Anonimowa dziewczyna - Greer Hendricks, Sarah Pekkanen - ebook

Anonimowa dziewczyna ebook

Greer Hendricks, Sarah Pekkanen

4,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Najbardziej wyczekiwany thriller 2019 roku!

Gdy Jessica Farris zgłasza się do udziału w badaniu psychologicznym prowadzonym przez tajemniczą doktor Shields jest przekonana, że będzie musiała jedynie odpowiedzieć na kilka pytań, po czym odbierze wynagrodzenie i na tym skończy się jej rola.

Jednak gdy pytania stają się coraz bardziej natarczywe i dogłębne, a sesje badawcze przeradzają się w zadania do wykonania, podczas których Jessica dostaje wytyczne, jak ma się ubrać i zachowywać, dziewczyna zaczyna mieć odczucie, że doktor Shields zna jej myśli… i wie, co Jess ma do ukrycia.

W im większą Jess popada paranoję, tym bardziej jasne staje się dla niej, że nie wie już, co w jej życiu jest realne, a co stanowi jeden z eksperymentów manipulacyjnych doktor Shields. Uwikłana w sieci podstępnych oszustw i zazdrości, dziewczyna szybko się przekonuje, że niektóre obsesje bywają zabójcze…

„Kolejna gęsta, trzymająca w napięciu powieść… Bawcie się dobrze, obserwując, jak rozgrywa się ta zabawa w kotka i myszkę”.

Kirkus Reviews

„Hendricks i Pekkanen w szczytowej formie. Nie przewidzicie finałowego zwrotu akcji!”.

People Magazine

WYRÓŻNIENIA, JAKIE SPOTKAŁY ANONIMOWĄ DZIEWCZYNĘ:

„Książka tygodnia” People Magazine

„50 najbardziej wyczekiwanych książek 2019 roku” HelloGiggles

„Najlepsza powieść kobieca 2019 roku Marie Claire

„Książki, których nie możesz przegapić” Hypable

„Książki 2019 roku, które musisz zabrać na spotkanie klubu książki” Cosmopolitan

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 423

Oceny
4,0 (900 ocen)
337
328
181
48
6
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Joasta25

Całkiem niezła

MOPSIKLOPSIK

Nie oderwiesz się od lektury

Wciągająca lektura.
00
Malwi68

Całkiem niezła

"Anonimowa dziewczyna" to thriller psychologiczny napisany przez duet autorski Greer Hendricks i Sarah Pekkanen. Książka przedstawia historię Jessiki Farris, która zgłasza się do tajemniczego badania psychologicznego prowadzonego przez enigmatyczną doktor Shields. Z początku Jessica zakładała, że to tylko kilka pytań, a potem wróci do swojego życia. Jednak z biegiem czasu badanie zaczyna przybierać coraz bardziej niespodziewany i niepokojący obrót. Po przeczytaniu innej powieści tych autorek miałam duże oczekiwania, dotyczące tej książki. Niestety nie w pełni je spełniły. Fabuła wydaje się zagmatwana i zbyt mało wiarygodna, co mocno dezorientuje. Powieść trafia w głąb psychologicznych mechanizmów, ale nie zawsze udaje się utrzymać napięcie czy zainteresowanie akcją. Jednym z głównych problemów leżących u podstaw tej lektury jest tempo akcji, które jest powolne i mało ciekawe. To może wpłynąć na czytelniczą cierpliwość i utratę zainteresowania książką. Czytelnikom, którzy oczekują dyn...
01
acinka83

Całkiem niezła

Czy trzymająca w napięciu? Raczej taka sobie. Zawsze warto samemu przeczytać każdy ma inny gust. Pozdrawiam Czytelników
01

Popularność




Greer Hendricks, Sarah Pekkanen Anonimowa dziewczyna Tytuł oryginału An Anonymous Girl ISBN Text Copyright © 2018 by Greer Hendricks and Sarah Pekkanen Published by arrangement with St. Martin’s PressAll rights reserved Copyright © 2019 for the Polish translation by Zysk i S-ka Wydawnictwo s.j., Poznań Redakcja Robert Cichowlas Opracowanie graficzne i techniczne Barbara i Przemysław Kida Wydanie 1 Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67 dział handlowy, tel./faks 61 855 06 [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w Zysk i S-ka Wydawnictwo.

Greer:

Moim rodzicom, Elaine i Markowi Kesselowi

Sarah:

Rogerowi

CZĘŚĆ PIERWSZA

Zapraszamy kobiety w wieku 18-32 lata do udziału w badaniu etyki i moralności prowadzonym przez wybitnego nowojorskiego psychiatrę. Hojne wynagrodzenie. Gwarantujemy anonimowość. W celu uzyskania szczegółowych informacji proszę dzwonić.

Łatwo oceniać decyzje i zachowanie innych ludzi — jak choćby matki z wózkiem zakupowym załadowanym słodkimi płatkami śniadaniowymi i ciasteczkami Oreo, która wydziera się na dziecko; kierowcy drogiego kabrioletu wyprzedzającego jadący wolniej samochód; kobiety w spokojnej kawiarence nawijającej głośno przez komórkę; męża zdradzającego żonę.

A gdybyś wiedział, że matkę właśnie zwolniono z pracy? Co, jeśli kierowca obiecał synowi, że przyjedzie na szkolne przedstawienie, lecz szef naciskał, aby wziął udział w zwołanym w ostatniej chwili zebraniu? Do kobiety w kawiarni zadzwonił mężczyzna — miłość jej życia — który złamał jej serce? A zdradzana żona wcześniej wielokrotnie wzdrygała się, gdy mąż ją dotykał?

Być może równie szybko i ostro oceniłbyś kobietę, która postanowiła wyjawić swe najgłębsze tajemnice obcej osobie tylko dlatego, że dostanie za to zapłatę. Jednak powstrzymaj się, przynajmniej na razie, od osądu.

Wszyscy mamy swoje powody, aby zachowywać się tak, a nie inaczej. Nawet jeśli zataimy je przed tymi, którzy sądzą, że znają nas najlepiej. I nawet wtedy, gdy są one tak głęboko w nas ukryte, że sami nie potrafimy się w nich rozeznać.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Piątek, 16 listopada

Wiele kobiet chciałoby, aby ludzie postrzegali je w określony sposób. Moja praca polega na transformacji wyglądu klientek. Zajmuje mi to czterdzieści pięć minut. Gdy pomoc dobiega końca, klientki są odmienione — stają się bardziej pewne siebie, promienieją, a nawet wyglądają na szczęśliwsze.

Ja jednak mogę im zaoferować jedynie krótkotrwałą zmianę wyglądu, ponieważ ludzie zawsze powracają do początkowego stanu. Aby zaszła prawdziwa przemiana, potrzeba o wiele więcej niż to, co leży w mojej mocy.

Piątkowe popołudnie, siedemnasta czterdzieści — godziny szczytu. O tej porze ludzie chcą wyglądać jak lepsza wersja siebie, więc konsekwentnie wykreślam ten czas z prywatnego kalendarza.

Drzwi wagonu metra otwierają się na stacji Astor. Wysiadam pierwsza. Od dźwigania czarnej kasetki z kosmetykami do makijażu boli mnie ręka. Zawsze tak jest pod koniec długiego dnia pracy. Kołyszącym ruchem przesuwam kasetkę za siebie, tak aby mieściła się w wąskim przejściu przez bramki obrotowe — dzisiaj już po raz piąty przez nie przechodzę, więc wykonuję te ruchy bezwiednie — i pędzę schodami na górę.

Gdy znajduję się na ulicy, nurkuję dłonią w kieszonce skórzanej kurtki i wyciągam komórkę. Dotykam palcem ekranu, aby otworzyć na bieżąco aktualizowany przez BeautyBuzz grafik zleceń. Wprowadzam na ich stronie godziny, w których mogę pracować, a potem dostaję wiadomości o zarezerwowanych wizytach.

Ostatnie dzisiejsze zlecenie mam w pobliżu ósmej ulicy i Uniwersytetu. Dwie klientki, co oznacza podwójny czas, a więc pełne dziewięćdziesiąt minut. Mam adres, nazwiska i numer kontaktowy. Nie wiem, kogo zastanę, gdy zapukam do drzwi, jednak nie boję się nieznajomych. Przekonałam się bowiem, że więcej szkody mogą nam wyrządzić ci, których dobrze znamy.

Zapamiętuję dokładną lokalizację. Ruszam dziarskim krokiem, omijając śmieci, które wysypały się na chodnik z przewróconego kosza. Sprzedawca z głośnym grzechotem zaciąga metalową kratę przed swoim sklepikiem. Przechodzę obok trzech studentów z przewieszonymi na ramieniu plecakami, którzy droczą się ze sobą i dla żartu popychają.

Dwa budynki od celu rozdzwania się moja komórka.

Mama. Wpatruję się w okrągłe zdjęcie uśmiechniętej matki i przeczekuję kolejne dzwonki. Mówię sobie w duchu, że i tak zobaczymy się za pięć dni, gdy pojadę do domu na Święto Dziękczynienia.

A jednak nie mogę nie odebrać. Poczucie winy to najcięższe, co zawsze ze sobą noszę.

— Cześć, mamo, wszystko w porządku?

— Tak, wszystko dobrze, skarbie. Tak tylko dzwonię, aby zapytać, co u ciebie.

Widzę ją w domku na przedmieściach Filadelfii, w którym dorastałam. Miesza sos pieczeniowy na kuchence — jedzą wcześnie, a w piątki jest to zawsze pieczeń i purée ziemniaczane — a następnie wyciąga korek z butelki wina Zinfandel. W weekendowe wieczory pozwala sobie na kieliszek.

Niewielkie okno nad zlewem przyozdobione jest żółtymi zasłonkami, a przez uchwyt od kuchenki przewieszona ścierka do naczyń z napisem „Do dzieła”. Tapeta z kwiatowym wzorem obłazi na brzegach, zaś lodówka na dole jest wgnieciona w miejscu, w którym kopnął w nią ojciec, gdy drużyna Eagles przegrała decydujący mecz.

Kolacja będzie podana, gdy tata, pracujący w sprzedaży ubezpieczeń, wróci z pracy. Pojawi się w drzwiach wejściowych, a mama da mu na powitanie szybkiego całusa. Zawołają moją siostrę Becky do stołu; pomogą jej pokroić mięso na talerzu.

— Dzisiaj Becky sama zapięła kurtkę — relacjonuje mama. — Całkiem sama. Nie pomagałam jej.

Becky ma dwadzieścia dwa lata. O sześć mniej niż ja.

— To wspaniale. — Czasem czuję, że chciałabym mieszkać bliżej rodziców, bo wtedy mogłabym im pomagać. Innym razem wstydzę się tego, jak ogromną odczuwam ulgę, że jestem daleko. — Mogę do ciebie oddzwonić? Śpieszę się do pracy.

— Och, zatrudnili cię przy kolejnym przedstawieniu?

Waham się, co odpowiedzieć. W głosie mamy słychać większe ożywienie. Nie mogę powiedzieć prawdy, więc wypalam pośpiesznie:

— Tak, to niewielka produkcja. Pewnie nawet niewiele będzie o niej w prasie, ale makijaże są kunsztowne i skomplikowane. Naprawdę nietypowe.

— Jestem z ciebie taka dumna. Nie mogę się doczekać przyszłego tygodnia, gdy mi o wszystkim opowiesz.

Wyczuwam, że mama chce coś dodać. Co prawda jeszcze nie doszłam do umówionego miejsca wizyty — kompleksu akademików Uniwersytetu Nowojorskiego — ale i tak kończę rozmowę:

— Ucałuj ode mnie Becky. Kocham cię.

Przed dotarciem do klientek wdrażam zasady, których przestrzegam podczas każdego zlecenia. Gdy tylko zobaczę klientkę, zaczynam się jej przyglądać. Zwracam uwagę na to, że brwi wyglądałyby lepiej, gdyby były ciemniejsze; nos należy wykonturować, aby wyglądał na węższy. Dobrze wiem, że i one taksują mnie wzrokiem.

Zasada numer jeden: nieoficjalny uniform. Ubieram się na czarno, dzięki czemu nie muszę codziennie rano komponować nowego stroju. W ten sposób wysyłam też klientom subtelny przekaz, że to ja jestem ekspertem. Wybieram wygodne, warstwowe ubrania, które można prać w pralce, i o dziewiętnastej wyglądają równie świeżo co o siódmej rano.

Podczas robienia komuś makijażu przestrzeń osobista jest ograniczona, dlatego mam krótko obcięte, wypolerowane paznokcie i miętowy oddech. Kręcone włosy upinam nisko z tyłu głowy. Zawsze przestrzegam tej reguły.

Wcieram w dłonie płyn antybakteryjny, wkładam do ust pastylkę miętową, a następnie przyciskam dzwonek do mieszkania 6D. Jestem pięć minut przed czasem — to kolejna zasada.

Jadę windą na szóste piętro. Podążam korytarzem w stronę głośno nastawionej piosenki Katy Perry Roar. Jedna z klientek jest w szlafroku, a druga w podkoszulku i bokserkach. Czuję zapach dopiero co zakończonych przez nie zabiegów upiększających — u dziewczyny o imieniu Mandy farby rozjaśniającej do blond pasemek, a u machającej rękami Taylor lakieru, który właśnie schnie na jej paznokciach

— Gdzie się dzisiaj wybieracie? — zagajam. Na imprezie światło będzie mocniejsze niż w klubie. Z kolei na randkę w restauracji potrzebny jest delikatniejszy makijaż.

— Lit — rzuca Taylor i, widząc moje nierozumiejące spojrzenie, dodaje: — To na Manhattanie, w Meatpacking District. Drake był tam wczoraj.

— A, to fajnie — kwituję.

Lawiruję między rozrzuconymi na podłodze przedmiotami — parasolką, zmiętym szarym swetrem, plecakiem — i na niskim stoliku kawowym, żeby móc postawić na nim kasetkę z przyborami do makijażu, odsuwam na bok opakowanie po popcornie i do połowy pełne puszki Red Bulla. Otwieram kasetkę — jej boki składają się niczym w akordeonie, ujawniając wiele warstw kosmetyków do makijażu i pędzli.

— O jaki efekt wam chodzi? — pytam dziewczyny.

Niektórzy makijażyści upychają w swój codzienny grafik jak najwięcej klientów. Ja uwzględniam dodatkowy czas na zadanie klientkom kilku pytań. Jedna kobieta chce smokey eye i delikatnie umalowane usta, co nie oznacza, że inna nie ma wizji wyrazistych ust w krwistoczerwonym kolorze i jedynie muśniętych tuszem rzęs. Skupiając się na pierwszych minutach w kontakcie z klientem, oszczędzam czas.

Ufam przeczuciom i obserwacjom. Dziewczyny twierdzą, że chciałyby seksowny, plażowy makijaż, lecz wiem, że tak naprawdę chcą wyglądać jak Gigi Hadid na okładce czasopisma rozłożonego na ich niewielkiej dwuosobowej sofie.

— Co studiujecie? — zagajam.

— Komunikację. Obie chcemy pracować w public relations. — Mandy wydaje się znudzona, jakbym była irytującym dorosłym pytającym dziecko, kim chce zostać, gdy dorośnie.

— Brzmi ciekawie. — Przyciągam czarne krzesło z prostym oparciem wprost pod lampę sufitową, gdzie światło jest mocniejsze.

Zaczynam od Taylor. Mam czterdzieści pięć minut na stworzenie wizji, którą dziewczyna chce ujrzeć w lustrze.

— Masz niesamowitą cerę.

Kolejna zasada: U każdego klienta znajdź coś, co możesz skomplementować. W przypadku Taylor nie jest to trudne.

— Dzięki — rzuca, nie podnosząc wzroku znad ekranu komórki.

Zaczyna komentować wiadomości na swoim Instagramie: „Czy naprawdę ktoś jeszcze ma ochotę oglądać kolejną fotkę babeczek?”, „Jules i Brian są tak zakochani, że to obrzydliwe”, „Inspirujący zachód słońca, łapię... no fajnie, że masz taki zajebisty piątkowy wieczór na swoim balkonie”.

Pracuję, a gawędzenie dziewczyn przechodzi w dobiegający gdzieś w tle odgłos, jak dźwięk suszarki do włosów czy zwykły gwar miasta. Zatracam się w pociągnięciach pędzla z różnego typu podkładami, które nałożyłam na linię szczęki Taylor, tak aby bezbłędnie dobrać je do koloru jej cery, i w rdzawo-piaskowych odcieniach, które mieszam na wierzchu dłoni, by wydobyć złotawe drobinki w jej tęczówkach.

Rozcieram na policzkach Taylor bronzer, gdy jej komórka zaczyna pobrzękiwać melodyjką przychodzącego połączenia. Dziewczyna przestaje wystukiwać serduszka i podnosi telefon.

— Numer zastrzeżony. Mam odebrać? — pyta koleżankę.

— Tak! — odparowuje Mandy. — To może być Justin.

Taylor marszczy nos.

— Kto odbiera telefony w piątkowy wieczór? Może się nagrać.

Kilka chwil później Taylor naciska na przycisk głośnomówiący i męski głos wypełnia pokój:

— Mówi Ben Quick. Potwierdzam, że jest pani umówiona w ten weekend. Jutro i w niedzielę od ósmej do dziesiątej rano. W Hunter Hall, sala dwieście czternaście. Spotkam się z panią w holu i zaprowadzę na górę.

Taylor przewraca oczami. Cofam rękę, w której trzymam tusz do rzęs.

— Proszę, nie ruszaj głową — instruuję.

— Przepraszam. Mandy, czy mi już zupełnie odbiło? Będę zbyt skacowana, żeby wstać jutro tak wcześnie.

— Po prostu olej to spotkanie.

— No tak, ale to w końcu pięćset dolców. Można za nie kupić kilka swetrów z rag & bone.

Jej słowa mnie dekoncentrują. Pięćset dolarów zarabiam za wykonanie dziesięciu makijaży.

— E tam... Dam sobie spokój. Nie będę ustawiała budzika, żeby iść na jakieś idiotyczne badanie — mówi Taylor.

Na pewno jest milutki, myślę, spoglądając na zmięty w rogu pokoju sweter. Nie mogę się powstrzymać:

— To jakiś kwestionariusz?

Taylor wzrusza ramionami.

— Jakiś profesor psychologii szuka studentów do badania.

Zastanawiam się, jakie pytania mogą paść w tego typu badaniu. Może to jak test osobowości Myers-Briggs.

Cofam się i przyglądam twarzy Taylor. Jest klasycznie piękna i ma godny pozazdroszczenia układ kości.

— Skoro wychodzicie wieczorem na dłużej, najpierw obwiodę usta konturówką, a potem nałożę na nie błyszczyk.

Wyjmuję ulubiony błyszczyk z logo BeautyBuzz na tubce i nakładam go na pełne usta Taylor. Gdy kończę, dziewczyna wstaje, by przejrzeć się w lustrze w łazience. Mandy idzie za nią.

— Łał! — dobiega do mnie głos Taylor. — Ta babka zna się na rzeczy. Zróbmy sobie selfie.

— Najpierw mój makijaż!

Zaczynam zbierać kosmetyki, których użyłam do makijażu Taylor, i zastanawiam się, co będzie mi potrzebne dla Mandy, gdy zauważam, że dziewczyna zostawiła na krześle komórkę. Szalony piątkowy wieczór, gdy już przejadę przez miasto autobusem do mojego mieszkanka na Lower East Side, oznacza wyprowadzenie mojego psiaka, mieszańca terriera, Leo, i umycie pędzli do makijażu. Jestem tak wykończona, że zanim Taylor i Mandy zamówią pierwsze koktajle w klubie, ja już będę w łóżku.

Znowu zerkam na telefon. A potem w stronę drzwi od łazienki. Są przymknięte. Mogę się założyć, że Taylor nie będzie się nawet chciało oddzwonić i odwołać umówionego spotkania.

— Muszę sobie kupić taki rozświetlacz, jakiego ona używa — dobiega mnie głos Taylor.

Pięćset dolarów bardzo by mi pomogło zapłacić w tym miesiącu za wynajem. Mam już grafik na jutro i pierwsze zlecenie jest o dwunastej.

— Powiem jej, żeby oczy umalowała mi trochę dramatycznie — nadaje Mandy. — Ciekawe, czy ma ze sobą sztuczne rzęsy.

Hunter Hall od ósmej do dziesiątej — tyle zapamiętałam, ale jak się nazywa ten asystent?

To nie jest świadoma decyzja; dopiero co patrzyłam na telefon, a teraz już go trzymam w ręce. Nie upłynęła jeszcze minuta, więc klawiatura się nie zablokowała. Muszę jednak wyszukać pocztę głosową, co oznacza oderwanie wzroku od drzwi do łazienki.

Dotykam palcem ekranu, aby odsłuchać ostatnią nagraną wiadomość i przyciskam telefon do ucha. Drzwi się poruszają — Mandy zaczyna wychodzić z łazienki. Obracam się pośpiesznie, czując, jak moje serce zaczyna pulsować z podenerwowania. Nie uda mi się odłożyć telefonu tak, aby tego nie zauważyła.

Ben Quick.

Rozgorączkowana myślę o tym, by udawać, że telefon po prostu spadł z krzesła. Powiem Taylor, że go podniosłam. Mandy, poczekaj!

Asystent... od ósmej do dziesiątej.

— Myślisz, żeby ją poprosić, aby pomalowała mi usta na ciemniejszy kolor?

No dalej, w myślach popycham wiadomość, by się odtwarzała szybciej.

Hunter Hall, sala dwieście czternaście.

— Tak, czemu nie — mówi Mandy.

Spotkam się z panią w holu.

Rozłączam się i dokładnie w chwili, gdy Taylor zaczyna wchodzić do salonu, upuszczam telefon z powrotem na krzesło. Zostawiła go ekranem do dołu czy do góry? Nie mam czasu, aby sobie przypomnieć, bo dziewczyna jest już przy mnie. Patrzy na komórkę. Coś mnie ściska w żołądku. Nawaliłam. Uświadamiam sobie, że leżał ekranem w dół. Źle go odłożyłam. Z trudem przełykam ślinę, myśląc o jakiejś wymówce.

— Hej. — Zmuszam się do spojrzenia jej w oczy. — Makijaż jest świetny. Możemy zobaczyć, jak będzie wyglądał z ciemniejszym błyszczykiem?

Opada na krzesło. Powoli oddycham z ulgą. Dwa razy poprawiam jej usta — za pierwszym razem odcień jest jagodowy, po czym wracam do początkowego koloru. Przez cały czas podtrzymuję sobie lewą dłonią prawy łokieć, aby z powodu drżenia palców nie wyjść poza linię. Gdy kończę, mój puls już się zdążył uspokoić.

Wychodzę z mieszkania, lecz zamiast wręczonego napiwku, słyszę jedynie roztargnione „Dziękuję”. To upewnia mnie o słuszności podjętej decyzji.

Ustawiam budzik w telefonie na siódmą piętnaście.

Sobota, 17 listopada

Następnego dnia rano powtarzam w myślach plan działania. Czasem podjęta pod wpływem impulsu decyzja zmienia bieg życia. A ja nie chcę, aby w moim życiu stało się tak ponownie.

Czekam na zewnątrz Hunter Hall, spoglądając co chwila w stronę budynku, w którym mieszka Taylor. Dzień jest pochmurny, powietrze gęste i szare. Przez ułamek sekundy omyłkowo biorę za nią śpieszącą w moją stronę dziewczynę. To jednak tylko osoba, która wyszła pobiegać. Czekam do pięć po ósmej i gdy wydaje się, że Taylor faktycznie jeszcze śpi, wchodzę do holu, w którym mężczyzna w spodniach w kolorze khaki i w koszuli zerka na zegarek.

— Przepraszam za spóźnienie! — wołam.

— Pani Taylor? Jestem Ben Quick.

Miałam rację, zakładając, że dziewczyna nie zadzwoni, aby odwołać spotkanie.

— Taylor jest chora i poprosiła mnie, żebym przyszła zamiast niej. Nazywam się Jessica. To znaczy Jessica Farris.

— Och... — Ben mruga zdezorientowany. Mierzy mnie wzrokiem i z jeszcze większą uwagą zaczyna mi się przyglądać.

Półbuty, które normalnie noszę, zamieniłam na trampki Converse za kostkę, a materiałowy plecak przewiesiłam przez ramię. Uznałam, że nie zaszkodzi, jeśli będę wyglądała na studentkę.

— Proszę chwilę poczekać — mówi wreszcie. — Muszę się skonsultować.

— Jasne — przybieram lekko znudzony ton, który wczorajszego wieczoru słyszałam u Taylor.

Powtarzam sobie w duchu, że w najgorszym wypadku odmówi mi udziału w badaniu. Nic takiego się nie stanie, po prostu zjem bajgla i pójdę z Leo na długi spacer.

Ben odchodzi na bok i wyciąga komórkę. Chętnie posłuchałabym, co będzie mówił, ale jego głos jest przytłumiony. Podchodzi do mnie i pyta:

— Ile ma pani lat?

— Dwadzieścia osiem — odpowiadam zgodnie z prawdą.

Ukradkiem spoglądam na wejście, aby się upewnić, że Taylor nie zamierza się jednak w ostatniej chwili zjawić.

— Czy obecnie mieszka pani w Nowym Jorku?

Potwierdzam skinieniem głowy.

Ben ma jeszcze dwa pytania:

— Gdzie jeszcze pani mieszkała? Czy gdzieś poza Stanami?

Potrząsam głową.

— Tylko w Pensylwanii. Tam się wychowałam.

— W porządku — Ben odkłada telefon. — Doktor Shields mówi, że może pani wziąć udział w badaniu. Najpierw poproszę o pani pełne imię, nazwisko i adres zamieszkania. Czy ma pani przy sobie jakiś dokument potwierdzający tożsamość?

Przekładam plecak do ręki. Grzebię w nim, aż znajduję portfel. Podaję mu prawo jazdy.

Robi zdjęcie, po czym spisuje pozostałe informacje.

— Jeśli ma pani konto w banku, jutro po zakończeniu sesji badawczej przeleję pani należność.

— Tak, mam konto. Taylor mówiła, że to pięćset dolarów?

Ben kiwa głową.

— Prześlę te dane osobie prowadzącej badanie, a następnie zaprowadzę panią do sali na piętrze.

Czy to naprawdę może być aż takie łatwe?

ROZDZIAŁ DRUGI

Sobota, 17 listopada

Nie jesteś osobą, która miała przyjść rano. Spełniasz jednak wymagania dotyczące osób uczestniczących w badaniu, a zarezerwowany czas nie zostałby wykorzystany, dlatego mój asystent Ben prowadzi cię do sali numer dwieście czternaście. Test przeprowadzany jest w dużym, prostokątnym pomieszczeniu z pełną okien ścianą wychodzącą na wschód. Na błyszczącym linoleum stoją trzy rzędy ławek z krzesłami. Z przodu sali znajduje się tablica SMART, ale teraz jest wyłączona. Wysoko na tylnej ścianie wisi staromodny, okrągły zegar. To mogłaby być każda sala wykładowa na kampusie uniwersyteckim w dowolnym mieście.

Z tym jednak wyjątkiem, że jesteś w niej sama.

Wybrano to miejsce ze względu na niewielką liczbę czynników rozpraszających, przez co będziesz mogła pełniej się skupić na czekającym cię zadaniu. Ben wyjaśnia, że kolejne polecenia będą się wyświetlały na ekranie komputera przeznaczonego do twojego użytku, po czym zamyka za sobą drzwi.

W pomieszczeniu jest cicho. Na ławce stojącej w pierwszym rzędzie czeka na ciebie laptop. Jest już otwarty. Gdy zbliżasz się do niego, twoje kroki odbijają się echem po podłodze. Sadowisz się na krześle, przysuwasz je do ławki. Metalowa nóżka, zgrzyta, szorując o linoleum.

Na ekranie laptopa jest wiadomość:

Badana 52: Dziękujemy za wzięcie udziału w programie badawczym dotyczącym moralności i etyki. Przystępując do badania, zobowiązuje się Pani do zachowania poufności. Rozmawianie z kimkolwiek na temat niniejszego badania jest stanowczo zabronione.

W badaniu nie ma dobrych ani złych odpowiedzi. Kluczowe znaczenie ma udzielanie szczerych, opartych na pierwszych odczuciach, instynktownych i wyczerpujących odpowiedzi. Nie będzie można przejść do kolejnego pytania, dopóki poprzednie nie zostanie ukończone.

Pięć minut przed upływem dwóch godzin zostanie Pani poinformowana o zbliżającym się końcu badania. Gdy będzie Pani gotowa, aby rozpocząć badanie, proszę nacisnąć klawisz Return.

Masz jakieś wyobrażenie, czego się możesz spodziewać?

Przenosisz palec w stronę klawisza Return. Nie dotykasz go jednak; twój palec zawisł nad klawiaturą. Nie tylko ty się w tym momencie wahasz. Niektóre z pięćdziesięciu jeden kobiet badanych przed tobą także wykazywały różne poziomy niepewności. Dotarcie do tych elementów samego siebie, do których istnienia nie chcemy się przyznać, może być przerażające.

W końcu naciskasz klawisz.

Czekasz, z szeroko otwartymi oczami, i obserwujesz migający na ekranie kursor. Drgasz lekko, gdy na ekranie pojawia się pierwsze pytanie.

Być może czujesz się dziwnie, że w tak sterylnym pomieszczeniu ktoś chce zagłębić się w zakamarki twojej psychiki, nie mówiąc ci jednak, dlaczego informacje te są tak ważne. Obawa przed poczuciem bycia odsłoniętym i bezbronnym jest naturalna, tak jak i wycofywanie się, lecz aby badanie się udało, będziesz musiała się temu poddać.

Pamiętaj, jakie są zasady: Bądź otwarta i szczera. Staraj się nie unikać bólu czy zażenowania, jakie pytania mogą w tobie wywołać. Jeśli już pierwsze rozterki, stosunkowo lekkie, budzą w tobie niepokój, być może jesteś jedną z tych kobiet, które zrezygnują z badania. Niektórzy już nie wracają. Ten test nie jest dla wszystkich.

Nadal wpatrujesz się w pytanie. Być może przeczucie mówi ci, byś wyszła z sali, nie rozpocząwszy badania. Nie byłabyś pierwszą osobą, która tak zrobiła.

Ponownie unosisz ręce nad klawiaturę i zaczynasz pisać.

ROZDZIAŁ TRZECI

Sobota, 17 listopada

Jestem w nienaturalnie cichej sali wykładowej, wpatruję się w monitor laptopa i czuję niepokój. Zgodnie z instrukcjami nie ma czegoś takiego jak niewłaściwe odpowiedzi, lecz czy w teście badającym moralność odpowiedzi nie ujawnią zbyt wiele informacji o moim charakterze?

W pomieszczeniu jest zimno. Zastanawiam się, czy jest to celowy zabieg, bym zachowała czujność. Niemal słyszę odgłosy — szelest kartek, dudnienie stóp przepychających się i dowcipkujących studentów.

Palcem wskazującym dotykam klawisza Return. Czekam na pojawienie się pierwszego pytania.

Czy mogłabyś skłamać i nie mieć wyrzutów sumienia?

Nie tego się spodziewałam, gdy Taylor, machając lekceważąco ręką, wspomniała o badaniu. Chyba nie przewidziałam, że zostanę poproszona o pisanie o sobie — z jakiegoś powodu założyłam, że będzie to test wielokrotnego wyboru albo badanie polegające na udzielaniu odpowiedzi „tak” lub „nie”. Zderzenie się z pytaniem odbieranym jako osobiste, tak jakby doktor Shields już o mnie wiedział wiele i wiedział, że kłamałam co do Taylor... zbija mnie z tropu.

Próbuję się skupić. Unoszę palce nad klawiaturę.

Jest wiele rodzajów kłamstw. Mogłabym napisać o kłamstwach, gdy pomija się pewne informacje, lub o poważnych, zmieniających życie — te akurat znam aż za dobrze — lecz decyduję się na bezpieczniejszą opcję.

Piszę:

Oczywiście. Jestem wizażystką, ale nie jedną z tych, o których się czyta. Nie maluję modelek ani gwiazd filmowych. Przygotowuję nastolatki z Upper East Side na bale maturalne i ich matki na przyjęcia. Obsługuję też śluby i uroczystości z okazji bar micwy. I tak, powiem spiętej matce, że wygląda tak młodo, że w sklepie pewnie poproszą ją o dowód, gdy będzie chciała kupić alkohol, albo będę przekonywać zakompleksioną szesnastolatkę, że nawet nie zauważyłam jej pryszcza. Zwłaszcza dlatego, że jeśli będę mówiła im miłe rzeczy, będą bardziej skore do dania mi fajnego napiwku.

Naciskam klawisz Enter. Nie wiem, czy profesor oczekuje tego typu odpowiedzi. Chyba jednak jest w porządku, bo kolejne pytanie pojawia się szybko na ekranie.

Kiedy oszukiwałaś? Opisz tę sytuację.

Ejże! Ktoś tu coś z góry zakłada.

No, ale w końcu może wszyscy oszukują, nawet jeśli chodzi o kantowanie w dzieciństwie podczas gry w Monopol. Zastanawiam się przez chwilę. Piszę:

W czwartej klasie oszukiwałam na klasówce. Sally Jenkins była najlepsza w klasie z ortografii. Gdy usiłując przypomnieć sobie, jak się pisze „żółw”, zjadłam już całą gumkę z ołówka i podniosłam wzrok znad swojej kartki, kątem oka dostrzegłam jej pracę. Jak się okazało, to było „ż”. Napisałam słowo, a gdy dostałam piątkę z klasówki, w duchu podziękowałam Sally.

Naciskam Enter.

Zabawne, że przypominam sobie takie szczegóły, choć od lat nie myślałam o Sally. Razem skończyłyśmy liceum, ale ponieważ nie było mnie na kilku zjazdach absolwentów, nie mam pojęcia co u niej. Prawdopodobnie ma dwoje albo troje dzieci, pracuje w niepełnym wymiarze godzin i ma dom niedaleko rodziców. To właśnie się stało z większością dziewczyn, z którymi dorastałam.

Następne pytanie jeszcze się nie pojawiło. Ponownie naciskam Enter. Nic. Zastanawiam się, czy coś się nie zepsuło w programie. Już mam wstać i wystawić głowę za drzwi od sali, by sprawdzić, czy nie ma gdzieś w pobliżu Bena, gdy na ekranie, jedna po drugiej zaczynają się pojawiać litery. Tak jakby ktoś je właśnie pisał.

Badana 52, musisz sięgnąć głębiej.

Jestem nieco spięta. Odruchowo rozglądam się dokoła. Plastikowe żaluzje w oknach są podciągnięte, lecz tego ponurego, szarego dnia nie ma nikogo na zewnątrz. Trawnik i chodnik są opustoszałe. Po drugiej stronie drogi stoi jeszcze jeden budynek, lecz nie da się zobaczyć, czy ktoś w nim jest.

Na zdrowy rozum wiem, że jestem sama, lecz odnoszę wrażenie, jakby ktoś tuż przy mnie szeptał.

Przenoszę wzrok na laptop. Na ekranie jest kolejna wiadomość.

Czy to naprawdę była pierwsza, instynktowna odpowiedź, która przyszła ci na myśl?

Krztuszę się. Skąd doktor Shields wie?

Gwałtownie odsuwam krzesło, gotowa wstać. Uświadamiam sobie jednak, jak mnie rozpracował. Z pewnością chodzi o chwilę zawahania, nim zaczęłam pisać. Doktor Shields zauważył, że odrzuciłam pierwsze, co mi przyszło do głowy, i wybrałam bezpieczniejszą odpowiedź. Przyciągam krzesło w stronę komputera. Robię powolny wydech.

Kolejne polecenie pojawia się na ekranie:

Niech twoja odpowiedź nie będzie tak powierzchowna.

Mówię sobie, że to szaleństwo sądzić, iż doktor Shields zna moje myśli. Już samo przebywanie w tym pomieszczeniu to, rzecz jasna, igranie z moim umysłem. Gdybym była wśród ludzi, nie czułabym się tak dziwnie.

Wkrótce na ekranie pojawia się drugie pytanie.

Kiedy oszukiwałaś? Opisz tę sytuację.

No dobrze. Chcesz tej niefajnej prawdy o moim życiu? Mogę pogrzebać w sobie trochę głębiej.

Czy jeśli pełni się rolę dodatku w samym akcie, to jest to zdrada?

Czekam na odpowiedź, lecz jedynym ruchem na ekranie jest mrugający kursor. Piszę dalej:

Czasem spotykam się i sypiam niezobowiązująco z facetami, których nie znam za dobrze. A może raczej chodzi o to, że nie chcę ich tak naprawdę głębiej poznać.

Brak reakcji. Kontynuuję:

W pracy nauczyłam się uważnie przyglądać ludziom, gdy spotykam ich po raz pierwszy. Jednak w życiu osobistym, zwłaszcza gdy trochę wypiję, celowo redukuję uważność. Kilka miesięcy temu poznałam basistę. Poszłam z nim do jego mieszkania. Oczywiste było, że mieszka tam kobieta, lecz nie zapytałam go o nią. Powiedziałam sobie, że to tylko współlokatorka. Czy to źle, że zakładam klapki na oczy?

Naciskam Return, zastanawiając się, jak zostanie odebrane to wyznanie. Lizzie, moja najlepsza przyjaciółka, wie o tych jednorazowych przygodach, lecz nie powiedziałam jej o butelkach perfum ani o różowej maszynce do golenia, którą tamtego wieczoru widziałam w łazience. Nie wie też, jak często mi się to zdarza i chyba nawet nie chcę, aby mnie oceniała.

Litera po literze na ekranie wyłania się słowo:

Lepiej.

Przez krótką chwilę czuję zadowolenie — zaczynam chwytać, jakich odpowiedzi należy udzielać. Potem uświadamiam sobie, że ktoś zupełnie mi nieznany czyta wyznania o moim życiu seksualnym. Ben w wyprasowanej, świeżej koszuli i rogowych okularach sprawiał profesjonalne wrażenie, lecz co tak naprawdę wiem o tym psychiatrze i jego badaniu?

Być może to tylko nazywa się badaniem nad moralnością i etyką. Równie dobrze to może być cokolwiek innego. Skąd mam wiedzieć, że ten facet naprawdę jest wykładowcą na Uniwersytecie Nowojorskim? Taylor nie sprawia wrażenia dziewczyny, która weryfikuje informacje. Jest jednak piękną kobietą i być może to z tego powodu zaproszono ją do udziału.

Nie mam czasu na decyzję, co zrobić, bo pojawia się kolejne pytanie:

Czy gdybyś miała już plany z przyjaciółką, odwołałabyś je, gdybyś dostała lepszą ofertę?

Czuję, jak moje ramiona się rozluźniają. Pytanie brzmi całkiem niewinnie i bezpiecznie, jak coś, o co mogłaby mnie spytać Lizzie, gdyby akurat potrzebowała rady. Gdyby doktor Shields miał niecne zamiary, to wszystko nie odbywałoby się w sali uniwersyteckiej. A poza tym mówię sobie, że on przecież nie pytał o moje życie seksualne. To ja sama o nim opowiedziałam.

Odpisuję:

Oczywiście, że tak, ponieważ nie pracuję regularnie. Bywają tygodnie, gdy jestem zalatana. Niekiedy robię makijaże siedmiu do ośmiu klientom dziennie, krążąc w tę i we w tę po Manhattanie. Potem jednak przez parę dni mam umówionych tylko kilka wizyt. W moim przypadku odrzucenie zlecenia nie wchodzi w grę.

Już mam nacisnąć klawisz Return, gdy zdaję sobie sprawę, że doktorowi Shieldsowi nie wystarczy to, co napisałam. Zgodnie z poleceniem drążę głębiej:

W wieku piętnastu lat dostałam pierwszą pracę. To był punkt z kanapkami. Po dwóch latach zrezygnowałam z college’u, bo nie byłam w stanie kontynuować studiów. Mimo pomocy finansowej przez trzy wieczory w tygodniu musiałam pracować jako kelnerka i miałam kredyt studencki. Nie znosiłam mieć długów. To ciągłe martwienie się, czy bankomat nie pokaże, że nie mam na koncie środków, to, że gdy wychodziłam z pracy, przemycałam kanapkę...

Obecnie radzę sobie trochę lepiej. Nie mam jednak poduszki finansowej, tak jak moja najlepsza przyjaciółka Lizzie. Co miesiąc rodzice przysyłają jej czek. Moi są spłukani, a poza tym moja siostra jest osobą specjalnej troski. Dlatego czasami muszę odwołać spotkanie z przyjaciółką. Sama muszę dbać o swoje finanse, ponieważ pod tym względem mogę polegać tylko na sobie.

Wpatruję się w ostatnie zdanie. Czy brzmi, jakbym narzekała? Mam nadzieję, że doktor Shields zrozumie, co próbuję powiedzieć: Moje życie nie jest idealne, no ale czyje jest? Mogłoby być gorzej.

Rzadko w taki sposób wyrażam siebie. Pisanie o skrywanych myślach jest niczym zmycie makijażu i ujrzenie swojej prawdziwej, obnażonej twarzy.

Odpowiadam na kolejne kilka pytań, w tym na:

Czy przeczytałabyś wiadomości swojego małżonka/partnera?

Piszę:

Zrobiłabym to, gdybym podejrzewała, że mnie zdradza. Nie mam męża (nigdy nie miałam) ani z nikim nie mieszkałam. Byłam z paroma osobami, które były kimś w rodzaju moich chłopaków, ale nie miałam powodów, żeby im nie ufać.

Skończyłam odpowiadać na szóste pytanie. Czuję się inaczej niż ostatnio — naprężona, jakbym wypiła o jedną kawę za dużo, jednak nie czuję już podenerwowania i niepokoju. Jestem niezwykle skupiona. Straciłam poczucie czasu. Równie dobrze mogę być w tej sali czterdzieści pięć minut, co dwukrotnie dłużej.

Właśnie skończyłam opisywać coś, o czym nigdy nie mogłabym powiedzieć rodzicom — o tym, że w tajemnicy przed nimi opłacam niektóre rachunki za leczenie Becky — a litery znowu zaczynają się pojawiać na ekranie:

To musi być dla ciebie trudne.

Odczytuję wiadomość po raz drugi, tym razem wolniej. Jestem zaskoczona, jak dużym pocieszeniem są dla mnie miłe słowa doktora Shieldsa. Opieram się plecami o krzesło, czując, jak twardy metal wbija mi się między łopatki. Usiłuję sobie wyobrazić, jak doktor wygląda. Widzę go jako przysadzistego mężczyznę z siwą brodą. Troskliwego i pełnego empatii. Prawdopodobnie nie takie rzeczy już słyszał. Nie ocenia mnie.

Myślę, że to faktycznie jest trudne. Kilkakrotnie szybko mrugam.

Bezwiednie wystukuję na klawiaturze: Dziękuję.

Dotychczas nikt nie chciał aż tyle o mnie wiedzieć. Większości ludzi wystarczają błahe rozmówki, które z kolei nie podobają się doktorowi Shieldsowi. Być może moje tajemnice są poważniejsze, niż sądziłam, bo po wyjawieniu ich psychiatrze czuję się lżej.

Pochylam się nieco i czekając na kolejne pytanie, bawię się trzema przeplatającymi się srebrnymi obrączkami na palcu wskazującym. Wydaje mi się, że oczekiwanie trwa dłużej niż przy poprzednich pytaniach.

No i jest:

Czy kiedyś sprawiłaś ból komuś, na kim ci zależy?

Niemal zachłystuję się powietrzem. Dwukrotnie czytam pytanie. Nie potrafię nie spoglądać na drzwi, choć wiem, że przez szybkę na górze nikt nie patrzy do środka. Pięćset dolarów — kwota ta nie wydaje się już łatwo zarobionymi pieniędzmi.

Nie chcę zbyt długo zwlekać. Doktor Shields będzie wiedział, że czegoś unikam.

Wystukuję odpowiedź, by zyskać nieco na czasie:

Niestety tak.

Nawijam pasmo włosów na palec i dopisuję:

Kiedy przyjechałam do Nowego Jorku, podobał mi się pewien chłopak, ale moja koleżanka też się w nim zadurzyła. Zaprosił mnie na randkę.

Przerywam pisanie. Ta historia to nic takiego. To nie tego chce doktor Shields. Powoli klawiszem Backspace usuwam kolejne litery. Na początku badania, akceptując zasady, obiecałam, że będę szczera, i do tej pory tego przestrzegałam. Teraz jednak chcę nazmyślać.

Doktor Shields być może wie, że nie powiedziałam prawdy.

I tak się zastanawiam, jakbym się czuła, gdybym jednak ją wyznała.

Czasami myślę, że zraniłam wszystkie osoby, które kochałam.

Tak bardzo chciałabym to napisać. Wyobrażam sobie, jak doktor Shields kiwa ze współczuciem głową i zachęca mnie, bym kontynuowała. Może jeśli powiem mu, co zrobiłam, ponownie napisze coś pocieszającego?

Mam ściśnięte gardło. Pocieram oczy.

Gdybym była na tyle odważna, zaczęłabym tłumaczyć doktorowi Shieldsowi, że przez całe lato, gdy rodzice byli w pracy, opiekowałam się Becky. Miałam zaledwie trzynaście lat, ale byłam odpowiedzialna. Siostra bywała wkurzająca — ciągle wpadała do mojego pokoju, gdy akurat były u mnie koleżanki, pożyczała sobie moje rzeczy i wszędzie za mną łaziła — lecz ją kochałam.

Kocham ją. Nadal ją kocham.

Bycie blisko niej jest bolesne.

Nie napisałam jeszcze ani słowa, gdy Ben puka do drzwi, mówiąc, że zostało mi tylko pięć minut.

Unoszę ręce nad klawiaturę. Piszę powoli:

Tak, i zrobiłabym wszystko, żeby móc to cofnąć.

Naciskam Enter — szybko, zanim zdołam przemyśleć te słowa. Wpatruję się w ekran, lecz doktor Shields nie odpisuje. Kursor pulsujący niczym serce jest hipnotyzujący. Pieką mnie oczy.

Gdyby w tym momencie doktor Shields coś do mnie napisał, gdyby poprosił, abym kontynuowała odpowiedź, i poinformował mnie, że mogę wyjść poza ustalony czas badania, zrobiłabym to. Wypuściła to z siebie. Powiedziała mu wszystko.

Oddycham płytko. Mam wrażenie, że stoję na krawędzi urwiska i czekam, aż ktoś powie, że mam skoczyć. Uporczywie patrzę na ekran, bo wiem, że została mi może minuta. Na ekranie jest tylko migoczący kursor. W głowie, w synchronizacji z ruchami kursora, pulsują słowa: Powiedz mi. Powiedz mi.

Ben otwiera drzwi. Z trudem odrywam wzrok od ekranu. Kiwam mężczyźnie głową, okręcam się na krześle, powoli ściągam z oparcia kurtkę i podnoszę plecak. Po raz ostatni spoglądam na komputer. Ekran pozostaje pusty.

Gdy tylko się podniosłam, ogarnęło mnie uczucie wyczerpania. Uszła ze mnie cała energia. Ręce i nogi mam ciężkie, a umysł mętny. Chcę jedynie pójść do domu i wpełznąć pod kołdrę z Leo.

Ben stoi tuż przy drzwiach i spogląda na trzymamy w rękach iPad. Kątem oka dostrzegam na górze imię Taylor, a pod nim jeszcze trzy inne imiona. Każdy ma jakieś tajemnice. Zastanawiam się, czy te dziewczyny wyjawią swoje.

— Do zobaczenia jutro o ósmej rano — mówi, gdy zaczynamy schodzić do holu.

Z trudem za nim podążam.

— Dobrze. — Chwytam się poręczy i skupiam na stopniach, aby żadnego nie przeoczyć. Gdy docieramy na dół, przystaję. — Ehm, chciałabym o coś zapytać. Tak dokładnie to jakiego rodzaju jest to badanie?

Chłopak wygląda na lekko poirytowanego. Jest dość humorzasty w tych swoich błyszczących mokasynach i z wyszukanym rysikiem.

— To kompleksowe badanie nad moralnością i etyką w dwudziestym pierwszym wieku. Doktor Shields bada setki osób na potrzeby rozprawy naukowej. — Spogląda gdzieś za mnie na czekającą w holu kobietę. — Pani Jeannine?

Wychodzę z budynku i zasuwam skórzaną kurtkę. Przystaję, by zorientować się, gdzie dokładnie jestem. Obracam się i ruszam w stronę mojego mieszkania.

Mam wrażenie, że ludzie wokół mnie są pochłonięci zwykłymi zajęciami — kilka kobiet z jaskrawymi matami wchodzi do studia jogi na rogu. Mijają mnie dwaj idący spacerowym krokiem i trzymający się za ręce faceci. Pędzącego na hulajnodze dzieciaka goni ojciec, krzycząc za nim „Ej, kolego, wolniej!”. Dwie godziny temu nie zwróciłabym uwagi na żadną z tych osób, lecz teraz, znalazłszy się z powrotem w tym hałaśliwym, gwarnym, ruchliwym świecie, czuję się skołowana.

Idę w stronę mojego bloku, zatrzymując się na światłach na rogu. Jest zimno, więc sięgam do kieszeni po rękawiczki. Zakładam je i zauważam, że bezbarwny lakier, którym wczoraj pomalowałam paznokcie, jest poobdrapywany. Widocznie obskubałam go, gdy zastanawiałam się, czy udzielić odpowiedzi na ostatnie pytanie.

Drżę. Oplatam się rękami. Czuję, jakby właśnie zaczynała mnie rozkładać grypa. Mam dzisiaj cztery klientki i nie wiem, jak znajdę w sobie energię potrzebną do taszczenia kasetki z przyborami do makijażu i prowadzenia pogawędek.

Zastanawiam się, czy gdy jutro rano wrócę do tej samej sali, badanie będzie kontynuowane od miejsca, w którym skończyłam. A może doktor Shields pozwoli mi pominąć ostatnie pytanie i po prostu zada nowe?

Wychodzę zza ostatniego rogu na mój budynek. Przekręcam klucz w drzwiach wejściowych. Szarpnięciem pociągam je mocno za sobą, aż słyszę, jak zamek się zatrzaskuje. Wlokę się przez cztery kondygnacje schodów. Otwieram drzwi od mieszkania. Zapadam się w futonie. Leo wskakuje na niego i zwija się przy mnie. Czasem chyba wyczuwa, że potrzebuję wsparcia. Adoptowałam go kilka lat temu, niemal pod wpływem impulsu, gdy wstąpiłam do schroniska dla zwierząt, by się rozejrzeć za kotem. Nie warczał ani nie skomlał. Siedział w klatce i patrzył, jakby oczekiwał, że po niego przyjdę.

Nastawiam budzik w telefonie. Wstanę za godzinę. Kładę dłoń na małym, ciepłym psim ciałku. Leżąc tak, zaczynam się zastanawiać, czy to było tego warte. Nie byłam przygotowana na tak intensywne doświadczenie ani na potok emocji mu towarzyszących. Przewracam się na bok, zamykam ciężkie powieki i mówię sobie w duchu, że gdy trochę odpocznę, poczuję się lepiej.

Nie wiem, co się może wydarzyć jutro. O jakie nowe rzeczy będzie pytał doktor Shields. Napominam się, że w końcu nikt mnie nie zmusza do udziału. Mogę udawać, że zaspałam albo zrobić jak Taylor i po prostu nie przyjść. Tuż przed pogrążeniem się w sennej nieświadomości myślę, że przecież nie muszę tam jutro wracać.

Wiem jednak, że sama się okłamuję.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Sobota, 17 listopada

Skłamałaś, co jest dość ironicznym i całkiem przedsiębiorczym sposobem rozpoczęcia badania nad moralnością i etyką.

Nie przyszłaś w zastępstwie osoby umówionej na ósmą. Tamta uczestniczka zadzwoniła o ósmej czterdzieści — długo po tym, gdy zostałaś odprowadzona do sali — by odwołać swój test, tłumacząc, że zaspała. A jednak pozwolono ci kontynuować badanie, ponieważ do tego czasu dowiodłaś, że jesteś intrygującym obiektem badawczym.

Pierwsze spostrzeżenia: Jesteś młoda — prawo jazdy potwierdziło, że masz dwadzieścia osiem lat. Masz lekko niesforne orzechowe kręcone włosy. Jesteś ubrana w skórzaną kurtkę i dżinsy. Nie masz obrączki, a na twoim palcu wskazującym widnieje pierścionek-obrączka z trzema nakładającymi się na siebie kółkami.

Mimo tego codziennego, luźnego wyglądu zachowujesz się profesjonalnie. Nie przyszłaś z papierowym kubkiem z kawą na wynos, nie ziewasz ani nie trzesz oczu, jak robi to wiele porannych badanych. Siedziałaś wyprostowana i między kolejnymi pytaniami nie zerkałaś na komórkę.

To, co ujawniłaś podczas pierwszej sesji badania, jak i to, czego celowo nie ujawniłaś, było równie wartościowe. Już z pierwszej odpowiedzi zaczął wyłaniać się subtelny temat przewodni wyróżniający cię spośród pięćdziesięciu jeden młodych kobiet, które do tej pory poddano badaniu.

Najpierw napisałaś, że mogłabyś skłamać, aby schlebić klientce i dzięki temu dostać większy napiwek. Następnie o odwołaniu spotkania z przyjaciółką. Nie dlatego, że jak większość osób w ostatniej chwili dostałaś bilety na koncert bądź zaproszenie na dobrze zapowiadającą się randkę. Twój umysł zwrócił się ku możliwości dodatkowej pracy.

Pieniądze są dla ciebie bardzo ważne. To one wydają się podstawą twojego kodeksu etycznego. Gdy moralność i pieniądze się spotykają, wyniki mogą ujawniać intrygującą prawdę o naturze ludzkiej. Człowieka motywują do łamania kodeksu moralnego pierwotne racje: potrzeba przetrwania, nienawiść, miłość, zawiść, namiętność. I pieniądze.

Kolejne obserwacje: Przedkładasz ponad siebie kochane osoby. Potwierdziłaś to niemówieniem rodzicom, aby ich chronić. A mimo to opisujesz siebie jako narzędzie w akcie, który może zniszczyć inny związek.

Najbardziej intrygujące jest jednak pytanie, na które nie udzieliłaś odpowiedzi — to z którym się zmagałaś, oskubując lakier z paznokci.

Badana 52, ten proces może cię wyzwolić.

Poddaj się mu.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Sobota, 17 listopada

Regenerująca drzemka odsunęła myśli o doktorze Shieldsie i jego dziwacznym teście. Kubek mocnej kawy pomaga mi się skupić na klientkach. Gdy po pracy wracam do swojego mieszkanka, czuję się już niemal normalnie. Myśl o czekającej mnie jutro kolejnej części badania nie jest przytłaczająca.

Mam nawet energię, aby posprzątać mieszkanie, co w dużej mierze polega na zgarnięciu piętrzących się na oparciu krzesła ubrań i powieszeniu ich w szafie. Kawalerka jest tak mała, że wszystkie ściany są zastawione meblami. Gdybym miała współlokatorkę, byłoby mnie stać na większe lokum, lecz już kiedyś postanowiłam, że chcę mieszkać sama. Prywatność jest warta tego kompromisu.

Siadam na brzegu materaca. Przez okno wpada smuga blednącego późnopopołudniowego światła. Sięgam po książeczkę czekową, myśląc, że dzięki dodatkowym pięciuset dolarom w tym miesiącu nie będę się tak obawiała opłacenia rachunków.

Zabieram się za wypisywanie czeku dla Antonii Sullivan, a w mojej głowie znów pojawia się doktor Shields:

Czy zdarzyło ci się zataić coś przed kimś, kogo kochasz, aby nie sprawić tej osobie przykrości?

Długopis zamiera mi w palcach.

Antonia jest jedną z najlepszych prywatnych terapeutek zajęciowych mowy w Filadelfii. Z opłacanymi przez stan specjalistami, którzy pracują z Becky we wtorki i w czwartki, siostra robi niewielkie postępy. Jednak w te dni, w które przychodzi Antonia, dzieją się małe cuda: próba zaplecenia włosów w warkocz czy napisania zdania. Pytanie o książkę, którą czytała jej terapeutka. Przebłyski utraconej pamięci.

Antonia liczy sobie sto dwadzieścia pięć dolarów za godzinę terapii. Rodzice są przekonani, że terapeutka ze względu na ich możliwości finansowe bierze od nich mniej, bo płacą jedynie ułamek tej kwoty. Jednak ja pokrywam resztę.

Dzisiaj potwierdziłam, jak jest naprawdę. Gdyby rodzice wiedzieli, że to ja reguluję większą część rachunku, ojciec czułby zakłopotanie, a mama by się zamartwiała. Być może odrzuciliby moją pomoc.

Lepiej, że nie mają wyboru.

Płacę Antonii od półtora roku. Po wizytach terapeutki mama zawsze dzwoni, aby opowiedzieć mi o ich przebiegu. Nie uświadamiałam sobie, jak obciążające emocjonalnie jest utrzymywanie tej farsy, aż do dzisiejszego poranka, gdy to opisałam. Kiedy doktor Shields odpisał, że musi być to dla mnie trudne, poczułam, jakbym dostała pozwolenie na przyznanie się wreszcie do prawdziwych uczuć.

Kończę wypisywać czek. Wkładam go do koperty. Udaję się do lodówki po piwo. Dzisiaj już nie chcę analizować swoich wyborów — i tak niedługo będę musiała powrócić do tego świata.

Sięgam po komórkę i piszę wiadomość do Lizzie: Możemy się spotkać trochę wcześniej?

Wchodzę do baru Lounge. Skanuję wzrokiem wnętrze — Lizzie jeszcze nie ma. Jestem dziesięć minut przed czasem. Widzę dwa wolne stołki barowe. Zajmuję je.

Barman Sanjay wita mnie skinieniem głowy.

— Hejka, Jess — rzuca. Jestem tu częstym gościem. Bar znajduje się trzy przecznice od mojego mieszkania, a piwo w promocyjnych godzinach kosztuje tylko trzy dolary. — Sam Adams dla ciebie?

Kręcę głową. Promocja na piwo skończyła się niemal godzinę temu.

— Poproszę wódkę z sokiem żurawinowym i wodą gazowaną.

Jestem w połowie drinka, gdy w drzwiach zjawia się Lizzie. Idzie w moją stronę, po drodze zdejmując szalik i kurtkę. Ściąga moją torbę ze stojącego obok stołka.

— Zdarzyło mi się dzisiaj coś strasznie dziwnego — mówi, sadowiąc się. Uściskuje mnie szybko i mocno.

Z zaróżowionymi policzkami i kaskadą blond włosów wygląda jak dziewczyna z farmy ze Środkowego Zachodu — i rzeczywiście nią była, zanim przeprowadziła się do Nowego Jorku, by spróbować się przebić do środowiska projektantów kostiumów teatralnych.

— Tobie? Nie wierzę...

Gdy ostatnio rozmawiałyśmy, Lizzie opowiadała, jak chciała kupić bezdomnemu kanapkę z indykiem. Facet się zirytował, bo nie wiedziała, że jest wegetarianinem. Kilka tygodni wcześniej w supermarkecie Target poprosiła kogoś o pomoc we wskazaniu alejki z ręcznikami kąpielowymi. Okazało się, że zapytała nie pracownika sklepu, lecz nominowaną do Oscara aktorkę Michelle Williams. „Wiedziała, gdzie ich szukać”, stwierdziła Lizzie, gdy ze szczegółami relacjonowała mi tamtą historię.

— Byłam w parku Washington Square... Zaraz, czy pijesz wódkę z sokiem żurawinowym? Dla mnie to samo. Sanjay, a co tam u twojego seksownego chłopaka? Jess, gdzie przerwałam? A tak, króliczek. Był na środku alejki i mrugał do mnie.

— Królik? Jak królik Tuptuś1?

Lizzie kiwa głową.

— Jest przesłodki! Ma długaśne uszy i maluteńki różowy nosek. Chyba się komuś zgubił. Jest oswojony.

— Niech zgadnę... teraz jest w twoim mieszkaniu?

— Ale tylko dlatego, że na dworze jest strasznie zimno! W poniedziałek obdzwonię okoliczne szkoły i popytam, czy nie potrzebują klasowego zwierzaczka.

Sanjay posuwistym ruchem przesuwa w jej kierunku drinka. Lizzie bierze łyczek.

— A co tam u ciebie? Coś ciekawego?

Ten jeden raz mój dzień mógłby dorównać jej dniowi, lecz gdy już mam zacząć opowiadać, co się wydarzyło, przebiegają mi przed oczami słowa na ekranie laptopa: Przystępując do badania, zobowiązuje się Pani do zachowania poufności.

— Nic takiego. Jak zwykle — mówię, patrząc w dół, gdy mieszam w szklance drinka. Grzebię w torebce w poszukiwaniu drobniaków i zrywam się ze stołka. — Nastawię muzykę. Co byś chciała?

— Rolling Stones.

Wybieram dla niej Honky Tonk Women, opieram się o szafę grającą i przeglądam dostępne utwory.

Poznałam Lizzie wkrótce po przeprowadzce do Nowego Jorku. Obie pracowałyśmy przy niskobudżetowym, podrzędnym broadwayowskim przedstawieniu — ja jako wizażystka, a ona w zespole zajmującym się kostiumami. Produkcja została zdjęta po dwóch wieczorach, lecz my się zaprzyjaźniłyśmy. Jestem z Lizzie bliżej niż z kimkolwiek innym. Pojechałam z nią na długi weekend do jej rodziców i poznałam rodzinę, a ona spędzała czas z moimi rodzicami i Becky, gdy kilka lat temu przyjechali z wizytą do Nowego Jorku. Zawsze gdy jemy w naszym ulubionym barze, daje mi ze swojego talerza ogórek kiszony, bo wie, że je uwielbiam. Tak samo jak ja wiem, że gdy ukazuje się nowa książka Karin Slaughter, przyjaciółka nie wyjdzie z domu, dopóki nie przeczyta całej.

Mimo że bez wątpienia Lizzie nie wie o mnie wszystkiego, i tak czuję się dziwnie, że nie mogę się z nią podzielić dzisiejszym przeżyciem.

Podchodzi do mnie jakiś facet. Przystaje obok i spogląda na tytuły piosenek. Zaczyna się utwór, który wybrałam dla Lizzie.

— O, widzę, że jesteś fanką Stonesów?

Odwracam się, by na niego popatrzeć. Na pewno skończył szkołę biznesu. Codziennie w metrze widuję ten typ mężczyzn. Roztacza wokół siebie aurę Wall Street — ma sweter z półokrągłym wycięciem i nieco zbyt czyste, jeszcze nieznoszone dżinsy. Ma też ciemne krótkie włosy, a jego kilkudniowy zarost wygląda, jakby dopiero co odrósł od ostatniego golenia niż na celowy wyraz artystycznej ekspresji. Zdradza go również zegarek. Rolex, ale nie zabytkowy, co by wskazywało na pochodzenie z bogatej od pokoleń rodziny. To nowszy model, który prawdopodobnie sam sobie kupił. Być może wydał na niego pierwszą premię na koniec roku.

Jak na mój gust wygląda zbyt szpanersko i wymuskanie.

— To ulubiony zespół mojego chłopaka — rzucam.

— Szczęściarz z niego.

Uśmiecham się do niego, by złagodzić odrzucenie.

— Dzięki.

Wybieram Purple Rain, po czym wracam na swój stołek.

— Masz w łazience króliczka? — zainteresował się Sanjay.

— Wyłożyłam ją gazetami — tłumaczy Lizzie. — Ale moja współlokatorka nie jest zbyt zadowolona.

Sanjay puszcza do mnie oko:

— Jeszcze jednak kolejka?

Lizzie wyciąga komórkę. Trzyma ją w górze, tak aby pokazać ją mnie i barmanowi.

— Chcecie zobaczyć zdjęcie?

— Uroczy — kwituję.

— Och, dostałam wiadomość. — Lizzie wpatruje się w telefon. — Pamiętasz Katrinę? Zaprosiła parę osób na drinka. Masz ochotę?

Katrina jest aktorką, z którą Lizzie współpracuje przy nowej produkcji. Kiedyś razem pracowałyśmy przy spektaklu teatralnym, ale nie widziałam jej już od jakiegoś czasu. To było, jeszcze zanim zrezygnowałam z pracy w teatrze. Skontaktowała się ze mną latem, bo chciała się spotkać i porozmawiać. Nie odpowiedziałam na jej wiadomość.

— Akurat dzisiaj wieczorem? — pytam, przeciągając odpowiedź.

— Tak. Myślę, że Annabelle też będzie i być może Cathleen.

Lubię je, lecz prawdopodobnie zaproszono też inne osoby z teatru, a jednej z nich wolałabym już nigdy nie spotkać.

— Gene’a nie będzie, bez obaw — uspokaja mnie Lizzie, jakby czytała w moich myślach.

Widzę, że chce do nich dołączyć. Nadal się kolegują. Poza tym moja przyjaciółka wciąż buduje swoje doświadczenie zawodowe, a świat nowojorskiego teatru to zgrana, zamknięta społeczność i najlepszym sposobem na zdobycie pracy jest tworzenie i podtrzymywanie sieci kontaktów.

Niemal jakbym słyszała w głowie głęboki, kojący głos doktora Shieldsa:

Czy mogłabyś skłamać i nie mieć wyrzutów sumienia?

Tak — odpowiadam mu.

Do Lizzie zaś mówię:

— Och, nie chodzi o to, ale jestem wykończona. Jutro muszę wstać naprawdę wcześnie. — Daję gestem znać Sanjayowi. — Jeszcze jeden szybki drink i zbieram się do domu. Lizzie, ty idź, zdecydowanie.

Dwadzieścia minut później wychodzimy z baru. Przytulamy się na chodniku na do widzenia, bo idziemy w przeciwnych kierunkach. Lizzie pachnie kwiatami pomarańczy — pamiętam, jak pomagałam jej wybrać ten zapach.

Obserwuję, jak przyjaciółka znika za rogiem i idzie na imprezę.

Powiedziała, że nie będzie Gene’a Frencha, lecz nie tylko z nim nie mam ochoty się spotkać. Nie chcę odnawiać kontaktu z żadną z osób z tamtego okresu w moim życiu, choć pochłaniało mnie to przez pierwsze siedem lat mojego pobytu w Nowym Jorku.

To właśnie teatr przyciągnął mnie do miasta. Zaczęłam o nim marzyć wcześnie, gdy byłam małą dziewczynką i mama zabrała mnie na lokalne przedstawienie Czarodzieja z krainy Oz. Po spektaklu aktorzy zeszli do holu i uświadomiłam sobie, że wszyscy — Blaszany drwal, Tchórzliwy Lew, Zła czarownica — są zwykłymi ludźmi. Ich transformacji dokonał kredowy puder, narysowane kredką do brwi piegi i zielonkawy podkład.

Po college’u zaczynałam na stoisku Bobbi Brown w sklepie Bloomingdale’s i jednocześnie starałam się o pracę wizażystki w każdej sztuce, jaką znalazłam na portalu Backstage.com. Wtedy właśnie dowiedziałam się, jakie są zalety noszenia palet do konturowania owalu twarzy, podkładów i sztucznych rzęs w akordeonowych kasetkach zamiast w workach, w których rzeczy po prostu upycha się jedną na drugiej. Początkowo pracowałam sporadycznie przy niewielkich spektaklach, a moją zapłatą były darmowe bilety. Po kilku latach zaczęłam dostawać więcej ofert pracy, a widownie były większe, więc mogłam zrezygnować z pracy w domu towarowym. Zaczęto mnie polecać i nawet podpisałam umowę z agentem, który reprezentował też magika występującego na targach.

Tamten okres w moim życiu był pełen radości — koleżeńska zażyłość z aktorami i innymi pracownikami, poczucie triumfu, gdy publiczność wstawała z krzeseł i oklaskiwała to, co stworzyliśmy — teraz jednak, gdy pracuję na własny rachunek, zarabiam o wiele więcej. Dawno już zrozumiałam, że marzenia nie zawsze się spełniają.

A jednak powracam myślami do tamtego czasu i zastanawiam się, czy Gene jest nadal taki sam. Gdy nas sobie przedstawiono, ujął moją rękę. Miał głęboki głos — mocny, odpowiedni dla osoby, która pracuje w teatrze. Choć przed czterdziestką, był już wtedy na drodze do sławy. Dotarł do niej nawet szybciej, niż przewidywałam.

Pierwszym, co do mnie powiedział, było: „Masz piękny uśmiech”. Usiłowałam się nie rumienić.

Wspomnienia zawsze powracają w tej kolejności: W audytorium są przygaszone światła. Przynoszę mu tam kubek kawy i lekkim kuksańcem budzę z drzemki. On pokazuje mi dopiero co wydrukowany afisz teatralny i wskazuje na moje nazwisko na liście współpracowników. Jesteśmy sami w jego pokoju — on przykuwa mój wzrok, rozpinając zamek w spodniach.

I ostatnie, co do mnie powiedział, gdy usiłowałam powstrzymać napływające do oczu łzy: „Jedź bezpiecznie do domu, dobrze?”. Potem przywołał taksówkę i wręczył kierowcy banknot dwudziestodolarowy.

Zastanawiam się, czy zdarza mu się o mnie myśleć.

Dosyć, mówię sobie. Muszę się ruszyć. Jeśli jednak pójdę do domu, wiem, że nie zasnę. Będę albo w kółko odtwarzała w głowie sceny z tamtego wieczoru i analizowała, co mogłam zrobić inaczej, albo będę rozmyślała o badaniu doktora Shieldsa.

Spoglądam na bar. Otwieram drzwi i wchodzę do środka. Dostrzegam ciemnowłosego bankiera, który gra z kolegami w rzutki. Idę prosto do niego. Jest zaledwie o kilka centymetrów wyższy ode mnie, a ja mam na nogach niskie sztyblety na płaskim obcasie.

— Cześć ponownie — zagajam.

— Cześć... — przeciąga słowo, tak że zmienia się ono w pytanie.

— Tak naprawdę to nie mam chłopaka. Mogę ci postawić piwo?

— No to faktycznie był krótki związek... — rzuca chłopak, a ja się śmieję.

Wręcza rzutki koledze.

— A co powiesz na szota Fireball? — podsuwam.

Chłopak podchodzi do baru. Czuję na sobie wzrok Sanjaya, lecz odwracam oczy. Mam nadzieję, że nie słyszał, gdy mówiłam Lizzie, że idę do domu.

Bankier wraca z szotami. Z brzękiem trąca swoim kieliszkiem o mój:

— Jestem Noah.

Biorę łyk, czując, jak cynamon piecze mnie w usta. Po dzisiejszym wieczorze nie zamierzam się z nim więcej spotykać. Dlatego podaję pierwsze imię, jakie mi przychodzi do głowy:

— Taylor.

Unoszę koc i rozglądając się wokół, powoli się spod niego wysuwam. Po sekundzie dociera do mnie, że jestem na kanapie w mieszkaniu Noaha. Po kilku szotach w jeszcze innym barze wylądowaliśmy tutaj. Kiedy uświadomiliśmy sobie, że żadne z nas nie jadło kolacji i umieramy z głodu, chłopak wyskoczył do delikatesów na rogu ulicy.

— Nie ruszaj się stąd — polecił, nalewając mi kieliszek wina. — Wracam za dwie minuty. Potrzebuję jajek do francuskich tostów.

Najwidoczniej zasnęłam natychmiast, a on, jak się domyślam, zamiast mnie obudzić, zdjął mi buty i przykrył kocem. Na stoliku kawowym zostawił podpartą notatkę: Hej, śpioszku, rano zrobię ci francuskie tosty.

Nadal mam na sobie dżinsy i górę ubrania. Jedynie się całowaliśmy. Chwytam buty, kurtkę i na palcach skradam się do drzwi. Skrzypią, gdy je otwieram — drżę, lecz z sypialni Noaha nie dobiegają żadne odgłosy. Powoli zamykam za sobą drzwi, wkładam buty i pędzę korytarzem. Windą zjeżdżam dziewiętnaście pięter do holu, w międzyczasie przygładzając włosy i przecierając palcem miejsce pod oczami, aby usunąć rozmazany tusz do rzęs.

Portier unosi wzrok znad komórki i rzuca:

— Do widzenia pani.

Pozdrawiam go lekko. Znajduję się na zewnątrz budynku i próbuję się zorientować, gdzie mam iść. Najbliższa stacja metra jest cztery przecznice dalej. Dochodzi północ i zaledwie kilka osób kręci się po ulicy. Idę na stację, po drodze wyjmując kartę miejską z portfela.

Twarz piecze mnie od chłodnego powietrza. Dotykam podrażnionego miejsca, o które ocierał się zarost Noaha, gdy się całowaliśmy. W pewien sposób to podrażnienie jest dla mnie kojące.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1 Jeden z bohaterów animowanego filmu Bambi wyprodukowanego przez wytwórnię Walta Disneya w 1942 roku (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).