Byłam żoną geja - Bożena Stasiak - ebook + audiobook + książka

Byłam żoną geja ebook

Stasiak Bożena

3,8

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Żony gejów. Był ślub, jest dramat… Bo on tak naprawdę woli… mężczyzn. Ale czy związek z gejem zawsze kończy się rozstaniem? Bożena Stasiak towarzyszy swoim bohaterkom w drodze od zaprzeczania do zrozumienia, od radości do szoku, od wściekłości do… tolerancji. Związek z gejem wydaje się czymś nie do zaakceptowania. A jednak to się zdarza częściej niż się nam wydaje. I nierzadko powodem, dla którego ona z nim zostaje są… ich dzieci.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 176

Oceny
3,8 (72 oceny)
24
24
14
8
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
blapak

Z braku laku…

Jakbym czytał artykuły z pism a la życie na gorąco
10
Xxcroquet

Nie oderwiesz się od lektury

Dobra pozycja, szybko i dobrze się czyta, historię kobiet przeplatane ciekawostkami ;)
00
mgrzedka

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo interesująca, oparta na faktach wziętych z życia. Pisana prostym językiem. Trudno się od niej oderwać
00
AdrianaOrbis

Nie polecam

nie moge dokonczyc tej propagandowej ohydnej pojebanej ksiazki. czy cirbie autorko totalnie pojebalo, ze myslisz ze polacy sa na tyle.jebnieci umyslow ze beda uwazali ze to jest normalne ze kobieta wychodzi za maz za geja on rucha w supkso innego a ona zakochana w gejunrodzi mu dziecko i uwaza ze jest szczesliwa i to normalne kurwa ze tatus w dupsko rucho partnera. pojebani egosoci nie myslacy jaka traume to dziecko przezyje. jacyc zaburzeni totalni ludziem i ty pojebko bo tego sie noe da inaczej nazwac bedziesz to promowac. i mowic ze w poslce nie ma gejowskiej edukacji a byc powinna. chyba nie wiem skad ty spadlas. do rze ze ludzie chca to leczyc. chora ksiazka nie da sie tego dokonczyc bo ten stek bzdur doprowadza do wymiotow
01

Popularność




Wstęp

Wstęp

Naj­pierw jest szok. Naj­czę­ściej. Bo nawet jeśli dowia­dują się albo domy­ślają wcze­śniej, że ich part­ner jest gejem, to prze­cież co innego wie­dzieć czy domy­ślać się, a co innego prze­ko­nać się o tym na wła­sne oczy.

Dziew­czyny, narze­czone, żony gejów… Różne są ich zacho­wa­nia post fac­tum. Jedne natych­miast zry­wają zwią­zek, inne dają sobie czas na pod­ję­cie decy­zji. Jedne, nakrę­cone sil­nymi emo­cjami – nie­na­wi­ścią, roz­pa­czą, zło­ścią – nie chcą już ni­gdy wię­cej mieć cze­go­kol­wiek wspól­nego z tym, który je tak strasz­nie skrzyw­dził, gdyż czują się głę­boko zra­nione. Inne cier­pią w mil­cze­niu, zamy­ka­jąc się w sobie, i udają, że w ich życiu nic albo pra­wie nic się nie zmie­niło, choć to już jest zupeł­nie inne życie. Doty­czy to zwłasz­cza związ­ków, w któ­rych są dzieci.

Dla­czego męż­czyźni o orien­ta­cji homo­sek­su­al­nej wiążą się z kobie­tami? Dla­czego kobiety wła­śnie takich męż­czyzn wybie­rają nie­kiedy na part­ne­rów? Jak docho­dzi do nawią­za­nia rela­cji homo­sek­su­al­nego męż­czyzny z kobietą? Jak wygląda codzien­ność takiego związku? Wresz­cie jaki może być finał takiego związku i jego kon­se­kwen­cje?

Książka Byłam żoną geja powstała na pod­sta­wie roz­mów z kobie­tami, wśród któ­rych były nie tylko żony, ale też dziew­czyny, narze­czone homo­sek­su­al­nych męż­czyzn – i aktu­alne, i eks. To dwa­na­ście histo­rii, dwa­na­ście opo­wie­ści, a każda inna. Poka­zują, jak skom­pli­ko­wane są tego typu rela­cje i że nic nie jest tu czarno-białe, ale mieni się wszyst­kimi kolo­rami tęczy.

Moim celem było jed­nak nie tylko samo przed­sta­wie­nie tych histo­rii. Opi­su­jąc je, chcia­łam zwró­cić uwagę, jak wciąż niska jest nasza świa­do­mość spo­łeczna, nie­wielka, ogra­ni­czona edu­ka­cja doty­cząca pro­ble­mów osób homo­sek­su­al­nych. Gdy­by­śmy wie­dzieli wię­cej, a wie­dza ta byłaby oparta wyłącz­nie na nauce, z pew­no­ścią mał­żeń­stwa gejów z kobie­tami – mające słu­żyć im wyłącz­nie za przy­krywkę – w któ­rych oboje czu­liby się nie­szczę­śliwi, nale­ża­łyby w tej gru­pie do rzad­ko­ści. Bo histo­rie takie jak mał­żeń­stwo Anny i Jaro­sława Iwasz­kie­wi­czów są nie­liczne. Pisarz od zawsze wie­dział, że woli chłop­ców, i tego nie ukry­wał. Anna też wie­działa, a mimo to zde­cy­do­wała się wyjść za niego za mąż. Być może, choć to nie zostało potwier­dzone, liczyła, że gdy Jaro­sław doświad­czy uciech fizycz­nych z nią, już zawsze będzie pod uro­kiem jej ciała. Tak się nie stało, ale prze­żyli ze sobą kil­ka­dzie­siąt (szczę­śli­wych) lat, a po jej śmierci pisarz mówił, że to była miłość jego życia. Ona dekla­ro­wała to już wcze­śniej.

W książce przy­to­czy­łam także wyzna­nia homo­sek­su­al­nych męż­czyzn o tym, jak oni czują się w rela­cjach z kobie­tami. Jeśli się patrzy z tam­tej strony lustra, też trudno o jed­no­znacz­ność. Zamiesz­czone cie­ka­wostki – nie­kiedy dra­ma­tyczne, a nie­kiedy o wydźwięku opty­mi­stycz­nym – dodają kolo­rytu.

Mam nadzieję, że książka choćby w czę­ści przy­czyni się do posze­rze­nia wie­dzy o skom­pli­ko­wa­nych rela­cjach osób o róż­nych orien­ta­cjach sek­su­al­nych. I że po pro­stu będzie się ją dobrze czy­tało!

Gdybym nie poleciała tym samolotem…

Gdy­bym nie pole­ciała tym samo­lo­tem…

ANNA: Miało być jak w bajce. On, sek­sowny Włoch, mój książę i ja, jego księż­niczka. I w nie­da­le­kiej przy­szło­ści nasze cudowne bam­bini. A wszystko w prze­pięk­nej toskań­skiej sce­ne­rii. I pew­nie to ta baj­kowa sce­ne­ria uśpiła moją czuj­ność. Bo gdzie się podział seks?! Chyba musiało mnie ośle­pić to wło­skie słońce, żebym nie zauwa­żyła pierw­szych sygna­łów. No a potem poja­wił się ten dia­beł wcie­lony, opę­tał mojego księ­cia – i bajka się skoń­czyła. Dra­ma­tycz­nie, z nożem w tle. Ale mimo to na­dal jeste­śmy razem. Dla dobra dzieci.

ANNA – 44 lata, psy­cho­lożka, psy­cho­te­ra­peutka

ALES­SAN­DRO – 44 lata, mąż Anny, histo­ryk sztuki, socjo­log, biz­nes­men

ANGELO – 31 lat, model, kocha­nek Ales­san­dra, aktor wystę­pu­jący w fil­mach porno

Choć od czasu, kiedy po raz pierw­szy zoba­czyła Angela, minęły już cztery lata, wciąż nie może sobie daro­wać, że wybrała aku­rat ten lot. Bo gdyby nie to, może na­dal byłaby szczę­śliwą mężatką z dwójką uro­czych dzieci. Tak jej się przy­naj­mniej wydaje, a nawet jest o tym świę­cie prze­ko­nana. I mimo że tera­peutka, do któ­rej w końcu tra­fiła, po tysiąc­kroć tłu­ma­czyła, że Angelo nie ma tu nic do rze­czy, on był tylko kata­li­za­to­rem, a prawda wcze­śniej czy póź­niej wyszłaby na jaw, Anna wie swoje. A wie, że to ten dia­volo, satana Angelo tak opę­tał jej męża, że ten się w nim zako­chał. Na zabój. No, nie dosłow­nie, ale pra­wie, bo do zabój­stwa mogło dojść.

Anna poznała przy­szłego męża w Maastricht w Holan­dii. Oboje tra­fili tam w ramach pro­gramu Era­smus dla zagra­nicz­nych stu­den­tów. Ona stu­dio­wała psy­cho­lo­gię w Pol­sce, zaś pocho­dzący z Sycy­lii Ales­san­dro – histo­rię sztuki i socjo­lo­gię we Flo­ren­cji.

– To nie była miłość od pierw­szego wej­rze­nia, ale ja byłam wtedy w szcze­gól­nym okre­sie, tuż po roz­sta­niu z chło­pa­kiem, z któ­rym pla­no­wa­li­śmy ślub – wspo­mina Anna. – Decy­zję o wyjeź­dzie na Era­smusa pod­ję­łam prak­tycz­nie z dnia na dzień, tak jak z dnia na dzień on mnie rzu­cił. Chcia­łam jak naj­szyb­ciej o nim zapo­mnieć, co nie bar­dzo mi wycho­dziło. Kiedy więc Ales­san­dro zaczął mnie ado­ro­wać, szybko mu ule­głam. A potem to już jakoś samo poszło. Przy­znaję, że z każ­dym dniem coraz bar­dziej mi się podo­bał. Typowy Włoch – i z urody, i z cha­rak­teru. Do zako­cha­nia było mi jesz­cze daleko, moja pierw­sza wielka miłość wciąż zaprzą­tała mi głowę, ale Ales­san­dro zaj­mo­wał w niej coraz wię­cej miej­sca. I, co dla mnie miało ogromne zna­cze­nie, był świet­nym kochan­kiem, chęt­nym do róż­nych eks­pe­ry­men­tów. To z nim odkry­łam przy­jem­ność seksu anal­nego, co kie­dyś wyda­wało mi się obrzy­dliwe. Teraz mogła­bym się tak kochać od rana do wie­czora, non stop.

Do Pol­ski wró­cili razem – Anna chciała przed­sta­wić Ales­san­dra rodzi­com. Zaak­cep­to­wali go od razu. Kiedy jed­nak pod­czas obiadu oznaj­mił po angiel­sku, gdyż ten język wszy­scy znali, że Anna zosta­nie jego żoną, byli zszo­ko­wani. Ona zresztą też, bo nie roz­ma­wiali na ten temat.

– Ale jak to, prze­cież tak krótko się zna­cie… – powie­dzieli rodzice, kiedy minęło oszo­ło­mie­nie. – I co z waszymi stu­diami, co z waszą przy­szło­ścią, jak sobie to wyobra­ża­cie? – bom­bar­do­wali ich pyta­niami. Anna o nic nie pytała, bo była jesz­cze w szoku.

– No jak to, to pro­ste. Będziemy miesz­kać we Flo­ren­cji, moi rodzice szy­kują dla mnie miesz­ka­nie po dziad­kach, tam skoń­czymy stu­dia, ja mam obie­caną pracę w rodzin­nej fir­mie. Ania, jak będzie chciała, też może do mnie dołą­czyć, a jak nie, to coś jej znaj­dziemy, żeby się nie nudziła. Zresztą jak poja­wią się dzieci, będzie miała co robić. Nasze malut­kie bam­bini muszą mieć mamę przy sobie.

– Ty chyba zwa­rio­wa­łeś?! Jakie bam­bini?! – wykrztu­siła Anna, kiedy odzy­skała głos. I nawet pozwo­liła sobie na żart. – No dobrze, a jeśli się zgo­dzę zostać twoją żoną tu i teraz, co z pier­ścion­kiem zarę­czy­no­wym?

– I tu mnie znowu zasko­czył. Total­nie. Wyjął z kie­szeni… prze­piękny pier­ścio­nek z bia­łego złota z sza­fi­rami, które uwiel­biam. Czyż mogłam się nie zgo­dzić? Poza tym wyda­wał się bar­dzo dobrym czło­wie­kiem, czego dowo­dów doświad­czy­łam w Maastricht. Prze­cież zda­rza się, że ludzie pobie­rają się po kilku tygo­dniach zna­jo­mo­ści, więc czemu nie… Nasza daleka kuzynka poznała przy­szłego męża na przy­stanku auto­bu­so­wym w War­sza­wie, w któ­rej do dziś miesz­kają. On przy­je­chał do sto­licy z Wro­cła­wia na staż dzien­ni­kar­ski. Pod­szedł do niej i po pro­stu spy­tał, czy zechce zostać jego żoną. Po trzech mie­sią­cach już byli mał­żeń­stwem. I na­dal są razem, już ponad czter­dzie­ści lat. Można i tak? Można.

Po tym zwa­rio­wa­nym obie­dzie rodzice wzięli ją na roz­mowę, pró­bu­jąc wyper­swa­do­wać tak nie­roz­ważną ich zda­niem decy­zję. Ow­szem, Ales­san­dro zro­bił na nich dobre wra­że­nie, ale nie mogli pojąć, dla­czego po tak krót­kiej zna­jo­mo­ści chce żenić się z dziew­czyną, o któ­rej nie­wiele wie. I dla­czego ona się na to godzi, nie­wiele wie­dząc o nim. Stra­szyli, że sta­nie się nie­wol­nicą, że prze­cież nie wie, kim on naprawdę jest, że może to jakiś mafioso, że ją w tych Wło­szech zamor­dują, poćwiar­tują i zwłoki wyrzucą do Tybru.

– O tem­pora, o mores!, czyli co za czasy, co za oby­czaje! – jęk­nął na koniec ojciec, filo­log kla­syczny, czu­jąc, że nic tu nie wskóra.

– Zapewne gdy­bym jesz­cze nie miała w gło­wie eks, zasta­no­wi­ła­bym się nad tak poważną decy­zją. A jed­no­cze­śnie co mia­łam do stra­ce­nia? Prze­cież nie wią­za­łam się z męż­czy­zną z kraju, gdzie kobiety są trak­to­wane jak nie­wol­nice, ale z face­tem z cywi­li­zo­wa­nego pań­stwa. To raz. A dwa – może zadzia­łała ura­żona duma… Tam­ten mnie nie chciał, a ten pro­szę – od razu na kolana i z pier­ścion­kiem. I to jakim! A że wszystko poto­czyło się tak szybko? Tacy są Włosi, a szcze­gól­nie, co zauwa­ży­łam póź­niej, Sycy­lij­czycy. Jak już coś posta­no­wią, to ma być już, natych­miast i nie ma zmi­łuj. Bo to, że oni, jak więk­szość połu­dniow­ców, są leniwi i powolni, to mit. No i po trze­cie, chyba naj­waż­niej­sze, Ales­san­dro mi się podo­bał. Byłam prze­ko­nana, że wszyst­kie kole­żanki będą mi go zazdro­ściły. Już w Maastricht, jak z nim szłam, to kobiety się za nim oglą­dały. Nawet te star­sze. I wresz­cie ten seks…

Ślub kościelny odbył się w Pol­sce, rów­nież jedno z dwóch przy­jęć wesel­nych, bo dru­gie zor­ga­ni­zo­wali we Flo­ren­cji.

– Było tak pięk­nie – roz­czula się Anna. – I w Pol­sce, i we Wło­szech, ale we Wło­szech jed­nak pięk­niej, w cudow­nej sce­ne­rii, w oto­cze­niu nie­biań­sko pach­ną­cych, u nas nie­zna­nych kwia­tów. Ja mia­łam bukiet z takich samych, moje druhny też.

Po ślu­bie nie zamiesz­kali jed­nak razem. Annie zostało pół­tora roku do ukoń­cze­nia stu­diów i tytuł magi­stra chciała uzy­skać w Pol­sce. Ales­san­dro oka­zał się na tyle cywi­li­zo­wany, że dał się prze­ko­nać do takiego roz­wią­za­nia, tym bar­dziej że jego rodzice rów­nież chcieli, żeby stu­dia skoń­czył na miej­scu, we Flo­ren­cji. Nie­wy­klu­czone, co Anna stwier­dziła póź­niej, że raczej nie pałali do niej sym­pa­tią i liczyli na szybki roz­wód.

Do roz­wodu wów­czas nie doszło. Miłość, cho­ciaż począt­kowo na odle­głość, roz­kwi­tała wręcz w sza­leń­czym tem­pie. Po kilku paro­dnio­wych poby­tach u męża we Flo­ren­cji, gdzie wynaj­mo­wał miesz­ka­nie, Anna nie miała już żad­nych wąt­pli­wo­ści, że to jest jej miej­sce na Ziemi. Flo­ren­cja i cała Toska­nia, z kojącą zmy­sły, wspa­niałą przy­rodą, łagod­nym kli­ma­tem, pro­stą, ale jakże smaczną kuch­nią, w któ­rej szcze­gól­nie przy­pa­dła jej do gustu drobna, biała fasolka ze świeżą szał­wią polana oliwą z czosn­kiem i, oczy­wi­ście, dosko­na­łym chianti.

Zamiesz­kali więc we Flo­ren­cji. Ales­san­dro poma­gał rodzi­com w fir­mie, ona dostała pracę jako opie­kunka w ośrodku dla nie­peł­no­spraw­nych dzieci i szli­fo­wała wło­ski, który zresztą dzięki ogrom­nym zdol­no­ściom języ­ko­wym już pra­wie opa­no­wała. Kilka razy do roku jeź­dziła do rodzi­ców w Pol­sce, nato­miast święta spę­dzali raz w Pol­sce, raz we Wło­szech. Jej rodzice prze­pa­dali za Ales­san­drem. Anna przy każ­dej oka­zji pod­kre­ślała, że ta akcep­ta­cja zię­cia naro­dziła się dopiero, gdy prze­ko­nali się, że nie więzi ich uko­cha­nej córeczki w domu i niczego jej nie zabra­nia, a nawet nie nalega na powięk­sze­nie rodziny. Tym­cza­sem ona, dobie­ga­jąc trzy­dziestki, już była na bam­bini gotowa.

Naj­pierw przy­szła na świat Giu­lia, dwa lata póź­niej – Ric­cardo. Długo dys­ku­to­wali, jakie wybrać imiona, co we Wło­szech bywa nawet powo­dem ostrych kłótni, na szczę­ście im udało się osią­gnąć w tej kwe­stii kom­pro­mis. Ales­san­dro oka­zał się bar­dzo dobrym tatą – gdy tylko któ­reś zapła­kało w nocy, od razu się budził i biegł do dzie­cię­cej sypialni.

– Naprawdę nie mogłam mu nic zarzu­cić, może tylko to, że ja wciąż mia­łam spory ape­tyt na seks, tak samo w ciąży, co u nie­któ­rych kobiet w takim okre­sie wcale nie­rzadko się zda­rza, nato­miast Ales­san­dro jakby nieco mniej­szy. Nie, to nie było nic, nad czym mogła­bym się wtedy zasta­na­wiać, może teraz tak to sobie tłu­ma­czę. W każ­dym razie jesz­cze wtedy było pra­wie nor­mal­nie. Jak byłam w ciąży, też się kocha­li­śmy, ale ostroż­niej, głów­nie w pozy­cji na łyżeczkę, i też anal­nie. Kie­dyś, kilka tygo­dni po uro­dze­niu Giu­lii zapy­ta­łam, dla­czego stał się taki ostrożny, na co odpo­wie­dział, że muszę dojść do sie­bie po cięż­kim poro­dzie. Istot­nie, poród lekki nie był, męczy­łam się długo, choć w końcu uro­dzi­łam siłami natury. Ale bar­dzo szybko doszłam do sie­bie. Potem jesz­cze parę razy zada­wa­łam to pyta­nie, ale zawsze miał logiczną odpo­wiedź. A to, że dzieci tak pła­kały w nocy, że nie mógł spać, a nie chciał mnie budzić i następ­nego dnia był wypluty, a to, że musi posie­dzieć nocą przy kom­pu­te­rze, a to, że boli go głowa. Co też było prawdą, bo mie­wał straszne migreny, co u nich było rodzinne. A kiedy już upra­wia­li­śmy seks, to szybko koń­czył. Wtedy naprawdę mi to jakoś spe­cjal­nie nie prze­szka­dzało. Póź­niej tak, ale wtedy jesz­cze nie. Kiedy roz­ma­wia­łam na ten temat z przy­ja­ciółką z Pol­ski, ona nie rozu­miała, o co mi cho­dzi, mówiła, że się cze­piam i powin­nam się cie­szyć, że mam tak wspa­nia­łego męża, który jest na każde moje ski­nie­nie, przy­nosi mi bez oka­zji pre­zenty i w ogóle jest super. A jeśli ja tego nie dostrze­gam, to ona chęt­nie go ode mnie przej­mie. No bo jaki facet pozwa­lałby na tak wiele żonie i tak ją obska­ki­wał…

Fak­tycz­nie, kiedy przy­jeż­dża­li­śmy do Pol­ski, nie miał nic prze­ciwko temu, żebym spo­ty­kała się z daw­nymi zna­jo­mymi, cho­dziła z nimi do klu­bów, pubów, na dys­ko­teki, pod­czas gdy on, co prawda z pomocą moich rodzi­ców, zaj­mo­wał się dziećmi. Dzieci chyba nawet bar­dziej go kochały niż mnie. Tatuś to, tatuś tamto, aż byłam zazdro­sna. Z cza­sem i ten inny, mniej namiętny niż kie­dyś seks prze­stał mi prze­szka­dzać. Wia­domo, organ nie­uży­wany zanika, więc może u mnie zaczęło już zani­kać…

Angela poznała w samo­lo­cie. Tym razem wybrała się do rodzi­ców sama z dziećmi. Aku­rat były ferie, ona miała kilka dni wol­nego, Ales­san­dro musiał przy­go­to­wy­wać jakiś nowy pro­jekt w związku z roz­bu­dową rodzin­nej firmy. Lot nie­długi, ale już po paru minu­tach miała dość. Dzie­ciaki tak hała­so­wały, że inni pasa­że­ro­wie zaczęli im zwra­cać uwagę. Tylko męż­czyź­nie sie­dzą­cemu obok niej, ale po prze­ciw­nej stro­nie przej­ścia, wyda­wało się to nie prze­szka­dzać. Nic dziw­nego – ze słu­chaw­kami na uszach zapewne prze­by­wał w innym świe­cie. Zauwa­żyła, że jest młody i bar­dzo przy­stojny. On w pew­nym momen­cie też spo­strzegł, że mu się przy­gląda, i zaczął się uśmie­chać.

– To pani dzieci? Nie, nie­moż­liwe, bo gdyby tak, to musia­łaby je pani uro­dzić pew­nie, jesz­cze będąc w przed­szkolu… – zagaił po angiel­sku, a ona pomy­ślała, że jak to pozory mylą… Takie cia­cho, a taki pry­mi­tyw. Ewen­tu­al­nej dal­szej roz­mo­wie zapo­biegł komu­ni­kat o zapię­ciu pasów i pod­cho­dze­niu do lądo­wa­nia.

Kiedy cze­kała z dziećmi na bagaże, dener­wu­jące cia­cho znowu zma­te­ria­li­zo­wało się obok niej. Pech chciał, że aku­rat coś się zacięło w podaj­niku i bagaże prze­stały wyjeż­dżać. Angelo, bo tak się przed­sta­wił męż­czy­zna, wyko­rzy­stał zwłokę na roz­mowę.

– Oka­zał się cał­kiem inte­re­su­jący, a jak się dowie­dział, że miesz­kam we Wło­szech, we Flo­ren­cji, że mam wspa­nia­łego męża, Wło­cha, nie­zwy­kle przy­stoj­nego, który świet­nie gra w tenisa i kie­dyś pró­bo­wał sił w mode­lingu, ale go to nie pocią­gało, też zaczął o sobie opo­wia­dać. To Sycy­lij­czyk, pra­cu­jący wła­śnie w mode­lingu, począt­ku­jący aktor, obec­nie też miesz­ka­jący we Flo­ren­cji. Do Pol­ski przy­le­ciał na zapro­sze­nie pew­nej reży­serki, która poszu­ki­wała do filmu mło­dego, sek­sow­nego Wło­cha w typie macho. Został od razu zaak­cep­to­wany tylko na pod­sta­wie port­fo­lio. Film miał być krę­cony w Pol­sce i we Wło­szech. Z tym aktor­stwem to co prawda prze­sa­dził, bo, jak go potem spraw­dzi­łam, to ow­szem, zagrał w dwóch czy trzech pro­duk­cjach, ale porno. Nie żeby mi to prze­szka­dzało, to prze­cież też praca, a ja nie jestem pru­de­ryjna. Był wyraź­nie ura­do­wany, że teraz będzie miał oka­zję zagrać w praw­dzi­wym fil­mie, z praw­dzi­wymi akto­rami, co otwo­rzy mu drogę do Hol­ly­wood, a potem to już kilka kro­ków do Oscara. Naiw­niak! Fakt, zagrał w tym fil­mie, ale chyba nie o taką pro­mo­cję mu cho­dziło. Ale to już cał­kiem inna histo­ria.

Wymie­nili się tele­fo­nami, adre­sami mailo­wymi. Jak sobie potem przy­po­mi­nała różne wcze­śniej­sze fakty, Angelo nale­gał nie tylko na taką wymianę, ale też na spo­tka­nie z nią i jej mężem. Wów­czas nie miała wąt­pli­wo­ści, że przede wszyst­kim zależy mu na spo­tka­niu z nią, a mąż tak z koniecz­no­ści, na doczepkę. Jakże się myliła…

Jak kubeł zim­nej wody

Po jej powro­cie do Flo­ren­cji w zasa­dzie wszystko było tak jak przed­tem. W zasa­dzie, bo jed­nak coś się zmie­niło, cho­ciaż może słusz­niej byłoby powie­dzieć, że zaczęło zmie­niać, gdyż meta­mor­foza nastę­po­wała powoli. Pro­jekt, nad któ­rym pra­co­wał Ales­san­dro, przy­niósł kon­kretne efekty, dzięki czemu mogli prze­nieść się do więk­szego miesz­ka­nia. Ales­san­dro na­dal był cudow­nym tatu­siem dla bam­bini, tylko mniej czu­łym mężem. Co cie­kawe, to doty­czyło jedy­nie łóżka. Seks od czasu do czasu, wymu­szany przez Annę, żad­nej gry wstęp­nej, zresztą – z czego dopiero teraz zdała sobie sprawę – przed­tem też raczej jej nie było. Ale na samym początku ich zna­jo­mo­ści tłu­ma­czyła to sobie tak, że widocz­nie jest tak napa­lony, że od razu przy­stę­puje do rze­czy. A ponie­waż i ona roz­pa­lała się szybko, wstęp nie był jej potrzebny. I nawet jej się taki roz­na­mięt­niony, szybki seks podo­bał. Tylko teraz, kiedy sta­wał się nijaki, tej gry wstęp­nej zaczy­nało Annie bra­ko­wać.

Pew­nego dnia ode­zwał się… Angelo, pyta­jąc, czy może ich odwie­dzić. Od razu zastrzegł, żeby spy­tała męża, czy nie będzie miał nic prze­ciwko, bo nie chciałby stać się powo­dem mał­żeń­skich zadraż­nień. Ales­san­dro nic prze­ciwko nie miał, mało tego – co ją zdzi­wiło – był wręcz entu­zja­stycz­nie nasta­wiony do tej wizyty. Kie­dyś zazdro­sny o każde spoj­rze­nie rzu­cane na nią przez przy­pad­ko­wych męż­czyzn mija­nych na ulicy, dziś ocho­czo zga­dzał się na spo­tka­nie face to face z nie­zna­jo­mym, na doda­tek mode­lem i akto­rem, bo to już wie­dział.

Angelo przy­był z olbrzy­mim bukie­tem wście­kle czer­wo­nych róż i ogromną butlą chianti, podobno z plan­ta­cji swo­jego wuja. Ales­san­drowi wrę­czył nie­wiele mniej­szą butlę praw­dzi­wego fran­cu­skiego koniaku, doda­jąc, że jego fran­cu­ska rodzina od paru poko­leń zaj­muje się uprawą wino­ro­śli i pro­du­kuje różne rodzaje alko­holi. Te butle nie są prze­zna­czone na sprze­daż, to spe­cjalne egzem­pla­rze na spe­cjalne oka­zje, dla przy­ja­ciół, a on ma nadzieję, że zostaną przy­ja­ciółmi.

We trójkę, bez roz­bry­ka­nych dzieci, które udało się sprze­dać rodzi­com Ales­san­dra, spę­dzili bar­dzo przy­jemny wie­czór. Anna długo zasta­na­wiała się, jakie przy­go­to­wać menu. Zale­żało jej na tym, żeby Angelo poczuł się u nich dobrze, żeby mogli kon­ty­nu­ować tę zna­jo­mość. W skry­to­ści ducha marzyła, żeby nie tylko go ocza­ro­wać, ale żeby i on był nią ocza­ro­wany. Już na lot­ni­sku w Pol­sce zauwa­żyła, że mu się podoba. Zdrada? Może nie od razu, ale kto wie… Do tej pory nie zdra­dziła Ales­san­dra, bo zresztą i nie miała ku temu oka­zji. Ale gdyby ta się tra­fiła… Kiedy oglą­dała zapo­wie­dzi pierw­szego „praw­dzi­wego” filmu Angela, pra­wie prze­ży­wała orgazm. Nawet nie tylko pra­wie. A to jej się nie zda­rzało od dłuż­szego czasu. Miała więc zamiar ocza­ro­wać go rów­nież kuli­nar­nie. Kuch­nia pol­ska odpa­dała w przed­bie­gach, bo wolała nie ryzy­ko­wać. Wie­działa, że typowy Włoch, a już szcze­gól­nie Sycy­lij­czyk, jest zako­chany w rodzi­mej, wło­skiej kuchni. Sycy­lij­skiej nie znała, posta­wiła więc na toskań­ską. Na stole sta­nęła więc misa gnoc­chi z ricottą i ze szpi­na­kiem, fagioli all’uccel­letto, czyli coś w rodzaju naszej fasolki po bre­toń­sku, i oczy­wi­ście toskań­ski kla­syk – bef­sztyk po flo­rencku. Nie zabra­kło cro­stini, popu­lar­nych małych grza­nek z pastą z wątró­bek dro­bio­wych. A na deser obo­wiąz­kowo can­tuc­cini – twarde cia­steczka z mig­da­łami i znane na całym świe­cie toskań­skie sery – peco­rino, toscano, marza­lino spo­ży­wane z kon­fi­turą z fig lub poma­rań­czy albo z mio­dem. To wszystko obfi­cie pod­le­wane chianti i konia­kiem.

– Chyba jed­nak chcia­łam Angela uwieść… Nie, nie pod­czas tam­tej kola­cji, ale taka myśl cho­dziła mi po gło­wie – przy­znaje Anna. – Byłam pewna, że to będzie pro­ste. Pamię­ta­łam, jak patrzył na mnie na lot­ni­sku. Jak w ogóle patrzą na mnie faceci, a już szcze­gól­nie połu­dniowcy. I co? I nic. On pra­wie w ogóle nie zwra­cał na mnie uwagi zapa­trzony w mojego męża.

Anna to piękna kobieta. Zgrabna, dłu­gie blond włosy, duże, nie­bie­skie oczy, obda­rzona przez naturę obfi­tym biu­stem, który nie stra­cił jędr­no­ści po dwóch poro­dach. Opis może banalny, ale ona banal­nie zde­cy­do­wa­nie nie wygląda. Ma w sobie tyle sek­sa­pilu, że mogłaby obdzie­lić nim kilka kobiet i nic by na tym nie stra­ciła. A przy tym mądra, co dla więk­szo­ści męż­czyzn może być trudną do zaak­cep­to­wa­nia mie­szanką, ale to prze­cież nie jej pro­blem.

Nie­zra­żona bra­kiem zain­te­re­so­wa­nia gościa, Anna nie odpusz­czała. Spo­żyty alko­hol pobu­dził jej zmy­sły. Co i raz niby przy­pad­kiem – nie­świa­do­mie inspi­ru­jąc się słynną sceną z filmu Kiedy Harry poznał Sally – trą­cała stopą kro­cze Angela, jed­no­cze­śnie obser­wu­jąc jego minę. Nie­stety, minę poke­rzy­sty.

Pew­nie oba­wia się, żeby Ales­san­dro cze­goś nie zauwa­żył, pomy­ślała, dając sobie spo­kój z tą grą. Tym­cza­sem on dał znak do odej­ścia, zresztą i pora zro­biła się późna. Żegna­jąc się, jak to jest w zwy­czaju połu­dniow­ców, wyca­ło­wali się po kilka razy, obie­cu­jąc sobie nawza­jem dal­sze spo­tka­nia. Anna usi­ło­wała wyko­rzy­stać moment poże­gnal­nych poca­łun­ków na zaspo­ko­je­nie rosną­cego pożą­da­nia, ale Angelo nie był chętny. Lekko poca­ło­wał ją dwa razy w jeden, dwa razy w drugi poli­czek, rzu­cił: „A pre­sto, bel­lis­sima”, i już go nie było.

Po kola­cji na­dal była wciąż tak roz­grzana atmos­fera, że czym prę­dzej chciała zacią­gnąć Ales­san­dra do łóżka. Po dzieci mieli zgło­sić się dopiero jutro.

– No i szok. On zaczął maru­dzić, że już późno, że tyle sprzą­ta­nia, że nie ma co zosta­wiać na jutro, wyraź­nie nie miał ochoty na seks. Uda­łam, że niech tak będzie. Poło­ży­łam się spać, ale nie spa­łam. Cze­ka­łam na niego. Byłam pewna, że nabie­rze ochoty. Jed­nak zanim przy­szedł do sypialni, mnie zmo­rzył sen. I tyle wyszło z moich zabie­gów.

Kolejne dni mijały jak przed­tem. Praca, dzieci, dom, w któ­rym Ales­san­dro bywał coraz póź­niej, tłu­ma­cząc, że pra­cuje nad kolej­nym pro­jek­tem i ojciec chce, aby robił to w fir­mie, bo tam ma wszyst­kie potrzebne mate­riały, a ter­miny ich gonią. Anna zamie­rzała spraw­dzić, czy to prawda, ale ile razy już zaczy­nała wybie­rać numer do rodzi­ców męża, rezy­gno­wała. Teścio­wie w dal­szym ciągu nie byli jej przy­chylni, co prawda głów­nie matka Ales­san­dra, ale ojciec był pod tak wiel­kim jej wpły­wem, że wolała nie ryzy­ko­wać utraty wła­snej god­no­ści.

Kie­dyś Ales­san­dro wró­cił nieco wcze­śniej z pyta­niem, gdzie są jego strój do tenisa i rakieta, bo umó­wił się na grę. Jesz­cze parę mie­sięcy temu gry­wał na kor­cie pra­wie nało­gowo, ale kolejne pro­jekty w fir­mie tak go pochło­nęły, że zda­rzało się to coraz rza­dziej. Poza tym jego stały part­ner od tenisa prze­niósł się do Sieny, gdzie dostał cie­kaw­szą pracę. Anna ucie­szyła się, że wraca do gry, bo jak reali­zo­wał swoją pasję, to i z upra­wia­niem seksu było lepiej. Z kim będzie grał, już jej nie inte­re­so­wało, ważne, że będzie grał.

Po powro­cie miał bar­dzo roz­anie­loną minę.

– Chyba poko­na­łeś prze­ciw­nika, bo taki jesteś ura­do­wany? – spy­tała.

– Tak, udało się, cho­ciaż Angelo też jest nie­zły.

– Angelo?! Ten mój Angelo?!

– Twój? Taki on twój, jak mój.

– Ale dla­czego nic mi nie powie­dzia­łeś?

– Co mia­łem ci mówić, prze­cież ty nie grasz w tenisa. A on zadzwo­nił, spy­tał, czy nie poszedł­bym z nim na kort, no to się zgo­dzi­łem. Wiesz, jak on jest wspa­niale zbu­do­wany, jakie ma wyrzeź­bione ciało, jaką skórę, lśniącą, gładką… I jak jest świet­nie wypo­sa­żony przez naturę! Po pro­stu młody bóg!

Annie w tym momen­cie coś już zaczęło świ­tać w gło­wie, takie zachwyty nad męskim cia­łem wyda­wały jej się co naj­mniej dziwne. Jed­nak skoro kobieta potrafi się zachwy­cić budową innej kobiety, a na doda­tek bada­nia naukowe potwier­dzają, że kobie­tom bar­dziej podo­bają się ciała kobiece niż męskie, to chyba nie ma w tym nic nie­po­ko­ją­cego. Ale… No wła­śnie, jakieś tam „ale” już zagnieź­dziło się w jej gło­wie.

Następ­nym razem, kiedy mąż wybie­rał się z Ange­lem na kort, poszła razem z nim wraz z dziećmi, pod pre­tek­stem, że dzieci chcą popa­trzeć, jak tatuś gra, bo może warto zaszcze­piać w nich teni­sowe hobby. Zado­wo­lony nie był, ale bam­bini zawsze były dla niego naj­waż­niej­sze i dla nich mógłby zro­bić wszystko.

Gra jak gra – ani jej, ani dzieci nie wcią­gnęła. To chyba nie będzie moja bajka, uznała. Nie cze­ka­jąc na koniec meczu, poszła z dziećmi do kawiarni znaj­du­ją­cej na tere­nie ośrodka, poka­zaw­szy, że tam będą na nich cze­kać. Do końca miało być około pięt­na­stu minut. Tym­cza­sem minęło dwa­dzie­ścia, dwa­dzie­ścia pięć, trzy­dzie­ści minut, a panów wciąż nie było. Znie­cier­pli­wiona, zosta­wiła dzieci pod opieką niani, która była spe­cjal­nie zatrud­niona przez ośro­dek do tej roli, i poszła na poszu­ki­wa­nia. A nuż Ales­san­dra dopadł kolejny atak migreny? A mie­wał takie, że czę­sto musiała wzy­wać pogo­to­wie. Tym­cza­sem na kor­cie znaj­do­wali się już inni gra­cze. Coraz bar­dziej zanie­po­ko­jona, ruszyła w kie­runku szatni. Tam cisza, nikogo nie było. Za to z przy­le­ga­ją­cych pomiesz­czeń sani­tar­nych dobie­gały odgłosy jed­no­znacz­nie koja­rzące się z sek­sem. Co było o tyle zadzi­wia­jące, że nie były to pomiesz­cze­nia koedu­ka­cyjne.

Nie wie­działa, co zro­bić. Już chciała się wyco­fać i szu­kać dalej, kiedy usły­szała stłu­miony szept: „Mio caro, amore mio, Angelo!”. To był głos jej męża. I zaraz potem roz­legł się szum wody pły­ną­cej z prysz­nica. Ona zaś poczuła, jakby na nią ktoś wylał kubeł zim­nej wody. Już nie miała żad­nych złu­dzeń. To nie mógł być przy­pa­dek, na pewno nie pod­szept chwili. Co naj­wy­żej pod­szept tego dia­bła Angela.

Nie wie, jak udało jej się wró­cić do domu. Była tak otu­ma­niona, że zupeł­nie nie wie­działa, co robić.

– Czym prę­dzej stam­tąd ucie­kłam, cho­ciaż potem żało­wa­łam, że od razu nie wtar­gnę­łam tam do nich i nie zaczę­łam wrzesz­czeć. Szok był tak wielki, że nawet zapo­mnia­łam o dzie­ciach. Dopiero jak opie­kunka zaczęła mnie wołać, nieco ochło­nę­łam. Po powro­cie do domu chcia­łam od razu zadzwo­nić do przy­ja­ciółki, ale – głu­pio mi się teraz do tego przy­znać – było mi wstyd. Mąż gej?! Po tylu latach mał­żeń­stwa… I dopiero teraz wiele rze­czy zaczęło mi się ukła­dać w jedną całość. Być może nawet zacho­wa­nia, które na pewno nie mogły świad­czyć o jego pre­fe­ren­cjach, takimi mi się teraz wyda­wały. To, że jak już się kocha­li­śmy, nawet nie­ko­niecz­nie anal­nie, to pra­wie wyłącz­nie od tyłu, to, że uni­kał gry wstęp­nej, że wła­ści­wie nie lubił się ze mną cało­wać, a głę­bo­kich poca­łun­ków sta­rał się uni­kać. Nawet to, że tak szybko chciał mieć dzieci, teraz wydało mi się podej­rzane. No bo dzieci zapewne miały odwra­cać moją uwagę od łóżka i świad­czyć o tym, że on może się uwa­żać za praw­dzi­wego męż­czy­znę.

Ale co dalej? Zosta­łam z tym pro­ble­mem sama, cał­kiem sama. O tera­pii jesz­cze nie myśla­łam. Co ze mną, co z dziećmi? Co z nami? To pyta­nia, na które nie mogłam zna­leźć odpo­wie­dzi. Wstyd i lęki nie pozwa­lały mi jesz­cze wtedy pod­jąć jakiejś decy­zji. Jak struś scho­wa­łam głowę w pia­sek i wzię­łam na prze­cze­ka­nie, cho­ciaż w środku palił mnie ogień. Może liczy­łam, że jakaś oka­zja sama się nada­rzy i pro­blem sam się roz­wiąże.

Oczy­wi­ście sam się nie roz­wią­zał, bo to nie­moż­liwe. Do tanga naprawdę trzeba dwojga, a jeśli zna­la­zło się troje, to to jest już cał­kiem inny taniec. Przez kolejne dni, tygo­dnie uważ­nie obser­wo­wała Ales­san­dra i wła­ści­wie trudno byłoby jej się do cze­goś przy­cze­pić. Pra­co­wał, zaj­mo­wał się dziećmi, poca­łu­nek w czoło lub poli­czek na do widze­nia i dzień dobry, w łóżku bez zmian, nuda i rutyna. Kie­dyś zapro­po­no­wała, żeby powtó­rzyć kola­cję z Ange­lem. O ile poprzed­nio był od razu na tak, teraz już nie bar­dzo. Tak jed­nak nale­gała, że w końcu się zgo­dził. A ona pomy­ślała, że to będzie dosko­nały moment, żeby poob­ser­wo­wać ich zacho­wa­nie.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki