Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
123 osoby interesują się tą książką
PIERWSZY ROMANS DARK QUEEN LOVE!
Idealny facet dla królowej horrorów?
Pracownik prosektorium!
Bo królowa horrorów jest tylko jedna!
Revers Henderson to jeden z czterech synów gwiazdy porno – Lucky Henderson. Revers pracuje w miejskim prosektorium, ale od zawsze był zafascynowany krwią i przemocą. Jego zdolności przydają się również do ochrony rodzinnych interesów.
Peyton, Revers, Austin i Enzo wychowali się razem na farmie. Przez lata opiekowali się nimi dziadkowie, którym córka co jakiś czas podrzucała niemowlaki pod drzwi. Przystojni bracia, tak różni i tak bardzo chcący odciąć się od piętna matki, nauczyli się walczyć. Dziś są lojalni wobec siebie, zrobią wszystko, aby ochronić bliskich.
Lilly Jackson, znana jako L.J. Jackson, od lat jest królową horrorów. Pisarka mrożących krew w żyłach powieści miała szczęście, że trafiła do małego miasteczka. Dzięki swojej przyjaciółce i managerce Cassie zadomowiła się w Covington, odcinając się od przeszłości. Prowadząc nocny tryb życia, często obserwuje sąsiadów, i to właśnie wtedy przyłapuje włamywacza, który co rano przyjeżdża do domu naprzeciwko z siekierą i torbą na zwłoki.
Tak zaczyna się wielka przygoda Lilly i Reversa.
Od początku ich związek jest pełen namiętności i pożądania, mrocznych fantazji i zabawnych sytuacji.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 410
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tej autorki w Wydawnictwie WasPos
CYKL Dogs of Hell
Mój do zapomnienia #1
On jest mój #2
Burza w nim #3
Wszystko oprócz niego #4
Bądź moim grzechem #5 (przygotowaniu)
CYKL Hiena z Kaprovicz
Hiena z Kaprovicz
Hiena z Kaprovicz. Nie latamy. Tom 2
POZOSTAŁE POZYCJE
Protegowana
Revers. Bracia Henderson #1
W PRZYGOTOWANIU
Jack Bad Demons MC
Hiena z Kaprovicz. Jeszcze nie latamy. Tom 3
Wszystkie pozycje dostępne również w formie e-booka
Copyright © by Ewelina Maria Mantycka, 2023Copyright © Wydawnictwo WasPos, 2024All rights reserved
Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.
Redakcja: Kinga Szelest
Korekta: Aneta Krajewska
Projekt okładki: Adam Buzek
Zdjęcie na okładce: © by Shutterstock AI Generator
Wektor przy nagłówkach: © by CherryBerry/Shutterstock
Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]
Wydanie I – elektroniczne
Wyrażamy zgodę na udostępnianie okładki książki w internecie
ISBN 978-83-8290-631-8
Wydawnictwo WasPosWydawca: Agnieszka Przył[email protected]
Spis treści
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
Ta noc była złowieszcza.
Dick Evans otworzył zardzewiałą bramę prowadzącą do antycznego cmentarza w Lutomii. Zaskrzypiała, zapowiadając umarlakom jego obecność. Nagle zimny wiatr wtargnął na aleję cmentarza. Zawył w wąskim przejściu, z siłą i szybkością pędzącego pociągu zmierzając w kierunku mężczyzny. Sztuczne kwiaty, szarfy pogrzebowe i śmieci zostały porwane przez podmuchy, wirując przed nim, jakby w oku cyklonu. Dick szedł powoli, zaciskając pięści w kieszeniach płaszcza, czując gładkość metalu swoich pistoletów. Ciężar siekiery na plecach sprawiał, że Evans pewniej stawiał kroki. Blade światło padało na niego z góry, księżyc był jasny jak słońce, rzucając dzikie cienie na jego twarz oraz oświetlając wyraźne napięcie w jego ciele.
Musiał być gotów do walki, gdyby mieszkańcy nie chcieli przywitać go z honorami.
Jego skóra natomiast płonęła na przekór zimnym podmuchom i Dick pomyślał, że powodem tego bynajmniej nie jest strach. Niesamowite obezwładniające uczucie rosło z minuty na minutę, stawało się coraz silniejsze. Jego wzrok skupił się całkowicie na głównym punkcie cmentarza – na pagórku z samotnym krzyżem wbitym w ziemię.
Tak chowano wyklętych.
Złowieszcze oczy śledziły go zza płyt nagrobnych, duchów i upiorów zamieszkujących to miejsce. Wystraszył się ich pojawienia, lecz mógł rozdzielić każdy dźwięk: zapadającej się ziemi i zamykania wiek trumien.
Nagła cisza została przerwana przez skrzeczący głos.
– Gość – powiedział goblin siedzący na pomniku i jego skamieniałe cielsko zaczęło się odrywać od marmuru z trzaskiem.
W głosie stworzenia była taka głęboka nienawiść, że musiałby być kompletnie głuchy, żeby jej nie wychwycić.
– Czyżbym przeszkadzał? – zapytał Dick, nie przystając, aby poczekać na goblina.
Zbliżał się do pagórka, gdy goblin oderwał się od grobu i szybował teraz po niebie. Dick miał wrażenie, że jego ślepia bacznie śledziły go z góry. Ostrzegał kogoś o obecności intruza na tej ziemi. Nim Dick postawił stopę na bujnej trawie pagórka, kobieta wyszła z cienia grobu, a on miał wrażenie, że ogląda kadr złej jakości horroru. Potężne uczucie śmierci, którego źródło stanowiła kobieta, pozornie przybyła znikąd, opanowało jego zmysły. Była to nierozsądna reakcja, ale w tym spotkaniu zawierało się coś, co w niego uderzyło, sprawiając, że był zadowolony.
Długa, czarna peleryna okrywała jej ciało, sprawiając, że miało się wrażenie, jakby płynęła w powietrzu, unosząc się nad trawą. Wiatr nie poruszał jej ubraniem ani długimi kruczoczarnymi włosami. Chłód przebiegł przez jego kręgosłup w nagłym zrozumieniu. Wzrok Evansa wyostrzył się, kiedy kobieta zbliżyła się do niego, ale jej oddech był chrapliwy w narastającej ciszy.
Jej wyłupiaste oczy zmieniały się, iskrzyły i zapłonął w nich pomarańczowy ognik. Niewidoczna energia trzeszczała w powietrzu.
Dick wyjął dłonie z kieszeni. Przyciągnięty tym dźwiękiem duch spojrzał na niego po raz pierwszy. Evans usłyszał skwierczenie ognia piekielnego.
Mrocznie piękne, atramentowe włosy okalały twarz o ostrych rysach, ale pełne wargi były krwistoczerwone. Jej skóra była dość blada. Dick nieświadomie zrobił krok w przód i opuścił dłonie, aby pokazać, że nie ma broni. Powietrze uderzyło w jego odkrytą skórę. Kobieta uśmiechnęła się zmysłowo, mrożąc krew w jego żyłach, i skwierczenie ognia ustało.
– Jak leci? – zapytał ducha.
– Wszystko jest w doskonałym porządku, Dick – powiedział nagle duch, miękkim kuszącym głosem, zwracając swoją uwagę na niego, i pokazał swoje ostre uzębienie.
– Pestka Wodrakova – mruknął, sięgając po siekierę z uprzęży na plecach. Objął ją oburącz, nie chcąc wypuścić z dłoni w ewentualnej walce. – Marzyłem o tym dniu, krwawa królowo.
Dick Evans i krwawa królowa, L.J. Jackson
1
Revers
Krew ściekała do zlewu z moich dłoni, a ja przypatrywałem się temu. Wirowała i znikała w odpływie. Zapomniałem o włożeniu rękawiczek lateksowych, ale to nie był mój największy kłopot.
Zapaliłem papierosa, a dym rozniósł się po pomieszczeniu, było to szczytem głupoty z mojej strony. Środki dezynfekujące były łatwopalne. Poczekałem, aż krew się zmyje, i zgasiłem papierosa w popielniczce. Odwracając się do trupa na stole, pomyślałem o tym, że mogłem jednak zostać chirurgiem. Pieprzonym lekarzem, który nie musi oglądać trupów co rano.
Pokochałem babranie się w krwi po wielu latach pracowania z dziadkiem Jackiem na farmie i dzięki mojemu kurewskiemu zamiłowaniu do uboju. Cholernie trudno było to wytłumaczyć, ale lubiłem śmierć. Każdy jej odcień i każdą przyczynę. Człowiek mógł umrzeć od uderzenia sztucznym penisem… albo, jak ta laska na stole sekcyjnym, od obcasa, którym zahaczyła o pedał gazu w priusie. Można mieć zły dzień. Ona go miała.
Wytarłem ręce w ręcznik papierowy i podniosłem wzrok na moich dwóch braci. Enzo udawał, że denatka przed nim jest tylko lalką, i nie musi oglądać, jak jej wnętrzności leżą na wierzchu. Oparł się o ścianę najbliżej drzwi i starał się nie zwymiotować. Złotowłosy Peyton Walker, najstarszy z nas wszystkich, był w czarnymi garniturze, stał bez ruchu nad ciałem i nawet się nie skrzywił. Wydawał się tylko wściekły, że zatrzymałem ich tu trochę dłużej.
Znalazłem rękawiczki lateksowe i włożyłem je.
– Po co ją kroisz, skoro mówiłeś, że to był wypadek samochodowy? – zapytał spod drzwi Enzo.
Zerknąłem na blondynkę.
Za życia musiała być niezłą partią i może nawet miałbym ochotę się z nią umówić.
Ale teraz była martwa. Zerknąłem do jej ucha, oglądając kilka siniaków i zadrapań.
– Bo prius, którym jechała, nie był jej, a żona faceta, który kupił jej te buty, została oskarżona o morderstwo – wyjaśniłem.
– To nie był wypadek?
– Ma złamany nos i kilka paskudnych siniaków. Ale to nie był wypadek – oceniłem. – A sekcja jest dla ubezpieczyciela auta.
Peyton parsknął, jego blond włosy opadły na kołnierz śnieżnobiałej koszuli.
– Miała niezłą twarz – zagadnął. – Szkoda takiego marnotrawstwa. Dobra, co zdecydowaliście w sprawie Zaydena? Tracę czas z wami.
Enzo, jak dupek, którym był, uniósł dłonie.
– Ja się nie nadaję. Nie potrzebuję kurewskiego dzieciaka.
Dzieciaka? Zayden był już nastolatkiem, więc trudno było o nim mówić „dzieciak”.
Dwa tygodnie temu dowiedzieliśmy się, że nasza szczęśliwa matka – gwiazda porno, Lucky Henderson – gdzieś między obciąganiem swojemu byłemu mężowi, Dixowi van Dertowi, a kolejną operacją plastyczną spłodziła nam następnego brata. Piątego.
Peyton, najstarszy z nas, był synem całkiem bogatego przedsiębiorcy z Montany, który jednak nie ożenił się z gwiazdeczką porno. Tylko wypłacał wysokie alimenty. Potem był Austin, dwa lata młodszy od Peytona, syn kolegi z planu naszej królowej cycków, nie była to potwierdzona plotka. I ja, Lucky. Nie potrafiła sobie przypomnieć, kogo zaciągnęła do łóżka i gdzie znajdował się ten bar dla motocyklistów, ale mogła określić, jaki ubaw miała, obsługując pięciu fanów na raz. Jednej nocy. Po mnie był Enzo, który imię otrzymał po znanym Enzu Larssonie, właścicielu małej restauracji w Nowym Orleanie, któremu zapłaciła numerkiem za obiad. I teraz znalazł się Zayden, a nasza stara, królowa melodramatów odszukała numer dziadka, by poinformować go, że prawdopodobnie Zayden jest jej, i poprosić, aby chłopcy się nim zajęli. Miałem ochotę udusić własną matkę.
– Rozmawiałeś z dziadkiem? – zapytałem Peytona, studiując uważnie płyn wyciekający z ucha denatki.
– Widzisz, gdybyś pogadał z moim ojcem, miałbyś szansę na dorwanie jej, zanim spłodziła Enza.
– Peyt, nie zadzieraj ze mną.
– Więc przestań głupio gadać. Austin może zabrać dzieciaka na farmę, ale on musi iść do szkoły. Najlepiej ulokować go gdzieś w tej okolicy.
– Sprawa załatwiona – odparłem, spoglądając na Peytona. – Mieszkasz w centrum. W przyjemnym apartamentowcu.
– I gdy ukradnie twoje zegarki i te drogie garnitury, nikt nie będzie płakać – dorzucił rozbawiony Enzo.
– Mieszkam z kobietą.
Nie określił jej „kochanką” ani „dziewczyną”.
– I teraz to mówisz? Cwaniaku, ja też mogę mieszkać z dziewczyną!
Westchnąłem, odkładać skalpel, i spojrzałem na nich obu.
– Wziąłbym go, ale mam sypialnię i salon. Jeden z nas, będzie musiał spać na kanapie, a Ralf Demolka nie lubi towarzystwa.
– To marne wytłumaczenie. Mogę wziąć Ralfa.
Zerknąłem wrogo na Enza, aby zrozumiał, co straci, jak dotknie mojego kota.
– Ciesz się, że ma lepszy humor, odkąd go zabrałeś z farmy. Austin miał dość jego zawodzenia nocami. Nie powiesz mi, że ten kot nie jest pierdoloną babcią Helen? Nawet ja boję się do niego podejść.
Uśmiechnąłem się pod nosem, pokazując im drzwi.
– Wynocha! – ryknąłem. – Włożę ją do zamrażarki i pogadamy.
Uprzykrzali mi życie. Gdy się urodziłem, moja matka zostawiła mnie u dziadka Jacka i babci Helen i zapomniała, że mnie poczęła. Dorastałem z Austinem, a po latach – z Peytonem i małym, zasmarkanym Enzo. Jeśli któryś z moich braci był czyimś wrogiem, należało liczyć się z niebezpieczeństwem i możliwością rozlewu krwi.
Peyton mógł jeszcze rozmawiać, lecz drogie buty i garnitur nie przeszkadzały skurwielowi w noszeniu noża w eleganckich spodniach. Austin wychował się na farmie, lata ciężkiej pracy wpłynęły na jego muskulaturę, nadal wygrywał nielegalne walki w klubach. Ja nie lubiłem gadać. Dawałem tylko ostrzeżenie, wierząc, że wróg grzecznie je przyjmie i nie będę musiał przypominać. Enzo zawsze był najmłodszy i najbardziej napalony z nas na uświadomienie wszystkim, że bracia Hendersonowie nie są osobami, z którymi ktokolwiek chce zadzierać.
Wszystko zaczęło się dziesięć lat temu po śmierci babci Helen. Nasza piątka ledwo mogła utrzymać farmę i podpadła miejscowym lichwiarzom. Mówiono, że chłopcy Cháveza kręcą się po okolicy, są zadłużeni w kartelu, ale dorabiają na bokach. I tak trafili na Austina.
Pewnego dnia wyciągnęli nas z klubu po wygranej walce, oświadczając, że Austin od teraz będzie ich. Dobrze się bił, a oni potrzebowali ochrony. Żaden z nas nie pozwoliłby, aby naszemu bratu coś się stało. Nie, póki byliśmy Hendersonami. Nasz dziadek nauczył nas, że są tylko dwie rzeczy, których ludzie się boją: śmierć i pieniądze.
Tamtej nocy zabiłem człowieka kluczem do kół, jego krew rozprysła się po ziemi. Nad ranem dziadek pomógł nam zakopać ciało. Wtedy staliśmy się przestępcami. Nigdy nie żałowałem wstąpienia na tę drogę.
Moi bracia żyli, a my uwolniliśmy świat od ludzi takich jak Chávez i jego imitacja kartelu. Zawsze byłem brutalnym sukinsynem, ale to Austin nas przerażał. Zostaliśmy wychowani, aby bronić tego, co nasze. To miasto mogło być stłamszone i uchodzić za spokojne, ale wszędzie znajdowały się jakieś szumowiny.
Włożyłem ciało do zamrażalnika, zdjąłem rękawiczki lateksowe, wrzuciłem je do kosza na śmieci i zabrałem papierosy, robiąc sobie kilka minut przerwy.
W ten sposób udało nam się przeżyć, będąc rodziną. Musieliśmy być silni, mądrzejsi i zarabiać pieniądze, taka nauka płynęła do nas każdego dnia, gdy wychodziliśmy do szkoły. Każdy dzieciak wiedział, że jesteśmy synami gwiazdy porno, która miała więcej fiutów niż jest ludzi w całym Covington w Luizjanie. Musieliśmy być gotowi na bójki.
Wyszedłem na parking z tyłu szpitala, porsche Peytona stało w cieniu drzew, a ciężarówka Enza zaparkowana było obok mojej, w pełnym słońcu. Uśmiechnąłem się krzywo, pokazując mu środkowy palec wytatuowany słowami, których nawet ja nie wypowiadałem. Usiadłem na pace jego ciężarówki, z logo autozłomu Enza, w który zainwestował i zapożyczył się u Peytona. Peyt, mając pieniądze ojca, nigdy ich nam nie skąpił. Urodzenie syna Dallasowi Walkerowi było jedyną dobrą inwestycją Lucky Henderson.
– Przyniosłem ci kanapkę, bracie.
W dłoni Enza ujrzałem torbę z Subwaya i zerknąłem na Peytona, który zdjąwszy marynarkę, wrzucił ją do swojego auta.
– Kurewsko świetnie. Ale to nie przekona mnie do zmiany zdania. Albo bierzemy dzieciaka wszyscy, albo nikt.
Zgarnąłem kanapkę, zanim Enzo by mi ją zwinął.
– Mamy czas do osiemnastego, jest ósmy. Opieka będzie chciała zrobić nalot i sprawdzić, czy dzieciak ma przyzwoite warunki. Lepsze niż w ostatniej rodzinie zastępczej, z której go wyrzucono. – Peyton podwijał rękawy białej koszuli.
– Jak w ogóle dowiedział się, że jest synem Lucky? – Enzo wyciągnął swoją kanapkę, siadając obok mnie. – Trochę późno się zorientował.
– Podobno szukał rodziców, a ta suka podała Austina jako ojca w metryce urodzenia.
Zmarszczyłem brwi, wbijając zęby w soczyste, chrupiące mięso.
– Żartujesz. Musiałby mieć z… – obliczyłem szybko – szesnaście lat. No bez jaj.
– I mógł go spłodzić. – Peyton przyjął ten absurd. – Ale trzymajmy się wersji z Austinem. Potrzebujemy praw do opieki.
– Póki się nie zorientują, że Austin nie rucha, tylko laski mu obciągają.
– Enzo – warknął Peyton, spoglądając na niego z ostrzeżeniem. – Dzieciak tu był, gdy uciekł od rodziny zastępczej. Widocznie szybko znalazł Austina Hendersona i jego braci.
– To miasto nas kocha – mruknął Enzo, oblizujące ketchup z palców.
– Tak, ale żaden z nas nie może być jego ojcem, więc domyślił się, że Lucky to jego matka.
Zmarszczyłem brwi, wpatrując się w niedojedzoną kanapkę.
– Mamy inny kolor skóry? – zapytałem.
– Tak – przytaknął. – Znalazł matkę i tak dowiedział się, że Jack przyjmuje wszystkie jej szczeniaki. Była dla niego przemiła, zapewniając, aby się niczym nie martwił.
– Kochana mamusia. Jeśli zabilibyśmy ją w Tennessee, mogłoby nam to ujść na sucho. – Enzo się rozmarzył. – Najlepiej szybko, bezboleśnie i niech suce odpadną cycki.
Nie wierzyłem, że to powiedział. Musiałem na niego zerknąć, po czym roześmiałem się w głos, a zaraz po mnie Peyton.
– Ale co, skurwiele? Sami o tym marzycie.
– Może tak. – Peyton zakołysał się na stopach. – Ale żaden z nas nie mówi tego głośno. Z suką sobie poradzę, tylko musimy podjąć decyzję, co z Zaydenem.
– Nie przyjechałeś tu pytać. Wiesz, co zrobimy. – Enzo zgniótł w dłoni opakowanie po kanapce i zeskoczył z paki. – Dobra, każdy z nas weźmie go na tydzień. Dzieciak sam niech zdecyduje, gdzie chce mieszkać.
– Dobra. – Peyton skinął mi głową. – Pierwszy tydzień spędzi na farmie, niech przywyknie.
– Chcesz, aby Jack nas znienawidził? Kurwa, czuję, że dostanę w mordę, jak tylko się tam pojawię – stwierdził Enzo.
Zachichotałem, wpychając kawałek pomidora do ust.
– Powiedzmy, że i tak wpierdol cię nie ominie. Otrzymałeś miłą prośbę, aby pomóc staremu Sternowi z jego zapijaczonym zięciem, a ty połamałeś mu nogi – dodałem.
– Dobra. – Enzo zawiesił głowę zasępiony takim obrotem spraw. – Mogłem połamać mu kutasa. Ale był tak mały, że nie byłem w stanie dosięgnąć kijem bejsbolowym.
– Austin, ja, Revers, ty. – Peyton wskazał na Enza. – W takiej kolejności. Ja go zapiszę do szkoły. Nie ma licencji, tym zajmiesz się ty, Revers. Chcę, aby poruszał się po mieście samochodem, nawet jak ma stąd zwiać. A ty, Enzo, masz dać mu pracę na złomowisku. Nie chcę, aby kręcił się po mieście i palił jointy.
– Nie jestem pierdoloną matką miłosierdzia – psioczył Enzo i ja go poparłem.
Peyton pokazał mu środkowy palec, nim wsiadł do auta i odjechał z parkingu przed prosektorium. Enzo wkurwiony oparł się o bok ciężarówki i przejechał dłońmi po czarnych, kręconych włosach.
– Ja pierdolę. Znowu.
– Jak znowu? Ty nie babrałeś się w pieluchach – rzuciłem, zaglądając do torby, czy ma coś do picia, i znalazłem wodę mineralną. – Jack jest za stary na kolejnego, zbuntowanego dzieciaka. My byliśmy mali, i to Helen się nami zajmowała. Jestem pewien, że teraz Jack każe nam znaleźć sobie żony.
– Peyton ma laskę i może uchodzić za jego ojca. Czemu go nie weźmie do siebie? – zapytał Enzo, unosząc brew.
Doskonale wiedział, że ja byłem przeciwny sprowadzaniu dzieciaka, ale wiedział też, że nie odmówię Peytonowi.
– Bo dzieciak odkryje, jak chorym skurwielem jest nasz brat. Niech trzyma swoje tajemnice w ukryciu albo go zwiną. Kurwa, marzyłem o spokoju.
– O spokoju, stary? – Enzo nie dowierzał, zapatrując się w ulicę.
– Z naszym przedziurawionym szczęściem1?
– Co mogę powiedzieć… – zacząłem z uśmieszkiem. – Nasza matka przynajmniej donosiła ciąże.
– Licząc na alimenty. I chyba tylko stary Peytona się na to nabrał. Mój nawet nie chce słyszeć jej imienia.
W odróżnieniu ode mnie, Peyton i Enzo nosili nazwiska swoich ojców, ja i Austin zawsze byliśmy Hendersonami.
– Co z Karen? – zapytałem Enza, wrzucając butelkę do jego torby.
Jego siostra wyszła za mąż za skurwiela. I to dużego skurwiela, który posuwał swoją asystentkę z działu nieruchomości. Kutas zapomniał, że w takim mieście jak Covington niektórzy bukmacherzy sprzedawali pikantne sceny, jeśli mogli na tym zarobić. Karen była siostrą Enza Hendersona-Larssona. Chłopcy donieśli mu o tym, zanim pościel w hotelu w Mortt zdążyła ostygnąć.
– Boję się, że krew na moich dłoniach będzie straszyć jej dzieciaki, gdybym teraz tam pojechał – odezwał się po dłuższej chwili.
– Chcesz, abym się tym zajął?
– Nie. Ona sama wymyśliła jakiś pokręcony plan. Na razie mogę tylko na niego przystać, a potem połamię mu kutasa.
– Jak trafisz.
– Najwidoczniej czymś spłodził moich siostrzeńców. – Enzo kiwnął głową, niewątpliwie dostrzegając, że widzę, jak zacisnął pięści.
– Zawsze zostaje wsypanie mu czegoś do kawy i pożyczenie priusa.
Enzo parsknął, kręcąc głową z niedowierzaniem.
– Tak, i walka z firmą ubezpieczeniową. Karen jedzie na wakacje z dzieciakami, więc coś już zaplanowała. Może nie wróci do skurwiela.
– Albo się pogodzą – odpowiedziałem, odwracając się.
– Nie. – Enzo pokręcił głową. – Nasz stary zdradzał jej matkę nie tylko z Lucky. Ona nie chce tego samego dla siebie. Nie jest głupia.
Posłał mi pełny uśmiech.
– Dobra, wracam do pracy. Zadzwoń, jak coś zacznie ci doskwierać.
Z uśmiechem wstałem, zabierając śmieci, chcąc je wyrzucić, gdy Enzo mnie zawołał, zatrzaskując klapę ciężarówki.
– Co? – warknąłem.
– Rozmawiałeś z dziadkiem od niedzieli?
Jęknąłem pod nosem, czując, jak słońce razi mnie w oczy, które były wrażliwe od siedzenia w prosektorium. Nie. Łatwiej było dogadać się z Austinem niż z tym starym uparciuchem. Zawsze głosowaliśmy, gdy musieliśmy podjąć trudną decyzję, było nas pięciu i przeważała liczba głosów.
Ja byłem przeciw przyjmowaniu dzieciaka, żaden z nas nie miał na to czasu. Jack się starzał, a my mieliśmy swoje zajęcia. Pracowałem w prosektorium, a wieczorami za barem jednego z lokali Peytona.
Enzo miał swój złom, Austin farmę i dorabiał nocami, stojąc na bramkach w klubie Peytona. Każdy z nas miał zbyt zapełniony grafik, aby znaleźć czas dla dzieciaka, który będzie wkurwiony na świat, że urodziła go największa suka w Stanach. Przechodziłem przez to.
– Nie. Zgrywa Johna Wayne’a.
– Stary, kocham te westerny! Brakuję mi ich w niedzielne popołudnia. – Enzo uśmiechnął się pod nosem.
Mnie również ich brakowało. Dziadka, jego przekleństw, kłótni, głupiego wrzeszczenia na nas i pouczania. Austina i jego pozy twardziela, który mógł łatwo rozpierdolić cały dom, gdyby tylko się wkurwił. Potrzebowaliśmy przestrzeni, ale to Austin wylosował krótszą słomkę i został z dziadkiem na farmie.
Wróciłem do prosektorium, wbiłem kod w drzwiach i wpatrywałem się w swoje odbicie w metalowej nawierzchni.
Każdy z nas był inny. Nie przypominaliśmy braci, no, może ja i Enzo. Peyton był blondynem, zawsze ukrywał się za czernią. Enzo był dobrze zbudowany i wysoki, miał niebieskie oczy i mnóstwo tatuaży. Austin był wielkoludem, który łatwo mógł zgrywać fana wrestlingu, nienawidził igieł ani żadnych upiększeń. W jego żyłach płynęła domieszka indiańskiej krwi. Ja byłem ciemnowłosy, zarośnięty, z zielonymi oczami. Lubiłem kolczyki i tatuaże jako sztukę. Uwielbiałem siłownię, sztuki walki, ale bardziej ceniłem pracę na farmie. Enzo dbał o wygląd, tak jak Peyton, który jako właściciel dwóch klubów nocnych zawsze tego wymagał. Ja miałem to gdzieś, jak Austin.
Teraz ten dzieciak będzie próbował się do nas dopasować. W rodzinie Hendersonów mogliśmy być indywidualistami, do czasu aż Jack Henderson nie przywlekł nas z komisariatu, bo przyskrzynili nas za rozróbę, i kazał plewić ogródek oraz kosić łąki, aby głupie wybryki wyleciały nam z głowy. Wpłacał kaucję, wykupywał dodatkowe lekcje, abyśmy przeszli do następnej klasy, i przekupywał gliny, by dały nam spokój. Jack miał serce, którego nam zabraknie, aby nauczyć tego dzieciaka twardych zasad.
A bez tego nie przetrwa tu długo.
***
Wróciłem do wynajętego mieszkania nad piekarnią Millsa, czując już smakowite zapachy. Zawsze skusiłem się na jego zapiekanki i bagietki. Wcisnąłem torbę z zakupami pod pachę, wspiąłem się po schodach i znalazłem klucze w kieszeni.
Niepewnie otworzyłem drzwi, nie wiedząc, co dziś zastanę. Ralf był demonem, jeśli chodziło o życie razem. Pieprzony kot spędzał mi sen z powiek, i to dosłownie.
Nie leżał na wycieraczce jak ostatnio; o mało nie połamałem nóg, gdy nadepnąłem na niego. Nie było powitania w wykonaniu jego akrobatycznego skoku ani wbicia mi pazurów w niektóre części ciała przy zawodzącym skowycie. Byłem mniej ufny, wsuwając się do mieszkania i nie odkrywając żadnych strat.
– Ralf… mam dla ciebie niespodziankę – mruknąłem, wchodząc do kuchni.
Postawiłem zakupy na wyspie kuchennej. Szarej kuli nie było na kanapie w salonie, nic nie zostało rozbite, jedynie na drzwiach od sypialni widniało kilka zadrapań. Firanki na miejscu. Powinienem był być dumny.
– Ralf! – zawołałem, wyjmując tuńczyka w puszce. – Wiem, co lubisz. Pokaż się.
Cisza. Zerknąłem na okna. Były pozamykane, co znaczyło, że nie będę musiał go ganiać po okolicy. Zmarszczyłem brwi, nasłuchując. Coś się lało?
– Kurwa!
Pomknąłem do łazienki ile sił. Cholera, drzwi musiały być uchylone albo ten pierdolony kot je otworzył, jak otwierał te od szafy i pralni. Z kranu lała się woda, szybko wyłączyłem wodę i oceniłem pobojowisko. Moje kosmetyki leżały na podłodze. Ralf zbił lustro stojące na zlewie i porwał papier toaletowy. Zasłony od prysznica wisiały krzywo, chyba długo z nimi walczył, sądząc po zadrapaniach na materiale.
– Ralf! Nie żyjesz! Ty durny, wstrętny kocie!
Zacząłem sprzątać bałagan, obiecując sobie, że jutro przed wyjściem do pracy go po prostu uwiążę. Zanim nasra mi do buta, podrapie kanapę czy zwali talerz z jedzeniem z blatu w kuchni. Skurwiel miał szczęście, że sobie nie podpalił wąsów.
– Znajdę cię i zabiję!
Zwinąłem papier toaletowy i wrzuciłem go do kosza na śmieci. Usłyszałem hałas dobiegający z kuchni. Pobiegłem tam z ręcznikiem, aby trzepnąć tego złośnika po łbie, ale zamiast jego ujrzałem Austina, który wchodził do kuchni. Brat uniósł brew na moją wojowniczą postawę.
– Pukałem.
– Nie słyszałem. Ralf! Wyłaź, wiem, że się schowałeś, zasadzę ci takiego kopa, że mnie popamiętasz na lata!
Austin wysunął sobie krzesło i usiadł na nim.
– Wiesz, że to podpada pod znęcanie nad zwierzętami?
Zacząłem rozpakowywać zakupy, kręcąc głową.
– Każdy sąd mnie uniewinni, jak pokażę mu nagranie, na którym ten skurwiel wyje o czwartej nad ranem. Nawet sąsiadka pytała, czy mam małe dziecko i ono tak daje mi popalić w nocy.
Austin zachichotał, wsuwając sobie do buzi winogrono z tacy.
– Radziłbym je umyć. Ralf lubi sikać na rzeczy, które mogą być blisko moich ust.
Nie zniechęciło go to, nalałem wody do kociej miski, sprzątnąłem kuwetę, a gdy wróciłem, Ralf siedział na stoliku kawowym w salonie.
– Pojawiłeś się, sukinsynu. Zapłacisz za łazienkę, nie dostaniesz żarcia. – Szary, spasiony kot z tym ironicznym wyrazem na pysku, przypominający Garfielda zeskoczył ze stolika na sofę i wbił pazury w materiał. – Złaź! Widziałeś?
– Tak. Tęsknił za tobą.
– Tęsknił? – Wyjąłem piwo z lodówki i podałem jedno Austinowi. – On nie daje się pogłaskać. Gdy śpię i nie uchylę drzwi, wyje, jakby go ktoś maltretował. Jak już go wpuszczę do sypialni, skacze po pościli z pazurami, potem kica na mnie i puszcza wstrętne bąki. A ostatnio wsadził łeb do kartonu po płatkach i tak łaził, rozsypując je po całym mieszkaniu.
Austin ochlapał się piwem, a oczy zaszły mu łzami.
– Narzekasz jak cipka.
Szczerząc się, wyrywałem mu swoją kanapkę.
– Mam mieć w domu dzieciaka i Ralfa? Chyba po to, by się pozabijali.
– To nie jest dzieciak.
– Dziadek cię wysłał? – wszedłem mu w słowo.
– Nie. Jack truje na razie dupę Peytonowi, aby załatwił prawnika do wszystkich papierów adopcyjnych. Nie chcę mieć niespodzianki.
– Gdyby suka chciała zamieszać?
Austin skinął głową, drapiąc się po zarośniętej brodzie.
– Powiedzmy. Gotowy?
Spojrzałam na kanapkę i westchnąłem, chowając ją do lodówki.
– Dobra. Skoczymy na hamburgery, zgłodniałem tylko po tej kanapce.
W drodze do wyjścia przypomniałem sobie o łazience i pobiegłem zatrzasnąć drzwi. Mijając salon, spojrzałem na Ralfa leżącego spokojnie na sofie. Pokazałem palcami na oczy, w geście mówiącym, że go obserwują. Mógłbym przysiąc, że sukinsyn parsknął, ale on tylko zmarszczył pysk i zamknął ślepia. Tak, to było moje największe utrapienie, które dostało mi się w prezencie.
Austin czekał przy swojej ciężarówce i otworzył tylne drzwi, na siedzeniu znalazłem torbę z jego niezbędnym zestawem kijów bejsbolowych, łomami, łańcuchami.
– Stary, jak Dean nas z tym złapie, przymknie za samo posiadanie.
Austin zarechotał, zatrzaskując drzwi.
Dean Bauman był miejscowym szeryfem i nie byliśmy na liście jego ulubieńców, ale nas szanował. Był starym przyjacielem Jacka i zawsze zanim nas zwinął, dawał kazanie o tym, na kogo wyrośniemy, a potem dzwonił po dziadka.
– Dean ma sprawę na północnych pastwiskach. Mamy kilka godzin, nim wróci do miasta.
Wsiadałem do ciężarówki i czekałem, aż Austin odpali silnik. Nie pytałem. Nie musiałem. W radiu leciała muzyka country, przez co szumiało mi w uszach. Włączyłem klimatyzację i w końcu mogłem odetchnąć.
Zerknąłem na profil brata, ciemne, brązowe włosy i zarost. Austin najbardziej z nas przypominał Jacka. Czasem mu tego zazdrościłem. I jego opanowania.
– Więc – zagadnąłem. – Zayden. Nagle wszystko wraca. Stara kurwa robi nam niespodziankę.
– Jack do niej dzwonił.
– Po co?
– Był wściekły, że nie powiedziała mu wcześniej. Mogliśmy go zabrać, zanim trafił do systemu, włócząc się od jednej rodziny zastępczej do drugiej.
Tak, zbyt dobre serce Jacka.
– Może o nim zapomniała. Wiesz, co wyskakuje z jej waginy… to już nie wraca.
Austin nie podjął żartu, który wymyślił Enzo.
– Dzieciak był w pięciu rodzinach zastępczych. Szukał mnie w Chicago, ale to był fałszywy trop. Bo ona go tam urodziła.
– Tak zależało mu na znalezieniu tatusia?
Austin milczał.
– Żartowałem. Peyton po niego poleci i wszystko załatwi.
Austin zerknął na mnie kurewsko poważnie.
– Daj spokój. Przecież, wiem, że nie jest niczemu winny. Byłem tylko zły, że ona znowu wszystko zrzuca na Jacka. Staruszek nie jest młodszy. Helen nie ma, a wiesz, że to ona nas trzymała w kupie.
– Zabierzmy go. Na farmie jest dość miejsca.
– Peyt ma rację, niech chłopak sam zdecyduje. Ważne, z którym z nas się dogada, a Jack od razu wejdzie w tryb rewolwerowca, pokazując mu swoją strzelbę i ucząc strzelać do ludzi i kaczek.
– Zdjąłem strzelby sprzed drzwi.
– Ta, te dwie ukryte w jego sypialni mu wystarczą. W końcu dzieciak postrzeli siebie albo jakiegoś Bogu ducha winnego gnojka, który go wkurzy.
Austin pokręcił głową, skręcając przed obskurnym domem na końcu Pellagrin Dr. Ciężarówka Jamesa Nortona stała zaparkowana na podjeździe. Wysiadłem z samochodu i Austin znów otworzył tylne drzwi, pokazując mi torbę.
– Czyń honory.
Sięgnąłem po kij bejsbolowy, z którym zrosłem się jeszcze za czasów małej ligi, w której graliśmy z Enzem. Szkoła średnia już nas zmieniła, straciliśmy zamiłowanie do sportu. Pociągały nas mocniejsze rzeczy jak seks i bójki.
Austin zabrał klucz do kół. Widząc go z tym narzędziem, pokręciłem głową niezadowolony.
– Ma żyć, stary. Nie będę czyścił krwi ze swoich ubrań.
– Licz, że zmądrzeje, zanim go dopadniemy.
Ale oni nigdy tego nie robili. Austin zeskanował okolice, było spokojnie, lecz nawet gdyby nas zauważono, nikt nie wezwałby szeryfa. Wiele osób znało nas i naszą renomę. Hendersonom nie wchodziło się w drogę.
Austin podszedł do ciężarówki Nortona i jednym uderzeniem rozbił przednią szybę.
– To ładnie.
Sięgnąłem do kieszeni, wyjąłem papierosa i odpaliłem, po czym stuknąłem kijem w maskę ciężarówki. Drzwi auta były zamknięte, Austin wybił boczną szybę i zatrąbił.
– Jezu, nie będę za nim łaził – zrzędziłem.
Musiał to usłyszeć, ponieważ dwie sekundy później James Northon wyskoczył z domu.
– Co jest, kurwa?!
I zatrzymał się, zrobił odwrót i zatrzasnął drzwi. Typowe. Paliłem dalej. Austin zaklął, zatrąbił jeszcze raz i ruszył do domu, a ja poszedłem za nim. Kopnął w drzwi i wszedł do środka, jakby był właścicielem tego miejsca.
– Skurwielu! Chodź tu, bo mi się nie chce łazić.
– Oddam mu pieniądze! Obiecuję! – krzyczał z okolicy salonu.
Austin posyłał mi krzywy uśmiech, uderzając kluczem o ściany.
– Chcę cię tu zobaczyć. I powiedz mi to w oczy.
– Więcej wigoru, braciszku – rzuciłem, nim odwróciłem się do wnętrza domu. – Jak nie wyjdziesz, jutro ja spotkam się z tobą w moim ulubionym miejscu.
To zawsze działało, wszyscy ci sukinsyni wiedzieli, gdzie pracowałem. A widzenie się ze mną w pracy oznaczało jedno. Przyjadą tam martwi. Uniosłem brew, spokojnie usiadłem na schodach i paliłem, Austin się nie ruszał. James, blady i drżący jak osika, wyszedł z salonu z rękami w górze.
– Proszę, nic nie mam przy sobie.
– To pech – powiedziałem, zerkając uważnie, czy nie trzymał broni.
Skrzywdzenie jednego z nas pociągało za sobą konsekwencje.
– Oddam mu, przyrzekam. Już coś nawinąłem. Będę miał pieniądze do piątku.
– Mówiłeś tak tydzień temu. – Austin podrapał kluczem farbę na ścianie. – Znajdź je do piątku. Bo Peyton nie lubi czekać. A my dajemy dwa ostrzeżenia.
– Trzecie przychodzi już od Peytona. Lubi załatwiać mi dużo pracy. – Zachichotałem gasząc niedopałek na wykładzinie. Wstałem i wskazałem na dom. – Sprzedaj, co możesz, bo procent urósł do dwudziestu.
Facet kiwał tylko głową, bojąc się odezwać. Szyba w ciężarówce wyniesie go więcej niż dług, ale Peyton nie lubił skurwieli, którzy zapożyczali się w jego klubach i nie przynosili kasy na drugi dzień.
Wychodząc z brudnego domu, rozejrzałem się po okolicy. Budynek stał wśród drzew.
Całkiem miło.
Tacy faceci zawsze się znajdowali, załatwili sprzedaż towaru na terenie klubów i myśleli, że Peyton przymknie okno. Nigdy tego nie robił. Ci popieprzeni gnoje nie mogli mieć więcej szczęścia niż wtedy, gdy przyłapał ich z towarem na naszym terenie. Do tego dobierali się do dziewczyn, które tańczyły, a Peyton nie prowadził burdelu, tylko klub ze striptizem. Nikt nie wykorzystywał pijanych dziewczyn bez ich woli, a ten gnojek zaciągnął Molly na tyły klubu, myśląc, że ujdzie mu to na sucho. Nie uszło.
Cóż, te wkurwiające kutasy wkrótce dowiedzą się, jak bardzo myliły się co do tego, kto rozdawał karty w tym mieście.
Wsiadłem do ciężarówki Austina, uśmiechając się do siebie.
– Masz rację… może Zayden powinien dołączyć do rodziny.
– Starzejesz się? – sarknął, skręcając w kolejną ulicę.
– Jeden z nas musi mieć trochę rozumu. Może to nas wzbogaci o doświadczenie rodzicielskie, jak pobawimy się w ojców miłosierdzia.
Wiedziałem, co o tym myślał, żaden z nas nie był głupi, tylko tak nauczyliśmy się bronić tego, co nasze.
Sięgnąłem do kieszeni, wyjąłem telefon i napisałem do Peytona, że sprawa załatwiona. Teraz kwota większa niż dług Nortona znajdzie się na naszych kontach. Uśmiechnąłem się, nucąc tę pierdoloną piosenkę z radia i przypominając sobie, że po powrocie do domu będę użerał się ze swoim demonem, który był jak moje katharsis na jaja.
1Gra słów. Z angielskiego: Lucky oznacza „szczęście”.
2
Lilly
Złodziej wrócił. Podsunęłam się bliżej okna, zerkając na zegarek na szafce nocnej. Była czwarta rano. Nadchodził świt. Zdałam sobie sprawę, że ledwo zdążyłam, aby go na tym przyłapać.
Moja uwaga powróciła do domu naprzeciw mojego, gdy mężczyzna wysiadł z czarnej ciężarówki forda. Jego twarz skrywała się pod kapturem bluzy. Odwrócił się, pochylił do środka auta i wyciągnął torby sportowe z tylnego siedzenia.
Mogłam usłyszeć jego kroki na ścieżce prowadzącej do domu. Jego umięśnione ramię napięło się, gdy wyjmował z paki ciężarówki siekierę strażacką i sięgał po dużą sportową torbę. Dostrzegłam na dłoni tatuaż czaszki w niebieskiej mgle.
Z całym tym zestawem kierował się do domu Bishopów. Ten widok sprawiał, że drżałam za każdym razem, gdy go widziałam.
Zanim otworzył drzwi, i to nie kluczem, ale solidnym kopniakiem, czemu towarzyszył dźwięki wyrwania zamka, spojrzał wprost na mój dom, jakby upewniając się, że nikt go nie widzi.
Musiał być złodziejem. Bishopowie mieszkali tu od ośmiu lat i razem z trójką dzieciaków wyjechali na wakacje na Śpiącego Giganta w Past Lake w Kanadzie. Za pierwszym razem zadzwoniłam na policję, byłam poczciwym obywatelem. Ja, L.J. Jackson, a właściwie Lilly Jade Jackson, chciałam dbać o sąsiadów.
Przyjechał radiowóz, włamywacza już nie było. Za drugim razem policja nie przyjęła zgłoszenia, prosząc, abym nie zmyślała historii o facecie z łopatą zakopującego o czwartej rano psa państwa Bishopów w ich ogródku. Zadzwoniłam nawet do Karen Bishop, ale była nieosiągalna. Nigdy nie pomyślałam, że mogłabym ująć złoczyńcę. Grabieże się powtarzały, a cenne sprzęty jak telewizor, sprzęt stereo, a nawet laptopy byłyby wynoszone przez wielkoluda co ranek, następnie wrzucane na pakę jego ciężarówki i wywożone. Dwa tygodnie zajęło mu ogołocenie wszystkiego.
Dzisiaj zabrał ze sobą siekierę. Pomysłowy złodziej. Nazywałam go tak, ponieważ nie znałam jego prawdziwego imienia. Sprawdzałam kilka razy w ciągu dnia, ale pojawiał się tylko rano. Moją obsesją stało się obserwowanie go, kiedy tylko to było możliwe. Nienawidziłam tego, że byłam zbyt dużym tchórzem, aby pójść złapać go na gorącym uczynku. Gdy znikał w środku, łapałam za telefon, ale kolejne ośmieszenie kończyło się zrezygnowaniem z dzwonienia na policję.
Światła się nie włączały, lecz przez okna widziałam, jak przechodził przez dom. Wiedziałam, gdzie mógł pójść. Pierwsze piętro domu były ciemne, on wspinał się na schody do sypialni Karen i Matta Bishopów. Spojrzałam w okno ich sypialni, pewna, że tam był. Cień poruszał się ledwo zauważalnie. Mężczyzna podniósł siekierę i uderzał w ściany. Czego tam szukał?
Bishopowie kryli coś w ścianach? Złoto?
Nie, Lilly, nie idź tym tropem, twoja wyobraźnia za bardzo się nakręca.
Ta myśl sprawiła, że odsunęłam się od okna. Normalnie nie uwierzyłabym w takie rzeczy, ale to miało sens. Nigdy go nie widziałam w ciągu dnia, więc nie byłam skłonna uwierzyć, że kupił ten dom i go remontował. Nie spał tu. Przyjeżdżał rano i wynosił rzeczy. I zawsze wyjeżdżał, zanim ulica budziła się do życia.
To mogłoby tłumaczyć, kim był. Złodziejem. Porzuciłam pomysł, że był facetem od remontu, bo wtedy byłby tu z ekipą w dzień, a na jego ciężarówce byłaby nazwa firmy. Ciężarówka była cała czarna, a on ukrywał twarz.
Tego ranka postanowiłam zrobić zdjęcie jego tablic rejestracyjnych i wyświadczyć przysługę policji, żeby sprawdziła, kim był ten człowiek i czemu się tu kręcił. Nadal siedziałam na materacu, wpatrując się w okno. Cień poruszający się w sypialni Karen i Matta przypominał mi mrożące krew w żyłach sceny z filmów groz.
Miałam własne powody, dla których nie spałam w nocy. Byłam pisarką horrorów i ciemność pomagała mi tworzyć wszystkie te makabryczne sceny o zombie i kościotrupach. Moja wena twórcza kończyła się, gdy niebo stawało się purpurowe, wtedy szukałam już tylko łóżka, aby zasnąć i obudzić się kolejnego dnia w południe. Tak odkryłam złodzieja.
Stanęłam ostrożnie na dywanie, skradając się do okna. Nie, musiałam zejść na dół. Przygotowałam się do tej akcji, wkładając spodnie od piżamy w krwiożercze nietoperze, T-shirt halloweenowy z dłońmi kościotrupa na biuście, tenisówki w czaszki i skarpetki z ulubionego komiksu. Stałam teraz przy drzwiach wejściowych, wyglądając przez okno na podjazd. Czarna ciężarówka nadal stała naprzeciw mojego pojazdu, przy krawężniku ulicy.
Zmarszczyłam brwi.
Cofnęłam się w cień, wyjęłam z torebki paralizator i przycisnęłam do siebie wraz z telefonem. O cholera. Wyglądało na to, że paralizator to marna ochrona, gdy on miał siekierę. Ugryzłam się w dolną wargę, kiedy wyjrzałam na podjazd i skanowałam wzrokiem okolice. Panowała poranna cisza.
Nie powinnam była się wtrącać, ale nie lubiłam obserwować włamania do sąsiadów. Możliwe, że mój dom będzie kolejny. Ja i Bishopowie nie mieliśmy sąsiadów, dopiero za skrzyżowaniem były inne posesje w tej dzielnicy.
– Cholera – wymamrotałam i wychyliłam się zza drzwi, by rozejrzeć się wokół.
Sunęłam na dół alejką. Zgarbiona wyszłam na ulicę, zwolniłam i kucnęłam, nie chcąc zostać odkryta za krzakiem. Tablice rejestracyjne były po prostu czarne, a to już powinno było mnie cholernie wystraszyć. Pstryknęłam kilka fotek, niech tylko policja to zobaczy, i uciekłam gdzie pieprz rośnie.
Pędem wróciłam do domu, zasunęłam wszystkie cztery zamki i włączyłam alarm. Zajęłam swoje miejsce przy oknie w sypialni, by obserwować dom sąsiadów. Wysłałam zdjęcie tablic do Cass, mojej najlepszej przyjaciółki i agentki. O piątej rano złodziej wyszedł z domu Bishopów w kapturze zaciągniętym na twarz, z siekierą i wypełnionymi dwiema torbami. Spakował je do ciężarówki i odjechał.
A ja to wszystko nagrałam, stojąc za firanką z mocno bijącym sercem. Mogłam pokazać ten dowód policji. Zadowolona z siebie usiadłam przed laptopem, a kopię nagrania zrzuciłam na pendrive i umieściłam w chmurze.
Ziewnęłam. Mój organizm błagał o sen, łóżko ciągnęło mnie jak odyseja kosmiczna w stan nieważkości.
Przyłożyłam głowę do poduszki. Powinnam była napisać książkę o złodzieju, najlepiej o duchu albo o jakimś mrocznym świrze, takim, który zamurowuje trupy w ścianach. Uśmiechnęłam się do siebie.
***
Moje sny czasem mnie przerażały. Czytelnicy często pytali, skąd biorę te wszystkie krwiożercze historie. Śmiało mogłam powiedzieć, że nie spaliby spokojnie, mając taką wyobraźnię jak ja. Szkoda tylko, że niekiedy zapominałam ważne wątki, gdy budzik wyrywał mnie z wyimaginowanego świata. Jęczałam w poduszkę, próbując znaleźć telefon i wyłączyć budzik. Run rozbrzmiewało w sypialni, ale w końcu wcisnęłam drzemkę.
Obudziłam się, po raz pierwszy ciesząc się ciszą i słońcem wpadającym przez żaluzje. Przekręciłam się, by spojrzeć na zegarek, była dwunasta. Moja pora wstawania. Czasem zdarzało mi się ogarnąć o jedenastej, ale tylko w stanach ekstremalnych.
Wzięłam szybki prysznic, po czym stanęłam przed lustrem i splotłam włosy nad karkiem. Wpadłam do garderoby i włożyłam koronkową bieliznę, zastanawiając się, czy dzisiaj mam jakąś sesję. Cholera, Cass na pewno coś wymyśli. Włożyłam krótkie spodenki z dziurami, podkolanówki z motywem krzyży, top z błyszczącym kościotrupem pokazujący środkowy palec całemu światu i buty królowej gotyckiej oraz każdego koszmaru. Cass by mnie zabiła, gdybym tylko zrujnowała swój image. Okej, muszą być buty na platformie, koniecznie z ćwiekami. Mnóstwo bransoletek ze skóry oraz z motywem czaszki, do tego kolczyki z onyksami. Porwałam plecak i telefon. Makijaż… cholera, mogłam coś wykombinować, ale mi się nawet nie chciało.
Zeszłam na dół na autopilocie, rzuciłam plecak na wyspę kuchenną, wdzięczna za kawę w ekspresie i już czekający na mnie kubek. Do tego Cass wrzuciła do szklanki moje witaminy, zmieszane z owocami, i zrobiła zakupy.
Pijąc kawę z lubością i odzyskując jasność myślenia, odwróciłam się, by oprzeć się o szafkę. Spojrzałam na kobietę siedzącą przy stole obok, zajętą pracą na laptopie i grzebiącą w telefonie w tym samym czasie.
Cassidy McDaniels była moją przyjaciółką, odkąd przyjeżdżałam do cioci Cler, kiedy tylko mogłam. Cassie była tą dziewczynką, którą ciocia przyprowadzała, abym miała się z kim bawić. Ta przyjaźń nigdy się nie skończyła i tylko Cass wiedziała o tym, że pisałam opowiadania, oraz pomagała mi w tworzeniu bloga Dark Queen L.J. Jackson. A potem w całej tej karierze pisarskiej.
Moja ciotka Cler, do której kiedyś należał ten dom, zawsze mówiła, że na swojej drodze spotykamy wariatów, którzy potrafią odpowiedzieć na nasze szaleństwo, i dla mnie była to Cass. Zawsze byłam pod wrażeniem, jak śliczna była. Jej gęste blond włosy były ułożone w niechlujny kok na czubku głowy. Miała szmaragdowoniebieskie oczy, kanciastą twarz i niesamowitą złocistą skórę. Była drobna, wysoka. Jej facet był właścicielem miejscowej siłowni. Byłam zazdrosna, zastanawiałam się, czy powinnam się tam zapisać, ale z moim roztargnieniem na pewno bym o tym zapomniała. Jej strój był prosto z katalogu dla kobiet pracujących: biała jedwabna koszula, schowana w pomarańczowej ołówkowej spódnicy, marynarka Balmain i czarne obcasy. Cóż, byłam jej wdzięczna za to, że nie musiałam się w to wciskać. Ona znała najlepsze przeceny i aukcje on-line.
Piła kawę, gdy zerknęła na mnie. Czerwone wargi rozchyliły się. Zlustrowała mnie od stóp do głów. Znałam ten wyraz twarzy, coś jej się nie podobało.
Zamrugałam, starając się ocenić.
– Co?
Uśmiechnęła się do mnie.
– Najpierw dwie sprawy. Po pierwsze niebieski zmył się z włosów, możemy go znów podkreślić albo zrobimy ci doczepki. Po drugie nie wychodź sama do włamywacza o czwartej nad ranem, kurwa! To jest dobre w twoich powieściach, nie na żywo. Ta tablica rejestracyjna jest przerażająca, a ja chcę zarabiać. Jak cię ten świr zakopie w ogródku Bishopów, stracę umowy i moją najlepszą autorkę.
– Jedyną autorkę – wymruczałam, wlewając do drugiego kubka mój koktajl śniadaniowy.
– Ja pierdolę – wymamrotała. – Ty naprawdę poszłaś zrobić zdjęcia?
– I mam zamiar pokazać je na komisariacie – wyjaśniłam zaspanym głosem i usiadłam przy stole.
– Cóż, dzień dobry, śpiąca królewno – zaćwierkała, stukając palcami w kalendarz otwarty na dzisiejszej dacie. – Sesja o czternastej, wizyta w trzech księgarniach w Nowym Orleanie i jak nam się uda, to wpadniemy do trzech kolejnych, umówimy premierę Krwawych godów. Musimy wyjechać godzinę wcześniej.
Wstała.
Wyglądała super ze złotem w uszach i na dłoni.
Rozplątała moje włosy, a ja przymknęłam powieki, czując jej palce. Uwielbiałam to.
– Prawie wróciłaś do naturalnego koloru, są brązowe i wyglądają, jakby miały ombre – zauważyła, układając je. – Pójdę po prostownicę, siedź! A najlepiej zjedz i przejrzyj kalendarz. Wpisałam ci kilka spotkań, już cztery na miesiące do przodu.
– Wariatka – wymruczałam z czułością.
Pijąc słodki koktajl, podsunęłam sobie kalendarz. Nigdy tego nie zapamiętywałam, ale miałam ją, moje przypomnienie na dwóch nogach, i dzięki niej L.J. Jackson istniała. Zajmowała się promocją, moimi mediami społecznościowymi, robiła zakupy i płaciła rachunki. Była moim bogiem.
Zbiegła na dół z prostownicą i kosmetyczką, po czym rzuciła wszystko przede mną.
– Zacznij się malować. Pojedziemy na komisariat przed wyjazdem do Nowego Orleanu – zarządziła. – Jak już się uparłaś. Ja zatroszczę się o włosy. I co im tam pokażesz, Lilly? Zakryte tablice? Nie sądzę, aby ich to interesowało. Dzwoniłaś do Enza?
– Nie, nie mogę się z nim skontaktować przez Facebooka. Karen nie zostawiła mi do niego numeru telefonu – zaczęłam wyjmować kosmetyki, gdy Cass nawijała pasma na prostownicę.
– Jesteś pewna, że to nie on? Może w kapturze trudno go poznać.
– Enzo jest szczuplejszy. Nie sądzę, aby tak przypakował, poza tym ten facet jest wyższy. W ogóle inaczej wygląda, widziałaś na filmiku.
– Nie, ja tam widzę tylko mężczyznę w czarnej bluzie i czarną ciężarówkę. A już samo to jest niebezpieczne jak cholera, Lilly. Rozważmy przeprowadzkę.
– Co?! – Zerknęłam na nią w lusterku. – Nic z tego. Nie wyprowadzę się stąd.
– Ja się wprowadzę. Nie będziesz sama, gdy ktoś podejrzany kręci się po okolicy. Albo powiem Alanowi, aby tu zaglądał.
– Twój facet biegający po moim domu? – Pokręciłam głową, nakładając podkład palcami. – Dziękuję, ale nie. Skontaktuję się z Karen, a jak nie, to zmuszę policję, aby się tu pojawiła. Poczekaj… Wiem!
Byłam genialna.
Zadowolona z siebie odwróciłam się do niej.
– Enzo i Karen mają brata, który pracuje w miejskim prosektorium. Enzo załatwił mi od niego notatki do książek i odpowiedzi na moje pytania. Pojedziemy do niego i on skontaktuje się z Enzem.
Cassie wyjęła kolejne pasmo i nawinęła na prostownicę.
– Komisariat, prosektorium. Obyśmy to załatwiły szybko, Lilly.
– Załatwimy, obiecuję.
– Już myślałam, że będę musiała zorganizować ekipę ratunkową. Ten facet mnie przeraża, Lilly, ale ciebie to pewnie nakręca – zażartowała i nachylając się, podała mi kolorowe cienie oraz czarną kredkę. – Nałóż trochę błyszczącego cienia i zrób przydymione oko.
– Tak jest.
– Pewnie o nim fantazjujesz. Nazwałaś go „seksownym włamywaczem” i wiem, że w twojej nowej książce jest mroczny goblin, złodziej.
Jęknęłam, gdy dotarły do mnie jej spostrzeżenia. Cass się uśmiechnęła.
– Cieszę się, że masz natchnienie tryskające z ciebie jak orgazm, ale wolałabym, aby to był orgazm z facetem, który pilnowałby twojego tyłka.
– Spokojnie, nie widział mnie. – Zaczęłam się stresować, więc wzięłam ogromny łyk koktajlu i dalej robiłam makijaż, chcąc się uspokoić. – Dziś zaniosę nagranie na komisariat, a jutro rano go zwiną.
– Oby. Jak nie, ja i Alan jutro tu zostajemy.
– I będziecie uprawiać seks, aby mi było żal?
Cassie się roześmiała.
– Znajdziemy ci kogoś, teraz skup się nad książką. Seria nam dobrze idzie i nie możemy przerwać pasji. Po prostu załatwmy to. Pojedźmy do Nowego Orleanu, zjedzmy brunch lub zdecydowanie późny obiad, pozwiedzajmy miasto i cieszmy się beztroskim dniem.
Roztarłam czarną kredkę, gdy Cass rozczesała moje włosy.
– Są śliczne i sięgają ci już prawie do pasa. Ale przyniosę niebieskie doczepki, będą fajnie wyglądać na fotkach.
– Okej. – Westchnęłam, ściągając policzki i nakładając róż, aby wyjść dobrze na zdjęciach. – Kurwa.
Kaszlnęłam, gdy puder dostał mi się do nosa. Przeklęłam, mając nadzieję, że Cass nie słyszała, i wybrałam morelową szminkę, mając dość czerwieni.
Cieszyłam się, że czerń zmyła się z włosów, bo do mojej bladej cery wyglądała koszmarnie. Mogłam uchodzić za królową horrorów, ale faceci odwracali wzrok, gdy szłam ulicą. Nie byłam gruba ani przesadnie szczupła, miałam zielone oczy z plamkami brązu i zdrową cerę, może jedynie widać było po mnie niewyspanie.
Niestety, nie miałam tego szczęścia, aby faceci na mnie lecieli. W moim wypadku problem polegał na tym, że by kogoś poznać, musiałabym częściej wychodzić z domu, a ja lubiłam mieć swój świat: pełen zombie, wiedźm, potworów i ciągłego Halloween.
– Jutro mają przyjechać zamówione ubrania. Umówiłam się z kurierem na popołudnie. Coś ty sobie zrobiła? – zapytała z niepokojem Cass, schodząc z piętra.
– Hm.
Próbowałam wymyślić przekonujące kłamstwo, chociaż wiedziałam, że Cassie od razu coś wywęszy, ponieważ nigdy się nie okłamywałyśmy. Patrzyła na mnie z tak bliskiej odległości, że jej nos niemal zetknął się z moim.
– Ale co?
– Och, wyczuwam coś interesującego. Zmieniłaś kolor włosów na naturalny, twój makijaż jest… Jakby nasza królowa była mrocznym elfem na randce z Ziemianinem. I ten zapach… To nowe perfumy? Bo wyczuwam bardzo erotyczną morelę.
– A morela może być erotyczna? – Powąchałam swoją bluzkę.
– Lilly? Co się święci? – zapytała z niepokojem, zakładając mi niebieskie doczepy, a ja się skrzywiłam.
– Starzeję się.
– Kobieto, mamy po dwadzieścia sześć lat, jesteśmy w okresie szaleństwa, zanim nas zamkną za pokazywanie obwisłych tyłków. – Zamknęła zatrzask treski i dopięła drugi. – Cholera, nasza nienaturalnie piękna królowa coś kombinuje. Gadaj.
– Nie wiem, o co ci chodzi.
– Tak, to dlaczego założyłaś kolczyki w serduszka i masz minę jak wtedy, gdy chciałaś zaprosić na randkę Micka Formacha? – zapytała Cassie.
– Co?
Oplułam się koktajlem, zanim zdążyłam wziąć porządny łyk. Zerknęłam do lusterka. Faktycznie, włożyłam onyksowe serca, które migotały wesoło w moich uszach. Cassie objęła mnie i nasze twarze odbijały się w lusterku.
– Dobra. Wiem, co jest grane. Chcesz go przelecieć.
– Kogo?
– Złodzieja. Ale najpierw upewnijmy się, że jest czysty… W sensie nie ma żadnych chorób wenerycznych i skłonności duszenia w trakcie…
– Cass! Ty się stuknij w głowę! – wykrzyczałam, zrywając się na równe nogi. – I to ja jestem walnięta.
– Księżniczko, ty się na niego napalasz co rano. Od kilku dni słyszę tylko o nim. A jak go aresztują, to już go nie zobaczysz.
– Nienawidzę cię!
Cassie się śmiała, a ja podeszłam do lodówki, jęcząc z zachwytu, gdy po otwarciu półki były pełne jedzenia. Sięgnęłam po ser i indyka, mając szaloną ochotę na kanapkę.
– A gdzie podziękowania dla przyjaciółki? – Usłyszałam za plecami.
Uśmiechnęłam się pod nosem, sięgając po chleb.
– Kocham cię – wyznałam, robiąc sobie kanapkę.
– Pieprzyć to – mruknęła. – Może najpierw go znajdźmy, a potem podamy nagrania glinom? Będziesz miała kilka dni w jego towarzystwie. A jutro rano na niego zapolujesz. Ale ja będę tutaj na straży z łomem, kamerą i najlepiej z Alanem.
– Oczywiście. – Wepchnęłam kanapkę do ust. – Będziecie uprawiać seks, zanim dojdę do podwórka sąsiadów.
Cassie zamyśliła się, stukając palcem w wargę.
– Tak, to zły pomysł. Dobra, wymyślę inny. Zbieram nasze manatki, wrzuciłam twoje baleriny, bo… – Wskazała na moje buty, w których byłam wyższa o dwanaście centymetrów.
– Kocham cię – wymamrotałam z jedzeniem w ustach.
– Tak, księżniczko. – Cass zaczęła pakować się do Nowego Orleanu. – Zjemy coś na mieście, mam ochotę na chińszczyznę.
– Koreański BBG.
– Dobrze, dzisiaj ty wygrywasz i twoja miłość do k-popu, ale w samochodzie tego nie słuchamy. I żadnego jęczenia.
– Cóż, pieprz mnie, niech będzie Jason Derulo. – Westchnęłam, a ona nie powiedziała nic więcej.
Mojej najlepszej przyjaciółce naprawdę zabrakło słów, co było dziwne. Ona miała odpowiedź w każdej sytuacji, nawet gdy opychała się czekoladowymi karmelkami i popijała je sojowym latte.
– Ty się zakochałaś? – zapytała poważnie, pakując laptop, a ja aż podskoczyłam.
– Ale w kim? Bo nie w facecie, który okrada moich sąsiadów – wymamrotałam do siebie.
– Taak, a mnie się wydaje, że twój typ księcia pojawił się na horyzoncie i hormony ci szaleją. On jest bardziej mroczny i niegrzeczny niż nasza królowa Lilly. Ale teraz grzecznie pakuj się do miski, bo idziemy – odpowiedziała, sarkastycznie nawiązując do reklamy m&m’sów. – To niesamowite, naprawdę nie mogę uwierzyć, że napisałaś scenę z pieprzonego romansu z bardzo seksownym włamywaczem na speedzie.
– To goblin.
– Kimkolwiek jest. Wpychaj kolejną kanapkę i wychodzimy. – Spojrzała na mnie z uśmieszkiem. – I może zostaw wyłączony alarm, to się tu zakradnie i przeczyta twoją scenę, a wtedy będzie napalony. I gotowy na królową uniesienia, lubiącą to robić na cmentarzu.
– Nie robiłam tego na cmentarzu. I przestań się śmiać, Cass. Tracimy czas, jak mamy jechać na komisariat – zdecydowałam, zastanawiając się, jak miałam załatwić sprawę z szeryfem.
– Wiadomość z ostatniej chwili, kochana. Jesteśmy tak jakby spóźnione, więc albo prosektorium, albo komisariat. Wybieraj.
– Komisariat.
– Dobrze. Obyś nie żałowała.
Cassie ustawiała torby w holu, upewniając się, że niczego nie zapomniała, a ja pobiegłam po laptop i moją torbę. Schodząc, ujrzałam Cassie z telefonem, wściekle uderzającą czerwonymi pazurami w klawiaturę.
– Co się stało? – zapytałam.
– Twoja mama.
– Ech… – wyjęczałam tylko, pomagając jej zanieść torby do jej SUV-a.
– Chyba to lekka przesada, Lilly. Chce mieć udział w twojej promocji i to piętnaście procent. Chyba oszalała. Niech trzyma dupę na Florydzie… z jak mu tam…
Przewróciłam oczami, ostrożnie idąc w wysokich obcasach.
– Z Noelem.
– Z Noelem? A to jeszcze nie święta2.
– Ale jest dobrym masażystą – zauważyłam rozbawiona.
– Wiesz, o co mi chodzi. – Machnęła ręką. – W każdym razie dlaczego chciałabyś unikać tego niegrzecznego włamywacza? Mam na myśli, że to genialne, a ty musisz mieć wenę do pisania – mówiła, klaszcząc i wsuwając torby do bagażnika. – Zabiję twoją matkę, jak tylko przekroczy granice Luizjany. Czy twój ojciec ma nad nią jakąś władzę?
– Prawnie nie, ale nadal płaci jej alimenty.
Wsunęłam się do SUV-a, dziękując za klimatyzację, Cassie puściła Jonsona Derulo.
– To na pewno nie będzie miłe, ale musi się od nas odczepić. Twoja ciotka pewnie się wygadała, że tu jesteś – jęknęła Cassie.
– Nie, to ja. Zapomniałaś? Wrzuciłam na social media filmik z baru Lol-Cake. Ona się domyśliła, że tu mieszkam.
– Jędza.
Zaśmiałam się.
Tak, moja matka była jędzą, odkąd pamiętałam. Gdy miałam piętnaście lat, mój tata się z nią rozwiódł i zamieszkał z jej rodzoną siostrą – ciocią Cler. Mama, rozgoryczona i uprzykrzająca wszystkim życie, oskarżyła o wszystko mnie. Twierdziła, że tata uciekł od swojego dziwacznego dziecka, widzącego duchy i opisującego makabryczne sceny. Na szczęście Cler zawsze kazała mi mieć własny rozum, abym pojęła, kto był toksyczny w naszym domu. Gdy zadzwonię do taty, przynajmniej odetnie mamę od pieniędzy i jej nagabywanie się skończy.
Miałam dwie siostry, jedna mieszkała na Florydzie. Jak tylko mama do niej zawitała, Violet Rose wyprowadziła się jak najdalej do Kalifornii. Było wiele nieszczęść na świecie, ale Milligan Jackson była po prostu utrapieniem. Stanowiła mój pierwowzór wszystkich antagonistów, złych czarownic, diablic i królowych wampirów, które wyrywały dzieciom serca.
– Na początek plan – oznajmia Cass. – Pojedźmy do szeryfa, bo jest stary i zna mojego ojca, więc się z nim dogadamy. Jeśli ten twój złodziej jest psychopatą, nie wtrącamy się, a ty na kilka dni przeniesiesz się do hotelu… Nie marudź. Ja muszę dbać o twoje bezpieczeństwo. Wybieraj. To albo znajdę ci jakiegoś seksownego ochroniarza. Alan na pewno kogoś zna. Prada, dobra, plecak strzał w dziesiątkę, dziś Prada musi przynieść nam szczęście.
Zerknęłam na plecak i nie chciałam tłumaczyć Cass, że zabrałam go instynktownie.