40,00 zł
Od czasów Monachomachii nic się nie zmieniło. Oni grają to samo od lat:
– Nowoczesny i „fajny” arcybiskup Józef Życiński twierdził, że gejów można wyleczyć z homoseksualizmu specjalną terapią. Skąd on to wiedział?
– Wielbiony w PRL-u kapelan „Solidarności” Henryk Jankowski uzgadniał treść „natchnionych” kazań z funkcjonariuszami SB.
– Jednym z architektów kariery naczelnego polskiego homofoba Marka Jędraszewskiego był nie kto inny jak ikoniczny homoseksualny predator arcybiskup Juliusz Paetz.
– Dobrotliwy „prymas tysiąclecia” Stefan Wyszyński zbył przedstawicieli gminy żydowskiej, którzy prosili, by w sytuacji zagrożenia pogromem w Lublinie zabrał głos. Stwierdził, że w oskarżeniach o mordy rytualne jest coś na rzeczy.
– Egzorcysta celebryta Piotr Glas, który oznajmił, że wypędził z polskiego kleru demona intelektualizmu, usłyszał właśnie zarzut nadużyć seksualnych wobec nieletnich.
– Maciej Zięba, prowincjał dominikanów, który mędrkował w uchodzących za liberalne mediach, cierpiał na manię prześladowczą. Stworzył sieć szpiegów i donosicieli, którzy informowali go o sytuacji w klasztorach.
– Sławoj Leszek Głódź za to zawsze był sobą. Lubił popić, zabawić się i przyjąć „stojącą” kopertę.
Profesor Stanisław Obirek, były ksiądz, i Artur Nowak, adwokat tropiący afery kościelne, nie mają dla nich litości.
Artur Nowak (ur. 1974) – adwokat, publicysta i pisarz, m.in. współautor wraz z profesorem Stanisławem Obirkiem bestsellerowych reportaży Babilon. Kryminalna historia Kościoła oraz Gomora. Władza, strach i pieniądze w polskim Kościele, a z filozofem Ireneuszem Ziemińskim książki Chrześcijaństwo. Amoralna religia. Napisał też Kroniki opętanej – powieść, w której przedstawił opartą na faktach historię nastolatki molestowanej przez egzorcystów. Jest również autorem reportażu Adwokaci. Zraniony zapał. Współautor podcastu Kryminalna historia Kościoła, nagrodzonego bestsellerem Empiku za 2022 rok. Kolejny sezon tego podcastu otrzymał w roku 2023 nagrodę Best Audio. Od 2021 roku na kanale Sekielski Brothers Studio prowadzi autorski podcast Wysłuchanie.
Stanisław Obirek – antropolog, teolog, publicysta. Pracuje w Instytucie Ameryk i Europy Uniwersytetu Warszawskiego. Były jezuita – wyświęcony w 1983 roku, w 2005, po serii krytycznych ocen polskiego katolicyzmu i nałożenia nakazów milczenia, wystąpił ze stanu duchownego. Wydał między innymi Polak katolik?,Umysł wyzwolony. W poszukiwaniu dojrzałego katolicyzmu. Współautor wraz z Arturem Nowakiem bestsellerowych reportaży Babilon. Kryminalna historia Kościoła oraz Gomora. Władza, strach i pieniądze w polskim Kościele.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 231
Copyright © Artur Nowak & Stanisław Obirek, 2024
Projekt okładki
Ilona Gostyńska-Rymkiewicz
Zdjęcie na okładce
© Chrupka/Dreamstime.com
Redaktor prowadzący
Michał Nalewski
Redakcja
Renata Bubrowiecka
Korekta
Dagmara Powolny
Bożena Hulewicz
ISBN 978-83-8391-575-3
Warszawa 2024
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
WSTĘP
Nie mamy ambicji całościowego i obiektywnego opisu ludzi Kościoła katolickiego. Nasz wybór jest subiektywny, ale głęboko przemyślany. Wydaje nam się, że szesnaście portretów zaproponowanych w tej książce dobrze oddaje prawdziwy obraz instytucji, która po roku 1989 w sposób mistrzowski i bezprecedensowy wmówiła Polakom, że jest absolutnie niezbędna w kształtowaniu polskiej tożsamości. Naszym zdaniem to ogromne nadużycie. Nie wdajemy się jednak w dyskusje i zbijanie argumentów. Po prostu pozwalamy mówić faktom, a ściślej – pokazujemy prawdziwe twarze ludzi, którzy poważnie zafałszowali obraz rzeczywistości w naszym kraju.
Jednym z największych osiągnięć Kościoła katolickiego nie jest bynajmniej jego sukces finansowy, nie jest nim nawet pontyfikat Jana Pawła II, który zdominował wyobraźnię – nie tylko religijną – większości Polaków i ich myślenie o świecie, a nie tylko o Kościele. Tym osiągnięciem nie jest też bezkarność tej instytucji za systemowe wykorzystywanie seksualne dzieci i młodzieży przez duchownych. Naszym zdaniem największym sukcesem polskiego kleru katolickiego, a zwłaszcza pozostających na jego służbie dziennikarzy i historyków, było zdobycie po roku 1989 monopolu na opowiedzenie polskiej historii. I to nie tylko tej najnowszej. Nas ta narracja zupełnie nie przekonuje, co więcej, wymaga według nas poważnej rewizji. Nie jest to nasza pierwsza próba skorygowania jednostronnego obrazu Kościoła, a zwłaszcza kleru. Każdy z nas podejmował ją na własny rachunek, pisząc książki, artykuły, zabierając też głos w debacie publicznej. Wielokrotnie również łączyliśmy nasze wrażliwości i kompetencje, które są komplementarne, i pisaliśmy wspólnie. Zdecydowaliśmy się jeszcze raz razem wypatrzyć ludzi, którzy naszym zdaniem szczególnie dobrze ilustrują psucie delikatnej tkanki polskiej demokracji. Kiedy myślimy o niszczeniu struktur demokratycznego państwa, często pojawiają się w naszej wyobraźni politycy o autokratycznych czy totalitarnych zakusach, rzadziej księża, którzy tych polityków wspomagają i wzmacniają w ich destrukcyjnych działaniach. W naszym przekonaniu to poważne zaniedbanie, które upraszcza nasze rozumienie świata. Próbujemy w tej książce to zaniechanie naprawić i pokazać nieoczywiste relacje między polityką a duchowieństwem.
Ta książka jest dla nas wyzwaniem z tego względu, że w wyniku wspólnego wysiłku samego Kościoła i niemal wszystkich instytucji państwowych, ze szkolnictwem łącznie, większość Polaków zna tylko jedną historię, której głównym bohaterem jest Kościół katolicki, a jej zwieńczeniem: objęcie przez Polaka Stolicy Piotrowej. Jeśli ktoś tej narracji nie przyjmuje, jest najzwyczajniej wykluczany ze wspólnoty „prawdziwych Polaków”, a wszelkie próby dekonstruowania tego spiżowego mitu, mającego stopić los Polski z katolicyzmem, jawią się jako bluźnierstwo.
W tej wizji historii nie chodzi bynajmniej o jakieś przekłamania, przemilczenia ani też korekty. Fałszywy jest w tej opowieści sam rdzeń, narracja przedstawiająca Kościół jako zbawiciela Polski, który wyrwał nasz kraj spod panowania obcych i dał władzę dzielnemu narodowi słowiańskiemu we własnym domu. Ów mit zrodził się już dawno, dlatego przywołujemy też postać Piotra Skargi i omawiamy funkcje recepcji jego biografii. Tymczasem fakty są bezwzględne. Kościół skupiał się zawsze na sobie i był gotowy paktować nawet z diabłem, by zapewnić sobie przywileje. Nie przeszkadzały mu nierówności społeczne, wykluczenie kobiet ani system kastowy. Wręcz przeciwnie, bratając się z każdą, nawet najokrutniejszą władzą, był gotów głosić, że pochodzi ona od Boga.
Na straży okupacji Polski stali w czasach rozbiorów papieże, również za sprawą kościelnych notabli doszło do zdrady Konstytucji 3 maja. Tuż po wojnie, jak to obliczyli historycy, blisko dziesięć procent kleru poszło na współpracę z władzą komunistyczną, a w latach osiemdziesiątych wśród jej współpracowników były niemal trzy tysiące duchownych. Historyk Andrzej Grajewski, blisko związany z Kościołem, w książce Kompleks Judasza. Kościół zraniony. Chrześcijanie w Europie Środkowo-Wschodniej między oporem a kolaboracją opisał to zjawisko bardzo precyzyjnie: „Szacuje się, że około tysiąca pięciuset polskich księży katolickich, a więc ponad dziesięć procent wszystkich kapłanów, było skupionych w prorządowych organizacjach”. Rachunek jest prosty. Powszechny opór kleru wobec władzy komunistycznej to mit stworzony na użytek narracji budującej obraz niezłomnego Kościoła, który nie dał się zniewolić władzy przyniesionej na bagnetach bolszewików.
Dane, mozolnie wydobywane w archiwów nie tylko IPN-u, ale również kościelnych (choć te dla ludzi ciekawych spoza Kościoła ciągle pozostają zamknięte), w puch rozbijają też inny mit – powszechnego udziału kleru w opozycji antykomunistycznej po wprowadzeniu stanu wojennego 13 grudnia 1981 roku. W tym wypadku fakty są jeszcze bardziej zastanawiające. „W 1981 roku tylko w środowiskach wiejskich UB posiada około trzech tysięcy agentów wśród duchowieństwa parafialnego” – pisze Grajewski. Próbujemy tym suchym cyfrom przydać nieco rumieńców i wypełnić je życiem konkretnych duchownych oraz przywołać ich wybory życiowe, których po latach gorliwie się wypierali.
Historia Polski, którą usiłuje opowiedzieć nam Kościół, jest z gruntu fałszywa. Więcej w niej bajania o bohaterskiej obronie Częstochowy czy Cudzie nad Wisłą niż faktów. A o faktach najlepiej dyskutować, analizując obrazki z życia, w tym przede wszystkim życiorysy ludzi, którzy nie tylko współtworzyli historię swoimi godnymi pochwały czynami, ale również zawstydzającymi postępkami. Zalani prostackimi i naiwnymi hagiografiami, potrzebujemy jak tlenu w tej zatęchłej historii spojrzenia krytycznego.
Proponowany przez nas wybór przedstawia zróżnicowane życiorysy, które łączy jedno: ich bohaterowie byli zawsze członkami systemu, identyfikującymi dobro Kościoła z dobrem uniwersalnym, chociaż te dwa zjawiska najczęściej pozostają w sprzeczności. Ten wspólny mianownik jednoczy ich wszystkich – stoją na nim zarówno arcybiskup Józef Życiński, jak i Tadeusz Rydzyk.
STEFAN WYSZYŃSKI
NIEWOLNIK MARYI
Stefan Wyszyński jest jak spiż (1901–1981), obdarzony powszechnym szacunkiem, a ustępuje jedynie przed kultem Jana Pawła II. Jego beatyfikacja 12 września 2021 i ogłoszenie tego roku przez polski parlament Rokiem Stefana Wyszyńskiego w sto dwudziestą rocznicę urodzin kardynała nie ułatwiają krytycznego spojrzenia na jego dokonania. Podobnie upstrzenie polskiego krajobrazu coraz liczniejszymi pomnikami katolickiego hierarchy, jak też nazywanie jego imieniem wielu instytucji nie sprzyja spokojnemu namysłowi nad jego dwuznacznym dziedzictwem.
O Wyszyńskim trzeba pisać normalnie. Mamy nadzieję, że nasi czytelnicy ucieszą się z zawieszenia na moment lękliwej i bogoojczyźnianej atencji dla „prymasa tysiąclecia”. Jeśli chcemy zbudować demokratyczne społeczeństwo obywatelskie i zerwać z myśleniem zniewolonym przez autorytarny dyktat Kościoła katolickiego, trzeba napisać biografię wielu ważnych polskich hierarchów na nowo.
Charakter dzisiejszego polskiego katolicyzmu da się wytłumaczyć strategią przetrwania, której głównym architektem był właśnie Wyszyński. To pozwala zrozumieć sukces Tadeusza Rydzyka i popularność antyintelektualizmu w stworzonym przez niego środowisku. Dodajmy, że skupieni wokół charyzmatycznego redemptorysty „intelektualiści” nie ograniczają się do wyklinania tych, którzy nie podzielają ich fundamentalizmu religijnego połączonego z katolickim nacjonalizmem, ale specjalizują się w wyszukiwaniu ciągle nowych wrogów, wypatrując ich zresztą głównie w Europie Zachodniej. Naszym zdaniem mistrzem Rydzyka i jego zwolenników jest właśnie Wyszyński.
Był niekwestionowanym liderem Kościoła w Polsce po drugiej wojnie światowej – ordynariuszem dwóch diecezji (warszawskiej i gnieźnieńskiej), prymasem oraz przewodniczącym Episkopatu Polski. Jako że nie mieliśmy nuncjusza apostolskiego, działał też jako legat papieski. Nie piszemy o Stefanie Wyszyńskim z dodatkiem tych wszystkich rytualnych dookreśleń takich jak „kardynał”, „prymas” ani tym bardziej „Prymas Tysiąclecia” lub „błogosławiony” z tego prostego powodu, że nie interesuje nas mit, tylko konkretny człowiek. Ciekawi nas, skąd pochodził, co go ukształtowało, a potem jak to się stało, że ten wiejski chłopak właściwie uformował polski kler, a szczególnie biskupów. Stało się tak przede wszystkim ze względu na okoliczności zewnętrzne, ale istotną rolę odegrała też osobowość Wyszyńskiego, który idealnie wpisał się w swoją epokę. Kościelna narracja jest jednostronna i monumentalna i właściwie nie sposób z nią dyskutować, ale trudno też nazwać ją historyczną. Wpisuje się bowiem w mocno zakorzenione w tradycji katolickiej pisarstwo hagiograficzne. Nie mamy nic przeciwko hagiografii, gdyż spełniała i spełnia funkcję kulturotwórczą i jest stosowana przez wszystkie hegemoniczne wspólnoty (i to nie tylko religijne, by wspomnieć kult jednostki w komunizmie czy faszyzmie). Chcemy jednak zaznaczyć, że nie należy tej praktyki nazywać obiektywną wizją historii.
Żeby było jasne: zgadzamy się ze znakomitym francuskim historykiem Danielem Beauvois, od dziesięcioleci piszącym o Polsce, że nie ma czegoś takiego jak obiektywna prawda historyczna. Przed laty pytany właśnie o jej istnienie zdecydowanie odpowiedział: „Nie! Ku wielkiemu oburzeniu Polaków powiedziałem na zjeździe historyków we Wrocławiu, że obiektywnej prawdy historycznej nie ma. Przecież to oczywiste. Komentarze historyczne ciągle się zmieniają. Czy uczymy teraz historii jak za komunistów? Nie. Czy za komunistów uczono jak za Piłsudskiego? Nie. Czy za Piłsudskiego uczono jak za pozytywistów? Nie. Każda epoka ma swój pogląd, wybiera pewne aspekty i je uwypukla, inne odrzuca”1. Podobnie dzieje się i dzisiaj. Problem polega na tym, że nie tylko polscy historycy się oburzają, gdy się im wskazuje na ich ideologiczne uwikłanie. Podobnie zachowują się piewcy Wyszyńskiego.
Nieprzypadkowo to Żywoty świętych Piotra Skargi (nawiasem mówiąc, bohatera jednego z naszych szkiców) należały przez stulecia do najbardziej poczytnych książek w Polsce. Nawet poczytniejszych niż Biblia, przed której lekturą sam Skarga zresztą ostrzegał, zalecając własne kazania i Żywoty. Żyjemy jednak w innych czasach i mamy świadomość, że hagiografia nie tylko kształtowała obraz przeszłości, ale też poważnie go zniekształcała, a nawet świadomie fałszowała. Dotyczyło to zwłaszcza przedstawiania innych wyznań czy religii. Na soborze watykańskim II Kościół zadeklarował odejście od tej hagiograficznej narracji i zaproponował krytyczny namysł nad własną historią. Ale polscy hierarchowie do dziś z soborowej korekty nie skorzystali. Dalej jesteśmy więc przedsoborowym bunkrem. Owszem, to właśnie z hagiografii i martyrologii Kościół uczynił obowiązujący dyskurs, który objął również biografie najwybitniejszych przedstawicieli tej instytucji, jakimi niewątpliwie byli Karol Wojtyła i Stefan Wyszyński.
Jesteśmy świadomi złożoności kontekstu historycznego i politycznego, w jakim przyszło działać Kościołowi katolickiemu. Warto przywołać choćby najważniejsze opracowania, z których na czoło wybijają się szczegółowo udokumentowane dziesiątki tomów Petera Rainy, zresztą blisko związanego z Wyszyńskim. Ważne jest też przystępne ujęcie najnowszej historii Kościoła autorstwa Antoniego Dudka i Ryszarda Gryza Komuniści i Kościół w Polsce (1945–1989). Niemniej motywy skrajnie różnych wyborów światopoglądowych Polaków po 1945 roku nie zostały w tych pracach wystarczająco uwzględnione. I właśnie dlatego chcemy zaproponować ćwiczenie z wyobraźni historycznej i antropologicznej.
Na początek warto posłuchać ulicy. Zapytaliśmy kilka przypadkowych osób (w wieku od siedemnastu do osiemdziesięciu siedmiu lat), z czym kojarzą kardynała Wyszyńskiego, a ponieważ uczestnicy sondy znali nasze inne publikacje, chętnie odpowiadali. Wydaje nam się, że ich uwagi są dobrym wprowadzeniem do naszych propozycji interpretacyjnych roli, jaką Wyszyński ciągle w polskim społeczeństwie odgrywa i zapewne w najbliższych latach nadal będzie odgrywał. Te lakoniczne wręcz wypowiedzi wydają się spontaniczne i szczere. Oto kobieta, lat 87: „Raz go widziałam, ale trudno powiedzieć, jaki był”; mężczyzna, lat 69: „Walka o Kościół, siedział w więzieniu, nie popisał się w związku z pogromem kieleckim w 1946 roku, organizował obchody tysiąclecia chrztu Polski, odegrał rolę w wyborze Wojtyły na papieża”. Inny mężczyzna, lat 67: „Twardy w rozmowach z komunistami, siedział w więzieniu, przygotował obchody chrześcijaństwa”. Młodsza od niego kobieta, lat 43, stwierdziła: „Kościół, prymas, nic więcej”. Nieco starsza od poprzedniej pani, pięćdziesięcioośmioletnia, pamiętała więcej: „Był Prymasem Tysiąclecia, internowany razem z księdzem Skorodeckim”. Inna zapytana, lat 54, odwołała się do wiedzy szkolnej: „Był ważny, bo każdy Polak o nim wie z historii”. Znacznie młodsza, bo mająca 34 lata, urodzona więc już po śmierci Wyszyńskiego, miała inne zdanie: „Oszust, krętacz, w ogóle mam złe skojarzenia z klerem”. Mężczyzna w podobnym wieku (31 lat): „Skrajnie negatywne skojarzenia z uczelnią jego imienia, gdzie studiowałem”. No i na koniec najmłodsi nasi respondenci: „Żadnych skojarzeń” (dwudziestodziewięciolatka i siedemnastolatek).
Zastanawialiśmy się, czy warto te wypowiedzi komentować. Postanowiliśmy zostawić je bez komentarza. Aż strach pomyśleć, jakich wypowiedzi dostarczyliby absolwenci szkół, w których w 1991 roku wprowadzono obowiązkowe dwie lekcje religii. Jak wiemy dzięki badaniom profesora Józefa Baniaka, przyczyniły się one do przyspieszenia procesu sekularyzacji w Polsce. Być może to właśnie na tych lekcjach doszło do ukształtowania jednej z zacytowanych opinii: „Oszust, krętacz, w ogóle mam złe skojarzenia z klerem”. Nawet jeśli trudno uznać ją za reprezentatywną, na pewno jest znacząca i nie sposób jej pominąć w ocenie recepcji dziedzictwa Stefana Wyszyńskiego, którego chcemy pokrótce przynajmniej przedstawić.
Otóż bohatera tego rozdziału ukształtowały wieś i seminarium duchowne. Tych dwóch światów nigdy mentalnie nie opuścił, choć historia rzuciła go w centrum wydarzeń religijnych i politycznych drugiej połowy XX wieku. Nigdy nie miał poczucia, że wyszedł z peryferii kultury. Wprost przeciwnie, był przekonany, że to właśnie polska wieś z jej tradycyjną pobożnością maryjną i potrydenckie seminarium są ratunkiem dla katolicyzmu. Wszystko inne, co wykraczało poza horyzont wyznaczony przez te dwa mateczniki, uważał za podejrzane, a nawet wrogie. Dodajmy, że okoliczności, w jakich przyszło mu żyć i działać, w dużym stopniu uzasadniały taką właśnie strategię. Nie sposób inaczej niż jako śmiertelne zagrożenie postrzegać najpierw drugą wojnę światową i niemiecką okupację, a następnie komunistyczny reżim zaprowadzony w Polsce w 1945 roku, ale pytanie, czy była to słuszna strategia, na razie pozostawmy otwarte.
Wyszyński ze swoją biografią, doświadczeniem życia na prowincji i w izolacji był wymarzonym kandydatem na przywódcę religijnego. Rozumiał niziny stanowiące rdzeń Kościoła. Potrafił do nich przemawiać językiem prostym i zrozumiałym. Słuchając Wyszyńskiego, ludzie prości mieli poczucie, że przemawia do nich ktoś, kto doskonale ich zna i rozumie. W Polsce, w której doły społeczne nie wywalczyły sobie zawczasu godnego minimum socjalnego i dla których świat wielkich miast wydawał się daleki i niezrozumiały, Wyszyński stojący na czele Kościoła był wyrocznią.
Stefan Wyszyński urodził się w 1901 roku w rodzinie chłopskiej, we wsi Zuzela, wówczas pod zaborem rosyjskim. W 1910 roku rodzina przeniosła się do innej wsi, Andrzejewa, również pod zaborem rosyjskim, w tym samym roku zmarła matka Wyszyńskiego. Chłopiec często zmieniał szkoły, co być może miało związek z pracą ojca, który był organistą. W latach 1912–1915 chodził do gimnazjum w Warszawie, następnie przez dwa lata uczył się w szkole handlowej w Łomży. Przez ostatnie lata przed wstąpieniem do seminarium duchownego w 1920 roku kontynuował naukę w tzw. małym seminarium we Włocławku i w tym samym mieście był klerykiem. Cztery lata później został wyświęcony na księdza. Dodajmy, że taka droga do kapłaństwa nie była niczym wyjątkowym. Większość polskiego kleru była i w dużej części nadal jest wychowywana w świecie dość mocno izolowanym od wpływów zewnętrznych. Włoski socjolog religii Marco Marzano, pisząc o seminariach i seminarzystach, użył w tytule swojej dostępnej również w polskim tłumaczeniu książki pojęcia „kasta nieskazitelnych”. Naszym zdaniem trafnie oddaje ono psychologiczną konstrukcję „produktu” takiego procesu edukacyjnego. Osoba taka łączy w sobie poczucie własnej wyjątkowości z ledwie skrywaną pogardą dla tych, którzy nie dostąpili łaski wtajemniczenia. Uzależniony od instytucji, wykorzeniony z relacji z bliskimi, bez żadnego innego towarzystwa poza kapłanami, z którymi mieszka i na co dzień się spotyka, młody człowiek staje się żołnierzem korporacji.
Po roku pracy jako wikary w parafii katedralnej (łączył ją z wydawaniem dziennika diecezjalnego „Słowo Kujawskie”) Wyszyński został wysłany na studia doktoranckie na Katolicki Uniwersytet Lubelski, gdzie w 1929 roku obronił doktorat z prawa kanonicznego. Przez rok podróżował po Europie (Austria, Włochy, Francja, Belgia, Holandia, Niemcy). Wydawałoby się, że takie kształcące wyprawy powinny otworzyć młodemu duchownemu oczy na gwałtowne zmiany, jakie dokonywały się wówczas w Europie, a przede wszystkim na wyraźne odchodzenie od chrześcijaństwa coraz większych grup społecznych. Zwłaszcza szerokich mas robotników z jednej strony i inteligencji z drugiej. Jak się przekonamy, wpływ tych doświadczeń był raczej odwrotny. Postępujące i coraz silniejsze było jego przekonanie o wyjątkowości i sile polskiego katolicyzmu ludowego. W ostatnich latach przed drugą wojną światową (1931–1939) Wyszyński był wykładowcą prawa kanonicznego w seminarium duchownym we Włocławku i jednocześnie wydawcą miesięcznika „Ateneum Kapłańskie”.
Właśnie w związku z działalnością edytorską pojawił się później wobec prymasa zarzut o antysemityzm, gwałtownie zbijany przez zwolenników jego beatyfikacji. W tym kontekście warto przywołać opinię katolickiego intelektualisty Stefana Wilkanowicza, który – zapytany o celowość beatyfikacji – odpowiedział: „Owszem można o tym pomyśleć, ale trzeba dokładnie określić, za co”. Być może Wilkanowicz miał na myśli właśnie antysemickie poglądy Wyszyńskiego, które tytułem do chwały na pewno nie były, i właśnie dlatego ostrzegał przed niebezpieczeństwem anachronizmu, czyli akceptacji tych poglądów Wyszyńskiego, które należy zdecydowanie odrzucić jako nie do pogodzenia z dzisiejszym katolicyzmem. Ronald Modras, autor książki Kościół katolicki i antysemityzm w Polsce w latach 1933–1939, sformułował taką oto opinię na temat piśmiennictwa katolickiego w okresie, gdy je współtworzył Wyszyński: „Na podstawie lektury katolickiej prasy i oświadczeń biskupów można stwierdzić, że katolickie duchowieństwo nie było jedynie biernym widzem czy obserwatorem fali antysemityzmu, która ogarnęła Polskę w drugiej połowie lat trzydziestych XX w. Wraz z Narodową Demokracją katolickie duchowieństwo stanowiło w dużej mierze jej integralną część”. Do szczególnie uważnie czytanych przez Modrasa czasopism należały nie tylko te wydawane przez franciszkanina Maksymiliana Marię Kolbego, którego wpływ na szerzenie się antysemityzmu był ogromny, ale również miesięcznik Wyszyńskiego.
Jeden z najlepszych znawców ruchów nacjonalistycznych i faszystowskich w Polsce, Szymon Rudnicki, autor monografii poświęconej ruchowi nacjonalistycznemu Falanga. Ruch narodowo-radykalny, przywołuje jednego z autorów periodyku wydawanego przez Wyszyńskiego: „Ks. Józef Pastuszka w »Ateneum Kapłańskim« – piśmie przeznaczonym dla kleru – nazwał poglądy Hitlera umiarkowanymi oraz stwierdził, że trudno nie przyznać słuszności twierdzeniom Hitlera, że Żyd pozostał obcym ciałem w organizmie narodów europejskich. Natomiast dzisiejsza Trzecia Rzesza (…) podjęła tytaniczną próbę realizacji wielkich idei, które mają przynieść odrodzenie ludzkości”. Rudnicki dodaje: „Stwierdzenia te mówią same za siebie”. W istocie nie ma potrzeby się nad nimi rozwodzić. Wypada tylko dodać, że poglądy te firmował redaktor naczelny pisma Stefan Wyszyński, który je zapewne przed drukiem czytał. Ale publikacja tych tekstów po dojściu Hitlera do władzy w Niemczech nie jest dla niektórych wystarczającym argumentem za uznaniem Wyszyńskiego za antysemitę, gdyż ciągle pojawiają się próby usprawiedliwiania redaktora naczelnego: przecież on tych słów nie napisał. To prawda, ale jako redaktor naczelny był odpowiedzialny za to, kto i co w jego piśmie drukował. Warto też przypomnieć w tym kontekście inny epizod z życia Wyszyńskiego, o którym wspomina Jan Tomasz Gross. Otóż w 1946 roku przybyła do niego jako biskupa Lublina delegacja Centralnego Komitetu Żydów w Polsce z prośbą o napiętnowanie pogłosek, że Żydzi dopuszczają się mordu rytualnego. Wyszyński odmówił, powołując się na akta procesowe sprawy mordu rytualnego prowadzonej w carskiej Rosji w 1913 roku. Tak więc ksiądz Tadeusz Guz, o którego poglądach piszemy w innym miejscu, może zasadnie powoływać się na autorytet „prymasa tysiąclecia”, gdy utrzymuje, że mord rytualny znajduje potwierdzenie w aktach procesowych. Wyszyński był po prostu dzieckiem ludowego katolicyzmu, który na temat Żydów miał jasno sprecyzowane poglądy.
W czasie wojny Stefan Wyszyński ukrywał się i jednocześnie angażował w różne formy pomocy. Między innymi w latach 1942–1945 był kapelanem w Zakładzie dla Niewidomych w Laskach. Zaraz po wojnie wrócił do Włocławka, gdzie objął urząd rektora, ale już w następnym roku został biskupem lubelskim i jednocześnie wykładał prawo kanoniczne na KUL-u. Dwa lata później na wyraźne życzenie prymasa Hlonda objął po nim urząd i został arcybiskupem gnieźnieńskim i warszawskim. Sprawował ten urząd do śmierci w 1981 roku, z przerwą na czas aresztowania w latach 1953–1956. To okres jego życia najlepiej udokumentowany (nie tylko w źródłach kościelnych, ale też Urzędu Bezpieczeństwa), a zarazem najbardziej zmitologizowany.
W świetle dokumentów trudno mówić o Kościele rzymskokatolickim jako ofierze systemu, gdyż był on najpoważniejszym graczem politycznym, z którym władza nie tylko musiała się liczyć, lecz również na którego wielokrotnie z powodzeniem liczyła, i to od samego początku aż do swego końca. Losy tego wyznania zestawione z Kościołami mniejszościowymi trudno uznać za tragiczne. W ostatnim czasie pojawiło się też więcej głosów na temat stosunku katolicyzmu do wyznań mniejszościowych, by wspomnieć publicystykę pastora protestanckiego Kazimierza Bema, wskazującego na przejmowanie przez rzymski katolicyzm kościołów protestanckich, czy monografię Stefana Dudry poświęconą Polskiemu Autokefalicznemu Kościołowi Prawosławnemu, w której wielokrotnie pojawia się nazwisko Wyszyńskiego jako twardo broniącego interesów swego Kościoła ze szkodą dla prawosławia. Z całą pewnością można powiedzieć, że dla władzy komunistycznej głównym przeciwnikiem, ale też partnerem był właśnie prymas Wyszyński. Warto odnotować, że zaraz po wyjściu z aresztu domowego w Komańczy w 1956 roku Wyszyński stanął po stronie Władysława Gomułki i zachęcał katolików do głosowania na przywódcę komunistów, który zresztą również był więziony. Zestawienie Gomułki z Wyszyńskim wielu osobom może wydać się obrazoburcze, ale naszym zdaniem jest nie tylko uprawnione, lecz wręcz rzuca sporo światła na zawrotne wprost kariery tych potomków polskich chłopów, którzy funkcjonowali w równoległych światach – jeden w Kościele katolickim, a drugi w partii komunistycznej. Być może mieli więcej wspólnego, niż wielu chce przyznać.
Dodajmy, że właśnie te specyficzne uwarunkowania społeczne i polityczne sprawiały, że działania Wyszyńskiego nie zawsze były rozumiane i akceptowane przez Watykan, a zwłaszcza przez znanego z biologicznego wręcz antykomunizmu papieża Piusa XII. I choć niewątpliwie od początku prymas wykazywał się dużą, jak piszą historycy, „zręcznością, umiejętnie wygaszając źródła ewentualnych konfliktów”, to niektóre jego decyzje budziły zastrzeżenia, jak porozumienie z komunistami z 1950 roku. Szczególnie dwa jego punkty zasługują na uwagę: piąty, ograniczający władzę papieską do wiary i moralności i głoszący, że w pozostałych kwestiach „Episkopat kieruje się polską racją stanu”, oraz ósmy, w którym mowa jest o tym, że Kościół będzie „zwalczał zbrodniczą działalność band podziemia”. Ten drugi zwłaszcza punkt porozumienia brzmi dzisiaj jak ironiczny komentarz do wychwalanych „żołnierzy wyklętych”, których kler traktuje niemal jak męczenników za wiarę.
Po powrocie z odosobnienia w październiku 1956 roku Wyszyński udzielił poparcia Władysławowi Gomułce, a w styczniu roku następnego zachęcił obywateli do udziału w wyborach. Ciekawa jest też postawa Wyszyńskiego z okresu haniebnej nagonki antysemickiej dziesięć lat później, której ofiarą padli ocalali z Holokaustu w Polsce. Milczenie w tej sprawie niemal całego episkopatu jest wymowne, a po latach ciągle w Kościele można spotkać się z opiniami, że były to wewnętrzne rozgrywki partyjne, do których Kościół nie chciał się wtrącać. Jak to ujmują Antoni Dudek i Ryszard Gryz w książce Komuniści i Kościół w Polsce (1945–1989), w 1968 roku episkopat zachował „umiarkowaną postawę wobec wydarzeń marcowych”. Autorzy jednak słowem nie wspominają o antysemickich poglądach nie tylko Wyszyńskiego, ale także większości polskiego kleru, które znacznie lepiej tłumaczą ową „umiarkowaną postawę” wobec jawnego łamania praw człowieka i mowy nienawiści, towarzyszącej tym zbrodniczym działaniom.
Zapewne na nowo trzeba określić rolę polskiego Kościoła w latach siedemdziesiątych, kiedy doszło do względnego unormowania jego stosunków z państwem. W historiografii mocno zakorzeniony jest mit o zdecydowanym antykomunizmie polskiego kleru, a zwłaszcza Wyszyńskiego, który zarzucał naiwność papieżowi Pawłowi VI. Chodziło oczywiście o otwarcie tego papieża na komunistyczną Rosję, a zwłaszcza o rolę odgrywaną przez Agostina Casarolego, doradcę Pawła VI do spraw Europy Wschodniej. Tymczasem nie przebiła się do głównego nurtu badań nad Kościołem bardzo istotna sprawa współpracy wielu księży z aparatem bezpieczeństwa, o czym Wyszyński niewątpliwie musiał wiedzieć. Na użytek tych rozważań możemy powiedzieć, że od 1945 do 1989 roku mamy raczej do czynienia z faktyczną współpracą partii z episkopatem.
Nie chodzi nam przy tym o problem rozliczeń z przeszłością PRL-u ani układów znacznej części kleru (w tym biskupów) z aparatem bezpieczeństwa, ale o pokazanie złożoności całego kontekstu i tego, jak głęboko Kościół sam był uwikłany politycznie. Znowu mimo pojawienia się prawdziwej lawiny publikacji na ten temat, jak znakomita i wyważona książka Andrzeja Grajewskiego Kompleks Judasza. Kościół zraniony. Chrześcijanie w Europie Środkowo-Wschodniej między oporem a kolaboracją, nic nie wskazuje na gotowość polskiego duchowieństwa do zmierzenia się z własną przeszłością, czyli współpracą z reżimem komunistycznym. Emblematyczne są w tym kontekście przykłady arcybiskupa Stanisława Wielgusa (piszemy o nim w oddzielnym tekście) i arcybiskupa Sławoja Leszka Głodzia (też jest bohaterem rozdziału), którzy współpracowali z agentami Służby Bezpieczeństwa. Szczególną gorliwością w ich obronie wyróżnia się Radio Maryja. Wspominamy o tym wymiarze życia polskiego kleru dalecy od lustracyjnej pasji, lecz w celu wskazania podwójnych standardów obecnych w narracji Kościoła. Z jednej strony, kiedy w mediach publikowane są dokumenty świadczące o współpracy z SB dzisiejszych dostojników, nieodmiennie pojawiają się argumenty w stylu: „Cóż to za sąd na podstawie świstków, dokumentów trzeci raz odbijanych” (to kardynał Józef Glemp broniący arcybiskupa Wielgusa). Z drugiej natomiast oskarżenia o zdradę i komunizm to stały repertuar retoryczny w mediach podległych Tadeuszowi Rydzykowi. Zapewne nie jest też przypadkiem, że Głódź z ramienia episkopatu w latach 2001–2012 był przewodniczącym Rady do spraw Środków Społecznego Przekazu, a w latach 2002–2012 – przewodniczącym Zespołu Biskupów do spraw Duszpasterskiej Troski o Radio Maryja. W praktyce oznaczało to bezwarunkowe i bezkrytyczne poparcie dla mediów nie tylko sprzeciwiających się wejściu Polski w struktury Unii Europejskiej w 2004 roku, ale też konsekwentnie popierających partie prawicowe. Można więc powiedzieć, że sukces wyborczy Prawa i Sprawiedliwości w 2015 roku był również sukcesem mediów Rydzyka. Nie dziwiły więc hołdy składane toruńskiemu redemptoryście przez cały rząd, z prezesem PiS-u Jarosławem Kaczyńskim na czele, właściwie od początku sprawowania przez tę partię władzy. Zaskakująco też brzmi nieustanne odwoływanie się kleru do opozycji politycznej w czasie PRL-u, w tym zwłaszcza do dziedzictwa „Solidarności”. Tymczasem warto przypomnieć, że do dzisiaj wielu działaczy „Solidarności” nie może wybaczyć Wyszyńskiemu jego kazania nawołującego do przerwania strajku w sierpniu 1980 roku.
Ale nie polityka nas ciekawi najbardziej. Chcielibyśmy zaproponować perspektywę patrzenia na polski katolicyzm obserwatora zewnętrznego, dla którego jest on przede wszystkim zjawiskiem kulturowym. Interesuje nas, w jakim kształcie przetrwał okres nie tylko niesprzyjający ekspansji, ale wręcz ją ograniczający. Chodzi więc o zjawisko wzmocnienia religijności ludowej w czasach ucisku. Ciekawią nas również konsekwencje swoistej inkulturacji do warunków panujących w czasach mniej lub bardziej totalitarnych. Nie ulega bowiem wątpliwości, że dzisiejszy charakter polskiego katolicyzmu da się wytłumaczyć ówczesnymi strategiami przetrwania, których głównym architektem był z całą pewnością Wyszyński. Proponujemy więc ćwiczenie z wyobraźni antropologicznej.
W maju 1976 roku tradycyjnie odbywały się uroczystości ku czci świętego Stanisława na Skałce. Jak zwykle zgromadziły one cały episkopat z kardynałami Wyszyńskim i Wojtyłą na czele. Co chwila rozlegają się brawa. Kazanie zaczyna Wyszyński, znowu brawa, które krótko ucina: „jak mówi wasz kardynał, to możecie sobie klaskać, ale jak mówię ja, to nie przerywajcie”. Zalega cisza. Nagle padają słowa o Tadeuszu Różewiczu i Jerzym Grotowskim. Wyszyński pierwszemu zarzuca niszczenie wartości rodzinnych, a drugiemu – obrazę uczuć religijnych, a obu – szerzenie pornografii. Nie wiemy, co myślał zebrany tam wielotysięczny tłum, dla nas jest to oburzające. Po latach dowiedzieliśmy się, że Wyszyński to zatroskanie dzielił z wysokimi działaczami partyjnymi i wspólnie zastanawiali się, jak zaradzić złu. Dwóch największych ideowych przeciwników – komunizm i katolicyzm – podało sobie rękę w walce z kulturą współczesną.
Nie do końca miał więc rację Witold Gombrowicz, gdy pisał w Dzienniku: „Nowa ewangelia materialistyczna była skądinąd szturchnięciem, wytrącającym z ciasnoty katolickiej tradycji, która w Polsce stała się tak hamująca, i dopiero teraz likwiduje się dziedzictwo dawnego jezuickiego konwiktu”. W praktyce bowiem okazywało się, że komunistyczna pruderia umiała podać rękę zwalczanemu katolicyzmowi. Porównanie losów trzech bohaterów wyobraźni zbiorowej, którymi są Wyszyński, Gomułka (1905–1982) i Gombrowicz (1904–1969), mogłoby dostarczyć klucza do rozumienia dzisiejszych różnic i pogłębiającej się polaryzacji polskiego społeczeństwa. Niestety, zwykle są przedstawiani oddzielnie, a przecież łączył ich nie tylko język polski, ale też wyznanie. Co z tym wyznaniem zrobili, to inna sprawa. Jak wspomnieliśmy, szczególnie pouczające może być zestawienie dwóch chłopskich losów – Wyszyńskiego i Gomułki. Ale to ćwiczenie trzeba odłożyć na inną okazję. Teraz wracajmy do Wyszyńskiego i jego walki o rząd dusz.
Od 1947 do 1979 roku Wyszyński konsekrował blisko pięćdziesięciu biskupów. Wśród nich tak barwne postacie jak Bogdan Sikorski (1964) i Henryk Gulbinowicz (1970). Ten pierwszy dyskretnie został pozbawiony urzędu w 1984 roku, a więc jako sześćdziesięcioczterolatek, bo zasłynął nie tylko tym, że gorliwie współpracował z Urzędem Bezpieczeństwa, lecz także urządził huczne wesele swemu synowi w pałacu biskupim w Płocku. Ten drugi odszedł w niesławie w podeszłym wieku. Ostatnim z nominowanych w 1979 roku był Józef Glemp, namaszczony na następcę.
Ostatnio pojawiło się sporo krytycznych głosów na temat braku szczęśliwej ręki do biskupich nominacji Jana Pawła II; podobną debatę warto podjąć w stosunku do nominatów Wyszyńskiego. Ale nominacje biskupie to tylko mały przykład piętna, jakie Wyszyński odcisnął na polskim katolicyzmie. Równie istotne były jego pobożność maryjna, niechęć do współpracy z inteligencją, w tym z katolickimi środowiskami „Tygodnika Powszechnego”, „Znaku” i „Więzi”. Ufał jedynie swoim ściśle dobranym współpracownikom, księżom i pracownikom założonego przez siebie i Marię Okońską w 1942 roku Instytutu Świeckiego Pomocnic Maryi Jasnogórskiej, Matki Kościoła. Najważniejszym zadaniem instytutu dzisiaj (od 1993 roku działa pod nazwą Instytut Prymasowski Stefana Kardynała Wyszyńskiego) jest popularyzacja doktryny Wyszyńskiego, ale wtajemniczeni twierdzą, że dawniej było nim inwigilowanie księży, stąd niezbyt pochlebna nazwa członkiń tego stowarzyszenia – „ośmiornice”.
Równie interesujący jest antyintelektualizm Wyszyńskiego oraz jego stosunek, pełen poczucia wyższości, do dokumentów soboru watykańskiego II. Tę pierwszą kwestię celnie ujęła Stanisława Grabowska, wspominając spotkanie z Wyszyńskim w warszawskim Klubie Inteligencji Katolickiej: „Pamiętam, jak pewnego razu wdaliśmy się z nim (…) w dyskusję, zarzucając m.in., że pobożność maryjna mimo wszystko jest zbyt płytka, że estetyczna oprawa uroczystości to chała, że pomysł oddania narodu w niewolę jest rażący. Prymas odpowiedział nam na to: »Jak się robi, tak się robi, ale się robi. A jak ktoś będzie mi przeszkadzał, to go zniszczę«”. Prowadzącemu tę dyskusję Jarosławowi Gowinowi sprawa wydała się tak bulwersująca, że dopytywał, czy to aby na pewno jest cytat, i usłyszał, że tak. A Stefan Wilkanowicz chyba nie tylko we własnym imieniu określił stosunek inteligencji do spuścizny Wyszyńskiego następująco: „Teraz czeka nas etap trudnego oczyszczania polskiego chrześcijaństwa z tych pogańskich naleciałości”. Na razie jednak są one raczej wzmacniane, a o oczyszczeniu nie ma mowy. Tak więc ten etap ciągle przed nami. A jeśli chodzi o recepcję postanowień soborowych, to najlepiej dokumentuje ją szczegółowa analiza listów polskich biskupów, jakiej dokonała Katarzyna Skowronek w książce Między sacrum a profanum. Studium językoznawcze listów pasterskich Konferencji Episkopatu Polski (1945–2005). Jej wniosek jest jednoznaczny: „Wizja ta ma charakter selektywny, niepanoramiczny, jest wyraźnie wkomponowana w sytuację Kościoła lokalnego w Polsce i jej podporządkowana”. Gdzie indziej badaczka zauważa, że gdyby oceniać sobór w świetle publikowanych wówczas listów pasterskich polskich biskupów, to można by dojść do wniosku, że był poświęcony głównie Matce Bożej, Królowej Polski. Jest to tym bardziej zastanawiające, że na soborze dokonało się wielkie pożegnanie z rozbudowaną do absurdu mariologią katolicką. Mówiąc wprost, biskupów, a więc w praktyce Wyszyńskiego, interesowała tylko ich koncepcja Kościoła. Byli przekonani, że sobór nie jest im do niczego potrzebny. Tak zresztą pozostało do dzisiaj.
Na koniec powiedzmy sobie jasno. Obchodzone hucznie w 2021 roku sto dwudziesta rocznica urodzin i czterdziesta rocznica śmierci Stefana Wyszyńskiego były dobrymi okazjami do tego, by się zastanowić nad przyszłością jego spuścizny. Niestety nie doszło do tego, a uroczystości beatyfikacyjne jedynie wzmocniły hagiograficzne i – używając terminologii Ireneusza Ziemińskiego – idolatryjne tendencje w polskim Kościele. Tymczasem naszym zdaniem ma ona charakter tylko historyczny, co najlepiej pokazała nasza sonda przywołana na początku tych rozważań. A poza tym tylko czterdzieści procent Polaków (dane z listopada 2020 roku) deklaruje zaufanie do instytucji, której Wyszyński przewodził od 1949 do 1981 roku. Jednym z powodów utraty przez Kościół wiarygodności jest uparte trwanie przy archaicznym typie religijności, która być może sprawdziła się w czasach PRL-u, ale dziś jest wyrazem braku kontaktu z rzeczywistością. Na pewno przypadki pedofilii wśród kleru i ich ukrywanie przez biskupów (już szesnastu z nich zostało ukaranych przez Watykan i wielu czeka w kolejce) nie przyczynią się do wzrostu tego zaufania.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI
1 We wszystkich cytowanych fragmentach zachowano oryginalną pisownię – przyp. red.