On jest mój #2 - Ewelina Maria Mantycka - ebook

On jest mój #2 ebook

Ewelina Maria Mantycka

4,5

17 osób interesuje się tą książką

Opis

To twój klub, twoja krew i rodzina.

Lynn Bronsky została wychowana przez groźną organizację Ergo In. Częścią życia dziewczyny jest uciekanie i chronienie tajemnic sekty, do której została sprzedana. Ciągła zmiana wizerunku i tożsamości to dla niej codzienność. W Podziemiu, nielegalnym klubie walki, poznaje Sugar – córkę Thanaki Doyle’a. Lynn wie, że powinna ignorować motocyklistów i ich wojny, lecz okoliczności zmuszają ją do wejścia na scenę, by obronić Rona.

Thim ma wszystko, czego pragnął: nosi naszywkę Prezydenta młodszej gwardii, jego ojciec liczy się z jego zdaniem, a kobieta, którą ukradł najlepszemu przyjacielowi, jest w jego łóżku. Klubowa striptizerka Sugar – jego grzech, słodka i bezczelna dziewczyna – zaprząta jego myśli, podczas gdy on powinien być skupiony.

Wystarczy zawrzeć z nią pakt, aby mieć dziedzictwo Doyle’a w zasięgu ręki.

 

CYKL Dogs of Hell

Mój do zapomnienia #1

On jest mój #2

Burza w nim #3

Wszystko oprócz niego #4

 

Nielegalne walki, sekta i uczucie, które nie powinno było się narodzić, a jednak to tylko początek…

Jeśli lubicie seksownych motocyklistów, to ta historia rozpali Was do czerwoności. - Monika Rępalska, autorka serii Anioły Ciemności

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 545

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (148 ocen)
99
29
14
4
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
breeAnna

Całkiem niezła

męczyłm ją 3 dni. Za dużo opisów, nazwisk, ksywek... pogubiłam się w tym tracąc ochotę na dalszą lekturę
20
endzi1989

Nie oderwiesz się od lektury

genialna książka, jeszcze lepsza niż pierwsza 😊
00
ewmat

Nie oderwiesz się od lektury

Super, ciekawa.
00
aniwah

Nie oderwiesz się od lektury

ok
00
ewajula

Nie oderwiesz się od lektury

Super 😍
00

Popularność




Copyright © by Ewelina Maria Mantycka, 2021Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2022All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Kinga Szelest

Korekta: Paulina Aleksandra Grubek

Zdjęcie na okładce: © by Volodymyr TVERDOKHLIB/Shutterstock

Projekt okładki: Adam Buzek

Skład i łamanie: Adam Buzek, [email protected]

Ilustracje przy nagłówkach: Marta Lisowska

Wydanie I

ISBN 978-83-8290-101-6

Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12

Rozdział 13

Rozdział 14

Rozdział 15

Rozdział 16

Rozdział 17

Rozdział 18

Rozdział 19

Rozdział 20

Rozdział 21

Rozdział 22

Rozdział 23

Rozdział 24

Rozdział 25

Rozdział 26

Rozdział 27

Rozdział 28

Rozdział 29

Rozdział 30

Rozdział 31

Rozdział 32

Rozdział 33

Rozdział 34

Rozdział 35

Stara i nowa gwardia.Ojcowie i synowie.Bracia i wrogowie.To twój klub, twoja krew i rodzina.

Napis z szyldu Hell Motorcycle Club

Rozdział 1

Ron

Byłem wściekły. Nie dość, że musiałem tłuc się swoją ciężarówką w środek Maine, to jeszcze moja młodsza siostra dorwała się do radia. Ava Max wypełniała szoferkę szczeniackim głosem, a Ciara śpiewała z nią. Fałszowała totalnie. Kochałem Ciarę Benedict. Miała już osiemnaście lat, dla mnie jednak na zawsze pozostawała maleńką siostrzyczką, którą za wszelką cenę chciałem chronić. Dzisiaj szła na swój bal maturalny. Na szczęście z rówieśnikiem, Jackiem Cruzem, który nie tknąłby jej palcem. Nie, gdy wiedział, że szybko mógłby go stracić.

Właściwie nazywałem się Aaron Curtis Benedict. Ksywę Iron zyskałem w momencie, gdy zacząłem brać udział w bójkach klubowych i ćwiczyć sztuki walki, chcąc pokazać, że nie byłem tylko synem Matta Benedicta – Kojota. Po latach zostało jedynie Ron, a ja przywykłem do tego przezwiska. Zawsze wiedziałem, że w życiu nic nie będzie łatwe.

Byłem dzieckiem krwi i dostałem swoje miejsce w klubie z chwilą urodzenia. Na szacunek musiałem jednak zapracować sam. „Determinacja” to słowo, które ojciec wpajał mi od maleńkości. „Szanuj swój klub i pokaż, że jesteś kimś” – powtarzał. Dorastałem, obserwując, jak mój tata każdego dnia dowodzi, że ciężko pracując, można zdobyć respekt. Zarządzał klubowymi barami ze striptizem, Second Love oraz Line, i dorabiał w garażach Hell Ride. Nigdy nie narzekałem na brak pieniędzy, klub zapewniał mojej rodzinie godny byt.

Stella, moja matka, nie pozwalała nam na gwiazdorzenie, abyśmy jak popularne dzieciaki nosili ubrania z krzykliwym logo czy byli samolubni. Nigdy się nie skarżyłem, że czegoś w moim domu brakowało, może tylko mleka i Pop-Tarts, bo Stella zapomniała zrobić zakupy. Wówczas sam wsiadałem na motocykl i po nie jechałem, zanim dostałbym od niej po głowie za głupią uwagę. Tata był spokojny, bo widział, że jesteśmy szczęśliwi. Mimo że ciężko pracował, zawsze znajdował czas, by cieszyć się swoją rodziną. To w nim podziwiałem. Dzięki mojej matce trzymał się właściwej strony. Mama pracowała w klubowej restauracji, razem z Molly Kazov, żoną Prezydenta Dogs of Hell – MP5.

Stella codziennie żegnała ojca przed jego zmianą w Second Love. Rano to on robił nam śniadanie, z uśmiechem na twarzy podśpiewując Black Sabbath „Paranoid”. Uwielbiałem to. Zawsze się śmiał, pomagając Stelli zagonić nas do śniadania, porywając małą Ciarę w ramiona i obiecując swojej księżniczce, co tylko chciała. Mój ojciec znajdował szczęście w drobiazgach i kochał moją matkę ponad wszystko.

Tak wyglądał mój dom, nie było w nim kłótni, rodzice wyjaśniali swoje sprawy sam na sam, byśmy nie byli tego świadkami. A najczęściej to tata schodził mamie z drogi. Kochali nas, czasem nawet do przesady, ale ciężko pracowali, abyśmy wyszli na ludzi. Chcieli, abyśmy byli szczęśliwi i mieli dobre życie, a my wierzyliśmy, że kiedyś każde z nas stworzy taki dom.

Robiłem, co mogłem, aby mój tata był ze mnie dumny, ale gdy chodziło o klub, słuchałem Prezydenta – MP5, czyli Timothy’ego Kazova, a potem Prezydenta młodszego oddziału – Doga.

Gdy w okresie dorastania wszystko stawało się trudne, uciekałem w gry z moim najlepszym kumplem Lucasem Kazovem, Thimem. Kiedy miałem zły dzień, Thim wiedział, jak sprawić, aby narzekanie zmienić w zabawę. Ten drań podchodził do życia z wielkim luzem, którego mi brakowało. Opowiadał najlepsze historie i zawsze podrywał najładniejsze dziewczyny w szkole. Chciał być jak MP5, ale nie chciał być tylko synem Prezydenta. Starał się to ignorować, pokonywać wszystkie przeszkody, które stały mu drodze, i walczyć o to, co było dla niego najważniejsze – bycie sobą. Zgadzałem się z nim, że była wyłącznie jedna ścieżka, która mogła doprowadzić nas na szczyt w hierarchii klubu. By wieść udane życie, musieliśmy być silni i ufać sobie. Wiedzieliśmy, że jeśli będziemy wystarczająco dobrzy i będziemy przestrzegać zasad klubu, zostaniemy docenieni.

Pójście w ślady ojca przyszło mi naturalnie. Jako zastępca Doga byłem napędzany i zdeterminowany, aby mnie docenił. I tak zrobił, oddając mi swoją naszywkę Prezydenta Dogs of Hell młodszej gwardii. Odłożyłem na dom gdzieś na peryferiach Danville, a ciężarówkę, którą jeździłem, kupiłem za własne pieniądze. Zrobiłem to, czego się spodziewano, i zamieszkałem w klubie nad garażami. Mając dziewiętnaście lat, rozpocząłem swoje dorosłe życie od wyprowadzenia się z domu, który kochałem. Dostałem się do college’u w naszym miasteczku, ale nie byłem zainteresowany pracą za biurkiem, kochałem zapach farby i silników w warsztatach.

Wszystko, czego chciałem, było w zasięgu moich rąk. Adrenalina, która we mnie buzowała, każąc mi ciągle walczyć, ujawniała się właśnie na ringu. Po prostu nie czułem się dobrze, kręcąc się bezczynnie po klubie. Próbowałem ignorować to dręczące uczucie, że byłem na ścieżce do samozagłady. Pierwsza bójka, którą wywołałem ze starszym kolesiem – bo źle się wyraził o Stelli – była moją klęską. Tata zapisał mnie do szkoły sztuk walki. Uwielbiałem tai-chi z Lee-jin Thomsonem. Byłem również na lekcjach boksu i karate, zacząłem walczyć w klubach, nawet kilka razy w osławionym Podziemiu. Naprawdę lubiłem się bić tylko dla sportu i pozbycia się napięcia. Dopóki nie odkryłem uroku seksu.

Czasem miałem wrażenie, że walczę, by udowodnić innym, że noszę naszywkę klubu dla siebie samego. Wszystko wydawało się takie przyziemne. Chciałem czegoś więcej, zawsze więcej, i może to mnie zgubiło. Czas spędzony w innym oddziale naszego klubu, w Dallas, mi to uświadomił. To był mój klub, ten w Danville – miejsce, do którego należałem.

Papier z college’u zamknąłem w szufladzie, a razem z nim prośby moich rodziców, abym znalazł pracę w dużej firmie. Kiedy siedziałem w klubie z braćmi, słuchając Doga, MP5 i innych, byłem zadowolony. Wiedziałem, że to jest to, czego szukałem. Przebywanie z nimi sprawiało, że czułem przynależność do większej rodziny. Będąc razem z braćmi, mogłem powiedzieć, że żyję.

Do diabła, moja matka wiedziała, że Dogs of Hell było zawsze częścią mnie. Nie winiła za to ojca, prosiła tylko, abym był rozważny i uważał na siebie. Wtedy uświadomiłem sobie, że odejście z domu nie oznacza, że się z nimi rozstaję, bo oni ciągle należeli do klubu i zasługiwali na szacunek. Pragnąłem objąć prezydenturę. Już sam fakt, że Cal wybrał mnie, był dla mnie dowodem, że się do tego nadawałem. Musiałem być wystarczająco silny, aby wiedzieć, kiedy odpuścić, i tak zrobiłem.

Nie należałem do ludzi, którzy szybko tracili cierpliwość, ale dziś rozpierdalał mnie ból głowy. Dopiero kilka dni temu wróciłem do miasta, po roku użerania się z upałem w Teksasie. A Ciara szła na homecoming w tym samym tygodniu.

Lorraine Kazov również wybierała się na ten bal do liceum Lincolna. Najlepsza przyjaciółka Ciary, siostra Thima, była jej rówieśnicą. Molly Kazov, jak sama twierdziła, chciała mieć dziecko w tym samym czasie, co moja matka. Wystarczyło trochę starań i między Ciarą a Lorraine były zaledwie trzy miesiące różnicy.

Obecnie znów byliśmy w stanie wojny z drugim miejscowym klubem, Savage Croupiers, po zaledwie dwunastomiesięcznym zawieszeniu broni. Starsza gwardia nie chciała pogarszać spraw. MP5 prosił Thima, któremu rok temu oddałem naszywkę Prezydenta, aby nie wkraczał i nie wszczynał bójek z Krupierami do wyjaśnienia sytuacji. Wojna w klubie zaczęła się od naszego rekruta Sitcka. Pierdolonego Sticka, który w barze poderwał żonę jednego z Krupierów i ją wypieprzył. To źle wróżyło tym, którzy nie rozpoznawali naszywek i nie szanowali swoich miejsc. Ja się tego nauczyłem. Wprowadzono środki ostrożności, kiedy Krupierzy coraz częściej zaczęli kręcić się w centrum i mówiło się o zdominowaniu całego Danville. Było gorąco. MP5 szukał sojuszu, ale Thim chciał grać z nimi w te same nieczyste karty, którymi oni rzucali w nas.

Musiałem się skupić. Cholernie skupić.

Ciara włączyła w radiu kolejną popową piosenkę. Skrzywiłem się. Jeszcze nie odezwała się do mnie słowem. Była to kara za to, że poprosiłem ojca, aby jeden z rekrutów poszedł z nimi na bal jako obstawa. Przekroczyłem granice, teraz się boczyła i szczerze mówiąc, miałem to gdzieś. Thim na pewno nie pozwoli Lorraine pójść bez obstawy. Oby Charon był trzeźwy, wtedy i ja byłbym spokojny.

Zatrzymałem się na skrzyżowaniu w centrum Main, spoglądając na siostrę. Była wysoka i piękna jak nasza matka. Złotowłosa, o jasnej karnacji, z niewinną miną dziecka i wielkimi niebieskimi oczami. Na szczęście każdy w tym mieście wiedział, czyją była siostrą i córką, więc żaden kutas się koło niej kręcił. Słodka dziewczyna wychowana przez bikerów. Stella liczyła, że dostanie się do najlepszego college’u w kraju. I chyba ja również miałem taką nadzieję.

Zerknąłem na nią, gdy bawiła się kosmykiem i śpiewała donośnie.

– Oszczędź mi tego – poprosiłem.

Pokazała mi środkowy palec, a ja się zaśmiałem.

– Tak, sis, masz dziś wojowniczy nastrój.

– Jak zobaczę cię koło szkoły o ósmej, to wzywam gliny – warknęła wyzywająco.

– Jakby to coś dało – skwitowałem.

Skręciwszy w Ann Av., manewrowałem między stojącymi po obu stronach uliczki samochodami. Szczęściarz ten, kto mógł przyjechać tu na motorze i nie obawiać się o lusterka. Znalazłem miejsce za bordowym mustangiem Charona i zaparkowałem. Podniecona Ciara sięgnęła do klamki, chcąc wyskoczyć z szoferki.

– Poczekaj! – warknąłem. – Najpierw ja wyjdę.

– To się robi chore.

Nie odpowiedziałem, nie musiałem się jej się tłumaczyć. Wysiadłem z ciężarówki i sięgnąłem po swoje cięcia. Dopiero włożywszy je, poczułem się pewniej, rozglądając się po zaułku. Main słynęło z kasy i ekskluzywnych restauracji. Ponadto można było wstąpić do fryzjera, księgarni lub makijażystki. Zerknąłem na logo Magic Kingdom nad białymi lustrzanymi drzwiami w złotej oprawie. Świetnie, kurwa, brakowało tylko różowych baloników i kwiatuszków. Jak dałem się w to wrobić?

Ciara była podniecona, z irytacją stukała w szybę, chcąc wysiąść z auta. Pokazałem jej, aby dała mi chwilę. Wybrałem numer do Charona, wpatrując się w swoje odbicie w tym kurewskim lustrze, składającym się z maleńkich odłamków tworzących tęczę. Tak zajebiście tu nie pasowałem… zupełnie jak moje cięcia, kolczyki i tatuaże. Buciorem uderzyłem w płytkę chodnikową przy schludnej betonowej donicy z jakimś drzewkiem. Wszystkie w rzędzie były podobne do siebie, wyglądały jak kule na cienkich kijach. Było to nawet zabawne.

– Ron? – wysapał Charon.

– Jesteś w środku?

– Yup. I liczę na to, że kończymy?

Też chciałem mieć taką nadzieję. Rozłączyłem się i wsunąłem telefon do kieszeni szerokich spodni, nim otworzyłem Ciarze drzwi.

– Jak pieprzona księżniczka – sarknęła, stukając obcasami o chodnik. – Daruj. Nikt nie uwierzy w twoje maniery. Wyglądasz jak ponury żniwiarz. Dlaczego się przynajmniej nie ogoliłeś, Ron?

Wszedłem za nią do salonu kosmetycznego i pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to wystrój wnętrza. Pierdolona jaskinia dla księżniczek. Tak, jak przypuszczałem. Brakowało tylko jednorożców. Dywan na porządnych brązowych deskach był różowy i włochaty. Tak jak ramy luster, wazony oraz kwiatki w jedynym z okien, które pełniło funkcję wystawy dla reklam. Białe bele i ściany, czarne tapety w róże i brokatowe lustra z żarówkami. To wszystko krzyczało, abym szybko się ewakuował, ale z sofy obok drzwi podniósł się Charon. Jeśli byłem tu jak Popeye, to Charon ze swoimi ciemnymi jak noc włosami i ubraniami jak wysłannik z Hadesu.

Usłyszałem pisk i Lorraine rzuciła się na Ciarę. Czarnowłosa siostra Thima w swoim różowym dresiku wyglądała jak bohaterka spóźnionej edycji Moja Supersłodka Szesnastka. Nie zazdrościłem MP5 i Kojotowi opieki nad nimi dwoma. Krucze loki Lorraine podskakiwały, a moja siostra gestykulowała żywo. Jazgot, który przy tym robiły, był nie do zniesienia.

Charon uścisnął mi dłoń.

– Bolą mnie już pierdolone oczy. Stary, powodzenia.

Przyda mi się.

Nie powiedziałem tego głośno. Zerknąłem tylko na Ciarę zajętą komplementowaniem przyjaciółki.

– Ekstra. Lorraine wyglądasz prześlicznie!

– Wiem. Kocham to! To jest zajebiste. – Lorraine dotykała swojej buzi i naprawdę wyglądała na doroślejszą, a to mi się nie podobało. – Ona jest najlepsza. Zobaczysz, zrobi z ciebie księżniczkę. Nie mogę przestać się dotykać.

– Śliczne… To twoje rzęsy?

– Nie. Widziałaś usta? Czerwień, a myślałam, że będę wyglądać zdzirowato. Mówię ci, poddaj się wszystkiemu, co zaproponuje.

– A gdzie ona jest? – pytała Ciara.

– Poszła umyć ręce, zaraz wróci.

– Spadamy, Lorri? – Charon zawsze nazywał Lorraine „ciężarówką”, skracając jej imię, i tylko jemu uchodziło to na sucho.

Każdy w klubie wiedział o zauroczeniu córki Prezydenta Charonem. MP5 oskubałby każdego, kto by jej to wytknął albo sprawił, że jego córeczka byłaby smutna z tego powodu. Charon był świadomy miłości dzieciaka, który pisał do niego listy miłosne i słodkie wierszyki, licząc, że kiedyś z tego wyrośnie. Jak widać, nie wyrosła. To źle wróżyło, ale nikt nie wtrącał się w te sprawy. Teraz Charon został zmuszony przez Molly, aby pójść z Lorraine na homecoming, i właśnie tracił cierpliwość. Wahałem się, czy usiąść na brokatowej sofie na rzeźbionych nogach. Bałem się, że nie utrzyma mojego ciężaru.

– Daj mi chwilę, Jared – rzuciła Lorraine do Charona, wyczekującego już z ręką na klamce drzwi. – Chcę zobaczyć, co Lynn dla niej wymyśliła.

– Siedzę tu dwie godziny – warknął Charon.

– Nie przesadzaj.

– Dwie? – jęknęła zaskoczona Ciara.

Ja również miałem ochotę to zrobić.

– Ale warto. – Lorraine ścisnęła jej dłonie.

– Idę zapalić – rzucił zniecierpliwiony Charon.

Spojrzałem za nim, zastanawiając się, czy też mogę wyjść na dymka. Drzwi się zamknęły i zostałem sam w pierdolonej jaskini małych dziewczynek. Lorraine i Ciara obejmowały się i chichotały, tak samo jak wtedy, gdy miały po dwanaście lat. Rozsiadając się na sofie, z lekką obawą wyprostowałem nogi i wyjąłem telefon z kieszeni. Musiałem zadzwonić do Thima. Czułem, że nie będą to spokojne negocjacje. Zmarszczyłem brwi, gdy w głośnikach popłynęło Distrubed „The Sound of Silence”. Przynajmniej muzyka nie będzie działać mi na nerwy. Niewątpliwe moja siostra i Lorraine szeptały coś na mój temat, ale olałem to.

Napisałem do Dragona, jak sytuacja i czy Thim ma już lepszy humor niż wczoraj, gdy upił się w Line i wywołał rozróbę z miejscowymi. Ból głowy mnie rozsadzał. Teraz wiedziałem, dlaczego Thim szalał. Wróciłem. A Penny nadal z nim była. Moja eksdziewczyna w łóżku mojego najlepszego przyjaciela. Z Thimem znałem się całe życie. Całe. Kurwa, nasi ojcowie zawsze trzymali się razem. Mogłem zostać dłużej w Dallas z Freedee na piciu i restaurowaniu starych chopperów na Grand Tour Motors.

Disturbed zmieniło się na Bad Wolves i nawet przyjemnie mi się tego słuchało.

– Już idę. – Usłyszałem zza drzwi od łazienki. – Dwie sekundy, dziewczyny!

Przymknąłem powieki, zmęczony. Spałem cztery godziny, a o siódmej byłem już w warsztacie Dragona, chcąc pomóc mu z zamówieniem. Po drugiej w nocy jak kołek ślęczałem ze Stormem nad jego komputerami, szukając człowieka o imieniu i nazwisku Peter Carter. Ten Peter Carter, który winny był klubowi sporą kasę, niewątpliwe ukrywał się gdzieś na obrzeżach miasta. Dałem mu kilka dni, zanim go wytropię. Od tego teraz byłem – od załatwiania spraw klubu po cichu, jako sierżant broni klubu. Egzekwowałem przestrzeganie zasad, tropiłem tych, którzy je naruszali, i wyznaczałem potencjalne kary za przewinienia. W trakcie tego procesu robiłem to, co musiałem, aby zebrać jak najwięcej informacji, odzyskać, co nam zabrano, lub zainkasować długi klubowe.

Właścicielka salonu właśnie w tej chwili wyszła z łazienki, wycierając dłonie w ręcznik papierowy. Nasze oczy natychmiast się spotkały. Była wysoka, w niektórych miejscach krągła, zwłaszcza w tyłku. Przyciągała mój wzrok. Miała na sobie wąską spódniczkę i bardzo wysokie obcasy. Czarny top ciasno opinał jej piersi w koronkowym, prześwitującym staniku. Zero tatuaży, tylko skóra – błyszcząca i jasna. Złoty zegarek i kilka świecidełek mówiły, że była jedną z tych lasek mających fioła na punkcie mody. Podobały mi się jej kosmyki, zaplecione w gruby warkocz, przerzucony na ramię. Włosy w odcieniu czerwieni, mocnej, ognistej czerwieni, jak dobre wino. Tym samym soczystym kolorem pomalowane były jej usta. Oczy podkreślone kredką, a rzęsy tuszem. Cała jej twarz była wyrazista. Szarobrązowe tęczówki spoczęły na mnie, a ona uśmiechnęła się seksownie i zachęcająco. Gdy podeszła bliżej, czemu towarzyszył stukot jej obcasów o posadzkę, wyciągnęła do mnie dłoń.

– Jestem Lynn Bronsky. Miło mi poznać.

Mówiła z akcentem, całkiem twardym. Zawahałem się, ściskając jej dłoń. Pachniała dobrze, kurewsko drogo, ale dobrze.

– Ron.

– Wiem. – Zachichotała, flirtując, i odwróciła się przez ramię.

Lorraine i Ciara stały już obok niej.

– To brat Ciary – wytłumaczyła Lorraine, obejmując ramiona mojej siostry. – Ron ją dziś eskortuje. Ja miałam szczęście, mój brat jest zajęty.

Wiedziałem, czym był zajęty jej brat, a raczej kim. Rozmawiał dziś z Prezydentem Savage Croupiers – Starym Bykiem.

– Ciara – powiedziała makijażystka – zapraszam na fotel. Twój brat może się rozgościć, ale przykro mi, mam tylko czasopisma o modzie.

– Obejdzie się – burknąłem, brzmiąc jak palant.

Utrzymała profesjonalny uśmiech i kiwnęła głową, kierując Ciarę w stronę luster.

– Usiądź, kochanie, i rozluźnij się – zwróciła się do mojej siostry. – Lorraine, nie dotykaj twarzy.

– Nie mogę przestać – ekscytowała się jak mała dziewczynka.

– Rozmażesz wszystko i będą poprawki. – Uśmiechnęła się makijażystka.

Thim zadzwonił akurat w chwili, gdy kurewsko marzyłem, by się stamtąd wyrwać. Wyszedłem przed lokal. Charon siedział w mustangu i palił fajkę. Mnie również by się przydało. Wyciągnął opakowanie przez szybę. Przyjąłem je z wdzięcznością i odpaliłem papierosa.

– Pieprzeni Krupierzy naruszyli nasze terytorium. Chcą Loop – powiedział Thim, gdy odebrałem. Był wściekły. – Kurwa, po moim trupie.

– Co na to old Prez?

– Znasz go. Dupy nie chce ruszyć. Martwi się, bo nasze dzieciaki chodzą do tych samych szkół.

– A Dog?

Facet, który zdjął dla mnie naszywkę i przeszedł do starszych. Nadal liczyliśmy się z jego zdaniem.

– Kurwa, to samo. Każe się ułożyć – powiedział Thim. – Pieprzy, że Loop nie jest ważne, bo to sami sztywniacy. Kurwa, sztywniacy czy nie, niedługo zajmą nam Main. Nic z tego.

– Nie są tak głupi.

– Nie są? A wyciągają łapy po Loop, które od zawsze jest neutralne? Dlaczego nie może tak zostać? – pytał wkurzony.

– Chcą zadośćuczynienia.

– Bo ich suka się puściła? – Thim się rozkręcał. – To nie jest powód, by łamać zasady. Niech próbują.

– Poczekaj na to, co zrobią – mruknąłem.

– Ile? Kurwa, żyjemy w strachu, odkąd ich oddział wszedł do Rose Ink. Wiedzą, że nasi się tam kręcą. To był pierwszy krok. Pilnujemy wszystkich, ale nie chcę, aby za chwilę wjechali nam do garaży ze spluwami.

– Nie zrobią tego, Thim.

– Mówimy o Młodym Byku. Zawsze rządził jajami, nie mózgiem. A teraz znów chce walczyć o naszywkę. – Thim splunął.

Młody Byk, czyli Nick Fallon. Postawny facet z wielkimi stopami i po wielu operacjach na piękniusiej twarzy. Jadący na sterydach, noszący przyciasne ciuchy na grzbiecie, jak chodząca reklama Gays & Gays. Jak pierdolony gej. Nick przejął władzę po swoim ojcu. O ile Stary Byk był pokojowo nastawiony i skłonny do negocjacji, o tyle Młody chciał się wykazać. Pragnął zdobyć większe terytorium, podczas gdy nie za bardzo było się czym dzielić.

Od tego zawsze zaczynały się kłopoty.

Zaciągnąłem się papierosem, kręcąc głową. Lorraine wyszła z salonu i wsiadła do mustanga, machając mi na pożegnanie. Kurwa, kiedy ta mała dziewczynka, wołająca na mnie „braciszek Ron”, której zabraniałem jazdy na rowerze dalej niż nasza północna granica, tak dorosła? A Ciara? Niedługo zaczną chodzić na randki. Kurwa.

– Dziś ten pieprzony homecoming – dodałem cicho.

Mustang się oddalał, a ja gapiłem się na jego tylne światła.

– Myślisz, że nie wiem? – zapytał Thim. – Ich dzieciaki też tam będą. I ktoś od nich.

– Postaw tam kogoś, kto będzie miał na nich oko.

– Załatwiłem to. Charon, Wrick i Lee.

Trzech. Nie było źle. Tylko Wrick był rekrutem. Lee, nasz mózg i prawnik, był tam gościnnie i znał się na robocie. Był cholernie dobry, jemu mógłbym powierzyć życie swojej siostry. Charon z kolei był padalcem, gdy ktoś nadepnął mu na odcisk. Thim wybrał rozważnie. Sam bym tak zdecydował. Moi bracia byli zbyt bystrzy, aby dać zamydlić sobie oczy, nie na darmo zostali informatorami. Bardzo często zapuszczali się na terytorium Krupierów, by zasięgnąć języka.

– Musi wystarczyć.

– Musi, bracie. Ustawiłem spotkanie ze starszyzną, z Młodym i Starym Bykiem na dwunastą w Line.

– Dobry wybieg. Striptiz i negocjacje – pochwaliłem.

– Powstrzymaj się od zachwytu, oni wiedzą, że to wybieg. Szkoła Lincolna jest dwie przecznice dalej.

Zaśmiałem się głośno, kopiąc w koło swojej ciężarówki.

– Potrzebuję cię tu, stary. Storm nakręca się na krwawą jatkę.

Uśmiechnąłem się pod nosem i zdeptałem niedopałek.

– Odstawię młodą do domu i przyjadę – obiecałem, drapiąc się po gęstej brodzie. – Stary, godzina i będę na miejscu.

Rozłączyłem się. To lubiłem w Thimie – był szczery i szybki. Zawsze razem: ja, Storm, Lee i Cash. Dragon dołączył później, ale trzymał z nami. Ostatnio sprawy zrobiły się niepewne. Thim bzykał Penny, moją Penny. Kurwa. Spojrzałem na swoje odbicie w drzwiach salonu makijażu, nadal miałem sińce pod oczami i tatuaże na powiekach. Był to wynik czegoś, co kiedyś, po pijaku, wydawało mi się naprawdę przemyślaną decyzją. Nie dało się tego cofnąć i przez większość czasu słyszałem uwagi, że się malowałem. Dlatego wytatuowałem sobie szyję i sporą powierzchnię ciała. To ucinało komentarze.

Wszedłem do salonu kosmetycznego. Ciara chichotała na białym fotelu, gdy rudzielec się nad nią nachylał, prezentując mi swój apetyczny tyłek. Poprawiłem kutasa w spodniach i usiadłem na dziewczyńskiej sofie. Laska się do mnie odwróciła, znów posyłając mi uśmiech. Była chętna na szybki seks, czułem to, ale wypieprzenie jej przy Ciarze byłoby szczytem głupoty.

– Witamy z powrotem – powiedziała słodko ruda.

– Ron nie bywa towarzyski, Lynn – mruknęła siostra w mojej obronie.

– Szkoda – stwierdziła żartobliwe Lynn i sięgnęła po pędzel z toaletki. – Przystojny i małomówny. Już mi się ręce trzęsą.

– Lynn… – Ciara chichotała głośno.

Kurewsko… Chyba się przesłyszałem. Przyjrzałem się jej uważniej. Miała spory tyłek, mogłaby z nią być niezła zabawa. Ale czy miałem teraz na to czas? Nie w tym i nie w następnym tygodniu, jeśli wojna z Krupierami się rozwinie do długich negocjacji. Przyglądałem się lasce rozmawiającej z siostrą i pisałem do Storma, aby sprawdził mi wszystkich Krupierów z Lincolna. One wciąż się śmiały się. Westchnąłem. Ślicznotka kręciła się obok mojej siostry z pędzlami i całym tym kobiecym szajsem. Nachylała się nisko, za każdym razem wyraźnie prosząc, by ktoś wypierdolił ją w ten tyłek.

Kurwa. W głośnikach leciało Like a Storm „Gangster’s Paradise”, lubiłem ten kawałek, porządna przeróbka. Miałem do niej sentyment jeszcze z czasów liceum. Rudzielec to nucił. Niemożliwe, ale tak… podrygiwała do rytmu. Ciekawe.

– Zobaczymy, jak wyjdzie. Proponuję coś lekkiego, ale rzęsy zrobią swoje – mówiła do Ciary.

– Oddaję się całkowicie w twoje ręce. Widziałam Lorraine.

Przymknąłem powieki, puszczając tę rozmowę mimo uszu.

– Z kim idziesz na bal? Bo chyba nie pytałam.

– Z kolegą… Jackiem. Znamy się już kilka lat – odpowiedziała Ciara.

– Twój chłopak?

– Eee… – zawahała się. – Nie. Raczej nie. Jest kapitanem drużyny lacrosse i poprosił mnie, abym z nim poszła.

Jacka maniaka chyba pociągała wizja pójścia na ten pierdolony homecoming z córką jednego z Dogs of Hell. Tę uwagę zachowałem jednak dla siebie. Ciara nie musiała o tym wiedzieć.

– Potem jest impreza u Collinów – wyszeptała moja siostra, ale ja miałem cholernie dobry słuch.

Impreza? Nikt mi nie mówił o żadnej imprezie.

Podniosłem powiekę, dostrzegając tylko tyłek w złocie.

– Idziesz? – spytał rudzielec.

– Nie. Raczej nie. Nie jestem… imprezową osobą. Poza tym…

Cisza. Byłem ciekawy, co powie, ale obie odwróciły się w moją stronę. Spojrzałem obojętnie na drzwi, za którymi chciałem się znaleźć.

– Rozumiem cię, Ciara. I powiem ci, że za moich czasów również tak było. Faceci zawsze chcieli zaliczyć laski po homecomingu.

Tak? Ja to zrobiłem. Ale Ciara?! Po moim trupie! Poprawiłem się na sofie, a brązowe oczy mnie spiorunowały. Ruda – świadoma, że chcę się wtrącić – pokręciła głową, abym nic nie mówił, i omiotła pędzlem twarz Ciary.

– Ja miałam taką przygodę, skarbie. Facet też myślał, że bal będzie doskonałą okazją na zaliczenie. Szybkie i łatwe. Skończyło się nazwaniem mnie „blood ass”. Złamałam mu nos i wylądowałam w pace za użycie inhalatora chemicznego jako narzędzia stwarzającego zagrożenie życia.

– Żartujesz? – Ciara się zaśmiała.

– Nie. Sala chemiczna odpada. Nadal opowiadam to żartem, ale jeśli facet chce cię zliczyć, zawsze bądź stanowcza. „Nie” znaczy „nie”. A jak coś kombinuje, postrasz go starszym bratem. Choć ja z chęcią bym wtedy zaryzykowała.

Nie odezwałem się. Powinienem był? Laska śmiała się, skupiając na makijażu Ciary. Próbowałem coś wyczytać z jej oczu. Kurwa, mógłbym ją wziąć w łazience na tyłach albo na tej kanapie. Jej usta były takie kuszące… Oblizała wargi i odchyliła się w stronę toaletki, by wziąć stamtąd kolejny produkt.

– Jack nie naciska, abym poszła na imprezę. – Usłyszałem głos siostry.

– Impreza to co innego. Możesz się dobrze bawić.

– Jack nie jest…

Nie jest? Cholera, przerwała, a mogłem dowiedzieć się czegoś ciekawego.

– Noo… To tylko przyjaciel. Lubimy podobne filmy i tę samą drużynę lacrosse.

– Uf… Kiedy ja byłam tak młoda? Odchyl się do mnie, skarbie, i patrz w lustro – poprosiła miękko Lynn. – Powiem ci, że z facetami tak bywa. Są albo małomówni, co można docenić, gdy oglądasz powtórki sezonów „Gry o tron”, albo nie podoba im się, jakiej muzyki słuchasz. Takich unikaj, nigdy się nie dogadacie.

Ciara chichotała w fotelu jak szalona.

– Dogadasz się z Ronem, on słucha tych samych piosenek.

– Naprawdę? – zapytała zaczepnie Lynn.

Obie popatrzyły na mnie. Kurwa, jak skończony debil tylko posłałem im sceptyczne spojrzenie.

– Tak. Może milczeć. Ładnie by wyglądał na plakacie dla niegrzecznych kobiet – podsumowała Lynn.

– Mama mówi, że powinniśmy go sfotografować i sprzedawać jego zdjęcia jako logo ich klubu.

Miałem dość! Kurewsko dość. Nie zwracałem na nie uwagi, wsłuchując się w brzmienie muzyki. Patrząc, jak tyłek Lynn kołysze się w złotej spódnicy, modliłem się, aby ten cyrk dobiegł końca. Sfrustrowany wypuściłem powietrze. Część mnie nienawidziła tego, że musiałem tu siedzieć. Chciałem wrócić do klubu. Do diabła, nawet nie wiedziałem, dlaczego to ja pojechałem z Ciarą, zamiast wysłać jakiegoś rekruta. To było dziwne.

Wróciłem kilka dni temu. Stella cały czas znajdowała mi coś do roboty, a w klubie miałem pełno zalegających papierów. Jakby wszyscy naraz chcieli zająć mi głowę czymkolwiek, bylebym nie myślał o Penny. Spotkanie ich razem było nieuniknione. Penny wybrała Thima i teraz wiedziałem, dlaczego cipki tak oddalały facetów. Bijatyka nie pomogła ani mnie, ani Thimowi. To była moja wina, bo zrezygnowałem z naszywki Prezydenta, gdy Dog mi ją wręczył. Zależało mi jedynie na kumplach, klubie i pieniądzach. Jasne, że połechtało mnie to wyróżnienie, ale teraz nie byłem stabilny. Mogłem walczyć i pieprzyć jak każdy facet, ale nie szukałem jeszcze odpowiedzialności. Przyłapałem ich na tyłach klubu. Penny robiła loda mojemu najlepszemu przyjacielowi. Nie uprzedził mnie, że był z nią. To po prostu nie było w jego stylu. Odszedłem, oddając mu klub, dziewczynę i przyjaciół. Teraz Storm był wice, a ja? Żołnierzem.

Większość życia spędziłem w klubie, przy ojcu, z chłopakami i wszystkimi tymi wujkami, którzy nas wychowali. Oddałem się klubowi, takie było motto psów. Urodziłeś się z suki i byłeś szczeniakiem. Gdy zagryziesz na śmierć, stajesz się Psem z Piekła. Wywalczyliśmy nasze drogi z mniejszymi klubami z okolicy. Zostali Krupierzy trzymający się przy Doyle’u i Hotelu Paradise na rzece Dix. Po śmierci Thanaki wojny klubów się zaostrzyły, ale po negocjacjach ze Starym Bykiem nastał pokój. Czasem jeździliśmy do Louisville, do naszych mniejszych siedzib i braci Lacota Devil’s, szukając wyładowania energii w bijatykach.

– Lorraine zawsze chodziła do salonu na Coffee Avenue. Ale odkąd Penelopa jej go poleciła, usilnie starała się znaleźć coś innego. – Usłyszałem cichy głos Ciary.

– I tak trafiła do mnie?

– I nie żałuje. – Ciara się zaśmiała.

Penelopa? Lorraine miała zatarg z Penny? Cóż, Thim będzie musiał w końcu utemperować swoją starą, która już zaczęła rozstawiać po kątach kobiety w klubie.

– Cieszę się. Może trochę łaskotać… – uprzedziła Lynn.

– Ładnie pachnie.

– Woda różana. Lorraine nie lubi tej Penelopy?

– Mhm… Spotyka się z jej bratem… teraz.

Czułem, że Ciara zerknęła na mnie ukradkiem, ale nadal trzymałem oczy zamknięte.

– Wcześniej spotykała się z moim.

– Aha. Już wiem. Słyszałam tę opowieść – odparła Lynn.

– Więc wiesz, jak Lorraine to znosi. Penelopa się rządzi i dlatego cokolwiek ona poleci, Lorraine już tam nie zagląda. Właśnie szuka nowego studia tatuażu, bo Penny chodzi do Rose Ink.

– Nie pomogę. Tam, skąd pochodzę, nie wolno było mieć tatuaży. A faceci z nimi byli uważani za wysłanników szatana.

Dźwięczny śmiech Lynn rozbrzmiał mi w uszach.

Zagryzłem wargę, chciało mi się z tego śmiać. Była bliska prawdy. Wytrzymałem półtorej godziny, potem Ciara kazała mi zapłacić i podniecała się swoim makijażem, który dla mnie nie był niczym innym niż twarz mojej siostry. Obie mnie zignorowały, gdy to powiedziałem. Lynn nie wcisnęła mi numeru telefonu, ja również nie rozwinąłem tej znajomości, prosząc o niego czy szybki numerek na tyłach jej salonu. Zapłaciwszy rachunek, wyszedłem. I tak zapowiadał się zbyt gówniany dzień, aby myśleć o rudzielcu i seksie.

Wyrzuciłem siostrę pod domem, gdy ojciec po nią wyszedł. Kojot był wielkim skurczybykiem. Ciemne włosy, tęga budowa ciała i tatuaże na całym ciele. Kochałem tego sukinsyna, choć dorastanie z nim nie było łatwe, gdyż byłem uparty jak matka. Nauczył mnie wszystkiego o motorach i życiu w klubie. Skinął mi głową, przejmując opiekę nad Ciarą. Zostawiłem ciężarówkę na podjeździe i podszedłem do mojego motoru. Nałożyłem kask, uświadamiając sobie, że muszę się spieszyć. Byłem cholernie napalony.

Wsiadłem na choppera i ruszyłem do klubu. Jazda zawsze mnie uspakajała. Przyśpieszyłem. Na West Storm znalazł się obok mnie, szczerząc zęby. Miał gęstą, jasną brodę, zaplecioną na końcu w warkocz i spiętą nitem. Chory drań ukradł mi ten patent i teraz nazywano nas bliźniakami. Dobrze było go mieć blisko siebie, był świrem lubiącym noże i Nintendo. Nashville Cava, dla nas Storm, był na tyle inteligentny, aby założyć własną firmę informatyczną IT Cava. Wiedział też, kiedy siedzieć cicho, a kiedy nie. Nie należał do dzieciaków krwi, swoją pozycję zdobył ciężką pracą.

Skręciliśmy do kompleksu, słysząc całą gamę jednostajnych dźwięków: harleye i choppery. Właśnie odbywało się zebranie wszystkich członków klubu w głównej siedzibie kościoła – barze Hell.

Zaparkowałem na swoim miejscu przy Stormie i Dragonie. Ten drugi nie zsiadł z motoru, jedynie przeżuwał swoje gumy miętowe wielkości ziaren pieprzu i wpatrywał się w starszyznę. Mój ojciec powinien niedługo się zjawić. Nie było też MP5, czyli przyjadą razem, ale najpierw upewnią się, że ich córki są bezpieczne.

Westchnąłem. Zdjąłem kask i mocnej związałem włosy nad karkiem.

Śmiech rozbrzmiał mi w uszach. Znałem go. To Penny. Penelopa Jackson wychodziła z Hell w czarnej spódniczce i bluzce z czaszką, której dekolt ukazywał jej piękne piersi. Ten śmiech, chód i gest, którym odgarniała jasne pasma na plecy… Ale to ramię Thima ją obejmowało, nie moje. Była przy nim taka malutka, przy każdym byłaby. Wglądała jak pierdolona lalka – tak nierealna, tak kurewsko piękna. Zakląłem i zacisnąłem zęby. Zanim zastanowiłem się, co robię, nałożyłem kask i zwaliłem stopki, odpalając silnik. Musiałem się przejechać. Kurewsko musiałem się stąd oddalić, choćby na chwilę.

Mój brat pieprzył moją kobietę, to wymagało zemsty.

Rozdział 2

Lynn

– Alina. – Usłyszałam dziecięcy głos z dolnego łóżka. – Masz koc?

– Tak.

Wyciągnęłam go spod poduszki i rzuciłam Annie. Jako jedyne w sierocińcu Świętego Patryka w Nowym Jorku mówiłyśmy w naszym języku ojczystym, więc umieszczono nas razem, póki nie nauczymy się angielskiego. Oprócz nas w pokoju były dwie Meksykanki, dziesięciolatka z Rumunii i Femke z Holandii, śpiące na takich samych piętrowych łóżkach. Żadna z nas nie mówiła po angielsku. Uwielbiałam spędzać czas z Anną, tylko ona mnie rozumiała, była młodsza ode mnie o dwa lata i sądziłam, że mam tu siostrę. Zakonnice opiekujące się nami ciągle się zmieniały. Lubiłam posiłki, były zawsze na czas i sycące. Wiedziałam, że strach, który we mnie tkwił, sprawiał, że płakałam po nocach, tęskniąc za rodzicami, których twarze rozmywały się w moich wspomnieniach. Miałam już czternaście lat.

Była zimowa noc.

Na zewnątrz trwała zamieć i wiatr uderzał o okna. Przedostając się przez nie, ochładzał powietrze w pokoju. Podczas najgorszych mrozów zamarzały szyby. Zawsze potem chorowaliśmy i izolowano nas od innych.

Słyszałam, jak Anna owija się kocem, starając się nie zbudzić reszty. Było ciemno, a ona bała się ciemności. Ja ze swojego miejsca widziałam okno i śnieg uderzający w szybę. Ułożyłam się wygodnie, odetchnęłam i usłyszałam, jak Anna kaszle cicho, tłumiąc to poduszką. Bała się, że któraś z dziewczynek albo strażnik zauważy jej stan, a wtedy odesłaliby ją do sali chorych.

Zerknęłam poza łóżko, próbując dostrzec jej głowę schowaną pod kocem.

– Ania, dobrze się czujesz? – zapytałam szeptem.

Odchyliła koc, a ja dostrzegłam jej białą skórę i wielkie, ciemne oczy. Wyglądała na zmęczoną i chorą.

– Boli mnie gardło – powiedziała cichutko.

Nasłuchiwałam, jak materac jednego z łóżek skrzypi. To Morgan się przekręciła.

– Masz grypę.

– Nie mam – uparła się.

Leżałam nieruchomo i znowu usłyszałam, jak kaszle. Jeszcze chwila i obudziłaby kogoś. Morgan była skarżypytą. Ze wszystkim biegła do siostry zakonnej. Nie lubiłam siostry Mary Allen, mówiła zbyt głośno i nie rozumiała moich słów, nigdy nie była z nas zadowolona. Ania się jej bała. Nie chcąc, aby znów została ode mnie zabrana i zamknięta z obcymi dziećmi, wyślizgnęłam się cicho z materaca. Zeszłam powolutku po drabince, aby nie zrobić najmniejszego hałasu. Było zimno, moje bose stopy przeniknął lodowaty chłód drabinki. Wślizgnęłam się pod kołdrę Anny, była gorąca, rozpalona. Przytuliłam ją do siebie.

– A teraz śpij – szepnęłam, nakrywając nas kocem.

Czułam, jak się uśmiecha, a jej małe ciało oblepione potem przytuliło się mocno do mojego. Szukała kontaktu ze mną i wiedziałam, że bała się bardziej niż ja.

– Nie zostawaj mnie – poprosiła dziecięcym głosem.

Choć łzy napływały mi do oczu, bo wiele razy widziałam, jak zabierano dzieci z sierocińca i przenoszono je, rozdzielając rodzeństwa i przyjaciół, pokiwałam głową. Skłamałam, ale nie chciałam, aby się smuciła. Sama czułam strach, że pewnego dnia mnie stąd zabiorą, znów będę sama wśród obcych i nikt nie będzie mnie rozumiał. Rozmawiałyśmy z Anną szeptem o najgłupszych rzeczach, a potem zamilkłyśmy, po prostu wsłuchane w burzę dookoła nas. Zimno przeszywało moje plecy, bo koc nie obejmował mojego ciała. Tak usnęłam, gdy Anna chrapała głośno przez nos.

Głośny trzask wyrywał mnie ze spokojnego drzemania. Słyszałam krzyk Ani i gdy otworzyłam oczy, dostrzegłam jej ciało w żółtej piżamie w kaczki. Wyrywała się jednemu ze strażników – Joelowi. Ogarnął mnie nieprzyjemny chłód. Ania piszczała i przechylała się gwałtownie, gdy mężczyzna przerzucił ją sobie przez ramię jak worek ziemniaków.

– Puść! Puść mnie! – Płakała, uderzając go po ramionach.

– Zostaw ją! – Rzuciłam się w jego stronę.

Wbijając paznokcie w jego udo, próbowałam się czegoś uchwycić, ale ciężkie dłonie uderzyły we mnie, powodując ostry ból głowy. Inne dzieciaki w pokoju siedziały cicho, zatrwożone tym, że strażnik się tu znalazł. W niebieskim uniformie i z maseczką na twarzy. Obawiał się, że zarazi się wirusem od dzieci imigrantów.

– Alina! Nie pozwól mu! – krzyczała Ania.

Rozglądałam się wkoło, szukając jakiejś pomocy, znaku obecności opiekunki, kogokolwiek, jednak nie dostrzegłam nikogo. Joel już szedł do drzwi, nadal trzymając krzyczącą Anię. Biegłam za nimi boso, czując chłód i ból, gdy trafiałam na chropowate kafelki korytarza.

– Ania!

– Come back to the room! Now! – krzyczał na mnie Joel w nieznanym języku, schodząc po drewnianych schodach.

Zaczynałam się przesuwać powoli w dół, trzymałam kurczowo poręcz balustrady i starałam się złapać oddech. Dusiłam się. Nie chciałam stracić krzyku Ani, zgubić jej.

Coś uderzyło w moje ramię.

– Come back! Now!

– Zabrał Anię. Proszę… Zabrał ją – mówiłam nerwowo do siostry Geri stojącej za mną. – Nie wiem dokąd.

Wbijałam paznokcie w mankiet jej fartucha, próbując powstrzymać upadek ze schodów. Odłamki drewna raniły mnie i w końcu poczułam ból w plecach. Siostra Geri szarpała mnie, chcąc skierować do pokoju i mówiąc coś gorączkowo. Zaciskała mi dłoń na wargach, zamierzając powstrzymać w ten sposób mój pisk. Nie mogłam oddychać. Pragnęłam być niewidzialna. Byłam prowadzona do sali. Dostrzegałam dzieci, które zawołano z innych pięter, szły równo, zaniepokojone, i również płakały. Myślałam o tym, że nas zabiorą. Zabiorą nas wszystkich. Dusiłam się. Dłoń zakonnicy okradała mnie z każdego oddechu… Robiło mi się ciemno przed oczami. Strasznie ciemno.

Anna. Nie byłam pewna, czy ją jeszcze zobaczę.

Z całych sił próbowałam uwolnić się od ciemności. Strach rozprzestrzeniał się po całym moim ciele. Nie chciałam umierać! Usłyszałam głośniejszy dźwięk, który brzmiał jak krzyki Morgan. Tak, zostałam pchnięta na łóżko Anny. Coś we mnie uderzyło. To koc, który siostra na mnie narzuciła. Była niebezpiecznie blisko.

I cisza. Obezwładniająca cisza nastała w moich wspomnieniach.

***

Zbudziło mnie oślepiające światło i musiałam zamrugać kilka razy, zanim oczy przestały mi łzawić. Czułam się zdezorientowana. Gdzie byłam? Starałam się coś powiedzieć, ale moje słowa brzmiały jak zniekształcone jęki. Przesunęłam spojrzenie po całym pokoju, a potem ostry ból zaczął pulsować w moim ciele. Nie mogłam mówić, mój nos był zapchany i drapało mnie w gardle. Dławiąc się kaszlem, zamarłam.

Gdzie byli mama i tata? Co się z nimi stało? Czy ja miałam rodziców?

Drżący szloch wypełniał moją pierś, powodując większy ból. W końcu gorące łzy wydostały się na zewnątrz.

– Alina?

Odwróciłam się w kierunku głosu i dostrzegłam Anię siedzącą na moim łóżku, otuloną grubym kocem w gwiazdki. Uśmiechała się słabo. Jej czarne włosy były potargane, a nos zaczerwieniony.

– Jesteś chora. – Wstała z materaca i podeszła do mnie.

Zimną dłonią dotknęła mojego czoła. To przyjemny chłód. Wydawała mi się tak dorosła. Nie wiem, dlaczego mnie to bawiło. Zawsze lubiła bawić się w lekarza. Westchnęłam ciężko i przetarłam zaspaną twarz.

– Inne dzieci też są chore – mówiła cicho Ania.

– Nie zabrali cię. – Uśmiechnęłam się z trudem.

– Moi rodzice… oni nie żyją. Siostra Geri tak mówi.

Serce boleśnie zaciskało się w mojej klatce piersiowej, a potem ostre ukłucie zaczynało w niej rosnąć. Zassałam bolesny oddech, ale to uczucie rosło, gdy uświadomiłam sobie, że moi również nie żyli. Nie miałyśmy ich. Z następnym oddechem z mojego gardła wydostał się głośny szloch. Ania przytuliła się do mnie. Będziemy tu zawsze mieszkać. W ponurym budynku z czerwonych cegieł, przez wąskie okna widząc złowieszcze ulice i drzewa. Często siadałam na parapecie, wpatrując się w bramę i czekając, aż ktoś wjedzie na posesję i mnie zabierze. Wiedziałam, że dni mijają, moje urodziny… nie znałam ich daty, nikt tu nie obchodził urodzin. Nie znałam również imion rodziców, rodzeństwa.

Nie mogłam odejść.

Zgubiłabym się. Panika przejęła kontrolę nad moim ciałem. Nie mogli być martwi… Moi rodzice. A koleżanki z domu, w którym mieszkałam: Hania, Lena i Grażyna? Gdzie one były? Ból, że już ich więcej nie zobaczę, uderzył we mnie głęboko. Czułam się pusta. Nigdy się tak nie czułam. To było jak fala, która wymywała wszystkie szczęśliwe wspomnienia. Ania również zniknie, gdy się obudzę. Byłam zbyt przerażona, by cokolwiek powiedzieć, ale moje oczy chciały się zamknąć, a ja pragnęłam zasnąć. Ciągle przeskakiwałam wzrokiem do drzwi w nadziei, że siostra Mary za chwilę się tam pojawi.

Była ze mną najdłużej, a ostatnio jej nie widziałam. Bałam się, że odeszła.

– Pielęgniarka będzie się tobą opiekować. Mnie pomogła. Zobaczysz.

Patrzyłam na Anię trzymającą w ramionach pluszowego pieska. Zdezorientowana ściskała go nerwowo. Dlaczego miałabym wierzyć, że zostanie tu ze mną, że jej również mi nie zabiorą? Przyjaciółka uniosła narzutę na moim łóżku, co spowodowało ból w kościach, a następnie przytuliła się do mojego ramienia. Drapało mnie gardło, miałam katar i jakąś swędzącą wysypkę na nogach. Ania narzuciła na mnie grubą kołdrę, otulała, jakbym była jej lalką. Pluszowa maskota wciskała się w moje ramię.

– Musisz schować ją w bezpiecznym miejscu. Inaczej ci ją zabiorą – ostrzegłam.

Gdy się przebudziłam kolejny raz, Ania spała obok mnie. Mokra. Chciało mi się pić, ale nie mogłam mówić ani wyplątać się z koniczyn mojej siostry z wyboru. Umierałam… umierałam.

***

– Załatwiono ci ID, byś mogła poruszać się po kraju. W tak krótkim czasie udało mi się zorganizować pobyt stały. Ergo zapłaci. – Usłyszałam głos w słuchawce. – Nie możesz tu zostać długo. Gdy tylko znajdziesz się daleko od tego miejsca, odłącz się od opiekunów. Wyjedź do jakiegoś małego miasteczka i nigdy ponownie nie używaj swojego dotychczasowego imienia i nazwiska. Zapomnij, skąd pochodzisz, albo oni cię znajdą.

Znałam ten głos doskonale. Może minęły lata, ale ten zaśpiew był mi bliski. Shadow, kiedyś Anna, teraz już tylko cień dziecka, którym była.

Oni? Kim oni są? Dlaczego mieliby po mnie przychodzić? Nie rozumiałam nic z tego, co mi mówiła. Dwa dni temu Anna była w sklepie Maud i miała zamówienie. Poznała mnie, ale nie powitała, nie mogłyśmy pokazywać, że się znamy, że kiedyś byłyśmy siostrami. Chciałam krzyczeć, kiedy ogarnęło mnie uczucie bezradności.

– Dlaczego? – zapytałam.

– Wyjedź z Nowego Jorku. Tak szybko, jak to możliwe. – Słyszałam w jej głosie twardość. – Uciekaj. Będzie nalot na główną siedzibę.

– Kiedy?

Patrzyłam na półki sklepowe i nie mogłam złapać oddechu. Serce miałam wypełnione ostrymi kawałkami pustki. Przez moment potrafiłam tylko mrugać i oddychać, ale rzeczywistość szybko zaczynała ściskać moje wnętrzności.

– Zmywaj się jak najszybciej. Nie możesz tam być – mówiła Anna.

– Maud… Maud mnie potrzebuje.

– Przeprowadź się do niej. Skłam, że musisz się nią opiekować również w nocy.

– Dobrze.

Zaczynałam płakać. Miałam tylko osiemnaście lat. Nie wiedziałam, co robić.

Pani Aress weszła do sklepu, była pielęgniarką w pobliskim szpitalu i uśmiechała się do mnie ciepło, ale nie odwzajemniałam tego. Musiałam się dostosować. Wiedziałam, że ulga była wyłącznie tymczasowa. Powitałam ją jednak serdecznie, planując już ucieczkę. Znów będę musiała kłamać i być posłuszna.

***

Posłuszna. Nienawidziłam tego słowa. Zawsze czułam, jakbym była służącą, a całe życie miało słony posmak mojej porażki. Nie zostałam pokonana. Nie, nie byłam ofiarą. Byłam ocalałą.

Alina, Amilynn, Alynn w końcu Lynn Bronsky. Nie były to moje prawdziwe imię i nazwisko, ukradziono je dla mnie, gdy tylko dotarłam do Stanów z grupą innych emigrantów w jednym z kontenerów Czerwonego Krzyża. Ergo In. tak tworzyło swoje dzieci. Tysiące powtarzających się personaliów i lewych papierów. Pracowałam dla nich od ósmego roku życia, dziś miałam dwadzieścia siedem lat i w końcu się wyrwałam. To był pamiętny dzień, gdy opuszczałam Nowy Jork i mogłam odetchnąć wolnością.

Wiodłam życie bez odprowadzania podatków do Ergo. Z dala od ludzi, z którymi dorastałam, ale przyzwyczaiłam się. Pytania w niczym nie pomagają, nie mogą niczego zmienić. Lepiej po prostu przyjąć, że taka była teraz moja rzeczywistość. Moje nowe imię brzmiało Lynn i już do niego przywykłam. To miły gest ze strony moich przełożonych, że kupili je dla mnie, gdy mój kontrakt się skończył. Mogłam wrócić do kraju, w którym się urodziłam, odnaleźć moich rodziców i zabić ich za to, że sprzedali mnie w wieku ośmiu lat, bądź po prostu się dostosować.

Nie byłam już imigrantem ani maszyną Ergo. Nie wyróżniałam się. Nie, to kłamstwo. Nauczyłam się oszukiwać tych, którzy mnie obserwowali. Rozumiałam chęć walki, ponieważ to jedyna rzecz, która w moim życiu była prawdziwa i stała.

Nie miałam paszportu, miałam dowód osobisty na skradzione dane. Był to ważny element, ale tyle wystarczyło, by znaleźć pierwszą pracę jako sprzedawca na stacji benzynowej. Pierwszą bez metki Ergo. Wiedziałam, co ludzie z tym wiązali, nazywając nas sektą i popaprańcami. Byliśmy nimi. A jakie miały być dzieci skradzione rodzicom i przymuszone do pracy? Ale były również tajemnice, których strzegliśmy. Ja zostałam sprzedana za niewielką kwotę, widocznie moi starzy połakomili się na zapewnienie wypłacania im mojej pensji, aż skończę osiemnaście lat.

Gdy zniknęłam już za granicami USA, nie mieli z tego nic. Tu zarabiałam na własne konto. Mieszkając w sierocińcu Świętego Patryka w Nowym Jorku, uczyłam się, jak opanować język, walki wręcz, z bronią i jak znikać. Od szesnastego roku życia pracowałam w sklepie Herbsgreen, tylko dlatego, że Maud Ford była już schorowana i zapłaciła za pomoc kogoś z Ergo. Uczyłam się od niej dużo, a jednocześnie byłam poza murami więzienia, w którym się wychowywałam. Na dwudzieste drugie urodziny mogłam odejść lub przyłączyć się do rzeszy oddziałów, które Ergo miało na całym świecie.

To był czas. Czas, by odejść. Zacząć nowe życie. Prawdziwe. Przez wiele lat obserwowałam ludzi. To jedna z moich zdolności – przystosowanie się do otoczenia. Codziennie uczyłam się różnych ról. Pracowałam ciężko nad wizerunkiem i osobowością, które miały ukryć, że byłam dzieckiem wychowanym w piekle. Musiałam być czujna, gdyby ktoś postanowił mnie sprawdzić. Wiedziałam, że przez pierwsze lata będę pod obserwacją. Każdy krok, każdy błąd mogły zdecydować o tym, czy potrafię żyć samodzielnie. I najważniejsze: nikt nigdy nie powinien był stwierdzić, że jeszcze będę im potrzebna. Musiałam być nijaka.

Na stacji benzynowej w Filadelfii złapałam plecak i założyłam go na plecy. Wybrałam inny kurs. Kiedy odchodziłam z Ergo, nie zamierzałam nigdy wracać. Chciałam mieszkać daleko od Nowego Jorku. Nie miałam wielu rzeczy, mogłam wszystko zmieścić do jednej torby, ale potem było o wiele trudniej, niż myślałam. Miałam mało kasy i adres w Atoka w Kentucky.

Nie czułam naprawdę nic. Kłamstwo. Ja zawsze czułam zbyt dużo i to było moją słabością. Uczucia, emocje. To skreślało mnie jako żołnierza Ergo i sojusznika. Żadne szczęśliwe wspomnienia nie sprawiły, abym się wahała. Ludzie, z którymi dorastałam, odchodzili. Przyjaciele byli tylko na chwilę, bo gdy dostawali rozkaz – znikali. Przez wiele lat Maud była mi najbliższą osobą, opiekowałam się nią do jej śmierci. Spokojnej śmierci we śnie. Jej dom i sklep odziedziczyło Ergo.

Po prostu czułam się pusta, kiedy widziałam, jak składają jej ciało do grobu, a ja musiałam wrócić do zimnych ścian sierocińca. Będąc tam opiekunką przez dwa tygodnie, nie mogłam wytrzymać.

Patrzyłam na ukradzione dzieci. Strach i ból wypełniały moje serce. Mój wzrok padał na okna i poczułam ekscytację. Mogłam przez nie wyskoczyć i skończyć swój los. Nie zrobiłam tego, poprosiłam o przeniesienie. Nadszedł czas, aby odejść. Miejsce, w którym dorastałam, odcisnęło na mnie piętno. Było więzieniem i nie chciałam tam wracać, więc przyjęłam ich zasady. Wszystkie, które mnie obowiązywały jako ich dziecko.

Znalazłam miejsce, w którym zamieszkałam, dostosowując się do okoliczności. Danville w Kentucky. Nauczyłam się malować, gdy wiele razy zmieniałam wizerunek. Uczono nas tego. Był tam Internet, dzięki czemu mogłam oglądać ulubione programy rozrywkowe. Ciągła chęć pogłębiania wiedzy oraz moja ciekawość sprawiły, że szybko przyswajałam informacje. I potrafiłam ciężko pracować.

Tego dnia po spędzeniu ośmiu godzin w Magic Kingdom trzy kolejne godziny dorobiłam w Blue Horse. Jako kelnerka w niewygodnych szpilkach i mundurku, składającym się z czarnych spodenek i kusej koszulki z logo miejscowej drużyny futbolowej Blue River. Dziś stałam za barem. Erika Waterman się rozchorowała i objęłam jej dyżur na mniejszym barze. Przynajmniej miałam spokój przez kilka godzin.

– Piwo, piękna!

Obejrzałam się na brunetkę, która przysiadła na barowym stołku i uśmiechnęła się do mnie szeroko.

– Lynn, moja ulubiona barmanka!

– Mam naprawdę kiepski dzień, Sugar. – Zaśmiałam się.

– Skarbie, ja to wiem.

Postawiłam na barze ulubione piwo mojej najlepszej przyjaciółki Sugar i uśmiechnęłam się do niej.

Reese Kensington siedziała przy barze, jakby to była czterogwiazdkowa restauracja, i sięgnęła po słomkę do piwa. Kruczoczarne włosy opadały jej na plecy, a twarz miała niczym brazylijskie modelki lub Diane Guerrera. Mogła kiwnąć palcem, a cały ten bar padłby jej do stóp. Czarny top z trupią czaszką i skórzana kurtka pasowały do jej wizerunku kusicielki, ale kolory już nie pozwalały nikomu się zbliżać. Oblizała czerwone wargi, bawiąc się rurką. Ciemna kreska na oku, opalona skóra i wielkie koła w uszach. Była śliczna.

Wymieniłyśmy się spojrzeniami i sama miałam ochotę się napić. W soboty zawsze było tłoczno i głośno. Moja zmiana kończyła się po pierwszej, a potem po prostu szłam do domu. Dzieliłam mieszkanie z Sugar. Jej mieszkanie. Byłam pewna, że bez niej nie dałbym sobie rady, nie wynajęłabym lokum przy Main, aby rozkręcić własny biznes. Sugar nie przyjmowała odmowy i miała smykałkę do podejmowania szybkich decyzji. Poznałam ją w Podziemiu, gdy się tam pojawiła i załapała jako kelnerka na trzy miesiące.

Później przyznała się, że jest córką Thanaki Doyle’a i odziedziczyła niezły majątek, aby trzymać dłużej dupę w Podziemiu. Była chyba pierwszą dziewczyną, którą wpuściłam w swoje pogmatwane życie. Czułam się przy niej wystarczająco swobodnie, by o tym rozmawiać. Sugar nie znosiła ciszy i trudno było przejść obok niej bez słowa. Przez lata dzieliłam pokój z wieloma dziewczynkami, które chwilowo były w Ergo. Zmieniały się, żadna nie zagrzewała tam miejsca, abym mogła się przywiązać.

Paul Zaucha pomógł mi się dostać do Podziemia. Klubu podziemnych walk w mieście. Po pierwszej walce zwymiotowałam do najbliższego kibla, i to Sugar prosiła mnie, abym nie opierała się o sedes, bo nie wiadomo, kto tam sikał. Przyniosła mi ręcznik i pomogła podnieść się z podłogi. Nie byłam słaba. Nie brzydziłam się krwi. Dzięki Sugar znalazłam nowe lokum, zamiast starej przyczepy w Atoka, i dodatkową pracę. Nawet zrobiłam prawko, bo Sugar nalegała, ale i tak do każdej z trzech prac chodziłam piechotą. Znajdowały się w starej dzielnicy miasta. Miałam do dyspozycji ciężarówkę Sugar, jednak korzystałam z niej tylko wtedy, gdy nagłe wypadki kazały mi jechać po przyjaciółkę do klubów nocnych.

Dziwnie było myśleć, że zawdzięczałam wszystko kobiecie, która wyglądała, jakby nic w życiu nie przychodziło jej z trudem. Niewątpliwie była fantazją wielu facetów, którzy ją obserwowali.

Sama doradziłam jej ten piękny kolor szminki i teraz usta w odcieniu soczystej czerwieni zatrzymały się na słomce. Sugar podniosła głowę, a jej czarne oczy spoczęły na mnie. Mieszanka egzotycznych przodków – jej babka musiała być Meksykanką – sprawiała, że tęczówki dziewczyny wydawały się mistyczne. Była córką założyciela Savage Croupiers i pierwszego kanciarza, który zbudował Hotel Paradise przy rzece Dix na wyspie Dunn, aby prać tam brudne pieniądze w wielkim kasynie. Doyle został zabity. Sugar dowiedziała się o tym rok temu. Nosiła jego naszywkę, będąc dziedziczką. To niepokoiło Prezydenta Krupierów, Młodego Byka. On chciał jej skóry i cięć. Dla mnie Nick Fallon był cholernie przerażającym facetem. Choć miał swoją starą, nadal uganiał się za Reese.

Sugar skrzywiła się, gdy zauważyła, że się jej przyglądam.

– Ech. Powiedz mi coś zabawnego – poprosiła.

– Zakochałam się w jednym z Dogs of Hell. – Zaśmiałam się, wycierając bar.

Pokiwała głową, przyjmując to bez zaskoczenia.

– Którym?

– Ronie.

Sugar uśmiechnęła się szeroko, wyciągając papierosa z torebki.

– Sześć stóp i trzy cale1 dobrej jakości ciała? Długie włosy, piękne oczy? Nieziemski.

– Tak, to on. Jest mój. – Poklepałam palcami blat baru.

– Zaklepałaś?

– Prawie. – Zachichotałam, nachylając się w jej stronę. – Mogłabym mieć otwarte usta, a on i tak nie byłby zainteresowany.

– Świeża sprawa. Dopiero wrócił. Był Prezydentem po Dogu. Penelopa Jackson znalazła się w łóżku jego przyjaciela. – Reese przerzuciła włosy za ramiona i uśmiechnęła się głupio.

– Tak, teraz jest z Thimem. Jego siostra odwiedza mój salon – wyjaśniłam, skąd wiem.

– Upewnij się, że są bezpieczne. W Main robi się gorąco.

– Słyszałam. – Oparłam się o krzesło, gdy Sugar piła piwo. – Obie miały obstawę.

– Oba kluby są na to gotowe. Wojna wybuchnie w najmniej oczekiwanym momencie.

– Oby nie dzisiaj.

Sugar chichotała, bawiąc się opakowaniem papierosów na barze.

– Dziś wieczorem jest spokojnie, będą chodzić wokół siebie na paluszkach. Młody Byk boi się o swoje jaja – stwierdziła krótko.

– Nic nowego, co?

Sugar mnie zignorowała.

– Fallon wie, że ojciec zapisał na mnie Marq. I chce wiedzieć, co z Paradise.

– Całe jezioro? – Zabrzmiałam głośniej niż rozgrywki sezonowe na wielkim ekranie.

– Cicho. Pół jeziora z działkami na północy. Prawdopodobnie ziemię z hotelem, jeśli odnajdzie się testament. Wtedy Młody Byk będzie naprawdę upierdliwy.

– Słodki Jezu. Będziesz bogata – jęknęłam beztrosko.

– I będziemy mieszkać w apartamencie na samej górze z widokiem na zatokę. Sauna, basen… codziennie margerita.

– Dobra, nie ofiaruj mi marzeń, bo się rozpędzę.

Sugar skinęła głową, uśmiechając się promiennie.

– Mówisz: Ron? Lubię jego tatuaże. Są najlepsze. Jest absolutnie wart tego, by dla niego umierać.

– Nie mam zamiaru dla nikogo umierać – przerwałam, gdy facet w czapeczce drużyny Blue Rivers stanął przy barze.

Nalałam mu szota i przesunęłam go sprawnie po blacie.

– Dzięki, Big Lynn.

Skrzywiłam się. Nie znosiłam tego przezwiska. Big Lynn lub Duży Tyłek Lynn. Zamknęłam oczy i próbowałam wyobrazić sobie faceta, który dzisiaj wkroczył do mojego salonu. Wielkiego faceta w szerokich dżinsowych spodniach, do których miał przyczepione łańcuchy. Z każdym krokiem wydawały metaliczny szczęk, jakby trzymał w kieszeniach te wszystkie błagające go o seks kobiety. Jego mięśnie otulone były czarną kurtką klubową z naszywką Sg Ar Arms. Włosy związane miał w kucyk, były ciemne jak jego broda zapleciona w cienki warkocz. To był jego styl. W sposobie, w jaki na mnie patrzył, było coś, co sprawiało, że miałam ochotę błagać, aby wziął mnie do łóżka.

– Zaklepany – potwierdziłam z rozmarzeniem.

– Suko. To Pies. Powinnaś przysiąc, że nie będziesz nigdy pieprzyć Psa, bo oni ujeżdżają swoje suki ostro. – Sugar się skrzywiła.

– A co, jeśli mam ochotę? Nie jestem Krupierem.

– Fakt. Szczęściara. – Opuściła głowę, sącząc piwo.

– Jesteś niedobra. Sama na niego lecisz. – Zachichotałam.

– Lubię jeszcze tego blondynka, co nosi czaszkę na szyi i ma wytatuowane kostki palców. – Wskazała na swoje knykcie. – To ciekawa historia, jak laska obciąga mu fiuta, a potem wymiotuje, bo on lubi głębokie gardło, aby w końcu pokazał jej „DIEE”. Widziałam to raz, jak był w Line.

– Storm. – Przypomniałam sobie.

– Tak, to Storm. Chętnie bym się z nim przejechała.

– Sama mówiłaś, że wolą choppery od ścigacza.

Wzruszyła ramionami.

– Mogę przejechać się na jego maszynie.

– Flirciara! – zawołałam.

Sugar uniosła butelkę piwa i uśmiechnęła się, mówiąc:

– Streszczaj się w pracy. Będę chronić twoje tyły, słodziutka.

Uniosłam brew, nie komentując tego. Połowa ludzi w tym klubie przyszła tu dla meczu i piwa. Tutaj byłam bezpieczna, to Podziemie było miejscem, którego powinnam się obawiać. Tam krew i pochodzenie nie znaczyły nic, gdy złamało się reguły panujące w lokalu. Ja wiedziałam, jak przestrzegać zasad. Byłam dobrą pracownicą, bo nigdy o nic nie pytałam. Brzmiało to cholernie źle, ale większość ludzi nigdy tego nie zrozumie.

Sugar poruszała stopą w rytm melodii z nagłośnienia.

Facet, który podchodził po swoje zamówienie, zapatrzył się na nią.

– Postawić ci piwo? – zaproponował Sugar. – Nie ruszaj się stąd, zawołam kumpli.

Koleś czekał, aż Reese się do niego odezwie. W końcu zerknęła na mnie znudzona.

– Pieprzyłaś się kiedyś z kobietą z jajami? – zapytała mnie.

Potrząsnęłam głową z powodu braku zahamowania ze strony mojej przyjaciółki.

– To nie jest coś, o czym powinnyśmy teraz rozmawiać.

– Wiem, że chcesz – powiedziała słodko.

– Nie bądź taka. Jesteś gorąca, chica – zaświergotał mężczyzna, zanim sięgnął po swój napój. – Jestem miłym facetem… jeśli tylko mi pozwolisz… będę ostry i poliżę cię…

Sugar uniosła dłoń, dając mu do zrozumienia, aby się zatrzymał. Rozejrzałam się po barze, patrząc, czy nie ma nikogo, kto mógłby usłyszeć ich rozmowę.

– Jak już mówiłam, nie potrzebuję kobiety z jajami – powtórzyła ostro Sugar.

– Och, proszę cię. Mam ci pokazać, że nie jestem kobietą? – wypalił wściekle.

– Jestem twoją najlepszą przyjaciółką. Musisz go powstrzymać, zanim zacznie się rozbierać – błagałam, podnosząc palec i pokazując kamery.

Sugar potrząsnęła mu butelką piwa przed twarzą, pokazując, aby spadał. Po prostu kiwała głową, kontynuując:

– Pożegnałam się z jego jajami. Nigdy nie miałabym z nim orgazmu. Kutas takich facetów nie może mi tego dać.

Śmiała się tak głośno, że zwracała na nas uwagę. Miałam dużo zabawy z tego, jak gość się wściekał. Nie obchodziło mnie, kto nas słyszy. Ci ludzie mnie nie znali i prawdopodobnie nigdy nie poznają, więc odrzuciłam głowę do tyłu i też się zaśmiałam. Obserwowałam moją najlepszą przyjaciółkę, gdy mężczyzna położył dłoń na jej ramieniu. Twarz miał wykrzywioną wściekłością.

– Ty suko, przekonasz się, że mogę cię zerżnąć!

– Zabieraj od niej swoje łapy! – ostrzegłam go.

– Zapomnij o niej. Musisz się teraz martwić o swój tyłek, bo cię stąd wyleją – powiedział facet, wykręcając jej ramiona do tyłu.

– Zostaw mnie w spokoju, skurwielu!

Sugar się wyplątała i wykręciła mu rękę. Kopiąc go w kolano, posłała na podłogę. Pięknie.

– Jeśli chcesz kłopotów, to mogę ci je dać – szepnęła do niego, zanim polizała mu ucho.

Oczywiście śmiała się. Był dupkiem i na pewno nie daruje jej tego. Zanim jej pięść dosięgnęła do jego twarzy, pożegnała go. Facet pozbierał się i uciekł do swojego towarzystwa. Sugar odprowadziła go wzrokiem. Popatrzyła na mnie. Kiedy nasz śmiech się uspokoił, stała się poważna.

– Mówię ci, kochanie, to było do przewidzenia. Nie wiem, jak to będzie dalej beze mnie umilającej ci nudne wieczory – stwierdziła słodko.

1Około metra dziewięćdziesięciu.

Rozdział 3

Ron

Wjechałem z Cashem do klubu przed pierwszą. Na parkingu było kilka samochodów. Tam, gdzie mieliśmy główną siedzibę i złomowisko, było dziś spokojnie. Przy biurze ustawionym na kontenerach i podwyższonej kondygnacji sekretarka klubu – czwarta już – siedziała na rozkładanym fotelu i chroniła się przed słońcem. Na pierwszy rzut oka prezentowała się całkiem nieźle: złotowłosa blondynka w krótkich szortach, o opalonej skórze. Nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia kilka lat i byłem ciekaw, kto ją zatrudnił do pilnowania klubowych pieniędzy? Dobra… niewątpliwe był to Thim.

Podążyłem za Cashem, gdy parkował pod garażem, i zerknąłem w górę na okna mojego starego lokum. Lubiłem je, duża przestrzeń i blisko klubu.

Dziś nic nie zmusiłoby mnie, abym tam wszedł. To miejsce było przesiąknięte Penny.

Ruszyłem za Cashem do Hell Shopu, mijając kilku facetów, którzy byli zajęci pracą, a każdy z nich zawołał nas, by się przywitać. Zwróciłem im pozdrowienia, ale nie zatrzymałem się. Kiedy już miałem chwycić za klamkę, drzwi otworzył mi wysoki blondyn z długą brodą i o szerokim uśmiechu.

Cal postąpił naprzód i mocno uścisnął mi dłoń.

– Pierdolony draniu, już myślałem, że zapomniałeś.

– O tobie, Dog? Jesteś tak wielki, że trudno zapomnieć – rzucił Cash i minął nas, zanim Dog podciąłby mu nogi.

– I wstrzymaj durne uwagi, moja dama tu jest – poprosił Cal.

Cash jednak go odepchnął i wcisnął się do sklepu.

– Hej, Rose Anne?! Piękna, gdzie się ukrywasz? Pokaż mi swoje seksowne cycuszki!

– Zabiję go… I stul pysk, mała śpi. Dobrze cię widzieć, bracie – powiedział do mnie Dog i poklepał mnie po ramieniu.

Cash już stał za konsolą i witał się z żoną Cala, Rose Anne, i ich trzymiesięczną córeczką, którą bujała w nosidełku. Harley Rose Bard.

– Mam nie pytać, jak minęła ci podróż? – spytał Dog.

Skrzywiłem się.

Cal nie był już moim Prezydentem, ale nadal darzyłem go wielkim szacunkiem.

– Nieźle, jeśli lubisz jeździć w pieprzonej burzy piaskowej.

Skinął na mnie, gdy szedłem za nim za konsolę.

Rose Anne Bard była tak śliczna, jak ją zapamiętałem… Piękna blondynka, niewielka przy Calu. Była gorącą dziewczyną, mniej więcej w moim wieku. Miała na sobie krótką, luźną sukienkę i klapki. Długie, jasne włosy falami opadały jej na ramiona i otaczały jej twarz w kształcie serca.

Spojrzała na Cala, jej oczy wędrowały po nim uwodzicielsko. Przytuliła mnie, jakby jej się to należało, a ja zdrętwiałem nieprzyzwyczajony do takiego zachowania ze strony kobiet innych facetów.

– Miło cię widzieć, Ron. Brakowało nam ciebie i… zapraszamy na kolację. Nie możesz odmówić.

– Nie możesz – gruchał Cash znad nosidełka. – Będą steki. Pyszne steki i ziemniaczki, Tak, mała… twoja matka robi najlepsze steki w tym mieście.

– Strzelę ci w kolana, obiecuję – warknął na niego Dog.

Ale Cash i Rose Anne jedynie zachichotali.

– OK. Idę poszukać Dragona, miałem mu pomóc. – Cash zrobił odwrót.

– Powiedz mojemu synowi, aby tu przyszedł – poprosiła Rose Anne. – Wracamy już do domu. Przywiozłam go tylko na chwilę do Dragona. Chciał mu pokazać swój rysunek.

– A myślałem, że płodzicie z Dogiem trzecie dziecko! – krzyknął Cash.

– Zamknij się, Cash – warknęła Rose Anne, a ten uciekł do warsztatu. – Ty będziesz je bawić, jak będę w ciąży. Ostrzegam! – zawołała za nim.

Miałem na twarzy wielki uśmiech, tak samo jak Cal. Kiedy wszyscy usiedliśmy, Dog zapatrzył się na Rose Anne.

– Wygląda na to, że w sklepie wszystko idzie dobrze – stwierdziłem.

– Tak. Rzeczy naprawdę nabrały tempa w ciągu ostatnich kilku miesięcy – odparł.

– Widzę. – Zerknąłem do nosidełka.

Mała w różu i błękicie spała spokojnie ze zmarszczonym noskiem i wystawioną w górę rączką, nie większą niż moje dwa palce.

– Masz totalnie przechlapane, stary – dodałem.

– Mam – zgodził się Cal, uśmiechając się szeroko.

– Dlaczego? Z dziewczynami zawsze jest mniej kłopotu. To wy, faceci, wszystko komplikujecie.

Zaśmialiśmy się z tyrady Rose Anne. Tak, niektóre rzeczy się nie zmieniały.

– A co z Richem? Wrócił do pracy? – spytałem.

Przypomniałem sobie, że brat złamał nogę na jakimś szalonym spędzie krów, gdy zachciało mu się kupić farmę z prawdziwego zdarzenia.