Antoni Kępiński - Krystyna Rożnowska - ebook + książka

Antoni Kępiński ebook

Krystyna Rożnowska

4,3

Opis

Niezwykły polski psychiatra, który wyprzedził epokę

Opowieść nie tylko o życiu jednego z najsłynniejszych polskich lekarzy, ale także przewodnik po jego koncepcjach – do dziś wpływających na leczenie w klinikach psychiatrycznych. Przemierzamy z nim drogę od entuzjazmu studenta medycyny przez obóz w Hiszpanii w czasach generała Franco po poznawanie psychotycznych stanów (czy tylko w teorii?) już w powojennej Polsce. Autorka opisuje każde z jego przełomowych dzieł (SchizofrenięMelancholięLęk czy Poznanie chorego) napisanych krótko przed przedwczesną śmiercią. Kolejne wydanie biografii poszerza opowieść, na nowo przyglądamy się szczegółom życia genialnego badacza.

Dzięki Antoniemu Kępińskiemu pacjenci klinik psychiatrycznych zyskali większą godność. Dzięki jego książkom lepiej rozumiemy każdego człowieka: ludzkie potrzeby, dotykające nas zaburzenia psychiczne oraz fakt, jak głęboko jesteśmy zanurzeni w świecie.

 

Zapraszając do czytania książki o osobie i dziele Profesora, nie sposób nie dotknąć pytania ważnego, niekiedy osłoniętego mgłą tajemnicy: czy Kępiński przeszedł w swoim życiu epizod psychotyczny? Są przesłanki potwierdzające tę hipotezę i o tym autorka książki pisze wprost.

prof. Bogdan de Barbaro

Gdyby zapytać polskich psychiatrów, czyje książki wpłynęły na ich wybór kierunku kształcenia, bardzo wielu odpowie, że Kępińskiego. Nie ma chyba drugiej takiej inspiracji w psychiatrii polskiej jak jego dzieła.

dr Łukasz Cichocki

Ten wie o człowieku więcej niż Freud, Heidegger, Levinas.

ks. prof. Józef Tischner (o Antonim Kępińskim)

 

Krystyna Rożnowska – dziennikarka z wieloletnim doświadczeniem, autorka pozycji tak cenionych jak biografia prof. Juliana Aleksandrowicza (Uleczyć świat), monografii niezwykłego miejsca (Można oszaleć. Osobliwy świat szpitala psychiatrycznego) czy książki zawierającej rozmowy z przestępcami (Każdy może zabić).

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 213

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (3 oceny)
1
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Kry­styna Roż­now­ska

An­toni Kę­piń­ski

Por­tret ge­nial­nego psy­chia­try

Przed­mowa

(prof. Bog­dan de Bar­baro)

W ostat­nich la­tach zda­rzało mi się pi­sać po­sło­wie lub słowo wstępne do kilku pu­bli­ka­cji książ­ko­wych, lecz ni­gdy nie czu­łem tego ro­dzaju tremy i onie­śmie­le­nia, jak te­raz, gdy przy­stę­puję do dzie­le­nia się re­flek­sjami nad pracą o Pro­fe­so­rze An­to­nim Kę­piń­skim. My­ślę, że tak się dzieje dla­tego, że dla psy­chia­try Jego po­stać jest szcze­gól­nie ważna, a uży­wa­jąc dzi­siej­szego żar­gonu – kul­towa i przez to trudno o słowa, które bez po­pa­da­nia w pa­tos od­da­łyby to, co jest istotne i w tej Oso­bie i w jej dziele.

Kiedy czy­tamy prace An­to­niego Kę­piń­skiego, za­głę­biamy się w szcze­góły jego ży­cio­rysu, słu­chamy wspo­mnień jego uczniów, mamy świa­do­mość, że ob­cu­jemy z Kimś nie­zwy­kłym. Co tłu­ma­czy, co wy­ja­śnia ową nie­po­wta­rzal­ność Kę­piń­skiego dziś, sto lat od jego na­ro­dzin? W moim prze­ko­na­niu wiel­kość An­to­niego Kę­piń­skiego wy­raża się tym, że – od­wo­łam się tu do zwrotu ba­nal­nego, ale klu­czo­wego – wy­prze­dził on epokę. Po­zwolę so­bie zwró­cić uwagę na cztery ta­kie ob­szary, w któ­rych myśl Kę­piń­skiego jest wciąż nie tylko ak­tu­alna, ale wręcz jest dla nas drogo­wska­zem.

Plu­ra­lizm. W pra­cach Kę­piń­skiego szcze­gól­nie obecna i ważna jest prze­stroga przed do­gma­ty­zmem, przed po­kusą wy­ka­za­nia, że jest ja­kaś teo­ria, która jako je­dyna do­brze opi­suje rze­czy­wi­stość. Cie­kawe, że roz­ma­wia­jąc z pol­skimi psy­cho­te­ra­peu­tami, czę­sto można spo­tkać się z prze­ko­na­niem, że Kę­piń­ski był „w grun­cie rze­czy…” i tu pada na­zwa kie­runku czy mo­delu te­ra­peu­tycz­nego, wy­zna­wa­nego czy re­ali­zo­wa­nego wła­śnie przez roz­mówcę. Bo prze­cież są w pra­cach Kę­piń­skiego zda­nia, które można by okre­ślić jako za­ko­rze­nione w my­śle­niu psy­cho­dy­na­micz­nym, ale też sys­te­mo­wym, ale też eg­zy­sten­cjal­nym… Nie wąt­pię, że da się wy­mie­nić jesz­cze kilka teo­rii, któ­rych ślady w pi­smach Kę­piń­skiego – przy ca­łej ory­gi­nal­no­ści jego po­glą­dów – chęt­nie od­naj­dziemy. Ten fakt sta­nowi ilu­stra­cję owego an­ty­dog­ma­ty­zmu, dzięki któ­remu ja­sna staje się teza (by­naj­mniej nie­oczy­wi­sta we współ­cze­snej psy­chia­trii czy psy­cho­te­ra­pii), zgod­nie z którą tylko wie­lo­wy­mia­rowy opis przy­bliża (ale nie wię­cej niż przy­bliża) do rze­czy­wi­sto­ści. Wspo­mniany przez au­torkę książki po­przed­nik Kę­piń­skiego na sta­no­wi­sku kie­row­nika kra­kow­skiej Kli­niki Psy­chia­trycz­nej prof. Eu­ge­niusz Brze­zicki czy jego na­stępca prof. Adam Szy­mu­sik, a także jego na­uczy­ciel dr Wła­dy­sław Stry­jeń­ski hoł­do­wali prze­ko­na­niu, że do­gma­tyzm, dok­try­nal­ność, walka o wy­ka­za­nie wyż­szo­ści jed­nej szkoły nad drugą to szko­dliwe kie­runki my­śle­nia i na­uko­wego dzia­ła­nia. Dziś, w epoce, gdy bio­lo­giczny mo­del me­dy­cyny od­nosi tak wiele suk­ce­sów, a nie­które szkoły psy­cho­te­ra­peu­tyczne chęt­nie za­my­kają się w oko­wach wła­snych za­ło­żeń, prze­stroga przed re­duk­cjo­ni­zmem jest nie tylko ak­tu­alna, ale wręcz sta­nowi nie­zbędne ostrze­że­nie dla mi­ło­śni­ków peł­nego upo­rząd­ko­wa­nia tego, co nie­jed­no­znaczne, nie­pewne, a może na­wet nie­po­zna­walne. Ta idea plu­ra­li­stycz­nej otwar­to­ści – bez po­pa­da­nia w po­no­wo­cze­sny re­la­ty­wizm – ma swoje mocne za­ko­rze­nie­nie w dziele Pro­fe­sora.

Otwar­tość. Wspo­mniana idea plu­ra­li­zmu łą­czy się z otwar­to­ścią psy­chia­trii na inne na­uki, które mogą być źró­dłem in­spi­ra­cji. Jed­no­cze­śnie psy­chia­tria swoją re­flek­sją może wzbo­ga­cać per­spek­tywę „są­sied­nich” dzie­dzin. Jest więc w Kę­piń­skim an­ty­dog­ma­tyczna go­to­wość do „po­dróży bez gra­nic”, a jego re­flek­sje do­ty­czą ta­kich klu­czo­wych za­gad­nień i wy­zwań in­te­lek­tu­al­nych, jak na przy­kład py­ta­nie o to, czym jest zło, ja­kie są pu­łapki wła­dzy, ja­kie są źró­dła kse­no­fo­bii, ku czemu zmie­rza świat. Zwłasz­cza wi­doczne są one w Ryt­mie ży­cia, książce, któ­rej lek­tura po­winna być obo­wiąz­kowa dla in­te­lek­tu­ali­stów w XXI wieku, za­równo post­mo­der­ni­stów, post­po­st­mo­der­ni­stów, jak i anty-post­mo­der­ni­stów. Nie waha się Kę­piń­ski się­gać do my­śli so­cjo­lo­gicz­nej, fi­lo­zo­ficz­nej, do po­ezji, ko­men­tuje zja­wi­ska i wy­da­rze­nia z po­zy­cji mę­drca, któ­rego prze­ni­kli­wość po­zwala czy­tel­ni­kowi le­piej zro­zu­mieć świat i sie­bie sa­mego. Także dziś, w pół wieku od po­wsta­nia jego prac, my­śli w nich za­warte są nie­zwy­kle prze­ni­kliwe i in­spi­ru­jące, po­ka­zu­jące, że psy­chia­tra może wła­śnie ze swo­jej per­spek­tywy wiele waż­nego o świe­cie po­wie­dzieć i przed wie­loma nie­bez­pie­czeń­stwami prze­strzec.

Osoba pa­cjenta. To, że dla psy­chia­try i psy­cho­te­ra­peuty osoba pa­cjenta (ale także sze­rzej: Osoba In­nego) po­zo­staje w cen­trum uwagi, jest czymś na­tu­ral­nym i nie bu­dzi zdzi­wie­nia. Szcze­gólne jest jed­nak to, że Kę­piń­ski nie po­prze­staje na opi­sie sa­mego pa­cjenta (w róż­nych jego od­sło­nach), ale też zaj­muje się drugą stroną me­dalu: psy­chia­trą i re­la­cją le­karz – pa­cjent. Przede wszyst­kim prze­strzega psy­chia­trę przed po­stawą do­mi­na­cji. (Nota bene pro­blem wła­dzy, do­mi­na­cji, od­po­wie­dzial­no­ści jest wąt­kiem wie­lo­krot­nie obec­nym w pra­cach Pro­fe­sora.) W Ryt­mie ży­cia, w eseju O psy­cho­te­ra­pii kry­tycz­nie pi­sze on: „Ob­ser­wuje się tu dziwny pa­ra­doks wła­dzy: im więk­szy wpływ psy­chia­tra chce na cho­rego wy­wrzeć, tym mniej­szy wpływ wy­wiera”. Jest w tej re­flek­sji nie tylko wska­zówka etyczna, ale także pod­po­wiedź – prze­stroga o klu­czo­wym zna­cze­niu dla wszyst­kich tych, któ­rzy zaj­mują się po­ma­ga­niem po­przez słowo. Jest to fra­pu­jące, jak Kę­piń­ski po­tra­fił (na wiele lat przed po­pu­lar­no­ścią te­ra­peu­tycz­nej po­stawy okre­śla­nej jako not-kno­wing stance) opi­sać istotę fi­lo­zo­fii dia­logu apli­ko­wa­nej do prak­tyki te­ra­peu­tycz­nej. Osoba pa­cjenta (wła­śnie: ra­czej „osoba pa­cjenta” niż „pa­cjent”) po­zo­staje w cen­trum re­flek­sji Kę­piń­skiego. Czy to bę­dzie mowa o nie­zwy­kłym świe­cie we­wnętrz­nym ko­goś, kto cierpi z po­wodu psy­chozy, czy o „ego­tycz­nym” neu­ro­tyku, czy o „psy­cho­pa­cie” (który sam cierpi i spra­wia cier­pie­nie in­nym) – za­wsze po­zna­nie cho­rego bę­dzie swego ro­dzaju po­dróżą w nie­znane, od­kry­wa­niem ta­jem­nicy, fa­scy­nu­ją­cym po­szu­ki­wa­niem opar­tym na nie­ba­nal­nej roz­mo­wie. Nie znam prac, które by sub­tel­niej, bar­dziej wie­lo­stron­nie i wni­kli­wie niż mo­no­gra­fie An­to­niego Kę­piń­skiego opi­sały to za­dzi­wia­jące swoją nie­po­wta­rzal­no­ścią zja­wi­sko, ja­kim jest kon­takt psy­cho­te­ra­peu­tyczny.

Kim jest czło­wiek? Lek­tura prac An­to­niego Kę­piń­skiego zmu­sza nas także do re­flek­sji nad na­turą czło­wieka. Cza­sem au­tor przed­sta­wia wprost swoje hi­po­tezy (na­kre­śla­jąc ory­gi­nalną teo­rię me­ta­bo­li­zmu in­for­ma­cyj­nego, nad któ­rej ro­zu­mie­niem do dziś pra­cują fi­lo­zo­fo­wie i le­ka­rze), nie­kiedy ana­li­zuje ja­kąś kon­kretną po­stać (snu­jąc re­flek­sje nad oso­bo­wo­ścią Ru­dolfa Hössa). Szcze­gól­nie po­bu­dza do na­my­słu jego bio­gra­fia przed­sta­wiona przez Kry­stynę Roż­now­ską w tej książce. Taką przej­mu­jącą sceną, w któ­rej au­torka opi­suje ostat­nie dni ży­cia Kę­piń­skiego, jest jego roz­mowa z młod­szym od niego o kil­ka­na­ście lat fi­lo­zo­fem, ks. Jó­ze­fem Ti­sch­ne­rem. Ti­sch­ner, szu­ka­jąc słów po­cie­chy, miał po­wie­dzieć do umie­ra­ją­cego Kę­piń­skiego: „Idziesz drogą wy­dep­taną”, na co Kę­piń­ski po­noć od­po­wie­dział: „Ja­kie to wiel­kie, ja­kie to wspa­niałe, że czło­wiek nie wkra­cza na tę drogę pierw­szy”. Wmy­śla­jąc się w tę scenę spo­tka­nia dwóch nie­po­spo­li­tych lu­dzi, czu­jemy się za­pro­szeni do na­my­słu nad po­nad­cza­sową ta­jem­nicą ist­nie­nia i ta­jem­nicą śmierci.

Za­pra­sza­jąc do czy­ta­nia książki o oso­bie i dziele Pro­fe­sora, nie spo­sób nie do­tknąć py­ta­nia waż­nego, nie­kiedy osło­nię­tego mgłą ta­jem­nicy: czy Kę­piń­ski prze­szedł w swoim ży­ciu epi­zod psy­cho­tyczny? Są prze­słanki po­twier­dza­jące tę hi­po­tezę i o tym au­torka książki pi­sze wprost. Nie roz­strzy­ga­jąc w tym miej­scu tej kwe­stii osta­tecz­nie, warto za­uwa­żyć, że im bar­dziej jest to praw­do­po­dobne, tym więk­sze uza­sad­nie­nie ma teza, że za­bu­rze­nie psy­chiczne nie tylko nie prze­kre­śla osoby, któ­rej się owo za­bu­rze­nie przy­da­rzyło, ale wręcz wska­zuje, że psy­choza może być – zgod­nie z kon­cep­cją prof. Eu­ge­niu­sza Brze­zic­kiego – pa­ra­do­xa­lis so­cia­li­ter fau­sta, a więc spo­łecz­nie ko­rzystna. Warto o tym pa­mię­tać w cza­sach, kiedy styg­ma­ty­zo­wa­nie osób cho­ru­ją­cych psy­chicz­nie jest zja­wi­skiem po­wszech­nym, a po­kusa, by (nad)uży­wać ety­kiet psy­chia­trycz­nych do de­pre­cjo­no­wa­nia prze­ciw­ni­ków, jest sil­nie obecna w ży­ciu spo­łecz­nym. Tym­cza­sem An­toni Kę­piń­ski swoją mo­no­gra­fią Schi­zo­fre­nia zro­bił wiele dla przy­bli­że­nia świata psy­chozy oso­bom „zdro­wym”. Dzięki niemu i wska­za­niu, że gra­nica mię­dzy normą a pa­to­lo­gią jest nie­jed­no­znaczna, kul­tu­rowo uwa­run­ko­wana i zmienna w cza­sie, po­wstał most mię­dzy tym, co zdrowe, a tym, co chore, prze­ży­cia cho­ro­bowe stały się bar­dziej zro­zu­miałe, dla nie­któ­rych na­wet atrak­cyjne! (Sam pa­mię­tam, że jako le­karz pra­cu­jący w przy­chodni stu­denc­kiej mu­sia­łem roz­wie­wać wy­obra­że­nia nie­któ­rych stu­den­tek i stu­den­tów, któ­rzy po lek­tu­rze mo­no­gra­fii Kę­piń­skiego Schi­zo­fre­nia mieli na­dzieję, że to fa­scy­nu­jące za­bu­rze­nie wła­śnie u nich wy­stę­puje). Na­mysł nad tym, czym jest psy­choza i jaki jest jej spo­łeczny kon­tekst, jest w do­bie obec­nej nie­zwy­kle ak­tu­alny. An­toni Kę­piń­ski uczy, jak do­świad­czać świata, by Inne nie było Obce.

Na ko­niec tego krót­kiego za­pro­sze­nia do lek­tury od­niosę się jesz­cze do wątku „nie­gdyś a dziś”. Głos Kę­piń­skiego prze­strzega nas przed wie­loma śle­pymi ulicz­kami, w ja­kie brniemy w XXI wieku. Wielu ko­men­ta­to­rów pod­kre­śla, że gdyby Kę­piń­ski żył dziś, w erze in­ter­netu i w cza­sie swo­bod­nego prze­pływu in­for­ma­cji, to jego roz­wa­ża­nia o świe­cie jemu współ­cze­snym, o me­ta­bo­li­zmie in­for­ma­cyj­nym czy fe­no­me­no­lo­gii schi­zo­fre­nii uczy­ni­łyby go zna­nym i po­pu­lar­nym na świe­cie, a me­dia za­dba­łyby o jego po­pu­lar­ność. Nie mam co do tego wąt­pli­wo­ści. Z jed­nym za­strze­że­niem: Pro­fe­sor, nie wąt­pię, miałby wo­bec swej sławy au­to­iro­niczny dy­stans i nie dałby się za­pro­sić na ry­nek rzą­dzony sławą, bla­skiem ce­le­bryty i kli­kal­no­ścią. A jed­no­cze­śnie nie wąt­pię, że światu i każ­demu z nas przy­da­łyby się my­śli Pro­fe­sora na te­mat libido do­mi­nandi, ta­jem­nicy zła czy schi­zo­fre­ni­za­cji spo­łe­czeń­stwa.

I dla­tego z głę­bo­kim prze­ko­na­niem ży­czę P.T. Czy­tel­ni­kom, by ta książka o Pro­fe­so­rze An­to­nim Kę­piń­skim była oka­zją do oso­bi­ście waż­nego i in­spi­ru­ją­cego spo­tka­nia z Nim i Jego dzie­łem.

prof. Bog­dan de Bar­baro

CZĘŚĆPIERW­SZA

I

Cios

Swoje książki An­toni Kę­piń­ski pi­sał i przy­go­to­wy­wał do druku pod­czas dwu­ipół­let­niej nie­ule­czal­nej wów­czas cho­roby, po­dej­mu­jąc wy­ścig z cza­sem. Co spra­wiło, że mimo bólu i nie­uchron­no­ści bli­skiej śmierci po­dej­mo­wał co dzień trud two­rze­nia? Jak po­tra­fił kon­cen­tro­wać się go­dzi­nami na pi­sa­niu, cho­ciaż cier­piał z po­wodu licz­nych do­le­gli­wo­ści i wie­dział, że jego ży­cie wkrótce się skoń­czy? Skąd czer­pał na to siły? Jak ktoś twier­dził nieco pa­te­tycz­nie – do twór­czo­ści może czło­wieka zmu­sić mi­łość, gdy przyj­dzie na­gle, lub śmierć, gdy się nieco ociąga. Było to więc two­rze­nie prze­ciw śmierci.

***

Jest lato 1970 roku. Przez trzy mie­siące – od lipca do wrze­śnia – An­toni Kę­piń­ski leży w Kli­nice Ne­fro­lo­gicz­nej In­sty­tutu Cho­rób We­wnętrz­nych Aka­de­mii Me­dycz­nej przy ul. Ko­per­nika 15. Ma pięć­dzie­siąt dwa lata. Le­czy go ze szcze­gólną tro­ską jego ko­lega z gim­na­zjal­nych lat, szef tej kli­niki, prof. Zyg­munt Ha­nicki. Chory jest unie­ru­cho­miony w gor­se­cie gip­so­wym. Bar­dzo za­pra­co­wany i ak­tywny przed cho­robą, z tru­dem znosi bez­ruch, do­ku­czają mu też liczne do­le­gli­wo­ści. Jed­nak kiedy z po­wodu wy­kry­tego u niego nie­dawno no­wo­tworu pękł je­den z krę­gów, za­sto­so­wa­nie ta­kiej me­tody le­cze­nia prof. Ha­nicki uznał za ko­nieczne.

Mimo to pa­cjent się nie nu­dzi, a może na­wet cza­sem po­trze­buje wię­cej spo­koju na­leż­nego cho­remu w tak cięż­kim sta­nie. Prze­bywa tu z nim żona, pani Ja­dwiga, bywa też jego sio­stra Łu­cja Szu­mow­ska, wpa­dają czę­sto le­ka­rze z po­bli­skiej Kli­niki Psy­chia­trycz­nej, w któ­rej pra­cuje od lat, oraz liczni przy­ja­ciele. Przy­cho­dzą także jego pa­cjenci.

Gdy od­wie­dza­jący za­dają mu naj­częst­sze w tych oko­licz­no­ściach py­ta­nie o sa­mo­po­czu­cie, Kę­piń­ski ba­ga­te­li­zuje swoją cho­robę. Nie roz­ma­wia o niej także z le­ka­rzami i choć dia­gnoza jest już znana, utrzy­muje, że są to reu­ma­tyczne do­le­gli­wo­ści. Z jego ust nie pada słowo „rak”. Dzi­siaj na ogół lu­dzie otwar­cie mó­wią, że mają no­wo­twór. Wtedy jed­nak było to tabu; zwy­kle nie wy­ma­wiano jej na­zwy, zwłasz­cza w obec­no­ści cho­rego – uwa­żano, że może to spo­wo­do­wać jego przy­gnę­bie­nie i za­bić w nim na­dzieję, bo prze­cież z ra­kiem wy­gry­wali tylko nie­liczni. A ten chory chciał pew­nie unik­nąć sy­tu­acji nie­zręcz­nych dla od­wie­dza­ją­cych, oszczę­dzić im za­kło­po­ta­nia, kie­ro­wał więc roz­mowę na inne sprawy, sta­ra­jąc się utrzy­mać jej lekki, to­wa­rzy­ski ton.

W końcu wrze­śnia 1970 roku, w ochra­nia­ją­cym jego kru­che ko­ści gor­se­cie, który mu­siał już no­sić do końca ży­cia, Kę­piń­ski zo­staje prze­wie­ziony do po­bli­skiej Kli­niki Psy­chia­trycz­nej przy ul. Ko­per­nika 21a. Nie­dawno zo­stał jej kie­row­ni­kiem, na pewno trudno mu się po­go­dzić z fak­tem, że nie może ak­tyw­nie peł­nić swo­jej funk­cji. Urzą­dzono tu dla niego na pię­trze ga­bi­net, tak by mógł w nim prze­by­wać dzień i noc – le­czyć się, a jed­no­cze­śnie kie­ro­wać kli­niką, kon­sul­to­wać pa­cjen­tów i pi­sać. Tu także prze­bywa z nim żona, jest też uko­chany kot An­toś, co stwa­rza do­mową at­mos­ferę.

Bu­dzi się zwy­kle o czwar­tej i gdy inni cho­rzy jesz­cze śpią, w ci­szy i spo­koju pi­sze swoje książki. Już o szó­stej roz­po­czyna się co­dzienne szpi­talne ży­cie i co chwilę ktoś puka do drzwi. Wcho­dzą le­ka­rze – ci, któ­rzy go le­czą, ale też inni, z tej i są­sied­nich kli­nik – a także pie­lę­gniarki, a po­tem go­ście: pa­cjenci i przy­ja­ciele. Z le­ka­rzami swo­jej kli­niki oma­wia sprawy or­ga­ni­za­cyjne i le­cze­nie cho­rych. Od­szu­kują go też tu­taj jego wie­lo­letni pa­cjenci, dla któ­rych ni­gdy nie bra­ko­wało mu czasu. Te­raz rów­nież ich przyj­muje, pyta o zdro­wie, roz­waża ich pro­blemy, daje rady i wska­zówki, pod­trzy­muje na du­chu, a więc na­dal le­czy. „Od­wie­dzi­łam go, kiedy już cho­ro­wał, prze­by­wał w po­ko­iku na pod­da­szu, chyba na trze­cim pię­trze. Sie­dział w łóżku, obok stała ma­szyna do pi­sa­nia, le­żały pa­pie­rosy. Tak, dużo pa­lił, do końca. Cho­ciaż sam był chory, po­mógł mi prze­trwać cho­robę mo­jej mamy” – wspo­mina Alek­san­dra Opal­ska, na­uczy­cielka pie­lę­gniar­stwa.

Gdy czuje się nieco le­piej, współ­pra­cu­jąca z nim od lat pie­lę­gniarka Ja­nina Ryszka-Za­ją­cowa przy­nosi mu wy­kroch­ma­lony biały far­tuch, po­maga go wło­żyć i mówi: „Pa­nie do­cen­cie, idziemy na wi­zytę”. Wy­cho­dzi z nią na od­dział, idzie od łóżka do łóżka, nie zdra­dza­jąc się ze swoim cier­pie­niem, i z uwagą wy­słu­chuje każ­dego cho­rego.

***

Wtedy jesz­cze An­toni Kę­piń­ski nie był tak znany poza kra­kow­skim śro­do­wi­skiem psy­chia­trycz­nym jak kilka lat póź­niej. Co prawda opu­bli­ko­wał już bli­sko sto ar­ty­ku­łów na­uko­wych, a pierw­sza jego książka od dawna cze­kała na wy­da­nie, ale po­pu­lar­ność miała do­piero przyjść. I na­de­szła wkrótce po jego śmierci. Przy­nio­sły ją wy­da­wane wów­czas jego dzieła.

Nie spie­szono się wcze­śniej z pu­bli­ko­wa­niem jego ksią­żek, które skła­dał w wy­daw­nic­twach na­uko­wych. Jedni mó­wią, że z po­wo­dów po­li­tycz­nych – nie był ulu­bień­cem ów­cze­snej wła­dzy – inni twier­dzą, że re­cen­zen­tów tych wy­daw­nictw znie­chę­cał nie­nau­ko­wym, ra­czej po­pu­la­ry­za­tor­skim sty­lem. Nie szu­kał po­par­cia w krę­gach rzą­dzą­cych, cho­ciaż to mo­gło wów­czas uła­twić ka­rierę, nie by­wał też na sym­po­zjach i zjaz­dach na­uko­wych, więc i w ten spo­sób nie da­wał się po­znać jako uczony. Na­to­miast chęt­nie dys­ku­to­wał o pa­cjen­tach z pra­cow­ni­kami kli­niki i ze stu­den­tami.

Nie za­bie­gał o awans w struk­tu­rach uczelni, nie lu­bił za­jęć ad­mi­ni­stra­cyj­nych, uwa­żał je za stratę czasu. Po­świę­cał go głów­nie cho­rym, z pa­sją pro­wa­dził z nimi dłu­gie roz­mowy, utrzy­mu­jąc, że są one naj­lep­szym źró­dłem wie­dzy o czło­wieku, bez­kre­snej, wręcz nie do ogar­nię­cia. Cho­rzy ni­gdy go nie nu­żyli. Opo­wia­dano, jak pod­czas za­jęć dy­dak­tycz­nych, w cza­sie któ­rych długo i szcze­gó­łowo ana­li­zo­wał stan cho­rego, ja­kiś stu­dent po­pro­sił, by przed­sta­wił na­stęp­nego pa­cjenta, bo ten przy­pa­dek już im się znu­dził. Po­dobno pro­fe­sor dał się po­nieść emo­cjom i py­tał pod­nie­sio­nym gło­sem: „Czło­wiek wam się znu­dził? Czło­wiek? Czy wy wie­cie, kto to jest czło­wiek?”.

Długo nie chciał za­ak­cep­to­wać swej cho­roby, ale wzięła nad nim górę, a wkrótce zmie­niła jego in­ten­sywne ­do­tąd ży­cie i po­krzy­żo­wała plany. Za­raz po pięć­dzie­sią­tych uro­dzi­nach za­sy­gna­li­zo­wała swoje na­dej­ście bó­lem ko­ści. Z po­czątku przy­pusz­czał, że są to do­le­gli­wo­ści reu­ma­tyczne, usi­ło­wał je igno­ro­wać, nie prze­ry­wać pracy. Nie uszło jed­nak uwa­dze jego żony przy­gnę­bie­nie Kę­piń­skiego; za­uwa­żyła, że chud­nie, mi­zer­nieje, ma lekko żół­tawy od­cień oczu, bywa roz­draż­niony.

Choć już czuł się słaby, a bóle ko­ści się na­si­lały, we wrze­śniu 1969 roku po­je­chał z żoną na za­pla­no­waną wcze­śniej wy­cieczkę do Ju­go­sła­wii. Prze­mie­rzał z nią piękne trasy wzdłuż ad­ria­tyc­kiego wy­brzeża. Do­tarli do Puli, byli w Ce­ty­nie. Z Ri­jeki po­pły­nęli na wy­spę Kor­czulę i za­trzy­mali się tam na kilka dni. Oka­zało się, że była to ostat­nia po­dróż w ich ży­ciu.

Wtedy Kę­piń­ski jesz­cze nie wie­dział, że ma przed sobą tak mało czasu. Chyba jed­nak prze­czu­wał, jak póź­niej wspo­mi­nała pani Ja­dwiga, że jego ży­cie może być za­gro­żone, bo po po­wro­cie z Ju­go­sła­wii zwięk­szył tempo pracy, jakby sta­ra­jąc się le­piej wy­ko­rzy­stać każdą chwilę, która mu zo­stała. Z po­śpie­chem wy­peł­niał pod­jęte zo­bo­wią­za­nia i koń­czył roz­po­częte wcze­śniej za­ję­cia, po­rząd­ko­wał za­pi­ski, ma­szy­no­pisy i za­gęsz­czał w swym ka­len­da­rzu ter­miny wi­zyt cho­rych. Czuł się jed­nak co­raz go­rzej, zmi­zer­niał, osłabł, po­bladł i po­smut­niał. Krótki wy­jazd do Za­ko­pa­nego tym ra­zem nie zre­ge­ne­ro­wał jego sił.

W lu­tym 1970 roku wy­niki jego ba­dań le­kar­skich oka­zały się prze­ra­ża­jące. Był to szpi­czak mnogi, groźny no­wo­twór układu krwio­twór­czego. Te­raz już było wia­domo, skąd te do­le­gli­wo­ści i cią­gle po­gar­sza­jące się sa­mo­po­czu­cie. Jesz­cze szu­kał spo­koju i wzmoc­nie­nia w przy­ro­dzie: wio­sną za­miesz­kali z żoną w Stry­szo­wie koło Kal­wa­rii, skąd do­jeż­dżał do Kra­kowa na ba­da­nia i prze­ta­cza­nie krwi oraz na spo­tka­nia z pa­cjen­tami. Jesz­cze wy­je­chali do Dro­gini i do Białki Ta­trzań­skiej, ale po­dróże sta­wały się dla niego co­raz trud­niej­sze. Pęk­nię­cie kręgu w cza­sie ko­lej­nej wy­prawy prze­rwało sza­mo­ta­ninę z cho­robą. Unie­ru­cho­mie­nie w gip­so­wym gor­se­cie stało się ko­nieczne.

***

A tu cze­kały na wy­da­nie jego prace, choćby te na­pi­sane już wcze­śniej: Wstęp do psy­chia­trii, Kie­runki hu­ma­ni­styczne w psy­chia­trii, Me­tody ba­da­nia psy­chia­trycz­nego, a także inne, ma­szy­no­pisy i rę­ko­pisy oraz ze­brane ma­te­riały, za­pi­ski na kar­te­lusz­kach, które tak lu­bił spo­rzą­dzać, przy­go­to­wane do druku ar­ty­kuły, liczne no­tatki. Pew­nie za­sta­na­wiał się, czy zdąży je opu­bli­ko­wać. My­ślał, jak ma do­trzeć ze zdo­bytą w za­wo­do­wym ży­ciu wie­dzą do śro­do­wi­ska na­uko­wego, stu­den­tów, cho­rych, spo­łe­czeń­stwa. Mu­siał mieć ta­kie wąt­pli­wo­ści i obawy, zwłasz­cza gdy już po­sta­wiono mu dia­gnozę. Jako le­karz wie­dział prze­cież, co ona ozna­cza.

Wie­dział też, jak wiele za­le­żało od sku­tecz­no­ści le­cze­nia: ono było te­raz naj­waż­niej­sze, wy­niki te­ra­pii miały de­cy­do­wać o dłu­go­ści jego ży­cia, a więc i o tym, ile jesz­cze zdąży na­pi­sać. Nie wni­kał jed­nak w me­tody le­cze­nia, ja­kiemu go pod­da­wano, nie po­dej­mo­wał dys­ku­sji o ro­ko­wa­niach ani o prze­pi­sa­nych le­kach, z za­ufa­niem po­zo­sta­wiał to spe­cja­li­stom i na­dal nie wy­mie­niał na­zwy swo­jej cho­roby. I jakby na prze­kór cier­pie­niu, mimo świa­do­mo­ści bli­skiej śmierci, po­rząd­ko­wał ma­szy­no­pisy i rę­ko­pisy i pra­co­wał nad książ­kami. Nie był to jed­nak wielki pod­ręcz­nik psy­chia­trii, jaki od lat za­mie­rzał wy­dać – z przy­go­to­wa­nego do niego ma­te­riału two­rzył te­raz ko­lejne mo­no­gra­fie do­ty­czące głów­nych za­gad­nień psy­chia­trii. Pod­jął taką de­cy­zję, bo naj­wi­docz­niej zo­rien­to­wał się, że ła­twiej mu bę­dzie ze­braną wie­dzę prze­ka­zać w po­staci kilku ksią­żek te­ma­tycz­nych.

Gdy po­znał dia­gnozę, jego pierw­sza mo­no­gra­fia Psy­cho­pa­to­lo­gia ner­wic była już wła­ści­wie go­towa. Przy­go­to­wał ją do druku praw­do­po­dob­nie jesz­cze przed pój­ściem do szpi­tala i prze­słał do Pań­stwo­wego Za­kładu Wy­daw­nictw Le­kar­skich (PZWL). Nie ma chyba czło­wieka, któ­remu przy­naj­mniej w krót­kim okre­sie nie do­ku­czała ner­wica. A nikt wcze­śniej tak jed­no­znacz­nie nie wska­zał przy­czyn po­wsta­wa­nia ner­wic, nie opi­sał róż­nych jej przy­pad­ków oraz ro­dza­jów i nie za­pro­po­no­wał ta­kich me­tod jej le­cze­nia. Je­śli się pa­mięta, w ja­kim sta­nie było zdro­wie au­tora, kiedy skła­dał tę książkę do druku, można przy­pusz­czać, że sam też miał na­pięte nerwy, a wtedy nie­które frag­menty tek­stu na­bie­rają szcze­gól­nego zna­cze­nia: „Ob­jawy ner­wi­cowe wy­stę­pują wów­czas, gdy ustro­jowi za­graża nie­bez­pie­czeń­stwo, a czło­wiek nie może so­bie po­ra­dzić z sy­tu­acją we­wnętrzną lub ze­wnętrzną, w któ­rej się zna­lazł” – na­pi­sał pro­fe­sor. I do­dał, jako przy­kład: „(…) gdy po­dej­rzewa, iż w jego or­ga­ni­zmie roz­wija się ciężka cho­roba lub kiedy ob­ser­wuje wo­kół sie­bie ja­kieś nie­ko­rzystne, groźne zja­wi­ska, rze­czy­wi­ste, czy tylko su­biek­tyw­nie spo­strze­gane”1.

We wrze­śniu 1970 roku po­pro­sił o przy­nie­sie­nie mu z domu ma­szy­no­pi­sów, no­ta­tek i ar­ty­ku­łów i za­brał się do pi­sa­nia na­stęp­nych ksią­żek. Był od­izo­lo­wany od bi­blio­teki, także do­mo­wej, co na pewno utrud­niało mu pracę, mu­siał więc ba­zo­wać głów­nie na wła­snej pa­mięci i do­świad­cze­niach wy­nie­sio­nych z ty­sięcy roz­mów z cho­rymi. Pi­sał też ar­ty­kuły, które wów­czas pu­bli­ko­wano w pra­sie. Sta­wał się co­raz bar­dziej znany, także poza śro­do­wi­skiem me­dycz­nym.

Praw­do­po­dob­nie to pi­sarz Je­rzy Brosz­kie­wicz za­pro­po­no­wał, by tek­sty Kę­piń­skiego za­miesz­czane od lat w „Ze­szy­tach Oświę­cim­skich”, do­datku do „Prze­glądu Le­kar­skiego”, ze­brać w jed­nej książce i opu­bli­ko­wać w Wy­daw­nic­twie Li­te­rac­kim. Pod­jął tę myśl re­dak­tor Jó­zef Po­cie­cha i do­łą­czył do nich ar­ty­kuły Kę­piń­skiego za­miesz­czone wcze­śniej w cza­so­pi­smach kul­tu­ralno-li­te­rac­kich. Tak po­wstała książka Rytm ży­cia, która zo­stała wy­dana jako druga, wkrótce po Psy­cho­pa­to­lo­gii ner­wic; tej jed­nak au­tor już nie zdą­żył zo­ba­czyć.Jest to zbiór ese­jów z po­gra­ni­cza fi­lo­zo­fii i me­dy­cyny. Rytm ży­cia, jak żadna z po­zo­sta­łych ksią­żek pro­fe­sora, do­wo­dzi, że był on nie tylko do­cie­kli­wym psy­chia­trą, ale i świet­nym pu­bli­cy­stą, czę­sto kry­tycz­nym wo­bec za­cho­dzą­cych zja­wisk spo­łecz­nych i kul­tu­ro­wych, prze­ję­tym ludz­kim lo­sem, za­tro­ska­nym o przy­szłość.

„Mimo cho­roby otwo­rzyły się przed Kę­piń­skim moż­li­wo­ści wy­daw­ni­cze i droga do po­pu­lar­no­ści. Pań­stwowy Za­kład Wy­daw­nictw Le­kar­skich za­in­te­re­so­wał się Jego opra­co­wa­niem ner­wic, Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie – zbio­rem ar­ty­ku­łów pod wspól­nym ty­tu­łem Rytm ży­cia, reszta wy­szła już po Jego śmierci”2 – przy­po­mina tamte czasy prof. Ja­cek Bomba, który peł­nił wów­czas wo­bec swo­jego mi­strza funk­cję le­ka­rza pro­wa­dzą­cego.

A on pi­sał jedną książkę za drugą. W cza­sie naj­cięż­szych zma­gań z cho­robą i cier­pie­nia po­wstały te naj­bar­dziej war­to­ściowe, naj­pięk­niej­sze: Me­lan­cho­lia, Schi­zo­fre­nia, Lęk, Psy­cho­pa­tie, Po­zna­nie cho­rego. Wy­dawcy co­raz chęt­niej je pu­bli­ko­wali.

Pro­fe­sor Bomba przy­po­mina so­bie, że kiedy Kę­piń­ski le­żał od wrze­śnia 1970 do końca maja 1971 roku w Kli­nice Psy­chia­trycz­nej, ich kon­takty były czę­ste i bli­skie. Pi­sze do mnie:

By­wa­łem u Niego co­dzien­nie, nie­raz przez kilka go­dzin. Sie­dzia­łem przy Jego łóżku, pil­nu­jąc kro­plówki. Cza­sem roz­ma­wia­li­śmy. Raz na te­mat po­stę­pów mo­jej pracy, przy­go­to­wy­wa­nej pod Jego kie­run­kiem jako roz­prawy dok­tor­skiej, a to o Jego dro­dze do pol­skiej ar­mii przez Wę­gry, Fran­cję, Hisz­pa­nię i Por­tu­ga­lię. Naj­le­piej za­pa­mię­ta­łem, jak w cza­sie dru­giej wojny je­chał na ro­we­rze z jed­nego portu fran­cu­skiego do dru­giego, by do­trzeć do miej­sca, gdzie or­ga­ni­zo­wała się ar­mia pol­ska, ale nim do­je­chał, to żoł­nie­rze zo­stali już ewa­ku­owani. Wszę­dzie do­cie­rał za późno. Pa­mię­tam, że mia­łem dy­żur w syl­we­strową noc i wtedy roz­ma­wia­li­śmy wy­jąt­kowo długo.

Le­żąc jako pa­cjent w Kli­nice Psy­chia­trycz­nej, w któ­rej pra­co­wał pra­wie ćwierć wieku, Kę­piń­ski na­wią­zy­wał inne niż wcze­śniej, bar­dziej bez­po­śred­nie kon­takty z le­czą­cymi się w niej wów­czas cho­rymi, bo prze­cież wtedy był jed­nym z nich. „Był za­sko­czony nową ja­ko­ścią re­la­cji z pa­cjen­tami, kiedy po­ja­wiał się wśród nich w szla­froku i ko­rzy­stał z tych sa­mych urzą­dzeń sa­ni­tar­nych” – wspo­mina prof. Bomba. „Mó­wił, że do­piero wów­czas, a nie na ze­bra­niach spo­łecz­no­ści, do­wie­dział się, co my­ślą o nas, le­ka­rzach i pie­lę­gniar­kach. Ob­wi­niał nas za nie dość do­brą opiekę nad nimi i nie­do­sta­tek em­pa­tii”.

I do­dał:

Od­wie­dzało Go mnó­stwo osób. Nie tylko Jego, ale i Pa­nią Kę­piń­ską. Gry­wała z upodo­ba­niem w bry­dża. Roz­grywki bry­dżowe pro­wa­dzono w se­kre­ta­ria­cie, by nie za­kłó­cać spo­koju Pro­fe­sora. By­wał u Niego co­dzien­nie Jego przy­ja­ciel, brat żony, dr Sta­ni­sław Kło­dziń­ski, przy­cho­dziła pra­cu­jąca w Kli­nice Psy­chia­trycz­nej so­cjo­log mgr Te­resa Re­guła, pro­fe­so­ro­wie: Jó­zef Bo­gusz, Ju­lian Alek­san­dro­wicz, Bo­gu­sław Ha­li­kow­ski, Adam Ku­nicki, Jan Oszacki, Sta­ni­sława Spet­towa, a także po­przedni kie­row­nik Kli­niki Psy­chia­trycz­nej prof. Eu­ge­niusz Brze­zicki. Nie wszyst­kich po­tra­fię już wy­mie­nić…

Przy­pisy

1 A. Kę­piń­ski, Psy­cho­pa­to­lo­gia ner­wic, War­szawa 1973, s. 5.

2 Wszyst­kie wspo­mnie­nia prof. Jacka Bomby zo­stały przez niego prze­ka­zane w for­mie pi­sem­nej w e-ma­ilach prze­sła­nych do au­torki. Za­cho­wu­jemy w nich ory­gi­nalną pi­sow­nię za­im­ków od­no­szą­cych się do prof. An­to­niego Kę­piń­skiego (przyp. red.).

Spis tre­ści

Przed­mowa

CZĘŚĆPIERW­SZA

I Cios

II Za­częło się gdzieś na Kre­sach

Pod wschod­nią gra­nicą

W No­wym Są­czu

Do Kra­kowa

W No­wo­dworku

Wy­brał me­dy­cynę

III Ody­seja (wrze­sień 1939 — li­piec 1947)

Wę­gry

Fran­cja

Hisz­pa­nia. Mi­randa de Ebro

Wielka Bry­ta­nia

IV W cie­niu wojny

W domu

Tu było jego miej­sce

We dwoje

W Kli­nice

I znów w Wiel­kiej Bry­ta­nii

Na­uka i eks­pe­ry­menty

V Ge­nius loci?

Jego co­dzien­ność

Zmie­niał psy­chia­trię

Czy za­lety po­nad normę to nie­nor­mal­ność?

Lu­bił ży­cie to­wa­rzy­skie

Nie do­ce­niano jego twór­czo­ści

VI Ostat­nie mie­siące ży­cia

VII Po­zo­stał we wspo­mnie­niach

CZĘŚĆDRUGA

VIII Psy­cho­te­ra­pia z dru­giego świata

Nim tra­fiły do księ­garń

Na mar­gi­ne­sie jego ksią­żek

CZĘŚĆTRZE­CIA

IX Zo­sta­wił ślad

Jaką wi­dział przy­szłość?

Co po­ka­zał czas?

X Świe­żym okiem

Prof. Je­rzy Alek­san­dro­wicz

Prof. Be­ata Szy­mań­ska

Dr Łu­kasz Ci­chocki

Prof. Krzysz­tof Rut­kow­ski

Ewa Owsiany

Bi­blio­gra­fia

Dzieła An­to­niego Kę­piń­skiego

Prace o An­to­nim Kę­piń­skim

Przy­pisy

© Wy­daw­nic­two WAM, 2024

© Kry­styna Roż­now­ska, 2024

Opieka re­dak­cyjna: Da­mian Strą­czek

Re­dak­cja: Agnieszka Zie­liń­ska

Ko­rekta: Mo­nika Ka­rol­czuk

Pro­jekt okładki: Adam Gut­kow­ski

Fot. na pierw­szej stro­nie okładki oraz fot. opu­bli­ko­wane w książce: ar­chi­wum ro­dzinne Wi­sławy Kło­dziń­skiej-Ba­truch

Fot. na skrzy­dełku okładki: ar­chi­wum au­torki

Opra­co­wa­nie gra­ficzne i skład: Lu­cyna Ster­czew­ska

ePub e-ISBN: 978-83-277-4249-0

Mobi e-ISBN: 978-83-277-4250-6

Wy­da­nie dru­gie, zmie­nione i uzu­peł­nione

MANDO

ul. Ko­per­nika 26 • 31-501 Kra­ków

tel. 12 62 93 200

www.wy­daw­nic­two­mando.pl

DZIAŁHAN­DLOWY

tel. 12 62 93 254-255

e-mail: han­del@wy­daw­nic­two­mando.pl