Anioł - Sandrone Dazieri - ebook + książka

Anioł ebook

Sandrone Dazieri

3,9
33,50 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Pociąg InterCity wjeżdża na peron rzymskiego dworca głównego z wagonem pełnym martwych ciał. Świadkiem makabrycznego odkrycia jest Colomba Caselli, zastępczyni komendanta policji. Niedługo później do stróżów prawa dociera informacja, że za zamach odpowiedzialni są terroryści, oraz groźba kolejnych morderstw. Caselli i Dante Torre, jej niezwykle błyskotliwy wspólnik, nie są jednak przekonani o autentyczności listu. Próbując dociec prawdy ukrytej za fasadą kłamstw, Caselli i Torre kilkukrotnie cudem unikają śmierci. Po raz kolejny doświadczenia z dzieciństwa Dantego pomagają detektywom dostrzec to, co innym umyka. Bohaterowie kontaktują się z niejaką Giltine, która ma za sobą lata przepełnione bólem, goryczą i morderczą żądzą zemsty. Rzadka choroba psychiczna każe jej wierzyć, że nie przebywa już wśród żywych, a co za tym idzie – nie doświadcza strachu… Kobieta staje się przez to dla Colomby najgroźniejszym spośród wrogów. Policjanci są zdani tylko na siebie. Działają na granicy prawa, ale jedynie oni mogą sprawić, że kanały Wenecji nie spłyną krwią… Kontynuacja znakomitej powieści Zabić ojca „Olśniewająca… Opowiedziana brutalnie, często z potwornymi szczegółami”. Publishers Weekly „Dazieri stworzył dwie z najbardziej pamiętnych postaci w świecie kryminału”. Jonathan Kellerman „Dzięki swoim niezwykłym i imponującym thrillerom Sandrone Dazieri jest nowym czołowym autorem Włoch”. Espace culturel Leclerc „Mistrzowsko skonstruowany thriller, w którym nic nie jest takie, jakie się wydaje”. La Repubblica „Dazieri podąża śladami Larssona i Stephena Kinga. Bardzo mroczne wyzwanie dla miłośników tajemnicy”. Kirkus

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 589

Oceny
3,9 (40 ocen)
15
9
13
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Lusia5

Dobrze spędzony czas

Bardzo dobre, z dokładnością do bzdur o tysiącach ofiar wybuchu w Czarnobylu
00
FilipRFOS

Całkiem niezła

Ta pozycja to ubogi brat Pielgrzyma. jeżeli chcecie przeczytać zajmująca pozycję o tropieniu terrorysty to jednak Pielgrzym. Tu nie jest źle, ale nie ma porównania. Kryminał 5,5/10.
00

Popularność




Tytuł oryginału: L’Angelo
Copyright © 2016 Sandrone Dazieri
Copyright © 2019 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga Copyright © 2019 for the Polish translation by Aneta Banasik (under exclusive license to Wydawnictwo Sonia Draga)
Projekt graficzny okładki: Anna Slotorsz / artnovo.pl
Zdjęcia użyte na okładce: © Mopic/shutterstock, ©Naypong Studio/shutterstock, ©Eky Studio/shutterstock
Redakcja: Bogusława Wójcikowska
Korekta: Marta Chmarzyńska, Iwona Wyrwisz
ISBN: 978-83-8110-966-6
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórców i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
Szanujmy cudzą własność i prawo!Polska Izba Książki
Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl
WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o. ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28 e-mail:[email protected]/WydawnictwoSoniaDraga
E - wydanie 2019 (N919)
Konwersja:eLitera s.c.
.
TEGO AUTORA:
Zabić ojca

Mojej matce

I am an antichrist

I am an anarchist

Don’t know what I want

But I know how to get it

I wanna destroy passerby

SEX PISTOLS

CZĘŚĆ PIERWSZA

ROZDZIAŁ I

Midnight Special

.

Wcześniej

DWAJ WIĘŹNIOWIE, KTÓRZY zostali w celi, rozmawiają po cichu. Pierwszy z nich pracował w fabryce butów. Po pijanemu zabił człowieka. Drugi był policjantem, który doniósł na przełożonego. Zasnęli w więzieniu, a obudzili się w Puszce.

Robotnik z fabryki butów śpi niemal cały dzień, policjant nie śpi prawie wcale. Kiedy obaj czuwają, rozmawiają, żeby nie dopuszczać do siebie głosów, które są coraz głośniejsze, teraz krzyczą już przez cały czas. Czasami pojawiają się też kolory, tak jaskrawe, że ich oślepiają. To rezultat pigułek, które muszą codziennie przyjmować, i kasku, który zakładają im na głowy i który sprawia, że wiją się jak robaki na rozgrzanej patelni.

Ojciec robotnika z fabryki butów w czasie wojny trafił do więzienia w swoim mieście. W podziemiach znajdowało się pomieszczenie, gdzie kazali im stać nieruchomo na wąskiej desce, a jeśli się poruszyłeś, wpadałeś do lodowatej wody. Drugie było takie małe, że więźniowie mogli tam przebywać jedynie w skulonej pozycji. Nikt nie wie, ilu ludzi torturowano w podziemiach budynku, nikt nie wie, ilu tam zamordowano. Mówi się, że tysiące.

Ale Puszka jest gorsza. Jeśli miałeś szczęście, mogłeś wrócić do domu z tamtej zabytkowej kamienicy. Ranny, zgwałcony, lecz żywy, tak jak ojciec robotnika z fabryki butów.

W Puszce możesz jedynie czekać na śmierć.

Puszka nie jest kamienicą, nie jest nawet więzieniem. To cementowy sześcian pozbawiony okien. Słoneczne światło prześwituje przez kraty nad ich głowami z podwórza, które tacy jak oni będą mogli zobaczyć tylko jeden raz, ostatni. Bo kiedy wyprowadzają cię na powietrze, to oznacza, że jesteś już bardzo chory. Bo zaatakowałeś strażnika albo zabiłeś towarzysza z celi. Bo się okaleczyłeś albo zacząłeś zjadać własne odchody. Bo przestałeś reagować na terapię i stałeś się bezużyteczny.

Policjant i robotnik z fabryki butów nie dotarli do tego punktu, chociaż wiedzą, że niewiele im brakuje. Złamano ich, doprowadzono do tego, że prosili i błagali, lecz jeszcze do końca się nie poddali. I kiedy przybyła Dziewczyna, próbowali ją chronić.

Dziewczyna może mieć trzynaście lat, a nawet trochę mniej. Od kiedy przeniesiono ją do ich celi, nie powiedziała ani jednego słowa. Przyglądała im się tylko oczami, które mają kolor kobaltu i przy ogolonej na łyso głowie sprawiają wrażenie ogromnych.

Nie nawiązuje kontaktu, pozostaje zamknięta w swoim świecie. Policjant i robotnik z fabryki butów nic o niej nie wiedzą, znają jedynie przypuszczenia krążące po korytarzach Puszki. Wystarczy umieścić więźniów w najlepiej strzeżonym i najokrutniejszym z miejsc, podzielić ich, zakuć w kajdanki, wyrwać języki, a i tak znajdą sposób, żeby się porozumieć. Uderzają w ściany, wystukując wiadomości w alfabecie Morse’a, szepczą pod prysznicem, przesyłają sobie bileciki w jedzeniu lub w wiadrach na odchody.

Ktoś powiedział, że trafiła do Puszki wraz z całą rodziną i jako jedyna przeżyła. Ktoś inny twierdził, że to Cyganka, która zawsze żyła na ulicy. Dziewczyna nie zamierza jednak wyjawić prawdy. Nieufna, siedzi w kącie i śledzi ich ruchy. Załatwia swoje potrzeby do wiadra, bierze przysługujące jej jedzenie i wodę, wszystko bez słowa.

Nikt nie zna jej imienia.

Wyprowadzono ją z celi trzy razy. Po dwóch pierwszych wróciła z zakrwawionymi ustami i w podartym ubraniu. Dwaj mężczyźni, którym zdawało się, że nic już nie czują, płakali na jej widok. Umyli ją i zmusili do jedzenia.

Kiedy nadszedł trzeci raz, policjant i robotnik z fabryki butów zrozumieli, że to koniec. Gdy strażnicy przychodzą, aby wyprowadzić cię na dziedziniec, zmienia się odgłos ich kroków, zmienia się zachowanie. Stają się uprzejmi, spokojni, nie chcą cię denerwować. Pozwalają zabrać koc i śmierdzący środkami do dezynfekcji cynowy talerz, który wkrótce zostanie przydzielony następnemu więźniowi, i prowadzą cię na górę.

Kiedy drzwi się otworzyły, obaj próbowali wstać, aby ją zasłonić, i zdawało się, że Dziewczyna po raz pierwszy zdała sobie sprawę z obecności dwóch mężczyzn, z którymi prawie od miesiąca dzieliła celę. Pokręciła przecząco głową, po czym wolnym krokiem ruszyła za strażnikami.

Robotnik z fabryki butów oraz policjant zamarli w oczekiwaniu na warkot furgonetki wywożącej ciała z podwórza po ciosie tasaka, ponieważ to rzeźnickie narzędzie udziela ci błogosławieństwa na ostatnią drogę. Trwa ona zresztą bardzo krótko i kończy się za murami, na ośnieżonym, pustym polu. Opowiadał o tym jeden z więźniów należący do grupy, która zajmuje się grzebaniem ciał. Powiedział, że jest ich pod ziemią już co najmniej setka i nie mają twarzy ani dłoni: Puszka nie chce, aby można je było zidentyfikować, gdyby jakimś cudem zostały odnalezione. Niedługo potem więzień pracujący jako grabarz przekłuł sobie gwoździem uszy, bo nie mógł dłużej wytrzymać dręczących go głosów. On też odbył już swoją ostatnią podróż.

Minęło dwadzieścia minut, a tymczasem robotnik z fabryki butów i policjant ciągle jeszcze nie słyszeli dźwięku starego diesla, który skrzypiąc, wprawia pojazd w ruch. Nad ich głowami słychać było głosy, z sąsiednich cel dobiegały krzyki, poza tym panowała absolutna cisza.

Nagle drzwi do celi otworzyły się gwałtownie. To nie strażnik ani jeden z badających ich regularnie lekarzy.

To Dziewczyna.

Jej piżama pokryta jest krwią, taką samą plamę ma również na czole. Zdaje się nie zwracać na to uwagi. W ręku trzyma wielki pęk kluczy należący do strażnika, który wyprowadził ją z celi. Klucze też są ubrudzone krwią.

– Czas się zbierać – mówi.

W tej samej chwili ryk syreny rozdziera powietrze.

.

1

ŚMIERĆ PRZYBYŁA DO Rzymu za dziesięć dwunasta w nocy pociągiem InterCity, który wyruszył z Mediolanu. Wjechał na stację Termini i zatrzymał się na peronie numer siedem, wyrzucił z siebie około pięćdziesięciu pasażerów z niewielkimi bagażami i zmęczonymi twarzami, którzy podzielili się, podążając na ostatni kurs metra i w kierunku postoju taksówek, po czym wyłączył światła. Tylko z wagonu pierwszej klasy nikt nie wyszedł, a pneumatyczne drzwi pozostały zamknięte. Zaspany kierownik pociągu odblokował je z zewnątrz i wspiął się po schodkach, żeby sprawdzić, czy nie znajdzie tam jakiegoś śpiącego pasażera.

To był zły pomysł.

Jego zniknięcie zauważył po dwudziestu minutach funkcjonariusz policji kolejowej, który czekał nań w barze u Marokańczyków, gdzie po zakończeniu zmiany spotykali się na piwie. Nie byli co prawda przyjaciółmi, ale z racji tego, że codziennie mijali się na peronach, odkryli, że coś ich łączy, na przykład to, że kibicowali tej samej drużynie piłkarskiej i lubili kobiety o pokaźnych siedzeniach. Policjant wsiadł do wagonu i znalazł swojego kumpla od kieliszka skulonego w korytarzu, z szeroko otwartymi oczami i zaciśniętymi na szyi rękami, jakby próbował sam się udusić.

Z jego ust trysnęła strużka krwi, pozostawiając ślad na antypoślizgowym dywaniku. Funkcjonariusz pomyślał, że nigdy nie widział bardziej martwego trupa, ale mimo to dotknął jego szyi w poszukiwaniu pulsu, chociaż wiedział, że go nie wyczuje. Prawdopodobnie zawał – pomyślał. Mógłby sprawdzić cały wagon, ale postanowił zastosować się do zasad i uniknąć nieprzyjemności. Wrócił więc na peron i zadzwonił do centrali, żeby przysłali kogoś z policji sądowej i zawiadomili dyżurującego sędziego śledczego. Dlatego też nie zobaczył tego, co znajdowało się w dalszej części wagonu. Wystarczyło, aby wyciągnął rękę i otworzył drzwi z matowego szkła, a odmieniłby los zarówno swój, jak i tych, którzy przyszli po nim, ale nawet przez myśl mu to nie przeszło.

Inspekcję przeprowadziła zastępca komendanta trzeciej sekcji w Squadra Mobile, którą wszyscy poza policjantami nazywają wydziałem zabójstw. Była to kobieta, która wróciła na służbę po długiej rekonwalescencji i ciągu nieszczęśliwych zdarzeń – mówiono o nich na okrągło we wszystkich programach typu talk-show w ciągu ostatnich miesięcy. Nazywała się Colomba Caselli. Po jakimś czasie ktoś uznał jej pojawienie się na miejscu zbrodni za szczęśliwy zbieg okoliczności.

Jej opinia na ten temat była zgoła odmienna.

.

2

COLOMBA DOTARŁA NA dworzec Termini służbowym samochodem o godzinie dwudziestej czwartej czterdzieści pięć. Za kierownicą siedział posterunkowy Massimo Alberti: lat dwadzieścia siedem, jasne włosy i piegowata twarz, która będzie wyglądała młodo nawet w podeszłym wieku.

Natomiast Colomba miała trzydzieści trzy lata zgodnie z metryką i nieco więcej w zielonych oczach, zmieniających odcień zależnie od humoru właścicielki. Czarne włosy nosiła gładko upięte na karku i takie uczesanie jeszcze bardziej podkreślało jej wystające kości policzkowe, wskazujące na orientalne pochodzenie któregoś z dalekich przodków. Wysiadła z radiowozu i skierowała się na peron, przy którym stał pociąg z Mediolanu. Znajdowali się tam już czterej funkcjonariusze policji kolejowej; dwaj siedzieli w dwuosobowym elektrycznym samochodzie używanym na terenie stacji, a pozostali stali obok zderzaka. Wszyscy byli młodzi i palili papierosy. Niedaleko jakiś wścibski przechodzień robił zdjęcia komórką, a dziesięcioosobowa grupka składająca się z pracowników odpowiedzialnych za utrzymanie czystości oraz ratowników medycznych wymieniała po cichu uwagi.

Colomba pokazała legitymację i się przedstawiła. Jeden z funkcjonariuszy, który zapamiętał ją z mediów, uśmiechnął się głupkowato. Udała, że tego nie zauważa.

– Który wagon? – rzuciła bez wstępów.

– Pierwszy – odpowiedział najwyższy rangą, podczas gdy pozostali stanęli za nim, traktując go jak żywą tarczę.

Colomba zajrzała przez okna, ale w ciemnościach niczego nie zauważyła.

– Kto z was wszedł do środka?

Mężczyźni popatrzyli na siebie z zakłopotaniem.

– Jeden z kolegów, który już skończył zmianę – wyjaśnił ten sam, co poprzednio.

– Niczego nie dotykał, tylko patrzał. Tak samo jak my tutaj z zewnątrz – dodał inny.

Colomba pokręciła głową z rozdrażnieniem. Trup oznaczał bezsenną noc spędzoną na oczekiwaniu, aż sędzia śledczy i lekarz medycyny sądowej zakończą procedurę, oraz stosy dokumentów i raportów do wypełnienia. Nic dziwnego, że policjant się ulotnił. Mogła poskarżyć się u jego przełożonych, ale ona również nie przepadała za marnowaniem czasu.

– Wiecie, kim jest denat? – zapytała, wkładając gumowe rękawiczki i niebieskie plastikowe woreczki na buty.

– Nazywa się Giovanni Morgan, należy do obsługi pociągu – powiedział mężczyzna najwyższy rangą.

– Zawiadomiliście rodzinę?

Znowu niepewne spojrzenia.

– Okej, nie było pytania – Colomba skinęła na Albertiego. – Przynieś mi latarkę z samochodu.

Chłopak wykonał polecenie i wrócił z czarną metalową latarką Maglite półmetrowej długości, która w razie potrzeby świetnie sprawdzała się jako pałka przy tłumieniu zamieszek.

– Mam pani towarzyszyć?

– Nie, zaczekaj tu i nie pozwalaj zbliżać się niepowołanym osobom.

Colomba przez radio zawiadomiła centralę o rozpoczęciu inspekcji, po czym podobnie jak mężczyzna, który pojawił się w wagonie wcześniej, sprawdziła puls na szyi kierownika pociągu i podobnie jak on nie wyczuła znaku życia: skóra denata była śliska i zimna. Właśnie pytała w centrali, czy lekarz i sędzia śledczy już jadą na miejsce, gdy zdała sobie sprawę z dziwnego dźwięku, który jej towarzyszył. Wstrzymując oddech, zrozumiała, że chodzi o dzwonki około sześciu telefonów, które wypełniały wagon kakofonią melodyjek i wibracji. Dźwięki dochodziły zza drzwi prowadzących do luksusowego przedziału pierwszej klasy, w którym fotele pokryte są prawdziwą skórą, a posiłki firmowane nazwiskiem jednego z występujących w telewizji szefów kuchni.

Przez mleczną szybę Colomba dostrzegła zielonkawą poświatę wyświetlaczy, które pulsując, rzucały długie cienie. To niemożliwe, aby aż tylu pasażerów zapomniało o telefonach, a jedyne wyjaśnienie, jakie wpadło jej do głowy, wydawało się zbyt potworne, żeby przyjąć je za prawdę.

Niestety, tak właśnie było i Colomba przekonała się o tym, gdy wyważywszy przesuwane drzwi, poczuła zapach krwi i odchodów.

Wszyscy pasażerowie luksusowego wagonu pierwszej klasy nie żyli.

.

3

COLOMBA SKIEROWAŁA SNOP światła w głąb przedziału, oświetlając zwłoki około sześćdziesięcioletniego pasażera w szarym garniturze, który leżał na podłodze z dłońmi między udami i odchyloną do tyłu głową. Krew, która wytrysnęła mu z gardła, pokryła jego twarz, tworząc coś na kształt makabrycznej maski. Co tu się, kurwa, stało? pomyślała.

Weszła powoli do środka, uważając, aby niczego nie nadepnąć. Za pierwszym trupem w poprzek przejścia leżał młody mężczyzna w rozpiętej koszuli i białych dopasowanych spodniach wypełnionych odchodami. Szklanka, która potoczyła się obok jego twarzy, ubrudzona była krwią kapiącą mu z nosa.

Po lewej stronie na swoim miejscu siedział staruszek przygwożdżony własną laską, której nasadka wbiła mu się w podbródek. Na kolanach w mieszaninie krwi i zaschniętych wymiocin pływała sztuczna szczęka. Dalej znajdowali się dwaj Azjaci w uniformach pracowników restauracji. Jeden opierał się na wysuniętym stoliku, a drugi na kolanach kobiety w garsonce i butach na wysokich obcasach. Ona też była martwa.

Colomba poczuła ucisk w płucach i zaczerpnęła powietrza. Teraz, gdy zaczęła się już przyzwyczajać do panującego w przedziale fetoru, wyczuła w nim dziwną, słodkawą nutę, której nie potrafiła dokładnie określić. Przypomniały jej się czasy dzieciństwa, kiedy matka próbowała piec ciasta i regularnie przypalała je w piekarniku.

Przeszła na drugi koniec wagonu. Jeszcze jeden pasażer, tym razem około czterdziestoletni mężczyzna, spoczywał na podłodze w pozycji Supermana, z zaciśniętą pięścią prawej dłoni wysuniętą do góry i lewą ręką ułożoną wzdłuż ciała. Colomba minęła ciało i zajrzała do toalety, gdzie znalazła zwłoki mężczyzny w pomarańczowym uniformie porządkowego i kobiety. Leżeli skuleni na podłodze ze splecionymi nogami. Upadając, kobieta musiała uderzyć głową o umywalkę, ponieważ jej brzeg wybrudzony był krwią i włosami. W tym momencie odezwała się krótkofalówka.

– Pani kolega prosi o pozwolenie wejścia do wagonu – zaskrzeczał głos z centrali.

– Nie pozwalam, zaraz się z nim skontaktuję, kończę – odpowiedziała, starając się zachować zimną krew, po czym zadzwoniła z komórki do Albertiego.

– Co się dzieje?

– Dottoressa[1]... Jestem tu z ludźmi, którzy czekają na krewnych... twierdzą, że jechali tym pociągiem.

– Poczekaj.

Colomba otworzyła drzwi prowadzące do dalszej części pociągu i rzuciła okiem na wagon pierwszej klasy. Był pusty podobnie jak pozostałe. Dla pewności doszła do końca pociągu i dopiero wtedy zawróciła.

– Czy jechali w luksusowym wagonie?

– Tak, dottoressa.

– Odejdź na bok, tak żeby cię nie słyszeli.

Alberti wykonał polecenie i stanął przy pojeździe elektrycznym.

– Co się stało?

– Wszyscy nie żyją. Wszyscy pasażerowie z luksusowego wagonu pierwszej klasy.

– O kurwa. Jak do tego doszło?

Serce Colomby przestało na chwilę bić. Wcześniej poruszała się jak w transie, ale teraz zdała sobie sprawę, że ci nieszczęśnicy nie mieli na ciele żadnych śladów przemocy, oczywiście poza staruszkiem przygwożdżonym laską. Powinnam była uciekać, jak tylko zobaczyłam zwłoki kierownika pociągu.

Chociaż i tak byłoby pewnie za późno.

– Dottoressa... słyszy mnie pani? – Alberti zaniepokoił się panującą po drugiej stronie ciszą.

Colomba otrząsnęła się z zamyślenia.

– Nie wiem, co ich zabiło, ale musiało to być coś, co zjedli, lub skażone powietrze.

– O mój Boże... – Policjant był bliski paniki.

– Uspokój się, masz teraz ważne zadanie. Nie możesz wpuścić nikogo do pociągu. Nawet techników ani sędziego śledczego. Dopóki nie przyjedzie oddział z NBC[2], nikt nie może tu wejść. Gdyby ktoś się opierał, możesz go aresztować albo zastrzelić, ale za żadne skarby nie pozwól mu wejść.

Colomba czuła, jak zimny pot spływa jej po plecach. Jeśli to wąglik, to już po mnie, pomyślała. A jeśli gaz VX, to mam jeszcze szansę.

– I jeszcze jedno. Musisz odnaleźć funkcjonariusza, który odkrył pierwsze ciało. Poproś o adres jego kolegów z pracy, bo trzeba go natychmiast odizolować. Również pozostali muszą zostać poddani kwarantannie, zwłaszcza jeśli podawali sobie ręce, papierosy i tak dalej. To dotyczy także krewnych, którzy przyszli na dworzec. Jeśli mieli z wami jakikolwiek kontakt fizyczny, musisz ich zatrzymać.

– Powiedzieć im prawdę?

– Nawet o tym nie myśl. Zawiadom centralę, żeby przygotowali listę wszystkich pracowników obsługi pociągu, którzy mogli mieć kontakt z pasażerami. Ale najpierw niech przyślą jednostkę do walki z bronią biologiczną i chemiczną. Zadzwoń z komórki, nie używaj krótkofalówki, bo wybuchnie panika. Rozumiesz?

– A pani?

– Popełniłam głupi błąd. Trucizna może jeszcze działać i teraz ja mogę być źródłem zakażenia. Muszę zostać w pociągu, jeśli nie chcę ryzykować, że ktoś zachoruje. Wszystko jasne?

– Tak – potwierdził Alberti łamiącym się głosem.

Colomba przerwała połączenie. Wróciła na korytarz, którym weszła do przedziału i zamknęła drzwi, blokując je dźwignią bezpieczeństwa. Wybrała sobie miejsce w wagonie pierwszej klasy, która w porównaniu z luksusowym przedziałem wyglądała bardzo skromnie, i postanowiła poczekać na wiadomość, czy przeżyje.

.

4

FUNKCJONARIUSZE SPECJALNYCH JEDNOSTEK straży pożarnej w kombinezonach z tyveku i z respiratorami na twarzach zastosowali protokół przygotowany na przypadek zagrożenia nuklearnego, bakteriologicznego i chemicznego. Przejęli całkowitą kontrolę nad zagrożonym terenem, otaczając go taśmą i przykrywając pociąg plastikowymi hermetycznymi pokrowcami. Jedynie przy wejściu do pierwszego wagonu utworzyli niewielką przestrzeń z dostępem powietrza.

Colomba siedziała w pociągu i czekała na rozwój wypadków, z niepokojem poszukując u siebie objawów skażenia. Węzły chłonne nie wyglądały na powiększone, nie pociła się bardziej niż zwykle i nie miała dreszczy, ale nie wiedziała przecież, ile czasu potrzebuje wirus lub trucizna, aby się uaktywnić. Po dwóch godzinach tej paranoi, kiedy smród i gorąco stały się nie do wytrzymania, do wagonu weszło dwóch żołnierzy w hermetycznych kombinezonach. Pierwszy niósł zapasowy uniform, drugi wymierzył w nią swój karabin szturmowy.

– Proszę założyć ręce za głowę – odezwał się stłumionym przez respirator głosem.

Colomba wykonała rozkaz.

– Jestem zastępcą komendanta wydziału zabójstw, moje nazwisko Caselli. To ja wszczęłam alarm.

– Proszę się nie ruszać – ciągnął uzbrojony żołnierz, a jego kolega pomimo grubych rękawic przeszukiwał ją pewnymi ruchami. Zabrał jej służbowy pistolet i nóż sprężynowy, które włożył do plastikowego woreczka z hermetycznym zamknięciem i przekazał żołnierzowi stojącemu na schodkach pociągu. Wziął z jego rąk większy worek i podał go Colombie.

– Proszę się rozebrać i włożyć ubrania do worka. Potem proszę założyć kombinezon.

– Przy was? – zapytała Colomba. – Ani mi się śni.

– Jeśli się pani nie zgodzi, mamy rozkaz strzelać. Proszę nas nie zmuszać.

Colomba zamknęła na chwilę oczy i pomyślała, że są gorsze rzeczy niż publiczne rozbieranie. Na przykład śmierć przez udławienie wymiotowaną krwią lub kulka w tył głowy. Wskazała palcem kamerę bojową umieszczoną na hełmie żołnierza z karabinem.

– Dobra, ale wyłącz to. Nie mam zamiaru trafić goła do Internetu, obojętnie, czy będę żywa, czy martwa.

Żołnierz zasłonił ręką obiektyw.

– Proszę się pospieszyć.

Colomba rozebrała się szybko, doskonale zdając sobie sprawę, że mężczyźni się jej przyglądają. W ubraniu umięśnione uda i plecy czyniły ją potężniejszą, niż była w rzeczywistości, ale nago w pełni demonstrowała doskonałe proporcje kobiety, która przez całe życie dbała o formę. Założyła ciężki uniform, a żołnierze pomogli jej z respiratorem.

Chociaż doskonale nurkowała, to jednak maska potęgująca w uszach dźwięk oddechu sprawiła, że poczuła się osaczona. Znowu pojawił się znajomy ucisk w płucach, ale teraz był już bardzo słaby i szybko zniknął. Żołnierze wypchnęli ją na zewnątrz i odprowadzili wzdłuż taśmy oddzielającej pociąg, który zapakowany w plandeki był niczym jedno z dzieł Christa.

Sytuacja na stacji przypominała Apokalipsę.

O czwartej rano na dworcu oświetlonym blaskiem reflektorów wojskowych było jasno jak w dzień. Kręcili się tam jedynie żołnierze, karabinierzy, policjanci, strażacy i jacyś funkcjonariusze ubrani po cywilnemu. Żadnego hałasu przyjeżdżających i odjeżdżających pociągów, żadnych komunikatów podawanych przez megafony, żadnych rozmów pasażerów przez komórki. Słychać było jedynie głuche echo stukających glanów, które odbijało się od sklepienia, przerywane głośnymi rozkazami oficerów i wyciem syren radiowozów.

Żołnierze odeskortowali Colombę do kampera stojącego na środku hali biletowej, gdzie znajdowało się mobilne laboratorium. Lekarz wojskowy pobrał jej krew i płyny ustrojowe, używając gumowej opaski, którą miała na ramieniu. Wykonał również zastrzyk, który sprawił, że poczuła w ustach kwaśny smak.

Nikt się do niej nie odzywał. Nikt nie odpowiadał na żadne pytania i nikt nie brał pod uwagę próśb, nawet tych najbardziej podstawowych. Po półgodzinie takiego traktowania Colomba straciła cierpliwość i odepchnęła lekarza, przypierając go do ściany kampera.

– Chcę wiedzieć, co mi jest, rozumiesz? Muszę się dowiedzieć, czego się nawdychałam! – Jej oczy przypominały teraz dwa szmaragdy.

Dwaj żołnierze unieruchomili Colombę, przyciskając ją do podłogi z rękami na plecach.

– Żądam odpowiedzi! – krzyknęła ponownie. – Nie jestem waszym więźniem! Jestem oficerem policji, do jasnej cholery!

Lekarz się podniósł. Pod kapturem okulary zsunęły mu się z nosa.

– Wszystko w porządku – mruknął. – Możemy panią wypuścić.

– Nie mogliście mi tego wcześniej powiedzieć!

Żołnierze zwolnili uścisk, a ona wstała, wymierzając temu, którego miała pod ręką, solidnego kuksańca w żołądek.

– Co z moimi współpracownikami?

Lekarz próbował założyć okulary, nie zdejmując rękawic, i skończyło się na tym, że prawie wybił sobie oko oprawką.

– Wszyscy mają się dobrze. Daję słowo.

Colomba zdjęła kask. O Boże, jak wspaniale smakowało powietrze wolne od własnego potu! Pięć minut później zwrócono jej ubranie i mogła znowu poczuć się człowiekiem, a nie kawałkiem mięsa, z którego pobierano próbki. Głowa pękała jej z bólu, ale przeżyła, a jeszcze kilka godzin temu nie było to wcale takie pewne. W międzyczasie na dworcu wyłączono reflektory wojskowe, ale ciągle jeszcze panowała surrealistyczna atmosfera oblężenia. Ciała włożono do białych wodoszczelnych worków i ułożono w rzędzie na peronie. Dwóch brakowało, bo trafiły już do jednego z kamperów, gdzie poddawano je koniecznym analizom.

Odpowiedzialny za operację Marco Santini oderwał się od grupki funkcjonariuszy stojących w pobliżu wejścia na stację metra i podszedł do Colomby, utykając na lewą nogę. Był wysoki, miał orli nos i cienkie wąsy przypominające stalowe nitki. Nosił zniszczony prochowiec i kaszkiet w irlandzkim stylu, które nadawały mu wygląd emeryta. Dopiero spoglądając z bliska w jego twarz, nabierało się pewności, że to niebezpieczny sukinsyn.

– Jak się czujesz, Caselli?

– Lekarz powiedział, że wszystko w porządku, ale muszę to jeszcze przemyśleć.

– Mam coś dla ciebie – Santini podał jej woreczek z bronią, którą jej wcześniej odebrano. – Nie wiedziałem, że latasz po mieście z nożem sprężynowym.

– To talizman – wyjaśniła, chowając go w kieszeni kurtki. – Tylko że skuteczniejszy niż czterolistna koniczyna, zwłaszcza jeśli ktoś zaczyna się przystawiać.

– To nie do końca zgodne z regulaminem.

– Masz jakiś problem?

– Nie, dopóki nie wbijesz mi go w plecy, to nie.

Colomba przypięła kaburę z berettą do pasa. Na co dzień nosiła ją z tyłu na plecach, żeby jak najmniej rzucała się w oczy. Największy problem był latem.

– Są jakieś szanse, że chodzi o wypadek? Na przykład o ulotnienie się zabójczej substancji chemicznej czy coś w tym rodzaju?

– Niestety, nie – Santini spojrzał jej w oczy. – ISIS już przyznało się do zamachu.

.

5

NA WIDEO, KTÓRE sprawiało wrażenie, jakby zostało nagrane za pomocą komórki, widać było dwóch mężczyzn średniego wzrostu w dżinsach i ciemnych koszulkach. Nosili czarne kaptury i okulary przeciwsłoneczne. Dość ciemny odcień skóry ramion mógł wskazywać na bliskowschodnie pochodzenie. Obaj byli młodzi, przed trzydziestką, i na odkrytych częściach ciała nie mieli żadnych tatuaży ani blizn.

Za nimi wisiało prześcieradło uniemożliwiające obserwację całego pomieszczenia.

Obaj mężczyźni po kolei podziękowali swojemu Bogu, po czym przekazali uroczyste pozdrowienie kalifowi Abu Bakr al-Baghdadiemu, irakijskiemu przywódcy ISIS. W rękach trzymali kartki i odczytywali z nich komunikat, od czasu do czasu spoglądając w obiektyw. Mówili po włosku.

– Jesteśmy żołnierzami Państwa Islamskiego – zaczął stojący po lewej stronie ekranu. – To my zaatakowaliśmy pociąg niedostępny dla naszych braci emigrantów, wożący bogaczy, którzy finansują wojnę przeciw prawdziwej wierze.

Potem włączył się mężczyzna z prawej strony. Miał głęboki głos z wyraźnym rzymskim akcentem.

– Nigdy nie zaprzestaniemy atakować was w czasie podróży, w drodze do pracy i kiedy śpicie w waszych domach. Nasze działania są zgodne z prawem Koranu. Wy walczycie z wyznawcami prawdziwej wiary, trzymacie ich w więzieniach, bombardujecie ich miasta, my uderzamy w was.

Mężczyzna z lewej ciągnął:

– Za pozwoleniem Allaha zdobędziemy Rzym, zniszczymy wasze krzyże, a z waszych kobiet zrobimy niewolnice. Nawet w waszych sypialniach nie możecie czuć się bezpieczni.

– Mamy zakryte twarze, aby znowu uderzyć, i będziemy walczyć, aż zginiemy męczeńską śmiercią – zakończył mężczyzna po prawej.

Potem zapadła grobowa cisza i film się urwał. Pokazano go na ciekłokrystalicznym ekranie w poczekalni dla frequent traveler na dworcu Termini, której strzegli żołnierze z oddziałów specjalnych w kominiarkach i z karabinami szturmowymi. W pomieszczeniu zastawionym sofami o falistych kształtach kłębiło się około pięćdziesięciu oficerów należących do różnych formacji wojskowych i policyjnych. Kiedy rozbłysły światła, zaczęli mówić jeden przez drugiego i generał karabinierów, przewodniczący zebraniu, musiał prosić o ciszę.

– Proszę mówić po kolei.

– Czy mamy do czynienia z większą grupą czy tylko z tą dwójką? – zapytał jeden z oficerów policji.

– Na tę chwilę obie hipotezy są prawdopodobne – oświadczył generał. – Jak doskonale wiecie, obecnie każdy szaleniec, który chce wyładować swój gniew, może się ogłosić żołnierzem kalifatu. Niemniej jednak obecny zamach wymagał zaawansowanych przygotowań oraz materiałów, których zdobycie nie jest łatwe. Stąd wniosek, że powiązania z oddziałami ISIS są możliwe.

Colomba, która stała z boku, opierając się o ścianę z matowego szkła, podniosła rękę.

– Czy w pociągu przewożono coś, co uzasadniałoby atak?

Niektórzy z funkcjonariuszy na jej widok zaczęli trącać się łokciami, ale generał nawet okiem nie mrugnął.

– Nie, proszę pani. Nic nam o tym nie wiadomo. Ale śledztwo dopiero się rozpoczęło. – Powiódł wzrokiem po obecnych. – Na Wiminale zebrał się właśnie sztab kryzysowy pod przewodnictwem premiera i ministra spraw wewnętrznych. Muszę państwa poinformować, że stopień zagrożenia został podwyższony na Alpha 1, a to oznacza możliwość kolejnych ataków terrorystycznych. Wszystkie jednostki policji i służb specjalnych postawione zostały w stan gotowości. Przestrzeń powietrzna nad Rzymem to teraz No Fly Zone, a w całym kraju wstrzymano ruch samolotowy. Dworzec Termini pozostanie zamknięty aż do odwołania, podobnie jak metro, sprawdzane właśnie przez saperów.

Po tych słowach zaległa cisza, w czasie której obecni próbowali zmierzyć się z powagą sytuacji. Włochy zmieniły się w teren działań wojennych.

– Jakiej broni użyli terroryści? – zapytał ten sam oficer policji.

Generał skinął na kobietę w ciemnej garsonce. Była to Roberta Bartone z laboratorium medycyny sądowej w Mediolanie, dla przyjaciół Bart. Colomba znała jej zasługi, ale nie spodziewała się jej tutaj.

– Bardzo proszę, dottoressa – zachęcił ją generał. – Dottoressa Bartone z Labanof nadzoruje badania ciał ofiar.

Bart zajęła miejsce za kontuarem służącym jako podium i podłączyła laptopa do ciekłokrystalicznego ekranu.

– Chciałabym państwa ostrzec, że niektóre zdjęcia są dość drastyczne.

Nacisnęła spację i na ekranie pojawił się obraz przedstawiający pojemnik na spray owinięty grubą taśmą do pakowania. Z cewki cylindra wystawały dwa przewody elektryczne połączone z zegarem na baterie.

Zrobiło się niewielkie zamieszanie, bo uczestnicy spotkania przepychali się, żeby lepiej zobaczyć zdjęcie. Ktoś z tyłu zaczął protestować, że nic nie widzi.

– Podczas przeszukania – zaczęła Bart – saperzy znaleźli litrową butlę na sprężone powietrze podłączoną do systemu klimatyzacji. – Na kolejnej fotografii widniał otwarty panel na ścianie pociągu, w środku znajdowały się przewody elektryczne i gumowe rurki. – O dwudziestej trzeciej trzydzieści pięć zawór elektromagnetyczny otworzył cewkę butli i wypełniający ją gaz przedostał się do luksusowego przedziału pierwszej klasy. Zawór został uruchomiony za pomocą francuskiej komórki Nokia 105 jednorazowego użytku, która z dużym prawdopodobieństwem otrzymała sygnał od takiego samego telefonu. Policjanci z wydziału do walki z przestępczością internetową już to sprawdzają.

Bart kliknęła i na ekranie pojawił się obraz wnętrza przedziału od strony drzwi, przez które wcześniej weszła Colomba. Ciała leżące najbliżej były bardzo wyraźne. Bart przewinęła zdjęcia przedstawiające denatów. Słychać było pomruki.

– Gaz spowodował niemalże natychmiastową śmierć, przedostając się do płuc i wywołując konwulsje, rozluźnienie zwieraczy i wewnętrzne krwotoki.

Kolejne kliknięcie. Fotografia przedstawiała staruszka z laską.

– Mimo że wygląda to na atak, mamy tu do czynienia z samookaleczeniem spowodowanym konwulsjami in limine mortis. Biorąc pod uwagę wygląd ciał oraz szybkość zgonu, funkcjonariusze NBC wskazywali początkowo na gaz VX lub sarin. To dlatego zastosowano procedury nakazujące całkowitą izolację skażonej powierzchni. Po przybyciu na miejsce zdarzenia dokonałam wstępnych oględzin ciał i zauważyłam przedwczesne, jasnoczerwone plamy pośmiertne.

Kliknięcie. Różowa plama na gołych plecach jednego z denatów leżącego na stole autopsyjnym.

– Moją uwagę zwrócił nienaturalnie błyszczący i jasny kolor krwi.

Kliknięcie. Plama krwi na jednym z foteli.

Jeden z policjantów wyszedł pospiesznie przez automatyczne drzwi, zakrywając usta dłonią.

– Te cechy sprawiły, że pomyślałam o innej substancji – ciągnęła Bart – można powiedzieć bardziej powszechnej, i moja hipoteza okazała się słuszna, co potwierdzają rezultaty badań próbek. – Przerwała na chwilę. – Cyjanek – dodała na koniec lekko drżącym głosem.

Kliknięcie. Schemat cząsteczki chemicznej.

– Kwas cyjanowodorowy w postaci gazu – wyjaśniła stanowczym tonem. – Jak państwo wiedzą, cyjanek podnosi poziom żelaza w komórkach i uniemożliwia oddychanie. Ofiary umierają w konwulsjach, ponieważ czerwone krwinki przestają dostarczać tlen do tkanek. Człowiek się dusi, mimo że nie przestaje oddychać. Tlen pozostaje we krwi, która z tego powodu zmienia kolor.

Kliknięcie. Okno w luksusowym przedziale pierwszej klasy.

– Gaz ulotnił się przez drzwi wagonu i szczeliny w oknach, a proces ten przyspieszyły ruch pociągu oraz różnica ciśnień w tunelach.

Kliknięcie. Martwy kierownik pociągu.

– Niestety, koncentracja substancji trujących była jeszcze na tyle wysoka, że kierownik pociągu po otwarciu drzwi przyjął dawkę, która okazała się śmiertelna. Na szczęście pozostały gaz rozproszył się w powietrzu, chociaż funkcjonariusz Polfer, który jako pierwszy dokonał inspekcji, nawdychał się go w takiej ilości, że ma problemy z oddychaniem. Upadł w drodze do domu i został przewieziony do szpitala, gdzie ustalono, że nie grozi mu już żadne niebezpieczeństwo.

Z sali dobiegły kolejne pomruki. Bart przerwała wyjaśnienia, a generał karabinierów ponownie poprosił o ciszę. W tym samym czasie Colomba zastanawiała się, jak zemścić się na leniwym koledze z policji kolejowej.

– Niemniej jednak – dodała Bart – wszyscy, którzy mieli jakąkolwiek styczność z ciałami lub weszli do pociągu, zostali poddani działaniom profilaktycznym. Podano im cyanokit i oprócz lekkich mdłości i bólu głowy nic im nie grozi.

– Dlaczego gaz rozprzestrzenił się jedynie w pierwszym wagonie? – zapytał generał po zapoznaniu się z dokumentacją zdjęciową.

– Bo mieliśmy szczęście.

Kliknięcie. Na fotografii podsumowującej cały materiał widniała gmatwanina przewodów i Colomba odniosła wrażenie, że zostały one narysowane długopisem na kartce papieru, co zresztą mogło być prawdą.

– Proszę zwrócić uwagę na czerwone zakreślenie. W tym miejscu znajduje się urządzenie odpowiedzialne za przepływ powietrza między luksusowym przedziałem a pozostałymi. – Bart wskazała długopisem na nieco mniejsze kółko. – Pojemnik z gazem został podłączony dokładnie tutaj, na górze, w odległości pięciu centymetrów od węzła klimatyzacyjnego. Gdyby zamachowcy umieścili zbiornik poniżej, gaz przedostałby się do wszystkich wagonów, jak również do kabiny maszynisty. Liczba ofiar śmiertelnych byłaby wtedy znacznie większa.

Zebrani zadawali kolejne pytania, ale nasilający się ból głowy zmusił Colombę do opuszczenia sali. Chciała zaczerpnąć świeżego powietrza.

Maurizio Curcio przyłączył się do niej po kilku sekundach i zapalił papierosa. Był komendantem sekcji Mobile i od kiedy Colomba wróciła do służby, a było to przed siedmioma miesiącami, łączyły ich serdeczne stosunki.

– Wszystko w porządku? – zapytał.

Niedawno zgolił wąsy i Colomba jeszcze nie zdołała się do tego przyzwyczaić. Uniesiona górna warga nadawała jego twarzy ironiczny, niemal złośliwy wygląd.

– Jestem tylko trochę przymulona. Uda nam się odkryć miejsce pochodzenia cyjanku?

– Zdaniem naszej pani doktor nie będzie to łatwe. Mamy do czynienia z produktem domowej roboty, wytworzonym z powszechnie dostępnych roślin, takich jak na przykład lauro coś tam.

– Laurowiśnia – poprawiła go Colomba, bo kiedy pracowała w Palermo, było to jedyne drzewko, któremu udało się przeżyć w jej ogródku. – To znaczy, że ISIS ma swoje laboratorium we Włoszech.

– Albo dobrze zaopatrzony magazyn. A najprawdopodobniej i jedno, i drugie. Prawda jest taka, że nic nie wiemy. – Wyrzucił niedopałek do przepełnionej popielniczki. – Poza tym, że prędzej czy później coś takiego musiało się wydarzyć.

– Mogło być gorzej.

– Jasne, tylko że nie wiemy, co te sukinsyny teraz planują, i musimy ich dopaść, zanim uderzą ponownie. Idź do domu i odpocznij trochę, bo inaczej za chwilę będę musiał zbierać cię z ziemi.

– To nie czas na odpoczynek, dottore.

– No to przynajmniej weź prysznic. Wiem, że to niezbyt grzecznie z mojej strony, ale śmierdzisz jak piłkarska szatnia po meczu.

Colomba się zaczerwieniła.

– Zobaczymy się w biurze.

Pożegnała się pospiesznie z Bart, która objęła ją serdecznie, zasypując zarzutami w stylu „czemu się nie odzywasz”, po czym poprosiła o odwiezienie do domu. Jako kierowca trafił jej się starszy policjant przed emeryturą, który wyjawił jej swoje obawy związane z wybuchem trzeciej wojny światowej, podczas gdy ona wpatrywała się w mijane ulice nieruchomym wzrokiem utkwionym w oknie radiowozu. Kiedy oczy zamykały jej się ze znużenia, pojawiały się obrazy przedstawiające wykrzywione twarze otrutych pasażerów, a zapach środków dezynfekcyjnych, którymi przesiąkło jej ubranie, zmieniał się w fetor gówna i krwi unoszący się w wagonie. Zaraz potem pojawiła się jeszcze dawniejsza woń, przywodząca na myśl spalone, porozrywane wybuchem C-4 ciała w paryskiej restauracji, gdzie omal nie straciła życia. Nazywała to wydarzenie katastrofą.

Widziała starszą kobietę, której ciało wybucha i uderza w siedzących przy sąsiednich stolikach gości; młodego małżonka, który paląc się, wylatuje przez okno. W pewnym momencie rzeczywiście musiała się zdrzemnąć, bo obudził ją dźwięk własnego głosu i nieprzyjemne uczucie w gardle towarzyszące wysiłkowi przy mówieniu. Chyba naprawdę coś powiedziała, ponieważ kierowca przyglądał się jej kątem oka, a na jego twarzy malował się niepokój.

Chwiejąc się, weszła do domu. Jej mieszkanie mieściło się w starej kamienicy nad Tybrem, niedaleko Watykanu. Dwa pokoje umeblowała sprzętami pochodzącymi z targów staroci i meblami z Ikei. Colomba mieszkała tam już prawie cztery lata, a mimo to mieszkanie sprawiało wrażenie bezosobowego i mało uczęszczanego, pomijając część salonu, gdzie stał fotel z czerwonej skóry otoczony stosami starych książek, sprzedawanych na straganach. Kupowała je na kilogramy, mieszając kieszonkowe wydania klasyki i romansidła zapomnianych autorów. Lubiła niespodzianki i różnorodność, a biorąc pod uwagę niewielki wydatek, bez żalu wyrzucała je do śmieci po kilku stronach, jeśli nie znajdowała tego, czego szukała. Obecnie brnęła powoli przez Uwodziciela Maupassanta, a egzemplarz był w tak złym stanie, że czasami strony wypadały, gdy je odwracała.

Weszła pod prysznic, a niedługo potem, kiedy już owinęła się szlafrokiem w japońskim stylu, zadzwonił Enrico Malatesta, analityk finansowy i jej były narzeczony. Byli razem aż do czasu, gdy Colomba trafiła do szpitala po wybuchu w Paryżu, dręczona poczuciem winy i atakami paniki. Wtedy Enrico zniknął, a kilka miesięcy temu znowu się pojawił, wykorzystując banalne wytłumaczenie, że znalazł w szufladzie stare zdjęcie, tak jak w piosence grupy Pretenders.

Mówił, że za nią tęskni, ale prawdopodobnie szukał jej towarzystwa, bo nie wiodło mu się w nowych związkach. Colomba nie miała dość siły, by posłać go do wszystkich diabłów. Kiedyś go kochała i było im bardzo dobrze w łóżku, a wspomnienie satysfakcjonującego seksu powstrzymywało ją przed natychmiastowym odłożeniem słuchawki.

– Przeczytałem informację o zamachu – odezwał się Enrico.

Dźwięki w tle świadczyły, że jest w parku, prawdopodobnie w Villa Pamphili. Lubił biegać wcześnie rano, oboje to lubili.

– W Internecie napisali, że ty też tam byłaś.

– Skoro tak napisali, to musi być prawda.

– Przestań się wygłupiać. Byłaś tam czy nie?

Colomba wyszła z łazienki i usiadła na skraju łóżka, które przyciągało ją w tej chwili niczym magnes.

– Byłam.

– Myślałem, że piorun nie uderza dwa razy w to samo drzewo.

– Ale jesteś delikatny... Niestety, muszę cię rozczarować. W mojej pracy łatwo zmienić się w piorunochron. – Niektórzy mają do tego predyspozycje, pomyślała.

– Jak było?

– Dzwonisz po pikantne szczegóły?

– Wiesz przecież, że bardzo je lubię – powiedział wesołym tonem.

Próbujesz go sprowokować? – zapytała się w duchu Colomba, naśladując sposób mówienia matki. Co ci strzeliło do głowy?

– Nie mam ci nic do powiedzenia – ucięła. – Kilka martwych osób i nic poza tym.

– Podobno jakaś organizacja już przyznała się do zamachu?

– Tak mówią.

– Użyli gazu?

– Tak. – Colomba nie zdołała się opanować i dodała pod wpływem impulsu: – Ja też znalazłam się w strefie zagrożenia. Może nawet znikoma dawka przedostała się do mojego organizmu.

– Żartujesz...

– Nie.

– Jak się teraz czujesz? – Jego głos przybrał cieplejszą barwę i brzmiał szczerze, ale Colomba zaczęła się zastanawiać, czy naprawdę się o nią martwi, czy to tylko jedna z jego gierek.

Postanowiła mu uwierzyć i opadła na łóżko, a jej szlafrok rozchylił się, ukazując gołe uda. Nagle poczuła przypływ palącego pożądania do swego eksnarzeczonego i włożyła rękę między nogi.

– Wszystko w porządku, nie martw się – powiedziała.

Co ty wyprawiasz? Już zapomniałaś, że rozmawiasz z dupkiem, który zostawił cię, kiedy leżałaś w szpitalu? Nie, nie zapomniała, problem w tym, że zostały również inne wspomnienia.

– Jak mam się nie martwić? Przecież to naturalne. Jesteś w domu? Wpadnę do ciebie przed pracą.

Tak, przyjdź.

– Nie, muszę wyjść, zobaczymy się innym razem.

Nie słuchaj tego i przyjdź.

– Będę u ciebie za pięć minut – powtórzył Enrico, wyczuwając, że opór Colomby słabnie.

Tak, przyjdź. I to zaraz, pomyślała.

– Nie, właśnie wychodzę – powiedziała i odłożyła słuchawkę.

Zachowujesz się jak jakaś puszczalska, upomniała samą siebie. I to w takim momencie. Łóżko i podniecenie sprawiły, że się odprężyła, bezwolnie zamknęła oczy i osunęła się delikatnie w czarną dziurę.

Godzinę później obudził ją dzwonek telefonu stacjonarnego, którego z początku nie rozpoznała, tak rzadko go używała. Po omacku sięgnęła po słuchawkę, która omal nie wypadła jej ze zdrętwiałej dłoni. Usłyszała głos sekretarza komendanta Curcia nakazujący, żeby natychmiast wróciła do biura, bo rozpoczyna się obława.

.

6

WYDZIAŁ ZABÓJSTW POLICJI mieścił się na piątym piętrze byłego klasztoru Dominikanów przy via San Vitale, w budynku komendy głównej, dwa kroki od ruin Fori Imperiali. Colomba udała się do biura pieszo, aby się całkiem rozbudzić; droga prowadziła przez centrum starego miasta, między innymi przez plac Trevi. W każdy normalny dzień o wpół do jedenastej rano wokół fontanny Berniniego kręciły się liczne grupki turystów, a tymczasem zauważyła jedynie kilka osób, które wcale nie wyglądały na zachwycone. Histeria wywołana groźbą zamachu bombowego, zalecenie unikania zatłoczonych miejsc, pomyślała, chociaż żadnej bomby na razie nie znaleźli. Po pięciu minutach przekroczyła bramę z napisem SUB LEGE LIBERTAS i wspięła się na piąte piętro, gdzie mieściły się biura dziewięciu sekcji Mobile, a dziewięćdziesięciu funkcjonariuszy miało do dyspozycji dziewiętnaście pokoi, dwie toalety, salę konferencyjną, ksero i dwie drukarki (jedna od dłuższego czasu była zepsuta) oraz poczekalnię dla gości i celę. Z powodu stanu zagrożenia cofnięto przepustki i zawieszono system zmianowy, więc na korytarzach było więcej pracowników niż zwykle. Poważne miny i ponure spojrzenia, włączone radia i telewizory.

Niektórzy koledzy już wiedzieli o jej nieszczęśliwej przygodzie i próbowali ją zagadywać, lecz Colomba wyminęła ich bez słowa i weszła do przepełnionej i dusznej sali konferencyjnej, gdzie wraz z trzydziestoma innymi policjantami o zmęczonych twarzach wysłuchała zarządzeń ministra spraw wewnętrznych. Ciągle jeszcze nie ustalono tożsamości zamachowców i wydano polecenie, aby wszyscy zajęli się zbieraniem informacji na temat ekstremistów islamskich oraz sympatyków ISIS przebywających na terytorium Włoch. W prostych słowach nakazywano zaglądać pod kamienie z nadzieją, że znajdzie się pod nimi coś użytecznego.

– Operacja nosi kryptonim Sito – poinformował Curcio, odwracając się w stronę starej mapy Rzymu zawieszonej na ścianie obok jeszcze bardziej zniszczonej mapy Włoch posklejanej taśmą. – I w najbliższych godzinach obejmie swoim zasięgiem największe włoskie miasta. Rzym został podzielony między nas, karabinierów i Zielone Berety[3]. My dzisiaj musimy zająć się Centocelle, Ostią, Casiliną i Torre Angela.

Były to peryferia, gdzie kwitły drobna przestępczość i handel narkotykami. Za plecami Colomby ktoś skomentował po cichu:

– Że też nigdy nam się nie trafi via del Corso[4]...

– Na czele każdej grupy – ciągnął Curcio – stanie oficer, który dobierze sobie trzech funkcjonariuszy z własnej sekcji. Dostanie wsparcie drogówki i oddziałów specjalnych oraz mediatorów kulturowych. Poszczególne grupy będą dowodzone przez członka z grupy zadaniowej utworzonej w Wiminale, aby ułatwić koordynację akcji. Nie zwracajcie uwagi na stopnie i lata służby, bo to oni są odpowiedzialni za całą operację i mają zielone światło od tajnych służb. Macie jakieś pytania?

Nikt nie przedstawił żadnych sensownych obiekcji, a Colomba dostała przydział do Centocelle, dzielnicy leżącej we wschodniej części miasta, bo znała działające tam centrum kultury odwiedzane przez muzułmanów. Jeden z członków udusił żonę i to właśnie Colomba zakuła go w kajdanki niedługo po tym, jak wróciła na służbę.

– Wszystko, co znajdziemy, może się przydać – powiedział Santini, kiedy Colomba przyszła do jego gabinetu po ostatnie dyspozycje.

Policjant siedział za biurkiem z lewą nogą na blacie. Rok wcześniej musiał poddać się operacji, w czasie której umieszczono mu w tętnicy kawałek plastiku, i teraz noga była sprawna zaledwie w połowie, ale za to bolała dwa razy mocniej, niż się spodziewał. A może i trzy razy.

– Nawet jeśli znajdziesz tylko przeterminowane pozwolenie na pobyt, to aresztuj wszystkich i zamknij lokal.

– Idziemy dolać oliwy do ognia – zauważyła Colomba. – Niezły syf.

– Tak jest nasz świat zorganizowany, Caselli. Chcesz się sprzeciwiać przełożonym? – zapytał z wyraźną ironią w głosie.

Colomba prychnęła z niecierpliwością.

– Jeszcze jakieś wskazówki, szefie?

Santini włożył do ust papierosa. Zarówno latem, jak i zimą palił zawsze przy otwartym oknie.

– Obowiązkowa kamizelka dla wszystkich, zrozumiano? I nie rób głupstw jak zwykle.

Colomba opuściła biuro, wzięła z szafy kamizelkę kuloodporną i poszła do sali konferencyjnej po swoich Trzech Muszkieterów, którzy na jej widok skoczyli na równe nogi. Byli to: Alberti, inspektor Claudio Esposito – łysy mężczyzna o posturze rugbisty, zawieszony już w przeszłości dwukrotnie z powodu stosowania przemocy fizycznej względem podejrzanych i kolegów, oraz zastępca komisarza Alfonso Guarnieri – dryblas z bródką, uroczy niczym ból zębów. Przezwisko dla grupy wymyślił Alberti, ale nikt go nie używał. Colomba pomyślała, że odpowiedniejsze dla tej grupy byłoby coś w rodzaju: Trzej Frajerzy, zważywszy, że bez niej tkwiliby za biurkiem i przeglądali dokumenty w oczekiwaniu na emeryturę.

W drodze do Centocelle usiadła na tylnym siedzeniu i zaczęła czytać dotyczące śledztwa nowe informacje, które kazała wydrukować przed wyjazdem w teren. Denat w szarym garniturze nazywał się Adriano Main i był anestezjologiem z polikliniki Gemelli, a także członkiem komitetu naukowego kliniki Villa Regina w Mediolanie. Niedawno skończył sześćdziesiąt dwa lata i wracał do domu po przeprowadzeniu skomplikowanej operacji.

Natomiast modnie ubrany młody mężczyzna, Marcello Perrucca, był właścicielem dyskoteki Gold na Appia Antica oraz kilku innych nocnych lokali, miał trzydzieści lat i musiał skorzystać z pociągu, bo stracił prawo jazdy.

Kobieta nosząca buty na wysokich obcasach, pięćdziesięcioletnia Paola Vetri, była znaną w świecie show-biznesu rzeczniczką prasową i swego czasu współpracowała z takimi sławami jak Robert De Niro i Leonardo Di Caprio. To jej śmierć wywołała największą sensację.

Staruszek z laską w gardle nazywał się Dario Ballardini, miał siedemdziesiąt dwa lata i był kiedyś przedsiębiorcą z branży meblowej. Przed kryzysem sprzedał wszystko Chińczykom i korzystał z uroków bycia emerytem. Jechał do Rzymu w odwiedziny do córki i wybrał ostatni pociąg, bo cierpiał na bezsenność, a pewnie i dlatego, że sprawiało mu też przyjemność zawracanie głowy rodzinie. Trzydziestodziewięcioletnia Orsola Merli, żona rzymskiego biznesmena z branży budowlanej, wracała właśnie do domu. Kilka godzin wcześniej popsuł jej się samochód i musiała przesiąść się na pociąg. To jej ciało znaleziono w toalecie.

Mężczyzna w pozie Supermana nazywał się Roberto Coppola i miał trzydzieści osiem lat. Był najsłynniejszym visual merchandiserem w Mediolanie; jechał do Rzymu, aby przygotować otwarcie nowego luksusowego francuskiego butiku przy via del Babuino.

Pozostałe cztery ofiary zamachu nie były już tak wysoko postawione: dwaj stewardzi, czyli ci, którzy parzą kawę w pociągach, pochodzili z Pakistanu. Jamiluddin Kureishi, trzydzieści lat i włoskie obywatelstwo, oraz Hanif Aali, trzydzieści dwa lata i pozwolenie na pobyt. Służby specjalne zajęły się sprawdzaniem ich ewentualnych powiązań z islamskim terroryzmem, ale na razie niczego nie znalazły. Przedostatnie ciało należało do odpowiedzialnego za utrzymanie porządku Fabrizia Ponzia, lat dwadzieścia dziewięć, a ostatnie do kierownika pociągu, który jako pierwszy otworzył drzwi luksusowego przedziału i którego tożsamość Colomba poznała już wcześniej na dworcu.

Dzięki komunikatom nadawanym przez telewizję i pomocy ze strony kolei państwowych udało się ustalić dane prawie wszystkich pasażerów feralnego pociągu. Sprawdzono szczegółowo ich zeznania, jednak bez rezultatu. Na szczęście żadna z tych osób nie zatruła się gazem, chociaż zanim to potwierdzono, nie obyło się bez paniki i oblężenia pogotowia.

Policjanci przeglądali tysiące godzin nagrań zarejestrowanych przez kamery zainstalowane w okolicach dworca centralnego w Mediolanie i w pobliżu Termini, z nadzieją na znalezienie śladów zamachowców, którzy podłożyli bombę w pociągu, lecz na razie ta żmudna praca nie przynosiła spodziewanych rezultatów. W zamian za to w całym kraju ciągle rosła liczba wszelkiej maści mitomanów i fałszywych alarmów.

W związku z zaistniałą sytuacją Ministerstwo Spraw Wewnętrznych powołało do życia zespół sędziów, który miał kontrolować grupę operacyjną kierowaną przez tajne służby. Łańcuszek osób legitymujących się prawem do wydawania rozkazów niebezpiecznie się wydłużał i Colombie przemknęło przez głowę pytanie, kto będzie podejmował najważniejsze decyzje. Pewnie nikt, typowy italian style.

Ku zaskoczeniu Colomby w zespole sędziowskim zasiadała również Angela Spinelli, z którą policjantka miała już okazję współpracować w przeszłości w związku ze sprawą ciał zatopionych w jeziorze. Kolejne wspomnienie, którego wolałaby nie mieć, a które dopadło ją znienacka, jak tylko zapadła w płytki sen pod wpływem ruchu samochodu. Obudził ją delikatny dotyk Albertiego, który z zakłopotaniem trącał ją w ramię.

– Dottoressa, jesteśmy na miejscu.

Wyprostowała się niechętnie, czując, że głowa ciąży jej jak dojrzały arbuz.

– Dziękuję.

Siedzący za kierownicą Esposito wyjął spod kołnierzyka koszuli złoty krzyżyk i umieścił go na swojej kamizelce w rozmiarze XL.

– To dla ochrony – oświadczył.

– Schowaj to, nie jesteśmy Inkwizycją – upomniała go Colomba.

Mężczyzna z niechęcią wypełnił polecenie, chowając krzyżyk z powrotem na owłosionej piersi – włosy miał wszędzie, tylko nie na głowie.

– Jeśli interesuje panią moje zdanie, dottoressa, to czasami Inkwizycja by się przydała. Podobnie jak precyzyjny sierpowy w twarz.

– Nie interesuje jej twoja opinia, Claudio – włączył się Guarnieri. – Powinieneś się już zorientować.

– W porządku, ale potem nie płaczcie, jak traficie do piekła – mruknął Esposito, parkując radiowóz.

MECZET W CENTOCELLE MIEŚCIŁ się w dwupiętrowym starym warsztacie samochodowym, o czym świadczył szyld z napisem Auto coś tam, pokryty napisami w językach arabskim i włoskim. Budynek znajdował się w ślepym zaułku, który zamykało ogrodzenie oddzielające ulicę od opuszczonego terenu zawalonego odpadkami i zepsutym sprzętem gospodarstwa domowego, gdzie nocami można było spotkać spragnione seksu pary i handlarzy narkotyków.

Colomba i Trzej Muszkieterowie dotarli na miejsce o dwunastej, zastając tam dziesiątki wozów opancerzonych należących do jednostek szybkiego reagowania oraz samochody policji. Na ulicy stały trzy rzędy funkcjonariuszy w mundurach szturmowych, a między nimi i wejściem do meczetu setka Arabów wykrzykiwała slogany w ojczystym języku. Wśród tłumu były również dzieci.

Policjant po cywilnemu dyskutował z manifestantami. Był to inspektor Carmine Infanti z trzeciej sekcji i Colomba natychmiast zrozumiała, że trafił do grupy operacyjnej. Z jej punktu widzenia nie była to dobra wiadomość, bo uważała Infantiego za durnia.

– Powtarzam wam, że macie się zaraz cofnąć! – wrzeszczał cały czerwony na twarzy.

– My nie mamy żadnych powiązań z kalifatem – oświadczył po włosku mężczyzna w brązowym garniturze. – Spotykamy się tylko we własnym gronie. A wy zachowujecie się jak gestapo, nazistowska policja.

– Spokojnie, przyjacielu, my tylko wykonujemy nasze zadania. Odsuń się i każ odejść reszcie!

– To niesprawiedliwe! To jest nasze miejsce modlitwy! – protestował dalej Arab.

Odezwały się kolejne głosy poparcia, a potem tłum zaczął znowu skandować swoje hasła.

– Nic mnie nie obchodzi. Macie dziesięć sekund, żeby się odsunąć, inaczej my to zrobimy. Jasne?

Infanti podniósł głos, wypowiadając ostatnie zdanie, i grupa szybkiego reagowania uniosła tarcze i ruszyła w stronę manifestantów. Colomba instynktownie zagrodziła im drogę, zwracając się do najstarszego stopniem funkcjonariusza:

– Spokojnie. Nie trzeba.

Dowódca oddziałów szturmowych przyjrzał się najpierw legitymacji, a potem właścicielce.

– Nie pani wydaje tu rozkazy – stwierdził.

To prawda. Poza tym postępuję dokładnie odwrotnie, niż powinnam.

– Nazwisko?

– Inspektor Antioco Enea... dottoressa.

– Postaram się wyrażać jasno, inspektorze Antioco. Jeśli niepotrzebnie użyjesz broni, będziesz miał kłopoty. Zrozumiano?

Antioco zaczerwienił się ze złości po same uszy, ale zatrzymał swoich ludzi. No to mam kolejnego fana w klubie tych, którym nadepnęłam na odcisk, pomyślała Colomba.

Potem rozkazała Trzem Muszkieterom, aby zostali przy oddziałach, a sama podeszła do Infantiego.

– Cześć, Carmine.

– Dottoressa Caselli? – powiedział i skrzywił się, jakby miał w ustach kawałek cytryny, na dodatek zgniłej.

Kiedyś byli na ty, ale te czasy bezpowrotnie minęły. Odeszli kilka kroków dalej, żeby nie przekrzykiwać demonstrujących ludzi.

– Co pani tu robi?

– Wsparcie. Co się dzieje?

– Przecież widać, nie chcą nas wpuścić do meczetu. Muszę wydać rozkaz załadowania broni.

– Gdzie jest mediator kulturowy?

– Jest ich za mało. Działamy w wyjątkowych okolicznościach, dottoressa. Zamierzam dostać się do środka i przykro mi, jeśli komuś stanie się krzywda.

– Daj mi pięć minut.

Nie czekając na odpowiedź, Colomba zbliżyła się do tłumu i stanęła w odległości metra od pierwszego rzędu manifestantów, po czym zwróciła się do mężczyzny w brązowym garniturze.

– Zawołaj imama.

– Nie ma tu żadnego imama.

Colomba postąpiła krok w jego stronę i wskazała mu palcem w twarz.

– Przestań udawać Greka i rusz się czym prędzej, chyba widzisz, że staram się zapobiec najgorszemu. Rafik mnie zna.

Mężczyzna powiedział coś po arabsku do stojących najbliżej ludzi, po czym zniknął w meczecie. Po kilku minutach tłum się rozstąpił, tworząc korytarz, przez który kroczył stary człowiek w kufi na głowie i w długiej białej szacie falującej na wietrze. Nosił siwą brodę i okulary w masywnej oprawce. Poruszał się powoli, jakby spacerował po plaży.

– Dottoressa Caselli – przywitał się po włosku, stając przed Colombą.

Nie patrzył na jej twarz, nigdy tego nie robił, mając do czynienia z kobietami bez zasłony.

– Witam, imamie Rafik.

– Tutaj nie ma terrorystów. ISIS jest także naszym wrogiem.

– Musimy sprawdzić, przecież imam wie, jakie są procedury.

– To ich musi pani przekonać – wskazał na demonstrantów. – Ja nie jestem ich przywódcą, ale duchowym przewodnikiem.

Colomba popatrzyła na stojące w zwartym szyku oddziały szybkiego reagowania. Za nimi pojawili się już antyterroryści w kominiarkach z pistoletami maszynowymi w rękach.

– Widzi ich pan? Ja też nie jestem ich dowódcą i ledwo udało mi się ich powstrzymać. Chyba pan nie chce, aby któremuś z pana wiernych stała się krzywda. Bardzo proszę. Przecież tu są dzieci.

Imam wpatrywał się w sobie tylko znany punkt za lewym uchem Colomby.

– Nie mamy nic wspólnego z zamachem na pociąg. Allah jest miłosierny i potępia zabijanie niewinnych ludzi.

– Wierzę panu, ale muszę sprawdzić meczet.

Imam spojrzał na nią kątem oka – na więcej nie mógł sobie pozwolić – po czym skinął na znak zgody.

Colomba wróciła do Infantiego, który z ponurą miną palił papierosa.

– Ustąpili. Imam nas oprowadzi.

– Najwyższy czas – mruknął z niechęcią.

– Ja też wchodzę – zastrzegła Colomba. – Imam mnie zna, a ja znam to miejsce.

– Mógłbym panią poprosić o opuszczenie miejsca akcji, zdaje sobie pani z tego sprawę, prawda?

– Jak chcesz.

Infanti nie chciał. Chociaż zważywszy na dalszy rozwój wypadków, tak byłoby lepiej.

.

7

NAJPIERW DO MECZETU weszli antyterroryści, potem Infanti, Colomba i Trzej Muszkieterowie, natomiast funkcjonariusze z oddziałów szturmowych zostali na zewnątrz i zajęli się sprawdzaniem manifestantów. Wnętrze przypominało bar bez alkoholu, unosił się tam zapach orientalnych przypraw i środków czyszczących. Dostrzegli kilka drewnianych stolików oraz kontuar, na którym stały w rzędzie szklanki, butelki z wodą i wielki srebrny czajnik do parzenia herbaty. Ściany zdobiły zdjęcia arabskich przywódców oraz flaga z półksiężycem. Wszystko przebiegało zgodnie z planem, dopóki nie zażądali otwarcia drzwi prowadzących do podziemnej siłowni. Imam zagrodził im drogę.

– Musicie zdjąć buty – powiedział.

– Słucham? – Infanti nie wierzył własnym uszom.

– To jest meczet. Wchodzi się tam boso.

– Tego już za wiele. – Infanti popchnął duchownego, który z premedytacją rzucił się na podłogę, niczym symulujący piłkarz, wrzeszcząc przy tym, jakby go ze skóry obdzierano.

– Przestań, kanalio! – zdenerwował się Infanti. – Nawet cię nie dotknąłem!

Imam krzyknął jeszcze głośniej.

Zanim Colomba zdołała go uspokoić, z zewnątrz dotarła do nich mieszanina arabskich i włoskich okrzyków oraz głuche odgłosy uderzeń.

Podbiegła do okna, aby zobaczyć, co się dzieje. Kilkudziesięciu wiernych próbowało wedrzeć się do środka, a funkcjonariusze z oddziałów szturmowych zagradzali im drogę, broniąc się pałkami i zasłaniając tarczami. Pewien młody Arab padł na kolana, trzymając się za głowę, krew ciekła mu przez palce. Coraz więcej ludzi leżało na ziemi, osłaniając sobie twarze i nogi rękami, a tymczasem skupieni w grupach policjanci pałowali ich i kopali. Z tyłu ktoś zaczął rzucać szklane butelki, które rozbijały się o kaski. Antioco dał rozkaz do natarcia, na ulicy się zakotłowało, a ranni ludzie krzyczeli z bólu.

Colomba wróciła biegiem do imama, któremu założono plastikowe kajdanki. Mężczyzna opierał się o ścianę i sprawiał wrażenie, jakby ledwo trzymał się na nogach. Jeden z antyterrorystów próbował ją zatrzymać, ale wyminęła go zwodem.

– Niech ich pan powstrzyma – zwróciła się do imama.

– Bez butów – powtórzył duchowny.

– Chce zostać męczennikiem – odezwał się Guarneri.

– Przestań dolewać oliwy do ognia – uciszyła go Colomba, podnosząc głos, bo panujący na zewnątrz zgiełk zagłuszał jej słowa.

Infanti bezskutecznie starał się otworzyć drzwi do siłowni. Były zamknięte, a poza tym metalowe, co uniemożliwiało ich wyważenie.

– Gdzie jest klucz? – zapytał imama, ale ten nie raczył nawet podnieść wzroku, modląc się po cichu.

– Wyciągnijcie zamek – powiedział z irytacją do antyterrorystów, a jeden z nich poprosił przez krótkofalówkę o odpowiedni sprzęt.

Dobiegające z zewnątrz krzyki nasilały się z każdą chwilą. Siły porządkowe użyły właśnie gazu łzawiącego i ostry zapach przedostał się do środka, szczypiąc w oczy.

Nagle Colomba wpadła na pewien pomysł i przywołała do siebie Muszkieterów.

– Idźcie do samochodu po ochraniacze na buty.

Guarneri zrozumiał, co ma na myśli, i mruknął z niechęcią:

– Trzeba go powiesić za brodę, a nie wysyłać nas po ochraniacze.

– Nie wymądrzaj się, Guarneri. I uważajcie na siebie. – Skronie Colomby pulsowały na skutek przeszywającego bólu głowy.

Trzej Muszkieterowie przecisnęli się przez tłum i wrócili po kilku minutach. Alberti miał naderwany rękaw kamizelki.

– Co tak długo?

– Wie pani, co się tam dzieje, dottoressa? – zapytał Guarneri, dysząc ciężko.

Colomba wyrwała z jego rąk pudełko i podeszła do imama, machając mu przed nosem swoją zdobyczą.

– Widzi pan? Założymy ochraniacze i niczego nie pobrudzimy.

Imam popatrzył nieufnie na plastikowe woreczki.

– Na pewno są czyste?

– Niech pan nie nadużywa mojej cierpliwości, bo tylko ja nie chcę porozwalać tu wszystkiego dynamitem.

Colomba chwyciła go za ramię i pociągnęła w stronę drzwi. Jeden z antyterrorystów ruszył za nimi, podczas gdy cała reszta, z Infantim na czele, przyglądała się całej scenie z niedowierzaniem.

– Teraz pańska kolej – powiedziała Colomba, otwierając drzwi na oścież.

Do pomieszczenia natychmiast wdarły się opary gazu łzawiącego i krzyki, chociaż widoczność ograniczał ostatni rząd oddziałów szturmowych. Na ich widok Antioco odsunął od ucha krótkofalówkę.

– Co się dzieje?

– Powstrzymaj na chwilę swoich ludzi – poprosiła Colomba, po czym klepnęła imama w ramię. – Teraz.

– Najpierw kajdanki.

Colomba wzniosła oczy ku niebu i uwolniła go przy użyciu noża sprężynowego.

– Proszę, gotowe.

Imam pomasował sobie przeguby, a potem wzniósł w górę ramiona i zwrócił się do wiernych tłoczących się przed policyjnymi tarczami. Zgiełk ucichł natychmiast i na ulicy zaległa grobowa cisza. Duchowny przemawiał teraz spokojnym tonem, uciszając władczym gestem pytania padające z grupy demonstrantów. Wreszcie tłum przestał napierać na funkcjonariuszy.

– Zachowujcie się przyzwoicie – rzuciła Colomba w stronę dowódcy, po czym pociągnęła imama do środka i zamknęła drzwi.

– Podoba mi się pani styl, dottoressa – powiedział stojący na progu antyterrorysta. Sprawiał wrażenie, jakby dobrze się bawił.

Colomba widziała tylko jego niebieskie oczy w kominiarce, ale miał sympatyczny głos. Uśmiechnęła się.

– Spróbujmy zakończyć tę akcję bez stosowania przemocy.

– Powiadomię kolegów, że łom nie będzie już potrzebny.

Colomba spojrzała na imama.

– Nie będzie potrzebny, prawda?

W odpowiedzi mężczyzna wyjął z szuflady kontuaru klucz i otworzył drzwi prowadzące do podziemi.

Policjanci zeszli na dół w tym samym szyku: najpierw antyterrorysta, pozostali za nim, i znaleźli się w dużej prostokątnej sali z małymi oknami umieszczonymi na poziomie chodnika. Podłoga została wykonana z kruchego cementu, a temperatura w pomieszczeniu była pięć stopni niższa niż na górze, dało się też wyczuć wyraźny zapach potu i wilgoci. Wzdłuż jednej ze ścian ułożono dywaniki do modlitwy, a na drugiej namalowano łuk ozdobiony miniaturowymi kwiatkami i liśćmi – mihrāb, wskazujący kierunek do Mekki. Pokój był pusty.

– Widzicie? Nikogo tu nie ma – powiedział imam.

– Przeszukać pomieszczenie – rozkazał Infanti coraz bardziej wściekły. Funkcjonariusze zabrali się do przesuwania mebli i dywaników.

– Wiem, że pogardza pani naszą religią – powiedział imam do Colomby, a ona wzruszyła tylko ramionami.

– Nie mam uprzedzeń. To raczej wy je macie w stosunku do kobiet, jeśli się nie mylę.

– „Każda nieczysta kobieta zostanie rozdeptana jak nawóz na drodze”.

– No właśnie.

Imam się uśmiechnął.

– To cytat z Biblii, dottoressa, księga Syracydesa. Każda religia ma swoich fanatyków. Nawet takich, którzy w nic nie wierzą, jakkolwiek by to dziwnie brzmiało.

Colomba nie zdołała powstrzymać uśmiechu.

– Spodobałby się pan jednemu z moich przyjaciół. On też zawsze musi wiedzieć wszystko lepiej niż inni.

– Wszystko w porządku – odezwał się sympatyczny antyterrorysta. – Nikogo tu nie ma.

Infanti podszedł do imama.

– Wiesz, że mogę kazać zamknąć wasz meczet? – warknął.

– Allah jest doskonały i w swej niezmierzonej mądrości znajdzie dla nas inne miejsce.

Infanti pokręcił z obrzydzeniem głową i skinął na policjantów, aby opuścili pomieszczenie. Colomba zatrzymała kolegę.

– Wszystko dobrze się skończyło, a to chyba najważniejsze, nie?

– Może dla pani dobrze. Publicznie mnie pani upokorzyła, żeby obronić tę zgraję.

– Nikogo nie broniłam.

Infanti zapalił papierosa.

– Zmieniła się pani, dottoressa.

– Co ma pan na myśli?

– Historię z Ojcem. Ona źle na panią wpłynęła i teraz nie myśli pani już jak ktoś z nas.

Colomba była zbyt zmęczona, aby dyskutować.

– Chodźmy stąd – powiedziała.

Infanti zgasił papierosa na ścianie i rzucił niedopałek na środek sali, uśmiechając się z pogardą.

– Jasne. Czuć tu starym capem.

Colomba, patrząc na niedopałek, zawstydziła się za zachowanie kolegi, ale w tym momencie jej wzrok padł na szare ślady na podłodze. Pochyliła się, aby lepiej się im przyjrzeć.

– Infanti... – zawołała, nie odrywając wzroku od odcisków.

– Niech pani każe posprzątać swojemu przyjacielowi imamowi, dottoressa.

– Nie wygłupiaj się – wskazała na podłogę. – Co ci to przypomina?

Infanti spojrzał pod światło.

– Ślady stóp?

– Butów.

– Co?

– Kto może tu chodzić w butach? – zapytała Colomba.

Infanti ruszył po śladach i dotarł do ściany, na której wisiał stary szwedzki obraz – jedyna pozostałość po poprzednich właścicielach tego miejsca.

– Co za niespodzianka – zauważył, wyciągając rękę w stronę obrazu, tam, gdzie ściana wydawała się gładsza niż gdzie indziej.

Colomba za późno domyśliła się, co kolega zamierza zrobić. Krzyknęła, aby go powstrzymać, ale on już oparł dłoń na murze. Rozległ się metaliczny dźwięk i kawałek ściany obrócił się na zawiasach, ukazując niewielką niszę, w której coś się poruszyło.

– Carmine! Uciekaj!

Policjant nie zdążył ruszyć się z miejsca. Ostatnią rzeczą, jaką zobaczył, był oślepiający błysk karabinu kaliber 12.

.

8

INFANTI ZOSTAŁ POSTRZELONY przy użyciu amunicji wykorzystywanej w polowaniach na dziki. Każdy ładunek zawiera dziewięć pocisków zdolnych przebić trzy drewniane deski ułożone jedna na drugiej, tworząc otwór o szerokości talerza.

Trzy pociski chybiły celu, a cztery następne utkwiły w kamizelce, wydzielając energię kinetyczną, która odrzuciła Infantiego pół metra do tyłu. Ostatnie dwie kule przeszyły ciało. Pierwsza trafiła w lewy policzek, niszcząc mu trzy zęby i kawałek języka. Druga przez nieosłoniętą kamizelką szczelinę uszkodziła ramię i zatrzymała się w kości obojczyka. Inspektor stracił przytomność i upadł na podłogę, znacząc ją śladami czerwonych kropli.

Colomba rozpaczliwe próbowała wyjąć z kabury pistolet, który jak na złość wymykał się z ręki. Padły kolejne strzały, tym razem w jej kierunku, i usłyszała brzęczenie pocisków tuż przy swojej głowie. Kule utkwiły w ścianie, a na ziemię posypał się tynk. Ruszyła biegiem w stronę jednej z trzech kolumn wznoszących się na środku sali, a huk wystrzałów odbijał się echem od ścian ze zbrojonego betonu. W tej samej chwili z niszy wyszedł, krzycząc, młody, na oko dwudziestoletni Arab w białym podkoszulku i postrzępionych dżinsach. Pusta przestrzeń między ścianami służyła kiedyś jako kolektor ściekowy, miała metr szerokości i metr głębokości Mężczyzna znalazł tam schronienie, kiedy policja otaczała budynek. Ponownie załadował magazynek. Colomba znajdowała się na linii strzału, była roztrzęsiona, głowa pękała jej od huku pocisków i nie mogła dobrze wymierzyć. Ciągle jeszcze znajdowała się zbyt daleko od kolumny, żeby się ukryć, a reagowała zbyt wolno, aby strzelać. Czuła się jak owad uwięziony w miodzie – ociężały i widoczny jak na dłoni. Mimo dzielącej ich odległości lufa karabinu wydawała jej się ogromna. Czarne słońce, które za chwilę ją spali i pochłonie.

Które ją zabije.

O mój Boże.

Nagle ogarnęła ją absolutna pewność, że nie wyjdzie z tego cało. Zginie w tym pozbawionym światła pomieszczeniu, gdzie śmierdzi potem i prochem; zginie, bo rzuciła się bezmyślnie głową w dół w sytuację, której nie rozumiała. Lawinowy upadek rozpoczął się od wypełnionego trupami pociągu.

Podczas gdy Colomba próbowała unieść pistolet, który zdawał się ciążyć ku ziemi niczym przyciągany magnesem, zauważyła, jak palce przeciwnika zaciskają się na spuście. Zdawało jej się, że słyszy trzask bezpiecznika, który przekazuje siłę na kurek, potem na iglicę i wreszcie na spłonkę. Poczuła zapalający się proch i wirujący pod powłoką naboju gaz w postaci maleńkiego, płomienistego obłoku. Potem lufa karabinu zniknęła, przesłonięta jakimś cieniem – to imam, krzycząc, wznosił w górę ramiona.

Colomba nigdy nie miała się dowiedzieć, jakie słowa wypowiedział duchowny – zrozumiała jedynie lā, czyli arabskie „nie” – ponieważ w tym momencie gaz wypchnął z lufy pociski, kierując je w stronę ciała imama z podwójną prędkością dźwięku. W przeciwieństwie do niej imam nie miał na sobie kamizelki, jedyną jego obroną była wiara, która niestety nie zdołała go ocalić. Przynajmniej nie przed złem tego świata. Dziewięć kul przeszyło na wylot jego pierś i brzuch i wydostało się na zewnątrz przez plecy. Jeszcze przed momentem Colomba miała przed sobą żywego człowieka, a teraz tylko rozpadający się i tryskający krwią kawałek mięsa.

W końcu udało jej się zapanować nad swoim pistoletem i złożyć się do strzału. Jej palec wskazujący poruszał się z taką szybkością, że dwanaście wystrzałów połączyło się w jedną przedłużoną eksplozję. Colomba zaczęła krzyczeć już w czasie oddawania strzałów i krzyczała dalej, kiedy chłopak z bronią, ugodzony w pierś i w twarz, zachwiał się i przechylił do tyłu, by zaraz upaść na ścianę. Towarzyszył temu dźwięk, jaki wydają mokre szmaty spadające na podłogę. Przez moment opierał się o mur, a potem zaczął się osuwać wstrząsany konwulsjami. Jego mózg został podziurawiony kulami, ale organizm nadal reagował na imperatyw nakazujący walkę o życie i próbował uciekać. Colomba cały czas naciskała spust, chociaż w magazynku nie było już pocisków, nie odrywając jednocześnie wzroku od ciała, które składało się w harmonijkę, jakby nagle zostało pozbawione kości, jakby stało się pokrowcem o kształtach ludzkiego ciała, z którego wypuszczono właśnie powietrze.

Przestała krzyczeć i zmusiła się do zapanowania nad sobą przynajmniej na tyle, aby móc wymienić magazynek na zapasowy, przez cały czas pilnie obserwując otwór za szwedzkim obrazem w obawie, że wyskoczą z niego kolejni uzbrojeni napastnicy. Nic się nie wydarzyło, chociaż kątem oka Colomba zauważyła, jak przestrzeń wokół niej się zmienia. Kiedy skupiała wzrok na jednym punkcie, wszystko było w porządku, lecz już milimetr dalej siłownia zapełniała się ruchomymi cieniami, płomieniami, niemym krzykiem, stolikami szybującymi w powietrzu niczym frisbee.

Poczuła, że brakuje jej powietrza, i opadła na kolana. Zaczęła uderzać pięścią w cementową posadzkę, aż ból jak zwykle pokonał koszmar, który uważała już za należący do przeszłości.

Z oczami pełnymi łez ruszyła na czworakach w kierunku Infantiego i przyłożyła palce do jego śliskiej od krwi szyi, aby sprawdzić puls. Był słaby, lecz na szczęście regularny, tylko lewa część twarzy policjanta przypominała mielone mięso. Colomba powstrzymała mdłości i wyjęła z kieszeni chusteczki higieniczne, które przytknęła do rany, by zatamować krwotok.

Na schodach zabrzmiały kroki i Colomba uniosła pistolet. Po chwili zobaczyła Esposita i Albertiego.

– Dottoressa! – zawołał Esposito. – Niech pani nie strzela.

Colomba opuściła broń.

– Wezwijcie pogotowie.

– Co tu się stało? – zapytał Esposito.

Colomba cały czas zajmowała się raną Infantiego.

– W niszy w ścianie ukrywał się uzbrojony mężczyzna. Wezwij wreszcie tę cholerną karetkę.

– Tu nie ma zasięgu. Krótkofalówka nie działa – powiedział Alberti i rozpłakał się jak dziecko.

Esposito wymierzył mu siarczysty policzek.

– Weź się w garść, chłopcze! Leć na górę i zawołaj ratowników medycznych, znajdziesz ich za oddziałami szturmowymi. Ruszaj się!

Alberti pobiegł w kierunku schodów, a Esposito pochylił się nad imamem.

– On jeszcze żyje.

– Zmień mnie – powiedziała Colomba.

Esposito zajął jej miejsce przy rannym, a ona wstała i wtedy zdała sobie sprawę, że całą rękę aż do łokcia ma pobrudzoną krwią. Nie marudź, to mogła być twoja krew, pomyślała. Miała nieregularny oddech i cała się trzęsła. Ta sytuacja była jak koszmar z przeszłości. Podobnie jak pociąg i Paryż.

Przecież tak naprawdę znowu zabiła człowieka.

Imam trzymał się za podziurawiony kulami brzuch, mrucząc modlitwę. Głos miał bardzo słaby, kałuża krwi na podłodze pod jego ciałem stawała się coraz większa.

– Pomoc już nadchodzi – odezwała się Colomba.

Duchowny spojrzał na nią przytomnie i przerwał modlitwę.

– Omar był dobrym chłopcem. Po prostu się bał – powiedział cicho.

– Co za Omar?

– Omar Hossein... ten chłopak, który do mnie strzelał.

– Czy miał coś wspólnego z zamachem w pociągu?

Imam wrócił do modlitwy i teraz szybciej wypowiadał słowa, jakby zdając sobie sprawę z uciekającego czasu. Colomba potrząsnęła nim i powtórzyła pytanie. Poczuła w dłoniach wątłe ciało i kruche kości.

– Nie. Był dobrym muzułmaninem, ale wiedział, że mu nie uwierzycie... Bo znał... tych z nagrania.

Colomba poczuła rosnącą adrenalinę.

– Kim oni są?

Wzrok imama zrobił się matowy.

– To przestępcy... udają... jedno wielkie oszustwo – wyszeptał.

Colomba potrząsnęła nim delikatnie.

– Bardzo proszę mi powiedzieć, kim oni są.

– Nie wiem. Niech mi pani pozwoli odejść w spokoju – poprosił i zaczął się modlić po arabsku.

Colomba zrozumiała wreszcie, że nie powinna nalegać. Ujęła w swoje dłonie lepką od krwi rękę imama i uścisnęła.

– Dziękuję za ocalenie życia.

Duchowny po raz pierwszy i ostatni w życiu spojrzał jej prosto w twarz, a potem po raz pierwszy i ostatni obdarzył ją uśmiechem, ukazując czerwone od krwi zęby.

– To nie ja, to dzieło wszechmogącego Allaha, któremu chwała na wieki. On ma jakieś plany w związku z panią, chociaż pani nie zdaje sobie z tego sprawy. – Po tych słowach żuchwa mu opadła i skonał.

Colomba podniosła się jak lunatyczka i rozejrzała dookoła po siłowni zmienionej w rzeźnię; spojrzała na Esposita uciskającego ranę Infantiego z akompaniamentem przekleństw i słów mających dodać rannemu otuchy. Dwa trupy, jeden ciężko ranny, krew, smród. Gdybyś została na zewnątrz, to może wcale by do tego nie doszło, pomyślała. Unoszący się w powietrzu proch szczypał ją w skórę.

Dwaj ratownicy medyczni zeszli po schodach ze złożonymi noszami, a za nimi pojawili się funkcjonariusze policji. Odsunęli Esposita i zajęli się rannym, nakładając mu na twarz maskę tlenową.

W sali pojawili się też trzej antyterroryści, wśród których był ten sympatyczny oraz Antioco, dowódca oddziałów szturmowych.

– O kurwa – zawołał, ledwie wszedł. – Co tu się stało?

– Będziemy potrzebowali wsparcia – stwierdził sympatyczny antyterrorysta. – Na górze ciągle przybywa ludzi.

– Było słychać strzały?

Mężczyzna pokręcił głową.

– Nie. Zbyt duży hałas. Poza tym siłownia jest dobrze izolowana.

Napływali wciąż nowi umundurowani funkcjonariusze, rozmawiali i pokrzykiwali, zatrzymywali się obok ciał i przepychali na schodach. Colomba klasnęła dwa razy w dłonie, prosząc o uwagę.

– Posłuchajcie! Nie informujcie ludzi o śmierci imama, jasne? Powiedzcie, że pomaga nam przesłuchiwać podejrzanego.

– Czemu mamy opowiadać pierdoły? – zapytał Antioco.

– Muszę ci tłumaczyć?

Mężczyzna otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili zrezygnował.

– Zawiadomcie centralę – ciągnęła Colomba. – Niech przyślą sędziego śledczego, ale uważajcie na słowa, jasne?

– Pani tu dowodzi? – zapytał sympatyczny antyterrorysta.

– Już niedługo, ale do tej pory róbcie, co mówię.

Colomba miała nadzieję, że ton jej głosu brzmi na tyle stanowczo, by nie można się było zorientować, jaki jest jej prawdziwy stan.

– Tak jest!

Colomba odwróciła kamizelkę na lewą stronę i założyła: wyglądała okropnie, ale przynajmniej nie było widać śladów krwi. Wbiegła po schodach i stanęła w drzwiach. Za kordonem funkcjonariuszy z oddziałów szturmowych stała grupa około pięćdziesięciu imigrantów, a nieco dalej młodzi włoscy anarchiści z jakiejś organizacji społecznej machali transparentem. Na szczęście dzieci zniknęły.

– Cały czas przyłączają się nowi – poinformował jeden z antyterrorystów. – Ale zachowują się spokojnie.

Guarneri podszedł do niej, minąwszy uzbrojonych policjantów.

– Wszystko w porządku, dottoressa? – zapytał z przejętą miną.

– Nikt cię o niczym nie poinformował?

– Nie...

W tym momencie