Szczęście w kroplach rosy - Ewelina Maria Mantycka - ebook
NOWOŚĆ

Szczęście w kroplach rosy ebook

Ewelina Maria Mantycka

0,0

10 osób interesuje się tą książką

Opis

Los potrafi nas najbardziej zaskoczyć wtedy, kiedy myślimy, że w naszym życiu wreszcie się układa. Przekonuje się o tym Renata, która zaczęła już sobie świetnie radzić w nowej pracy, a teraz wszystko znów staje na głowie. Jednocześnie jak zawsze jest potrzebna swoim przyjaciółkom: szaloną Elę ponownie trzeba ratować z opresji, a Kamilę przekonać, że w życiu czasami może być jak w bajce. Wszystkie trzy niezmiennie żyją marzeniami o wielkiej miłości i niezawodnie wspierają się w swoich dążeniach. Co zrobią, gdy staną przed życiowymi decyzjami? Czy odważą się walczyć o szczęście? A może los jeszcze raz je bardzo zaskoczy?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 300

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Co­py­ri­ght © Ewe­lina Ma­ria Man­tycka Co­py­ri­ght © 2024 by Lucky
Pro­jekt okładki: Ilona Go­styń­ska-Rym­kie­wicz
Źró­dło ob­razu: Ra­da­rani (stock.adobe.com)
Zdję­cie: Ma­te­usz Morsz­czy­zna
Mapa: Ża­neta Woź­niak
Skład i ła­ma­nie: Mi­chał Bog­dań­ski
Re­dak­cja i ko­rekta: Bar­bara Ramza-Ko­ło­dziej­czyk
Wy­da­nie I
Ra­dom 2023
ISBN 978-83-68261-18-9
Wy­daw­nic­two Lucky ul. Że­rom­skiego 33 26-600 Ra­dom
Dys­try­bu­cja: tel. 501 506 203 48 363 83 54
e-mail: kon­takt@wy­daw­nic­two­lucky.plwww.wy­daw­nic­two­lucky.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Wszyst­kie po­sta­cie są fik­cyjne, a wy­da­rze­nia

nie miały miej­sca... ale mo­gły mieć.

Dla wszyst­kich, któ­rzy znają te le­gendy,

i tych, któ­rzy za­pra­gną je do­piero po­znać.

Wi­taj­cie w Go­ście­ra­do­wie.

.

Szczę­ście za­klęte w kro­plach rosy

ob­mywa z win na­sze przy­szłe losy.

1.

Re­nata Wier­ciń­ska nio­sła tacę z ta­le­rzami do kuchni willi Po­ła­niec­kiego, w któ­rej miesz­kała i pra­co­wała od trzech mie­sięcy, kiedy usły­szała gło­śny ło­mot, a na­stęp­nie dźwięk roz­bi­ja­ją­cego się szkła i se­rię bar­dzo nie­ty­po­wych prze­kleństw. Nie­źle. By­wała już w wielu miej­scach peł­nych róż­nych zbla­zo­wa­nych osób, ale ni­gdy jesz­cze nie sły­szała tak ory­gi­nal­nej kom­bi­na­cji słów, jak ta z ust le­d­wie peł­no­let­niej San­dry Sto­ja­now­skiej. Nie Ca­san­dry, bo pol­ski urząd nie zgo­dził się na ame­ry­kań­ską wer­sję imie­nia dla do­stoj­nej szlach­cianki. Re­nia zo­sta­wiła tacę w sa­lo­nie i wy­bie­gła przez otwarte drzwi na ta­ras cu­dow­nego domu Po­ła­niec­kich w Go­ście­ra­do­wie. Na ta­ra­sie roz­sta­wione były le­żaki do opa­la­nia, a mię­dzy nimi do­brze zbu­do­wany męż­czy­zna wła­śnie pod­no­sił z po­sadzki roz­bite szkło po szklance, jesz­cze mi­nutę wcze­śniej peł­nej soku anan­so­wego.

– O Boże – za­częła Re­nia. – Co się stało?

– To nic, Re­nia, po­sprzą­tam – od­parł Alek­san­der Fran­ci­szek Po­ła­niecki, a grzywa ciem­no­blond pa­se­mek opa­dła na jego chło­pięcą twarz.

– Strasz­nie prze­pra­szam. Wy­pa­dła mi z rąk. Nie­zdara ze mnie – pisz­czała San­dra, to­wa­rzyszka Aleksa, na­wet nie pod­no­sząc się z le­żaka.

Re­nia na­brała głę­boko po­wie­trza w płuca, li­cząc w my­ślach do trzech, za­nim ją za­mor­duje.

Sie­dem dni temu do willi przy­był młod­szy brat Wik­tora Po­ła­niec­kiego, Alek­san­der. Na wy­pad na pro­win­cję za­brał dwie ślicz­notki z War­szawy. San­drę, córkę war­szaw­skiej dy­rek­torki NBP, bru­netkę w zbyt moc­nym ma­ki­jażu, o dłu­gich, czar­nych wło­sach i wy­zy­wa­ją­cym wy­ra­zie twa­rzy. San­dra spo­glą­dała te­raz na Re­natę spod ronda czar­nego ka­pe­lu­sza oczami z rzę­sami o roz­mia­rze XXL i z miną cho­mika sy­be­ryj­skiego. Dziew­czyna była pełna wy­peł­nia­czy od ust po biust i ma­ki­jaż. Wraz z San­drą przy­je­chała jej przy­ja­ciółka Ni­kola Agan, wscho­dząca gwiazda te­le­wi­zji śnia­da­nio­wej. Ni­kola, zło­to­włosa blon­dynka, nie zwró­ciła uwagi na roz­bitą szklankę. Obie wła­śnie opa­lały się na ta­ra­sie, w ską­pych bi­kini pro­sto z Ni­cei, gdzie ba­wiły przez wa­ka­cje. Wy­po­czy­wały na ta­ra­sie, za­miast przy ba­se­nie, twier­dząc, że drzewa oka­la­jące po­se­sję z po­łu­dnio­wej strony da­wały za dużo cie­nia, aby się tam opa­lać. Re­nia dzi­wiła się, po co im opa­le­ni­zna, skoro ich skóra miała piękny po­łysk, który za­wdzię­czały do­sko­nale za­apli­ko­wa­nemu sa­mo­opa­la­czowi w sprayu.

Te­raz uklę­kła obok Aleksa, po­ma­ga­jąc mu zbie­rać odłamki szkła.

– Zo­staw, bo jesz­cze się ska­le­czysz – po­pro­siła go ci­cho.

– Po­sprzą­tam.

Błę­kitne oczy chło­paka skie­ro­wały się na nią. Mu­siała przy­znać, że był uro­czą wer­sją Wik­tora. Mi­lutki, w sa­mych szor­tach i z bar­dzo opa­loną klatką pier­siową.

– Za­raz wy­trę pod­łogę – za­pew­niła. – Sok bę­dzie się le­pił.

– I tak był roz­rze­dzony.

– Tak samo rzadki jak ty – od­parł gniew­nie Aleks na uwagę San­dry.

Re­nia była za­sko­czona jego nie­przy­jemną od­po­wie­dzią i nie bar­dzo wie­działa, co da­lej mó­wić. Za­nim się na­my­śliła, męż­czy­zna zna­lazł się już przy le­żaku San­dry i nim po­trzą­snął.

– Ej, co ro­bisz, głup­ta­sie!?

– Wsta­waj i idź po mopa, jest pod scho­dami.

– Po co? – za­pisz­czała dziew­czyna, pod­trzy­mu­jąc wielki ka­pe­lusz na czubku głowy. – Mi­siaczku?

Re­nia nie­mal par­sk­nęła, za­bie­ra­jąc po­tłu­czone szkło.

– W po­rządku, po­sprzą­tam.

– Ona nie jest twoją słu­żącą, za­cho­wu­jesz się jak suka. Idź i przy­nieś tego mopa! – No cóż, nikt nie po­wie, że Aleks nie miał cha­rak­terku.

Re­nata ru­szyła do kuchni, po dro­dze za­brała szklanki i tacę. Gdyby wie­działa, że Aleks za każ­dym ra­zem bę­dzie się tak bar­dzo przej­mo­wać za­cho­wa­niem swo­ich przy­ja­ció­łek, nie zwró­ci­łaby mu uwagi, że jest tu za­rządcą, nie słu­żącą. Mimo że ją mocno zi­ry­to­wał, kiedy prze­je­chał z ta­kim to­wa­rzy­stwem, to mu­siała przy­znać, że był wy­jąt­kowo przy­stojny. Miał gę­ste włosy w ko­lo­rze ciemny blond, mę­ską twarz o moc­nej szczęce i do­łek w bro­dzie. I ten uro­czy zrost.

We­szła do kuchni, gdzie pani Gra­żynka, ku­charka, przy­go­to­wy­wała ko­tlety jar­skie z ka­szą ja­glaną we­dle za­le­ceń pań, które były na die­cie. Re­nata po­ło­żyła tacę obok zlewu i za­częła płu­kać na­czy­nia, aby wsta­wić je do zmy­warki. Pani Gra­żynka, ko­bieta już po sześć­dzie­siątce, słusz­nych ga­ba­ry­tów, spoj­rzała na nią wy­mow­nie znad mie­sza­nia skład­ni­ków na ko­tlety.

– Re­nia? Py­ta­łaś, ile tu zo­staną? – Brzmiała na pełną na­dziei.

– Nie mia­łam oka­zji, ale li­czę, że wy­jadą jak naj­szyb­ciej – od­rze­kła tak samo ci­cho.

Wło­żyła na­czy­nia do zmy­warki i wy­jęła z lo­dówki pu­charki, by na­szy­ko­wać de­sery dla go­ści.

– Pan Woj­tek to uciekł za­raz po śnia­da­niu. Aby się tylko znów nie zgu­bił, bo bę­dziemy go po ca­łej wsi szu­kać – do­dała ku­charka.

– Za­brał te­le­fon i mapę – za­pew­niła Re­nata, szu­ka­jąc sy­ropu kar­me­lo­wego.

Usły­szały kroki na ko­ry­ta­rzu i za­marły, spo­glą­da­jąc w tam­tym kie­runku. Po chwili uj­rzały Ni­kolę w zło­tym pa­reo po­wie­wa­ją­cym wo­kół jej dłu­gich nóg, gdy szła kro­kiem mo­delki, omi­ja­jąc kuch­nię.

Pani Gra­żynka ode­tchnęła z ulgą i tylko kiw­nęła głową w stronę ko­ry­ta­rza, gdzie zni­kła dziew­czyna.

– Po­szła? – za­py­tała niemo.

Re­nia ski­nęła głową.

Wy­jęła cze­ko­ladę, którą pla­no­wała ze­trzeć na tarce. Po­sta­no­wiła zro­bić de­sery lo­dowe, a naj­lep­sze będą z cze­ko­ladą, zde­cy­do­wała. Nie­wielu męż­czyzn po­tra­fiło się jej oprzeć, gdy ich czę­sto­wała sło­dy­czami i jej sto­sunki z Alek­sem też się po­lep­szyły, gdy za­ser­wo­wała mu de­ser z dużą ilo­ścią sło­dy­czy.

Wzdry­gnęła się, po­nie­waż kroki i cha­rak­te­ry­styczne stu­ka­nie ob­ca­sów o mar­mur po­wtó­rzyły się. Nie obej­rzała się, ale pani Gra­żynka unio­sła głowę. Gdy kroki się od­da­liły, ku­charka sta­nęła obok Reni i wsu­nęła dło­nie pod bie­żącą wodę.

– Nio­sła mopa. Chyba nie mia­łam przy­wi­dzeń.

– Wi­docz­nie Aleks jej ka­zał po­sprzą­tać. Ta druga się nie ru­szyła.

– Matko Bo­ska – wy­ją­kała z trwogą pani Gra­żyna. – Że ta­kie próżne dzieci się ro­dzą.

Re­nia za­chi­cho­tała pod no­sem, a ko­bieta za­częła płu­kać mi­skę.

– Re­nia, ja wszystko ro­zu­miem, wszystko... Ale mamy wrze­sień, a one obie w tych sznur­kach na du­pie tu cho­dzą. Ro­bot­nicy to z nich ubaw mają, że ho, ho – mó­wiła ci­cho ku­charka. – Jó­zek zwiał i na­wet nie wy­cho­dzi z przy­bu­dówki, jak one są w po­bliżu. To so­doma i go­mora z nimi.

Re­nata nie mo­gła się po­wstrzy­mać i par­sk­nęła śmie­chem.

– Pani Gra­żynko, po pro­stu to prze­cze­kajmy.

Ni­kola wró­ciła po mi­nu­cie, za­no­sząc mopa pod schody i w dro­dze po­wrot­nej za­trzy­mu­jąc się w kuchni, aby na­pić się wody mi­ne­ral­nej. Włosy miała zwią­zane w nie­zdarny ku­cyk. Re­nata pod­świa­do­mie spo­dzie­wała się zo­ba­czyć ko­bietę z szopą ufar­bo­wa­nych lo­ków i bar­dzo chudą. Nie szczu­płą, ale na­prawdę bar­dzo, bar­dzo chudą. Jed­nak Ni­kola była wy­soka i do­brze zbu­do­wana, jej ko­ści nie prze­świ­ty­wały, a twarz była wy­ra­zi­sta. Po­dzię­ko­wała za szklankę i wró­ciła na ta­ras. W od­róż­nie­niu od to­wa­rzyszki była cich­sza i od­zy­wała się je­dy­nie za­py­tana.

Re­nia scho­wała de­sery do lo­dówki i po­mo­gła pani Gra­żynce przy­go­to­wy­wać obiad. Przy­zwy­cza­iła się już do rytmu dnia, jaki biegł w willi. Lu­biła to miej­sce. Od­kąd Wik­tor Po­ła­niecki za­pro­po­no­wał jej pracę na sta­no­wi­sku asy­stentki, stało się jej do­mem.

Prze­pro­wa­dziła się do willi na prośbę Wik­tora, gdy wy­je­chał, za­jęła się Wojt­kiem, ale gdy przy­był Aleks w to­wa­rzy­stwie, miała urwa­nie głowy, bo mu­siała do­ga­dzać roz­piesz­czo­nym dzie­dzicz­kom. Pa­trząc na dwie dziew­czyny, Re­nia cie­szyła się, że nie wy­glą­dała na więź­niarkę obozu kon­cen­tra­cyj­nego jak San­dra i że po­zwo­liła, by jej bujne włosy ro­sły dłu­gie i pro­ste same bez do­cze­pów. Bez ma­ki­jażu, z na­tu­ral­nymi kasz­ta­no­wymi wło­sami, prze­waż­nie spię­tymi do góry, uda­wało jej się unik­nąć by­cia obiek­tem po­żą­da­nia. Jed­nak po pod­słu­cha­niu dziew­czyn przy ko­la­cji i stwier­dze­niu, że obie nie pra­cują za­wo­dowo, tylko żyją za pie­nią­dze wpły­wo­wych ro­dzi­ców, ro­biło się jej żal z po­wodu wła­snego losu. Ona z tru­dem zna­la­zła pracę, ku­po­wała ubra­nia w pro­mo­cyj­nych ce­nach, nie zwra­ca­jąc uwagi na metki, a one pod­nie­cały się otwar­ciem no­wego bu­tiku Prady na Wi­la­no­wie.

Nie po­win­naś ni­komu za­zdro­ścić, ta­kie było motto jej matki.

Po siód­mej rundce z kuchni do ja­dalni i przy­go­to­wa­niu stołu na po­si­łek za­krę­ciło jej się w gło­wie, prze­spa­ce­ro­wała się więc przed wej­ściem do willi i usia­dła na schod­kach, by przez parę mi­nut roz­ko­szo­wać się at­mos­ferą le­śnego za­kątka. O rany. My­ślała, że ma nie­złą kon­dy­cję, ale bie­ga­nie za każ­dym ka­pry­sem go­ści ją prze­ro­sło. Wzięła kilka głę­bo­kich od­de­chów, za­sta­na­wia­jąc się, czy przy obie­dzie obie pa­nie będą wy­ma­gały spe­cjal­nego menu i przy­wie­zie­nia dań z re­stau­ra­cji, i to nie lo­kal­nej, a aż z Lu­blina.

Usły­szała zna­jomy pisk i prze­kleń­stwa. Za­mknęła oczy. Po­winna przy­wyk­nąć, ale ostat­kiem sił zwle­kła się ze scho­dów i ru­szyła w głąb domu. Szła po­woli, by dać so­bie czas na roz­wią­za­nie pro­blemu w gło­wie. Wie­działa, że pani Gra­żynka umknęła na działkę, aby po­zry­wać wa­rzywa i być z dala od go­ści.

– Czy znowu mam się za cie­bie wsty­dzić? Po pro­stu siedź ci­cho. – Od­wró­ciła się za­sko­czona na dźwięk ni­skiego głosu. Aleks wła­śnie wcho­dził drzwiami ta­ra­so­wymi, trzy­ma­jąc be­żową to­rebkę jak ja­do­wi­tego węża w dwóch pal­cach.

Znała tę to­rebkę. Luk­su­sową i na pewno drogą.

– Co się stało?

Na­tych­miast pod­bie­gła do niego i już chciała za­cząć prze­pra­szać, ale wtedy za­uwa­żyła, że się uśmiech­nął. Zdała so­bie sprawę, że nie był wście­kły, ra­czej roz­ba­wiony całą sy­tu­acją.

– Bi­gos stwier­dził, że Lo­uis Vu­it­ton na­daje się na ku­wetę.

– Jezu... – za­wsty­dziła się. – Prze­pra­szam.

Za­śmiał się.

– Po­sta­ram się ją uprać.

– Coś jest znisz­czone? – jęk­nęła, idąc za nim do ła­zienki. – Na­wet nie chcę o tym my­śleć.

– Nie są­dzę, na­si­kał jej może do ko­sme­tyczki i tyle.

Wzięła głę­boki od­dech.

– Na­prawdę prze­pra­szam za te koty, nie wie­dzia­łam, że za­kradną się na ta­ras, jak ktoś tam jest.

– Są uro­cze, a to na­wet za­bawne. Nie mów im tego, Re­nia. – Znów się uśmiech­nął, po­ka­zu­jąc zdrowe białe zęby. Była za­sko­czona swoją re­ak­cją na jego chło­pięcy urok. Też się uśmiech­nęła. – Ja rów­nież prze­pra­szam. Po­wi­nie­nem je zo­sta­wić w War­sza­wie, a nie tu za­bie­rać.

– Przyj­muję prze­pro­siny – od­po­wie­działa roz­ba­wiona, pa­trząc, jak chło­pak wyj­muje wszyst­kie rze­czy z to­rebki na ob­szerną umy­walkę. – Mam dla cie­bie de­ser w lo­dówce, do­dat­kową por­cję, mo­żesz zjeść przed obia­dem.

Uniósł brwi i za­śmiał się.

– Wiesz, jak spra­wić, aby ten dzień był lep­szy.

– O kurka – po­wie­działa z prze­ję­ciem. – Taki straszny kom­ple­men­ciarz z cie­bie. Idę prze­pro­sić twoje przy­ja­ciółki, za­nim każą wy­ka­stro­wać moje koty.

– Obę­dzie się.

– I za­nim za­dzwo­nią do in­spek­tora we­te­ry­na­rii.

Pró­bo­wał się nie ro­ze­śmiać.

– Wiesz mi, Gu­stlik już ugryzł Józka i mie­li­śmy tu tro­chę am­ba­rasu.

Usły­szała głosy z holu, ale za­nim wy­szła z ła­zienki, by prze­pro­sić San­drę za to­rebkę i po­szu­kać win­nego kota, Aleks wcią­gnął ją do środka i za­trza­snął białe drzwi. Przy­ło­żył pa­lec do warg, na­ka­zu­jąc jej ci­szę.

– Lo­uis Vu­it­ton Cap­puc­cino, wer­sja li­mi­to­wana. Za­pła­ci­łam za nią w Me­dio­la­nie osiem­na­ście ty­sięcy, co oni so­bie wy­obra­żają... Osiem­na­ście ty­sięcy i te­raz bę­dzie cuch­nąć jak ko­cia ku­weta...

Głosy i kroki od­da­liły się. Opa­la­nie chyba się skoń­czyło, a one udały się na górę do swo­ich apar­ta­men­tów. Re­nia spoj­rzała na Aleksa. Oparł się o za­byt­kową ko­modę, na któ­rej na zło­tej tacy uło­żone zo­stały ręcz­niki dla go­ści, co wy­glą­dało jak tort uro­dzi­nowy z bia­łej bezy.

– Czy na­dal chcesz ją prze­pro­sić? – za­py­tał za­czep­nie. – I wy­słu­chać ca­łego zrzę­dze­nia, jak to Vu­it­ton szył tę to­rebkę i dla­czego jest spe­cjalna. Jak ona cze­kała na wy­prze­daż osiem mie­sięcy i spe­cjal­nie po­le­ciała po nią do Włoch?

– Dzię­kuję, ale nie. – To była au­to­ma­tyczna od­po­wiedź. – Być może opa­no­wa­łeś do per­fek­cji sztukę ra­dze­nia so­bie z ta­kimi oso­bami, ale ja na­dal nie chcę być nie­grzeczna. Koty są jesz­cze małe.

– I uro­cze, nie przej­muj się.

Unio­sła głowę, opie­ra­jąc się ple­cami o drzwi.

– Osiem­na­ście ty­sięcy?

– Tak. Upiorę ją, a ty przy­go­tuj dla mnie ten de­ser, będę go po­trze­bo­wał.

Za­sko­czył ją, a po­tem się ro­ze­śmiała.

– To chyba tro­chę kło­po­tliwa sy­tu­acja dla cie­bie, co?

– Re­nia, jak­bym wie­dział, że tu jest ta­kie miłe to­wa­rzy­stwo, to bym ich nie za­bie­rał – do­dał, od­wró­cił się do niej ty­łem i uru­cho­mił kran. – Te­raz nie mogę się ich po­zbyć.

– Bie­daku, ale nie współ­czuję ci.

Roz­ba­wiona wró­ciła do kuchni, zaj­rzała do pie­kar­nika, gdzie pie­kły się ko­tle­ciki i ziem­niaki. Za­częła przy­go­to­wy­wać cia­sto tru­skaw­kowe. Jej ko­mórka w kie­szeni spodni wy­dała dźwięk ozna­cza­jący przy­cho­dzącą wia­do­mość. Ode­brała ją z na­dzieją, że to Wik­tor.

Remi: „Sy­tu­acja pod­bram­kowa: Twoja przy­ja­ciółka Ela znów po­maga mi za ba­rem. Po pię­ciu ka­mi­ka­dze le­dwo utrzy­muje się na wła­snych no­gach. Za­bie­rzesz ją do domu, za­nim roz­nie­sie mi bar?”.

Spoj­rzała na ze­ga­rek na nad­garstku.

Za dzie­sięć szes­na­sta.

Wcze­śnie za­częła. Naj­wy­raź­niej miała po pro­stu ko­lejny zły dzień.

Re­nia uwa­żała, że ist­nieje ja­kiś po­ważny pro­blem psy­cho­lo­giczny, z po­wodu któ­rego Elż­bieta Sroka, jej naj­lep­sza przy­ja­ciółka jesz­cze ze szkoły śred­niej, upi­jała się drin­kami w Ofi­ce­rówce z dwa razy młod­szym od sie­bie fa­ce­tem. I nie cho­dziło tylko o zwią­zek Eli z Da­nie­lem Tur­kow­skim, ale też o Elkę i jej stan po po­now­nym za­miesz­ka­niu w Pol­sce. Zresztą Re­nia prze­stała się już tym przej­mo­wać. Skrzy­wiła się na myśl o te­le­fo­nie, który bę­dzie mu­siała wy­ko­nać do Da­niela. Znów bę­dzie mu­siała sta­rać się ich po­go­dzić, cho­ciaż to Ela była pro­ble­mem, nie Da­niel, który uwa­żał, że jest w niej za­ko­chany, pod­czas gdy ona była cią­gle wku­rzona o coś, czego on nie ro­zu­miał. Tak. Nie za­wsze uczu­cia są pro­ste.

Re­nata wes­tchnęła i uło­żyła na cie­ście tru­skawki. Pani Gra­żynka wró­ciła z ko­szy­kiem wa­rzyw, gdy wyj­mo­wała ko­tle­ciki i wsu­wała do pie­kar­nika bla­chę z cia­stem.

– Wsta­wię je na trzy­dzie­ści mi­nut. Chło­pa­kom ostat­nio sma­ko­wało – po­wie­działa w po­śpie­chu. – Mu­szę pod­je­chać do Ofi­ce­rówki, da so­bie pani radę, pani Gra­żynko?

– Ko­cha­nie, z tobą za­wsze raź­niej, ale dam radę, jedź, dziecko – od­rze­kła ku­charka, wrzu­ca­jąc wa­rzywa do zlewu.

– Pro­szę uwa­żać na San­drę. Bi­gos na­si­kał jej do to­rebki.

– Czyli jest ja­kaś spra­wie­dli­wość na tym świe­cie.

Re­nia za­śmiała się, wy­cie­ra­jąc dło­nie o ręcz­nik przy z zle­wie.

– Do to­rebki war­tej osiem­na­ście ty­sięcy, bę­dzie dużo pła­czu. A jak każe nam za nią od­dać, to na­sze wy­płaty w tym roku dużo się uszczu­plą.

– O ma­tulu, Re­nia, co my zro­bimy?

* * *
Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki