Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Nowa książka laureata Nagrody Literackiej Nike 2022. Osobisty wybór sześćdziesięciu pięciu wierszy pochodzących z dwunastu dotychczasowych książek poetyckich autora – od tych „z ubiegłego wieku” po osiem kolejnych tomów wydanych przez Jerzego Jarniewicza w Biurze Literackim, w tym wyróżnione „Mondo cane”. Znaczna część utworów prezentowana jest w nowych, poprawionych przez autora wersjach. Całość uzupełniają niepublikowany dotąd w żadnym tomie wiersz „Stairway to Heaven” oraz przekrojowe posłowia autorstwa Joanny Orskiej i Kacpra Bartczaka. Bezpośrednim pretekstem do wydania książki jest nie tylko nowe spojrzenie na twórczość laureata Nike, ale także zbliżająca się 65. rocznica urodzin autora.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 68
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wiersze z ubiegłego wieku(1984–1995)
[stoję na moście]
stoję na moście
czekam
aż przepłynie rzeka
Dziś rano zmarła Francja
dziś rano zmarła Francja
ataszaty wysłały na ręce sierot depesze kondolencyjne
w Hondurasie minutą ciszy uczczono pamięć zmarłego mocarstwa
w Monte Carlo odbyły się masowe demonstracje
a w Rio nieprzerwanie trwał karnawał
dziś rano zmarła Francja
surrealiści ogłosili bankructwo banki impresjonizmu niewypłacalność
despoci w spokoju zaczęli budować bastylie
Katmandu wyraziło gotowość zostania stolicą mody
a w Rio nieprzerwanie trwał karnawał
dziś rano zmarła Francja
naród opuszczał martwe ziemie idąc na wieczną tułaczkę
na zachodzie Europy powstała nowa Sahara
kartografowie naniosą na mapy biały milczący obszar
który nazwą anekumeną francuską
a w Rio nieprzerwanie trwał będzie karnawał
Nieprzejrzyste kartki zimą
czytałem że pewien litewski poeta
pisząc o zimie
myślał o totalitaryzmie
imperium już nie ma
autobus grzęźnie w błocie
śnieg dawno przestał być biały
stłoczeni ludzie pocą się na mrozie
w sztucznych futrach i dusznych kożuchach
para osiada na szybach
i znowu niczego nie widać
Ala ma koncepcję Boga
Jeśli ma być Bóg – mówi Ala, słodząc herbatę –
nie powinien zawiadywać światem.
Tym może się zająć premier,
minister bez teki lub sekretarz partii, od biedy.
Jeśli ma być Bogiem – Ala sączy herbatę –
to nie na ludzką miarę,
ani żadnej rzeczy, co na ziemi jest.
Ponad, poza i nie dla nas,
ale mimo nas.
Jakby Go nie było, tak powinien być –
kończy Ala i odstawia szklankę.
Rozmowa będzie możliwa (wiersz drugi)
dzięki ci boże (rzeczownik) żeś świat tak
stworzył (czasownik) że słów nam nie (brakuje)
i że jak ściany – (ironie) z tych słów
można (budować) bezokolicznik i
(mówić) w ten sposób z (tobą) zaimek
to zamiast twojego imienia
Niepoznaki(2000)
Przez ścianę
Zrobiło się jasno. Dziesięć sekund.
Piorun musiał uderzyć na Bałutach.
Albo z drugiej strony,
tak samo daleko. Chojny?
Nie ma kierunku,
kiedy drżą szyby, a światło spada
na Łódź na chwilę. Pod oknem
przejechał samochód, a ty śpisz
po omacku przez ścianę i nie pytasz
ani skąd, ani dokąd.
Café Cobro
strzemiński ale nie ten strzemiński
tylko zupełnie inny
a poza tym żyje
bo wpada tu w poniedziałki
jeśli masz mi coś do powiedzenia
nie zwlekaj
podają tu kawę bez kofeiny
a ta kelnerka
nosi czerwoną bieliznę
Erotyk milenijny
jedynie wiersze miłosne
mają dziś rację bytu
lecz byt pomyślał
żadnej racji nie ma
powiesił więc na klamce
przepoconą koszulę
ściągnął różowe majtki
i wszedł do wanny
w wodzie
poczuł własną nieważkość
kosmos
pomyślał Neil
Armstrong
dłoń z gąbką
robiła co mogła
za jego plecami
są miejsca
których i tak nie sięgnę
przypomniał sobie
zapominając
że jeszcze nie czas
na podsumowania
Dwa i trzy zera
W Trójce od rana puszczają Cohena.
To zły znak. Pewnie umarł. Lub nagrał
nową płytę. W dziewięćdziesiątym dziewiątym
będzie miał sześćdziesiąt pięć lat. Tyle samo co ja
w dwa tysiące dwudziestym trzecim. Śmieszne
są te rachunki, prawda, a do tego
fałszywe. Od wczoraj wydzwaniam do ciebie.
Bezskutecznie. Czas umierać lub wydać nową książkę.
Za dwa lata millenium. Bez paniki: nie pierwsze.
Moje palce nerwowo powtarzają twój numer.
Paszport Nansena
pour Anik
Kto ci powiedział, kiedy i w jakim języku,
że mówisz obcym językiem? Hiszpanka
z Katalonii? A może ten Anglik sprzedający
zimne ognie na placu w Edynburgu? Nie odchodź,
nie będziemy niczego tłumaczyć. Powiedziałbym
po kanadyjsku, że za wcześnie, lecz widzę
kroplę nad twoją brwią, która natychmiast
mobilizuje mi język. Mówmy więc
jak bezpaństwowcy: w słowniku mamy przecież
flamandzkie pocałunki, uszczypnięcia po baskijsku,
waloński szept od ucha do ucha. Lost in translation?
Przyzywasz moje imię głoskami, których nie umiem
wymówić, z cudzych głosek zestawiam ciebie i nazywam.
Je t’embrasse. Przegnałem stąd tłumaczy.
Jesteśmy blisko – dopóki wzajem obcy,
jak drzewo i ziemia, źrenica i horyzont,
ja, które w końcu zmówiło się z ja.
Dowód z tożsamości(2003)
Szklana kula
Od lat nie umawiam się na jutro,
umawiam się na to, co było,
choćby na gomułkowskich ulicach
mojego Karolewa,
gdzie strzelałem
do chłopaków po niemiecku.
Ile dywizji może mieć miasto,
którego nie ma na mapie?
W świecie krojonym na naszą miarę
trudno się znowu nie spotkać,
a jeszcze trudniej nie zetrzeć.
Na Karolewie nicht neues.
Tu mieszkam,
tu zostałem zapisany,
choć nie wyciągaj z tego
pochopnych wniosków na przyszłość:
zawsze coś mogło wydarzyć się
pod Stalingradem.
Rewizja osobista
Dokonało się.
Już tu nie mieszkam,
ale pamiętam podwórko na Fornalskiej
i okno na parterze,
w którym przesiadywał ten facet.
Częstował nas lizakami.
Był groźniejszy
niż Hupka i Czaja
w tamtej epoce
ulicznych saturatorów,
zmaz nocnych
i wodza Apaczów aus Deutschland.
Hände hoch!
Wszystko widziałem.
Otwórz usta, wystaw język,
opróżnij kieszenie.
Musimy się mieć
na baczności,
wojenne ścieżki
prowadzą do domu.
Evviva(wiersz trzeci)
W wierszu
jak w krematorium
nic, co ludzkie,
kochanie.
Sztuka jest sztuką
spopielania,
po której pozostaje
biały piasek
twojego języka,
zębów, dziąseł,
warg, wiązadeł,
podniebienia.
Grudzień (Epilog)
Dwadzieścia lat temu zabili Lennona.
A wiesz, powiedziałem, ten gość od Don Kichota
nie żyje od kilku stuleci
i Szekspir też już słowa nie napisze.
Nie mów, powiedział, znaczy się
padlinożercy
jesteśmy?
I nawet ten kawałek Billie Holliday,
co mi go tu puszczasz od dobrej godziny,
jest tylko nekrologiem?
Nie mów, mówię, nie mów.
Dowód z tożsamości
imię utworzone przyrostkiem
-men (jak brzemię) od pnia no-
Aleksander Brückner
Tu mieszkam,
stąd moje imię.
Na szklance
nienegocjowalny odcisk warg.
Na wargach syczące spółgłoski
polszczyzny.
W polszczyźnie
równinne apokryfy krajobrazu.
Pod wycieraczką
klucz.
Nie wyjdę już
na swoje.
Oranżada(2005)
Etykieta zastępcza
Te wiersze ze spiżarki
wykradłem. Trwałe jak mortadela
ze Słupska. Zsiadłe mleko. Smalec.
Wieczne jak święta polszczyzna
Gomułki i Gombrowicza.
„Ty i Ja”. Gorączka trzydniowa.
Tworzywem felga skorodowana
i przepalone diody. Lignina
butwiejąca w słońcu. Słowa
w wierszu. Spiż?
Idą leśni
Lata nieuwagi, a rozsypie się w proch.
Trawa porośnie, zgęstnieje las.
Bo o czym dziś rozmawiać? Że potrwa,
nikt, jak pamiętam, słowa nie dawał. Nikt słowa
nie przyjmował. Pod nosem miałem wtedy
oranżadę w proszku. A biały podkoszulek,
parus odinokij, łopotał na wietrze.
Otaczały nas zygzakiem partyzanckie
okopy, które zygzakiem otaczały
mnie i ciebie. Szumiał las. Wzrastały grzyby.
Zwabione zapachem ciał
nadbiegły nocą psy, czerwienią
przesiąkły zielone spodenki, a uda
przez całe lato nie chciały się zabliźnić.
Słów nikt nikomu nie dawał. Dziś jak pies
u twojej nogi liżę dłoń
o smaku cytrynowym.
Wszystkie drogi
Powiedz, skąd i gdzie jesteśmy? Wydłużone rzęsy
siedzącej naprzeciwko mnie szatynki wyznaczają
nasze współrzędne. Gastronomia
wyryta na widelczyku, mdlący zapach ceraty
w granatowe rybki i równoważący
ten mocno niestabilny układ
papierek po dropsach z Goplany. W gardle
rozpanoszył się mdły smak akronu. Na zawsze?
Tych lat nie odda nikt (albo jakiś inny
szlagwort z Opola). Wyprowadź mnie stąd,
z błędu zmęczonego oka. Na samym dnie
pękają naczyńka, wzrok krwawi, nie chce rozstąpić się
Morze Czerwone. Skwar i tony pyłków w powietrzu.
Ten lokal Rzym się nazywa. Ktoś przyjdzie
i poukłada?
Miękkie podbrzusze
Mijał gorący czas pluszu i siatek na owady.
Słownik uboższy o kilkaset słów
obejmował mimo wszystko wszystko.
No dobrze, do pierwszego miejsca
po przecinku, ale zaraz za nim
rozciągały się białe jak prześcieradło
plamy górnego Spitsbergenu. Do dziś
nie rozumiem, czemu posunęłaś się tak diametralnie,
a twoje wargi przykuły uwagę genseka glacjologii,
który od oranżady wolał pabialginę. Nie wiem.
Bisów nie budiet. Mogliśmy być jak bogowie
zdań pięknych i złożonych, a zostały nam tylko
niegdysiejsze słowa, krew, pot i łzy,
z każdą zimą bielsze.
Sezam
Aladyn był na smyczy i śnieżył w dni robocze,
a czego oczy nie widzą, dusza pragnie w dwójnasób.
W soboty, bo były wtedy soboty,
ojciec włączał Monitor i słuchaliśmy jak trusie
Małcużyńskiego, który cytował Bandaranaike.
Zdalnie sterowane modele z Czuj-Czynu kreśliły koła
na bezpiecznym niebie, zdalnie sterowane
słowa wprost z chmur osiadały na dłoni. Pod drzewem
na Lublinku czarna skrzynka siedziała
bezpiecznie w obcych rękach. Widziałem