40,00 zł
Dlaczego ludzie powołani przez Boga chcą ze sobą skończyć? Czy porównywanie zasad działania Kościoła do mafii jest naprawdę przesadzone? Kim są kobiety mieszkające na co dzień z księżmi? Jak wygląda prawda o życiu zakonnic?
„Zakrystia” to odzierająca ze złudzeń książka na temat prawdziwego życia mieszkańców kurii i plebanii. Jeśli ktoś myślał, że o księżach wie już wszystko, na pewno się zdziwi. Szantażowani przez kochanki i chłopaków na godziny, mobbingowani przez przełożonych, duchowni odbierają sobie życie w kościele albo na plebanii. O swoich pragnieniach i drugim życiu nie mogą nikomu powiedzieć, przez co wikłają się w coraz większe kłopoty.
Opisane tu historie to gotowy scenariusz na trzymający w napięciu thriller o namiętności, chciwości i fasadowości życia kasty kapłańskiej.
Jeśli czytałeś już „Plebanię”, koniecznie zajrzyj do „Zakrystii”.
Artur Nowak (ur. 1974) – adwokat, publicysta i pisarz, m.in. współautor wraz z profesorem Stanisławem Obirkiem bestsellerowych reportaży „Babilon. Kryminalna historia Kościoła” oraz „Gomora. Władza, strach i pieniądze w polskim Kościele”, a z filozofem Ireneuszem Ziemińskim książki „Chrześcijaństwo. Amoralna religia”. Napisał też „Kroniki opętanej” – powieść, w której przedstawił opartą na faktach historię nastolatki molestowanej przez egzorcystów. Jest również autorem reportażu „Adwokaci. Zraniony zapał”. Współautor podcastu „Kryminalna historia Kościoła”, nagrodzonego Bestsellerem Empiku za 2022 rok. Kolejny sezon tego podcastu otrzymał w roku 2023 nagrodę Best Audio. Od 2021 roku na kanale Sekielski Brothers Studio prowadzi autorski podcast „Wysłuchanie”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 196
Copyright © Artur Nowak, 2025
Projekt okładki
Ilona Gostyńska-Rymkiewicz
Zdjęcia na okładce
© godesignz/Adobe Stock
Redaktor prowadzący
Michał Nalewski
Redakcja
Renata Bubrowiecka
Korekta
Katarzyna Kusojć
Bożena Hulewicz
ISBN 978-83-8391-630-9
Warszawa 2025
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
WSTĘP
Zanim zaczniemy kląć pod nosem, śmiać się i wzruszać.
To, co nas wszystkich irytuje w Kościele, to oczywiście hipokryzja tej instytucji. Poświęcono jej już tyle opracowań, że nie ma co do tego wracać. Znamy księży z podwójnych standardów: ślubują czystość, ale trudno zaprzeczyć, że prowadzą aktywne życie seksualne, są homofobami, ale zwłaszcza u szczytu hierarchii mamy do czynienia z nadreprezentacją gejów. Kojarzymy ich z tłustymi brzuchami, niewieścimi sukniami, złotymi łańcuchami, pierścieniami i krzyżami, a jednocześnie słyszymy, że jednym ze ślubów, jakie składają, jest życie w ubóstwie. „Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie” – mówi ich Bóg. Ale jak to z nimi jest? – pytamy, widząc przymykanie oka przez hierarchię kościelną na przestępstwa pedofilii.
Pisząc Plebanię i zbierając materiały do Zakrystii, doszedłem do wniosku, że w zasadzie wszystkie teksty opowiadające o patologiach kościelnych mówią tak naprawdę o jednym: Kościół to jest zamknięty system, doskonale działający od lat, a jego przedstawiciele nie są w związku z tym zainteresowani zmianami. Co więcej, dla księży bożkiem jest hierarchia. W zasadzie w każdej sytuacji, w której słyszymy o dobru czy autorytecie Kościoła, pod słowo „Kościół” należałoby podstawić słowa „hierarchia” albo „władza”.
Spójrzmy na biskupów i kapłanów obdarzonych władzą odpuszczania grzechów oraz szafarzy innych sakramentów. Na ich przywileje podatkowe i brak kontroli nad odbywającymi się w tym środowisku przepływami pieniędzy. Księża o nic nie muszą się martwić. Po co więc mieliby wdrażać jakieś reformy?
Ale obietnica życia wiecznego i trwanie w tej strukturze ma swoją cenę. Posłuszeństwo, izolacja i karność to filary Kościoła. A zauroczeni głosem Boga wybrańcy dobrowolnie się godzą na to nienormalne życie, choć często stają się ofiarami przemocy. Trudno jednak jest odejść z systemu, kiedy pozna się bezwzględność kleru – młodzi mężczyźni i kobiety, bez wykształcenia, wykastrowani z samodzielności, boją się nowego życia, w którym trzeba walczyć o siebie. Bo w świecie, który ich uwiera, są traktowani wyjątkowo. Czytają święte księgi, noszą specjalny strój, tytułuje się ich w odmienny sposób. Lecz sterylny świat, w którym hula Duch Święty, uwalniający od chuci pożądania, to oczywiście mit. Ludzie, którzy dostali olbrzymią władzę pośredniczenia w oczyszczeniu z grzechów i odpuszczania win, często sublimują brak legalnej bliskości z drugim człowiekiem w patologii rygoryzmu aktywnością w podziemiu seksualnym, nadużywaniem władzy duchowej, względnie nastawieniem na czerpanie z tego układu korzyści materialnych, czemu sprzyja brak przejrzystości w sferze finansów kościelnych. Rzadko udaje im się przekierować popęd seksualny na czystą więź z innymi ludźmi.
Przynależność do stada i specyficzna odporność grupowa na krytykę, a także wtłaczana do głów konieczność pokory i posłuszeństwa kastrują wiernych z samodzielności myślenia. A skoro księża to pomazańcy boży, ich przywary nie mają znaczenia – każde ich sprzeniewierzenie się zasadom można wytłumaczyć. Kościół zawładnął rynkiem usług religijnych w ten sposób, że ważność sakramentów nie zależy od morale kapłana. Duchowny może być ostatnim pijakiem, malwersantem albo pedofilem, ale to nie przeszkadza wiernym w przyjmowaniu od niego sakramentów chrztu, komunii i innych. Z pokolenia na pokolenie synowie i córki ku uciesze babć chrzczą kolejne dzieci, włączając je do katolickiej owczarni. A że trzódką zarządza grubiański pasterz, który je obraża, strzyże i wyzyskuje, nikomu nie przeszkadza.
Polacy nie potrafią wyjść z kościoła, kiedy z ust księdza sączy się homofobiczny jad czy polityczna agitacja. Owszem, ponarzekają w domu, ale za tydzień znów pójdą na mszę. Niewiele wymagają od pasterzy, bo ci też od nich niewiele wymagają. Ale można odnieść wrażenie, że nadchodzi pierwsze pokolenie, które nie będzie czuło potrzeby wyjścia z kościoła, bo nigdy w nim nie było. Wyrwa pokoleniowa zakończy ten wielki program lojalnościowy.
JAK MAFIA
Kiedy do kurii dotarła informacja o nagłym zgonie księdza w trakcie rodzinnych wakacji nad morzem, niemal natychmiast podwładni biskupa zdecydowali się zabezpieczyć jego majątek. Jak wiadomo, najświętszym sakramentem Kościoła jest mamona. Ale kobieta z córką były szybsze.
„Oni są jak mafia. Co tam mafia? Mafia to się może od nich uczyć”. Przyznam, że ilekroć słyszę tego typu stwierdzenia od księży, mam ochotę zapytać: „Halo, panowie! A co wy robicie w tym towarzystwie?”. Nie jestem jednak złośliwy. Rozumiem, że trzeba jakoś się utrzymać. Że po latach ubezwłasnowolnienia, odzwyczajania od praktycznej strony życia, przy braku umiejętności tak podstawowych jak pranie czy gotowanie, braku troski o opłacenie rachunków i bez jakichś sensownych kwalifikacji, dzięki którym można się odnaleźć na rynku pracy, nie jest łatwo opuścić struktury cosa nostry. No i co powiedziałaby mama?
Mafia wielokrotnie pojawia się w historii Kościoła, a porównanie do niej tej religijnej instytucji ma pewne podstawy – obie korporacje działają podobnie. Rdzeniem ich struktury jest hierarchiczność, która oznacza podporządkowanie się wszystkich silnemu szefowi: ojcu diecezji, parafii, czy wręcz całego Kościoła. Ludzie mafii, jak i duchowni w zasadzie nie podlegają żadnej kontroli. Mętne finanse, sekretność działań i dyskrecja, omerta albo śluby milczenia – wszystkie te kategorie występują w obu organizacjach.
W czerwcu 2023 roku Frank Keating, przewodniczący amerykańskiej komisji do spraw skandali pedofilskich w Kościele katolickim, podał się do dymisji po tym, jak porównał niektórych krnąbrnych biskupów do cosa nostry. Z kolei Ernie Chambers, senator z Nebraski, powiedział: „Kościół katolicki jest skuteczniejszy jako organizacja przestępcza niż mafia”. Jeffrey Anderson, najbardziej znany obrońca ofiar pedofilii, pozywających księży i biskupów za nadużycia, mówi, że skoro urzędnicy kościelni zachowują się jak gangsterzy, trzeba ich ścigać jak mafię1.
Członkowie mafii zawsze odwoływali się do symboli religijnych. Vincenzo Lubrano, jeden z ojców chrzestnych cosa nostry, po kontrowersyjnym uniewinnieniu, które pozwoliło mu uniknąć odsiadki za jego działalność, zorganizował autokarową pielgrzymkę do San Giovanni Rotondo, aby podziękować swojemu patronowi, ojcu Pio. Twierdził, że to za jego wstawiennictwem został uniewinniony. Wielu szefów Camorry przy swoich willach ustawia na cześć ojca świętego albo samego Jezusa naturalnej wielkości rzeźby. W fabrykach haszyszu w Scampii kostki narkotyku są często cięte na trzydzieści trzy w paczce zgodnie z wiekiem Jezusa. Kokainę zaś skrapia się wodą święconą z Lourdes, aby uchronić konsumentów przed śmiercią. We wszystkie te działania jeszcze do niedawna zaangażowany był Kościół. Według Marii Antonietty Calabrò, autorki książki Le mani della mafia („Ręce mafii”), camorra i jej amerykańskie odpowiedniki przez dziesięciolecia wykorzystywały tak zwany Bank Watykański, czyli Instytut Dzieł Religijnych, do prania pieniędzy2. Paul Marcinkus, arcybiskup stojący w dobie pontyfikatu Jana Pawła II na czele tego banku, nie miał doświadczenia w finansach. Szkoliła go i doradzała mu mafia. Działał w tercecie z uwikłanymi we współpracę z mafią sycylijską Michelem Sindoną i Robertem Calvim. Panowie spekulowali na nowojorskiej giełdzie i deponowali na Karaibach pieniądze włoskiej mafii, której członkowie zakładali czarne konta w papieskim banku. Trafiały tam też brudne pieniądze z handlu narkotykami, a transferował je skarbnik cosa nostry Giuseppe „Pippo” Calò. Środki te leżały w depozytach obok datków pozyskanych przez Matkę Teresę z Kalkuty oraz papieskiego funduszu dla ubogich. Calvi i Sindona zostali zamordowani. Kiedy Calviego aresztowano, wszyscy się martwili, że ujawni tajne finansowanie „Solidarności” i brudne interesy z mafią. Czy kogoś to jeszcze dziwi? Związki Kościoła z mafią to tradycja.
Podczas pogrzebu szefa mafii Vittoria Casamoniki ściany rzymskiego kościoła pod wezwaniem Świętego Jana Bosko zdobiły plakaty z napisami „Król Rzymu” i „Zdobyłeś Rzym, teraz podbijesz niebo”, a kondukt pogrzebowy z udziałem koni przeszedł ulicami miasta ustrojony płatkami róż zrzucanymi z helikoptera i w akompaniamencie ścieżki dźwiękowej z Ojca chrzestnego3. W krypcie bazyliki Świętego Apolinarego w Rzymie obok kardynałów w 1990 roku spoczął lider rzymskiej mafii Enrico De Pedis, zabity w porachunkach gangów na Campo de’ Fiori. Zgodę na ten pochówek wydał kardynał Ugo Poletti. De Pedis leżał tam dwadzieścia dwa lata. W 1988 roku, stojąc na ślubnym kobiercu u boku Carli Di Giovanni, zamarzył sobie, by mieć pogrzeb w tym miejscu. Hojnie więc sponsorował Kościół, a fakt, że miał krew na rękach, Polettiemu nie przeszkadzał. Prałat Vergari, rektor bazyliki, w piśmie do kardynała Polettiego, wikariusza Rzymu, prośbę o odstępstwo od zwyczaju i pochowanie w świątyni świeckiego uzasadniał tak: „Zmarły hojnie pomagał ubogim, którzy uczęszczają do bazyliki, księżom i seminarzystom, a jego rodzina będzie nadal wykonywać dzieła miłosierdzia”.
W Polsce działa to wszystko inaczej. Jeśli księża handlują narkotykami, organizują napady, czy też okradają wiernych, o czym pisałem w Plebanii, czynią to na skalę nieporównywalną z kolegami z Włoch. Ale niektórym historiom warto się przyjrzeć, bo pokazują, że nadwiślańskim duchownym pomysłów na zarobek nie brakuje. A i mafiosi by się mogli sporo od nich nauczyć. Zanim zacznę je po kolei relacjonować, chcę zaznaczyć, że żadna z nich by się nie zdarzyła, gdyby nie pewna okoliczność, która ułatwiła popełnienie tych przestępstw. Chodzi o fakt, że ich sprawcami byli księża. Liczne przywileje, które otrzymali duchowni w Polsce, umożliwiają rozwój systemowej patologii w Kościele. Zacznijmy od przestępstw w starym stylu.
W PRL-u bohaterem jednej z największych afer przemytniczo-dewizowych był ksiądz Leon D. Miał w ręku dobry fach. Nie dość bowiem, że był absolwentem teologii, to jeszcze historykiem sztuki. Dlatego dostał zadanie stworzenia muzeum diecezjalnego. Muzeum bez eksponatów nie istnieje. Miał więc zgodę na wizyty w parafiach, katalogowanie i zbieranie cennych przedmiotów, które w małych parafiach przetrwały często czasy okupacji. Według prokuratury, „wykonując funkcje zawodowe, kupował za symboliczną opłatę bądź wyłudzał od wiernych nieświadomych wartości posiadanych przedmiotów cenne płótna oraz inne dzieła, które później miały być przemycone za granicę”, czyli szkła, obrazy, naczynia liturgiczne, księgi i numizmaty. Pewnego jednak dnia esbecja zrobiła u księdza Leona kipisz. W miejscu jego zamieszkania w istocie ujawniono muzeum: dwieście pięćdziesiąt obrazów, sześćset siedemnaście wyrobów ze srebra, siedemdziesiąt trzy rzeźby i wyroby z porcelany, sto dwadzieścia cztery starodruki. Biegli wycenili całą tę kolekcję na jedenaście milionów złotych (średnia pensja wynosiła w tamtych latach dwa tysiące, najniższa – około dziewięciuset złotych).
To, że ksiądz był oszustem, było tajemnicą poliszynela w diecezji. Hierarchia się jednak nie martwiła, bo przecież człowiek zaradny to skarb, a w Kościele takich się ceni szczególnie. Biskupi zareagowali dopiero, kiedy kapłan został aresztowany – nie było już innego wyjścia. Ksiądz Leon bowiem spowodował publiczne zgorszenie. Przypomnieli więc starą sprawę związaną z faktem, że ma partnerkę oraz dzieci – urocze bliźnięta, których byt zabezpieczył posiadłością pod Warszawą. Kuria od dawna o tym wszystkim wiedziała, ale przymykała oko, skoro płacił za swobodę działania. Hierarchia odwróciła się od Leona, gdy źródełko dochodu definitywnie wyschło. Za „naruszenie celibatu” biskup nałożył na niego suspensę. Bardzo się obawiał, żeby podczas procesu ksiądz D. nie wystąpił przypadkiem w koloratce – wspominał przed laty w rozmowie z moim informatorem emerytowany wykładowca łódzkiego seminarium.
Ksiądz nie działał sam. Współpracował z Włodzimierzem, który był radcą w Ministerstwie Komunikacji. To on typował, co warto zakupić, i organizował przemyt. Leon D. miał taki tupet, że kiedy się rozkręcił, handlował już nawet falsyfikatami, masowo produkowanymi przez siebie. Oczywiście musiał mieć ku temu dryg, ale i dobrych doradców oraz pomocników. Sprzedał jednemu z handlarzy obrazów na zachodzie Europy nawet obraz Edgara Degasa: „Jestem bratankiem Edgara” – miał wyjaśnić marszandowi zdziwionemu tym, że zwykły ksiądz posiada takie dzieło. „Rembrandta” postarzył syropem od kaszlu. A obraz Kąpiące się kobiety, namalowany rzekomo przez szwedzkiego portrecistę Andersa Zorna, ksiądz Leon niespodziewanie zobaczył później u znajomego lekarza w Warszawie. Lekarz był przekonany, że nabył oryginał4.
Biznes rozrósł się do tego stopnia, że grupa przemycała na Zachód hurtowe ilości obrazów, a w drugą stronę ściągała dewizy i złoto. Oszuści nawiązali współpracę z wiedeńskim antykwariuszem, który przed emigracją prowadził warszawski antykwariat Stowarzyszenia Katolików Świeckich „Pax”. Kurierami byli brazylijscy dyplomaci, w tym konsul. Rekordowy przerzut liczył sto pięćdziesiąt kilogramów złota, od czego Latynosi mieli dostać dziesięć procent prowizji. A ponieważ piętnaście kilogramów złota piechotą nie chodzi, długo nad przystąpieniem do bandy się nie zastanawiali.
Kiedy szajkę w końcu rozbito, antykwariusz nie zdecydował się na współpracę z policją. Nie chciał wskazać szwajcarskich kont księdza i jego wspólników w zamian za utajnienie jego roli w sprawie nawet po tym, jak zobaczył zeznania czterech głównych podejrzanych. Nie przekonała go nawet akwarela niemieckiego malarza i rysownika Carla Spitzwega, którą chcieli mu podarować rodacy w zamian za wykazanie troski o dobra kultury ojczystego kraju. Nie dał się, jak mówił, nabrać na „komunistyczną prowokację”. Brazylijczycy zaś nie mogli liczyć na pomoc swoich. Wydalono ich ze służby za nadużycia związane z wykonywaną funkcją. Informacja o tym, do czego zdolni są dyplomaci, doprowadziła ponoć do bólu głowy samego prezydenta. Sąd wymierzył grupie wyroki od ośmiu do dwunastu lat pozbawienia wolności. Po odbyciu kar panowie mieli za co żyć – na rachunkach w Szwajcarii czekały na nich spore zasoby.
W sprawę księdza Leona D. był zamieszany inny duchowny z tej samej diecezji – ojciec Stanisław, który zajmował się finansami na szczeblu kurialnym. Kiedy objął parafię, urządził w niej „muzeum” z eksponatami – dla hierarchów było jasne, że pochodziły z tych samych źródeł, z których korzystał ksiądz Leon. „Trudno powiedzieć, dlaczego biskupi obawiali się wprost zażądać od księdza Stanisława choćby podziału dóbr, bo w rozmowach z nim ograniczali się tylko do bardzo delikatnych sugestii o ich zapisie na kurię w testamencie. Z przepychanek można było wnioskować, że namowy okazały się bezskuteczne. Po aresztowaniach wpadli w autentyczną panikę i co najmniej raz w tygodniu wysyłali kogoś na przeszpiegi w celu sprawdzenia, czy obrazy jeszcze wiszą w apartamentach” – wspomina oficer pracujący przy inwigilacji. To oczywiste, że amatorów dzieł sztuki esbecja miała na oku – niemal wszystkie ich rozmowy były podsłuchiwane. Mało tego, pluskwy były zainstalowane też na plebaniach.
Leona i Stanisława połączyły nie tylko sutanna i zamiłowanie do antyków, ale również złamanie celibatu i zrealizowane ojcostwo. Kobieta i córka Stanisława mieszkały w pięknej posiadłości i niczego im nie brakowało, bo duchowny mógł przecież cały dochód przeznaczyć dla nich. Kiedy więc do kurii dotarła informacja o nagłym zgonie księdza w trakcie rodzinnych wakacji nad morzem, niemal natychmiast podwładni biskupa zdecydowali się zabezpieczyć jego majątek. Wiadomo, że najświętszym sakramentem Kościoła jest mamona. Ale kobieta była szybsza. Kiedy tylko zakład pogrzebowy zabezpieczył zwłoki, ruszyła z córką na plebanię po spadek. Musiała zorganizować ekipę, by podołać wezwaniu. Na szczęście miała klucze do „muzeum” i znała szyfr do sejfu.
Kiedy nad ranem zjawili się wysłannicy biskupa, zastali gołe ściany. Mój informator miał w ręku oryginalny stenogram z podsłuchu:
– Obrazy też zniknęły?
– Wszystko, ekscelencjo, nawet dywany.
– To przecież niemożliwe. A sejf?!
– Żadnych pieniędzy!
Największe interesy w Polsce robiło się na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Dziki zderegulowany rynek sprawił, że powstało wiele fortun. W zasadzie wystarczyło wtedy mieć głowę na karku, by zgromadzić majątek zabezpieczający nie tylko dzieci, ale i wnuki. Mafiosi też nie próżnowali, a potem zaczęli inwestować potężny kapitał. Kiedy opowiedziałem historię o księdzu Leonie Arturowi Górskiemu, autorowi antologii poświęconej polskim gangusom, przypomniały mu się jego rozmowy z legendarnym Masą, jednym z liderów świata przestępczego, wywodzącym się z tak zwanej grupy pruszkowskiej, na którego mafia wydała wyrok śmierci, kiedy w 2000 roku podjął współpracę z wymiarem sprawiedliwości. Inny pruszkowski gangster – Kiełbasa – miał w zwyczaju napadać na tiry pełne papierosów. Upłynniał kradzione auta, ściągał haracze. Zastrzelono go pod jego ulubionym sklepem mięsnym w Pruszkowie, w którym codziennie robił zakupy. Artur Górski przypomniał sobie, że któregoś pięknego dnia z tą dwójką skontaktowało się dwóch antykwariuszy. Zaoferowali deal, który miał polegać na zakupie hurtowej liczby dzieł sztuki, w szczególności obrazów w promocyjnej cenie. Nie jakichś tam zwykłych obrazów, ale prawdziwych arcydzieł: francuskich impresjonistów, malarzy włoskiego baroku, niderlandzkich miniatur z XVII wieku, a nawet, uwaga!, szkicu Leonarda da Vinci. W sumie trzystu osiemdziesięciu dzieł, których nie powstydziłoby się nasze Muzeum Narodowe, gdyby oczywiście było je stać na taką kolekcję. Luwr, Ermitaż, Prado – wszystkie duże placówki by się o nią zabijały!
Promocyjna cena wynosiła zaledwie trzysta pięćdziesiąt tysięcy dolarów. Ciekawostką był fakt, że zbywcą tej pokaźnej kolekcji był krakowski hierarcha wysokiej rangi. Żaden tam pośledni biskup. Wśród obrazów należących niegdyś do znamienitej rodziny Potockich znajdowały się arcydzieła takich mistrzów, jak: Claude Monet, Édouard Manet, Henri Matisse, Auguste Renoir, Henri de Toulouse-Lautrec, Paul Gauguin, Vincent van Gogh, Marcello Bacciarelli, Rembrandt van Rijn, a nawet Leonardo da Vinci. Hierarcha nie miał tytułu własności i nie bardzo było wiadomo, dlaczego dysponował tym cennym skarbem. I to on poszukiwał kupców. Czemu akurat szukał rynku zbytu w środowisku duetu Masa i Kiełbasa? Mniejsza o to. Panowie zawiązali spółdzielnię: na obrazy kasę mieli wyłożyć między innymi Słowik i pewien biznesmen mający związki z kolumbijską kokainą. Panowie przekazali czterysta tysięcy dolarów. Nadwyżkę, pięćdziesiąt tysięcy, zainkasowali Masa i Kiełbasa, i to oni rozmawiali z hierarchą. Masa tak wspominał to spotkanie:
– Biskup i jego świta powitali nas bardzo przyjaźnie i zaprosili do przestronnego pokoju z dużym stołem. (…) szybko znaleźliśmy wspólny język. Dostojni duchowni nawijali taką kminą, że momentami traciłem poczucie, gdzie ja tak naprawdę jestem – w rezydencji arcybiskupa czy pod celą. Okazało się, że w krakowskiej kurii pracują naprawdę równi goście, gadający po ludzku, i robienie z nimi interesu to czysta przyjemność. Coś tam próbowali opowiadać o kolekcji, o jej korzeniach, ale kto by tam słuchał takich głupot? Transakcja przebiegła sprawnie – położyliśmy kasę na stół, a obrazy wylądowały w naszym busie.
Jak komentuje Artur Górski, w życiu Masy zaczął się okres wyjątkowy – z gangstera napadającego na tiry i odzyskującego długi z bejsbolem w ręku przeobraził się w marszanda. Z przemytem nie było kłopotu i panowie dość szybko się odkuli. Sprzedaż szła dobrze do momentu, w którym pewien nabywca zwrócił im uwagę, że jeden z oferowanych obrazów to falsyfikat. No i zrobił się problem, bo w tym środowisku wszyscy się znają. Od tego momentu wszyscy potencjalni nabywcy stali się jakby elektryczni. Z opresji chciała ich wybawić amerykańska miliarderka Barbara Piasecka-Johnson. Jej oferta dotyczyła zakupu całej kolekcji po cenie falsyfikatów. Panowie grzecznie odmówili. Finalnie obrazy trafiły za wielką wodę, a w Stanach Zjednoczonych rozprowadził je jeden z członków spółdzielni. Wszyscy zarobili5.
Wielu historii ordynarnych kradzieży prawdziwych dzieł sztuki nigdy nie upubliczniono. Trafiają czasem do nas strzępy informacji na ten temat przy okazji przypadkowych wpadek. Działania pewnego proboszcza na przykład skłoniły Prokuraturę Rejonową w Stargardzie do wydania nakazu przeszukania plebanii. Sprawą zajmowali się policjanci z zespołu do spraw zabytków. Chodziło o rzeźbę z XV wieku, która zaginęła w 1975 roku. Odnalazła się w prywatnym pokoju księdza na plebanii w powiecie stargardzkim. Ostatecznie wróciła do właściciela, czyli parafii w Chociwlu, do której należy kościół filialny w Bobrownikach6. A takich historii jest naprawdę sporo. Zanim przejdziemy do naprawdę dużych spraw, wspomnijmy kilka drobnych kradzieży.
Marcin J., proboszcz parafii w Raszkowie (diecezja kaliska) i dekanalny duszpasterz rodzin, zamieścił w internecie ogłoszenie: „Mam do sprzedania parę aniołów z XVII wieku. Są to świeczniki figuralne. Figury są w bardzo dobrym stanie, pochodzą z rodzinnej kolekcji”. Policjanci znaleźli w jego samochodzie dwie drewniane figurki, które zginęły w klasztorze ojców paulinów w Wieruszowej. „Ostrowscy policjanci podczas kontroli drogowej zatrzymali samochód, którego kierowca przewoził figurki” – informował Artur Kurczaba, rzecznik prasowy ostrowskiej policji. Ciekawe, że nikt nie zgłosił ich zaginięcia. Sprawę zgłoszono dopiero, gdy na jaw wyszła informacja o zatrzymaniu proboszcza7. Ksiądz był wcześniej przeorem tego klasztoru i został uhonorowany przez ówczesnego prezydenta Lecha Kaczyńskiego Złotym Krzyżem Zasługi.
Ojciec Maksymilian to z kolei przeor klasztoru kamedułów na Bielanach koło Krakowa. W mieszkaniu pewnej pani, w którym go zatrzymano, znaleziono skradzione z klasztoru dzieła sztuki. Poza tym duchowny przywłaszczył sobie z konta klasztoru sto dziesięć tysięcy złotych. Kiedy ksiądz Zbigniew S. ze Zgromadzenia Księży Marianów odszedł z kapłaństwa, wziął ze sobą na odchodne z biblioteki seminarium w Lublinie dziesięć bardzo starych książek z XV i XVI wieku, w tym osiem „o szczególnym znaczeniu dla kultury”. Ich wartość opiewała na trzysta tysięcy złotych. Wpadł głupio, wstawiając książki do antykwariatu. Sąd wymierzył mu dwa lata więzienia w zawieszeniu na pięć lat i pięć tysięcy złotych grzywny. Ksiądz Marek R. był swego czasu dyrektorem biblioteki seminarium duchownego diecezji sandomierskiej. Ten był dopiero bezczelny. Wyłudził z Ministerstwa Kultury dwadzieścia dwa tysiące złotych dotacji na renowację skradzionych przez kogo innego inkunabułów. Czyżby nie wiedział, że książek tych już nie było w zbiorach?
Nieco innym sposobem zarobku, z którego korzystają wszyscy, jest tak zwany numer na księdza. To dość prosta metoda, polegająca na wykazaniu kosztów dla darczyńców. A oto przykład jednej z wielu spraw opisanych jakiś czas temu przez media: ksiądz miał przyjmować fikcyjne darowizny od spółki z Wielkopolski oraz od innych podmiotów gospodarczych. Pieniądze wpływały na konto parafii, ale potem były oddawane wpłacającym. Zysk księdza miał polegać na procencie od wpłaty, a donator za to mógł całą darowiznę na Kościół odliczyć sobie od podatku. Na tym patencie duchowni robią duże interesy. Wiosną 2024 roku CBA zatrzymało księdza z bródnowskiej parafii w Warszawie. Szkoda, którą poniósł fiskus w związku z procederem, przekroczyła pięć milionów złotych. Biznes trwał cztery lata. Proboszcz poświadczał nieprawdę o przyjmowaniu znacznych sum na cele kultu religijnego, a rzekomi darczyńcy pomniejszali należny podatek dochodowy o te kwoty. Jeśli szkoda z nieodprowadzonego podatku wynosiła pięć milionów, mówimy o darowiznach opiewających na dziesiątki milionów8. Donatorami byli wierni – siedemnastu zamożnych przedsiębiorców, z którymi ksiądz uzgodnił szczegóły procederu. Czyżby to on był mózgiem operacji? Proboszcz poza oskarżeniem o udział w procederze organizowania lipnych darowizn usłyszał jeszcze jeden zarzut – dotyczący przywłaszczenia co najmniej dwustu tysięcy złotych, które wierni przekazali Kościołowi w formie darowizny9.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI
1 Daniel J. Wakin, Church,Mafia: Why the Link?, www.nytimes.com/2003/06/22/weekinreview/the-basics-church-mafia-why-the-link.html.
2 Trisha Thomas, The Catholic Church and the Mafia, www.mozzarellamamma.com/2014/the-catholic-church-and-the-mafia/.
3 Rossie Scammell, Italian Catholic Church scrambles to explain role in lavish Mafia boss funeral, www.ncronline.org/news/world/italian-catholic-church-scrambles-explain-role-lavish-mafia-boss-funeral.
4 Marcin Dzierżanowski, Sztuka przemytu. Jak gang marszandów oszukał PRL, mycompanypolska.pl/artykul/sztuka-przemytu-jak-gang-marszandow-oszukal-prl/10257.
5Zakonnik oskarżony, dziennikpolski24.pl/zakonnik-oskarzony/ar/1592820.
6Zaginiona od 37 lat rzeźba odnaleziona na plebanii. Zdewastowana, gs24.pl/zaginiona-od-37-lat-rzezba-odnaleziona-na-plebanii-zdewastowana-film/ar/5478934.
7Powiat ostrowski: Ksiądz przewoził samochodem dzieła sztuki skradzione z klasztoru, ostrow.naszemiasto.pl/powiat-ostrowski-ksiadz-przewozil-samochodem-dziela-sztuki/ar/c1-1842067.
8 Paweł Marcinkiewicz, Ksiądz z Bródna i fikcyjne darowizny. Kuria zawiesza go w wykonywaniu obowiązków, warszawa.wyborcza.pl/warszawa/7,54420,30926167,zatrzymany-przez-cba-proboszcz-z-brodna-zawieszony-w-wykonywaniu.html?do_w=167&do_v=1138&do_st=RS&do_sid=921&do_a=921#S.related-K.C-B.1-L.2.zw.
9 Maria Korcz, Podatkowy przekręt „na darowizny”. Ksiądz razem z „wiernymi” oszukał skarb państwa na 5 mln zł, wyborcza.biz/biznes/7,177151,30919454,cba-zatrzymalo-ksiedza-z-warszawy-mial-oszukiwac-na-podatkach.html.