Armia w ruinie - Edyta Żemła - ebook

Armia w ruinie ebook

Edyta Żemła

4,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.

10 osób interesuje się tą książką

Opis

Lektura tej książki powinna nas poważnie zaniepokoić. Jesteśmy państwem przyfrontowym, a wysocy rangą oficerowie oceniają stan polskiej armii jako katastrofalny. Przez osiem lat karmieni byliśmy propagandą sukcesu przez Macierewicza i Błaszczaka o trzystutysięcznej armii, wyposażeniu wojska w najnowocześniejszy sprzęt. Autorka, najlepsza ekspertka wojskowa wśród dziennikarzy, powiedziała: sprawdzam. Dzięki swoim unikatowym kontaktom dotarła do kilkudziesięciu generałów, dowódców, pracowników Biura Bezpieczeństwa Narodowego, współpracowników prezydenta. Wszyscy mówią jedno: za swoich rządów PiS zrujnował wojsko. I podają przykład za przykładem. Nazwisko za nazwiskiem.

Wszystko podporządkowane zostało polityce. Dobrzy dowódcy zostali zdymisjonowani, na ich miejsce wyznaczono miernych, ale wiernych. Dawne ścieżki kariery, kiedy trzeba było żmudnie pracować na kolejny awans, zostały odwołane. Oficerom zaoferowano błyskawiczne kariery za lojalność albo koniec kariery za brak lojalności. Osobiste osiągnięcia, misje wojskowe w Iraku czy Afganistanie zeszły na drugi plan. Nie one decydowały o losie oficerów, nie one się liczyły. To była rewolucja. Zawsze układy personalne miały jakieś znaczenie, teraz stało się inaczej – tylko one miały znaczenie. Dawniej intrygi były marginesem, teraz były prowokowane od góry przez samego ministra obrony. W strukturze wojska nastąpiło trzęsienie ziemi. Hierarchię zastąpiła wojna o władzę. Usłużni generałowie walczyli o swoją pozycję intrygą, donosem, dyspozycyjnością. Te praktyki z czasem wędrowały w dół. Przez osiem lat rządów PiS apolityczna z zasady armia została przeżarta rakiem polityki.

Nawet wojna w Ukrainie nie zmieniła praktyki zarządzania wojskiem. Wpływ polityki stał się jeszcze bardziej widoczny. Wszystko stało się pijarem, nawet wielkie zakupy uzbrojenia. Dość powiedzieć, że wojsko zostało całkowicie odsunięte od zakupów. To nie generałowie zgłaszali ministrowi, jakiego sprzętu potrzebują do obrony kraju. To minister Błaszczak podejmował decyzje. Kupował nie to, co było potrzebne, ale to, co było pod ręką, i co mogło zrobić wrażenie na wyborcach. Wojna zamiast opamiętania, doprowadziła polityków do zatracenia. Wizja nadchodzących wyborów sprawiła, że realne bezpieczeństwo zeszło na daleki plan. Nie szukali sprzętu, który jest w stanie skutecznie bronić Polski, ale takiego, który buduje w społeczeństwie iluzję siły.

Czy nasza armia posiada jeszcze zdolności bojowe? Tego nie wie nikt. Jak mówi w książce doświadczony oficer, wykładowca akademii wojskowej: Po wybuchu pełnospektaklowej wojny na Ukrainie, wszystkie kraje europejskie zmieniły lub poprawiły swoje dokumenty strategiczne. Także NATO wydało wówczas nową strategię. W polskim państwie nic się nie zadziało. Wojsko nie przeprowadziło nawet przeglądu obronnego, żeby sprawdzić, na czym stoimy. A nie zrobiono tego, bo wyszłyby wtedy wszystkie błędy, niedostatki, niedoinwestowania, a to psułoby obraz wojska. Mijają dwa lata wojny, a armia nadal nie ma własnego przeglądu obronnego.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 184

Oceny
4,5 (341 ocen)
221
85
21
7
7
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Adalbertus24

Nie oderwiesz się od lektury

To bardzo przykre czytać taki tekst. Tekst o prywacie, niekompetencji, podlizywaniu. To przykre, że ludzie którzy zrobili tak wiele złego, którzy narazili nasze bezpieczeństwo dla swoich prywatnych interesów, nadal brylują na salonach, nadal puszą się przed kamerami... To ważna książka, miejmy nadzieję, że przeczytają ją decydenci. Że przeczytają ze zrozumieniem, że wyciągną wnioski... i że nie będzie za późno.. Pani Edyto, czapki z głów
62
wojtekhns
(edytowany)

Nie polecam

Zbiór kilku faktów, półprawdy i mnóstwo kłamstw jak to u żemły
51
AndrzejWojciech

Nie oderwiesz się od lektury

To i tak Autorka delikatnie ujęła temat. Prawda jest bardziej brutalna. Żeby odbudować zespoły ludzkie w Armii trzeba lat. Doświadczeni oficerowie zwiedzą, kompetencjami są w cywilu. Powstają fundacje gdzie są zrzeszeni ale to tylko kawa i wspomnienia. Pozdrawiam
51
annkaa_kula

Nie oderwiesz się od lektury

Prawda jest goszka . Tyle możliwości, czasu a my stoimy jak owce na rzeź . Wybraliśmy, wybieramy polityków płacimy im olbrzymie stawki a oni czynią nas tylko owcami .
31
jurd2

Całkiem niezła

książka jest ciekawa ale lektorka fatalna😤😤😤
21

Popularność




Wstęp

Wstęp

O woj­sku piszę od pra­wie dwu­dzie­stu lat. Armia prze­żyła w tym cza­sie wiele ekip rzą­dzą­cych. Ale żadna z nich nie zruj­no­wała woj­ska tak, jak zro­bił to PiS.

Kiedy zaczy­na­łam roz­ma­wiać z żoł­nie­rzami do tej książki, nie zda­wa­łam sobie sprawy ze skali znisz­cze­nia. Wie­lo­krot­nie pisa­łam o róż­nych afe­rach w woj­sku, o nie­prze­my­śla­nych decy­zjach Macie­re­wi­cza czy Błasz­czaka. Ale to nie dawało obrazu cało­ści. Dopiero te roz­mowy uzmy­sło­wiły mi roz­miar kata­strofy. Wszystko pod­po­rząd­ko­wane zostało poli­tyce. Dobrzy dowódcy zostali zdy­mi­sjo­no­wani, na ich miej­sce wyzna­czono mier­nych, ale wier­nych. Dawne ścieżki kariery, kiedy trzeba było żmud­nie pra­co­wać na kolejny awans, zostały odwo­łane. Ofi­ce­rom zaofe­ro­wano bły­ska­wiczne kariery za lojal­ność albo koniec kariery za brak lojal­no­ści. Oso­bi­ste osią­gnię­cia, misje woj­skowe w Iraku czy Afga­ni­sta­nie zeszły na drugi plan. Nie one decy­do­wały o losie ofi­ce­rów, nie one się liczyły. To była rewo­lu­cja. Układy per­so­nalne zawsze miały jakieś zna­cze­nie, teraz stało się ina­czej – tylko one miały zna­cze­nie. Daw­niej intrygi były mar­gi­ne­sem, teraz były pro­wo­ko­wane od góry przez samego mini­stra obrony. W struk­tu­rze woj­ska nastą­piło trzę­sie­nie ziemi. Hie­rar­chię zastą­piła wojna o wła­dzę. Usłużni gene­ra­ło­wie wal­czyli o swoją pozy­cję intrygą, dono­sem, dys­po­zy­cyj­no­ścią. Te prak­tyki z cza­sem wędro­wały w dół. Przez osiem lat rzą­dów PiS apo­li­tyczna z zasady armia została prze­żarta rakiem poli­tyki. I jak mówią sami żoł­nie­rze – nikt już nie wie, czy posiada jesz­cze zdol­no­ści bojowe.

A wszystko to w momen­cie, kiedy Pol­ska stała się pań­stwem przy­fron­to­wym.

Edyta Żemła

Rozdział I. Czystki Macierewicza

Roz­dział I Czystki Macie­re­wi­cza

Ofi­cer sił powietrz­nych: Jak moi kole­dzy w poważ­nych puł­kow­ni­kow­skich stop­niach cho­dzili do mini­stra Macie­re­wi­cza, to dosta­wali jedno pyta­nie: „Wypa­dek czy zamach?”. Odpo­wiedź decy­do­wała, czy dosta­wali szarą kopertę z wypo­wie­dze­niem, czy awans. I tyle! Znam takich, któ­rzy powie­dzieli „kata­strofa” i nie dostali awansu.

Ofi­cer wojsk lądo­wych: Jak PiS wygrało wybory jesie­nią 2015 roku, sze­fem MON-u został Antoni Macie­re­wicz. Od razu było widać, że jest świet­nie do tej roli przy­go­to­wany. Do resortu wszedł jak do sie­bie. Z mar­szu podej­mo­wał decy­zje per­so­nalne, które zaczęły się od dymi­sji gen. Bogu­sława Packa, rek­tora Aka­de­mii Obrony Naro­do­wej. Nie miał żad­nych opo­rów ani skru­pu­łów. Ciął równo, jak leci.

Ofi­cer wojsk lądo­wych: Wszy­scy starsi żoł­nie­rze pamię­tali rok 2004. Pamię­tali, jak Macie­re­wicz wszedł do WSI i prak­tycz­nie roz­wa­lił jedną z lepiej dzia­ła­ją­cych służb. Byłem wtedy mło­dym ofi­ce­rem i patrzy­łem na to z boku, ale z dużym nie­po­ko­jem. Tym bar­dziej że Macie­re­wicz wywa­lał wtedy naszych ofi­ce­rów wywiadu, któ­rzy byli roz­lo­ko­wani po świe­cie. Działy się tra­ge­die. O tych tra­ge­diach do dzi­siaj się nie mówi, ale dużo, naprawdę dużo złego naro­bił. Kiedy zbli­żała się jesień 2015 roku i już wie­dzie­li­śmy, że Macie­re­wicz znowu trafi do MON-u, nie mie­li­śmy wąt­pli­wo­ści, że zaczną się dziać cuda. I zaczęły.

Ofi­cer woj­sko­wych służb: Moi ludzie weszli do pała­cyku przy ulicy Klo­no­wej, gdzie urzę­do­wać miał mini­ster, zaraz po tym, jak Macie­re­wicz objął sta­no­wi­sko. Mieli spraw­dzić pomiesz­cze­nia pod kątem pod­słu­chów. Mini­stra jesz­cze nie było, ale na jego biurku leżała odręcz­nie napi­sana ankieta. Potem roze­słano ją do jed­no­stek i wszy­scy żoł­nie­rze musieli ją wypeł­nić. Pytano w niej, czy żoł­nierz miał kon­takt z mediami, czy udzie­lał wywia­dów, czy zna dzien­ni­ka­rzy. Sporo tych pytań było. Na tysiąc pro­cent były uło­żone przez samego Macie­re­wicza, choć nam mówiono, że powstały w jakiejś komórce MON-u. Poza tą ankietą i kil­koma papie­rami na biurku mini­stra jesz­cze nic nie leżało. Wszyst­kie pomiesz­cze­nia były puste. Macie­re­wicz z ekipą dopiero zaczy­nali się urzą­dzać. Jeź­dzi­li­śmy na ulicę Klo­nową kilka razy i robi­li­śmy testy tech­niczne, bo Antoni bar­dzo bał się pod­słu­chów. Wymy­ślił sobie, żeby­śmy mu zain­sta­lo­wali ponad­stu­wa­towe zagłuszki tele­fo­nów komór­ko­wych. On przyj­mo­wał dużo kom­ba­tan­tów, dla­tego mu tłu­ma­czy­li­śmy, że jak przyjdą osoby star­sze, z roz­rusz­ni­kiem serca i on takie zagłuszki odpali, to będą fikać jak kawki. W końcu mu ten pomysł wyper­swa­do­wa­li­śmy i zgo­dził się na słab­sze.

Na Klo­no­wej 8, naprze­ciwko pała­cyku, Macie­re­wicz od razu ulo­ko­wał swoją komi­sję smo­leń­ską. Te pomiesz­cze­nia też spraw­dza­li­śmy. Na górze były nad­bu­dówka i pokoje gościnne. Zasta­li­śmy tam pana Wacława Ber­czyń­skiego, tego, który uwa­lił Cara­cale. Był w sta­nie lekko wska­zu­ją­cym na spo­ży­cie. W pomiesz­cze­niach poroz­wa­lane puszki po piwie. Ber­czyń­ski, jak nas zoba­czył, to wstał, taki tro­chę zawiany, i powie­dział: „Idę do Anto­niego, nie będę wam prze­szka­dzał”. Ubrał się i poszedł. Spraw­dza­li­śmy, czy jest czy­sto. Sporo rze­czy nas zanie­po­ko­iło. Leżały tam jakieś pry­watne pen­drive’y, tele­fony. Pod­skór­nie już wtedy czu­li­śmy, że kwe­stie bez­pie­czeń­stwa infor­ma­cji nie będą nale­ży­cie trak­to­wane. Potem w służ­bach zaczęły się czystki. Macie­re­wicz pozbył się prak­tycz­nie wszyst­kich sta­rych doświad­czo­nych ofi­ce­rów i podofi­ce­rów.

Ofi­cer sił powietrz­nych: W MON-ie została wtedy stwo­rzona grupa, która miała prze­glą­dać wszyst­kie teczki akt per­so­nal­nych od pod­puł­kow­nika wzwyż. Do jed­no­stek w całej Pol­sce z depar­ta­mentu kadr MON-u poszedł roz­kaz, by te teczki prze­ka­zy­wać do pała­cyku na ulicę Klo­nową, gdzie urzę­do­wał Macie­re­wicz i jego świta z Bar­tło­mie­jem Misie­wi­czem na czele. Przy Misie­wi­czu, który był sze­fem gabi­netu poli­tycz­nego mini­stra i rzecz­ni­kiem pra­so­wym, była grupa ludzi, jakichś stu­den­tów, bodajże z Uni­wer­sy­tetu Kar­dy­nała Wyszyń­skiego czy KUL-u. Oni mieli wypi­sane punkty, według któ­rych te teczki prze­glą­dali. Przede wszyst­kim cho­dziło o przy­na­leż­ność ofi­cera do PZPR-u, o to, gdzie słu­żył w sta­nie wojen­nym, kiedy roz­po­czy­nał szkołę ofi­cer­ską. Kie­ro­wał tym Misie­wicz, który kazał się nazy­wać mini­strem. Tak typo­wano ludzi do zwol­nień. Wtedy też powstało to słynne roz­wi­nię­cie skrótu MON, czyli „Mogą Odwo­łać Nocą”. Bo kto pra­co­wał za Macie­re­wicza, ten rów­nież wie­dział, że pra­cuje się dwa­dzie­ścia cztery godziny na dobę, a noc jest tak samo dobra do wyko­ny­wa­nia zadań, jak dzień. Mini­ster na przy­kład przy­jeż­dżał z Toru­nia, a czę­sto bywał u księ­dza Rydzyka, o godzi­nie 21.50 i zarzą­dzał odprawę. Trzeba było się sta­wić. Nie przyj­mo­wał wymó­wek.

Eme­ry­to­wany gene­rał: Pierw­szą ofiarą „MON” był gen. Bogu­sław Pacek, wtedy rek­tor-komen­dant Aka­de­mii Obrony Naro­do­wej. On tą aka­de­mią dowo­dził zale­d­wie kilka tygo­dni i jesz­cze nie zdą­żył dobrze się roz­pa­ko­wać, jak nocą dostał tele­fon, że ma się sta­wić u Macie­re­wi­cza. Bogu­sław opo­wie­dział mi, jak to wyglą­dało. Kiedy zja­wił się w pała­cyku na Klo­no­wej, pano­wał tam jesz­cze straszny roz­gar­diasz. Ludzie Macie­re­wi­cza prze­my­kali kory­ta­rzami, zaj­mo­wali gabi­nety, tech­nicy SKW spraw­dzali, czy w pomiesz­cze­niach nie ma pod­słu­chów. Jakaś sekre­tarka kazała Pac­kowi usiąść i pocze­kać. Dopiero po kilku godzi­nach – po pół­nocy – w końcu został zapro­szony do gabi­netu mini­stra. O dziwo, jak mówił, roz­mowa prze­bie­gała w dość miłej atmos­fe­rze. Macie­re­wicz miał dosko­nały humor. Pytał Bogu­sława o jego doro­bek naukowy, który, jak się oka­zało, dosko­nale znał. Na koniec ze spe­cy­ficz­nym dla sie­bie uśmie­chem wrę­czył mu szarą kopertę z wypo­wie­dze­niem.

Ofi­cer sił powietrz­nych: Jak moi kole­dzy w poważ­nych puł­kow­ni­kow­skich stop­niach cho­dzili do mini­stra Macie­re­wi­cza, to dosta­wali jedno pyta­nie: „Wypa­dek czy zamach?”. Odpo­wiedź decy­do­wała, czy dosta­wali szarą kopertę z wypo­wie­dze­niem, czy awans. I tyle! Znam takich, któ­rzy powie­dzieli „kata­strofa” i nie dostali awansu.

Ofi­cer sił powietrz­nych, wykła­dowca w Szkole Orląt: Wra­ca­łem kie­dyś z Anto­nim z jakiejś woj­sko­wej imprezy. W pew­nym momen­cie mówi do mnie, że w Smo­leń­sku Rosja­nie prze­cież mieli sys­tem do lądo­wa­nia i celowo go nie włą­czyli, by dopro­wa­dzić do kata­strofy naszego rzą­do­wego tupo­lewa. „Panie mini­strze, nic bar­dziej myl­nego. Tam nie ma żad­nego takiego sys­temu” – odpo­wie­dzia­łem i tłu­ma­czy­łem, że lot­ni­sko w Smo­leń­sku jest lot­ni­skiem woj­sko­wym, że tam żaden zachodni sys­tem podej­ścia do lądo­wa­nia nie został zain­sta­lo­wany. Antoni się jed­nak upie­rał. Mówił, że kiedy doszło do kata­strofy 10 kwiet­nia, to ten sys­tem tam był, ale Ruscy go nie włą­czyli. Jesz­cze raz sta­wi­łem opór. Jak mi znowu powie­dział, że ten sys­tem tam był, tylko Rosja­nie go nie włą­czyli, to w końcu się zre­flek­to­wa­łem, że moje upie­ra­nie się nie ma naj­mniej­szego sensu. Do niego nic nie tra­fiało. Jak gro­chem o ścianę. Powie­dzia­łem w końcu: „Panie mini­strze, rozu­miem. Ja nie wiem wszyst­kiego. Pan mini­ster na pewno wie naj­le­piej”. To był koniec dys­ku­sji. Facet jest ode­rwany od życia.

Ofi­cer wojsk lądo­wych: Antoni – tak myślę – każ­dego z gene­ra­łów sam oso­bi­ście prze­świe­tlił. Poma­gał mu archi­wi­sta z IPN-u, Rado­sław Peter­man, któ­rego mini­ster zro­bił dyrek­to­rem depar­ta­mentu kadr, i płk Krzysz­tof Gaj, który odszedł z wojsk pan­cer­nych, a potem Macie­re­wicz go przy­wró­cił i zro­bił sze­fem zarządu pierw­szego w szta­bie gene­ral­nym. Wiem, że Antoni sam oglą­dał teczki woj­sko­wych. Inte­re­so­wało go to, kto miał jaką prze­szłość, nie kwe­stie woj­skowe.

Eme­ry­to­wany gene­rał: Od samego początku Macie­re­wicz poka­zy­wał, że jest tu bogiem. Pamię­tam jego uro­dziny. To było w sierp­niu 2016 roku. Na uro­czy­sto­ści zja­wili się ludzie z każ­dej komórki MON-u. Macie­re­wicz jest prze­ciw­ni­kiem alko­holu, zwo­len­ni­kiem sportu, dla­tego sym­bo­licz­nie na stole posta­wiono kie­liszki, ale nalano w nie wody. Przy stole sie­dział ówcze­sny kan­dy­dat na szefa logi­styki. Wzniósł toast, w któ­rym pod nie­biosa wychwa­lał mini­stra. Na koniec mach­nął jed­nym hau­stem to, co było w kie­liszku. Mocno się przy tym skrzy­wił, a pod nosem bąk­nął: „O, woda?”. Macie­re­wicz to usły­szał i mówi: „Panie puł­kow­niku, a co pan sobie wyobra­żał, że my tu będziemy wódkę pili?”. Facet był tak wystra­szony, że do końca imprezy poka­zy­wał, jak bar­dzo ta woda mu sma­kuje, że aż się od niej nie mógł odkleić.

To tylko jeden z przy­pad­ków, ale podob­nych było bar­dzo wiele. Cho­ciażby to, co Macie­re­wicz robił z komen­dan­tem żan­dar­me­rii. Pasją Macie­re­wicza jest pły­wa­nie, a zwłasz­cza skoki z tram­po­liny. Korzy­stał z basenu Żan­dar­me­rii Woj­sko­wej. Wpa­dał tam w środku nocy, na równe nogi zry­wano kie­row­nika pły­walni i inne osoby, żeby mini­stra witali z hono­rami. Pierw­sze pły­wa­nie Anto­niego na base­nie żan­dar­me­rii odbyło się bez udziału komen­danta. Dla­tego musiał odejść. Podzię­ko­wano mu. Następny komen­dant, gen. Tomasz Połuch, już wie­dział, że praca się nie koń­czy po połu­dniu, tylko trzeba być w goto­wo­ści i do pierw­szej w nocy cze­kać z ręcz­ni­kiem przy base­nie na mini­stra.

Żoł­nierz żan­dar­me­rii z oddziału spe­cjal­nego: Do naszych głów­nych zadań należy fizyczna ochrona oraz zabez­pie­cze­nie potrzeb trans­por­to­wych osób zaj­mu­ją­cych sta­no­wi­ska kie­row­ni­cze w MON-ie. Jak tylko nastał Macie­re­wicz, nasi dowódcy powie­dzieli nam, że mamy go słu­chać, nie dys­ku­to­wać i gor­li­wie wyko­ny­wać obo­wiązki, bo jak się spodo­bamy mini­strowi, to wszy­scy będziemy mieć dobrze. Chyba się spodo­ba­li­śmy. Dodatki dali nam więk­sze niż żoł­nie­rzom GROM-u, do tego wypa­siona broń, sprzęt, wypo­sa­że­nie, naj­lep­sze fury, moto­cy­kle, a nawet szyb­kie łodzie rzeczne. Nasi komen­danci byli wtedy nie do rusze­nia. Żan­dar­me­ria za Macie­re­wicza to było pań­stwo w pań­stwie. Inwi­gi­la­cja, pod­słu­chy, nisz­cze­nie ludzi były na porządku dzien­nym. Wła­dza dowód­com na to wszystko pozwa­lała. W zamian mieli bez sprze­ciwu wysy­łać nas do tłu­mie­nia pro­te­stów kobiet, tych czar­nych mar­szy i pil­no­wa­nia mie­sięcz­nic. Byli­śmy tam oczy­wi­ście w cywil­kach, by nikt się nie przy­cze­pił, że wła­dza wysyła woj­sko do walki z oby­wa­te­lami.

Urzęd­nik z Pałacu Pre­zy­denc­kiego: Macie­re­wicz jako mini­ster miał więk­szą ochronę niż pre­mier czy pre­zy­dent. Tych żan­dar­mów za nim jeź­dziły całe tabuny. Dom mu ochra­niali. Zresztą Misie­wi­czowi rów­nież. To było chore. Ten wasa­lizm sze­fów Żan­dar­me­rii Woj­sko­wej wobec Macie­re­wicza był nie­po­jęty nawet dla nas, poli­ty­ków. W nor­mal­nym pań­stwie do cze­goś takiego ni­gdy nie powinno było dojść. Komen­danci żan­dar­me­rii powinni mu powie­dzieć: „Panie mini­strze, zasady są takie i takie. Chce pan, to niech mnie pan zmieni, ale jest gra­nica. Każdy następny, kto po mnie przyj­dzie, powie panu to samo”. Ale tam, w tej żan­dar­me­rii i chyba zresztą w całym woj­sku nie było żad­nych gra­nic.

Żoł­nierz żan­dar­me­rii z oddziału spe­cjal­nego: Przez te lata pano­wie ofi­ce­ro­wie tak się skun­dlili, że odkun­dlić już się nie potra­fią. Od Macie­re­wi­cza to się zaczęło. Jak PiS prze­grało wybory, naszym komen­dan­tom strach zaj­rzał w oczy. Ci naj­waż­niejsi, gen. Połuch i jego zastępca, szybko zostali zmie­nieni, ale pozo­stali wal­czą. Nasz nowy komen­dant znowu włazi poli­ty­kom w dupę.

Ofi­cer z MON-u: Kilka razy mia­łem stycz­ność z Macie­re­wi­czem i powiem szcze­rze, on w pierw­szej chwili robi dobre wra­że­nie inte­li­gent­nego, bły­sko­tli­wego gościa. Gdy się z nim roz­ma­wia, to trzeba szybko myśleć, bo on też szybko myśli. Ale ludzie, któ­rymi się oto­czył, już tacy uprzejmi nie byli. Na przy­kład taki młody poli­tyk z Byd­gosz­czy Bar­tosz Kow­nacki, wtedy wice­mi­ni­ster. Był wyjąt­kowo bez­czelny. Potra­fił ludziom decy­zje o zwol­nie­niu wrę­czać, jedząc spa­ghetti w swoim biu­rze. Naprawdę. Wezwał kie­dyś do sie­bie puł­kow­nika. Ten wszedł, sta­nął na bacz­ność, a Kow­nacki tylko odsu­nął talerz i w stronę ofi­cera prze­su­nął szarą kopertę z wypo­wie­dze­niem. Nawet na niego nie patrząc, mruk­nął: „Masz i już idź”. Po czym wró­cił do jedze­nia spa­ghetti.

Ofi­cer sił powietrz­nych: Od 2015 roku widzia­łem ludzi, któ­rzy byli zwal­niani i prze­no­szeni do rezerwy kadro­wej w try­bach ni­gdy do tej pory nie­spo­ty­ka­nych. Wysta­wiano decy­zje admi­ni­stra­cyjne puł­kow­ni­kom, majo­rom, gene­ra­łom. Otrzy­my­wali komendy, że mają dwa­dzie­ścia cztery godziny na opusz­cze­nie jed­no­stek. Na przy­kład gen. Wło­dzi­mierz Usa­rek, szef Cen­trum Ope­ra­cji Powietrz­nych, z tele­wi­zji dowie­dział się, że nie jest już dowódcą. Boże ty mój, takich histo­rii jest naprawdę dużo.

Ofi­cer z dowódz­twa ope­ra­cyj­nego: Po agre­sji Rosji na Krym i na wschod­nią Ukra­inę w 2014 roku my, jako woj­sko przyj­mo­wa­li­śmy uchodź­ców z Ukra­iny. Wtedy jesz­cze było nor­mal­nie. W jed­nej z jed­no­stek zor­ga­ni­zo­wa­li­śmy punkt przy­jęć oby­wa­teli ukra­iń­skich. Mini­strem obrony był Tomasz Sie­mo­niak. Przy­je­chał do nas, przy­wi­tał się, popa­trzył, pochwa­lił i poje­chał. Następna faza agre­sji i kolejna fala ludzi ucie­ka­ją­cych z Ukra­iny była mię­dzy rokiem 2015 a 2016. Mini­strem był już Macie­re­wicz. W pew­nym momen­cie dzwoni do mnie dowódca jed­nostki, w któ­rej byli ci ukra­iń­scy uchodźcy. Pyta, co ma zro­bić. Ja na to: „No, ale co się stało?”. On: „Do końca nie wiem, bo był u nas Antoni na przyj­mo­wa­niu tych naszych emi­gran­tów z Ukra­iny. Trzy razy mnie chwa­lił, trzy razy mnie zwol­nił do cywila”. Ja: „Jak to się skoń­czyło?”. On: „Nie wiem. Na­dal cze­kam na decy­zję. Ale był tu z nami taki lekarz z Gdań­ska, cywil. Odcią­gnął mnie od Macie­re­wicza i powie­dział, że na to są okre­ślone jed­nostki cho­ro­bowe”. Na koniec zapy­ta­łem jesz­cze kolegę, czy mu ulżyło. „Ulżyło” – odparł. Naj­pew­niej Macie­re­wicz o nim rze­czy­wi­ście zapo­mniał, bo ten ofi­cer prze­trwał czystki. Został w woj­sku.

Eme­ry­to­wany gene­rał: Takie to były czasy. Przez kaprys, widzi­mi­się mini­stra można było stra­cić sta­no­wi­sko. Dosko­nali piloci byli prze­no­szeni do jed­no­stek pan­cer­nych, lądowcy nad morze. Cuda się działy. Nikt nie był pewien swo­jego losu w armii. Pro­szę spoj­rzeć na ten począ­tek urzę­do­wa­nia Macie­re­wi­cza. Komen­dan­tem Szkoły Orląt z Dęblina był gen. Jan Raj­chel. Na początku przy­jeż­dżał do niego mini­ster, chwa­lił gene­rała, a póź­niej nagle Janka zdjęto ze sta­no­wi­ska. Nie jego jed­nego. To była rzeź, po pro­stu rzeź. Nikt na nic nie patrzył. Dawano ludziom te szare koperty i do widze­nia, i koniec. Nie było dys­ku­sji, żad­nej.

Ofi­cer sił powietrz­nych: Janka Raj­chela wysłano do rezerwy kadro­wej i on, lot­nik, miał ją spę­dzić w jed­no­stce pan­cer­nej w Żaga­niu. Do swo­jego psa zaczął już mówić Sza­rik, a z nami żar­to­wał, że o czoł­gach zawsze marzył. Póź­niej w MON-ie zmie­nili zda­nie i chcieli dowódcę prze­nieść jed­nak do Cen­trum Ope­ra­cji Powietrz­nych. Od Sasa do Lasa. W końcu gen. Raj­chel miał już tak ser­decz­nie tego wszyst­kiego dosyć, że sam napi­sał wnio­sek o zwol­nie­nie.

Ofi­cer sił powietrz­nych, wykła­dowca w Szkole Orląt: Kiedy Macie­re­wicz został mini­strem obrony, aku­rat u nas w szkole w Dębli­nie była pro­mo­cja ofi­cer­ska. To była pierw­sza wizyta Macie­re­wicza w naszej jed­no­stce. Wła­ści­wie to Ewa Bła­sik, wdowa po gen. Andrzeju Bła­siku, który zgi­nął pod Smo­leń­skiem, ścią­gnęła Macie­re­wicza do szkoły. Chciała, żeby zoba­czył, na jak wyso­kim pozio­mie jest uczel­nia. Macie­re­wicz oczy­wi­ście się spóź­nił. Ludzie już stali na placu. Pod­od­działy w szyku. Pogoda była słaba. Zimno, plu­cha. Wszy­scy cze­kali. Tym­cza­sem pan mini­ster zaży­czył sobie jesz­cze kawę przed wyj­ściem na zbiórkę. Przy tej kawie nasz komen­dant, gen. Raj­chel przed­sta­wił mu plan uro­czy­sto­ści. Wcze­śniej, jak zwy­kle, wysła­li­śmy pro­gram do MON-u, do Misie­wi­cza. Wtedy po raz pierw­szy mia­łem z nim kon­takt. Pró­bo­wał mnie usta­wiać przez tele­fon, ale szybko spu­ści­łem go po brzy­twie. Wtedy nie wie­dzia­łem, że jest szarą emi­nen­cją i zwal­nia gene­ra­łów. Jak zaczął się sta­wiać, to dałem mu po pro­stu numer do sekre­tarki i powie­dzia­łem, żeby z nią usta­lał szcze­góły. Chyba dla­tego, jak Macie­re­wicz przy­je­chał na pro­mo­cję do szkoły, to był już do nas źle nasta­wiony. W pla­nie uro­czy­sto­ści było wrę­cze­nie medali zasłu­żo­nym, eme­ry­to­wa­nym pilo­tom. Jesz­cze przed wyj­ściem na zbiórkę Macie­re­wicz powie­dział do gen. Raj­chela: „Komu­ni­stom to sam pan te medale wrę­czy”. Zatkało nas. Po pro­mo­cji był kok­tajl. Macie­re­wicz powie­dział, że na niego nie pój­dzie, bo… myśmy komu­ni­stycz­nych prze­stęp­ców zapro­sili. Wszy­scy znowu osłu­pieli. Chyba miał na myśli naszego jedy­nego kosmo­nautę, gen. Miro­sława Her­ma­szew­skiego. On co prawda nie przy­je­chał wtedy do Dęblina, ale był na liście.

Ofi­cer sił powietrz­nych: Pamię­tam, że przed wyj­ściem na zbiórkę Macie­re­wicz zadał jesz­cze komen­dan­towi Raj­che­lowi dziwne pyta­nie: „Co by pan gene­rał powie­dział na to, jak­by­śmy tymi pań­skimi iskrami zbom­bar­do­wali Pałac Kul­tury i Nauki?”. Widzia­łem, że gen. Raj­chela kom­plet­nie zamu­ro­wało. Odpowie­dział jakoś wymi­ja­jąco, że to głupi pomysł. Nie­długo póź­niej zdjęli go ze sta­no­wi­ska.

Edyta Żemła: Serio, Macie­re­wicz pytał gen. Raj­chela, czy mogli­by­ście samo­lo­tami TS-11 Iskra Pałac Kul­tury i Nauki zbom­bar­do­wać?

Ofi­cer sił powietrz­nych: Na sto pro­cent zadał takie pyta­nie. Pytał, jak iskry są uzbro­jone i czy byśmy Pałac Kul­tury zbom­bar­do­wali. Tro­chę póź­niej publicz­nie wice­mi­ni­ster Kow­nacki powie­dział, że woj­sko pora­dzi­łoby sobie z wysa­dze­niem tego pałacu, że dla żoł­nie­rzy byłoby to nie­złe ćwi­cze­nie. Ale to było póź­niej, już po wizy­cie Macie­re­wi­cza w Dębli­nie.

Eme­ry­to­wany gene­rał: W każ­dej szkole ofi­cer­skiej pisow­ska wła­dza robiła wtedy szopki. Sie­dzę na prze­ka­za­niu obo­wiąz­ków komen­danta Wyż­szej Szkoły Ofi­cer­skiej we Wro­cła­wiu, repre­zen­tu­jąc dowódcę gene­ral­nego, i słu­cham wystą­pie­nia ówcze­snego wice­mi­ni­stra obrony z PiS-u. Zaczął mniej wię­cej tak: „Mam pań­stwu do zako­mu­ni­ko­wa­nia przy­jemną wia­do­mość. Dzi­siaj skoń­czyło się upra­wia­nie bol­sze­wi­zmu w tej uczelni”. To był rok 2016. Czyli co, do tego dnia na uczelni upra­wiano bol­sze­wię? Ja tę szkołę koń­czy­łem, zresztą jako pry­mus, i dowia­duję się od wice­mi­ni­stra z PiS-u, że jestem absol­wen­tem jakiejś bol­sze­wic­kiej uczelni woj­sko­wej! Tak się zde­ner­wo­wa­łem, że chcia­łem wyjść, ale powstrzy­mał mnie gen. Cze­sław Pią­tas, były szef sztabu. Przy­trzy­mał mnie, bo fak­tycz­nie moje wyj­ście, a repre­zen­to­wa­łem dowódcę gene­ral­nego, byłoby zbyt demon­stra­cyjne. Nie wytrzy­ma­łem jed­nak długo w tym cyrku Macie­re­wi­cza. Odsze­dłem z woj­ska na wła­sną prośbę. Honor ofi­cer­ski nie pozwa­lał mi zostać.

Ofi­cer z dowódz­twa gene­ral­nego: Słynne było też odwo­ła­nie gen. Toma­sza Drew­niaka, inspek­tora sił powietrz­nych. Macie­re­wicz zwol­nił go po wizy­cie w dowódz­twie gene­ral­nym, na któ­rej był też pre­zy­dent Andrzej Duda. A było tak, że Tomek, zapy­tany przez pre­zy­denta, powie­dział, że pro­gram tan­ko­wa­nia w powie­trzu jest Pol­sce potrzebny. Tyle że Macie­re­wicz dzień wcze­śniej go ska­so­wał. Gen. Drew­niak o tym nie wie­dział, więc powie­dział prawdę. To prze­są­dziło o jego losie. Nie ura­to­wał głowy.

Ofi­cer wojsk lądo­wych: Nie­któ­rzy wyko­rzy­stali wtedy swoje szem­rane pięć minut. To zna­czy, powiedzmy sobie szcze­rze, nie­któ­rzy zaczęli na ludzi dono­sić. W MON-ie stwo­rzono mecha­nizm, że jak chcia­łeś zostać w woj­sku, to musia­łeś powie­dzieć coś na kolegę. I zaczęło się dono­si­ciel­stwo, knu­cie, szczu­cie na kole­gów. Widzie­li­śmy te szyb­kie awanse i byli­śmy zdzi­wieni. Zasta­na­wia­li­śmy się: „O kurde, jak to, on awan­suje, prze­cież nie ma ani przy­go­to­wa­nia, ani nic”. Ludzie zaczęli być bar­dzo nie­ufni nawet w sto­sunku do dobrych zna­jo­mych. Na kory­ta­rzach w MON-ie czy w dowódz­twach nie było już codzien­nego gwaru, roz­mów, żar­tów. Wszy­scy sie­dzieli zamknięci w swo­ich poko­jach. Bali się. W samym woj­sku aż tak dużego ter­roru i zamor­dy­zmu nie było, ale w cen­trali w War­sza­wie, pro­szę mi wie­rzyć, urzęd­nicy i żoł­nie­rze bali się nawet wła­snego cie­nia.

Były ofi­cer sztabu gene­ral­nego: Kiedy Macie­re­wicz został mini­strem obrony, wśród mło­dych ofi­ce­rów nie było ani wiel­kiej eufo­rii, ani prze­ra­że­nia. Prze­ra­że­nie poja­wiało się stop­niowo, kiedy PiS na dobre prze­jął wła­dzę i Macie­re­wicz zaczął robić ten swój słynny audyt w mini­ster­stwie. Powsta­wały różne dziwne komi­sje. Na siłę szu­kano sen­sa­cji, potwier­dze­nia, że za poprzed­ni­ków wszystko było źle, sze­rzyło się zło­dziej­stwo i teraz nowa wła­dza będzie to napra­wiać. Potem Macie­re­wicz wyma­chi­wał tym rapor­tem w Sej­mie, tyle że zamiast dowo­dów na korup­cję poprzed­niej ekipy zdra­dził infor­ma­cje ści­śle tajne o naszych zapa­sach wojen­nych. Dla nas, żoł­nie­rzy, to po pro­stu zdrada.

Ofi­cer młod­szy wojsk lądo­wych: Macie­re­wicz, zanim doszedł do wła­dzy, mówił, że woj­sko pol­skie jest kiep­skie, że do niczego się nie nadaje, w ogóle jest upa­dłe. A jak już tę wła­dzę dostał, to po mie­siącu stwier­dził, że to woj­sko napra­wił i już było super. Potem mówił, że mamy naj­lep­szą armię w Euro­pie. Czy­sta hipo­kry­zja. Takie występy odbie­ra­li­śmy raczej humo­ry­stycz­nie. Nie zaj­mo­wa­li­śmy się poli­tyką, robi­li­śmy swoje. Wie­rzy­łem, może naiw­nie, że nie układy poli­tyczne, a umie­jęt­no­ści wystar­czą, żeby doce­nili cie­bie i twoją robotę. Póź­niej nastą­piło roz­cza­ro­wa­nie. Wła­ści­wie stało się to dość szybko. Dla mnie takim momen­tem było, jak razem z ekipą PiS-u do MON-u przy­szedł płk rez. Krzysz­tof Gaj. Słu­ży­łem z nim w bry­ga­dzie. Zna­łem czło­wieka i przy­znam, że od nie naj­lep­szej strony. To był kiep­ski żoł­nierz. Dla­tego odszedł z woj­ska. Jak płk Gaj poja­wił się na fir­ma­men­cie i zaczął dora­dzać PiS-owi, to nam, żoł­nierzom, zaświe­ciły się czer­wone lampki alar­mowe.

Były ofi­cer bry­gady pan­cer­nej i zme­cha­ni­zo­wa­nej: Gaj wcze­śniej nie spraw­dził się w woj­sku. Odszedł do cywila i nagle, za PiS-u, wró­cił do woj­ska. On sam uwa­żał, że jest naj­mą­drzej­szy, i zaczął razem z PiS-em „zba­wiać armię”. Budziło to nasze ogromne wąt­pli­wo­ści. Gaj nie był wyjąt­kiem. Za PiS-u do armii wra­cali wła­śnie tacy ludzie. Na doda­tek oka­zało się, że z dnia na dzień wyrzu­cani są wybitni dowódcy. Nie­po­kor­nych prze­rzu­cano do odle­głych gar­ni­zo­nów. Na początku zwal­niali ludzi, któ­rzy naprawdę mieli w życio­ry­sach jakieś epi­zody ze sta­rymi służ­bami czy byli w Ludo­wym Woj­sku Pol­skim. To jesz­cze nie wzbu­dzało wśród nas wiel­kich emo­cji. Póź­niej pan Gaj wywa­lał wszyst­kich, któ­rzy byli kie­dyś prze­ciwko niemu albo „źle rozu­mieli” pla­no­waną przez niego reformę armii. Jeśli jakiś dowódca się sprze­ci­wiał, mówił, że łamane jest prawo, to był zwal­niany. Jak ktoś nie był usłużny wobec wła­dzy, to też był zwal­niany.

Ofi­cer 12. Dywi­zji Zme­cha­ni­zo­wa­nej ze Szcze­cina: Docho­dziło do sytu­acji zupeł­nie skan­da­licz­nych. Wio­sną 2016 roku do naszej dywi­zji przy­je­chał Bar­tło­miej Misie­wicz. Dowo­dził wów­czas gen. Andrzej Reu­do­wicz. Misie­wicz na biu­rze prze­pu­stek oświad­czył, że jest dyrek­to­rem biura poli­tycz­nego mini­stra obrony i musi wejść na teren jed­nostki. Ochro­niarz go nie wpu­ścił. Powie­dział, że musi go naj­pierw spraw­dzić i zadzwo­nić do sekre­ta­riatu dowódcy. Misie­wicz strasz­nie się zde­ner­wo­wał. Cze­ka­jąc przy bra­mie, zaczął pod­ska­ki­wać. Były jakieś krzyki. W końcu wyszedł do niego adiu­tant dowódcy i zapro­wa­dził do pokoju. Stwo­rzyło się okropne ciśnie­nie, bo dowódca nie mógł Misie­wicza przy­jąć od razu. Aku­rat miał u sie­bie gościa. Dwa tygo­dnie póź­niej pan gene­rał został zdjęty ze sta­no­wi­ska. Nie mogli go tak po pro­stu wyrzu­cić, więc wysłali go do Nor­we­gii. Po powro­cie ura­to­wali go ludzie z Pałacu Pre­zy­denc­kiego. Tra­fił do BBN-u.

Wie­dzie­li­śmy, że to w ogóle nie powinno się zda­rzyć. Misie­wicz był tylko zwy­kłym rzecz­ni­kiem pra­so­wym mini­stra. Wcze­śniej rzecz­nicy mini­strów, jak przy­jeż­dżali do jed­nostki, to spo­ty­kali się z naszymi pra­sow­cami. Jeśli dowódca miał aku­rat czas, to też ich cza­sem przyj­mo­wał na kawę, odby­wało się to zawsze w bar­dzo faj­nej atmos­fe­rze. Rzecz­nicy mini­strów bywali różni, byli tacy, co nosili mun­dur, cywile, dzien­ni­ka­rze. Ni­gdy jed­nak w histo­rii żaden rzecz­nik pra­sowy nie dopro­wa­dził do zwol­nie­nia dowódcy dywi­zji. To nam się po pro­stu w gło­wach nie mie­ściło.

Ofi­cer sił powietrz­nych: Jedną sytu­ację z Misie­wi­czem zapa­mię­tam do końca życia, ona też dobrze obra­zuje, jak poprzed­nia wła­dza trak­to­wała ofi­ce­rów. Ze sta­no­wi­ska szefa Cen­trum Ope­ra­cji Powietrz­nych wła­dza zdjęła wtedy gen. Włodka Usarka. Macie­re­wicz zaczął szu­kać kan­dy­data na jego miej­sce. Jako jeden z kilku ofi­ce­rów zosta­łem zapro­szony na roz­mowę kadrową. Odby­wała się w pała­cyku na ulicy Klo­no­wej. Wcho­dzę tam i mnie zamu­ro­wało. Komi­sja, która miała wybrać szefa jed­nej z naj­waż­niej­szych insty­tu­cji woj­sko­wych, była zło­żona z Rado­sława Peter­mana z racji tego, że był dyrek­to­rem depar­ta­mentu kadr i, tu uwaga… Misie­wi­cza. Wyobraża pani to sobie? Ten gów­niarz, bez magi­stra, bez zna­jo­mo­ści woj­ska „egza­mi­no­wał” doświad­czo­nych ofi­ce­rów lot­nic­twa.

Pyta­nia wcale nie doty­czyły służby. O nie. Pytali nas, na początku kul­tu­ral­nie, czy jakieś stu­dia pokoń­czy­li­śmy, czy mamy jakieś szko­le­nia, kursy. Póź­niej były już coraz bar­dziej kąśliwe. Peter­man i Misie­wicz zada­wali pyta­nia o prze­szłość, a nawet o rodzinę. Były rów­nież pyta­nia ocie­ra­jące się o świa­to­po­gląd, o sprawy poli­tyczne, choć żoł­nierz ma być apo­li­tyczny. Zacho­wa­łem wtedy wielką wstrze­mięź­li­wość i nie dałem się spro­wo­ko­wać. Wszy­scy jed­nak wycho­dzi­li­śmy stam­tąd mocno zbul­wer­so­wani. Po roz­mo­wie z Misie­wiczem i Peter­manem mie­li­śmy cze­kać na wer­dykt w gabi­ne­cie szefa Cen­trum Ope­ra­cyj­nego MON. Sze­fem był wtedy doświad­czony, dobry ofi­cer w stop­niu puł­kow­nika. Zna­li­śmy się z wcze­śniej­szej służby. Widział, że każdy z nas wycho­dzi z gabi­netu Misie­wicza wście­kły i wzbu­rzony. Na gorąco zresztą komen­to­wa­li­śmy sytu­ację. W pew­nym momen­cie prze­rwał nam roz­mowę. „Pano­wie, prośba. Nie mów­cie tego w tym gabi­ne­cie, bo jak ja to usły­szę i jak mnie zapy­tają, co mówi­li­ście, to nie będę mógł kła­mać, tylko będę musiał prawdę zeznać” – powie­dział. Mowę nam odjęło. Poczu­li­śmy się jesz­cze gorzej. Zła­mali nam krę­go­słup moralny, ducha i nawet soli­dar­ność kole­żeń­ską mię­dzy ofi­cerami.

Ofi­cer wojsk lądo­wych: Misie­wicz? To była taka atrak­cja, chło­pa­czek z ulicy, któ­remu dano wła­dzę. Dla mnie to był kolejny wrzód, który przy­jeż­dżał i chciał usta­wiać czołgi w jed­no­stce. Do nas na pro­win­cję przy­jeż­dżali i pew­nie będą przy­jeż­dżać ludzie z war­szawki i będą uwa­żać, że każdy z nich jest bar­dzo ważny. Misie­wicz to był kolejny taki facet. Stał się sym­bo­lem, ale praw­dziwą wła­dzę za Macie­re­wi­cza miał puł­kow­nik, potem gene­rał jed­no­gwiazd­kowy, szef Cen­trum Ope­ra­cyj­nego MON. O nim nikt nie mówi, bo nie wycho­dził do foto­gra­fów, ni­gdzie nie jeź­dził, ale to on z Macie­re­wi­czem sie­dział od rana do wie­czora. To on pod­po­wia­dał mini­strowi, kto ma zostać, a kogo ma wyrzu­cić z woj­ska.

Pra­cow­nik cywilny woj­ska z MON-u: Oprócz Misie­wi­cza przy Macie­re­wi­czu byli „duzi chłopcy”, jak ich nazy­wa­li­śmy, czyli wice­mi­ni­stro­wie Kow­nacki, Grab­ski, Szat­kow­ski i Dwor­czyk. Dwor­czyk od nich odsta­wał, strasz­nie był przez nich ponie­wie­rany, jak „duzi chłopcy” odkryli, że Dwor­czyk jest bli­żej Mora­wiec­kiego. To frak­cja PiS-u, która z ekipą Macie­re­wi­cza zaczy­nała wtedy wal­czyć o wła­dzę. Grab­ski może znał się na jach­tach, bo jest zapa­lo­nym żegla­rzem, ale na woj­sku wcale. Zasta­na­wia­li­śmy się cza­sem, co on wła­ści­wie robi przy Macie­re­wi­czu. Z Kow­nackim nato­miast trzeba było być czuj­nym. Roz­gry­wał jakąś wła­sną grę lokalną, roz­pro­wa­dzał swo­ich ludzi w prze­my­śle zbro­je­nio­wym. Budo­wał jakiś układ, o któ­rym może nawet Macie­re­wicz nie wie­dział, ale chyba za bar­dzo nawet w to nie wni­kał. W tym dziw­nym towa­rzy­stwie wokół Macie­re­wi­cza wła­ści­wie tylko Dwor­czyk wyróż­niał się pozy­tyw­nie. Naprawdę mu zale­żało na woj­sku. To było widać. On sobie nabił do głowy, że skoro jest wice­mi­ni­strem, ponosi odpo­wie­dzial­ność spo­łeczną, prawną i wręcz wobec Boga. Chciał coś po sobie zosta­wić. Był prze­siąk­nięty takim praw­dzi­wym patrio­ty­zmem, praw­dzi­wym spo­łecz­ni­ko­stwem.

Ofi­cer z MON-u: Macie­re­wicz miał w swoim naj­bliż­szym oto­cze­niu taką panią, ksywa ope­ra­cyjna Kate. Ona póź­niej została ska­zana za pomó­wie­nie ofi­ce­rów. Ale za Anto­niego na Klo­no­wej była jak kró­lowa Anglii. Kate decy­do­wała, czy wcho­dzisz do mini­stra, kiedy wycho­dzisz, czy przyj­muje twoją kore­spon­den­cję, czy nie przyj­muje. Pew­nego dnia idę na Klo­nową z kore­spon­den­cją od Dwor­czyka. On miał swój gabi­net naprze­ciwko pała­cyku, tam gdzie urzę­do­wała komi­sja smo­leń­ska. Żeby dostać się do sie­dziby mini­stra, trzeba było przejść przez ulicę i odbić prze­pustkę na bramce. Prak­tycz­nie codzien­nie tam cho­dzi­łem z kore­spon­den­cją. Tym razem jed­nak żoł­nierz na bra­mie mówi, że nie mam prawa wej­ścia. „Jak to?” – pytam. A on, że mi prze­pustkę wyłą­czyli. „Ej, czło­wieku, ja codzien­nie tu wcho­dzę i wycho­dzę, bo pra­cuję dla wicemini­stra” – mówię. A on, że nie wejdę, że prze­pustka wyłą­czona, że co naj­wy­żej mogę zadzwo­nić do sekre­ta­riatu mini­stra. Dzwo­nię. Odbiera jakiś puł­kow­nik, taka pier­doła. Chcę wie­dzieć, o co cho­dzi. On: „Słu­chaj, prze­pustkę masz wyłą­czoną, bo Kate kazała ją wyłą­czyć”. Zdę­bia­łem, pytam, jaki jest powód. On, że zacho­wa­łem się nie­sto­sow­nie. „Co ty pie­przysz” – mówię. Nie mogłem uwie­rzyć w to, co usły­sza­łem. A ten puł­kow­nik pyta, czy jak roz­ma­wia­łem z Kate, to patrzy­łem jej w oczy. Ja, że pod­czas roz­mowy każ­demu patrzę w oczy. „No to żeś, kurwa, za długo patrzył w oczy”. Ja: „Czło­wieku, co ty gadasz, prze­cież to jest mini­ster­stwo”. Wtedy w pro­stych sło­wach mi wytłu­ma­czył, że jak nie chcę być ponie­wie­rany, mam patrzeć na swoje stopy i nie krę­po­wać Kate wzro­kiem. Następ­nym razem, jak sze­dłem do pała­cyku, to już patrzy­łem tylko na swoje stopy.

Kate mogła wszystko, nie­ważne, że doku­menty w ter­mi­nie nie­pod­pi­sane, nie­ważne, że teczki cze­kają, nie­ważne, że coś nie jest uzgod­nione. Tak jak ona powie­działa, tak było. Nie wiem, skąd Antoni ją wycią­gnął, ale miał do niej ogromne zaufa­nie. Jako jedyna osoba w mini­ster­stwie miała prawo wglądu do całej kore­spon­den­cji.

Ofi­cer BBN-u: Oto­cze­nie Macie­re­wi­cza poka­zy­wało, że są pań­stwem w pań­stwie, on sam zresztą też. Na przy­kład nagmin­nie się spóź­niał. Był z tego znany. Na poli­go­nie w Żaga­niu godzinę cze­ka­li­śmy z panem pre­zy­den­tem na pana mini­stra. Andrzej Duda zna­lazł się naprawdę w bar­dzo kło­po­tli­wej sytu­acji. To był jego począ­tek w pałacu. Był mło­dym poli­ty­kiem, który został głową pań­stwa. Jesz­cze nie rozu­miał, że ze strony Macie­re­wi­cza to była gra, próba poka­za­nia mu, kto tu rzą­dzi. Nagle oka­zało się, że on, naj­waż­niej­szy czło­wiek w kraju, musi cze­kać na ikonę PiS-u. Nikt z nas nic nie mówił, nie komen­to­wał sytu­acji, bo każdy to rozu­miał. Wie­dzie­li­śmy, o co cho­dzi. Antoni w końcu przy­je­chał, uprzej­mie się witał, jakby nic nie zaszło. Ni­gdy za swoje spóź­nie­nia nie powie­dział prze­pra­szam.

Naj­dłu­żej cze­ka­li­śmy na Anto­niego na poli­go­nie w Orzy­szu. On był wtedy zajęty obroną swo­jego pupilka Misie­wi­cza, który już tak naroz­ra­biał, że nawet pre­ze­sowi Kaczyń­skiemu pod­padł. Mie­li­śmy wtedy oglą­dać ćwi­cze­nia. Pre­zy­dent w namio­cie, woj­sko w polu, a mini­stra nie ma i nie ma. Woj­sko stało dłu­gie godziny i cze­kało. To był potężny afront ze strony szefa MON-u i dla głowy pań­stwa, i dla żoł­nie­rzy.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki