Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
10 osób interesuje się tą książką
„Plebania” to opowieść o polskich księżach, jakiej jeszcze nie było. Każde z jej zdań napisało życie – toczące się na plebaniach, w wikarówkach, klasztorach i pałacach biskupich. Gejowskie party z narkotykami, urlopy fundowane młodym kochankom, pijackie burdy oraz hulanki za pieniądze z wdowiego grosza to zaledwie przykłady ukazujące brud, w którym nurza się kler. Artur Nowak snuje opowieść o szkodach, jakie kapłaństwo czyni tym, których powszechnie uważamy za powołanych przez samego Boga, oraz ich partnerom, partnerkom i dzieciom.
Represjonowaną seksualność zawsze zastępuje podziemie rozpusty, fasadę ubóstwa – niepohamowana chciwość, a nakaz posłuszeństwa doprowadza do degenerowania relacji między duchownymi. Powiedzmy to wreszcie głośno: ten król jest nagi!
Artur Nowak (ur. 1974) – adwokat, publicysta i pisarz, m.in. współautor wraz z profesorem Stanisławem Obirkiem bestsellerowych reportaży „Babilon. Kryminalna historia Kościoła” oraz „Gomora. Władza, strach i pieniądze w polskim Kościele”, a z filozofem Ireneuszem Ziemińskim książki „Chrześcijaństwo. Amoralna religia”. Napisał też „Kroniki opętanej” – powieść, w której przedstawił opartą na faktach historię nastolatki molestowanej przez egzorcystów. Jest również autorem reportażu „Adwokaci. Zraniony zapał”. Współautor podcastu „Kryminalna historia Kościoła”, nagrodzonego bestsellerem Empiku za 2022 rok. Kolejny sezon tego podcastu otrzymał w roku 2023 nagrodę Best Audio. Od 2021 roku na kanale Sekielski Brothers Studio prowadzi autorski podcast „Wysłuchanie”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 204
Copyright © Artur Nowak, 2024
Projekt okładki
Ilona Gostyńska-Rymkiewicz
Zdjęcia na okładce
© Rob Goebel/Adobe Stock
Redaktor prowadzący
Michał Nalewski
Redakcja
Renata Bubrowiecka
Korekta
Katarzyna Kusojć
Bożena Hulewicz
ISBN 978-83-8352-897-7
Warszawa 2024
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
Od lat zajmuję się Kościołem jako adwokat, pisarz i publicysta i wydawało mi się, że nic już mnie w tym temacie nie zaskoczy. No, ale pisząc Plebanię, przeżyłem uderzenie obuchem. Zstąpiłem do prawdziwego piekła.
Poznałem luksusowych escortów oraz pięknych chłopców oferujących nobliwym prałatom i infułatom masaże z opcją happy end, rozmawiałem z kierowcami wożącymi ich na nocne eskapady, w trakcie których przeobrażają się w bestie, dilerów sprzedających towar na seksparty, wreszcie wysłuchałem nieprawdopodobnych historii o sztabach złota i wartych miliony fortunach, które zgromadzili ci „boży ludzie”.
Kościół to instytucja, której należy się szacunek. Jak więc oni się uchowali?
Odpowiedź jest prosta. Duchowni to spoiwo systemu. Kler bardziej niż kwestie religijne zajmuje od dekad praca na rzecz ubóstwienia kapłanów Jezusa. Przy życiu Kościół utrzymuje genetyczne zło. Każda władza deprawuje, a władza absolutna deprawuje absolutnie – ta prosta prawda, wypowiedziana przez brytyjskiego pisarza Johna Dalberga-Actona ponad sto lat temu, nigdy się nie zestarzeje. Władza psuje ludzi. Taka jest nasza natura. To właśnie dlatego w toku ewolucji społecznej zdecydowaliśmy poddawać rządzących nieustannej kontroli. Odbywa się ona cyklicznie przy urnie wyborczej, podlega też niezależnemu wymiarowi sprawiedliwości. W Kościele jednak mandat pochodzi „od Boga Ojca” i nikt nie śmie jego wyborów kwestionować.
Rozwiązłość, kradzieże, korupcja i inne plagi tego świata to podstawowy budulec plebanii, kurii, pałaców biskupich, bazylik i seminariów. Gdyby nie patologie, które zamierzam opisać w tej książce, Kościół by się po prostu zawalił.
Czy jakakolwiek organizacja dobroczynna głosząca zbawienie ostałaby się przez dwa tysiące lat bez aparatu władzy, wykastrowana z przebiegłości, cynizmu i buty? Bądźmy realistami. Ludzie traktujący poważnie wezwanie, by pozostać ubogimi i poświęcić się dla innych, mogą najwyżej zostać świętymi. A system, oczywiście, doceni ich dopiero po śmierci. Za życia nie zostaną kardynałami, biskupami, ani też choćby proboszczami. Kościół potrzebuje ich jednak, by podzielić ich ciała na relikwie i dobrze na nich zarobić, ale przede wszystkim po to, by móc dać jasny komunikat wiernym: „Może nie jesteście tak świetni jak oni, ale jeśli poddacie się naszej woli, weźmiecie na siebie krzyż, świętość będzie na wyciągnięcie waszej ręki. Ofiarujcie się za grzechy swojego Kościoła. Tyle możecie. Resztę zostawcie kapłanom”. Nie będzie przecież ogon merdał psem.
Monarchie upadały wyłącznie dlatego, że okazywały słabość. Dlatego trudno wskazać uczciwych kapłanów, którzy trwają w czystości, tocząc walkę z pokusami, a jeśli w niej polegną, przyznają to szczerze przed sobą oraz wiernymi. Kościół rzymskokatolicki nigdy na to nie pozwoli. Jego urzędnicy będą uciekać przed lustrem prawdy o sobie w połajanki głoszone z ambon, w surowość pokuty zadanej na spowiedzi, w agresję, która jest prostą konsekwencją oczywistości, że nawet nobliwi duchowni są tak naprawdę cieleśni.
Kościół żywi się masami, które wpędza w poczucie winy, utrzymując w permanentnym lęku. A kapłani doskonale rozumieją, że system zawsze ich obroni i zatuszuje najgorszą nawet patologię. Bo patologia to istota tożsamości Kościoła. Jego DNA, umożliwiające przetrwanie.
CHŁOPCY KSIĘŻY
W Polsce są trzy płcie: mężczyźni, kobiety i kler.
Duchowni są pod podwójną presją.
Ludzie (...) mają wyobrażenie, że ksiądz jest aseksualny,
a jako społeczeństwo chłopskie, tradycyjne, nieufne,
które w większości dopiero w trzecim pokoleniu
czyta i pisze, są homofobiczni.
Kazimierz Bem
– Kilkanaście lat temu przyszło do mojego gabinetu dwóch mężczyzn. Jeden miał trzydzieści, a drugi sześćdziesiąt lat. Okazało się, że jeden z nich jest biskupem, a ten młodszy był zwykłym księdzem.
Przyznam, że już sam fakt wizyty tej dziwnej pary w gabinecie Andrzeja Gryżewskiego, współautora legendarnej już Sztuki obsługi penisa, a jednocześnie wziętego psychoterapeuty, wydał mi się niesamowity.
– O Matko Boska, biskup u ciebie! – wypaliłem.
– Biskup miał zaburzenie erekcji. Wiesz, łodyga nie dyga, konar nie płonie. To ważny element, bo był aktywny w tym związku. Ksiądz miał z kolei syndrom młodego kelnera.
– Syndrom młodego kelnera?
– Chodziło o przedwczesny wytrysk.
– No, ale co ma do tego młody kelner?
– No wiesz, to taki, co rozleje, zanim doniesie.
– Żartujesz…
Oburzył się.
– Pracowaliśmy kilka lat i myślę, że im pomogłem.
Przyznam, że historia ta wbiła mnie w fotel. I naprawdę nieistotne jest, o którego biskupa chodzi. Ale mając przed oczyma twarze polskich biskupów, a w uszach ich tępe i nudne kazania, nie umiałem sobie wyobrazić, że niektórzy z nich korzystają z pomocy seksuologów. Że prowadzą na tyle odpowiedzialne życie erotyczne, że korzystają z terapii. A jednak! Nie jest więc tak z naszym episkopatem źle.
– No i wiesz – kontynuuje Gryżewski – jak już zakończyliśmy terapię, coś mnie podkusiło i stwierdziłem: „Panowie, ale co wy w ogóle mówicie na temat seksu z ambony! Przecież się tego słuchać nie da”. I co usłyszałem? Że seks jest śliski, brudny i podejrzany. – Gryżewski się uśmiecha.
– No, ale jak to się ma do płonących konarów i niedonoszących kelnerów?
– No więc trochę im to wygarnąłem. Biskup odpowiedział coś w tym rodzaju: „My się z kolegą kochamy, a nasi parafianie to swołocz. Oni tylko by się pieprzyć chcieli!”.
Historia ta wyglądała dość obiecująco, ale jak już przyszło co do czego, skończyła się jak zawsze.
– Kościół to bagno. Tu gej geja gejem pogania. Oni sobie załatwiali te wszystkie posady przez łóżko – słyszę od znanego dziennikarza, który w pewnym okresie swojego życia, jeszcze za czasów polskiego pontyfikatu, dość intensywnie spotykał się z establishmentem kościelnym w Wiecznym Mieście. Bardzo zależy mu na anonimowości. Dzwoni do mnie jeszcze krótko przed wydaniem tej książki, żebym broń Boże go nie sprzedał. – Bo to są ludzie bezwzględni – tłumaczy się, przepraszając, że wydzwania. – Pan nawet nie wie, ile oni mogą. Już w seminarium gej wyczuwa swego i składa zapotrzebowanie na danego kleryka. No i go dostaje. Są plebanie w stu procentach gejowskie, kurie, w których wszyscy, dosłownie wszyscy, od biskupa po pucybuta, są tęczowi.
– Nawet siostry, które im usługują? – wyrywa mi się niechcący.
– Niech pan nie żartuje.
Co ciekawe, to gorliwy katolik. Kiedy więc opowiadał mi o znanym, zwłaszcza w Polsce, kardynale, który zanim wszedł na sam szczyt kościelnej hierarchii, był zatrzymywany przez włoską policję w związku z udziałem w orgiach z męskimi prostytutkami, zapytałem:
– No i co pan z tym zrobił?
– A co zrobili inni? – odpowiada mi pytaniem na pytanie. – Co zrobił papież?
– Ten papież?
– Ten właśnie.
I choć to opowieść o polskich plebaniach i biskupich pałacach, od tego chyba wypadałoby zacząć. No właśnie od Watykanu. Richard Sipe, zmarły jakiś czas temu amerykański benedyktyn, który badał odsetek gejów w sutannach, twierdzi, że co najmniej dwóch z ostatnich czterech papieży to geje. Według Frédérica Martela, który na łamach Sodomy snuje podobne przypuszczenia na temat orientacji ostatnich papieży, około osiemdziesięciu procent członków kleru w państwie kościelnym to homoseksualiści. Miał mu o tym powiedzieć między innymi Francesco Lepore, były duchowny, który obserwował to środowisko w trakcie kilku dekad spędzonych w Watykanie, gdzie wchodził w związki homoseksualne, a wielu księży z nim flirtowało1.
Nie ma drugiego takiego gejowskiego państwa jak Watykan. Ba! Nie ma takiego drugiego miejsca na świecie. Watykan to nie tylko światowa stolica Kościoła, ale – w jakimś sensie – także stolica gejów. Wielu księży twierdzi, że nie tylko wszystkie drogi prowadzą do Rzymu, ale tak naprawdę tropy wielu księżowskich karier prowadzą do Watykanu. No, ale Watykan pod wodzą Franciszka się cywilizuje. I to jest ciekawe, że postęp przynosi pierwszy od długiego czasu papież, co do którego heteroseksualności nikt nie ma wątpliwości. Jego poprzednicy zaminowali, jeśli wierzyć Martelowi, gejami to święte miejsce do tego stopnia, że nie sposób ich wyplenić.
Inaczej sprawa wygląda w Polsce. Nasz katolicki kraj to przedsoborowy bunkier. Polski Kościół wspomina II Sobór Watykański jako memento ukazujące zdradę Chrystusa, która miała dokonać się na szczytach władzy. Niemała rzesza duchownych jest niezadowolona z uwspółcześnienia ich instytucji poprzez zrównanie statusu duchownych z ludem bożym, czego symbolicznym wyrazem jest fakt, że kapłani zaprzestali odprawiania mszy tyłem do wiernych. W trakcie rozmów, które przeprowadziłem na potrzeby tej książki, przekonałem się, że w naszym kraju nie ma drugiego tak gejowskiego, a zarazem homofobicznego miejsca pracy jak kurie i plebanie. Jak to się dzieje, że księża potrafią połączyć ogień z wodą, czyli żyć w takim zakłamaniu. Przecież nasi nadwiślańscy celebryccy egzorcyści, wzięci komentatorzy pod koloratką, których znamy z internetu i telewizji, wreszcie superhomofobiczni biskupi to geje. Czy powinno dziwić, że temat orientacji budzi w tym środowisku aż tyle emocji? Bo to nie są zwykłe emocje. Bywa, że to wręcz obsesja.
– A mógłbyś być pasywny? – pyta na filmie, który zobaczyłem, chłopak z ogłoszenia.
– Nie wiem. To znaczy nie wykluczam – odpowiada ksiądz tonem, jakby sama myśl o tym go bolała, ale nie chce tracić tej relacji. – Pomyślę. Ale nie dziś.
– No bo ja bym wolał… Ale jeśli to… – dociska go rozmówca.
– Spokojnie – tłumaczy ksiądz. – Zacznijmy od orala, a potem się zobaczy.
Na potrzeby tej książki spotykam się z kilkoma pracownikami seksualnymi (nie zgodzili się na podanie nazwisk). Dwóch udzieliło mi dość ciekawych informacji. Działają na terenie całej Polski. Jeden to wysoki tleniony szatyn, drugi – nie-Polak – krępy brunet. Taki kruczoczarny. Słyszę, że księża polecają ich sobie nawzajem, że się zakochują, że są uczciwi i się nie targują.
– I to jest ważne – wyjaśniają mi. – Ludzie dziś, jak się napiją i oćpają, potrafią być straszni.
To od nich dowiaduję się, że sprawa z Dąbrowy Górniczej to nie wyjątek, że były wcześniej takie imprezy, w których brał udział pewien biskup. Że bynajmniej nie tylko młodsi księża uprawiają chemseks. I co ciekawe, to młodsi zapewniają na spotkania mefedron i metamfetaminę. Starsi są poukładani. Wiele im nie trzeba. Trochę czułości, pocałunków.
– Są głodni dotyku. – Blondyn się uśmiecha. – Czasem wystarczy wspólna kąpiel. Wszystko, licząc z napuszczeniem wody i opłukaniem się, trwa z dwa kwadranse. No i mają to, czego chcieli.
– Jeden, którego znam – w ich nomenklaturze to chyba prałat – jest brutalny. Jak dochodzi, lubi pookładać partnera pięściami. To punkt umowy, za co ekstra dopłaca.
Niektórzy zalecają, żeby pościć dzień przed stosunkiem, dbają o higienę, zwłaszcza ci aktywni w relacji na jeden wieczór.
– Jacy oni są? – pytam.
– Normalni – słyszę od blondyna. – Trochę jak żonaci, którzy nagle odkrywają, że są inni.
– Na początku są mocno nieufni – dodaje brunet – ale jak już poczują się bezpiecznie, dadzą ci wielu klientów. Taki jeden pokazywał mi jakieś zdjęcia. Pytał, czy to są moi klienci. Chciał mieć chyba na nich haki. Powiedziałem, że nawet jakby byli, i tak bym ich nie wydał. Stąd ma gwarancję, że i jego nie wydam.
– A jakieś dziwne sytuacje?
– Czy ja wiem? – zastanawia się brunet. – Ja miałem kiedyś specjalne zamówienia. Spotykałem się z takim jednym księdzem. Pewnego dnia zapytał, czy gdyby wynajął pokój i zapłacił ekstra, spotkałbym się z jego kolegą, który nie mówi po polsku. No i zdarzyło się kilka razy. Przyszedł facet w wieku mojego ojca, zerżnąłem go i sobie poszedł. Potem widziałem go w telewizji, nie tej liberalnej, ale pisowskiej. Występował jako wzięty komentator.
– A mnie się kiedyś zdarzył alarm. – Blondyn się uśmiecha.
– Alarm? – pytam.
– No alarm – potwierdza. – Byłem kiedyś u takiego jednego, który prowadził jakieś muzeum przy bazylice. Jak już się spuścił, zasnął. Strasznie się napił. Nudziło mi się i postanowiłem wyjść. No, ale on pouzbrajał alarmy. No i jak chciałem wyjść, wszystko zaczęło wyć. Obudziłem go, mówiłem, że ma rozbroić alarm, ale był nieprzytomny. No to sobie poszedłem. I jak już wyszedłem, to po chwili podjechała ochrona.
– Jak to się skończyło?
– Normalnie. Miał pretensję, że go zostawiłem, ale tylko przez moment. Spotykamy się do dzisiaj.
Nie będę pewnie oryginalny, jeśli powiem, że pokolenie moich rodziców – urodziłem się w 1974 roku – nie obejmuje wyobraźnią takich historii.
Dużo informacji do książki dostaję od pewnego masażysty, którego stałymi klientami są między innymi księża. Nie specjalizuje się w ich obsłudze. Po prostu lubią go odwiedzać. Jest ich kilkudziesięciu. Zarzucam go pytaniami o stawki, preferencje, charaktery.
– Zacznijmy od tego, za co płacą – przerywa mi. – Ważny też jest wygląd. Żeby spełniać oczekiwania, starałem się utrzymywać jak najniższy poziom tkanki tłuszczowej. To się zawsze przekładało na zarobek, który był dodatkowym czynnikiem motywującym do dbania o sylwetkę. Ci klienci paradoksalnie sami w większości byli zapuszczeni i otyli, a nam wytykali najmniejsze niedoskonałości. Mój standardowy dzień wyglądał w ten sposób, że wstawałem zawsze między czwartą a piątą rano. Piłem yerbę i gdy było jeszcze ciemno, robiłem dziesięciokilometrowy jogging. Biegałem co drugi dzień. W dni bez joggingu szedłem nad ranem do piwnicy, aby poćwiczyć. Nie mogliśmy brać sterydów, bo powodują blokadę – w cyklu sterydowym spada potencja. Żeby wszystko wróciło do normy, trzeba się odblokować, czyli wziąć odpowiednie środki. Viagra wbrew obiegowej opinii też nie działa na dłuższą metę. Zwykle stosowaliśmy boostery testosteronu i parzyliśmy panax ginseng.
Przyznaje, że lubi masować proboszczów.
– Oni zostawiają najwięcej, właśnie z tych tac. To, że płacą w niskich nominałach, czyli dziesięcio-, dwudziesto-, maksymalnie pięćdziesięciozłotówkami, nie znaczy, że płacą mało. Jak dobrze rozkręcisz takiego proboszcza podczas masażu, to na koniec on z tej walizeczki potrafi wyciągnąć dla ciebie taką kwotę, że made my week!, chciałoby się powiedzieć. Wykonywałem masaże, za które dostawałem tysiące. I to od proboszczów zawsze. Cztery tysiące, pięć tysięcy za dwugodzinny masaż. I to wszystko było z tacy. Znasz kogoś, kto w dwie godziny wyciąga pięć tysięcy? Dla mnie – a na etacie zarabiałem wtedy w najlepszych miesiącach od trzech do maksymalnie pięciu tysięcy z premią – taka kasa za masaż to było coś niewyobrażalnego.
Kiedy pytam go o inne usługi, odpowiada mi bez chwili namysłu:
– Jeśli chodzi o Dąbrowę Górniczą i tego typu imprezy, to wydaje mi się, że mamy do czynienia z chłopakami z Grindra. To jest aplikacja gejowska skupiająca wielu młodych chłopaków chcących puszczać się za pieniądze. W takich aplikacjach możesz znaleźć dwudziestolatka, który chętnie pojedzie z tobą na wycieczkę do Dubaju.
Na takie imprezy, nazywane „chemfun”, również nie brakuje chętnych. To jest właśnie typowo gejowskie życie.
– Mechanizm stawek i zarobków gejów nie odbiega od sposobu myślenia osób heteroseksualnych. Masz na przykład faceta po siedemdziesiątce, jakiegoś bogatego dupka, który znalazł młodą dziewczynę i robi jej prezenty – ot tak, sam z siebie, aby… nie wiem… wkupić się w jej łaski. Kobieta po pięćdziesiątce, która znajdzie przystojnego dwudziestosiedmiolatka, też będzie ładować w niego tyle, na ile ją stać, bo jest po prostu w niego wpatrzona. Z gejami jest podobnie. Masz zwyczajnie geriatrię, czyli starszych panów z jakimś tam dorobkiem – bo geje zwykle koncentrują się na karierze – bez dzieci, na które wydawaliby pieniądze, i żon. Czyli po prostu na ogół mają kasę. Tak więc taka geriatria szuka młodego, aby na niego wydawać. To jest w rzeczywistości cała esencja gejowskiego życia. Nie ma tutaj ustalania stawek i jakichś ram.
A co na to wszystko Magisterium Kościoła, według którego akty homoseksualne obrażają Boga? Główny fundator chrześcijańskiej homofobii – święty Paweł – sam był ponoć gejem. Tak nienawidził homoseksualistów, a przy okazji siebie, że posuwał się do twierdzenia, że jedyne, na co zasługują, to śmierć, podobnie ci, którzy tych grzeszników tolerują. Dla kogoś, kto widzi na co dzień tę hipokryzję, musi to być pewnie trudne.
– Ten też, tamten i ten również – z przekonaniem wylicza ksiądz pracujący na pewnej wpływowej uczelni. – No i ten oraz tamten z pewnością, a ci dwaj… – tu następuje jakby chwila zawahania. Zaraz jednak na zaniepokojonej twarzy pojawia się uśmiech. – Ci dwaj oczywiście również.
– Ten też?
Przyznam, że w jednym przypadku miałem duże wątpliwości. Znałem księdza, o którym była mowa. Dowcipkowaliśmy trochę, też na temat relacji damsko-męskich. Nigdy bym nie przypuszczał, że on również jest…
– No pewnie, że jest. – Wzdycha i rzuca argument nie do odparcia: – Zobacz, jak on chodzi!
Czyli po chodzie można poznać, że ktoś jest homoseksualistą?!
To jeden z moich informatorów. Ciągle zabiegany, na nic nie ma czasu. Na początku naszej znajomości telefon odbierał jakby z łaski, a jego maile przypominały mentorskie wykłady i daleko im było do życzliwej pomocy w pracy nad książką. Kiedy jednak mimochodem wspomniałem w mailu, że pewnie napiszę również o orgii w Dąbrowie Górniczej i że warto by pogłębić temat kultury gejowskiej w Kościele, natychmiast zainteresował się zacieśnieniem naszych kontaktów.
– Mam sporo materiałów. – Dzwoni niespodziewanie i niemal natychmiast zmieniają się nasze role. Teraz to on nalega na kontakt.
Patrzę w kalendarz i nie mam gdzie go wcisnąć. Poza tym żeby się z nim spotkać, musiałbym pokonać sporą odległość. Ale to nie problem.
– Wie pan co? – pyta radośnie. – To ja przyjadę do pana.
Skąd ta determinacja? Czyżby kolejna osoba nie mogła zaakceptować myśli, że wśród księży jak w każdej grupie zawodowej – no, może w tej częściej – jest całkiem sporo gejów? Dlaczego ich tak nie znosi? Wydaje mi się zresztą, że wiem dlaczego. W Kościele można spotkać wielu zwolenników teorii spiskowych. Ich misją jest głównie tropienie rozmaitych zbiegów okoliczności, których dekonstrukcja ma stanowić wyjaśnienie źródeł kryzysu w tej instytucji. Wierzą, że to diabeł niszczy dzieła Boże tuż przed tabernakulum. Zresztą papież Paweł VI w czerwcu 1972 roku powiedział: „Odnosimy wrażenie, że przez jakąś szczelinę wdarł się do Kościoła Bożego swąd szatana”. Tak więc szukanie przyczyn degrengolady Kościoła w rzekomych wpływach „lawendowej mafii” jest dość popularne wśród księży. Ale spotkałem się też z innymi koncepcjami: to masoni, moderniści, czy wręcz sataniści, którzy chcą rozsadzać Kościół od środka. Popularny egzorcysta ksiądz Piotr Glas w rozmowie z Tomaszem Terlikowskim przedstawiał swoje doświadczenia związane z wypędzeniem demona intelektualizmu, który opętał pewnego teologa. Zniewoliła biedaka specyficzna chuć: tamten chciał wszystko wiedzieć. Glas mówi: „Diabeł był u niego bardzo głęboko zakonspirowany”. Po wyczerpującej walce duchowej ofiara diabła porzuciła niecny nałóg czytania książek i osiadła w klasztorze2. Ale tezy Glasa na szczęście nie zdobyły poparcia. Księża najwyraźniej rozumieją, że czasy, w których magiczne formuły zastępowały zdrowy rozsądek, minęły. Wygodniej więc mówić, że wszystkiemu są winni homoseksualiści.
Plebania nie byłaby plebanią, gdyby nie oni. Tu zresztą nie chodzi o określoną orientację seksualną. Moi rozmówcy tłumaczą, że plebania stanowi pewien ekosystem: gejowskie dwory, koterie i zwalczające się frakcje. No i melodramaty, towarzyszące tysiącom duchownych, a więc miłość, nienawiść, zdrada, czasem zemsta. To temat na wielotomową analizę. Jak tłumaczyło mi wielu księży – Kościół, poczynając od samego szczytu, a zatem Watykanu, poprzez kurie, na seminariach kończąc – rozdziera front wojny.
– Dosłownie wszędzie – mój nowy znajomy zakreśla dłonią koło, jakby chciał namalować ten ekosystem – wszędzie trwa wojna gejów z gejami. Kiedy w grę wchodzą emocje – tłumaczy, podbijając bębenek napięcia – zranieni kochankowie to nie poranione jelonki, ale pałające żądzą zemsty potwory, gotowe walczyć na śmierć i życie.
Zacznijmy jednak od dołu drabiny, a więc seminariów. A seminaria znam jak własną kieszeń. Wszystko to za sprawą ich adeptów, którzy namalowali mi namacalny obraz ich budynków, twarzy przebywających tam duchownych, a nawet zapachów refektarzy, kaplic i pokoi gościnnych. I wszyscy są zgodni: relacje mężczyzn z mężczyznami, daleko wykraczające poza przyjaźń, to w seminarium zjawisko znormalizowane. Tu właśnie wszystko się zaczyna.
Marcin Kuśmierek, z którym kilka lat temu rozmawiałem o relacjach panujących w seminariach, uwielbiał robić mi wykłady na ten temat, a w zasadzie to głosić kazania. Czternastoletnie przyzwyczajenie jest trudne do wykorzenienia. Jeśli chodzi o znaczenie lobby gejowskiego, ten dawny duchowny stawia sprawę jasno:
– Z mojego doświadczenia wynika, że największe kariery w Kościele robią homoseksualiści. Zaczyna się już w seminarium. Nie sposób tego nie zauważyć. Pamiętam z tamtych czasów kilka par. Nie rozumiałem pewnych sytuacji. Na przykład kiedy nagle bliscy koledzy przestawali ze sobą chodzić na spacery albo do sklepu. Prawda była taka, że to był koniec związku. Porzucony cierpiał, był zazdrosny, rzucający czuł ulgę. To psuło atmosferę w całym seminarium. Dziwiłem się, bo dla mnie normalne jest to, że faceta ciągnie do kobiety. Nigdy nie zapomnę takich dwóch: jeden oderwany od pługa, łapy miał jak grabie, prosty chłopak, drugi – gładki i inteligentny. Dziś są wysoko, na kierowniczych stanowiskach w diecezji. Czasem mam wrażenie, że moja heteroseksualność wręcz blokowała mój rozwój. W kurii siedziały same lewusy. Jedyny hetero strasznie pił. Może dzięki temu jakoś się uchował. Reguła jest jednak taka, że jak chcesz się przebić, to musisz być homo.
Jak to odnieść do twardogłowego kursu biskupów Jana Pawła II, którzy aż zioną nienawiścią do gejów?
– Wiedzieliśmy, kto żyje w parach homoseksualnych – wspomina swoje czasy w seminarium krakowskim Marcin Wójcik. – Sam miałem propozycje, dostawałem nawet listy miłosne. Absolutnie nie wulgarne, tylko takie czułe, wynikające z zakochania. Jeden chłopak, wiedziałem, o kogo chodzi, napisał mi taki ładny liścik. Dziś jest w związku homoseksualnym z innym księdzem.
Seminarium nie eliminuje gejów. To nieprawda. Wręcz przeciwnie, eliminuje heteryków.
– Mieliśmy w seminarium osobę homoseksualną – opowiada Robert Samborski. – Co pół roku odbywa się zmiana pokojów, a co za tym idzie – zmiana socjusza. Ten homoseksualista złożył swojemu nowemu współlokatorowi ofertę nawiązania relacji intymnej. Tamten się nie zgodził, ale nikomu nic nie powiedział. Po prostu odmówił. W odwecie odrzucony schował w jego rzeczach dwieście złotych, następnie zwrócił się do przełożonych, że go okradziono. Zrobiono przeszukanie i oczywiście znaleziono pieniądze. Wybuchła afera. Chłopak bronił się, przedstawił też motywy kolegi, ale uwierzyli homoseksualiście.
I żeby była jasność. Historię Samborskiego słyszałem wiele razy od innych księży.
– Nad gejami rozkłada się parasol ochronny już w seminarium – twierdzi profesor, który rozpoznaje gejów po chodzie. – Nagle znajdują się opiekunowie i biorą ich w obronę.
Podobno już w seminariach proboszczowie starają się o wikarych, którzy wpadli im w oko.
– Tyle ich, że sobie trochę poświntuszą, popodszczypują przy stole podczas śniadania – wspomina ksiądz, który był w kilku takich parafiach, wreszcie szczęśliwie sam osiadł jako proboszcz.
Też jest gejem, ale starsi panowie nie byli w jego typie. Kiedy przesadzali, prosił o pomoc z góry. Pewien starszy prałat, który lubił zjeść od czasu do czasu z moim rozmówcą kolację, wykonywał grzeczny telefon do parafii z życzliwą radą, by księża poskromili instynkty. To zdawało egzamin. Ten frykas był przeznaczony dla wyższej szarży kapłańskiej. Ale części jego kolegów nie miał kto obronić przed zalotnikami. Choć to niby tajemnica, to tak naprawdę w diecezji wszyscy doskonale wiedzą, kto jest swój, a kto hetero. Od jednego z księży, geja z Dolnego Śląska, dowiaduję się, że to prawda: „W naszym mieście na siedmiu księży w dwóch parafiach pięciu to aktywni geje, dwóch to emeryci i tylko dlatego już nie praktykują”.
O to, czy w Kościele rzeczywiście funkcjonuje lobby homoseksualne, czy też „lawendowa mafia”, pytam Lesława Juszczyszyna. Nie ma wątpliwości. Przywołuje zaraz przykład byłego księdza Krzysztofa Charamsy, który zrobił w Kościele zawrotną karierę. Nie dość, że wykładał na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim, to był też sekretarzem Międzynarodowej Komisji Teologicznej przy Kongregacji Nauki Wiary.
– Zastanawiam się, jak to się stało, że skończył w Polsce studia i nikt nie zauważył, że jest homoseksualny. Przecież zaszedł bardzo daleko. Pracował w Kongregacji Nauki Wiary. Być może to relacje homoseksualne są sposobem, żeby się w Kościele wybić. Takich przykładów jest zresztą więcej – twierdzi Juszczyszyn. – Nie można jednak dać się złapać komuś spoza kręgu. Tu decydującą rolę odgrywają znajomości, kumoterstwo i wzajemne szantaże, co tworzy klimat, który determinuje realne wpływy. W moim zgromadzeniu funkcjonowała mocna grupa gejowska i to ona rozdawała karty. Byli proboszczami, dawali sobie najlepsze posady. Kiedy jeden ksiądz, wysoko postawiony w zakonie homoseksualista, odszedł ze zgromadzenia, przyjął go biskup bydgoski i zrobił nagle dyrektorem dość ważnej instytucji, działającej przy diecezji. Pewien profesor prawa kanonicznego w ważnym ośrodku akademickim absolutnie nie kryje swoich poglądów na temat homoseksualizmu. Jest gejem i dobrze mu z tym. Tyle że on ma dobry zawód, stały dochód i jest tolerowany, bo ma jakąś perspektywę na inne życie poza Kościołem. Homofobia zderza się z prawdą o Kościele, w którym na wysokich stanowiskach zasiadają homoseksualiści.
– Oni się nawzajem holują do góry, byle ich mieć przy sobie – tłumaczy profesor tropiący gejów.
Opowiada niestworzone historie o przełożonych zakonnych, kuriach, w których nie licząc kucharek i sióstr zakonnych, można spotkać jedynie homoseksualistów.
– Dziś zaczyna się o tym mówić, ale to przecież trwa od dekad. Biskupi czy przełożeni zakonni, będący u szczytów władzy, nie kryją się ze swoimi preferencjami.
I zaraz podaje mi przykład kardynała Adama Sapiehy, cierpiącego na „chorobę arystokratów”. Przynajmniej dwóch autorów ujawniło, że ten „niezłomny książę Kościoła” był homoseksualistą, choć w zasadzie była to tajemnica poliszynela3. Pisali o tym Ekke Overbeek w książce Maxima culpa oraz Marcin Gutowski w książce Bielmo. Ale Kościół pielęgnował mit: „Był wielkim synem swojej ojczyzny; stanowczym w trudnych momentach, odważnym ponad miarę jakiejkolwiek przeciętności, niezwykłym synem swojej ojczyzny, niezwykłym mężem dziejów i Polski” – mówił o nim w 1976 roku arcybiskup krakowski, który dwa lata później został papieżem4. Znali się od lat. Wojtyła wpadł w oko Sapiesze przed wojną. W maju 1938 roku kardynał wizytował Wadowice. Cztery lata później przyjął przyszłego papieża do seminarium i objął osobistą opieką. Formował go przez cztery lata. W przyśpieszonym trybie wyświęcił 1 listopada 1946 roku. 16 czerwca 1999 roku w Krakowie podczas VII pielgrzymki do Polski papież wspominał swojego promotora: „Tutaj stoi pomnik kardynała, przed Franciszkanami. Książę niezłomny… A ja mam jeszcze w pamięci jego twarz, jego rysy, jego słowa, jego powiedzenia […]. Lata płyną naprzód, już wielu nie pamięta księcia kardynała Adama Stefana Sapiehy. Ci, którzy pamiętają tak jak ja, mają obowiązek przypominać, aby ta wielkość trwała i tworzyła przyszłość narodu i Kościoła na tej polskiej ziemi”.
Sapieha kazał rozbierać się klerykom do naga, dotykać miejsc intymnych, zdarzało się zadawanie razów pasem skórzanym. Powinien za swoje czyny ponieść odpowiedzialność karną, a nie trafiać na cokoły. Ci, którzy mu ulegli, mogli liczyć na przywileje. Jak bardzo ten schemat formacji utrwalił się w Kościele? No i czas wreszcie postawić pytanie, czy jedną z ofiar Adama Stefana Sapiehy był jego pupil Karol Wojtyła. Jak ich relacja wpłynęła na podejście Jana Pawła II do nadużyć seksualnych w Kościele?5. Czy prawdą jest to, o czym mówi się od lat, że polskiego papieża z homoseksualizmu „leczyła” Wanda Półtawska? To pytanie, które krążyło po Watykanie, zadał niedawno na kartach książki o Janie Pawle II Nie nasz papież Mirosław Wlekły.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI
PEŁNY SPIS TREŚCI:
CHŁOPCY KSIĘŻY
KOBIETY KSIĘŻY
DZIECI KSIĘŻY
MAMONA
PATOLA ZWANA ZGORSZENIEM
SAMOTNOŚĆ I AGRESJA
BUTA I FORMACJA
KSIĄŻKI, Z KTÓRYCH KORZYSTAŁEM I KTÓRE POLECAM
1 Rozmowa z Frédérikiem Martelem Łukasza Pawłowskiego i Jakuba Bodziony do przeczytania w sieci: https://kulturaliberalna.pl/2019/03/26/frederic-martel-homoseksualizm-watykan-sodoma (dostęp: 11.05.20024 r.).
2 Piotr Glas, Dzisiaj trzeba wybrać. O potędze Maryi, walce duchowej i czasach ostatecznych (Esprit, 2017), oraz Krzysztof Varga, Demon intelektualizmu, czyli ksiądz Glas egzorcyzmuje, „Duży Format”, 9.04.2018, https://wyborcza.pl/duzyformat/7,127290,23228683,demon-intelektualizmu-czyli-ksiadz-glas-egzorcyzmuje.html (dostęp: 11.05.2024 r.).
3 Dorota Kuźnik, Nowe doniesienia o orientacji kard. Sapiehy. „Miał upodobanie w klerykach i młodych księżach”, https://natemat.pl/473090,czy-kard-sapieha-byl-gejem-sa-dowody-ktore-maja-jasno-na-to-wskazywac (dostęp: 21.05.2024 r.).
4 150 lat temu urodził się Adam Sapieha – Książę Niezłomny Kościoła, https://dzieje.pl/aktualnosci/150-lat-temu-urodzil-sie-adam-sapieha-ksiaze-niezlomny-kosciola (dostęp: 21.05.2024 r.).
5 Artur Sporniak, Sapieha, Wojtyła i tajemnice teczek, https://www.tygodnikpowszechny.pl/sapieha-wojtyla-i-tajemnice-teczek-182511 (dostęp: 21.05.2024 r.).