Poszukiwaczka przygód - Lilith - ebook + audiobook

Poszukiwaczka przygód ebook i audiobook

Lilith

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Salla to świetna menadżerka sprzedaży, nieuleczalna imprezowiczka i miłośniczka dzikich przygód seksualnych. Nigdy nie była w żadnych poważnym związku i nie zamierza tego zmieniać.

Sprawy się komplikują, kiedy poznaje poważnego, ponurego i kiepsko ubranego psychiatrę Konstantina Kankaanpää. Mężczyzny nie interesują relacje, w które do tej pory wchodziła kobieta. Salla postanawia go uwieść, ale niezachwiana samodyscyplina Konstantina nieustannie jej to utrudnia. Co przeważy szalę – twarde męskie zasady czy kobieca namiętność? A może jedno i drugie zdoła wygrać?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 316

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 9 min

Oceny
4,5 (20 ocen)
13
5
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Marchewka1980

Dobrze spędzony czas

Romans jak to romans a jednak inny wreszcie odwróciły się role i to kobieta jest tą szaloną zmieniającą non stop facetów. On ostoja spokoju zakochany w niej po uszy , uczy ją jak kochać i być tylko z tym jednym. Lekko fajnie i przyjemnie ale coś innego. polecam
00
OPawlak

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna ❤️ Polecam
00
Izabela_1977

Nie oderwiesz się od lektury

jak zwykle fajna historia!
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: Se­ik­ka­ili­ja­tar

Prze­kład z ję­zyka fiń­skiego: Agata Sza­last

Co­py­ri­ght © Li­lith, 2022

This edi­tion: © Ri­sky Ro­mance/Gyl­den­dal A/S, Co­pen­ha­gen 2022

Pro­jekt gra­ficzny okładki: Mo­nika Drob­nik-Sło­ciń­ska

Re­dak­cja: Anna Po­inc-Chra­bąszcz

Ko­rekta: Aneta Iwan

ISBN 978-91-8034-374-9

Kon­wer­sja i pro­duk­cja e-bo­oka: www.mo­ni­ka­imar­cin.com

Wszel­kie po­do­bień­stwo do osób i zda­rzeń jest przy­pad­kowe.

Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S

Kla­re­bo­derne 3 | DK-1115 Co­pen­ha­gen K

www.gyl­den­dal.dk

www.wor­dau­dio.se

Rozdział 1

Ko­mórka roz­brzmie­wała roz­dzie­ra­ją­cym uszy dźwię­kiem bu­dzika, któ­rego nie­na­wi­dzi­łam po­nad wszystko. Wła­śnie dla­tego go nie zmie­nia­łam. Gdy­bym usta­wiła ja­kiś przy­jem­niej­szy dźwięk, mo­gła­bym pół­przy­tomna cał­ko­wi­cie go wy­łą­czyć i znowu za­snąć.

Nowy dzień. Ob­ró­ci­łam się na plecy i spoj­rza­łam w bok. Ja­sne włosy Väinö spo­czy­wały na po­duszce do­okoła jego głowy. Le­żał za­wi­nięty w koc i zda­wało się, że nie prze­szka­dza mu ten okropny, wy­jący dźwięk. Szturch­nę­łam męż­czy­znę w plecy, a gdy mimo to się nie obu­dził, po­pchnę­łam go tak, że pra­wie spadł z łóżka.

– Väinö, wsta­waj! Trzeba iść – po­wie­dzia­łam ochry­płym od snu gło­sem.

Väinö za­czął się po­woli ru­szać i ob­ró­cił się. Za­mru­gał swo­imi wiel­kimi, błę­kit­nymi jak u dziecka oczami i ziew­nął.

– Po co się tak spie­szyć, złotko, mamy jesz­cze czas – wy­mam­ro­tał i za­czął czule gła­dzić moje ra­mię.

Za­drża­łam. Już w nocy ża­ło­wa­łam, że go za­pro­si­łam, a te­raz, o po­ranku, ża­ło­wa­łam tego jesz­cze bar­dziej. Väinö był prze­cięt­nym ko­chan­kiem, co na­wet nie by­łoby ta­kie złe. Ale nie po­tra­fił trzy­mać rąk przy so­bie i mó­wił do mnie jak do dziecka, co zde­cy­do­wa­nie było wadą. Wła­ści­wie słowo „wada” brzmi zbyt sek­sow­nie. Tego typu lu­dzie byli we­dług mnie od­strę­cza­jący. Ale cóż po­ra­dzić. Mia­łam ochotę na seks, a wy­prawa do baru w po­nie­dzia­łek nie miała naj­mniej­szego sensu.

Zna­łam Väinö już od mniej wię­cej roku i od czasu do czasu lą­do­wa­li­śmy ra­zem w łóżku, za­zwy­czaj z mo­jej ini­cja­tywy. On pró­bo­wał na­kło­nić mnie do sta­łego związku, ale na­wet nie za­czę­łam roz­wa­żać ta­kiej moż­li­wo­ści, a on spe­cjal­nie nie na­ci­skał, a przy­naj­mniej nie­zbyt czę­sto. Mia­łam wra­że­nie, że żywi do mnie znacz­nie wię­cej uczuć niż ja do niego, i nie­jed­no­krot­nie mia­łam z tego po­wodu wy­rzuty su­mie­nia.

Väinö wy­cią­gnął swoje umię­śnione ra­miona i mocno mnie chwy­cił. Twardy po­ranny, nie­zbyt duży ku­tas na­pie­rał na mój brzuch. Za­czę­łam się pod­nie­cać po­mimo mo­ich wcze­śniej­szych roz­my­ślań.

– Sallo, ma­leńka, gdy­by­śmy ra­zem za­miesz­kali, mo­gli­by­śmy upra­wiać mi­łość, kiedy tylko by­śmy chcieli – wy­mru­czał miękko.

Na­ra­sta­jące we mnie pod­nie­ce­nie na­tych­miast opa­dło i pod­nio­słam się z łóżka. Ma­leńka. Do dia­bła. Wy­star­cza­jąco iry­tu­jące jest mieć za­le­d­wie sto pięć­dzie­siąt sie­dem cen­ty­me­trów wzro­stu, bez by­cia na­zy­waną przez in­nych ma­leńką, jak dziecko. I „upra­wiać mi­łość”? Väinö pie­przył mnie wczo­raj od tyłu dwa razy, bo nie chcia­łam pa­trzeć w jego wil­gotne oczy, gdy do­cho­dził.

– Trzeba iść do pracy – po­wie­dzia­łam krótko i naga prze­szłam pod prysz­nic przez moją dwu­dzie­sto­me­trową ka­wa­lerkę. – Jak chcesz, mo­żesz jesz­cze po­spać.

Na­prawdę po­win­nam zna­leźć so­bie ko­goś in­nego i pu­ścić Väinö w za­po­mnie­nie, po­my­śla­łam, gdy za­my­ka­łam drzwi mo­jej ma­lut­kiej ła­zienki na za­mek, na wy­pa­dek gdyby mój ko­cha­nek chciał mi zro­bić ro­man­tyczną nie­spo­dziankę pod prysz­ni­cem.

My­jąc się, krę­ci­łam się i ob­ra­ca­łam, czu­jąc, jak prze­szywa mnie ból w dol­nej czę­ści ple­ców. Źle spa­łam, a ból do­ku­czał mi już od ty­go­dni, nie prze­cho­dził, nie­za­leż­nie od tego, ile ibu­pro­mów po­łknę­łam. Do wie­czora znowu bę­dzie tak bo­lało, że le­dwo będę się ru­szać. Czas w końcu umó­wić się do le­ka­rza.

Po wyj­ściu spod prysz­nica wy­grze­ba­łam z szafy naj­mniej­sze i naj­cień­sze ka­wałki bie­li­zny – póź­no­ma­jowy upał da­wał się we znaki. Na wierzch za­ło­ży­łam rów­nie cienką brzo­skwi­niową, upstrzoną nie­bie­skimi i po­ma­rań­czo­wym kwia­tami let­nią su­kienkę, która miała uro­cze bu­fia­ste rę­kawki i cie­kawy de­kolt.

– Wy­glą­dasz słodko – sko­men­to­wał Väinö, le­żąc w łóżku.

Po­szłam do ła­zienki i skrzy­wi­łam się sama do sie­bie. Moje włosy wy­glą­dały jak pta­sie gniazdo, lecz gdy je wy­su­szy­łam i uło­ży­łam w gładki kok, mie­niły się lekko ni­czym zboże na wie­trze. Odro­bina pod­kładu, tu­szu do rzęs, szminki do ust i by­łam prak­tycz­nie go­towa, je­śli nie brać pod uwagę bólu ple­ców. Wci­snę­łam stopy w piękne dzie­się­cio­cen­ty­me­trowe, po­ma­rań­czowe szpilki i krzyk­nę­łam do Väinö, aby pa­mię­tał po­rząd­nie za­mknąć drzwi na klucz.

Dzień le­dwo się za­czął, a ja już prze­glą­da­łam strony in­ter­ne­towe pry­wat­nych przy­chodni. Plecy kosz­mar­nie mnie bo­lały, więc Markku, mój szef i dy­rek­tor sprze­daży ope­ra­tora sieci AinaGo, po­le­cił mi Kon­stan­tina Kan­ka­anpę,który po­do­bno jest nie­sa­mo­wi­tym fi­zjo­te­ra­peutą. Markku miał już wiele pro­ble­mów z ple­cami, z któ­rych część wy­ni­kała na pewno z jego świet­nego sze­ścio­paku i cią­głego tre­no­wa­nia, więc wzię­łam so­bie to po­le­ce­nie do serca i wy­szu­ka­łam na­zwi­sko.

Mo­głam pójść na wi­zytę albo tego sa­mego dnia, albo do­piero w przy­szłym ty­go­dniu. Skoro już zde­cy­do­wa­łam się na wi­zytę u le­ka­rza, to chcia­łam tam tra­fić jak naj­szyb­ciej, więc za­re­zer­wo­wa­łam ter­min na dzie­siątą trzy­dzie­ści i ob­ró­ci­łam się, by wstać od biurka. Po­de­szłam do drzwi ga­bi­netu Markku.

– Przy­go­to­wa­łam ofertę dla firmy Iso­sti Oy i wy­sła­łam ją – za­ra­por­to­wa­łam sze­fowi.

Męż­czy­zna wy­mam­ro­tał coś, co brzmiało jak apro­bata, więc do­da­łam:

– Za­słu­ży­łam chyba na krótką prze­rwę. Chcia­ła­bym pójść na wi­zytę do tego fi­zjo­te­ra­peuty.

Markku tylko mach­nął ręką, za­głę­biony w lek­tu­rze ja­kichś pa­pie­rów, a ja za­mknę­łam drzwi. Prze­kuś­ty­ka­łam przez biuro. Za­zwy­czaj dzie­się­cio­cen­ty­me­trowe szpilki zwięk­szały moją pew­ność sie­bie, jed­nak zde­cy­do­wa­nie nie zwięk­szały mo­jego kom­fortu. Po­win­nam była wy­brać coś na pła­skiej po­de­szwie.

Naj­bliż­szy punkt przy­jęć był, tak jak moja praca, w Ru­oho­lahti. Kan­ka­an­pää przyj­mo­wał jed­nak w cen­trum, co ozna­czało, że mu­sia­łam je­chać me­trem lub tram­wa­jem. Nie da­ła­bym rady przejść wię­cej niż to ko­nie­czne, więc wy­bra­łam tram­waj. Cho­ciaż była do­piero dzie­siąta rano, słońce już po­rząd­nie grzało, a po­wie­trze z przy­jem­nie cie­płego prze­isto­czyło się w nie­zno­śnie go­rące. Krę­ci­łam się na sie­dze­niu, pró­bu­jąc zna­leźć ja­kąś wy­godną po­zy­cję, lecz gdy zro­zu­mia­łam, że nie bę­dzie to moż­liwe, za­mknę­łam oczy i usi­ło­wa­łam me­dy­to­wać, aby wy­trzy­mać tę pię­cio­mi­nu­tową po­dróż.

We­dług ta­bli­czek punkt przy­jęć znaj­do­wał się na ostat­nim pię­trze Fo­rum. Ni­gdy wcze­śniej nie by­łam w tym miej­scu, więc mia­łam na­dzieję, że do­trę do re­cep­cji, nie gu­biąc się po dro­dze. Oczy­wi­ście to się nie udało, więc przez kilka mi­nut krę­ci­łam się po ko­ry­ta­rzach cen­trum han­dlo­wego, za­nim za­uwa­ży­łam, że wej­ście do re­cep­cji jest w naj­dal­szym moż­li­wym ką­cie.

Do­tar­łam na miej­sce kilka mi­nut przed wy­zna­czoną go­dziną wi­zyty i mia­łam na­dzieję, że le­karz nie ma żad­nego opóź­nie­nia. Oczy­wi­ście miał. Pięć mi­nut, lecz dla mnie to i tak było dużo. Znie­cier­pli­wiona i wku­rzona, stu­ka­łam ob­ca­sem o pod­łogę, a gdy usły­sza­łam swoje na­zwi­sko, ze­rwa­łam się z krze­sła i od­wró­ci­łam w stronę, z któ­rej do­biegł głos, bo­jąc się, że ktoś wci­śnie się przede mnie do ga­bi­netu na wi­zytę. W tym sa­mym mo­men­cie po­czu­łam przej­mu­jący ból w ple­cach i udach. Moje piękne szpilki peep toe wy­krę­ciły się pode mną i upa­dłam na pod­łogę.

– Ałaa! – usły­sza­łam swój krzyk i pró­bo­wa­łam wstać, gdy po chwili udało mi się znowu zła­pać od­dech.

Jed­no­cze­śnie pró­bo­wa­łam zlo­ka­li­zo­wać, gdzie po­le­ciał mój but.

Moje spoj­rze­nie za­trzy­mało się na no­gaw­kach spodni w ko­lo­rze khaki, kosz­mar­nych san­da­łach w błot­ni­stym od­cie­niu, choć za­pewne do­brych dla nóg, i du­żych sto­pach, jed­nej w nie­bie­skiej, a dru­giej w czar­nej skar­pe­cie. Mój but za trzy stówy le­żał do­kład­nie mię­dzy nimi.

– Wszystko w po­rządku? – Z da­leka do­biegł mnie ni­ski, spo­kojny głos po­zba­wiony ja­kich­kol­wiek emo­cji.

– Nic się nie stało – prze­ko­ny­wa­łam, cho­ciaż te­raz oprócz ple­ców bo­lał mnie też ty­łek.

Usa­do­wi­łam się w końcu na krze­śle i wtedy zda­łam so­bie sprawę, że su­kienka pod­wi­nęła mi się aż do pasa, więc Kon­stan­tin Kan­ka­an­pää miał świetny wi­dok na moje skąpe i prze­świ­tu­jące stringi w ko­lo­rze pu­dro­wego różu.

Cho­lera ja­sna.

Na­cią­gnę­łam brzeg su­kienki na uda, gdy le­karz przy­klęk­nął i po­dał mi but.

– Nie wiem, do czego niby coś ta­kiego mia­łoby słu­żyć, ale zdaje się, że uży­wasz tego jako bu­tów – sko­men­to­wał su­cho.

Zer­k­nę­łam w górę i na­po­tka­łam sta­lo­wo­szare oczy. Mój mózg przez chwilę ana­li­zo­wał od­cie­nie tę­czó­wek dok­tora, pró­bu­jąc zna­leźć od­po­wied­nik na wzor­niku ko­lo­rów Tik­ku­rili, który do­sko­nale pa­mię­ta­łam. Ide­alne. Praw­dzi­wie szare oczy. Bez nie­bie­skich czy zie­lo­nych za­bar­wień. Je­dy­nie różne od­cie­nie ja­snej i ciem­nej sza­ro­ści, ni­czym na czarno-bia­łych zdję­ciach. Włosy i brwi były w chłod­nej to­na­cji ciem­nego brązu i świet­nie współ­grały z ko­lo­rem oczu, cerę miał lekko bladą, nos ha­czy­ko­waty, a usta tro­chę krzywe. Może to ro­dzaj uśmie­chu, po­my­śla­łam o tej oso­bli­wo­ści i za­uwa­ży­łam, że dolna warga męż­czy­zny była znacz­nie peł­niej­sza niż górna.

Le­karz miał mniej lat, niż się spo­dzie­wa­łam. Na pod­sta­wie tego, co mó­wił Markku, są­dzi­łam, że Kan­ka­an­pää jest koło pięć­dzie­siątki, tak jak sam mój szef, który na­zwał le­ka­rza pio­nie­rem w swo­jej dzie­dzi­nie. Czy można stać się pio­nie­rem, bę­dąc za­le­d­wie około czter­dziestki?

Męż­czy­zna za­mru­gał, gdy nic nie od­po­wie­dzia­łam. Prze­su­nął wzrok na but w swo­jej dłoni.

– Weź­miesz go czy mam od razu wy­rzu­cić do śmieci? Po­le­cał­bym drugą opcję – mruk­nął i spoj­rzał na moje cu­do­wne buty z wy­raźną dez­apro­batą.

W jego po­waż­nym to­nie było coś ostrego ni­czym żwir. Coś, co zo­sta­wi­łoby po so­bie za­dra­pa­nia i otar­cia, gdyby po­sta­no­wił od­pu­ścić so­bie kur­tu­azję. Serce za­częło mi szyb­ciej bić, prze­łknę­łam grudę w gar­dle.

– Salla Met­sola? Wi­zyta trwa trzy­dzie­ści mi­nut, które za­częły już upły­wać.

By­łam za­sko­czona. Za­po­mnia­łam się i wpa­try­wa­łam się w męż­czy­znę, który do­piero co wi­dział moją bie­li­znę i z pew­no­ścią rów­nież kro­cze. Nie by­łam ty­pem osoby, która by się ru­mie­niła, lecz czu­łam cie­pło wy­pły­wa­jące na po­liczki.

– Tak. Prze­pra­szam. We­zmę to – od­po­wie­dzia­łam i wy­cią­gnę­łam rękę po but. – To dość dro­gie buty, twoje zaś są od­ra­ża­jące – do­da­łam oschle.

Le­karz, nie mó­wiąc ani słowa, chwy­cił moją nogę w ko­stce i wci­snął mi but na stopę, jak­bym była Kop­ciusz­kiem. Pa­suje jak ulał! – prze­mknęło mi przez myśl.

Męż­czy­zna zła­pał mnie za ra­miona, pod­niósł do po­zy­cji sto­ją­cej i wy­pro­sto­wał się nade mną, wy­glą­da­jąc ni­czym Ba­rad-dûr w Mor­do­rze. Mu­siał mieć przy­naj­mniej ze sto dzie­więć­dzie­siąt pięć cen­ty­me­trów albo na­wet i wię­cej. Gdy­bym zdjęła buty, wy­glą­da­ła­bym przy nim jak kra­snal.

– Przy­naj­mniej trzy­mam się na no­gach – stwier­dził rów­nie su­chym to­nem co wcze­śniej. Na­stęp­nie spy­tał:

– Wi­zyta miała być u mnie?

– Tak – po­twier­dzi­łam krótko i we­szłam, kuś­ty­ka­jąc, do ga­bi­netu.

Po­miesz­cze­nie wy­da­wało się dziwne, ale nie umia­łam stwier­dzić, co jest w nim nad­zwy­czaj­nego. Może to kwe­stia fo­tela, na któ­rym usia­dłam. Niby biu­rowy, wy­glą­dał jed­nak na przy­tul­niej­szy.

– Pro­szę więc po­wie­dzieć, co cię spro­wa­dza do mo­jego ga­bi­netu – spy­tał le­karz, zer­k­nął do kom­pu­tera i ob­ró­cił się w fo­telu w moją stronę. – Nie by­łaś tu wcze­śniej na wi­zy­cie – do­dał po chwili.

Za­uwa­ży­łam, że włosy męż­czy­zny były nieco za dłu­gie, a pod białą ma­ry­narką miał ko­szulę w gra­na­towo-czer­wone pa­ski. Bez­sprzecz­nie ohydne po­łą­cze­nie. A miał czel­ność skry­ty­ko­wać moje buty, po­my­śla­łam ze zło­ścią. Usły­sza­łam od­kaszl­nię­cie i spoj­rza­łam w oczy Kan­ka­anpy.

– Zga­dza się, to pierw­sza wi­zyta. Mam na­wra­ca­jące bóle. Okrop­nie bolą mnie plecy – po­wie­dzia­łam szybko.

Kon­stan­tin Kan­ka­an­pää za­ci­snął swoje piękne usta w wą­ską li­nię i przez chwilę mia­łam wra­że­nie, że za­cznie się ze mnie śmiać. Wy­pro­sto­wa­łam się po­mimo bo­lą­cych ple­ców i wpa­try­wa­łam się w jego mie­niące się sre­brem oczy. W moim pod­brzu­szu za­częło się go­to­wać, aż za­po­mnia­łam opi­sać po­zo­stałe ob­jawy.

– Aha. A gdzie do­kład­niej boli?

– W dol­nej czę­ści ple­ców. I pra­wej no­dze. Tak jakby pro­mie­nio­wało w stronę nogi. Nie mogę spać.

– Bez­sen­ność jest spo­wo­do­wana bó­lem czy czymś in­nym?

– A co in­nego mo­głoby ją po­wo­do­wać? – spy­ta­łam zdzi­wiona.

W ga­bi­ne­cie na­stała ci­sza. Le­karz wpa­try­wał się we mnie, nie za­da­wał mi wię­cej py­tań o ob­jawy ani też nie wkle­py­wał in­for­ma­cji do kom­pu­tera. Wy­cią­gnął przed sie­bie dłu­gie nogi, oparł się wy­god­nie w fo­telu i za­czął stu­kać dłu­go­pi­sem o biurko. Skrę­cało mnie w żo­łądku, a iskry prze­ska­ki­wały wzdłuż mo­ich ner­wów. Męż­czy­zna pa­trzył na mnie, jakby sie­dział w klu­bie ze strip­ti­zem i chciał, że­bym się za­częła roz­bie­rać w rytm mu­zyki. Naj­gor­sze było to, że rze­czy­wi­ście mia­łam ochotę za­cząć się roz­bie­rać.

Pró­bo­wa­łam wziąć się w garść, wy­rów­nać od­dech, oczy­ścić głowę. Rze­czy­wi­ście, pio­nier. Czy wy­da­wało mu się, że wy­le­czy ko­go­kol­wiek swoim sek­sow­nym spoj­rze­niem? Z tego, co wiem, Markku do­stał nor­malne le­kar­stwa, a do tego trudno mi było wy­obra­zić go so­bie ro­bią­cego strip­tiz.

– Nie po­wi­nie­neś wie­dzieć, co to może być?

Pró­bo­wa­łam nadać mo­jemu gło­sowi ton pe­łen wyż­szo­ści, ale je­dyne, co mi się udało z sie­bie wy­do­być, to bła­gal­nie brzmiący skrzek. Spró­bo­wa­łam wstać, lecz ostry ból prze­szył moją nogę. Ob­ró­ci­łam się i po­ka­za­łam dło­nią, gdzie mnie boli.

– Tu­taj do­kład­nie, tu mnie boli, na sa­mym dole ple­ców, koło bio­der. Za­częło bo­leć już parę ty­go­dni temu, bra­łam ibu­prom, więc to musi być coś po­waż­niej­szego, niż gdy­bym coś so­bie nad­wy­rę­żyła.

Na­stęp­nie się­gnę­łam w stronę uda i po­wie­dzia­łam:

– Ból za­czyna się tu­taj, tak jakby, nie wiem, to był ja­kiś ner­wo­ból.

Usły­sza­łam za sobą wes­tchnie­nie prze­peł­nione znu­dze­niem, a po­tem męż­czy­zna krótko oznaj­mił:

– Ro­zu­miem. Ra­czej nie je­stem w sta­nie po­móc…

Stra­ci­łam pa­no­wa­nie nad sobą.

– Jak to nie je­steś w sta­nie po­móc?! Mój szef po­wie­dział, że je­steś pio­nie­rem w tej dzie­dzi­nie! Po­wiedz, co to jest, ja­kieś kręgi czy co?!

Od­wró­ci­łam się do niego ty­łem i wska­za­łam miej­sce nad po­ślad­kami. W ga­bi­ne­cie roz­le­gła się ci­sza, a po chwili po­czu­łam na dole ple­ców dłoń męż­czy­zny.

– To miej­sce masz na my­śli? – spy­tał le­karz i ba­dał pal­cami bo­lące miej­sce.

Za­drża­łam, lecz nie z bólu. Na­gle po­czu­łam, jakby cienki ma­te­riał mo­jej su­kienki wy­pa­ro­wał. Było mi jed­no­cze­śnie go­rąco i zimno, mia­łam też gę­sią skórkę. Ręka męż­czy­zny prze­su­nęła się na bio­dro, a na­stęp­nie na po­śladki, do punktu, który wcze­śniej po­ka­zy­wa­łam.

Moje ciało, które już wcze­śniej re­ago­wało na jego obec­ność, roz­grze­wało się co­raz bar­dziej, a sutki za­częły tward­nieć z pod­nie­ce­nia. Cho­lera ja­sna. Czu­łam, jak ciężka, kle­ista wil­goć gro­ma­dzi się mię­dzy mo­imi udami, gdy sta­łam nie­ru­chomo jak słup soli.

Dłoń męż­czy­zny zsu­nęła się z mo­jego uda i usły­sza­łam jego równy, spo­kojny głos.

– To musi być kwe­stia krę­gów lę­dź­wio­wych. Bio­rąc pod uwagę ob­jawy, można po­dej­rze­wać dys­ko­pa­tię, z po­wodu któ­rej ból pro­mie­niuje do uda, ale nie je­stem od­po­wied­nią osobą, by dia­gno­zo­wać twoją przy­pa­dłość.

Sta­łam przez chwilę nie­ru­chomo i pró­bo­wa­łam dojść do sie­bie. Zde­cy­do­wa­nie mu­sia­łam zna­leźć no­wego, lep­szego ko­chanka, skoro ten nie­kom­pe­tentny, bez­na­dziej­nie ubrany, roz­czo­chrany le­karz, który w ogóle się nie in­te­re­so­wał ani mną, ani moją cho­robą, za­czął mnie pod­nie­cać.

Od­wró­ci­łam się do niego przo­dem i zmarsz­czy­łam brwi.

– Po­słu­chaj, pra­cuję jako me­ne­dżerka sprze­daży, a ty nie ro­bisz zbyt po­zy­tyw­nego wra­że­nia ani jako le­karz, ani jako ob­sługa klienta.

Męż­czy­zna nie był za­sko­czony. Oparł się w fo­telu, znów wy­cią­gnął przed sie­bie dłu­gie nogi i skrzy­żo­wał je w kost­kach, eks­po­nu­jąc swoje san­dały.

– To nie moja wina, je­śli klient chce w Me­dia­Mark­cie ku­pić chleb i mleko – od­po­wie­dział Kan­ka­an­pää bez naj­mniej­szej zmiany w mi­mice.

– Słu­cham? – spy­ta­łam zdzi­wiona.

– Je­stem psy­chia­trą. I to do­brym.

Wpa­try­wa­łam się zdzi­wiona w męż­czy­znę i tylko z sie­bie wy­du­si­łam:

– Ale mój szef… Po­wie­dział, że je­steś fi­zjo­te­ra­peutą…

– Mój wu­jek, rów­nież Kon­stan­tin Kan­ka­an­pää, jest fi­zjo­te­ra­peutą. Gdy tylko za­czą­łem tu pra­co­wać, pro­si­łem o zmianę mo­jego imie­nia na stro­nie in­ter­ne­to­wej na Kon­stan albo Alek­san­der, jak mam na dru­gie. Wła­śnie z tego po­wodu. Imię, nie­stety, po­wta­rza się w ro­dzi­nie. Ale je­steś do­piero drugą osobą, która do mnie omył­kowo tra­fiła. Za­zwy­czaj lu­dzie od­róż­niają psy­chia­trę od fi­zjo­te­ra­peuty.

Wy­pro­sto­wa­łam się i po­ło­ży­łam dło­nie na udach. Cho­ler­nie aro­gancki, pro­tek­cjo­na­lny, źle ubrany, sek­sowny… NIE sek­sowny, ani odro­binę… cho­lera.

– Mimo wszystko mu­szę stwier­dzić, że po­ziom ob­sługi klienta po­zo­sta­wia wiele do ży­cze­nia. Naj­pierw skry­ty­ko­wa­łeś moje buty, a po­tem stwier­dzi­łeś, że nie je­stem zbyt roz­gar­nięta.

– Mam wra­że­nie, że znamy się już na tyle, że nie ma po­trzeby uda­wać. Tak wy­so­kie ob­casy są nie­do­rzeczne, kwe­stio­nu­jesz moją wie­dzę i kwa­li­fi­ka­cje, a ja wiem, że je­steś praw­dziwą blon­dynką.

Kon­stan­tin wpa­try­wał się we mnie z sa­tys­fak­cją błysz­czącą w oczach i le­ni­wym uśmie­chem na ustach. Na­stęp­nie od­wró­cił głowę tak, bym nie wi­działa jego twa­rzy, ale po­dej­rze­wa­łam, że się ze mnie śmiał.

Przez chwilę wpa­try­wa­łam się sfru­stro­wana w jego od­wró­coną głowę. Ni­gdy nie prze­gry­wa­łam szer­mierki słow­nej, lecz jego ostatni ko­men­tarz tak bar­dzo mnie do­tknął, że przez chwilę nie by­łam w sta­nie wy­do­być z sie­bie ani słowa.

– W po­rządku. Dzię­kuję za wi­zytę i do wi­dze­nia – od­po­wie­dzia­łam z taką dozą dumy, na jaką mo­głam so­bie po­zwo­lić w tej sy­tu­acji, i ru­szy­łam w stronę drzwi.

– Po­proś mo­jego wujka o skie­ro­wa­nie na re­zo­nans ma­gne­tyczny… – usły­sza­łam przy­tłu­mioną od­po­wiedź.

Wtedy już mia­łam pew­ność, że do­brze mi się wy­da­wało. Ten cho­lerny fa­cet się ze mnie śmiał.

Do od­po­wied­niego Kon­stan­tina Kan­ka­anpy nie było wol­nych ter­mi­nów, a po pracy plecy bo­lały mnie tak bar­dzo, że za­re­zer­wo­wa­łam wi­zytę na ko­lejny dzień w Ru­oho­lahti do pierw­szego lep­szego fi­zjo­te­ra­peuty. W pracy mia­łam moż­li­wość wzię­cia urlopu zdro­wot­nego bez zwol­nie­nia le­kar­skiego, więc po­in­for­mo­wa­łam Markku, że ko­lej­nego dnia naj­praw­do­po­dob­niej nie przyjdę.

Zbli­żało się lato, w związku z czym mie­li­śmy mniej do ro­boty, więc moja nie­obec­ność nie była pro­ble­mem. Zresztą nie da­ła­bym rady wy­sie­dzieć cały dzień za biur­kiem.

W ogóle nie spa­łam. Wzię­łam ibu­prom i pa­na­dol, ale prze­szy­wa­jący ból ple­ców nie ze­lżał, w do­datku noga co­raz bar­dziej da­wała o so­bie znać.

Tym ra­zem jed­nak to nie do­le­gli­wo­ści były po­wo­dem mo­ich kło­po­tów ze snem.

Po­mimo bólu by­łam dziw­nie za­nie­po­ko­jona, a w gło­wie wi­ro­wały mi ero­tyczne wi­zje. Oczy­wi­ście wie­dzia­łam, czemu by­łam jak suka w rui, ale nie chcia­łam tego przy­znać na­wet przed samą sobą. Moje ciało de­spe­racko da­wało mi znać, że po­trze­buje seksu, i do­kład­nie wie­działo z kim. My­śla­łam, żeby za­dzwo­nić do Mi­ka­ela lub Väinö, ale tego nie zro­bi­łam. Ża­den z nich nie był od­po­wie­dzią na moje po­trzeby. Do­tyk któ­re­go­kol­wiek z nich, albo ja­kie­go­kol­wiek in­nego męż­czy­zny, nie da­wał mi ta­kich od­czuć jak do­tyk Kon­stan­tina.

Pró­bo­wa­łam się uspo­koić, czy­ta­jąc i roz­wią­zu­jąc krzy­żówki, lecz gdy sta­wały mi przed oczami na­ła­do­wane ero­tycz­nie słowa, ta­kie jak koń­czyna, plecy, do­tyk, le­karz, noga, dłoń lub spoj­rze­nie, w końcu od­pu­ści­łam i za­czę­łam roz­wa­żać, czy nie na­pi­sać ma­ila do wy­dawcy ze skargą na nie­od­po­wied­nie tre­ści. Stwier­dzi­łam, że je­stem nie­nor­malna, i po­ło­ży­łam się do łóżka.

Wier­ci­łam się na prze­ście­ra­dle i do li­sty opi­su­ją­cych mnie epi­te­tów do­da­łam: sza­lona, ża­ło­sna oraz głu­pia, po czym pró­bo­wa­łam się prze­ko­nać, że to była kom­pletna li­sta. Że to był ja­kiś dziwny, przej­ściowy stan. Pod­da­łam się po pię­ciu mi­nu­tach i wsu­nę­łam dłoń mię­dzy nogi, a drugą chwy­ci­łam się za pierś.

By­łam za­dzi­wia­jąco mo­kra, tak samo jak moja bie­li­zna, cho­ciaż już się prze­bie­ra­łam. Zdję­łam z sie­bie majtki i wil­goć za­częła spły­wać na moje uda. Pie­ści­łam je przez chwilę, po­dob­nie łech­taczkę i pod­brzu­sze, a po­tem za­nu­rzy­łam się w wy­two­rach mo­jej wy­ob­raźni. Kon­stan­tin ze swoją wielką dło­nią w mo­jej szparce, jego piękne usta ssące moje piersi, jego po­stawne ciało przy­ci­ska­jące mnie do ma­te­raca tak, że pra­wie nie by­łam w sta­nie od­dy­chać…

Z ja­kie­goś po­wodu by­łam wręcz pewna, że Kon­stan­tin nie mó­wił do ni­kogo jak do dziecka, a w łóżku ro­bił do­kład­nie to, czego chciał. Wy­obra­zi­łam so­bie, jak roz­suwa moje uda na boki i kła­dzie moje nogi na swo­ich ra­mio­nach. Za­mknę­łam oczy. Palce wśli­zgnęły się mię­dzy wargi sro­mowe bez żad­nego oporu, a pa­lec po­cie­ra­jący łech­taczkę zmie­nił się w jego kciuk.

„Za­raz do­sta­niesz to, czego tak bar­dzo pra­gniesz”.

Cho­ciaż słowa były tylko wy­two­rem mo­jej wy­ob­raźni, sły­sza­łam jego głos. Ozię­bły i chro­po­waty, jak żwir. Żwir z bar­dzo ostrymi kra­wę­dziami.

Przy­po­mnia­łam so­bie jego chłodne, spo­kojne oczy i w swo­jej wi­zji wpa­try­wa­łam się w te ide­al­nie szare tę­czówki, gdy wy­obra­ża­łam so­bie, że we mnie wcho­dzi. Do­szłam tak mocno, że spo­mię­dzy mo­ich warg wy­do­było się nie­zli­cze­nie wiele gło­śnych ję­ków i okrzy­ków. Przy­ci­snę­łam dwa palce do łech­taczki. Or­gazm był tak cu­do­wny, że nie chcia­łam, by kie­dy­kol­wiek się skoń­czył. Mój umysł na chwilę ochło­nął, gdy prze­sta­łam drżeć. Jed­nak po pół­go­dzi­nie ciało znów za­częło da­wać mi sy­gnały i mu­sia­łam za­cząć od po­czątku.

Nie wiem, ile razy wy­obra­ża­łam so­bie, jak Kon­stan­tin bie­rze mnie w moim łóżku, w swoim ga­bi­ne­cie, w pracy i wielu in­nych bar­dziej kre­atyw­nych miej­scach oraz w każ­dej moż­li­wej po­zy­cji, lecz gdy za­sy­pia­łam, na­dal by­łam nie­za­spo­ko­jona. Gdy obu­dzi­łam się o po­ranku, wciąż by­łam zmę­czona, roz­chwiana emo­cjo­nal­nie i bo­le­śnie pod­nie­cona.

Za­sta­na­wia­łam się, czy za­pro­po­no­wać mu randkę ma­ilem, ale na­tych­miast od­rzu­ci­łam ten po­mysł. Nie wie­dzia­łam na­wet, czy nie jest żo­naty. Męż­czy­zna za­cho­wy­wał się swo­bod­niej, niż być może po­wi­nien, ale mo­głam coś so­bie wy­obra­zić albo źle zin­ter­pre­to­wać. Nie wy­da­wał się za­in­te­re­so­wany. Poza spo­so­bem, w jaki na mnie pa­trzył… Wła­ści­wie to jak na mnie pa­trzył? Wszystko to mo­gło być tylko wy­two­rem mo­jej wy­ob­raźni. Za­zwy­czaj wie­dzia­łam, czy fa­cet jest za­in­te­re­so­wany, czy nie, lecz w tym wy­padku trudno mi było stwier­dzić. Może dla­tego by­łam taka na­pa­lona.

Do­kład­nie tak, prze­ko­ny­wa­łam sie­bie. Do­kład­nie tak mu­siało być.

Zde­cy­do­wa­łam się ru­szyć w środę na pod­bój.

Prze­le­cia­ła­bym ja­kie­goś fa­ceta, który wy­le­czyłby mnie z nie­zdro­wych my­śli jak za do­tknię­ciem ma­gicz­nej różdżki.

Rozdział 2

Nie ru­szy­łam na pod­bój ani w środę, ani do końca ty­go­dnia. Po­szłam do fi­zjo­te­ra­peuty i jako że moje ubez­pie­cze­nie po­kry­wało osiem­dzie­siąt pro­cent kosz­tów re­zo­nansu ma­gne­tycz­nego, już w pią­tek zro­bi­łam ba­da­nie. Do­sta­łam silne ta­bletki, które tro­chę uśmie­rzyły ból ple­ców, ale po­mo­gły na bóle w no­dze. W czwar­tek nie prze­spa­łam ca­łej nocy, moje uda i łydki wy­krę­cało, swę­działy i rwały tak, że mu­sia­łam cią­gle nimi po­ru­szać i od czasu do czasu wstać z łóżka, by po­cho­dzić.

Wy­go­oglo­wa­łam ob­jawy i oka­zało się, że to ze­spół nie­spo­koj­nych nóg. By­łam cał­ko­wi­cie roz­bita i przy­szło mi na myśl, że po­win­nam była po­pro­sić Kan­ka­anpę o leki na­senne, gdy mia­łam taką oka­zję. Przez chwilę roz­wa­ża­łam umó­wie­nie się na ko­lejną wi­zytę.

Po to, by do­stać leki na­senne i może też by się prze­ko­nać, dla­czego nie mo­głam o nim za­po­mnieć. Od­rzu­ci­łam jed­nak ten po­mysł. Po co mar­no­wać czas? Ni­gdy nie mia­łam pro­ble­mów ze zna­le­zie­niem mę­skiego to­wa­rzy­stwa, na­stęp­nym ra­zem, gdy wy­ru­szę na mia­sto, z pew­no­ścią znajdę ko­goś mil­szego.

W czwar­tek po­szłam do pracy i udało mi się po­za­ła­twiać swoje rze­czy w ja­kieś pięć go­dzin, za­nim leki prze­ciw­bó­lowe cał­ko­wi­cie prze­stały dzia­łać. Markku oj­cow­skim to­nem ka­zał mi wró­cić do domu, gdy zo­ba­czył, jak non stop wiercę się na krze­śle albo z tru­dem z niego wstaję. Do­sta­łam ty­go­dniowe zwol­nie­nie le­kar­skie, więc sko­rzy­sta­łam z su­ge­stii szefa i po­je­cha­łam do domu.

Od­po­czy­wa­łam, oglą­da­jąc filmy i se­riale na Net­fli­xie, czy­ta­jąc książki i, na swoje nie­szczę­ście, my­śląc o Kon­stan­ti­nie Kan­ka­an­pie. Po kilku dniach by­łam jed­nak już cał­ko­wi­cie znu­dzona ota­cza­jącą mnie ci­szą i za­sta­na­wia­łam się, co zro­bić.

Zde­cy­do­wa­łam się pójść na si­łow­nię. Gdy­bym była ostrożna, mo­gła­bym wy­ko­ny­wać de­li­katne ru­chy no­gami i zro­bić tre­ning gór­nych czę­ści ciała. Miesz­ka­łam w Hel­sin­kach już dzie­sięć lat, a przez pięć ostat­nich cho­dzi­łam do si­łowni, która była rzut be­re­tem od mo­jego miesz­ka­nia.

Za­ło­ży­łam ubra­nia spor­towe w domu, bo la­tem za­zwy­czaj szłam pro­sto na si­łow­nię, ro­bi­łam tre­ning, a póź­niej bie­ga­łam lub spa­ce­ro­wa­łam i wra­ca­łam do domu wziąć prysz­nic. Na dwo­rze było pra­wie trzy­dzie­ści stopni, a z do­świad­cze­nia wie­dzia­łam, że kli­ma­ty­za­cja na si­łowni nie działa naj­le­piej, więc za­ło­ży­łam je­dy­nie czer­wony top bez rę­kaw­ków i czarne spodenki. Oraz te­ni­sówki. Kon­stan­tin byłby za­do­wo­lony, po­my­śla­łam gorzko. Ale dla­czego Kon­stan­tin? – za­sta­no­wi­łam się po chwili. Kiedy za­czę­łam na­zy­wać go po imie­niu?

Wzię­łam ze sobą tylko te­le­fon, kartę wstępu do si­łowni i klu­cze do domu, aby zmie­ścić wszystko w kie­sze­niach szor­tów. Po­przed­nio, gdy by­łam na si­łowni, po­dzi­wia­łam plecy i uda jed­nego ze sta­łych by­wal­ców, Juhy, i za­sta­na­wia­łam się te­raz, czy tam bę­dzie. Roz­ma­wia­łam już prak­tycz­nie ze wszyst­kimi re­gu­lar­nie ćwi­czą­cymi i wie­dzia­łam, że Juha pra­cuje na zmiany. Może aku­rat jest na si­łowni. Przez ból ple­ców nie czu­łam się tak sek­sow­nie jak za­wsze, ale mały flirt jesz­cze ni­komu nie za­szko­dził.

Gdy tylko we­szłam do si­łowni, zo­ba­czy­łam, że poza mną jest za­le­d­wie kilka osób. Pięć­dzie­się­cio­let­nia Anne, która była tak wkrę­cona w świat fit­nessu, że star­to­wała w róż­nych za­wo­dach, ro­biła wła­śnie wy­ci­ska­nie na ławce. Nie mo­głam prze­stać się ga­pić na jej si­li­ko­nowy biust ster­czący w stronę su­fitu. Za­wsze mnie za­sta­na­wiało, po co jej były te gi­ganty, skoro pró­bo­wała się po­zbyć każ­dego grama tłusz­czu z ciała. Poza Anne na si­łowni był rów­nież dwu­dzie­sto­pa­ro­letni An­ton, który stu­dio­wał na uni­wer­sy­te­cie i każdą moż­liwą chwilę poza jego mu­rami spę­dzał na si­łowni.

Przy­wi­ta­łam się z nimi jak za­wsze i po­szłam na bież­nię. Usta­wi­łam spo­kojne tempo i stwier­dzi­łam, że mogę cho­dzić bez więk­szego bólu, co za­wdzię­cza­łam po­ran­nej por­cji le­ków.

Cho­dzi­łam już kilka mi­nut, gdy trza­snęły drzwi mę­skiej szatni. Od­wró­ci­łam głowę, by spraw­dzić, kto idzie. Ob­li­za­łam usta. Czyż­bym miała szczę­ście i Juha miał drugą zmianę?

Moim oczom nie uka­zał się nikt ze sta­łych by­wal­ców, a jed­nak był to ktoś, kogo zna­łam. Kon­stan­tin Kan­ka­an­pää szedł w stronę ma­szyny do wio­sło­wa­nia ze zmarsz­czo­nymi brwiami i wy­raź­nie za­my­ślony. Noga mi się omsknęła i stra­ci­łam rytm. Le­dwo zdą­ży­łam wci­snąć przy­cisk stop, aby nie spaść z bieżni, i wró­ci­łam do pier­wot­nego rytmu.

Nie­stety ból prze­szył moje plecy i mu­sia­łam się na chwilę za­trzy­mać. Wio­ślarz był po dru­giej stro­nie sali, a Kan­ka­an­pää na­wet mnie nie za­uwa­żył. Od­wró­cił się do mnie ple­cami i usa­do­wił na ma­szy­nie. Kon­stan­tin zde­cy­do­wa­nie nie wy­wyż­szał się swoim ubio­rem. Miał na so­bie szary bez­rę­kaw­nik, luźne dresy i te­ni­sówki, które wy­glą­dały, jakby były star­sze od niego sa­mego.

Jed­nak nie by­łam w sta­nie ode­rwać od niego wzroku. Wpa­try­wa­łam się w jego ży­la­stą szyję i sze­ro­kie, umię­śnione ra­miona. Moje oczy wę­dro­wały po jego ple­cach zwę­ża­ją­cych się w stronę bio­der do­kład­nie tak, jak po­winny, i cho­ciaż dresy za­kry­wały po­śladki i nogi, z ja­kie­goś dziw­nego po­wodu by­łam cał­ko­wi­cie pewna, że chcia­ła­bym wo­kół nich owi­nąć swoje łydki, nie od­pusz­cza­jąc na­wet na chwilę. Po­tężna fala po­żą­da­nia roz­le­wała się z mo­jego pod­brzu­sza na całe ciało.

Gdy za­czął tre­ning, było już po mnie. Sta­łam na bieżni jak wryta i na­wet nie przy­szło mi do głowy, by ją po­now­nie włą­czyć. Rytm mo­jego od­de­chu zgrał się z ryt­mem ru­chów ma­szyny do wio­sło­wa­nia, gdy ob­ser­wo­wa­łam, jak mię­śnie ple­ców i ra­mion Kon­stan­tina in­ten­syw­nie pra­cują.

Do­piero po kilku mi­nu­tach zda­łam so­bie sprawę, że bież­nia znów się po­ru­sza, a ja idę przed sie­bie, bez końca, nie wia­domo do­kąd, cały czas wpa­trzona w jego plecy.

„Mu­szę do­rwać tego fa­ceta. Mu­szę. Mu­szę. Mu­szę”.

Pró­bo­wa­łam po­zbyć się tej my­śli z głowy i ode­rwać od niego wzrok, ale nie by­łam w sta­nie. Słowa re­zo­no­wały w mo­jej gło­wie w rytm mo­ich stóp ude­rza­ją­cych o bież­nię.

Po chwili drzwi do mę­skiej szatni znów się otwo­rzyły. Tym ra­zem był to Juha. Zer­k­nę­łam na bro­datą po­stać o ciem­nych wło­sach, ci­cho jęk­nę­łam i od­wró­ci­łam wzrok z po­wro­tem tam, gdzie tak bez na­dziei mnie ku­siło. Te­raz to i Juha nie byłby w sta­nie mi po­móc, ani nikt inny.

Kro­ple potu za­częły lśnić na skó­rze Kon­stan­tina, a włosy na jego karku za­częły się krę­cić od wil­goci. Znów czu­łam się tak, jak­bym prze­bie­gła ma­ra­ton, a po­tem prze­sie­działa go­dzinę w sau­nie. Palce mnie mro­wiły od nie­opi­sa­nej chęci do­tknię­cia tej błysz­czą­cej skóry, mia­łam ochotę zli­zać kro­ple potu z jego ciała i za­ci­snąć dło­nie na jego wło­sach.

Pró­bo­wa­łam prze­mó­wić so­bie do roz­sądku i się uspo­koić.

„A te­raz spo­koj­nie. Znasz tego męż­czy­znę i mo­żesz po pro­stu po­dejść i się przy­wi­tać. Za­cho­wuj się swo­bod­nie i sek­sow­nie i ja­sno daj znać, że je­steś nim za­in­te­re­so­wana. Masz nie­złe ciało i ładną twarz. A on nie ma ob­rączki. Co mo­głoby pójść źle?”

Na ostat­nie py­ta­nie z mo­jej mowy mo­ty­wa­cyj­nej nie umia­łam udzie­lić jed­no­znacz­nej od­po­wie­dzi, ale do cho­lery z tym. Mu­sia­łam przy­naj­mniej spró­bo­wać. Zde­cy­do­wa­nie mu­sia­łam.

Wy­łą­czy­łam bież­nię i spo­koj­nym kro­kiem prze­szłam na drugą stronę ko­ry­ta­rza, ja­kiś metr od Kon­stan­tina. Sta­nę­łam nie­da­leko niego i po­czu­łam mie­sza­ninę potu, wody po go­le­niu i cze­goś jesz­cze, co mu­siało być esen­cją męż­czy­zny ude­rza­jącą pro­sto w moje noz­drza.

„Te­raz. Za­nim ze­mdle­jesz”.

Zro­bi­łam krok do przodu i sta­nę­łam przed Kon­stan­ti­nem, za­do­wo­lona z mo­jej ob­ci­słej bluzki, która świet­nie pod­kre­ślała syl­we­tkę.

– Hej! – po­wie­dzia­łam lekko ochryp­nię­tym gło­sem, który męż­czyźni na ogół lu­bili. Może dla­tego, że nie brzmiał jak głos ma­łej dziew­czynki. Ob­ni­ży­łam jesz­cze lekko głos dla lep­szego efektu.

Kon­stan­tin ode­rwał wzrok od nie­okre­ślo­nego punktu, w który się wpa­try­wał, i spoj­rzał na moją twarz. Wy­pu­ścił po­wie­trze z wy­sił­kiem i za­trzy­mał się na ma­szy­nie. Wę­dro­wa­łam wzro­kiem po jego klatce pier­sio­wej, ustach, po­licz­kach, aż wresz­cie wró­ci­łam do oczu. Błysk w chłod­nych, sza­rych tę­czów­kach zdra­dził, że mnie roz­po­znał, jed­nak nie po­tra­fi­łam nic wię­cej wy­czy­tać z jego spoj­rze­nia.

– Pro­szę, pro­szę, czyż to nie na­sza upa­dła ko­bieta? I to w sen­sow­nych bu­tach. Łyżwy od­da­łaś do na­prawy? Czy co­kol­wiek, co zwy­kle no­sisz na si­łowni.

Mię­śnie jego twa­rzy na­wet nie drgnęły, po­zo­sta­wia­jąc ją cały czas bez wy­razu, na­to­miast głos zde­cy­do­wa­nie wy­ra­żał roz­ba­wie­nie.

Upa­dła ko­bieta! – po­my­śla­łam zi­ry­to­wana.

To była pierw­sza rzecz, jaka przy­szła mu na myśl, gdy mnie zo­ba­czył? Wzię­łam głę­boki od­dech i pró­bo­wa­łam się uspo­koić. Sy­tu­acja miała się zmie­nić. Ja mia­łam ją za chwilę zmie­nić, ob­ró­cić na swoją ko­rzyść. Nie zni­ży­łam się do tego po­ziomu, by mu od­po­wie­dzieć, tylko za­czę­łam roz­mowę.

– Prze­pro­wa­dzi­łeś się tu nie­dawno? Nie wi­dzia­łam cię tu­taj wcze­śniej.

Męż­czy­zna wes­tchnął ciężko, jakby był zmu­szony do kon­ty­nu­owa­nia roz­mowy, i oparł ręce – swoje piękne, dłu­gie, nie­ziem­sko umię­śnione ręce – na ko­la­nach.

– Tak.

I to by było na tyle.

– To wszystko wy­ja­śnia – od­po­wie­dzia­łam ni­skim gło­sem i od razu do­da­łam: – Ja też miesz­kam dość bli­sko, na Lönkka. Już od pię­ciu lat.

– Okej – stwier­dził Kon­stan­tin i wpa­try­wał się we mnie py­ta­jąco.

Od­waga za­częła mnie opusz­czać, gdy zda­łam so­bie sprawę, że nie ma ochoty na dal­szą roz­mowę. Za­ci­snę­łam jed­nak zęby. Nie bez po­wodu by­łam naj­lep­szym mar­ke­tin­gow­cem w dziale. Skrzy­żo­wa­łam ra­miona przed sobą tak, aby jak naj­le­piej wy­eks­po­no­wać biust, i spy­ta­łam, nie za­cho­wu­jąc ani odro­biny ostroż­no­ści:

– Czę­sto by­wasz na si­łowni?

– Jak tylko mam czas.

– Może kie­dyś umó­wimy się na wspólny tre­ning? Faj­nie jest mieć z kim po­ga­dać w trak­cie.

Nie zdra­dzi­łam, że mam tu­taj wielu to­wa­rzy­szy do tre­nin­gów, je­śli­bym tylko ze­chciała, i cze­ka­łam na ja­ką­kol­wiek re­ak­cję.

– Co­dzien­nie w pracy non stop roz­ma­wiam z ludźmi. I to czę­sto o rze­czach, o któ­rych wcale nie chcę słu­chać. Ci­sza może być od­prę­ża­jąca – do­dał, od­rzu­ca­jąc pro­po­zy­cję.

De­li­katne iskierki upo­ko­rze­nia za­częły draż­nić moje gar­dło.

„Od­rzu­cona. Wy­co­faj się, za­nim cał­ko­wi­cie się zbłaź­nisz”.

– Tu­taj można roz­ma­wiać o faj­nych i przy­jem­nych rze­czach – upar­cie kon­ty­nu­owa­łam lekko drżą­cym gło­sem.

Co, do dia­bła, mnie do tego skło­niło? Nor­mal­nie bym już od­pu­ściła w po­dob­nej sy­tu­acji. Gdy­bym otrzy­mała trzy zdaw­kowe, nie­zbyt za­chę­ca­jące od­po­wie­dzi od męż­czy­zny, który pa­trzy na mnie, jak­bym była rów­nie in­te­re­su­jąca co znisz­czone stare te­ni­sówki. Jed­nak męż­czyźni ni­gdy nie pa­trzyli na mnie w ten spo­sób. Ni­gdy. Może nie wszy­scy wy­ka­zy­wali ogromne za­in­te­re­so­wa­nie, ale coś ta­kiego… Tego jesz­cze nie było.

– Okej. – Kon­stan­tin na­gle prze­rwał po­tok my­śli w mo­jej gło­wie.

Zda­wało mi się, że wi­dzia­łam, jak jego wargi lekko drżą.

– O czym faj­nym chcia­ła­byś na przy­kład po­roz­ma­wiać? – kon­ty­nu­ował Kon­stan­tin, lekko marsz­cząc brwi.

Za­sta­na­wia­łam się, jak wyjść z tej sy­tu­acji z klasą, na tyle, na ile było to moż­liwe, więc zbił mnie z tropu tym py­ta­niem. W mo­jej gło­wie ziało pustką, mimo że za­zwy­czaj by­łam mi­strzy­nią w roz­mo­wach na mniej i bar­dziej po­ważne te­maty.

Pró­bo­wa­łam wy­brać ja­kiś te­mat z krą­żą­cych mi po gło­wie, ale ża­den nie wy­da­wał się od­po­wiedni, a ci­sza prze­cią­gała się co­raz bar­dziej, two­rząc nie­przy­jemną at­mos­ferę. Przy­naj­mniej w moim od­czu­ciu. Kon­stan­tin wy­da­wał się za­do­wo­lony z ota­cza­ją­cej ci­szy i pa­trzył na mnie z uprzej­mym, acz nie­prze­sad­nym za­in­te­re­so­wa­niem.

– Czy wie­dzia­łeś, że część orze­chów to tak na­prawdę nie są orze­chy? – wy­pa­li­łam i za­mknę­łam usta tak szybko, jak je otwo­rzy­łam.

Orze­chy? Skąd, do cho­lery, mi się to wzięło? W swo­jej szafce nie mia­łam ani jed­nego ro­dzaju orze­chów, na­wet nie­spe­cjal­nie lu­bi­łam je jeść. Oprócz pi­sta­cji. Które nie były orze­chami. Wie­dzia­łam aku­rat o tym, bo jako na­sto­latka ro­bi­łam staż w fir­mie z branży spo­żyw­czej.

Za­wsty­dzona i za­że­no­wana, zro­bi­łam krok w tył, lecz nie mo­głam się po­wstrzy­mać i jesz­cze raz spoj­rza­łam na Kon­stan­tina. Czarne, mocne brwi na­dal były zmarsz­czone, twarz nie wy­ra­żała żad­nych emo­cji, lecz jego źre­nice oto­czone przez szare tę­czówki lekko się zwę­ziły. Te­raz na­dej­dzie koń­czący wy­mianę cios, po­my­śla­łam i zro­bi­łam jesz­cze je­den krok do tyłu.

– Chyba… – za­czę­łam już po­ko­nana i wska­za­łam na bież­nię, na któ­rej wcze­śniej bie­ga­łam.

– To czym w ta­kim ra­zie są? – Kon­stan­tin prze­rwał moje mam­ro­ta­nie, a w jego ni­skim to­nie głosu było sły­chać praw­dziwe za­in­te­re­so­wa­nie.

– Hmm, to są pestki nie­któ­rych owo­ców pest­ko­wych albo na­siona – od­par­łam oszo­ło­miona, że nie pró­buje mnie znie­chę­cić do prze­szka­dza­nia mu w tre­ningu.

– To dla­czego na­zywa się je orze­chami?

– Nie mam po­ję­cia. Może dla­tego, że… przy­po­mi­nają wy­glą­dem praw­dziwe orze­chy czy coś w tym stylu.

– Które z nich w ta­kim ra­zie to praw­dziwe orze­chy?

– Orzech la­skowy i pe­kan. I kasz­tany.

Kon­stan­tin od­chy­lił się lekko, a de­li­katny gry­mas uśmie­chu za­go­ścił na jego twa­rzy.

– Stu­dio­wa­łaś kie­dyś bio­lo­gię czy co? Nie wy­glą­dasz – do­dał tak oce­nia­ją­cym to­nem, że mój in­stynkt walki znów wy­pły­nął na po­wierzch­nię.

– A jak we­dług cie­bie po­wi­nien wy­glą­dać bio­log? Cho­dzić wszę­dzie w ka­lo­szach i ubra­niach moro? – spy­ta­łam słod­kim gło­sem, wy­pro­sto­wa­łam się i pró­bo­wa­łam wy­glą­dać na rów­nie zre­lak­so­waną co Kon­stan­tin.

Męż­czy­zna pierw­szy raz ode­rwał wzrok od mo­jej twa­rzy, a jego oczy za­częły wę­dro­wać w dół, do ko­smy­ków wło­sów przy­le­pia­ją­cych się do spo­co­nej skóry na szyi i klatce pier­sio­wej. Za­równo od­waga, jak i ko­lejny od­dech uwię­zły mi w gar­dle, gdy za­trzy­mał się spoj­rze­niem na mo­ich pier­siach, a po­tem za­czął tak­so­wać wzro­kiem mój brzuch, bio­dra i uda, tak że by­ła­bym w sta­nie wsko­czyć w jego ra­miona na tę cho­lerną ma­szynę i ze­drzeć z niego ubra­nia.

Do dia­bła, by­łam na­pa­lona. Ni­gdy nie do­świad­czy­łam cze­goś ta­kiego, wy­star­czyło, że tylko na mnie spoj­rzał – po­my­śla­łam zszo­ko­wana, a ko­lana mi drżały. Kro­cze wręcz mnie bo­lało. Zło­ży­łam przy­rze­cze­nie wszyst­kim si­łom wyż­szym, że je­śli mia­ła­bym tego fa­ceta choć na jedną noc dla sie­bie, to za­przę­gła­bym go do ta­kiej pracy, że mia­ła­bym już z pew­no­ścią dość.

– Je­śli stu­dio­wa­ła­byś bio­lo­gię, to z pew­no­ścią ko­ko­sów byś na tym nie zbiła. Oczy­wi­ście bio­rąc pod uwagę twój gust co do bu­tów. By­łyby nie­prak­tyczne w te­re­nie. Albo po­zwól mi się po­pra­wić. One ni­g­dzie nie są prak­tyczne. Nie mó­wi­łaś, że je­steś me­ne­dżerką sprze­daży?

– Tak – od­po­wie­dzia­łam, pró­bu­jąc zła­pać od­dech, bo wzrok Kon­stan­tina cały czas wę­dro­wał po moim ciele, nie zmie­rza­jąc ku oczom.

– Więc kim je­steś z za­wodu?

„Te­raz ta­kie py­ta­nie? Ja­ski­niow­cem” – chcia­łam od­po­wie­dzieć, lecz wy­bra­łam od­po­wiedź bliż­szą prawdy.

– Zro­bi­łam li­cen­cjat z ad­mi­ni­stra­cji biz­ne­so­wej. I MBA, jedne z lep­szych.

– Co?

– MBA. Są lep­sze i gor­sze pro­gramy na stu­diach.

– Co to wła­ści­wie jest?

– Py­tasz na po­waż­nie?

– Je­stem psy­chia­trą, a nie ja­kimś do­radcą za­wo­do­wym. Ale wiem, co to NBA. Skoń­czy­łaś ja­kąś aka­de­mię ko­szy­kówki dla ka­rzeł­ków?

– MBA to skrót od Ma­ster of Bu­si­ness Ad­mi­ni­stra­tion.

– Czyli tak na­prawdę je­steś ma­gi­strem eko­no­mii.

Wes­tchnę­łam krótko i się pod­da­łam. Jak czło­wiek może być jed­no­cze­śnie pod­nie­cony do gra­nic wy­trzy­ma­ło­ści i zi­ry­to­wany?

– Skoro tak twier­dzisz – prych­nę­łam.

– To co te­raz ro­bimy? – spy­tał Kon­stan­tin, nie wy­ra­ża­jąc żad­nych emo­cji, i uniósł wzrok do mo­ich oczu.

– To zna­czy? – spy­ta­łam zdzi­wiona.

Fa­cet zmie­nił na­sta­wie­nie i te­mat zde­cy­do­wa­nie zbyt szybko, bio­rąc pod uwagę, że znaczna część mo­jego mó­zgu była za­jęta tak­so­wa­niem każ­dego cen­ty­me­tra kwa­dra­to­wego jego bo­skiego ciała.

– No, po­roz­ma­wia­li­śmy już o cie­ka­wych rze­czach.

– Mo­żemy więc kon­ty­nu­ować lub…

– Roz­mowę? – spy­tał z za­in­te­re­so­wa­niem, cho­ciaż by­łam nie­mal pewna, że ze mnie drwi.

– Mia­łam na my­śli tre­ning.

– Gdzie?

Po­czu­łam się zdez­o­rien­to­wana. Moje ciało zro­zu­miało po­dwójne dno tego py­ta­nia wcze­śniej niż mózg i za­częło drżeć z pod­nie­ce­nia.

– Emm… tu­taj czy… co masz na my­śli?

Męż­czy­zna wzru­szył ra­mio­nami.

– Ty po­wiedz. To ty po­de­szłaś, żeby za­pro­po­no­wać wspólny tre­ning.

Przy­gry­złam we­wnętrzną część po­liczka, by po­wstrzy­mać uśmiech prze­peł­niony trium­fem.

„Kurwa. Kurwa jego mać”.

Mia­łam jed­nak szansę do­stać to, czego pra­gnę­łam. Od­chrząk­nę­łam, by oczy­ścić gar­dło, i zmu­si­łam się do wy­po­wie­dze­nia paru słów.

– A może po­dam ci mój nu­mer te­le­fonu i ad­res i dasz mi znać, je­śli… gdy bę­dziesz chciał… znowu się spo­tkać na tre­ning.

– Wi­dzę, że masz go­towy plan – od­po­wie­dział Kon­stan­tin i da­lej się we mnie wpa­try­wał z po­waż­nym wy­ra­zem twa­rzy.

Dla­czego, do cho­lery, nie by­łam w sta­nie nic z tej twa­rzy od­czy­tać? Czy miał to wy­ćwi­czone? Umie­jęt­ność wy­ma­gana w pracy?

– Ty spy­ta­łeś – od­po­wie­dzia­łam skrom­nie. Mia­łam ochotę go uszczyp­nąć, by spraw­dzić, czy zmieni się wtedy wy­raz jego twa­rzy. Jaki byłby Kon­stan­tin w łóżku? Ci­chy? Gło­śny? Czuły? Obo­jętny jak ma­szyna?

Gdy za­czę­łam o tym roz­my­ślać, stwier­dzi­łam, że nie by­ła­bym w sta­nie na­wet pró­bo­wać zga­dy­wać, a tak na­prawdę na­wet nie chcia­łam. Je­dyne, co wie­dzia­łam, to to, że mu­szę zna­leźć się pod nim lub nad nim, nie­za­leż­nie od ceny.

– Okej, zróbmy tak. Za­pisz tu­taj swój nu­mer – po­wie­dział męż­czy­zna i wy­cią­gnął z kie­szeni zde­ze­lo­wa­nego Hu­aweia.

Czy le­karz nie po­wi­nien do­brze za­ra­biać? IPhone nie byłby zbyt du­żym wy­dat­kiem dla psy­chia­try. Wkle­pa­łam swoje imię i na­zwi­sko, ad­res, nu­mer te­le­fonu i za­pi­sa­łam w kon­tak­tach, a gdy tylko to zro­bi­łam, we­wnętrz­nie ska­ka­łam z ra­do­ści. Przy­po­mnia­łam so­bie jed­nak o mo­ich ple­cach. I o tym, gdzie by­łam.

Z lekko uwo­dzi­ciel­skim uśmie­chem na twa­rzy wy­cią­gnę­łam rękę z te­le­fo­nem i po­zwo­li­łam so­bie trzy­mać go dłu­żej, niż to było ko­nie­czne, tylko dla­tego, że dłoń Kon­stan­tina le­żała wo­kół mo­jej i w po­rów­na­niu z te­le­fo­nem była nie­zwy­kle cie­pła.

– Kiedy chciał­byś…? – za­czę­łam, ale męż­czy­zna wziął już w ręce uchwyt od wio­śla­rza i wpa­try­wał się przed sie­bie, jakby za­po­mniał, że stoję tuż obok.

– Dam ci znać. – Nie po­wie­dział ani słowa wię­cej.

Z ja­kie­goś po­wodu czu­łam się jak skar­cona dziew­czynka, by­łam jed­nak z sie­bie tak za­do­wo­lona, że nie przej­mo­wa­łam się tym zbyt długo. Wy­szłam z si­łowni, bo w ta­kim hu­mo­rze nie by­ła­bym w sta­nie dłu­żej na niego pa­trzeć i nie do­stać za­wału serca. Albo or­ga­zmu w miej­scu pu­blicz­nym. Albo jed­nego i dru­giego.

Rozdział 3

Piąt­kowy wie­czór spę­dzi­łam głów­nie na ka­na­pie, od czasu do czasu de­li­kat­nie roz­cią­ga­jąc mię­śnie koń­czyn i ple­ców. Do­sta­łam skie­ro­wa­nie na fi­zjo­te­ra­pię i w po­nie­dzia­łek szłam na pierw­szą wi­zytę. Na po­czą­tek, przy­naj­mniej przez mie­siąc, czeka mnie kilka wi­zyt ty­go­dniowo.

Za­bro­ni­łam so­bie my­śleć o Kon­stan­ti­nie i cze­kać na jego te­le­fon. A wła­ści­wie za­bro­ni­łam so­bie przy­znać, że nie udało mi się na­wet przez chwilę nie my­śleć o nim ani o cze­ka­niu na te­le­fon od niego. Ni­gdy do­tąd nie cze­ka­łam z ko­mórką pod ręką na te­le­fon od żad­nego fa­ceta i ze zło­ścią pró­bo­wa­łam sama sie­bie prze­ko­nać, że tym ra­zem nie za­cznę tego ro­bić. Nie do­trzy­ma­łam zbyt długo swo­jego po­sta­no­wie­nia, w so­botę już pę­kłam, więc uzna­łam, że mu­szę się ru­szyć z domu. Na­mó­wi­łam ko­legę z pracy, Jo­ela, aby po­szedł ze mną na obiad do ne­pal­skiej re­stau­ra­cji nie­da­leko mo­jego miesz­ka­nia. Na­dal było cie­pło, więc za­ło­ży­łam pu­dro­wo­ró­żową, krótką let­nią su­kienkę bez ra­mią­czek i ru­szy­łam w drogę.

Cie­szy­łam się z tej de­cy­zji. Je­dze­nie było wy­jąt­kowo smaczne, a z Jo­elem do­brze się ba­wi­łam.

Do­łą­czył do AinaGo le­dwo kilka mie­sięcy temu i choć nie był szcze­gól­nie przy­stojny, to wy­róż­niały go wy­soka, szczu­pła syl­we­tka i ra­do­sne zie­lone oczy, które wpra­wiały ko­biety w do­bry na­strój. I pa­nów też. Po­zna­li­śmy się le­piej, gdy uczest­ni­czy­li­śmy w tar­gach mar­ke­tin­go­wych, i nie­raz wy­cho­dzi­li­śmy ra­zem coś zjeść albo świę­to­wać we dwójkę lub w więk­szym gro­nie.

Za­wsze tro­chę flir­to­wa­li­śmy, gdy mie­li­śmy wolny czas, lecz mam jedną pod­sta­wową za­sadę – nie wiążę się ze współ­pra­cow­ni­kami. Joel zde­cy­do­wa­nie nie miał po­dob­nych za­sad, ale ja­sno mu wy­ło­ży­łam, co są­dzę o ro­man­sach w miej­scu pracy.

Gdy skoń­czy­li­śmy roz­mowy na służ­bowe te­maty i po­plot­ko­wa­li­śmy o wspól­nych zna­jo­mych, Joel za­dał swoje stan­dar­dowe py­ta­nie:

– Ja­kieś wie­ści z frontu rand­ko­wego?

Joel wie­dział o Väinö i o tym, że ten zwią­zek nie ma przy­szło­ści.

– Väinö był u mnie na noc w ze­szłym ty­go­dniu, ale to był już ostatni raz.

– Za­wsze tak mó­wisz.

– Tym ra­zem to prawda.

W moim gło­sie wy­brzmie­wało tak in­ten­sywne zde­cy­do­wa­nie, że Joel uniósł brwi i uśmiech­nął się prze­bie­gle.

– Czyli masz wolne miej­sce?

– Można tak po­wie­dzieć.

Męż­czy­zna ba­wił się de­li­kat­nie opusz­kami mo­ich pal­ców i uśmiech­nął się.

– Mógł­bym ja je za­jąć?

Za­czę­łam się śmiać.

– Nie. Cho­ciaż tro­chę mi się po­do­basz, to nie da rady. Pra­cu­jemy ra­zem.

– To ta­kie nudne. Mo­gli­by­śmy się ra­zem po­za­ba­wiać i spę­dzić miło czas w ocze­ki­wa­niu na tę je­dyną osobę.

– No wła­śnie. Ja nie wie­rzę w tę je­dyną osobę. Okej, wie­rzę, że ko­muś coś ta­kiego się przy­tra­fia. Ale nie je­stem czło­wie­kiem tego typu.

– Jak to nie? Może gdy­byś dała mi szansę, oka­za­łoby się, że to ja je­stem tym je­dy­nym.

– Pierdu-szmerdu. Lu­bię być wolna. Po pro­stu... lu­bię seks, ale nie po­tra­fię być długo z tym sa­mym fa­ce­tem.

– Okrutne – po­wie­dział Joel z wes­tchnie­niem, uda­jąc nie­szczę­śli­wego, i do­dał:

– Salla, na­sza femme fa­tale.

Wła­śnie dla­tego lu­bi­łam Jo­ela. Nie był do końca po­ważny i po­tra­fił roz­ma­wiać na lu­zie.

– Nie je­stem zimną suką. Gdy­byś wy­lą­do­wał ze mną w łóżku, do­sko­nale byś o tym wie­dział. – Uśmiech­nę­łam się sze­roko i za­czę­li­śmy się śmiać.

– No tak. Czy w tej re­stau­ra­cji można do­stać ja­kie­goś świe­żego, przy­stoj­nego samca? – spy­tał Joel, ma­cha­jąc ręką w stronę sali re­stau­ra­cyj­nej.

Na­wet nie za­czę­łam się roz­glą­dać.

– Nie.

– Jak to nie? Na­wet się nie ro­zej­rza­łaś!

– Po­wie­dzia­łam, że mam wolne miej­sce. Ale w prak­tyce nie jest wolne.

Joel wy­glą­dał na ogłu­pio­nego.

– I co to ma niby zna­czyć?

– To, że mam… pew­nego kan­dy­data.

– Aha… I gdzie po­zna­łaś tego kan­dy­data?

Z ja­kie­goś po­wodu nie mia­łam ochoty roz­ma­wiać o mnie i o Kon­stan­ti­nie.

– Poza pracą.

– Po­pro­sił cię już o nu­mer te­le­fonu?

Od­kaszl­nę­łam, a moje oczy wę­dro­wały po sali re­stau­ra­cyj­nej.

– Oczy­wi­ście, wy­mie­ni­li­śmy się już nu­me­rami – po­wie­dzia­łam enig­ma­tycz­nie.

Czu­łam, że Joel wpa­truje się we mnie uważ­niej niż zwy­kle, więc spu­ści­łam wzrok na moją w po­ło­wie zje­dzoną tikkę ma­salę.

– Co cię drę­czy? Za­zwy­czaj nie je­steś taka skryta. Co jest z tym go­ściem nie tak? Jest prze­stępcą?

Par­sk­nę­łam śmie­chem, gdy wy­obra­zi­łam so­bie Kon­stan­tina jako ro­syj­skiego gang­stera. Gdy pu­ści­łam wo­dze fan­ta­zji, po głęb­szym na­my­śle stwier­dzi­łam, że to wcale nie jest ta­kie na­cią­gane wy­obra­że­nie. Ci­chy, ma­sywny, umię­śniony, ta­jem­ni­czy. Błysk nie­bez­pie­czeń­stwa w oczach. Wes­tchnę­łam bez­wied­nie, a Joel za­czął świę­to­wać swoje zwy­cię­stwo.

– Ha!

Na­stra­szył mnie tym okrzy­kiem. Na­dzia­łam na wi­de­lec ogromną por­cję kur­czaka, wło­ży­łam do ust i spy­ta­łam z pełną bu­zią:

– Co?

– Salla Met­sola jest za­ko­chana! Na­prawdę ZA-KO-CHA-NA! Za­zna­czę to so­bie w ka­len­da­rzu.

Prze­żu­wa­łam i roz­gry­za­łam mocno przy­pra­wio­nego kur­czaka, pró­bu­jąc zy­skać na cza­sie. Joel wpa­try­wał się we mnie z za­in­te­re­so­wa­niem, a ja usi­ło­wa­łam od­po­wie­dzieć na jego spoj­rze­nie tak sta­now­czo, jak tylko umia­łam. Po­tem po­sta­no­wi­łam przy­znać się do tego, co było oczy­wi­ście prawdą, oprócz tego, że nie mia­łam za­miaru po­wie­dzieć, co z mo­imi my­ślami ro­bił Kon­stan­tin Kan­ka­an­pää.

– Już nie­raz by­łam za­ko­chana. I co w związku z tym?

– Nie tak na­prawdę. To twoje roz­ma­rzone spoj­rze­nie. Ta­kie ojej-nie-po­tra­fię-my­śleć-o-ni­czym-in­nym-niż-on.

– Pieprz się – od­po­wie­dzia­łam su­cho.

– Bar­dzo chęt­nie. A te­raz po­wiedz, kim on jest.

– Nie znasz go.

– I co z tego?

– Jaki po­ży­tek z tego, że po­znasz na­zwi­sko, skoro nie znasz fa­ceta?

– To jest do­piero dziwne. Ni­gdy nie za­trzy­my­wa­łaś ta­kich in­for­ma­cji tylko dla sie­bie.

– Może doj­rza­łam jako czło­wiek. W prze­ci­wień­stwie do cie­bie. A te­raz skończ ten te­mat. Nic się nie za­działo.

– Na­prawdę szkoda ze względu na cie­bie. Wci­śnij gaz do de­chy albo umrzesz z tej hi­ste­rii. Chyba wiesz, że kie­dyś na­zy­wano nie­za­spo­ko­jone ko­biece pra­gnie­nia hi­ste­rią. A po two­jej twa­rzy wi­dać, że już dawno prze­kro­czy­łaś gra­nicę.

– Za­mknij się.

– Okej, okej. Spy­taj, co na moim fron­cie rand­ko­wym.

– Więc co na twoim fron­cie rand­ko­wym?

– Na por­talu rand­ko­wym po­zna­łem pewną He­lenę! Ma pra­wie pięć­dzie­siątkę!

– Jesz­cze nie prze­szła ci faza na ku­gu­arzyce? – wes­tchnę­łam, lecz z ra­do­ścią zmie­ni­łam te­mat na Jo­ela i jego pierw­szą randkę z He­leną w cen­trum han­dlo­wym Kamppi.

Była pra­wie dwu­dzie­sta trze­cia, gdy wró­ci­łam do domu. Zdję­łam ba­le­rinki – nie od­wa­ży­łam się już cho­dzić w szpil­kach – i roz­wa­li­łam się na ka­na­pie, żeby po­oglą­dać te­le­wi­zję. Prze­bra­łam się w krótką nie­bie­ską su­kienkę bez rę­ka­wów, którą no­si­łam po domu i jako ko­szulę nocną.

Nie tra­fi­łam na nic cie­ka­wego w te­le­wi­zji, więc stwier­dzi­łam, że po­ma­luję so­bie pa­znok­cie u stóp. Gdy przy­go­to­wy­wa­łam in­ten­syw­nie ró­żowy la­kier, za­dzwo­nił mój te­le­fon.

Spoj­rza­łam na ze­ga­rek. Pięć po dwu­dzie­stej trze­ciej. Pew­nie ja­kiś zna­jomy, który aku­rat sie­dzi w ba­rze. Za­sta­na­wia­łam się, czy chce mi się wy­grze­bać te­le­fon z to­rebki, ale jed­nak go wy­ję­łam. Mogę przy­naj­mniej chwilę po­roz­ma­wiać, cho­ciaż nie mia­łam naj­mniej­szego za­miaru ru­szać się już dzi­siaj z miesz­ka­nia.

Na wy­świe­tla­czu te­le­fonu wid­niał jed­nak ja­kiś nie­znany nu­mer. Wło­ski na szyi sta­nęły mi dęba, gdy przy­po­mnia­łam so­bie, że za­pi­sy­wa­łam Kon­stan­ti­nowi kon­takt do sie­bie.

– Salla – po­wie­dzia­łam, od­bie­ra­jąc te­le­fon.

– Kon­stan­tin – usły­sza­łam w słu­chawce.

– Hej – przy­wi­ta­łam się i prze­łknę­łam grudę w gar­dle, nie wie­dząc ani co po­wie­dzieć, ani co zro­bić. To było dla mnie cał­ko­wi­cie nowe uczu­cie i nie by­łam pewna, czy mi się po­doba.

– Czy mógł­bym do cie­bie nie­długo wpaść? – spy­tał męż­czy­zna chłodno, jakby py­tał przy­pad­ko­wego prze­chod­nia, która jest go­dzina.

Moje serce pę­dziło jak osza­lałe ko­nie wy­ści­gowe i po­trze­bo­wa­łam chwili, by za­cząć znów od­dy­chać.

– Czy masz ja­kieś inne plany? – spy­tał Kon­stan­tin jesz­cze chłod­niej­szym to­nem.

– Nie! Nie mam. Mo­żesz wpaść.

– Okej. Będę za dzie­sięć mi­nut.

To była naj­bar­dziej ża­ło­sna pierw­sza roz­mowa te­le­fo­niczna z męż­czy­zną, jaką kie­dy­kol­wiek od­by­łam. Do dia­bła, to była naj­bar­dziej ża­ło­sna pierw­sza roz­mowa te­le­fo­niczna z kim­kol­wiek. Ten fa­cet zde­cy­do­wa­nie nie po­tra­fił roz­ma­wiać z ludźmi. Przy­po­mnia­łam so­bie, kim jest z za­wodu. Może w ży­ciu pry­wat­nym sta­wiał bar­dziej na sku­tecz­ność ko­mu­ni­ka­cji, skoro w ciągu dnia mu­siał wy­słu­chi­wać pła­czą­cych lu­dzi opo­wia­da­ją­cych mu o wszyst­kich swo­ich zmar­twie­niach.

Mi­nęło do­kład­nie dzie­sięć mi­nut i za­dzwo­nił do­mo­fon. Zdą­ży­łam po­pra­wić włosy, ma­ki­jaż, do­dać odro­binę szminki na usta i upew­nić się, że dez­odo­rant na­dal speł­nia swoją funk­cję, spry­ska­łam się też odro­biną Acqua di Parma, któ­rej nie chciało mi się uży­wać już od wielu dni.

– Wejdź na górę, dru­gie pię­tro – po­wie­dzia­łam drżą­cym, ochry­płym gło­sem, który nie brzmiał jak mój.

Gdy otwo­rzy­łam drzwi miesz­ka­nia, za­po­mnia­łam ję­zyka w gę­bie. Kon­stan­tin mu­siał od­wie­dzić fry­zjera, bo jego włosy były kró­ciut­kie i zde­cy­do­wa­nie sek­sowne, pa­so­wały do su­ro­wych ry­sów twa­rzy. Miał na so­bie tylko czarny T-shirt, który pod­kre­ślał sze­ro­kie ra­miona, czarne dżinsy i… czy to były co­nversy? Nie żadne fir­mowe la­kierki, ale nie­ważne. Sta­łam w drzwiach jak słup soli i otrzeź­wia­łam, do­piero gdy usły­sza­łam głos Kon­stan­tina.

– Mogę wejść do środka? – za­py­tał swoim po­waż­nym to­nem.

– Tak, za­pra­szam. – Ode­tchnę­łam i prze­szło mi przez myśl, że cała ta sy­tu­acja wy­glą­dała tak, jakby nie pierw­szy raz tak szybko się u mnie zja­wiał. Trzeba wy­my­ślić coś in­nego.

Męż­czy­zna wszedł do mo­jego ma­łego miesz­ka­nia urzą­dzo­nego w ko­lo­rach żwiru i czer­wieni. Stał na środku i mia­łam wra­że­nie, że swoją ma­sywną syl­we­tką zaj­mo­wał po­łowę ka­wa­lerki. Zer­k­nął na ka­napę, po­dwójne łóżko w sy­pialni i mały aneks ku­chenny.

– Pa­suje do cie­bie – stwier­dził zwy­czaj­nie Kon­stan­tin.

Wciąż pró­bo­wa­łam od­zy­skać po­łą­cze­nie mię­dzy mó­zgiem a ję­zy­kiem, więc tylko spy­ta­łam:

– Dla­czego tak uwa­żasz?

– Jest małe i ener­ge­tyczne.

Kon­stan­tin ob­ró­cił się tak, by móc na mnie spoj­rzeć. Wpa­try­wa­łam się w jego oczy i to­nę­łam w sza­rych zim­nych fa­lach, aż prze­sta­łam mieć wra­że­nie, że są ta­kie zimne. Sły­sza­łam, że chwilę przed śmier­cią czło­wiek to­nący w lo­do­wa­tej wo­dzie nie od­czuwa już chłodu, a je­dy­nie ko­jące cie­pło. Na­gle od­nio­słam wra­że­nie, że do­sko­nale ro­zu­miem, o co z tym cho­dzi.

– Masz fa­ceta? – spy­tał na­gle Kon­stan­tin, marsz­cząc brwi.

– Co? – mruk­nę­łam cał­ko­wi­cie za­sko­czona. Dla pew­no­ści do­da­łam: – Oczy­wi­ście, że nie, dla­czego py­tasz?

– Wi­dzia­łem cię nie­dawno, jak idziesz z kimś pod rękę w tym kie­runku.

Ja­kaś część mnie była wście­kła, że Kon­stan­tin wy­cią­gał ja­kie­kol­wiek wnio­ski na mój te­mat na pod­sta­wie kil­ku­se­kun­do­wej ob­ser­wa­cji. Inna część mnie była za­do­wo­lona, że tak mu na mnie za­le­żało, że za­dał to py­ta­nie. Tak bar­dzo, że w końcu za­dzwo­nił. W końcu przy­po­mnia­łam so­bie ludzką mowę i by­łam w sta­nie co­kol­wiek po­wie­dzieć.

– Je­steś ja­kimś pie­przo­nym stal­ke­rem?

– Nie. Po pro­stu miesz­kam nie­da­leko i aku­rat was zo­ba­czy­łem. Przy­sze­dłem, żeby ci po­wie­dzieć, że nie in­te­re­sują mnie za­jęte ko­biety. Ani ta­kie, które mają kilku fa­ce­tów na­raz. Tym bar­dziej jed­nej nocy.

Za­ci­snę­łam zęby ze zło­ści i unio­słam wy­soko głowę. Za­wsze mia­łam tylko jed­nego fa­ceta na­raz, cho­ciaż ni­gdy nie wcho­dzi­łam w po­ważne związki. Ale szcze­rze mó­wiąc, mu­szę przy­znać, że Väinö i Mi­kael dość czę­sto by­wali w moim łóżku na zmianę.

– Przy­sze­dłeś mnie tu­taj oskar­żać o roz­wią­złość czy o co cho­dzi? – spy­ta­łam ostro i na­prawdę by­łam w szoku, gdy po­czu­łam zbie­ra­jące się w mo­ich oczach łzy. Za­wsze mnie wku­rzało, że ko­bietę, która lubi seks bez zo­bo­wią­zań, na­zywa się dziwką, a dla męż­czy­zny to coś nor­mal­nego. Ale ni­gdy nie pła­ka­łam z tego po­wodu.

W po­koju za­pa­dła ci­sza jak ma­kiem za­siał i choć żadne z nas nie po­wie­działo ani słowa, mia­łam wra­że­nie, że wo­kół nas ze­brała się lo­do­wata mgła.

Unio­słam głowę i na­po­tka­łam po­tę­pia­jące spoj­rze­nie Kon­stan­tina.

– Mu­sisz przy­znać, że zde­cy­do­wa­nie nie po­tra­fisz flir­to­wać – po­wie­dział oskar­ży­ciel­skim to­nem, two­rząc jesz­cze chłod­niej­szą at­mos­ferę, która wy­peł­niła całe miesz­ka­nie.

– To chyba ja­kiś żart – bro­ni­łam się i kon­ty­nu­owa­łam: – I co w związku z tym flir­tem? Nie szu­kam po­waż­nego związku. Nie lu­bię po­waż­nych związ­ków – do­da­łam na ko­niec buń­czucz­nie.

– Tak mi się wła­śnie wy­da­wało – po­wie­dział miękko, ewi­dent­nie oskar­ży­ciel­skim to­nem.

– No i co te­raz zro­bisz? Nie będę wy­gła­szać żad­nej mowy obroń­czej – do­da­łam pew­niej­szym to­nem.

– JA nie mam za­miaru nic zro­bić – po­wie­dział Kon­stan­tin i oparł się o ścianę przy mo­jej sy­pialni. Po­tem do­dał gło­sem już cał­ko­wi­cie po­zba­wio­nym mięk­ko­ści, miaż­dżą­cym i ra­nią­cym jak ostry żwir: – Chcia­łaś, że­bym za­dzwo­nił, więc to zro­bi­łem. I przy­sze­dłem do cie­bie.

Chcia­ła­bym mieć siłę, która po­zwo­li­łaby mi wy­rzu­cić go za drzwi w obro­nie wła­snej dumy. Pro­ble­mem było jed­nak to, że umar­ła­bym, gdyby Kon­stan­tin już tu ni­gdy nie wró­cił. Wpa­try­wa­łam się w niego sfru­stro­wana i za­wsty­dza­jąco pod­nie­cona jego obec­no­ścią i sło­wami.

Je­śli to była moja szansa, le­piej było ją, do ja­snej cho­lery, wy­ko­rzy­stać. A gdyby wszystko po­szło zgod­nie z pla­nem, seks z Kon­stan­ti­nem oka­za­łby się kosz­marny i mo­gła­bym wró­cić do swo­jego nor­mal­nego ży­cia. Po­de­szłam do niego i za­sta­na­wia­łam się, jak mam niby po­ca­ło­wać fa­ceta wyż­szego ode mnie o do­brych czter­dzie­ści cen­ty­me­trów.

Stwier­dzi­łam, że od­pusz­czę ca­ło­wa­nie i za­cznę od ła­twiej do­stęp­nych miejsc. Pod­nio­słam drżące dło­nie do jego brzu­cha, pod T-shirt, i gła­dzi­łam jego ciało aż do sze­ro­kiej klatki pier­sio­wej, ścią­ga­jąc z niego ko­szulkę. Po­zwo­li­łam pal­com błą­dzić po twar­dych mię­śniach bar­ków i ra­mion. Dło­nie ze­śli­zgnęły mi się ni­żej i przy­ci­snę­łam jego ręce do swo­ich piersi.

By­łam cho­ler­nie pod­nie­cona już sa­mym fak­tem prze­by­wa­nia z Kon­stan­ti­nem w tym sa­mym po­miesz­cze­niu… przez ile, dzie­sięć mi­nut? Moje piersi stały się twarde jak skała od sa­mego ocze­ki­wa­nia, a cipka była bo­le­śnie na­pięta i opuch­nięta.

Gdy dło­nie Kon­stan­tina za­ci­snęły się na mo­ich pier­siach, usły­sza­łam jego pełne sa­tys­fak­cji wes­tchnie­nie, po­pro­wa­dzi­łam więc jedną na moją ta­lię pod ma­te­ria­łem su­kienki. Ręce męż­czy­zny za­częły po­wolną wę­drówkę w górę po mo­jej skó­rze, a gdy jego cie­płe palce do­tknęły mo­ich na­gich piersi, za­drża­łam, opie­ra­jąc się o niego, i z trzę­są­cymi się no­gami za­sta­na­wia­łam się, czy se­kret­nie odu­rzył mnie ja­kimś nar­ko­ty­kiem, że dzia­łał na mnie jak nikt inny do tej pory.

Raj. Jak by to było go po­ca­ło­wać, skoro sam de­li­katny do­tyk wpra­wiał mnie w taki stan? – za­sta­na­wia­łam się za­mro­czona. Wi­dzia­łam, jak małe są moje dło­nie na jego ciele. Pie­ści­łam jego klatkę pier­siową i ści­ska­łam twarde mię­śnie z ca­łej siły. Pod­nio­słam wzrok ku jego twa­rzy.

Oczy Kon­stan­tina stały się znacz­nie ciem­niej­sze i wy­dało mi się, że z jego twa­rzy po­woli opada ma­ska obo­jęt­no­ści, a coś nie­malże zwie­rzę­cego za­czyna się prze­dzie­rać, za­czy­na­jąc od ust i brody.

– Po­ca­łuj mnie – roz­ka­za­łam, uży­wa­jąc ca­łej siły per­swa­zji, która mu­siała po­cho­dzić z naj­głęb­szych czę­ści mo­jego je­ste­stwa, bo nie czu­łam się wcale tak pew­nie w tej sy­tu­acji.

Za­uwa­ży­łam, jak jego oczy co­raz bar­dziej ciem­nieją, jakby za chwilę miała się w nich roz­pę­tać bu­rza. Po­czu­łam jego duże dło­nie na swo­jej ta­lii i na­gle zna­la­złam się w po­wie­trzu na tej wy­so­ko­ści, któ­rej ni­gdy bym nie osią­gnęła bez czy­jejś po­mocy. Nogi przez chwilę wi­siały mi bez­wład­nie, lecz dło­nie Kon­stan­tina uło­żyły je wo­kół jego pasa, a jed­no­cze­śnie przy­ci­skały mnie do jego bio­der, przy­trzy­mu­jąc za po­śladki. Bez na­my­słu za­rzu­ci­łam mu ra­miona wo­kół szyi, a gdy jego usta po­łą­czyły się z mo­imi, za­po­mnia­łam o ca­łym świe­cie.

Nic, na­prawdę nic ni­gdy nie wy­da­wało mi się tak cu­do­wne. Czu­łam wa­le­nie serca w ca­łym ciele, gdy Kon­stan­tin w cał­ko­wi­tym spo­koju ba­dał moje usta. Sku­bał ich ką­ciki i dolną wargę i już samo to spra­wiło, że po­żą­dli­wie się do niego przy­ci­snę­łam i roz­chy­li­łam usta sze­rzej. Spo­mię­dzy mo­ich warg wy­do­by­wały się ci­che jęki i po­czu­łam, jak się uśmie­cha. Od­po­wie­dzia­łam uśmie­chem nie­zbyt in­te­li­gent­nej osoby i przy­gry­złam jego dolną wargę.

Jęk­nę­łam w pro­te­ście, gdy Kon­stan­tin od­su­nął się od mo­ich ust, lecz od razu się pod­da­łam, gdy po­czu­łam jego wargi po­dą­ża­jące za li­nią mo­jego pod­bródka w stronę szyi. Sku­bał ją ustami wzdłuż żyły, ssał w tym sa­mym miej­scu, a po­tem prze­su­nął wargi do de­li­kat­nej skóry pod uchem i pie­ścił ją przez chwilę, za­nim mnie tam ugryzł. Wtedy zni­ży­łam się do cze­goś, czego ni­gdy nie zro­bi­łam. Za­czę­łam bła­gać.

– Kon­stan­ti­nie, bła­gam... Bła­gam. Po­ca­łuj mnie po­rząd­nie… Pro­szę!

– Nie od­po­wia­dam na ni­czyje bła­ga­nia – pa­dła krótka od­po­wiedź.

Po­czu­łam, jak Kon­stan­tin przy­ci­ska mnie co­raz moc­niej do sie­bie. Po­czu­łam jego twar­dego ku­tasa przez ma­te­riał dżin­sów i za­czę­łam cię­żej od­dy­chać.

Usta Kon­stan­tina pie­ściły moje ra­miona i szyję, aż w końcu, twarde i wy­głod­niałe, wbiły się znów w moje wargi. Jego ję­zyk wdarł się do mo­ich ust i przy­się­gam, mia­łam wtedy mały or­gazm. Moja cipka drżała i czu­łam, jak mo­kra, lepka wil­goć roz­lewa mi się na bie­li­znę, prze­ma­cza­jąc ją. Wy­da­wa­łam z sie­bie bez­sen­sowne jęki, wes­tchnie­nia i bła­ga­nia, gdy ję­zyk Kon­stan­tina do­kład­nie i bez wa­ha­nia ba­dał wnę­trze mo­ich ust.

Po­czu­łam, że za­czy­namy się po­ru­szać, i na­gle zda­łam so­bie sprawę, że je­ste­śmy przy moim ma­łym stole. Kon­stan­tin po­sa­dził mnie na nim i roz­chy­lił moje uda tak, by móc mię­dzy nimi sta­nąć. Na­gle zła­pał mnie za pod­bró­dek i znów pa­trzy­łam w jego szare, bu­rzowe oczy.

– Do łóżka – wy­dy­sza­łam nie­mal zroz­pa­czona, lecz Kon­stan­tin tylko po­krę­cił głową i znów za­nu­rzył dło­nie pod moją su­kienkę, piesz­cząc uda i bio­dra.

– Jak tam twoje plecy? – wy­szep­tał jed­no­cze­śnie, pa­trząc w peł­nym sku­pie­niu na skórę wy­zie­ra­jącą spod rąbka su­kienki.

Zu­peł­nie za­po­mnia­łam o ple­cach, więc tylko nie­cier­pli­wie po­krę­ci­łam głową.

– Nie jest źle – wy­mam­ro­ta­łam.

– To świet­nie – od­po­wie­dział i uniósł mi su­kienkę nad głowę, by ją zdjąć.

Pod su­kienką nie mia­łam nic poza majt­kami i gdy tylko wy­lą­do­wała na pod­ło­dze, druga dłoń Kon­stan­tina po­wę­dro­wała pod ko­ronkę i przy­ci­snęła się na chwilę do mo­jej cipki, tak że za­czę­łam gło­śno wzdy­chać i za­krę­ciło mi się w gło­wie. Męż­czy­zna wsu­nął we mnie palce, by na­stęp­nie roz­pro­wa­dzić lepką wil­goć po mo­jej skó­rze.

– Cho­lera, jaka ty je­steś wil­gotna – wy­sa­pał szorstko.

Kon­stan­tin uniósł mnie odro­binę, tak że przez chwilę moje po­śladki za­wi­sły w po­wie­trzu, i po­czu­łam mocne szarp­nię­cie, a po­tem zo­ba­czy­łam, jak moje majtki lecą gdzieś na pod­łogę w stronę su­kienki.

Sie­dzia­łam na stole w ja­dalni naga, z sze­roko roz­su­nię­tymi udami, mię­dzy któ­rymi stał on. Cof­nął się odro­binę. Opar­łam się o stół na łok­ciach. Kon­stan­tin ode­rwał wzrok od mo­ich oczu i tak­so­wał mnie spoj­rze­niem od ust przez ra­miona, piersi, uda aż do mo­jej bez­wstyd­nie pre­zen­to­wa­nej i błysz­czą­cej od wil­goci cipki.

Gdy w końcu po­now­nie spoj­rzał mi w oczy, za­czę­łam się za­sta­na­wiać, jak to jest moż­liwe, że te zimne szare tę­czówki wy­glą­dają, jakby pło­nęły.

Jedna dłoń męż­czy­zny opa­dła na moje bio­dro, a druga na klatkę pier­siową i po chwili le­ża­łam już na stole na ple­cach. Kon­stan­tin owi­nął wo­kół sie­bie moje nogi. Wpa­try­wał się we mnie, nie mó­wiąc ani słowa, jakby się za­sta­na­wiał, w jaki spo­sób naj­le­piej bę­dzie mnie tor­tu­ro­wać, a na­ra­sta­jące we mnie po­żą­da­nie było pra­wie nie do znie­sie­nia. Gdy w końcu uło­żył palce jed­nej dłoni na mo­jej cipce, a drugą pie­ścił moje piersi i brzuch, za­czę­łam się pod nim wić, a z mo­ich ust wy­do­by­wały się nie­zro­zu­miałe dźwięki.

Sutki ster­czały mi na bacz­ność, od­dech mia­łam nie­spo­kojny i nie­równy i ba­łam się, że stracę przy­tom­ność, je­śli Kon­stan­tin bę­dzie mnie jesz­cze bar­dziej pod­nie­cać. Gdy na­ci­snął moc­niej dło­nią na moją cipkę i za­czął ją po­cie­rać, stra­ci­łam pa­no­wa­nie nad sobą. Pró­bo­wa­łam unieść ręce, by po­pie­ścić sutki, ale od­trą­cił je i po­krę­cił głową z dez­apro­batą. Za­czę­łam moc­niej na­pie­rać na jego palce.

– Kon­stan­ti­nie, do­tknij mnie. Do­tknij mnie – po­wta­rza­łam bła­gal­nym to­nem.

– Prze­cież do­ty­kam cię cały czas – od­po­wie­dział i za­ci­snął palce na moim sutku.

– Do­tknij mnie po­rząd­nie. – Pra­wie pła­ka­łam i wtedy, w końcu do­sta­łam odro­binę tego, czego tak bar­dzo pra­gnę­łam i po­trze­bo­wa­łam.

Kon­stan­tin wsu­nął dwa palce w moją ocie­ka­jącą wil­go­cią szparkę i mu­skał ją lekko przez chwilę, a ja za­ci­snę­łam po­wieki i za­czę­łam wspi­na­czkę ku naj­cu­dow­niej­szej przy­jem­no­ści.

Gdy wsu­nął palce głę­biej i jed­no­cze­śnie za­czął pie­ścić kciu­kiem moją łech­taczkę, sa­pa­łam ni­czym tor­tu­ro­wane dzi­kie zwie­rzę i za­czę­łam krę­cić bio­drami w rytm jego ru­chów. Znów uniósł drugą dłoń na moją pierś i gdy na­gle wszedł we mnie głę­boko pal­cami i jed­no­cze­śnie mocno ści­snął su­tek, do­zna­łam naj­bar­dziej nie­sa­mo­wi­tego or­ga­zmu w ży­ciu.

– Ja pier­dolę! – wrza­snę­łam, bli­ska pła­czu, no­wym dla mnie, dziw­nym gar­dło­wym gło­sem, i krzy­cza­łam ochry­ple, gdy moje ciało wy­gi­nało się i za­ci­skało na pal­cach Kon­stan­tina. Le­dwo usły­sza­łam nad sobą jego głos:

– Nie, to ja cie­bie pier­dolę.

Gdy w końcu prze­sta­łam się wić i drżeć, a moje ciało le­żało bez­władne i za­spo­ko­jone na stole, Kon­stan­tin po­chy­lił się nade mną, wpa­try­wał mi się pro­sto w oczy i uniósł do ust palce, które przed chwilą czu­łam w so­bie. Ob­li­zał je od czub­ków po na­sadę i po­wie­dział nie­zna­ją­cym sprze­ciwu to­nem, z któ­rego znik­nęła cała jego rze­czo­wość:

– A te­raz wy­pier­dolę cię tak, że ju­tro nie bę­dziesz w sta­nie cho­dzić.

Rozdział 4

Groźba Kon­stan­tina ude­rzyła w każdy za­ka­ma­rek mo­jego ciała i umy­słu, który krzy­czał: „Ja­sne! Pieprz mnie! Nie po­trze­buję ju­tro ni­g­dzie iść. A wła­ści­wie to ni­gdy nie mu­szę”.

Kon­stan­tin cof­nął się na krótką chwilę z de­ter­mi­na­cją pło­mie­ni­ście błysz­czącą w oczach wbi­tych w moje źre­nice. Wpa­try­wa­łam się z nie­do­wie­rza­niem w ota­cza­jącą mnie roz­świe­tloną rze­czy­wi­stość, gdy Kon­stan­tin sko­pał gdzieś w kąt buty ze swo­ich stóp, ze­rwał z sie­bie dżinsy i bok­serki w ciągu kilku se­kund.

Był nie­wy­obra­żal­nie wspa­niały. Dłu­gie, umię­śnione koń­czyny, de­li­katne ciemne wło­ski na ciele i tak długi i gruby, ster­czący ku­tas, że całe moje ciało pra­wie krzy­czało z pod­nie­ce­nia, cho­ciaż do­piero co do­szłam. Chcia­łam po­żreć wzro­kiem każdy skra­wek jego ciała, na który spoj­rza­łam, ale nie wie­dzia­łam, od czego za­cząć, bo pra­gnę­łam za­pa­mię­tać całą jego po­stać, stwo­rzyć mapę ścię­gien i mię­śni, tak jak­bym zbie­rała zdję­cia do al­bumu.

Osta­tecz­nie nie mu­sia­łam po­dej­mo­wać de­cy­zji, do­sta­łam coś znacz­nie lep­szego.

Kon­stan­tin na­parł na mnie. Chwy­cił mnie za uda, roz­chy­lił je tak sze­roko, jak tylko się dało, i wci­snął się mię­dzy nie tak, że czu­łam czu­bek jego twar­dego ku­tasa na mo­jej go­rą­cej, mo­krej cipce, gdy się nade mną po­chy­lał. Pie­ścił moją szyję i pod­szczy­py­wał ra­miona. Li­zał i ssał moje piersi, aż osza­ła­mia­jący ból piesz­czo­nych sut­ków roz­prze­strze­nił się po ca­łym ciele aż po cipkę. Gdy ugryzł mój drugi su­tek, aż jęk­nę­łam z roz­ko­szy. Gdy gryzł jedną pierś, a drugą szczy­pał, wy­gię­łam się w łuk, ofe­ru­jąc mu wię­cej mnie.

Z mo­ich ust wy­do­by­wały się uryw­kowe zda­nia, prośby, bła­ga­nia i jęki, a moje ciało wiło się, szar­pało i drgało tam, gdzie ude­rzały naj­moc­niej­sze fale przy­jem­no­ści.

Kon­stan­tin po­chy­lił się nade mną, uniósł moje uda jesz­cze wy­żej, trzy­ma­jąc je tak sze­roko, jak to moż­liwe, i po pro­stu pa­trzył. Pa­trzył na to, do czego do­pro­wa­dził. Na ko­bietę le­żącą na ja­dal­nia­nym stole z sze­roko roz­war­tymi ustami i pół­przy­mknię­tymi oczami, na­brzmia­łymi pier­siami i roz­ło­żo­nymi udami, ofe­ru­jącą go­tową, na­brzmiałą i wręcz ocie­ka­jącą so­kami cipkę.