Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ana to protegowana mafii, piękna dziewczyna o mrocznej przeszłości. Sprzedana w młodym wieku, trafiła do Ogrodów Ying. Dawno przestała być lekkomyślna i działała według zasad domu Cesarza, stając się egzekutorem Triad. Jej życie zostało stracone z chwilą wybuchu wojny gangów, gdy zabito jej rodzeństwo i ojca. Układy i zlecenia, życie bez nazwiska i bez miejsc, w których można zatrzymać się na dłużej – to jej codzienność. Oddano ją w ręce ludzi, którzy zrobią wszystko, aby wykorzystać jej umiejętności. Jednym z nich był Reginald Ashby.
Podziemie przestępcze Londynu to wyrafinowani gracze. Ciągła walka o tereny i wpływy. Ana pragnie tylko wolności, którą musi okupić własną krwią, a następnie zabić tych, którzy stoją jej na drodze do jej odzyskania.
TEJ AUTORKI W WYDAWNICTWIE WASPOS: cykl Dogs of Hell (Mój do zapomnienia #1, On jest mój #2, Burza w nim #3)
W PRZYGOTOWANIU: Hiena z Kaprovic
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 464
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tej autorki w Wydawnictwie WasPos
CYKL Dogs of hell
Mój do zapomnienia #1
On jest mój #2
Burza w nim #3
POZOSTAŁE POZYCJE
Protegowana
Wszystkie pozycje dostępne również w formie e-booka
Copyright © by Ewelina Maria Mantycka, 2022Copyright © Wydawnictwo WasPos, 2023All rights reserved
Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.
Redakcja: Kinga Szelest
Korekta: Aneta Krajewska
Projekt okładki: Adam Buzek
Zdjęcie na okładce: © by Merydolla/Shutterstock
Ilustracje w książce: © by Valeriya Plotnikova/Dreamstime
Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]
Wydanie I - elektroniczne
ISBN 978-83-8290-319-5
Wydawnictwo WasPosWydawca: Agnieszka Przył[email protected]
Spis treści
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 1
15 marcaLondyn, Nothing Hill,Paradise by way of Kensal GreenGodzina 21.23Notatka od Cesarza:Obiekty: Lonkovich, Koch, Berećko – neutralizacja.
Lotnisko.
Dla ludzi, którzy chcą tylko dotrzeć do celu, to niezła jazda – wsiadanie do samolotu i wysiadanie na drugiej półkuli. Dla mnie to kilkugodzinna dawka snu i śmietnik etniczny, gdyż spotykam tu osoby każdej narodowości i każda z nich kłoci się o swoją kolej bądź czeka, aby wsiąść do właściwego samolotu albo wysiąść na właściwym lotnisku. I dodatkowo modli się, aby nie przetrzepali jej bagażu. Mój był śmiercionośny. Jeśli złapią mnie imigracyjni, odpokutuję to ekstradycją. Tylko zapomniałam, jaki kraj widnieje w moim obecnym paszporcie. Żart stulecia dla wielkich oszustów na lotnisku to kac identyfikacyjny.
Złota rada Cesarza: zawsze utrzymuj, że pochodzisz z kraju, do którego przyleciałeś.
Nienawidziłam Anglii.
Naprawdę nienawidziłam tego zimna, wiatru i przeklętego deszczu oraz zapachu Londynu. Zwłaszcza tego odoru taniego piwa, zwietrzałych perfum i skóry siedzeń w taksówkach. Nigdy nie wiedziałam, w jakim miejscu wyląduję, ale w Anglii byłam trzykrotnie, i to w deszczowe dni. Miałam tu kontakty, ale informowanie ich, że zjawiłam się na zlecenie Cesarza, obudziłoby w nich chęć rywalizacji o moje zadanie i nie polepszyłoby ich wizerunku w moich oczach. Pieprzone płotki. Cesarz ich tak nazywał, jego ludzie, rozsiani po całym świecie, za kasę zrobiliby wszystko. Sprzedawali nawet własne rodziny.
Nie poświęciłam im czasu i unikałam spotkania psów Cesarza, omijając ich rewiry w Londynie. I tak jutro dowiedzą się z gazet, że sprzątałam tu dla ich szefa. Postaram się szybko zniknąć, zanim ktokolwiek mnie wytropi. Zadanie, które miałam wykonać, to neutralizacja. Wkopałam rosyjskiego przemytnika i zdrajcę w układ z ukraińskim sprzedawcą. Co gorsza, sukinsyn zwietrzył dobre pieniądze w tym biznesie z dala od chińskiego szlaku i sprzedał te informacje angielskim inwestorom. A ci odważniejsi postanowili sprzątnąć Cesarza z drogi. Taka była moja rola – ochraniałam interesy Złotych Ogrodów Cesarza.
Wplątałam się w matnię osiem miesięcy temu. Kolejne lotnisko budziło jedynie moją irytację. Spieprzyłam jedno zadanie, okłamując swojego informatora w kwestii czasu potrzebnego na ucieczkę z pewnego miejsca. Mogło mnie to kosztować głowę, a kosztowało utratę dumy. Zaszarżowałam swoją zbytnią pewnością siebie, ale dla mojego szefa liczyło się tylko wykonanie zadania, a z tego wyszłam obronną ręką. Drugim razem nie było tak łatwo. Dostałam potrójnie, i to przez własny egoizm. Oto byłam! Rozgoryczona, znudzona i wypalona. Zesłana do Dapo na przemyślenia, miałam to odpokutować za trzecim podejściem.
Cesarz przydzielił mi kolejne zadanie – jeśli zawiodę go kolejny raz, żółta rzeka obmyje moje kości w ostatniej drodze.
I tak znalazłam się na Heathrow. Oczywiście na lotnisku musiałam wypełniać te głupie formularze dotyczące mojego powodu pobytu w Londynie. Mój błąd! Mogłam wylecieć z innego kraju niż Chiny, gdzie po covidzie wszyscy byli podejrzliwi. Chciałam spotkać Sesarię, odpocząć i wpaść na nowinki. Sesaria była moją przybraną siostrą w klanie Cesarza Ying. Poza nią była jeszcze Avika. Miałam je tylko dwie – siostry, partnerki czy Aniołki Charliego.
To dlatego spóźniłam się na samolot do Hanoweru. Za dużo wina z Lauxon i słodkich bułeczek bao. Nie było szans, abym zdążyła do Hanoweru i stamtąd do Londynu. Teraz, gdy wypełniałam kartę turystyczną, strażnicy lotniska Heathrow przewracali swoimi pieprzonymi oczkami. Nie obchodziła ich kobieta o europejskim wyglądzie i podejrzanej reputacji, ale ja byłam przylatującą z Chin, miejsca X na mapie. Wessało mnie w czarną dziurę i mogłam sprowadzić kłopoty do ich kraju. Również przez diabelne bułeczki char siu bao,najlepsze tylko wXintiandi.
Mój błąd. Jak tylko Cesarz się dowie, że poszłam na łatwiznę, nie chciałabym być w swojej skórze. W dodatku zostałam zatrzymana przez covid! Byłam martwa!
A w zasadzie byłabym, jeśli nie miałabym mózgu. Zamknęli mnie z miłą panią w pokoju na lotnisku. Musiałam wypełnić dokumenty. Strażniczka przeszukiwała mój bagaż podręczny. Francis Lonn i ja – zamknięte w małym pomieszczeniu, w którym śmierdziało niewątpliwe niedawno kładzioną białą farbą.
Marzyłam tylko o kawie i czymś na kaca. Najlepiej płynnym. Zmarszczki powstałe z przepracowania znaczyły twarz tej wysokiej czterdziestolatki. Wyglądała tak, jakby w całym swoim życiu nie zaznała zabawy, a jedynie wciskała się w ten uniform co rano. Ale z drugiej strony miała ładną figurę, może nawet była dość chuda i patyczkowata, a spod spodni w kant wystawały jej białe skarpetki. Jej czarne włosy wymagały pilnej koloryzacji, były spięte w tak ciasny kok, aż zabolały mnie cebulki. Być może właśnie to martwiło mnie teraz najbardziej. Gdy tak na nią patrzyłam, jak przeszukuje moje rzeczy, dostrzegłam w jej oczach odbicie samej siebie za kilkanaście lat. To wcale nie była taka odległa przyszłość, w której po powrocie z pracy do domu zapomniałabym zafarbować odrosty i martwiłabym się o te kilka zmarszczek oraz czy nie zapomniałam nakarmić kota. Pewnie nawet nie widziała, że miała sierść na mankiecie marynarki.
Zdawałam sobie sprawę, że w dziewięć sekund mogłabym stąd wyjść, a ona nie wrócić do domu. Tylko że wówczas Cesarz wysłałby mnie ponownie do Dapo, bym przemyślała swoją nierozwagę. Nie chciałam spędzić roku na cholernej pustyni, patrząc na mongolskich pasterzy i krowy.
Wyobraziłam sobie, że ta kobieta… Francis, miała męża i dzieci, ale nie nosiła obrączki, nie dostrzegałam też uśmiechu w jej wzroku. Nijakie ruchy, lakoniczne, makijaż z lat dziewięćdziesiątych, szminka w kolorze szkarłatu, który dawno osiadł w kącikach warg. Drżącymi rękoma przekładała moje rzeczy na stole. Kolejny razy sięgnęła po perfumy Armaniego w butelce w kształcie granatu i złotą zapalniczkę z grawerem rodziny Ying. Przesunęłam okulary w górę z nosa i wzięłam powolny oddech, chciałam wypuścić kwaśny posmak. Łyk kawy by mnie uspokoił, lecz nie zaproponowano mi jej, a to znaczyło, że nie będzie łatwo. Spoglądałam na zegarek. Było po szesnastej i cholera… to nie mój zegarek! Patek? Należał do Sesarii. Dlaczego miałam go na nadgarstku? Kiedy ona mi go wcisnęła? Musiałam do niej zadzwonić. Mój telefon leżał wśród rzeczy, które oglądała strażniczka, a ja po raz dziesiąty zerknęłam na arkusze, które wypełniłam dwie minuty po zamknięciu nas tu.
– Słuchaj, uhm… Francis?
Wyprostowała się i zerknęła na mnie.
– Czy ja muszę tu być? Wypełniłam dokumenty i odrobinę się śpieszę.
Przesunęłam papiery po stoliku. Francis zerknęła na nie, aby odnaleźć moje wpisy.
– Jak ma pani na imię? – zapytała sucho.
Cholera. Powiedziałam jej już kilkakrotnie.
– Jonna Milton.
– Jonna Milton – powtórzyła, oddając mi dokumenty. – Z Salisbury. To rutynowa kontrola, pani Milton.
Przytaknęłam, gapiąc się, jak przeszukiwała moją kosmetyczkę.
– Tak, rozumiem.
Tłumiłam swoją frustrację. Naprawdę. Wiedziałam, że może na to nie wyglądało, ale sama wpakowałam się w kłopoty i akurat kontrola była rutynowa. Obiecałam sobie nie popełniać więcej takich błędów.
Sięgnęłam po telefon i bezceremonialnie ją ignorując, pisałam do Sesarii wiadomość, jak to się stało, że miałam jej drogi zegarek, który dostała od jednego z kochanków w Moskwie. Nie zbyt dobrze pamiętałam poranek, gdy Sesaria odwiozła mnie na lotnisko. Zagotowało się we mnie, gdy dostrzegłam, jak strażniczka potraktowała mój woreczek z biżuterią. Kolczyki Chanel upadły na wykładzinę. Bąknęła przeprosiny, a ja udawałam, że to nic takiego. Moja cierpliwość się kończyła, co groziło wybuchem i zniszczeniem wszystkiego wokół. Mogłabym przysiąc, że kobieta upuściła je świadomie, widząc logo marki, ale nie chciałam dać się sprowokować tuż po przylocie. Moją karą było to, że mnie zatrzymano.
Miałam już dość tej sytuacji. Strażniczka oglądała sobie zegarki oraz bransoletki Bvlgari i Korsa. Przez całe życie pracowałam na to, aby nauczyć się być tym, kim mi kazano, a ludzie karmili mnie radami, jak przetrwać. Musiałam nauczyć się rozpoznawać ludzkie zachowania, abym w każdej chwili wiedziała, co dla mnie najlepsze.
Teraz musiałam grać znudzoną. Stukałam krwistoczerwonym paznokciem o telefon w obudowie od Gucciego i przeliczałam, jak szybko strażniczce przejdzie ochota na maltretowanie bogatej, pustej cizi, którą złapała. Właśnie tego chciała. Frances lubiła analizować, jak do tego doszłam, że stać mnie na torebkę od Prady i kozaczki od Jimmy’ego Choo. Płaszcz Hugo Bossa i wiele metek, które miałam na sobie. Nie chciała znać tej ceny. Połowa z tych rzeczy była tylko elementami układanki.
Wzięłam głęboki oddech i przesunęłam swój portfel po stole, zajrzałam do środka, miałam tam tylko funty. I zdjęcie. Dzieciaka, którego nie znałam. Czterolatek. Uśmiechnęłam się pod nosem. Matka. Szczerze mówiąc, to nigdy nie byłam dobra w graniu matek, miałam wtedy zbyt wiele szczegółów do zapamiętania. Zbyt wiele demonów. Zauważyłam jednak ten moment, kiedy strażniczka na mnie zerknęła i zaczęła sprzątać rzeczy ze stołu.
– Będzie mogła pani wrócić do domu – zapewniła formalnie.
– Dziękuję. Niech pani spojrzy na jego twarz – poprosiłam, wskazując zdjęcie. – John. Jego ojciec nie powinien był nadawać mu imienia swojego ojca. Nie jego wina, że urodził się w Kornwalii, a ja chciałam dać mu na imię Charles. Charles Milton byłoby miło. Nie jest żadnym Johnem, Jonathanem… nie znoszę tego prostackiego imienia.
Zadrżały mi wargi, ale kontynuowałam wywód, opowiadając, jak go urodziłam w szpitalu w Denver. Nie płakałam. Jego ojciec się spóźnił, a ja rodziłam z pomocą pielęgniarek. Za urodzenia mu syna otrzymałam piątą co do wielkości żółtą Birkin. Emocje były luksusem, na który bogaci nie mogli sobie pozwolić. Francis miała mnie już dość, bo odpowiadała monosylabami na moją wstrząsającą historię o tym, jak podczas powrotu z nart na jednym z lotnisk w Austrii straciłam torebkę Birkin.
I wiedziałam, że Frances już mnie nie żałowała ani mi nie zazdrościła. To filozofia Cesarza – sprawiać, aby ludzie mieli nas dość i odpuścili zastanawianie się, kim byliśmy. Miałam wmieszać się w relację i odejść. Gdy oddawała mi torebkę, znudzona spoglądałam na zegarek. Strażniczka przyglądała się mi przynajmniej przez dobrą minutę, pomagając pozbierać moje rzeczy. Ta mała oznaka uprzejmości sprawiła, że poczułam się lepiej. Nadal tego nie straciłam.
Podziękowałam jej, zabrałam torebkę i torbę podróżną, a ona życzyła mi dobrego dnia.
Zamiast odpowiedzieć, wzięłam kolejny oddech. Powstrzymałam się w ten sposób przed rozpoczynaniem kolejnej dyskusji. To by mi nie pomogło. I dlatego w taksówce do hotelu wszystko mnie drażniło. Widok zapyziałych uliczek, świsty samochodów, ruch lewostronny jak na karuzeli i te dudniące klaksony. A może kac po dwudziestu czterech godzinach nadal we mnie buzował. Jeśli będę nierozważna i rozkojarzona, szybko strącę głowę.
Podobnie było z moim ojcem – pomijając ten szczegół, że został brutalnie zamordowany. Zasługiwał na to, ponieważ był członkiem grupy przestępczej na Pradze. Zginął podczas porachunków mafii po przejęciu władzy w Warszawie. Miał do czynienia ze złymi ludźmi, dlatego też otrzymał odpowiednią karę. Właśnie w ten sposób zaczęły się moje kłopoty. Gdy umarł ojciec, jego stanowisko przejął wujek Tasak, a potem jego brat, wujek Bernard, znany, jako Berni Browicki. Ja dostałam się pod jego kuratelę. Byłam protegowaną szefa mafii i córką ich wroga – świadka koronnego Elżbiety Sareckiej, żony Kozaka. Właśnie tak załatwiali sprawy wielcy tego świata – sprzedawali pozostałości po poprzednikach majętnym i wpływowym handlarzom ludzi. Po śmierci mojego ojca pozostawiono mnie samej sobie. Miałam wtedy czternaście lat. Mogłam zostać albo dziwką, albo protegowaną wujka Berniego. Dalsi znajomi i matka zamietli sprawę pod dywan i oddali mnie Berniemu. Za pieniądze i ucieczkę z kraju.
Wtedy byłam tylko nastolatką chcącą się zbuntować, więc musiałam zostać wychowana. Wujek Berni wybierał szkoły, najpierw trafiłam do New Brunswick. Tam poznałam Avikę i Sesarię. Potem przeniesiono nas do Ogrodów Ying. Ale teraz byłam dorosła – w wieku dwudziestu dziewięciu lat czułam się starsza, niż byłam. Na trzydziestkę chciałyśmy z siostrami polecieć na Hawaje, aby choć raz zobaczyć zachód słońca z miejsca, gdzie nikogo nie zabiłam. I cholera by mnie wzięła, jeśli dowiedziałabym się, że Sesaria tam już była.
Czy żałowałam siebie? Nie. Ogrody Ying to dom Ying w środku przestępczego centrum Szanghaju. Był dla mnie jak ekskluzywna uczelnia dla panien, do której trafiłam, mając dziewiętnaście lat. Ostatnie dziesięć lat ukształtowało mnie na kobietę o własnych pragnieniach i sile. Zamierzałam zrobić wszystko, co w mojej mocy, aby osiąść w jednym miejscu. Nie mogłam uciec. My nie uciekaliśmy – nie, gdy mogła spotkać nas śmierć za zdradę. Ja nigdy nie będę zdrajcą. Było to dla mnie bardziej osobiste niż kiedykolwiek będzie dla innych, ponieważ moja matka była zdrajczynią.
I właśnie dlatego siedziałam teraz w taksówce i czekałam, aż dowiezie mnie z lotniska do hotelu w Nothing Hill. Klęłam wszystkich tych idiotów, którzy wymyślili covid. Prawdę mówiąc, to te wszystkie kłopoty zaczęły się już dawno, wirus był tylko społecznym paraliżem. Mimo to i tak współczułam kobiecie, którą widziałam w lustrze taksówki. Bogatej snobce, która jak mówiła jej twarz… urodziła się dla kaprysu. Jeżeli dobrze by się przyjrzeć, to wskazówki dotyczące ludzi zawsze można było dostrzec w ich ciele. Taksówkarz mówił po irlandzku i słuchał cicho rocka, aby nie urazić klienta. A jego spojrzenie podpowiadało mi, że ma już za sobą najlepsze lata w pracy. Słuchałam irlandzkich ballad w korku na King’s Road, zastanawiając się, czy będę nucić tę melodię, wracając do Ogrodów Ying.
Zameldowałam się w hotelu na nazwisko Milton, miałam pokój na czwartym piętrze. Angielski styl sprawiał, że się dusiłam. Rzuciłam walizkę na łóżko i otworzyłam ją. Sprawdziłam godzinę. Osiemnasta trzy. Miałam czas na wzięcie prysznica, krótką drzemkę i przygotowanie się. Usiadłam na materacu i zapatrzyłam się w swoje odbicie w telewizorze.
Dawno temu Cesarz powiedział mi, że nie powinnam płakać, nie, gdy byłam daleko od domu, gdzie nie mogłam się schować. Powiedział, że nie powinno mi zależeć na zemście, bo zemsta nie przynosiła ukojenia, więc tego nie robiłam. Zdusiłam to wszystko i żyłam tak, jak mi kazano; tak, jak umiałam najlepiej. Nie miałam złego życia, nie, gdy trafiłam do Cesarza. Ten człowiek nauczył mnie, jak radzić sobie z emocjami, i dał rodzinę. Prawdę mówiąc, to ja tak czułam. Ale nie można było się tego spodziewać po facecie, który miał władzę i wielkie pieniądze. Cesarz kupował ludzi i czynił ich wiernymi sobie. Rządził triadami. Ten facet o wyglądzie Henry’ego Goldinga już od lat mógł śmiało ubiegać się o wielkie role w Hollywood. Był zawsze elegancki, obyty i mówił perfekcyjnie w czterech językach. W tych, w których prowadził interesy. Grał każdą z ról po mistrzowsku, to on nauczył nas wszystkiego. Można by pomyśleć, że byłyśmy aniołkami Cesarza Ying. Był jak nasz starszy brat, wystarczyło zadzwonić, a on przyjechałby po mnie z końca świata. Dlatego za nim podążaliśmy. I nie obchodziło mnie, co sobie o mnie pomyślą inni. Musiałam wypełnić zadanie.
Obejrzałam pokój hotelowy, sprawdziłam podsłuch magiczną zabawką w aplikacji telefonicznej made in Dangan. Zaciągnęłam zasłony w oknach i wróciłam po drugą walizkę zostawioną w korytarzu. Otworzyłam ją, wyjęłam ubrania na materac. Interesowało mnie jej drugie dno, znalazłam tam dwa paszporty z moim zdjęciem, na którym mogłam być starsza, ale szybko przeczytałam dane, aby je sobie przyswoić. Gdy będę miała zamkniętą drogę powrotu, przynajmniej będę mogła przybrać nową tożsamość. Sig sauer z tłumikiem i zapasowy glock z podstawowym uzbrojeniem, bez numerów seryjnych. Zapas naboi, mój ulubiony nóż goken i pas na udo shuriken1. Zestaw podstawowy dla majsterkowicza.
Byłam gotowa. Denerwowałam się, to reakcja na to, że byłam w obcym miejscu i nie znałam rozplanowania przestrzeni. Postukałam stopą o podłogę i rozejrzałam się po pokoju, byłam jak mizofobik – nie dotykałam niczego, jeśli nie miałam rękawiczek. Nie cierpiałam tego ograniczenia. Tych pstrokatych ścian, zapachu odświeżacza powietrza i lilii w bukiecie na małym stoliku pod telewizorem.
Sen. Nie mogłam zasnąć, to moja zmora. Zapachy zawsze drażniły mnie przed snem. Wierciłam się na łóżku, wsłuchiwałam w ruch za oknem. Materiał mnie drażnił, a piżama nie pomagała się rozluźnić, zacisnęłam usta i przymknęłam powieki. Roztrojenie. To będzie mnie drogo kosztować.
Sen to gadzina, która była tylko odpoczynkiem umysłu, nim wracały do mnie te wszystkie informacje, które powinnam była przyswoić. Ubrałam się w czarny garnitur od Givenchy i botki od YSL. Miałam czas włożyć perukę, zrobić perfekcyjny makijaż i przygotować się. Nie mogłam się wyróżniać. Chwyciłam za czarną torebkę i znalazłam białą wizytówkę, z którą zamierzałam wyjść. Pieprzeni ochroniarze nie mogli mnie odesłać z kwitkiem. Wstałam z materaca. Spoglądając w lustro, widziałam obcą osobę. Kobietę z dumnie wysuniętym podbródkiem, czerwonymi wargami jak po pocałunkach, zielonymi oczami – które nie należały do mnie – za wachlarzem doklejonych rzęs i rysami skorygowanymi dobrym makijażem. Klasa biznes polegała na dopasowaniu się do towarzystwa, w którym się będzie bywać. Ja wchodziłam do terrarium węży i musiałam ostrożnie stawiać kroki.
Spakowałam walizkę i postawiłam ją przed drzwiami. Wychodząc, ostatni raz ostrożnie zlustrowałam wnętrze, a zwłaszcza położenie drobnych przedmiotów, które mogły zdradzić, że ktoś tu grzebał pod moją nieobecność.
Podążyłam na dół, zapinając guziki płaszcza i sprawdzając, czy miałam drobne na taksówkę oraz czy telefon miał funkcję automatycznego niszczenia informacji po przyłożeniu do niego innego palca niż mój.
Gdy dotarłam do Paradise by way of Kensal Green, była dziewiąta. Zamówiłam turecką kawę, starałam się nie rozglądać po ekskluzywnym wnętrzu i wręczyłam kelnerowi swoją wizytówkę. Uśmiechnął się profesjonalnie i odszedł bez słowa. Zostałam zapowiedziana. Było tu niewiele kobiet, to lokal dla dużych chłopców, bawiących się w piątkowe wieczory. Dżentelmenów. Garnitur pomagał mi mieć jaja. Nie widziałam psów, ale było tu kilku ochroniarzy. Kłębili się przy korytarzu prowadzącym do palarni. Pochyliłam się, aby złapać balans na krześle, i podciągnęłam nogi do siebie, starając się wpasować w piękną boazerię za mną.
Pozycja rozluźniona, byłam tu, bo musiałam. Była to prosta rola, wystarczyło nie patrzeć na innych. Ich śmiech, zapach cygar i palonej kawy z najdalszych zakątków świata drażnił moje nozdrza. Musiałam wykonać dobry ruch, by nie zostać rozpoznaną; dużo uwagi poświęcić na ruch łokcia, żeby móc przysunąć go do mojego boku. Mogłam tam wyczuć broń ukrytą pod marynarką? A mimo to całe wieki zajęło mi opanowanie tej pozycji. Gdybym była grzeczna, byłabym spokojniejsza.
Kelner wrócił, zdjął płaszcz z krzesła, oddał mi go i wskazał mi korytarz wewnątrz klubu.
– Pan Koch zaprasza, pani Milton. Proszę za mną.
Nie byłam typem dziewczyny, która analizowała każdy powód kryjący się za rozgrywką na szczycie. Po prostu to robiłam. Wzięłam płaszcz i torebkę, pozostawiając na stoliku należność z napiwkiem. Podążyłam za kelnerem i już przy wejściu do drugiej części klubu zostałam zatrzymana przez trzech rosłych facetów.
Ochroniarze. Jedni mieli symbol tygrysów na nadgarstkach, to typowe oznaczenie dla siły rodu Kocha. Nie znałam ich, ale ich mimikę już tak – zaciśnięte usta to typowa sztuczka, której uczą na lekcjach samoobrony dla ważniaków. Przeszukiwał mnie tylko jeden z nich – Ruski, sądząc po zarośniętej brodzie i smrodzie papierosów – więc uniosłam dłonie, chcąc, aby zrobił to swobodnie, i nawet się nie uśmiechnęłam.
Magia polegała na tym, że mógł mnie macać, ile chciał, nie wyczuł nic, co by go pobudziło. Intymne pobudzenie było tylko grą dla wybranych. Słyszałam, jak ciężko oddychał tuż przy moim uchu. Zapach jego taniej wody kolońskiej był intensywny. Przestrzeń pomiędzy nami była ciasna, a on skupił się na moich piersiach, sunął dłońmi w dół, szukał czegoś w okolicach kostki. Jeżeli chodziło o mnie, do głowy przychodziła mi tylko jedna myśl… Mogłam go powalić na plecy i zastrzelić, ale w korytarzu znajdowało się pięć innych osób. Dwie z lewej, trzy z prawej. Nie wiedziałam, kto był na końcu korytarza. Stał ukryty w cieniu, ale widziałam okulary i szkocką kratę na jego marynarce.
Pomyślałam o tym, czego tak nienawidziłam w Anglii. Baetlesów, bo nie stworzą już superprzeboju. Madonny, bo czas jej nie ominie, i Victorii Beckham za stworzenie sukienek za ciasnych na mnie w biuście. Zamknęłam oczy, wyprostowałam ręce i wypuściłam powietrze. Wielkolud obmacywał drugą łydkę, mięśniak z twarzą Ivana Drago przeszukiwał mnie skrupulatnie.
– Jest czysta – oznajmił pozostałym.
– Jak łza – dodałam brawurowo.
Rozległy się trzy głębokie oddechy. Wciągnęłam powietrze nosem i opuściłam dłonie. Moja równowaga nigdy nie była lepsza. Koordynację miałam idealną. Zostałam przepuszczona do środka. Wyższy mężczyzna, czarnoskóry, wskazał mi drzwi do celu. Mój oddech przyśpieszył.
Nie skupiasz się, Ana.
Usłyszałam w głowie głos Sesarii. Uratowało mnie to.
Uśmiechnęłam się i czekałam, aż drzwi się przede mną otworzą. Dobrze wiedziałam, że byłam cholernie skupiona, ale pewnie nigdy bym się do tego nie przyznała. Sesaria nie chciała, abym przez nieuwagę straciła życie. Przez ostatnich kilka miesięcy wygłosiła już kilka pięknych przemówień na ten temat, mogłam jej posłuchać. Byłoby to nawet słodkie, gdyby nie to, że Sesaria sama nigdy nie skupiała się dostatecznie.
Pokój, do którego mnie zaprowadzono, był przytłaczający – czerwone ściany, wiśniowe drewno i złote wzorzyste kotary. To palarnia, gdzie faceci siedzieli przy stole, grając w pokera. Palili cygara bądź papierosy i pili brandy. Dobrą brandy albo whisky. Kobieta tu była grzechem. Ja nim byłam. Ich wzrok skupił się na mnie. Ubrana w garnitur o męskim kroju czekałam, aż drzwi zamkną się za mną bezgłośnie.
Byli zmieszani moim pojawieniem się, tylko Koch wiedział, dlaczego tu byłam.
– Przysyła cię Cesarz? – zapytał rudowłosy Koch z zadowolonym uśmiechem. Wyciągnął do mnie dłoń, aby wskazać miejsce przy owalnym stoliku. – Proszę, usiądź z nami. Pijesz brandy?
Nie pijałam brandy z przemytu, okupionej krwią niewinnych.
– Cesarz pozdrawia.
Nie czekałam, bo zaskoczenie było moim sojusznikiem. Na lewo siedział Lonkovich w zielonym garniturze, wyglądający na gangstera z getta: ostrzyżony na krótko i z tatuażami na dłoniach. Lonkovich, syn murarza i ruskiej radnej służb porządkowych. Kupił od chińskiego pośrednika metki starych fabryk odzieżowych i sprzedawał na Starym Kontynencie. Koch, staruszek po sześćdziesiątce z irańskiej matki i ojca nazisty. Kupował od Cesarza broń i sprzedawał ją do Iraku, Iranu i Afryki w promocyjnej cenie. I nie byłoby problemu, gdyby nie zgadał się razem z Lonkovichem i nie przeprowadził się do Londynu, gdzie był większy rynek broni. Broń Cesarza zmienił na ukraińską domową robociznę. I tak Koch wycofał się z interesów na Wschodzie.
Strzeliłam szybko z lewej ręki. Tłumik zagłuszył strzały, ale wiedziałam, że upadając na stolik, mężczyźni narobią bałaganu. Byłam przy twarzy Berećki, którą zapamiętałam jako pulchną i pomarszczoną, pocił się i jęczał cichą prośbę. Nadwaga i piwo zaszkodziły mu, gdy dorobił się na pracy swoich rodaków. Jego ulubioną rozrywką było siodłanie swoich kochanek i ujeżdżanie ich na rodeo jak dzikie klacze, a to również mu nie służyło, zwłaszcza w nadmiarze. Berećko był ukraińskim przemytnikiem broni, który chciał pozbyć się Cesarza z Anglii. Teraz upadał na stolik z impetem. Przesunęłam lufę w prawo. Blondyn w brązowym garniturze siedzący obok Berećki z parą kart w dłoni i cygarem w drugiej. Miał całkiem przystojną twarz, pociągłą, ogoloną i naciągniętą chirurgicznie w niektórych miejscach, zaczesane do tyłu włosy, aby odsłonić arystokratyczną szczękę. Michael Bay York nie uśmiechał się, pozostając skupiony. Nie wiedziałam, dlaczego tu był, ale ja nie miałam go na liście. Ale jeśli był tu York… to obok niego siedział jego pies – Reginald Ashby.
Dostrzegłam ruch po jego prawej stronie.
To stało się w chwili, gdy mnie zauważył – wielki, niesamowity zabójca na zlecenie Yorka. Diuk, albo ktoś równie szlachecki, przynajmniej zapłacił za ten przywilej, nie urodził się z nim. Miał jakiś metr dziewięćdziesiąt pięć wzrostu, nawet siedząc, sprawiał wrażenie faceta nie na miejscu. Jego piękną twarz przecinało kilka blizn z czasów, gdy był tylko ulicznym dostawcą Yorka, teraz zakrywał je zarost, ale dla mnie wyglądał jak profesorek z zapyziałej uczelni. Zawsze chciałam go znów zobaczyć. Teraz czesał włosy do tyłu, przylizywał je schludnie, nosił okulary nadające mu ten srogi wygląd inteligenta, a kilka zmarszczek przecinało jego czoło. Był odurzającym połączeniem szorstkiego mężczyzny i sprytnego przestępy. Mądrego na tyle, aby nosić drogą koszulę i płócienną kamizelkę do krawata.
Szkoda tylko, że nie zdawałam sobie sprawy z tego, iż narobiłam sobie wrogów. Eliminacja Yorka sprawi mi kłopoty. Kurwa, on już był kłopotem. Przesunęłam dłoń z bronią z Ashby’ego na Yorka.
Zapłacę za to słono.
– Nie, Ana! – krzyczał Ashby.
Spojrzałam Ashby’ego i zawahałam się.
Mój oddech nieco się uspokoił.
Mówią, że koniec przychodzi wtedy, gdy człowiek spogląda śmierci w oczy. Ja umrę w dniu, w którym przestanę się wahać.
Były to słowa Cesarza, ale teraz byłam ich świadoma. Reginald Ashby patrzył na mnie zza tych profesorskich okularów, jego spojrzenie zalewał gniew. Nie mogłam zabić sojuszników Cesarza, więc nie pozostało mi nic innego, jak się wycofać. Przestałam się skupiać na twarzy Yorka, prezydenta świata podziemnego Londynu i wielkiego inwestora w interesy Cesarza. Został nieświadomie zamieszany w sprawę ukraińską, a teraz próbował uspokoić wrogów Cesarza z pomocą Kocha i Berećki. Właśnie weszłam mu w drogę. Kurwa. Musiałam to zgłosić. Wchodziłam w ich biznes, a ktoś zapomniał ich uprzedzić, że Berećko i ten pieprzony szpieg Ruskich – Lonkovich – byli na liście Cesarza do neutralizacji.
Zostałam rozpozna.
1shuriken – dosłownie „ostrze ukryte w dłoni”, rodzaj małej broni o ostrych krawędziach i różnym kształcie, służącej do rzucania we wroga.
Rozdział 2
Wilanów, Warszawa, Polska
Interesy.
Wszyscy się znali w tym interesie. Cesarz handlował z wujkiem Bernim, a on kupował od Irlandczyków, Niemców, Rosjan, nawet od Południowoafrykańczyków. Zasada brzmiała: nie wchodź innym w drogę, chyba że już obliczyłeś bilans strat. Nie wiedziałam, kto wymyślił cały ten savoir-vivre interesów mafijnych, ale tu gracze stale się zmieniali. To była wielka giełda, jeśli zainwestowało się w cokolwiek ze złotego paktu fiskalnego.
Berni wpakował kapitał w kopalnie węgla brunatnego, ale stracił, gdy miasta zmagały się ze smogiem, a państwo dofinansowało projekty „czyste powietrze”. Sprzedawał ropę, ale Rosjanie mieli na to większy zbyt, teraz robił interesy z Cesarzem i myślę, że na tym wyszedł najlepiej. Trzymanie się mądrzejszego gracza stawiało nas zawsze na planszy wyżej.
Browicki oddał mnie na wychowanie wielkiemu sojusznikowi, to jego najmądrzejsza decyzja. Nie był on może wielkim myślicielem. Przegrał swoją sprawę, gdy na pogrzebie Tasaka przedstawił się jego sprzymierzeńcom. Byłam tam. Tasak umarł osiem lat temu i był przeciwny sojuszowi z Chińczykami. Wiele osób zakładało, że to Berni go sprzątnął. Bardzo wątpiłam. Berni nie planował takich ryzykowanych posunięć, on wydawał rozkazy.
Tamten pogrzeb w Londynie był sławetny i nawet ja go zapamiętałam. Cesarz chciał, abym tam była i przekazała wiadomość Michaelowi Yorkowi. Tasak nawet po śmierci nie mógł zostać sprowadzony do Polski, to jego kara za zdradę kraju. Rząd nie zgodził się na jego pogrzeb na polskiej ziemi, więc wujek Berni zapłacił krocie za miejsce na najlepszym cmentarzu w Londynie.
Dzień w Brompton Cemetery był deszczowy, a niebo przysłoniła szarość. Polskie pożegnanie wujka Tasaka, którego tak naprawdę nigdy nie miałam okazji poznać. Kilku ważniaków, przyjaciele od interesów i rodzina. Trzy sedany z przyciemnionymi szybami i ubrani na czarno żałobnicy pod parasolami towarzyszyli mu podczas ostatniej drogi. Groby przypominały mi posępne pomniki, zapomniane i zmurszałe od tej wilgoci. Dotarliśmy do miejsca, gdzie czekały trumna i krzesła dla najbliższej rodziny. Mężczyźni po kolei wychodzili do przodu, aby powiedzieć słowa pożegnania. Dwaj synowie zmarłego, Łukasz i Damian, siedzieli koło wdowy. Wujek Berni przyjechał sam. W ciszy stał u mojego boku. Kondolencje niosły się z jesiennym podmuchem wiatru, ledwie co wypowiedziane. Nie było łez i łkań, modlitw i zapachu wosku. Było mi zimno, nie pomyślałam, że na tym kontynencie może być tak zimno. Ubrania miałam przemoczone i jedyne, co mi pozostało, to stać i trząść się, szukając twarzy Michaela Yorka.
Wreszcie żałobnicy odchodzili. Musiałam szybko go znaleźć, nadeszła moja kolej, aby ruszyć za resztą ludzi, znalazłam mężczyznę podobnego do tego ze zdjęć, które pokazał mi Cesarz. Tak, to Michael York. Czarny płaszcz, wyprostowana sylwetka. Stał pod parasolem trzymanym przez ochroniarza przy czarnym sedanie. Miałam niewiele czasu. Zaczęłam iść w kierunku ludzi rozmywających między rzędami nagrobków. Nie mogłam na niego krzyknąć, musiałam stawić mu czoła. Istniały zasady, których należało się trzymać, gdy było się informatorem i miało się coś do przekazania drugiemu człowiekowi.
To moja inicjacja – zdobycie wiedzy i zaufania Cesarza. Jego wola ciążyła na mojej duszy. Było to brzemię, które wybrałam. Wykonywanie jego rozkazów i oddanie krwi za moją nową rodzinę, chciałam się wykazać. Chciałam być chroniona przez rodzinę Ying. Nie było to fałszywe pocieszenie. Zamierzałam sprawić, żeby Cesarz był ze mnie dumny. Zamierzałam podążyć za nim tam, gdzie chciał, było to konieczne, jeśli miałam dotrzymać słowa. Ofiarował mi dom i wychował mnie.
Przyśpieszyłam, ale zanim dotarłam do Michaela, cień zastąpił mi drogę.
– Stój. Dokąd idziesz?
Ochroniarz całkowicie zasłonił sobą Michaela. Trzymał prawą dłoń pod płaszczem, pozwolił mi na zorientowanie się, że ma tam ukrytą broń. Uniosłam głowę. Czarny wełniany płaszcz, spod którego wystawały prążkowa koszula i brązowy krawat. Zarost odznaczający się na spiczastym podbródku. Gęste wąsy, spod których wystawały zaciśnięte wargi. Był starszym postawnym facetem, ideałem, jeśli miałabym kilka lat więcej. Ułożone blond włosy i niebieskie, zimne oczy, w które wpatrywałam się z lękiem. On to widział, bo nie wyglądał na zadowolonego, gdy jego wzrok przesunął się w dół. Zapomniałam, że trzymałam dłoń w kieszeni płaszcza, zaciśniętą na glocku.
– Mam wiadomość dla pana Yorka – oświadczyłam ochrypłym z nerwów głosem.
– Tak. Od kogo?
Był przystojny, ze zmierzwionymi włosami i tą jego brodą. Miał umięśnione, napięte ramiona. I całe to męskie piękno skupione było na mnie.
– Cesarz każe przekazać, że wrony w ogrodach są bezpieczne – powiedziałam po mandaryńsku.
– Wystarczy, Reginaldzie. – Usłyszałam za jego plecami.
Olbrzym zszedł mi z drogi i ujrzałam uśmiech na twarzy Yorka, posępny, ale zawsze uśmiech. Ja z kolei się denerwowałam.
– Miło mi cię poznać, jestem Michael. A ty? Jak masz na imię?
Z trudem mówił po chińsku, ale jego mandaryński dało się zrozumieć. Teraz wiedziałam, dlaczego Cesarz go lubił.
– Ana – odpowiedziałam, zerkając na ochroniarza, który stał obok i bacznie się mi przyglądał.
– Ana. Chodź, przejdź się ze mną.
Kiwnęłam głową.
Michael pokazał mi drogę do bramy. Cmentarz był ponury, przytłoczony śmiercią i smutkiem. Chodnik zrobił się już mokry, ale Reginald – ochroniarz – trzymał nad nami parasol, gdy szedł cicho tuż za mną.
– Znałaś zmarłego? – zapytał Michael, przechodząc na angielski.
– Tak.
– Przyjmij moje kondolencje.
– Nie jestem tu z powodu pogrzebu – powiedziałam, licząc jego kroki.
Otuliłam się w płaszczem, marząc o cieple.
Nie miałam miejsca na smutek i rozwodzenie się nad tym, kim był dla mnie Tasak. Cesarz chciał, abym żal w swoim sercu zastąpiła czymś nowym. Wolnością. Śmierć nie była mi obca, ciągle ją czułam, wszyscy żołnierze ogrodu Ying ją czuli. Człowiek nie mógł żyć wiecznie, ważne, na jak długo sami utknęliśmy w tym świecie. Byłam zaszczycona, mogąc być pod protekcją kogoś takiego jak człowiek mający odpowiedź na każde pytanie. Rozwiewał wątpliwości, które ja zawsze miałam. Nie zamierzałam teraz nad tym rozmyślać. Później będzie moment na takie sprawy.
Podążyłam z Michaelem, czekając na to, co ma mi do powiedzenia. Był nowym sojusznikiem i musiałam go słuchać.
– Wiesz, czego potrzebuję, aby nasz przyjaciel mógł przejąć wybrzeże? – zapytał cicho.
– Szkocji.
– Tak. W Edynburgu jest ktoś, kto szkodzi naszym interesom – powiedział powolnie.
William Moclok. Znałam adres i widziałam zdjęcia, nie potrzebowałam więcej.
– Dobrze – odpowiedziałam.
Nie uważałam siebie za dobrego człowieka, nie byłam nim, rodząc się z lędźwi kogoś, kto zabijał dla gangów. Moja matka zdradziła ważnych ludzi od polityków, skorumpowanych gliniarzy po rodzinę. Jak każdy Polak miałam wpojony honor, choć mój już splamiono. Martwił mnie ciężar moich obecnych grzechów, często dawał mi znać, że szłam złą ścieżką, ale tylko taką znałam. To, kim byłam wcześniej, miało niewielkie znacznie.
– Potrzebujesz pomocy? Ludzi? Samolotu? – dopytywał się Michael.
Zatrzymałam się, zerkając na niego.
– Nie, dziękuję. – Wyszłam spod parasola, stając na deszczu. – Dziś tam będę. Cesarz przesyła pozdrowienia. Wkrótce przybędzie do Londynu, by ustalić dalsze warunki współpracy. Dziękuję.
Nie odpowiedział. Skinęłam głową, chcąc odejść, ale musiałam się pożegnać z wujkiem Bernim. Michael stał w tym samym miejscu, gdy ruszyłam w stronę cmentarza.
– Nie, Ana! – Usłyszałam za sobą przeciągły głos.
Odwróciłam się, patrząc na ochroniarza Michaela i jego niewzruszoną twarz. Wskazał mi na glocka, którego nieświadomie wysunęłam z kieszeni płaszcza.
Cholera! Wsunęłam go głęboko do kieszeni.
– Niech wygląda to na wypadek – poradził Michael z łagodnym uśmiechem. – Będzie to wyraz naszego uznania.
Moja pięść zacisnęła się na metalu w kieszeni, ale skinęłam głową z taką siłą, że adrenalina aż podskoczyła w moich żyłach. Dzisiejszego wieczoru musiałam znaleźć się w Edynburgu na zlecenie Yorka.
Berni czekał na mnie przed samochodem. Zerknął na swój zegarek i otworzył mi drzwi.
– Jeżeli wyruszysz dzisiejszego wieczoru, lepiej, żebym od razu zawiózł cię na lotnisko.
Nie wiedziałam, czy mówił o moim powrocie do Chin, czy wiedział o mojej nowej misji. Kiwnęłam głową. Zanim weszłam do środka, poklepał mnie po ramieniu i ścisnął je.
– Straciłem brata – powiedział. – Straciłem twojego ojca i przyjaciół, którym ufałem. Ty możesz jeszcze wszystko zmienić.
Mogłam.
Tamtego dnia poznałam Yorka i Reginalda, a potem więcej wspólników i wrogów. Niektórych sama pozbawiłam przywileju nazywania Cesarza przyjacielem. Nie byłam ważna. Nie dla ludzi, dla których byłam tylko graczem przesuwającym ich na planszy o kilka pól do przodu.
Gdy miałam trzynaście lat, moja rodzina grała w Monopoly. Moja starsza siostra powiedziała mi, że nie powinnam grać tak wolno i nudno. Powinnam grać tak jak mój ojciec – zawsze ryzykować i kupować jak najwięcej działek. Trzymałam się tego przez całe swoje życie, ale potem moje rodzeństwo zginęło w wybuchu samochodu pułapki. Ja byłam wtedy w domu z ciocią Beatą. Zginęli kierowca, dwóch moich braci, siostra Ola i babcia. Moja ścieżka została wybrana i zrobili to obcy mi ludzie. Straciłam rodzinę i weszłam w drugą. Ojciec chciał mnie ochronić, odsyłając za granicę, a potem umarł. Gdy matka zdradziła, stałam się ostatnim jej słabym punktem. Zanim Elżbieta trafiła do sytemu świadka koronnego, wujek Berni znalazł mnie i odesłał dalej. Właśnie te wartości w nim ceniłam, jakkolwiek miał w tym interes, nie zabił mnie.
Co jakiś czas przyjeżdżałam do Polski. Do kraju, w którym mieszkałam do czternastego roku życia. Berni nie zajmował się mną jak ojciec, ale miałam świadomość, że mogłam tu wrócić. Byłam jego protegowaną, a z tym wiązały się moje powinności.
Przyleciałam rano, ulokowałam się w hotelu i dałam znać jednemu z psów Berniego, że przebywam w mieście. Gdy wyszłam na popołudniowe słońce, przed hotelem czekał na mnie srebrny mercedes. Tak, dbaliśmy o siebie. Wsiadłam do samochodu, bawiąc się okularami przeciwsłonecznymi i przewijając w głowie rozmowę z Cesarzem. Kazał mi się nie martwić, York chciał tylko załagodzić sytuację z Kochem. Nie miał pojęcia o układzie Lonkovich i Berećki. Złe miejsce, zły czas. Ważne, że go nie zabiłam i że nadal potrafiłam szybko myśleć.
Teraz auto wysłane przez wujka Berinego wjechało na Wilanów pod prywatną posesję otoczoną wysokim płotem, wszędzie były kamery.
Brama się otworzyła, za nią stało trzech uzbrojonych ochroniarzy. Piękny obraz, jeśli lubi się pałace wśród sosen z widokiem na basen pełen zwiędłych liści, najwidoczniej ktoś zapomniał je stamtąd wyciągnąć. Całkiem ekskluzywny samochód mojej ciotki Ewy, dwa sedany ochrony oraz porsche syna Berniego. Willa od dawna służyła jako centrum dowodzenia wujka, nigdy nie krył się z tym, gdzie można go znaleźć. Wyglądało na to, że po śmierci brata rządził nawet służbami. Siła nabywcza wyższych sfer dawała mu same korzyści, więc mieszkańcy okolicy nie wtrącali się, nie byli zmartwieni plotką, że policja zrobi nalot. Tu niczego by nie znaleźli. Nikt w Warszawie nie był tak głupi, a gospodarza lepiej było nie wkurzać. Słyszałam, że Berni działał teraz z włoskim potentatem nawozowym, planował swoją przyszłość. Bawiła mnie ta myśl. Ale istotnie, odosobniona willa idealnie nadawała się na siedlisko dla gangstera, za jakiego chciał uchodzić.
Weszłam po schodach, czułam, jak śledzą mnie stalowe oczy. Drzwi się otworzyły, nie musiałam nawet pukać. Nie dotarłam daleko.
Ledwie przekroczyłam próg, już poczułam niebezpieczeństwo. Cień wysunął się z prawej strony, złapał mnie od tyłu i zacieśnił chwyt na mojej szyi. Moim jedynym wytłumaczeniem tego, co stało się potem, było to, że przypomniały mi się lata treningów i budowania kondycji. Kontrolę przejął instynkt. Ponieważ stałam bokiem do napastnika, porzuciłam torebkę od Hermesa i wykonałam szpagat na śliskich płytkach. Ochroniarz jednak najwyraźniej nie postrzegał mnie jako akrobatki i zagrożenia. Szybko zmieniłam pozycję i podcięłam mu nogi, uniosłam stopę do jego głowy i kopnęłam. Puścił mnie i padł w tył, aby rozwalić cenną wazę stojącą na szklanym stoliku. Wepchnęłam mu pięść w jaja, a potem w nos, nim przygwoździłam go do podłogi. Usiadałam na nim.
Grzegorz zwany „Brzęczykiem” znów witał mnie w domu. Wykorzystując jego zaskoczenie, wyjęłam tanto z uprzęży na kostce i przyłożyłam do jego naprężonej żyły na szyi. Delikatnie nacięłam mu skórę, a on warknął, chcąc mnie ze siebie zrzucić. Słyszałam głosy w korytarzu za mną, ale nie odważyłam się spojrzeć za siebie. Brzęczyk był wielki jak materac i tak naprawdę nie chciał mnie skrzywdzić, ale to moje ulubione dżinsy i bluza od Dolce&Gabbany ucierpiały. I niewątpliwie nabiłam sobie siniaka.
– Nie w domu! – krzyczała kobieta za mną. – Ile razy mam wam powtarzać? Nie w pierdolonym domu takie jazdy. Brzęczyk?! Urwałeś się z mięsnego?
Uśmiechnęłam się, nachylając do jego ucha, aby słodko wyszeptać:
– Cześć, kuzynie.
– Anka, zejdź z niego – prosił wujek Bernie, idąc po schodach na piętro. – A ty się przestań wygłupiać.
– To była kryształowa waza, Berni. Niech chłopcy nauczą się dobrych manier.
– Odkupię ci ją. Albo ten głupek odkupi.
– Było warto. – Uśmiechnął się i cmoknął mnie w policzek, a potem przytulił.
– Dupek – warknęłam, wstając sztywno, nie lubiąc takich niespodzianek.
– Anka-Przytulanka.
– Zabijam za mniej okrutne słowa – rzuciłam, rozglądając w poszukiwaniu torebki.
– Nie chwal się – powiedział, gdy podniosłam torebkę.
– Aniu, zostaw tego błazna. A wy rozejdźcie się już. – Usłyszałam głos ciotki.
Ewa Brownicka, druga żona Berniego, młodsza od niego o trzynaście lat. Fryzjerka z ursynowskich salonów piękności, która strzygła jego pierwszą żonę. Domowe wizyty skończyły się na kolanach na dywaniku Berniego. Ewa była piękna, anorektyczna jak modelka, miała blond włosy i wielkie brązowe oczy, dobre kosmetyki robiły swoje. Urodziła mu dwie córki. Berni miał jeszcze syna, Pawła, z poprzedniego małżeństwa. Przez kilka ostatnich lat Ewa była jego wyborem i zapewnieniem odzyskania ponownej młodości. Jej styl to skórzane spodnie, biała bluzka od dobrego krawca i dwunastocentymetrowe szpilki z czerwoną podeszwą. Faktem więc było, że wyróżniała się w tym męskim towarzystwie ochroniarzy wujka Berniego. Byłoby to nawet słodkie, gdyby nie wyglądała na aż tak wystraszoną na mój widok.
Ewa była zahartowana, miała trzydzieści cztery lata i była twardzielką jak na swój wiek, ale to zmieniło się, gdy urodziła córki. Tylko one się teraz liczyły. Nie byłyśmy ze sobą tak blisko, ale wiedziała, że byłam ważna dla Berniego. Przyjaźniłyśmy się na tyle, na ile dwójka takich ludzi mogła się przyjaźnić. Należała do gałęzi mojej rodziny, którą musiałam szanować. Miałyśmy podobny gust co do butów i wystroju wnętrz.
Spojrzałam na nią, gdy rozciągnęłam nogi i otrzepałam spodnie z kurzu.
– Cześć, ciociu. Miłe powitanie.
– Przejdźmy do salonu, niech chłopcy uprzątną bałagan. – Wskazała mi na korytarz. – Berni, uspokój ich.
– Naprawdę zgłodniałam. – Uśmiechnęłam się, widząc wzrok wujka Berniego. – Interesy poczekają.
***
Gabinet Berniego mieścił się na parterze nieopodal wejścia, mógł zatem szybko zapraszać gości. Poszedł do drzwi, odesłał Brzęczaka, który nieustannie za mną chodził jak szczeniak, i otworzył je dla mnie. Potem obserwował, jak wchodzę do środka i zajmuję kanapę pod ścianą. Byłam zauroczona wdziękiem i godnością, z jaką Berni mnie zaprosił, a także szacunkiem, jaki mi okazywał. Zgodziłam się na kawę. Berni miał maniery prawdziwego gospodarza. Nie wątpiłam, że mógł być dumny z osiągniętej pozycji. Pierwsza przemowa, którą wygłosił o interesach, była tak zgodna z wizją jego brata, Tasaka, że zastanawiałam się, czy nie starał się w ten sposób uczcić jego pamięć. To wszystko nie tłumaczyło jednak wycofania, które często widywałam w jego oczach. On uważał na słowa w moim towarzystwie. Bał się mojego szaleństwa, bo każdy miał granice, którą łatwo było przekroczyć.
Po podaniu mi kawy wrócił do biurka, ale nie mógł się pozbyć tamtego spojrzenia. Bał się, że pierwszy raz w życiu trafił na problem, którego nie będzie potrafił rozwiązać. Bunt. Ale ja się nie buntowałam. Jeślibym to zrobiła, Cesarz ścigałby mnie latami. Starałam się o tym nie myśleć, ale trudno mi było pogodzić się z faktem, że Berni dał mi życie, a potem traktował mnie jak kłopot.
Czekałam na to, co ma mi do przekazania, słodząc powoli kawę, by nie rozsypać cukru na stolik.
– Wiesz, jak to wszystko się zaczęło? – zapytał, zamyślony mieszając łyżką w filiżance.
Pokręciłam głową.
– Piętnaście lat starczyło mojemu dziadkowi… Wariatowi, aby po wojnie pozbierać się i zacząć szmuglować w czasach komuny. Zakładam, że nie udałoby mi się dokonać tego, co on osiągnął, nawet w przeciągu pięćdziesięciu lat. Tasak był do niego podobny, mój dziadek i brat skończyli tak samo. Zazdrościłem bratu. Był silnym i dumnym facetem, ale zawsze brutalnym, nie liczył się z nikim. Nigdy nie był typem rozjemcy i to wpędziło go w kłopoty. Nie uważał się za naszego ojca, który odciął się od rodzinnych interesów, aby być tylko ortopedą na Pradze. Mój dziadek i Tasak rozkręcili to wszystko, byli jak ojciec i syn, a ja zjawiłem się na progu ich domu w wieku szesnastu lat. Chciałem zarabiać pieniądze.
Prawdę mówiąc, nie interesowało mnie to.
Nauczyłam się jednak słuchać, bo każda bzdura mogła być źródłem informacji. Upiłam łyk kawy, wpatrując się we wzór na dywanie. Myślałam o klapkach Jimmy’ego Choo, tęskniłam za nimi. Były cholernie wygodne, a ja zostawiłam je w podrzędnym hotelu!
– Mój tata był z innej generacji. Tej, która wierzyła w prawo i jej jego system. To mama była córką, która dorastała w jednej z biedniejszych dzielnic Warszawy. Dziadek starał się robić wszytko, aby ich z tego wyciągnąć. I tak zebrał chłopców. W tym twojego tatę.
– Dlaczego nazywali go Kozak? – przerwałam mu opowieść.
Uśmiechnął się pod nosem, przecierając chusteczką okulary do czytania.
– Nie jestem pewien, ale chyba dlatego, że zawsze gdy mieli jakąś akcję na mieście, to Kozak wystawiał się pierwszy. Tak go zapamiętałem. Tasak zawsze mówił, żeby trzymać Kozaka, zanim coś odpierdoli. Narwany facet, ale nigdy… nigdy nikogo nie zdradził, Ania. Był stąd, zawsze był z chłopakami. To ona zdradziła. Najpiękniejsza suka w Kotle, klubie, w którym ruchała się za szmal. Jestem tego pewien, taka laska jak ona, z dobrego domu, zgrywająca niewinną, musiała dawać dupy za kasę.
Skrzywiłam się, ale również to rozważałam.
– Przepraszam, teraz jestem zły – powiedział zmartwiony, zerkając na mnie. – Mogliśmy go powstrzymać, ale on już poukładał sobie plan i się zakochał. Kupował jej drogie ubrania, biżuterię, zabierał na wycieczki, każdy z nas to robi. Kupuje uczucia, wierząc, że kobieta, którą wybrał, go nie wyda.
– Więc dlaczego zdradziła?
Westchnął, przejeżdżając dłonią po twarzy, i zerknął na zdjęcie swojej rodziny stojące na biurku.
– Miała wszystko, a potem to straciła. W jednej chwili marzenia o willi z basenem, psie i gromadce dzieci prysły. To jego oskarżała o wybuch samochodu pułapki. Kozaka, mojego brata i dziadka wszystkich, którzy byli w to zaangażowani. To były niebezpieczne czasy, a ona planowała każdy krok, nagrywała jego rozmowy, śledziła… Popadła w szaleństwo, z którego nie można było jej wyciągnąć. Kozak próbował ją namówić, abyście wyjechały. Chciał was zabrać na jakąś spokojną wyspę. Tam moglibyście się zaszyć i być rodziną.
– Piękna wizja, nie ma co – wymruczałam. – Nie wypaliło?
– Sama wiesz najlepiej. Wydała wyrok na siebie i na nas.
– Ale ją chronisz.
– Nie, Ania. – Pokręcił głową, składając dłonie na biurku. – Martwię się tylko o ciebie. Ona nadal cię szuka.
– Nie ukrywam się specjalnie – warknęłam zła. – I chcę ją poznać.
– Nie. Nie chcesz. Jest kłamliwą… suką.
– Mówiłeś, wujku. Nie przyjechałam tu, by słuchać o niej. I nie powstrzymasz mnie przed szukaniem jej – ostrzegłam, odstawiając filiżankę na niski stolik.
– Nie chcę tylko, aby zatruła cię swoim jadem.
– Pierwsza lekcja Cesarza odbywa się w pałacowym terrarium.
– Zawsze chciałem posłuchać, jak się u niego pracuje – dodał z uśmiechem.
Ale ja nie mogłam mu tego wyjawić.
Założyłam nogę na nogę i bawiłam się oparciem kanapy.
– Silny i prawdziwy rodowód. Cesarz ci go dał i jestem mu za to wdzięczny. Nawet nie wiesz, jakie mieliśmy szczęście, gdy trafiłaś do tej samej szkoły co jego dziewczęta. Ja byłem tylko szczęśliwy, że mogłem podążyć za jego radą i wysłać cię dalej. Nie masz trzydziestu lat i zapoznałaś się z najważniejszymi głowami triad.
Bo byli ludźmi Cesarza, musiałam ich znać. Był to szczególny dzień w moim życiu, gdy poprzysięgłam kroczyć obok Cesarza i być jednym z nich… Dzieci Ogrodów Ying. Berni nigdy nie powiedział tego na głos, ale nie tylko się cieszył, on był dumny, że się tam dostałam. Mogłam tylko podejrzewać, że miał szczęście trafiać na Cesarza i rozpoczął wszystko, abym dostała się pod jego skrzydła. Lata ćwiczeń i praca jako informator zrobiły ze mnie bank wiadomości. Interesy i wyścigi szczurów. Cesarz nie musiał się o to martwić, on znał się na tych rzeczach. Był jak pieprzony Profesor, który prowadził mnie za rękę podczas każdej misji, mając wszystko skrupulatnie zaplanowane. Dom z Papieru? Nie wiedziałam, kto wymyślił ten serial, ale Ogrody Ying były właśnie tym – organizacją. Mieliśmy swojego profesora i setki nauczycieli. Gdybym miała nazywać się jak miasto… byłabym Dżakartą, tam pierwszy raz zabiłam człowieka.
Dlaczego myślałam o tym teraz, gdy Berni plótł mi bzdury o swoich interesie z Włochami? Tylko na tym się znał… na gadaniu o swoich planach, które w każdej chwili mogły wziąć w łeb, a on i tak im zawierzał. Sojusznikom. Oficjalnie wprowadził mnie do swojej rodziny, mając w tym cel – chciał poparcia chińskich przemytników rządzących w Europie. Ale to on, mężczyzna, który teraz siedział za biurkiem i patrzył na mnie, uczynił mnie tą osobą, którą teraz byłam. Berni uważał, że układ w oddziałach triad był jego jedynym zabezpieczeniem podczas wejścia w układy wyższych zawodników. A nie był.
– Anna?
– Tak? – zapytałam, znów sięgając po kawę.
– Ufasz mi?
– Wiesz to, wujku – skłamałam. – Nadal tu jestem.
– Tak, jesteś. To mój największy sukces. – Rozsiadł się wygodnie w fotelu. – Kozak był moim przyjacielem, a przynajmniej chciałbym, aby tak było. Gdybyśmy mieli więcej czasu, aby się poznać…
To jednak nie miało znaczenia. Odszedł. Mój ojciec odszedł zdradzony, a brzemię tych zrządzeń losu paliło mnie w duszy.
– Jesteś dla mnie jak córka.
Zacisnęłam palce na porcelanie, bojąc się, że pęknie mi w dłoni.
– I zawsze zależało mi na twoim bezpieczeństwie. Cesarz zawsze się ze mną zgadzał.
– Przejdź do sedna, wujku.
– Jak zwykle niecierpliwa – burknął z półuśmiechem. – Zostałem poproszony o twoją… nazwijmy to, pomoc. Tak, pomoc. Ktoś bardzo wpływowy i ważny dla mnie oraz dla Cesarza chce mieć cię blisko, abyś chroniła jego interesy. Podpisałem z nim kontrakt. Trzy lata, Anna. To tylko trzy lata, a ty dostaniesz za to pieniądze i życie, jakiego tylko będziesz chciała.
Mój wzrok wyostrzył się, ale uniosłam tę przeklętą filiżankę, a dłoń mi nie zadrżała.
– Dla kogo mam pracować?
– Polecisz do Francji. Masz zarezerwowany lot o ósmej rano z Okęcia.
Kurwa! Miałam ochotę rzucić w niego filiżanką, poderznąć mu gardło tanto przypiętym do kostki, by krew kapała na ten wzorzysty dywan, i odejść. Zostawić to życie za sobą.
– Proszę… nie martw się, Ania – powiedział ciepło. – Ufam im, Cesarz również.
– Rozmawiałeś z Cesarzem?
– Rozwiązał z nim kontrakt. Nadal jesteś pod moimi skrzydłami i ja uznałem, że to będzie dla ciebie najlepsze.
– Czy dla ciebie? – warknęłam, ostrożnie odstawiając filiżankę na stolik.
– Dla nas.
Teraz wszystko się zmieni.
Ta myśl już zakorzeniła się we mnie, moja niechęć do Berniego rosła.
– To ciężar mojej odpowiedzialności, Aniu. Ciężar udowodnienia tobie, że mogę cię chronić, a ty możesz być wierna domowi, w którym się wychowałaś. Ale możesz wrócić do Cesarza. On nadal przyjmie cię z otwartymi ramionami, wiem, że jesteś dla niego ważna. I on przedłuży twój kontrakt.
Nie będzie mi łatwo nie zbuntować się i wypełnić jego prośbę. Nie znalazłoby się bardziej chętnej osoby ode mnie, aby sprzątnąć Berniego. Może Cesarz nie zamierzał mi tego ułatwiać. Kwestia naszego pokrewieństwa była niepewna, on tak zakładał, a tu nie robiło się testów DNA. Zbyt silnie czułam smak pragnienia uwolnienia się od niego.
– Uważasz, że jestem gotowa na zmianę pozycji? – zapytałam Berniego.
– Tak. Zmiana dobrze ci zrobi.
– Nie wiesz tego. Może poleje się krew wrogów Cesarza, a wtedy oboje stracimy głowy.
– Nie, nie wejdziesz w jego interesy. Mam to zapewnione.
– Tak? – dopytywałam się.
– Francja. Jutro, masz już kupione bilety.
Nie tylko z tą częścią miałam problem, ale musiałam sobie poradzić, jeśli chciałam przetrwać. Zamierzałam stąd wyjść i to przemyśleć… Zamierzałam też rozważyć, czy nie zniknąć albo przelać krew tego durnia. Zdradzona. Tak się czuł ktoś, kogo się sprzedało. Mnie. Nie było ani jednej rzeczy, której nie zrobiłabym dla Cesarza, a on mnie oddał.
Berni przyglądał się mi uważnie, jego oczy wbiły się w moje, pochyliłam głowę z szacunkiem. Tak nauczył mnie Cesarz. Ukłonić się i milczeć, gdy chciało się zyskać przewagę.
Zapadła między nami cisza, kiedy przemyślał moje zachowanie.
– Możesz zmienić zdanie w trakcie traktatu. Odejść, jeśli nie spodoba ci się ten układ.
– Zapewnili ci to?
Spojrzał na mnie, myśląc nad tym pytaniem.
– Tak. Ty decydujesz, on chce tylko twojego zaangażowania w jego ochronę.
– Francuzi zawsze kłamią – zauważyłam.
Zaśmiał się.
– Tak, począwszy od Napoleona, zawsze uciekają z pola walki. Ale tym razem to ty będziesz ich żołnierzem. Powalisz ich na kolana, Aniu.
I zginę, czułam to.
Rozdział 3
Lojalność.
Nie było takiego słowa. Lojalność była ważna, jeśli mówiliśmy o sobie, nie o innych. Sądziliśmy, że ludzie byli lojalni wobec nas, ale w drugą stronę obowiązywała ta sama zasada. Nie było takiego pojęcia. Lojalność wobec samego siebie, swojego wychowania, swojej pazerności. Byliśmy lojalni wobec woli przeżycia. To zawsze sprawiało, że zapominaliśmy o tym, komu mieliśmy służyć. Stracimy wiele, staniemy się zakłamani.
Ja byłam lojalna wobec siebie. Wiedziałam, że wujek Berni uratował mi życie, odsyłając mnie do Stanów zaraz po śmierci ojca. Nie oddał mnie matce. Byłam mu winna przynajmniej tyle. Nie mogłam odejść – nie, gdy moja matka żyła, a on wiedział, gdzie jest. Byłam pewna, że wiedział, dlatego chciał, abym była daleko od niego.
Prowadził ze mną grę.
Skąd wiedziałam, że to gra? Pilnował mnie. Każdy mój krok. Gdy byłam w Polsce, miałam swojego kierowcę, swojego ochroniarza, a to było wkurzające. Bał się. Tu były osoby, które znały mojego ojca i znały porachunki grup przestępczych lepiej niż ja. Ale byłam odsunięta.
Ciotka Ewa zabrała mnie na zakupy do luksusowych sklepów, które w Szanghaju były mi znane na co dzień. Cesarz o nas dbał. Mogłyśmy nacieszyć się mianem kobiety w pięknym otoczeniu. Pozwalałam Ewie paplać i opowiadać o sobie przy kawie. A potem umknęłam ochroniarzom i zamówiłam taksówkę pod centrum handlowym. Wiele razy znikałam w ten sposób. Pochyliłam się, aby złapać torebkę, i zostawiłam wujkowi wiadomość, że udałam się na zwiedzanie Warszawy sama. To moje miasto rodzinne, a bywałam tu dwa razy do roku. Spięłam włosy na karku, przesunęłam ręką po twarzy, chcąc dodać sobie odwagi, i poczułam pot pod okularami przeciwsłonecznymi.
Nie mogłam zostać rozpoznana, choć pewnie i tak te rysy mogły być trudne do rozpoznania.
Zakład karny Białołęka. Była to prosta droga. Trzeba było ją przebyć, a ja dostałam zielone światło. Ktoś mnie szukał, nawet Berni miał szpiegów w swoich szeregach. Najwięcej uwagi należało jednak poświęcić ludziom będącym blisko, on nawet nie wiedział, że stare szeregi zawsze działały. A mimo to całe wieki zajęło mu osiągnięcie swojej pozycji.
Więzienie, straszne miejsca. Mogłam tu kiedyś wylądować. Nie, to już luksus. Mnie czekał tylko płytki grób.
Zamknęłam oczy, gdy wyciągnęłam zziębnięte ręce, i wypuściłam powietrze, dzwoniąc domofonem, aby się zapowiedzieć. Długo to trwało. Zaprowadzono mnie do sali przesłuchań. Musiałam wpisać się do akt i podać fałszywy dowód. Trzy głębokie oddechy. Wdech nosem, wydech ustami. Moja równowaga była zaburzona, ale to miejsce miało na mnie taki wpływ. Czekałam. Koordynacja była idealna. Nie poruszałam się, słysząc rozmowy i odgłosy obok mnie. Nie miałam broni, zostawiłam ją w torbie z zakupami. Pewnie mogłabym tkwić w tej pozycji przez kilka godzin, gdybym tylko chciała. Ale zanim zdołałam się skupić, drzwi się otworzyły i ochroniarz wprowadził nowego więźnia.
To stary mężczyzna, ogolony na łyso, wydziarany. Brutalna mina uświadomiła mi, z kim miałam do czynienia. Miał to wypisane na twarzy – lata, które tu spędził, czas, który mu pozostał, i radość, gdy mnie ujrzał. Przekrzywiałam głowę, a on usiadł naprzeciw mnie. Położył na stole skute kajdankami dłonie, na nich również miał tatuaże, symbole śmierci i krzyże. Nastolatka z brzuchem siedząca dwa stoliki dalej przebiła balona z gumy. Zerknęłam na nią uważnie, nim wróciłam wzrokiem do mojego gościa.
– Córka Kozaka – wypowiadał słowa jak pieszczotę.
– Nie skupiasz się, wujku Proboszczu.
– Wujku… – Uśmiechnął się szeroko. – Piękna. Piękniejsza niż twoja matka.
– Suka – dodałam cicho. – Wiesz, gdzie ona jest?
Rozsiadł się wygodniej, a krzesło zaskrzypiało pod jego ciężarem. Zerknął na strażników. Dobrze wiedział, że byłam cholernie skupiona, ale pewnie nigdy bym się do tego nie przyznała.
– Berni wie.
– Tak – westchnęłam. – Wie. Pilnuje jej.
– Sto tysięcy euro za jej głowę.
Zaśmiałam się, naprawdę rozbawiła mnie jego propozycja.
– Marzycielu… ja dam dwa razy tyle. Nawet za jej paznokieć. Wiesz, gdzie jest?
– Nie tu.
– Tak. – Tego byłam pewna. – Możesz się tego dowiedzieć?
– Stąd?
Uśmiechnęłam się,
– Nawet stąd rządzisz, więc czemu nie?
– Sprytna dziewczynka. Twój ojciec byłby dumny…
– Nie mów, że byłby dymny. Nie byłby. Pragnął, abym była grzeczną dziewczynką, wyszła za faceta, który zarabia dziesięć euro na godzinę i marzy o kredycie na dom.
– Chyba że dostaniesz go w prezencie ślubnym.
– Wujku… – powiedziałam. – Lubię bajki, ale nie takie, w których są Kopciuszek i Dobra Wróżka.
Były to słowa mojej Sesarii, ale nigdy nie były prawdziwsze niż teraz.
– Wiesz, co ja o tym myślę… – powiedział, pocierając wargi w zamyśleniu. – Wychowała cię ta ziemia, jesteś twarda i mądra. Odetnij pępowinę, jeśli chcesz być wolna.
– Wolna? – Pokręciłam głową. – Zamienić jedno więzienie na drugie?
Kobieta siedząca przy stoliku obok mnie skrzyżowała nogi i wygładziła zmarszczkę na sukience. Była zdenerwowana.
– Jesteś młoda, a przemawia przez ciebie tyle goryczy.
– Nie. – Przechyliłam głowę. – Nie, to nie gorycz. Proboszczu, mój ojciec ci ufał, a jednak sypiałeś z jego żoną.
– I dlatego tu siedzę, dziecko. Gdy mężczyzna śpi z suką, odbiera mu mózg. Robi się słaby. Powinnaś zebrać wszystkie pieniądze, które zaoszczędziłaś, i uciec. Skupić się na rzeczach, nad którymi masz kontrolę. Może powinnaś pójść na randkę. Znajdź tego miłego chłopca, o którym marzył dla ciebie tata. Zrób coś ze swoim życiem. Bądź bezpieczna.
– Hm – prychnęłam. – Marzenia. Lubię je mieć.
Milczał przez chwilę, aż na jego twarzy pojawiła się przegrana.
– Nie musisz tego robić – nalegał.
– Już za późno. Chcę tylko ją znaleźć i spłacić dług mojej rodziny – odparłam.
Westchnął i patrząc mi w oczy, cicho dodał:
– Nie masz długu. Nikt nie wini cię za grzechy twojej matki.
A mimo to każdy wie, że istniała jej wina.
– Zawsze tak z nami jest, córko Kozaka, mojego przyjaciela. – Nie dokończył zdania, okazując swoje wzruszenie. – Nie masz długu. Spłaciłaś go, przychodząc tu. Każdy się o tym dowie.
Nie było mi to teraz potrzebne. Oboje wiedzieliśmy, że ta rozmowa liczy się dla nas jako sojusz. Ja tu byłam, a Proboszcz nadal zarządzał interesami za plecami Berniego.
– Potrzebujesz czegoś, wujku? – zapytałam go.
Resztka czułości i rozczulenia błysnęła w jego oczach, ale właśnie to była jego zaduma.
– Nie, mam tu wszystko, czego potrzebuję, dziecko – odpowiedział cicho. – Twoja matka miała tendencje do dramatyzowania o byle gówno. Samodestrukcja była w niej od zawsze. Kozak to wiedział. Lubiła być lekkomyślną w wydawaniu pieniędzy i poleceń. Potrzebowała dostojnego życia, więcej i więcej. Był to jej popieprzony sposób na radzenie sobie z otaczającą rzeczywistością. Zadośćuczynienie. Ale nie potrafiła trzymać języka za zębami, nigdy.
Jeżeli to był trop pozostawiony mi przez Proboszcza, to go nie zrozumiałam. Jeśli to wskazówka do dotarcia do mojej matki, to miałam jeszcze jakąś szansę. Nie zamierzałam wciągać nikogo w to gówno, zwłaszcza Berniego. Może zdawał sobie sprawę, gdzie ukrywano moją matkę. Cesarz nie pozwoli mi wyciągnąć z niego tej informacji siłą. Jak zostało uzgodnione wcześniej, nie zamierzałam wszczynać wojny.
– Muszę iść – powiedziałam, wstając z miejsca. – Już mnie szukają.
– Tak. Cieszę się, że cię poznałem. I teraz będę cholernie za tobą tęsknić.
Nie objęłam go, nie dotknęłam, nie był moją rodziną, być może sojusznikiem. Wydawało mi się, że mój ojciec zawsze zdawał sobie sprawę z tego, że długo nie pożyje. Taka była cena pracy zarówno w jego biznesie, jak i moim. Przyśpieszył tylko ten proces poprzez wplątanie się w interesy z Rosjanami i Bułgarami na terenie dwóch gangów. Podejrzewałam, że poprzez okazanie mi swojego poparcia proboszcz nasikał Berniemu do obiadu, a przynajmniej tak się mówiło.