?

Prze­łknę­łam ślinę i po­krę­ci­łam głową.

– Bo mó­wi­łem już wie­lo­krot­nie, że to strata czasu. Chcia­łem mu za­pro­po­no­wać wie­czor­nego drinka tylko ze względu na jego nie­złom­ność. Nie­ustan­nie do­fi­nan­so­wuję duże or­ga­ni­za­cje i nie mam ochoty po­da­ro­wy­wać nic wię­cej. Po­cho­dzę z Nie­miec. Mimo że mam ty­tuł szla­checki, je­stem też biz­nes­me­nem, a przede wszyst­kim prak­tycz­nym czło­wie­kiem, tak jak wielu Fi­nów. Biz­nes ma przy­no­sić pie­nią­dze, je­śli prze­każę je każ­demu po­chlebcy czy in­nemu wspie­ra­ją­cemu nie­ro­bów do­bro­czyńcy, do końca tego roku nie zo­sta­nie mi ani cent. Świata nie zbawi fi­lan­tro­pia. A tym bar­dziej taka mała or­ga­ni­za­cja jak wa­sza.

Twarz von Hol­ste­ina wy­ra­żała po­gardę, a jego pro­sty nos o wy­twor­nym kształ­cie zda­wał się drgać. Gniew za­wrzał we mnie i za­nim prze­my­śla­łam, co ro­bię, wście­kła za­czę­łam się bro­nić gło­sem tak ostrym, że mógłby ciąć szkło.

– Je­ste­śmy prak­tycz­nymi ludźmi i nie głasz­czemy ni­kogo po główce! To my wy­cho­dzimy do lu­dzi! Ta­kich, któ­rzy na­prawdę nas po­trze­bują!

Na­gle von Hol­stein za­czął wy­glą­dać na za­in­te­re­so­wa­nego. Nie wiem, czy spra­wiły to moje słowa, czy ton głosu, ale od­wa­ży­łam się mó­wić da­lej, na­pę­dzana siłą pły­nącą z wiary w na­szą sprawę.

– Re­alAid działa w kra­jach nor­dyc­kich i pra­cuje przede wszyst­kim na rzecz po­prawy co­dzien­nego ży­cia dzieci, ale wspiera także lu­dzi ska­za­nych na biedę i sa­mot­ność w ta­kiej for­mie, w ja­kiej naj­bar­dziej po­trze­bują.

– Ja, ja… lan­gwe­ilig… Po­daj przy­kład – prze­rwał mi von Hol­stein, a ja ku swo­jej wście­kło­ści za­uwa­ży­łam, że sku­pił się na za­ba­wie zło­tym pier­ście­niem, który no­sił na ma­łym palcu.

„Jakby cię to in­te­re­so­wało”. Tym sa­mym ostrym to­nem, któ­rego uży­łam wcze­śniej, za­czę­łam wy­mie­niać na­sze dzia­ła­nia.

– Wczo­raj sprzą­ta­łam w domu, gdzie miesz­kają pię­cio- i sied­mio­latka, któ­rych matka ma po­ważną de­pre­sję. Ojca nie ma. Całe miesz­ka­nie było pełne śmieci, za­ba­wek, nie­otwar­tych li­stów, nie­po­zmy­wa­nych na­czyń i nie­upra­nych ubrań. W szafce z je­dze­niem zna­la­złam tylko płatki i mleko. Po­sprzą­ta­łam, za po­zwo­le­niem matki otwo­rzy­łam li­sty i obie­ca­łam, że do­pil­nuję, by ra­chunki tra­fiły do po­mocy spo­łecz­nej. W imie­niu Re­alAid do­star­czy­łam je­dze­nie. Ugo­to­wa­łam dziew­czyn­kom zupę, bo w domu nie ma pie­nię­dzy na ra­ry­tasy ta­kie jak steki czy kne­dle.

Ostat­nie zda­nie do­da­łam, by wbić mu szpilę. Czy­ta­łam, że von Hol­stein uwiel­bia steki i kne­dle ze swo­jej oj­czy­stej Ba­wa­rii.

– Matka czę­sto pła­kała. Dziew­czynki były prze­ra­żone i zdez­o­rien­to­wane, wi­dząc ją w ta­kim sta­nie. Po­moc spo­łeczna nie może przy­jeż­dżać tam tak czę­sto, jak po­trzeba, więc pró­bu­jemy wspie­rać tę ro­dzinę, żeby matka wy­zdro­wiała, a dzieci nie tra­fiły do ob­cych do­mów.

Na wspo­mnie­nie wczo­raj­szej wi­zyty gula sta­nęła mi w gar­dle i moc­niej przy­ci­snę­łam dło­nie do piersi. Czu­łam spoj­rze­nie von Hol­ste­ina na twa­rzy i unio­słam brodę. Wpa­try­wa­łam się in­ten­syw­nie w jego oczy, pró­bu­jąc po­wstrzy­mać łzy i przy­gnę­bie­nie. Męż­czy­zna wy­glą­dał na za­my­ślo­nego i znowu spoj­rzał na moją to­rebkę.

– Mi­nerwa… i sowa – po­wie­dział wolno, od­wró­cił się w moją stronę, wy­cią­gnął pa­lec i po­dą­żył nim za ob­ry­sem sowy.

Do­piero w tym mo­men­cie za­uwa­ży­łam, że miał na so­bie ko­nia­kowy gar­ni­tur i zie­loną ko­szulę, z roz­pię­tymi gór­nymi gu­zi­kami. Nie zwra­ca­łam zbyt­nio uwagi na ubra­nia, ale te­raz, gdy dłoń męż­czy­zny była tak bli­sko mo­jego brzu­cha, a jego ko­lano na­pie­rało na moje, nie dało się ich zi­gno­ro­wać.

– Zga­dza się, i…? – spy­ta­łam bez tchu.

– Mi­nerwa była rzym­skim…

Przez chwilę szu­kał od­po­wied­niego słowa, po czym kon­ty­nu­ował:

– …ekwi­wa­len­tem grec­kiej bo­gini Ateny. Jej atry­but to sowa. Była mą­drą i wa­leczną bo­gi­nią.

Von Hol­stein znowu pod­niósł na mnie wzrok, a jego głos zni­żył się do po­mruku.

– Po­do­bno miała też bar­dzo ja­sne oczy. Mi­nerwo, czy je­steś bo­gi­nią? – spy­tał, uśmie­cha­jąc się ku­sząco.

Choć jego spoj­rze­nie i głos spra­wiały, że czu­łam roz­cho­dzące się po skó­rze fale cie­pła, za­czę­łam się iry­to­wać – nie­ważne, jak bo­gaty i sławny był z niego hra­bia.

– Nie mam za­miaru ba­wić się w te dzie­cinne gierki. Dzię­kuję za spo­tka­nie.

Pod­no­si­łam się z ka­napy, gdy zła­pał mnie za rękę i cmok­nął moją dłoń.

– Nie tak szybko. Obie­cuję po­kaźną da­ro­wi­znę, je­śli po­ka­żesz mi węża.

Zo­ba­czy­łam ło­bu­zer­ski błysk w jego oczach i uśmie­szek na ustach. Dłoń von Hol­ste­ina po­ru­szała się wzdłuż mo­jej ręki i na­gle znów nie mo­głam od­dy­chać.

– Słu­cham? To ja­kiś żart czy…?

– W żad­nym wy­padku! – po­wie­dział nie­win­nie i do­dał:

– Po­każ mi węża. Użyj wy­ob­raźni.

Na myśl oczy­wi­ście przy­szedł mi pe­wien wąż i są­dząc po bły­sku w oczach męż­czy­zny, by­łam nie­malże pewna, do czego zmie­rzał. Mój wzrok ze­śli­zgnął się na jego ko­nia­kowe spodnie, ale szybko prze­nio­słam go na koł­nie­rzyk ko­szuli. By­łam w szoku, że ten ca­sa­nova prze­cho­dzi od po­waż­nych te­ma­tów do seksu po za­le­d­wie kilku mi­nu­tach zna­jo­mo­ści, ale chyba po­win­nam była się tego spo­dzie­wać.

– Co… jaki to ma zwią­zek z na­szą roz­mową? – chrząk­nę­łam zi­ry­to­wana przede wszyst­kim na sie­bie, bo je­śli mia­ła­bym być ze sobą szczera, to na­prawdę, na­prawdę chcia­łam go ro­ze­brać. Pew­nie tak jak mi­liony jego ob­ser­wa­to­rek na In­sta­gra­mie.

– Mi­nerwa, sowa, ja­sne oczy… bra­kuje tylko węża i by­ła­byś prak­tycz­nie jak nowo na­ro­dzona Atena – ku­sił.

– Nie znam mi­to­lo­gii an­tycz­nej…

– Ale ja znam, uwierz. Mój dzia­dek bez prze­rwy wbi­jał mi ją do głowy, rów­nież w oto­cze­niu pięk­nej przy­rody w Koli.

Pod­da­łam się. Re­alAid po­trze­bo­wało pie­nię­dzy, a von Hol­stein miał kasy jak lodu. Po­każę mu węża, je­śli tego chce, ale nie ta­kiego, ja­kiego ocze­ki­wał. Od­wró­ci­łam się do niego ty­łem i po­wie­dzia­łam drżą­cym gło­sem:

– Ro­ze­pnij su­kienkę.

Po­czu­łam dło­nie na swo­ich pół­na­gich ra­mio­nach i go­rący od­dech na karku. Jego woń przy­po­mi­nała szla­chetne wino i przy­szło mi na myśl, że ża­den czło­wiek nie może tak do­brze pach­nieć. Czu­łam, jak krew, ni­czym lawa, za­czyna się we mnie go­to­wać, i za­ci­snę­łam uda. Oczy mi się przy­mknęły i po­chy­li­łam się do tyłu, w stronę ku­szą­cego cie­pła. Usta von Hol­ste­ina na chwilę ze­tknęły się z moim kar­kiem. Ciarki prze­szły całe moje ciało. Wzię­łam ostry od­dech.

– Cóż za nie­spo­dzianka… Mit Ver­gnügen, me­ine Göt­tin.

– Nie je­stem żadną bo­gi­nią – po­wie­dzia­łam ochry­płym gło­sem. To­rebka wy­pa­dła mi z rąk na pod­łogę, gdy von Hol­stein za­czął roz­pi­nać za­mek su­kienki.

Nie za­ło­ży­łam biu­sto­no­sza. Su­kienka miała taki de­kolt, że każdy by spod niej wy­sta­wał, ale sta­nik nie był po­trzebny, bo kiecka świet­nie uwy­dat­niała piersi. Roz­pi­na­jąc za­mek, von Hol­stein po­woli prze­su­wał kciu­kiem po mo­jej skó­rze. Za­ci­snę­łam moc­niej oczy, gdy bu­zu­jąca we mnie lawa za­częła się roz­le­wać po ca­łym moim ciele. Czu­łam każdy nerw, wal­czy­łam o od­dech, chcia­łam o coś bła­gać, choć nie wie­dzia­łam o co. Za­gry­złam zęby, mocno za­ci­snę­łam dło­nie w pię­ści i cze­ka­łam, aż za­koń­czy się ta tor­tura. Męż­czy­zna oczy­wi­ście nie za­do­wo­lił się zer­k­nię­ciem, roz­piął za­mek aż do dol­nej czę­ści ple­ców. Pół­naga, unio­słam ręce do piersi, a z tyłu do­bie­gło mnie pełne zdzi­wie­nia wes­tchnię­cie.

„Niech choć raz się na coś przyda”.

Mia­łam szes­na­ście lat, gdy mój na­sto­letni bunt zwień­czył ta­tuaż na ple­cach, który zro­biła mi ko­le­żanka. Był to ry­su­nek węża wi­ją­cego się mię­dzy ło­pat­kami wzdłuż krę­go­słupa aż po lę­dź­wie. Tam – każ­demu, kto na nie spoj­rzał – zwie­rzę ze zło­ścią po­ka­zy­wało swój roz­wi­dlony ję­zyk. Czu­łam, jak dłoń von Hol­ste­ina gła­dziła węża, i co­raz da­lej od­pły­wa­łam my­ślami. Pró­bo­wa­łam się wy­co­fać, od­zy­skać ja­sność umy­słu i ka­zać mu na­tych­miast za­piąć za­mek su­kienki, ale z mo­ich ust nie wy­do­było się ani jedno słowo. Nie kon­tro­lo­wa­łam już swo­jego od­de­chu, chci­wie ła­pa­łam każdy haust po­wie­trza. Gdy dło­nie von Hol­ste­ina do­tknęły mo­ich na­gich ra­mion, a wagi przy­lgnęły do miej­sca, gdzie znaj­do­wała się głowa węża, a on sam za­czął prze­su­wać je po­woli ku gó­rze, z ust wy­do­był mi się ci­chy, bez­radny jęk.

Męż­czy­zna ob­ró­cił mnie przo­dem do sie­bie i jak za­hip­no­ty­zo­wany wpa­try­wał się w moje wargi. De­li­kat­nie ujął me dło­nie, które pod­trzy­my­wały su­kienkę, i opu­ścił je na uda. Ma­te­riał ze­śli­zgnął się ze mnie, a oczy von Hol­ste­ina spo­częły na mo­ich pier­siach. Nie mia­łam po­ję­cia, ja­kim cu­dem sprawy za­szły tak da­leko, ale w tym mo­men­cie nie by­łam w sta­nie o ni­czym my­śleć. O ni­czym poza sie­dzą­cym przede mną męż­czy­zną i jego wzro­kiem, któ­rym pie­ścił mój nagi tu­łów. Od­dy­cha­łam co­raz cię­żej, a moja klatka pier­siowa uno­siła się i opa­dała w szyb­kim tem­pie.

Von Hol­stein wpa­try­wał się w mój biust i zda­wało mi się, że sły­sza­łam jego przy­spie­szony od­dech. Spoj­rza­łam w dół i zo­ba­czy­łam, jak duże, więk­sze i bar­dziej okrą­głe niż zwy­kle były moje piersi i jak ster­czą moje sutki, które wy­glą­dały jak ciem­no­czer­wone, szklane kulki. Na­gle ogar­nęło mnie prze­ra­ża­jące po­czu­cie wstydu i w końcu za­czę­łam ja­sno my­śleć. Na­cią­gnę­łam su­kienkę na piersi.

– Nie je­stem żadną za­bawką dla play­boya – wy­du­si­łam z sie­bie, za­do­wo­lona, że te słowa miały ja­kiś sens.

– Je­śli je­stem play­boyem, to po­trze­buję za­ba­wek dla roz­rywki, czyż nie? – uśmiech­nął się von Hol­stein.

– To kup so­bie ze­staw Lego – od­po­wie­dzia­łam, za­kła­da­jąc rę­kawy i uni­ka­jąc spoj­rze­nia męż­czy­zny.

Von Hol­stein znowu się uśmiech­nął.

– Ni­gdy bym w to nie uwie­rzył, ale zgo­dzę się fi­nan­so­wać Re­alAid. Chcę jed­nak wie­dzieć, na co są wy­da­wane pie­nią­dze.

Spoj­rza­łam na niego z ukosa, żeby spraw­dzić, czy so­bie żar­tuje, ale wy­glą­dał cał­kiem po­waż­nie. Choć na­dal tak­so­wał wzro­kiem całe moje ciało.

– Dzię­kuję, dzię­kuję bar­dzo. Oczy­wi­ście, przy­go­tu­jemy od­po­wied­nie ra­porty, in­for­ma­cje i co tylko nie­zbędne…

– Nie, me­ine Göt­tin. Chcę pra­co­wać ra­zem z tobą. Tylko z tobą. Z ni­kim in­nym.

Skrę­ciło mnie w żo­łądku. Wpa­dła­bym w nie­złe ta­ra­paty, gdy­bym mu­siała spę­dzać z tym fa­ce­tem za dużo czasu. Czu­łam to in­stynk­tow­nie. Więk­szość ko­biet z ca­łego świata na moim miej­scu zwa­rio­wa­łaby ze szczę­ścia, ale ja nie mia­łam wy­star­cza­ją­cego do­świad­cze­nia, by wie­dzieć, jak ob­cho­dzić się z tego typu męż­czy­znami. Wszystko w nim epa­to­wało ob­co­ścią i nie­bez­pie­czeń­stwem. Wszystko mnie w nim ku­siło. Wzbu­dzi­łam za­in­te­re­so­wa­nie von Hol­ste­ina z po­wodu ja­kie­goś związku z grecką mi­to­lo­gią i po za­le­d­wie pół­go­dzin­nym spo­tka­niu wie­dzia­łam, do­kąd za­szłyby sprawy, gdyby tylko tego chciał.

Nie mo­głam od­mó­wić je­dy­nie dla­tego, że by­łam trzy­dzie­sto­let­nią panną nie­do­świad­czoną w dam­sko-mę­skich gier­kach, a tym bar­dziej z gra­czami o re­no­mie Kon­rada von Hol­ste­ina. Ba­łam się go i ba­łam się tego, jaki wpływ na mnie wy­wie­rał, ale Re­alAid po­trze­bo­wało pie­nię­dzy. Mój oj­ciec po­trze­bo­wał pie­nię­dzy.

– Oczy­wi­ście – po­wie­dzia­łam ci­cho i uzna­łam, że póź­niej ja­koś się z tego wy­winę.

Po­cie­szyła mnie myśl, że męż­czyźni po­kroju von Hol­ste­ina nie­zwy­kle szybko się nu­dzą, a moja cie­ka­wość też bę­dzie ulotna i bar­dzo lan­gwe­ilig.

– Gro­ßar­tig, Mi­nerwo. Ob­róć się, mein Lie­bling, że­bym mógł na ra­zie za­kryć ten sek­sowny ta­tuaż.

„Na ra­zie”.

Tak jak się oba­wia­łam. Po­zwo­li­łam mu za­piąć za­mek i szybko wsta­łam.

– Wró­cimy do te­matu za kilka ty­go­dni, abym mo­gła…

Von Hol­stein rów­nież się pod­niósł i sta­nął tak bli­sko, że mię­dzy nami po­zo­stało nie­wiele prze­strzeni. Znów po­czu­łam, jak ota­cza mnie jego cu­do­wny za­pach. Wpa­try­wa­łam się w górny gu­zik wy­sta­jący spod jego ma­ry­narki. Ko­lana mi zmię­kły, a moje ciało pra­gnęło przy­lgnąć do tego męż­czy­zny.

– Nie. W po­nie­dzia­łek. Przyjdź do biura Vi­tium na gó­rze. Bę­dziesz mo­gła przed­sta­wić wa­szą dzia­łal­ność. Mo­żemy też od­wie­dzić jedno z miejsc, w któ­rym udzie­la­cie po­mocy.

Ze zdu­mie­nia sze­rzej otwo­rzy­łam oczy i po­peł­ni­łam błąd, za­glą­da­jąc w źre­nice von Hol­ste­ina. Jego tę­czówki ko­lo­rem przy­po­mi­nały świeżą trawę. Za­pra­gnę­łam za­to­pić palce w tę gę­stą, błysz­czącą, rudą czu­prynę, aby spraw­dzić, czy jest tak miękka, na jaką wy­gląda.

– Oczy­wi­ście, pa­nie von Hol­stein…

– Kon­rad – po­wie­dział i prze­cią­gnął kciu­kiem po mo­jej war­dze.

Wie­dzia­łam, że po­win­nam się była od­su­nąć, ale nie da­łam rady. Wręcz prze­ciw­nie. Moje drżące usta jakby się pod­dały i na chwilę za­mknęły wo­kół kciuka Kon­rada. Jego źre­nice się roz­sze­rzyły, a spoj­rze­nie po­ciem­niało. Męż­czy­zna przy­su­nął się tak bli­sko, że mię­dzy nami nie było już żad­nej wol­nej prze­strzeni. Czu­łam, jak mój biust opie­rał się o jego twardy tors.

– Mam na­dzieję, że po­now­nie uży­jesz tej szminki. Bo to, że będę ca­ło­wać i pie­ścić te usta jesz­cze wiele, wiele razy, me­ine kle­ine Göt­tin, jest tak samo pewne jak fakt, że na­zy­wam się von Hol­stein.

Do­piero te słowa prze­rwały chwilę ocza­ro­wa­nia. Od­su­nę­łam się na kilka kro­ków. Drżą­cymi rę­kami pod­nio­słam so­wią torbę i ski­nę­łam głową.

– Wiem, że masz pewną re­pu­ta­cję… Kon­ra­dzie. Jed­nak ja chce po pro­stu wy­ko­nać swoją pracę.

W mo­ich wła­snych uszach te słowa brzmiały głu­pio, ale nie my­śla­łam przy nim zbyt ja­sno. A może to był tylko flirt? Ru­szy­łam w stronę wyj­ścia, gdy usły­sza­łam za sobą rzu­cony ci­chym gło­sem ko­men­tarz:

– Fi­no­wie i Niemcy mają ści­słą etykę za­wo­dową. Ale weźmy przy­kład ze sta­ro­żyt­nej Gre­cji. Tam po­tra­fiono się też ba­wić.

Rozdział 2

W po­nie­dzia­łek po­ja­wi­łam się za wcze­śnie. Za­do­wo­lona, po­my­śla­łam, że w prze­ci­wień­stwie do Kon­rada von Hol­ste­ina nie po­tra­fi­ła­bym mar­no­wać czy­je­goś czasu. By­łam zde­cy­do­wa­nie bar­dziej pewna sie­bie, ma­jąc na so­bie swój stan­dar­dowy strój: spodnie i T-shirt. Na­wet torba z sową oparta na bio­drach wy­glą­dała cał­kiem przy­zwo­icie. Wło­ży­łam naj­now­szą białą ko­szulkę, która cał­kiem nie­źle opi­nała moje ciało. Je­śli cho­dzi o ubiór, tyle mo­głam z sie­bie dać. Oczy­wi­ście tylko dla­tego, że von Hol­stein był waż­nym dar­czyńcą.

Oj­ciec był za­chwy­cony wia­do­mo­ścią. Wy­szedł ze szpi­tala już w po­nie­dzia­łek, a gdy przed­sta­wi­łam mu wy­ma­ga­nia von Hol­ste­ina, sko­men­to­wał krótko:

– Ten męż­czy­zna to eks­cen­tryk. Je­śli chce się za­po­znać z na­szymi dzia­ła­niami, pro­szę bar­dzo. Tak długo, jak bę­dzie do­trzy­my­wał obiet­nicy i od­krę­cał ku­rek z pie­niędzmi, niech robi, co tylko ze­chce.

Oj­ciec byłby pew­nie ostroż­niej­szy, gdyby wie­dział, co się działo, za­nim otrzy­ma­łam tę obiet­nicę, ale nie mia­łam za­miaru go uświa­da­miać. Pra­co­wał ca­łymi dniami i już wy­star­cza­jąco mar­twi­łam się o stan jego serca. Mama była na­sta­wiona bar­dziej scep­tycz­nie, bo do­sko­nale znała treść por­tali plot­kar­skich, ale jej też się zda­wało, że jest to re­la­cja czy­sto biz­ne­sowa, a czło­wiek po­kroju von Hol­ste­ina nie mógłby się mną za­in­te­re­so­wać.

Za to Alisa nie dała się zbyć pół­słów­kami i w nie­dzielne po­po­łu­dnie od razu zbom­bar­do­wała mnie set­kami py­tań. Chciała znać każdy szcze­gół mo­jego spo­tka­nia z von Hol­ste­inem.

– Jak ty to zro­bi­łaś? – wy­krzyk­nęła roz­go­rącz­ko­wana, gdy po­wie­dzia­łam jej, że von Hol­stein bę­dzie fi­nan­so­wał Re­alAid.

Krę­ci­łam, zmy­śla­łam, do­po­wia­da­łam i wy­ja­śni­łam, że chyba mia­łam sporo szczę­ścia, ale Alisa była prze­ni­kliwa. Gdy za­uwa­żyła, że cała się za­ru­mie­ni­łam, nie od­pu­ściła, do­póki nie wy­du­siła ze mnie wszyst­kiego.

– Udało mi się wy­grać, gra­jąc w jego durną gierkę – wy­bu­chłam w końcu.

– Och – wes­tchnęła za­do­wo­lona Alisa, po czym do­dała: – Ewi­dent­nie mu­siała to być durna gierka, skoro tak się wy­krę­casz od od­po­wie­dzi.

Opo­wie­dzia­łam hi­sto­ryjkę o swoim imie­niu, so­wie, a gdy do­szłam do węża, Alisa wy­bu­chła śmie­chem.

– To jak, roz­pię­łaś mu roz­po­rek, po­ka­za­łaś swój ta­tuaż czy za­czę­łaś peł­zać i wić się jak wąż?

– Po­ka­za­łam mu ta­tuaż.

Śmiech za­marł jej w gar­dle i spoj­rzała na mnie po­dejrz­li­wie.

– Ro­ze­brał cię? TY da­łaś się ro­ze­brać von Hol­ste­inowi? – do­cie­kała.

– Tę su­kienkę trudno sa­mej roz­piąć! – żach­nę­łam się i za­lała mnie fala go­rąca, gdy przy­po­mnia­łam so­bie, jak von Hol­stein roz­pi­nał kieckę i co jesz­cze się przy tym działo.

Alisa wpa­try­wała się we mnie za­in­te­re­so­wana.

– Nie mó­wisz mi wszyst­kiego. Coś jesz­cze się tam wy­da­rzyło. Upra­wia­łaś z nim seks?

– NIE! W żad­nym wy­padku.

– Okej. Nie są­dzi­łam zresztą… ale po­wiedz coś wię­cej! W skali od jed­nego do dzie­się­ciu jak bar­dzo jest cza­ru­jący? Czy jego włosy są tak rude, jak wy­glą­dają na zdję­ciach? Jaki ma głos?

Ob­razy z wczo­raj­szej nocy za­częły do mnie z po­wro­tem na­pły­wać, prze­sta­łam ja­sno my­śleć i na chwilę za­mar­łam, nie za­uwa­ża­jąc na­wet, że Alisa za­mil­kła.

– No nie… – po­wie­działa Alisa, wy­bu­dza­jąc mnie z le­targu.

– Co? – spy­ta­łam roz­ko­ja­rzona i za­wsty­dzona tym, że moje ciało tak re­ago­wało na same wspo­mnie­nia.

– Masz prze­rą­bane – stwier­dziła Alisa, a po­tem, śmie­jąc się, do­dała: – Tak jak pół Eu­ropy i Ame­ryki.

Sie­dzia­łam przed Vi­tium i by­łam nie­zwy­kle za­do­wo­lona z tego, że Alisa nie znała wa­run­ków, które po­sta­wił von Hol­stein. Gdyby wie­działa, że będę z nim współ­pra­co­wać, nie da­łaby mi ani chwili spo­koju. Spoj­rza­łam na ze­ga­rek. Była za dwa­dzie­ścia dzie­siąta. Skie­ro­wa­łam się do tyl­nego wej­ścia, któ­rego – jak są­dzi­łam – uży­wali pra­cow­nicy, i za­dzwo­ni­łam do drzwi, bo były za­mknięte.

Drzwi otwo­rzył młody męż­czy­zna i gdy wy­ja­śni­łam, o co cho­dzi, przy­tak­nął i wska­zał na schody, które znaj­do­wały się za­raz obok drzwi.

– Kon­rad jest w domu. Czeka w biu­rze, za scho­dami za­raz w lewo.

Gdy do­tar­łam na miej­sce, zro­zu­mia­łam, co chło­pak miał na my­śli. Przede mną roz­po­ście­rał się duży sa­lon, urzą­dzony w su­ro­wym, nor­dyc­kim stylu i mimo że nie by­łam znaw­czy­nią, do­my­śli­łam się, że me­ble i wy­strój po­cho­dzą od zna­nych ma­rek. Na stu­diach jako główny kie­ru­nek wy­bra­łam po­li­tykę so­cjalną, a jako po­boczny an­tro­po­lo­gię so­cjalną i kul­tu­rową. Wie­dzia­łam dużo o dzia­ła­niu pań­stwa do­bro­bytu, pracy so­cjal­nej, ubó­stwie, nie­rów­no­ści, mi­gra­cji, po­li­tyce wy­ko­rzy­sta­nia za­so­bów na­tu­ral­nych, ale nie mia­łam bla­dego po­ję­cia o ele­ganc­kich me­blach czy mar­ko­wych ubra­niach. W świe­cie Kon­rada von Hol­ste­ina była to za­pewne wada, po­my­śla­łam zło­śli­wie, i skrę­ci­łam w prawo.

Za du­żymi so­fami znaj­do­wały się ogromna prze­szklona ściana i wielka prze­strzeń biu­rowa. Stały tam biurko, stół kon­fe­ren­cyjny, a po dru­giej stro­nie szary ze­staw sof. Zmie­rza­łam w stronę biura, gdy za ple­cami usły­sza­łam do­bie­ga­jące gdzieś z da­leka głosy. Ni­ski, na­le­żący do męż­czy­zny, i prze­ni­kliwe krzyki ko­biety.

Za­mar­łam w miej­scu. Nie mu­sia­łam zbyt­nio uży­wać wy­ob­raźni, żeby się do­my­ślić, co się dzieje w po­koju obok. Po­czu­łam za­wsty­dze­nie i dzi­waczny uścisk w brzu­chu, ale głosy w ja­kiś spo­sób mnie po­cią­gały i po chwili ci­cho zmie­rza­łam w ich kie­runku. Mia­łam na so­bie co­nverse’y, więc po par­kie­cie szłam bez­sze­lest­nie ni­czym kot. Dźwięki na­si­liły się, gdy wpeł­złam z sa­lonu do ko­ry­ta­rza pro­wa­dzą­cego do trzech po­koi.

Skrę­ci­łam w prawo i jak za­hip­no­ty­zo­wana ru­szy­łam w stronę drzwi na sa­mym końcu holu. Były uchy­lone. Sta­łam przed nimi przez chwilę, słu­cha­jąc wes­tchnień i ję­ków ko­biety, aż do­tarł do mnie lekko zdy­szany głos Kon­rada:

– Wła­śnie tego chcia­łaś? Żeby hra­bia von Hol­stein wy­pie­przył z cie­bie wszyst­kie my­śli?

– Taak! – wy­krzy­czała ko­bieta. A po­tem: – Kon­rad! Za­raz dojdę, nie wy­trzy­mam!

Wtedy nie­smak ustą­pił miej­sca cie­ka­wo­ści. Mu­sia­łam to zo­ba­czyć. Naj­pierw ostroż­nie zer­k­nę­łam przez drzwi, a gdy za­uwa­ży­łam, że para jest na łóżku w pra­wej czę­ści po­koju i oboje są zwró­ceni ty­łem do mnie, od­wa­ży­łam się je otwo­rzyć nieco sze­rzej.

Naj­pierw zo­ba­czy­łam Kon­rada. Jego plecy i bio­dra pra­co­wały bez li­to­ści, gdy wbi­jał się raz za ra­zem w klę­czącą przed nim ko­bietę, o któ­rej mo­głam po­wie­dzieć tylko tyle, że była szczu­pła i miała dłu­gie ciemne włosy, które spły­wały na prze­ście­ra­dło. Ko­bieta za­częła drżeć w spa­zmach, a z jej ust wy­do­by­wały się prze­peł­nione przy­jem­no­ścią jęki. Jed­nak moje oczy sku­piały się na Kon­ra­dzie.

Cho­ciaż na wła­snej skó­rze prze­ko­na­łam się, że plotki o ży­ciu von Hol­ste­ina były praw­dziwe, nie mo­głam zi­gno­ro­wać jego ciała. Było jak rzeźba Da­wid Mi­chała Anioła we Flo­ren­cji. Nie miało żad­nych fałd czy nie­do­sko­na­ło­ści, tylko gład­kie, pięk­nie mię­śnie i ścię­gna po­ru­sza­jące się pod skórą ni­czym tryby w do­brze na­oli­wio­nej ma­szy­nie.

Spło­szy­łam się, gdy Kon­rad zwięk­szył tempo i gło­śno jęk­nął. Po chwili wy­su­nął się z ko­biety i rzu­cił na pod­łogę za­wią­zaną pre­zer­wa­tywę. Usiadł na brzegu łóżka, zmarsz­czył brwi i prze­je­chał dło­nią po swo­jej ru­dej czu­pry­nie, zo­sta­wia­jąc ją w nie­ła­dzie.

– Kon­ra­dzie, było cu­dow­nie… – wy­gru­chała ko­bieta i usia­dła tak, że wi­dzia­łam jej piękne sar­nie oczy i wy­so­kie ko­ści po­licz­kowe.

Kon­rad ob­ró­cił się w stronę dziew­czyny, ty­łem do mnie, wes­tchnął i po­gła­skał jej po­li­czek.

– Es war ja nett, aber le­ider hast du ke­ine Schlange auf de­inem Rüc­ken.

Ko­bieta za­chi­cho­tała za­cie­ka­wiona.

– Uwiel­biam, gdy mó­wisz po nie­miecku. Co to zna­czy?

– Że było faj­nie, ale mam dużo pracy. Rach-ciach, ko­cha­nieńka. Pod prysz­nic, a po­tem do domu.

– Spo­tkamy się po­now­nie?

– Nie, Emmo. Mam bar­dzo dużo pracy. Za­nim wyj­dziesz, spo­koj­nie weź prysz­nic.

Od­su­nę­łam się od drzwi naj­ci­szej, jak po­tra­fi­łam, ale zda­nie wy­po­wie­dziane przez Kon­rada po nie­miecku sie­działo mi w gło­wie. Skła­mał, tłu­ma­cząc je ko­bie­cie na fiń­ski.

„Ja­sne, było faj­nie, ale nie­stety nie masz ta­tu­ażu z wę­żem na ple­cach”.

Ucie­kłam stam­tąd, jak­bym wal­czyła o wła­sne ży­cie, lecz gdy prze­cho­dzi­łam z ko­ry­ta­rza do sa­lonu, po­tknę­łam się o próg. Krzyk wy­msknął mi się z ust w mo­men­cie, gdy moja noga się wy­krę­ciła, i z hu­kiem upa­dłam na pod­łogę.

Prze­krę­ci­łam się na ty­łek i za­czę­łam ma­so­wać kostkę. Mia­łam na­dzieję, że żadne z tej dwójki nie usły­szało mnie w sy­pialni. Przez chwilę są­dzi­łam, że się udało, ale po chwili do­bie­gły mnie ci­che kroki zbli­ża­ją­cych się, za­pewne bo­sych stóp. Za­gry­złam wargę, gdy po­kaźne gołe stopy za­trzy­mały się tuż obok, i po­woli pod­nio­słam wzrok.

Kon­rad miał na so­bie tylko orien­talny zie­lony szla­frok z gru­bego je­dwa­biu, nie­dbale za­wią­zany w su­peł, a jego czer­wone jak ogień włosy były w cał­ko­wi­tym nie­ła­dzie. Wpa­try­wa­łam się w niego jed­no­cze­śnie ocza­ro­wana i prze­ra­żona.

– Me­ine Göt­tin – uśmiech­nął się i wy­cią­gnął dłoń.

Za­wsty­dzona zła­pa­łam jego rękę, pod­nio­słam się i pi­snę­łam.

Szybko roz­gryzł moją minę.

– Co cię boli?

– Nie, nic nie boli. Kostka… prze­wró­ci­łam się, gdy…

– Tak się koń­czy, kiedy ktoś wtyka nos w nie swoje sprawy – po­wie­dział Kon­rad mięk­kim, ni­skim gło­sem i po­trzą­snął głową z po­gardą, ale błysk w jego oku zdra­dzał roz­ba­wie­nie.

– Ja nie… – pró­bo­wa­łam się bro­nić, ale za­wsze by­łam słabą kłam­czu­chą, a skrę­po­wa­nie mu­siało być tak wi­do­czne na mo­jej twa­rzy jak księ­życ w pełni w bez­chmurną noc.

– Za­bie­ramy cię na ka­napę, za­raz przy­niosę zimny kom­pres – za­or­dy­no­wał i zła­pał mnie w ta­lii.

– Dam so­bie radę sama! Nie pod­nie­siesz mnie… – wy­krztu­si­łam skrę­po­wana, ale nie zdą­ży­łam po­wie­dzieć nic wię­cej, bo Kon­rad już trzy­mał mnie w ra­mio­nach i bez żad­nego wy­siłku za­niósł na ka­napę.

Przy­siadł obok, spoj­rzał na mnie za­in­te­re­so­wany i spy­tał:

– Spodo­bało ci się to, co zo­ba­czy­łaś?

Za­równo to py­ta­nie, jak i bli­skość męż­czy­zny aż za­parły mi dech w pier­siach. Pró­bo­wa­łam się od­su­nąć cho­ciaż na róg ka­napy, a naj­le­piej parę ki­lo­me­trów od niego.

– Ja nic nie…

– Non­sens. Zo­ba­czy­łem ruch w drzwiach, gdy ka­za­łem Em­mie iść pod prysz­nic.

Kon­rad uśmiech­nął się zmy­słowo, a jego oczy na­gle za­bły­sły. Zde­cy­do­wa­łam, że ko­niec z obroną i czas na atak.

– Tak wy­gląda twoja co­dzien­ność? Na­wet się nie umy­łeś po po­przed­niej, a już ze mną flir­tu­jesz! Za­wsze są­dzi­łam, że por­tale plot­kar­skie prze­sa­dzają, a jest wręcz prze­ciw­nie. Co by po­my­ślała ta ko­bieta, gdyby to usły­szała?

– Emma ani nie jest moją ko­bietą, ani nie my­śli – po­wie­dział nie­dbale.

Gdy spoj­rza­łam na niego z nie­skry­wa­nym nie­do­wie­rza­niem, do­dał iro­nicz­nie:

– Ra­czej jest za­do­wo­lona i robi sel­fie w mo­jej sy­pialni albo ła­zience. Hasz­tag in­be­dwi­th­kon­rad.

By­łam zszo­ko­wana i tymi sło­wami, i to­nem jego głosu.

– Nikt tak na pewno nie robi!

– Zdzi­wi­ła­byś, wiele z nich tak robi. A Emma jest do­kład­nie w ta­kim ty­pie. Przy­kle­iła się do mnie wczo­raj w ba­rze w Kamppi, gdy zbie­ra­łem się do domu. Krę­ciła ją wi­zja sławy i szyb­kiego nu­merka z hra­bią. Kimże ja je­stem, by jej to ode­brać?

Uśmiech­nął się przy ostat­nim zda­niu, ale w jego oczach błysz­czała ra­czej dia­bo­liczna iro­nia niż roz­ba­wie­nie.

– A ty, me­ine Göt­tin, je­steś dzie­sięć mi­nut za wcze­śnie. Fi­no­wie. Nie prze­szka­dza mi, kiedy ktoś przy­cho­dzi pięć po, je­śli uma­wiamy się o rów­nej go­dzi­nie. Ale wy, Fi­no­wie, za­wsze mu­si­cie być przed cza­sem.

– Ty też mógł­byś się nor­mal­nie przy­go­to­wać do spo­tka­nia, a nie upra­wiać seks kilka mi­nut przed pracą!

– A ty mo­głaś pójść do biura, tak jak za­pewne ci po­wie­dziano.

Prze­łknę­łam ślinę i za­mil­kłam. Kon­rad spoj­rzał na moje usta i ciało, a po­tem spy­tał je­dwab­nym gło­sem:

– Nie od­po­wie­dzia­łaś na moje py­ta­nie. Spodo­bało ci się to, co zo­ba­czy­łaś?

– Je­steś obrzy­dliwy – wy­sy­cza­łam i spu­ści­łam wzrok na swoje dło­nie, które jak za­uwa­ży­łam, za­ci­snęły się w pię­ści, gdy tak sie­dzia­łam na brzegu sofy.

– A ty słodka, gdy się zło­ścisz – od­po­wie­dział i wy­cią­gnął dłoń w moją stronę. Przy­gła­dził moje włosy i za­ło­żył pa­semka za ucho. I na­gle, po­mimo ab­surdu ca­łej sy­tu­acji, za­czę­łam czuć na­ra­sta­jące we mnie cie­pło.

„Prze­klęty fa­cet”.

– Te­raz przy­niosę zimny kom­pres, a po­tem pójdę wziąć prysz­nic – po­wie­dział. Wstał z ka­napy i do­dał:

– Bez Emmy.

Mi­nęło za­le­d­wie kilka mi­nut i Kon­rad wró­cił w cien­kim swe­trze w ko­lo­rze ochry, który spra­wiał, że jego włosy wy­glą­dały na jesz­cze bar­dziej rude, oraz przy­cia­snych dre­sach. Nie po­wie­dział ani słowa, gdy prze­su­nął sto­lik i po­ło­żył na nim moją stopę. Wci­snął pod nią trzy duże po­du­chy, aby noga le­żała w gó­rze.

Na­stęp­nie przy­siadł na ka­na­pie, uklęk­nął i pod­wi­nął no­gawkę mo­ich je­an­sów, tak że było wi­dać kostkę i część łydki.

– Biedna Mi­nerwa – wy­mam­ro­tał i po­gła­dził brzydki, fio­le­to­wawy si­niak, który wła­śnie wy­kwi­tał mi na no­dze, i opu­chli­znę po­ja­wia­jącą się już wo­kół kostki.

– Ob­winę to cien­kim ma­te­ria­łem, po­tem przy­łożę kom­pres i przy­mo­cuję go w miej­scu dru­gim ka­wał­kiem ma­te­riału – wy­ja­śnił.

Z sy­pialni do­biegł od­głos stu­ka­ją­cych po par­kie­cie ob­ca­sów i w drzwiach po­ja­wiła się sek­spart­nerka Kon­rada, znana mi jako Emma. Na jej ustach ma­lo­wał się uśmie­szek, który szybko zgasł, gdy zo­ba­czyła męż­czy­znę po­chy­la­ją­cego się nad moją nogą.

– Kon­ra­dzie, zo­sta­wi­łam swój nu­mer… – za­częła Emma, ale von Hol­stein na­wet nie od­wró­cił się w jej stronę. Prze­rwał jej de­li­kat­nie, lecz sta­now­czo:

– Dzięki, słońce. Tchüss!

Emma wy­glą­dała na wku­rzoną, jed­nak ode­szła w stronę drzwi pro­wa­dzą­cych na schody, krótko się że­gna­jąc i ma­cha­jąc dło­nią. Nie mo­głam na to nic po­ra­dzić, ale po­czu­łam pew­nego ro­dzaju sa­tys­fak­cję. Kon­rad chyba na­wet nie za­uwa­żył, że wy­szła. Przy­twier­dzał kom­pres do mo­jej nogi, jak­bym była ciężko ranną pa­cjentką, a Emma w ogóle nie ist­niała.

Moje ciało ni­gdy nie re­ago­wało na ni­kogo tak jak na niego, a prze­cież w tym mo­men­cie nie ro­bił ni­czego nie­przy­zwo­itego. Gdy jego palce do­tknęły mo­jej na­giej skóry, wró­ciło do mnie wspo­mnie­nie Kon­rada ca­łu­ją­cego mój kark i po­czu­łam, jak na­brzmiewa we mnie nowe, nie­na­sy­cone uczu­cie, któ­rego wcze­śniej nie zna­łam. Ani bo­ląca kostka, ani scena seksu, któ­rej by­łam świad­kiem, nie ła­go­dziły tego głodu. Wpa­try­wa­łam się w jego dło­nie i ogni­ste włosy i nie za­uwa­ży­łam na­wet, kiedy opar­łam się o sofę tak, że mógłby ze mną zro­bić to, na co pew­nie miał ochotę.

Gdy skoń­czył, od­su­nął się ode mnie i sto­jąc z rę­kami opar­tymi na bio­drach, spoj­rzał z sa­tys­fak­cją w oczach.

– Wy­glą­dasz cał­kiem nie­źle w ta­kiej po­zy­cji. I te­raz nie uciek­niesz tak ła­two.

Za­nim zdą­ży­łam co­kol­wiek od­po­wie­dzieć, Kon­rad przy­po­mniał mi, w ja­kim celu się u niego zja­wi­łam.

– Masz ja­kieś ma­te­riały? Przej­rzymy je ra­zem. Twój lap­top jest w tor­bie?

Wska­zał głową na wej­ście, przy któ­rym upu­ści­łam torbę z sową, gdy upa­dłam. Po­twier­dzi­łam, ki­wa­jąc głową i nie wy­pusz­cza­jąc ani słowa z ust. Na chwilę, na­prawdę krótką chwilę, za­po­mnia­łam, że przy­szłam tu­taj pra­co­wać. Kon­rad po­dał mi torbę i go­rącz­kowo za­czę­łam wy­cią­gać lap­topa i do­ku­menty. Wrę­czy­łam mu plan dzia­ła­nia.

– Re­alAid działa nie­wiele po­nad rok, więc nie mam spra­woz­da­nia za cały okres, ale…

– Nie ma sprawy. Daj ten plan – na­le­gał von Hol­stein i wziął z mo­ich drżą­cych rąk wy­druki.

Usiadł na ka­na­pie obok mnie, ale w pew­nej od­le­gło­ści. Za­czął prze­glą­dać do­ku­menty, a jako że nie do­tar­li­śmy do ga­bi­netu, wrę­czy­łam mu lap­topa i po­ka­za­łam pre­zen­ta­cję, pod­czas gdy on czy­tał pa­piery. Po go­dzi­nie Kon­rad od­dał mi lap­topa i gdy otwo­rzy­łam usta, by kon­ty­nu­ować, po­krę­cił głową i po­wie­dział:

– Wy­star­czy na ten mo­ment. Sprawdźmy, jak wy­gląda twoja kostka.

Pod­szedł do mo­jej nogi spo­czy­wa­ją­cej na sto­liku i po­dusz­kach i zaj­rzał pod kom­pres. Do­tknął fio­le­to­wej, opuch­nię­tej kostki, a gdy spró­bo­wał nią po­ru­szyć, syk­nę­łam z bólu.

– Nie wy­gląda to zbyt do­brze, mein Lie­bling. Za­dzwo­nię do zna­jo­mego. Przyj­dzie zer­k­nąć na twoją nogę, cho­ciaż te­raz pew­nie jest na dy­żu­rze.

– Nie ma po­trzeby – po­wie­dzia­łam szybko. „Ko­cha­nie” z ust Kon­rada za­brzmiało zdra­dziecko do­brze.

Prze­ra­zi­łam się, że znowu za­po­mnia­łam, gdzie i po co by­łam. Chwy­ci­łam się pod­ło­kiet­nika i spró­bo­wa­łam wstać, ale Kon­rad przy­trzy­mał moją nogę na po­dusz­kach.

– Puść! – wark­nę­łam, gdy prze­su­nął swoją dłoń po mo­jej łydce. Znowu opa­no­wy­wał mnie nie­bez­pieczny żar.

– Nie pusz­czę! Sama zo­bacz, że da­leko nie zaj­dziesz – po­wie­dział upar­cie.

– To za­bierz mnie do domu. Ju­tro pójdę do le­ka­rza, je­śli bę­dzie po­trzeba.

– Masz chło­paka albo ko­goś, kto mógłby ci po­móc? – spy­tał Kon­rad, wciąż trzy­ma­jąc moją nogę w uści­sku.

– Nie, ale…

– Więc zo­sta­niesz tu na noc, bo A: mój zna­jomy le­karz przyj­dzie dzi­siaj wie­czo­rem spoj­rzeć na twoją kostkę, B: nie je­steś w sta­nie iść sama bez żad­nej po­mocy. A tą po­mocą je­stem albo ja, albo któ­ryś z mo­ich pra­cow­ni­ków.

– Nie będę tu z tobą spać! – krzyk­nę­łam prze­ra­żona.

Kon­rad za­czął chi­cho­tać tak, że czu­łam, jak śmiech męż­czy­zny otula moją skórę ni­czym je­dwab, a jego oczy zmru­żyły się w nie­bez­piecz­nie cza­ru­jący spo­sób. Tak cza­ru­jący, że nie mo­głam ode­rwać wzroku.

– Masz bujną wy­ob­raź­nię, me­ine Göt­tin! Na po­czą­tek za­mie­rzam ci udo­stęp­nić po­kój go­ścinny, ale je­śli szcze­gól­nie na­le­gasz, to zde­cy­do­wa­nie…

Wku­rzała mnie moja wła­sna nie­moc w opa­no­wy­wa­niu uczuć, które wzbu­dzał we mnie ten fa­cet, i jego bez­tro­sko rzu­cane słowa.

– Ty zbe­reź­niku! – krzyk­nę­łam i kop­nę­łam nogą tak, że Kon­rad stra­cił rów­no­wagę i wy­lą­do­wał tył­kiem na pod­ło­dze. Za­wy­łam z bólu, gdy tra­fi­łam bo­lącą kostką w jego klatkę pier­siową. Męż­czy­zna sap­nął ze zdzi­wie­nia, ale w jego oczach zo­ba­czy­łam pe­łen sta­now­czo­ści błysk.

– Chcę, aby pra­cow­nica, za którą płacę, miała naj­lep­szą moż­liwą opiekę – oświad­czył to­nem nie­zno­szą­cym sprze­ciwu i kon­ty­nu­ował:

– Prace biu­rowe mo­żesz wy­ko­ny­wać stąd. Na­wet je­śli twoja kostka jest tylko skrę­cona, to przez kilka dni nie mo­żesz skła­dać wi­zyt do­mo­wych. Poza tym bę­dziesz we mnie miała do­brego go­spo­da­rza, je­stem nie­malże na urlo­pie. Nie­wiele mam te­raz do za­ła­twie­nia.

– Nie­malże na urlo­pie – po­wtó­rzy­łam sar­ka­stycz­nie. – To pew­nie twój do­myślny tryb – do­da­łam ostro, gdy za­uwa­ży­łam, że mój opór słab­nie.

Nie mia­łam ochoty wra­cać do swo­jej osiem­na­sto­me­tro­wej ka­wa­lerki w Taka-Töölö, wspi­nać się po scho­dach na trze­cie pię­tro w bloku bez windy, kuś­ty­kać do sklepu i pro­sić o po­moc zna­jo­mych albo ro­dzi­ców, gdy wrócą z pracy. Kon­rad nie od­po­wie­dział na moją za­czepkę, lecz sta­nął koło mnie. Skrzy­żo­wa­łam ręce na piersi i upar­cie wpa­try­wa­łam się w swoją nie­szczę­sną kostkę.

– Chcesz, że­bym przy­wiózł ci coś z domu? Albo wy­słać ko­goś po coś no­wego? – spy­tał tak nie­ustę­pli­wym to­nem, że w końcu od­pu­ści­łam.

Za żadne skarby nie chcia­łam, żeby Kon­rad tra­fił do mo­jego ma­lut­kiego miesz­ka­nia i po­dzi­wiał wa­runki, w ja­kich ży­łam. Zresztą nie zna­łam go do­brze – mógłby na przy­kład wy­grze­bać wi­bra­tor i twier­dzić, że ko­niecz­nie po­trze­buje go, żeby wró­cić do zdro­wia.

– Niech mi więc ktoś coś przy­nie­sie. Po­trze­buję tylko pod­sta­wo­wych rze­czy, bie­li­zny i T-shirtu do spa­nia – wes­tchnę­łam sfru­stro­wana.

– Okej. Za­dzwo­nię do od razu Akiego i zo­sta­wię wia­do­mość. To ten le­karz, oczy­wi­ście przyj­dzie. Daj znać w pracy, że nie przyj­dziesz przez kilka dni. Mam te­raz zdalne spo­tka­nie z Niem­cami, a póź­niej mu­szę za­ła­twić kilka spraw z ma­na­ge­rem Vi­tium, ale wrócę za parę go­dzin. Chcesz coś do je­dze­nia lub pi­cia? Dam ci nu­mer do Niko, tego na dole. Przy­nie­sie ci wszystko, czego bę­dziesz po­trze­bo­wała.

Za­nim się zo­rien­to­wa­łam, już mia­łam przed sobą pi­lot do te­le­wi­zora, ha­sło do wi-fi, sto­sik ksią­żek, od kry­mi­na­łów po bio­gra­fie, nu­mer do Niko i pry­watny nu­mer Kon­rada za­pi­sany w te­le­fo­nie.

Utknę­łam w miesz­ka­niu von Hol­ste­ina, ale przy­naj­mniej miało go nie być przez kilka go­dzin.

O pią­tej wpa­try­wa­łam się z nie­do­wie­rza­niem w roz­ło­żone na stole rze­czy, we­dług Kon­rada nie­zbędne „na kilka dni”. Były tam dresy z sze­ro­kim no­gaw­kami, tra­wia­sto­zie­lona spód­nica z roz­sze­rza­ją­cym się do­łem, dla któ­rej nie zna­la­złam sen­sow­nego za­sto­so­wa­nia, i pa­su­jący do niej top. Pięć T-shir­tów, każdy w in­nym wzo­rze i ko­lo­rze, a za­miast pi­żamy do­sta­łam krótką je­dwabną ko­szulę nocną w bar­wach czer­wo­nego wina, któ­rej nie wło­ży­ła­bym na­wet w naj­śmiel­szych snach. Za­wsty­dzi­łam się, wi­dząc już tę jedną ko­szulę, ale gdy Kon­rad za­czął wy­cią­gać ko­lejne kom­plety bie­li­zny, moja twarz przy­brała pew­nie ko­lor bu­raka. Ciem­no­czer­wone ko­ronki, czarna sa­tyna, krwi­sto­czer­wony je­dwab, gra­na­towe jak nocne niebo ha­fty. Sek­sowne biu­sto­no­sze, stringi, prze­świ­tu­jące hip­sterki. Wszystko to, co ni­gdy nie zna­la­złoby się w mo­jej sza­fie.

– Chyba żar­tu­jesz! Nie po­trze­buję ni­czego z tych rze­czy. Nie no­szę ta­kich… ko­ro­nek. I skąd, do dia­bła, ktoś zna mój roz­miar? – wy­krztu­si­łam, nie wie­rząc wła­snym oczom, gdy wzię­łam do ręki czer­wony sta­nik i zo­ba­czy­łam, że jest w moim roz­mia­rze.

Kon­rad pod­niósł wzrok na mnie. Jego szma­rag­do­wo­zie­lone oczy błysz­czały, a na ustach igrał fi­glarny uśmiech.

– Może ktoś po­trafi oce­nić wy­miary ko­biety bez uży­cia miarki – po­wie­dział prze­cią­głym, piesz­czo­tli­wym to­nem.

Wy­rzu­ci­łam rękę w po­wie­trze i pal­cem wska­zu­ją­cym wska­za­łam oskar­ża­jąco na Kon­rada.

– Ty! Ty da­łeś ko­muś moje wy­miary. Skąd mo­głeś je znać…?

Prze­rwa­łam, gdy do­tarła do mnie prawda, i zmie­ni­łam tak­tykę.

– Oczy­wi­ście! Oczy­wi­ście, że je znasz! Je­śli… nie, prze­pra­szam, po­nie­waż… PO­NIE­WAŻ cią­gle spo­ty­kasz się z ty­loma ko­bie­tami i zmie­niasz je co ty­dzień, to oczy­wi­ste, że je znasz. Masz przed sobą świe­tlaną przy­szłość jako sprze­dawca w Vic­to­ria’s Se­cret, je­śli upadną twoje kluby nocne lub skoń­czą ci się pie­nią­dze.

Na­dal wpa­try­wa­łam się z nie­do­wie­rza­niem w le­żące na stole ubra­nia, gdy po­czu­łam, że Kon­rad ła­pie mnie za dłoń.

– Me­ine Göt­tin. Za­wsze je­steś taka zło­śliwa. Są­dzisz, że po­zwo­lił­bym ko­mu­kol­wiek in­nemu ku­pić co­kol­wiek dla cie­bie? Oczy­wi­ście, że sam do­pil­no­wa­łem, abyś do­stała to, co naj­lep­sze – wes­tchnął smutno i pod­niósł mnie z ka­napy.

Sam usiadł i przy­cią­gnął mnie do sie­bie tak, że wy­lą­do­wa­łam na jego ko­la­nach. Wzię­łam od­dech, aby coś po­wie­dzieć, ale nic mi nie przy­szło do głowy. Ani jedno słowo. Se­kunda, dwie, trzy… Czy­ste obu­rze­nie i wstyd za­częły nik­nąć pod wpły­wem znacz­nie sil­niej­szego uczu­cia, które trze­po­tało w każ­dej ko­mórce mo­jego ciała i spra­wiało, że było mi jed­no­cze­śnie cu­dow­nie lekko i zło­wiesz­czo ocię­żale. Za­to­pi­łam się w tym jego wspa­nia­łym za­pa­chu, któ­rego na­dal nie po­tra­fi­łam zi­den­ty­fi­ko­wać, i za­uwa­ży­łam, że nie­świa­do­mie, jakby poza kon­trolą, moja ręka owi­nęła się wo­kół szyi Kon­rada.

Ni­gdy nie czu­łam się tak do­brze jak te­raz, sie­dząc w ob­ję­ciach tego męż­czy­zny, wtu­lona w jego umię­śnione ciało.

Moje oczy błą­dziły po jego ra­mio­nach, wy­glą­da­ją­cych na za­wsze uśmiech­nięte ustach i pół­przy­mknię­tych oczach, które zda­wały się… ciemne i wy­głod­niałe. Coś słod­kiego, lep­kiego i znie­wa­la­ją­cego po­ru­szało się we mnie, a moje ciało za­sty­gło w ocze­ki­wa­niu tego, co da­lej na­stąpi. Gdy Kon­rad wsu­nął mi dłoń pod bluzkę, za­czął pie­ścić brzuch i że­bra, mój od­dech przy­spie­szył i raz po raz wy­ry­wał się z ust krót­kimi wes­tchnię­ciami.

– Obie­ca­łem so­bie, że cię po­ca­łuję. Mam za­miar cię za­raz po­ca­ło­wać, mein Lie­bling. Prze­stanę, je­śli po­wiesz, że tego nie chcesz – po­wie­dział ochry­ple i chci­wie wpa­try­wał się w moje wargi.