Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Drugi tom o niefrasobliwej hienie cmentarnej!
Hiena z Kaprovicz nie ma łatwego życia w elfim świecie.
Nell Azatka poznała w Kaproviczach przyjaciół, zakochała się i posmakowała elfiego wina. Wszystko układałoby się idealnie, gdyby nie mściwe elfie księżniczki, które uczyniły z niej obiekt swoich żartów. Oczywiście kiedy Nell wpada w tarapaty, Mistrz Silva czuwa wraz z całym Wydziałem Bezpieczeństwa Publicznego Kaprovicze. Tym razem jednak będzie musiała zorganizować bal i wybory najpiękniejszej elfki. Ponadto szykując się na odwiedziny najbliższych, kolejny raz zostanie porwana i oszukana.
Dziewczynie nie jest łatwo przystosować się do elfich zasad. Jedna obietnica złożona przy świetle księżyca zmienia wszystko. Nell staje się kochanką własnego nauczyciela, a to dopiero początek dalszych kłopotów, z którymi przyjdzie jej się zmierzyć.
„A niech cię licho! Nikt przy zdrowych zmysłach nie zadziera z hieną cmentarną!”
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 311
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tej autorki w Wydawnictwie WasPos
CYKLDogs of hell
Mój do zapomnienia #1
On jest mój #2
Burza w nim #3
Wszystko oprócz niego #4 (premiera w lipcu 2024 r.)
CYKLHiena z Kaprovicz
Hiena z Kaprovicz
Hiena z Kaprovicz. Nie latamy. Tom 2
POZOSTAŁE POZYCJE
Protegowana
W PRZYGOTOWANIU
Revers – Bracia Henderson
Jack Bad Demons MC
Hiena z Kaprovicz. Jeszcze nie latamy. Tom 3
Wszystkie pozycje dostępne również w formie e-booka
Copyright © by Ewelina Maria Mantycka, 2023Copyright © Wydawnictwo WasPos, 2024All rights reserved
Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.
Redakcja: Kinga Szelest
Korekta: Aneta Krajewska
Projekt okładki: Adam Buzek
Zdjęcie na okładce: © by @ai.tinybutterfly, autor: Sylwia Frączek
Wektor przy nagłówkach: © by Fox One/Shutterstock
Wektor wróżek: © by InsideOutDesign/Shutterstock
Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]
Wydanie I – elektroniczne
Wyrażamy zgodę na udostępnianie okładki książki w internecie
ISBN 978-83-8290-526-7
Wydawnictwo WasPosWydawca: Agnieszka Przył[email protected]
Spis treści
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 1
Nie latamy!
Wszystko zaczęło się od źle zinterpretowanego ogłoszenia o pracę, które Kornelia Azatka przeczytała w portalu internetowym. Tak trafiła do miasta Kaprovicze w górach Karpatach na końcu świata. Do tego w mieście mieszkały elfy, a ona objęła etat zarządcy Nekropola i zamiast opiekować się działkami oraz pieniędzmi wpływowych ludzi, została opiekunką elfiego cmentarza.
I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby elfy były słodkie i magiczne. Niestety, ich klasowość i uprzedzenia sprowadziły na nią tylko kłopoty.
Od miesięcy uczyła się z nimi współżyć, ale bycie miłą i odpowiedzialną nie zawsze jej wychodziło. Porwał ją elf szlachecki z rodu Zurów, Victor Zura, podczas gdy jego bliźniak, Vincent, był jej najlepszym przyjacielem.
Był jeszcze Mistrz Silva… Trzeba o nim wspomnieć, aby podsumować, w jaki sposób Nell wychodziła ze wszystkich kłopotów obronną ręką. Fakt, nałożono na nią zaklęcie ochronne z Urzędu Miasta oraz z Nekropola, ale to przełożony Wydziału Publicznego Kaprovicze, Silva, był tym, który od pierwszego dnia, gdy Nell przybyła do Urzędu Miasta i pomyliła korytarze, czuwał nad jej bezpieczeństwem. Potężny elf wzbudził jej zainteresowanie.
Jak na elfa był seksowny.
Jak na elfa wiedział, jak rozbudzić kobiece pragnienia.
Jak na elfa był zbyt… elficki z jego szóstym zmysłem i odczytywaniem cudzych myśli. To przerażające. Elf był już zajęty przez piękną elfkę Giltę i sprawiał, że serce Nell biło niespokojnie.
A pocałunek z efektem cukierków wiśniowych i fajerwerki w Dniu Kobiet?
To długa opowieść…
Podsumowując…
Nell Azatka, hiena cmentarna, właśnie stanęła przed nowym problemem, który miał totalnie odmienić jej życie. Tego dnia jedna z jej najlepszych przyjaciółek, elfka szlachecka, Iwra Lasocka, córka Mai, właścicielki miejscowej kwiaciarni, szła na randkę. I to nie z byle kim, bo z niedawno obudzonym Aleksandrem Maurodem, znanym elfem w miasteczku, postacią historyczną z wielkim rodowodem.
Nell jako swatka z własnym biznesem uległa namowom przyjaciółki, aby tę randkę zorganizować. Dzięki Ninie, mamie Aleksandra, wszystko udało się szybko załatwić.
I tak teraz Nell stała na ścieżce prowadzącej do Jeziora Rusałek od strony Nekropola i słyszała wściekły męski ryk ponad lasem. Zdawało jej się, jakby kilka minut temu zostawiła przyjaciółkę i Aleksandra pogrążonych w słodkiej konwersacji przy blasku księżyca.
Nell, zawróciwszy, pobiegła w kierunku, z którego dochodził niepokojący dźwięk.
Zamarła na skraju lasu, dostrzegając Iwrę z tymi cudownie powiewającymi na wietrze różowo-białymi kosmykami sięgającymi do pasa. W liliowej sukience i japonkach z kryształkami wyglądała jak wściekła walkiria, w dodatku wiatr targał jej szal i włosy. W dłoni ściskała srebrny sztylet z błyszczącym w świetle księżyca zakrwawionym ostrzem.
Obok niej stała wysoka postać Mauroda trzymającego się za policzek. Spomiędzy jego palców ściekała krew.
Było to tak zdumiewające, że Nell zamarła przerażona, zapominając oddychać.
– Ukarzę cię! – krzyczała jej słodka przyjaciółka. – Ty draniu! Ukarzę, słyszysz?!
– Iwra! – wrzasnęła Nell, biegnąc do niej. – Iwra?!
Dziewczyna jednak rzuciła się na Mauroda, okładała go pięściami po plecach; nie bronił się, ale też nie pozwalał trafić znów sztyletem w swoje ciało.
– Przestań – powiedział ostro.
– Ty tchórzu!
– Uspokój się.
Iwra podskakiwała, rzucając się na niego, ale on znikał, unikając ciosów.
Po chwili Iwra upadła na piach, gdy Maurod, obróciwszy się zamigał paręnaście kroków od niej. Iwra szybko powstała z ziemi, szukając przeciwnika.
Dzierżyła w dłoni nóż, jego ostrze lśniło złowrogo w blasku księżyca.
Jej piękną twarz wykrzywiała nienawiść.
– Pożałujesz, że się obudziłeś! Nikczemniku…
Gdy Nell dobiegła do Iwry, dziewczyna cała się trzęsła. Łzy płynęły jej po policzkach ciemnymi smugami razem z rozmazanym tuszem. Była wściekła, zaciskając zęby, które aż zgrzytały. Jej ramiona napinały się, gdy Nell za nie złapała, starając się nią potrząsnąć. Przyjaciółka wpatrywała się w Mauroda oczami płonącymi czernią.
– Zaatakował cię? – pytała napiętym głosem Nell. – Iwra, co ci zrobił? Napastował?
– Nie.
– Jak to?
– Nic, ale i tak go zabiję.
Obejrzała się, ale w miejscu, gdzie jeszcze chwilę temu stał Maurod, pozostała resztka mgły i ślady butów na piasku. Znikł. Iwra zanosiła się coraz większym szlochem, przyciskając do siebie nóż z rzeźbioną rękojeścią, na ostrzu widniały ślady krwi.
– Proszę cię… – wyszeptała drżąco Nell. – Co się stało? Iwra, odpowiedz, do cholery!
Dziewczyna jednak była w szoku, bo bezwiedne kiwała głową, zatykając uszy.
– Iwra, wzywam kogoś z Bezpieczeństwa. I to natychmiast.
Jeśli Maurod na nią doniesie, będzie mogła mieć kłopoty, raniła prastarego elfa szlacheckiego. To było srogo karane.
Nell ostrożnie odgarnęła z jej twarzy plątaninę włosów, czując wilgoć na policzkach.
– Spokojnie – poprosiła, stosując technikę elfów, ale jej głos nie miał takiej władzy. – Uspokój się. Nabierz powietrza w płuca. Dlaczego go raniłaś nożem, Iwra?
– On… – wychrypiała. – To on ją skrzywdził.
– Kogo?
– Mamę.
Nell potrząsnęła głową, nie rozumiejąc.
– Twoją mamę?
Iwra przytaknęła, a z oczu znów trysnęły łzy.
– Zaraz… Spotykał się z twoją mamą?
Znów przytaknęła. Kolejne pytanie nasunęło się już samo.
– Maurod jest twoim ojcem?
Chyba dopiero, gdy Nell to powiedziała, informacja dotarła do świadomości Iwry, bo błękitne tęczówki wyglądały na przerażone, gdy zerknęła na sztylet. Odrzuciła go na piasek, jakby był jadowitym wężem. Ramiona, które Nell trzymała, jakby zwiotczały, a potem po prostu Iwra zamieniła się w mgłę. I znikła. W dłoniach Nell było tylko powietrze, zaczęła wykrzykiwać jej imię, ale odpowiedziała jej cisza. Może nie całkiem cisza, gdzieś śmiały się elfy.
Co ona najlepszego zrobiła?
Umówiła Iwrę z własnym ojcem!
Zdenerwowana, nie wiedząc, co zrobić, podniosła sztylet koniuszkami palców. Był brudny. We krwi i błocie. Na szczęście zabrała ze sobą torebkę. Wyjęła komórkę i wybrała jedyny numer, którego wybranie w tej chwili wydawało jej się słuszne. Do Wydziału Bezpieczeństwa, do samej dyrekcji.
Rozejrzała się, zawracając do lasu w kierunku Nekropola.
Silva odebrał po drugim sygnale.
– Co się stało, Nell?
Och… Oczywiście, że żadne miłe powitanie ją nie czekało.
– Powiedz, że jesteś na Nekropolu.
– Jestem.
– Co za ulga! – krzyknęła drżącym głosem. – Iwra zniknęła… Uciekła. Chyba zraniła Mauroda.
– Maurod nie jest dzieckiem, aby go zranić – mówił sucho.
– Jego sztyletem, który trzymam w dłoni – rzuciła zirytowana. – I krew na ostrzu niewątpliwe jest jego.
Cisza. Chwilowa.
– Gdzie jesteś? – padło szybkie pytanie.
– Idę w stronę Nekropola z Jeziora Rusałek.
– Zaraz tam będę.
– I Silva… Proszę, sprawdź, czy Maurod wrócił.
Otarła łzy, które toczyły się jej po policzku.
– Sprawdzę.
Biegła, na ile pozwoliły jej niewygodne buty. Niemal zderzyła się z Silvą u wylotu ścieżki z lasu; przez chwilę oślepiona mgłą, zdała sobie sprawę, że to właśnie on. Uformował się taki jak zwykle. Może tylko ta biała bluza i dżinsy ją trochę zaskoczyły, był to ubiór odległy od codziennego stroju elfa bojowego, ale w natłoku myśli mogła tylko patrzeć w jego twarz.
Był urodziwym elfem z mrocznych. Miał białą skórę, smukłą sylwetkę, szerokie ramiona ukryte pod bluzą, pociągłą twarz, mały nos i wąskie usta. Idealne. Zmysłowe. Niedawno ją całowały. I te przerażająco niebieskie oczy schowane za długą czarną grzywą miękko opadającą na kaptur. Spoglądał na nią zawsze tak, jakby odczytywał jej duszę. Zmuszał ją tym spojrzeniem, aby się w niego wpatrywała.
Złapała go za przedramiona, gdy wyciągnął do niej dłonie.
Nell z trudem wypuściła powietrze z płuc, lecz łzy ciągle napływały jej do oczu.
– Nie wiedziałam – wysapała. – Naprawdę… Nie wiedziałam. Nigdy bym ich ze sobą nie umówiła.
Jego oczy unieruchomiły ją łagodnie, zmuszając do skupienia myśli.
– Spokojnie, Nell, od początku – poprosił.
– Maurod to ojciec Iwry. Chyba…
Elf westchnął.
– Nie wiedziałem.
– Ja też. Niby skąd? I ona się uparła, aby ich umówić. Nie chciałam. – Patrzyła na niego błagalnie. – Ale chciałam, aby była szczęśliwa. Słyszałam tylko, jak mówi, że zna jej matkę, a potem sobie poszłam. Usłyszałam ryk i zawróciłam. Iwra cięła go sztyletem po twarzy, wykrzykując, że go nienawidzi i zabije. Była w szoku.
Głos uwiązł jej w gardle na wspomnienie tego, co zobaczyła. Starała się powstrzymać łzy, ale one nie chciały przestać płynąć.
– Pokaż mi sztylet – poprosił, puszczając ją.
Zapomniała, że nadal ma go w dłoni. Podała go Silvie, który badawczo mu się przyglądał.
– Należy do Mauroda – zapewnił. – Nosi go zawsze przy sobie. Drasnęła go dość lekko, krew jest tylko na ostrzu.
– Naprawdę? – zapytała z nadzieją.
– Na pewno zostanie blizna, ale widocznie sam był w szoku, że dał jej się zaskoczyć – powiedział spokojnie.
– Wrócił na Nekropole?
Silva pokręcił głową.
– Nie.
Westchnęła. Obawiała się najgorszego.
– Muszę znaleźć Iwrę.
Bez słowa przytaknął. Złapał ją za rękę i pociągnął, prowadząc na Nekropole. Próbowała za nim nadążyć, ale Silva stawiał długie kroki.
– Azal – mówił i uzmysłowiła sobie, że ma przy uchu małą czarną słuchawkę. – Azal, tu Silva. Znajdź dla mnie sygnały Iwry Lasockiej i Aleksandra Mauroda. Tak, konkretne położenie. Czekam.
– Sygnał? – zapytała.
– Telefony w Kaproviczach mają system GPS.
– Aha.
Na oświetlonym parkingu zaprowadził ją prosto do swojego audi i otworzył drzwi od strony kierowcy.
– Wsiadaj.
W środku pachniało lasem. Nell ścisnęła torebkę dłońmi. Gula w gardle rosła i zaczęła boleć. Znów zbierało jej się na płacz, gdy Silva rozmawiał z kimś przez telefon, potwierdzając jakieś adresy. W umyśle widziała Iwrę. Radosną i podenerwowaną, kiedy czekała na spotkanie z Maurodem, oraz jej uśmiech, kiedy go zobaczyła. I potem, kiedy szlochała. Nell poczuła się winna; gdyby odmówiła, gdyby nie zaaranżowała tego spotkania, Iwra by nie cierpiała. Odniosła wrażenie, że nawet elfy miały swoje tajemnice. I ona je naruszyła. Nie powinna była.
Silva poruszył się. Ujrzała przed sobą chusteczkę do nosa. Higieniczną chusteczkę do nosa w jego palcach, gdy elf skręcał w kolejny zaułek.
– Proszę.
Roześmiałaby się, gdyby nie ta gula w gardle. Wzięła chusteczkę i wydmuchała nieelegancko nos, kiedy zaparkowali na tyłach osiedla na Ogrodowej, zachowanego w podobnym stylu do tego, na którym mieszkała. Domy z czerwonej cegły i drewna, drewniane balkony, i parking dla mieszkańców. Silnik audi wyłączył się, gdy Silva wysiadł, i ona to zrobiła.
Silva patrzył wysoko w górę. Na dach jednego z budynków.
– Iwra ma tam oranżerię.
– Co? Oranżerię?
Przytaknął.
– Jest tam. Zaprowadzę cię do niej i poszukam Mauroda, jest u matki Iwry. Dasz sobie radę, zanim wrócę?
Przygryzła wargę i przytaknęła. Ujrzała, jak podchodzi do niej. Zrobił tylko kilka kroków i dostrzegła jego brązowe oczy oraz grzywę ciemnych włosów. Objął ją w pasie ostrożnie.
– Zamknij oczy, Nell – poprosił.
– Co?
– Zabiorę cię na górę.
– Schody – wymruczała.
Nagle zaczęła spowijać ich mgła, jakby ktoś owijał ich folią, bardzo cienką. W jego spojrzeniu zamigało rozbawianie.
– Och… Okay. Ale ostrzegam, mam lęk wysokości.
– Dlatego zamknij oczy.
Przytaknęła i schowała głowę na jego ramieniu, to było całkiem przyjemne uczucie, gdy był tak blisko. Wdychała jego zapach, kiedy poczuła tylko powiew wiatru na plecach, i po kilku sekundach jej nogi oderwały się od stabilnego podłoża. Jej żołądek zaprotestował, a w środku zaczęło pojawiać się pierwsze uderzenie gorąca. Nell panikowała.
Rozdział 2
Iwra Maurod?
– Już. Możesz otworzyć.
Rozejrzała się niepewnie. Stali wysoko na dachu, płomyki świateł oświetlały cudowny ogród. W donicach kwitły wszystkie kwiaty świata, kolorowe, piękne. Za plecami Silvy widziała szklaną oranżerię pogrążoną w ciemności. Ostrożnie puściła go zarumieniona.
– Nic ci nie jest?
– Nie – powiedziała, siląc się na słaby uśmiech. – To mój pierwszy lot.
– Domyśliłem się. Iwra jest w oranżerii. Wrócę do was, jak upewnię się, co tam się stało.
– Dziękuję.
– To ja dziękuję – mruknął i mgła spowiła jego stopy, po czym znów owinęła całą postać.
Na jej oczach mgła wysunęła się już za kraniec budynku.
Odsunęła szklane drzwi, które zaskrzypiały, i cicho weszła w półmrok.
W cieniu widziała donice i kwiaty, w środku kumulowały się zapachy. Jakby nagle ktoś zbyt mocno spryskał się perfumami. Deski ścieżki skrzypiały pod jej stopami. Nell rozglądała się na boki. Iwra siedziała w różowej poświacie, blisko okna na białej ławeczce. Zaciskała kolana ramionami, a jej ciało drżało, gdy płakała.
Nell ruszyła w jej stronę; siadając na ławce, zastanawiała się, co powiedzieć.
Iwra podniosła głowę; ujrzawszy Nell, znów ją spuściła.
– Nic ci nie jest? – zapytała cicho.
Iwra pociągnęła nosem i wzruszyła ramionami.
– Naprawdę chciałam go zabić – wyznała.
– Chyba też tak pomyślał.
Jej oddech był ciężki.
– Wydawało mi się, że gdy go kiedyś poznam, wytłumaczy mi, dlaczego ją zostawił.
– Z tego, co wiem, śpi od dwudziestu dwóch lat. Twoja mama mogła nie wiedzieć, że jest z nim w ciąży, gdy go uśpiono.
– Nie – powiedział Iwra, podnosząc głowę; jej twarz była blada, a tusz rozmazał się na sukience. – Wiedziała. Powiedziała, że odszedł od nas na zawsze, bo do niego nie pasujemy. Ostatnio gdy Rada Miasta zgodziła się na nekromancję, mama chciała, abyśmy zamieszkały w górach z dziadkami. Babcia się nie zgodziła. Ona również wie, Nell. Pytała, czy chcę z nimi mieszkać, ale powiedziałam, że nie zostawię przyjaciół i kwiaciarni. Chyba mama bała się, że to się wyda.
Iwra westchnęła, zapatrując się w księżyc przebijający się przez szklany dach oranżerii.
– Był tu cały czas – wyszeptała Iwra po kilku chwilach milczenia.
Nell tylko przytaknęła.
– Był. I to twoja mama ponosi winę za to, że ci o nim nie powiedziała.
– Nie chciała mnie ranić.
– Ale to nie było fair, Iwra – zauważyła Nell. – W końcu kiedyś mogło dojść… No i doszło do takiej sytuacji. Obiecuję już nie bawić się w swatkę.
Iwra słabo się uśmiechnęła, zerkając na Nell.
– Fascynował mnie. Czułam, że mnie do niego ciągnie – przyznała. – Taka aura zawsze za nim chodziła… Może podświadomie czułam, że jesteśmy jakoś związani.
– Tak – przyznała. – To zrozumiałe. Moja mama nam od razu powiedziała, że nasz kochany tatuś zwiał. Ujęła to raczej słowami: „Faceci tacy jak wasz ojciec są draniami i egoistami. Poznasz go po tym, że gdy rodzi się córka, mówi, że wolałby chłopca, aby miał to jego… między nogami”.
Iwra znów zachichotała.
Nell musiała przyznać, że wygląda pięknie, nawet ze smugami tuszu na policzkach. Różowa łuna oświetlająca jej włosy, elficką twarz i te błękitne kryształowe oczy. Jak dotąd Iwra wydawała jej się taka silna i odpowiedzialna, a teraz okazało się, że pod tą skorupą i T-shirtami kryła się naprawdę wrażliwa dusza. I te prawdziwe emocje widniały teraz na jej obliczu. Nell ostrożnie starła palcami ciemne smugi.
– Teraz wiemy, po kim odziedziczyłaś piękną twarz – mówiła delikatnie, aby jej nie zranić. – Niewątpliwie Nina będzie ci złocić życie. To elfie powiedzenie.
– Nina!
Chyba obie właśnie pomyślały o tym samym.
– Nina jest moją babcią – wyszeptała Iwra przejęta.
– Jeśli twój ojciec to idiota. Nina z pewnością wybije mu głupoty z głowy – odpowiedziała półgłosem Nell. – Staniesz się jej ukochaną wnuczką.
Elfka znów się uśmiechnęła.
– Zraniłam go – wyznała z żalem. – W twarz.
– Podobno to powierzchowna rana. Będzie miał pamiątkę tego, że jego córka coś po nim odziedziczyła.
– Naprawdę mi się podobał.
– Bo przypominał ci samą siebie.
– Może…
Zamknęła oczy, Nell głaskała ją po ramieniu, które już nie drżało. Telefon w jej torebce zawibrował, wyjęła, by sprawdzać, czy to nie Silva. Ale uśmiechnięta Liv w koszmarnym makijażu drag queen podskakiwała jak zajączek wielkanocny.
Nell westchnęła.
– Liv. Dziewczyna pewnie urwała się z kolacji i zamknęła w kiblu, aby dowiedzieć się, jak poszło. – Odrzuciła połączenie i schowała telefon do kieszeni kurtki. – Niech trochę pofantazjuje.
– Jakoś nie wyobrażam sobie, abym nawet w umyśle Liv mogła całować się z Ma… własnym ojcem.
– Faktycznie… – Nell zmarszczyła nos. – Zboczone. Całkiem w stylu Liv, niech fantazjuje.
– Nie – wykrztusiła Iwra rozbawiona, wyjmując swoją komórkę z małej torebki zawieszonej na nadgarstku. – Napiszę jej prawdę.
– Chcesz, aby dostała zawału?
– Niech chociaż jedna osoba ma z tego ubaw.
– Iwra…
Dziewczyna jednak uśmiechnęła się, siadając prosto; pisała już wiadomość do Liv, a Nell odniosła wrażenie, że to właśnie uspokaja koleżankę – rzeczywistość, którą znała. Bo nie musiała dusić tych emocji w sobie.
– Nic mi nie będzie – powiedziała z mocą. – Czuję, że jakoś to zniosę. Ojciec… W końcu już nie będę tak wybrakowana.
– Wątpię, abyś w ogóle była. Bo ja też nie mam ojca.
Błękitne oczy patrzyły na nią przepraszająco. Nell wzruszała ramionami.
– Niczego mi nie brakuje, prawda?
– Prawda.
Telefon Nell zawibrował. Liv napisała.
Liv: Naprawdę? Na Erlanda! Całowali się?
Nell pokręciła głową z niedowierzaniem, przynajmniej tę łatwo było rozgryźć, ostatnio tylko jedno chodziło jej po głowie. Iwra, wychylając się, przeczytała wiadomość i zaśmiała się. Śmiała się i ocierała łzy w zakłopotaniu.
– Ja jej nie odpiszę – zapewniła Nell, a Iwra już stukała na klawiaturze swojego telefonu.
– Napiszę jej, że pocałowałam go w stylu Iwry. Z krwią i okrutną szramą na policzku od moich paznokci.
– Wiesz co… Chyba wystarczy, że Liv ma dość zachwianą reputację. Jak tak dalej pójdzie, nigdy nie znajdę wam miłych, spokojnych elfów – rzekła półgłosem. – Ale najpierw sprawdzę koligacje rodzinne.
Iwra zachichotała.
– Wyobrażasz to sobie? – wydusiła nagle Iwra, dusząc się śmiechem. – Umówiłam się z własnym ojcem?
Nell przytaknęła, z tego akurat doskonale zdawała sobie sprawę.
– I jeśli to się wyda, to mój interes szlag trafi.
– Przykro mi.
– Żartuję, Iwra. Nie obchodzi mnie to. To mi przykro, że do tego doszło.
– A mi nie. Mama jest mi winna wyjaśnienia.
– Jest. Całkowicie teraz zrozumiem, jeśli zechcesz, aby nikt się o tym nie dowiedział – powiedziała.
Iwra zamyśliła się, zrywając z krzaka mały pączek nierozwiniętej jeszcze białej różyczki.
– Nie wiem. Zobaczę, co oni powiedzą.
Znów dostała wiadomość, tym razem od Silvy.
Silva: Za dziesięć sekund będę na górze. Przekaż, proszę, Iwrze, że jej mama czeka na dole. Państwo Maurod również. Jeśli nie pragnie się z nimi spotkać, poinformuj mnie.
Pokazała wiadomość Iwrze. Ta czytała powoli.
– Co mam mu odpisać? – zapytała Nell.
Liv wzruszyła ramionami.
– I tak nie uniknę tego spotkania.
Fakt. Nell wiedziała, że Iwra nie należy do tchórzliwych osób, aby ukrywać się przed trudnościami, jakie stawiał na jej drodze los.
Telefon Nell zawibrował, zerknęła na wyświetlacz i odebrała wiadomość od Liv, gdy drzwi do oranżerii się otworzyły, a do środka wszedł Silva.
Iwra wstała niepewnie, gdy Nell przeczytała wiadomość.
Liv: Żartujesz? Zła dziewczynka… zła… Odebrała mi tytuł najbardziej zboczonej…
– W porządku, Iwra? – zapytał Silva.
– Tak. Dziękuję, Silva.
…królowej Kaprovicz. Nie będę się dzielić. Pocałunek z własną siostrą się liczy? Mogę to załatwić jeszcze tej nocy.
Parsknęła.
Nieelegancko i szybko zakryła usta dłonią, pokazała wiadomość Iwrze.
– Liv potrzebuje psychiatry – wyznała cicho Nell, wstając. – I to szybko.
Iwra znów się zaśmiała i tak jak Nell zakryła usta dłonią świadoma, że Silva milczy i im się przygląda, grzecznie czekając.
– Przepraszam – przyznała Iwra. – Zejdę na dół sama.
– Twoja mama czeka na ciebie. Jest bardzo zmartwiona – wyznał. – Jest tam również Aleksander Maurod.
Iwra przytaknęła, siląc się na słaby uśmiech.
– Rozumiem. Przeproszę go za zranienie.
Chrząknął niepewnie, zerkając gdzieś w bok.
– Chyba Nina byłaby niezadowolona, gdybyś go przeprosiła – zauważył. – Upiera się, że należy mu się oznakować oba policzki, aby wszystkie kobiety go wyklęły.
Iwra rozbawiona zachichotała. Ostatni raz odwróciła się do Nell, gdy jej nogi spowijała już mgła.
– Napisz Liv, że korona nadal należy do niej.
Nell pomachała jej, gdy mgła zniknęła, wysuwając się za drzwi oranżerii w noc. Spojrzała na Silvę, który wpatrywał się w miejsce, gdzie zdematerializowała się Iwra.
– Może zejdę schodami? – zaproponowała cicho.
– Słucham? – zapytał, będąc myślami gdzieś daleko. – Nie… Chodź, proszę.
Nell spojrzała w górę na szklany dach oranżerii. Nie zrobiła nawet kroku. Silva, widząc, że się waha, wyciągnął do niej rękę i delikatnie przysunął do siebie.
– Chyba nigdy się do tego nie przyzwyczaję – wymamrotała, zamykając oczy.
– Musisz tylko zaufać osobie, która cię transportuje.
– Jasne. Powiedział elf mroczny zamieniający się w mgłę. Do bani… czy ja też będę musiała się zamieniać w mgłę? Jest taki wymóg?
– Nie – odparł schrypniętym głosem, trzymając ją jak wcześniej w pasie.
Jego uścisk nie był mocny, ale wiedziała, że to on. Bo pachniał jak on. Bo trzymał ją lekko przy sobie. Chcąc zobaczyć jego twarz w tej chwili, otworzyła oczy. Ujrzała rozgwieżdżone niebo i nagle ceglaną ścianę, jakby spadła otulona miękkim puchem. Chciała krzyknąć, zdążyła nabrać tylko powietrza w płuca, gdy stała już na stabilnym podłożu.
Z trudem odetchnęła.
– Nell? – zapytał zdenerwowany Silva, nachylając się do niej. – W porządku?
– To był zły pomysł.
Kucnęła, czekając, aż żołądek uwolni się od skurczów. Szlag, po co otwierała oczy? Mogła tego uniknąć.
Na podjeździe zobaczyła Iwrę w ramionach matki, ciemnowłosej elfki w dżinsach i czerwonej bluzie. Obok stała Nina Maurod, dotykając ręki Iwry; staruszka miała łzy w oczach. Aleksander Maurod wraz ze swoim ojcem stał przy trzech koniach. Miał plaster na policzku i wpatrywał się w plecy Iwry jakimś nieodgadnionym wzrokiem. Może wreszcie dotarły do niego ojcowskie uczucia albo Nina wbiła je tam siłą.
Nabrała kilka głębszych oddechów.
– Następnym razem wezmę aviomarin – zapewniała, odwracając głowę do Silvy.
On jej nie słuchał. Patrzył w drugą stronę, gdzieś na wyloty uliczek. Zdawało jej się, że jego oczy pociemniały. Wyglądał na tak bardzo rozgniewanego.
– Coś się stało?
Gwałtownie odwrócił się do niej. Patrzył na nią już normalnie jak Silva. Z lekkim grymasem i wzrokiem kogoś, kto zawsze wie, co robić.
– Nic. Nie powinnaś była otwierać oczu – rzekł twardo. – Mogłaś zasłabnąć.
– Miłe – warknęła, wstając z trudem, ignorując jego wyciągniętą dłoń. – Lewitacja to nie jest moja mocna strona.
– To nie lewitacja. Gdybyś uważała na zajęciach, to była byś tego bardziej świadoma, Nell.
Och, zapomniała, że ten cudowny Silva miał również tę drugą stronę.
– Powiedział cudowny Mistrz Silva.
Widziała, że Iwra macha jej, gdy w końcu uwolniła się z uścisku rozpłakanej matki, a Nina chyba czekała na swoją kolej.
– Spokojnej Fazy Księżyca, Nell. I tobie, Silva.
Odmachała, gdy Maja Lasocka wskazała Iwrze i Ninie czerwonego garbusa z logo kwiaciarni. Niedaleko padało jabłko od jabłoni. Powiedziała coś po elficku do Mauroda, nawet na niego nie patrząc, a ten tylko przytaknął. Wsiadł na konia ze swoim ojcem. Ostatni raz spojrzeli na Silvę, kłaniając mu się dwornie i również mówiąc coś po elficku. Oczywiście, gdyby go znała, zrozumiałaby, co elfy mówią w takich sytuacjach.
Pozostało jej stać i się domyślać. Gdy wszyscy odjechali, zostali sami, stojąc przy czarnym audi. Liście drzew szeleściły na wietrze. Pachniało nocnym powietrzem. W oknach dało się dostrzec światła, gdzieś grała muzyka, ktoś kogoś wołał. Gdzieś płakało dziecko. Normalność.
Ponownie zerknęła na Silvę, zdawało jej się, że stoi w tej samej pozycji, wpatrując się w nią. Po drugiej stronie chodnika przebiegł czarny pies.
– Co teraz zrobią? – zapytała go.
– Pojechali porozmawiać do domu Iwry – wyjaśnił.
– Wszyscy?
– Chodzi im o jej dobro.
– Mhm. Rozumiem.
Ponownie zerknęła w stronę, gdzie wcześniej patrzył Silva, ale oprócz mroku była to tylko pusta alejka między budynkami.
Gdy odwróciła się do Silvy, drgnęła, jego oczy były ciemne. Wpatrywał się w nią, jakby szukał czegoś w jej duszy. Niemal czuła nacisk na umysł. Czy to możliwe? Czy tam był? Hipnotyzował ją.
– Nie rób tego.
– Czego? – zapytał spokojnie.
Machnęła ręką.
– Nie wiem. Tych twoich sztuczek elfickich – mruknęła zła, odsuwając się, aż poczuła drzwi audi na pośladkach. – Nie jestem do nich przyzwyczajona.
– Skąd wiesz, że stosuję na tobie jakieś sztuczki?
– Bo wyglądasz na faceta, który lubi kontrolę.
– Bo ją lubię.
– Haa! – Wskazała na niego palcem uradowana. – A ja nie lubię, gdy ktoś ją na mnie wymusza.
– Wymusza? – zapytał. Wbił wzrok w jej usta albo jej się zdawało. – To tylko lekka perswazja.
– Elficka perswazja?
– Jak zauważyłaś, elfy mają ten sam tok myślenia co ludzie – odparł łagodnie, znów patrząc w jej oczy. – Nie różnimy się od was w wielu kwestiach. Chodzi tylko o to, że mamy większą styczność z naturą i z tego korzystamy. Jest za piętnaście dwunasta, czy nie zaczynasz zajęć na uczelni?
– Na Erlanda! – pisnęła, patrząc na zegarek. – Systemy obronne. Pan Gali mnie zabije.
– Wątpię, aby to zrobił – odpowiedział spokojnie, obchodząc maskę samochodu.
Westchnęła.
– Tak się tylko mówi.
– Wsiadaj, podwiozę cię.
– Super. Chyba rośnie dług, który u ciebie zaciągam.
Nie dopowiedział, ale ona tak czuła.
Dług u Silvy. Czasem nie wiedziała, dlaczego tak jej się podobał? Bo czasem naprawdę był facetem, którego miała ochotę przycisnąć do ściany i całować. Tylko nie wtedy, gdy sprawiał, że czuła się jak idiotka. To nie w porządku. Myślała o tym, kiedy zostawił ją przed bramą uczelni. Przedtem wyszeptała długą formułkę z podziękowaniami, którą ułożyła w czasie drogi. Zawierała wszystkie epitety i elfickie zwroty grzecznościowe. Nell skłoniła głowę. Życzył jej spokojnej Fazy Księżyca i odjechał.
Kolejna kiepska noc. Bo zapowiadało się, że zajęcia na uczuleni szły jej coraz gorzej. Zaczął jej się okres, bardzo bolesny. A ona nie złożyła wymaganego wniosku o egzamin poprawkowy z historii elfów. Dostała upomnienie.
Iwra wyjechała z matką w góry, aby mogły tam ze sobą porozmawiać w odosobnieniu jak matka z córką, odbudowując swoją relację. Liv jęczała nad losem przyjaciółki, pożerając jej jagodzianki i oglądając kolejną dramę o krwiożerczych potworach. Na domiar złego dostała dziwny telefon z Urzędu Miasta, konkretnie z Wydziału Bezpieczeństwa Publicznego z Działu Spraw Pilnych.
– Pani Kornelia Azatka proszona jest o stawienie się o godzinie piętnastej w Wydziale Bezpieczeństwa Publicznego Kaprovicze na niezwłoczne przesłuchanie. Dział Spraw Pilnych, pokój prowadzącego sprawę Herakliusza Dyrta. Ścisłe informacje zostaną podane osobiście.
Pięknie. Przeskrobała coś, co doszło aż tam. Na pewno malwersacja, w końcu wpłaciła ostatnio do banku sporo liści za wygraną w pokera. To była przerażająca myśl. Nawet Liv stwierdziła, że do Działu Spraw Pilnych wzywają już w ważnych sprawach, w innych ktoś z Bezpieczeństwa zjawiłby się u niej. Ubrała się w czarną marynarkę ze spodniami. Ułożyła włosy i zrobiła staranny makijaż. Liv wybierała się z nią jako obstawa. Była to jakaś pociecha.
Tada ucieszyła się na ich widok; gdy pokazała apaszkę z jedwabiu, którą dostała od Kudra, jej oczy promieniały. Potem zaprowadziła ich do Wydziału Bezpieczeństwa, co gorsza, całkiem innym wejściem niż ostatnio Nell tu się dostała. Wielka poczekalnia z białymi krzesłami wyłożonymi poduszkami; przez okna można było oglądać drzewa w parku i góry Karpat. Było tu kilka osób czekających na wizyty przed ciemnymi drzwiami z nazwiskami prowadzących. Nell odszukała swoje drzwi. Herakliusz Dyrt.
W kolejce siedziało młode małżeństwo. Elf w garniturze, chyba ktoś z banku, bo kojarzyła jego twarz, i jego żona, elfka mroczna w kremowej sukience. Nell usiadła na krześle, kładąc torebkę na kolanach, żołądek ją bolał i naprawdę się stresowała. Wszyscy sprawiali wrażenie podenerwowanych w takich miejscach. Tylko Liv w tym swoim stroju czarnej baletnicy i z dwoma warkoczami jak Indianka była bardziej zaciekawiona niż wystraszona.
Nell nie znosiła takich miejsc. Jak na komendzie, gdzie miała sposobność być kilkakrotnie, a więc elfy również miały swoje komendy.
Westchnęła, zwieszając głowę. Przez to czuła się parszywiej.
Nie wiedziała, co przeskrobała. Mogła się tylko domyślać. Malwersacja. Nielegalne założenie firmy. Współudział w ataku na Mauroda Potężnego. Zakłócanie ciszy nocnej. Coś z Nekropolem… Wpatrywała się w swoje różowe paznokcie, które Liv pomalowała jej na poprawienie humoru. Przy oknie stały dwie chude elfki mroczne w modnych dżinsach i cekinowych bluzeczkach. Chichotały, gdy ona dygotała w środku. Tak intensywnie wpatrywała się w swoje dłonie, że gdy małżeństwo weszło do pomieszczenia, z jej ust wydobyło się jęknięcie. Dłoń z wielką czarną różą i czarnymi paznokciami padła na jej ręce, klepiąc pocieszająco.
– Hej – odezwała się nad jej głową Liv. – Nikt ci tu nic nie zrobi.
– Mów tak, mów…
Zerknęła na dziewczynę, ale Liv wglądała jak zazwyczaj. W ciemnym makijażu z kolczatką na szyi i spojrzeniem ostrzegającym: „Podejdź, a zamienię cię w żabę”. Czyli normalnie. To ją pocieszyło.
– Dzięki, że ze mną przyszłaś – powiedziała do niej Nell. – Może będziesz świadkiem, jak wyprowadzają mnie stamtąd w kajdankach.
– Wątpię. Elfy nie używają kajdanek.
– Cudownie. A czego? Sznura?
– Stosują zaklęcia obezwładniające.
No tak, a co innego? Nell, jesteś w Kaproviczach.
– Dla upewnienia – zapytała rozdrażniona Nell. – Wyniosą mnie jak kłodę i rzucą do lochów?
Liv zachichotała.
Dziewczyny spod okna zaskoczone obejrzały się na wiedźmę. Chyba były zaskoczone, że wielki postrach wśród czarownic zaśmiał się ludzko.
– Nell – parsknęła cicho Liv, zerkając na dziewczyny przy oknie. – Tu nie ma lochów. Jak już, to zostaniesz wysłana gdzieś w góry do kopalń, ale to zdarza się po ciężkich przewinieniach.
Oczy Nell zrobiły się wielkie.
– Macie zakłady karne?
– Już samo spotkanie z prowadzącym sprawę cię odstrasza. Elfy z Bezpieczeństwa znają zaklęcia na to, abyś żałowała za winy.
Westchnęła bardzo ciężko.
– Super. Pocieszyłaś mnie.
Liv nachyliła się do jej ucha, aby tylko Nell usłyszała, co ma jej do powiedzenia.
– Jakby co, napomknij, że chcesz widzieć się z Mistrzem Silvą.
– Żartujesz? – oburzyła się.
– Zawsze szybciej przekonasz go o swojej niewinności. Chyba ma do ciebie słabość.
– Słabość? – wyszeptała, odsuwając się. – Wierz mi. Pierwszy odstawi mnie na dworzec do Piotrovicz.
– Pani Kornelia Azatka, proszę wejść.
Głos rozbrzmiał jakby znikąd. Rozejrzała się, gdy Liv ją szturchnęła.
– Jeśli cię wołają, to idź.
– Aha.
Wstała, poprawiając krawat, który miała przy białej koszuli. W tym samym momencie drzwi się otworzyły i para elfów wyszła. Elfka z niebieskimi oczami wpatrywała się w nią intensywnie, Nell zauważyła jej zażenowanie. A więc to wcale nie jest takie łatwe. Czuła, że nadeszła dla niej jedna z tych trudniejszych chwil. Nogi z trudem sunęły w czarnych szpilkach po podłodze w złoty deseń kolibrów.
Może zemdleję? Odroczą sprawę?
Musiała zrobić to szybko, bo jej ręka już prawie sięgała do klamki.
I jak to zwykle bywało, znalazła się po drugiej stronie. W kwadratowym pomieszczeniu bez okien, ale na ścianach były podświetlane monitory. Półki z książkami, na środku stół z jakimiś papierzyskami i komputerem. Były włączone lampki na ścianach i biurku. W pomieszczaniu znajdował się młody chłopak, może szesnastoletni, w szarej bluzie i szerokich dżinsach. Spod kaszkietu wystawały jego brązowe włosy sięgające za ramiona. Na szyi miał skórzany rzemień z srebrną inskrypcją. Gdy podniósł głowę, ujrzała jego zdumiewające przejrzyste i piękne tęczówki w kolorze mgły i drobnego blasku słońca. Miał zawstydzony wzrok. Obok chłopaka siedział elf. Wielki elf w szarym swetrze z wełny, dżinsach i z uchem całym w czarnych tatuażach. Ciemną kitę miał związaną frotką i przerzuconą na ramię. Przypominał jej trochę Sawirskiego, tylko w bardziej domatorskiej wersji. Mężczyzna mówił coś do chłopca.
– Usiądź, proszę, Nell.
Drgnęła, oglądając się za siebie z przestrachem, słysząc znajomy ton głosu.
Za jej plecami oparty o ścianę stał Silva.
Rozdział 3
Niepoznaki są miłe i przykre – dla hien wyrywkowo-losowe
Jej serce zabiło, grając radosny marsz.
Oczywiście, że tu był. Głupia! Chyba nie ma takiej sprawy, o której on by nie wiedział. Jego twarz była w półmroku, bo stał przy samych drzwiach. W typowym dla siebie stroju, w którym widziała go w biurze. Wyglądał naprawdę niesamowicie. Nie spodobało jej się, że tak szybko wywierał na nią hipnotyzujący wpływ, od razu miękły jej kolana.
– Cześć – wyszeptała zmieszana.
Oderwała wzrok od niego i spojrzała na elfa, który wstał z krzesła.
– Miło mi panią poznać, jestem Herakliusz Dyrt – powiedział twardo elf.
– Nell Azatka.
Usiadła, gdy krzesło dla niej się wysunęło. Położyła torebkę na kolanach. Czekała na wszystko, co mogło się zdarzyć. Spokojnie. Silva tu był. Nic jej nie groziło.
Chyba.
Elf spojrzał jej prosto w twarz.
– Czy zna pani tego elfa? – Wskazał na młodzieńca, który zaczerwienił się po krańce uszu. – Widziała go pani w ostatnim czasie?
– Nie.
– Jest pani pewna?
– Tak – odparła. – Z reguły mam pamięć do twarzy. Nie widziałam tej osoby.
Chłopak oderwał wzrok od podłogi i spojrzał na Nell przepraszająco. Zamrugała.
– Nazywa się Brenn Anlin. Przyłapaliśmy go, jak za panią chodził. To stręczycielstwo i naruszanie strefy prywatnej – objaśniał Herakliusz. – W jego pokoju znaleźliśmy pani zdjęcia, które robił pani z ukrycia. Przyznał się do tego. Wyznał, że nigdy nie wkradł się do pani domu ani nie zagroził pani bezpieczeństwu.
Zamrugała, zerkając to na pięknego chłopaka, to na elfa.
Co?
– Przepraszam… – Nell pokręciła głową niepewnie. – Chyba nie zrozumiałam?
– Powiesz pani, dlaczego to robiłeś, Brenn? – zapytał ostro młodzieńca elf.
Chłopak wyglądał na posłusznego, bo przytaknął.
– Lubię panią – powiedział cicho. – Naprawdę. Chciałem panią poznać. Jest pani taka piękna… i zabawna, że chciałem po prostu… Tylko poznać. Przysięgam.
Poczuła, jak zbiera jej się na śmiech. W ostatniej chwili się powstrzymała, widząc, że chłopak przygląda jej się zaciekawiony. Nie chciała, aby było mu przykro. Miała fana stręczyciela. Elfickiego fana. To było… Głupio-zaskakująco-miłe.
Chrząknęła.
– Cóż, dlatego mnie wezwano, tak?
– Tak – odparł Herakliusz. – Brennie Anlin, co chcesz jeszcze powiedzieć pani Azatce?
Brenn w pierwszej chwili wydawał się trochę onieśmielony, ale zaraz potem się rozpromienił.
– Żałuję, proszę pani. Przepraszam, że panią nachodziłem i otwarcie nie powiedziałem o swoim uczuciu. Zamiast tego kryłem się, robiąc pani zdjęcia, na które pani nie zezwoliła. Najmocniej wyrażam skruchę.
Pięknie przemówienie. Elfickie. Zacisnęła usta, bojąc się, że gdy je otworzy, to wszyscy usłyszą, jak jest rozbawiona.
– Rozumie pani powagę sytuacji? – zapytał elf z wydziału.
– Tak.
– Może pani wnieść pozew o zakłócanie pani spokoju ducha…
Pokręciła szybko głową, przerywając mu.
– Nie. Nie chcę – powiedziała, odwracając się do młodzieńca. – Rozumiem, że nie chciałeś mi nic zrobić, tak?
Chłopak przytaknął zamaszyście i kaszkiet spadł z jego głowy.
– Nie, proszę pani. Uwielbiam panią. Pani jest taka miła i uśmiecha się do wszystkich.
Chyba naprawdę w jego głosie słychać było dumę. Nell nagle poczuła się jakoś skrępowana, gdy mówił to ktoś obcy. Zarumieniła się.
– Wierz mi, Brenn. Jestem całkiem normalna. Ludzko prostolinijna, zapytaj, kogo chcesz.
Chłopak pokręcił głową. Dobrze, może był przekonany o swojej racji.
Elf z Wydziału Bezpieczeństwa wstał. Skierował się do biurka obok.
– Proszę tu podejść – poprosił. – To zdjęcia, które zarekwirowaliśmy. Może któreś pani uwłacza bądź jest krzywdzące. Proszę to przemyśleć, zanim wystosujemy karę za stręczycielstwo.
– Karę? – zapytała niepewnie. – Nie sądzę, aby to było potrzebne, prawda? Brenn chciał mnie tylko poznać.
– To pierwsza faza stręczycielstwa, pani Azatka – odparł z naciskiem Herakliusz.
Stanęła nad biurkiem, przewracając oczami.
Pochwyciła wzrok Silvy; chyba mu się nie spodobał ten ruch, bo jego spojrzenie nabrało ostrości. Twarz miał zaciśniętą, a w oczach chłód.
Och… Nell, uspokój się.
Nell spojrzała na fotografie. Było ich całkiem sporo. To było takie dziwne uczucie – oglądać siebie.
Gdy wychylała się przez okno swojego mieszkania i uśmiechała. Na uczelni z Iwrą i Liv, gdy otwierała Nekropole, gdy siedziała na ławce z Tadą. Z Vinem. Och, gdy Vin niósł ją na plecach, gdy za dużo wypiła w pubie. Z Liv w sklepie. Z Iwrą, gdy sadziły tuje. Zachwycające ujęcia jej życia. Jakby widziała wspomnienia. I ona. Kobieta, która na nią patrzyła, była piękna i radosna. Wybiegająca z domu. Z panem Ligim w piekarni. Przy fontannie, gdy karmiła łabędzie jagodziankami.
Chłopak naprawdę był w każdym momencie jej życia.
Zmarszczyła brwi, przekładając szybko zdjęcia. Zerknęła na głowę swojego wielbiciela.
– Ty je zrobiłeś? – zapytała.
– Tak, proszę pani.
– Nell – poprosiła cicho. – Mów mi po imieniu. Mogę niektóre zatrzymać?
– Pani Azatka, to chyba… – odezwał się Herakliusz, ale zamilkł.
Dostrzegła, że Silva pokręcił głową. No, tak, był tu szefem, mógł się nie odzywać, ale sprawował władzę. Och… To on… on go złapał. Widziała to w jego postawie. Dlatego wtedy… widział kogoś między budynkami. Wyczuł go. A ona była tego całkiem nieświadoma.
– Są piękne. Chcę podarować je swoim przyjaciołom, Brenn. To wielki talent zrobić takie zdjęcia – zapewniała cicho. – Powinieneś iść w tym kierunku, ale znaleźć sobie więcej muz. Ja jestem dość nudna.
– Nie jesteś, Nell. Tylko ciebie pragnę fotografować.
– Och… – zachichotała mimowolnie. – Bo jesteś młody i nie znasz jeszcze wszystkich dziewczyn w okolicy.
– Nie chcę innych – oznajmił z mocą, jego oczy błyszczały. – Kocham tylko panią.
– Dobrze, dziękuję za to uczucie. Dość nieoczekiwane. Doceniam je.
Dojrzała siebie w znajomym zestawieniu ubrań w dorożce. Ten dzień… Jej serce zabiło szybciej, gdy zaczęła przesuwać zdjęcia. Ona na drodze, tak jakby rozmawiała z kimś, ale nikogo tam nie było. Nie było białego konia. Iluzji. Potem jakieś niewyraźne kształty między drzewami. Jej zarys, ale było zbyt ciemno. Chłopak nie mógł użyć flesza, boby go poznała. Jej palce zadrżały, gdy dotknęła zdjęcia, na którym wychodziła już na ścieżkę z Gratem. Potargane włosy, bez rajstop, liście we włosach, smugi po tuszu na policzkach. Jakby wracała ze schadzki.
Rzuciła szybkie spojrzenie w stronę drzwi. Dwa punkty lśniły brązem, gdy patrzył jej prosto w oczy. On wiedział. Widział już zdjęcia i czekał na jej reakcję, aby potwierdzić swoje domysły. Właśnie podoła mu je na tacy.
Nerwowo złożyła zdjęcia, zerkając na Brenna.
– Byłaś tam, tak? To ty narobiłeś hałasu?
Przytaknął.
– Słyszałem, jak z kimś rozmawiasz – wyznał szeptem. – Ale tam nikogo nie było. Wystraszyłem się, gdy krzyczałaś.
Ostrożnie przytaknęła, siląc się na uśmiech.
– Więc chyba dziękuję. Wezmę sobie kilka zdjęć, te brzydkie wyrzucę, a resztę zatrzymaj.
– Dziękuję, Nell.
– I Brenn – wyprostowała się – jak już dostaniesz karę i przeprosisz zdenerwowanych rodziców, pójdziemy razem do kina?
Oczy chłopaka zrobiły się wielkie. Niemal zalśniły w nich łzy radości, gdy przytaknął.
– Tak… tak, Nell. To by było… Cudownie. Ja…
– Super. Na komedię – obwieściła, zbierając zdjęcia dla siebie. – Nie miałam okazji być jeszcze w kinie. Jak mnie poznasz bliżej, okaże się, że jestem całkiem normalna.
– Nigdy, Nell. Jesteś najcudowniejszą elfką…
Parsknęła mimowolnie, a więc nie tylko ona popełniała gafy.
– Kobietą – poprawił się.
To było miłe.
– Chodź, Brenn – powiedział Herakliusz, z niedowierzaniem kręcąc głową. – Podziękuj pani Nell za niewniesienie sprawy. Zaprowadzę cię do rodziców i wszystko wyjaśnimy.
Chłopak wstał, zdejmując czapkę, i ukłonił się Nell.
– Przepraszam, że cię śledziłem, Nell. To się nie powtórzy. Dziękuję.
– Ja również dziękuję – odparła tym samym tonem. – Za zdjęcia i… za wszystko. Szczęśliwej Fazy Słońca, Brenn.
Elfy wyszły; gdy została sama, zebrawszy zdjęcia, schowała je do torebki.
Zerknęła na Silvę, nie wydawał się zaskoczony jej postępowaniem.
– Chłopak ma talent – powiedziała.
– Oczywiście, jest na pierwszym stadium psychozy maniakalnej.
Spojrzała na niego zaskoczona tą ciętą uwagą. Chyba żartował? Nie, oczy Silvy mówiły, że nie żartował.
– Daj spokój. Jest młody. Zakochał się, zrobił kilka zdjęć, też mi psychopata.
– Usiądź, Nell – poprosił i oderwał się od ściany.
Znów siedziała na swoim miejscu, a Silva po drugiej stronie biurka. Coś jej to przypomniało. Pierwszy raz, gdy go zobaczyła w jego biurze.
Uśmiechnęła się.
– Chyba zawsze będę czuła to dziwne uczucie niepokoju, gdy będziesz siedział po drugiej stronie biurka.
Wyglądał, jakby nie był zadowolony z tego, co powiedziała.
– Brenn będzie pod obserwacją kogoś z naszego wydziału – oznajmił sucho.
– Nie wydaje się groźny.
– Tylko ty to tak spostrzegasz, Nell.
– Rozumiem – zasyczała zła. – Bo mam niski stopień bojowości, już to od ciebie słyszałam.
Choć panował półmrok, zdawało jej się, że dostrzegła na jego twarzy cień żalu.
– Nell – powiedział cicho, niemal z prośbą. – Nie złość się. Nie powiedziałem tego, aby cię urazić.
– Wkurzam się, gdy ktoś wytyka mi moje błędy, to wszystko.
– Chciałem z tobą porozmawiać o czymś innym.
Spojrzała na niego z wyrzutem.
– Mów.
– O tym.
W jego dłoniach pojawiała się fotografia z lasu. Niewyraźna. Była na niej Nell za drzewami. Ale chyba nie powinna go okłamać, że to nie ona. Silvę?
– Proszę, abyś mi o tym opowiedziała.
– Rozumiem, że dostałeś raport od Grata?
Przytaknął.
I czego się spodziewałaś? Popatrz na niego, za tymi oczami kryje się radar. A myślisz, że dlaczego jest tak dobry? Ty nawet nie wiedziałaś, że jesteś śledzona.
– Powiedziałam ci, że nabrałam się na iluzję – przypomniała mu, nerwowo bawiąc się paskiem torebki. – Byłam naiwna.
– Może od początku? – zasugerował bez nacisku.
Nell westchnęła.
– Nie.
Silva spojrzał na nią z gniewem.
Och… a więc jednak coś go ruszało.
– Nell. Staram się ułatwić ci życie tutaj i zapewnić bezpieczeństwo, takie jest moje zadanie. Nie utrudniaj mi tego.
– Wiem, że to twój obowiązek – powiedziała, choć ścisnęło ją w żołądku. – Dziękuję, ale chcę załatwiać takie sprawy sama. Nie mogę biec do ciebie za każdym razem, Silva. Widzę, że weszło mi to w nawyk. Albo tobie, bo myślisz o mnie jak o słabszym gatunku. Ale jestem dorosła i już dawno przestałam biec do silniejszego, gdy ktoś mi grozi.
– Ktoś ci grozi, Nell?
Oczywiście, że tylko to ostatnie do niego dotarło. Drań. Posłała mu zirytowane spojrzenie.
– Sądzę, że wszystkie elfy. W końcu rasa ludzka wyniszczyła tylu waszych przodków.
Nie nabrał się na ten żart.
– Przestań – przerwał jej z dziwnym blaskiem w oczach. – Zostaw wojny tam, gdzie są. W książkach.
– A ty zostaw moje wojny dla mnie – poprosiła również z naciskiem. – I jeszcze jedno, Silva… Pocałowaliśmy się w Dzień Kobiet, prawda?
Kiedy to pytanie padło z jej ust, ujrzała na jego twarzy zdziwienie. Zamrugał, gdy zmieniła temat. Spodziewała się każdej reakcji, kiedy jej serce biło jak szalone. Nell zdawało się, że pomieszczenie się zwęża i drga.
– Tak. Byłaś pijana.
– Rozumiem. – Podniosła dłoń, aby nie kończył. – W porządku. Chciałam to wiedzieć, aby być pewna, że to nie moja fantazja.
Wstała, zarzucając torebkę na ramię. Musiała wyjść, zanim się totalnie skompromituje.
– Poczekaj chwilę, skończmy rozmowę… – poprosił.
– Poczekam – zapewniała, odwracając się do drzwi, gdyż patrzenie na niego za bardzo ją stresowało. – Jeśli ci się podobało, to wiem, że to się powtórzy. Może nie zasnę, zanim skończą się fajerwerki. Spokojnej Fazy Słońca, Silva. Mogę ci obiecać, że będę na siebie uważać.
Wyszła, zanimby coś powiedział, a ona zaczęłaby paplać z nerwów. Robienie z siebie idiotki publicznie wchodziło jej w nawyk. Poklepała się po twarzy, dodając sobie animuszu. Gdy otworzyła powieki, dwie pary oczu były w niej utkwione. Brązowe i diabelskie Liv oraz błękitne i spokojne, za którymi tęskniła.
Z okrzykiem radości rzuciła się na elfa w białej koszuli.
– Vin!
Złapał ją i przytulił, kiedy z radością zamknęła oczy.
– Tęskniłam.
– Widzę. I od razu wpadłaś w tarapaty, co?
Odchyliła się, uśmiechając się do niego. Och, nie potrafiła tego powstrzymać.
– Zapomniałeś, że hieny cmentarne zawsze mają tarapaty?
– Liv mówiła mi o Iwrze – zauważył. – Co za niespodzianka? Iwra Maurod.
– Nie mów tego głośno – wyszeptała, kręcąc głową. – Niech najpierw Iwra do tego przywyknie.
– Nell, nie ma mnie trzy dni, a ty już obniżasz nam standardy handlowe.
– Vin…
I przypomniała sobie, że są w miejscu publicznym. Zerknęła na Liv, ale ta stała z tyłu i podziwiała swoje kozaczki. Dwie elfki przy oknie wpatrywały się w nich z nieukrywanym zachwytem. Szybko odsunęła się od Vina.
– Dobrze. To trudny dzień – powiedziała, biorąc Liv pod ramię. – Chodźmy się napić. I wymyśliłam prezent dla Iwry.
– Prezent?
– Kwiaty ze zdjęciami, widziałam to kiedyś, gdzieś. Mam akurat kilka.
Gdy schodzili po schodach, minął ich Brenn z rodzicami. Ci ukłonili się jej, a Brenn posłał radosny uśmiech.
– Do zobaczenia, Nell.
– Do zobaczenia. To w piątek o szóstej, odpowiada ci ten termin?
– Tak, będę czekał przed kinem! – odkrzyknął, gdy jego ojciec pokręcił głową z dezaprobatą.
– I weź aparat. Mogę ci zapozować.
Gdy zniknęli, Liv i Vin wlepili w nią pytające spojrzenia.
– Mój fan – wyjaśniała, śmiejąc się radośnie, a wtedy napięcie tego dnia uszło z niej. – Mam cichego wielbiciela i idziemy na randkę. No, chodźcie, musimy pocieszyć Iwrę.
Skomponowała jej bukiet z różowych różyczek, wczepiła w nie zdjęcia z ich dwójką od Brenna, Liv wybrała czarny bukiet, a Vin się powstrzymał, uważając to za dość babskie. Nell załączyła białą różyczkę i zdjęcie Vina z poważną miną typu: „wszystkie mnie kochają”. Przesłały bukiety Iwrze w góry.
Nell wróciła na późniejsze zajęcia z Liv. Vin czekał na Nekropolu. Mieli urządzić sobie maraton oglądania horrorów. Była też umówiona z Gościeradovicem na partyjkę pokera. Nina wpadła na chwilę, przytuliła Nell z radości, gdy dowiedziała się o Iwrze. I tak razem z Vinem i Liv zostali zmuszeni opowiedzieć jej wszystko o wnuczce. Obecność Aleksandra Mauroda, który stał przy ścianie, była nieco stresująca, ale mężczyzna się nie odzywał.
Nad ranem nad miastem przeszła burza. Elfy bojowe i magicy czuwali w Kaproviczach nad bezpieczeństwem mieszkańców. Nawet na Nekropolu podwojono straże, gdy lunął deszcz. Jakby wielka ulga spłynęła na wszystkich. Odradzający deszcz oczyścił powietrze i użyźnił glebę, która tego potrzebowała. Wszystko się normowało.
Iwra pojawiła się kolejnego dnia w mieszkaniu Nell, gdy ta jadła śniadanie w salonie, czyli po drugiej po południu; biorąc pod uwagę jej nocne zmiany, był to standard. Liv oglądała dramę z cyklu: „Japońscy chłopcy są najsłodsi”. Iwra wpadła do pomieszczenia jak burza gradowa. W czarnych szortach i koszulce z napisem: „jestem@wkurzona!”. To było jasne. Jej kolorowe włosy podskakiwały.
Nell przełknęła płatki z mlekiem.
– Co jest? – zapytała elfkę.
– Liv powiedziała mi o liście z uczelni. Pokaż go.
Bezwiednie spojrzała na Liv, która winna spuściła oczy.
– Przepraszam. Chciałam, aby Iwra rzuciła na to okiem.
– Jest w torebce – zauważyła Nell, wskazując torebkę na stole jadalnianym. – Noszę go na wszelki wypadek.
– A ten chłopak, który ci go dał? – zapytała złowrogo Iwra. – Jak wyglądał?
– Bo ja wiem? Jak elf.
Na chwilę w salonie zapanowała cisza. Nell z jękiem zwlekła się z kanapy z miską swoich płatków i stanęła w drzwiach od kuchni, gdy Iwra wydeptywała ścieżkę od stolika do okna, a Liv zatrzymała dramę i wodziła za nią wzrokiem.
– Miło cię widzieć – powiedziała sarkastycznie Nell, gdy Iwra mamrotała coś złowrogo pod nosem. – Wyglądasz uroczo. Ta… martwiłyśmy się. Kwiaty ci się podobały? A co, zasięgu zabrakło, żeby do nas zadzwonić?
Liv nie wytrzymała i parsknęła, gdy Iwra podniosła głowę znad listu.
– No… cześć.
– Pocieszające. – Nell wzniosła oczy do sufitu. – Żyjesz. Hurra!
Iwra westchnęła rozdrażniona, siadając na kanapie. Nell poszła dolać sobie mleka; gdy wróciła, nic się nie zmieniło. Usiadła obok Iwry, zerkając jej przez ramię.
– Rozumiem, że Liv powiedziała ci też o moim wielbicielu?
– Powiedziałam, Nell. Nie gniewaj się – odezwała się Liv z okolic biurka, stojącego przy oknie.
– W porządku. I co myślisz? – zapytała w końcu milczącej Iwry.
– To śmierdzi.
– Serio? – zapytała, wąchając kartkę. – Bo ja wiem.
– Głupia – mruknęła, gdy Iwra znowu rżała ze śmiechu, nie mogąc przestać. – Jak dałaś się na to nabrać? Nie ma grup…
– Dobrze, już wiem – powiedziała szybko, odstawiając miskę na stolik. – Też byś się nabrała. Właśnie otrzymałam spis tych wszystkich zajęć, to jak jakaś książka telefoniczna. A tu możliwość zaliczania trzech egzaminów od razu. Skusiłam się jak naiwniaczka. Ludzie tak robią.
– Elfy również – pocieszyła ją Liv. – Kiedyś zobaczyłam, jak ktoś zostawił w mojej szafce czarną różę, pomyślałam, że mam wielbiciela.
Cisza.
Co?
Liv im o tym nie mówiła. Obie z Iwrą wpatrywały się w czubek czarnej głowy, gdy Liv włączyła dramę i usłyszały japoński szczebiot.
– Zaraz, Liv… – powiedziała twardo Iwra. – I co było dalej?
– Nic. – Liv wzruszała ramionami, skulona na fotelu. – Okazało się, że to księżniczki chciały zażartować.
– Na Załzoga Krwistego!
Iwra zerwała się miejsca. Jej twarz robiła się czerwona, jakby z ust miało posypać się całe to słownictwo, którego elfy nie powinny używać.
– Dla pewności? Maurod nie podarował ci swojego sztyletu? – zapytała Nell, gdy oczy dziewczyny ciskały błyskawice.
W końcu Liv ostrożnie wypuściła powietrze z płuc.
– Suki – wydyszała. – Popamiętają nas. Ze mnie śmiały się raz. Nazwały mnie „księżniczką z przypadku”. To ich sprawka, Nell. Pewnie zapłaciły jakiemuś chłopakowi albo poprosiły, aby cię zwabił do lasu. A tam kogoś z mrocznych o dużej mocy, aby stworzył iluzję. Już ja sobie z nimi pogadam.
Tego się właśnie obawiała.
– Więc ja też idę.
– I ja – rzuciła posępnie Liv, zeskubując czarny lakier z paznokcia kciuka. – Mnie się boją, od kiedy sprawiłam, że przez tydzień miały wysypkę.
– Co? – parsknęła z niedowierzaniem Nell. – Jak to zrobiłaś? Rzuciłaś klątwę?
– Nie wolno mi. Klątwę łatwo wytropić – mruknęła, słabo się uśmiechając. – Do perfum Olimpii wlałam taką miksturę, która wchodziła w reakcję ze skórą. I przekupiłam sprzedawcę w Gaju Oliwnym, aby sprzedał je Lilirminie. Ona podzieliła się nimi z koleżankami.
Nell poczuła nagłe rozbawienie, nawet Iwra zaczęła się śmiać, gdy Liv kręciła się na fotelu. Teraz wiedziała, dlaczego wszyscy bali się wiedźmy Ultarty, dziewczyna była całkiem sprytna.
– Spotkamy się z nimi i zrobimy to co one, pokażemy, że nie warto z nami zaczynać – oznajmiła już uspokojona Iwra. – Albo nie nazywam się Iwra Lasoka… Maurod.
– Niewątpliwie to ostatnie by ich postraszyło – wyznała Liv z uśmiechem.
– To ja postraszę ich prawdziwym Gościeradovicem. Szkoda, że złożył te swoje śluby – zauważyła, opierając się o kanapę, i westchnęła. – Może wyślę na nich braci Kaprovicz?
– Lepiej nie mów o tym Vinowi. – Liv wstała, wyłączając komputer. – Chyba będzie chciał to załatwić po swojemu. W końcu, on jest elfem szlacheckim. Oni są uczeni chronić księżniczki już w kołysce.
Nell spojrzała na Liv zamyślona.
– Wątpię, aby Vin wziął ich stronę.
– To jego elficka powinność – zapewniła Liv.
– Głupota. Pojedziemy do Gaju Oliwnego? Mieli przywieźć katalogi z sukienkami. Iwra, idziesz na wesele Ultarty?
Przytaknęła niechętnie.
– Ktoś musi zatańczyć z Liv. Póki nikt nie wie, że Maurod to mój tato, podeślę go do niej. Ależ te księżniczki zzielenieją z zazdrości – zachwycała się, gdy czarna kula potoczyła się na nią.
Dwie postacie kotłowały się na kanapie, gdy Nell uniosła swój drogocenny wazon ze stołu, aby się nie rozbił.
– Chodźmy potem na pizzę – mówiła Nell, wynosząc wazon i miskę po płatkach do kuchni. – Ja stawiam. Zeswataliśmy z Vinem nową parę. Sto liści dla mnie.
***
Dopadły je po zajęciach akurat, gdy elfickie piękności siedziały w swojej altanie. Na Uczelni Kaprovicze te ślicznotki miały swoje gniazdo. Była to altana z białego drewna, cała rzeźbiona inskrypcjami elfickimi i obrośnięta zielonym pnączem. W środku mięciutka brokatowa otomana. Elfki siedziały tam i plotkowały, mając doskonały widok na okna Kółka Strzeleckiego, na które chodziły elfy starszych wydziałów.
Iwra wiedziała o nich niemal wszystko, chyba ta miłość narodziła się dawno – odkąd stała się „przyszywaną księżniczką”. Ich śmiech był głośny, aż ranił uszy. Były jak królowe na tronach – w powłóczystych sukniach z muślinu, z tiarami na głowach i tymi cudownymi włosami. Tworzyły piękny widok, jak poranna herbatka w bawialni. Pięć księżniczek. Lilirmina z miętowymi włosami, dwie koleżanki, Malva, Amelia, i dwie nieznajome. Nell pamiętała świtę z ostatniego spotkania, gdy rzucały na nią czar. To wtedy uratowała ją Liv.
Wyglądały na przedstawicielki promujące wizerunek Paris Hilton lub tych kalifornijskich dziewczyn. Skrzeczący śmiech, małe torebeczki, jedna malowała usta błyszczykiem firmy MAC, druga szczotkowała włosy, zaglądając do zwierciadełka, inna patrzyła w okna, podglądając chłopców prężących mięśnie na strzelnicach na pierwszym piętrze. Ich błyszczące ciała pokryte jakby drobinkami złota i zastygłe pozy. Były pewne swojej urody i pozycji. Nell i jej przyjaciółki dostrzegły stado wielbicieli księżniczek, którzy kryli się po kątach, pstrykając im zdjęcia z ukrycia. Jak Brenn, ale jego złapano. Gdy się zbliżały i ujrzały wojowniczą minę Iwry i Liv spowitą czernią, wianuszek wielbicieli czmychał.
Stanęły w przejściu do ich altanki. Księżniczki poświęciły im tylko sekundę uwagi. Może nawet nie. Jedno długie spojrzenie, jak patrzy się na pachołka, którego można w każdej chwili odesłać.
– To nie wasza altanka – zauważała fioletowowłosa Amelia, zakręcając błyszczyk.
– Najmocniej przepraszam – powiedziała słodko Iwra. – Przyszłyśmy porozmawiać z Jaśnie Panią.
– Nie mamy o czym – odparła miętowowłosa, unosząc wzrok znad czasopisma modowego.
Lilirmina zdobyła się nawet na uśmiech i popatrzyła na swoje przyjaciółki. Chyba coś je bardzo bawiło, ale Nell jeszcze nie odkryła co. Aby nie patrzeć na jej piękną twarz, spojrzała na okna uczelni.
Przez sekundę zdawało jej się, że widzi tam Vina. Jakby to on wyglądał przez jedno z okien, sprawdzając, co dzieje się na dole, ale nie… Zaraz, Viktor? Czy to był brat Vina? Twarz jednak szybko zniknęła.
– Właśnie że mamy – mówiła Iwra, rzucając list.
Ten upadł na posadzkę obszernej altany, która bez trudu pomieściłaby dwadzieścia osób.
– I nie kłam, bo zrobią ci się zmarszczki. Znalazłam lalusia, który jej to przyniósł. Wyznał wszystko.
Tak?
Nell, choć zaskoczona, udawała, że o tym wie. Iwra miała własne metody.
Lilirmina tylko na nią spojrzała.
Och, Nell poczuła się jak mała niepotrzebna rzecz na jej drodze. Nawet na Uczelni ci, którzy jej nie lubili, lepiej na nią patrzyli. Przynajmniej jak na człowieka, nie jak na przedmiot.
– To jej wina, że jest głupia – odpowiedziała Malva, a jej włosy w kolorze burgunda opadły miękko na jasną szyję, gdy odwracała głowę w jej kierunku.
Nell mało się nie zagotowała w środku, ale to Liv zastąpiła jej drogę.
– Powiedział ktoś, kto wierzy, że wystarczy włożyć silikonowe wkładki do stanika, aby piersi uchodziły za naturalne.
Malva niepewnie zerknęła na swój biust w kremowym sweterku.
– Jędza – zaskrzeczała.
– Idźcie stąd – oznajmiła lodowato Lilirmina. – Nie chcemy z wami zaczynać niepotrzebnych rozmów.
– Zaczynać? – parsknęła wojowniczo Iwra.
– To była odprawa? – zapytała niepewnie Nell.
Lilirmina podniosła dłoń, Nell niemal sądziła, że zaraz zobaczy gest, jakby odganiała natrętnego pachołka, ale nie.
Lilirmina dotknęła swojego miętowego loka i pieściła go delikatnie z uwielbieniem.
– Możemy na was donieść radzie wydziału. Straszycie nas.
– My was straszymy? – spytała bojowo Iwra, chowając zaciśnięte pięści do tylnych kieszeni szortów. – Jeszcze nie zaczęłyśmy, a niewątpliwe należy ci się, księżniczko. Już dawno ci się zbiera.
– Och, co za prostackie wyrażenia – oznajmiała z chichotem.
Jej koleżanki przytaknęły zgodnie.
– Chyba uczysz się słownictwa od towarzystwa, w którym przebywasz? Gdybyś należała do nas…
– To wbiłabym ci pięść prosto w ryj.
Lilirmina zamilkła, słysząc tę prostacką uwagę.
To teraz w Iwrze buzowały geny Mauroda. Nell wysunęła się przed Liv, dwie elfki nie spuszczały z wiedźmy wzroku, jakby obawiając się, że klątwa już została rzucona.
– Posłuchaj, Lilirmino – odezwała się Nell, kierując się do księżniczki bezpośrednio. – Nie znam cię ani też nie zrobiłam nic, aby zostać postraszona demonem. Jeśli chcesz mi coś powiedzieć, to mów.
– Nie mam ci nic do powiedzenia! – oznajmiła donośnie. – Ani ja, ani moje koleżanki.
– Następnym razem porozmawiamy inaczej – wtrąciła Iwra, patrząc wrogo na Lilirminę. – Jeśli znowu zrobisz coś takiego, to zapamiętaj, że cię znajdę.
– I co zrobisz? – zapytała szeptem jak żmija. – Twoja przyjaciółka, wiedźma, rzuci na nas zaklęcie? Sądzisz, że ktokolwiek się jej boi?
– Lepiej się zamknij.
– Niech mówi, Iwra – oznajmiła Liv niewzruszona. – Ulży jej. Chyba Olimpia zabrała jej trochę wielbicieli, biedulka. Jej popularność spadła.
Lilirmina zacisnęła usta, tworząc błyszczący punkcik, w oczach zamigały ciemniejsze refleksy.
– Powiedziała maleńka Liv, której własna siostra nie uznaje – szepnęła do Malvy.
Ta zachichotała zgodnie.
– Przechodzi obok niej obojętnie. Chyba się wstydzi jej szkaradztwa.
– A słyszeliście, że Liv się nie umawia z facetami, tylko z trupami? Bo gdy ich całuje, oni już są martwi.
Nell chciała wrzasnąć na złotowłosą elfkę. Nawet jeśli były księżniczkami, nie miały prawa mówić tak o Liv.
Różowa koszulka tylko mignęła jej przed oczami, widziała przebieg dalszej sytuacji jak w zwolnionym tempie na filmie. Iwra łapiąca Lilirminę za jej cudowną kieckę w okolicy piersi i rzucająca ją na trawę. Księżniczka, jak szmaciana lalka, przejechała się po niej na tyłku, a jej koleżanki biegły do niej na ratunek. Z okropnym wrzaskiem.
– Uuu… – zażywała Iwra, otrzepując ręce. – Gęba księżniczki nażarła się trawy?
– Ty prostaczko! – Lilirmina rzuciła w nią białą Chanelką. Pocisk upadł przed stopami Iwry. – Czyim jesteś bękartem, co?
– Lepiej je nie złość – poprosiła złowieszczo Liv. – Bo się przekonasz.
– Prostaczka! – krzyczała Malva, kucając obok Lilirminy. – Zachowuje się jak dziecko podrzutka.
– Głupia hiena cmentarna, prostaczka i niechciana wiedźma – mówiła z sykiem Amelia, stojąc obok Lilirminy. – Doborowe towarzystwo.
– Gdzie masz tatusia, porzucił cię?! – krzyczała blondynka numer dwa.
– Ultarty się ciebie wstydzą, co?
– Nell bojąca się zombie. Beksa.
Och… To naprawdę było wkurzające.
Liv postukała w ramię Iwry, gdy ta stała z rękoma na biodrach, szykując się do morderstwa zbiorowego. Nell bała się, że zaraz jej trampki dotkną którejś z twarzy księżniczek, bo ledwo widocznie machała prawą stopą.
– Mnie tyle wystarczy – oznajmiła Liv uspokojona. – Wystarczy, że widzę je na kolanach. Królowa i jej anielska świta posługaczek.
Iwra przytaknęła, przyznając jej rację.
– Kochane koleżanki będą wyjmować jej trawę z tyłka.
– A twoje? Są z tobą z litości, co? I Ultarty? Przygarnęliście ją do stada?
– Lilirmino Wielkousta, zawsze mnie wkurzałaś – odparowała wściekle Iwra, bliska wybuchu.
Faktycznie usta dziewczyny nie wyglądały na naturalne.
– Suka.
Rozwścieczona Elfka wstała błyskawicznie i podcięła Iwirze nogi.
Nagle Nell znalazła się w samym środku bijatyki.
Na pomoc Lilirminie rzuciły się Amelia i Malva, dopadł do leżącej Iwry. Liv zaczęła je odpychać, potem dwie blondynki rzuciły się na plecy Liv. Gdy Nell była już trochę świadoma i ciągnęła fioletowe włosy, ktoś gryzł ją w ręce i szarpał. Krzyki były ogłuszające.
– Prostaczko, puść!
– Wyrwę ci wszystkie włosy!
– Ultarty, nawet bić się nie potrafisz.
– Silikon ci wyleciał… Ooo, pękł.
– Hiena bez zębów.
Co za dziecinada.
Ta złość w niej była. To one ją nabrały, potraktowały jak głupią. Tak, uderzyła mocno na prawo i lewo. Potem znów. W końcu widząc, jak niebieskowłosa elfka pcha Liv na trawę, okładając ją pięściami po twarzy, Nell odepchnęła złotowłosą od siebie. Powaliła Malvę na ziemię, zdejmując but, i wbiła obcas w klatkę piersiową dziewczyny.
– Nie radzę – warknęła, gdy ta próbowała ją strącić z siebie. – Albo wbiję ci go w czoło i zostanie paskudna blizna.
Dookoła panował rumor, ktoś krzyczał, ktoś ją pchał, ale nie chciała puścić elfki i tej, którą ciągnęła za włosy. Bała się, że któraś zaatakuję Liv albo Iwrę.
– Nell? Nell, puść je.
Nie posłuchała.
– Nell, na Erlanda, opanuj się. Liv! Przestań! Zejdź z niej!
Serce biło jej jak szalone, gdy ktoś szarpał ją za ramię. Zdawało jej się, że słyszy Vina. Chciała podnieść głowę i zlokalizować Iwrę i Liv, ale nagle jej ciało znieruchomiało. Jakby uszło z niej życie. I opadła bezwładnie na trawę jak kukła. Ktoś ją obracał. Tak, widziała nad sobą niebo usłane gwiazdami i jakąś twarz z insygnium straży uczelni. Czyjeś lśniące złote buty i togę leżącą na trawie obok niej. Gdzieś mignął jej Vin, ale mogła tylko leżeć i oddychać, nawet nie mrugała.
Piekły ją oczy.