Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Żony gejów. Był ślub, jest dramat… Bo on tak naprawdę woli… mężczyzn. Ale czy związek z gejem zawsze kończy się rozstaniem? Bożena Stasiak towarzyszy swoim bohaterkom w drodze od zaprzeczania do zrozumienia, od radości do szoku, od wściekłości do… tolerancji. Związek z gejem wydaje się czymś nie do zaakceptowania. A jednak to się zdarza częściej niż się nam wydaje. I nierzadko powodem, dla którego ona z nim zostaje są… ich dzieci.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 176
Wstęp
Najpierw jest szok. Najczęściej. Bo nawet jeśli dowiadują się albo domyślają wcześniej, że ich partner jest gejem, to przecież co innego wiedzieć czy domyślać się, a co innego przekonać się o tym na własne oczy.
Dziewczyny, narzeczone, żony gejów… Różne są ich zachowania post factum. Jedne natychmiast zrywają związek, inne dają sobie czas na podjęcie decyzji. Jedne, nakręcone silnymi emocjami – nienawiścią, rozpaczą, złością – nie chcą już nigdy więcej mieć czegokolwiek wspólnego z tym, który je tak strasznie skrzywdził, gdyż czują się głęboko zranione. Inne cierpią w milczeniu, zamykając się w sobie, i udają, że w ich życiu nic albo prawie nic się nie zmieniło, choć to już jest zupełnie inne życie. Dotyczy to zwłaszcza związków, w których są dzieci.
Dlaczego mężczyźni o orientacji homoseksualnej wiążą się z kobietami? Dlaczego kobiety właśnie takich mężczyzn wybierają niekiedy na partnerów? Jak dochodzi do nawiązania relacji homoseksualnego mężczyzny z kobietą? Jak wygląda codzienność takiego związku? Wreszcie jaki może być finał takiego związku i jego konsekwencje?
Książka Byłam żoną geja powstała na podstawie rozmów z kobietami, wśród których były nie tylko żony, ale też dziewczyny, narzeczone homoseksualnych mężczyzn – i aktualne, i eks. To dwanaście historii, dwanaście opowieści, a każda inna. Pokazują, jak skomplikowane są tego typu relacje i że nic nie jest tu czarno-białe, ale mieni się wszystkimi kolorami tęczy.
Moim celem było jednak nie tylko samo przedstawienie tych historii. Opisując je, chciałam zwrócić uwagę, jak wciąż niska jest nasza świadomość społeczna, niewielka, ograniczona edukacja dotycząca problemów osób homoseksualnych. Gdybyśmy wiedzieli więcej, a wiedza ta byłaby oparta wyłącznie na nauce, z pewnością małżeństwa gejów z kobietami – mające służyć im wyłącznie za przykrywkę – w których oboje czuliby się nieszczęśliwi, należałyby w tej grupie do rzadkości. Bo historie takie jak małżeństwo Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów są nieliczne. Pisarz od zawsze wiedział, że woli chłopców, i tego nie ukrywał. Anna też wiedziała, a mimo to zdecydowała się wyjść za niego za mąż. Być może, choć to nie zostało potwierdzone, liczyła, że gdy Jarosław doświadczy uciech fizycznych z nią, już zawsze będzie pod urokiem jej ciała. Tak się nie stało, ale przeżyli ze sobą kilkadziesiąt (szczęśliwych) lat, a po jej śmierci pisarz mówił, że to była miłość jego życia. Ona deklarowała to już wcześniej.
W książce przytoczyłam także wyznania homoseksualnych mężczyzn o tym, jak oni czują się w relacjach z kobietami. Jeśli się patrzy z tamtej strony lustra, też trudno o jednoznaczność. Zamieszczone ciekawostki – niekiedy dramatyczne, a niekiedy o wydźwięku optymistycznym – dodają kolorytu.
Mam nadzieję, że książka choćby w części przyczyni się do poszerzenia wiedzy o skomplikowanych relacjach osób o różnych orientacjach seksualnych. I że po prostu będzie się ją dobrze czytało!
Gdybym nie poleciała tym samolotem…
ANNA: Miało być jak w bajce. On, seksowny Włoch, mój książę i ja, jego księżniczka. I w niedalekiej przyszłości nasze cudowne bambini. A wszystko w przepięknej toskańskiej scenerii. I pewnie to ta bajkowa sceneria uśpiła moją czujność. Bo gdzie się podział seks?! Chyba musiało mnie oślepić to włoskie słońce, żebym nie zauważyła pierwszych sygnałów. No a potem pojawił się ten diabeł wcielony, opętał mojego księcia – i bajka się skończyła. Dramatycznie, z nożem w tle. Ale mimo to nadal jesteśmy razem. Dla dobra dzieci.
ANNA – 44 lata, psycholożka, psychoterapeutka
ALESSANDRO – 44 lata, mąż Anny, historyk sztuki, socjolog, biznesmen
ANGELO – 31 lat, model, kochanek Alessandra, aktor występujący w filmach porno
Choć od czasu, kiedy po raz pierwszy zobaczyła Angela, minęły już cztery lata, wciąż nie może sobie darować, że wybrała akurat ten lot. Bo gdyby nie to, może nadal byłaby szczęśliwą mężatką z dwójką uroczych dzieci. Tak jej się przynajmniej wydaje, a nawet jest o tym święcie przekonana. I mimo że terapeutka, do której w końcu trafiła, po tysiąckroć tłumaczyła, że Angelo nie ma tu nic do rzeczy, on był tylko katalizatorem, a prawda wcześniej czy później wyszłaby na jaw, Anna wie swoje. A wie, że to ten diavolo, satana Angelo tak opętał jej męża, że ten się w nim zakochał. Na zabój. No, nie dosłownie, ale prawie, bo do zabójstwa mogło dojść.
Anna poznała przyszłego męża w Maastricht w Holandii. Oboje trafili tam w ramach programu Erasmus dla zagranicznych studentów. Ona studiowała psychologię w Polsce, zaś pochodzący z Sycylii Alessandro – historię sztuki i socjologię we Florencji.
– To nie była miłość od pierwszego wejrzenia, ale ja byłam wtedy w szczególnym okresie, tuż po rozstaniu z chłopakiem, z którym planowaliśmy ślub – wspomina Anna. – Decyzję o wyjeździe na Erasmusa podjęłam praktycznie z dnia na dzień, tak jak z dnia na dzień on mnie rzucił. Chciałam jak najszybciej o nim zapomnieć, co nie bardzo mi wychodziło. Kiedy więc Alessandro zaczął mnie adorować, szybko mu uległam. A potem to już jakoś samo poszło. Przyznaję, że z każdym dniem coraz bardziej mi się podobał. Typowy Włoch – i z urody, i z charakteru. Do zakochania było mi jeszcze daleko, moja pierwsza wielka miłość wciąż zaprzątała mi głowę, ale Alessandro zajmował w niej coraz więcej miejsca. I, co dla mnie miało ogromne znaczenie, był świetnym kochankiem, chętnym do różnych eksperymentów. To z nim odkryłam przyjemność seksu analnego, co kiedyś wydawało mi się obrzydliwe. Teraz mogłabym się tak kochać od rana do wieczora, non stop.
Do Polski wrócili razem – Anna chciała przedstawić Alessandra rodzicom. Zaakceptowali go od razu. Kiedy jednak podczas obiadu oznajmił po angielsku, gdyż ten język wszyscy znali, że Anna zostanie jego żoną, byli zszokowani. Ona zresztą też, bo nie rozmawiali na ten temat.
– Ale jak to, przecież tak krótko się znacie… – powiedzieli rodzice, kiedy minęło oszołomienie. – I co z waszymi studiami, co z waszą przyszłością, jak sobie to wyobrażacie? – bombardowali ich pytaniami. Anna o nic nie pytała, bo była jeszcze w szoku.
– No jak to, to proste. Będziemy mieszkać we Florencji, moi rodzice szykują dla mnie mieszkanie po dziadkach, tam skończymy studia, ja mam obiecaną pracę w rodzinnej firmie. Ania, jak będzie chciała, też może do mnie dołączyć, a jak nie, to coś jej znajdziemy, żeby się nie nudziła. Zresztą jak pojawią się dzieci, będzie miała co robić. Nasze malutkie bambini muszą mieć mamę przy sobie.
– Ty chyba zwariowałeś?! Jakie bambini?! – wykrztusiła Anna, kiedy odzyskała głos. I nawet pozwoliła sobie na żart. – No dobrze, a jeśli się zgodzę zostać twoją żoną tu i teraz, co z pierścionkiem zaręczynowym?
– I tu mnie znowu zaskoczył. Totalnie. Wyjął z kieszeni… przepiękny pierścionek z białego złota z szafirami, które uwielbiam. Czyż mogłam się nie zgodzić? Poza tym wydawał się bardzo dobrym człowiekiem, czego dowodów doświadczyłam w Maastricht. Przecież zdarza się, że ludzie pobierają się po kilku tygodniach znajomości, więc czemu nie… Nasza daleka kuzynka poznała przyszłego męża na przystanku autobusowym w Warszawie, w której do dziś mieszkają. On przyjechał do stolicy z Wrocławia na staż dziennikarski. Podszedł do niej i po prostu spytał, czy zechce zostać jego żoną. Po trzech miesiącach już byli małżeństwem. I nadal są razem, już ponad czterdzieści lat. Można i tak? Można.
Po tym zwariowanym obiedzie rodzice wzięli ją na rozmowę, próbując wyperswadować tak nierozważną ich zdaniem decyzję. Owszem, Alessandro zrobił na nich dobre wrażenie, ale nie mogli pojąć, dlaczego po tak krótkiej znajomości chce żenić się z dziewczyną, o której niewiele wie. I dlaczego ona się na to godzi, niewiele wiedząc o nim. Straszyli, że stanie się niewolnicą, że przecież nie wie, kim on naprawdę jest, że może to jakiś mafioso, że ją w tych Włoszech zamordują, poćwiartują i zwłoki wyrzucą do Tybru.
– O tempora, o mores!, czyli co za czasy, co za obyczaje! – jęknął na koniec ojciec, filolog klasyczny, czując, że nic tu nie wskóra.
– Zapewne gdybym jeszcze nie miała w głowie eks, zastanowiłabym się nad tak poważną decyzją. A jednocześnie co miałam do stracenia? Przecież nie wiązałam się z mężczyzną z kraju, gdzie kobiety są traktowane jak niewolnice, ale z facetem z cywilizowanego państwa. To raz. A dwa – może zadziałała urażona duma… Tamten mnie nie chciał, a ten proszę – od razu na kolana i z pierścionkiem. I to jakim! A że wszystko potoczyło się tak szybko? Tacy są Włosi, a szczególnie, co zauważyłam później, Sycylijczycy. Jak już coś postanowią, to ma być już, natychmiast i nie ma zmiłuj. Bo to, że oni, jak większość południowców, są leniwi i powolni, to mit. No i po trzecie, chyba najważniejsze, Alessandro mi się podobał. Byłam przekonana, że wszystkie koleżanki będą mi go zazdrościły. Już w Maastricht, jak z nim szłam, to kobiety się za nim oglądały. Nawet te starsze. I wreszcie ten seks…
Ślub kościelny odbył się w Polsce, również jedno z dwóch przyjęć weselnych, bo drugie zorganizowali we Florencji.
– Było tak pięknie – rozczula się Anna. – I w Polsce, i we Włoszech, ale we Włoszech jednak piękniej, w cudownej scenerii, w otoczeniu niebiańsko pachnących, u nas nieznanych kwiatów. Ja miałam bukiet z takich samych, moje druhny też.
Po ślubie nie zamieszkali jednak razem. Annie zostało półtora roku do ukończenia studiów i tytuł magistra chciała uzyskać w Polsce. Alessandro okazał się na tyle cywilizowany, że dał się przekonać do takiego rozwiązania, tym bardziej że jego rodzice również chcieli, żeby studia skończył na miejscu, we Florencji. Niewykluczone, co Anna stwierdziła później, że raczej nie pałali do niej sympatią i liczyli na szybki rozwód.
Do rozwodu wówczas nie doszło. Miłość, chociaż początkowo na odległość, rozkwitała wręcz w szaleńczym tempie. Po kilku parodniowych pobytach u męża we Florencji, gdzie wynajmował mieszkanie, Anna nie miała już żadnych wątpliwości, że to jest jej miejsce na Ziemi. Florencja i cała Toskania, z kojącą zmysły, wspaniałą przyrodą, łagodnym klimatem, prostą, ale jakże smaczną kuchnią, w której szczególnie przypadła jej do gustu drobna, biała fasolka ze świeżą szałwią polana oliwą z czosnkiem i, oczywiście, doskonałym chianti.
Zamieszkali więc we Florencji. Alessandro pomagał rodzicom w firmie, ona dostała pracę jako opiekunka w ośrodku dla niepełnosprawnych dzieci i szlifowała włoski, który zresztą dzięki ogromnym zdolnościom językowym już prawie opanowała. Kilka razy do roku jeździła do rodziców w Polsce, natomiast święta spędzali raz w Polsce, raz we Włoszech. Jej rodzice przepadali za Alessandrem. Anna przy każdej okazji podkreślała, że ta akceptacja zięcia narodziła się dopiero, gdy przekonali się, że nie więzi ich ukochanej córeczki w domu i niczego jej nie zabrania, a nawet nie nalega na powiększenie rodziny. Tymczasem ona, dobiegając trzydziestki, już była na bambini gotowa.
Najpierw przyszła na świat Giulia, dwa lata później – Riccardo. Długo dyskutowali, jakie wybrać imiona, co we Włoszech bywa nawet powodem ostrych kłótni, na szczęście im udało się osiągnąć w tej kwestii kompromis. Alessandro okazał się bardzo dobrym tatą – gdy tylko któreś zapłakało w nocy, od razu się budził i biegł do dziecięcej sypialni.
– Naprawdę nie mogłam mu nic zarzucić, może tylko to, że ja wciąż miałam spory apetyt na seks, tak samo w ciąży, co u niektórych kobiet w takim okresie wcale nierzadko się zdarza, natomiast Alessandro jakby nieco mniejszy. Nie, to nie było nic, nad czym mogłabym się wtedy zastanawiać, może teraz tak to sobie tłumaczę. W każdym razie jeszcze wtedy było prawie normalnie. Jak byłam w ciąży, też się kochaliśmy, ale ostrożniej, głównie w pozycji na łyżeczkę, i też analnie. Kiedyś, kilka tygodni po urodzeniu Giulii zapytałam, dlaczego stał się taki ostrożny, na co odpowiedział, że muszę dojść do siebie po ciężkim porodzie. Istotnie, poród lekki nie był, męczyłam się długo, choć w końcu urodziłam siłami natury. Ale bardzo szybko doszłam do siebie. Potem jeszcze parę razy zadawałam to pytanie, ale zawsze miał logiczną odpowiedź. A to, że dzieci tak płakały w nocy, że nie mógł spać, a nie chciał mnie budzić i następnego dnia był wypluty, a to, że musi posiedzieć nocą przy komputerze, a to, że boli go głowa. Co też było prawdą, bo miewał straszne migreny, co u nich było rodzinne. A kiedy już uprawialiśmy seks, to szybko kończył. Wtedy naprawdę mi to jakoś specjalnie nie przeszkadzało. Później tak, ale wtedy jeszcze nie. Kiedy rozmawiałam na ten temat z przyjaciółką z Polski, ona nie rozumiała, o co mi chodzi, mówiła, że się czepiam i powinnam się cieszyć, że mam tak wspaniałego męża, który jest na każde moje skinienie, przynosi mi bez okazji prezenty i w ogóle jest super. A jeśli ja tego nie dostrzegam, to ona chętnie go ode mnie przejmie. No bo jaki facet pozwalałby na tak wiele żonie i tak ją obskakiwał…
Faktycznie, kiedy przyjeżdżaliśmy do Polski, nie miał nic przeciwko temu, żebym spotykała się z dawnymi znajomymi, chodziła z nimi do klubów, pubów, na dyskoteki, podczas gdy on, co prawda z pomocą moich rodziców, zajmował się dziećmi. Dzieci chyba nawet bardziej go kochały niż mnie. Tatuś to, tatuś tamto, aż byłam zazdrosna. Z czasem i ten inny, mniej namiętny niż kiedyś seks przestał mi przeszkadzać. Wiadomo, organ nieużywany zanika, więc może u mnie zaczęło już zanikać…
Angela poznała w samolocie. Tym razem wybrała się do rodziców sama z dziećmi. Akurat były ferie, ona miała kilka dni wolnego, Alessandro musiał przygotowywać jakiś nowy projekt w związku z rozbudową rodzinnej firmy. Lot niedługi, ale już po paru minutach miała dość. Dzieciaki tak hałasowały, że inni pasażerowie zaczęli im zwracać uwagę. Tylko mężczyźnie siedzącemu obok niej, ale po przeciwnej stronie przejścia, wydawało się to nie przeszkadzać. Nic dziwnego – ze słuchawkami na uszach zapewne przebywał w innym świecie. Zauważyła, że jest młody i bardzo przystojny. On w pewnym momencie też spostrzegł, że mu się przygląda, i zaczął się uśmiechać.
– To pani dzieci? Nie, niemożliwe, bo gdyby tak, to musiałaby je pani urodzić pewnie, jeszcze będąc w przedszkolu… – zagaił po angielsku, a ona pomyślała, że jak to pozory mylą… Takie ciacho, a taki prymityw. Ewentualnej dalszej rozmowie zapobiegł komunikat o zapięciu pasów i podchodzeniu do lądowania.
Kiedy czekała z dziećmi na bagaże, denerwujące ciacho znowu zmaterializowało się obok niej. Pech chciał, że akurat coś się zacięło w podajniku i bagaże przestały wyjeżdżać. Angelo, bo tak się przedstawił mężczyzna, wykorzystał zwłokę na rozmowę.
– Okazał się całkiem interesujący, a jak się dowiedział, że mieszkam we Włoszech, we Florencji, że mam wspaniałego męża, Włocha, niezwykle przystojnego, który świetnie gra w tenisa i kiedyś próbował sił w modelingu, ale go to nie pociągało, też zaczął o sobie opowiadać. To Sycylijczyk, pracujący właśnie w modelingu, początkujący aktor, obecnie też mieszkający we Florencji. Do Polski przyleciał na zaproszenie pewnej reżyserki, która poszukiwała do filmu młodego, seksownego Włocha w typie macho. Został od razu zaakceptowany tylko na podstawie portfolio. Film miał być kręcony w Polsce i we Włoszech. Z tym aktorstwem to co prawda przesadził, bo, jak go potem sprawdziłam, to owszem, zagrał w dwóch czy trzech produkcjach, ale porno. Nie żeby mi to przeszkadzało, to przecież też praca, a ja nie jestem pruderyjna. Był wyraźnie uradowany, że teraz będzie miał okazję zagrać w prawdziwym filmie, z prawdziwymi aktorami, co otworzy mu drogę do Hollywood, a potem to już kilka kroków do Oscara. Naiwniak! Fakt, zagrał w tym filmie, ale chyba nie o taką promocję mu chodziło. Ale to już całkiem inna historia.
Wymienili się telefonami, adresami mailowymi. Jak sobie potem przypominała różne wcześniejsze fakty, Angelo nalegał nie tylko na taką wymianę, ale też na spotkanie z nią i jej mężem. Wówczas nie miała wątpliwości, że przede wszystkim zależy mu na spotkaniu z nią, a mąż tak z konieczności, na doczepkę. Jakże się myliła…
Jak kubeł zimnej wody
Po jej powrocie do Florencji w zasadzie wszystko było tak jak przedtem. W zasadzie, bo jednak coś się zmieniło, chociaż może słuszniej byłoby powiedzieć, że zaczęło zmieniać, gdyż metamorfoza następowała powoli. Projekt, nad którym pracował Alessandro, przyniósł konkretne efekty, dzięki czemu mogli przenieść się do większego mieszkania. Alessandro nadal był cudownym tatusiem dla bambini, tylko mniej czułym mężem. Co ciekawe, to dotyczyło jedynie łóżka. Seks od czasu do czasu, wymuszany przez Annę, żadnej gry wstępnej, zresztą – z czego dopiero teraz zdała sobie sprawę – przedtem też raczej jej nie było. Ale na samym początku ich znajomości tłumaczyła to sobie tak, że widocznie jest tak napalony, że od razu przystępuje do rzeczy. A ponieważ i ona rozpalała się szybko, wstęp nie był jej potrzebny. I nawet jej się taki roznamiętniony, szybki seks podobał. Tylko teraz, kiedy stawał się nijaki, tej gry wstępnej zaczynało Annie brakować.
Pewnego dnia odezwał się… Angelo, pytając, czy może ich odwiedzić. Od razu zastrzegł, żeby spytała męża, czy nie będzie miał nic przeciwko, bo nie chciałby stać się powodem małżeńskich zadrażnień. Alessandro nic przeciwko nie miał, mało tego – co ją zdziwiło – był wręcz entuzjastycznie nastawiony do tej wizyty. Kiedyś zazdrosny o każde spojrzenie rzucane na nią przez przypadkowych mężczyzn mijanych na ulicy, dziś ochoczo zgadzał się na spotkanie face to face z nieznajomym, na dodatek modelem i aktorem, bo to już wiedział.
Angelo przybył z olbrzymim bukietem wściekle czerwonych róż i ogromną butlą chianti, podobno z plantacji swojego wuja. Alessandrowi wręczył niewiele mniejszą butlę prawdziwego francuskiego koniaku, dodając, że jego francuska rodzina od paru pokoleń zajmuje się uprawą winorośli i produkuje różne rodzaje alkoholi. Te butle nie są przeznaczone na sprzedaż, to specjalne egzemplarze na specjalne okazje, dla przyjaciół, a on ma nadzieję, że zostaną przyjaciółmi.
We trójkę, bez rozbrykanych dzieci, które udało się sprzedać rodzicom Alessandra, spędzili bardzo przyjemny wieczór. Anna długo zastanawiała się, jakie przygotować menu. Zależało jej na tym, żeby Angelo poczuł się u nich dobrze, żeby mogli kontynuować tę znajomość. W skrytości ducha marzyła, żeby nie tylko go oczarować, ale żeby i on był nią oczarowany. Już na lotnisku w Polsce zauważyła, że mu się podoba. Zdrada? Może nie od razu, ale kto wie… Do tej pory nie zdradziła Alessandra, bo zresztą i nie miała ku temu okazji. Ale gdyby ta się trafiła… Kiedy oglądała zapowiedzi pierwszego „prawdziwego” filmu Angela, prawie przeżywała orgazm. Nawet nie tylko prawie. A to jej się nie zdarzało od dłuższego czasu. Miała więc zamiar oczarować go również kulinarnie. Kuchnia polska odpadała w przedbiegach, bo wolała nie ryzykować. Wiedziała, że typowy Włoch, a już szczególnie Sycylijczyk, jest zakochany w rodzimej, włoskiej kuchni. Sycylijskiej nie znała, postawiła więc na toskańską. Na stole stanęła więc misa gnocchi z ricottą i ze szpinakiem, fagioli all’uccelletto, czyli coś w rodzaju naszej fasolki po bretońsku, i oczywiście toskański klasyk – befsztyk po florencku. Nie zabrakło crostini, popularnych małych grzanek z pastą z wątróbek drobiowych. A na deser obowiązkowo cantuccini – twarde ciasteczka z migdałami i znane na całym świecie toskańskie sery – pecorino, toscano, marzalino spożywane z konfiturą z fig lub pomarańczy albo z miodem. To wszystko obficie podlewane chianti i koniakiem.
– Chyba jednak chciałam Angela uwieść… Nie, nie podczas tamtej kolacji, ale taka myśl chodziła mi po głowie – przyznaje Anna. – Byłam pewna, że to będzie proste. Pamiętałam, jak patrzył na mnie na lotnisku. Jak w ogóle patrzą na mnie faceci, a już szczególnie południowcy. I co? I nic. On prawie w ogóle nie zwracał na mnie uwagi zapatrzony w mojego męża.
Anna to piękna kobieta. Zgrabna, długie blond włosy, duże, niebieskie oczy, obdarzona przez naturę obfitym biustem, który nie stracił jędrności po dwóch porodach. Opis może banalny, ale ona banalnie zdecydowanie nie wygląda. Ma w sobie tyle seksapilu, że mogłaby obdzielić nim kilka kobiet i nic by na tym nie straciła. A przy tym mądra, co dla większości mężczyzn może być trudną do zaakceptowania mieszanką, ale to przecież nie jej problem.
Niezrażona brakiem zainteresowania gościa, Anna nie odpuszczała. Spożyty alkohol pobudził jej zmysły. Co i raz niby przypadkiem – nieświadomie inspirując się słynną sceną z filmu Kiedy Harry poznał Sally – trącała stopą krocze Angela, jednocześnie obserwując jego minę. Niestety, minę pokerzysty.
Pewnie obawia się, żeby Alessandro czegoś nie zauważył, pomyślała, dając sobie spokój z tą grą. Tymczasem on dał znak do odejścia, zresztą i pora zrobiła się późna. Żegnając się, jak to jest w zwyczaju południowców, wycałowali się po kilka razy, obiecując sobie nawzajem dalsze spotkania. Anna usiłowała wykorzystać moment pożegnalnych pocałunków na zaspokojenie rosnącego pożądania, ale Angelo nie był chętny. Lekko pocałował ją dwa razy w jeden, dwa razy w drugi policzek, rzucił: „A presto, bellissima”, i już go nie było.
Po kolacji nadal była wciąż tak rozgrzana atmosfera, że czym prędzej chciała zaciągnąć Alessandra do łóżka. Po dzieci mieli zgłosić się dopiero jutro.
– No i szok. On zaczął marudzić, że już późno, że tyle sprzątania, że nie ma co zostawiać na jutro, wyraźnie nie miał ochoty na seks. Udałam, że niech tak będzie. Położyłam się spać, ale nie spałam. Czekałam na niego. Byłam pewna, że nabierze ochoty. Jednak zanim przyszedł do sypialni, mnie zmorzył sen. I tyle wyszło z moich zabiegów.
Kolejne dni mijały jak przedtem. Praca, dzieci, dom, w którym Alessandro bywał coraz później, tłumacząc, że pracuje nad kolejnym projektem i ojciec chce, aby robił to w firmie, bo tam ma wszystkie potrzebne materiały, a terminy ich gonią. Anna zamierzała sprawdzić, czy to prawda, ale ile razy już zaczynała wybierać numer do rodziców męża, rezygnowała. Teściowie w dalszym ciągu nie byli jej przychylni, co prawda głównie matka Alessandra, ale ojciec był pod tak wielkim jej wpływem, że wolała nie ryzykować utraty własnej godności.
Kiedyś Alessandro wrócił nieco wcześniej z pytaniem, gdzie są jego strój do tenisa i rakieta, bo umówił się na grę. Jeszcze parę miesięcy temu grywał na korcie prawie nałogowo, ale kolejne projekty w firmie tak go pochłonęły, że zdarzało się to coraz rzadziej. Poza tym jego stały partner od tenisa przeniósł się do Sieny, gdzie dostał ciekawszą pracę. Anna ucieszyła się, że wraca do gry, bo jak realizował swoją pasję, to i z uprawianiem seksu było lepiej. Z kim będzie grał, już jej nie interesowało, ważne, że będzie grał.
Po powrocie miał bardzo rozanieloną minę.
– Chyba pokonałeś przeciwnika, bo taki jesteś uradowany? – spytała.
– Tak, udało się, chociaż Angelo też jest niezły.
– Angelo?! Ten mój Angelo?!
– Twój? Taki on twój, jak mój.
– Ale dlaczego nic mi nie powiedziałeś?
– Co miałem ci mówić, przecież ty nie grasz w tenisa. A on zadzwonił, spytał, czy nie poszedłbym z nim na kort, no to się zgodziłem. Wiesz, jak on jest wspaniale zbudowany, jakie ma wyrzeźbione ciało, jaką skórę, lśniącą, gładką… I jak jest świetnie wyposażony przez naturę! Po prostu młody bóg!
Annie w tym momencie coś już zaczęło świtać w głowie, takie zachwyty nad męskim ciałem wydawały jej się co najmniej dziwne. Jednak skoro kobieta potrafi się zachwycić budową innej kobiety, a na dodatek badania naukowe potwierdzają, że kobietom bardziej podobają się ciała kobiece niż męskie, to chyba nie ma w tym nic niepokojącego. Ale… No właśnie, jakieś tam „ale” już zagnieździło się w jej głowie.
Następnym razem, kiedy mąż wybierał się z Angelem na kort, poszła razem z nim wraz z dziećmi, pod pretekstem, że dzieci chcą popatrzeć, jak tatuś gra, bo może warto zaszczepiać w nich tenisowe hobby. Zadowolony nie był, ale bambini zawsze były dla niego najważniejsze i dla nich mógłby zrobić wszystko.
Gra jak gra – ani jej, ani dzieci nie wciągnęła. To chyba nie będzie moja bajka, uznała. Nie czekając na koniec meczu, poszła z dziećmi do kawiarni znajdującej na terenie ośrodka, pokazawszy, że tam będą na nich czekać. Do końca miało być około piętnastu minut. Tymczasem minęło dwadzieścia, dwadzieścia pięć, trzydzieści minut, a panów wciąż nie było. Zniecierpliwiona, zostawiła dzieci pod opieką niani, która była specjalnie zatrudniona przez ośrodek do tej roli, i poszła na poszukiwania. A nuż Alessandra dopadł kolejny atak migreny? A miewał takie, że często musiała wzywać pogotowie. Tymczasem na korcie znajdowali się już inni gracze. Coraz bardziej zaniepokojona, ruszyła w kierunku szatni. Tam cisza, nikogo nie było. Za to z przylegających pomieszczeń sanitarnych dobiegały odgłosy jednoznacznie kojarzące się z seksem. Co było o tyle zadziwiające, że nie były to pomieszczenia koedukacyjne.
Nie wiedziała, co zrobić. Już chciała się wycofać i szukać dalej, kiedy usłyszała stłumiony szept: „Mio caro, amore mio, Angelo!”. To był głos jej męża. I zaraz potem rozległ się szum wody płynącej z prysznica. Ona zaś poczuła, jakby na nią ktoś wylał kubeł zimnej wody. Już nie miała żadnych złudzeń. To nie mógł być przypadek, na pewno nie podszept chwili. Co najwyżej podszept tego diabła Angela.
Nie wie, jak udało jej się wrócić do domu. Była tak otumaniona, że zupełnie nie wiedziała, co robić.
– Czym prędzej stamtąd uciekłam, chociaż potem żałowałam, że od razu nie wtargnęłam tam do nich i nie zaczęłam wrzeszczeć. Szok był tak wielki, że nawet zapomniałam o dzieciach. Dopiero jak opiekunka zaczęła mnie wołać, nieco ochłonęłam. Po powrocie do domu chciałam od razu zadzwonić do przyjaciółki, ale – głupio mi się teraz do tego przyznać – było mi wstyd. Mąż gej?! Po tylu latach małżeństwa… I dopiero teraz wiele rzeczy zaczęło mi się układać w jedną całość. Być może nawet zachowania, które na pewno nie mogły świadczyć o jego preferencjach, takimi mi się teraz wydawały. To, że jak już się kochaliśmy, nawet niekoniecznie analnie, to prawie wyłącznie od tyłu, to, że unikał gry wstępnej, że właściwie nie lubił się ze mną całować, a głębokich pocałunków starał się unikać. Nawet to, że tak szybko chciał mieć dzieci, teraz wydało mi się podejrzane. No bo dzieci zapewne miały odwracać moją uwagę od łóżka i świadczyć o tym, że on może się uważać za prawdziwego mężczyznę.
Ale co dalej? Zostałam z tym problemem sama, całkiem sama. O terapii jeszcze nie myślałam. Co ze mną, co z dziećmi? Co z nami? To pytania, na które nie mogłam znaleźć odpowiedzi. Wstyd i lęki nie pozwalały mi jeszcze wtedy podjąć jakiejś decyzji. Jak struś schowałam głowę w piasek i wzięłam na przeczekanie, chociaż w środku palił mnie ogień. Może liczyłam, że jakaś okazja sama się nadarzy i problem sam się rozwiąże.
Oczywiście sam się nie rozwiązał, bo to niemożliwe. Do tanga naprawdę trzeba dwojga, a jeśli znalazło się troje, to to jest już całkiem inny taniec. Przez kolejne dni, tygodnie uważnie obserwowała Alessandra i właściwie trudno byłoby jej się do czegoś przyczepić. Pracował, zajmował się dziećmi, pocałunek w czoło lub policzek na do widzenia i dzień dobry, w łóżku bez zmian, nuda i rutyna. Kiedyś zaproponowała, żeby powtórzyć kolację z Angelem. O ile poprzednio był od razu na tak, teraz już nie bardzo. Tak jednak nalegała, że w końcu się zgodził. A ona pomyślała, że to będzie doskonały moment, żeby poobserwować ich zachowanie.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki