Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
19 osób interesuje się tą książką
"Burza w tobie kiedyś się uspokoi, Nash – powiedziała jego dziewczyna, nim zmarła."
Nashville Cava stracił nie tylko ją, lecz także dziecko, które miało być nadzieją na początek nowego życia w Danville, i cząstkę siebie wierzącą w budowanie przyszłości na kruchych fundamentach. To ona, Everly, była tą, która zmuszała go do utrzymania się na powierzchni, a potem odeszła, zostawiając go w pustce. Przeszłość pełna koszmarów, żałoby i żalu stworzyła Storma. Bracia i klub Dogs of Hell to wszystko, co mu pozostało. Nie potrafił zapomnieć, ale jako wiceprezydent młodszej gwardii musiał podejmować szybkie i ryzykowne decyzje. Nie wszystkim w Danville się to podobało. Nashville Cava był nie tylko członkiem klubu motocyklowego, lecz także ich zapewnieniem bezpieczeństwa i specem od komputerów.
Pewnej nocy, gdy myślał, że wszystko zawsze idzie po jego myśli, pewna dziewczyna w klubie wydała mu się znajoma. Tak bardzo przypominała mu zmarłą Everly, że Nash był w stanie uwierzyć w duchy. A gdy okazało się, że dziewczyna ma na imię tak samo jak jego zmarła ukochana, Storm przestał wierzyć w przypadek. To ona. Żyj i umieraj – to przecież była jej dewiza. Powróciła, aby wydrzeć z niego wszystko, co jeszcze mu po niej pozostało.
Everly Kamakura nadal żyła. Zmieniła tylko nazwisko, ale w niej nadal istniała ta cząstka, która krzyczała jego imię przez wiele lat w ciemności. Martwa. Powinna być martwa. Jak jej dziecko i marzenia.
Rosyjska mafia, skorumpowani gliniarze i wyścig o władzę w mieście. Everly wplątała się w to wszystko, nawet nie będąc częścią świata Dogs of Hell, ale zawsze będąc dziewczyną nucącą podczas burzy, chroniącą się w ten sposób przed lękami.
Tom 3 bestsellerowego cyklu Dogs of Hell!
CYKL Dogs of Hell
Mój do zapomnienia #1
On jest mój #2
Burza w nim #3
Wszystko oprócz niego #4
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 514
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by Ewelina Maria Mantycka, 2021Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2022All rights reserved
Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.
Redakcja: Kinga Szelest
Korekta: Paulina Aleksandra Grubek
Zdjęcie na okładce: © by Aleksandr Zamuruev/Dreamstime.com
Projekt okładki:Adam Buzek
Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek, [email protected]
Ilustracje przy nagłówkach: Marta Lisowska
Wydanie I – elektroniczne
ISBN 978-83-8290-199-3
Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]
Spis treści
Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Prolog
Storm
– Nash? Nash, bracie, ocknij się!
Ciemność. Dokoła panowała tylko ciemność. Nie mogłem się od niej uwolnić. Nie mogłem otworzyć oczu… Nie chciałem. Kolejny dzień, który nie był w stanie zmienić przeszłości. Za każdym razem, gdy wydawało mi się, że to zły sen, budziłem się i jedyne, co widziałem, to krew, śmierć i ból. Mogłem to poczuć – niemal posmakować straty. Moje serce dźwigało teraz olbrzymi ciężar. Tak olbrzymi, że aż potknąłem się o niego.
Nie miało znaczenia, że nadal oddychałem, bo ona już nie oddychała. Nie było jej obok mnie. Jej uśmiechu. Pragnąłem umrzeć, zagłębić się w ciemności dłużej niż dobę. Gardziłem życiem, tym, że teraz musiałem przeżyć je bez niej. Jedyne, czego pragnąłem, to mieć blisko siebie ją i dziecko, które nosiła w sobie. Moje dziecko. Moją maleńką córeczkę. Hope. Chcieliśmy ją nazwać Hope Cava. Nadzieja, którą mieliśmy, gdy pojawiła się w naszym życiu. Maleńkie szczęście, dla którego wybrałem tę drogę. Kurwa. Zniknęły obie i miałem teraz udawać, że nie stałem nad ich grobem, pokryty ziemią i szkarłatną czerwienią krwi. To tylko koszmar, nie czułem nic innego niż walące serce, tak brutalnie, jakby miała mi eksplodować klatka piersiowa. Płuca piekły mnie od krzyku, gdy ją wołałem.
– Everly! Żyj! Nie umieraj… proszę… nie dochodź!
Nigdy nie spodziewałem się, że pierwsza odejdzie z tego świata. Była nieskazitelna, moje światło w ciemnym tunelu. Złapała mnie z zaskoczenia, gdy ukrywałem się w swojej skorupie. Ukradła moje serce i sprawiła, że poczułem rzeczy, o których nigdy nie myślałem, że poczuję. To było tamtego dnia w szkole. Była moją przyjaciółką i jedyną dziewczyną, z którą lubiłem rozmawiać. Patrzyłem na nią i nie sądziłem, że będę mógł kochać ją bardziej, niż już to robiłem. Byłem nieśmiałym chłopakiem z liceum w cieniu swoich starszych braci i kolegów. Kujon, który nie grał za dobrze w basketball i nie radził sobie ze stresem i esejami. Ale ona była moim wybawieniem. Siadała obok mnie na trybunach, gdzie jadałem swoje drugie śniadanie, i dzieliła się kanapką z serem i szynką. Zawsze powiedziała coś, co sprawiło, że się śmiałem, albo patrzyła na mnie tymi pięknymi, czekoladowymi oczami i uśmiechała się. A ja po prostu nie mogłem oderwać od niej wzorku. Była moją odwagą. Moim życiem. Dlatego tak trudno mi zrozumieć, dlaczego mnie zostawiła.
W mojej głowie wyświetla się kalejdoskop dni od chwili, gdy dołączyła do mojej klasy w Eastern High School w Louisville.
W za szerokich spodniach, bluzie z Eminemem, z czarnymi kręconymi włosami. Z kolorową deskorolką Gonexa. Nigdy nie była piękniejsza. Jej uśmiech, każde słowo, żart i różowa guma balonowa w ustach. Wiśniowa. Wszyscy ją lubili, ale ona wybrała mnie, chudego chłopaka z aparatem na zębach i piegami na nosie.
Nashville i Everly.
Sprawiła, że dorastając z nią, snułem plany, i to ona mówiła mi, że mogłem osiągnąć wszystko, musiałem tylko przestać być synusiem mamusi. Była moją odwagą. Pochodziliśmy z różnych światów, z różnych domów, kroczyliśmy dwiema całkowicie różnymi ścieżkami, ale nie chciała wierzyć, że cokolwiek mogłoby nas rozdzielić.
Moi rodzice pochodzili z katolickiej, dobrej rodziny, ojciec był żołnierzem, brat Connor gliniarzem, mama ortopedą. Everly miała ojca pijaka i matkę, której wiecznie nie było w domu – ciągłe odwyki, grupy terapeutyczne spowodowały, że moja dziewczyna uciekała z domu. Obiecałem jej pełną rodzinę, bez tego, przez co musiała dotychczas przejść. W głębi serca wiedziałem, że zestarzejemy się u swojego boku, moi rodzice pozwolą nam być razem, bo zrozumieją, że była dla mnie jedynym szczęściem. Gdy zaszła w ciążę, nie uciekłem od moich rodziców, uciekłem od jej ojca, który straszył Everly, że skończy jak matka.
Uciekłem od dni, w których płakała. Musiałem zbudować jej inny dom, dać inną przyszłość. A ona mnie poparła. Mając szesnaście lat, zabrałem ją do Danville w Kentucky, do siostry mojej mamy – Stelli Benedict. Wiedziałem, że nie odmówi nam pomocy. A Matt Benedict, jej mąż, Kojot, dał mi szansę. Everly już się nie dowie, jak wiele zrobił dla mnie Kojot. Pomógł znaleźć dom i zaciągnąć się na Prospekta Dogs of Hell, klubu motocyklowego, w którym Kojot był wiceprezydentem. Sądziłem, że będzie chroniona, a ja miałem na nas zarabiać ciężką pracą.
Tak właśnie musiało być. Mieliśmy dorosnąć, szybciej niż nasi rówieśnicy. Zostać rodzicami i byłem dumny z tego. To najlepsza rzecz dla nas obojga – żyć razem.
Moje ciało zaczynało się poruszać.
Bezmyślnie wyłączyłem wspomnienia i zatraciłem gdzieś w niekończącym się koszmarze. Czułem, że wzrasta we mnie nienawiść, a niechęć do życia przytłacza. Przysuwałem pokryte błotem dłonie i pocierałem twarz, krzycząc i uwalniając trochę skrywanej złości. Wrzeszczałem nad czarną dziurą w ziemi, aż bolało mnie gardło. Ale nie pomagało to w uśmierzeniu bólu, który pomału mnie zabijał.
Mówiłaś, że taka miłość zdarza się raz.
Mówiłaś, że byłem twoim życiem.
A teraz ty stałaś się moją śmiercią.
Kopałem tę dziurę dłońmi. Bez opamiętania, powoli i w zamroczeniu. Ziemia upadała na jej uśmiech, bladą twarz i martwe ciało. Krew pokrywała czarne włosy, a kiedyś różowe usta teraz były sine. Sięgnąłem po grudkę, by móc zasypać dół. Próbowałem wziąć Everly w ramiona, czując, że moje serce umierało z każdym oddechem. Grunt osuwał się pode mną i upadłem obok niej. Ciężki oddech przejmował kontrolę nad moim ciałem, nade mną nie było już światła. Jej zimne ciało, trupi kolor i bezkształtność… Już nie uśmiechała się do mnie. Poza nierównym biciem mojego martwego, pieprzonego serca mogłem usłyszeć jedynie płacz. Mój.
Nie potrafiłem się pożegnać, czekałem, aż pogrzebią nas razem, i szukałem jej dłoni w brudnej ziemi. Modląc się, by nadal była ciepła.
Nie była.
***
– Nash, obudź się – wychrypiała Everly, gdy pchnęła mnie pięścią w pierś.
Ziewnąłem i starłem sen z powiek. Stała nade mną z włosami związanymi w kucyk i w ogrodniczkach opinających jej zaokrąglony brzuch. Światło księżyca prześwitywało przez kraciaste zasłony naszego małego pokoju w domu klubowym.
– Co jest?
– Musimy jechać do szpitala. Nie czuję ruchów dziecka – mówiła podenerwowana.
Jej słowa sprawiły, że natychmiast się obudziłem i poczułem czujność.
– Poczekaj… ubiorę się.
Zamierzałem zabrać ją do szpitala, ale najpierw musiałem zadzwonić po Kojota. Nie mogłem pojechać z nią sam. Rzuciłem się po spodnie i zacząłem je na siebie wkładać, gdy ona z torbą, którą przygotowała na czas porodu, stała już przy drzwiach i drżała.
– Ale nie krwawisz? – upewniłem się.
– Nie. Tylko nic nie czuję.
– Jest za wcześnie, to piąty miesiąc, skarbie.
Zagryzła wargę i wiedziałem, że powstrzymuje się przed powiedzeniem kąśliwej uwagi. Włożyłem bluzę i zabrałem telefon. Napisałem do Kojota, że go potrzebuję, i do Doga, czy mogę pożyczyć jego ciężarówkę.
– Nie dźwigaj torby, wezmę ją.
Skinęła głową podenerwowana, nadal drżąc.
– Ale nic cię nie boli? – dociekałem.
Pokręciła głową z oczami pełnymi łez.
– Zejdę na dół.
– Dobrze. Pójdę po ciężarówkę Doga – poinformowałem.
Dziewczyna była dziwnie cicha w drodze do szpitala. Dog jadący z nami milczał, nie chcąc wprowadzać niepotrzebnego zamętu. Everly siedziała na tylnym siedzeniu, wpatrując się w ciemność za oknem. Pozwoliłem, by szoferkę wypełniała muzyka z radia. Uznałem, że była równie nerwowa jak ja.
Nie pamiętałem szczegółów po przybyciu do szpitala. Wszystko działo się tak szybko. Everly została zabrana do gabinetu. Czarnoskóra pielęgniarka była dla niej uprzejma, tak samo jak lekarz, który wziął ją na badania.
Kojot przyjechał niedługo po nas, przepraszając. Stella, jego żona, martwiła się ich małą córeczką Ciarą, która dostała zapalenia oskrzeli.
Siedziałem w poczekalni, modląc się, abyśmy to przeszli. Ludzie przychodzili i odchodzili bez przerwy. Zanim się zorientowałem, zaproszono mnie do gabinetu.
Everly płakała, ocierając palcami łzy z policzków, i uśmiechnęła się nieśmiało.
– Jest. Nasza fasolka jest na miejscu – wyszeptała cicho.
Zdusiłem uśmiech, gdy lekarz odwrócił się do mnie i wskazał, gdzie mogłem stanąć. Dzielnie trwałem u jej boku i trzymałem ją za rękę, wypowiadając słowa pocieszenia, gdy doktor pokazywał nam bijące serce i kształty naszej córki na zdjęciu. Byłem szczęśliwy. Rytm jej serca… śmiech Everly… i palce, które wczepiła w moje. Ścierałem łzy z jej policzka i całowałem pocieszająco. Nasze dziecko żyło. Lekarz wręczył nam zdjęcie, kazał mojej kobiecie odpoczywać i się nie martwić. Była zdrowa, młoda, naszej fasolce nic nie było.
– Świetnie sobie poradzisz, Everly. Potrzebujesz tylko odpocząć – powiedział lekarz.
Twarz Everly zmarszczyła się i dziewczyna ścisnęła moją rękę, cholernie mocno, po czym skinęła głową.
– Zrobię tak.
Chwilę później mogłem ją zabrać do domu. Do klubu. Szła cicho, przyciskając zdjęcie do piersi i uśmiechając się. To dziecko było naszym darem. Mogliśmy być młodzi i głupi, ale ona kochała je ponad wszystko. Córkę, która najwyraźniej była sensem jej życia. Objąłem ją, gdy wychodziliśmy ze szpitala, i zarzuciłem jej bluzę na ramiona. Dog poszedł po ciężarówkę. Kojot palił papierosa, zapatrując się w gwiazdy nad nami. To byłą piękna noc.
Zwróciłem na niego oczy.
– Przepraszam, że cię martwiłem, wujku.
– Ważne, że dziecku nic nie jest. Pamiętam, jak Stella z Ciarą miała takie niepokoje. Dojeżdżałem do szpitala w dwie minuty.
Everly odwróciła się do niego z wdzięcznością.
– Też nie czuła ruchów dziecka?
– Raz jej się zdawało, że Ciara okręciła się pępowiną i się dusi – odparł. – Aż sama czuła, że się dusi. Gdy przyjechaliśmy do szpitala, okazało się, że Stella po prostu miała alergię na pyłki drzew.
Everly się zaśmiała. Pomogłem jej wsiąść do ciężarówki. Dyszała i próbowała się uśmiechnąć.
– Przepraszam, Nash.
– Idziemy spać.
Skinęła głową.
Podziękowałem Kojotowi i wspiąłem się na przednie siedzenie. Cal włączył rocka i zapowiedział, że oboje będziemy mieli trudny dzień na złomowisku. Zanim mogłem kontynuować, Everly wtrąciła z tylnego siedzenia.
– Możemy ją nazwać Star. Podoba mi się imię Star.
Dog się zaśmiał.
– Star to dobre imię dla gwiazdy Hollywood. Albo gwiazdy branży porno.
– Hope? – zaproponowała.
Gdy się odwróciłem, jej oczy migały radością.
– Hope jest dobre – zgodziłem się.
– Hope Cava. Będzie pasować.
– Gratulacje, chłopie – rzucił Dog, kierując się do klubu. – To lepsze niż Pandora… albo Celestia.
Everly śmiała się w głos i ja też uśmiechnąłem się do tego pomysłu.
Nie. Moja dziewczynka nie będzie nosić jakiegoś głupiego imienia, aby dzieciaki dokuczały jej w szkole. Będzie Hope, nadzieją matki i ojca.
Po dotarciu do klubu zauważyłem, że wszyscy spali, nie było nagich ciał w głównej sali ani pijanych braci, za co dziękowałem prezydentowi klubu, MP5. Póki tu mieszkaliśmy, miało być czysto i grzecznie.
Zaprowadziłem Everly do naszego pokoju. Po podłączeniu telefonu do ładowarki padłem na łóżko. Everly stała przy oknie, zapatrując się w nie.
– Połóż się – poprosiłem. – Potrzebujesz snu.
– Wystraszyłam się… A jeśli ktoś będzie chciał nam ją zabrać?
– Nikomu na to nie pozwolę. Słyszałaś Kojota i prezydenta. Też nie pozwolą nikomu zabrać naszego maleństwa. Połóż się – powtórzyłem, wsuwając się pod narzutę.
Słuchałem, jak wypowiadała wszystkie zmartwienia, a potem po prostu ją przytuliłem i czekałem, aż zaśnie. Była tu. Póki ją czułem, mogłem chronić. Uśmierzyć jej ból, odgonić obawy i obiecać, że damy sobie radę. Miałem pracę, a Kojot obiecał poszukać dla nas jakiegoś taniego mieszkania. Everly będzie mogła wrócić do szkoły, a Stella i Molly, old lady MP5, zapowiedziały, że nam pomogą. Mieliśmy przyszłość przed sobą. Musiałem w to uwierzyć. Ucałowałem czoło dziewczyny i czekałem, aż jej oddech się uspokoi. Zasnęła.
***
Byłem najmłodszy na złomowisku, ale dogadywałem się z chłopakami. Kojot prosił, abyśmy oboje wrócili do szkoły, ale nie chciałem tego. Everly naciskała, bym przynajmniej ja wrócił, i poszedł do college’u, ona zrobi to po porodzie. Chciałem pracować. Potrzebowaliśmy pieniędzy. Byłem młody, ale nie głupi, wiedziałem, jak funkcjonował ten świat. Nawet w klubie musiałem zapracować na swoje miejsce. Nie byłem dzieckiem krwi, nie miałem zapewnionego przyjęcia do klubu. Pracowałem na złomowisku i w warsztatach Hell Ride. Byłem zmęczony, ale i szczęśliwy. Curb i Big MC pozwali mi cofać liczniki w autach i pobawić się elektroniką. To również lubiłem.
Minęły dwa niespokojne miesiące i wciąż miałem nocne pobudki. Everly denerwowała się coraz bardziej, dwa razy miała skurcze, raz plamienie i odczuwała brak tętna dziecka. Nie miałem pojęcia, co z tym zrobić. Powiedziałem jej, że musi odpuścić. Sam lekarz kazał jej myśleć pozytywnie. Zostawił ją na trzy dni w szpitalu. Bałem się, ile to będzie kosztowało, ale chciałem tylko, aby była spokojna.
Klub. Od chwili, gdy przestąpiłem jego próg, wiedziałem, że właśnie tam chciałem być. Otoczony ludźmi, którzy mnie nie potępiali. Wkrótce stałem się przyjacielem młodszego ode mnie Aarona Benedicta, mojego kuzyna, i Lucasa Kazova, syna MP5. Zaharowywałem się, by dostać łatkę, tak jak oni. W ciągu tych dni szybko się uczyłem, dzięki czemu zyskałem szacunek, ale musiałem obiecać, że po wakacjach wrócę z nimi do szkoły. Nie wiedziałem, jak uda mi się to pogodzić, lecz mogłem spróbować.
Wszystko szło świetnie. Do pewnego momentu. Któregoś wieczoru obudził mnie grzmot i piorun rozświetlił wnętrze. Wyciągnąłem dłoń, ale Everly nie było obok mnie. Materac był pusty. Zaniepokoiłem się, odwracając na plecy, i zacząłem przeszukiwać wzrokiem wnętrze. Był początek lata, więc w pokoju panowała duchota. Odnalazłem ją.
Siedziała w fotelu pod oknem i głaskała się po brzuchu, nucąc Lifehouse „Storm”.
– „Wszystko jest w porządku. Tak, wszystko jest w porządku”.
– Everly, chodź spać.
Piosenka się skończyła, fotel zaskrzypiał, a grzmot rozległ donośnie.
– Jest burza, Nash.
– Słyszę – ziewnąłem, zerkając na wyświetlacz telefonu. Było po trzeciej nad ranem. – Skarbie, muszę wstać o siódmej. Chodź do łóżka.
– Nie mogę zasnąć.
– Połóż się koło mnie. Zaśniesz szybciej – obiecałem.
Jęknąłem, przymykając oczy. Deszcz bębnił w okna, burza szalała. Przysypiałem, gdy poczułem, jak Everly wsuwała się do łóżka, zimna i skostniała. Wtuliła się w moje plecy, pozwoliłem jej się ogrzać, a dół jej brzucha dotykał moich lędźwi.
– Nash?
– Mhm… – wymamrotałem sennie.
– Mogę dać jej na imię Storm Haven? – zapytała całkiem poważnie.
Pokręciłem głową.
– Możesz – skłamałem.
– Kłamiesz. Czuję to. Dobrze, dajmy jej na imię jakoś prostacko. Abby, Melisa… – zażądała jęczącym głosem.
– Później o tym porozmawiamy – powiedziałem i ponownie spróbowałem zasnąć.
– Kiedy? Rzadko tu bywasz. Widzę cię jedynie na kolacji.
– Przepraszam – ziewnąłem. – Pracuję.
Objęła mnie na tyle, na ile pozwalał jej brzuch i poczułem uścisk.
– Przepraszam. Wiem, że robisz to dla nas. Chciałabym tylko móc widywać cię częściej. Siedzę tu sama i czasem… tęsknię za tobą.
– Ja również za tobą tęsknię. Po ślubie będziemy mieli dużo czasu dla siebie.
– Jak zmieszczę się w sukienkę. – Palcami obrysowała tatuaż na moim ramieniu. Jej imię. – Powinieneś zaprosić rodziców i braci.
– Porozmawiamy o tym jutro.
– Nash…
– Śpij, Everly.
Wiedziałem, że nie zaśnie. Kochała burzę, deszcz, w dodatku ostatnio nie sypiała dobrze. Wierciła się niespokojnie, jej stopy wsuwały się między moje, szukając ciepła. Pocierała stopą o moją łydkę. Palcami rysowała znaki na moim ramieniu, powolnie, nie wiedziałem, co to za wzór, ale jej dotyk mnie uspokajał.
– Jesteś jak burza… nawet tego nie wiesz… ale stałeś się dziki i niebezpieczny.
Zatrzymała się, ale nie odwróciłem się do niej.
– Co?
– Przyzwyczajasz się do tego miejsca.
– Czy to źle?
Czekałem z niecierpliwością na jej odpowiedź.
– Nie.
– Sądzisz, że tu pasuję?
– Tak. Będziesz nosił ich kamizelkę, a ja będę jeździła z tobą na harleyu. Jestem tutaj z tobą, skarbie. Damy radę. Nasza córka będzie nas kochać, a ty ją ochronisz. Jak Kojot swoją rodzinę – zaczęła sennie, gdy moje powieki się przymykały. – Widzę to… Nash. Nas w małym domu z werandą i ją biegającą wokół nas. Jak Ciara, taka śliczna… mała dziewczynka. Będzie… Hope Cava. Mała księżniczka mamusi.
***
Chciałem w to wierzyć. W jej marzenia, których miała mnóstwo. Tak jak planów i wiary, że każdy dzień to dar dla nas. Byłem burzą w jej sercu. Burzą jej życia. A potem ona ustała, a Everly odeszła. Tamtego dnia nie było mnie przy niej. Byłem w pracy, a ją zaniepokoił brak ruchów dziecka. Choć sądziłem, że w klubie zawsze się ktoś kręci, nie było nikogo w pobliżu. Sama wezwała taksówkę, aby pojechać do szpitala, lecz było za późno. Straciłem je obie. Moje światło i nadzieję.
Ja powinienem był umrzeć tamtego dnia z nimi.
– Nash, obudź się! Przestań, synu…
Otworzyłem oczy i ujrzałem twarz Kojota nad sobą. Siedział na materacu mojego łóżka, wyjmując z mojej zaciśniętej dłoni scyzoryk, którym pociąłem swoje szycia Prospekta oraz dłonie.
– Nash. – Głos MP5 dobiegał zza drzwi. – Ubierz się. Wychodzimy.
– Nie mogę… Nie mogę tam iść.
Spojrzałem na wujka, gdy Kojot powiedział:
– Niektórych wyborów nie da się cofnąć. Będziesz żałował, jak ich nie pożegnasz.
Moje oczy wzniosły się do sufitu i piekły od łez.
– Nie mogę. Zostawcie mnie… Nie mogę! Dajcie mi spokój! Zostawcie.
– Ogarnij się! – warknął MP5.
Usłyszałem ciężkie kroki na podłodze. Zużyte deski skrzypiały pod jego stopami.
Zastanawiałem się, jak udało mi się utrzymać głowę, aby na niego patrzeć. Czułem się tak ciężko, jakby ból miał mnie pochłonąć. Bolało poruszanie się… nawet oddychanie.
– Ten klub jest z tobą. Pomożemy ci, ale musisz się teraz ogarnąć. Śmierć nie jest wyjściem. Wśród braci nie ma tchórzy, synu. Możesz płakać i nie wstydź się tego, ale nie wybieramy łatwiejszej drogi do końca. Wstań i się ubierz.
Jego słowa krążyły w mojej głowie. Wiedziałem, że miał rację. Ta jedna decyzja będzie mnie prześladować przez resztę życia, ale byłem świadomy, że piekło było moim domem. Nie miałem już dla kogo żyć i śmierć byłaby wybawieniem.
Zasłużyłem na karę za niedotrzymanie obietnic.
Kojot mnie zostawił. Wziąłem prysznic, obwiązałem nadgarstki bandankami, które miałem w szafce, i usiadłem na łóżku. Leżała tam nowa kurtka Prospecta.
Trudno było uwierzyć, jak bardzo ten pokój zmienił się w ciągu zaledwie dwóch dni. Zdemolowałem go. Zniszczone meble, jej ubrania podarte i podpalone na środku pomieszczenia, butelki po alkoholu i moja krew. To było miejsce, w którym mieliśmy być tylko przez chwilę, a za kilka tygodni planowaliśmy przeprowadzkę do małego mieszkania niedaleko Stelli i Kojota.
Obecność Everly wypełniła powietrze, otaczając mnie ciepłem. Moja pierś zacisnęła się, kiedy myślałem, że już jej tu nie było. Jej słodki zapach, różowa bluza i tenisówki porzucone pod komodą. Próbowałem powstrzymać łzy, ale nie dałem rady. W pudełku leżały zabawki, które zbierała dla naszej księżniczki. Chwyciłem je i w szale pourywałem pluszakom głowy, a ubranka po prostu podarłem w dłoniach. Czułem, że ból i złość były jak burza. Przychodziły spontanicznie i mijały. Nie mogłem dłużej wytrzymać. Nogi zaczęły się pode mną uginać, kiedy pomyślałem o Everly, siedzącej w tym fotelu i czekającej na mnie, aby powiedzieć, co robiła tego dnia. Już jej nie zobaczę i nie usłyszę. To mnie pokonało. Opadłem na kolana, trzymając mocno kurtkę klubu w dłoni, i płakałem.
– Dla ciebie… to dla ciebie, Everly… bo nie zabrałaś mnie ze sobą.
Zbliżywszy skórę do twarzy, zaciągnąłem się jej zapachem, aby nie czuć słodkawej woni szamponu. Cholerny świat mnie przygniótł i wypatroszył. Nigdy wcześniej nie czułem się tak pokonany. Martwy.
Rozległo się pukanie, ale nie odpowiedziałem.
– Nie śpiesz się z tym, Nash. Daj mu trochę czasu, bracie. – Usłyszałem Kojota mówiącego do MP5. – Pojedziemy, kiedy będziesz chciał.
Czyli nigdy – pomyślałem, nie poruszając się.
Drzwi uchyliły się i MP5 wszedł do środka, zamykając je za sobą. Usiadł na materacu i czekał. Podniosłem na niego spojrzenie. W jego przenikliwych oczach widziałem niepokój, wiele dla mnie znaczyło, że starał się pomóc. Był dobrym człowiekiem… dobrym prezydentem. Ten klub był jego ucieczką i domem. Zanim poznał Molly, Timothy Kazov szukał swojego skrawka ziemi. Jako weteran wojenny nie miał łatwo, a jako prezydent wziął na swoje barki wielką odpowiedzialność i nieraz podziwiałem go za to, jak rządził. Nie był głupcem. Szanowałem go za to, że był sprytny i dawał szansę tym, którzy pogubili się w życiu. Jak ja.
– Nikt z nas nie zna twojego bólu. Możesz obwiniać siebie, Boga i cały ten pieprzony świat. Ale czy to pomoże?
– Powinienem był umrzeć z nią.
– Ale czy Everly by tego chciała? – zapytał.
– Bez niej nie mam nic… Nic – wyplułem jak dziecko.
– Nie jest to prawda.
– Ona była dla mnie wszystkim! Wszystkim… To ja ją tu przywiozłem. To ja ją zabiłem. Ona była za młoda na dziecko… Ciągle się bała… Jakim byłem głupcem, naraziłem ją na to niebezpieczeństwo – powiedziałem, spoglądając na dłonie owinięte bandażem z motywem czaszki. Byłem pieprzonym bałaganem. – Zniszczyłem już tę drogę.
– To bzdury i wiesz o tym. Nie możesz ponosić całej winy za wszystko. A to się zdarza – warknął MP5. – I jak mówi moja żona… Bóg wybiera, kogo ma zostawić na ziemi, a kogo nie. Wybrał ciebie.
– A powinien był ją. To moja wina! Wszystko to moja wina. Powinienem był tu z nią być. Nie powinna była sama jechać do szpitala… Ona już od jakiegoś czasu ukrywała, jeśli ją coś martwiło. Nie było mnie tam, kiedy mnie potrzebowała. Powinienem był się domyślić, że jej obawy to coś więcej. Upewnić się, że dostała pomoc, której potrzebowała. Teraz ona nie żyje, a ja nie mogę tego cofnąć. Odzyskać jej.
– Ból minie, ale ty będziesz żył – oznajmił MP5. – Jeśli chcesz się karać, w porządku, ale daj szansę klubowi. Braciom.
– Nic z tego nie ma teraz znaczenia… To przeszłość.
– Musisz stawić czoła swoim demonom. Będziesz z nimi walczył albo pił, by zapomnieć, i przeżyjesz – rzekł twardo. – Każdy z nas przeżyje.
Wiedziałem, że miał rację. Mój umysł był otumaniony alkoholem i bólem, w którym pragnąłem śmierci. Kiedy spojrzałem na niego, na mężczyznę, który palił spokojnie, podczas gdy ja byłem wrakiem człowieka, poczułem wdzięczność za jego obecność. Mogłem stwierdzić, że krew płynie w moich w żyłach. Byłem kawałkiem gówna, ale żyłem. Zażycie narkotyków wczorajszego wieczora chociaż na chwilę dało mi zapomnienie, ale nie pomogło zwyciężyć w walce z samym sobą. Moje wnętrze jednak wciąż krwawiło. Nie mogłem ustać na nogach. Od samego początku byłem zbyt pewny siebie, chciałem mieć dom, dziecko i żonę. Założyć rodzinę, a spieprzyłem na samym starcie. Kochałem to dziecko, ale mój umysł bombardowały wątpliwości, lecz nigdy nie dałem tego odczuć Everly. To ja byłem winny. Ona kochała życie, a ja przyniosłem jej śmierć. Musiałem uwierzyć, że zrobię to dla niej. Pozostanę odpowiedzialny za zrujnowanie życia dziewczyny, która mnie tylko pokochała. Ja… ten klub… Bez względu na wszystko zasłużyłem na cierpienie.
I nic więcej.
– Nie mogę skorzystać z tej szansy. Nie mogę jej pożegnać, ona dla mnie zawsze będzie żyła. – Coś ścisnęło mi gardło i utrudniało wypowiedzenie tych słów.
– Nash… – MP5 znów spróbował.
– Storm. Ona chciała, abym tak nazywał się w klubie.
Jego twarz wyrażała uznanie, gdy podniósł rękę i położył ją na moim ramieniu.
– Storm, to dobry wybór, synu. Chciałbym, żebyś żył tu dla siebie. Wiem, że będziesz potrzebował więcej czasu, ale jeśli uznasz, że powinieneś coś zrobić ze swoim życiem, pomogę ci w tym.
Wstałem i sięgnąłem po kurtkę klubu.
– Chodźmy.
– Dam znać chłopakom – powiedział MP5, kiedy odwróciłem się od drzwi. – Pochowamy je z honorami.
Spojrzałem na niego, gdy ścisnęło mnie ze wzruszenia.
– Dziękuję.
– To nie my podejmujemy wszystkie decyzje… I choć niektóre są naprawdę popieprzone, musimy nauczyć się z tym żyć. To jedyna rada, którą mam. I możesz ją olać.
Skrzywiłem się. Wychodząc na korytarz, ujrzałem braci klubowych. Kojota, Cara, Big MC, Curba i moich przyjaciół: Doga, Lucasa i Aarona. I była tu moja matka, na której widok niemal się zatrzymałem, bo taka bardzo przypominała mi Stellę, z tymi rudymi włosami, związanymi wstążką nad karkiem. Przetarłem oczy dłońmi, próbując pozbyć się łez. Kiedy zauważyła wyraz mojej twarzy, zapytała:
– Jak się trzymasz?
– Nie musiałaś przyjeżdżać – odpowiedziałem, odwracając od niej wzrok, i zacząłem schodzić po schodach.
– Uparty jak ojciec. Przykro mi, Nash.
Wziąłem głęboki oddech i głośno przełknąłem ślinę, próbując powstrzymać rozrywające mnie emocje. Musiałem to wytrzymać.
– Wróć do domu – prosiła cicho. – Zacznijmy wszystko od nowa… Martwiliśmy się o ciebie.
– Co? Nie! Nie możesz mi tego zrobić, bo nie chcę tam wracać. Mój dom to ten klub. A dziewczyna, którą kochałem, właśnie umarła. I moje dziecko razem z nią. Jeśli chcesz być matką, to mi współczuj, a nie mów, co mam robić! – zawołałem wściekły, gdy łzy napływały mi do oczu.
– Spójrz na niego, Carmelo. On jest dorosły – rzekł Kojot.
Popatrzyła na mnie z wyrazem smutku na twarzy.
– Zaopiekuję się nim. Załatwię to wszystko, jeśli zatrzymam go tutaj. Ten klub da mu cel w życiu.
Poczułem, jak burza emocji znowu wzbiera, więc zszedłem po schodach, nie oglądając się za siebie. Próbując powstrzymać łzy, minąłem drzwi klubu i wsiadłem do samochodu Kojota. Poczułem ulgę, widząc pusty parking. Gdy usiadłem na fotelu, zamknęłam oczy. Ujrzałem Everly. Ten uśmiech pozostanie w moim umyśle.
– Będziesz ze mną już zawsze, Everly – zapewniłem ją, dotknąwszy swojego serca.
Siedziałem przez kilka minut w ciszy, próbując się ogarnąć. Wszystko było takie ciche. Jakbym utknął w jakimś dramacie, w głębokiej mgle, a potem… Kojot wsiadł do środka razem z Aaronem i Lucasem. Kłócili się, dlaczego to oni mieli siedzieć z tyłu. Nie zajęło im dużo czasu, by zacząć się poszturchiwać. Kojot na nich warczał, ale nawet ja wiedziałem, że to było nie do zatrzymania. Nigdy nie zapomniałem, jak pierwszy raz Lucas nazwał mnie beksą i kazał się poprzeć w kłótni z Aaronem, bo był synem prezydenta. A Aaron wsadził mu głowę między siedzenia i Lucas wypluł colę na swój garnitur.
Prawdziwy koszmar zaczął się, gdy zajechaliśmy pod miejscowy cmentarz i czekało tam kilka motocykli oraz samochodów. Wszystko poszło w niepamięć, a zwłaszcza obietnica spokoju. To było piekło. To moja wina. Byłem samolubny i zostawiałem ją na całe dni w klubie. Chciałem po prostu być z nią w każdej sekundzie. A ja nie słuchałem, kiedy mówiła mi, że się bała. Mogłem zabrać ją znów na kilka dni do szpitala. Uspokoić. Pracowałem cały dzień i chciałem do niej wrócić, a potem szybko zasypiałem. Powinienem był jej słuchać, że oddalamy się od siebie i że zapominałem o niej. Nie zapominałem. Miałem długi dzień i po prostu byłem samolubnym draniem. I byłem przepełniony udręką.
Kojot i MP5 postarali się o mały nagrobek dla Everly Holt-Cavy i Hope Cavy. Dowiedzieliśmy się w szpitalu, że jej poronienie było tak bolesne, że lekarze wezwali pomoc medyczną z Louisville. Odtransportowano ją helikopterem medycznym. Gdy tam dotarłem, było za późno. Nie byłem rodziną, ale poinformowano jej ojca i matkę, że umarła. Jej mama oskarżała mnie, że to wszystko moja wina. Everly nie żyła przeze mnie. W chwili, w której to usłyszałem, zacząłem modlić się, by oni wszyscy się mylili, a Everly wróciła do mnie. Kiedy emocje opadły, postanowiłem przyjąć do wiadomości, że zgon nastąpił o pierwszej piętnaście w szpitalu Norton. Nie pozwolono mi zobaczyć jej po raz ostatni, oddano tylko dokumenty i poproszono, abym zabrał jej rzeczy. Jej matka ich nie chciała, jak córki w swoim życiu.
Everly mawiała, że największym bólem człowieka była strata bliskiej osoby.
Myliła się.
Największym bólem było życie bez niej.
Bez światła w zupełnej ciemności.
Rozdział 1
Storm
Burza w tobie kiedyś się uspokoi, Nash.
Potarłem tatuaż nad sercem. „BURZA, KRZYK, BÓL” w splocie pioruna nad doliną wypełnioną grobami. Po tym, jak zacząłem swoje życie z klubem, złożyłem sobie obietnicę. Nigdy więcej nie pozwolę sobie ponownie znaleźć się w takiej sytuacji. Był tylko jeden sposób, by być absolutnie pewnym, że nie skrzywdzę innej dziewczyny. Uroczyście przysiągłem, że nie zapłodnię kobiety, dopóki nie będę przekonany, że ona i dziecko będą bezpieczni.
Gdy się zakochiwałem, widziałem jej twarz. Martwą twarz w grobie. Po piętnastu latach powinienem powiedzieć, że to minęło. Pieprzyłem dziwki, zaliczyłem dwa związki na poważnie i w końcu zawsze dawałem plamę.
Moje obawy jednak nie minęły. Szczerze mówiąc, myślałem, że sobie z tym poradziłem i ruszyłem dalej. Nie myślałem o Everly już od dłuższego czasu, zastąpiły ją inne twarze, a jej grób odwiedzałem tylko wtedy, gdy byłem pijany. I było to dawno temu.
Dotrzymałem obietnicy i skończyłem college, a nawet uniwersytet na wydziale informatycznym. Zdobyłem dobre wykształcenie i papiery. Klub pomógł mi rozwinąć firmę informatyczną z systemami bezpieczeństwa i grami komputerowymi pod marką IT Cava. Prosperowała doskonale. Zarabiałem dla klubu, nosiłem ich naszywki i, kurwa, byłem w młodszej gwardii Dogs of Hell u boku Cala, gdy dostał naszywkę prezydenta. Potem Rona, Thima i znów Rona.
W żadnym wypadku nie żyłem w celibacie, ale miałem zasady i każda suka musiała ich przestrzegać. Poznałem Lee Thomsona w college’u i wciągnąłem do klubu. Ten skurczybyk był mistrzem pieprzonych iluzji z kartami i doskonałym prawnikiem. Na początku trudno było się dogadać z kimś, kto pochodził z Minnesoty, ale Lee się dopasował.
Byłem młody, zdrowy i chciałem zaistnieć. Pokochałem życie na krawędzi, tatuaże i świat, który tworzyłem w grach dla większych korporacji i graczy. Nie narzekałem. Mogłem kupić pieprzony dom w najlepszej dzielnicy w tym mieście, a jednak bałem się, że gdy opuszczę klub, zostanę sam.
Kiedy Ivett Lanco, jedna z dziewczyn kręcących się przy klubie, zaprosiła mnie na randkę i obciągała w cadillacu, podarowanym jej przez ojca senatora, pomyślałem, że nie jestem jeszcze gotowy na związek. Błagała mnie, bym przeleciał jej cipkę, a ja wielokrotnie odmawiałem, chcąc być ssany, i to ją wkurzyło. Nie dałbym jej tego, czego chciała, więc zdecydowała, że zrobi to sama. Oto była moja kara za bycie szczerym. Laska chciała mnie przelecieć na siłę, a ja wywaliłem ją z cadillaca i zapiąłem spodnie, oznajmiając, że nadawała się tylko do ssania. Oczywiście musiałem trafić na gliny, które spisały mnie za obnażanie się publiczne. I Hoyt Boyar nie był zadowolony. Chciał mnie przyskrzynić. Dobrze, że Lee był na miejscu po jednym telefonie, bobym spędził noc w celi.
Szeryf Boyar mnie nie lubił, chyba czytał moje akta i wiedział, że mój ojciec był emerytowanym marines, a dwaj starsi bracia w służbie w policji. Zostali zasłużonymi oficerami, gdy młodszy włóczył się z klubem motocyklowym w Danville. Plama na ich honorze. Moi bracia nie dali mi tego odczuć. Stella i Kojot zawsze utrzymywali mnie w dobrej komitywie z rodzicami, nie mieszkaliśmy daleko od siebie, ale też nie za blisko. Wizyty na święta i od wielkiego dzwonu wystarczały. Pojawiałem się regularnie na ślubach i uroczystościach rodzinnych, będąc atrakcją wśród bratanków i bratanicy jako ten wytatuowany, odlotowy wujek na harleyu.
Zwróciłem teraz uwagę na ruch na skrzyżowaniu Main Street i Second Street. Byłem tak zatopiony w myślach, że prawie nie zauważyłem zmiany świateł. Skręciłem i trafiłem na ciąg zaparkowanych przy chodniku aut. Kolejka osób chcących dostać się do klubu nocnego, który nawet nie rzucał się w oczy, naprzeciw Skweru Konstytucji. Uroczo. Prawie przegapiłem wjazd na tyły One Night – klubu i dyskoteki, który żona Thima kupiła dla Krupierów w samym centrum. Oczywiście, ich naszywki się tu kręciły, ale odkąd zawarliśmy pokój, nie przejmowałem się, że będę balował na ich terenie. Nasze motory również były zaparkowane pod ścianą budynku, wybrałem swoje miejsce.
Napisałem do Lee wiadomość, wyciągając papierosa z opakowania.
Paliłem spokojnie, przyglądając się otoczeniu. To Mian Street. Spory parking mieścił kilkanaście samochodów i motocykli. Budynek z czerwonej cegły był parterowy, zza zasłoniętych czarną taśmą okien pobrzękiwała głośna muzyka. Nie wiedziałem, jak Lee załatwił Sugar zezwolenie na ten biznes, ale do ratusza stąd były zaledwie dwa kroki.
Po parkingu przy wysokiej siatce, oddzielającej klub od posesji, kręciło się z czterech nastolatków. Szukali chyba spokoju, by zapalić jointa, albo kłopotów. Nad wejściem i na rogach budynku znajdowały się kamery.
Delikatnie trąciłem czubkiem buta oponę w chopperze Rona, widząc niebieską farbę, która zjechała z jego baku i arcydzieła Dragona. Ognistej syreny w pianie. Powinienem chyba donieś naszemu Picassowi, że farba mu spływa, ale zostawiłem to sobie na odpowiednią okazję.
Zerknąłem na sportowy smartwatch na nadgarstku. Lee pisał, że byli w klubie, brakowało tylko starej Rona. Zsiadłem więc z motocykla i wszedłem do środka, bez okazywania ID wysokiemu ochroniarzowi. Wystarczyła moja naszywka.
Grali tu taneczną muzykę i słyszałem piski panien z głównego parkietu. Daleko było temu lokalowi do Line czy Second Love, ale Sugar uprzedziła mnie, że to nie był klub ze striptizem, chyba że męskim. I ona będzie tych striptizerów wybierać. To klub dla kobiet, właśnie opanowały parkiet, który zajmował większą część sali. Dookoła stoliki i boksy, a na głównej ścianie wielki, oświetlony bar. Kolorowy jak wesołe miasteczko. I muzyka… Popowe kawałki dudniły szaleńczo.
Dostrzegłem skórzane kamizelki w lewym narożniku i tam się skierowałem. Przywitałem się z chłopakami siedzącymi na kanapach. Byli tu tylko Lee, Cash, Dragon, Thim i Ron. Uniosłem brew, gdy Thim w kamizelce Krupierów kłócił się z Ronem, żywo gestykulując, a ten go ignorował.
– Gdzie jego stara? – zapytałem mimochodem Lee, wskazując na Thima.
– Na parkiecie.
Sugar, a obecnie Reese Kazov, żonie Thima, niewiele trzeba było do szczęścia, widocznie dobrze się bawiła. Właścicielka Paradise, największego hotelu na rzece Dix oraz siedliska hazardu i mafii ze wszystkich stanów, była ognistym połączeniem szalonej dziewczynki z meksykańską krwią.
Blondynka tańcząca obok niej to pani mecenas Winnie Wornsky, nowa dziewczyna Lee. Musiała uchodzić za piękność na sali rozpraw, ale tu rządziła apetyczna Latynoska w skąpiej mini i niewątpliwe samym staniku wysadzanym cekinami, aby błyszczeć. Sugar śmiała się, będąc w swoim żywiole.
Opadłem na kanapę obok Dragona i zamówiłem piwo. Wykorzystałem okazję, by powiedzieć Dragonowi o moich przypuszczeniach co do farby. Nie spodobało mu się to, a Cash, usłyszawszy, o czym mówimy, włączył się do rozmowy. Thim i Ron gadali o jakimś głupim zakładzie między Krupierami a Psami. Nie wnikałem.
Lynn, dziewczyna Rona, jeszcze nie dotarła, bo nie pozwoliła mu interweniować w jej pracę na trzech etatach. Miała tu pojawić niebawem, aby wykonać swoje obowiązki jako jego stara i pokazać się z nim w kilku miejscach. Patrząc na Rona, wierzyłem, że wystarczyłoby mu zatrzymanie jej w łóżku. Lynn była nieugięta i wychowana przez Ergo, a to przydawało się naszemu klubowi.
Thim i Ron byli teraz jak dwójka starych zamężnych facetów. Laski ich nie ruszały, w przeciwieństwie do Casha i Dragona, którzy komentowali tańczące na parkiecie dziewczyny.
– Zielona sukienka… Stary, ona się nieźle porusza… Ciekawe, jak z robótkami ręcznymi. – Cash jak zawsze był szczery.
Oczywiście w naszym klubie nie było większego kutasa niż Big Stev, który wręcz się tym chlubił, nawet sam urządzał zawody, aby tego dowieść. Cash zajmował miejsce na podium tuż obok niego.
– Ruda też nie jest zła – mruczał Dragon, odchylając się przy stoliku, aby zerknąć na parkiet.
Upiłem łyk piwa i zerknąłem tam przez ramię.
– Szkoda tylko, że wygląda na nauczycielkę z pobliskiego przedszkola – dorzucił Cash. – Muszę zapytać Rose Anne, może ją zna. Może mam szczęście i to opiekunka Harley.
Mój wzrok i uwaga skupiły się w tym miejscu. A konkretniej na kobietach tańczących z prawej strony parkietu. Może nie ruszały się jak Sugar i Winne, ale było ich więcej i dobrze się bawiły.
– Założę się o stówę, że nie uda ci się jej przelecieć – powiedział do Dragona Cash. – Rudej w bieli.
– Za bardzo mi to ułatwiasz. Dodaj dwie stówy – dorzucił mu zgryźliwe.
– I tak tylko gadasz. Lee? Przypieczętujesz zakład?
– To jak zabieranie cukierka dziecku – potwierdził Lee z szerokim uśmiechem.
– Nie sądzę. Czarnowłosa jest moja, bracie. Coś w tej kobiecie mówi, żebym się ogarnął i postawił jej drinka – zapowiedział Cash, nachylając się, by znaleźć swoją ofiarę. – Tak. Stówa, że ona i jej słodka cipka będą moje w klubowym pokoju. O ile się założymy, że będzie krzyczeć?
– Chyba że wyhaczy ją Big Stev i będzie miała usta zajęte jego kutasem – odparłem złośliwie i odsunąłem się, by jego dłoń mnie nie dosięgła.
– Dlatego go tu nie zaprosiłeś? – rzucił Ron do Casha. – Kazałeś mu pilnować Second Love?
– Tylko kilka godzin – drażnił się Cash, lustrując parkiet z zainteresowaniem. – Zaraz mu się znudzi i tu przyjdzie.
– Taa. Pamiętaj… wrócę, aby odebrać swoją wygraną. – Dragon wstał z miejsca, a ja szybko przesunąłem się na kanapie.
Zanim ruszył do dziewczyn, pojawiła się przed nim Sugar i położyła mu palec na piersi.
– Dokąd to?
– Mamy zakład. Dragon będzie pokazywał jaja. – Cash wskazał parkiet. – Usiądź i oglądaj byka w zawodach na rodeo.
– Nic z tego. – Pchnęła go na fotel Casha, gdy Winne wsunęła się na kolana Lee. – Powiedziałam, że to kulturalny klub. Tam odbywa się wieczór panieński. Jedna z pań wychodzi za mąż w tym tygodniu. A znając twoje szczęście, przelecisz właśnie ją.
– Zgiń, przepadnij, dwie stówy! – wykrzyknął Cash rozbawiony.
Uniosłem dłoń, pokazując mu środkowego palec.
– Jak ci się podoba One Night, Storm? – Sugar pokręciła się na klonach Thima, gdy ten przesuwał wargami po jej nagim ramieniu.
– Ciasno.
– Ciasno?! – pisnęła, uciszając Casha. – Skarbie, mam pozwolenie na sto osób, a ledwie wcisnęliśmy tu tę siedemdziesiątkę. Mówiłam, że zarobię na tym interesie.
– Dopóki nie zamkną go za zakłócanie spokoju – wymruczał Thim.
Piłem piwo, gdy Thim i Sugar się do siebie przytulali. Pochwyciłem wzrok Rona, dając mu niemy znak, że to oczywiście niepojęte, w jaki sposób ten facet zdobył taką kobietę jak Sugar. Na dodatek go kochała i niemal oddała majątek, o majtkach nie wspominając. Winnie była małomówna i przysłuchiwała się chłopakom z zaciekawianiem. Lee spotykał się z nią już kilka miesięcy, więc to chyba poważne. Ten facet nie był typem opowiadającym o swoich podbojach.
– Ale to jakiś zlot nianiek? Bo chcę wiedzieć, czy muszę pożyczać Harley od Rose Anne na kilka dni? – zapytał Cash, gapiąc się na parkiet.
– Nie. To panie z banku – odpowiedziała Sugar, muskając palcami czarne włosy Thima. – Za inteligentne dla ciebie.
– Moje serce, Sugar. Potrafię zabawić inteligentną rozmową.
– O motocyklach i seksie w oldback – zażartował Thim, a my wybuchnęliśmy śmiechem.
Cash nie był obrażony, on obmyślał nowy plan podrywu, gładząc się po brodzie. Znałem tę minę.
– Jest najgorętszą laską, jaką widziałem od dłuższego czasu. Dawno nie śliniłem się do jednej kobiety.
– Dlatego mam tak mokro? – Sugar trąciła go stopą w udo. – Odpuść. Zaraz tu zrobicie rozróbę i zabiorą mi koncesję na alkohol.
– Jest boską brunetką. Do diabła, nawet mi stanął.
– Nie muszę o tym wiedzieć – warknął Thim, obejmując ramiona Sugar, która kopała Casha w stopę. – Przestań go dotykać, Sugar.
– Chciałem tylko sprawdzić, czy przelicza tak szybko orgazmy jak pieniądze – jęczał Cash, obejmując dłońmi butelkę z piwem, z głową zwróconą w stronę parkietu jak zabłąkany szczeniak.
Zaśmiałem się i odwróciłem w kierunku tańczących. Zielona cekinowa sukienka mignęła mi nawet w dymie i przyciemnionym świetle, kolor błyszczał, przyciągając spojrzenia. Długie, ciemne włosy opadały dziewczynie na plecy i ramiona. Dosłownie kręciła tyłkiem przy rudej, dobrze się bawiąc. Cash jęczał obok mnie, a Dragon się z niego zbijał.
Lubiłem czarnulki. Nieznajoma miała długie, proste kosmyki rozjaśnione na końcach. Mógłbym zabrać ją na tyły klubu i wypieprzyć szybko. Przycisnąć do ściany i owinąć włosy wokół nadgarstków. Tak ciasną sukienkę łatwo podsunąć, by ten kołyszący tyłek mógł się wypiąć. Byłem ciekaw, czy nosiła czarne koronkowe majtki. To by pasowało. Do tej pory zapamiętałem każdą krągłość jej ciała i każde rozciągnięcie materiału sukienki. Chłonąłem ten obraz wzrokiem, bym mógł się masturbować do tego wspomnienia. Zniknęła mi z pola widzenia w dymie. Nie… była tu, kołysała się seksownie w rytm muzyki. Zeszła z parkietu. Uniosła włosy, by schłodzić sobie kark. Rozmawiała z wysokim szatynem w garniturze.
Co, do chuja? Kto do takiego lokalu przychodzi w garniaku? Nawet Lee był tu w szyciach klubu i dżinsach, a prawniczy uniform zostawił w domu.
Sugar pochyliła się i pstryknęła mi palcami przed nosem. Zapatrzyłem się centralnie na nią, zamiast na Thima.
– Ty też rozwalisz mi imprezę? – zapytała, a ja pokręciłem głową.
– W życiu – skłamałem.
– Złociutki… jeśli zabierzesz na tyły klubu brunetkę, na widok której właśnie się obśliniłeś, i zaprosisz mnie do towarzystwa, dołożę nawet sto dolców, abym mogła zobaczyć Storma w akcji… Ale co…? – wymruczała, obejmując szyję Thima, który gapił się na nią zaszokowany, jak my wszyscy zresztą. – Przecież kocham tylko ciebie, ale popatrzeć mogę. A, dobra… tam są kamery. Wszystko zobaczę sobie potem.
– Jak dla mnie możesz być częścią trójkąta – obwieścił Cash.
– Ciebie widziałam w akcji – oznajmiła, machając lekceważąco dłonią. – Nic specjalnego. Na kolana i ssanie, to takie nużące.
– Przestań… to rani moje uczucia.
Mierzyli się z Cashem wzrokiem. Thim tylko zapewniał Rona, że obędzie się bez krwi. Sugar skończyła walkę na spojrzenia z Cashem. Zerknęła na Lee, potem na Dragona, nim wróciła do mnie. Podniosła piwo do ust i ssała słomkę, obejmując ją wargami. Przechyliła głowę, by przyjrzeć mi się uważnie.
– Mogę postawić ci kolejnego drinka? – spytałem.
Wzruszyła ramionami.
– Jeśli chcesz, to nie będę cię zatrzymywać. Ale to tani tekst, kochasiu.
– To co mam powiedzieć?
– Mocno i głęboko? Aż poczujesz metalową sztangę właśnie tam, gdzie powinnaś ćwiczyć mięśnie.
Zachłysnąłem się piwem i wiedziałem, że sobie ze mnie żartowała. Ta dziewczyna nie miała zahamowań. Zerknąłem na Thima, ale jej pobłażał, pewnie trzymając dłoń na jej plecach.
– Masz metalową sztangę na kutasie, Storm?
Nie dałem się sprowokować kolejny raz i odwróciłem głowę w kierunku parkietu.
Sugar zwróciła się z tym samym pytaniem do Dragona.
Kiedy ujrzałem światło świecące bezpośrednio na tańczących, zatrzymałem spojrzenie na zielonej, błyszczącej sukience. Cholera. Już sam jej widok omal nie zwalił mnie z nóg. Była ponętna, ale to było coś więcej. Coś w jej sposobie poruszania się. Wolna, beztroska i piękna. Uśmiechała się. Przez dym i oświetlenie widziałem jej twarz. Patrzyła z wrodzoną intensywnością, której sądziłem, że już nigdy nie zobaczę. Długie włosy kołysały się, sięgając pleców.
Zaciskałem palce na butelce piwa. Zaczerpnąłem powietrza w płuca, ale nie mogłem oderwać oczu od dziewczyny, by cieszyć się jej widokiem.
Mój wzrok padł na spiczaste czubki jej czarnych butów na wysokim obcasie, a następnie powoli podążał wzdłuż długich, szczupłych, seksownych nóg. Ciepło przepłynęło przez moje żyły, gdy wpatrywałem się w rąbek jej krótkiej sukienki. Następnie wędrowałem po linii bioder, by dojrzeć piersi. Kiedy moje oczy w końcu dotarły do jej twarzy, nie mogłem powstrzymać bicia serca. Uderzeń, które obudziły moje demony.
Otworzyła powieki, unosiła brwi, a jej pełne różowe wargi wykrzywiły się w seksownym uśmieszku. Wtedy wiedziałem… Wystarczyło jedno spojrzenie, bym uwierzył, że zmarli ożywali.
Everly. Dziewczyna wyglądała jak moja Everly.
– Storm? Jezu, zasnąłeś? – Usłyszałem głos Sugar przebijający się przez moje myśli.
– Bracie? – Cash chwycił butelkę, którą niemal zmiażdżyłem w dłoni, i wyrwał mi ją.
– Kurwa! – zawołał Ron, gdy na niego spojrzałem.
On również wpatrywał się w parkiet. W to samo miejsce.
– Będą kłopoty – stwierdził Thim i posadził Sugar obok siebie.
– Co się dzieje? – dopytywała się Sugar, rozglądając.
Moje serce biło szaleńczo, gdy patrzyłem na Rona oszołomiony.
– Czy to możliwe? – wychrypiałem.
Nie… niemożliwe! Everly nie żyła.
I znów zerknąłem na parkiet, dziewczyna w zielonej sukience dalej tańczyła. Zignorowałem Sugar, jej pytania i chłopaków. Wstałem chwiejnie, niemal się zataczając, ale Ron był obok mnie.
– To ktoś podobny – zapewnił twardo, dotykając mojego ramienia. – Słyszysz… Tylko podobny. Nie wariuj mi tu.
Skinąłem głową otępiale.
– Dobra, chodź. Zostańcie – poprosił pozostałych, ciągnąc mnie za kurtkę klubową.
Nie wiedziałem, gdzie podziać wzrok. Szedłem za Ronem i drapałem się po kostkach palców, gdzie miałem wytatuowane dwa słowa. „LIVE & DIE E.”. Jedynie nieliczni wiedzieli, że ostatnie „E” było dla niej. Dla Everly, którą zabiłem.
Jej towarzystwo zeszło z parkietu, by usiąść przy swoich stolikach. Byliśmy blisko, słysząc ich głosy i śmiechy.
Ron zatrzymał mnie, zmuszając, bym na niego spojrzał.
– Bez wygłupów, Storm. To tylko ktoś podobny. Nie wiem… nie pamiętam jej dobrze… więc, ty będziesz rozmawiał…
I wtedy to usłyszałem.
– Everly? Idziemy tańczyć?
Zamurowało mnie. Ron przystanął, a ona wyskoczyła przede mną, jeszcze mnie nie dostrzegając.
– Idę po drinki! Nadine, czekaj na mnie!
I wtedy się odwróciła. Tuż obok mnie. Wysoka i piękna jak w dniu, gdy ją poznałem. Była może inna, nie miała pieprzyka na lewym policzku ani tego pod wargą, ale te oczy, ten uśmiech… Gapiła się na mnie chwilę i mnie ominęła. Jakbym był obcy. Odwróciłem się, chcąc ją pochwycić, upewnić się, że to ona. Że nadal żyła.
– Nie, Storm! – Ron zacisnął dłoń na moim ramieniu. – Nie rób tego.
Ale musiałem. Musiałem wiedzieć, czy dziewczyna, która umarła wraz z moim dzieckiem, była obecnie wyłącznie ułudą. Nie pamiętałem jej śmiechu. Niegdyś kręcone włosy, teraz były proste, długie i rozjaśnione na końcach. I te ruchy, gdy kołysała się przy barze na wysokich szpilkach i gwizdała na barmana… Everly nigdy nie tańczyłaby tak wyzywająco i śmiało. Ron pociągnął mnie w stronę baru.
– Tylko bez głupot – warknął mi do ucha. – Sugar oberwie nam jaja. Pogadamy z nią i tyle.
Skinąłem głową, nie mogąc nic z siebie wykrzesać. Boże, byłem tak blisko niej. Te rysy widoczne w oświetleniu nad barem… Była piękniejsza, niż zapamiętałem, ale to jej twarz… jej… uśmiech… oczy. Jezu, co się ze mną działo? Na szczęście Ron przejął pałeczkę, bo oparł się o bar nieopodal niej.
– Cześć – powiedział, przekrzykując muzykę. – Masz na imię Everly?
– Cześć – odparła kokieteryjnie, odsuwając włosy z ramienia. – Zależy, kto pyta. Chcesz postawić mi drinka?
– Chcę poznać twoje imię.
Wtedy odwróciła się do mnie i upiła drinka przez słomkę. Flirtowała z nami.
– Prawdopodobnie to Everly. Znamy się?
– Zdaje się, że kiedyś znaliśmy kogoś podobnego do ciebie.
– Naprawdę?
Jej głos był inny, teraz wyraźnie to słyszałem. I z bliska to nie były jej oczy, lekko skośne. Kurwa, jak mogłem się tak pomylić?
– Everly Kamakura – przedstawiła się, wyciągając dłoń do Rona.
– Aaron Benedict.
– Och… No to będą kłopoty.
– Dlaczego?
– Cześć, Lynn! – krzyknęła nagle i zrobiła krok do przodu, mijając mnie.
Patrzyłem, jak przytulała rudzielca na parkiecie. Lynn Bronsky, starą Rona. Ubraną w czarne spodnie i koszulkę z logo Podziemia na piersi, klubu nielegalnych walk, skąd musiała się urwać.
– Nie wiedziałam, że to twój facet – tłumaczyła się dziewczyna, zbliżając znów do nas. – Zorientowałam się dopiero, jak się przedstawił. Przyrzekam.
Lynn tylko skinęła głową, dołączając do nas.
– Poznaliście Everly?
– Znacie się? – zapytał w tym samym momencie Ron.
– Jestem klientką Magic Kingdom. – Dziewczyna zaśmiała się, po czym upiła drinka. – Miałaś rację, Lynn, ten lokal jest w sam raz na wieczór panieński. Rebeca jest zachwycona. Musisz się z nami napić. Dzięki tobie tu wylądowaliśmy i dobrze się bawimy.
– Za chwilę, dobrze? Daj mi trochę odsapnąć – prosiła Lynn z uśmiechem, nawet nie dotykając Rona.
Zerknąłem na niego, gdy dziewczyny trajkotały obok nas.
– Pomyliłem się – wyznałem Ronowi i odwróciłem się.
– O, tak. Masz całkiem zajebisty tyłek w tych spodniach. – Dziewczyna śmiała się do Lynn.
Wzięła swoje drinki od barmana, nawet na mnie nie patrząc. Nie mogłem się powstrzymać przed posłaniem jej wkurzonego spojrzenia.
Usiadłem obok Dragona wepchniętego w róg kanapy.
– I co? Te tanie teksty faktycznie zadziałały? – zapytała Sugar, czule bawiąc się włosami Thima.
– Raz czy dwa – odparłem szczerze.
– To nie ona?
Zerknąłem na Lucasa i już wiedziałem, że jej powiedział. Wzruszyłem ramionami, starałem się nie patrzeć w kierunku Lynn i Rona, którzy z nią rozmawiali. Cash o dziwo był cicho, tylko przypatrywał mi się, bawiąc kapslem od butelki.
– Auć, nie szczyp mnie, skarbie. Zachowuję się przyzwoicie, jak na mnie, bardzo skromnie. – Sugar uśmiechnęła się, biorąc kolejny łyk piwa. – W sumie to – dodała, pochylając się do mnie, i mogłem mieć wyłącznie nadzieję, że piersi nie wyskoczą jej ze stanika. – Można by nawet powiedzieć, że laska na ciebie leci. Pamiętaj… zostań w zasięgu kamer.
Te słowa mnie zaskoczyły, ale światło w jej oczach i uśmiech na twarzy mówiły mi, że coś kombinowała. Nim się obejrzałem, czarnowłosa dziewczyna podeszła do naszego stolika z Lynn i Ronem. Piła swojego różowego drinka i uśmiechała się do mnie.
– Cześć. Nie zostaliśmy sobie przedstawieni. Jestem Everly Kamakura.
Chłopaki się przywitali i Cash nawet gwizdnął, spoglądając na jej tyłek, gdy się pochyliła, by uścisnąć dłoń Dragona.
– Czytałam o tobie artykuł w gazecie. Jesteś miejscową gwiazdą… J.K. Shivers. Ludzie mówią tylko o tobie i twoich pracach.
Dragon nie odpowiedział, bawiąc się zapalniczką, i lampił się na Casha. Dziewczyna zerknęła w jego kierunku zaciekawiona. Niezręczna cisza trwała sekundy, gdy Everly uśmiechnęła do Lynn.
– Przepraszam… że się narzucam. Niewiele wiem o MC.
– Z pewnością chciałbym cię poznać bliżej – zadeklarował Cash, klepiąc oparcie swojego fotela. – Może wyjdziemy do spokojniejszego lokalu? Na przykład na kawę do Fortun?
Patrzyła na niego szczerze zdezorientowana.
– Bliżej?
Pochylił się, ale miejsce na oparciu jego fotela zajął Ron i posadził sobie Lynn na kolanach.
– Nie słuchaj go. A ty nie zapraszaj jej na zwiedzanie skwerku. To moja przyjaciółka – ostrzegła Lynn. – Nie pije kawy z Fortun i nie nabiera się na romantyczne spacery z facetami w skórach. I bądź grzeczny, Cash.
– Lynn, co jest nie tak w romantycznych spacerach?
– Jesteś Cash, bo masz dużo pieniędzy? – zapytała dziewczyna, śledząc ich wymianę zdań.
– Lubisz nadzianych facetów? – rzuciła impertynencko Sugar, prostując się na kolanach Thima.
– Nie, przepraszam… Pracuję w banku. Obracam pieniędzmi na co dzień – pokazała, jak liczy pieniądze, i chłopaki się zaśmiali.
– Ta… Ja będę banknotem, a ty możesz być pudełkiem, do którego mnie włożysz – oznajmił Cash.
No na serio, co mogłem poradzić na to, że on pieprzył takie głupoty, a ona się z nich śmiała.
– To się nazywa sejf – zachichotała, odgarniając włosy na plecy, i spojrzała na mnie. – A ty? Dlaczego jesteś Storm? Bo lubisz burzę?
Znieruchomiałem i podsunąłem się do oparcia.
– Nie dlatego – wymamrotałem jak uczniak na pierwszej randce.
– Storm, bo po jednej nocy z nim laska ma ochotę na kolejne wyładowanie pioruna – broniła moich klejnotów Sugar. Upiła piwa i odstawiła butelkę na stolik. – Prawda, Storm?
– Serio? Właśnie to powiedziałaś przy swoim mężu? – zapytał Thim, jakby nie mógł w to uwierzyć.
Potrząsnęła głową i zaśmiała się, nie wyglądała na wkurzoną. Punkt dla niej.
– Pomyślałem, że zaserwuję ci najlepszy tekst – żartowała, biorąc kolejny łyk piwa. – Zanim Romeo z Piekła nam tu coś palnie.
Wskazała szyjką butelki na Casha i wiedziałem, że ich wojna zaraz się zacznie.
Everly przysłuchiwała się nam, opowiadając Sugar, że klub się jej podoba, bo jest w centrum. Cash dorzucił coś o lokalu dla snobów, ale nikogo to nie obraziło.
– Jak masz na imię, śliczna dziewczyno?
O kurwa. Niemal zaryczałem, gdy Big Stev pojawił się obok niej w skórzanych spodniach, koszulce z nagą kobietą i wystawionym tyłkiem do rżnięcia. Dziewczyna obróciła się i drgnęła, patrząc na jego koszulkę, a potem w górę. Przeważnie wtedy kobiety wydawały z siebie cichy jęk zachwytu. Ona tego nie uczyniła, tylko się odsunęła.
– O, stary, to takie tandetne! – krzyknął Cash. – To dama z klasą. Pracuje w banku.
– Lubię klasę. U ciebie czy u mnie?
– Jestem tu gościnnie. – Wskazała za siebie. – Już zajęta.
– Staram się być miły. – Objął ją ramieniem. – No dalej, powiedz mi swoje imię.
Westchnęła i patrzyła na mnie przez chwilę, jakby coś sobie uświadomiła, ale zaraz wzruszyła ramionami.
– Nie będziemy znali się na tyle długo, by używać imion.
– Ach, tak? Lubię szybko.
– A ja nie.
Nie widziałem, jak to zrobiła, ale uwolniła się od niego. Pochyliła się, a mnie ogarnął jej słodki zapach. Położyła kolano na kanapie, obok mojego uda, i spojrzała na moje dłonie trzymające drinka. Mój fiut był twardy jak kamień, kiedy jej włosy musnęły moje ramię. Wyjęła mi szklankę z dłoni, a ja spoglądałem, jak upiła łyk. Jej usta pozostawiły różowy ślad na brzegu. Coś mignęło mi pod jej wargą, kropka… Pieprzyk? Nie mogłem zignorować sposobu, w jaki na mnie patrzyła, gdyż jej spojrzenie wysyłało prąd do mojego ciała.
– Twój przyjaciel mówi, że zobaczyłeś ducha, Storm? – zapytała, oblizując wargi.
Następną rzeczą, którą zanotowałem, było to, że miała zabójczy głos. Trochę ochrypły, ale podniecający.
– On nie wierzy w duchy, słodki tyłeczku. – Big Stev się zaśmiał. – Tylko w ciało.
Śmiech narastał, ale ja się nie zaśmiałem, spoglądając w jej oczy, bo gdzieś tam w nich było coś, co znałem. Oblizała wargi, a moje serce galopowało. Jej spojrzenie skupiło się na mnie i od razu zamknęła usta. Zmarszczyła lekko brwi, kiedy powoli skanowała moje ciało.
– Zobaczyłeś kogoś znajomego?
– Nie – powiedziałem twardo.
Jej śmiech mnie zaskoczył, był… szatański. I ta suka… nagle chlusnęła mi drinkiem w twarz. Alkohol dostał się do moich oczu. Zapiekło. Zakląłem, chcąc ją złapać, ale już się odsunęła.
– Kurwa. Nie żyjesz!
– To akurat prawda.
Szklanka trzasnęła o stolik, gdy przetarłem oczy koszulką.
– Żyj i umieraj, skurwysynu! Dla ciebie zawsze będę martwa.
To głos Everly! Mojej Everly! Niemal się zakrztusiłem, widząc jej środkowy palec, który wyciągnęła w moim kierunku. I ten pieprzyk… on tam był… pod jej wargą. Znieruchomiałem. Czułem, jak lepka ciecz spływała po moich policzkach, a ona stała nade mną. Tak samo piękna i wzburzona jak przed laty. Miałem ochotę się rozpłakać na jej widok. Wyciągnąłem dłoń do niej… Po nią…
– Everly… – Jej imię z bólem przecisnęło się przez moje gardło.
– Nigdy więcej – wysyczała, obejmując się ramionami. – Myślałam, że zdechłeś. Ale dla mnie i tak jesteś martwy.
Odwróciła się. Zielona sukienka mignęła za Big Stevem, który się na nią obejrzał.
Żyj dla mnie, Nash. Na zawsze, a ja umrę dla ciebie! – krzyczał jej głos w mojej głowie. – Słyszysz… jesteś wszystkim… moim życiem, Nash. Burza w tobie przeminie i co wtedy będzie ze mną?
– Storm… Storm… ocknij się. Kurwa, pomóżcie mi go utrzymać…
Ron i Big Stev próbowali zablokować mi drogę, gdy nacierałem do przodu. Musiałem ją dogonić. Musiałem…
– Puść! – warczałem. – Zabiję cię, jak mnie nie puścisz!
– Zostaw ją – prosił Ron, trzymając mnie. – Zostaw teraz. Musisz ochłonąć, Nash.
– Nie rozumiesz… to ona… Ona żyje. Moja Everly… żyje!
Rozdział 2
Everly
Nigdy nie chciałam umierać.
To był błąd. Powrót do miejsc, w których zostawiłam demony, zakopałam swoje serce i obiecałam nigdy nie wracać. A jednak minęły lata, a ja nadal tkwiłam w tej samej pozycji. Słyszałam drwiący śmiech mojej matki, wytykającej mi, że byłam tak samo głupia jak wtedy, gdy miałam szesnaście lat.
Wiedziałam, że go tu spotkam. To była tylko kwestia czasu, ale chciałam to jak najbardziej odwlec. Nie poznał mnie. Dla niego Everly Holt zmarła, jak zaplanowałam. Cofnęłam się o krok i odwróciłam w stronę współpracowników Banku Centralnego Danville. Zobaczywszy Nadine – moją jedyną przyjaciółkę z pracy – wychodzącą zza dużego filaru, wskazałam jej parkiet. Wypiła szybkiego shota i nie czekając na pozostałych sztywniaków, dołączyła do mnie.
Jego twarz była inna. Zmienił się przez lata, zapuścił blond włosy i brodę. Z chłopca wyrósł na potężnego mężczyznę. Gdy spoglądałam na niego, jak podchodził do mnie obojętnie – bałam się. Martwiłam się, jak zareaguję, ale niepotrzebnie. Serce, które kiedyś łomotało mi w piersi na jego widok, nie pominęło bicia. Poczułam od niego zapach brutalności, różniący się od zapachu drogich perfum, do których się przyzwyczaiłam.
Przyglądałam mu się z parkietu, jak wchodził do baru. Trudno było go nie zauważyć. Burzy, która wkraczała cicho, niszcząc wszystko wokół siebie.
Kiedy wszedł, natychmiast zapomniałam o własnym pechu. Moje fantazje zamknęły się w jednym gorącym widoku. Wspomnienia odżyły, a ja pragnęłam je stłumić, ale nie mogłam. Wiedziałam, że był typem faceta, o którym zawsze marzą grzeczne dziewczynki. Wszystkie te dobre rady dotyczące niebezpiecznych mężczyzn na motocyklach nic jednak nie znaczyły, gdy wpatrywałam się w te piękne niebieskie oczy. Nie mogłam się powstrzymać.
Rozkoszowałam się uczuciem wirującym w moim umyśle, kiedy na niego patrzyłam. Był silnym i cichym typem. Szorstkim i cholernie inteligentnym. Byłam wściekła, że czas go nie oszpecił. Nie sprawił, że to spotkanie bolałoby mniej. Nashville Cava górował nade mną, jego szerokie ramiona i gigantyczne mięśnie falowały w ciasnym T-shircie i czarnej skórzanej kurtce. Tatuaże na dłoniach i szyi symbolizowały brutalną śmierć. Ale czułam go. Ten wrażliwy, nieśmiały chłopiec tam był, za tą otoczką twardziela z MC. Tak jak w dniu, gdy go poznałam. To przyciąganie do zniewalającego mężczyzny. Przeraziło mnie to. Obawiałam się, że mogłam stracić poczucie rzeczywistości i znów popełnić błąd – ten sam, co przed laty. A on odebrał mi już tak wiele… nadziei i złudzeń.
Wzięłam głęboki oddech i patrzyłam prosto przed siebie, próbując uchwycić szalejące bicie serca, gdy go obserwowałam. Starałam się nadążyć za rytmem Nadine, ale usilna chęć zerkania na niego pozostała. Usta mu drgnęły w niepotrzebnym ruchu, kiedy śmiał się z przyjaciółmi, czując się wśród nich swobodnie.
Nie rozpoznał mnie. To powinno mnie pocieszać, ale tego nie robiło.
Tańczyłam z Nadine, czując, że mnie obserwował. Teraz, gdy już wiedział, że żyłam. Że go oszukałam.
Czy dobrze zrobiłam, wracając do Danville? Była jeszcze mama, której nie przyznałam się, że przeprowadzka do tego miasteczka nie była podyktowana wyłącznie moim awansem. Ja pogrzebałam tu demony i do nich wracałam. A ona wkrótce dowie się, że Nash tutaj był.
Bawiłam się, chcąc wyrzucić go z głowy. Piłam i śmiałam się z ludźmi, którzy nie wiedzieli, jak wiele sekretów ukrywałam. Nawet Nadine nie miała pojęcia, że znałam to miasto i jego mieszkańców. Kłamałam równie dobrze, jak walczyłam o życie. I starałam się… bardzo się starałam myśleć o miłości mojego życia, jakby była martwa. Dla mnie była.
Właśnie zaczynałam rozluźniać się przy „Down White The Sickness” i falować jak światła nade mną, kiedy mogłam śpiewać w głos. Nadine złapała mnie za ramię, jej rude loki rozsypały się na ramiona, gdy zaglądała do smartwatcha na nadgarstku.
– To Jeremy. Callie nie może zasnąć beze mnie – wyznała zmartwionym głosem po wielu szotach i czekoladowym martini na rozgrzanie.
Wiedziałam, że jej mąż, Jeremy, był dla niej pobłażliwy. Nadine lubiła dobrą zabawę, a on nie był duszą towarzystwa. Dziwiłam się, że wziął wolne w pracy, aby ona mogła pójść na wieczór panieński Rebeki, nowej stażystki, której nawet specjalnie nie lubiła. Chodziło o samo wyjście z domu.
– Już po północy! Możemy wyjść! – krzyknęłam jej do ucha. – Rebeca i tak tego nie zauważy. – Wskazałam na stolik, przy którym blondynka w stylu Taylor Swift, onieśmielona lokalem dla motocyklistów, wcisnęła się w ramię Kevina Denn z działu rozliczeń.
– Możesz zostać, Everly. Ja zamówię sobie taksówkę.
– Nie żartuj. Pobawiłyśmy się i wracamy. Bez ciebie to już nie będzie impreza. Chodź… zabierzemy torebki.
– Dziękuję – odpowiedziała, kładąc dłoń na mojej, a kilka jej złotych bransoletek przesunęło się wzdłuż nadgarstka.
Nie przestałam się uśmiechać. Pożegnałyśmy się z towarzystwem i życzyłyśmy Rebece wszystkiego najlepszego. Włożyłam płaszcz i wyszłyśmy przed klub, gdy Nadine dzwoniła po taksówkę. Wiatr wdarł się do moich płuc, gdy szłam na wysokich szpilkach przez parking. Moje ciało zaczęło drżeć od chłodu nocnego powietrza, co sprawiło, że poczułam się trochę otrzeźwiona.
Ujrzałam motory ustawione na parkingu, a na nich motocyklistów w świetle latarni przy klubie. Dogs of Hell.
Zadrżałam, nie chcąc tam patrzeć, słyszałam ich śmiech. On tam był, czułam to.
– Zostawiacie nas, ślicznotki?! – krzyczał blondyn, którego nazywali Cash.
– Noc już się kończy – odparła Nadine, potykając się na swoich szpilkach – dla zapracowanych mamusiek – dokończyła.
– Możemy wam zagwarantować niezłą przejażdżkę. Wsiadajcie… – Cash nie odpuścił, klepiąc siedzenie motocykla.
Minęłam ich bez słowa, ignorując go.
Czując się trochę winna, że Nadine była w takim stanie, pochyliłam się i złapałam ją pod ramię.
– Dzięki za przejażdżkę. Zamówimy taksówkę.
– Żaden problem, lalki! – krzyknął ciemnowłosy. – To tylko rundka.
Nadine chichotała i musiałam to powstrzymać, ciągnąc ją do bramy i głównej ulicy. Zatrzymałyśmy się przy latarni.
– Będzie za kilka minut. Taksówka – wychrypiała nieskładnie Nadine, szukając telefonu w torebce. Wyjęłam go z kieszeni jej płaszcza. – Zapomniałam… Muszę zadzwonić do Jeremiego. Może mogliby nas podwieźć?
Uniosłam sceptycznie brew.
– Inaczej będziesz myślała za kilka lat, gdy taki motocyklista przejedzie obok Callie i będzie widział przed sobą tylko jej tyłek.
Motocykliści roześmiali się ze swoich żartów, a Nadine pokiwała głową, wybierając numer do Jeremiego. Zapiszczała, bo z klubu dochodziły dźwięki „Ocean Drive”. Zaczęliśmy śpiewać i poruszać się w rytm muzyki, słysząc gwizdy. Zalała mnie fala rozczarowania, gdy patrzyłam, jak Nadine tańczy kokieteryjnie, chcąc wywołać bójkę między facetami. Może któryś poprosi ją o numerek, a ona zapomni o Jeremim i dzieciach czekających w domu. Po części to będzie moja wina. Właśnie szaleńczo wystartowała do wirowania, lecz w porę ją złapałam. Ulżyło mi, że ustała prosto i przypomniała sobie o telefonie do męża.
Nie mogłam pozbyć się żalu narastającego w mojej głowie. Nie odezwał się do mnie. Wiedziałam, że tam był i palił papierosa. Przyglądał mi się. Głupiej, martwej suce, która zabiła jego dziecko.