Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wnikliwa biografia legendarnej redaktorki naczelnej amerykańskiego „Vogue’a” i ikony branży modowej.
Młoda Anna, niecierpliwa, by rozpocząć karierę, porzuca naukę i zdobywa pracę w modnym londyńskim butiku. To pierwszy krok na drodze do świadomego i wytrwałego budowania pozycji zawodowej. Jednak nim obejmie wymarzoną posadę w „Vogue’u”, czeka na nią kilka innych, mniej prestiżowych redakcji. Nie zniechęca się i robi wszystko, by zrealizować wyznaczony cel – zarządzanie najważniejszym magazynem modowym świata.
Amy Odell stara się przedrzeć przez legendarnie chłodny obraz apodyktycznej Wintour. Rozmawia z jej przyjaciółmi i współpracownikami, których nazwiska tworzą współczesną branżę modową, i odmalowuje portret kobiety charakteryzującej się przede wszystkim budzącymi podziw determinacją i intuicją, a przy tym wyjątkowo dyskretnej, wycofanej, chroniącej swoje życie prywatne. Wpisuje tę historię w szerszy kontekst hierarchicznej struktury branży oraz nierealistycznych oczekiwań, z którymi muszą się mierzyć kobiety u władzy.
Publiczny wizerunek Wintour scementowała wykreowana przez Meryl Streep naczelna w filmie Diabeł ubiera się u Prady. Jednak Odell przedstawia prawdziwą, pełną Annę: jej sukcesy i porażki, sposób patrzenia na świat, priorytety życiowe i to, co rozgrywa się za kulisami pokazów mody.
Najsłynniejsza redaktorka wszech czasów krytykowana za wszystko, co podziwia się u mężczyzn: ambicję, determinację i perfekcjonizm. Ze swojego pracoholizmu uczyniła znak firmowy i pozwoliła plotkom stworzyć legendę. Jest ikoną kultury masowej i najpotężniejszą kobietą świata mody. Skryta za okularami i grzywką pozostaje fascynującą enigmą, ale jedno jest pewne. Grzeczne dziewczynki idą do nieba. Diabeł poszedł do „Vogue’a”.
Anna Gacek
Oto historia budowania największej marki osobistej w dziejach współczesnej mody. Od zaskakująco pokornych, acz asertywnych początków po moment, w którym jedno słowo czy gest mogą zadecydować o sukcesie lub porażce praktycznie każdej osoby w branży. Na ile prawdziwa jest legenda redaktorki naczelnej z piekła rodem, a na ile jej bezkompromisowość ukształtowała modę, którą dziś znamy i nosimy? Choć Anna Wintour od słowa „rewolucja” woli delikatniejszą „ewolucję”, nie da się zaprzeczyć, że swoimi działaniami dokonała ogromnej zmiany zarówno w samym rdzeniu mody, jak i w sposobie jej postrzegania. Odkąd objęła stery amerykańskiego „Vogue’a”, wychodzi poza utarte schematy i łamie obowiązujące zasady. A choć od tamtego momentu mija właśnie trzydzieści pięć lat, nie znalazł się jeszcze nikt, kto zmieniłby przedefiniowane przez nią reguły. Jakim cudem? Odpowiedź na stronach tej książki.
Harel
Czy notowania i wpływy „Vogue’a” by spadły, gdyby zwolniono Annę Wintour? Wydawca magazynu chyba nie chce tego sprawdzać. Za to Amy Odell postanowiła dowiedzieć się, jak osobie, która porzuciła edukację w wieku szesnastu lat, udało się przejąć stery w najważniejszym magazynie o modzie, utrzymać to stanowisko i owinąć sobie wokół palca nie tylko projektantów i gwiazdy show-biznesu, ale również polityków. Ze skrupulatnego śledztwa najpierw wyłania się sylwetka rozpieszczonej i uprzywilejowanej dziewczyny, a z czasem kobiety dyktatorki, uważnej obserwatorki umiejętnie dostosowującej się do zmieniającego się świata. Osoby cieszącej się szacunkiem, choć nie wszędzie, wymagającej od siebie jeszcze więcej niż od innych, raczej nieczułej. Czy Odell odpowiada, co kryje się za ciemnymi okularami, nie zdradzę. Za to zapewniam, że lektura jest fascynująca.
Maria Fredro-Smoleńska, „Vogue Polska
Co trzeba w sobie mieć, żeby przez trzydzieści pięć lat utrzymać pozycję w branży tak zmiennej i kapryśnej jak branża modowa? Amy Odell zagląda za słynne ciemne okulary Anny Wintour i sprawdza, jaki kryje się za nimi człowiek. To nie tylko najpełniejsza biografia legendarnej naczelnej „Vogue’a”, ale też fascynujący portret targowiska próżności i rządzących nim mechanizmów.
Katarzyna Wężyk
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 679
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla Ricka
Ludzie mają tendencję do obsadzania innych w sztampowych rolach.
Anna Wintour, „New York”18 października 2018
Wstęp
Na nosie miała oczywiście okulary przeciwsłoneczne.
Anna Wintour wkroczyła na zebranie zespołu „Vogue’a” o wpół do jedenastej rano i powiodła wzrokiem po twarzach osób zebranych wokół stołu. Poprzedniego wieczora wiele z nich pracowało do późna nad artykułami, w których próbowały wyjaśnić to, co nie miało precedensu. Inne po prostu spędziły wieczór we łzach, przerażone i zszokowane tym, co zaszło[1]. Anna miała ogromny wpływ na wiele rzeczy, ale wynik tych wyborów do nich nie należał.
Był 9 listopada 2016 roku. Hillary Clinton przegrała, pomimo pełnej aprobaty „Vogue’a”, nie wyłączając otwartego poparcia jej kandydatury, co zdarzyło się po raz pierwszy w 124-letniej historii magazynu. Anna jednak rozpoczęła dzień jak zwykle. Wstawała o piątej rano, o piątej trzydzieści lub o szóstej miała trening (w zależności od tego, czy tego konkretnego dnia przypadała jedna z dwóch w tygodniu sesji tenisa czy też ćwiczenia z trenerem), przez pół godziny siedziała w fotelu profesjonalnego fryzjera i makijażysty, a potem odwożono ją do biura w 1 World Trade Center, gdzie czekały na nią trzy asystentki oraz śniadanie – latte na pełnym mleku i muffinka z jagodami ze Starbucksa, której prawie nie ruszała[2].
Tamtego ranka pojawiła się w redakcji w wysokich botkach ze skóry pytona[3] i sukience z czerwonym nadrukiem. Zaraz po wejściu kazała pierwszej asystentce zwołać zebranie całego zespołu. Polecenia wydawane asystentkom zawsze miały tę samą formę – w dzień i w nocy, w ciągu tygodnia i w weekendy, zawsze przychodziły od niej mejle pozbawione tytułu. Jej harmonogram był drobiazgowo rozplanowany, ale to konkretne zebranie wyskoczyło w ostatniej chwili. Co więcej, Anna poprosiła asystentki o wzięcie w nim udziału, co było nietypowe. Nikt nie wiedział, jaki jest cel tego zebrania, ale wszyscy wiedzieli, że jeśli Anna je zarządziła, to należy pojawić się przed czasem, w przeciwnym wypadku będzie to oznaczało spóźnienie[4].
Tamtego dnia Phillip Picardi, dyrektor wydawniczy strony internetowej „Teen Vogue’a”[5], pozwolił swojemu zespołowi na pracę z domu. Po raz pierwszy w historii magazynu relacjonowali bowiem wybory na żywo, co oznaczało pracę do późna i próby wyjaśnienia wygranej Donalda Trumpa milionom nastolatek, które oczekiwały dowodu na to, że one też mogą osiągnąć wszystko, tak jak Anna.
O siódmej trzydzieści rano, zaledwie trzy godziny po tym, jak Picardi zarządził koniec dnia, skontaktował się z nim jego asystent z informacją o zwołanym przez Annę zebraniu całego zespołu. Obdzwonił więc swoich zmęczonych, emocjonalnie wyczerpanych ludzi i kazał im przyjść do redakcji.
Fotele przy białym stole konferencyjnym[6] się zapełniały, ludzie tłoczyli się też za nimi, szczelnie wypełniając pomieszczenie w oczekiwaniu na Annę. Zespół „Vogue’a” słynął z dopracowanego wyglądu, ale jak wspomina Picardi, tamtego ranka wszyscy – poza Anną – wyglądali źle albo jeszcze gorzej.
Jedną z najmocniejszych stron Anny jako biznesmenki i liderki było to, że nic nie mogło stanąć jej na drodze lub jej spowolnić – ani poród, ani emocje, ani korporacyjne pierdoły, ani przegrana. Teraz wyczuła, zgodnie z prawdą, że jej ludzie potrzebują zastrzyku tego samego.
– Dziś ukazał się artykuł[7], w którym oskarża się mnie o to, że poszłam za daleko w poparciu dla Hillary Clinton, pierwszej kobiety w historii, która wywalczyła sobie nominację prezydencką demokratów – powiedziała, stojąc przed całą redakcją. Miała na myśli artykuł opublikowany tego ranka w modowej gazecie branżowej „Women’s Wear Daily” (znanej powszechnie jako „WWD”), opatrzony nagłówkiem: Czy Anna Wintour i „Vogue” posunęli się za daleko w poparciu dla Hillary Clinton?
„Teraz, gdy te zacięte wybory mamy już za sobą, «Vogue», magazyny kobiece oraz branża modowa stoją przed licznymi pytaniami – głosił dalej artykuł. – Oto niektóre z nich: Czy «Vogue» stracił wiarygodność w oczach swoich czytelniczek? Czy magazyny kobiece powinny zajmować się tematami rodem z serwisów informacyjnych? Czy Anna posunęła się za daleko w swojej roli redaktorki?”[8]
Krążyły pogłoski, że Anna ma na oku posadę ambasadora, co oznaczałoby koniec jej rządów w „Vogue’u”. Clinton uważała, że Anna[9] byłaby świetną ambasadorką, i jej kandydaturę rzeczywiście brano pod uwagę, ale jak powiedział doradca Clinton, formalny proces nominacji na te stanowiska jeszcze się nie rozpoczął. Zarówno dla komitetu wyborczego demokratki, jak i dla szefa Anny nie było jasne, czy ona sama byłaby taką posadą zainteresowana. Jej ówczesny narzeczony[10], Shelby Bryan, powiedział:
– Gdyby zaproponowano jej posadę ambasadora w Wielkiej Brytanii, myślę, że musiałaby się nad tym bardzo poważnie zastanowić.
Anna powiodła wzrokiem po swoim zespole[11] zgromadzonym w pokoju konferencyjnym i ciągnęła dalej:
– Chciałabym tylko zapewnić wszystkich obecnych tu dzisiaj, wszystkich, którzy dla mnie pracują, że jeśli popieranie praw osób LGBTQ, popieranie praw kobiet, wspieranie kobiet ubiegających się o wysokie urzędy, popieranie imigrantów, popieranie ludzi z całego kraju walczących o równość to posuwanie się za daleko, to mam nadzieję, że wszyscy codziennie posuwamy się za daleko.
Gdy mówiła, głos jej zadrżał[12]. To się zdarzało rzadko[13] i dawało na tyle łatwo zauważyć, że była podwładna Anny, Stephanie Winston Wolkoff, ochrzciła to terminem „chrupot”. Ludzie z „Vogue’a” zdawali sobie sprawę z tego, że przegrana Clinton zabolała Annę, ale nie spodziewali się uzyskać potwierdzenia tego faktu od niej samej, od kobiety, która praktycznie nigdy nie okazywała emocji w pracy, co więcej, była tak temu przeciwna, że przez większość życia kryła każdą namiastkę emocji przed resztą świata za okularami przeciwsłonecznymi. Kiedyś opisała je w wywiadzie udzielonym CNN jako „wybitnie użyteczne”[14], gdy chce się ukryć, co się naprawdę myśli albo czuje; określiła je swoją „podporą”. Ale teraz jej maska opadła i Anna zrobiła coś, czego nie zrobiła poprzedniego wieczora[15].
Zaczęła płakać[16].
Zawsze parła do przodu, nie traciła czasu na rozpamiętywanie tego, co by mogło być. To zwykle działało.
– On jednak jest teraz prezydentem[17] – powiedziała. – Musimy znaleźć sposób na to, by się dalej rozwijać.
Powiedziała, co miała do powiedzenia, i wyszła[18]. Ludzie przyjęli jej słowa oklaskami, po czym zajęli się wysyłaniem esemesów[19] do każdego, kto – z jakiegokolwiek powodu: czy była to sesja zdjęciowa, podróż, czy inne sprawy – nie mógł być w redakcji. „O Boże – Anna właśnie się przy wszystkich rozpłakała”.
Jeszcze przed inauguracją Trumpa[20], gdy jej zespół nadal próbował poradzić sobie z emocjami, Anna niechętnie wyciągnęła pojednawczą dłoń. W przeszłości nieraz gościła na swoich spotkaniach Trumpa, który wydawał się zainteresowany jej wpływami i aprobatą, podczas gdy ona była zainteresowana jego książeczką czekową. Przez jego córkę, Ivankę, starą znajomą, umówiła się teraz na spotkanie z nim w Trump Tower. Donald powiedział swojej żonie, Melanii, że Anna przyjdzie się z nim zobaczyć. Według ówczesnej przyjaciółki Melanii, Stephanie Winston Wolkoff, fakt, że Melania nie dowiedziała się o wizycie Anny od niej samej, tak ją uraził, że nawet się z nią nie przywitała. Melania nie potrafiła zrozumieć, że zapraszano ją na spotkania Anny nie dlatego, że były przyjaciółkami, lecz tylko dlatego, że w lutym 2005 roku pojawiła się na okładce „Vogue’a”[21].
Anna postanowiła, że przyprowadzi Donalda do 1 World Trade Center na spotkanie z innymi redaktorami naczelnymi ze stajni Condé Nast. Jak dobrze wiedzieli ludzie z jej otoczenia, motywy Anny czasem nie były oczywiste, ale zawsze krył się za nimi jakiś plan. W końcu kto by nie chciał się spotkać z prezydentem elektem?[22] – tak postrzegali jej sposób myślenia ludzie obecni na spotkaniu z Trumpem. Jej zespół dwukrotnie próbował[23] – raz jeszcze przed inauguracją Trumpa, a raz potem – sfotografować Melanię dla „Vogue’a”. Ona jednak odmawiała, po części dlatego, że nie mogli jej zagwarantować okładki.
– Mam w dupie „Vogue’a” i inne magazyny – powiedziała.
Ale zdaniem Winston Wolkoff, „Vogue’a” jednak nie miała w dupie[24]. Chciała znowu znaleźć się na okładce.
Anna Wintour zajmowała stanowisko naczelnej „Vogue’a” od 1988 roku i była jedną z najpotężniejszych postaci w mediach.
– Nie wiem dokładnie[25], co takiego Anna ma w sobie – powiedziała Laurie Schechter, jej asystentka z wczesnego okresu. – Ale gdyby można to było zabutelkować, zbiłaby na tym miliardy dolarów, bo to po prostu coś jak z bajki.
A jednak wiele osób, z którymi przeprowadziłam rozmowy do tej książki, nie umiało wyjaśnić, dlaczego Anna ma taką moc i na czym właściwie ta moc polega.
Od ponad trzech dekad „Vogue’a” i jego odnóg to ona wyznacza nie tylko modowe trendy, ale także standardy piękna, to ona mówi milionom ludzi, co kupić, jak wyglądać i na kogo zwracać uwagę. To ona decyduje o tym, których celebrytów i modeli fotografować oraz w co ich ubrać. Jeśli chce, by jakiś projektant miał większe wpływy, poleca go najlepszym dużym markom. Może to zrobić, bo właściciele tych marek proszą ją o porady i z nich korzystają. Grace Coddington, była dyrektorka kreatywna Anny, opisała to tak:
– Ona stawia sprawę jasno[26]. To oczywiste, że lepiej nie podążać tropem, który nie przypadł jej do gustu, bo w takim przypadku pewnie nie spodobają jej się zdjęcia, a jeśli zdjęcia jej się nie podobają, to może i coś z nich pójdzie do druku, ale na pewno dużo mniej, niżby mogło.
– Nigdy nie słyszałam, by powiedziała[27]: „Nie w ten sposób, zrób to tak”. Kiedy na kogoś patrzysz, wiesz, czy podoba mu się to, co widzi, czy pozostaje obojętny – wyjaśniła Tonne Goodman, redaktorka działu mody, która pracowała dla Anny od 1999 roku i brała z nią udział w licznych przedpremierowych pokazach kolekcji.
Sally Singer, która przepracowała dla Anny prawie dwadzieścia lat[28], dodała:
– „Vogue” nigdy nie był po prostu projektem wydawniczym. To była interwencja w świat mody.
Ta interwencja na ogół się udawała ze względu na autorytet Anny. Tom Ford, gigant w branży modowej i jeden z najbliższych przyjaciół Wintour, od dawna cieszy się wyróżnieniem, jakim jest przynależność do grupy „marek «Vogue’a»”. Tacy ulubieńcy mają uprzywilejowane kontakty z Anną, jak również z jej redaktorami; ona sama i jej ludzie udzielają im porad, i to nie tylko w kwestiach związanych z ciuchami, ale także biznesowych. Poza tym „marki «Vogue’a»” są nagradzane artykułami w magazynie i, co ważniejsze, osobistym wsparciem i radą Anny. A ona nie czeka bezczynnie na pojawienie się kolejnego pokolenia projektantów, ale wspiera ich finansowo poprzez stypendia przyznawane przez „Vogue’a” oraz Radę Amerykańskich Projektantów Mody (Council of Fashion Designers of America) CFDA/Vogue Fashion Fund. Takie wsparcie czasem oznacza różnicę między niewyobrażalnym sukcesem a bankructwem.
– Gdybym ją miał po swojej stronie[29], tobym się bał. – Tak André Leon Talley, niegdyś jeden z najbliższych współpracowników Anny, opisał niebezpieczeństwo utraty jej przychylności. – Ona uwielbia utalentowanych ludzi, a to oznacza, że jeśli cię nie uwielbia, to jesteś w tarapatach.
Taka interwencjonistyczna strategia nie ogranicza się do świata mody. Anna potrafiła grać nazwiskami potężnych sprzymierzeńców, by zebrać pieniądze na cele charytatywne, przede wszystkim dla Instytutu Kostiumów przy Metropolitan Museum of Art, który gromadzi i wystawia odzież jako dzieła sztuki. Dla tej organizacji Anna zebrała ponad 250 milionów dolarów[30]. Zaangażowała się też w wysiłki branży modowej, by zebrać środki dla kandydatów Partii Demokratycznej, przez co wyraźnie upolityczniła tę branżę. Jej wpływy sięgają między innymi Broadwayu, świata rozrywki oraz sportu. (Debiutujący w roli reżysera Bradley Cooper niejednokrotnie prosił ją o radę, wysłał jej scenariusz filmu Narodziny gwiazdy i chciał wiedzieć, kogo Anna widziałaby w głównej roli. Ostatecznie obsadzono w niej Lady Gagę[31]).
Poprzedni redaktorzy „Vogue’a” także mieli dużo do powiedzenia, ale Anna znacząco poszerzyła te wpływy, dzięki czemu i magazyn, i ona sama stali się marką, z którą ustosunkowani ludzie chcą być kojarzeni.
– Niesamowite jest to[32], że przeciętna osoba z ulicy wie, kim jest Anna – zauważył Ford. – Wystarczy pokazać zdjęcie i ludzie mówią: „A, to Anna Wintour z «Vogue’a»”.
Zwłaszcza dzięki książce i filmowi Diabeł ubiera się u Prady to, jak Anna mówi, w jaki sposób rekrutuje i wyrzuca ludzi z pracy, jak je i jak robi zakupy, stało się przedmiotem obsesji i analizy. Powszechnie uważa się ją za osobę „zimną” czy nawet „lodowatą”, mającą rzadką umiejętność włączania i wyłączania jak na zawołanie swojego przywiązania do ludzi i wyników. Gdy wkracza do budynku Condé Nast, przerażeni pracownicy wciskają się w ściany, by tylko zejść jej z drogi, albo uparcie gapią się w ekrany komputerów[33]. A mimo to są jej oddani – wielu byłych pracowników czuje potrzebę chronienia Anny, bo praca dla niej, choć wyczerpująca, była też niezwykła. Niewątpliwie ona niczego im nie ułatwiała. Obowiązki personelu wykraczają poza wydawanie „Vogue’a”[34], jak powiedział Mark Holgate, który dołączył do zespołu jako starszy redaktor działu mody pod koniec 2003 roku.
– Obejmują również rzeczy w rodzaju: „Stwórz listę projektantów, którzy mogliby zatrudnić daną osobę na stanowisku nowego dyrektora kreatywnego”. Albo też: „Rzuć okiem na ten scenariusz, bo taki to a taki przyszedł do Anny z pomysłem...”. Każdego dnia przez „Vogue’a” przewija się całe mnóstwo innych spraw.
A gdy Anna o coś prosi, zwykle oczekuje natychmiastowego wykonania zadania. I mimo że jej mejle do zespołu są wysyłane czasami jeszcze przed szóstą rano, jak dodaje Holgate:
– To jest też trochę jak narkotyk.
Inni chwalą jej bezpośredniość; z nią zawsze się wie, na czym się stoi, a to lepsze niż praca dla kogoś, kto z jednej strony chce usłyszeć o przyjęciu urodzinowym twojego dziecka, ale z drugiej nie potrafi podjąć decyzji w kwestii nagłówka.
Ci, którzy pracowali dla Anny, często się zastanawiają, czemu musi się tak we wszystko angażować i jak daje radę tym wszystkim żonglować. Anna kontroluje wszystko, co się da, nie wyłączając składników dań podawanych podczas Gali Met. A jednak, mimo swojego perfekcjonizmu, popełniła sporo błędów. Jak na kogoś, kto jest takim zwolennikiem postępowego myślenia – choćby tego, co wymieniła podczas powyborczego zebrania redakcji – ma raczej wyboistą historię. Niejednokrotnie zarzucano jej publikację zdjęć i artykułów nacechowanych brakiem kulturowej lub rasowej wrażliwości, jak również nieumiejętność zaakceptowania różnorodnych tematów. W latach dziewięćdziesiątych na okładkach „Vogue’a” gościły tylko białe kobiety. Lansowanie futra było kiedyś jej cause célèbre. Potrafiła publicznie skrytykować kogoś ze względu na rozmiar. Jej zespół w przeważającej części składał się z białych ludzi i można było odnieść wrażenie, że jego selekcja opierała się w równym stopniu na ich stylu, wyglądzie i pochodzeniu, co na umiejętnościach i kwalifikacjach.
Dla wielu Anna stanowiła obiekt podziwu i zazdrości. (Jak powiedziała jej stara przyjaciółka Annabel Hodin[35]: „Wszyscy chcieliśmy po prostu być Anną”). Mimo to na dźwięk jej imienia do głowy przychodzi chyba najpierw jej przerażająca reputacja. Ponieważ tak niewiele kobiet osiągnęło poziom zawodowy Anny, nie wiadomo, jak powinna zachowywać się osoba, która sprawuje tego typu władzę – pozostaje tylko wrażenie, że mogłaby wykazywać się nieco cieplejszym podejściem. (Choć gdyby na jej miejscu znajdował się mężczyzna i wykonywał tę samą pracę w podobny sposób, jego zdyscyplinowanie oraz poświęcenie pracy spotkałyby się z aprobatą).
Poza redakcją Anna podobno jest zupełnie inna. Lubi psy. Jak mówią jej przyjaciele, jest bardzo oddana swoim dzieciom i wnukom (owszem, zmieniała im pieluchy[36]). Dodają też, że jest zrelaksowana, gdy przyjeżdża na weekendy do swojej posiadłości w Mastic na Long Island. Uwielbia zapraszać dalszą rodzinę i wydawać posiłki nawet dla pięćdziesięciu osób.
– Jest bardzo zorientowana na rodzinę[37] – opowiadała Emma Soames, wieloletnia przyjaciółka. – Stała się matriarchinią.
Jak ujęła to długoletnia organizatorka Gali Met, Stephanie Winston Wolkoff:
– Tam w środku kryje się człowiek[38].
W redakcji też niektórzy tak ją postrzegają. Jill Demling, która przez dwadzieścia lat zajmowała się organizowaniem gwiazdorskich okładek „Vogue’a”, przyznała:
– Anna odegrała w moim życiu ważną rolę[39], nie tylko jako mentorka, ale jako ktoś w rodzaju figury matki.
A jednak w Annie jest mnóstwo sprzeczności. Nie wdaje się w pogaduszki o niczym. A mimo to lubi, gdy ludzie nie boją się wpaść do jej gabinetu i o coś ją zapytać. Jest śmiertelnie poważna w kwestiach biznesowych, ale lubi sobie pożartować z pracownikami. Najbardziej zależy jej na jednym – i na to reaguje lepiej niż na cokolwiek innego – na byciu traktowaną jak człowiek. Podobnie jak te jej słynne okulary przeciwsłoneczne, jej status ikony to jednocześnie uszlachetniająca fasada oraz przeszkoda.
Nie ma zgodności co do tego, jak bardzo twórcza jest Anna jako redaktorka. Niektórzy z jej bliskich współpracowników uważają, że ma dwie mocne strony: po pierwsze umie zarządzać twórczymi osobami i procesem kreatywnym, a po drugie potrafi zawierać politycznie korzystne sojusze, dzięki którym powiększa swoje wpływy. Zdaniem jej najbliższych przyjaciół[40] uwielbia modę, choć to nie zawsze było oczywiste dla tych, którzy blisko z nią współpracowali. Zastanawiali się czasem, czy moda[41] nie była dla niej po prostu sposobem wejścia na rynek pracy w ówczesnych czasach i zbudowania sobie naprawdę silnej pozycji.
Gdy znalazła się u sterów „Vogue’a”, regularnie pojawiały się plotki o jej odejściu z pracy lub zwolnieniu. Mimo okresów głośnej publicznej krytyki jej wpływy z czasem tylko się powiększyły, bo Anna zna na wylot środowisko, w którym działa. Można by nawet powiedzieć, że sama je stworzyła.
1
Początki
Urodzona w 1917 roku jako Eleanor Baker[1] w zamożnej rodzinie kwakrów w Harrisburgu w stanie Pensylwania, przyszła Nonie Wintour była dziewczyną z wyższych sfer. Jej ojciec, Ralph Baker, był prawnikiem, który rzucił prywatną praktykę dla posady profesorskiej w Harvard Law School. Specjalizował się w funduszach powierniczych[2] i przed śmiercią ustanowił znaczący fundusz[3], który przez wiele dekad wspierał jego potomków, w tym wnuczkę Annę.
Po ukończeniu Radcliffe w 1938 roku Nonie dostała się do koledżu dla kobiet Newnham College na Uniwersytecie w Cambridge. Przyszłego męża, Charlesa Wintoura, również studenta w Cambridge, poznała dzięki wspólnemu znajomemu Arthurowi M. Schlesingerowi Juniorowi[4]. Charles był synem generała majora[5], urodził się w 1917 roku w hrabstwie Dorset w południowo-zachodniej Anglii.
Drobna i szczupła[6] Nonie układała swoje ciemne włosy w fale i spinała tak, by nie zasłaniały twarzy. Charles był okularnikiem[7] o melancholijnym wyrazie twarzy. Promieniował profesjonalizmem. Oboje interesowali się dziennikarstwem i literaturą. W Cambridge Charles został jednym z redaktorów „Granty”[8], prestiżowego magazynu literackiego prowadzonego przez studentów.
Lato po ukończeniu studiów[9] Nonie spędziła jako reporterka gazety „Daily Republican” w Phoenixville w stanie Pensylwania. Niezbędna w gazetowym dziennikarstwie zwięzłość być może nauczyła ją używania bezpośredniego i oszczędnego języka[10], co w okresie narzeczeństwa doprowadzało czasem Charlesa do szaleństwa, bo nie umiał powiedzieć, zwłaszcza na podstawie jej listów, co tak naprawdę miała na myśli.
Po ukończeniu studiów[11] z najwyższą notą i wyróżnieniem za wybitne osiągnięcia akademickie Charles przeniósł się do Londynu, gdzie zaczął pracować w agencji reklamowej J. Waltera Thompsona, podczas gdy Nonie wróciła za ocean. Co do łączącego ich uczucia nie było żadnych wątpliwości. Ich wspólna przyszłość rysowała się jednak mniej jasno.
Jedną z mało znaczących konsekwencji inwazji III Rzeszy na Polskę 1 września 1939 roku[12] było to, że Charles stracił swoją posadę u J. Waltera Thompsona[13], zaledwie dwa miesiące po rozpoczęciu pracy[14]. Jak wielu jego rówieśników, szybko został powołany do wojska. Jeszcze zanim się dowiedział, gdzie zostanie przydzielony[15], wysłał list do Nonie z prośbą o jak najszybszy przyjazd do Londynu i poślubienie go. Kilka tygodni później rozpoczął szkolenie oficerskie, a niedługo potem dostał wiadomość, że Nonie przyjęła oświadczyny i przyjedzie w lutym.
Nonie dotarła do Wielkiej Brytanii w dniu, gdy zestrzelono tam pierwszy samolot wroga[16]. Charles był tak zachwycony, że ją widzi, że prawie zemdlał[17]. Ona nie czuła aż takiej euforii[18], ale ulżyło jej, że nadal się dobrze dogadują.
Pobrali się 13 lutego 1940 roku[19]. Po ceremonii w kościele w Cambridge świętowali ślub z przyjaciółmi[20]. Cieszyli się, że są razem, ale wojna psuła im humory. Żadne z nich nie wiedziało, dokąd Charles zostanie wysłany. Niedługo później Nonie zaszła w ciążę i po paru miesiącach wróciła do Bostonu.
Gdy został sam, Charles wpadł w depresję. Przerażała go perspektywa inwazji na Wielką Brytanię. Przyszło mu do głowy, że być może romans byłby odpowiednim antidotum na tę sytuację. Było to szokujące tylko na pierwszy rzut oka. Charles uważał, że bycie z kobietą to dla niego coś „nieodzownego”. Od pierwszych spędzonych wspólnie tygodni Nonie wiedziała, że nie jest on typem wiernego partnera[21]. Charles uznał więc, że naczelna zasada została już ustalona[22] i zaakceptowana, i założył, że Nonie zgodzi się z nim, że romans pozamałżeński dobrze mu zrobi. (Romanse Charlesa zdarzały się przez cały okres trwania ich małżeństwa[23], nastoletnia Anna miała ich bolesną świadomość). Nonie – teraz już w szóstym miesiącu ciąży – na odległość, z Bostonu, wyraziła zgodę na romans. Charles niby martwił się, że może ją to jednak gryźć, ale zaczął spędzać wieczory z dwudziestotrzyletnią rozwódką, której nowy narzeczony przebywał akurat – tak się dobrze składało – w Rodezji[24].
Pod koniec listopada[25], czterdzieści tygodni i jeden dzień po ślubie, Charles otrzymał telegram od Schlesingera z informacją o narodzinach syna Geralda, któremu imię nadano po ojcu Charlesa. Minie pół dekady[26], nim Charles pozna swojego pierworodnego.
Jednym z najtrudniejszych okresów w życiu osobistym i zawodowym Anny było samotne życie z nowo narodzonym dzieckiem, gdy jej partner przebywał po drugiej stronie oceanu. Jej rodzice musieli sobie poradzić z takim samym wyzwaniem w środku wojny, gdy każdy dzień przynosił dotkliwą obawę, że Charles mógłby zginąć.
Gdy Gerald miał zaledwie kilka miesięcy[27] – i gdy Charles stoczył ze swoim teściem walkę w tej sprawie – Nonie znowu popłynęła do Europy, by być ze swoim mężem. Syna zostawiła pod opieką rodziców. Charles miał świadomość, że Nonie przyjechała wbrew swojej woli[28]. Zmusił ją do tego, choć bardzo źle znosiła rozstanie z Geraldem. Uważał jednak[29], że żadne rozwiązanie nie uszczęśliwi ich obojga oraz że jeśli mieliby się nie zobaczyć aż do końca wojny, straciliby całą swoją młodość. Poza tym nie miał gwarancji, że tę wojnę przeżyje.
Początkowo Nonie tęskniła za domem i była rozgniewana, ale została z Charlesem przez parę lat. Uznała, że lepiej będzie zainwestować w małżeństwo, nawet za cenę oddalenia od dziecka. Przenosiła się z miejsca na miejsce po całej Wielkiej Brytanii, podążając za Charlesem i jego zmieniającymi się posterunkami, w miarę jak piął się w hierarchii. Oboje ucieszyli się, gdy po ukończeniu kursu w Szkole Sztabowej dostał posadę w biurze[30]. Nonie popłynęła do domu dopiero w połowie 1944 roku[31] – dla własnego syna była już obcą osobą. Charles natomiast, gdy jego żona wróciła za ocean, rozpoczął kolejny romans[32]. Nonie na kilka lat porzuciła dla niego dziecko. Teraz on był gotowy porzucić żonę, dopuszczając się kolejnej zdrady. Okoliczności wojenne sprawiały, że czasy były nietypowe, to prawda, ale i Charles, i Nonie mieli, zdaje się, umiejętność nieprzejmowania się dobrem innych, jeśli miałoby to stać w sprzeczności z ich najbardziej naglącymi potrzebami.
Zimą Charles trafił do hotelu Trianon Palace w Wersalu[33], olśniewającego kryształowymi żyrandolami, białymi kolumnami i podłogami wyłożonymi czarno-białymi płytkami. Siedząc na poddaszu[34], on i jego koledzy, młodsi oficerowie, rozmawiali o tym, co chcą robić po wojnie. Charles powiedział, że chce zostać dziennikarzem. Arthur Granard, adiutant Arthura Teddera, marszałka Royal Air Force, odparł na to:
– Gdybyś chciał poznać Lorda Beaverbrooka, to daj mi znać.
Lord Beaverbrook był zamożnym Kanadyjczykiem[35], który w wieku dwudziestu siedmiu lat został milionerem dzięki fuzji firm produkujących cement, po czym przeprowadził się do Londynu, by zająć się biznesem, a także budować wpływy polityczne i kulturalne. Podczas wojny doradzał Winstonowi Churchillowi[36] oraz wydawał portfolio gazet (które zaraz po II wojnie światowej miały w sumie największy nakład na świecie[37]), w tym „Daily Express” oraz „Evening Standard”. Beaverbrookowi nie udało się zostać premierem[38], ale wykorzystywał swoje gazety do promowania przyjaciół, atakowania wrogów i lansowania idei izolacjonistycznej Wielkiej Brytanii.
Po zakończeniu wojny Charles napisał do Granarda z prośbą o zaaranżowanie spotkania z Beaverbrookiem. Ku jego zaskoczeniu Granard dotrzymał obietnicy i przedstawił ich sobie.
Beaverbrook był znany ze swojego ekscentryzmu, ale Charlesowi wydał się rozbrajająco ciepły[39], gdy spotkali się w jego mieszkaniu przy ekskluzywnej Park Lane w Londynie[40] w poniedziałek 1 października 1945 roku[41]. Beaverbrook poprosił Charlesa o napisanie artykułu[42] na temat różnic między stylami pracy Brytyjczyków i Amerykanów. Po wykonaniu tego zadania Charles dostał propozycję posady asystenta publicysty w „Evening Standard” na okres próbny za 14 funtów tygodniowo. Ta praca miała odmienić jego życie.
Wydawało się, że kariera zawodowa Charlesa wskoczyła już na właściwe tory, więc teraz należało się ustatkować. Po raz ostatni wybrał się z kochanką na miasto[43], po czym znalazł dom do wynajęcia dla swojej rodziny w londyńskiej dzielnicy Hampstead. Nie miał pojęcia, jak krótkotrwałe będzie szczęście jego i Nonie.
Gerald miał pięć lat[44], gdy Nonie przywiozła go do Londynu na początku 1946 roku. Niemal natychmiast Charles uznał, że Geraldowi dobrze zrobi mieszkanie z nim pod jednym dachem, bo dotąd wychowywał się w „przeważająco kobiecym otoczeniu”.
Drugi syn Nonie i Charlesa[45], James (nazywany Jimmiem[46]), urodził się w maju 1947 roku. Dwa lata później Nonie znowu zaszła w ciążę. 3 listopada 1949 roku urodziła swoją pierwszą córkę, dziewczynkę, której wyczekiwała, gdy urodził się Jimmie. Dała jej na imię Anna[47]. Poza kokluszem[48], na który mała zapadła na wiosnę, dzieci Wintourów dobrze się chowały.
Aż do wtorku 3 lipca 1951 roku[49], na cztery miesiące przed drugimi urodzinami Anny. Gerald ubrał się w swój mundurek i wyszedł do szkoły. Miał już dziesięć lat, od dawna jeździł wszędzie na rowerze. Tamtego dnia wpadł pod samochód w drodze do domu i doznał tragicznego pęknięcia czaszki. Zabrano go do szpitala New End Hospital w Hampstead, ale nie udało się go uratować. O godzinie osiemnastej, dwadzieścia minut po przyjęciu do szpitala, stwierdzono zgon Geralda Wintoura[50].
W brytyjskim światku dziennikarskim przetrwa opowieść[51], jakoby ta osobista katastrofa miała przyspieszyć zawodowe sukcesy Charlesa. Był znudzony[52] i aż go świerzbiło, żeby odejść z gazety do jakiegoś magazynu. Mimo to, gdy podczas spotkania z Beaverbrookiem dowiedział się[53] o wypadku Geralda, podobno zamiast popędzić do domu, wrócił na spotkanie i nie przerwał pracy, nie wspominając nawet słowem o synu. Takie oddanie pracy w obliczu jednej z największych tragedii w życiu zrobiło niezatarte wrażenie na jego szefie.
Co nie znaczy, że Charles nie dzielił z Nonie głębokiej żałoby[54]. W jej przypadku była ona tak dotkliwa, że lekarze przepisali leki, które miały jej pomóc przetrzymać najtrudniejsze dni zaraz po tragedii. Oboje rodzice zadręczali się poczuciem winy. Sprawę pogorszyło jeszcze to, że osiem dni po wypadku kierowca auta został oskarżony nie o nieumyślne spowodowanie śmierci, lecz jedynie o niebezpieczną jazdę samochodem. Choć groził mu maksymalny wymiar kary[55] w wysokości dwóch lat więzienia, ostatecznie zasądzono tylko dziesięć funtów grzywny.
Później tego samego miesiąca[56] Wintourowie spakowali walizki, wsiedli na pokład Queen Elizabeth i popłynęli do Ameryki odwiedzić rodzinę Nonie. Charles, który należał do ludzi nigdy niewykorzystujących całego urlopu, opuścił Stany wcześniej[57], by wrócić do pracy. Cała rodzina była znowu razem dopiero jesienią. Oczywiście ta podróż w niczym nie umniejszyła ich cierpienia.
Choć Anna miała w chwili śmierci Geralda zaledwie dwadzieścia miesięcy – za mało, by to pamiętać lub by zrozumieć tę tragiczną stratę – to wydarzenie będzie prześladować jej krewnych przez długie lata. Z domu zniknęły wszelkie zdjęcia jej brata[58]; w którymś momencie lęki Nonie tak się nasiliły, że kazała wstawić kraty w okna, bo bała się, że jedno z jej pozostałych dzieci mogłoby wypaść.
Sytuacja w domu była niełatwa, ale w nowym roku Charles dostał awans na posadę redaktora politycznego „Evening Standard”. W sylwetce prasowej Beaverbrooka[59] w „Newsweeku”, w której wspomniano o awansie Charlesa, określono go terminem „błyskotliwy”. Choć Nonie była dumna z sukcesów męża[60], czuła się chyba dotknięta faktem, że wynikały one z jego przywiązania do Beaverbrooka, które momentami wydawało się przewyższać zaangażowanie Charlesa w życie jej i ich dzieci. A już szczególnie brzydziła się[61] konserwatywnymi poglądami politycznymi Beaverbrooka.
Po Annie Charlesowi i Nonie urodziła się jeszcze dwójka dzieci, Patrick oraz Nora. Znudzona siedzeniem w domu[62] i wychowywaniem czwórki dzieci, z których żadne nie ukończyło jeszcze dziesięciu lat, Nonie zaczęła pracować jako wolny strzelec – recenzowała programy telewizyjne, czytała scenariusze dla wytwórni Columbia Pictures, a w końcu została krytyczką filmową. Gdy mogła już wrócić do pracy na cały etat, „postanowiła, że chce się zajmować zagadnieniami społecznymi”, napisała później Anna. W ten sposób Nonie wkroczyła na zupełnie nową ścieżkę zawodową i została pracownicą socjalną. Pomagała ciężarnym nastolatkom znaleźć rodziców adopcyjnych dla swoich dzieci. Poświęcała się temu nie mniej, niż Charles poświęcał się gazecie. „Ta praca była dla niej bardzo ważna. Myślę, że była inspiracją dla nas wszystkich”[63], wyznała Anna. Często wskazywała na ojca jako na swoją inspirację, ale prawie nigdy w ciągu całej swojej kariery nie mówiła o matce, mimo że były bardzo ze sobą zżyte. Nawet w prywatnych rozmowach z przyjaciółmi[64] rzadko o niej wspominała. A jednak z charakteru jest bardzo podobna do Nonie. Anna[1*] jest może bardziej ekstrawertyczna, ale podobnie jak jej matka ma niesamowicie silny charakter i potrafi być równie nieugięta, jeśli chodzi o poglądy polityczne.
Z drugiej strony zawodowa ambicja[65] i bezwzględność Anny zdają się pochodzić w szczególności od jej ojca, którego wpływy w stajni Beaverbrooka rosły z każdym awansem – z redaktora politycznego „Evening Standard” przeszedł na stanowisko młodszego redaktora w „Sunday Express”, potem został zastępcą redaktora „Evening Standard”, następnie redaktorem prowadzącym „Daily Express”, po czym, w 1959 roku, ku własnej uldze, wrócił do „Evening Standard”, gazety z wyższej półki[66].
Bycie redaktorem „Evening Standard” wiązało się nie tylko z ogromnym prestiżem, ale też przynosiło niezłe dochody. Wintourowie kupili duży dwupiętrowy dom[67] na wsi w Anglii. Anna jeździła konno i grała w tenisa, a gdy tego nie robiła, lubiła zwinąć się w kłębek z książką na fotelu obitym w perkal w typowo angielski wzór róż (w późniejszych latach przyjaciele i koledzy Anny byli zaskoczeni tym, że tyle czytała[68]). Na wakacje, najczęściej letnie, Wintourowie jeździli nad Morze Śródziemne[69], zwykle do Hiszpanii lub Włoch.
Charles trzymał się w pracy ścisłego planu dnia[70]. Wstawał o siódmej rano, w biurze zjawiał się o ósmej. Był odpowiedzialny za wypuszczenie co najmniej pięciu różnych gazet każdego dnia. Gdy wydarzyło się coś ważnego, a jego akurat nie było w redakcji, rzucał wszystko i pędził z powrotem do pracy, nawet jeśli całą rodziną przebywali akurat na wakacjach na wsi.
– Cała rodzina wiedziała[71], że on się o nas bardzo troszczy, ale zdawaliśmy sobie sprawę, że gazeta również leży mu na sercu. Nie mieliśmy poczucia, że ojciec jest nieobecny. Z drugiej strony nauczył nas wszystkich, na czym polega etyka pracy i jak ważne jest kochać to, co się robi – powiedziała Anna reporterowi.
Przyglądała się zawodowej pasji ojca z bliska, gdy odwiedzała go w redakcji: obserwowała jego spotkania z dziennikarzami, zaglądała do drukarni, gdzie właśnie drukowała się gazeta, wdychała unoszący się tam zapach świeżej farby drukarskiej.
– Zawsze dawało się odczuć presję terminów[72] – powiedziała Anna w innym wywiadzie. – I rozgorączkowanie wiadomościami. – Rozmowy w czasie niedzielnych obiadów często toczyły się wokół tego, o czym pisano w gazetach[73]. – Gazety były w naszym domu jak ewangelia[74] – wspominała.
Choć Nonie dorastała blisko zżyta ze swoimi rodzicami[75] i lubiła spędzać z nimi czas, Anna później wyznała[76], że jej tatę „wychowano na wiktoriańską modłę. Nie wydaje mi się, by jego matka kiedykolwiek zamieniła z nim słowo”. Ale Nonie i Charles chcieli wychować swoje dzieci bardziej po amerykańsku, co oznaczało angażowanie się w ich życie. W brytyjskich domach wyższych warstw klasy średniej dzieci rzadko jadły kolację razem z rodzicami. U Wintourów Anna i jej rodzeństwo zawsze brali udział w kolacjach i spotkaniach towarzyskich rodziców, dzięki czemu mieli dostęp do świata Charlesa. Fascynujące, intelektualne towarzystwo oraz niezliczone przyjęcia były dla Anny normą od najmłodszych lat. A gdy na kolację nie wpadali akurat słynni dziennikarze, sami członkowie rodziny potrafili toczyć przy stole wyszukaną konwersację[77].
Pod zwierzchnictwem Charlesa „Evening Standard” udowodnił, że tabloid może być jednocześnie populistyczny i wyrafinowany. W tamtym okresie dziennik ten był znany jako najlepsza gazeta wieczorna w Londynie. (Jak mówił sam Charles, „na pierwszej stronie musi być trup bez głowy znaleziony nad rzeką, a w środku przynajmniej jeden artykuł, którego nie może przegapić doradca ministra finansów”[78]). Zatrudniał korespondentów zagranicznych i publikował liberalne komentarze polityczne, ale nie stronił też od tematów związanych z kulturą i sztuką. Za główny cel wziął sobie zainteresowanie gazetą młodych czytelników, a gdy jakiś kolega pytał go, na czym polega tajemnica jego sukcesu, odpowiadał:
– Po prostu zatrudniałem młodych[79].
Cenił sobie zdanie niedoświadczonych pracowników[80] i słynął z tego, że potrafił przejść się po redakcji informacyjnej tylko po to, by zapytać młodego dziennikarza, które zdjęcie wolałby zobaczyć na pierwszej stronie. Nic dziwnego, że tak wielu ludzi chciało dla niego pracować.
Jak na redaktora z Fleet Street z tamtego okresu Charles niezwykle dobrze odnosił się do utalentowanych kobiet.
– To był początek drugiej fali feminizmu, więc prawa kobiet zrobiły się modniejsze, ale nadal miały przed sobą długą drogę – opowiadała Celia Brayfield, która w końcu dostała pracę jako dziennikarka po czterech nieudanych próbach.
Brayfield zauważyła, że gdy przeszła do „Evening Standard” z „Daily Mail”, nagle nikt za nią nie gwizdał ani nie rzucał komentarzy, gdy przemierzała biurowe korytarze. Panowała tu kultura powściągliwości, której wzorzec musiał płynąć z góry. Gdy pracowała jako wolny strzelec, Brayfield zaszła w ciążę. Charles nalegał, by wzięła urlop macierzyński na takich samych zasadach jak osoba na etacie, mimo że, formalnie rzecz biorąc, takie uprawnienia jej nie przysługiwały. Oczywistym było, że kobietom się mniej płaci, ale w odróżnieniu od wielu swoich kolegów Charles potrafił docenić ich talent.
Choć Charles wspierał i szanował swój zespół, nie oznaczało to, że był łatwy w obejściu. Jego ludzie wiedzieli, że lepiej nie zawracać mu głowy przed wypuszczeniem pierwszej porannej edycji[81]. Na co dzień[82] był cichy, chłodny i dokładny. Charles nieustannie musiał podejmować decyzje, a tym samym musiał je podejmować szybko. Gdy raz w roku zapraszał swój zespół na obiad, zabierał ze sobą notatnik, żeby móc zerknąć na zaplanowaną listę tematów do rozmowy. Jego wymowa, typowa dla angielskiej klasy wyższej[83], miała przerywany rytm, jakby jego zdania usiane były kropkami.
– A teraz. Porozmawiajmy. O tej. Sprawie.
(Wyjątek stanowiło charakterystyczne dla niego sformułowanie, które zwykle wyburkiwał, gdy ktoś popełnił jakiś błąd, jakby to było jedno słowo: „Nalitośćboskąnastępnymrazemzróbtojaktrzeba!”).
Gdy do jego ogromnego gabinetu wchodził jakiś dziennikarz, Charles prosił go o zajęcie miejsca daleko od swojego biurka, potem kładł artykuł przed sobą, opierał czoło o dłonie i bez słowa czytał cały tekst, co sprawiało, że czekającą osobę ogarniały ogromne zdenerwowanie i niepokój. Mężczyźni w średnim wieku, którzy zwracali się do Charlesa słowami „proszę pana”, aż się kulili na zebraniach, gdy rwał na kawałki gazetę z poprzedniego dnia, domagając się wyjaśnień, dlaczego jakaś historia urywa się gwałtownie, a inna w ogóle nie ujrzała światła dziennego. Brayfield opowiadała:
– Ludzie tak się go bali, że kładli uszy po sobie, gdy przechodził obok. Kulili się nad maszynami do pisania pod presją samego jego autorytetu[84].
Pracownicy puchli z dumy, gdy na dole ich artykułów wyrażał swoją aprobatę pojedynczym słowem: „wspaniale”.
Nieważne, jak bardzo bali się Charlesa, szanowali go i chcieli zasłużyć na jego pochwałę.
– Był fascynującym człowiekiem, wszyscy byliśmy pod jego wrażeniem – wyjaśniła Valerie Grove, która dla niego pisała[85].
Na przekór temu, jak postrzegali go inni ludzie[86], w oczach Anny jej ojciec był „ciepły i cudowny” i nie potrafiła zrozumieć, czemu mówią na niego w pracy Chłodny Charlie. Broniła go w wywiadzie udzielonym w 1999 roku, mówiąc:
– Moim zdaniem to nie miało nic wspólnego z jego osobowością.
W przyszłości wiele osób będzie tak samo postrzegać ją samą.
Poza pracą[87], zwłaszcza podczas proszonych kolacji, Charles był mniej onieśmielający. Uwielbiał plotkować i od czasu do czasu historia dotycząca kogoś znajomego sprawiała, że wybuchał zaskakująco głośnym, rozbawionym śmiechem. Często wieczorami zostawiali[88] dzieci z nianią i wychodzili z Nonie na przyjęcie, do teatru lub opery, bo Charles uważał, że pokazywanie się to niezbędna część jego pracy. Twierdził, że wzięty redaktor musi „przyjmować więcej zaproszeń, niżby chciał, i znać więcej osób, niż ma na to ochotę”[89]. Jednak w którymś momencie Nonie przestała z nim wychodzić[90] i od tego czasu Charles pokazywał się bez niej.
Zespół Charlesa uważał[91], że jego sukces jest w pełni zasłużony, choć przebąkiwano też, że jego awans był po części nagrodą za stoicyzm i wojskową niemalże dyscyplinę, którą pracownicy postrzegali jako coś unikalnie wintouriańskiego: powstrzymanie łez, zapanowanie nad szokiem, dalsze wykonywanie pracy, jakby właśnie nie wydarzył się największy koszmar każdego rodzica. Jego ludzie tę samą żelazną dyscyplinę zauważą później również u jego najstarszej córki.
A jednak błędem byłoby stwierdzenie, że na podejście Anny wpłynął tylko jej ojciec. Arthur Schlesinger określił Nonie[92] jako „inteligentną, dowcipną i krytyczną”, obdarzoną „wyostrzonym zmysłem wyczuwania słabości innych”. Zauważył też, że jej cyniczna natura mogła być rodzajem „samoobrony, bo Nonie była chyba wyjątkowo wrażliwa”. Dodał jeszcze, że „wspaniale było przebywać w jej towarzystwie, dopóki nie obrała sobie ciebie za cel”. Znajomi i koledzy Anny powiedzieliby o niej to samo.
2
Nie tylko szkolny mundurek
W latach sześćdziesiątych wszystko, co fajne, pochodziło z Londynu. Gdy Anna była nastolatką, miasto przechodziło gwałtowne zmiany, reglamentowaną żywność i przygnębienie zastąpił hedonizm, a także radość oraz, oczywiście, beatlemania. Anna mieszkała prawie w samym środku tego wszystkiego, w londyńskiej dzielnicy St. John’s Wood, gdzie znajdowało się studio nagraniowe Abbey Road Studios.
– Nie dało się o tym nie wiedzieć[1] i się tym nie ekscytować. Miało się poczucie, że świat należy do młodych – powiedziała Anna.
Moda była w samym centrum tej transformacji kulturowej. W pojawiających się teraz wszędzie butikach można już było kupić odzież dla kobiet[2], które w odróżnieniu od swoich matek nie chciały nosić sztywnych spódnic do połowy łydki i żakietów. Chyba nic nie ilustrowało tej przemiany w sposób bardziej dobitny[3] niż minispódniczka, uznana za coś skandalicznego, choć jej najwcześniejsze odmiany sięgały jeszcze kilka centymetrów nad kolano. (Gdy Mary Quant zaczęła sprzedawać spódniczki kończące się szokująco „niemal dziesięć centymetrów nad kolanem”, „Daily Mail” ogłosił, że „najlepszym przyjacielem modelki są dobre kolana”).
Barbara Hulanicki, z wykształcenia ilustratorka mody[4], dostrzegła tę desperacką potrzebę nowej stylistyki w 1964 roku, gdy zaprojektowała minisukienkę w różową kratkę, którą można było nabyć przez ogłoszenie prasowe za zaledwie 25 szylingów. Projektantka otrzymała siedemnaście tysięcy zamówień, choć sukienkę oferowano tylko w rozmiarach S i M. Hulanicki otworzyła pionierski butik[5], który nazwała Biba. Sprzedawała w nim odzież swojego projektu w przystępnych cenach. Nigdy nie szyła więcej niż pięćset sztuk jednego modelu[6]. Młode dziewczyny stały w kolejkach przed jej sklepem w każdą sobotę rano, aż do wyprzedania asortymentu. Anna nie miała cierpliwości do stania w kolejkach[7], ale udawało jej się dostać do środka zaraz po otwarciu sklepu i złapać coś z wieszaka, zanim wszystko zniknęło.
Moda fascynowała Annę, a szkoła zupełnie nie. Choć jak mówił jej ojciec, „mogłaby pewnie zostać biegaczką olimpijską”[8], robiła tylko to, na co miała ochotę. Bieganie jej nie interesowało[9].
W 1960 roku[10] dostała się[11] do jednej z najlepszych londyńskich szkół prywatnych dla dziewcząt.
– Queens College[12] była szkołą dla dziewczyn takich jak ja czy Anna, które nie chciały iść na studia, ale których rodzice tego chcieli – opowiadała Emma Soames, przyjaciółka, która chodziła do tej samej szkoły, ale nie z Anną.
Szkoła miała rygorystyczne podejście do nauki (Anna celowała w angielskim), obowiązywała tam też ścisła dyscyplina. Pośród rzeczy niedozwolonych było rozmawianie z koleżankami na korytarzach, odzywanie się niepytaną, zadawanie zbyt wielu pytań i noszenie czegokolwiek, co nie stanowiło części mundurku szkolnego, żeby się rozgrzać.
– W głównym holu, gdzie zbierałyśmy się co rano na modlitwę, panował taki chłód, że niektóre dziewczyny mdlały. Ja jako dziecko nabawiłam się odmrożenia stóp, bo w szkole było tak zimno – wyznała Stacey Lee, koleżanka z klasy Anny, która się z nią zaprzyjaźniła.
Anna szybko postanowiła zmienić szkołę, niespecjalnie przejmując się koleżankami, które miała opuścić.
– Po prostu przeniosła się gdzie indziej – powiedziała Lee. – Nie była zależna od innych ludzi, nie przywiązywała się do nikogo[13].
W 1963 roku Anna rozpoczęła naukę[14] w doskonałej North London Collegiate School. W klasie nie przyjęto jej z otwartymi ramionami – praktycznie wszyscy uczniowie chodzili razem do tej szkoły od pierwszej klasy. Potraktowali Annę bardzo chłodno, nikt nawet nie oprowadził jej po budynku.
Inna nowa uczennica, Vivienne Lasky, również spotkała się z podobnym przyjęciem. Lasky przeprowadziła się do Londynu z Berlina, gdzie jej pochodzący z Nowego Jorku ojciec, Melvin, prowadził wpływowy, proamerykański (jak się później okazało, finansowany przez CIA) magazyn „Encounter”. W oczach Vivienne Annę cechowała „brytyjska” rezerwa; mówiła tak jak jej ojciec – w urywanym rytmie. Lecz Vivienne wyczuła też, że Anna chce samodzielnie zasłużyć sobie na uwagę: przybierała pozy modelki z rozkładówki – zaokrąglała plecy i wyciągała w górę barki – promieniując elegancją i swego rodzaju pewnością siebie.
Lasky została jej przyjaciółką, choć Anna potrafiła być opryskliwa. Nie przebierała w słowach, gdy dzieliła się z Vivienne swoimi opiniami na temat wyglądu innych – najczęściej dotyczącymi kędzierzawych, naturalnie kręconych włosów, których nie znosiła, a także innych uczennic, które, jak uważała Anna, spędzały prawie całe życie, nosząc brązowe mundurki, w efekcie czego nie miały wyczucia „koloru czy stylu”.
Tego rodzaju krytycyzm był jednak niedopuszczalny w odniesieniu do krewnych Anny[15]. Jej tato szedł codziennie do pracy[16] w typowym umundurowaniu faceta z Fleet Street – białej koszuli z rękawami podwiniętymi do łokci oraz krawacie. Jej siostra, Nora, nie miała idealnie prostych włosów Anny i niespecjalnie próbowała nad nimi zapanować. Odzież jej mamy najprawdopodobniej była ze średniej półki. (Później, gdy Anna zaczęła pracować, kupiła swojej mamie granatową spódnicę marki Browns w dizajnerskim sklepie w elitarnej londyńskiej dzielnicy Mayfair. Gdy tylko Nonie się dowiedziała, że źle dopasowana spódnica kosztowała ponad sto funtów, pomaszerowała prosto do sklepu, żeby ją zwrócić).
Anna, pozbawiona możliwości ucieczki od szkolnego mundurka, przez większą część dnia śledziła wszelkie nowości i trendy, żarłocznie czytając – książki, gazety (w niedzielę nawet osiem gazet), magazyny, pisma literackie[17]. Szczególnie upodobała sobie „Seventeen”[18], przysyłane ze Stanów przez mamę Nonie. Na okładkach pojawiały się tam ładne dziewczyny, często z włosami wywiniętymi na zewnątrz i odziane w modne sukienki w graficzne wzory. Nagłówki na okładkach zachwalały modę i urodę, ale w środku było więcej: od porad dietetycznych, po wywiady przeprowadzone przez nastoletnie korespondentki, na przykład z ówczesnym prokuratorem generalnym Robertem F. Kennedym.
– [„Seventeen”] to było moje marzenie – wyznała Anna lata później. – Co miesiąc nie mogłam się doczekać nowego numeru.
Annie nie wystarczyło tylko dobrze wyglądać; jak zauważyła Lasky, chciała być podziwiana jako najlepiej ubrana osoba wśród obecnych. Ta uwaga była jej niezbędna, ujawniała też pewną sprzeczność. W domu Anna wiodła życie przepełnione kulturowym przywilejem i komfortem oraz, za sprawą Charlesa, wpływami. Gdy weszła w wiek dojrzewania, gdziekolwiek się nie pojawiła w Londynie, rozpoznawano w niej córkę cenionego redaktora prasowego, Charlesa Wintoura. A jednak poza domem czuła się czasem niewidzialna, była ignorowana przez koleżanki ze szkoły, a jej indywidualność stłamszona przez monotonię mundurka – i to nie tylko tego okropnego mundurka szkolnego, ale także generalnej nijakości odzieży w Wielkiej Brytanii. Wyróżnianie się było czymś więcej niż strategią nastawioną na zdobycie natychmiastowego uznania – chodziło o pokazanie, że można uciec od beżu i brązu, ale także, w jej przypadku, uwolnić się od tego, co oznaczało bycie Wintourem. W ramach zabiegów kosmetycznych brała tabletki z drożdży od Philipa Kingsleya, tego samego trychologa, do którego chodził jej ojciec w sprawie łysienia. I nieważne, że jej własnym włosom niczego nie brakowało. Chodziła też do dermatologa, choć miała niemal nieskazitelną skórę; stosowała kremy drogiej marki Charles of the Ritz, żeby zlikwidować pojawiające się z rzadka pryszcze, choć nigdy nie nosiła dużo makijażu. Podczas nauki w North London Collegiate Anna trafiła do Vidala Sassoona i to tam narodziła się fryzura na pazia, symbol tej epoki. Podcięła krócej swoje gęste, naturalnie proste, ciemne włosy, a do tego dodała wyrazistą grzywkę, tak długą, że dotykała jej rzęs. W tej fryzurze chodziło o to, by mieć idealne, świeżo podcięte końcówki oraz grzywkę – a to wymagało częstego strzyżenia, o co dbała, regularnie odwiedzając salon Leonard of Mayfair, do którego zdezerterowali styliści Sassoona. Ta fryzura, choć stała się jej znakiem rozpoznawczym, w Londynie zupełnie się nie wyróżniała. Młode kobiety wszędzie się tak strzygły.
Anna zwykle nie mówiła nikomu wprost, że nie zgadza się z jego wyborami – w kwestii tego, co na siebie zakłada, co je lub jak się zachowuje – ale potrafiła dać ludziom odczuć, że uważa, iż powinni to robić inaczej, czyli tak jak ona. W tamtych czasach modna była bardzo szczupła sylwetka.
– Wszystkie chciałyśmy być chude jak Twiggy – wyznała Lasky.
Czyli bardzo chude. Przez cały dzień w szkole Anna i Lasky jadły może jedno jabłko odmiany granny smith. Gdy Anna zapraszała Lasky do siebie i przyrządzała jej ulubione danie, czyli sernik, sama nawet go nie ruszała. W efekcie jej powściągliwości Lasky miała poczucie, że robi coś złego – tego uczucia doświadczyło wiele osób bliskich Annie – oraz że musi się bardziej postarać, nie po to, by zachować dobry wygląd, lecz by zdobyć aprobatę Anny[19]. W 1964 roku ukazała się książka[20]The Drinking Man’s Diet. How to Lose Weight with a Minimum of Willpower. Odtąd Anna stosowała opisaną tam dietę, która opierała się na zasadzie: „Jedz mniej niż sześćdziesiąt gramów węglowodanów dziennie”.
Anna uwielbiała odwiedzać Lasky w domu i rozmawiać z jej rodzicami. Matka Vivienne była piękną i szczupłą byłą baleriną, która nosiła dizajnerskie ubrania i karmiła dziewczyny wyrafinowanym jedzeniem.
– Nonie doskonale wiedziała o słabości Anny do mojej matki – wspominała Lasky. – Stanowiły swoje przeciwieństwo. Moja matka wychodziła z domu wyłącznie w stroju z kolekcji couture. Nosiła sznury pereł. Nigdy nie ważyła więcej niż czterdzieści kilogramów.
Choć Anna nie znała litości w krytykowaniu innych, najbardziej krytyczna była chyba w stosunku do siebie. Kiedyś kupiła sobie drogą kreację na wesele kuzyna. Składała się ona z różowej spódnicy i kwiecistego żakietu. Gdy dostała zdjęcia z przyjęcia, wpadła w rozpacz.
– Co mam począć z takimi nogami? – powiedziała.
Znalazła centymetr krawiecki i zmierzyła obwód swoich kolan oraz kolan Lasky. Z przerażeniem stwierdziła, że kolana koleżanki są szczuplejsze. Ta drobna różnica była dla niej niczym nieodwołalny wyrok. Lasky zwróciła uwagę na to, że Anna prawdopodobnie nie przybrała na wadze, odkąd ukończyła osiemnaście lat.
Nawet gdy Anna w końcu zadomowiła się w szkole, nie znalazła tam wielu koleżanek poza Lasky[21]. W wywiadach opisywała[22] siebie w dzieciństwie jako osobę nieśmiałą, ale wśród jej koleżanek nie ma co do tego zgody. Jednomyślne są tylko co do tego, że była cicha[23]. Lasky nie uważała jej za nieśmiałą[24].
– Nie chciała należeć do żadnej już istniejącej grupy. Chciała przebywać w swoim własnym, elitarnym świecie. – I dodała: – Nie starała się nawiązać kontaktów z tą czy tamtą osobą, jeśli to naprawdę nie było konieczne. Na tym po części polegała jej tajemniczość.
Gdy Anna była nastolatką, małżeństwo Charlesa i Nonie się popsuło, prawdopodobnie w efekcie jego romansów, jak również w związku z nieodwracalną traumą po śmierci Geralda. Atmosfera w czasie kolacji w ich domu robiła się coraz bardziej napięta[25], goście obawiali się kłótni. Mary Kenny, która pracowała w tym czasie dla Charlesa, opowiadała, że małżonkowie tak okropnie sobie dogryzali, że można było odnieść wrażenie, iż oboje próbują się nawzajem skompromitować.
– Przebywanie w ich towarzystwie stało się naprawdę okropne – przyznała.
Jednak goście narażeni byli na oglądanie tej pełnej udręki relacji tylko w ograniczonym zakresie. Dla Anny była to codzienność. Lasky i Anna uwielbiały swoich ojców[26] i obie się przeraziły, gdy się dowiedziały, że ci uwielbiani ojcowie nie są wierni ich matkom. Jak to możliwe, że ich tatusiowie – ci wspaniali tatusiowie, których wyniosły na ołtarze – byli zdolni do zdrady? Poza tym Anna dostrzegała, że osoby, które robiły największe wrażenie na jej wychwalanym pod niebiosa tacie, to nie były osoby, które, powiedzmy, z oddaniem pomagają ciężarnym nastolatkom, lecz kobiety, które podobnie jak on zajmowały wysoką pozycję w prasie[27].
Gdy Anna miała jakieś piętnaście lat[28], Wintourowie przeprowadzili się do większego domu w Kensington. Anna zajęła mieszkanie w suterenie z własnym wejściem, oddzielone od reszty domu. Jedna długa ściana została w całości zabudowana białym regałem wypełnionym książkami (była to część umeblowania zakupionego przez jej rodziców w Habitacie, modnym sklepie z dodatkami do domu). Sporych rozmiarów sypialnię gościnną udekorowano niebieskim i białym tiulem. Z jednej strony ten apartament stał się świątynią jej dobrego smaku, a z drugiej dał jej wytchnienie od awantur rodziców.
Brak zainteresowania Anny nauką stawał się coraz bardziej oczywisty w jej drugim roku w North London. Została uczennicą Peggy Angus[29], słynnej artystki[30], której dwa dzieła znajdowały się w National Portrait Gallery. To jeszcze bardziej rozbudziło zainteresowanie sztuką u Anny, które wpłynie na nią jako młodą redaktorkę działu mody i koniec końców zapewni jej spotkanie z redakcją „Vogue’a”. Jednak większość programu szkolnego śmiertelnie ją nudziła[31]. Od czasu do czasu, bez żadnych konsekwencji[32], razem z Lasky podrabiały usprawiedliwienia od rodziców, wedle których były chore albo musiały iść do lekarza. Zamiast tego wybierały się na zakupy na Leicester Square. (Zdejmowały znienawidzone mundurki szkolne w toaletach publicznych). Pod koniec tygodnia nauki Anna nie mogła się już doczekać, kiedy się wystroi i pójdzie zabawić. Razem z Lasky jeździły do domu metrem, kąpały się, przebierały w wieczorne kreacje (zwykle minispódniczki) i razem oglądały program na żywo Ready Steady Go! (Slogan programu[33] głosił: „Tu zaczyna się weekend!”). O jedenastej wieczorem dziewczyny wskakiwały do taksówki i jechały do któregoś ze swoich ulubionych klubów[34]. Jak napisała Anna w artykule opublikowanym w magazynie uczniowskim szkoły North London Collegiate, do Garrison’s przychodziły młode blondynki chcące zaimponować biznesmenom (nuda), w Scotch of St. James zjawiała się lepsza, ciekawsza klientela, ale panował tam zbyt duży tłok (niewygoda); w Dolly’s, gdzie „utytułowani i zamożni gawędzą ze sławnymi i z niesławnymi, debiutantki i książęta tańczą koło gwiazd popu i ich kampowych fanów”, można było zobaczyć „najbardziej odjechane kreacje” oraz „najdziwaczniejsze akcesoria... Można tam też było spotkać Beatlesa lub Stone’a, lub dwóch, a także Cathy McGowan [gospodynię programu Ready Steady Go!] – czegóż można chcieć więcej?”[35].
Ochroniarze nie sprawdzali dowodów tożsamości, ale Anna i Lasky wcale nie próbowały się upić[36]. Zamawiały sobie bezalkoholowy drink Shirley Temple lub coca-colę i wychodziły po godzinie, czasem nawet szybciej. Zostawały wystarczająco długo, by się rozejrzeć i zostać zauważonymi, ale wychodziły na tyle wcześnie, by się trochę przespać przed poranną wyprawą do Biby.
– Nasi rodzice kompletnie nam ufali. Nie byłyśmy rozwiązłe. Nie szalałyśmy – wyznała Lasky.
Dla Anny wyjście do klubu nigdy nie polegało na hulankach. Chodziło jej o rekonesans, a nie o jakieś ekscesy. Prowadziła studia pośród tłumów modnie ubranych osób.
3
Raz pod wozem, raz na wozie
Formalna edukacja Anny dobiegła końca, gdy miała szesnaście lat. Opuściła North London Collegiate przed ukończeniem ostatniej klasy[2*]. Dla jej rodziców uniwersytet stanowił ważną część życia[1], ale ona sama nie widziała powodu, by iść na studia do Oksfordu lub Cambridge (co stanowiłoby jedyny konkretny powód, by zostać na czwarty rok w North London), skoro jej ambicją była praca w branży modowej. Wiele lat później[2] wyznała bliskiemu przyjacielowi, dramatopisarzowi Davidowi Hare’owi:
– Nie mogłam się doczekać, aż wyrwę się w świat i zacznę działać.
Chciała pracować[3].
Z drugiej strony[4] w tamtych czasach nie było nic dziwnego w tym, że brytyjska nastolatka wcześnie rzuca szkołę. Niektóre kobiety szły do prywatnych szkół przygotowujących do życia w wielkim świecie, by przysposobić się do życia domowego, albo też uczęszczały do szkół dla sekretarek[3*]. Nonie i Charles oczywiście nie byli uszczęśliwieni decyzją Anny.
– Nie wydaje mi się, by to był snobizm. Wintourowie po prostu uważali, że edukacja to... Że to narzędzie, które może zupełnie odmienić życie – wyjaśniła Lasky. Ale na ile się orientowała, rodzice Anny pogodzili się z jej decyzją. – Nigdy jej tego nie wyrzucali wprost[5].
W przeciwieństwie do niej jej rodzeństwo[6] podzielało zainteresowania rodziców polityką oraz sprawami społecznymi. Wszyscy ukończyli studia na prestiżowych uniwersytetach. Anna czuła się jak czarna owca w rodzinie.
– Na tle akademickich sukcesów moich braci oraz siostry wypadałam na niezłego nieudacznika. Oni byli superinteligentni, więc ja postanowiłam popracować nad byciem ozdobą. Przez większość czasu chowałam się za swoimi włosami i byłam sparaliżowana własną nieśmiałością. Moi krewni zawsze się ze mnie podśmiewali. Uważali mnie za kogoś bardzo niepoważnego. Moja siostra potrafiła zadzwonić i powiedzieć: „Gdzie Anna? Jest u fryzjera czy w pralni chemicznej?”. To nie jest ich świat – opowiadała po latach.
Jej rodzeństwo nie rozumiało jej zainteresowania modą, ale Charles zdawał się je doceniać[7]. Moda stanowiła część kultury, o której pisał „Evening Standard”, więc musiał być z nią mniej więcej na bieżąco. Liczyło się też dla niego, że moda[8] tak bardzo ekscytuje Annę, którą wielu postrzegało jako jego ulubione dziecko.
Charles zaprzeczał, że kiedykolwiek popychał Annę[9] w stronę kariery w prasie.
– Anna uważała, że to, co robię, jest pasjonujące... – Miał wyznać.
Ale fakt pozostawał faktem – Anna wiedziała[10], że jej tato chciał, by została dziennikarką. (Czasem prosił ją[11] o przeczytanie jakichś artykułów i pytał, co o nich sądzi, w pewnym sensie przygotowując ją do przyszłych obowiązków).
A jednak pozostawała nieufna, nie do końca zdecydowana.
– Bez wątpienia dorastając, wiedziałam[12], że chcę iść w kierunku wydawniczym – powiedziała dziennikarzowi George’owi Wayne’owi, po czym dodała, że zdecydowała się na magazyny, bo to nie był do końca świat jej ojca.
A mimo to jakieś dwadzieścia lat po tym[13], jak objęła stery „Vogue’a”, wyznała, że to Charles miał na nią największy wpływ.
– Wydaje mi się, że to mój ojciec zadecydował za mnie, że powinnam pracować w modzie. Już nie pamiętam, co to był za formularz, który wypełniałam, może aplikacja do szkoły? Na dole było napisane „cele zawodowe”... „Co mam tu napisać? – zapytałam. – Co tu umieścić?” A on na to: „No oczywiście napisz, że chcesz być naczelną «Vogue’a»”. I w ten sposób decyzja zapadła.
Jej determinacja zapłonęła żywym ogniem.
Kilka miesięcy po zakończeniu edukacji Anny zmarł jej dziadek, Ralph Baker. Cały swój majątek pozostawił żonie. Gdy Anna Baker zmarła we wrześniu 1970 roku[14], fundusz powierniczy był wart 2,28 miliona dolarów. Nonie, jej siostra, a także Anna i jej rodzeństwo zaczęli otrzymywać wypłaty. Niektóre przeznaczone były na konkretne cele, na przykład na czesne za studia na Harvardzie Patricka czy rachunki za pokojówkę siostry Nonie. Anna, która nie potrzebowała pieniędzy na naukę, dostawała wypłaty na nieokreślone cele. W ciągu pierwszych sześciu lat jej kariery w magazynach otrzymała ponad 19 tysięcy dolarów, co w przeliczeniu na wartość tej waluty w 2021 roku oznaczało ponad 120 tysięcy dolarów[15]. Dzięki tym środkom mogła nie tylko rozpocząć pracę w kiepsko płatnym sektorze wydawniczym, ale także podejmować ryzykowne kroki, dzięki którym posunęła się do przodu. Mogła też pozwolić sobie na ładne rzeczy, jak auto marki Mini, którym jeździła[16] po Londynie. Jeśli Annie marzyło się życie pełne dizajnerskich ciuchów oraz luksusów, to dzięki środkom z funduszu powierniczego miała je zapewnione, ale na resztę musiała zapracować udaną karierą zawodową.
Oczywiście na początku mógł jej pomóc ojciec. Pewnego dnia[17] Charles wezwał do siebie Barbarę Griggs, redaktorkę działu mody w „Evening Standard”.
– Chciałbym cię poprosić o przysługę – powiedział.
– Pewnie, Charles. Co mogę dla ciebie zrobić? – odparła.
– Byłbym bardzo zobowiązany, gdybyś zabrała moją córkę, Annę, na lunch. Oczywiście zapłacę – wyjaśnił. – Wydaje mi się, że zdecydowała się na karierę w modzie. Może mogłabyś jej udzielić jakichś rad.
Griggs umówiła się na lunch z Anną, która z miejsca zrobiła na niej ogromne wrażenie swoją pewnością siebie, elegancją i wyrobieniem. Dziewczyna była jeszcze dzieckiem, ale wyróżniała się opanowaniem, dbałością o siebie oraz poczuciem celu typowym dla osoby dorosłej.
– Chciała ode mnie tylko trochę informacji, nic specjalnie ważnego. Czego natomiast nie chciała, to porad i podpowiedzi na temat tego, jak powinna poprowadzić swoją karierę – wspominała Griggs, która szybko doszła do wniosku, że siedzącą przed nią nastolatkę czeka wspaniała kariera w modzie i że cokolwiek dziewczyna zechce osiągnąć, na pewno dopnie swego.
Następnie Griggs wykonała telefon do Barbary Hulanicki[18] i zapytała, czy Anna mogłaby odbyć staż u niej w sklepie. Hulanicki nie znała Charlesa Wintoura, ale dobrze wiedziała, że jego gazeta jest bardzo wpływowa i ma ogromne zasięgi. Poza tym Griggs pisała w tej gazecie przychylnie o Bibie. Oczywiście zgodziła się zatrudnić jego córkę.
Jako córka Charlesa Wintoura[19] Anna dostała tę posadę bez formalnej rozmowy o pracę. W pewnym sensie nie było w tym nic zaskakującego: praca w Bibie nie wymagała żadnych specjalnych kwalifikacji poza byciem ładną i szykowną. Młode kobiety prowadzące sklep w latach sześćdziesiątych należały do londyńskiej śmietanki. Stylowe i obcesowe, pojawiały się na łamach gazet i magazynów. Nie można było być bardziej na fali niż one. Ale Anna nigdy nie została jedną z nich.
– Nie określiłabym jej jako olśniewająco piękną, raczej przeciętną i bardzo zwyczajną. Realistycznie rzecz biorąc, nie należała do dziewczyn, które zwykle zatrudnialiśmy – przyznała Kim Willott, zastępczyni kierownika sklepu.
Pod względem osobowości stanowiła przeciwieństwo ekstrawertycznych ekspedientek: była cicha i urocza.
– Musiała być przerażona – opowiadała Hulanicki.
Członkom personelu nakazano obchodzić się delikatnie[20] z córką wpływowego Charlesa Wintoura. Dlatego nigdy nie dostała żadnego trudnego zadania do wykonania.
W Bibie buzowało jak za kulisami na koncercie rockowym. Na zakupy wpadały tam takie osobistości jak Brigitte Bardot czy Barbra Streisand, by poszukać możliwie najkrótszej spódniczki. Nawet jeśli przed sklepem nie ustawiały się kolejki, to i tak codziennie trzeba było czyścić szyby wystawowe ze śladów przyklejonych do nich nosów. Choć Hulanicki zlecała ekspedientkom również pozowanie do katalogów Biby (zdjęcia robili słynni fotografowie mody, tacy jak Helmut Newton), nigdy nie poprosiła o to Anny, która wydawała się jej zbyt wycofana[21].
Szaleństwo na punkcie Biby objawiało się też[22] poprzez kradzieże na niespotykaną skalę. Ułatwiały je brak systemu alarmowego, przytłumione oświetlenie oraz zatłoczona przebieralnia. W 2002 roku w sylwetce prasowej opublikowanej w „Independent”[23] Alexandra Shulman, ówczesna redaktorka brytyjskiego „Vogue’a”, odkryła, że ją i dziennikarkę przeprowadzającą wywiad łączą wspólne wspomnienia tych wszystkich kradzieży, do jakich dochodziło w Bibie. Shulman wspominała, że gdy do jej szkoły przyszła w tej sprawie policja, „wszystkie siedziałyśmy przed nimi w apaszkach z Biby, które zwędziłyśmy”.
Anna pracowała tam zaledwie od kilku tygodni[24], gdy Rosie Young, jedna z jej kierowniczek, dostała polecenie z góry, żeby ją zwolnić, bo rzekomo Anna również kradła odzież. Kradzieże były tak rozpowszechnione, że może uznała to za normę.
Annę, zdaniem Young[25], to zwolnienie niespecjalnie obeszło, ale teraz musiała znaleźć nowe zajęcie. Latem 1967 roku, chcąc zbić kapitał na ruchu butikowym, Harrods otworzył na czwartym piętrze dział nazwany „Wejście”, o powierzchni blisko dwóch tysięcy metrów kwadratowych. W wystroju dominował kolor ciemnoniebieski, oświetlenie było przygaszone, a podłoga pomalowana w niebieskie i czarne pasy[26]. Przewidziano tam miejsce dla didżeja, a całość przypominała klub nocny. Ekspedientki nosiły białe minispódniczki[27].
Ten klimat spodobał się Annie[28], która dostała tam pracę ekspedientki. Jej koleżankami[29] były młode damy oraz bezrobotne aktorki. Zdaniem Lasky Anna nigdy nie uważała, że praca w handlu jest poniżej jej godności. Co nie znaczy, że ekscytowała ją perspektywa rozpoczynania kariery od zera.
– Byłyśmy uczennicami North London i chyba nam się wydawało, że nie będziemy musiały aż tak tyrać w miejscach, które wcale nie były super. Wierzyłyśmy, że od razu trafimy na sam szczyt[30] – opowiadała Lasky.
Ale zaczynanie od zera miało też swoje plusy.
Mniej więcej w tym samym czasie, gdy Anna pracowała w Harrodsie, Lasky odbywała praktyki w „Petticoat”, tygodniku dla nastolatek założonym przez Audrey Slaughter, która wcześniej z sukcesem wylansowała „Honey”, adresowane do nieco starszych czytelniczek. Praca Lasky polegała na wypożyczaniu odzieży oraz dodatków od projektantów i sprzedawców detalicznych na sesje modowe, a następnie pakowaniu i odsyłaniu wypożyczonych rzeczy. Jednak w pewnym momencie redaktorom zabrakło modelek.
– Vivienne, ty to zrobisz – powiedział jej szef. – I przyprowadź jakąś koleżankę.
Lasky zaprosiła Annę.
Tak się szczęśliwie złożyło, że akurat tego dnia Anna mogła przyjść. Jak się można było spodziewać, miała blade pojęcie o tym, czym zajmuje się redaktor działu mody. Być może to była właśnie największa lekcja, jaką wyniosła z tej sesji – ile pracy trzeba włożyć w przygotowanie tego wszystkiego.
Wraz z kilkoma innymi młodymi kobietami pozowała do zdjęć w różowych i szarych minisukienkach płaszczowych oraz butach, które były na nią za duże i miały z tyłu luz przy piętach. Zdjęcia opublikowano na zachwycającej rozkładówce będącej debiutem Anny Wintour w świecie, którym kiedyś przyjdzie jej rządzić. Dwie przyjaciółki wyglądają na zdjęciach jak dzieci podczas zabawy w przebieranki w garderobie dorosłej kobiety[31].