Blix i Ramm na tropie zbrodni. Zasłona dymna - Enger Thomas - ebook + audiobook

Blix i Ramm na tropie zbrodni. Zasłona dymna ebook

Enger Thomas

4,3
44,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Noc sylwestrowa. Alexander Blix patroluje ulice Oslo, gdy na Rådhuskaia, w środku tłumu, wybucha bomba. W chaosie, który powstaje, Blix ratuje z basenu portowego nieprzytomną, mocno poparzoną kobietę. Gdy poznaje jej nazwisko, przypomina mu się dawna sprawa zaginięcia dziecka.

Roczna Patricia została porwana razem z wózkiem, w którym leżała. Dziesięć lat później, podczas gdy w Oslo zostaje podwyższony stopień zagrożenia terrorystycznego, jej skazany za zabójstwo ojciec dostaje pocztą zdjęcie dziewczynki w wieku szkolnym. Jest przekonany, że to zaginiona Patricia.

Dziennikarka Emma Ramm przeżywa osobistą tragedię w związku z zamachem bombowym i próbuje się z tego otrząsnąć w jedyny znany sobie sposób: angażując się w dziennikarstwo śledcze. Drogi Blixa i Ramm znowu się krzyżują. Blix prowadzi śledztwo konsekwentnie podążając własnymi ścieżkami, a Emma przez cały czas depcze mu po piętach.

ZASŁONA DYMNA to powieść o brzemiennych w skutki wyborach i o tym, do czego może doprowadzić desperacja, kiedy sieć kłamstw zaczyna się rwać.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 349

Oceny
4,3 (227 ocen)
110
81
24
11
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AnnaMarii

Dobrze spędzony czas

Dobra książka. Warto przeczytać.
00
Iwona031019

Nie oderwiesz się od lektury

Słuchałam z zainteresowaniem. Polecam
00
Miron74

Dobrze spędzony czas

Do przeczytania. Zagadka ciekawa. Rozwiazanie także.
00

Popularność




Jorn Lier Horst Thomas Enger

Zasłona dymna

Przekład:

Milena Skoczko

Sopot 2020

Przekład: Milena Skoczko

Tytuł oryginału: Røykteppe

Copyright © 2019 by Jørn Lier Horst & Thomas Enger

Published by agreement with Salomonsson Agency

All rights reserved

Copyright © 2020 for the Polish edition by Smak Słowa

Copyright © for the Polish translation by Milena Skoczko

This translation has been published with the financial support of NORLA, Norwegian Literature Abroad

Wszystkie prawa zastrzeżone. Książka ani żadna jej część nie może być publikowana ani powielana w formie elektronicznej oraz mechanicznej bez zgody wydawcy.

Edytor: Anna Świtajska

Redakcja i korekta: Anna Mackiewicz

Skład: Piotr Geisler

Projekt okładki: Henrik Koitzsch

Druk: Drukarnia Abedik

Konwersja do epub i mobi: 

http://www.gigaproject.pl/epuby/

ISBN: 978-83-66420-27-4

Smak Słowa

ul. Bohaterów Monte Cassino 6A

81-805 Sopot

tel. 507-030-045

www.smakslowa.pl

Prolog

1 stycznia 2019 roku

Okratowane drzwi na końcu korytarza zamknęły się z trzaskiem. Dźwięk niósł się echem po budynku.

Christer Storm Isaksen podniósł wzrok znad książki i zaczął nasłuchiwać. Lekkie drobne kroki na wyłożonej linoleum podłodze.

Frankmann.

Tylko on zadawał sobie trud, by wykonać dodatkową rundę, kiedy działo się coś wyjątkowego.

Kroki ucichły przed celą. Zachrzęściły klucze, zanim kłykieć uderzył lekko o drzwi.

Isaksen odłożył książkę.

– Tak?

Górny zawias zazgrzytał, gdy Frankmann otworzył drzwi. Wydawało się, że w ciągu ostatniego tygodnia schudł jeszcze bardziej. Koszula mundurowa wisiała luźno na jego chudym torsie.

– Szczęśliwego Nowego Roku – powiedział i skinął głową.

W ręce trzymał białą kopertę.

– Szczęśliwego Nowego Roku – odpowiedział Isaksen.

Chciał zapytać, jak mu minął okres świąteczno-noworoczny, ale powstrzymał się. Zaciekawiła go koperta.

– List do ciebie – rzekł Frankmann. – Pomyślałem, że chciałbyś go dostać od razu.

Isaksen odebrał kopertę.

Nie było na niej adresu ani stempla pocztowego. Tylko jego imię i nazwisko, zapisane małymi okrągłymi literami. Pismo było pochyłe i trochę niewyraźne, jakby autor listu bardzo się spieszył.

– Leżał w skrzynce przy bramie – wyjaśnił Frankmann.

Isaksen pomacał kopertę. W środku było coś sztywniejszego od listu. Może pocztówka?

Potarł kciukiem miejsce, w którym powinien znajdować się znaczek, i odwrócił list. Żadnego nadawcy.

Nie pamiętał, kiedy ostatnio dostał odręcznie napisany list. Po śmierci matki przestały przychodzić nawet kartki z życzeniami na Boże Narodzenie.

Frankmann stał w drzwiach celi wyraźnie zaciekawiony.

– Normalnie powinien zostać sprawdzony razem z resztą poczty – powiedział, wyjaśniając, dlaczego nie może wyjść, dopóki list nie zostanie otwarty.

Isaksen odgiął pasek klejowy z tyłu koperty i ostrożnie go oderwał. Poszerzył otwór dwoma palcami i zajrzał do środka.

To było zdjęcie.

Wyjął je i poczuł, jak serce zamiera mu w piersi.

Dziewczynka na fotografii miała osiem, może dziewięć lat, niebieską bluzę z kapturem i długie brązowe włosy, upięte wysoko w koński ogon. Siedziała w ławce szkolnej, trzymając dłonie na książce. Nosiła aparat ortodontyczny, którego nie była w stanie ukryć, ponieważ uśmiechała się do kamery. Grzbiet nosa miała usiany piegami, a jej oczy były lodowato niebieskie, jak jego własne.

– To ona – wykrztusił.

Frankmann zrobił krok w jego stronę.

– Kto taki? – spytał.

Isaksen nie odpowiedział.

To ona, powtórzył w myślach.

Ta, którą wszyscy uznali za martwą.

1

20 godzin wcześniej

Fajerwerki rozświetliły miasto. Wyjąc i strzelając, wzbijały się ku niebu i eksplodowały w wielobarwnych smugach. Wybuchały z różną intensywnością, a w ciągu ostatnich minut stały się coraz częstsze.

Ciężka mgła spowiła fiord w pobliżu Rådhuskaia. Spadek temperatury sprawił, że odświętnie ubrani ludzie zapinali szczelnie kurtki i otulali szyje szalikami. Przedzierając się przez śnieżną breję, podpierali się nawzajem, śmiali się i hałasowali.

Emma Ramm miała na sobie grubą zimową kurtkę, a na nogach dwie pary wełnianych skarpet i kalosze. Nie była jedną z tych osób, które teraz, tuż przed północą, spoglądały w niebo, trzymając w dłoni telefon komórkowy, albo gorączkowo usiłowały skontaktować się z rodziną i przyjaciółmi. Po prostu szła ulicami i przyglądała się przechodniom, próbując odgadnąć, czy są tu po to, by naprawdę świętować, czy może w innym celu, chociaż nie była pewna, na co powinna zwracać uwagę, żeby odczytać ewentualne sygnały zagrożenia.

Trochę ponad pół godziny temu opuściła mieszkanie Irene w samym środku kłótni z Kasprem, który zrezygnował z tradycyjnej imprezy ze znajomymi na Amager1, „ponieważ wolał powitać Nowy Rok, leżąc w łóżku obok niej”. Nie rozumiał, dlaczego musiała stać na Rådhuskaia, kiedy wybije dwunasta. Ona, która nawet nie lubiła fajerwerków.

– Po prostu muszę i koniec – odparła.

Kasper zaśmiał się z tej dziecinnej, niejasnej odpowiedzi. A potem dodał, strzelając focha:

– W porządku, ale będziesz musiała pójść tam sama, bo ja nie mam ochoty zmoknąć i zmarznąć.

– Ja mogę iść z tobą – wtrąciła się Martine. – Chciałabym popatrzeć na fajerwerki. Mogę, ciociu? Bardzo proszę?

Emma uśmiechnęła się, ale potrząsnęła przecząco głową. Nie chciała straszyć siostrzenicy, mówiąc, że to mogłoby być niebezpieczne dla małego dziecka. Zresztą dla dorosłego człowieka również. Wiele osób żegnało stary rok na izbie przyjęć z obrażeniami po wybuchu petardy.

Ale prawdziwy powód był inny.

Przez całą jesień śledziła na bieżąco doniesienia o tym, co media ochrzciły „śmiertelnym odliczaniem”. Mało brakowało, by Emma sama stała się ofiarą zabójcy. Gdy zbliżał się sylwester, a wraz z nim oficjalne odliczanie minut, które pozostały do nadejścia Nowego Roku, z coraz większym niepokojem myślała o tym, że kogoś mogło to zainspirować do popełnienia podobnego przestępstwa.

Opowiedziała psychologowi o swoich irracjonalnych obawach. Pokiwał głową i stwierdził, że rozumie podłoże jej lęków, po czym dodał, że nic nie wskazuje na to, by miało wydarzyć się coś podobnego. Emma starała się przekonać samą siebie, że takie myślenie jest absurdalne, lecz mimo to jej lęk przybierał na sile. Myślała o widowiskowym pokazie sztucznych ogni organizowanym każdego roku przez Gminę Miasta Oslo nad basenem portowym w pobliżu Rådhuskaia, gdzie zawsze zbierały się tysiące ludzi. W końcu psycholog zaproponował, żeby tam poszła, spojrzała swoim lękom prosto w oczy i przekonała się, że nic złego się nie stanie.

Właściwie nie miała zamiaru go posłuchać, ale pod wieczór ogarnął ją niemal klaustrofobiczny lęk, co Kasprowi może przyjść do głowy, gdy wybije północ. Nie spodziewała się, że padnie na kolana i poprosi ją o rękę – w końcu znali się zaledwie osiem miesięcy – ale mógł wpaść na pomysł, by wyznać jej miłość. A tymczasem ona nadal nie była pewna, co do niego czuje, poza tym, że uważała go za wspaniałego faceta, z którym było jej dobrze, dopóki mieszkali każde w swoim mieście i nie spotykali się zbyt często. Chciała dalej cieszyć się nieskomplikowanym życiem świeżo upieczonej dziennikarki kryminalnej w news.no i nie myśleć za dużo o przyszłości.

Wyjęła telefon komórkowy. Kasper próbował się z nią skontaktować zaledwie minutę temu, ale nie zdążyła do niego oddzwonić. Była 23:59. Emma wciągnęła głęboko powietrze. Ludzie zaczęli rzucać się sobie na szyję. Wznosili toasty i rozlewali szampana na rozdeptany śnieg. Otoczyła ją kakofonia trzasków, wystrzałów, głosów i krzyków. Emmie nie brakowało ani jednego elementu życia towarzyskiego, może z wyjątkiem radosnego upojenia, które zdarzało jej się czuć po kieliszku albo dwóch. Bo później i tak zawsze ogarniał ją nastrój przygnębienia i melancholii.

Ktoś zaczął odliczać od dziesięciu. Poczuła ostre, wyjątkowo nieprzyjemne kłucie w żołądku i klatce piersiowej, ale próbowała powtarzać sobie w myślach zapewnienie psychologa, że nic złego się nie wydarzy. Już wkrótce będzie mogła wrócić do domu, do Irene, Kaspra i Martine, wolna od zmartwień, gotowa na Nowy Rok.

Pięć!

Cztery!

Trzy!

Dwa!

Jeden!…

Nagle wszystko wokół niej utonęło w oślepiającym świetle. Gwałtowny wybuch sprawił, że ziemia się zatrzęsła. Fala uderzeniowa i fala ciepła powaliły Emmę na śnieg. Luźne przedmioty przelatywały ze świstem nad ludźmi. Emma skuliła się, zasłaniając głowę rękami, i próbowała zorientować się w sytuacji.

Tuż przy nabrzeżu, jakieś trzydzieści metrów przed nią, utworzył się szeroki słup pomarańczowych, żółtych i czerwonych płomieni, który mógł w każdej chwili runąć. Dzwoniło jej w uszach, a mimo to słyszała krzyki, widziała, jak odświętnie ubrani ludzie podpierają się nawzajem, jak się odpychają, szukając w panice przyjaciół, partnerów życiowych, dzieci, odpowiedzi na pytanie, co się stało.

Podniosła się. Na ziemię opadały czarne strzępy materiałów. Jakiś mężczyzna szedł w jej stronę chwiejnym krokiem, z płonącą ręką. Krzycząc, gorączkowo próbował ugasić płomienie, zanim zdołał ściągnąć kurtkę.

Przeczucie towarzyszące jej w ciągu ostatnich tygodni było jak bolesny ucisk w przeponie, a jednocześnie racjonalna część niej wciąż powtarzała, że jej lęk jest absurdalny, a przeczucie mylne.

Ale to już nie było przeczucie. To nie był lęk.

To była rzeczywistość.

A wokół niej nadal wybuchały fajerwerki.

Przypisy:

1 Amager – duńska wyspa w cieśninie Sund, na której położona jest część Kopenhagi z portem lotniczym Kastrup. (Wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).

2

Alexander Blix przecisnął się przez tłum przerażonych ludzi, przeskoczył nad ośnieżoną rabatą i pośliznął się na lodzie, ale udało mu się utrzymać na nogach. Sofia Kovic była tuż za nim. Przez słuchawkę w uchu słyszał, jak informuje centralę operacyjną o wybuchu, do którego doszło na Rådhuskaia.

Mężczyzna ze zwęgloną otwartą raną twarzy kręcił się w kółko z butelką szampana w dłoni. W stronę Blixa szła, utykając, kobieta, której wystawało coś z łydki.

Blix przebiegł obok niej. Zakrwawieni ludzie leżeli na ziemi, jęcząc z bólu. Inni siedzieli na wpół wyprostowani, oszołomieni, w postrzępionych ubraniach, spowici ciemnoszarym dymem.

Zatrzymał się, nie wiedząc, od czego zacząć.

Przy krawędzi nabrzeża leżały cztery nieruchome ciała. Podbiegł do nich i uklęknął przy pierwszym. Młoda blondynka. Odłamek materiału wybuchowego przebił jej lewe oko. Przyłożył palce do tętnicy szyjnej, ale nie wyczuł tętna. Przesunął się do kobiety z ranami klatki piersiowej i brzucha, która leżała z otwartymi szeroko ustami i oczami. U niej również nie wyczuł pulsu.

Kovic pochyliła się nad mężczyzną w szarym płaszczu. Podniosła wzrok, napotkała spojrzenie Blixa i pokręciła przecząco głową.

Na samym końcu nabrzeża, częściowo na pachołku do cumowania, leżał na wpół zwęglony człowiek. Mężczyzna. Przynajmniej tak im się wydawało. Jego obrażenia były większe niż u pozostałych. Połowa twarzy i duża część tułowia zostały rozerwane na strzępy i nie było potrzeby sprawdzać oddechu ani tętna.

Cztery ofiary.

Eksplozja pozostawiła po sobie wielki krater w asfalcie. W wielu miejscach wciąż paliły się resztki materiałów wybuchowych. Przez słuchawkę usłyszał, jak mówią o bombie i podwyższonym stopniu zagrożenia terrorystycznego.

Atak terrorystyczny, pomyślał Blix. Chryste Panie.

Nagle tuż obok niego rozległ się krzyk. Odwrócił się. Dwóch elegancko ubranych mężczyzn wskazywało na ciemne wody fiordu. Na powierzchni unosił się jakiś człowiek z szeroko rozpostartymi ramionami, z twarzą zwróconą w dół.

Blix wyszarpnął słuchawkę z ucha i ściągnął kurtkę. Odpiął pas z bronią, zrobił ostatni krok w kierunku krawędzi nabrzeża i wskoczył do wody. Nie zastanawiał się nad tym, jak jest zimna, ale kiedy przebił taflę, poczuł się tak, jakby wpadł do basenu z lodem. Mięśnie twarzy stężały. Miał wrażenie, że wsadził głowę w lodowate imadło. Woda natychmiast wdarła się pod koszulę, do spodni, wypełniła buty. Poczuł kłucie w klatce piersiowej. Chociaż bardzo starał się nimi poruszać, ręce i nogi odmówiły posłuszeństwa.

Prąd wypchnął go na powierzchnię, ale w pierwszej chwili Blix nie był w stanie oddychać. Z wielkim trudem rozluźnił mięśnie.

Z góry doleciało do niego czyjeś wołanie: „Dziesięć metrów, ukośnie na lewo!”. To była Kovic.

– Bądź ostrożny! – dodała.

Policjant wciągnął powietrze i próbował płynąć, ale ciało obciążało przesiąknięte wodą ubranie, które przykleiło się do skóry. Zimna woda spowalniała jego ruchy, odbierając im skuteczność. Miał wrażenie, że w ogóle nie posuwa się do przodu. Ciężkie buty ciągnęły go w dół.

– Jeszcze pięć metrów! Po lewej!

Zamachnął się kilka razy i wyciągnął ręce, sięgając z trudem do unoszącego się na powierzchni ciała. Jego palce nie chciały wykonywać poleceń. Ubranie, lodowata, bezwładna dłoń. W końcu udało mu się je uchwycić. Próbował odwrócić ofiarę na plecy, ale zdołał jedynie przewrócić ją na bok, zanim wyśliznęła mu się z ręki. Wysiłek był tak duży, że policjant znowu znalazł się pod powierzchnią. Zachłysnął się wodą. Zaczął kaszleć. Charczał i pluł. Nie miał innego wyboru – musiał zaczekać, aż jego organizm przestanie protestować i będzie mógł skupić się na tym, by odwrócić bezwładne ciało na grzbiet.

To była kobieta.

Twarz częściowo przykrywały długie ciemne włosy, które przykleiły się do mocno poparzonej skóry. Chwycił kobietę pod pachę i zaczął holować za sobą do brzegu.

– Tutaj! – usłyszał krzyk Kovic.

Odwrócił się, zauważył koleżankę stojącą jedną stopą na drabince, gotową, by pomóc mu wciągnąć nieprzytomną ofiarę na ląd. Z każdym ruchem ramion stawał się coraz zimniejszy i bardziej zesztywniały. Wypluwał wodę i nabierał powietrza, usiłując przez cały czas utrzymywać głowę kobiety nad taflą. Kovic zeszła kilka stopni niżej.

Był wyczerpany. Wolną ręką chwycił szczebel drabinki, by szybciej przyciągnąć siebie i kobietę do nabrzeża. Prawa stopa znalazła oparcie. Ostatkiem sił uniósł bezwładne ciało, tak aby Kovic mogła chwycić je za kołnierz kurtki. Za policjantką zebrało się wiele osób gotowych do pomocy. Gdy w końcu mógł puścić holowane ciało, zawisł na drabince na kilka sekund, z trudem łapiąc oddech.

– Pomóc ci? – zawołała Kovic.

Zakaszlał kilka razy, zanim potrząsnął przecząco głową. Próbował się podciągnąć, ale nogi nie chciały z nim współpracować, a ramiona były sztywne i przemarznięte do szpiku kości. Policjantka zeszła jeszcze niżej i obiema rękami chwyciła go pod pachą. Ktoś pospieszył im z pomocą. Razem wciągnęli go na górę.

Na lądzie personel karetki pogotowia błyskawicznie zajął się nieprzytomną kobietą. Ociekając wodą, Blix przechylił się do przodu i oparł dłonie o kolana. Nie był do tego przeszkolony. W ogóle. Zwykle siedział za biurkiem. Zjawiał się na miejscu zdarzenia i pukał do drzwi świadków. Minęło prawie dwadzieścia lat, odkąd był w służbie operacyjnej. Zgłosił się na ochotnika na dyżur w sylwestra, żeby koledzy mający małe dzieci mogli świętować z rodziną.

Odchrząknął, lekko się wyprostował i dopiero wtedy zauważył, że na dłoni ma krwawiącą ranę.

Wokół niego wciąż wybuchały fajerwerki. Odgłosy wystrzałów mieszały się z dźwiękiem syren. Kovic podeszła do niego z kocem, okryła go. Obok niej stała jakaś kobieta. W pierwszej chwili jej nie poznał, a kiedy dotarło do niego, kim jest nieznajoma, próbował się do niej uśmiechnąć.

– Cześć, Emmo – powiedział.

3

Teren na końcu nabrzeża przypominał pole bitwy. Wszędzie była krew. Ranni, płacząc, obejmowali się nawzajem. Gdzieniegdzie paliły się resztki po eksplozji. Emma starała się omijać wzrokiem ludzi, którzy z całą pewnością nie żyli.

Nowy rok trwał zaledwie kilka minut. Zewsząd dobiegały jakieś dźwięki: syreny, huk wystrzałów wysoko w górze, trąbiący samochód, basy piosenki lecącej w oddali. Oslo znowu zostało zaatakowane, pomyślała Emma, siedem i pół roku po wybuchu bomby umieszczonej w samochodzie pułapce przed budynkiem rządowym, która zabiła osiem osób. Emmę często nachodziła refleksja, że ponieważ Norwedzy lubią się bawić, norweska stolica jest łatwym celem dla terrorystów. Ulice Oslo często są pełne ludzi, chociaż najwięcej gromadzi się ich przy szczególnych okazjach, na przykład 17 maja lub w wieczór sylwestrowy.

Kobieta, którą Blix wyłowił z basenu portowego, leżała na noszach. Ratownicy medyczni próbowali usunąć włosy, które przykleiły jej się do skóry twarzy, aby można było podać poszkodowanej tlen. Jeden z ratowników klęczał przed nią i wykonywał masaż serca. To wydarzenie z pewnością wpłynie na jej dalsze życie, o ile kobieta w ogóle przeżyje. Emma myślała o własnej przypadłości. Rzadka choroba pozbawiła ją włosów. Mogła to ukryć przed światem, nosząc różne peruki. Z poparzeniami na twarzy było znacznie gorzej.

Przybyli na miejsce policjanci zaczęli przeprowadzać rutynowe czynności. Odgrodzili taśmami teren wokół miejsca eksplozji, a teraz ustawiali blokady.

Zadzwonił telefon Emmy. Spojrzała na wyświetlacz. „Anita Grønvold, news.no”.

– Gdzie jesteś?

Emma słyszała, że szefowa piła i przebywała w miejscu, gdzie impreza sylwestrowa trwała w najlepsze.

– Na Rådhuskaia – odparła. – Przyszłam tutaj, żeby obejrzeć pokaz sztucznych ogni – dodała.

Opowiedziała o zmarłych i rannych, i o kobiecie wyłowionej z basenu.

– Masz zdjęcia?

– Jeszcze nie.

– Potrzebujemy zdjęć – powiedziała Anita. – Wystarczy kilka linijek tekstu, ale musimy mieć materiał zdjęciowy. Zacznij od tego, że doszło do ataku terrorystycznego. Ofiary. Obrażenia. Przyślę ci do pomocy Wollana i kilku innych, bez względu na to, jak bardzo są pijani.

– Myślałam o tym, żeby podciągnąć to pod odliczanie – rzekła Emma.

Szefowa nie zrozumiała.

– Wybór chwili ataku – wyjaśniła. – Dwunasta. Odliczanie do północy i Nowego Roku.

Na chwilę zapadła cisza.

– Uważasz, że to nie był przypadek?

– Nie.

– Nawet jeśli masz rację, nigdy w życiu nie uda ci się namówić nikogo z policji, żeby potwierdził twoją teorię lub jej zaprzeczył. W każdym razie nie teraz, w nocy. Przede wszystkim skup się na zdjęciach i zakresie obrażeń.

Emma westchnęła w duchu.

– W porządku.

– A jutro napiszesz o policjancie i kobiecie wyłowionej z wody. Dowiedz się, kim jest i jak się czuje.

Emma rozłączyła się i zaczęła krążyć dookoła z włączonym trybem kamery. Nagrała ekipy ratunkowe i rozciągnięte wokół miejsca zdarzenia taśmy policyjne, niebieskie światła na pojazdach uprzywilejowanych, zakrwawione ofiary, uzbrojonych policjantów. Zastanawiała się, czy zadzwonić do Kaspra albo Irene, żeby uspokoić ich, że jest cała i zdrowa, ale ostatecznie poprzestała na wysłaniu do siostry esemesa z informacją, że nic jej nie jest. Irene mogła przekazać tę wiadomość dalej.

Emma znowu dostrzegła Blixa. Siedział w otwartym radiowozie, okryty kocem. Jego głowa parowała.

Dziewiętnaście lat temu Blix uratował jej życie, interweniując w sprawie, którą media nazwały „tragedią w Teisen”. Policjant nie miał innego wyjścia: musiał zastrzelić ojca Emmy, żeby ten nie zdążył zastrzelić swojej córki. Zaledwie kilka minut wcześniej mężczyzna zostawił na podłodze w kuchni matkę Emmy w kałuży krwi. Kobieta już wtedy nie żyła.

Emma nie była świadoma roli Blixa, zanim nie zetknął ich ze sobą przypadek, a konkretnie śledztwo w sprawie serii zabójstw. Śledczy sprawował nad nią opiekę i przekazywał jej informacje, którymi nie dzielił się z innymi dziennikarzami. Ale to nie był powód, dla którego Emma coraz bardziej go ceniła. Po prostu czuła, że się o nią troszczy. Dzięki rozmowom z psychologiem zrozumiała, że w policjancie szukała ojca.

Podeszła trochę bliżej. Blix miał sine wargi, reszta jego twarzy była blada. Jedną dłoń miał zawiniętą w bandaż, który zdążył już przesiąknąć krwią. Niepostrzeżenie zrobiła mu zdjęcie i poszła dalej. Irene przysłała odpowiedź, ale Emma usunęła wiadomość z wyświetlacza. Później odczyta esemesa. Kasper nie pisał ani nie dzwonił, żeby spytać, czy nic jej się nie stało.

Teraz, kiedy na miejscu zdarzenia znajdowało się mniej ludzi, łatwiej było ocenić rozmiar zniszczeń. Jej wzrok padł na czarną dziurę w ziemi o średnicy około jednego metra. Podniosła komórkę i kontynuowała filmowanie. Zrobiła zbliżenie jednej z ofiar, która leżała na plecach. Mężczyzna miał na sobie szary płaszcz z wysokim kołnierzem, częściowo zwęglonym i zakrwawionym. Czarne spodnie i rękawiczki. Buty też miał czarne. Skórzane. Wyglądały jak… przypominały te, które…

Zrobiła kilka kroków w jego stronę i okrążyła go. Usłyszała, że ktoś woła ją po imieniu, ale nie odwróciła się, żeby sprawdzić kto. Nie spuszczała wzroku z mężczyzny leżącego na ziemi, ale jednocześnie nie dopuszczała do siebie myśli, że wie, na kogo patrzy. To nie był Kasper. To po prostu niemożliwe. To nie mógł być on.

– Nie możesz tu być – odezwał się głos, który wcześniej z odległości kilku metrów wołał ją po imieniu, a teraz dobiegał z bardzo bliska. – Musisz przejść za taśmy policyjne, Emmo. Tak jak pozostali.

Ale ona nie słuchała. Z każdym krokiem była coraz bliżej mężczyzny, który patrzył prosto w niebo. Na fajerwerki i gwiazdy. Ziemia wokół niego zabarwiła się krwią płynącą z otwartej rany na brzuchu.

– Nie – szepnęła cicho. To nie może…

Potrząsała przecząco głową, usiłując złapać oddech. Poczuła czyjąś dłoń, ale nie zwróciła uwagi na to, kto chwycił ją za ramię. Jedyne, co widziała, to czarne loki na śniegu. Zarost na policzkach. Powieki, które zaraz zaczną mrugać. Taką miała nadzieję. Ale one pozostały nieruchome. Martwe.

4

Blixowi wydawało się, że wie, co to znaczy zmarznąć. W młodości przez jakiś czas kąpał się w morzu każdego ranka. Jesień czy wiosna, lato czy zima, to nie miało żadnego znaczenia. Mieszkał wówczas na Bygdøy i miał blisko na plażę, do Huk czy Paradisbukta. Od czasu do czasu towarzyszył mu obecny szef policji, Gard Fosse. Wrzeszcząc i oddychając szybko, wbiegali do wody, żeby jakieś sześć sekund później wrócić prędko na brzeg, gdzie czekały na nich suche ręczniki i ciepłe rzeczy, a niekiedy nawet termos z kawą.

Z powodu blokady dróg i chaosu w centrum Oslo dojazd do komendy policji zajął sporo czasu. W szatniach panowała gorączkowa krzątanina. Wezwane dodatkowe zespoły przygotowywały się do służby. Ładowano broń, trzeszczały krótkofalówki.

Blix zdjął mokre ubranie, zamknął drzwi kabiny prysznicowej i tak długo stał pod strumieniem ciepłej wody, aż upewnił się, że jego organizm odtajał.

Ranę na ręce owinął bandażem. Nie wyglądała najgorzej, więc postanowił zostać w komendzie.

Kovic nadal prowadziła czynności na Rådhuskaia. Zadzwonił do niej i spytał, jak się przedstawia sytuacja.

– Staramy się dotrzeć do świadków – odparła. – Na razie żadna z osób, z którymi rozmawiałam, nie była trzeźwa i nikt niczego wcześniej nie zauważył. Miejmy nadzieję, że nagrania z kamer przyniosą więcej odpowiedzi.

Blix przytaknął w myślach. Kamery nie kłamały i nie wpływały na nie zewnętrzne okoliczności. W mieście było ich pełno.

– Poza tym wiele osób robiło zdjęcia i kręciło filmy komórkami – skomentował, opadając na fotel za biurkiem. – Zaapelujemy do ludzi, żeby przesłali nam to, co mają.

– Już zabezpieczyliśmy kilka nagrań. Przejrzenie ich będzie sporym wyzwaniem, bo nie mamy pojęcia, czego szukamy.

– A wiemy coś więcej o samej eksplozji? – spytał.

Po drugiej stronie rozległy się trzaski.

– Bomba była umieszczona w wiadrze na śmieci.

– W wiadrze na śmieci? Na pewno?

– Tak, to znaczy w… koszu na śmieci, czy jak to się nazywa. Takim zielonym, o wysokości mniej więcej jednego metra. Jak nazywa się taki kosz?

– Pojemnik na śmieci.

– No właśnie. Pojemnik na śmieci.

Blix uruchomił komputer i otworzył internetowe wydanie „VG”. Zdecydowana większość zdjęć pochodziła z Rådhuskaia, a uzupełniały je wypowiedzi świadków: „Krew była wszędzie”, „Strach przed atakiem terrorystycznym”.

– Technicy od bomb twierdzą, że detonacja ładunku wybuchowego wywołała falę ciśnienia o wartości około siedemdziesięciu milibarów.

– To dużo czy mało?

– Za mało, żeby wyleciały szyby z okien i zostały uszkodzone okoliczne budynki. Ale wystarczająco dużo, by osoby znajdujące się najbliżej doznały obrażeń zagrażających życiu.

– Rozumiem.

– Jest coś, co powinieneś wiedzieć już teraz – mówiła dalej.

– Co takiego?

Milczała przez chwilę, po czym rzekła:

– Żadna z ofiar nie została oficjalnie zidentyfikowana, ale wśród zabitych jest chłopak Emmy.

Blix przełożył telefon do drugiego ucha.

– Emma była za taśmami policyjnymi – kontynuowała Kovic. – Stałam obok niej, gdy go zobaczyła. Kasper Bjerringbo. Duński dziennikarz.

– Wiem dobrze, kto to – skomentował Blix i przełknął ślinę.

– To był równy gość.

– Według Emmy nie miało go tam być.

Policjant wyobraził sobie Emmę.

– Jak ona się czuje?

– Co mam ci powiedzieć? Chyba jest w szoku. Stała tam tylko i patrzyła. Nie płakała. Nie miałam serca jej przegonić, gdy personel karetki przyszedł, żeby się nim zająć.

Blix poczuł silną potrzebę, by ją zobaczyć. Porozmawiać z nią. Nie dlatego, że miał jej do powiedzenia coś wyjątkowo mądrego, lecz zwyczajnie po to, by być przy niej.

– Czy ktoś się nią zaopiekował? – spytał.

– Tak. Myślę, że tak.

– Możesz się upewnić?

– Zajmę się tym.

Zapadła cisza.

Jakiś funkcjonariusz przeszedł za nim. Blix wyprostował się lekko i odchrząknął.

– Co z kobietą, którą wyciągnęliśmy z wody?

– Dziesięć minut temu dzwoniłam do szpitala – odparła Kovic i westchnęła. – Rokowania są nadal niepewne.

– Znamy jej tożsamość?

– Znamy. Zaczekaj chwilę.

Słyszał, jak Kovic przerzuca kartki notesu.

– W kieszeni kurtki miała kartę bankomatową.

Minęło jeszcze kilka sekund, zanim powiedziała:

– Ruth-Kristine Smeplass.

Wargi Blixa rozsunęły się.

– Co powiedziałaś?

Powtórzyła nazwisko. Blix przetarł dłonią twarz.

– Co jest? Znasz ją?

– A ty nie?

– Ee, nie?

Przypomniał sobie długie kręcone włosy. Nieco zagniewane spojrzenie. Wszystkie godziny, kiedy wpatrywał się w jej oczy, poszukując prawdy.

– Ruth-Kristine Smeplass to matka Patricii – powiedział. – Tej, która zaginęła w 2008 roku i prawdopodobnie nie żyje.

– Shit!

Zaginięcie Patricii było jedną ze spraw, którym Blix poświęcił najwięcej czasu jako śledczy. Jedną z tych, do których najczęściej wracał i studiował od nowa w nadziei, że znajdzie skrawek informacji, który wcześniej przeoczył.

Najpierw Kasper. Teraz Ruth-Kristine.

Dwie znajome osoby padły ofiarą zamachu bombowego.

Chryste Panie.

W tle usłyszał włączone syreny.

– Wracasz niedługo? – spytał.

– Jeszcze nie wiem. Tutaj wciąż są ludzie.

– Okej. Zajmij się Emmą w moim imieniu. Widzimy się wkrótce.

5

Nowy rok miał trzy godziny i sześć minut, gdy Gard Fosse wyszedł z gabinetu w czarnym garniturze i w rozpiętej pod szyją białej koszuli.

– Duża sala konferencyjna – powiedział, wskazując piętro wyżej.

W tej samej chwili zjawiła się Kovic.

– Najpierw powinnam coś zjeść – wymamrotała i rzuciła notatnik i długopis.

Blix odsunął krzesło od biurka. Wiele razy próbował dodzwonić się do Emmy i wysłał jej kilka esemesów. I wciąż czekał na odpowiedź.

Ruszyli za Fossem na górę. Miejsca wokół dużego stołu szybko się zapełniły. Szefowie służb operacyjnych, wywiadu i wydziału dochodzeniowo-śledczego siedzieli już na końcu stołu razem z szefami innych jednostek. Poza tym było tam paru czołowych śledczych, kilka osób, które Blix znał z Kripos1, kilku funkcjonariuszy ze służby bezpieczeństwa i wiele obcych twarzy. Duża część przybyłych nadal miała na sobie stroje wieczorowe. Niektórzy robili wszystko, by zachować jasne, trzeźwe spojrzenie.

Blix i Kovic znaleźli wolne krzesła. Drzwi na drugim końcu otworzyły się i do sali wkroczył komendant, za którym szli rzecznik policji i mężczyzna w koszuli smokingowej z podwiniętymi rękawami.

– Witam – odezwał się komendant. – Zaczynajmy.

Skinieniem głowy oddał głos mężczyźnie w koszuli od smokingu.

– Nazywam się Raymond Rafto – powiedział. – Jestem szefem wydziału śledczego Policyjnej Służby Bezpieczeństwa i powierzono mi tę sprawę.

Rozejrzał się z wyższością po sali, po czym mówił dalej:

– O północy został zdetonowany ładunek wybuchowy umieszczony w pojemniku na śmieci na Rådhuskaia. W wyniku eksplozji śmierć poniosły cztery osoby, dwóch mężczyzn i dwie kobiety, natomiast trzecia kobieta wciąż walczy o życie. Dwanaście osób odniosło poważne obrażenia, a siedemnaście innych lżejsze. Do tej pory nie ustaliliśmy tożsamości żadnej z ofiar śmiertelnych. Na razie wszystko wskazuje na to, że zmarli i ranni stali się przypadkowymi ofiarami wybuchu.

Blix miał ochotę przerwać mu i opowiedzieć o Kasprze i Ruth-Kristine, ale postanowił milczeć.

Tymczasem Rafto mówił dalej:

– Nikt nie przyznał się do zamachu. Nie otrzymaliśmy również od służb wywiadowczych żadnego ostrzeżenia o planowanym ataku. W okresie świąt Bożego Narodzenia zaobserwowano zwiększoną aktywność monitorowanych obiektów, w związku z czym wdrożono szczegółowe mapowanie. Ściśle współpracujemy również z odpowiednimi służbami w innych krajach, ale one także nie informują o żadnych konkretnych zagrożeniach. Mimo to uważamy, że prawdopodobnie wkrótce dojdzie do nowych zdarzeń o charakterze terrorystycznym, ponieważ zwykle po jednym ataku następuje kolejny. Z tego powodu wprowadzono wyższy stopień alarmowy.

Odsunął jakiś dokument na bok i zwrócił się do Freda Malmberga, szefa służb operacyjnych:

– Jaki jest tam status? – spytał.

– Teren wokół Rådhuskaia został zabezpieczony – zameldował Malmberg. – Wszyscy poszkodowani zostali przewiezieni do szpitala. Na miejscu biegli dokonują oględzin ciał, zanim zmarli zostaną przewiezieni do zakładu medycyny sądowej na sekcję zwłok. Są tam również technicy kryminalistyki oraz eksperci z sekcji minersko-pirotechnicznej. Na centralnych węzłach transportu zbiorowego jest personel, który ma utrzymać spokój i monitorować sytuację. Otrzymamy również wsparcie od wojska przy szukaniu ładunków wybuchowych.

Szef wydziału z PSB skinął głową i przeniósł wzrok na oficera siedzącego nieco dalej.

– Śledztwo?

Szef wspólnej jednostki kryminalnej wyprostował się na krześle i zaczął:

– Osoby najlżej ranne zostały już przesłuchane, ale nic to nie dało. Dużo ludzi w ogóle nie ucierpiało na skutek eksplozji, w każdym razie nie fizycznie, ale nikt z obecnych na Rådhuskaia nie przekazał nam żadnych cennych informacji.

Odchrząknął i mamrotał dalej:

– Wiele osób dzwoniło z informacjami o dziwnie zachowujących się mężczyznach najprawdopodobniej pochodzenia muzułmańskiego, ale wydaje się, że te zgłoszenia opierają się w głównej mierze na uprzedzeniach, a nie na obserwacji konkretnych podejrzanych zachowań. Część terenu monitorujemy własnymi kamerami. Właśnie zaczęliśmy przeglądać to, co mamy, i ściągać nagrania od innych. Przewiduję, że do południa dostanę informację, jakiego rodzaju materiału wybuchowego użyto.

– Co z konstrukcją bomby i zapalnikiem?

– O tym też powinniśmy się czegoś dowiedzieć w ciągu kilku najbliższych godzin. Fragmenty ładunku zebrano i zabezpieczono. Nurkowie szukają pozostałych części w basenie portowym, ponieważ pojemnik na śmieci stał na samym końcu nabrzeża.

Rafto spojrzał na zegarek.

– Za pół godziny mam zdać relację ministrowi sprawiedliwości – oznajmił i powiódł wzrokiem po twarzach zgromadzonych osób. – Czy ktoś z was ma coś do dodania?

Głos zabrał oficer z sekcji poszukiwania osób.

– Nasila się konflikt między lokalnymi gangami – powiedział. – Wiemy, że Balkan Brothers świętowali Nowy Rok w jednym z lokali na Rådhusgata, około trzystu metrów od miejsca eksplozji.

– To detal – przerwał mu Rafto. – Omówcie to na poziomie swojej jednostki.

Zebrał papiery i podsumował odprawę:

– Śledztwo będzie prowadzone z naszej siedziby w Nydalen, ale każdemu z was zostaną powierzone ważne zadania. Proszę, żeby zostali szefowie jednostek. Reszta może się rozejść.

Zaszurały odsuwane krzesła. Blix podszedł do Fossego.

– Najciężej ranna ofiara została zidentyfikowana – powiedział.

– Sporządź raport w tej sprawie – odparł Fosse.

– Chodzi o Ruth-Kristine Smeplass – ciągnął Blix. Fosse zwolnił kroku. – O matkę Patricii – dodał Blix.

– Niektórych los nie oszczędza – westchnął Fosse. – Przeżyje?

– Za wcześnie, by powiedzieć coś pewnego. Ale może warto przyjrzeć się temu bliżej?

Dotarli do schodów.

– Po co? – spytał Fosse. – Myślisz, że bomba ma coś wspólnego z Patricią?

Blix nie potrafił uzasadnić swojej propozycji, ale zawsze tak właśnie pracował. Zaczynał od tego, co wypływało na powierzchnię. Chwytał się przypadkowych haków i nierówności, które dostrzegał w sprawie.

– Bomba nie miała wyrządzić dużych szkód – powiedział.

Kovic znalazła się obok niego.

– Miała spowodować obrażenia tylko tych osób, które znajdowały się w jej bezpośrednim otoczeniu – dodała. – Znaczna część fali uderzeniowej rozeszła się na otwarte morze. Ładunek wybuchowy spowodowałby znacznie większe spustoszenie, gdyby został zdetonowany na Rådhusplassen albo na Karl Johans gate.

Fosse wydał z siebie dźwięk niezadowolenia.

– Straty i tak są duże – skomentował. – Powinniśmy się cieszyć, że nie zginęło więcej osób.

– To mógł być celowy atak – zauważył Blix.

– Niby kto miał być celem? Ruth-Kristine Smeplass? Ostatnio, gdy o niej słyszałem, była wycieńczoną narkomanką. Ani ona, ani reszta ofiar nic nie znaczyła.

Blix czuł narastający gniew.

– Są tacy, dla których ich życie miało znaczenie – odparł.

– Wiesz, co mam na myśli. To były przypadkowe ofiary. Na tym właśnie polega terroryzm: na sianiu paniki.

– Jednym z zabitych jest duński dziennikarz. Kasper Bjerringbo.

Weszli na korytarz na piątym piętrze. Fosse spojrzał w stronę sali konferencyjnej, gdzie słowem nie wspomniano o zmarłym przedstawicielu mediów.

– Skąd o tym wiesz?

– To był chłopak Emmy Ramm – wyjaśnił śledczy. – Oboje byli na Rådhuskaia.

Gard Fosse zacisnął wargi. Nie podobało mu się, że Blix utrzymuje bliski kontakt z młodą dziennikarką. Fosse jeździł z Blixem w patrolu, gdy dziewiętnaście lat temu otrzymali zgłoszenie i udali się z interwencją do domu, w którym ojciec Emmy zabarykadował się z młodszą córką i groził, że ją zastrzeli. Blix wszedł do środka, natomiast Fosse został na zewnątrz, czekając na posiłki.

– Rozumiem – powiedział. – Ale to nie zmienia sprawy. Był przypadkową ofiarą.

Blix nie dawał za wygraną.

– Uważam, że powinniśmy się temu przyjrzeć.

– To znaczy?

– Powinniśmy rozważyć możliwość, że to nie był atak terrorystyczny.

Fosse zatrzymał się i spojrzał na niego, potem przeniósł wzrok na Kovic i z powrotem na Blixa.

– Nasz wydział ma się zająć weryfikacją zgłoszeń od potencjalnych świadków – powiedział. – Tym razem jesteś elementem większej układanki. Nie możesz robić tego, na co masz ochotę. Tu nie ma miejsca na twoje widzimisię. Tym razem będziesz musiał grać zespołowo i robić to, co do ciebie należy.

Blix zaczekał, aż Fosse zniknie za drzwiami swojego gabinetu, po czym zwrócił się do Kovic:

– Idę do archiwum.

Nacisnął przycisk windy.

– Po co?

– Po akta sprawy Patricii.

Przypisy:

1 Kripos (Den nasjonale enhet for bekjempelse av organisert og annen alvorlig kriminalitet) – do 1.01.2005 Centrala Policji Kryminalnej, obecnie Centralna Jednostka ds. Przestępczości Zorganizowanej i Przestępstw o Wysokiej Szkodliwości Społecznej.

6

W drodze do archiwum Blix wrócił myślami do pierwszych tygodni i miesięcy po zaginięciu Patricii. Przypomniał sobie zakrojone na szeroką skalę poszukiwania, bliski kontakt z ojcem dziecka, rozpacz, którą wkrótce zaczął współodczuwać, ponieważ bez trudu mógł sobie wyobrazić, że coś podobnego mogło stać się z Iselin, jego własną córką.

Winda zatrzymała się. Blix rzadko zapuszczał się do archiwum, ale na szczęście zastosowany tam system był jasny i przejrzysty: akta spraw, zarówno tych rozwiązanych, jak i umorzonych, ułożone były w porządku chronologicznym. Dokumentacja sprawy Patricii składała się z dziewięciu segregatorów umieszczonych w tekturowym pudełku. Wyciągnął karton z półki, wzbijając w powietrze chmurę kurzu.

Gdy wrócił, Kovic siedziała przy biurku i przeżuwała zimną tortillę.

– Czeka nas długa noc, jeśli zamierzamy przejrzeć to wszystko – skomentowała i przełknęła kawałek placka.

Odstawił pudełko.

– Większość z tego to ślepe tropy – odparł. – Dokumentacja śledztwa, które zaprowadziło nas donikąd.

Kovic wytarła usta serwetką.

– Możesz mnie szybko wprowadzić w sprawę? – spytała. Wokół nich kręcili się śledczy i funkcjonariusze. W wydziale panował większy hałas niż zazwyczaj. Ludzi też było zdecydowanie więcej.

Blix wyjął z kartonu główną teczkę, usiadł i nabrał głęboko powietrza, nie bardzo wiedząc, od czego zacząć.

– Patricię porwano 11 sierpnia 2008 roku – powiedział i zsunął gumkę zabezpieczającą teczkę. – Opiekunka odebrała dziecko ze żłobka Tangenten i w drodze do domu została napadnięta, brutalnie zaatakowana i porzucona w krzakach w Bjølsenparken. Sprawca zabrał wózek z dzieckiem i uciekł. Au pair nie zapamiętała żadnych szczegółów. Nie podała rysopisu poza tym, że sprawca miał na sobie ciemne ubranie.

Odłożył teczkę i wyjął pierwsze dokumenty.

– W tamtym czasie opiekę nad Patricią sprawował jej ojciec, Christer Storm Isaksen. Ruth-Kristine była jedną z pierwszych osób, które sprawdziliśmy, ponieważ była w ciągłym konflikcie z Christerem o prawa rodzicielskie. Wiele osób twierdziło, że w ten czy inny sposób musiała być w to zamieszana.

– Dlaczego odebrano jej prawa rodzicielskie? Rzadko opiekę nad dzieckiem przyznaje się samemu ojcu.

– Miała problemy psychiczne – wyjaśnił. – Jej życie to długa historia psychoz, zaburzeń osobowości, hospitalizacji, agresywnych zachowań i samookaleczeń. Poza tym odurzała się. Uznano, że stanowi zagrożenie dla dziecka, i przyznano jej tylko ograniczone prawo odwiedzin.

– Ale okazało się, że nie miała nic wspólnego z porwaniem?

Potarł policzki. Były ciepłe. Skok do basenu portowego mógł go kosztować przeziębienie.

– Miała alibi. Nic nie wskazywało na to, by mogła mieć cokolwiek wspólnego z uprowadzeniem Patricii. To znaczy do czasu, gdy dwa lata później ojciec dziewczynki spotkał mężczyznę, niejakiego Knuta Ivara Skagego, na parkingu przy Solemskogen.

– To pamiętam! – zawołała Kovic z entuzjazmem. – Facet został zamordowany, prawda? Zabił go ojciec Patricii?

– Zgadza się – przytaknął Blix. – Skage chciał dostać nagrodę, którą Isaksen obiecał osobie posiadającej informacje, które mogłyby się przyczynić do odnalezienia córki. Według Isaksena Skage przyznał, że widział Patricię po tym, jak została porwana, i powiedział też, że za uprowadzeniem dziecka stoi kobieta, którą Christer dobrze zna.

– Ruth-Kristine – skwitowała Kovic.

Blix przytaknął.

– W każdym razie tak zinterpretował to Isaksen. Zresztą my również.

– Ale dlaczego zabił człowieka, który znał odpowiedzi na jego pytania?

– Gdy się spotkali, Isaksen chciał się upewnić, że Skage rzeczywiście coś wie. I wtedy Skage opisał znamię, które Patricia miała po wewnętrznej stronie uda, tuż przy pachwinie. Isaksen wpadł w szał. Myślał, że jego córka została wykorzystana seksualnie.

Kovic w zamyśleniu przygryzła dolną wargę.

– Prawdopodobnie wysunął pochopne wnioski – kontynuował Blix. – Ostatnie, co Skage powiedział przed śmiercią, to że zmieniał Patricii pieluchy. Nie uczestniczył w porwaniu. Skontaktowano się z nim, ponieważ porywacz nie potrafił opiekować się tak małym dzieckiem.

– Chryste Panie! – jęknęła.

– Historia Skagena jest tym smutniejsza, że facet był umierający.

– Jak to?

– Prowadził warsztat samochodowy na Kalbakken, z własną lakiernią, gdzie przez lata nawdychał się różnych rozpuszczalników. Miał zaawansowanego raka. Lekarze dawali mu kilka miesięcy życia.

Kovic spojrzała na resztę tortilli. Skrzywiła się i wyrzuciła ją do kosza.

– To znaczy, że chciał wyznać prawdę przed śmiercią? – spytała i wytarła się serwetką.

– Przypuszczam, że poza tym chciał też zdobyć kilka koron dla żony i dzieci – przytaknął Blix. – Z powodu swojego stanu zdrowia nie mógł pracować i ich sytuacja ekonomiczna znacznie się pogorszyła. Zanim zachorował na raka, dużo pracował na czarno, a potem nagle został praktycznie bez środków do życia.

– Miał kartotekę?

– Kilka spraw za braki w dokumentacji księgowej i doniesienie o możliwości popełnienia przestępstwa w związku ze sprzedażą samochodu – wyjaśnił. – Kiedy po jego śmierci przejrzeliśmy warsztat, znaleźliśmy części wielu skradzionych aut. Prawdopodobnie z tego się utrzymywał. Skupował samochody powypadkowe i naprawiał je, wstawiając części ze skradzionych aut, a potem odsprzedawał je z zyskiem.

– Czy coś go łączyło z Ruth-Kristine?

Śledczy zaprzeczył ruchem głowy.

– Gdzie była, gdy uprowadzono jej córkę? Wspomniałeś, że miała alibi.

– Była ze swoją przyjaciółką, sąsiadką. Między innymi w galerii handlowej. Mamy nagrania wideo i wyciągi bankowe.

– A poza tym dziecko porwał mężczyzna, prawda?

– Wiele na to wskazywało – potwierdził Blix. – I po tym, co Christer powiedział nam o Skagenie, zaczęliśmy szukać mężczyzny z najbliższego otoczenia Ruth-Kristine, który nie miał małego dziecka.

– Z powodu tych pieluch?

Znowu pokiwał głową.

– Znaleźliśmy kilku kandydatów, ale zostali zweryfikowani negatywnie.

– Może opiekunka do dziecka brała w tym udział?

– Carmen Velacruz – powiedział, starając się wymówić nazwisko z hiszpańskim akcentem. – Ten trop również okazał się ślepy. Nie znaleźliśmy motywu. Poza tym, gdy została napadnięta, otrzymała silny cios w głowę. Mało brakowało, a skończyłoby się to dla niej tragicznie.

– Kontrolowaliście ją później?

– Od czasu do czasu – odparł. – Wróciła do Hiszpanii. Sprawdzałem ją, żeby zobaczyć, czy na przykład ma kontakt z jakimś dzieckiem w wieku, w którym teraz byłaby Patricia, gdyby żyła.

– I co? Nie kontaktowała się?

Potrząsnął przecząco głową.

– No i środki, które mogą przeznaczyć na to nasi partnerzy w Madrycie, są ograniczone.

– Jaki wyrok dostał Isaksen?

– Dwanaście lat. Nadal go odsiaduje.

Kovic zamyśliła się. Blix posłał jej zachęcające spojrzenie.

– Wiesz, tak sobie myślę, że jeśli Ruth-Kristine rzeczywiście miała jakiś związek z porwaniem Patricii, to nikt nie miał silniejszego motywu, żeby odebrać jej życie, jak właśnie on. Ale skoro świętował Nowy Rok w celi, to…

Odwróciła się do komputera i otworzyła rejestr karny, w którym odnotowywano wszystkie przepustki i przerwy w odbywaniu kary.

– Zdaje się, że ani razu nie wnioskował o przepustkę – skomentował Blix, podczas gdy Kovic wpisywała dane personalne.

Mrużąc oczy, spojrzała na ekran. Skinęła głową.

– Od czasu rozprawy nie opuszczał zakładu karnego w Oslo – przytaknęła. – Poza jednym razem, gdy zmarła jego matka.

Najwyraźniej coś nie dawało jej spokoju, bo wciąż była zamyślona.

– Ale przecież mógł to komuś zlecić. Mógł spotkać w więzieniu ludzi, którzy znają się na ładunkach wybuchowych. Czy ja wiem? Jakichś zagranicznych przestępców. Ludzi, którzy chętnie zrobiliby coś takiego dla pieniędzy.

– W więzieniu Christer odizolował się od wszystkich – odparł Blix. – Prawie nie utrzymuje kontaktu z innymi osadzonymi.

– A jednak powinniśmy to sprawdzić – upierała się.

Wstał i zaczął zbierać papiery. Włożył je z powrotem do kartonu razem z resztą akt sprawy Patricii. Czuł się zmęczony fizycznie i psychicznie.

– Nie wszystko naraz – powiedział. – Proponuję, żebyśmy najpierw złapali kilka godzin snu.