Najlepszy przyjaciel - Lilith - ebook + audiobook

Najlepszy przyjaciel ebook i audiobook

Lilith

4,1

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Sofia i Santeri byli kiedyś najlepszymi przyjaciółmi, ale chłopak wyjechał do Stanów Zjednoczonych w pogoni za karierą. Teraz, jako znany scenarzysta filmowy, wraca do domu, aby zająć się majątkiem zmarłego ojca, a Sofia zaproponowała, by zatrzymał się u niej.

Gdy dziewczyna odbiera Santeriego z lotniska, nie może się nadziwić. Zapamiętała go jako wysokiego i chudego jak tyczka chłopaka, który poruszał się nieco niezdarnie i niepewnie. Teraz stoi przed nią trzydziestoletni mocno zbudowany mężczyzna o muskularnych i szerokich ramionach.

Nagle jej ciało zaczyna reagować na jego obecność, a ona nie wie, jak sobie z tym poradzić. Próbuje walczyć ze swoimi instynktami i przekonać samą siebie, że po prostu chce odbudować starą znajomość. Czy to w ogóle możliwe, by pozostali jedynie przyjaciółmi?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 212

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 5 godz. 58 min

Oceny
4,1 (46 ocen)
21
13
9
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Ewelinaglowa

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna książka polecam wszystkim.
10
ChicaMala

Dobrze spędzony czas

Ogólnie super się słuchało. Wyciągnęłam się w lekturę bardzo, ale jednak końcówka mnie odrobinę rozczarowała. Chyba nie lubię takich trochę wymuszonych zwrotów akcji, żeby tylko jakiś był. Poza tym super.
00
paumok

Z braku laku…

Mało ciekawa jak na tę autorkę.
00
Marchewka1980

Dobrze spędzony czas

Od przyjaźni do miłości jeden krok. Ciepła wzruszająca opowieść polecam.
00
Bozena_1952

Dobrze spędzony czas

Podobała mi się z każdym rozdziałem coraz bardziej. Prawdziwa miłość może wszystko zmienić. Polecam ❤️
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: Ystävä

Prze­kład z ję­zyka fiń­skiego: Ar­tur Bo­bo­tek

Co­py­ri­ght © Li­lith, 2022

This edi­tion: © Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S, Co­pen­ha­gen 2022

Pro­jekt gra­ficzny okładki: Mo­nika Drob­nik-Sło­ciń­ska

Re­dak­cja i ko­rekta: Wy­daw­nic­two JAK

ISBN 978-91-8034-372-5

Kon­wer­sja i pro­duk­cja e-bo­oka: www.mo­ni­ka­imar­cin.com

Wszel­kie po­do­bień­stwo do osób i zda­rzeń jest przy­pad­kowe.

Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S

Kla­re­bo­derne 3 | DK-1115 Co­pen­ha­gen K

www.gyl­den­dal.dk

www.wor­dau­dio.se

Roz­dział 1

Sta­łam w hali przy­lo­tów na lot­ni­sku Hel­sinki-Van­taa i w zde­ner­wo­wa­niu po­stu­ki­wa­łam nogą o pod­łogę. Sa­mo­lot z Los An­ge­les przy­le­ciał opóź­niony, co jesz­cze wzmo­gło moje pod­eks­cy­to­wa­nie. Można by po­my­śleć, że nie mia­łam po­wodu, żeby się de­ner­wo­wać. Cze­ka­łam na czło­wieka, który był kie­dyś przez sie­dem lat moim naj­lep­szym przy­ja­cie­lem i z któ­rym ostat­nio znów wy­mie­nia­łam ma­ile nie­mal co­dzien­nie.

San­teri Ait­ta­mäki po­ja­wił się w moim ży­ciu, kiedy w wieku trzy­na­stu lat prze­pro­wa­dzi­łam się do Häme­en­linny, gdzie moja matka do­stała nową pracę. Przy­go­to­wa­łam się na spę­dza­nie szkol­nych lat ra­czej sa­mot­nie, jak do­tych­czas. Nie ubie­ra­łam się mod­nie, nie mo­gła­bym ukryć prysz­czy pod ma­ki­ja­żem, na­wet gdy­bym pró­bo­wała, a i z cha­rak­teru by­łam nie­śmia­łym mo­lem książ­ko­wym. Je­śli do tego do­dać lekką nad­wagę i fakt, że by­łam nowa, nie mo­głam ocze­ki­wać zbyt wiele.

Los jed­nak zde­cy­do­wał ina­czej i na po­czątku roku szkol­nego usiadł koło mnie wy­soki, szczu­pły chło­pak o nie­zwy­kle ja­snych wło­sach i z apa­ra­tem na zę­bach. To był San­teri, albo ina­czej Al­biino, jak mó­wili na niego ko­le­dzy. Nie ode­zwał się ani sło­wem, a ja też nie mia­łam za­miaru za­czy­nać roz­mowy, ale kiedy jego ple­cak się otwo­rzył i zo­ba­czy­łam w nim nie­mały sto­sik ksią­żek, z Egip­cja­ni­nem Si­nuhe na wierz­chu, usta otwo­rzyły mi się same.

Wła­śnie skoń­czy­łam inną książkę Wal­ta­riego i py­ta­nie: „Do­bra jest?” do­słow­nie wy­rwało mi się z ust. Po­tem wszystko po­to­czyło się już samo. By­li­śmy w szkole dwójką dzi­wo­lą­gów, ale przy­jem­niej jest być dzi­wo­lą­giem we dwójkę niż w po­je­dynkę. Po­cząt­kowo roz­ma­wia­li­śmy tylko w szkole, ale kie­dyś po­szli­śmy ra­zem do bi­blio­teki i stop­niowo do­szli­śmy do tego, że ra­zem od­ra­bia­li­śmy lek­cje i by­wa­li­śmy u sie­bie w do­mach. Wy­ro­śli­śmy z prysz­czy, apa­ra­tów na zę­bach, wor­ko­wa­tych ubrań i sta­li­śmy się naj­lep­szymi, nie­roz­łącz­nymi przy­ja­ciółmi.

Gdy skoń­czy­łam dwa­dzie­ścia lat, za­czę­łam spo­ty­kać się z Riku. San­teri go nie lu­bił i do pew­nego stop­nia to ro­zu­mia­łam. Riku był w kla­sie wy­żej w tej sa­mej szkole i co pe­wien czas mocno uprzy­krzał ży­cie San­te­riemu. Mię­dzy chłop­cami do­szło na­wet kie­dyś do rę­ko­czy­nów i w gim­na­zjum sama za­czę­łam nie­na­wi­dzić Riku. Jed­nak on był ciem­nym, wy­so­kim przy­stoj­nia­kiem, a ja – tylko czło­wie­kiem. Kiedy kie­ro­wał na mnie swoje in­ten­syw­nie nie­bie­skie oczy, nie mia­łam szans. San­teri twier­dził, że Riku zdra­dzał mnie od sa­mego po­czątku. Za­py­tany o po­wody ta­kiego oskar­że­nia, opo­wie­dział o wspól­nych wi­zy­tach jego kum­pli i Riku w noc­nych klu­bach. Mnie oso­bi­ście kluby ni­gdy nie in­te­re­so­wały, ale Riku do­brze się tam ba­wił. Za­ko­chana bez pa­mięci, nie przyj­mo­wa­łam tego do wia­do­mo­ści i zło­ści­łam się na San­te­riego, a kiedy w końcu po pię­ciu la­tach zo­rien­to­wa­łam się, że miał ra­cję, było już za późno.

San­teri wy­je­chał do Sta­nów Zjed­no­czo­nych i od­wie­dził Fin­lan­dię tylko parę razy – praw­do­po­dob­nie w du­żej mie­rze dla­tego, że jego oj­ciec był agre­syw­nym na­ło­go­wym pi­ja­kiem, a matka zmarła na raka, kiedy zda­wa­li­śmy ma­turę. San­teri nie miał żad­nych bli­skich krew­nych poza ciotką, a nie­ustanna udręka, którą było jego dzie­ciń­stwo, z pew­no­ścią nie zwięk­szała chęci po­wrotu do kraju. Nie wi­dzia­łam go, od kiedy mie­li­śmy po dwa­dzie­ścia lat. Fin­lan­dię od­wie­dził po raz pierw­szy, gdy by­łam jesz­cze z Riku, a po raz drugi – kiedy z przy­ja­ciółką Kerttu wy­je­cha­łam do Taj­lan­dii.

W cza­sie na­szego roz­sta­nia wy­sy­ła­li­śmy so­bie co prawda uprzejme ży­cze­nia świą­teczne, ale do­piero przed dwoma laty, długi czas po ze­rwa­niu z Riku, za­czę­łam pi­sy­wać do San­te­riego ob­szer­niej­sze wia­do­mo­ści. Prze­pra­sza­łam za swoje za­cho­wa­nie i przy­zna­łam, że miał ra­cję. Nie ro­bił z tego wiel­kiej sprawy. Stop­niowo do­sta­wa­łam od niego co­raz dłuż­sze ma­ile i te­raz zna­la­złam się tu­taj – cze­ka­łam na czło­wieka, który zre­ali­zo­wał swoje ma­rze­nia i ra­zem z przy­ja­cie­lem na­pi­sał sce­na­riusz jed­nego z naj­bar­dziej do­ce­nio­nych i oglą­da­nych hol­ly­wo­odz­kich fil­mów roku.

San­teri nie przy­by­wał oczy­wi­ście do Fin­lan­dii z mo­jego po­wodu. Jego oj­ciec zmarł w końcu na sku­tek pi­jań­stwa i po­żaru, jaki wy­buchł, gdy ten za­pa­lił w łóżku pa­pie­rosa i za­raz po­tem za­snął. San­teri był je­dy­nym spad­ko­biercą i przy­jeż­dżał za­ła­twić do­ku­menty spad­kowe, a także sprawy prak­tyczne. Na­pi­sał, że mógłby przy­pusz­czal­nie zro­bić to z za­gra­nicy, ale miał wła­śnie wa­ka­cje i chciał spo­tkać się z ciotką… i ze mną. Z po­wodu ojca nie prze­je­chałby na­wet me­tra – tak sam na­pi­sał.

Stary dom ojca San­te­riego znaj­do­wał się na wiej­skiej działce w Hauho i był za­nie­dbaną, za­ple­śniałą ru­iną. Cho­ciaż San­teri mógł te­raz z pew­no­ścią opła­cić ho­tel na cały po­byt, za­pro­si­łam go do sie­bie. Po jego kilku uprzej­mych od­mo­wach udało mi się go prze­ko­nać, że nie sprawi żad­nego kło­potu i le­piej mu bę­dzie przez mie­siąc w do­mo­wym oto­cze­niu bli­sko cen­trum niż w ho­telu.

Wchło­nę­łam oczy­wi­ście wszystko, co na­pi­sali o nim w Fin­lan­dii i za gra­nicą. Jego na­zwi­sko po­ja­wiało się w po­łą­cze­niu z róż­nymi gwiaz­dami i mo­del­kami, ale żad­nych kon­kret­nych in­for­ma­cji o ja­kim­kol­wiek sta­łym związku nie było. Naj­wy­raź­niej San­teri też nie­chęt­nie wy­stę­po­wał pu­blicz­nie, bo nie­mal wszyst­kim tek­stom to­wa­rzy­szyło tylko kilka tych sa­mych zdjęć, które były albo prze­świe­tlone, albo zbyt ciemne.

Ock­nę­łam się z za­my­śle­nia, kiedy ob­ser­wo­wane przeze mnie od dłu­giego czasu roz­su­wane drzwi się otwo­rzyły. Za­sty­głam w miej­scu. Po­zna­łam San­te­riego od razu. I nie po­zna­łam. W pa­mięci mi­gnął mi ob­raz chło­paka o pra­wie bia­łych wło­sach oraz sza­rych oczach, wy­so­kiego i chu­dego jak tyczka, który po­ru­szał się nieco nie­zdar­nie i nie­pew­nie, jakby nie wie­dział, gdzie po­sta­wić swoje chu­der­lawe koń­czyny.

Kiedy pa­trzy­łam na trzy­dzie­sto­let­niego San­te­riego, roz­po­zna­łam włosy, wzrost i wy­so­kie ko­ści po­licz­kowe – i nie­wiele wię­cej.

Jego nie­zwy­kle ja­sne, gę­ste i lekko krę­cone włosy odro­binę ściem­niały i przy­po­mi­nały ja­sne zboże. Wy­da­wał się więk­szy niż kie­dyś. Nie po­zna­wa­łam płyn­nego chodu, mocno zbu­do­wa­nego ciała, dłu­gich, mu­sku­lar­nych koń­czyn i sze­ro­kich ra­mion. Prze­biegł wzro­kiem po hali z uwagą, ale i spo­ko­jem, pra­wie le­ni­wie.

Serce wa­liło mi w piersi jak gong, a nogi przy­kle­iły się do pod­łogi, jakby za­pu­ściły w niej ko­rze­nie. Tylko parę se­kund ob­ser­wa­cji wy­star­czyło, że­bym skre­śliła z li­sty ta­kie ce­chy San­te­riego, jak nie­zdarny, chudy i nie­pewny. „Oczy­wi­ście, że się zmie­nił. Mi­nęło dzie­sięć lat, od kiedy ostatni raz się wi­dzie­li­ście!” – zru­ga­łam się i w końcu wpra­wi­łam nogi w ruch. W tym mo­men­cie San­teri mnie za­uwa­żył. Po­ma­cha­łam mu, zro­bi­li­śmy ostat­nie kilka kro­ków, które nas dzie­liły, i już by­łam w po­wie­trzu, przy­ci­śnięta do twar­dej jak ka­mień, sze­ro­kiej piersi.

Zdu­miona sap­nę­łam z za­sko­cze­nia, ale wy­glą­dało na to, że moje ra­miona wie­działy, co ro­bić. Owi­nęły się wo­kół szyi San­te­riego. Noz­drza wy­peł­nił mi cu­do­wny mę­ski za­pach i mój nos po­wę­dro­wał od­ru­chowo do jego karku – wą­cha­łam go jak ogar, który zła­pał trop. Po­czu­łam dziwny cię­żar głę­boko w żo­łądku i przez chwilę uno­si­łam się nie­mal pół­przy­tomna w tym sta­nie bło­go­ści. Kiedy San­teri się ode­zwał, było tak, jak­bym prze­bu­dziła się ze snu, i za­uwa­ży­łam, że palce jed­nej ręki mam za­to­pione w mięk­kich wło­sach na jego karku.

– Do dia­bła, So­fia! Ależ ty wy­ro­słaś!

San­teri opu­ścił mnie na pod­łogę i zer­k­nął na moje ukryte pod ciem­nymi dżin­sami i ko­szulą stu­sześć­dzie­się­cio­pię­cio­cen­ty­me­trowe i we­dług wskaź­ni­ków BMI o sie­dem kilo zbyt kształtne ciało, a po­tem spoj­rzał mi w oczy. W jego wzroku uj­rza­łam ra­dość oraz po­dziw i przez chwilę zu­peł­nie się za­tra­ci­łam, od­wza­jem­nia­jąc spoj­rze­nie. Jed­nak swo­bodne za­cho­wa­nie San­te­riego spra­wiło, że w końcu się ock­nę­łam i ze stanu tego dziw­nego za­sty­gnię­cia po­wró­ci­łam do rze­czy­wi­sto­ści.

– Chcesz po­wie­dzieć, że je­stem gruba? Bar­dzo fajne przy­wi­ta­nie! – rzu­ci­łam lekko zu­chwa­łym to­nem.

– Nie pró­buj po­lo­wać na kom­ple­menty. Wy­glą­dasz obłęd­nie.

– No i się udało!

– Co?

– Po­lo­wa­nie na kom­ple­menty.

San­teri znów zlu­stro­wał mnie od stóp do głów i z ja­kie­goś po­wodu go­rąca czer­wień za­częła ob­le­wać mi po­liczki. W tej sa­mej chwili w du­chu kop­nę­łam się w ty­łek. By­łam za długo bez fa­ceta, je­śli kil­ku­se­kun­dowe spo­tka­nie ze sta­rym przy­ja­cie­lem tak mi na­mie­szało w gło­wie. Przy­ja­cie­lem, bo ni­gdy nic poza przy­jaź­nią nie przy­szło mi do głowy. No okej, może coś in­nego parę razy przy­szło. Ale nie czę­sto.

– Idziemy? To wszystko? – za­py­ta­łam, wska­zu­jąc na spo­ra­wego sam­so­nite’a.

– Tak, wszystko. Chodźmy – od­po­wie­dział San­teri, a ja po­pro­wa­dzi­łam nas do hali par­kin­go­wej.

Wy­szli­śmy z bu­dynku lot­ni­ska i przez chwilę świe­ciło na nas słońce. Była cie­pła, czerw­cowa po­goda. Ja nie mia­łam na­wet kurtki, a San­teri był ubrany w cienki swe­ter i wy­raź­nie za cie­płą ciem­no­zie­loną kurtkę my­śliw­ską.

– Ubra­łeś się jak na paź­dzier­nik albo li­sto­pad. W LA było zimno?

– Nie, ale by­łem długo w Ka­li­for­nii i tro­chę się ze mnie zmar­z­luch zro­bił. Wo­la­łem nie ry­zy­ko­wać.

– No cóż, mam na­dzieję, że masz ze sobą let­nie ciu­chy. Tu za­po­wia­dają po­nad dwa­dzie­ścia stopni przez co naj­mniej dwa ty­go­dnie.

– Dam so­bie radę.

Ką­tem oka pa­trzy­łam na jego pro­fil. Za młodu miał kan­cia­stą twarz i te­raz też nie można było po­wie­dzieć, że jest ładny. Kan­cia­stość zmie­niła się w mę­skie i twarde rysy, szczęka oraz po­liczki two­rzyły mocno za­ry­so­wane kształty, gra­jąc na skó­rze świa­tłem i cie­niem. Spod gę­stych i ja­snych brwi pa­trzyły by­stre, nie­zwy­kle ja­sne oczy, nos był duży i pro­sty, usta sze­ro­kie, pięk­nie wy­kro­jone. „Sek­sowny – prze­mknęło mi przez głowę. – Nie­wia­ry­god­nie sek­sowny”.

San­teri ob­ró­cił głowę i wy­da­wało mi się, że przy­ła­pał mnie na pod­glą­da­niu.

– Na co tak pa­trzysz? – za­py­tał roz­ba­wiony.

– No… Po pro­stu wy­glą­dasz ja­koś ina­czej – od­po­wie­dzia­łam zde­ner­wo­wana.

– Tak, no, ty też. To już dzie­sięć lat.

To oczy­wi­ście była prawda. A chłopcy wol­niej doj­rze­wają. Do­tar­li­śmy do par­kingu. Za­pro­wa­dzi­łam go do mo­jego sta­rego golfa i wy­cią­gnę­łam klu­czyki. San­teri wrzu­cił wa­lizkę do ba­gaż­nika i usiadł koło mnie.

– Czy po­wi­nie­nem się nie­po­koić? – za­py­tał, uno­sząc brwi, z za­czep­nym to­nem w gło­sie.

Wie­dzia­łam od razu, co miał na my­śli.

– Je­stem do­brym kie­rowcą. Ni­gdy żad­nego wy­padku ani man­datu – od­par­łam obron­nym to­nem.

– Jeź­dzisz pew­nie sześć­dzie­siątką wszę­dzie poza cen­trum. Gdzie jeź­dzisz po­ni­żej dwu­dzie­stu na go­dzinę.

– Ha, ha!

San­teri tra­fił dość cel­nie. By­łam ostrożna za kie­row­nicą, ale on na­wią­zy­wał do mo­ich nie­uda­nych eg­za­mi­nów na prawo jazdy. Zda­łam do­piero za czwar­tym ra­zem, kiedy to wlo­kłam się po ulicy tak po­woli, że inni kie­rowcy po­strze­gali mnie jako za­gro­że­nie. Ru­szy­łam, a San­teri prze­su­nął sie­dze­nie da­leko do tyłu. Znów po­czu­łam w noz­drzach jego za­pach i na ciele po­ja­wiła się gę­sia skórka. Prze­łknę­łam z tru­dem ślinę. Ciężka sprawa, je­śli będę wciąż tak re­ago­wała na jego obec­ność.

Za­czę­łam li­czyć, jak długo ży­łam w ce­li­ba­cie. Do peł­nych pię­ciu lat od roz­sta­nia z Riku bra­ko­wało paru mie­sięcy. Po­cząt­kowo szu­ka­łam zna­jo­mo­ści w in­ter­ne­cie, ale za­wsze uwa­ża­łam randki za uciąż­liwe i w końcu zre­zy­gno­wa­łam, kiedy udało mi się do­pro­wa­dzić wy­star­cza­jąco wielu męż­czyzn do zie­wa­nia oraz na­ra­zić moje i tak kru­che po­czu­cie wła­snej war­to­ści na bo­le­sne ciosy.

Pięć lat. Nic dziw­nego, że moje ciało funk­cjo­no­wało te­raz na pod­wyż­szo­nych ob­ro­tach. Po­łowa mó­zgu pod­po­wia­dała, że prze­cież ni­kogo kon­kret­nie nie po­żą­da­łam przez cały ten czas. Po­sta­no­wi­łam zi­gno­ro­wać tę pod­po­wiedź. San­teri był na pewno dla mo­jej pod­świa­do­mo­ści tylko bez­piecz­nym obiek­tem uwal­nia­ją­cym po­trzeby fi­zyczne. Zde­cy­do­wa­łam, że jesz­cze tego dnia po­now­nie ak­ty­wuję swoje konto w sieci.

Kiedy San­teri wes­tchnął ciężko, spoj­rza­łam na niego py­ta­jąco.

– So­fia, je­ste­śmy na ob­wod­nicy. Gdyby Fi­no­wie nie byli tacy uprzejmi, wszy­scy by trą­bili i po­ka­zy­wali ci środ­kowy pa­lec.

Spoj­rza­łam na licz­nik i zo­rien­to­wa­łam się, że w za­my­śle­niu je­cha­łam wol­niej niż zwy­kle, nie­całe pięć­dzie­siąt na go­dzinę. Do­da­łam gazu i po­wie­dzia­łam z na­ci­skiem:

– Tu jest ogra­ni­cze­nie do sześć­dzie­się­ciu!

– Je­cha­łaś nie­całe pięć­dzie­siąt. A do tego te licz­niki za­wsze po­ka­zują wię­cej.

– Za­mknij się, bo cię wy­rzucę z sa­mo­chodu.

– Tu się nie można za­trzy­my­wać. Do­sta­ła­byś swój pierw­szy man­dat.

– Może by­łoby warto. Ju­tro ga­zety pod­nio­słyby krzyk, że sław­nego San­te­riego Ait­ta­mäkiego zna­le­ziono po­rzu­co­nego w przy­droż­nym ro­wie.

San­teri wy­buch­nął śmie­chem, a ja mu za­wtó­ro­wa­łam. Ulżyło mi, kiedy za­uwa­ży­łam, że coś ze sta­rych cza­sów prze­trwało. Na­sze cią­głe słowne po­tyczki za­wsze dzia­łały na mnie po­bu­dza­jąco i na­wet nie­kiedy ob­my­śla­łam so­bie ja­kieś do­bre za­czepki.

Po chwili wje­cha­li­śmy na au­to­stradę. San­teri mó­wił tro­chę o swoim ży­ciu w Hol­ly­wood, ja na­rze­ka­łam, że mu za­zdrosz­czę. Roz­pra­wia­łam o swo­jej mniej olśnie­wa­ją­cej pracy w ka­drach przy na­li­cza­niu płac, wy­mie­nia­łam ze szcze­gó­łami róż­nice w zbio­ro­wych ukła­dach pracy i dy­rek­ty­wach do­ty­czą­cych wy­na­gro­dzeń za nad­go­dziny, opo­wia­da­łam, jak każ­dego dnia mia­łam ochotę pójść i mor­do­wać sze­fów Rady Przed­się­bior­ców i Po­ro­zu­mie­nia Związ­ków Za­wo­do­wych, i to na naj­bar­dziej wy­myślne spo­soby. San­teri zwie­sił głowę, przy­ci­snął ręce do twa­rzy i trząsł się ze śmie­chu z mo­ich fan­ta­zji o to­pie­niu, tru­ciu i ćwiar­to­wa­niu.

Roz­mowa to­czyła się za­ska­ku­jąco swo­bod­nie, ale co pe­wien czas je­cha­li­śmy w mil­cze­niu. Ci­sza w to­wa­rzy­stwie San­te­riego ni­gdy nie wy­da­wała się mę­cząca. Przy nim nie czu­łam, że mu­szę wy­peł­nić czas pa­pla­niną, choć nie mam nic do po­wie­dze­nia, a je­śli już pa­pla­łam, wie­dzia­łam, że on do­ceni moje po­czu­cie hu­moru. Je­dy­nym pro­ble­mem było te­raz to, że im dłu­żej mil­cze­li­śmy, tym wy­raź­niej czu­łam pod skórą dziwne go­rąco, które roz­cho­dziło się we mnie i po­tęż­niało, gdy tak sie­dzie­li­śmy we dwoje w tej ma­łej prze­strzeni.

Po go­dzi­nie skrę­ci­łam do cen­trum Häme­en­linny. Kiedy wje­cha­łam na po­dwó­rze przy drew­nia­nym domu, San­teri po­wie­dział z apro­batą:

– Pew­nie jest w nim świetny kli­mat. Drogi był?

Wzru­szy­łam ra­mio­nami, bo wsty­dzi­łam się od­po­wie­dzi.

– To wła­sność mo­ich ro­dzi­ców. Wy­naj­muję go od nich.

San­teri nie od­po­wie­dział, wy­siadł po pro­stu z sa­mo­chodu i ru­szył do ba­gaż­nika.

Wspię­łam się po kilku stop­niach do drzwi i we­szli­śmy do ma­łej sieni. Po le­wej stro­nie była kuch­nia, z któ­rej drzwi pro­wa­dziły do ma­łego ko­ry­ta­rza. Po jego dru­giej stro­nie mie­ściły się sy­pial­nia i sa­lon. Mo­głam za­ofe­ro­wać San­te­riemu go­ścinę, bo każde po­miesz­cze­nie miało drzwi, co za­pew­niało nam obojgu pry­wat­ność. Sa­lon z ka­napą prze­zna­czy­łam dla San­te­riego.

Cho­ciaż miesz­ka­nie nie na­le­żało do mnie, ko­cha­łam je po­nad wszystko. W kuchni wi­siały szafki z lat czter­dzie­stych, pod­łogi były z de­sek, a na ścia­nach w sa­lo­nie i sy­pialni oso­bi­ście po­ło­ży­łam ta­pety ze sta­ro­mod­nymi kwia­to­wymi wzo­rami. Bez końca krą­ży­łam po tar­gach sta­roci i śle­dzi­łam au­kcje in­ter­ne­towe, żeby zna­leźć od­po­wied­nie me­ble, i w końcu osią­gnę­łam cel – ele­gancką mie­sza­ninę sty­lów. Więk­szą część wy­po­sa­że­nia sta­no­wiły ciemne me­ble z pierw­szej po­łowy dwu­dzie­stego wieku, je­dy­nie ka­napę, łóżko i półkę na książki ku­pi­łam nowe.

Po­pro­wa­dzi­łam San­te­riego do sa­lonu i wska­za­łam na ka­napę.

– Roz­kłada się i jest cał­kiem wy­godna, więc po­winno ci się do­brze spać.

– Tu jest na­prawdę ład­nie.

– Dzię­kuję.

Było mi miło. Słowa San­te­riego brzmiały szcze­rze, a poza tym on ni­gdy nie miał w zwy­czaju ga­dać po próż­nicy. Krą­żył te­raz po po­koju, za­trzy­mał się na chwilę, żeby obej­rzeć dwie gra­fiki, które ku­pi­łam przed pa­roma laty, i w końcu przy­sta­nął – tak jak się spo­dzie­wa­łam – przy pię­cio­me­tro­wej półce z książ­kami. Na­gle nie wie­dzia­łam, co po­wie­dzieć, więc po­sta­no­wi­łam uciec.

– Zo­sta­wię cię, roz­pa­kuj się, a… No, prysz­nic jest koło mo­jej sy­pialni. Przy­go­tuję ci ręcz­niki.

San­teri od­wró­cił się i ski­nął głową, trzy­ma­jąc w ręku Emmę Jane Au­sten.

– Wi­dzę, że masz całą twór­czość Au­sten, ale wciąż nic z Szek­spira – uśmiech­nął się kpiąco.

Już w gim­na­zjum prze­czy­ta­łam Dumę i uprze­dze­nie i wra­ca­łam do niej wiele razy, ale mu­sia­łam ze wsty­dem przy­znać mu ra­cję – nie mia­łam ani nie prze­czy­ta­łam ni­gdy ni­czego Szek­spira.

– Mam nie­długo uro­dziny. Kup mi dzieła wszyst­kie, kiedy już cię stać. Pierw­sze wy­da­nie, dzię­kuję.

San­teri wes­tchnął za­my­ślony, wsu­nął książkę z po­wro­tem na półkę i pod­szedł do mnie, na śro­dek sa­lonu.

– Za­pro­si­łaś mnie tu, ma­jąc na­dzieję na dro­gie pre­zenty? – za­py­tał z bły­skiem w oku.

Ton jego głosu był lekki, ale prze­stra­szy­łam się, że on na­prawdę może mnie po­są­dzić o próbę wy­cią­ga­nia od niego pie­nię­dzy.

– Oczy­wi­ście, że nie. To był… To był tylko żart. Ra­czej kiep­ski – wes­tchnę­łam, po czę­ści wy­stra­szona, po czę­ści ura­żona.

San­teri wy­buch­nął śmie­chem i po­wie­dział nie­mal czu­łym gło­sem:

– Ależ z cie­bie głup­tas. Gdy­byś wi­działa swoją minę.

Zro­bił jesz­cze je­den krok na­przód, chwy­cił mnie w ra­miona i znów by­łam w jego ob­ję­ciach, już drugi raz w ciągu paru go­dzin. Po­czu­łam jed­no­cze­śnie prze­ra­że­nie i za­chwyt, a moje – jak się oka­zało – cał­kiem sa­mo­dzielne ręce zna­la­zły bły­ska­wicz­nie drogę do jego ta­lii. San­teri gła­skał mnie po upię­tych w koń­ski ogon wło­sach, a we mnie na­ra­stało dud­nie­nie, które roz­brzmie­wało w mo­ich uszach i wpra­wiało w wi­bra­cję całe ciało. Je­dyne, co by­łam w sta­nie od­czu­wać, to roz­pły­wa­jąca się we mnie przy­jem­ność spo­wo­do­wana wtu­la­niem się w niego. Jęk­nę­łam ci­cho i przez chwilę wy­da­wało mi się, że San­teri ob­jął mnie jesz­cze moc­niej.

– So­fia? – po­wie­dział miękko nad moją głową.

– Tak? – za­py­ta­łam stłu­mio­nym gło­sem, oszo­ło­miona, z iskier­kami sza­le­ją­cymi w mo­ich ży­łach.

– Dzięki, że mogę u cie­bie po­miesz­kać. Faj­nie się znów kum­plo­wać. Albo – jak by po­wie­dzieli Jan­kesi – awe­some. Albo ama­zing.

Kiedy San­teri uniósł moją brodę, żeby spoj­rzeć mi w oczy, wpa­try­wa­łam się w niego nie­wi­dzą­cym wzro­kiem i nie po­tra­fi­łam nic po­wie­dzieć. Jego twarz zbli­żała się do mo­jej, we­wnętrzne dud­nie­nie sta­wało się ogłu­sza­jące, roz­chy­li­łam w ocze­ki­wa­niu spra­gnione usta. A po­tem po­czu­łam na po­liczku nie­winny po­ca­łu­nek i zo­sta­łam po­sta­wiona na mięk­kich no­gach po­środku po­koju, który wy­dał mi się te­raz zimny i nie­przy­jemny.

– My­śla­łem o czymś in­nym na pre­zent niż stos sta­rych ksią­żek. W ciągu ostat­nich lat moje do­chody rze­czy­wi­ście wzro­sły, ale nie mam jesz­cze mi­lio­nów do mar­no­tra­wie­nia na książki, któ­rych na­wet nie czy­tasz – za­pew­nił spo­koj­nym, przy­jem­nym gło­sem San­teri z szel­mow­skim bły­skiem w oku.

Ja­kiś czas ga­pi­łam się na niego, nic nie ro­zu­mie­jąc, parę razy otwie­ra­łam i za­my­ka­łam usta, za­nim z ci­chym wes­tchnię­ciem wy­do­było się z nich „no tak”. W końcu upo­ko­rze­nie zwy­cię­żyło z po­żą­da­niem oraz do­brym sa­mo­po­czu­ciem i zro­bi­łam szybki krok w tył.

– Więc… – za­czę­łam z tru­dem i prze­rwa­łam, po­tem spró­bo­wa­łam jesz­cze raz: – Więc chcę po­wie­dzieć, że nie mu­sisz dzię­ko­wać. I żad­nych pre­zen­tów… Oczy­wi­ście… Nie mia­łam na my­śli…

Zda­łam so­bie sprawę, że się ją­kam, i jesz­cze da­lej od­su­nę­łam się od San­te­riego, który ob­ser­wo­wał mnie z za­in­te­re­so­wa­niem swo­imi by­strymi, ja­snymi jak mor­ska woda oczami. Prze­stra­szy­łam się, że od­czyta moje po­żą­dliwe my­śli, i od­wró­ci­łam się szybko, ru­sza­jąc do wyj­ścia.

– Zro­bię coś do je­dze­nia. Bądź go­tów za pół go­dziny.

Z tymi sło­wami ucie­kłam do kuchni, jakby stado de­mo­nów dep­tało mi po pię­tach.

„Idiotka” – po­wta­rza­łam so­bie raz po raz, na­sta­wia­jąc trzę­są­cymi się rę­kami wodę na ma­ka­ron. Jak mo­głam na­wet przez chwilę wy­obra­żać so­bie, że San­teri może być mną za­in­te­re­so­wany jako ko­bietą, w sek­su­al­nym sen­sie? Męż­czy­zna, któ­rego wcze­śniej­sze dziew­czyny były z pew­no­ścią naj­wyż­szej klasy pięk­no­ściami.

I o co do dia­bła mi cho­dziło? Fa­cet chciał mi dać ca­łusa w po­li­czek, tak zwy­czaj­nego w Sta­nach, a ja by­łam go­towa ze­drzeć z sie­bie ubra­nie. Jak mo­głam być tak po­wierz­chowna, żeby po­żą­dać sta­rego przy­ja­ciela, skoro i tak nie mia­łam ich zbyt wielu?

„Seks by tylko wszystko po­psuł. Ab­so­lut­nie wszystko. Dzięki Bogu San­teri miał naj­wy­raź­niej wię­cej ro­zumu w gło­wie i w spodniach niż ja” – my­śla­łam ze wsty­dem.

Usia­dłam zde­ter­mi­no­wana przy stole w kuchni i otwo­rzy­łam kom­pu­ter. Co to był za por­tal rand­kowy, który ostat­nio po­le­cała Kerttu?

A, ja­sne. Love & Lust. Dość głu­pia na­zwa, ale Kerttu przy­się­gała, że tam znajdę ko­goś na każde wyj­ście. Po­win­nam się tylko wziąć w garść. Na­uczyć się pa­plać na lu­zie i flir­to­wać, a może wtedy bę­dzie mi ła­twiej ko­goś po­znać. Czy to może być trudne? Zwłasz­cza że by­łam już nie­wąt­pli­wie sek­su­al­nie sfru­stro­wana. Kiedy bym się już wcią­gnęła, by­łoby po zmar­twie­niu. Cho­dzi­ła­bym na randki, zna­la­zła­bym mi­łego fa­ceta i upra­wia­ła­bym z nim seks. Im prę­dzej, tym le­piej.

Wy­peł­nia­łam pro­fil, do­póki woda na ma­ka­ron nie za­częła się go­to­wać, po­tem zro­bi­łam pro­sty, ale wy­śmie­nity sos z po­mi­do­rów oraz ko­ziego sera. Po chwili krzyk­nę­łam do San­te­riego, że jest je­dze­nie, a kiedy usiadł na­prze­ciw mnie, za­świ­tał mi w gło­wie ge­nialny po­mysł. Na­wi­ja­łam ma­ka­ron na wi­de­lec, kiedy zja­dłam parę kę­sów, rzu­ci­łam:

– Ty prze­cież mia­łeś dużo dziew­czyn? Wspo­mi­na­łeś w ma­ilach tylko o paru, ale w ga­ze­tach pi­sali…

Umil­kłam, kiedy zo­ba­czy­łam, że San­teri przy­gląda mi się z unie­sio­nymi brwiami i py­ta­ją­cym wy­ra­zem twa­rzy.

– Dużo to po­ję­cie względne – od­po­wie­dział nie­śpiesz­nie. – Ale tak, mia­łem dziew­czyny. Czemu?

– No wiesz… Po roz­sta­niu z Riku pró­bo­wa­łam się uma­wiać, ale je­stem w tym bez­na­dziejna.

Nie chcia­łam do­da­wać, że i moje ży­cie sek­su­alne było za­wsze bez­na­dziejne. Riku po­wie­dział mi wprost, że by­łam w łóżku zimna jak głaz. I to, we­dług niego, uspra­wie­dli­wiało jego wie­lo­krotne zdrady. Kiedy go za­py­ta­łam, dla­czego w ogóle chciał ze mną być, od­po­wie­dział, że by­łam wspa­niałą do­mową to­wa­rzyszką. Bez­pieczna. Sym­pa­tyczna. Nie­wy­ma­ga­jąca. Taka, która nie robi nie­po­trzeb­nych dra­ma­tów i do któ­rej do­brze się wraca.

Złość wciąż ści­skała mi gar­dło, kiedy so­bie przy­po­mi­na­łam tę ostat­nią roz­mowę i let­nio brzmiące przy­miot­niki, któ­rymi opi­sał mnie Riku. „No, ale te­raz w ogóle nie czuję się let­nio” – po­my­śla­łam zu­chwale i za­drża­łam, kiedy moje spoj­rze­nie pa­dło na duże dło­nie San­te­riego i jego dłu­gie palce. Wy­pro­sto­wa­łam się i znów spoj­rza­łam mu w oczy.

– Po­my­śla­łam, że mógł­byś mnie cze­goś na­uczyć. Pod­rzu­cić parę sztu­czek. Co mó­wić. Czego nie mó­wić. Jak flir­to­wać. I ta­kie tam.

San­teri uniósł brwi jesz­cze wy­żej i po­wie­dział mięk­kim, ni­skim gło­sem, w któ­rym jed­nak dało się wy­czuć groźny ton:

– Po­zwól, że się upew­nię. Spo­ty­kamy się po dzie­się­ciu la­tach, a ty wła­śnie te­raz chcesz za­cząć rand­ko­wać? Po dłu­giej prze­rwie?

W ogóle tak o tym nie po­my­śla­łam. By­łam tak po­ru­szona uczu­ciami, które we mnie obu­dził, że rzu­ci­łam się do re­ali­zo­wa­nia swo­ich pla­nów, nie bio­rąc pod uwagę tego, jak on może się z tym po­czuć. Pew­nie nie miałby nic prze­ciwko temu, że­bym po­szła na parę ran­dek w cza­sie jego po­bytu, ale czym in­nym było wy­zna­nie, że od lat się z ni­kim nie spo­ty­ka­łam, a wła­śnie te­raz chcę za­cząć. Z jego przy­ja­ciel­ską po­mocą. Zwie­si­łam głowę i utkwi­łam wzrok w ta­le­rzu.

– Prze­pra­szam. To był na­prawdę głupi po­mysł. Nie­prze­my­ślany. Nie są­dzi­łam oczy­wi­ście, że będę co wie­czór gdzieś bie­gać, kiedy ty tu­taj… – tłu­ma­czy­łam się z ru­mień­cami na twa­rzy i gło­sem za­chryp­nię­tym z roz­pa­czy.

W tym mo­men­cie przy­po­mniało mi się, że zbliża się po­grzeb ojca San­te­riego i je­śli tego dnia na­ro­bi­łam so­bie już wstydu, to te­raz na­prawdę się­gnę­łam dna. Za­pra­gnę­łam za­paść się pod zie­mię co naj­mniej na ty­dzień.

– I po­grzeb two­jego ojca, i w ogóle… – wy­du­si­łam z sie­bie.

– Ten pa­lant niech się smaży w pie­kle. Mam w du­pie jego po­grzeb. – W gło­sie San­te­riego za­brzmiał sta­lowy ton, któ­rego ni­gdy wcze­śniej u niego nie sły­sza­łam.

Po krót­kiej pau­zie ode­zwał się znowu:

– Może mógł­bym ci po­móc. Ale mam trzy wa­runki.

Splo­tłam dło­nie i z na­dzieją pod­nio­słam głowę.

– Ja­kie?

– Je­śli będę twoim na­uczy­cie­lem, mu­sisz być po­słuszna w cza­sie ćwi­czeń. Bo bę­dziesz prze­cież moją uczen­nicą. Zga­dza się?

San­teri zmru­żył swoje srebrne oczy, z któ­rych biła te­raz nie­znana mi sta­now­czość. Ski­nę­łam głową z za­pa­łem.

– Oczy­wi­ście. Prze­cież tego mi trzeba. Ćwi­cze­nia.

– Drugi wa­ru­nek jest taki, że bę­dziesz uczci­wie opo­wia­dała o swo­ich rand­kach. Żad­nych kłamstw, po­mniej­sza­nia albo wy­ol­brzy­mia­nia. Ina­czej się nie roz­wi­niesz.

Znów po­tak­nę­łam.

– Jaki jest trzeci wa­ru­nek?

– Nie po­kłó­cimy się i już nie ze­rwiemy zna­jo­mo­ści z po­wodu żad­nego fa­ceta. A je­śli znaj­dziesz ta­kiego, z któ­rym chcia­ła­byś za­cząć praw­dziwy zwią­zek, to do­piero po moim wy­jeź­dzie. Czyli naj­wy­żej trzy randki z tym sa­mym go­ściem.

San­teri mó­wił te­raz ka­te­go­rycz­nym, po­waż­nym to­nem i spra­wiła mi przy­jem­ność myśl, że i on naj­wy­raź­niej cier­piał z po­wodu na­szego roz­sta­nia. Bar­dzo.

– Prze­cież na­wet bym nie zdą­żyła przez ten czas iść na trzy randki z tym sa­mym go­ściem. My­śla­łam, że mogę spo­tkać się z pa­roma fa­ce­tami, je­śli znajdą się ja­cyś fajni – stwier­dzi­łam rze­czowo.

Nie zdra­dzi­łam, że chcę spró­bo­wać przy­gody na jedną noc, je­śli tylko nada­rzy się oka­zja. To mo­gła­bym po­wie­dzieć już po fak­cie.

– Ja­sne – stwier­dził San­teri i czu­łam się, jakby przy­gwoź­dził mnie wzro­kiem do krze­sła. – Ju­tro za­czy­namy.

Roz­dział 2

Le­ża­łam na boku. Na­gle uświa­do­mi­łam so­bie, że koło mnie leży wielka mę­ska po­stać. Było ciemno i nie mo­głam do­strzec twa­rzy, ale roz­po­zna­łam za­pach. Osza­ła­mia­jącą mie­sza­ninę my­dła, świe­żej mor­skiej bryzy, go­rą­cego słońca i cze­goś, czego nie umia­łam okre­ślić. „Co on robi w moim łóżku?” – po­my­śla­łam w roz­tar­gnie­niu, ale zdu­mie­nie zo­stało gdzieś w tyle, bo po­stać przy­su­nęła się bli­żej i po­czu­łam na ta­lii do­tyk cięż­kiej, du­żej dłoni.

– To tego chcesz, So­fia? A nie ran­dek? – ni­ski głos szep­tał mi do ucha i ście­lił się po mnie uwo­dzi­ciel­sko jak je­dwab, po­wo­du­jąc na­pię­cie ca­łego ciała.

Serce mi wa­liło, skóra zda­wała się pło­nąć i wy­le­ciało mi z głowy, o co ano­ni­mowy gość za­py­tał. Palce męż­czy­zny wę­dro­wały po mo­ich na­gich ple­cach, prze­su­wały się w górę i za­trzy­mały do­piero na karku. Po­czu­łam de­li­katne po­cią­gnię­cie za wło­ski na szyi, jakby skar­ce­nie bez słów. Długa umię­śniona noga opa­dła na dolną część mo­jego ciała, a wielki tu­łów przy­lgnął ści­śle do mnie. Ra­miona męż­czy­zny za­mknęły mnie w uści­sku, jed­nak nie ba­łam się. Prze­ciw­nie. Wes­tchnę­łam z roz­ko­szy i ocie­ra­łam się o niego.

– Od­po­wiedz mi – żą­dał ni­ski, nie­mal war­kliwy głos.

– Tak, tego – usły­sza­łam swoje wes­tchnie­nie, ale wie­dzia­łam, że nie po­win­nam tego po­wie­dzieć.

Nie za bar­dzo pa­mię­ta­łam, dla­czego nie po­win­nam. Po­czu­łam po­ca­łu­nek na po­liczku, po­tem na kra­wę­dzi szczęki. Od­dy­cha­łam co­raz szyb­ciej, a kiedy po­czu­łam usta na szyi, wy­cią­gnę­łam w ciem­no­ści ręce, by po­chwy­cić noc­nego go­ścia. Wy­gię­łam się ku niemu, pra­gnąc jego ust na ca­łym ciele. Jego nie­zli­czo­nych po­ca­łun­ków. Ale nie tych przy­zwo­itych. Pra­gnę­łam tych wil­got­nych, dłu­gich, ba­daw­czych, bez­ce­re­mo­nial­nych, na­chal­nych.

– Chcia­ła­bym… – wy­mam­ro­ta­łam w ciem­ność.

Ręka męż­czy­zny wę­dro­wała od mo­jej szyi wzdłuż ple­ców aż do po­ślad­ków. Za­drża­łam z roz­ko­szy.

– Czego byś chciała, So­fio?

– Cie­bie. Wszę­dzie. Bła­gam. Nie prze­sta­waj.

Całe moje ciało krzy­czało z po­żą­da­nia. Ba­łam się, że we­wnętrzne go­rąco spali mnie na po­piół. Tu­łów wy­da­wał mi się zbity i ciężki jak ołów. Każdy do­tyk i od­dech męż­czy­zny na mo­jej skó­rze spra­wiał, że wstrzą­sały mną dresz­cze, jak przy wy­so­kiej go­rączce. Prze­wró­cił mnie na plecy, czu­łam cie­płe usta na piersi i rękę prze­su­wa­jącą się do brzu­cha, a stam­tąd ku brze­gowi maj­tek. Wie­dzia­łam, że ni­gdy w ży­ciu nie by­łam tak pod­nie­cona.

– Je­stem twoim przy­ja­cie­lem – usły­sza­łam na­gle szorstki, kar­cący głos.

Prze­bu­dzi­łam się gwał­tow­nie. Mru­ga­łam oczami w ciem­no­ści, nie od razu zro­zu­mia­łam, że to był tylko sen. Moje ciało pło­nęło wciąż jak po­chod­nia, czu­łam na so­bie cię­żar po­staci ze snu. Gdy po­wró­ci­łam do rze­czy­wi­sto­ści, za­uwa­ży­łam, że koł­dra owi­nęła się wo­kół mnie, ko­szulka pod­je­chała mi pod pa­chy, a czoło po­krywa cienka war­stwa potu. Za­ci­snę­łam zęby sfru­stro­wana i ob­la­łam się ru­mień­cem wstydu, gdy przy­wo­ła­łam sen o noc­nym go­ściu. O San­te­rim. Moje brudne my­śli nie opu­ściły mnie na­wet wtedy, kiedy spa­łam.

Pró­bo­wa­łam się uspo­ka­jać i kar­cić jed­no­cze­śnie, ale nie było mi ła­two, bo całe ciało pul­so­wało wciąż bo­le­śnie pod­nie­cone, a kro­cze wy­da­wało się czułe i dziw­nie na­brzmiałe. Za­ci­snę­łam uda i ci­cho, roz­pacz­li­wie jęk­nę­łam. Po­win­nam ko­niecz­nie roz­ła­do­wać to na­pię­cie. We śnie po­my­śla­łam, że ni­gdy nie by­łam tak pod­nie­cona. Na­wet je­śli wszystko inne było złu­dze­niem, to re­ak­cja mo­jego ciała była nie­za­prze­czal­nie praw­dziwa. Prze­su­nę­łam rękę wzdłuż brzu­cha, tak jak San­teri we śnie. Pi­snę­łam ci­cho, kiedy palce wsu­nęły się pod majtki, i po­czu­łam nie­sa­mo­witą wil­goć na­brzmia­łych warg sro­mo­wych.

Usi­ło­wa­łam po­zbyć się San­te­riego z głowy, ale gdy tylko za­nu­rzy­łam palce da­lej, by pie­ścić łech­taczkę, która zdała się duża i ob­fita, pry­snęły resztki roz­sądku. Wy­ob­raź­nia ru­szyła z tego miej­sca, w któ­rym sen się skoń­czył. San­teri był znów na mnie, jego wargi prze­su­wały się po mo­jej szyi, ręka wzma­gała pod­nie­ce­nie. Zdą­ży­łam je­dy­nie wsu­nąć palce mię­dzy nogi, za­krę­cić nimi kilka razy i or­gazm jak prąd elek­tryczny wstrzą­snął moim cia­łem. Kro­cze kur­czyło się spa­zma­tycz­nie, brzuch i uda drżały od­prę­żone, za­mknę­łam oczy i za­ci­snę­łam usta, żeby nie ję­czeć gło­śno.

Rano obu­dzi­łam się na dźwięk bu­dzika i pa­trzy­łam przez chwilę prze­ra­żona na ze­ga­rek. Po chwili przy­po­mnia­łam so­bie, że wzię­łam urlop z my­ślą o wi­zy­cie San­te­riego. Opa­dłam z po­wro­tem na po­duszki i – choć bar­dzo sta­ra­łam się oprzeć po­ku­sie – my­śli po­bie­gły znów do nie­sa­mo­wi­tego noc­nego or­ga­zmu. Czy w rze­czy­wi­sto­ści też mo­głoby tak być? Z kimś in­nym oczy­wi­ście, do­pre­cy­zo­wa­łam na­tych­miast i przy­po­mnia­łam so­bie, że San­teri miał wy­szko­lić mnie na praw­dzi­wego rand­ko­wego ro­bota.

Żeby roz­luź­nić na­piętą at­mos­ferę, za­pro­po­no­wa­łam po­przed­niego dnia wyj­ście na lody. Kie­ru­jąc się wspo­mnie­niami, za­pro­wa­dzi­łam San­te­riego na ry­nek, do sto­iska In­g­mana. Tak jak się spo­dzie­wa­łam, ku­pił cy­try­nowo-lu­kre­cjowe, dwie kulki.

Po­czu­łam ulgę, że po­wró­ciły te nie­zli­czone py­ta­nia, które wy­le­ciały mi z głowy, kiedy zo­ba­czy­łam San­te­riego. Wy­py­ty­wa­łam go, dla­czego swój po­ważny, za­koń­czony suk­ce­sem pro­jekt trzy­mał tak długo w ta­jem­nicy. Na­wet ja nie mia­łam o tym po­ję­cia, do­póki nie na­tra­fi­łam na tę in­for­ma­cję, prze­glą­da­jąc z ja­kie­goś po­wodu filmy z De­anem Smi­them.

Cho­ciaż w fiń­skiej pra­sie pi­sali od czasu do czasu o San­te­rim, znany był głów­nie jako sce­na­rzy­sta kina nie­za­leż­nego, które może było am­bitne i do­sko­nałe, ale nie przy­no­siło sławy, za­szczy­tów i pie­nię­dzy w tym sa­mym stop­niu co hol­ly­wo­odz­kie su­per­pro­duk­cje. Po­ma­rań­cze to była inna hi­sto­ria. W pro­jek­cie, w któ­rym re­ży­ser i ak­to­rzy byli naj­ja­śniej­szymi gwiaz­dami w Hol­ly­wood, wielu dzien­ni­ka­rzy na­wet nie za­uwa­żyło na­zwi­ska San­te­riego, a on sam ni­kogo o tym nie po­in­for­mo­wał. Film opo­wia­dał o pew­nej za­moż­nej ame­ry­kań­skiej ro­dzi­nie i trzech po­ko­le­niach jej męż­czyzn oraz o przed­sta­wia­ją­cym po­ma­rań­cze ob­ra­zie Paula Cézanne’a po­dró­żu­ją­cym z bo­ha­te­rami aż do mo­mentu, kiedy ostatni ży­jący czło­nek ro­dziny – zu­bo­żały, do­świad­czony psy­chicz­nie i fi­zycz­nie na woj­nie w Wiet­na­mie chło­pak – sprze­daje ob­raz, żeby utrzy­mać się przy ży­ciu.

– No wiesz, nie są­dzi­li­śmy z Da­nem, że ten sce­na­riusz tak wy­strzeli. W tym fa­chu czło­wiek uczy się ostroż­no­ści. Pro­po­no­wa­łem wiele razy na­prawdę świetne hi­sto­rie tym sa­mym pro­du­cen­tom i je­śli na­wet ta­kiego sce­na­riu­sza nie od­rzucą ci wprost, to osta­tecz­nie może być tak, że na przy­kład do hi­sto­rii o re­la­cji ojca i syna chcą wpier­do­lić coś kom­plet­nie od czapy. Cho­ciażby wła­do­wać wszystko w śro­dek wojny w ko­smo­sie albo do­rzu­cić zom­bie. Nie uwie­rzysz, ja­kie gówno przy­szło mi kie­dyś na­pi­sać, żeby prze­trwać.

– No tak, ten film science fic­tion nie ze­brał prze­sad­nie po­chleb­nych re­cen­zji. – Za­chi­cho­ta­łam na wspo­mnie­nie fa­ceta w ty­pie In­diany Jo­nesa roz­bi­ja­ją­cego się po po­sta­po­ka­lip­tycz­nym świe­cie ze swoim psem ro­bo­tem.

San­teri prze­wró­cił oczami.

– Bo nie za­słu­żył na nie. Dzięki Bogu moje na­zwi­sko za­ist­niało w ki­nie nie­za­leż­nym i nie mu­szę już pi­sać gówna klasy Z.

– Po Po­ma­rań­czach masz na­zwi­sko nie tylko z ki­nie nie­za­leż­nym. Nie­je­den raz pła­ka­łam, kiedy je oglą­da­łam. Pra­cu­jesz już nad na­stęp­nym sce­na­riu­szem?

– Tak – od­po­wie­dział po­woli i spoj­rzał na mnie tak, że prze­wró­ciły mi się wnętrz­no­ści. – Opo­wiada o przy­ja­cio­łach, któ­rych drogi się ro­ze­szły.

Za­mar­łam na mo­ment, ale zdo­ła­łam po­tem za­py­tać:

– Czy od­na­leźli się po­now­nie?

– W pew­nym sen­sie. Przy­naj­mniej na ja­kiś czas. Nie na­pi­sa­łem jesz­cze do końca.

Sie­dzia­łam przez chwilę, mil­cząc i li­żąc loda. Nie przy­cho­dził mi do głowy ża­den dow­cipny ko­men­tarz i nie mia­łam od­wagi za­py­tać, czy sce­na­riusz był oparty na na­szej hi­sto­rii. Za­miast tego za­pro­po­no­wa­łam:

– A może by­śmy obej­rzeli wie­czo­rem praw­dziwą kla­sykę?

San­teri się oży­wił.

– Ale nie masz na my­śli Oby­wa­tela Kane’a, no i chyba nie Ojca chrzest­nego?

– To w swoim ga­tunku jest rów­nie ważny film – za­pew­ni­łam z na­ci­skiem.

– Rzuć trzy pod­po­wie­dzi.

– Boże Na­ro­dze­nie.

– Hm…

– Dra­pacz chmur.

– Ha! Nie oglą­da­łem Szkla­nej pu­łapki całe lata.

– Ża­den film z Bruce’em Wil­li­sem i Ala­nem Rick­ma­nem nie może być zły.

– To prawda. I ten świetny dia­log.

– I głos Alana Rick­mana – wes­tchnę­łam z prze­sadną tę­sk­notą. – I’m go­ing to co­unt to three. There will not be a four.

– Yip­pee-ki-yay, mo­ther­fuc­ker! – od­po­wie­dział San­teri, a ja wy­buch­nę­łam śmie­chem.

Na wie­czór przy­go­to­wa­łam tartę Qu­iche Lor­ra­ine i ku­pi­łam inne ulu­bione lody San­te­riego – mię­towe. Kiedy usa­do­wi­li­śmy się na ka­na­pie, at­mos­fera była przez ja­kiś czas na­tu­ralna i przy­ja­ciel­ska, spie­ra­li­śmy się w tym sa­mym stylu i na te same te­maty co kie­dyś. Oma­wia­li­śmy tak głę­bo­kie te­maty jak to, kto był naj­lep­szym Ja­me­sem Bon­dem (zda­niem San­te­riego Geo­rge La­zenby, a we­dług mnie Da­niel Craig), czy filmy z Ja­so­nem Bo­urne’em i z se­rii Mis­sion: Im­pos­si­ble są rów­nie do­bre jak Ja­mes Bond (bar­dzo skom­pli­ko­wana i za­wiła dys­ku­sja) i dla­czego Sher­lock Hol­mes nie do­cze­kał się przy­zwo­itej ekra­ni­za­cji (bro­ni­łam w pew­nym za­kre­sie fil­mów Guya Rit­chiego, ale we­dług San­te­riego był to gwałt na nie­szczę­snym Sher­locku Hol­me­sie).

W końcu wy­po­ży­czy­łam jed­nak film ak­cji z sieci i kiedy ła­twe, znane te­maty do dys­ku­sji się wy­czer­pały, na­pię­cie w moim ciele znów za­częło na­ra­stać i dud­nić w uszach gło­śniej od ha­ła­śli­wych dźwię­ków z te­le­wi­zora. San­teri usiadł po pra­wej stro­nie ka­napy i wy­cią­gnął nogi wy­god­nie przed sie­bie, ja wy­bra­łam lewą po­łowę. Tkwi­łam w sa­mym rogu ka­napy i nie śmia­łam się ru­szyć, cho­ciaż i bok, i nogi, na któ­rych przy­sia­dłam, za­częły w któ­rymś mo­men­cie bo­leć. Spoj­rze­nie ucie­kało mi co pe­wien czas w stronę San­te­riego, ale cho­ciaż te­le­fon po­brzę­ki­wał po­wia­do­mie­niami ze strony rand­ko­wej, nie po­tra­fi­łam otwo­rzyć ani jed­nej wia­do­mo­ści.

– Nie umó­wisz się na żadną randkę, je­śli twoje za­an­ga­żo­wa­nie bę­dzie na ta­kim po­zio­mie – sko­men­to­wał w końcu su­cho San­teri.

– Rano też zdążę prze­czy­tać – po­mi­nę­łam jego uwagę tak spo­koj­nie, jak po­tra­fi­łam.

Kiedy tylko film się skoń­czył, na­rze­ka­jąc na zmę­cze­nie, ucie­kłam do sy­pialni.

Obu­dzi­łam się, sły­sząc po­stu­ki­wa­nie od strony kuchni. San­teri był na no­gach. Ja też wsta­łam, otwo­rzy­łam drzwi, rzu­ci­łam „dzień do­bry” i po­szłam do ła­zienki na po­ranną to­a­letę. Z kuchni usły­sza­łam od­po­wiedź i po­czu­łam za­pach świeżo za­pa­rzo­nej kawy.

Umy­łam się szybko, za­ło­ży­łam dżin­sowe szorty i T-shirt w we­so­łym żół­tym ko­lo­rze, ucze­sa­łam się i przez chwilę pa­trzy­łam w lu­stro, do­da­jąc so­bie otu­chy. Od­bi­cie wy­glą­dało zna­jomo – brą­zowe oczy, ciemne, śred­nio dłu­gie włosy, tro­chę za długa grzywka, pełne usta. Nic, co zdra­dza­łoby nie­przy­zwo­ite, głę­boko skry­wane my­śli o moim tym­cza­so­wym współ­lo­ka­to­rze. Wzrok może tro­chę mi błą­dził, ale to na sku­tek… źle prze­spa­nej nocy, zde­cy­do­wa­łam su­rowo i nie do­pusz­cza­łam do sie­bie my­śli o tym, co było po­wo­dem tego nie­wy­spa­nia.

Po­szłam do kuchni, gdzie cze­kał na mnie lap­top pe­łen od­po­wie­dzi na moje rand­kowe ogło­sze­nie. San­teri wkła­dał brudne na­czy­nia do zlewu i za­uwa­ży­łam, że ma na so­bie czarną bluzę z kap­tu­rem i luźne spodnie dre­sowe. Od­wró­ci­łam się tak, że wi­dzia­łam go za­le­d­wie ką­tem oka, i twardo wpa­try­wa­łam się w eks­pres, z któ­rego na­le­wa­łam so­bie kawy do kubka.

– Wi­dzia­łem wczo­raj po dro­dze si­łow­nię. Przejdę się tam. Ty zjedz śnia­da­nie i prze­czy­taj wia­do­mo­ści od tych na­pa­lo­nych aman­tów – po­wie­dział San­teri z lekką drwiną w gło­sie.

Ze­zło­ścił mnie ten jego ton. Ła­two mu było osą­dzać in­ter­ne­towe rand­ko­wa­nie. O ile do­brze wie­dzia­łam, lu­dzie w Sta­nach za­czy­nają flir­to­wać po­środku mar­ketu albo ka­wiarni. Tak po pro­stu.

– Trudno, żeby byli na­pa­leni, skoro mnie jesz­cze nie znają – od­po­wie­dzia­łam.

– In­ter­ne­towe randki mogą być nie­bez­pieczne – oznaj­mił San­teri już z wy­raźną dez­apro­batą.

– Co może być nie­bez­pieczne w spo­tka­niu się z kimś na ka­wie? Czy nie jest tak samo nie­bez­pieczne przy­jąć od ko­goś w Star­buck­sie ku­bek albo ser­we­tkę z na­ba­zgra­nym szminką nu­me­rem te­le­fonu i tak za­cząć rand­ko­wa­nie? – wy­war­cza­łam i od­wró­ci­łam się do niego.

– Jaką, do cho­lery, ser­we­tkę? – jęk­nął i spoj­rzał na mnie, jakby mi wy­ro­sły dwie głowy.

Nie od­pusz­cza­łam.

– No, tak to u tych Jan­ke­sów działa. Za­mie­nia się parę słów i za­pra­sza na randkę. Gdy­bym chciała po­de­rwać ko­goś w fiń­skiej ka­wiarni, mu­sia­ła­bym naj­pierw szturch­nąć fa­ceta, żeby się obu­dził i ode­rwał od te­le­fonu. A gdy­bym za­pro­po­no­wała spo­tka­nie, gość by po­my­ślał, że je­stem ja­kąś od­le­cianą stal­kerką.

– Ni­gdy nie do­sta­łem żad­nej ser­we­tki. Ani ze szminką, ani bez – za­pew­nił San­teri, za­trzy­mu­jąc się wku­rza­jąco na cał­kiem nie­istot­nej kwe­stii.

A do tego drżały mu ką­ciki ust, więc po­dej­rze­wa­łam, że po­wstrzy­muje śmiech.

– Tylko się, kurwa, nie waż śmiać! Te wszyst­kie se­riale nie mogą kła­mać – wy­ce­dzi­łam.

– Se­riale? Na­oglą­da­łaś się głup­ko­wa­tych fil­mów oraz se­riali dla ko­biet i stwier­dzi­łaś, że je­steś eks­per­tką w kwe­stii ame­ry­kań­skiej kul­tury rand­ko­wej?

Skrzy­żo­wa­łam ręce na piersi i unio­słam brodę. San­teri nie śmiał się na głos, ale śmiały się jego oczy. Przez chwilę wy­raź­nie wal­czył ze sobą i w końcu po­wie­dział:

– Okej, raz za­czą­łem krótki zwią­zek, kiedy kel­nerka za­pro­siła mnie na randkę.

– Wi­dzisz! A nie mó­wi­łam?! – rzu­ci­łam z więk­szą go­ry­czą, niż po­win­nam.

– Za­pro­siła mnie po tym, kiedy przez mie­siące tam wy­sia­dy­wa­łem, pi­sząc i ga­da­jąc z nią nie­zli­czoną ilość razy. Nie było szminki. Nie było ser­we­tek.

San­teri prze­chy­lił głowę, jakby coś so­bie przy­po­mi­nał.

– No może jed­nak była tam szminka. Była… na ustach…

– Za­mknij się – prze­rwa­łam już ła­god­niej, bo śmiech za­czął ki­pieć mi w gar­dle. – Spa­daj do tej si­łowni. Nie pójdę na randkę z ni­kim, kto mi wy­śle zdję­cie członka.

Usły­sza­łam, jak San­teri mruk­nął, od­wra­ca­jąc się do wyj­ścia:

– A jed­nak.

Go­dzinę póź­niej roz­cie­ra­łam so­bie skro­nie w po­czu­ciu lek­kiej de­spe­ra­cji. Do­sta­łam pięć zdjęć pe­ni­sów, pięć wia­do­mo­ści na­pi­sa­nych tak nie­wia­ry­god­nie złym fiń­skim, bez kro­pek i prze­cin­ków, że trudno mi było po­są­dzić pa­nów o ukoń­cze­nie pod­sta­wówki, oraz trzy wia­do­mo­ści z ka­te­go­rii „po­wieść”, w któ­rych były już i wiara w ra­do­sną, wspólną przy­szłość, i szcze­gó­łowe opisy, jak bo­ha­te­ro­wie cze­ka­jący w głę­bi­nach cy­ber­prze­strzeni za­spo­ko­iliby mnie sek­su­al­nie. W dzie­się­ciu po­zo­sta­łych krót­szych lub dłuż­szych od­po­wie­dziach nic nie wzbu­dziło mo­jego za­in­te­re­so­wa­nia. W nie­któ­rych wia­do­mo­ściach fa­ceci umie­ścili swoje zdję­cia, ale na­uczy­łam się już wcze­śniej, że wy­cią­ga­nie wnio­sków na ich pod­sta­wie to zły po­mysł.

Wie­dzia­łam, że do­stanę wię­cej od­po­wie­dzi, ale w każ­dym ra­zie więk­szość przy­szła w ciągu pierw­szych dwu­dzie­stu czte­rech go­dzin, a ja mu­sia­łam pójść na randkę jak naj­szyb­ciej. Jak to moż­liwe, żeby w ta­kiej gru­pie nie było ani jed­nego go­ścia, który lubi czy­tać? Filmy za to mieli wpi­sane w za­in­te­re­so­wa­niach nie­mal wszy­scy, ale je­śli w ulu­bio­nych były głów­nie filmy z su­per­bo­ha­te­rami, to nie mo­głam tego brać po­waż­nie.

„Je­steś zbyt sno­bi­styczna ze swoim wspa­nia­łym, uni­wer­sy­tec­kim dy­plo­mem z li­te­ra­tury. Dy­plo­mem, z któ­rego nie ma żad­nych ko­rzy­ści”.

Kli­ka­łam nie­zde­cy­do­wana w wia­do­mo­ści, otwie­ra­jąc je i za­my­ka­jąc, kiedy wszedł San­teri, od­świe­żony po prysz­nicu i jesz­cze lekko zdy­szany. Utkwi­łam szybko wzrok w ekra­nie i otwo­rzy­łam jedną wia­do­mość.

– Wła­śnie wy­bie­ram – od­po­wie­dzia­łam na po­wi­ta­nie i od­wró­ci­łam lap­top na stole, żeby mógł prze­czy­tać.

San­teri wpa­try­wał się w wia­do­mość ze zdu­mie­niem na twa­rzy i w końcu rzu­cił:

– Kurde, ja­kie obrzy­dli­stwo!

– Co? – spy­ta­łam i od­wró­ci­łam kom­pu­ter do sie­bie.

Nie­chcący za­mknę­łam otwartą wia­do­mość i na ekran wy­sko­czyło wcze­śniej otwarte od­ra­ża­jące zdję­cie członka. Par­sk­nę­łam gło­śno i za­pew­ni­łam:

– Ups, sorki. Mu­siało zo­stać otwarte. Nie ro­zu­miem, kto są­dzi, że ko­bietę pod­nieci zdję­cie pe­nisa ob­cego męż­czy­zny.

– W tych klej­no­tach nie ma ni­czego cie­ka­wego. Na­wet mu nie sta­nął. A tu ja­kiś strup? Ko­leś ma ja­kie­goś grzyba na ją­drze i robi so­bie zdję­cie.

Ro­ze­śmia­łam się hi­ste­rycz­nie i za­mknę­łam obrzy­dliwe zdję­cie. Po­tem prze­czy­ta­łam San­te­riemu wia­do­mość od Arno. Księ­gowy. Li­cen­cjat stu­diów biz­ne­so­wych. In­te­re­suje się ki­nem (su­per­bo­ha­te­ro­wie i science fic­tion). Do­ma­tor. Zrów­no­wa­żony. Spo­kojny. Wierny. Z po­czu­ciem hu­moru.

Kiedy czy­ta­łam wia­do­mość, San­teri wy­szedł do sa­lonu i po chwili wró­cił w ciem­no­nie­bie­skim do­pa­so­wa­nym T-shir­cie i bar­dzo gu­stow­nych, sty­lowo wy­tar­tych ja­sno­nie­bie­skich dżin­sach. Spo­kojny Arno w ułamku se­kundy wy­le­ciał mi z głowy, a ja szybko prze­łknę­łam ślinę.

– Gdy­byś po­wstrzy­mała się od seksu, to był­bym bli­ski do­ra­dze­nia ci randki z ko­le­siem Ją­derko. Bo przy tym umrzesz z nu­dów, za­nim zdo­łasz wy­pić kie­li­szek wina – za­kpił ta­kim po­waż­nym to­nem San­teri, że znów za­czę­łam chi­cho­tać.

– Prze­stań – po­wie­dzia­łam po chwili. – Ja wy­bie­ram so­bie fa­ce­tów, a ty uczysz mnie rand­ko­wać. Spró­buję wy­kom­bi­no­wać so­bie ja­kieś wyj­ście na drinka jesz­cze dzi­siaj, więc mu­sisz za­cząć swoje wy­kłady. Na­pi­szę tylko do Arno.

– Nie za bar­dzo ro­zu­miem, czego mam cię uczyć. Je­steś wspa­nia­łym kom­pa­nem – na­rze­kał San­teri.

Wy­stu­ka­łam krótką wia­do­mość i spoj­rza­łam mu w oczy.

– Tak. Przy to­bie. Cie­bie się nie wsty­dzę i nie boję.

„W po­ło­wie się zga­dza” – po­my­śla­łam. Po ostat­niej do­bie nie by­łam już taka pewna, czy w ja­kimś sen­sie nie ba­łam się San­te­riego.

W jego oczach znów po­ja­wił się ten dziwny błysk sta­now­czo­ści, który wi­dzia­łam po­przed­niego dnia, kiedy obie­cał przy­bli­żyć mi świat rand­ko­wa­nia. Przez moje ciało prze­szedł dreszcz. Nie. Nie by­łam cał­kiem pewna, czy się go nie boję. Ten zde­cy­do­wany wy­raz twa­rzy, nie­zu­peł­nie dla mnie zro­zu­miały…

Prze­rwa­łam roz­my­śla­nia, gdy San­teri wy­cią­gnął krze­sło spod ma­łego, kwa­dra­to­wego stołu ku­chen­nego i usta­wił tak, że sie­dzie­li­śmy po sko­sie na­prze­ciwko sie­bie. Roz­siadł się swo­bod­nie, a ja spoj­rza­łam na swoje ko­lano mu­ska­jące jego nogę.

– No do­brze – za­czął bez­na­mięt­nym gło­sem. – Kiedy je­stem na randce, lu­bię sie­dzieć bli­sko, żeby roz­ma­wia­jąc, nie trzeba było krzy­czeć. A je­śli wszystko idzie do­brze, to przy ta­kiej od­le­gło­ści można się też do­tknąć, gdyby przy­szła ochota.

– Za długo miesz­ka­łeś w Sta­nach, je­śli my­ślisz, że tu można od razu za­cząć ma­canki – wy­pa­li­łam i za­ci­snę­łam usta.

A po­tem przy­po­mnia­łam so­bie, że po­luję na hi­sto­rię jed­nej nocy. Bez do­ty­ka­nia ra­czej by się nie udało.

San­teri wes­tchnął.

– Nie cho­dziło mi o żadne ma­canki. Ale o tym póź­niej. Można już coś wy­czy­tać na pierw­szy rzut oka.

San­teri oparł się wy­god­nie i po­ło­żył rękę na stole.

– Ważny jest ję­zyk ciała. Może bym się tym nie za­in­te­re­so­wał, gdyby nie to, że z po­wodu pracy tro­chę po­czy­ta­łem. Te­raz na przy­kład wi­dzę, że je­steś za­in­te­re­so­wana.

– Co? Jak? – za­py­ta­łam spło­szona, czu­jąc, jak ob­le­wam się ru­mień­cem.

– Je­steś moim od­bi­ciem.

– Co? – po­now­nie spy­ta­łam zmie­szana.

Jego dłoń wśli­zgnęła się na moją rękę, która wcze­śniej prze­su­nęła się bez mo­jej woli i le­żała z ja­kie­goś nie­okre­ślo­nego po­wodu tak samo uło­żona jak ręka San­te­riego. Jego palce po­wę­dro­wały do mo­jego nad­garstka i gła­dziły jego wraż­liwą we­wnętrzną stronę. Za­ci­snę­łam rękę w pięść, żeby nie było wi­dać, że drży. Mia­łam wra­że­nie, że krew do­słow­nie bu­zuje mi w ży­łach i kiedy San­teri znów za­czął mó­wić, wy­da­wało mi się, że jego głos do­cho­dzi z da­leka.

– Usia­dłaś tak samo jak ja i po­ło­ży­łaś tak samo rękę na stole… Ale na­tu­ral­nie przy­ja­ciele i inni bli­scy lu­dzie też tak ro­bią.

Te­raz do­piero uzmy­sło­wi­łam so­bie, że sie­dzę oparta tak samo jak on, i usi­ło­wa­łam się po­cie­szyć jego ostat­nim ko­men­ta­rzem. Z mi­zer­nym skut­kiem.

– Nie wszy­scy są od razu tak otwarci. Szcze­gól­nie na in­ter­ne­to­wej randce, jak są­dzę. Kiedy spo­ty­kasz się pierw­szy raz. Dużo da się wy­czy­tać z twa­rzy, mi­miki i tak da­lej, ale oczy­wi­ście mó­wię pro­sto z mo­stu, je­śli dziew­czyna ład­nie wy­gląda.

– Też po­win­nam po­wie­dzieć ja­kie­muś fa­ce­towi…? – za­czę­łam prze­ra­żona, ale San­teri po­trzą­snął głową.

– To bar­dziej mę­ska rola. To­bie mógł­bym po­wie­dzieć choćby, że…

Zlu­stro­wał mnie od głowy aż po nogi i na­gle sta­łam się bo­le­śnie świa­doma swo­ich ską­pych dżin­so­wych szor­tów i nie­po­rząd­nie zwią­za­nych w koń­ski ogon wło­sów.