Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Victor i Alma poznają się w niewłaściwym miejscu i nieodpowiednim czasie. On wiedzie spokojne, rodzinne życie z żoną i dwoma synami. Z kolei ona próbuje się ustatkować, przyjmując oświadczyny swojego chłopaka Kima.
Początkowo Victora oraz Almę łączy pasja do muzyki z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Wkrótce zdają sobie jednak sprawę, że rodzi się między nimi poważniejsze uczucie, pełne erotycznego napięcia. Próbują więc walczyć z narastającym pożądaniem, ponieważ żadne z nich nie chce dopuścić się zdrady. Czy ostatecznie ulegną cielesnej pokusie?
W tym czasie Victor musi rozwiązać tajemniczą zagadkę. Pewnego dnia bowiem natrafia na dziewiętnastowieczny obraz przedstawiający kobietę, która wygląda dokładnie jak Alma. W głowie mężczyzny mnożą się pytania i wątpliwości, czy ich spotkanie było wyłącznie kwestią przypadku.
„Byłaś moja” to pełna seksualnego napięcia powieść erotyczna Louisy Sherman – autorki bestsellerowych serii, takich jak „Kobiece żądze”, „Sekret Trevora” czy „Miasto miłości”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 329
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: Du var min
Copyright © L. Sherman, 2024
This edition: © Risky Romance/Gyldendal A/S, Copenhagen 2024
Projekt graficzny okładki: Rikke Ella Andrup
Redakcja: Anna Poinc-Chrabąszcz
Korekta: Joanna Kłos
ISBN 978-87-0236-975-5
Konwersja i produkcja e-booka: www.monikaimarcin.com
Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.
Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S
Klareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K
www.gyldendal.dk
www.wordaudio.se
Tę książkę dedykuję mojej mamie Inger Hørman, będącej wierną towarzyszką mojej podróży.
Drogi Czytelniku! Droga Czytelniczko!
Gdy ujrzałem Cię po raz pierwszy, moje serce wyszeptało: „Byłaś moja”.
Początek prac nad książką, którą trzymacie w dłoniach, wyznaczają te właśnie słowa. Sam pomysł narodził się w najbardziej niefortunnym momencie, jaki można sobie wyobrazić. Otóż właśnie zaczęłam pisać powieść o tytule Zabujana w tobie, a zasadniczo pracowałam nad tym tekstem dopiero od tygodnia. Gdy piszę nową książkę, potrzebuję – zwłaszcza na początku całego procesu – skupić się wyłącznie na jednej historii. Niestety mój umysł nie zawsze chce ze mną współpracować. Któregoś dnia, gdy jechałam z Billund do Aarhus, w mojej głowie pojawiła się nagle fabuła erotyku Byłaś moja i od tej pory nie myślałam już o niczym innym. Zwykle nowe koncepcje przychodzą i odchodzą, czasem odkładam je, w przenośni, na półkę i archiwizuję, by zająć się nimi w nieokreślonej przyszłości. Ten temat jednak najwyraźniej nie mógł czekać.
Byłaś moja to opowieść o bratnich duszach, w której teraźniejszość przeplata się z przeszłością i przyszłością. Na swojej drodze poznajemy wielu różnych ludzi. Z niektórymi łączy nas niewiarygodna chemia i zachodzimy w głowę, jak to możliwe, by mieć z kimś tak silny związek. Czy to okoliczności sprawiają, że w pewnych okresach naszego życia jesteśmy bardziej otwarci na nowe relacje? Czy między niebem a ziemią jest w rzeczywistości o wiele więcej, niż nam się wydaje?
W tej powieści łączę współczesność z wydarzeniami z przeszłości. Stawiam jednocześnie hipotezę, że gdy dodamy do tego szczyptę przeznaczenia, powstaje mieszanka, która na dobre i na złe decyduje lub może decydować o naszej przyszłości. Ten osobliwy koktajl przyprawiłabym jeszcze determinacją głównych bohaterów, dzięki której pewne rzeczy mają szansę się wydarzyć. Uważam, że każdy, kogo w określonym momencie naszej wędrówki zsyła nam los, albo ma nas czegoś nauczyć, albo być towarzyszem w dalszej podróży. Jeśli chcemy, by ktoś pozostał w naszym życiu na dłużej, musimy poczynić pewne kroki, by go w nim zatrzymać.
Podobnie jak do moich poprzednich książek, również do tego erotyka stworzyłam specjalną playlistę. Muzyka odgrywa w moich powieściach bardzo ważną rolę. Gdy konstruuję fabułę, piszę, a później redaguję tekst, w tle zawsze lecą rozmaite ścieżki dźwiękowe. Wpisz w wyszukiwarkę tytuł Du Var Min (Byłaś moja) albo Ulrika Louisa Bjerregaard.
Do zobaczenia na następnej stronie. Życzę przyjemnej lektury!
Louisa Sherman
Część I
Gdy ujrzałem cię po raz pierwszy, moje serce wyszeptało: Byłaś moja.
Rozdział 1
Stukot końskich kopyt rozlegał się w porannej mgle, która spowijała Kopenhagę niczym przykrywająca ją zimna dłoń. Chłodne i wilgotne powietrze nie pozostawiało żadnych złudzeń… Była jesień, a wkrótce miała nadejść zima, choć dni nadal rozpieszczały mieszkańców przyjemnym ciepłem. Miasto dopiero budziło się do życia, a na brukowanej ulicy nie było oprócz mnie prawie nikogo. Za dnia kopenhaskie ulice i wąskie zaułki tętniły życiem, ale o tej porze panował tu jeszcze spokój. Gęsty smog uwydatniał zapach moczu i śmieci, choć nie dało się tego nawet porównać z odorem, jaki panował na pokładzie statku, który właśnie opuściłem. Bolało mnie całe ciało, a zwłaszcza jątrząca się nad prawą piersią piekąca rana, wokół której skóra była mocno napięta. Wsunąłem rękę pod koszulę i uniosłem bawełnianą tkaninę, która zdążyła już przylgnąć do zakrzepłej krwi. Byłem wolny, nawet jeśli tylko na chwilę. Do domu, do ukochanego domu. Pragnąłem poczuć w objęciach mojego ciemnowłosego anioła, przygarnąć ją do siebie i zapaść w sen na cały dzień, a może i na dłużej. Jeśli tylko dziecko da nam rano pospać. Niestety, mając w domu dwulatkę, to nie my rozdajemy karty.
Wyruszyłem w rejs przed wieloma tygodniami. Zmęczenie, o którym udało mi się na chwilę zapomnieć, teraz sprawiło, że moje lekkie, wypełnione radością z powrotu do rodziny kroki stały się ciężkie. Zatrzymałem się i zamknąłem oczy. Gdy je otworzyłem, spostrzegłem, że mimo wczesnej pory nie byłem na ulicy zupełnie sam. W porcie dojrzałem parę kochanków w objęciach. Ktoś opróżniał przez okno nocnik, a bezpański pies podniósł nogę, żeby obsikać drzewo. W pewnej odległości przede mną szedł chwiejnym krokiem pijak. Mimowolnie uśmiechnąłem się na jego widok, jednocześnie żywiąc nadzieję, że przynajmniej ma za sobą iście wyborną noc – żona raczej się nie ucieszy, gdy mąż wróci do domu bez grosza w kieszeni.
Czując przypływ nowych sił, przyspieszyłem kroku. Już tylko pół mili dzieliło mnie od domu i moich najdroższych. Skręciłem za rogiem kamienicy, po czym otworzyłem, a następnie cichutko zamknąłem drzwi do naszego domostwa. Na podwórzu, oddalonym nieco od gwaru budzącego się miasta, panowała cisza.
Buty zdjąłem już na dole, by wchodząc po schodach, nie zbudzić moich dziewczynek. Wsunąłem się pod koce, spod których wystawały dwie ciemne głowy – jedna malutka i druga większa. Żar w piecu ledwie już się tlił. Wieczór musiał być chłodny, bo moja żona porządnie napaliła, by ciepło utrzymało się aż do rana. Spłynął na mnie błogi spokój. Przyciągnąłem ją do siebie, pocałowałem w czubek głowy i głęboko wciągnąłem powietrze. Jej włosy miały świeżą woń konwalii, pachniały też domem. Odnalazłem dłonią delikatnie zarysowaną krągłość jej brzucha i pogładziłem ją przez cienki materiał koszuli nocnej. Żona mruknęła coś niewyraźnie, a ja szepnąłem: „Śpij, ukochana”. Dziecko poruszyło się i cichutko zakwiliło. Wyciągnąłem rękę, położyłem ją na maleńkim ciałku i wyszeptałem:
– Śpij, mój skarbie, śpij.
***
Victor
– Victorze, kotku, chyba musisz już wstawać. Jest siódma. Nie masz przypadkiem o ósmej spotkania w Moesgaard?
Głos dobiegał z daleka, a ja tak bardzo chciałem pozostać w swoim śnie. Sięgnąłem ramieniem, by poczuć ciepło jej skóry, lecz łóżko było puste.
– Jestem już na nogach i zaparzyłam kawę. Chyba posiedziałeś wczoraj trochę dłużej, co?
Pomyślała, że to jej szukałem dłonią. Czułem, jak marzenie senne stopniowo się ulatnia i w końcu całkiem znika. Zwlekałem z otworzeniem oczu, desperacko pragnąc pozostać w tym drugim świecie, aż Mira wyszła z sypialni. Odgłos jej kroków oddalał się, w miarę jak szła korytarzem w stronę kuchni. Gdy uniosłem powieki, a mój sen całkowicie się rozpłynął, spojrzałem na kredowobiały sufit z punktowymi reflektorami. Odtworzyłem wszystko w wyobraźni niczym film, w którym grałem, co więcej, byłem głównym bohaterem. Teraz jednak najwyższy czas iść pod prysznic i przygotować się na nowy, pracowity dzień. Rzeczywistość wzywa.
Pełniłem funkcję dyrektora firmy będącej głównym sponsorem muzeum Moesgaard w Aarhus. Na koniec listopada zaplanowaliśmy wielką imprezę dobroczynną ze zwiedzaniem, wspólną kolacją, aukcją, muzyką i tańcami. Dziś rano zaś miałem się spotkać z ich planistą wydarzeń. Wstępnymi kwestiami natury praktycznej zajęła się już moja osobista asystentka, ale jako gospodarz musiałem się upewnić, że wszystko jest dograne ze szczegółami, zarówno jeśli chodzi o naszych klientów, jak i partnerów biznesowych. Przerzuciłem nogi przez krawędź łóżka i sięgnąłem po leżącą na szafce nocnej komórkę. Wprawdzie dawno już ustaliliśmy, że nie zabieramy telefonów do sypialni, ale zdarzało nam się robić od tej zasady wyjątek.
Tego wieczoru wróciłem do domu tak późno, że zdołałem jedynie opróżnić kieszenie, po czym zasnąłem, gdy tylko przyłożyłem głowę do poduszki. Mój kalendarz do końca dnia był wypełniony spotkaniami. Jedyna, mikroskopijna wręcz, przerwa widniała między pierwszym spotkaniem w mieście a kolejnym, w biurze, o jedenastej. Na szczęście był już piątek i weekend zbliżał się wielkimi krokami. Na sobotę i niedzielę umówiłem się na partyjkę golfa. Była to moja jedyna grzeszna odskocznia od niekiedy stresującego i zdecydowanie zbyt intensywnego stylu życia, na który składały się wielogodzinne dni pracy i liczne podróże. Pasję do golfa dzieliłem z synami. W najbliższy weekend na miejscu miał być jednak tylko najmłodszy z nich, dziewiętnastolatek, i to właśnie z nim zagram. Mira nie miała do tego sportu cierpliwości, ale kibicowała nam i chętnie siadywała z nami po zakończonej grze w klubowej kafejce. Ściągnąłem przez głowę koszulkę i jednym ruchem zrzuciłem spodnie od pidżamy i bokserki. Ciało miałem nadal szczupłe i sprężyste, choć stuknęło mi już czterdzieści pięć wiosen. Zawsze kochałem aktywność fizyczną, była to moja chwila wytchnienia od szalonego tempa dnia codziennego. W oczekiwaniu, aż nagrzeje się woda, zacząłem się golić, studiując jednocześnie swoje odbicie w lustrze. Kim była kobieta z mojego snu? Był tak realistyczny. I kim był tamten mężczyzna? To frapowało mnie równie mocno. Myjąc głowę, nie mogłem przestać rozmyślać o tym, jakie przesłanie skrywało owo marzenie senne i czy w ogóle należało się tu dopatrywać jakiegokolwiek znaczenia. Może zwyczajnie to sobie dopowiadałem? W normalnych okolicznościach nigdy nie próbowałem interpretować obrazów sennych. To znaczy, naturalnie, zawsze coś mi się śniło, tak jak i innym, w tym śnie było jednak coś niepokojąco rzeczywistego. Spłukałem z włosów szampon, po czym umyłem się cały. Po wyjściu z kąpieli wręcz automatycznie wskoczyłem w swój klasyczny dyrektorski outfit, czyli koszulę z mankietami na spinki, spodnie w kant, krawat i marynarkę. Całość wieńczył mój wierny druh rolex GMT-MASTER, który swobodnie opadł mi na nadgarstek. Wsunąłem telefon do kieszeni spodni, przełączając się tym samym już ostatecznie w tryb służbowy.
– Jak cudownie pachnie kawą. Dzień dobry, kochanie. – Pocałowałem czarne i gładkie włosy Miry. Siedziała przy stole, zaczytana w porannej prasie na swoim iPadzie.
– Na śniadanie jest sałatka owocowa i jogurt grecki – rzuciła, nie przerywając lektury.
– Wybacz, że tak trudno było wyciągnąć mnie z łóżka, ale nie mogłem się dobudzić ze snu. – Postawiłem na stole kubek z kawą i jogurt z owocami.
– Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak mocno spałeś. Wróciłeś wczoraj późno? – spytała po raz kolejny.
– Można tak powiedzieć. – Byłem na spotkaniu z ważnym, potencjalnie kluczowym klientem, z którym od pewnego czasu prowadzili negocjacje dyrektor do spraw sprzedaży i moja organizacja. Zeszłego wieczoru odbył się ostatni uroczysty miting zakończony wspólną kolacją, podczas której cała kadra kierownicza spotkała się z tym właśnie kontrahentem. – Zapowiada się boski weekend. Nie masz nic przeciwko temu, że pogram z Frederikiem w golfa? Uchwyciłem jej spojrzenie nad iPadem.
– Oczywiście, że nie – odparła, zerkając na mnie z uśmiechem. – To wspaniale, że spędzacie razem czas. Tak czy inaczej, umówiłam się na późne śniadanie w sobotę, a poza tym bardzo bym chciała skoczyć jutro albo w niedzielę na trening.
Pospiesznie wyskrobałem resztki jogurtu z dna miseczki i wziąłem ostatni łyk kawy.
– Ech, muszę już lecieć, nie mogę się spóźnić na spotkanie, o które sam zabiegałem.
– Jestem bardzo ciekawa, co tam ustalicie. To zupełnie wyjątkowy event! Super będzie przeżyć magiczny wieczór, podążając śladami wikingów – powiedziała z autentycznym zainteresowaniem. – A temat przewodni idealnie wpisuje się w historię naszego miasta, w którym nadal jest tak wiele pozostałości z tamtej epoki. Wikingowie są teraz nawet na skrzyżowaniach ze światłami. Widziałeś te małe czerwone i zielone figurki, które kierują ruchem pieszych?
– Widziałem. Ktoś miał świetny pomysł, zupełnie jak z wykorzystaniem postaci Andersena na wielu przejściach z sygnalizacją świetlną w Odense – odparłem, chwytając jednocześnie kluczyki do samochodu, okulary i komputer. – Nie mogę sobie wyobrazić lepszego miejsca na imprezę w stylu wikingów, więc też mam nadzieję na niezapomniane widowisko. Miłego dnia, kotku. – Schyliłem się i delikatnie pocałowałem ją w usta.
Nacisnąłem przycisk automatycznego otwierania bramy garażowej, a gdy całkowicie się podniosła, podążyłem długimi krokami w stronę auta. Był to srebrny mercedes klasy S cabrio, szczyt techniki motoryzacyjnej, z czerwoną tapicerką. Pogładziłem dłonią błyszczący lakier, czując, jak moje usta rozciągają się w uśmiechu, który po chwili dociera również do moich oczu. Pogoda zdecydowanie mi sprzyjała. Ostatnimi czasy coraz rzadziej można było jeździć z otwartym dachem. Zima zbliżała się wielkimi krokami, a dni stawały się coraz krótsze. Rozsiadłem się w miękkim skórzanym fotelu w kolorze krwistej czerwieni, rozkoszując się jak zawsze myślą, że spełniło się marzenie z moich chłopięcych lat.
W moim życiu długo funkcjonowały tylko pakowne samochody kombi, zdolne pomieścić ogromne ilości bagażu, gier planszowych i kaloszy należących do chłopców, a także naszego wiernego labradora, który niestety odszedł wiele lat temu. Wypady do domku letniskowego w Skanii wymagały posiadania własnego auta, bo zawsze trzeba było spakować się i na ciepłe, i chłodne dni. Teraz jednak, gdy nasze potomstwo opuściło gniazdo, nareszcie mogłem spełnić swoje największe marzenie. Nacisnąłem przycisk, pozwalając, by dach płynnie się otworzył i schował w tylnej części nadwozia. Miałem wrażenie, że nigdy mi się to nie znudzi. Wysublimowane uczucie luksusu na przekór monotonnej codzienności.
Moje okulary przeciwsłoneczne leżały w schowku już od wczoraj. Założyłem je, chowając jednocześnie swoje codzienne szkła, po czym wrzuciłem bieg wsteczny w automatycznej skrzyni biegów. Mieszkaliśmy w miejscowości Stilling pod Skanderborgiem, w willi z panoramicznym widokiem na tutejsze jezioro. Wprowadziliśmy się tu dziesięć lat temu, kiedy zostałem dyrektorem dużej firmy o zasięgu międzynarodowym. Od muzeum Moesgaard, trasą przez Solbjerg, Malling i Beder, dzieliło mnie zaledwie pół godziny jazdy. Później zostało już tylko od dziesięciu do piętnastu minut do centrum miasta, gdzie w dzielnicy Aarhus Ø mieściło się moje biuro. Jeśli nie będzie dużego ruchu, dojadę dokładnie na czas, a do spotkania miałem nawet kilka minut w zapasie. Pomachałem na do widzenia stojącej w kuchennym oknie Mirze. Byliśmy razem od wczesnych czasów studenckich, na dobre i na złe, mieliśmy dwoje dzieci i wyszliśmy zwycięsko z wielu kryzysów małżeńskich. W zasadzie nawet nie pamiętałem, jak wyglądało moje życie, zanim się poznaliśmy.
Z nastawionych na cały regulator głośnikówryknął kawałek Feel It Still zespołu Portugal The Man, a ja zacząłem wystukiwać rytm na kierownicy. Pozdrowiłem Torbjørna, naszego sąsiada, który był emerytowanym dyrektorem banku i miał w zwyczaju wstawać bardzo wcześnie, by pójść na poranny spacer z psem. Nie wybiła jeszcze ósma, a on już wracał do domu.
– Idealny dzień na jazdę z otwartym dachem, Victorze – rzucił.
– Trzeba korzystać, bo zaraz skończy się sezon na kabriolety – odrzekłem z uśmiechem.
Rozbrzmiał utwór Ride on Time kapeli Black Box, stary, dobry klasyk z czasów, gdy byłem młody i chodziłem na imprezy. Kiedy ten czas minął? W auto uderzył podmuch wiatru, a mnie przeszył dreszcz, gdy w ułamku sekundy zobaczyłem tlący się w piecu ogień. Poranny sen wyraźnie zmaterializował się na chwilę przed moimi oczami, po czym rozpłynął się tak szybko, jak się pojawił. Zupełnie jakbym zepchnął go głęboko w podświadomość, pochłonięty przygotowaniami do spotkania i skupiony na tym, by zdążyć. Ogień, łóżko, a w nim dwie osoby, kobieta i dziecko, nienarodzone dzieciątko w łonie kobiety i ja, główny bohater, który powrócił do rodzinnego domu. Moje sny stanowiły zwykle całkowicie nierealistyczną mieszaninę wydarzeń z teraźniejszości i przeszłości, w których współczesne osoby i przeżycia występowały obok postaci z dawnych czasów. To marzenie senne, które ostatecznie pozwoliłem sobie przeanalizować, było zaś niczym film. Zdołałem zobaczyć tylko jego początek, a już trawiła mnie ciekawość, co też wydarzy się dalej. Gdyby tylko można było powrócić do swojego snu… Tak rozmyślając, skręciłem z Oddervej w prawo w Moesgaard Allé, mijając dołek numer cztery na polu golfowym należącym do Klubu w Aarhus. To właśnie był nasz klub, miejsce, w którym miałem spędzić weekend z synem. Gmach muzeum wyłonił się ze ściany zieleni niczym śnieżnobiała rzeźba pośród wciąż zielonego krajobrazu, mieniącego się jednakże złotawymi barwami jesieni, z błękitem morza w tle. Miałem dokładnie pięć minut, żeby zamknąć dach i dotrzeć do holu.
Muzeum było jeszcze zamknięte, ale drzwi obrotowe ustąpiły pod lekkim naciskiem. No tak, obsługa i pierwsi goście muszą jakoś się dostać do środka – pomyślałem. Wymieniłem ciemne okulary na te w wyrazistych oprawkach – szkła do czytania, których coraz bardziej potrzebowałem, i schowałem oba etui do aktówki Mulberry, czekając cierpliwie, aż przyjmie mnie osoba, z którą byłem umówiony.
Jako główny sponsor byłem w tym muzeum już niezliczenie wiele razy, ale po raz pierwszy organizowaliśmy tu imprezę takiego kalibru. Miewaliśmy już wcześniej różnego rodzaju eventy firmowe, zarówno dla pracowników, jak i dla klientów, tym razem jednak planowaliśmy przekształcić muzeum w prawdziwą salę balową i wyprawić galę dziesięciolecia pod hasłem „Śladami Wikingów”.
– Pan Kanstrup? – usłyszałem za plecami męski głos.
Odwróciłem się.
– Tak. To ja – odparłem i wyciągnąłem dłoń, starając się jednocześnie ukryć rozczarowanie. – Korespondowałem i rozmawiałem z Almą Vang, ale jak przypuszczam, teraz pan przejął tę sprawę? – Szczerze mówiąc, cieszyłem się na spotkanie z Almą, z którą według mojej asystentki cudownie się pracowało.
– Alma właśnie parzy kawę. Jestem jej współpracownikiem, mam na imię Lasse. Proszę za mną, zaprowadzę pana do jej biura… Jeśli dobrze rozumiem, chodzi o event, który wspólnie planujecie. Ilu gości zostało zaproszonych? Alma mówiła, że to największa impreza firmowa, jaka kiedykolwiek się u nas odbyła – wyrzucił z siebie na jednym oddechu.
– Myślę, że będzie około dwustu osób, przy czym do tej pory odpowiedziało nam blisko sto pięćdziesiąt z nich – odpowiedziałem uprzejmie, by podtrzymać rozmowę. Podążając nieco ponurym korytarzem, dotarliśmy do trzecich drzwi, które były uchylone.
– Jeśli nie ma pan nic przeciwko, przekażę tu pana w troskliwe ręce Almy. Jak mówiłem, jest już pewnie na schodach z filiżanką porannej kawy. – Przytrzymał mi drzwi, a ja wszedłem do pustego gabinetu.
W jednej chwili poczułem się jak w baśni z Księgi tysiąca i jednej nocy. Na podłodze leżał dywan w odcieniu czerwieni i brązu. Postąpiłem krok do przodu, wkraczając do tej egzotycznej oazy. Na biurku stał mosiężny półmisek w stylu śródziemnomorskim, na którym ustawiono dzbanek do herbaty i sześć maleńkich szklanych filiżanek. W rogu znajdowały się podniszczony fotel ze skóry licowej, noszący ślady użytkowania przez wiele dziesięcioleci, i podnóżek w tym samym stylu. Zabytkowy kredens zdobiła południowoamerykańska waza z bukietem czerwonych i pomarańczowych róż. Leżał tam też cały stos książek, na którego wierzchu ujrzałem rzucony niedbale notes z logo muzeum. Na biblioteczce za biurkiem spoczywała czerwona torebka, a przez oparcie stojącego przed nią krzesła przewieszony był prochowiec w tym samym kolorze. Poczułem się jak złodziej, który wchodzi na zakazane terytorium i za chwilę zostanie złapany na gorącym uczynku. Moja ciekawość wzięła jednak górę, gdy nagle spostrzegłem na parapecie obok kącika do czytania stary gramofon. Nieczęsto spotykało się ludzi, którzy nadal słuchali winyli. Ile lat mogła mieć Alma? Wyobrażałem sobie, że jest młodsza ode mnie, ale teraz już nie byłem tego taki pewien. Przebiegłem palcami po grzbietach płyt. Znalazłem tam wszystko, od Nat King Cole’a po Boba Dylana, Vana Morrisona, Simona i Garfunkela, Led Zeppelin, The Beatles, Elvisa Presleya, Neila Younga i wiele innych legend, których sam byłem wielkim fanem. Gdyby nie wystający z torebki współczesny macbook i telefon komórkowy rzucony jakby od niechcenia na samą krawędź biurka, byłbym skłonny pomyśleć, że wpadłem w pętlę czasu i znalazłem się w latach siedemdziesiątych. I ten zapach… Co tak pachniało? Aromat wydawał się znajomy, a zarazem obcy. Aż świerzbiły mnie palce, żeby wysunąć jeden z czarnych krążków z okładki, ułożyć na gramofonie i patrzeć, jak igła powoli się opuszcza, by wybrzmiał pierwszy utwór. Ostatni raz miałem w ręce winyl lata temu. Wyjąłem krążek Boba Dylana zatytułowany The Freewheelin’ Bob Dylan. Numer otwierający to pewnie Blowin’ in the Wind.
– Aaa… widzę, że znalazłeś mojego ukochanego Dylana. – Ciszę przerwał kobiecy głos. – Wybacz, że nie przyszłam od razu się z tobą przywitać. Pomyślałam sobie, że o tak wczesnej porze ważniejsze jest, byśmy mieli gorącą kawę.
Obróciłem się powoli w jej kierunku, wciąż trzymając w dłoni okładkę albumu.
– Nie jesteś wcale taka stara – wydukałem. Byłem pewien, że moja twarz stała się biała jak kreda, gdy tylko wypowiedziałem te słowa. Gdzie się podział mój profesjonalizm? Wyszedłem na kompletnego idiotę. Na swoją obronę miałem tylko to, że całkowicie owładnął mną klimat tej pełnej magii jaskini pełniącej funkcję biura. – Przepraszam, to musiało zabrzmieć nadzwyczaj nieuprzejmie. Jestem Victor, Victor Kanstrup, i z niecierpliwością wyczekiwałem spotkania z tobą… to znaczy z panią.
Stała przede mną najpiękniejsza kobieta, jaką kiedykolwiek widziałem, a na jej ustach gościł szeroki uśmiech graniczący z autentycznym rozbawieniem. Alma zdecydowanie nie była stara, choć nie potrafiłem odgadnąć jej wieku. Zmarszczki mimiczne okalające jej oczy świadczyły o tym, że nie była już dzierlatką, chociaż jej skóra wciąż promieniała świeżym blaskiem. To zaś bez wątpienia wizualnie ją odmładzało – dawałem jej około trzydziestki. Jej twarz była otoczona burzą niesfornych ciemnych loków mieniących się refleksami w odcieniach od karmelu do brązu. Uśmiech dotarł do jej błękitnych oczu przywodzących na myśl pogodne niebo w słoneczny dzień.
– Ach, wszystko zależy od optyki. – Puściła do mnie oko. – Możesz włączyć muzykę i przejdźmy od razu na ty, jeśli ci to nie przeszkadza, dobrze? – Zatrzymała wzrok na winylu, który wciąż trzymałem w dłoniach. Na jej policzkach ukazały się urocze dołki, a ja odwzajemniłem uśmiech.
Nie myślałem o tym, stało się to zupełnie bezwiednie.
– To jeden z moich absolutnie ulubionych albumów. Jego druga płyta studyjna, z tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego trzeciego roku, która znalazła się na liście pięciuset albumów wszech czasów magazynu „Rolling Stone”. Nie pamiętam już, które zajęła miejsce. – Zupełnie straciłem głowę i recytowałem historię muzyki z pamięci niczym rozbrykany nastolatek próbujący zaimponować najpiękniejszej dziewczynie w klasie.
– Dziewięćdziesiąte siódme – rzuciła Alma, a jej wargi rozciągnęły się ponownie w szerokim uśmiechu. Postawiła tacę na biurku, po czym zaczęła ustawiać filiżanki i talerzyki po dwóch przeciwległych stronach blatu.
Dzisiejszy poranek wyglądał zupełnie inaczej, niż go sobie wyobrażałem, będąc jeszcze w domu i szykując się na spotkanie, z którego później miałem pędzić z powrotem do biura. Zorientowałem się, że moje stopy, a po chwili również dłonie, żyją jakby własnym życiem. Podszedłem do gramofonu i delikatnie ułożyłem na nim płytę. Zatopiliśmy się w dźwiękach gitarowego intro do kawałka Blowin’ in the Wind, po czym pierwszy wers piosenki zabrał nas w podróż do przeszłości.
– Może usiądziemy i napijemy się kawy? Kupiłam po drodze francuskie rogaliki. Są po prostu obłędne. – Uprzejmym gestem wskazała mi stojące przed biurkiem krzesło. – Ile masz czasu? Bo jest trochę do omówienia, jeśli chodzi o poszczególne punkty programu.
Jej aura sprawiała, że zapragnąłem zrzucić buty i poczuć pod stopami ten gładki dywan lub zatopić się w przepastnym fotelu i z podwiniętymi nogami słuchać jej miękkiego, pogodnego głosu.
Wygładziła kremową spódnicę do kolan, a następnie sama usiadła. Ciemnoczerwona jedwabna bluzka luźno okrywała jej ramiona i piersi. Alma nie miała w sobie nic wyzywającego ani też nie sprawiała wrażenia, że ze mną flirtuje. Była kobieca, a przy tym profesjonalna w każdym calu, od stóp do głów. Uprzejma i otwarta, a nawet jowialna. Zająłem miejsce naprzeciwko niej.
– Pijesz kawę, prawda? – zapytała.
– Jasne, dziękuję, a odpowiadając na twoje pytanie, jestem wolny do dziesiątej. Kolejne spotkanie mam dopiero o jedenastej, ale muszę wrócić do biura – odparłem, biorąc poprawkę na to, że pewnie będę się przebijać przez korki, jadąc trasą wzdłuż portu w Aarhus.
– Cieszę się, że znalazłeś chwilę, by wspólnie ze mną dopiąć szczegóły projektu. Twoja asystentka wykonała kawał naprawdę dobrej roboty. Do uzgodnienia zostało już w zasadzie tylko kilka kwestii dotyczących głównie godziny rozpoczęcia wycieczki z przewodnikiem, przemów, aukcji dobroczynnej i menu.
– Miło mi to słyszeć. Karina jest nadzwyczaj lojalną pracowniczką i to ona odpowiada u nas z reguły za organizację różnego rodzaju eventów. To wydarzenie jednak będzie czymś szczególnym, w związku z czym chcę osobiście uczestniczyć w końcowej fazie przygotowań. Przy czym nadal dobrze, byś kontaktowała się z nią w kwestiach natury praktycznej. Nie czytam osobiście wszystkich maili, które dostaję. – Nie było potrzeby, bym tak szczegółowo się przed nią tłumaczył, a mimo to słowa w przedziwny sposób same popłynęły z moich ust.
– Naturalnie, tak czy inaczej możemy przejrzeć program przy rogalikach i kawie. – Obróciła się na krześle, żeby wyjąć komputer z torebki.
Znów poczułem tamten zapach i głęboko wciągnąłem powietrze. W odróżnieniu od wielu innych perfum nie był ciężki i działał na mnie wyraźnie odprężająco. Uniosłem filiżankę do ust i upiłem łyk kawy, by odzyskać kontrolę nad zaskakującymi dla mnie samego emocjami, czekając, aż ona otworzy swojego macbooka.
Muzyka sączyła się w tle przez całe nasze spotkanie, a my omawialiśmy program, wybór dań i napojów, które będą serwowane podczas eventu, moje przemówienie, a przede wszystkim kwestię zespołu muzycznego. Pieniądze zgromadzone w drodze aukcji charytatywnej miały zostać przeznaczone dla bezdomnych w Aarhus. Zgrało się to wręcz idealnie z obecną porą roku, jako że teraz środki na zakup koców i ubrań na chłodne zimowe dni były wyjątkowo potrzebne.
– Ustalę pozostałych kilka spraw z naszymi dostawcami i odezwę się możliwie najszybciej. Ty z kolei mógłbyś się zająć dograniem ostatnich szczegółów aukcji.
– A może umówimy się jeszcze raz w tygodniu przed samym wydarzeniem? No wiesz… żeby się upewnić, czy wszystko jest jak należy – rzuciłem, sam zaskoczony tym, co mówię. W tę aukcję zaangażowana była moja cała kadra kierownicza, która omawiała dosłownie wszystko, od wypadu do chatki w górach należącej do dyrektora finansowego po obrazy kierownika działu HR.
– Świetny pomysł, jeśli oczywiście uda ci się to wcisnąć w twój napięty grafik. – Zamknęła komputer.
– Będzie musiało się udać. Co powiesz na czwartek w tygodniu przed bankietem? Nie dzień przed, ale tydzień przed. Ja mogę albo z samego rana, albo późnym popołudniem. Co ty na to? – Wszedłem w aplikację kalendarza na telefonie, podczas gdy ona ponownie otworzyła macbooka i w skupieniu studiowała na ekranie swój grafik.
– Hmmm, czyli jakoś po szesnastej? Jeśli to nie za późno? Jestem zajęta praktycznie od samego rana.
– Szesnasta będzie super. Zakończę dzień pracy u ciebie. Pozwolisz mi posłuchać kolejnego klasyka ze swojej kolekcji?
– Nie ma problemu. Czy to z powodu moich winyli uznałeś, że muszę być stara? – spytała, znów trochę się ze mnie naigrawając.
– Wybacz mi już, proszę, tę gafę. Twoje biuro i kolekcja płyt po prostu mnie zaskoczyły.
– Mam nadzieję, że pozytywnie? – zagaiła lekko drwiącym głosem. Wstała i mimiką dała mi znać, że zamierza mnie odprowadzić.
– Oczywiście, że pozytywnie – wyjąkałem odrobinę speszony. Gdzie się podział zawsze opanowany i zrównoważony dyrektor, którym dotychczas byłem? – Twój gabinet trochę mnie zaszokował, tak bardzo różni się od pozostałej części muzeum, gdzie panuje czysty modernizm.
– Na szczęście mamy prawo sami decydować o tym, jak wyglądają nasze biura.
– No, teraz nie mam już co do tego żadnych wątpliwości.
– Może trochę przesadziłam, co? – zadumała się z nutką rozżalenia w głosie. – Ale to cała ja.
Wyprostowała się.
– Wygląda na to, że mówię dziś same niestosowne rzeczy. Nie miej mi tego za złe, Almo. – Zatrzymaliśmy się w holu i spojrzeliśmy na siebie. – Dzisiejsze spotkanie z tobą twarzą w twarz było dla mnie prawdziwym powiewem świeżości i wiele bym dał, żeby mój własny gabinet wyglądał tak jak ten. – Przełknąłem ślinę, mając uczucie guli w gardle, i zdałem sobie sprawę, jak niechętnie żegnam się z moją nową znajomą.
– Fotel należał do mojego ojca, kolekcja winyli także. To najcenniejsze rzeczy, jakie mam, i dlatego wszędzie je ze sobą zabieram. Ale… za pięć minut mam następne spotkanie. Znajdziesz sam drogę do wyjścia?
– Jasne. I będę cię na bieżąco informował w sprawie naszej aukcji.
– Idealnie. Widzimy się za miesiąc. – Wyciągnęła rękę na pożegnanie, a ja odpowiedziałem tym samym. Ciepło jej dłoni sprawiło, że na ułamek sekundy przymknąłem oczy, a na mojej siatkówce wyświetliła się jakby migawka z filmu. Głowa ciemnowłosej piękności śpiącej u mego boku. – Miłej reszty dnia, dyrektorze Kanstrup – powiedziała z naciskiem na jakże formalne „dyrektorze Kanstrup”, po czym zwolniła uścisk.
Czując, że plącze mi się język, zdołałem jedynie wydukać:
– Wzajemnie.
Alma odwróciła się na pięcie i poszła w swoją stronę. Spływające na jej plecy ciemne loki delikatnie falowały, gdy oddalała się ode mnie, stukając po posadzce obcasami, a ja po prostu stałem i pożerałem ją wzrokiem. Poprawiłem krawat i marynarkę, po czym powolnym krokiem ruszyłem w stronę wyjścia.
Rozdział 2
Alma
– Halo, wróciłeś już? – Zrzuciłam buty w korytarzu i oparta o ścianę, zaczęłam masować obolałe stopy. Nikt nie kazał mi przecież chodzić na szpilkach, ale przy moim bądź co bądź średnim wzroście czułam się lepiej, dodając sobie tych kilka dodatkowych centymetrów. Byłam przyzwyczajona do butów na obcasie, ale po ponad dziesięciu godzinach na nogach miło było dać stopom odpocząć. Zbliżała się osiemnasta i wyglądało na to, że Kim jeszcze nie wrócił. Oboje dużo pracowaliśmy, może nawet trochę za dużo. Stanowisko kierowniczki do spraw komunikacji i eventów w muzeum Moesgaard było moją wymarzoną pracą, dlatego dawałam z siebie absolutnie wszystko. W przeszłości postanowiłam połączyć studia antropologiczne z fakultetem z komunikacji, bo fascynowały mnie relacje ze światem zewnętrznym. Teraz do moich obowiązków służbowych należało między innymi utrzymywanie kontaktów ze sponsorami i planowanie eventów oraz wszelkich inicjatyw podejmowanych przez nich na podstawie indywidualnych ustaleń.
Wypuściłam jedwabną bluzkę ze spódnicy i zdjęłam z włosów gumkę, którą związałam je w niedbały kok w którymś momencie w ciągu dnia. Moje włosy żyły własnym życiem, co często mnie irytowało.
Pomyślałam, że musimy coś zjeść, bez względu na to, o której wróci Kim. Był biegłym rewidentem i pracował przynajmniej tyle samo co ja. Sushi. Tak, miałam ochotę na sushi. Wyszukałam więc naprędce numer telefonu i wyrecytowałam nasze stałe zamówienie. Wspomnienie porannego spotkania, nie wiedzieć czemu, towarzyszyło mi aż do końca dnia. Victor Kanstrup okazał się dokładnie tak charyzmatyczny, jak go sobie wyobrażałam. Przynajmniej raz miałam jednak wrażenie, że to ja jego wytrąciłam z równowagi. Wysoki, ciemnowłosy, jasnozielone oczy. Do tego dyrektor w każdym calu, w tym swoim idealnie skrojonym, zapewne szytym na miarę, garniturze i świeżo wypolerowanych butach. Otworzyłam butelkę pinot gris, nalałam sobie solidny kieliszek i zachłannie łykałam orzeźwiający złoty napój. Do tej pory kontaktowałam się głównie z asystentką Kanstrupa i tak też będzie aż do samego eventu, ale przecież spotkamy się znowu, żeby omówić ostatnie detale.
Jedzenie mieli przynieść pod drzwi, więc umościłam się na sofie, ułożyłam nogi wyżej i nastawiłam muzykę. Sharing the Night Together Dr. Hooka otuliło mnie przyjemnym brzmieniem, sprawiając, że momentalnie się odprężyłam. Kim nie podzielał mojej pasji do muzyki z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych albo „muzyki z lamusa”, jak zwykł ją nazywać. Musiałam więc słuchać ulubionych kawałków w ukryciu, kiedy byłam sama lub w pracy. Między innymi dlatego zresztą umieściłam fotel i gramofon ojca w biurze, a nie w domu. Przymknęłam powieki i odpłynęłam w sen o gorącym spojrzeniu pewnych zielonych oczu.
Rozdział 3
Październik 1807 roku
Nasza córeczka przewróciła się na schodach i zaczęła płakać, nawołując matkę. Szybko do niej podbiegłem i wziąłem ją na ręce. Objęła mnie za szyję drobnym pulchnym ramieniem i wtuliła we mnie buzię.
– Już dobrze, tatuś jest z tobą. Moja mała księżniczka uderzyła się w kolanko? – Ukucnąłem obok niej i uniosłem materiał sukienki. Potknęła się zapewne, starając się wdrapać do nas po schodach w swojej długiej halce.
– Wszystko w porządku? – Sofie rozłożyła na stole miseczki, na środku postawiła garnek z owsianką i nałożyła każdemu porcję. – Przykro mi, ale nie mam już masła, a cukru jest zaledwie odrobina, która musi starczyć dla nas wszystkich.
– To nie twoja wina. To ja powinienem lepiej się o was troszczyć. – Przeczesałem dłonią półdługie włosy, które zwykle nosiłem związane na karku. Swędziała mnie głowa, co świadczyło o tym, że znowu coś się na niej zalęgło. Wszy na pokładzie statku były niestety na porządku dziennym. – A gdzie gosposia?
Moja żona zazwyczaj miała do pomocy w prowadzeniu domu młodą służącą.
– Karl. – Sofie położyła dłoń na mojej dłoni i wbiła we mnie świdrujące spojrzenie. – Odesłałam ją do domu, bo nie miałam już czym jej płacić. Muszę znaleźć sobie pracę. Inaczej nie wystarczy nam na życie, kochanie.
– Jestem pewien, że następnym razem fortuna będzie dla nas łaskawa. – Poklepałem kieszeń koszuli, w której nosiłem, zawsze blisko ciała, swój list kaperski.
– Zanim jednak tak się stanie, potrzebuję jakiegoś zarobku. – Sofie zajęła miejsce naprzeciwko mnie. Była piękna, jak zawsze, ale wokół oczu zrobiły jej się ciemne obwódki. – Musimy przecież mieć co do garnka włożyć, kiedy ciebie nie ma.
W przypływie nagłego impulsu zapragnąłem uderzyć pięścią w stół i wykrzyczeć, że to ja troszczę się o naszą rodzinę, ale się poddałem.
– A kto zajmie się małą, kiedy ty będziesz poza domem?
Spojrzałem na dziewczynkę, której buzię okalała burza niesfornych ciemnych loków. Siedziała i w spokoju jadła swoją owsiankę. Bawiła się grzecznie szmacianą lalką, podczas gdy my rozmawialiśmy przy stole ściszonym głosem.
Nie zawsze było tak jak teraz. Od wielkiej bitwy o Kopenhagę w 1801 roku, w której to straciliśmy flotę na rzecz Anglii, sytuacja stopniowo się pogarszała. Przed tą klęską żyło nam się dobrze, a ja mogłem zapewnić Sofie warunki, na jakie zasługiwała. Teraz jednak z trudem utrzymywałem siebie i swoją małą rodzinę. Król wydał listy kaperskie, na mocy których żeglarze mogli walczyć z wrogiem i prowadzić działalność kaperską z mocy prawa. Staliśmy się zatem legalnymi piratami. Dania straciła większą część swojej floty i cały kraj, w tym Kopenhaga, pogrążył się w głębokim kryzysie. Traktowałem żeglugę jako sposób na przeżycie, choć zdecydowałem się na nią także z miłości do ojczyzny. Wytłumaczyłem sobie, że do czasu wydania prawa o ubogich po prostu nie mam innego wyjścia. Zawód korsarza stanowił kuszącą propozycję ze względu na profity, choć tak naprawdę zwyczajnie nie mieliśmy wyboru. Piękna twarz Sofie nabrała poważnego wyrazu.
– Karl, najdroższy, pozwól mi też zadbać o naszą rodzinę albo chociaż poprosić ojca o niewielką pożyczkę. Tylko do czasu, aż zacznie nam się wieść trochę lepiej. – Sofie była najstarszą córką bogatego kupca, a ja jako oficer marynarki wojennej, pełniący w przeszłości wiele zaszczytnych funkcji i cieszący się uznaniem, stanowiłem dobrą partię. Zakochaliśmy się w sobie bez pamięci i po krótkim okresie zalotów zostaliśmy mężem i żoną. Była dla mnie tą jedną jedyną, a inne kobiety mogły w ogóle nie istnieć. Teraz jednak upadliśmy tak nisko… Poczucie dumy zabraniało mi prosić o pomoc teścia, ale wiedziałem, że nie mogę w nieskończoność tego przeciągać. Nasza córka i Sofie musiały mieć co jeść, szczególnie teraz, gdy spodziewaliśmy się drugiego dziecka.
– Pójdziemy do twojego ojca razem… – powiedziałem, po czym znowu zacząłem się drapać. – Zrobimy to dziś.
Muszę przełknąć dumę. Teraz liczy się tylko dobro mojej rodziny, pomyślałem.
– Chyba trzeba coś zaradzić na to swędzenie, co, skarbie? – rzuciła Sofie ze śmiechem.
– Raczej tak, bo już dłużej tego nie zniosę.
Zebrała miseczki ze stołu.
– Ja to zrobię, kochana, a ty przygotuj wszystko, czego potrzebujesz, żebyśmy pozbyli się wszy. Mam nadzieję, że zeszłej nocy nie zostawiłem wam nic w pościeli.
– Na wszelki wypadek sprawdzę całą naszą trójkę.
– Jesteś cudowna, moja najdroższa żono. Miłuję cię najbardziej na świecie. – Chwyciłem ją w talii i obróciłem się z nią w ramionach.
– A ty jesteś szalony, Karl, ale kocham cię i tak. Zdejmuj koszulę, opatrzę ci ranę, zanim zabiorę się za twoich nieproszonych gości. Nie chcemy przecież, żeby rozwinął się stan zapalny.
Dziecko zerknęło na nas znad stołu i odrzuciło do tyłu głowę, śmiejąc się radośnie. Najwyraźniej rozbawił ją widok przekomarzających się rodziców, a potem ojca wirującego z matką w objęciach.
***
Victor
Salon spowijała ciemność, a morze i krajobraz za oknem były koloru ciemnoniebieskiego. Patrzyłem bezmyślnie w sufit, a moim ciałem wstrząsał raz po raz lekki dreszcz, bo w pomieszczeniu panował przejmujący chłód. Napaliliśmy wieczorem w piecu – to jeden z pierwszych takich dni, od kiedy skończyło się lato, i bez wątpienia nie ostatni.
Zegar marki Stelton wskazywał piętnaście pod drugiej. Pospałem zatem tylko kilka godzin. Próbowałem ponownie zasnąć, ale byłem już zanadto rozbudzony.
Leżąc z zamkniętymi oczami obok Miry, która w chwili, gdy sam się kładłem, od dawna smacznie chrapała, starałem się przywołać swój poranny sen – niestety bez powodzenia. Im mocniej się koncentrowałem, tym bardziej desperacko pragnąłem odtworzyć doznanie, którego doświadczyłem, zanim obudziła mnie Mira. Jednocześnie nie potrafiłem przestać myśleć o spotkaniu z Almą w muzeum Moesgaard. Może właśnie dlatego nie byłem w stanie powrócić do marzenia sennego. Przez lata kariery nawykłem do tego, że otaczały mnie atrakcyjne, mądre kobiety, a poza tym uwielbiałem dynamikę relacji damsko-męskich. To było coś zupełnie innego niż kontakty między mężczyznami, a w kontekście pracy zawodowej pozwalało wkroczyć w fantastyczny, diametralnie inny wymiar. Jeśli któraś z nich była dodatkowo atrakcyjna i pociągająca, nie umykało to naturalnie mojej uwadze. Nigdy natomiast nie poddałem się żadnemu „iskrzeniu” ani też nie odpowiedziałem na bezpośrednie zainteresowanie płci przeciwnej w przestrzeni zawodowej. Alma zupełnie mnie zaskoczyła, albo może raczej zauroczyła, i moje myśli krążyły wokół niej bez ustanku.
Później pomyślałem, że może uda mi się zasnąć, jeśli położę się na sofie. Zadrżałem z zimna i szczelniej okryłem się kołdrą. Jakaś kobieta i jakiś mężczyzna przywoływali mnie, bym zapadł w sen. Ich delikatnie rozmyte sylwetki majaczyły gdzieś w oddali. Dało się między nimi wyczuć cudowne ciepło, ale i głęboki smutek.
– A może wrócisz do łóżka i pośpisz jeszcze trochę ze mną, co? – Mira siedziała na brzegu sofy, gładząc mnie czule po ramieniu. – Jest sobota i nie musisz dziś wcześnie wstawać.
Zamrugałem kilka razy, spojrzałem w jej brązowe oczy i dotarło do mnie, że jestem w salonie, a nie w sypialni.
– Nie mogłeś spać?
– Nie. Byłem zbyt pobudzony i dopiero po drugiej udało mi się znowu zdrzemnąć. Która godzina? – Usiadłem i podrapałem się w głowę.
– Dopiero siódma. O której spotykacie się na polu golfowym?
– O dziesiątej. Chętnie jeszcze trochę poleżę. – Czułem się poruszony i oszołomiony snem o kobiecie, jej mężu i dziecku. Kompletnie mną zawładnął i byłem pewien, że kryło się w nim jakieś przesłanie.
– A Frederik wpadnie do nas później i zostanie na kolację? Byłoby miło.
– Zapytam go i napiszę ci, jeśli będzie mógł. Czy to nie dziś umówiłaś się na późne śniadanie? – Mira odprowadziła mnie do sypialni, gdzie zaraz wskoczyłem pod kołdrę.
– Dziś, dziś, ale zrobię też zakupy i przygotuję coś pysznego na kolację. Mam przecież dużo czasu.
– Brzmi cudownie, kotku. Ja chyba jeszcze trochę pośpię. Obudzisz mnie o dziewiątej?
– Jasne. Śpij dobrze – odparła, dając mi całusa.
– Dziękuję – wymamrotałem i tym razem zapadłem w głęboki sen. Nie śniło mi się zupełnie nic.
***
– No, strzelaj, staruszku, dasz radę! – zawołał Frederik. Stał kilka metrów za mną, patrząc, jak przymierzam się do strzału do dołka numer sześć. Wsparty na swoim kiju do golfa, uśmiechał się przebiegle. Mając handicap trzy, wykonał właśnie perfekcyjny strzał – pokonał przeszkodę wodną, tak że piłka wylądowała na fairwayu, za górką. Lekko ugiąłem kolana i zacząłem balansować z jednej strony na drugą, by znaleźć najlepszy punkt podparcia. Najpierw wykonałem strzał w powietrzu, żeby wyczuć siłę i prędkość wiatru.
– Spokój tam! Proszę o absolutną ciszę – rzuciłem przez ramię rozbawionym głosem. Zamachnąłem się i wbrew wszelkim oczekiwaniom trafiłem piłeczkę w sam środek, a ona wzbiła się na idealną wysokość. Proszę, proszę, proszę, szeptałem sam do siebie, widząc, że minęła przeszkodę wodną, nie obniżając pułapu. Cofnąłem się kilka kroków w stronę Frederika, który tak jak ja nie spuszczał jej z oczu. Wylądowała z impetem na fairwayu, ale nie byłem w stanie oszacować, jak dobry był to strzał. Tak czy inaczej, cieszyłem się, że udało mi się uwolnić piłkę z przeszkody wodnej i zagrać pod górkę. To najważniejsze, pomyślałem.
– Świetny strzał, tato. Kto by pomyślał, że na co dzień jesteś zwyczajnym oklapłym urzędasem.
– No, całkiem nieźle jak na takiego wapniaka. – Poklepałem go po ramieniu, po czym chwyciliśmy nasze wózki z torbami golfowymi.
Od fairwayu do miejsca startu, tak zwanego tee, dzieliła nas spora odległość. Świeciło słońce, ale wiał też rześki wiatr, który podczas marszu przyjemnie owiewał nam twarze.
– Ha, teraz zobaczymy, czy uda nam się uzyskać birdie 1 , a może nawet eagle 2. – Frederik był urodzonym optymistą.
– Może tobie, ja już chyba jestem na to za stary. – Nie tak dawno Frederik zdobył hole-in-one3na dołku numer trzy. Z radością godziłem się z tym, że jest ode mnie lepszy, chociaż mój handicap jedenaście też był niczego sobie.
Christian, brat Frederika, również grał w golfa, ale zgłębił tajniki tej gry w nieco mniejszym stopniu niż mój młodszy syn. O wiele rzadziej też grywał, jako że obecnie studiował w Londynie. Golf był wspólnym hobby moim i chłopców już od czasów ich wczesnego dzieciństwa. Mirze bezsprzecznie brakowało do niego cierpliwości, chociaż nie powiem, próbowała. Chyba głównie po to, żeby dzielić z nami naszą wielką pasję. Nadal zaśmiewaliśmy się do łez, wspominając, jak wydawało jej się, że potrafi grać w golfa.
– Pamiętasz czasy, kiedy mama z nami grała? – Frederik zdjął czapkę i odłożył ją na miejsce.
– Uhm, tego nie da się zapomnieć. Było dość zabawnie.
– Wpadnie dziś zjeść z nami lunch po skończonej grze?
– Nie, ale pyta, czy zostaniesz u nas na kolację. Obiecałem, że potwierdzimy jej esemesem.
– Okej, jeśli będzie ci się chciało odwieźć mnie później do Aarhus.
– Gorąca randka? – zagaiłem, drażniąc się z nim.
– Po prostu idziemy na miasto, tato.
Doszliśmy właśnie do fairwayu, gdzie okazało się, że nasze piłki wylądowały bardzo blisko siebie.
– Nie żebym chciał wtykać nos w nie swoje sprawy. Tak po prostu mi się powiedziało. Rób, co chcesz, tylko uważajcie, okej?
– Czyli nie chcesz jeszcze wnuków, staruszku? – odgryzł się.
– Nie, do licha, macie się najpierw wyszumieć, zdobyć wykształcenie, zobaczyć świat, a później, we właściwym momencie, przyjdzie czas na dzieci.
– W pełni się z tobą zgadzam. Tak cię tylko podpuszczam. Hmm, zobaczmy lepiej, jak daleko uda mi się trafić. – Ukucnął za swoją piłką, żeby ocenić odległość i rodzaj terenu.
***
Pociągnęliśmy swoje wózki ostatnich kilka metrów od dołka numer osiemnaście do budynku klubu golfowego.
– Teraz mam ochotę na duże zimne piwo i burgera albo befsztyk tatarski. – Czułem po swoich zmęczonych nogach, że nie mam już osiemnastu lat, ale cudownie było dać ciału porządny wycisk.
– W pełni na to zasłużyłeś. Nie przypuszczałem, że jesteś aż tak dobry, a tu birdie na dołku numer sześć. No, no. Zaimponowałeś mi. – Frederik poklepał mnie po plecach. Był wysoki, podobnie zresztą jak ja z moim metrem dziewięćdziesiąt pięć i jego brat Christian.
Moi synowie różnili się jednak od siebie niczym dzień i noc. Christian, nasz starszy syn, był szatynem po mnie, a Frederik miał włosy blond jak matka. Mira farbowała się jednak ostatnimi czasy na czarno. Przechodziła najwidoczniej taką fazę, co w średnim wieku nie było niczym niespotykanym. „Te siwe pasemka sprawiają, że wyglądam jak babcia, a na to jeszcze zdecydowanie za wcześnie” – mawiała.
– Skoczę tylko do łazienki, okej? Znajdziesz dla nas jakiś stolik? – spytał Frederik.
– Jasne. Możemy chyba usiąść na zewnątrz, prawda? Taras jest osłonięty od wiatru i świeci słońce – powiedziałem, bardziej do siebie, bo on zdążył już zaparkować swój wózek i zobaczyłem tylko plecy syna. Wybrałem dla nas miejsce i zamówiłem piwo. Z jedzeniem wołałem poczekać, aż wróci Frederik.
– Ale akcja! Muszę ci o czymś opowiedzieć! – Mój syn wziął solidny łyk piwa i uderzył dłońmi w drzwi tarasowe. – Dobrze, że mamy jednak dziś z nami nie ma – zachichotał.
– Czy mogę wiedzieć, co się wydarzyło przez tych pięć minut, kiedy byłeś w toalecie? – Odchyliłem się na krześle i skrzyżowałem nogi.
– No więc… Idąc do łazienki, prawie staranowałem nieziemską laskę! Mama z pewnością stwierdziłaby, że to wcale nie było śmieszne i że niestosownie jest o tym rozpowiadać.
– No dobrze, mów.
– Była niewiarygodnie piękna, miała ciemne długie włosy i najpiękniejszy uśmiech na świecie, a ja, tak, wiem, jak skończony idiota, zdołałem tylko wybąkać: „Przepraszam”. – Uderzył się dłonią w czoło, nie mogąc przeboleć, że dał taką plamę.
– Jest w restauracji? – spytałem szeptem, wyraźnie go podpuszczając. Jego młodzieńcza euforia była zaraźliwa, a ja czułem wdzięczność, że mój, dorosły bądź co bądź, syn nadal chce mi się zwierzać. – Jeśli tak, może zdążysz z nią pogadać, zanim wyjdziemy?
Podniósł wzrok.
– Hmm… zaraz, zaraz. – Rozejrzał się wokół. – Tak, dokładnie naprzeciwko nas, tylko bądź dyskretny, tato. Przy stoliku siedzą dwie laski, panie, kobiety, nie wiem, jak je nazwać. Jedna ciemnowłosa, a druga blondynka. Obie powalająco atrakcyjne.
Zacząłem skanować spojrzeniem siedzących na tarasie gości, aż w końcu dostrzegłem dwie kobiety, o których mówił mój syn. Momentalnie rozpoznałem Almę z muzeum Moesgaard, ale wolałem zachować to dla siebie. Siedziała pogrążona w rozmowie z przyjaciółką, najwyraźniej zupełnie nieświadoma, że ktoś je obserwuje i o nich mówi.
– Faktycznie urocza – wymamrotałem, bezwiednie przesuwając kciukiem po dolnej wardze i nie mogąc oderwać od nich oczu. Na szczęście w tym samym momencie zjawił się kelner i przyjął nasze zamówienie.
– Myślisz, że powinienem po prostu do nich podejść? – Frederik wskazał ruchem głowy stolik, przy którym siedziała Alma. – Mógłbym przecież przeprosić i zapytać, czy mogę naprawić swoją gafę, zapraszając ją na randkę.
– Sam dobrze wiesz, co należy powiedzieć – odparłem z rozbawieniem i wychyliłem kolejny łyk piwa. Powinienem przyznać się synowi, że ją znam, inaczej zaraz wyjdzie na jaw, że to przed nim ukryłem. – Jest od ciebie nieco starsza, synu – dodałem.
– I co z tego? – spytał zaczepnie Frederik, mrugając do mnie porozumiewawczo. – To tylko dodaje pikanterii. – Już miał wstać, ale chwyciłem go za ramię, więc pozostał na swoim miejscu.
– To moja znajoma, więc pozwól, że cię jej przedstawię.
– I mówisz mi to dopiero teraz? – Frederik wbił we mnie świdrujące spojrzenie, zupełnie jakbym dzierżył w dłoniach kamień filozoficzny.
– To znaczy, znamy się z pracy. Pełni funkcję koordynatorki do spraw eventów w Moesgaard i jest odpowiedzialna za naszą wielką fetę, która odbędzie się w przyszłym miesiącu. Nie mam pojęcia, w jakim wieku jest Alma ani czy ma dzieci lub męża. Jeśli chcesz, możemy podejść do niej razem.
– Nie mam pięciu lat i wiem, jak się wyrywa laski. Poradzę sobie, staruszku, ale obiecuję ją od ciebie pozdrowić.
Puścił do mnie oko, demonstrując absolutną pewność siebie, podniósł się zdecydowanym ruchem z krzesła i wyprostowany ruszył w kierunku stolika Almy. Nie podobało mi się to, co czułem… Zupełnie mną to owładnęło i nie byłem w stanie się uwolnić. Od kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy poprzedniego dnia, nie umiałem o niej zapomnieć. Teraz zdałem sobie sprawę, że może należeć do każdego, albo w każdym razie do mojego syna. Ja zaś nie mogłem zrobić dosłownie nic, by nie wyjść na zazdrosną łajzę. Nie pamiętam, kiedy ostatnio doświadczyłem tak ogromnej bezsilności. Na co dzień byłem przyzwyczajony dostawać to, czego chciałem, i najczęściej to właśnie ja rozwiązywałem najbardziej skomplikowane problemy. Tego wymaga się w końcu od dyrektora. To jednak nie był jeden z moich projektów, a ja nie mogłem sobie rościć żadnych praw do jej życia.
Przyglądałem się, jak Frederik przysiada się do stolika Almy. Od dziecka cechowała go niezwykła elokwencja i nie miałem wątpliwości, że w relacjach damsko-męskich radzi sobie doskonale. Udawałem, że jestem bardzo zajęty swoim telefonem, ale trudno mi było się powstrzymać od zerkania na nich z ukosa. Nie uszło również naturalnie mojej uwadze, że Frederik i Alma odwracają się nagle i spoglądają w moim kierunku. Pomachali do mnie, a ja uprzejmie odmachałem. Nie podszedłem jednak i nie przyłączyłem się do rozmowy, chociaż najbardziej miałem ochotę zrobić właśnie to. Podano nasze dania, więc skupiłem się na swoich frytkach, podczas gdy Frederik dość długo się nie pojawiał.
– Mogłeś zacząć beze mnie – rzucił, opadając ciężko na krzesło obok mnie. – Alma nie zostanie twoją synową – wybełkotał z pełną buzią. – Ma chłopaka, ale bardzo miło mi się z nią rozmawiało.
Momentalnie spłynęła na mnie ulga. Nie wiedziałem tylko, czy cieszy mnie to, że Alma nie będzie się spotykać z moim synem, czy też to, że okazała się niedostępna. O czym ja w ogóle fantazjuję, do cholery? Jestem żonaty i ani myślę, żeby coś się miało w tej kwestii zmienić. Niewierność również nie była w moim stylu, chyba zupełnie mi odbiło.
– O tak… Przyjemnie się z nią gawędzi – odparłem. – Chcesz jutro też pograć, jeśli uda nam się zapisać na poranną partyjkę?
– Pewnie, byle nie za wcześnie, jeśli faktycznie wyjdziemy dziś wieczorem na miasto.
– Umowa stoi, pójdę sprawdzić wolne terminy na popołudnie.
Przy wejściu do klubu golfowego, po przeciwnej stronie należącego do restauracji tarasu, stały dwa komputery. Żeby tam dotrzeć, musiałem minąć stolik Almy i jej koleżanki. Byłbym nieuprzejmy, gdybym się nie zatrzymał, żeby się przywitać – zwłaszcza teraz, po tym jak rozmawiała z Frederikiem. Tylko jak najlepiej zagaić? Może coś w stylu: „Miło cię tu widzieć. Też grasz w golfa? To się dopiero nazywa zbieg okoliczności!”. Rzuciłem jednak tylko:
– Witaj, Almo, idealny dzień na lunch na świeżym powietrzu. Coraz mniej takich w tym roku, prawda? – Kiedy się nie wie, co powiedzieć, zawsze można nawiązać do pogody.
– Hej, Victorze, czy powinnam raczej powiedzieć „dyrektorze Kanstrup”? – Usta Almy rozciągnęły się w szerokim uśmiechu, który dotarł aż do jej oczu. Wstała i podała mi rękę. – Faktycznie, pięknie dziś. To moja przyjaciółka i koleżanka z pracy Helena. Pracowałyśmy przed południem. Tak, wiem… Kto pracuje w sobotę? Właśnie dlatego postanowiłyśmy nagrodzić się pysznym lunchem. – Przywitałem się z jasnowłosą Heleną, która przyglądała mi się z zaciekawieniem.
– To świetny lokal. – No tak, to pogadaliśmy już o pogodzie i o jedzeniu, wyjątkowo niezobowiązująca i powierzchowna konwersacja. – Słyszałem, że poznałaś mojego młodszego syna Frederika.
– Nie wiedziałam, że masz takie duże dzieci – rzuciła, po czym zrobiła wielkie oczy i zakryła dłonią usta. – Och, wybacz. Nie miałam na myśli…
– Że jestem stary? – Zaśmiałem się lekko. Wczoraj to ja nawiązałem do jej wieku, a dziś ona mi się odpłaciła. Nie przejmowałem się tym, ile mam lat, nigdy nie zwracałem na to uwagi. Bardzo szybko założyliśmy rodzinę: najpierw, kiedy byliśmy jeszcze na studiach, przyszedł na świat Christian, a zaledwie dwa lata później Frederik.
– No tak, to znaczy nie, w zasadzie nie wiem. – Nie mogła znaleźć właściwych słów, więc położyłem rękę na jej ramieniu. Miał to być zwyczajny przyjacielski gest, żeby ją uspokoić.
– Nie przejmuj się, trochę cię znowu podpuszczam. Szybko postaraliśmy się z żoną o potomstwo, a teraz cieszymy się z takiego obrotu spraw. My nadal jesteśmy młodzi i aktywni, a chłopcy wyrośli i stali się mężczyznami.
– No tak, inni muszą na to trochę poczekać. – Alma nadal się uśmiechała, ale już nie tak szeroko jak przedtem. Helena obdarzyła koleżankę łagodnym, dodającym otuchy spojrzeniem.
– Hmm, tak… Miłe spotkanie. – Skinąłem głową i poszedłem dalej, chociaż najbardziej pragnąłem zostać i lepiej poznać Almę. Biorąc jednak pod uwagę platoniczny charakter naszej relacji, nie byłoby to właściwym posunięciem.
Zalogowałem się na komputerze i zacząłem scrollować w poszukiwaniu wolnych terminów na jutro. Pierwsze okienko znalazłem o wpół do trzeciej, ale przecież na przejście osiemnastu dołków potrzebowaliśmy w zasadzie tylko czterech godzin. Kliknąłem przycisk z napisem „Zarezerwuj rundę golfa” i zaraz potem otrzymałem potwierdzenie.
– Fajnie cię było znowu spotkać, Victorze – usłyszałem nagle głos Almy za swoimi plecami.
Odwróciłem się i zatopiłem spojrzenie w jej lazurowych oczach. Stała całkiem sama. Miała na sobie śnieżnobiałą sukienkę w czarne groszki, czerwony rozpinany sweterek i białe trampki. I niemożliwe, że byłem jedynym mężczyzną w całym lokalu, który zauważył, jak głęboki miała dekolt. Kurwa, weź się w garść, chłopie.
– Też się cieszę, że tu na siebie wpadliśmy.
– Odezwę się w sprawie punktów, które omówiliśmy wczoraj, jak tylko wszystko sobie powyjaśniam, jakoś na początku tygodnia. – Wyciągnęła na pożegnanie dłoń w formalnym geście, a ja zrobiłem to samo.
1 – Birdie – wynik o jedno uderzenie mniej na danym dołku niż par, czyli liczba uderzeń przewidziana przez architekta pola, w której powinien być rozegrany dołek. Jeżeli pole golfowe ma par 72, to golfista powinien je pokonać 72 uderzeniami. Jeśli pokona je 80 uderzeniami, to zagrał 8 uderzeń powyżej normy (par).
2 – Eagle – wynik o dwa uderzenia mniej na danym dołku niż par.
3 – Hole-in-one – trafienie w dołek za jednym uderzeniem kija golfowego.