Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Sofia i Santeri byli kiedyś najlepszymi przyjaciółmi, ale chłopak wyjechał do Stanów Zjednoczonych w pogoni za karierą. Teraz, jako znany scenarzysta filmowy, wraca do domu, aby zająć się majątkiem zmarłego ojca, a Sofia zaproponowała, by zatrzymał się u niej.
Gdy dziewczyna odbiera Santeriego z lotniska, nie może się nadziwić. Zapamiętała go jako wysokiego i chudego jak tyczka chłopaka, który poruszał się nieco niezdarnie i niepewnie. Teraz stoi przed nią trzydziestoletni mocno zbudowany mężczyzna o muskularnych i szerokich ramionach.
Nagle jej ciało zaczyna reagować na jego obecność, a ona nie wie, jak sobie z tym poradzić. Próbuje walczyć ze swoimi instynktami i przekonać samą siebie, że po prostu chce odbudować starą znajomość. Czy to w ogóle możliwe, by pozostali jedynie przyjaciółmi?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 212
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 5 godz. 58 min
Tytuł oryginału: Ystävä
Przekład z języka fińskiego: Artur Bobotek
Copyright © Lilith, 2022
This edition: © Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S, Copenhagen 2022
Projekt graficzny okładki: Monika Drobnik-Słocińska
Redakcja i korekta: Wydawnictwo JAK
ISBN 978-91-8034-372-5
Konwersja i produkcja e-booka: www.monikaimarcin.com
Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.
Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S
Klareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K
www.gyldendal.dk
www.wordaudio.se
Stałam w hali przylotów na lotnisku Helsinki-Vantaa i w zdenerwowaniu postukiwałam nogą o podłogę. Samolot z Los Angeles przyleciał opóźniony, co jeszcze wzmogło moje podekscytowanie. Można by pomyśleć, że nie miałam powodu, żeby się denerwować. Czekałam na człowieka, który był kiedyś przez siedem lat moim najlepszym przyjacielem i z którym ostatnio znów wymieniałam maile niemal codziennie.
Santeri Aittamäki pojawił się w moim życiu, kiedy w wieku trzynastu lat przeprowadziłam się do Hämeenlinny, gdzie moja matka dostała nową pracę. Przygotowałam się na spędzanie szkolnych lat raczej samotnie, jak dotychczas. Nie ubierałam się modnie, nie mogłabym ukryć pryszczy pod makijażem, nawet gdybym próbowała, a i z charakteru byłam nieśmiałym molem książkowym. Jeśli do tego dodać lekką nadwagę i fakt, że byłam nowa, nie mogłam oczekiwać zbyt wiele.
Los jednak zdecydował inaczej i na początku roku szkolnego usiadł koło mnie wysoki, szczupły chłopak o niezwykle jasnych włosach i z aparatem na zębach. To był Santeri, albo inaczej Albiino, jak mówili na niego koledzy. Nie odezwał się ani słowem, a ja też nie miałam zamiaru zaczynać rozmowy, ale kiedy jego plecak się otworzył i zobaczyłam w nim niemały stosik książek, z Egipcjaninem Sinuhe na wierzchu, usta otworzyły mi się same.
Właśnie skończyłam inną książkę Waltariego i pytanie: „Dobra jest?” dosłownie wyrwało mi się z ust. Potem wszystko potoczyło się już samo. Byliśmy w szkole dwójką dziwolągów, ale przyjemniej jest być dziwolągiem we dwójkę niż w pojedynkę. Początkowo rozmawialiśmy tylko w szkole, ale kiedyś poszliśmy razem do biblioteki i stopniowo doszliśmy do tego, że razem odrabialiśmy lekcje i bywaliśmy u siebie w domach. Wyrośliśmy z pryszczy, aparatów na zębach, workowatych ubrań i staliśmy się najlepszymi, nierozłącznymi przyjaciółmi.
Gdy skończyłam dwadzieścia lat, zaczęłam spotykać się z Riku. Santeri go nie lubił i do pewnego stopnia to rozumiałam. Riku był w klasie wyżej w tej samej szkole i co pewien czas mocno uprzykrzał życie Santeriemu. Między chłopcami doszło nawet kiedyś do rękoczynów i w gimnazjum sama zaczęłam nienawidzić Riku. Jednak on był ciemnym, wysokim przystojniakiem, a ja – tylko człowiekiem. Kiedy kierował na mnie swoje intensywnie niebieskie oczy, nie miałam szans. Santeri twierdził, że Riku zdradzał mnie od samego początku. Zapytany o powody takiego oskarżenia, opowiedział o wspólnych wizytach jego kumpli i Riku w nocnych klubach. Mnie osobiście kluby nigdy nie interesowały, ale Riku dobrze się tam bawił. Zakochana bez pamięci, nie przyjmowałam tego do wiadomości i złościłam się na Santeriego, a kiedy w końcu po pięciu latach zorientowałam się, że miał rację, było już za późno.
Santeri wyjechał do Stanów Zjednoczonych i odwiedził Finlandię tylko parę razy – prawdopodobnie w dużej mierze dlatego, że jego ojciec był agresywnym nałogowym pijakiem, a matka zmarła na raka, kiedy zdawaliśmy maturę. Santeri nie miał żadnych bliskich krewnych poza ciotką, a nieustanna udręka, którą było jego dzieciństwo, z pewnością nie zwiększała chęci powrotu do kraju. Nie widziałam go, od kiedy mieliśmy po dwadzieścia lat. Finlandię odwiedził po raz pierwszy, gdy byłam jeszcze z Riku, a po raz drugi – kiedy z przyjaciółką Kerttu wyjechałam do Tajlandii.
W czasie naszego rozstania wysyłaliśmy sobie co prawda uprzejme życzenia świąteczne, ale dopiero przed dwoma laty, długi czas po zerwaniu z Riku, zaczęłam pisywać do Santeriego obszerniejsze wiadomości. Przepraszałam za swoje zachowanie i przyznałam, że miał rację. Nie robił z tego wielkiej sprawy. Stopniowo dostawałam od niego coraz dłuższe maile i teraz znalazłam się tutaj – czekałam na człowieka, który zrealizował swoje marzenia i razem z przyjacielem napisał scenariusz jednego z najbardziej docenionych i oglądanych hollywoodzkich filmów roku.
Santeri nie przybywał oczywiście do Finlandii z mojego powodu. Jego ojciec zmarł w końcu na skutek pijaństwa i pożaru, jaki wybuchł, gdy ten zapalił w łóżku papierosa i zaraz potem zasnął. Santeri był jedynym spadkobiercą i przyjeżdżał załatwić dokumenty spadkowe, a także sprawy praktyczne. Napisał, że mógłby przypuszczalnie zrobić to z zagranicy, ale miał właśnie wakacje i chciał spotkać się z ciotką… i ze mną. Z powodu ojca nie przejechałby nawet metra – tak sam napisał.
Stary dom ojca Santeriego znajdował się na wiejskiej działce w Hauho i był zaniedbaną, zapleśniałą ruiną. Chociaż Santeri mógł teraz z pewnością opłacić hotel na cały pobyt, zaprosiłam go do siebie. Po jego kilku uprzejmych odmowach udało mi się go przekonać, że nie sprawi żadnego kłopotu i lepiej mu będzie przez miesiąc w domowym otoczeniu blisko centrum niż w hotelu.
Wchłonęłam oczywiście wszystko, co napisali o nim w Finlandii i za granicą. Jego nazwisko pojawiało się w połączeniu z różnymi gwiazdami i modelkami, ale żadnych konkretnych informacji o jakimkolwiek stałym związku nie było. Najwyraźniej Santeri też niechętnie występował publicznie, bo niemal wszystkim tekstom towarzyszyło tylko kilka tych samych zdjęć, które były albo prześwietlone, albo zbyt ciemne.
Ocknęłam się z zamyślenia, kiedy obserwowane przeze mnie od długiego czasu rozsuwane drzwi się otworzyły. Zastygłam w miejscu. Poznałam Santeriego od razu. I nie poznałam. W pamięci mignął mi obraz chłopaka o prawie białych włosach oraz szarych oczach, wysokiego i chudego jak tyczka, który poruszał się nieco niezdarnie i niepewnie, jakby nie wiedział, gdzie postawić swoje chuderlawe kończyny.
Kiedy patrzyłam na trzydziestoletniego Santeriego, rozpoznałam włosy, wzrost i wysokie kości policzkowe – i niewiele więcej.
Jego niezwykle jasne, gęste i lekko kręcone włosy odrobinę ściemniały i przypominały jasne zboże. Wydawał się większy niż kiedyś. Nie poznawałam płynnego chodu, mocno zbudowanego ciała, długich, muskularnych kończyn i szerokich ramion. Przebiegł wzrokiem po hali z uwagą, ale i spokojem, prawie leniwie.
Serce waliło mi w piersi jak gong, a nogi przykleiły się do podłogi, jakby zapuściły w niej korzenie. Tylko parę sekund obserwacji wystarczyło, żebym skreśliła z listy takie cechy Santeriego, jak niezdarny, chudy i niepewny. „Oczywiście, że się zmienił. Minęło dziesięć lat, od kiedy ostatni raz się widzieliście!” – zrugałam się i w końcu wprawiłam nogi w ruch. W tym momencie Santeri mnie zauważył. Pomachałam mu, zrobiliśmy ostatnie kilka kroków, które nas dzieliły, i już byłam w powietrzu, przyciśnięta do twardej jak kamień, szerokiej piersi.
Zdumiona sapnęłam z zaskoczenia, ale wyglądało na to, że moje ramiona wiedziały, co robić. Owinęły się wokół szyi Santeriego. Nozdrza wypełnił mi cudowny męski zapach i mój nos powędrował odruchowo do jego karku – wąchałam go jak ogar, który złapał trop. Poczułam dziwny ciężar głęboko w żołądku i przez chwilę unosiłam się niemal półprzytomna w tym stanie błogości. Kiedy Santeri się odezwał, było tak, jakbym przebudziła się ze snu, i zauważyłam, że palce jednej ręki mam zatopione w miękkich włosach na jego karku.
– Do diabła, Sofia! Ależ ty wyrosłaś!
Santeri opuścił mnie na podłogę i zerknął na moje ukryte pod ciemnymi dżinsami i koszulą stusześćdziesięciopięciocentymetrowe i według wskaźników BMI o siedem kilo zbyt kształtne ciało, a potem spojrzał mi w oczy. W jego wzroku ujrzałam radość oraz podziw i przez chwilę zupełnie się zatraciłam, odwzajemniając spojrzenie. Jednak swobodne zachowanie Santeriego sprawiło, że w końcu się ocknęłam i ze stanu tego dziwnego zastygnięcia powróciłam do rzeczywistości.
– Chcesz powiedzieć, że jestem gruba? Bardzo fajne przywitanie! – rzuciłam lekko zuchwałym tonem.
– Nie próbuj polować na komplementy. Wyglądasz obłędnie.
– No i się udało!
– Co?
– Polowanie na komplementy.
Santeri znów zlustrował mnie od stóp do głów i z jakiegoś powodu gorąca czerwień zaczęła oblewać mi policzki. W tej samej chwili w duchu kopnęłam się w tyłek. Byłam za długo bez faceta, jeśli kilkusekundowe spotkanie ze starym przyjacielem tak mi namieszało w głowie. Przyjacielem, bo nigdy nic poza przyjaźnią nie przyszło mi do głowy. No okej, może coś innego parę razy przyszło. Ale nie często.
– Idziemy? To wszystko? – zapytałam, wskazując na sporawego samsonite’a.
– Tak, wszystko. Chodźmy – odpowiedział Santeri, a ja poprowadziłam nas do hali parkingowej.
Wyszliśmy z budynku lotniska i przez chwilę świeciło na nas słońce. Była ciepła, czerwcowa pogoda. Ja nie miałam nawet kurtki, a Santeri był ubrany w cienki sweter i wyraźnie za ciepłą ciemnozieloną kurtkę myśliwską.
– Ubrałeś się jak na październik albo listopad. W LA było zimno?
– Nie, ale byłem długo w Kalifornii i trochę się ze mnie zmarzluch zrobił. Wolałem nie ryzykować.
– No cóż, mam nadzieję, że masz ze sobą letnie ciuchy. Tu zapowiadają ponad dwadzieścia stopni przez co najmniej dwa tygodnie.
– Dam sobie radę.
Kątem oka patrzyłam na jego profil. Za młodu miał kanciastą twarz i teraz też nie można było powiedzieć, że jest ładny. Kanciastość zmieniła się w męskie i twarde rysy, szczęka oraz policzki tworzyły mocno zarysowane kształty, grając na skórze światłem i cieniem. Spod gęstych i jasnych brwi patrzyły bystre, niezwykle jasne oczy, nos był duży i prosty, usta szerokie, pięknie wykrojone. „Seksowny – przemknęło mi przez głowę. – Niewiarygodnie seksowny”.
Santeri obrócił głowę i wydawało mi się, że przyłapał mnie na podglądaniu.
– Na co tak patrzysz? – zapytał rozbawiony.
– No… Po prostu wyglądasz jakoś inaczej – odpowiedziałam zdenerwowana.
– Tak, no, ty też. To już dziesięć lat.
To oczywiście była prawda. A chłopcy wolniej dojrzewają. Dotarliśmy do parkingu. Zaprowadziłam go do mojego starego golfa i wyciągnęłam kluczyki. Santeri wrzucił walizkę do bagażnika i usiadł koło mnie.
– Czy powinienem się niepokoić? – zapytał, unosząc brwi, z zaczepnym tonem w głosie.
Wiedziałam od razu, co miał na myśli.
– Jestem dobrym kierowcą. Nigdy żadnego wypadku ani mandatu – odparłam obronnym tonem.
– Jeździsz pewnie sześćdziesiątką wszędzie poza centrum. Gdzie jeździsz poniżej dwudziestu na godzinę.
– Ha, ha!
Santeri trafił dość celnie. Byłam ostrożna za kierownicą, ale on nawiązywał do moich nieudanych egzaminów na prawo jazdy. Zdałam dopiero za czwartym razem, kiedy to wlokłam się po ulicy tak powoli, że inni kierowcy postrzegali mnie jako zagrożenie. Ruszyłam, a Santeri przesunął siedzenie daleko do tyłu. Znów poczułam w nozdrzach jego zapach i na ciele pojawiła się gęsia skórka. Przełknęłam z trudem ślinę. Ciężka sprawa, jeśli będę wciąż tak reagowała na jego obecność.
Zaczęłam liczyć, jak długo żyłam w celibacie. Do pełnych pięciu lat od rozstania z Riku brakowało paru miesięcy. Początkowo szukałam znajomości w internecie, ale zawsze uważałam randki za uciążliwe i w końcu zrezygnowałam, kiedy udało mi się doprowadzić wystarczająco wielu mężczyzn do ziewania oraz narazić moje i tak kruche poczucie własnej wartości na bolesne ciosy.
Pięć lat. Nic dziwnego, że moje ciało funkcjonowało teraz na podwyższonych obrotach. Połowa mózgu podpowiadała, że przecież nikogo konkretnie nie pożądałam przez cały ten czas. Postanowiłam zignorować tę podpowiedź. Santeri był na pewno dla mojej podświadomości tylko bezpiecznym obiektem uwalniającym potrzeby fizyczne. Zdecydowałam, że jeszcze tego dnia ponownie aktywuję swoje konto w sieci.
Kiedy Santeri westchnął ciężko, spojrzałam na niego pytająco.
– Sofia, jesteśmy na obwodnicy. Gdyby Finowie nie byli tacy uprzejmi, wszyscy by trąbili i pokazywali ci środkowy palec.
Spojrzałam na licznik i zorientowałam się, że w zamyśleniu jechałam wolniej niż zwykle, niecałe pięćdziesiąt na godzinę. Dodałam gazu i powiedziałam z naciskiem:
– Tu jest ograniczenie do sześćdziesięciu!
– Jechałaś niecałe pięćdziesiąt. A do tego te liczniki zawsze pokazują więcej.
– Zamknij się, bo cię wyrzucę z samochodu.
– Tu się nie można zatrzymywać. Dostałabyś swój pierwszy mandat.
– Może byłoby warto. Jutro gazety podniosłyby krzyk, że sławnego Santeriego Aittamäkiego znaleziono porzuconego w przydrożnym rowie.
Santeri wybuchnął śmiechem, a ja mu zawtórowałam. Ulżyło mi, kiedy zauważyłam, że coś ze starych czasów przetrwało. Nasze ciągłe słowne potyczki zawsze działały na mnie pobudzająco i nawet niekiedy obmyślałam sobie jakieś dobre zaczepki.
Po chwili wjechaliśmy na autostradę. Santeri mówił trochę o swoim życiu w Hollywood, ja narzekałam, że mu zazdroszczę. Rozprawiałam o swojej mniej olśniewającej pracy w kadrach przy naliczaniu płac, wymieniałam ze szczegółami różnice w zbiorowych układach pracy i dyrektywach dotyczących wynagrodzeń za nadgodziny, opowiadałam, jak każdego dnia miałam ochotę pójść i mordować szefów Rady Przedsiębiorców i Porozumienia Związków Zawodowych, i to na najbardziej wymyślne sposoby. Santeri zwiesił głowę, przycisnął ręce do twarzy i trząsł się ze śmiechu z moich fantazji o topieniu, truciu i ćwiartowaniu.
Rozmowa toczyła się zaskakująco swobodnie, ale co pewien czas jechaliśmy w milczeniu. Cisza w towarzystwie Santeriego nigdy nie wydawała się męcząca. Przy nim nie czułam, że muszę wypełnić czas paplaniną, choć nie mam nic do powiedzenia, a jeśli już paplałam, wiedziałam, że on doceni moje poczucie humoru. Jedynym problemem było teraz to, że im dłużej milczeliśmy, tym wyraźniej czułam pod skórą dziwne gorąco, które rozchodziło się we mnie i potężniało, gdy tak siedzieliśmy we dwoje w tej małej przestrzeni.
Po godzinie skręciłam do centrum Hämeenlinny. Kiedy wjechałam na podwórze przy drewnianym domu, Santeri powiedział z aprobatą:
– Pewnie jest w nim świetny klimat. Drogi był?
Wzruszyłam ramionami, bo wstydziłam się odpowiedzi.
– To własność moich rodziców. Wynajmuję go od nich.
Santeri nie odpowiedział, wysiadł po prostu z samochodu i ruszył do bagażnika.
Wspięłam się po kilku stopniach do drzwi i weszliśmy do małej sieni. Po lewej stronie była kuchnia, z której drzwi prowadziły do małego korytarza. Po jego drugiej stronie mieściły się sypialnia i salon. Mogłam zaoferować Santeriemu gościnę, bo każde pomieszczenie miało drzwi, co zapewniało nam obojgu prywatność. Salon z kanapą przeznaczyłam dla Santeriego.
Chociaż mieszkanie nie należało do mnie, kochałam je ponad wszystko. W kuchni wisiały szafki z lat czterdziestych, podłogi były z desek, a na ścianach w salonie i sypialni osobiście położyłam tapety ze staromodnymi kwiatowymi wzorami. Bez końca krążyłam po targach staroci i śledziłam aukcje internetowe, żeby znaleźć odpowiednie meble, i w końcu osiągnęłam cel – elegancką mieszaninę stylów. Większą część wyposażenia stanowiły ciemne meble z pierwszej połowy dwudziestego wieku, jedynie kanapę, łóżko i półkę na książki kupiłam nowe.
Poprowadziłam Santeriego do salonu i wskazałam na kanapę.
– Rozkłada się i jest całkiem wygodna, więc powinno ci się dobrze spać.
– Tu jest naprawdę ładnie.
– Dziękuję.
Było mi miło. Słowa Santeriego brzmiały szczerze, a poza tym on nigdy nie miał w zwyczaju gadać po próżnicy. Krążył teraz po pokoju, zatrzymał się na chwilę, żeby obejrzeć dwie grafiki, które kupiłam przed paroma laty, i w końcu przystanął – tak jak się spodziewałam – przy pięciometrowej półce z książkami. Nagle nie wiedziałam, co powiedzieć, więc postanowiłam uciec.
– Zostawię cię, rozpakuj się, a… No, prysznic jest koło mojej sypialni. Przygotuję ci ręczniki.
Santeri odwrócił się i skinął głową, trzymając w ręku Emmę Jane Austen.
– Widzę, że masz całą twórczość Austen, ale wciąż nic z Szekspira – uśmiechnął się kpiąco.
Już w gimnazjum przeczytałam Dumę i uprzedzenie i wracałam do niej wiele razy, ale musiałam ze wstydem przyznać mu rację – nie miałam ani nie przeczytałam nigdy niczego Szekspira.
– Mam niedługo urodziny. Kup mi dzieła wszystkie, kiedy już cię stać. Pierwsze wydanie, dziękuję.
Santeri westchnął zamyślony, wsunął książkę z powrotem na półkę i podszedł do mnie, na środek salonu.
– Zaprosiłaś mnie tu, mając nadzieję na drogie prezenty? – zapytał z błyskiem w oku.
Ton jego głosu był lekki, ale przestraszyłam się, że on naprawdę może mnie posądzić o próbę wyciągania od niego pieniędzy.
– Oczywiście, że nie. To był… To był tylko żart. Raczej kiepski – westchnęłam, po części wystraszona, po części urażona.
Santeri wybuchnął śmiechem i powiedział niemal czułym głosem:
– Ależ z ciebie głuptas. Gdybyś widziała swoją minę.
Zrobił jeszcze jeden krok naprzód, chwycił mnie w ramiona i znów byłam w jego objęciach, już drugi raz w ciągu paru godzin. Poczułam jednocześnie przerażenie i zachwyt, a moje – jak się okazało – całkiem samodzielne ręce znalazły błyskawicznie drogę do jego talii. Santeri głaskał mnie po upiętych w koński ogon włosach, a we mnie narastało dudnienie, które rozbrzmiewało w moich uszach i wprawiało w wibrację całe ciało. Jedyne, co byłam w stanie odczuwać, to rozpływająca się we mnie przyjemność spowodowana wtulaniem się w niego. Jęknęłam cicho i przez chwilę wydawało mi się, że Santeri objął mnie jeszcze mocniej.
– Sofia? – powiedział miękko nad moją głową.
– Tak? – zapytałam stłumionym głosem, oszołomiona, z iskierkami szalejącymi w moich żyłach.
– Dzięki, że mogę u ciebie pomieszkać. Fajnie się znów kumplować. Albo – jak by powiedzieli Jankesi – awesome. Albo amazing.
Kiedy Santeri uniósł moją brodę, żeby spojrzeć mi w oczy, wpatrywałam się w niego niewidzącym wzrokiem i nie potrafiłam nic powiedzieć. Jego twarz zbliżała się do mojej, wewnętrzne dudnienie stawało się ogłuszające, rozchyliłam w oczekiwaniu spragnione usta. A potem poczułam na policzku niewinny pocałunek i zostałam postawiona na miękkich nogach pośrodku pokoju, który wydał mi się teraz zimny i nieprzyjemny.
– Myślałem o czymś innym na prezent niż stos starych książek. W ciągu ostatnich lat moje dochody rzeczywiście wzrosły, ale nie mam jeszcze milionów do marnotrawienia na książki, których nawet nie czytasz – zapewnił spokojnym, przyjemnym głosem Santeri z szelmowskim błyskiem w oku.
Jakiś czas gapiłam się na niego, nic nie rozumiejąc, parę razy otwierałam i zamykałam usta, zanim z cichym westchnięciem wydobyło się z nich „no tak”. W końcu upokorzenie zwyciężyło z pożądaniem oraz dobrym samopoczuciem i zrobiłam szybki krok w tył.
– Więc… – zaczęłam z trudem i przerwałam, potem spróbowałam jeszcze raz: – Więc chcę powiedzieć, że nie musisz dziękować. I żadnych prezentów… Oczywiście… Nie miałam na myśli…
Zdałam sobie sprawę, że się jąkam, i jeszcze dalej odsunęłam się od Santeriego, który obserwował mnie z zainteresowaniem swoimi bystrymi, jasnymi jak morska woda oczami. Przestraszyłam się, że odczyta moje pożądliwe myśli, i odwróciłam się szybko, ruszając do wyjścia.
– Zrobię coś do jedzenia. Bądź gotów za pół godziny.
Z tymi słowami uciekłam do kuchni, jakby stado demonów deptało mi po piętach.
„Idiotka” – powtarzałam sobie raz po raz, nastawiając trzęsącymi się rękami wodę na makaron. Jak mogłam nawet przez chwilę wyobrażać sobie, że Santeri może być mną zainteresowany jako kobietą, w seksualnym sensie? Mężczyzna, którego wcześniejsze dziewczyny były z pewnością najwyższej klasy pięknościami.
I o co do diabła mi chodziło? Facet chciał mi dać całusa w policzek, tak zwyczajnego w Stanach, a ja byłam gotowa zedrzeć z siebie ubranie. Jak mogłam być tak powierzchowna, żeby pożądać starego przyjaciela, skoro i tak nie miałam ich zbyt wielu?
„Seks by tylko wszystko popsuł. Absolutnie wszystko. Dzięki Bogu Santeri miał najwyraźniej więcej rozumu w głowie i w spodniach niż ja” – myślałam ze wstydem.
Usiadłam zdeterminowana przy stole w kuchni i otworzyłam komputer. Co to był za portal randkowy, który ostatnio polecała Kerttu?
A, jasne. Love & Lust. Dość głupia nazwa, ale Kerttu przysięgała, że tam znajdę kogoś na każde wyjście. Powinnam się tylko wziąć w garść. Nauczyć się paplać na luzie i flirtować, a może wtedy będzie mi łatwiej kogoś poznać. Czy to może być trudne? Zwłaszcza że byłam już niewątpliwie seksualnie sfrustrowana. Kiedy bym się już wciągnęła, byłoby po zmartwieniu. Chodziłabym na randki, znalazłabym miłego faceta i uprawiałabym z nim seks. Im prędzej, tym lepiej.
Wypełniałam profil, dopóki woda na makaron nie zaczęła się gotować, potem zrobiłam prosty, ale wyśmienity sos z pomidorów oraz koziego sera. Po chwili krzyknęłam do Santeriego, że jest jedzenie, a kiedy usiadł naprzeciw mnie, zaświtał mi w głowie genialny pomysł. Nawijałam makaron na widelec, kiedy zjadłam parę kęsów, rzuciłam:
– Ty przecież miałeś dużo dziewczyn? Wspominałeś w mailach tylko o paru, ale w gazetach pisali…
Umilkłam, kiedy zobaczyłam, że Santeri przygląda mi się z uniesionymi brwiami i pytającym wyrazem twarzy.
– Dużo to pojęcie względne – odpowiedział nieśpiesznie. – Ale tak, miałem dziewczyny. Czemu?
– No wiesz… Po rozstaniu z Riku próbowałam się umawiać, ale jestem w tym beznadziejna.
Nie chciałam dodawać, że i moje życie seksualne było zawsze beznadziejne. Riku powiedział mi wprost, że byłam w łóżku zimna jak głaz. I to, według niego, usprawiedliwiało jego wielokrotne zdrady. Kiedy go zapytałam, dlaczego w ogóle chciał ze mną być, odpowiedział, że byłam wspaniałą domową towarzyszką. Bezpieczna. Sympatyczna. Niewymagająca. Taka, która nie robi niepotrzebnych dramatów i do której dobrze się wraca.
Złość wciąż ściskała mi gardło, kiedy sobie przypominałam tę ostatnią rozmowę i letnio brzmiące przymiotniki, którymi opisał mnie Riku. „No, ale teraz w ogóle nie czuję się letnio” – pomyślałam zuchwale i zadrżałam, kiedy moje spojrzenie padło na duże dłonie Santeriego i jego długie palce. Wyprostowałam się i znów spojrzałam mu w oczy.
– Pomyślałam, że mógłbyś mnie czegoś nauczyć. Podrzucić parę sztuczek. Co mówić. Czego nie mówić. Jak flirtować. I takie tam.
Santeri uniósł brwi jeszcze wyżej i powiedział miękkim, niskim głosem, w którym jednak dało się wyczuć groźny ton:
– Pozwól, że się upewnię. Spotykamy się po dziesięciu latach, a ty właśnie teraz chcesz zacząć randkować? Po długiej przerwie?
W ogóle tak o tym nie pomyślałam. Byłam tak poruszona uczuciami, które we mnie obudził, że rzuciłam się do realizowania swoich planów, nie biorąc pod uwagę tego, jak on może się z tym poczuć. Pewnie nie miałby nic przeciwko temu, żebym poszła na parę randek w czasie jego pobytu, ale czym innym było wyznanie, że od lat się z nikim nie spotykałam, a właśnie teraz chcę zacząć. Z jego przyjacielską pomocą. Zwiesiłam głowę i utkwiłam wzrok w talerzu.
– Przepraszam. To był naprawdę głupi pomysł. Nieprzemyślany. Nie sądziłam oczywiście, że będę co wieczór gdzieś biegać, kiedy ty tutaj… – tłumaczyłam się z rumieńcami na twarzy i głosem zachrypniętym z rozpaczy.
W tym momencie przypomniało mi się, że zbliża się pogrzeb ojca Santeriego i jeśli tego dnia narobiłam sobie już wstydu, to teraz naprawdę sięgnęłam dna. Zapragnęłam zapaść się pod ziemię co najmniej na tydzień.
– I pogrzeb twojego ojca, i w ogóle… – wydusiłam z siebie.
– Ten palant niech się smaży w piekle. Mam w dupie jego pogrzeb. – W głosie Santeriego zabrzmiał stalowy ton, którego nigdy wcześniej u niego nie słyszałam.
Po krótkiej pauzie odezwał się znowu:
– Może mógłbym ci pomóc. Ale mam trzy warunki.
Splotłam dłonie i z nadzieją podniosłam głowę.
– Jakie?
– Jeśli będę twoim nauczycielem, musisz być posłuszna w czasie ćwiczeń. Bo będziesz przecież moją uczennicą. Zgadza się?
Santeri zmrużył swoje srebrne oczy, z których biła teraz nieznana mi stanowczość. Skinęłam głową z zapałem.
– Oczywiście. Przecież tego mi trzeba. Ćwiczenia.
– Drugi warunek jest taki, że będziesz uczciwie opowiadała o swoich randkach. Żadnych kłamstw, pomniejszania albo wyolbrzymiania. Inaczej się nie rozwiniesz.
Znów potaknęłam.
– Jaki jest trzeci warunek?
– Nie pokłócimy się i już nie zerwiemy znajomości z powodu żadnego faceta. A jeśli znajdziesz takiego, z którym chciałabyś zacząć prawdziwy związek, to dopiero po moim wyjeździe. Czyli najwyżej trzy randki z tym samym gościem.
Santeri mówił teraz kategorycznym, poważnym tonem i sprawiła mi przyjemność myśl, że i on najwyraźniej cierpiał z powodu naszego rozstania. Bardzo.
– Przecież nawet bym nie zdążyła przez ten czas iść na trzy randki z tym samym gościem. Myślałam, że mogę spotkać się z paroma facetami, jeśli znajdą się jacyś fajni – stwierdziłam rzeczowo.
Nie zdradziłam, że chcę spróbować przygody na jedną noc, jeśli tylko nadarzy się okazja. To mogłabym powiedzieć już po fakcie.
– Jasne – stwierdził Santeri i czułam się, jakby przygwoździł mnie wzrokiem do krzesła. – Jutro zaczynamy.
Leżałam na boku. Nagle uświadomiłam sobie, że koło mnie leży wielka męska postać. Było ciemno i nie mogłam dostrzec twarzy, ale rozpoznałam zapach. Oszałamiającą mieszaninę mydła, świeżej morskiej bryzy, gorącego słońca i czegoś, czego nie umiałam określić. „Co on robi w moim łóżku?” – pomyślałam w roztargnieniu, ale zdumienie zostało gdzieś w tyle, bo postać przysunęła się bliżej i poczułam na talii dotyk ciężkiej, dużej dłoni.
– To tego chcesz, Sofia? A nie randek? – niski głos szeptał mi do ucha i ścielił się po mnie uwodzicielsko jak jedwab, powodując napięcie całego ciała.
Serce mi waliło, skóra zdawała się płonąć i wyleciało mi z głowy, o co anonimowy gość zapytał. Palce mężczyzny wędrowały po moich nagich plecach, przesuwały się w górę i zatrzymały dopiero na karku. Poczułam delikatne pociągnięcie za włoski na szyi, jakby skarcenie bez słów. Długa umięśniona noga opadła na dolną część mojego ciała, a wielki tułów przylgnął ściśle do mnie. Ramiona mężczyzny zamknęły mnie w uścisku, jednak nie bałam się. Przeciwnie. Westchnęłam z rozkoszy i ocierałam się o niego.
– Odpowiedz mi – żądał niski, niemal warkliwy głos.
– Tak, tego – usłyszałam swoje westchnienie, ale wiedziałam, że nie powinnam tego powiedzieć.
Nie za bardzo pamiętałam, dlaczego nie powinnam. Poczułam pocałunek na policzku, potem na krawędzi szczęki. Oddychałam coraz szybciej, a kiedy poczułam usta na szyi, wyciągnęłam w ciemności ręce, by pochwycić nocnego gościa. Wygięłam się ku niemu, pragnąc jego ust na całym ciele. Jego niezliczonych pocałunków. Ale nie tych przyzwoitych. Pragnęłam tych wilgotnych, długich, badawczych, bezceremonialnych, nachalnych.
– Chciałabym… – wymamrotałam w ciemność.
Ręka mężczyzny wędrowała od mojej szyi wzdłuż pleców aż do pośladków. Zadrżałam z rozkoszy.
– Czego byś chciała, Sofio?
– Ciebie. Wszędzie. Błagam. Nie przestawaj.
Całe moje ciało krzyczało z pożądania. Bałam się, że wewnętrzne gorąco spali mnie na popiół. Tułów wydawał mi się zbity i ciężki jak ołów. Każdy dotyk i oddech mężczyzny na mojej skórze sprawiał, że wstrząsały mną dreszcze, jak przy wysokiej gorączce. Przewrócił mnie na plecy, czułam ciepłe usta na piersi i rękę przesuwającą się do brzucha, a stamtąd ku brzegowi majtek. Wiedziałam, że nigdy w życiu nie byłam tak podniecona.
– Jestem twoim przyjacielem – usłyszałam nagle szorstki, karcący głos.
Przebudziłam się gwałtownie. Mrugałam oczami w ciemności, nie od razu zrozumiałam, że to był tylko sen. Moje ciało płonęło wciąż jak pochodnia, czułam na sobie ciężar postaci ze snu. Gdy powróciłam do rzeczywistości, zauważyłam, że kołdra owinęła się wokół mnie, koszulka podjechała mi pod pachy, a czoło pokrywa cienka warstwa potu. Zacisnęłam zęby sfrustrowana i oblałam się rumieńcem wstydu, gdy przywołałam sen o nocnym gościu. O Santerim. Moje brudne myśli nie opuściły mnie nawet wtedy, kiedy spałam.
Próbowałam się uspokajać i karcić jednocześnie, ale nie było mi łatwo, bo całe ciało pulsowało wciąż boleśnie podniecone, a krocze wydawało się czułe i dziwnie nabrzmiałe. Zacisnęłam uda i cicho, rozpaczliwie jęknęłam. Powinnam koniecznie rozładować to napięcie. We śnie pomyślałam, że nigdy nie byłam tak podniecona. Nawet jeśli wszystko inne było złudzeniem, to reakcja mojego ciała była niezaprzeczalnie prawdziwa. Przesunęłam rękę wzdłuż brzucha, tak jak Santeri we śnie. Pisnęłam cicho, kiedy palce wsunęły się pod majtki, i poczułam niesamowitą wilgoć nabrzmiałych warg sromowych.
Usiłowałam pozbyć się Santeriego z głowy, ale gdy tylko zanurzyłam palce dalej, by pieścić łechtaczkę, która zdała się duża i obfita, prysnęły resztki rozsądku. Wyobraźnia ruszyła z tego miejsca, w którym sen się skończył. Santeri był znów na mnie, jego wargi przesuwały się po mojej szyi, ręka wzmagała podniecenie. Zdążyłam jedynie wsunąć palce między nogi, zakręcić nimi kilka razy i orgazm jak prąd elektryczny wstrząsnął moim ciałem. Krocze kurczyło się spazmatycznie, brzuch i uda drżały odprężone, zamknęłam oczy i zacisnęłam usta, żeby nie jęczeć głośno.
Rano obudziłam się na dźwięk budzika i patrzyłam przez chwilę przerażona na zegarek. Po chwili przypomniałam sobie, że wzięłam urlop z myślą o wizycie Santeriego. Opadłam z powrotem na poduszki i – choć bardzo starałam się oprzeć pokusie – myśli pobiegły znów do niesamowitego nocnego orgazmu. Czy w rzeczywistości też mogłoby tak być? Z kimś innym oczywiście, doprecyzowałam natychmiast i przypomniałam sobie, że Santeri miał wyszkolić mnie na prawdziwego randkowego robota.
Żeby rozluźnić napiętą atmosferę, zaproponowałam poprzedniego dnia wyjście na lody. Kierując się wspomnieniami, zaprowadziłam Santeriego na rynek, do stoiska Ingmana. Tak jak się spodziewałam, kupił cytrynowo-lukrecjowe, dwie kulki.
Poczułam ulgę, że powróciły te niezliczone pytania, które wyleciały mi z głowy, kiedy zobaczyłam Santeriego. Wypytywałam go, dlaczego swój poważny, zakończony sukcesem projekt trzymał tak długo w tajemnicy. Nawet ja nie miałam o tym pojęcia, dopóki nie natrafiłam na tę informację, przeglądając z jakiegoś powodu filmy z Deanem Smithem.
Chociaż w fińskiej prasie pisali od czasu do czasu o Santerim, znany był głównie jako scenarzysta kina niezależnego, które może było ambitne i doskonałe, ale nie przynosiło sławy, zaszczytów i pieniędzy w tym samym stopniu co hollywoodzkie superprodukcje. Pomarańcze to była inna historia. W projekcie, w którym reżyser i aktorzy byli najjaśniejszymi gwiazdami w Hollywood, wielu dziennikarzy nawet nie zauważyło nazwiska Santeriego, a on sam nikogo o tym nie poinformował. Film opowiadał o pewnej zamożnej amerykańskiej rodzinie i trzech pokoleniach jej mężczyzn oraz o przedstawiającym pomarańcze obrazie Paula Cézanne’a podróżującym z bohaterami aż do momentu, kiedy ostatni żyjący członek rodziny – zubożały, doświadczony psychicznie i fizycznie na wojnie w Wietnamie chłopak – sprzedaje obraz, żeby utrzymać się przy życiu.
– No wiesz, nie sądziliśmy z Danem, że ten scenariusz tak wystrzeli. W tym fachu człowiek uczy się ostrożności. Proponowałem wiele razy naprawdę świetne historie tym samym producentom i jeśli nawet takiego scenariusza nie odrzucą ci wprost, to ostatecznie może być tak, że na przykład do historii o relacji ojca i syna chcą wpierdolić coś kompletnie od czapy. Chociażby władować wszystko w środek wojny w kosmosie albo dorzucić zombie. Nie uwierzysz, jakie gówno przyszło mi kiedyś napisać, żeby przetrwać.
– No tak, ten film science fiction nie zebrał przesadnie pochlebnych recenzji. – Zachichotałam na wspomnienie faceta w typie Indiany Jonesa rozbijającego się po postapokaliptycznym świecie ze swoim psem robotem.
Santeri przewrócił oczami.
– Bo nie zasłużył na nie. Dzięki Bogu moje nazwisko zaistniało w kinie niezależnym i nie muszę już pisać gówna klasy Z.
– Po Pomarańczach masz nazwisko nie tylko z kinie niezależnym. Niejeden raz płakałam, kiedy je oglądałam. Pracujesz już nad następnym scenariuszem?
– Tak – odpowiedział powoli i spojrzał na mnie tak, że przewróciły mi się wnętrzności. – Opowiada o przyjaciołach, których drogi się rozeszły.
Zamarłam na moment, ale zdołałam potem zapytać:
– Czy odnaleźli się ponownie?
– W pewnym sensie. Przynajmniej na jakiś czas. Nie napisałem jeszcze do końca.
Siedziałam przez chwilę, milcząc i liżąc loda. Nie przychodził mi do głowy żaden dowcipny komentarz i nie miałam odwagi zapytać, czy scenariusz był oparty na naszej historii. Zamiast tego zaproponowałam:
– A może byśmy obejrzeli wieczorem prawdziwą klasykę?
Santeri się ożywił.
– Ale nie masz na myśli Obywatela Kane’a, no i chyba nie Ojca chrzestnego?
– To w swoim gatunku jest równie ważny film – zapewniłam z naciskiem.
– Rzuć trzy podpowiedzi.
– Boże Narodzenie.
– Hm…
– Drapacz chmur.
– Ha! Nie oglądałem Szklanej pułapki całe lata.
– Żaden film z Bruce’em Willisem i Alanem Rickmanem nie może być zły.
– To prawda. I ten świetny dialog.
– I głos Alana Rickmana – westchnęłam z przesadną tęsknotą. – I’m going to count to three. There will not be a four.
– Yippee-ki-yay, motherfucker! – odpowiedział Santeri, a ja wybuchnęłam śmiechem.
Na wieczór przygotowałam tartę Quiche Lorraine i kupiłam inne ulubione lody Santeriego – miętowe. Kiedy usadowiliśmy się na kanapie, atmosfera była przez jakiś czas naturalna i przyjacielska, spieraliśmy się w tym samym stylu i na te same tematy co kiedyś. Omawialiśmy tak głębokie tematy jak to, kto był najlepszym Jamesem Bondem (zdaniem Santeriego George Lazenby, a według mnie Daniel Craig), czy filmy z Jasonem Bourne’em i z serii Mission: Impossible są równie dobre jak James Bond (bardzo skomplikowana i zawiła dyskusja) i dlaczego Sherlock Holmes nie doczekał się przyzwoitej ekranizacji (broniłam w pewnym zakresie filmów Guya Ritchiego, ale według Santeriego był to gwałt na nieszczęsnym Sherlocku Holmesie).
W końcu wypożyczyłam jednak film akcji z sieci i kiedy łatwe, znane tematy do dyskusji się wyczerpały, napięcie w moim ciele znów zaczęło narastać i dudnić w uszach głośniej od hałaśliwych dźwięków z telewizora. Santeri usiadł po prawej stronie kanapy i wyciągnął nogi wygodnie przed siebie, ja wybrałam lewą połowę. Tkwiłam w samym rogu kanapy i nie śmiałam się ruszyć, chociaż i bok, i nogi, na których przysiadłam, zaczęły w którymś momencie boleć. Spojrzenie uciekało mi co pewien czas w stronę Santeriego, ale chociaż telefon pobrzękiwał powiadomieniami ze strony randkowej, nie potrafiłam otworzyć ani jednej wiadomości.
– Nie umówisz się na żadną randkę, jeśli twoje zaangażowanie będzie na takim poziomie – skomentował w końcu sucho Santeri.
– Rano też zdążę przeczytać – pominęłam jego uwagę tak spokojnie, jak potrafiłam.
Kiedy tylko film się skończył, narzekając na zmęczenie, uciekłam do sypialni.
Obudziłam się, słysząc postukiwanie od strony kuchni. Santeri był na nogach. Ja też wstałam, otworzyłam drzwi, rzuciłam „dzień dobry” i poszłam do łazienki na poranną toaletę. Z kuchni usłyszałam odpowiedź i poczułam zapach świeżo zaparzonej kawy.
Umyłam się szybko, założyłam dżinsowe szorty i T-shirt w wesołym żółtym kolorze, uczesałam się i przez chwilę patrzyłam w lustro, dodając sobie otuchy. Odbicie wyglądało znajomo – brązowe oczy, ciemne, średnio długie włosy, trochę za długa grzywka, pełne usta. Nic, co zdradzałoby nieprzyzwoite, głęboko skrywane myśli o moim tymczasowym współlokatorze. Wzrok może trochę mi błądził, ale to na skutek… źle przespanej nocy, zdecydowałam surowo i nie dopuszczałam do siebie myśli o tym, co było powodem tego niewyspania.
Poszłam do kuchni, gdzie czekał na mnie laptop pełen odpowiedzi na moje randkowe ogłoszenie. Santeri wkładał brudne naczynia do zlewu i zauważyłam, że ma na sobie czarną bluzę z kapturem i luźne spodnie dresowe. Odwróciłam się tak, że widziałam go zaledwie kątem oka, i twardo wpatrywałam się w ekspres, z którego nalewałam sobie kawy do kubka.
– Widziałem wczoraj po drodze siłownię. Przejdę się tam. Ty zjedz śniadanie i przeczytaj wiadomości od tych napalonych amantów – powiedział Santeri z lekką drwiną w głosie.
Zezłościł mnie ten jego ton. Łatwo mu było osądzać internetowe randkowanie. O ile dobrze wiedziałam, ludzie w Stanach zaczynają flirtować pośrodku marketu albo kawiarni. Tak po prostu.
– Trudno, żeby byli napaleni, skoro mnie jeszcze nie znają – odpowiedziałam.
– Internetowe randki mogą być niebezpieczne – oznajmił Santeri już z wyraźną dezaprobatą.
– Co może być niebezpieczne w spotkaniu się z kimś na kawie? Czy nie jest tak samo niebezpieczne przyjąć od kogoś w Starbucksie kubek albo serwetkę z nabazgranym szminką numerem telefonu i tak zacząć randkowanie? – wywarczałam i odwróciłam się do niego.
– Jaką, do cholery, serwetkę? – jęknął i spojrzał na mnie, jakby mi wyrosły dwie głowy.
Nie odpuszczałam.
– No, tak to u tych Jankesów działa. Zamienia się parę słów i zaprasza na randkę. Gdybym chciała poderwać kogoś w fińskiej kawiarni, musiałabym najpierw szturchnąć faceta, żeby się obudził i oderwał od telefonu. A gdybym zaproponowała spotkanie, gość by pomyślał, że jestem jakąś odlecianą stalkerką.
– Nigdy nie dostałem żadnej serwetki. Ani ze szminką, ani bez – zapewnił Santeri, zatrzymując się wkurzająco na całkiem nieistotnej kwestii.
A do tego drżały mu kąciki ust, więc podejrzewałam, że powstrzymuje śmiech.
– Tylko się, kurwa, nie waż śmiać! Te wszystkie seriale nie mogą kłamać – wycedziłam.
– Seriale? Naoglądałaś się głupkowatych filmów oraz seriali dla kobiet i stwierdziłaś, że jesteś ekspertką w kwestii amerykańskiej kultury randkowej?
Skrzyżowałam ręce na piersi i uniosłam brodę. Santeri nie śmiał się na głos, ale śmiały się jego oczy. Przez chwilę wyraźnie walczył ze sobą i w końcu powiedział:
– Okej, raz zacząłem krótki związek, kiedy kelnerka zaprosiła mnie na randkę.
– Widzisz! A nie mówiłam?! – rzuciłam z większą goryczą, niż powinnam.
– Zaprosiła mnie po tym, kiedy przez miesiące tam wysiadywałem, pisząc i gadając z nią niezliczoną ilość razy. Nie było szminki. Nie było serwetek.
Santeri przechylił głowę, jakby coś sobie przypominał.
– No może jednak była tam szminka. Była… na ustach…
– Zamknij się – przerwałam już łagodniej, bo śmiech zaczął kipieć mi w gardle. – Spadaj do tej siłowni. Nie pójdę na randkę z nikim, kto mi wyśle zdjęcie członka.
Usłyszałam, jak Santeri mruknął, odwracając się do wyjścia:
– A jednak.
Godzinę później rozcierałam sobie skronie w poczuciu lekkiej desperacji. Dostałam pięć zdjęć penisów, pięć wiadomości napisanych tak niewiarygodnie złym fińskim, bez kropek i przecinków, że trudno mi było posądzić panów o ukończenie podstawówki, oraz trzy wiadomości z kategorii „powieść”, w których były już i wiara w radosną, wspólną przyszłość, i szczegółowe opisy, jak bohaterowie czekający w głębinach cyberprzestrzeni zaspokoiliby mnie seksualnie. W dziesięciu pozostałych krótszych lub dłuższych odpowiedziach nic nie wzbudziło mojego zainteresowania. W niektórych wiadomościach faceci umieścili swoje zdjęcia, ale nauczyłam się już wcześniej, że wyciąganie wniosków na ich podstawie to zły pomysł.
Wiedziałam, że dostanę więcej odpowiedzi, ale w każdym razie większość przyszła w ciągu pierwszych dwudziestu czterech godzin, a ja musiałam pójść na randkę jak najszybciej. Jak to możliwe, żeby w takiej grupie nie było ani jednego gościa, który lubi czytać? Filmy za to mieli wpisane w zainteresowaniach niemal wszyscy, ale jeśli w ulubionych były głównie filmy z superbohaterami, to nie mogłam tego brać poważnie.
„Jesteś zbyt snobistyczna ze swoim wspaniałym, uniwersyteckim dyplomem z literatury. Dyplomem, z którego nie ma żadnych korzyści”.
Klikałam niezdecydowana w wiadomości, otwierając je i zamykając, kiedy wszedł Santeri, odświeżony po prysznicu i jeszcze lekko zdyszany. Utkwiłam szybko wzrok w ekranie i otworzyłam jedną wiadomość.
– Właśnie wybieram – odpowiedziałam na powitanie i odwróciłam laptop na stole, żeby mógł przeczytać.
Santeri wpatrywał się w wiadomość ze zdumieniem na twarzy i w końcu rzucił:
– Kurde, jakie obrzydlistwo!
– Co? – spytałam i odwróciłam komputer do siebie.
Niechcący zamknęłam otwartą wiadomość i na ekran wyskoczyło wcześniej otwarte odrażające zdjęcie członka. Parsknęłam głośno i zapewniłam:
– Ups, sorki. Musiało zostać otwarte. Nie rozumiem, kto sądzi, że kobietę podnieci zdjęcie penisa obcego mężczyzny.
– W tych klejnotach nie ma niczego ciekawego. Nawet mu nie stanął. A tu jakiś strup? Koleś ma jakiegoś grzyba na jądrze i robi sobie zdjęcie.
Roześmiałam się histerycznie i zamknęłam obrzydliwe zdjęcie. Potem przeczytałam Santeriemu wiadomość od Arno. Księgowy. Licencjat studiów biznesowych. Interesuje się kinem (superbohaterowie i science fiction). Domator. Zrównoważony. Spokojny. Wierny. Z poczuciem humoru.
Kiedy czytałam wiadomość, Santeri wyszedł do salonu i po chwili wrócił w ciemnoniebieskim dopasowanym T-shircie i bardzo gustownych, stylowo wytartych jasnoniebieskich dżinsach. Spokojny Arno w ułamku sekundy wyleciał mi z głowy, a ja szybko przełknęłam ślinę.
– Gdybyś powstrzymała się od seksu, to byłbym bliski doradzenia ci randki z kolesiem Jąderko. Bo przy tym umrzesz z nudów, zanim zdołasz wypić kieliszek wina – zakpił takim poważnym tonem Santeri, że znów zaczęłam chichotać.
– Przestań – powiedziałam po chwili. – Ja wybieram sobie facetów, a ty uczysz mnie randkować. Spróbuję wykombinować sobie jakieś wyjście na drinka jeszcze dzisiaj, więc musisz zacząć swoje wykłady. Napiszę tylko do Arno.
– Nie za bardzo rozumiem, czego mam cię uczyć. Jesteś wspaniałym kompanem – narzekał Santeri.
Wystukałam krótką wiadomość i spojrzałam mu w oczy.
– Tak. Przy tobie. Ciebie się nie wstydzę i nie boję.
„W połowie się zgadza” – pomyślałam. Po ostatniej dobie nie byłam już taka pewna, czy w jakimś sensie nie bałam się Santeriego.
W jego oczach znów pojawił się ten dziwny błysk stanowczości, który widziałam poprzedniego dnia, kiedy obiecał przybliżyć mi świat randkowania. Przez moje ciało przeszedł dreszcz. Nie. Nie byłam całkiem pewna, czy się go nie boję. Ten zdecydowany wyraz twarzy, niezupełnie dla mnie zrozumiały…
Przerwałam rozmyślania, gdy Santeri wyciągnął krzesło spod małego, kwadratowego stołu kuchennego i ustawił tak, że siedzieliśmy po skosie naprzeciwko siebie. Rozsiadł się swobodnie, a ja spojrzałam na swoje kolano muskające jego nogę.
– No dobrze – zaczął beznamiętnym głosem. – Kiedy jestem na randce, lubię siedzieć blisko, żeby rozmawiając, nie trzeba było krzyczeć. A jeśli wszystko idzie dobrze, to przy takiej odległości można się też dotknąć, gdyby przyszła ochota.
– Za długo mieszkałeś w Stanach, jeśli myślisz, że tu można od razu zacząć macanki – wypaliłam i zacisnęłam usta.
A potem przypomniałam sobie, że poluję na historię jednej nocy. Bez dotykania raczej by się nie udało.
Santeri westchnął.
– Nie chodziło mi o żadne macanki. Ale o tym później. Można już coś wyczytać na pierwszy rzut oka.
Santeri oparł się wygodnie i położył rękę na stole.
– Ważny jest język ciała. Może bym się tym nie zainteresował, gdyby nie to, że z powodu pracy trochę poczytałem. Teraz na przykład widzę, że jesteś zainteresowana.
– Co? Jak? – zapytałam spłoszona, czując, jak oblewam się rumieńcem.
– Jesteś moim odbiciem.
– Co? – ponownie spytałam zmieszana.
Jego dłoń wślizgnęła się na moją rękę, która wcześniej przesunęła się bez mojej woli i leżała z jakiegoś nieokreślonego powodu tak samo ułożona jak ręka Santeriego. Jego palce powędrowały do mojego nadgarstka i gładziły jego wrażliwą wewnętrzną stronę. Zacisnęłam rękę w pięść, żeby nie było widać, że drży. Miałam wrażenie, że krew dosłownie buzuje mi w żyłach i kiedy Santeri znów zaczął mówić, wydawało mi się, że jego głos dochodzi z daleka.
– Usiadłaś tak samo jak ja i położyłaś tak samo rękę na stole… Ale naturalnie przyjaciele i inni bliscy ludzie też tak robią.
Teraz dopiero uzmysłowiłam sobie, że siedzę oparta tak samo jak on, i usiłowałam się pocieszyć jego ostatnim komentarzem. Z mizernym skutkiem.
– Nie wszyscy są od razu tak otwarci. Szczególnie na internetowej randce, jak sądzę. Kiedy spotykasz się pierwszy raz. Dużo da się wyczytać z twarzy, mimiki i tak dalej, ale oczywiście mówię prosto z mostu, jeśli dziewczyna ładnie wygląda.
– Też powinnam powiedzieć jakiemuś facetowi…? – zaczęłam przerażona, ale Santeri potrząsnął głową.
– To bardziej męska rola. Tobie mógłbym powiedzieć choćby, że…
Zlustrował mnie od głowy aż po nogi i nagle stałam się boleśnie świadoma swoich skąpych dżinsowych szortów i nieporządnie związanych w koński ogon włosów.