Bramy Kijowa - Grzegorz Kochman - ebook + audiobook + książka

Bramy Kijowa ebook i audiobook

Grzegorz Kochman

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Miłość, zemsta i walka o tron

Wiosna 1018 roku. Sąsiadująca z Polską Ruś pogrążona jest w wojnie domowej. O kijowski tron walczą z sobą bracia z rodu Rurykowiczów: Jarosław i Świętopełk. Władca Polski – książę Bolesław – popiera Świętopełka i planuje wielką wyprawę wojenną na Kijów. W stepy nadczarnomorskie wyrusza z Gniezna oddział wojowników mających za zadanie dostarczyć wodzom koczowniczego plemienia Pieczyngów drogocenne podarunki, będące ceną za sojusz z nimi. Udział stepowców w nadchodzącej wojnie może rozstrzygnąć o jej wyniku. W szeregach podążających w stepy wojów znajduje się jednak zdrajca… Tymczasem w Kijowie więziona jest córka księcia Bolesława, Dorada, żona Świętopełka. Strzegący jej chazarski najemnik o imieniu Szema zakochuje się w niej z wzajemnością, a owocem ich płomiennego uczucia jest ciąża, o której nikt nie może się dowiedzieć. Ruś nie potrzebuje kolejnego pretendenta do walki o tron…

Twarz Bolesława nabrała naraz niezwykłej powagi. Zdawało się, że wzrokiem przenika Mszczuja niemal na wskroś. Każde z kolejnych słów wypowiadał dobitnie, niezwykle powoli, cedząc je przez zęby.
– Wasza misja ma niezmierną wagę. Dwie skrzynie, które dostarczycie Pieczyngom, są ceną za sojusz z nimi. W zamian za nie ich wodzowie wyślą hordy swoich wojowników na Ruś. Wy będziecie im towarzyszyć aż do Kijowa. Tam bowiem ich oddziały przyłączą się do naszych drużyn.
Mszczuj wytrzymał przenikliwe spojrzenie księcia. Na jego twarzy nie zadrgał żaden z mięśni i nie pojawił się na niej żaden grymas.
– Zatem czeka nas teraz wojna z Rusią? – spytał, choć odpowiedź była dla niego oczywista.
– Tak mniemam – odparł Bolesław wymijająco. – Żaden z twoich ludzi nie może znać celu wyprawy, wiedzieć, dokąd jedziecie, ani tego, co jest w skrzyniach.


Grzegorz Kochman – miłośnik okresu wczesnego średniowiecza oraz historii początków polskiej państwowości, interesujący się życiem codziennym, obyczajami, kulturą materialną i duchową dawnych Słowian i wikingów. Dzięki temu na kartach powieści doskonale łączy fabułę z historycznymi detalami. Autor publikacji z zakresu historii regionalnej środkowego Nadodrza.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 540

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 13 godz. 12 min

Lektor: Andrzej Hausner
Oceny
4,3 (37 ocen)
21
7
8
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kar_pul

Nie oderwiesz się od lektury

super
00
reduch1

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobra książka.Wspaniały lektor.
00

Popularność




OSOBY:

Bolesław Piastowicz – władca Polan

Dorada – córka Bolesława

Jarosław Rurykowicz – książę kijowski

Świętopełk – książę kijowski, brat Jarosława Rurykowicza, zięć Bolesława, władcy Polan

Przedsława – księżna kijowska, siostra Jarosława i Świętopełka

Turgokan – kagan Pieczyngów

Szurokan – syn kagana Pieczyngów

Mszczuj – dowódca oddziału Polan

Jasza – wojownik z oddziału Mszczuja

Wojmir – wojownik z oddziału Mszczuja

Haki – wiking, wojownik z oddziału Mszczuja

Helge – wiking, wojownik z oddziału Mszczuja

Bragi – wiking, wojownik z oddziału Mszczuja

Sulej – dowódca oddziału Polan

Mykoła – Rusin, poplecznik Świętopełka

Wyszat – Rusin, towarzysz Mykoły

Borsza – Wareg, watażka z pogranicza Karpat i stepów czarnomorskich

Marusza – ruska branka

Szema – Chazar, wojownik z gwardii księcia Kijowa

WYSPA WŁADCÓW

Łoskot końskich kopyt głuchym dudnieniem odbijał się od masywnych dębowych bali, którymi wyłożony był długi pomost, prowadzący w stronę wyspy1 widocznej na środku jeziora. Pomost ten mieszkańcy wyspy jak i okolicznych osad nazywali poznańskim, ponieważ wiódł on na wyspę od Poznania. Z drugiej strony wyspy znajdował się podobny mu pomost, nieco tylko krótszy, przez miejscowych zwany gnieźnieńskim, ponieważ prowadził na nią od strony tego grodu2. Na samej wyspie widoczny był gród, który uznawano za główną siedzibę księcia Bolesława.

Oddział polańskich wojowników wypełniał pomost na całej jego szerokości masą bojowych koni i powozów ciągniętych przez woły. Pokryci grubą warstwą kurzu jeźdźcy sennie kiwali się w siodłach, spoglądając to w stronę strzech chat widocznych za nadbrzeżnymi zaroślami, to w stronę potężnych wałów książęcej warowni. Długi okres, od kiedy ich tutaj nie było, dobiegł nareszcie końca. Ich twarze kraśniały od uśmiechów, kiedy radosnym wzrokiem zerkali w kierunku widocznych na wyspie domów, usytuowanych wśród rosnących obok drzew i krzewów.

– Nareszcie sobie ulżę! – ryknął radośnie Wojmir, podkręcając wąsa. – Moja Bietka nie zmruży dziś w nocy oczu, gdy brzuszyskiem przycisnę ją do barłogu…

– Akurat! – mruknął pod nosem Haki. – Jeśli Bietka nie zmruży oczu dziś w nocy, to nie dlatego, że nie da jej zasnąć najweselsza część twojego podbrzusza, tylko raczej dlatego, że jej sen odgoni, i to daleko, wściekły warkot twojego chrapania.

– …a wcześniej wyściskam swoich synów – ciągnął dalej Wojmir, zupełnie niezrażony kąśliwymi uwagami swojego druha. – Najstarszego Przebka, młodszego Sulisza i najmłodszego Swena. A potem wyściskam Niestankę. Swoją maleńką córeczkę. Ma ona już więcej jak trzy wiosny i zapewne już mówi. Serce chyba pęknie mi z radości, gdy usłyszę, jak po raz pierwszy powie do mnie: tato! Nie widziałem ich wszystkich od wielu tygodni!

Jeszcze przed chwilą Jasza przypatrywał się im z rozbawieniem. Do oddziału dołączył kilka miesięcy wcześniej, zdążył więc już na tyle przywyknąć do swoich nowych towarzyszy, że ich wzajemne docinki nie robiły na nim żadnego wrażenia. Kiedy jednak tylko Wojmir wspomniał o dzieciach, wyraźnie zmarkotniał, a pogodny uśmiech w jednej chwili zniknął z jego twarzy. Bolesne rany, pozostawione w jego sercu przez Wieletów3, którzy niespełna przed rokiem zabili mu ojca i synów, a ukochaną córkę uprowadzili w niewolę, były jeszcze bardzo dalekie od zabliźnienia się.

Jego twarz naraz poszarzała, a oczy wypełniły mu łzy. Mimowolnie wydobył z pamięci obrazy przeszłości. Obrazy z poprzedniego życia, które wiódł szczęśliwie w osadzie nad Łyną. Westchnął głęboko, wracając wspomnieniami do tych wypełnionych radością chwil. Odtworzył obraz ojca siedzącego na ławie przed chatą, pokrzykiwania swych synów bawiących się z psem na podwórzu, głos Wichny, nawołującej wszystkich do posiłku we wnętrzu chaty, gdzie przy palenisku krząta się jego żona Milena…

Otrząsnął się szybko, aby odgonić od siebie wspomnienie przeszłości, podsuwane mu przez wyobraźnię. Obraz domu rozmazał się, a odgłosy najbliższych uleciały gdzieś w niebyt. Odetchnął głęboko i starł łzy z oczu. Wspomnienia ciągle napełniały jego serce przejmującym bólem. Szybko powrócił do rzeczywistości, ponownie wsłuchując się w przekomarzania swoich towarzyszy.

Jasza także radował się z powrotu na wyspę władców. Cieszył się na myśl, że wkrótce ujrzy Milenę, oczekującą jego powrotu w chacie Wojmira. Radował się, że poczuje jej zapach, że przytuli ją do siebie, pogładzi ją po gęstych puklach jasnych włosów.

Jeszcze dobrze do rzek i jezior nie spłynęły śniegi po wiosennych roztopach, kiedy na polecenie księcia Bolesława cała drużyna Mszczuja wyruszyła na zachód, do granicy z Połabiem4. Tam przez wiele dni jego ludzie oczekiwali na nadejście cesarskich rycerzy, którzy zgodnie z zawartym niedawno porozumieniem5 mieli nadciągnąć z zachodu, aby wraz z wojami piastowskiego księcia wyruszyć na wyprawę wojenną przeciw władcy Rusi – księciu Jarosławowi6. Kiedy Sasi nadeszli wreszcie, oba oddziały połączyły się i dalej już wspólnie ruszyły w stronę Wielkopolski. Przed dwoma dniami drużynnicy Mszczuja pozostawili swoich cesarskich sojuszników w obozie pod Poznaniem przygotowanym specjalnie dla nich, a sami wracali teraz do swoich domów po pomyślnym wypełnieniu misji.

Dosiadający koni wojownicy oraz powozy wyładowane po brzegi obozowymi tobołkami minęli już większą część długiego pomostu. Oddział powoli przybliżał się do wyspy obrośniętej sitowiem, kiedy naraz przy zejściu z pomostu, z rosnących w jego pobliżu krzewów, wyłonił się zwarty tłum ludzi.

Swobodne rozmowy i pogodne pokrzykiwania wojów z oddziału Mszczuja urwały się nagle. Wzajemne przekomarzania przerwali także Haki z Wojmirem. Wszyscy umilkli i wśród jeźdźców zapanowała cisza. Złowroga cisza, przerywana jedynie ponurym stukotem podków oraz skrzypieniem kół powozów, powoli toczących się po pomoście. Wojowie zbliżający się do wyspy instynktownie wyczuli, że za chwilę coś się wydarzy i że będzie to coś niezwyczajnego. Jechali więc w milczeniu, uważnie wpatrując się w ludzką ciżbę widoczną przy zejściu z pomostu. Także Jasza, poprzez ramiona i plecy jadących przed nim wojów, z zaciekawieniem zerkał w stronę tłumu, który zagrodził oddziałowi zejście z pomostu na wyspę.

– Zatrzymajcie się! – wykrzyknął w stronę nadjeżdżającego oddziału krępy wojownik, który naraz wysunął się z tłumu, wymachując zamaszyście uniesioną ponad głową dłonią. – Musicie zaczekać! Powiadam wam, zatrzymajcie się!

– Radogost, do licha! Czyś upadł na głowę?! – wykrzyknął ku niemu jadący na czele oddziału Mszczuj. – Tyłki pękają nam od tkwienia w siodłach! Daj nam spokojnie zjechać z pomostu!

– Nic z tego! – stanowczo wykrzyknął Radogost w odpowiedzi. – Macie natychmiast zatrzymać się! To polecenie poznańskiego biskupa7.

Mszczuj splunął wściekle i szarpnął gwałtownie wodzami, osadzając w miejscu swojego wałacha. Stanął w strzemionach i uniósł dłoń w górę, a potem odwrócił się do swoich wojowników i wykrzyknął:

– Staaać!!! Zatrzymajcie się!!!

Jadący za nim wojowie kolejno zatrzymywali swoje konie. Także wozacy rozparci na kozłach zaciągnęli lejce, zatrzymując sunące w stronę wyspy powozy. Kolumna jeźdźców i wozów, wypełniająca swoją masą całą szerokość i długość pomostu, nagle zatrzymała się. Zarówno wojownicy, jak i należący do oddziału pachołkowie spoglądali zdezorientowanym wzrokiem na siebie nawzajem, to znów w stronę ludzkiej ciżby kłębiącej się u zejścia z pomostu, próbując odgadnąć przyczynę tej nagłej przerwy tuż przed samym celem podróży.

– Co tam się dzieje, do czorta?! – warknął Wojmir, któremu ten nieprzewidziany postój wyraźnie popsuł humor.

– Pewnie twoja Bietka wymodliła u przeklętych mnichów, ażeby nas tutaj zatrzymali – mruknął kąśliwie Haki, mrugając jednocześnie okiem do Jaszy. – Widać jest, jak ci mówiłem, co oznacza, że twoja żona nie ma najmniejszej ochoty na to, by baraszkować wspólnie z tobą w waszym barłogu!

– Daj już spokój! – odburknął mu Wojmir. – Kąsasz dziś niczym osa!

W tej chwili z tłumu wyłoniło się trzech kolejnych wojów. Jeden z nich ciągnął za sobą skrępowanego powrozami młodego mężczyznę, a jego towarzysze trzymanymi w dłoniach włóczniami odpychali od siebie postępujący za nimi tłum kobiet, mężczyzn i dzieci.

– Radogost, o co chodzi?! – Mszczuj, zadając to pytanie, przechylił się w siodle w stronę stojącego opodal wojownika.

– Egzekucja – odparł Radogost, szczerząc w pełnym uśmiechu swoje pożółkłe zęby. – Musicie zaczekać, aż przeprowadzimy egzekucję.

– Egzekucję?! Jaką egzekucję?

– Ano, egzekucję! – mruknął wojownik stojący na pomoście. – Egzekucję z polecenia biskupa!

Teraz z tłumu wystąpiło pięciu kolejnych wojów. Nieśpiesznie podeszli do swoich stojących już na pomoście towarzyszy, którzy przystanęli przy bocznych obelkowaniach będących poręczą pomostu.

– Ten ci tutaj ciągnięty przez moich ludzi na powrozie nieszczęśnik to niejaki Miłun. Pachołek pełniący służbę w stajniach naszego księcia. Narozrabiał on co nieco – ciągnął wyjaśniająco Radogost. – A zawinił on i to straszliwie! Oj, straszliwie! A za to, co zrobił, właśnie teraz wymierzona zostanie mu surowa kara.

– A w jakiż to sposób ten prosty pachołek podpadł poznańskiemu biskupowi?! – zapytał go Mszczuj, podpierając łokcie na łęku siodła.

– Ano w taki, że baby z podgrodzia bałamucił gadkami o miłości, a potem na uboczu je obłapiał i na ich cześć nastawał – odparł Radogost i splunął gęstą śliną na dębowe belki pomostu.

– Cóż to?! Żarty?! Toż nie on jeden tak robi! – Wojmir roześmiał się, wyglądając zza pleców Mszczuja. – Z babami każdy z nas lubi pobaraszkować, ale nie słyszałem jeszcze, aby kogokolwiek za to ukarano! A cóż to, u licha, jest za przestępstwo poswawolić z babami, ażeby za to karać?!

Radogost odwrócił się ku niemu i popatrzył na niego chmurnie. Spojrzeniem i wyrazem twarzy dobitnie wyrażał swoje myśli na temat tego, co się za chwilę miało wydarzyć.

– Ano właśnie – rzekł smętnym głosem, ponownie spluwając gęstą flegmą na belki pomostu – wszyscy lubią sobie poswawolić z babami, ale jedynie głupcy robią to tuż pod bokiem poznańskiego biskupa.

Tutaj Radogost wymownym spojrzeniem wskazał na grupę ludzi przybranych w ciemne opończe na grodowych obwałowaniach, którzy z ich wysokości przypatrywali się ludzkiej ciżbie, zgromadzonej przy zejściu z pomostu.

– Ci, których tam widzicie, to ludzie biskupa – powiedział, przenosząc wzrok z grodowych obwałowań na swoich ludzi i stojącego pomiędzy nimi struchlałego ze strachu Miłuna. – Temu tutaj nieszczęśnikowi chuć do reszty odebrała rozum – ciągnął wyjaśnienia. – To, że zbałamucił on wiele bab, to jeszcze nie problem. Problem w tym, że jedną z nich była niejaka Dobiegna, żona Bjorna. A Bjorn to wojownik z oddziału samego biskupa. Od ponad roku nie ma go tutaj, bo wraz ze swoimi towarzyszami pilnuje spokoju na ruskiej granicy. Bjorna nie ma więc w domu od dawna, a tu naraz jego żona stała się brzemienna. Nosi ona w brzuchu dziecko. Tylko że nie jest to dziecko jej męża. Właśnie za takie przewinienie stojącego przed wami miłośnika kobiecych wdzięków za chwilę spotka surowy los.

Wojownicy teraz ze zrozumieniem pokiwali głowami.

– Kojarzę, który to ten Bjorn! – wykrzyknął Rugiewit, nerwowo wiercąc się w siodle. – Ten Miłun ma szczęście, że to nie on wymierzy mu sprawiedliwość. Bjorn ma ciężką rękę i jak go znam, gdyby tu był, to sprawnie i szybko pogruchotałby gnaty temu pachołkowi…

– Jeśli Miłun przeżyje to, co go tutaj zaraz spotka, to gniewu Bjorna i tak nie ujdzie. Kiedy ten wreszcie powróci do swojej chałupy, to z całą pewnością wymierzy sprawiedliwość nie tylko swojej żonie, ale i temu tu nieszczęśnikowi – wtrącił Wojmir, podkręcając wąsa i spoglądając jednocześnie z coraz większym zaciekawieniem w stronę zejścia z pomostu.

– Zaniechajcie dalszych słów – wtrącił gniewnie Radogost – bo nie wiecie, co go spotka.

Umilkli.

Zniecierpliwienie i gniew zniknęły z twarzy wojów Mszczuja. Złość ustąpiła teraz miejsca zaciekawieniu. Oczy wszystkich zwróciły się na Miłuna, stającego już przy obelkowaniach poręczy pomostu, do którego właśnie podeszli eskortujący go strażnicy.

Jego twarz była zupełnie blada. Spłoszonym wzrokiem przerzucał nerwowo ze strażnika na strażnika. Z paniką w oczach śledził nawet najmniejszy ich ruch w oczekiwaniu tego, co było nieuniknione. Nagle dwóch z nich pochwyciło go żelaznym uściskiem za ramiona. Kolejny przykucnął u jego nóg i mocnym chwytem obłapił je na wysokości kolan, czym unieruchomił Miłuna. Następny strażnik, który stał tuż za nim, w tej samej chwili oplótł ramieniem jego szyję, mocno odchylając jego głowę w tył. Pozostali wojowie mający dokonać kaźni stanęli dokoła niego w niewielkim półkolu. Przerażenie szeroko rozwarło źrenice oczu skazańca. Dysząc i charcząc ciężko, wpatrywał się niemal nieprzytomnym ze strachu wzrokiem w swoich oprawców, w oczekiwaniu na cierpienie, które mieli mu za chwilę zadać.

– Wszyscy wiecie, w jaki sposób zawinił ten człowiek! – wykrzyknął Radogost w stronę tłumu zebranego przed zejściem z pomostu.

Wiatr nagłym podmuchem rozwiał okrywającą go szarą opończę.

– Zgodnie z wolą biskupa wykonamy teraz to, co wykonać nam nakazano. Przypatrzcie się wszyscy dobrze temu, co tutaj za chwilę spotka stojącego przed wami człowieka! Dobrze zapamiętajcie zarówno widoki, jakie zaraz tu zobaczycie, jak i jego bolesny skowyt, który wypełni wasze uszy! Zapamiętajcie dzisiejsze widowisko, aby w przyszłości los tego tu nieszczęśnika nie stał się waszym udziałem. Nasz władca nie lubi bowiem, kiedy ktoś, tak jak ten tu oto człowiek, sprzeciwia się jego nakazom!

Dowódca strażników powiódł wzrokiem po spragnionych krwawego widowiska ludzkich twarzach. Twarzach zdradzających wielkie podniecenie. Bez różnicy, czy były to twarze kobiet, czy nielicznych stojących pomiędzy nimi mężczyzn. Tylko twarze dzieci i podrostków wyglądały inaczej. Oprócz zaciekawienia wyraźnie widoczny był bowiem na nich strach. Dzieci z trwogą spoglądały na skazańca, w oczekiwaniu na mające się zaraz rozpocząć okrutne widowisko, wtulając się w giezła8 swoich mam, sióstr, ojców lub braci.

– Czyńcie to, co ma być uczynione! – rzucił teraz krótko Radogost w stronę swoich ludzi.

Miłun krzyknął lękliwie.

Trzymający go wojowie jeszcze mocniej zacisnęli swoje ramiona. Kolejny strażnik zbliżył się do niego. Mocnym szarpnięciem zdarł z jego bioder okrywające go lniane portki. Oczom wszystkich ukazała się jego naga męskość. Kolejny ze strażników pochwycił w dłonie jego mosznę, po czym przybliżył ją do obelkowania poręczy pomostu. W prawej dłoni stojącego tuż przy strażniku towarzysza pojawił się młotek. W lewej błysnęło ostrze długiego gwoździa. Wojownik przykucnął, aby ostrze gwoździa przystawić do moszny skazańca. Kobiety przymknęły oczy. Dzieci trwożnie wtuliły twarze w giezła swoich matek. Strażnik, nie patrząc w twarz Miłuna, z całej siły uderzył młotem w gwóźdź.

Trysnęła krew.

Okolicę przeszył rozdzierający krzyk skazańca. Krzyk, po którym poderwało się gwałtownie do lotu wodne ptactwo z pobliskich szuwarów. Małe dzieci zapłakały żałośnie. Miłun szarpnął się mocno. Przytrzymujący go strażnicy nie poluźnili jednak krępującego go uścisku i jeszcze mocniej ścisnęli go ramionami. Ich towarzysz jeszcze dwukrotnie uderzył młotem w gwóźdź, wbijając go mocno w dębową belkę. Ostrze gwoździa przeszło przez mosznę, a ociekająca krwią jego końcówka przytwierdziła Miłuna do pomostu. Ostatnie z uderzeń zagięło gwóźdź. Uderzenia młota nie były precyzyjne. Obuch zmiażdżył więc jądra nieszczęśnika. Strażnicy, którzy unieruchomili skazańca, teraz przytrzymywali go w obawie, aby nie omdlał i nie upadł. Kiedy już upewnili się, że tak się nie stanie, powoli rozluźnili uściski i wypuścili go z rąk. Potem odsunęli się o kilka kroków w tył i przystanęli, aby popatrzeć na swoje dzieło.

Wycie Miłuna ucichło.

Wiatr owiewał jego spryskaną krwią białą koszulę.

Skazaniec, jęcząc boleśnie, przytulił się do pomostu. Jego paznokcie wryły się głęboko w drewno obelkowań. Zapłakał.

– Stało się to, co miało się stać – wygłosił smętną formułę Radogost.

Podszedł do skazańca obejmującego zbryzgane krwią belki i nie patrząc na niego, wydobył spod opończy krótki nóż, którego ostrze złowrogo rozbłysło w świetle dnia. Z rozmachem wbił go tuż obok Miłuna i od razu odsunął się na bok. Dopiero wtedy spojrzał na wijącego się przy belkach balustrady nieszczęśnika.

– Dalej zrobisz, co postanowisz – powiedział do niego cierpkim głosem. – Nóż pomoże ci uwolnić się od gwoździa. Ale w jaki sposób? O tym ty już sam zadecydujesz. Do wyboru masz dwie możliwości. Możesz albo oderżnąć od belek swoje przyrodzenia, albo spróbować przy pomocy noża wyciąć z niego gwóźdź. Wybór należy do ciebie.

Kobiety przytuliły do siebie zapłakane dzieci. Niektóre z nich, nie mogąc znieść widoku egzekucji, uciekły z miejsca kaźni do pobliskich domostw.

Zebrany przy zejściu z pomostu tłum nie rozszedł się jednak. Ludzie pozostali na swoich miejscach nie dlatego, aby zobaczyć, co uczyni Miłun, tylko w oczekiwaniu na nadjeżdżających wojów. W tłumie znajdowały się bowiem żony, matki, siostry i dzieci niektórych z wojowników. Rozpoznały one wśrod przybyłych sylwetki swoich mężów, synów i braci. Rodziny większości wojów z oddziału Mszczuja zamieszkiwały nie na wyspie, tylko w licznych osiedlach leżących po drugiej stronie jeziora. Aby dostać się tam, oddział musiał wjechać na wyspę, ominąć obwałowania książęcego grodu, a potem wjechać na kolejny pomost, prowadzący na drugi brzeg jeziora.

Radogost spojrzał w stronę książęcej warowni.

Postacie okryte ciemnymi opończami zniknęły już z jej obwałowań.

– Naprzód! Teraz możecie ruszać dalej. – Radogost machnął ręką w stronę Mszczuja, jednocześnie stając przy balustradzie, aby tym samym zrobić miejsce dla nadjeżdżających wojowników. Obok niego ustawili się jego ludzie.

Mszczuj zamachał dłonią ponad głową.

Oddział powoli ruszył do przodu. Końskie kopyta ponownie zadudniły o belki pomostu. Zaskrzypiały koła powozów. Powietrze przeciął świst batów i biczów. Kolumna wojów i pojazdów ruszyła w stronę wyspy. Powoli pomiędzy wojownikami ponownie rozbrzmiały dźwięki rozmów, a z pobliskich szuwarów do lotu poderwały się zamieszkujące w nich ptaki, wypłoszone ze swoich gniazd niecodziennym hałasem.

– Zgroza! – szepnął Haki, mijając przybitego do belek pomostu skazańca.

– Niechby sczeźli przeklęci mnisi razem ze swoimi idiotycznymi zasadami – zawtórował mu Wojmir, patrząc pochmurnym wzrokiem na pokrwawione uda pachołka.

Jasza w milczeniu przejechał obok Miłuna. Przesunął pośpiesznie wzrokiem po obryzganych krwią belkach pomostu, a potem po twarzach stojących obok niego wojów. Następnie popatrzył na samego skazańca. Ten spryskany krwią kulił się przy balustradzie. Opuścił głowę, by ukryć swe oblicze w gęstwinie zwisających mu z czoła, zlepionych potem i brudem rozpuszczonych włosów. W ten sposób pragnął zachować resztki godności i ukryć swoje cierpienie przed ciekawskimi spojrzeniami.

Bietka zawisła na szyi Wojmira, a jej usta obsypywały go gorącymi pocałunkami.

– Hej… hej… a daj no nieco odetchnąć… tchu złapać – sapał Wojmir, przewracając oczyma z wyraźną radością. – Babo… uspokój się… udusisz mnie… babo…!

Stęskniona Bietka nie zważała jednak na jego pokrzykiwania. Popiskując z radości, przylgnęła do niego tak, że o mało nie spadł z siodła. Gdy wreszcie nasyciła się pocałunkami, Wojmir odetchnął z ulgą i pośpiesznie zsunął się z konia. Przytulił malutką Niestankę, która natychmiast oplotła go rączkami za szyję. Chwilę później powitał synów, którzy posłusznie stali z boku, nie śmiejąc bez przyzwolenia ruszyć ku ojcu, nim ten nie przywoła ich do siebie.

Rumak Hakiego przystanął przed zagrodą Wojmira, opuścił łeb i nieśpiesznie zaczął skubać trawę, zganiając z siebie ogonem chmary kłębiących się ponad nim much i gzów. Haki nie lubił powrotów. Czuł się wtedy zawsze nieco nieswojo. Nie miał własnej rodziny i nikt specjalnie nie wyczekiwał jego przyjazdu. Ciążyło mu to. Pomarkotniał więc nieco, a w jego oczach wezbrała tęsknota. Pomieszkiwał wspólnie z rodziną Wojmira, scenie powitania przypatrywał się więc z rozrzewnieniem, ciesząc się z radości swojego druha. W chacie Wojmira od niedawna pomieszkiwała jeszcze Milena, żona Jaszy. Wojmir minionej jesieni przygarnął ją pod swoją strzechę.

Właśnie pojawiła się na progu chaty.

Twarz Jaszy na jej widok pojaśniała, a na jego ustach pojawił się szeroki uśmiech. Zsunął się z grzbietu konia, doskoczył do niej i objął ją mocno wpół. W nozdrzach wyczuł jej słodki zapach. Zakręciło mu się w głowie.

– Milena… Milena… nareszcie – szeptał czule, zasypując pocałunkami jej usta, policzki i oczy.

Kolejni jeźdźcy powoli zjeżdżali ze wschodniego pomostu, który łączył książęcą wyspę ze stałym lądem, na szeroką piaszczystą łachę u brzegów jeziora. Ciężkie dudnienie podków koni uderzających w dębowe belki odeskowań pomostu cichło gwałtownie, zaraz gdy tylko ich kopyta wgłębiały się w wilgotny piach. Trzeszczały koła ciężkich powozów. Obok jeźdźców i wozów kłębiły się psy, pędząc na złamanie karku i wściekle ujadając. Wywabieni rumorem mieszkańcy okolicznych domostw wychodzili ze swoich chat. Uradowane dzieci wypatrywały wśród nadjeżdżających znajomych sylwetek i twarzy. Piszczały radośnie z uciechy, gdy tylko udało im się dostrzec pośród wojów ojców, wujów i braci. Natychmiast zrywały się do szaleńczego biegu i pokrzykując z uciechy, mknęły ku nim, by jak najprędzej zawisnąć na ich szyjach.

Kawalkada nadjeżdżających najpóźniej przywabiła kobiety. Zajęte gospodarskimi pracami wokół domostw i na okolicznych poletkach powoli prostowały obolałe pracą plecy. Poruszone hałasem przystawiały do spracowanych czół dłonie, aby osłonić oczy przed promieniami wiosennego słońca. Uważnie wpatrywały się w nadjeżdżające wozy i jeźdźców, a kiedy tylko udawało się im rozpoznać mężów, ojców lub braci, od razu z okrzykami radości rzucały się w ich kierunku.

Widok zbliżających się wojowników nie u wszystkich mieszkańców osad położonych przy książęcej wyspie wywoływał na twarzach uśmiechy i radosne podniecenie. Wielu ludzi pracujących na polach czy też w obejściach domów na widok nadjeżdżających nie okazało żadnej radości. Ich usta pozostały zacięte, spojrzenia zimne, a twarze pochmurne. Ich wzrok był pełen chłodu i obojętności, a na ich obliczach nie było widać zadowolenia. Ludźmi tymi byli niewolnicy, którzy jedynie na chwilę przerywali swoją pracę, aby popatrzeć na nadjeżdżających, a potem szybko powracali do swoich zajęć. Żadnego z nich nie radował powrót do domów sprawców nieszczęść oraz ciężkiego losu, których właśnie przez swych panów musieli doświadczać.

Część z wojów Mszczuja zaraz po zejściu ze wschodniego pomostu odłączyła się od oddziału i pośpiesznie ruszyła w stronę najbliższych chat. Pozostali ruszyli ku kolejnym osadom, których zabudowania widać było nieco dalej.

– Jak ci tutaj? – spytał czule Jasza, wpatrując się roziskrzonym wzrokiem w oczy Mileny.

– Dobrze… – wyszeptała mu do ucha. – Cieszę się, że wreszcie wróciłeś! – Z całej siły wtuliła się w jego ramiona. – Bietka traktuje mnie dobrze, a jej dzieci i sąsiedzi są dla mnie mili – mówiła cichym głosem. – Ale mimo wszystko nie jest tutaj tak dobrze, jak było nam w naszym domu nad Łyną.

W jej oczach pojawiły się łzy. Jasza delikatnie przesunął dłonią po jej policzkach.

– Zapomnij o Łynie i o naszym dawnym życiu… – szepnął tkliwie. – Nie ma tam już dla nas powrotu.

– Tu jest inaczej. Ten kraj tutaj to płaska nizina. Pusto tu. Wokół naszych domostw tylko same pola i pastwiska. Drzew jest tutaj bardzo mało, miejscowi pobliskie lasy wytrzebili niemal w całości, aby wznieść siedzibę dla swojego księcia i pobudować okoliczne grody9. Obco mi tu. Tęsknię za zapachem lasu i spacerami pośród drzew. Brakuje mi tego…

Jasza przyłożył dłoń do jej ust.

– Ciii… nic już nie mów… Na razie musi tak pozostać – szepnął czule. – Choć może za jakiś czas…

Milena spojrzała mu prosto w oczy. Ujęła delikatnie jego dłoń i powoli zsunęła ją ze swoich ust. W źrenicach jej oczu zatańczyły ogniki radości, a na jej ustach zagościł uśmiech. Przysunęła dłoń Jaszy do swojego podbrzusza i mocno ją przycisnęła. Po chwili łagodnie przytuliła się do niego.

– W mym wnętrzu rozwija się nowe życie! – szepnęła drżącym głosem.

Do oczu Jaszy napłynęły łzy, a jego usta rozwarły się w szerokim uśmiechu.

– Dobrze słyszę?! – odparł zdumiony. – Jesteś brzemienna?

Milena uśmiechnęła się radośnie, patrząc na niego wzrokiem wypełnionym szczęściem. Twierdząco pokiwała głową.

– Na bogów!!! Będę miał potomka! Będę miał potomka! – wykrzyknął oszołomiony ze szczęścia Jasza i poderwał ją, by kilkakrotnie radośnie obrócić nią wokół siebie.

– Radosna to wieść! – wykrzyknął Wojmir, który wreszcie skończył witać się z dziećmi i żoną.

– Twoja radość jest i moją radością – wtrącił Haki, poklepując po szyi swojego konia, z którego właśnie ściągał uprząż.

– To dobrze, że radość innych jest twoją radością – zgryźliwym tonem wtrącił Wojmir, zerkając zaczepnie w stronę Hakiego – ale może i ty pomyślisz wreszcie o tym, aby podobna radość stała się i twoją radością.

– Wojmir ma rację. – Bietka spojrzała na Hakiego. – Liczysz sobie już prawie trzydzieści wiosen. Najwyższa pora, żebyś wreszcie wybrał sobie jakąś kobietę na żonę i zadbał o to, aby obdarzyła cię ona licznym potomstwem.

– Potomstwo to jedno – odparł jej ten z uśmiechem, ściągając z końskiego grzbietu siodło z potnikiem10 – a codzienne kobiece gderanie to drugie. Wystarczy mi, że nasłucham się twojego marudzenia i napatrzę się na twoje codzienne utarczki z tym wąsalem, by przeszła mi zupełnie ochota do żeniaczki. Poza tym nie ma tu w okolicy żadnej ponętnej dziewczyny, która swoimi wdziękami mogłaby zawrócić mi w głowie.

– Przechero – uśmiechnęła się z przekąsem Bietka – mam więc nadzieję, że z kolejnej wyprawy, jeśli taka będzie wola bogów, przywieziesz sobie jakąś brankę, która wreszcie zamknie te twoje kąśliwe usta.

– Wiesz dobrze, że Bietka ma rację i że dobrze ci życzy – do rozmowy wtrącił się Jasza, który po kilku gwałtownych obrotach postawił Milenę z powrotem na ziemi. – Naprawdę pora już, abyś i ty pomyślał o potomstwie i żonie.

Haki nic nie odpowiedział, tylko kilkakrotnie klepnął dłonią po zadzie swojego konia, zaganiając go w ten sposób do przydomowej zagrody. Do żeniaczki rwał się już od dawna, ale nie lubił, gdy inni przynaglali go do tego.

– Gojwejt, do mnie! – warknął gniewnie, przywołując wzrokiem jaćwieskiego niewolnika11, który szybko pojawił się na podwórzu. – Natychmiast napój nasze konie i oczyść ich sierść z potu i brudu.

– Haki, nie szukaj żony dla siebie – odezwał się Swen, najmłodszy z synów Wojmira, który stanął właśnie u boku Hakiego i objął go serdecznie. – Gdzie ci będzie lepiej niż u nas? Gdybyś odszedł z naszej chaty, serce by mi pękło z tęsknoty za tobą.

Haki uśmiechnął się, tarmosząc jednocześnie swawolne loki niesfornych włosów chłopaka.

– Swen, powiedz mi, kiedy wreszcie zetniemy ci te twoje dziewczęce kosmyki?!

– Wiesz przecież dobrze, że nie mam jeszcze skończonych siedmiu lat12 – odparł malec, szczerząc swoje białe ząbki w szerokim uśmiechu.

– Wiem, smyku, wiem…

W tej samej chwili zza chaty wyjechało trzech jeźdźców, wzbijając końskimi kopytami gęsty tuman kurzu. Natychmiast doskoczyły do nich, ujadając wściekle, dwa psy, które jeszcze przed chwilą łasiły się do nóg Hakiego i Wojmira, radośnie ich obszczekując. Jeźdźcy szarpnięciami wodzy osadzili swoje rumaki tuż przed opłotowaniem zagrody. Dwóch z nich natychmiast zsunęło się z siodeł.

– Poszły precz! – wrzasnął Wojmir do ujadających na nich psów. – Gojwejt, natychmiast zabierz stąd te psy!

– Skwar dzisiaj – mruknął pierwszy z przybyłych wojów, poluzowując jednocześnie szarpnięciem dłoni rzemienie swojej przeszywanicy13 przy szyi.

Był nim Helge, stary wiking z ich oddziału. Weteran licznych wojen, co zdradzały dwie blizny, dobrze widoczne na jego pokrytej siwym zarostem twarzy, oraz brak u lewej dłoni trzech palców, które utracił przed laty podczas walk nad Notecią14 od uderzenia topora pomorskiego wojownika.

– Pić co dajcie! – mruknął drugi z wojów, znacznie młodszy od pierwszego, szczupły młokos o podłużnej twarzy, jasnej czuprynie i hardym spojrzeniu niezwyczajnie błękitnych źrenic, będący krewniakiem Helgego, który ledwie przed kilkoma tygodniami dołączył do drużyny. Ani Jasza, ani Haki z Wojmirem nie pamiętali jednak jego imienia.

Wojmir bez słowa podał mu skórzany bukłak. Młody wojownik natychmiast przekazał go Helgemu i poczekał, aż ten ugasi pragnienie. Stary Norman pociągnął spory łyk jego zawartości. Potem drugi i dopiero odstawił go od ust. Przetarł dłonią wargi i beknął przeciągle, podając jednocześnie bukłak stojącemu obok młodzieńcowi. Swój wzrok skierował teraz na stojących przed nim mężczyzn, którzy wpatrywali się w niego przenikliwym wzrokiem.

– Wieści przywozisz – stwierdził raczej, niż spytał Wojmir.

– Nie inaczej – odparł Helge, mrużąc oczy.

– Stęchłe to wino – wtrącił jego młody towarzysz, odstawiając otrzymany bukłak od ust.

– To go nie pij – rzucił niecierpliwym tonem Haki i nawet nie patrząc na niego, zwrócił się do starszego z wojów: – Mów wreszcie, Helge, jakie i od kogo wieści przywozisz!

Stary wiking dobrze wiedział, że wpatrujący się w niego mężczyźni pragną jak najszybciej dowiedzieć się, co ma im do przekazania. Słusznie bowiem wyczuwali, że słowa, które padną z jego ust, nie sprawią im radości. Przybysz, nie chcąc ich dłużej trzymać w niepewności, rzekł więc wreszcie:

– Z wyspy przysłano gońca po Mszczuja. Przed zmrokiem ma on się stawić przed obliczem samego księcia. Mszczuj chce, abyście towarzyszyli mu w drodze na wyspę.

Bietka złapała się za głowę.

– Olaboga! – załkała żałośnie. – Jeszcze nawet do chaty nie zdążyliście wejść, a tu zanosi się na to, że już niebawem zły los znowu przymusi was do odjazdu.

– Ucisz się, kobieto! – warknął w jej stronę gniewnie Wojmir. – Wiesz dobrze, że tak być musi, bo takie są nasze powinności wobec księcia.

Milena smutnym wzrokiem spojrzała na Jaszę. Ten przytulił ją do siebie.

– Znaczy, że wkrótce znowu gdzieś wyruszymy?! – spytał Wojmir, choć dobrze znał odpowiedź.

Helge nic nie powiedział, tylko twierdząco pokiwał głową.

– Wschód?! – teraz zapytał Haki.

– Ani chybi – odparł Helge. – Gońcy jak wściekli od wielu dni krążą między wschodem a południem. Po okolicznych grodach i osadach już zbierają się drużyny. Załogi Bnina, Giecza i Grzybowa od wielu dni trwają w pogotowiu. Wszyscy kończą gromadzenie zapasów żywności i naprawy rynsztunku, do wyprawy sposobione są broń i konie.

– Znaczy: będzie wojna z Rusią – stwierdził Wojmir, podkręcając wąsa.

Helge ponownie mu nie odpowiedział, tylko pokiwał głową.

Naraz jakaś nieznana siła nakazała Jaszy, który przysłuchiwał się rozmowie, odwrócić wzrok od przybyłych. Coś, czego nie rozumiał, nakazało mu spojrzeć w stronę trzeciego z jeźdźców, który przytrzymywał konie. Gdy tylko tak uczynił, źrenice jego oczu natychmiast gwałtownie się rozszerzyły. Szeroko rozwarły się także jego usta, a twarz w jednej chwili całkowicie przybladła.

Zza pleców jeźdźca naraz wyłoniła się olbrzymia postać, dorównująca wzrostem siedzącemu na koniu jeźdźcowi. Miała ona długą i pociągłą twarz – całkowicie odmienną w kształcie od twarzy wszystkich znanych Jaszy ludzi. Była to twarz niezwykle pociągła i jednocześnie wyjątkowo szeroka. Pod nienaturalnie wypukłym czołem widoczne były głęboko osadzone, podłużne oczodoły, w głębi których jasnym blaskiem świeciły źrenice. Twarz kończyła szeroka i mocno osadzona szczęka, lekko wyginającą się ku górze. Głowa nienaturalnie wyrastała z wyjątkowo długiej szyi, która wyglądała tak, jakby była doczepiona do podłużnego i wychudłego torsu. Olbrzym powoli szedł w stronę stojących na podwórzu mężczyzn, a w miarę jak się do nich zbliżał, zarówno usta, jak i oczy Jaszy rozwierały się coraz szerzej i szerzej. Oba jeszcze przed chwilą wściekle ujadające na przybyłych wojów psy teraz gwałtownie ucichły i skomląc płaczliwie, z podkulonymi ogonami doskoczyły do nóg próbującego niezdarnie je okiełznać Gojwejta.

Oniemiały z wrażenia Jasza aż cofnął się o dwa kroki.

Olbrzym minął siedzącego na koniu jeźdźca i powoli zbliżył się do stojących na podwórzu wojowników. Ci na widok nietypowego zachowania Jaszy pośpiesznie odwrócili głowy, aby spojrzeć w stronę, w którą patrzył on z takim przejęciem. Na widok nadchodzącego olbrzyma natychmiast umilkli. W całkowitej ciszy przyglądali się nadchodzącej osobie, której najwyższy z nich ledwie dosięgał do piersi. Nadchodzący olbrzym okazał się kobietą. Kobietą niezwykłego wprost wzrostu15. Szła ona powoli naprzód, trzymając w jednej ręce długi kostur, a w drugiej sporych rozmiarów naręcze ziół.

Gdy tylko kobieta zbliżyła się do nich, wojowie z szacunkiem pozdrowili ją, z pokorą pochylając przed nią głowy. Kobieta pozdrowiła ich cichym westchnieniem, przesuwając jednocześnie wzrokiem po ich twarzach, po czym poszła dalej, kierując się w stronę widocznych nieopodal chat, podzwaniając przy tym doczepionymi do skroni na ozdobnych krajkach16 wielkimi kabłączkami17.

– Wspominałeś przed chwilą, że w okolicy nie ma żadnej ponętnej dziewoi?! – odezwał się Wojmir, spoglądając zadziornie na Hakiego, kiedy kobieta oddaliła się od nich na tyle, że nie mogła już ich usłyszeć. – Wygląda na to, że zupełnie zapomniałeś o Gozdawie! A jest ona i wolna, i do tego w odpowiednim wieku. Jako kobieta prawie dziesięć wiosen młodsza od ciebie, świetnie nadaje się zarówno na żonę, jak i na matkę…

– Tfu… żeby cię pokręciło… – Haki splunął na ziemię i jednocześnie pogroził Wojmirowi pięścią. – Wiesz dobrze, że Gozdawa to szeptucha18 i tak ona się nadaje na żonę i matkę, jak bagienna ropucha na motyla! Zbyt często gości ona w świecie zmarłych i demonów z Nawii19, nad którym sprawuje władzę bóg Wales20! Jej przeznaczeniem nie jest wychowywanie dzieci ani dbanie o domowe palenisko, tylko rozpoznawanie ziół, czynienie wróżb oraz zaklęć, zarówno takich, które tworzą dobro, jak i takich, które odczyniają zło!

Pomiędzy drzewami rozległo się pohukiwanie pustułki. Nagły podmuch wiatru zmarszczył falami wody jeziora. Mszczuj zsunął się z siodła i rzucił wodze swojego konia w stronę Hakiego. Ten natychmiast usłużnie pochwycił je w dłonie.

– Zaczekajcie tu na mnie – polecił, patrząc na Wojmira.

– Będziemy tu czekać na twój powrót. – Usłyszał w odpowiedzi.

Mszczuj ominął grupę strażników stojących przy wejściu na drewniany pomost, który prowadził do grodowej bramy. Wzdłuż potężnych obwałowań książęcej warowni musiał już iść pieszo. Prowadził go za sobą jeden z książęcych wojów.

Po kilkudziesięciu krokach obaj po niewielkiej rampie wspięli się na wyższą kondygnację pomostu. Od tego miejsca pomost miał już podwójną szerokość. Miał też kilkumetrowy spad po obu stronach, zarówno od strony jeziora i rzędów wbitych w brzeg zaostrzonych pali, jak i od strony wysokich wałów otaczających grodowe zabudowania. Mszczuj z podziwem przyglądał się mijanym fortyfikacjom. Doświadczenie podpowiadało mu, że napastnicy atakujący umocnienia mieliby podczas natarcia na obwarowania sporo problemów ze sforsowaniem takich przeszkód. Po opuszczeniu łodzi najpierw musieliby ominąć zaostrzone pale falochronu, potem wspiąć się na rampę i zeskoczyć po jej drugiej stronie. Dopiero wtedy stanęliby u podstawy grodowych wałów. Przekroczenie tych przeszkód w pełnym oporządzeniu, połączone dodatkowo z taszczeniem drabin oblężniczych i odbywające się pod intensywnym ostrzałem grodowych łuczników, gwarantowałoby napastnikom wielkie straty. Mszczuj z podziwem patrzył więc na obwałowania.

Wysoki wał otaczający gród zaraz za zakrętem urywał się nagle, przechodząc w masywną palisadę. Ta kilkadziesiąt kroków dalej łączyła się z wysoką wieżą i znajdującą się w niej bramą wejściową, prowadzącą do wnętrza obwałowań. Ponad palami palisady widoczny był książęcy pałac, którego kamienne ściany okrywały grube warstwy bielejącego w słońcu gipsu. Budowlę zwieńczał wysoki i spadzisty dach, pokryty setkami ołowianych płytek21. Mszczuj jeszcze nigdy nie dotarł do tego miejsca. Z zaciekawieniem przesuwał więc wzrokiem zarówno po mijanych umocnieniach, jak i rozstawionych w wielu miejscach wojownikach. Książęcy strażnicy na pojawienie się Mszczuja nie zareagowali jakoś szczególnie. Jedynie na krótki moment przerwali swoje rozmowy, aby otaksować go wzrokiem. Nawykli byli do widoku orszaków najwyższych dostojników, tak wojskowych, jak i kościelnych. Niejednokrotnie widywali też najważniejszych z wodzów książęcych oraz dowódców oddziałów sojuszniczych, dlatego widok idącego w towarzystwie ich kamrata samotnego wojownika nie wzbudził ich specjalnego zainteresowania.

Kiedy tylko Mszczuj i prowadzący go strażnik zbliżyli się do bramy, ujrzeli kilku stojących przed nią wojów. Przewodnik Mszczuja zatrzymał go wtedy gestem dłoni, a sam podszedł do znajdujących się przed wrotami ludzi. Przez chwilę rozmawiał z nimi, po czym odwrócił się i śpiesznym krokiem powrócił do Mszczuja.

– Musisz tu zaczekać – rzekł, jednocześnie przystając obok niego.

Ten ze zrozumieniem pokiwał głową.

– Książę jest na łodzi, o tam! – Strażnik wskazał w stronę jeziora. – Musisz poczekać tu, aż powróci do brzegu i wezwie cię przed swoje oblicze. – Po tych słowach odwrócił się i ruszył w drogę powrotną do swojego posterunku, przy wejściu na pomost.

Mszczuj przesunął wzrok w kierunku jeziora. Na jego wodach, w odległości około stu kroków, dojrzał podłużną łódź płynącą w stronę niewielkiej przystani, która znajdowała się tuż przy grodowej bramie. Na pokładzie łodzi dostrzegł sylwetki kilku osób. Przez moment przypatrywał się im uważnie. Po chwili wiedział już, którym ze znajdujących się na łodzi mężczyzn jest książę Bolesław.

Poczuł wtedy, jak powoli ogarnia go szczególne podniecenie. Wiedział, że za chwilę stanie bezpośrednio przed obliczem swojego władcy. Przed samym księciem Bolesławem! Księciem mającym władzę nad rozległymi terytoriami, przed wolą którego chylić muszą głowy wodzowie wielu plemion. Władcą, którego imię ze zgrozą wypowiadają Czesi, Rusowie i Połabianie, który niejednokrotnie sprzeciwiał się woli najpotężniejszego spośród wszystkich władców – woli samego cesarza Niemiec! Jeszcze nigdy nie był w takiej sytuacji! Nikt też – poza Tubbem – z jego najbliższego otoczenia nigdy nie miał okazji dostąpić tak wielkiego wyróżnienia i zaszczytu!

Dno podłużnej książęcej dłubanki22 zaszurało o ziemię, muszle i kamienie zalegające pomiędzy wodorostami tuż pod linią wód jeziora. Siedzący na jej dziobie wojownik jednym susem zeskoczył na brzeg, aby szybko uchwycić w dłonie dziób łodzi. Dwaj wojowie siedzący w tylnej część łodzi wiosłami wyhamowali pęd łodzi, aby ta jak najdelikatniej dobiła do nadbrzeża. Po chwili burta łodzi lekko uderzyła o belki przystani. Z wymoszczonego skórami siedziska podniósł się wtedy postawny mężczyzna okryty wełnianą opończą. Dwóch innych wojów pochwyciło go pod ramiona, by pomóc mu bezpiecznie wydostać się z łodzi na brzeg. Podtrzymywany przez nich książę zgrabnie wyskoczył na deski pomostu z chyboczącej się na wodzie łodzi. Kiedy tylko na nich stanął, przetarł dłonią czoło i raźnym krokiem ruszył naprzód. Idący pół kroku za nim jeden z wojów szepnął mu wtedy coś do ucha. Książę przystanął, ponownie przetarł dłonią czoło, po czym odwrócił się w stronę Mszczuja.

– Podejdź do mnie! – polecił mocnym głosem.

Mszczuj ruszył ku niemu, z uwagą przypatrując się jego postaci. Władca Polan był postawnym mężczyzną w średnim wieku, masywnej postury, o wzroście nieco wyższym niż średni. Jego lekko pucołowatą twarz okalała gęsta broda upstrzona posiwiałymi nitkami włosów. Mocno były też posiwiałe jego potargane wiatrem kiedyś płowe i ciemne włosy. Miał wyraźną nadwagę, mimo jednak znaczącej tuszy poruszał się w miarę lekko i zwinnie.

W czasie minionych wojen Mszczujowi wiele razy zaglądała w oczy śmierć, niejednokrotnie stawał z mieczem lub toporem w dłoniach do walki o życie. Doskonale znał więc nieznośne uczucie, które przed starciem odganiało sen, powodowało niestrawność, skręt kiszek i suchość w gardle. To, co odczuwał teraz, w obliczu władcy, było dla niego czymś nowym, zupełnie nieznanym i odmiennym…

Poznał onieśmielenie.

– Panie… – nie tyle powiedział, ile raczej wyszeptał, jednocześnie wykonując przed księciem niezdarny ukłon.

– Zbliż się. – Bolesław przywołał go do siebie lekkim skinieniem dłoni.

Mszczuj podszedł do księcia, a kiedy tylko stanął przed jego obliczem, pokornie pochylił głowę.

– To ty po śmierci Tubbego, w ubiegłym roku w walkach z Sasami pod Niemczą23, przejąłeś dowództwo nad ludźmi z jego oddziału? – stwierdził raczej, niż zapytał książę.

– Cóż… Tubbe był dla mnie nie tyle dowódcą, co przyjacielem… – Mszczuj chrząknął, ledwo rozpoznając własny głos. – Byłem jego prawą ręką, przeżyłem wiele zim, więcej widziałem i więcej doświadczyłem, więc zawsze doradzałem mu i wspierałem go, a kiedy…

– Wiem, wiem – przerwał mu książę, jednocześnie poklepując go po ramieniu – a kiedy zaginął, to ty przejąłeś jego ludzi pod Niemczą. Spisałeś się tam jako ich dowódca doskonale, a prowadzeni przez ciebie wojowie okryli się niezwykłą chwałą podczas całej jesiennej kampanii. Godnie zastępujesz swojego przyjaciela.

Bolesław ruszył w stronę bramy wiodącej do wnętrza warowni. Mszczuj przełknął nerwowo ślinę i udał się za nim.

– Dowodzisz od dawna, ludzi z oddziału znasz więc jak nikt inny – odezwał się ponownie książę, gdy znaleźli się w cieniu bramy. – Powiedz, jak ich oceniasz? Są silni i wytrzymali? Rozłąka z rodzinami, choroby i zmęczenie zanadto nie nadwerężyły ich sił? Ich serca pozostają niezłomne, a duch walki wciąż ma się dobrze?

– No cóż… Ostrza mieczy i włócznie Połabian oraz Sasów w ostatnim czasie wyrwały z szeregów wielu spośród najbardziej doświadczonych z nich. – Słowa Mszczuja zabrzmiały teraz głośno i pewnie. – Chłód, choroby, wilgoć i kiepskie jedzenie także zrobiły swoje… Spośród tych, z którymi onegdaj po raz pierwszy wyruszałem na wyprawy wojenne, w szeregach pozostali już jedynie nieliczni…

Minęli bramę, wchodząc na wewnętrzny dziedziniec książęcego grodu.

– Teraz w oddziale jest wielu młodych wojowników. – Mszczuj mówił już zupełnie pewnym tonem. – To synowie poległych ojców, braci i kuzynów. Są zadziorni i odważni. Nie brak im hartu i chęci do walki. Chociaż są młodzi i nie mają jeszcze zbyt wiele doświadczenia, to są oddani ci, panie, i nie pragną niczego innego ponad to, aby ci wiernie służyć. Zwłaszcza wtedy, gdy zwęszą godne łupy…

Książę zaśmiał się, gdy usłyszał te słowa.

– Godni synowie swoich ojców. – Spojrzał na Mszczuja i poufale poklepał go po ramieniu. – Wiem, że dopiero co powróciliście do domów, ale niestety wygląda na to, że nie nacieszycie się zbyt długo żarem ciał waszych żon i domowych palenisk. Przyjdzie wam bowiem ponownie wyruszyć w drogę. Los wyznaczył dla was kolejne zadanie.

– Służba – rzekł cicho Mszczuj.

– Służba – niczym echo powtórzył książę.

Odeszli od bramy. Skupiony na rozmowie z księciem Mszczuj oderwał teraz wzrok od władcy i z zaciekawieniem rozejrzał się wokół. Grodowy dziedziniec otaczały wysoki wał. W wielu miejscach dostawione były do niego podłużne drabiny, po szczeblach których na obwałowania mogli wspiąć się książęcy drużynnicy. Na dziedzińcu stało kilkanaście budynków różnej wielkości, pomiędzy którymi widoczne były przejścia wyłożone bierwionami24. Część z budynków służyła za magazyny lub za warsztaty rzemieślnicze. W innych zamieszkiwały osoby funkcyjne z książęcego grodu. Wewnętrzny dziedziniec był niemal opustoszały. Kręciło się po nim jedynie kilku pachołków wykonujących swoje obowiązki. Pomiędzy nimi przechadzały się gęsi, kaczki i kury, z przejęciem rozgrzebując pazurami ziemię w poszukiwaniu larw i robaków. Przy poidłach i studniach, otoczonych zwałami błota, leżało kilka rozleniwionych świń, a w otoczonej żerdziami zagrodzie stało niewielkie stado koni.

Na środku dziedzińca stał budynek o pobielonych ścianach z dwuspadowym dachem25 wyłożonym ołowianymi płytkami. Mszczuj szybko przesunął z niego wzrok na książęcy pałac, który przylegał do bramy. Ten wydał się mu olbrzymi. Jeszcze nigdy nie widział budowli o tak znacznych rozmiarach. Miała ona podłużny kształt, a jej kamienne ściany pokrywał bielejący w słońcu gips. Do jej krótszego boku przylegał budynek grodowej kaplicy. Mszczuja zdumiał widok wielospadowego dachu, półokrągłych ścian i niewielkich okien wypełnionych szklanymi gomółkami26, które w promieniach słońca mieniły się wieloma kolorami.

– Spośród swoich ludzi wybierz trzydziestu, których uważasz za najlepszych. – Słowa władcy przerwały jego obserwacje, ponownie więc skupił się na rozmowie. – Wraz z nimi udasz się do Kałdusu27, gdzie ze swoimi ludźmi oczekuje na twoje przybycie niejaki Sulej. W dalszą drogę wyruszycie już razem, kierując się na południe, do grodu w Sanoku.

– Postąpię zgodnie z twoją wolą, panie. – Mszczuj pokornie pochylił głowę przed obliczem władcy.

Bolesław strzepnął dłonią niewidoczny pyłek z okrywającej go opończy.

– Widziałeś już kiedyś stepy? – zapytał naraz Mszczuja.

– Nigdy.

– Będziesz więc miał ku temu okazję. – Książę w zamyśleniu pokiwał głową. – Z Sanoka ruszycie dalej na południe. Dojdziecie do gór, które zwą Karpatami. Przedrzecie się przez ich granie i dotrzecie do rzeki Dniestr. Potem ruszycie na wschód, wzdłuż jej brzegów, aż do miejsca, w którym jej nurty mieszać się będą z wodami rzeki Seret28. Przekroczycie w tym miejscu Dniestr łodziami, które będą tam na was czekać, i ponownie ruszycie na południe, aż dotrzecie do miejsca, gdzie waszym oczom ukażą się skąpane w gorącym słońcu bezkresne równiny, porośnięte morzem traw. Tak właśnie wygląda step. Kiedy już go zobaczycie, będzie to oznaczać, że dotarliście na terytoria Pieczyngów29. Dzikich i wojowniczych koczowników, których wolą moją jest pozyskać na sojuszników.

Mszczuj uważnie wysłuchał słów władcy.

– Czy poznam powód, dla którego mam wyruszyć w tak daleką drogę? – spytał.

Książę Bolesław uśmiechnął się tajemniczo.

– Zabierzecie stąd ze sobą dwie skrzynie wypełnione darami dla stepowych wodzów. Będą w nich złote i srebrne puchary, miedziane misy, pierścienie zdobione szlachetnymi kamieniami, ozdobne płytki i kaptrogi30, kobiece kabłączki i brosze, luksusowe materie wyszyte złotogłowiem, a także inkrustowane srebrem i miedzią ostrogi oraz strzemiona. Dobra zgromadzone w skrzyniach mają wielką wartość. Są one darem za pewną usługę, którą wcześniej wynegocjowali już moi wysłannicy. – Twarz Bolesława nabrała naraz niezwykłej powagi. Zdawało się, że wzrokiem przenika Mszczuja niemal na wskroś. Każde z kolejnych słów wypowiadał dobitnie, niezwykle powoli, cedząc je przez zęby. – Wasza misja ma niezmierną wagę. Dwie skrzynie, które dostarczycie Pieczyngom, są ceną za sojusz z nimi. W zamian za nie ich wodzowie wyślą hordy swoich wojowników na Ruś. Wy będziecie im towarzyszyć aż do Kijowa. Tam bowiem ich oddziały przyłączą się do naszych drużyn.

Mszczuj wytrzymał przenikliwe spojrzenie księcia. Na jego twarzy nie zadrgał żaden z mięśni i nie pojawił się na niej żaden grymas.

– Zatem czeka nas teraz wojna z Rusią? – spytał, choć odpowiedź była dla niego oczywista.

– Tak mniemam – odparł Bolesław wymijająco. – Żaden z twoich ludzi nie może znać celu wyprawy, wiedzieć, dokąd jedziecie, ani tego, co jest w skrzyniach. Dopiero po wyruszeniu z Sanoka, gdy miniecie ostatnie ludzkie osiedla i zagłębicie się w bezludne i nieprzebyte karpackie lasy, możesz uchylić im rąbka tajemnicy. Ale nawet wtedy nie śpiesz się z przekazywaniem pełnych wyjaśnień. Rusowie mają wśród nas swoje oczy i uszy. Wasz wyjazd z Sanoka zapewne nie ujdzie ich uwadze, a to oznacza, że z dotarciem do celu możecie mieć spore kłopoty. Odpowiadasz za to, aby skrzynie w nienaruszonym stanie zostały dostarczone do stepowych wodzów. Sulej doskonale zna góry, rzeki i równiny południa. Będzie twoim przewodnikiem i jego głowa w tym, aby doprowadzić was na miejsce. Od was obydwóch zależy więc powodzenie całej misji.

Naraz nad ich głowami rozległo się głośne i ponure krakanie. Unieśli wzrok i spojrzeli w stronę nieba. Chmara wron pojawiła się ponad dachami książęcego pałacu.

– Zły znak – wyszeptał Mszczuj.

Oczy władcy nabrały zimnego wyrazu. Mszczuj poczuł mrowienie na plecach.

– Od tej misji zależeć może wynik wojny. – Dłoń księcia spoczęła na ramieniu podwładnego. – Stepowi wojownicy mogą bardzo przyczynić się do naszego zwycięstwa. Wolę narażać ich życie i przelewać ich krew jako naszych sojuszników, niż narażać na śmierć i uszczerbek swoich ludzi.

1 Wyspa władców – potoczna nazwa jednej z pięciu wysp usytuowanych w południowej części jeziora Lednica w Wielkopolsce, gdzie w XI w., za panowania Bolesława Chrobrego (a wcześniej Mieszka I) mieścił się jeden z głównych ośrodków obronnych i administracyjnych wczesnośredniowiecznej Polski. Na wyspie, stanowiącej centrum plemienia Polan (usytuowanej przy strategiczno-handlowym trakcie lądowym oraz wodnym między Poznaniem a Gnieznem), do dziś zachowały się pozostałości istniejącego tutaj kiedyś grodu wraz z reliktami, najstarszego w Polsce zespołu preromańskiej architektury pałacowo-sakralnej (z basenami chrzcielnymi) i wolno stojącego kościoła cmentarnego. Na obszarze kompleksu w Lednicy zlokalizowano także pozostałości pochówków w nawie i aneksach wymienionych obiektów. Obydwa obiekty wzniesiono w czasach panowania Mieszka I (tuż przed 966 r.), prawdopodobnie w późniejszym okresie, tj. za panowania Bolesława Chrobrego, zostały one rozbudowane.

2 Wspomniane pomosty to jedne z największych tego typu konstrukcji usytuowanych na obszarze Słowiańszczyzny Środkowej, powstały w latach 963–964, a zostały zniszczone w 1038 r., podczas najazdu czeskiego księcia Brzetysława na Polskę. Pomost poznański – zwany też zachodnim – miał 440 metrów długości, a pomost gnieźnieński – zwany też wschodnim – 170 metrów długości. Konstrukcje obu pomostów były bardzo solidne, wykonano je z drewna dębowego, szerokość obu dochodziła do 4,8 metra, ich część jezdna opierała się na dwóch rzędach nośnych pali wbitych w dno jeziora. Długość pali nośnych utrzymujących całą konstrukcje pomostów przekraczała 6 metrów.

3 Wieleci (określani także jako Lucice) – grupa plemienna zaliczająca się do Słowian Połabskich, w XI w. zamieszkiwali oni obszary pomiędzy dolną Odrą a rzeką Łabą, czyli tzw. Połabiem Północnym – współcześnie niemiecka Meklemburgia. Wieleci należeli do Słowian Zachodnich, tzw. Połabian. Obok Wieletów do Połabian zaliczono także m.in. Obodrzyców, Czerezpian, Doleńców, Redarów, Stodoran czy Wkrzan.

4 Połabie – terytoria rozciągające się na zachód od Nysy Łużyckiej i Odry aż po rzekę Łabę, zamieszkiwane przez plemiona tzw. Słowian zachodnich (zwanych także Słowianami połabskimi – np. Wieletów, Obodrytów).

5 Chodzi o tzw. pokój w Budziszynie, zawarty w styczniu 1018 r. pomiędzy Bolesławem Chrobrym a Henrykiem II, po zakończeniu ciągu wojen polsko-niemieckich, trwających z przerwami od 1002 r. Warunki pokoju przewidywały m.in. udział trzystuosobowego oddziału posiłkowego niemieckich rycerzy w planowanej przez Bolesława Chrobrego wyprawie wojennej na Ruś.

6 Książę Jarosław Mądry z dynastii Ryrykowiczów (ur. 978 – zm. 1054). Został księciem kijowskim po śmierci Włodzimierza Wielkiego. W 1019 r., po zakończeniu konfliktu ze Świętopełkiem (popieranym przez Bolesława Chrobrego), ostatecznie zdobył panowanie nad Kijowem. Jeden z najwybitniejszych władców w historii Rusi Kijowskiej. Panowanie Jarosława było dla Rusi czasem szybkiego rozwoju i sukcesów militarnych w walkach z Litwinami, Polakami, Jaćwingami i Pieczyngami. Podczas swojego panowania rozbudował wiele grodów, w tym także stołeczny Kijów. Był inicjatorem skodyfikowania zbiorów wielu staroruskich i słowiańskich praw zwyczajowych w kodeks tzw. Prawd Ruskich.

7 Biskup poznański – w wymienionym okresie prawdopodobnie był to niejaki biskup Roman, znany jedynie z notatki nekrologicznej zamieszczonej w Roczniku Kapitulnym Krakowskim. Przyjęto, że był on w diecezji poznańskiej następcą biskupa Ungera.

8 Giezło – luźna lniana kobieca koszula z cienkiego płótna.

9 Na przełomie X i XI w. lasy w okolicy Lednicy, Poznania, Gniezna, Grzybowa, Giecza i innych wielkopolskich grodów zostały mocno przetrzebione na potrzeby budowy wskazanych lokalizacji. Wielkopolska w tym okresie była jednym z najmniej zalesionych regionów składających się na państwo pierwszych Piastów.

10 Potnik – skórzany, lniany lub wełniany podkład pod siodło, zabezpieczający skórę konia przed obtarciami i odparzeniem.

11 Jaćwięgowie – lud bałtycki blisko spokrewniony z Prusami i Litwinami (czasem uważany za jedno z plemion pruskich), zamieszkujący terytoria pomiędzy wielkimi jeziorami mazurskimi na zachodzie, rzeką Niemen na wschodzie i na północy oraz rzeką Narwią na południu.

12 Chodzi o postrzyżyny, czyli w kulturze dawnych Słowian obrzęd polegający na rytualnym obcięciu włosów dziecku płci męskiej, zazwyczaj kończącemu 7 lat. Rytuału postrzyżyn dokonywał ojciec lub osoba obca, wchodząca w ten sposób w sztuczne pokrewieństwo z dzieckiem. Od obcięcia włosów syn stawał się pełnoprawnym członkiem rodziny i przechodził spod opieki matki pod kuratelę ojca, co oznaczało symboliczne przyjęcie młodzieńca do wspólnoty mężczyzn.

13 Przeszywanica – w XI w. rodzaj odzienia ochronnego, mający formę grubego watowanego kaftana, ubieranego bezpośrednio na lnianą koszulę (giezło) lub na gołe ciało.

14 Rzeka Noteć stanowiła umowną granicę rozdzielającą plemiona zamieszkujące Wielkopolskę od plemion osiadłych na Pomorzu.

15 Badania archeologiczne prowadzone na odnalezionym na Ostrowie Lednickim cmentarzysku kryjącym pochówki z XI–XIII w. wskazują średni wzrost kobiet na około 153 cm, a mężczyzn na 163 cm, zdarzają się jednak wyjątki. Na wskazanym cmentarzysku odnaleziono także szczątki kobiety, zmarłej w wieku 25–30 lat, chorującej na gigantyzm – mierzyła ona 215,5 cm wzrostu. Takie osoby w epoce wczesnopiastowskiej wzbudzały strach, często się ich obawiano, powszechnie bowiem uznawano, iż mogą one utrzymywać kontakty z demonami oraz z innymi mieszkańcami zaświatów.

16 Krajki – podłużne paski wykonywane z przędzy o szerokości od 8 do 20 mm, przeplatane kolorowymi nićmi. W XI w. dodawane w formie pasków do wykończeń ubrań (np. rękawów), używane także jako paski lub owijki do nogawic spodni.

17 Kabłączki – wczesnośredniowieczna ozdoba kobieca w kształcie otwartego krążka, często z charakterystycznym esowatym zakończeniem. Używana była od VII do XIII w. Przypinano ją w okolicy skroni do czepca lub zakładano bezpośrednio na czoło, doczepiając do skórzanych lub płóciennych przepasek.

18 Szeptucha – określenie osoby znającej właściwości lecznicze ziół, uznawanej za uzdrowicielkę. W taki sposób nazywano także osoby znające się na czarnej magii.

19 Nawia – w wierzeniach Słowian określenie zaświatów zamieszkiwanych przez dusze zmarłych oraz złe demony wywodzące się z dusz tragicznie i przedwcześnie zmarłych, zbójców, czarowników, zamordowanych i topielców.

20 Wales – w wierzeniach Słowian określenie podziemnego boga zaświatów zwanych Nawią, na której łąki wprowadzał on umarłe dusze. Walesa uznawano także za boga magii, przysiąg, sztuki, kupców i rzemieślników oraz wszelkiego bogactwa. Bożka traktowano jako opiekuna bydła, którego posiadanie uznawano ówcześnie za wskaźnik dobrobytu i bogactwa.

21 Założenie pałacowe (zwane palatium) stanowiło reprezentacyjną siedzibę władców z epoki wczesnopiastowskiej. Wybudowane zostało w okresie panowania Mieszka I po 985 r., a około 1000 r., już za panowania B. Chrobrego, zostało poddane przebudowie. Założenie pałacowe stanowił piętrowy obiekt mieszkalny, do którego dobudowana była kaplica. Palatium wzniesiono na planie prostokąta o wymiarach 32 × 14 m. Wewnątrz palatium znajdowały się liczne pomieszczenia. Największe z nich, usytuowane w jego zachodniej części, przedzielone na dwie części przez arkadowe łuki – najprawdopodobniej pełniło funkcje mieszkalne. Cztery pozostałe pomieszczenia służyły do innych celów. Najwęższe, umieszczone w środkowej partii, pomiędzy dwiema równoległymi ścianami, pełniło rolę klatki schodowej prowadzącej na górne piętro. Piętro pałacu zasadniczo powielało układ pomieszczeń z parteru. Na piętrze palatium w jej zachodniej części znajdowała się znacznych rozmiarów aula przeznaczona zapewne do pełnienia funkcji reprezentacyjnych.

22 Podczas badań archeologicznych prowadzonych w ostatnich latach wokół Lednicy z wód znajdującego się tam jeziora wydobyto 7 dłubanek (czyli łodzi wyżłobionych z pojedynczych pni drzew). Najdłuższa z nich, umownie nazywana dłubanką książęcą, liczy ponad 11 m długości. Jest wyeksponowana w Muzeum Pierwszych Piastów w Lednicy.

23 Chodzi o oblężenie grodu w Niemczy, które miało miejsce w sierpniu i wrześniu 1017 r. Gród był wtedy oblegany przez połączone siły niemiecko-czesko-wieleckie, dowodzone osobiście przez samego cesarza Niemiec Henryka II.

24 Bierwiona – drewniane kłody uzyskiwane najczęściej dzięki przepołowieniu wzdłuż pni ściętych drzew. W XI w. utwardzano nimi ulice w grodach, uznając je za rodzaj pomostów lub formę chodnika.

25 Wśród badaczy do dziś trwają spory o to, jaką ten obiekt mógł pełnić funkcję (klasztoru, siedziby biskupa Jordana czy też cerkwi dla uprowadzonej z Rusi przez B. Chrobrego siostry Jarosława Mądrego Przedsławy i jej towarzyszy). Najprawdopodobniej pełnił funkcję kościoła grodowego. W jego wnętrzu odkryto ślady sześciu pochówków, w tym dwóch w murowanych komorach. Zawierały one pochówki domniemanych synów B. Chrobrego, co potwierdzać ma odnalezienie w jednym z grobów przy szczątkach dziecka złotej obrączki (co wskazuje na wysoki status społeczny pochowanego w tym miejscu dziecka).

26 Szklane gomółki – stosowane w średniowieczu niewielkich rozmiarów szklane szybki o nieregularnych kształtach, oprawiane w ołowiane ramki.

27 Kałdus – wczesnośredniowieczna warownia usytuowana w pobliżu Chełmna w obecnym województwie kujawsko-pomorskim. Od podboju przez Piastów Pomorza Nadwiślańskiego w 2 poł. X w. gród przez długi okres funkcjonował jako ważny ośrodek władzy politycznej oraz kościelnej. Korzystne położenie na skrzyżowaniu ówczesnych szlaków handlowych i komunikacyjnych zadecydowało o jego istotnej randze, w odniesieniu do Pomorza Wschodniego porównywalnej jedynie z grodem w Gdańsku.

28 Seret – rzeka na Ukrainie, lewy dopływ Dniestru.

29 Pieczyngowie – plemiona koczownicze pochodzenia azjatyckiego zamieszkujące w XI w. rozległe obszary Europy południowo-wschodniej, od rzek Seret i Prut na zachodzie, aż po rzeki Don i Wołgę na wschodzie. Pieczyngowie byli ludem bardzo wojowniczym, wielokrotnie organizowali oni łupieskie najazdy na Ruś. W początkach XI w. stanowili znaczący potencjał militarny.

30 Kaptroga – rodzaj woreczka bądź pudełka noszonego na szyi o trapezowatym kształcie, w którym umieszczano amulety bądź relikwie. Kaptrogi zdobiono ornamentami geometrycznymi lub figuralnymi, a wykonywano je, w zależności od zamożności właściciela, z wełny, skóry lub nawet ze srebra.

Bramy kijowa

Wydanie pierwsze, ISBN: 978-83-8147-737-6

 

© Grzegorz Kochman i Wydawnictwo Novae Res 2019

 

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.

 

REDAKCJA: Paweł Pomianek

KOREKTA: Emilia Kapłan

OKŁADKA: Paulina Radomska-Skierkowska

KONWERSJA DO EPUB/MOBI:Inkpad.pl

 

WYDAWNICTWO NOVAE RES

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 698 21 61, e-mail: [email protected], http://novaeres.pl

 

Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.