Znów nastało lato - Louisa Sherman - ebook + audiobook

Znów nastało lato ebook i audiobook

Louisa Sherman

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Na północnym cyplu Danii znów nastało lato!

Vinnie, samotna matka wychowująca dwoje nastoletnich dzieci, po raz kolejny próbuje znaleźć prawdziwą miłość. Po nieudanym małżeństwie jej życie towarzyskie pozostawia wiele do życzenia. Od pewnego czasu kobieta skupia się wyłącznie na rodzinie i pracy w miejscowej mleczarni. W tajemnicy fantazjuje jednak o Henriku – nieco mrocznym i tajemniczym, ale przede wszystkim zabawnym oraz czarującym właścicielu pobliskiej restauracji.

Henrik, który większość nocy spędza w kopenhaskich klubach, postanawia się wreszcie ustatkować. Wynajmuje dom w malowniczym Aalbæk, gdzie otwiera gastropub. Spokój panujący w północnej Jutlandii koi jego skołatane nerwy. Wkrótce, ku własnemu zaskoczeniu, rodzi się w nim głębokie uczucie do rozwiedzionej i pogubionej Vinnie.

„Znów nastało lato” to druga część serii „Miłość ponad wszystko”. Louisa Sherman ponownie snuje opowieść o emocjach, nad którymi nie sposób zapanować.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 288

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 13 min

Oceny
4,6 (5 ocen)
3
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Kana_w

Dobrze spędzony czas

Lekka, łatwa i przyjemna - idealna na lato.
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: Kar­de­momme & Korn­blom­ster

Prze­kład z ję­zyka duń­skiego: Jo­anna Gwiz­dal­ska-Men­tel

Co­py­ri­ght © L. Sher­man, 2023

This edi­tion: © Ri­sky Ro­mance/Gyl­den­dal A/S, Co­pen­ha­gen 2023

Pro­jekt gra­ficzny okładki: Si­mon Sko­vga­ard

Re­dak­cja: Anna Po­inc-Chra­bąszcz

Ko­rekta: Jo­anna Kłos

ISBN 978-87-0236-912-0

Kon­wer­sja i pro­duk­cja e-bo­oka: www.mo­ni­ka­imar­cin.com

Wszel­kie po­do­bień­stwo do osób i zda­rzeń jest przy­pad­kowe.

Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S

Kla­re­bo­derne 3 | DK-1115 Co­pen­ha­gen K

www.gyl­den­dal.dk

www.wor­dau­dio.se

Przedmowa

Drogi Czy­tel­niku!

Na pół­noc­nym cy­plu Da­nii znów na­stało lato. Tak bar­dzo się cie­szę z na­szego po­wrotu do Aal­bæku i Ska­gen. Słońce świeci już ja­śniej, a ja czuję się tak, jakby czas sta­nął w miej­scu. Ta opo­wieść to pły­nąca wprost z let­niej kra­iny piękna hi­sto­ria mi­ło­sna, która nie­sie rów­nież pewne prze­sła­nie. Mówi się, że „dla chcą­cego nic trud­nego”, ale cza­sami na­sza droga bywa wy­bo­ista, a jej po­ko­na­nie wy­maga du­żego wy­siłku. Przede wszyst­kim jed­nak nie mo­żemy od­kła­dać ży­cia na póź­niej.

Od cza­sów mło­do­ści przy­jeż­dżam na wy­brzeże kli­fowe Bun­ken Klit­plan­tage, w oko­lice Aal­bæku, po­ło­żo­nego na po­łu­dnie od Ska­gen. Mamy tu­taj do­mek let­ni­skowy. Spę­dzi­łam wiele czasu w por­cie w Aal­bæku, na plaży, po­śród kli­fów, na wy­dmie Råbjerg Mile, a także w mia­stecz­kach Ska­gen i Gl. Ska­gen. Od­by­łam wiele wę­dró­wek, spa­ce­ru­jąc w sa­mot­no­ści lub w to­wa­rzy­stwie ro­dziny.

La­tem ściąga tu­taj cała Da­nia, a te­reny mię­dzy Aal­bækiem a Ska­gen pul­sują ener­gią i tęt­nią ży­ciem, na­to­miast je­sie­nią, zimą i wio­sną oko­lica ulega cał­ko­wi­tej me­ta­mor­fo­zie. Tu­ry­stów jest nie­wielu i wszę­dzie pa­nuje at­mos­fera ab­so­lut­nego od­prę­że­nia. Bez względu na to, jak bar­dzo się spie­szysz, za­wsze znaj­dzie się czas na po­ga­wędkę.

Któ­re­goś lata, sie­dząc z ro­dziną na ta­ra­sie, za­czę­łam snuć fa­bułę se­rii, któ­rej pierw­sza część nosi ty­tuł Wy­brzeże mi­ło­ści. Znów na­stało lato to druga po­wieść z se­rii, a w pla­nach mam już także część trze­cią. Wszyst­kie hi­sto­rie są za­ko­rze­nione w Ju­tlan­dii Pół­noc­nej. Cen­tralny punkt mo­ich opo­wie­ści sta­no­wią miej­sco­wo­ści Aal­bæk i Ska­gen. Spo­ty­kamy tu grupę miesz­kań­ców, któ­rzy prze­ży­wają wzloty i upadki, a także znaj­dują praw­dziwą mi­łość – na do­bre i na złe.

Znów na­stało lato to hi­sto­ria Vin­nie i Hen­rika. Dają so­bie wszystko, czego do­tych­czas bra­ko­wało w ich ży­ciu, choć nie byli tego świa­domi.

Wi­tamy po­now­nie w Aal­bæku i Ju­tlan­dii Pół­noc­nej.

L. Sher­man

Dla Rikke, mo­jej „part­ner in crime”

Część 1

Prolog

Henrik

Lipiec, rok wcześniej

W skle­pie wciąż pa­liło się świa­tło, mimo że był za­mknięty już od kilku go­dzin. Wła­śnie skoń­czy­łem pod­su­mo­wa­nie dnia i wy­bie­ra­łem się do Ska­gen na im­prezę. Po­sta­no­wi­łem, że naj­pierw spraw­dzę jed­nak, co sły­chać u są­sia­dów. Skrę­ci­łem za róg i sta­ną­łem w otwar­tych drzwiach po­mię­dzy moją re­stau­ra­cją a skle­pem Stara Mle­czar­nia. Przy jed­nym ze sto­li­ków uj­rza­łem Vin­nie z lap­to­pem. Wo­kół niej le­żały po­roz­rzu­cane ja­kieś pa­piery, a ona wpa­try­wała się ze zmarsz­czo­nymi brwiami w ekran, trzy­ma­jąc w dłoni duży kie­li­szek czer­wo­nego wina.

– Ja­kiś pro­blem? – Unio­słem brew, opie­ra­jąc się o fu­trynę.

– Je­stem chyba tro­chę zmę­czona i bra­kuje mi po­my­słów… a mu­szę za­pla­no­wać po­sty na naj­bliż­sze ty­go­dnie. Te­raz, kiedy w skle­pie pa­nuje taki duży ruch, w ciągu dnia po pro­stu ni­gdy nie mam na to czasu. – Vin­nie była dy­rek­torką do spraw ko­mu­ni­ka­cji i od­po­wia­dała za mar­ke­ting.

– Chciał­bym ci ja­koś po­móc, ale chyba nie po­tra­fię. Mogę się przy­siąść?

– Oczy­wi­ście. Na­pi­jesz się wina? – Ski­nęła, uno­sząc bu­telkę chianti.

– Może kie­li­szek. Za­raz ru­szam da­lej.

Wstała i się­gnęła za ladę. Wy­jęła dla mnie zwy­kłą szklankę. Nie opar­łem się po­ku­sie wo­dze­nia wzro­kiem po jej ko­bie­cych kształ­tach. Skar­ci­łem się w my­ślach, krę­cąc głową. Kiedy była w po­bliżu, na­prawdę tra­ci­łem kon­trolę nad emo­cjami i nie pa­no­wa­łem nad tym, jak bar­dzo mnie po­cią­gała.

– Za cu­downe lato! – Stuk­nę­li­śmy się szkłem.

Przy­sia­dłem na krze­śle. Na­gle po­czu­łem, że za­czyna mnie ogar­niać zmę­cze­nie. Prze­je­cha­łem ręką po wło­sach.

– Tak, za lato, ale po­wiedz mi… – Po­chy­liła się nad sto­łem, jakby za­mie­rzała mi zdra­dzić coś bar­dzo waż­nego. Jej nie­bie­skie oczy błysz­czały szel­mow­sko i cho­ciaż ry­su­jące się pod nimi cie­nie zdra­dzały, jak bar­dzo jest zmę­czona, wy­glą­dała pięk­nie. Ja­sne włosy upięła w prak­tyczną kitkę. Let­nia su­kienka w od­cie­niach nie­bie­skiego i fio­letu opi­nała jej piersi.

Reszty ubioru nie wi­dzia­łem, ale po­nie­waż spo­tka­łem ją wcze­śniej w skle­pie, przy­po­mnia­łem so­bie, że ma­te­riał su­kienki sięga tylko nieco po­ni­żej bio­der. Po­ru­szy­łem się w krze­śle, upi­łem spory łyk wina i cze­ka­łem, cie­kaw, co też Vin­nie chce mi po­wie­dzieć.

– Czy pro­wa­dze­nie re­stau­ra­cji i im­pre­zo­wa­nie co wie­czór… co noc nie jest dla cie­bie zbyt mę­czące? – Uśmiech­nęła się i znowu oparła na krze­śle.

– Ale… prze­cież nie otwie­ram re­stau­ra­cji tak wcze­śnie jak wy, a poza tym to Kri­stof­fer ogar­nia naj­więk­szy ruch w po­rze lun­chu.

– Jak mo­głam za­po­mnieć? – Ro­ze­śmiała się. – Masz prze­cież lu­dzi od ro­boty.

– Wy też ma­cie lu­dzi… Tech­nicz­nie rzecz bio­rąc, nie mu­sisz co­dzien­nie otwie­rać i za­my­kać sklepu sama. – Za­mru­ga­łem, opróż­ni­łem szklankę, na­la­łem so­bie ko­lejną i już wie­dzia­łem, że dzi­siej­szej nocy nie do­trę na im­prezę w Ska­gen. Nie za­le­żało mi na tym. Wła­ści­wie to na­wet wo­la­łem prze­sie­dzieć całą noc, roz­ma­wia­jąc z Vin­nie.

Za­kum­plo­wa­li­śmy się, kiedy nasi przy­ja­ciele, Phil­lip i Dicte, zwią­zali się ze sobą. Nie mo­głem za­prze­czyć, że Vin­nie po­cią­gała mnie już od pierw­szego dnia. Wtedy była jesz­cze mę­żatką i znaj­do­wała się cał­ko­wi­cie poza moim za­się­giem. Nie­dawno się roz­wio­dła, lecz wciąż po­szu­ki­wała swo­jego praw­dzi­wego „ja”. Or­ga­ni­zo­wała ży­cie od nowa dla sie­bie i dwojga na­sto­let­nich dzieci. By­li­śmy pra­wie ró­wie­śni­kami. Vin­nie miała trzy­dzie­ści sie­dem lat, a ja zbli­ża­łem się do czter­dziestki, ale te­raz… czy może ra­czej w mo­men­cie, kiedy się po­zna­li­śmy, znaj­do­wa­li­śmy się w dwóch kom­plet­nie róż­nych miej­scach w ży­ciu. Przez wiele lat co­dzien­ność Vin­nie po­le­gała wy­łącz­nie na peł­nie­niu funk­cji matki i dba­niu o ro­dzinę. Na­to­miast ja ni­gdy się nie ustat­ko­wa­łem. Spę­dza­łem czas po­śród ce­le­bry­tów w swo­ich noc­nych klu­bach w Ko­pen­ha­dze. W pew­nym mo­men­cie po­czu­łem jed­nak, że moje ży­cie stało się zbyt mo­no­tonne, nudne i po­zba­wione sensu. Prze­ży­łem wcze­śniej kilka na­prawdę do­brych, wręcz fan­ta­stycz­nych lat, lecz te­raz po­ko­cha­łem ten nowy, o wiele spo­koj­niej­szy spo­sób funk­cjo­no­wa­nia na pół­nocy Ju­tlan­dii. Oczy­wi­ście tro­chę to trwało, za­nim miesz­kańcy przy­zwy­cza­ili się do mnie, a ja do nich.

– Nieee, pew­nie masz ra­cję. Po pro­stu lu­bię trzy­mać rękę na pul­sie, zwłasz­cza te­raz, kiedy Dicte nie może już spę­dzać tylu go­dzin w pracy.

Dicte była w ciąży i zre­zy­gno­wała z czę­ści obo­wiąz­ków, prze­ka­zu­jąc je Vin­nie. Te­raz to Vin­nie na­lała so­bie so­lidną por­cję wina i stuk­nęła się ze mną.

– Mam po­mysł! Może otwo­rzę bar i zro­bimy so­bie wła­sną im­prezkę, tylko dla nas dwojga? Nie po­jadę już dzi­siaj do Ska­gen. – Po­ru­szy­łem brwią, prze­je­cha­łem dło­nią po koł­nie­rzyku ko­szuli i roz­pią­łem górny gu­zik. Po­wi­nie­nem był to zro­bić już wiele go­dzin wcze­śniej, lecz w za­bie­ga­niu cią­gle o tym za­po­mi­na­łem.

Jesz­cze za­nim od­po­wie­działa, za­mknęła lap­top i po­zbie­rała do­ku­menty.

– Masz na mnie zły wpływ. – Pró­bo­wała, bez po­wo­dze­nia, przy­brać po­ważny wy­raz twa­rzy.

– Ju­tro rano po­mogę ci otwo­rzyć sklep, że­byś nie czuła się osa­mot­niona w swo­jej nie­doli. Bę­dziemy le­czyć zmę­czone głowy wa­szą pyszną kawą i two­imi wy­pie­kami… Oczy­wi­ście je­śli masz w pla­nach pie­cze­nie. – Wsta­łem i po­cze­ka­łem na nią w drzwiach do re­stau­ra­cji.

Sklep i re­stau­ra­cja były po­łą­czone wspól­nym przej­ściem. Rzadko za­my­ka­li­śmy drzwi na klucz. W go­dzi­nach pracy oka­zy­wało się to nie­zwy­kle prak­tyczne. Za­uwa­ży­li­śmy, że sprze­daż w obu miej­scach ro­śnie, je­żeli klienci i go­ście mogą się swo­bod­nie prze­miesz­czać mię­dzy re­stau­ra­cją a skle­pem.

– Nie mu­sisz tego ro­bić. Ale drinka nie od­mó­wię, zwłasz­cza je­śli ty go przy­go­tu­jesz. – Scho­wała do­ku­menty i kom­pu­ter do du­żej to­rebki.

Czyżby ze mną flir­to­wała? Cza­sami mia­łem wąt­pli­wo­ści, czy wła­ści­wie in­ter­pre­tuję jej słowa. Vin­nie była osobą nie­zwy­kle otwartą i przy­ja­zną, lecz nie tylko wo­bec mnie. Dzi­siaj by­li­śmy tu jed­nak tylko we dwoje, co ozna­czało, że jej ko­kie­te­ria była prze­zna­czona dla mnie.

– Mu­zyka, po­trze­bu­jemy mu­zyki. – Nie włą­czy­łem oświe­tle­nia w ca­łym po­miesz­cze­niu. Za­pa­li­łem tylko przy­tulne świa­tło w stre­fie baru, a póź­niej uru­cho­mi­łem na­gło­śnie­nie. Na­sta­wi­łem play­li­stę z od­prę­ża­ją­cym jaz­zem. Moja ulu­biona mu­zyka do sprzą­ta­nia. Słu­cha­łem jej z przy­jem­no­ścią, prze­tra­wia­jąc ha­łas ca­łego dnia… Sam na sam ze sobą i swo­imi my­ślami. – Co po­dać?

– Za­skocz mnie. – Usia­dła na ba­ro­wym krze­śle i roz­pu­ściła włosy. Opa­dły ja­snymi lo­kami na ra­miona i spły­nęły w dół ple­ców. Jej twarz roz­świe­tliła au­re­ola w ko­lo­rze zło­ci­stego miodu.

„Zro­bił się ze mnie po­eta” – po­my­śla­łem, wyj­mu­jąc skład­niki do drinka Gin Hass. Zo­ba­czy­łem, że Vin­nie zwilża wargi. Nie mo­głem ode­rwać oczu od ró­żo­wych ust, o któ­rych ca­ło­wa­niu fan­ta­zjo­wa­łem od mie­sięcy. Trzy­ma­łem się jed­nak na dy­stans, da­jąc jej czas na od­na­le­zie­nie sie­bie. Za­sta­na­wia­łem się, co ja, do li­cha, wy­pra­wiam, wzdy­cha­jąc do roz­wódki z dwójką dzieci. Jak da­leko je­stem skłonny się po­su­nąć? A może py­ta­nie brzmi ra­czej: jak da­leko mogę się po­su­nąć? Je­żeli ona też bę­dzie tego chciała?

Rozdział 1

Vinnie

Marzec

– Po­spiesz­cie się… Nie mo­żemy się cią­gle spóź­niać do taty. – Było piąt­kowe po­po­łu­dnie, czyli pora, kiedy za­mie­nia­li­śmy się opieką nad dziećmi. Mimo że utrzy­my­wa­łam bar­dzo do­bre re­la­cje z by­łym mę­żem, nie mo­głam się prze­cież spóź­niać za każ­dym ra­zem, kiedy od­wo­zi­łam do niego dzieci. Sama czu­ła­bym iry­ta­cję, gdyby on nie przy­wo­ził mi ich na czas. Spa­ko­wa­łam torbę z piąt­ko­wymi sło­dy­czami dla Sa­bine i Mal­thego. Nie mu­sia­łam tego ro­bić, nie mo­głam się jed­nak po­wstrzy­mać.

– Wi­dzia­łaś gdzieś moje białe dżinsy?

– Nie wi­szą cza­sem na sznurku w ła­zience? Wy­jeż­dżamy za pięć mi­nut. Je­śli nie bę­dzie­cie go­towi, mo­że­cie so­bie do­je­chać ro­we­rami.

– Oj, daj spo­kój. – Mal­the, mój trzy­na­sto­letni syn, rzu­cił się na ka­napę w na­szym nie­wiel­kim sa­lo­nie. Po roz­wo­dzie po­cząt­kowo za­miesz­ka­łam w prze­stron­nej ka­wa­lerce mo­jej przy­ja­ciółki Dicte. Oka­zało się jed­nak, że nie nada­wała się do ży­cia z dwójką na­sto­lat­ków, na­wet po po­dzie­le­niu prze­strzeni prze­gro­dami. Żadne z nas nie miało pry­wat­no­ści. Te­raz wy­naj­mo­wa­li­śmy mały żółty do­mek ry­backi w jed­nej z bocz­nych uli­czek pro­wa­dzą­cych nad mo­rze i plażę. Był to uro­czy bu­dy­nek w tra­dy­cyj­nym re­gio­nal­nym stylu. Już się cie­szy­łam na myśl o wio­śnie i le­cie, po­nie­waż przy domu był przy­tulny ogró­dek z mal­wami i klom­bem ob­sa­dzo­nym ro­śli­nami wie­lo­let­nimi.

– Mó­wię po­waż­nie. Nie mam siły co pią­tek dys­ku­to­wać z wa­szym tatą o na­szym spóź­nie­niu. – Była to lekka prze­sada, po­nie­waż nie dys­ku­to­wa­li­śmy z Clau­sem. Kiedy się spóź­nia­łam, po­sy­łał mi je­dy­nie pełne dez­apro­baty spoj­rze­nie, lecz to w zu­peł­no­ści wy­star­czało. Wes­tchnę­łam i za­to­pi­łam się w gra­na­to­wej we­lu­ro­wej so­fie, którą prze­ję­łam ra­zem z do­mem. Sofę upięk­szono no­wymi wzo­rzy­stymi po­dusz­kami w pa­ste­lo­wych ko­lo­rach, lecz ona sama pa­mię­tała za­mierz­chłe czasy.

– Dla­czego tata musi miesz­kać aż w Bun­ken? Prze­cież to śro­dek lasu.

– To z pew­no­ścią tylko tym­cza­sowe roz­wią­za­nie, ale może na­prawdę po­wi­nie­neś za­brać ro­wer. Bę­dzie ci ła­twiej, gdy­byś chciał się wy­brać do mia­sta.

Mój były mąż Claus wy­na­jął dom let­ni­skowy. Po­cząt­kowo miał w nim za­miesz­kać tylko na ja­kiś czas, lecz na ra­zie nie kwa­pił się do zmiany ad­resu. Ro­zu­mia­łam obiek­cje dzieci, które były przy­zwy­cza­jone do bli­sko­ści ko­le­gów w na­szym ma­łym mia­steczku.

– Mo­żemy prze­wieźć ro­wer z tyłu sa­mo­chodu? – Mal­the wstał i za­rzu­cił so­bie na ra­mię torbę spor­tową.

– Ja­sne, że tak. Dasz radę za­mon­to­wać ba­gaż­nik czy mam ci po­móc? – Wsta­łam z sofy i po­de­szłam do scho­dów. Za­wo­ła­łam do Sa­bine, która była jesz­cze na gó­rze: – Wy­jeż­dżamy te­eeeraz!

– Spo­koj­nie. – Sa­bine po­ja­wiła się na pół­pię­trze. – Prze­cież nie mamy re­zer­wa­cji, która nam prze­pad­nie, je­śli się spóź­nimy, prawda?

– Umó­wi­łam się z wa­szym tatą, że będę was od­wo­zić naj­póź­niej o szó­stej. Po­tem wy­bie­ram się do Ska­gen na ko­la­cję z Dicte, Phil­li­pem i Hen­ri­kiem. Więc mi­gu­siem. – Za­wsze od­czu­wa­łam pustkę po od­wie­zie­niu dzieci. Dla­tego sta­ra­łam się wy­peł­nić wolny czas spo­tka­niami to­wa­rzy­skimi. Od czasu, kiedy mo­jej przy­ja­ciółce Dicte i jej mę­żowi Phil­li­powi uro­dziło się dziecko, nie byli już nie­stety tak ela­styczni jak kie­dyś. Oczy­wi­ście to zro­zu­miałe. Jed­nak dzi­siaj wie­czo­rem ich małą Ker­stin za­opie­kuje się bab­cia, a my za­re­zer­wo­wa­li­śmy sto­lik w re­stau­ra­cji ryb­nej w Ska­gen. Tylko dla na­szej czwórki. Re­stau­ra­cja była na­prawdę ka­me­ralna. Za­po­wia­dał się miły, in­tymny wie­czór.

– Mi­gu­siem, mi­gu­siem… – Szes­na­sto­let­nia Sa­bine prze­mknęła obok mnie, prze­wra­ca­jąc oczami. – Kto dzi­siaj mówi „mi­gu­siem”?

– Ja mó­wię „mi­gu­siem”, więc ła­ska­wie się po­spiesz.

– Przy­ję­łam. – Sa­bine wsu­nęła stopy w sne­akersy, przy­dep­tu­jąc przy tym piętę.

– Co ty wy­pra­wiasz, nisz­czysz buty! – upo­mnia­łam ją ostrym to­nem. Kiedy tylko wy­po­wie­dzia­łam te słowa, zda­łam so­bie sprawę, jak mo­ra­li­za­tor­sko za­brzmiały. Oczy­wi­ście by­łam jej mamą, ale na­prawdę nie chcia­łam po­ga­niać ani stro­fo­wać dzieci. Nie­ustanne zmie­nia­nie miej­sca po­bytu i prze­miesz­cza­nie się mię­dzy Clau­sem a mną nie było prze­cież ni­czym przy­jem­nym także dla nich. – Prze­pra­szam, ko­cha­nie. To było nie fair.

– Dla­czego mu­simy cią­gle jeź­dzić tam i z po­wro­tem, jak­by­śmy byli ja­ki­miś ma­łymi dziećmi? – Sa­bine wło­żyła buty jak trzeba i spoj­rzała na mnie. – Nie mo­żemy sami de­cy­do­wać, gdzie chcemy spę­dzać czas?

– Po­roz­ma­wiam z tatą. – Po­no­wi­łam wcze­śniej­sze nie­do­trzy­mane obiet­nice.

Mimo że trak­to­wa­li­śmy się z Clau­sem ra­czej przy­zwo­icie, nie­ła­two było sta­nąć twa­rzą w twarz i dys­ku­to­wać o spra­wach więk­szej wagi. Wciąż bu­zo­wało w nas jesz­cze wiele emo­cji. Za­czę­li­śmy się spo­ty­kać, kiedy by­li­śmy jesz­cze bar­dzo mło­dzi, i szybko wzię­li­śmy ślub. Wspól­nie zbu­do­wa­li­śmy od pod­staw całe na­sze ży­cie, w któ­rym nie­mal zro­śli­śmy się w jedną osobę, za­po­mi­na­jąc przy tym o by­ciu parą.

Sa­bine na­rzu­ciła kurtkę i po­wie­siła na ra­mie­niu torbę, a ja za­mknę­łam za nami drzwi. Mie­li­śmy po­łowę marca i na dwo­rze było zimno jak w psiarni, choć nie było śniegu. Ciemne niebo za­snu­wały jed­nak cięż­kie chmury, co mo­gło sta­no­wić za­po­wiedź nad­cią­ga­ją­cych opa­dów.

– Wska­kuj i ru­szamy – po­wie­dzia­łam po­god­nie.

Mal­the za­mo­co­wał ro­wer z tyłu sa­mo­chodu i te­raz, ku nie­za­do­wo­le­niu Sa­bine, sie­dział już na przed­nim sie­dze­niu mo­jego ma­łego czer­wo­nego forda fie­sty. Dzi­siaj nie usły­sza­łam jed­nak żad­nego zrzę­dze­nia, że jest star­sza i to ona po­winna sie­dzieć obok mnie. Wy­je­cha­łam na główną drogę łą­czącą Aal­bæk ze Ska­gen.

– Co po­wie­cie na małe fe­rie wio­senne w Wiel­ka­noc? Mam w tym roku wolne w święta, a już dawno ni­g­dzie ra­zem nie wy­jeż­dża­li­śmy.

– Ta­aak, hu­uurrra. Je­steś naj­wspa­nial­szą mamą na świe­cie. – Sa­bine ob­jęła mnie od tyłu i au­tem za­rzu­ciło tro­chę na bok.

– Spo­koj­nie. – Ro­ze­śmia­łam się. – Ni­g­dzie nie po­je­dziemy, je­śli roz­bi­jemy sa­mo­chód. – Szybko wy­pro­sto­wa­łam kie­row­nicę. Na szczę­ście poza nami na dro­dze nie było żad­nych aut. O tej po­rze roku Ju­tlan­dia Pół­nocna sta­wała się bar­dzo wy­lud­niona.

– Prze­pra­szam. Po pro­stu już sto lat ni­g­dzie nie by­li­śmy. Za­de­cy­du­jemy wspól­nie, do­kąd po­je­dziemy? – Sa­bine znowu roz­parła się na tyl­nym sie­dze­niu.

– Chcę do Los An­ge­les – po­wie­dział Mal­the.

– Ale w gra­ni­cach roz­sądku. Nie je­stem prze­cież mi­lio­nerką. – Nie by­łam mi­lio­nerką, to fakt, lecz uśmiech­nę­łam się pod no­sem, po­nie­waż ra­dzi­łam so­bie na­prawdę bar­dzo do­brze. Po roz­wo­dzie prze­ży­łam szok. Na­gle sta­łam się od­po­wie­dzialna za fi­nanse. Przez wiele lat nie pra­co­wa­łam za­rob­kowo i nie mu­sia­łam się mar­twić o pie­nią­dze dla ro­dziny. Na po­czątku by­łam sfru­stro­wana i zła na sie­bie, że obar­czy­łam tym wy­łącz­nie męża. Za­ra­bia­nie wła­snych pie­nię­dzy i go­spo­da­ro­wa­nie nimi w taki spo­sób, żeby wy­star­czyło nam na wszystko, oka­zało się trudne, lecz rów­no­cze­śnie wy­zwa­la­jące, a naj­cu­dow­niej­sze było to, że te­raz mo­głam sa­mo­dziel­nie po­dej­mo­wać wszel­kie de­cy­zje. – Za­osz­czę­dzi­łam tro­chę gro­sza. Wy­star­czy nam na po­dróż gdzieś w Eu­ro­pie. Mo­że­cie się nad tym za­sta­no­wić do czasu, kiedy znowu się zo­ba­czymy. – Moje au­tko pod­ska­ki­wało i tań­czyło na dziu­ra­wej ka­mie­ni­stej dro­dze pro­wa­dzą­cej na osie­dle dom­ków let­ni­sko­wych.

Claus wy­na­jął nowo zbu­do­wany dom let­ni­skowy. Więk­szy od na­szego sta­rego domu, który mu­sie­li­śmy sprze­dać. Mi­nę­łam bu­dy­nek, w któ­rym miesz­kał Hen­rik, wła­ści­ciel „ga­stro­pubu”, są­sia­du­ją­cego z na­le­żącą do mnie i Dicte mle­czar­nią. Dla­tego wi­dy­wa­łam go co­dzien­nie… a na­wet kilka razy dzien­nie. Na­le­żał też do grona na­szych naj­bliż­szych zna­jo­mych i mu­szę przy­znać, że wpadł mi w oko. By­łam jed­nak prze­ko­nana, że trak­tuje mnie wy­łącz­nie jak przy­ja­ciółkę. Kiedy spo­tka­li­śmy się po raz pierw­szy ubie­głego lata na im­pre­zie u Phil­lipa, był ze swoją dziew­czyną, in­flu­en­cerką. Od­nio­słam wtedy wra­że­nie, że in­te­re­sują go głów­nie luźne związki, młode ko­biety i że w ogóle nie szuka ni­kogo na stałe. Cza­sami czu­łam jed­nak, że zerka na mnie w szcze­gólny spo­sób.

Po­sy­łał mi to spoj­rze­nie, kiedy my­ślał, że tego nie wi­dzę.

Pod­czas roz­mowy czę­sto życz­li­wie do­ty­kał mo­jego ra­mie­nia lub dłoni.

Za­wsze mo­głam li­czyć na jego po­moc, szcze­gól­nie w skle­pie.

Cier­pli­wie i uważ­nie słu­chał mo­jej pa­pla­niny o wszyst­kim i o ni­czym, jak­bym była ja­kąś wy­rocz­nią del­ficką. No i jesz­cze ta sy­tu­acja z ze­szłego lata, którą chcia­łam te­raz wy­ma­zać z pa­mięci. Sama by­łam so­bie winna, że do ni­czego wtedy nie do­szło.

Zda­wa­łam so­bie sprawę, że je­stem spra­gniona bli­sko­ści. Spra­gniona męż­czy­zny, który mnie po­żąda, męż­czy­zny, który nie może się mną na­sy­cić. Spra­gniona tego, co Dicte od­na­la­zła w Phil­li­pie. Męż­czy­zny, który bę­dzie chciał dzie­lić ze mną wszystko. W mał­żeń­stwie od­czu­wa­łam głód. Obojgu bra­ko­wało nam cze­goś, czego nie po­tra­fi­li­śmy już so­bie dać. Przy­zna­nie się do tego za­jęło nam zde­cy­do­wa­nie za wiele lat. Po­win­nam była już dawno być go­towa na na­sze roz­sta­nie.

To tro­chę dziwne, że Hen­rik mieszka na tej sa­mej ulicy co mój były mąż. W ca­łym domu Hen­rika pa­liły się świa­tła. Na pewno szy­kuje się już na wie­czór. Na myśl o tym, że wkrótce go zo­ba­czę, po mo­ich ple­cach prze­biegł dreszcz ra­do­ści. Po­win­ni­śmy byli się umó­wić, że po­je­dziemy do Ska­gen ra­zem. Nie zdą­ży­łam mu tego za­pro­po­no­wać, a on też nic na ten te­mat nie wspo­mniał. Ale mie­li­śmy dzi­siaj nad­zwy­czaj dużo pracy jak na zwy­kłe piąt­kowe po­po­łu­dnie w marcu w Aal­bæk.

– Ko­niec po­dróży – oznaj­mi­łam.

Wje­cha­łam na wą­ski pod­jazd domu Clausa. Po obu stro­nach ro­sły wy­so­kie iglaki. Claus na­dal miał na ze­wnątrz lampki cho­in­kowe, cho­ciaż święta skoń­czyły się już dawno temu. Dzięki świa­teł­kom ciemny las wy­da­wał się tro­chę bar­dziej przy­tulny i mniej prze­ra­ża­jący. Z ko­mina uno­sił się dym. Ucie­szy­łam się ze względu na dzieci, po­nie­waż dom spra­wiał nie­zwy­kle przy­ja­zne i przy­tulne wra­że­nie. Od­pro­wa­dzi­łam Sa­bine i Mal­the do wej­ścia. Kiedy po­de­szli­śmy bli­żej, Claus otwo­rzył drzwi. Ski­nął głową, a ja uprzej­mie się z nim przy­wi­ta­łam. Ja­kie to dziwne, że za­cho­wuję się tak for­mal­nie wo­bec osoby, z którą przez tyle lat dzie­li­łam łoże. Mu­siał nie­dawno wyjść spod prysz­nica i miał jesz­cze mo­kre włosy. Nie ulega wąt­pli­wo­ści, że Claus jest atrak­cyj­nym fa­ce­tem. Oboje mie­li­śmy po trzy­dzie­ści sie­dem lat. Kiedy uro­dziły się dzieci, by­li­śmy jesz­cze mło­dzi, lecz wtedy wszystko wy­da­wało się ta­kie na­tu­ralne. Moje my­śli krą­żyły dzi­siaj wo­kół naj­róż­niej­szych te­ma­tów. Po­trzą­snę­łam głową i wró­ci­łam do rze­czy­wi­sto­ści.

– Do zo­ba­cze­nia w pią­tek. – Po­tar­mo­si­łam włosy Mal­thego i wy­ści­ska­łam oboje. – Pisz­cie albo dzwoń­cie, gdy­by­ście cze­goś po­trze­bo­wali. – Mój uśmiech był prze­zna­czony nie tylko dla dzieci. Kie­ro­wa­łam go rów­nież do Clausa.

– Baw się do­brze, mamo. – Sa­bine mru­gnęła do mnie i po­ma­chała mi w drzwiach.

„Spró­buję się do­brze ba­wić”,po­my­śla­łam.

– Dzię­kuję i wza­jem­nie. Spa­ko­wa­łam wam to­rebkę z piąt­ko­wymi sło­dy­czami. Jest w ze­wnętrz­nej kie­szeni two­jej torby, Mal­the.

– Ku­pi­łem sło­dy­cze – wy­ce­dził Claus przez za­ci­śnięte zęby.

– W ta­kim ra­zie bę­dzie­cie mieć wię­cej – od­po­wie­dzia­łam z uśmie­chem i szybko ru­szy­łam w stronę sa­mo­chodu. Ucie­ka­łam, żeby ukryć łzy, które już szczy­pały mnie w oczy. W po­wie­trzu uno­siły się po­je­dyn­cze płatki śniegu. Owi­nę­łam się cia­śniej roz­piętą zi­mową kurtką. Wciąż jesz­cze od­czu­wa­łam pustkę, kiedy zo­sta­wia­łam dzieci u taty. Te­raz już mniej­szą niż na po­czątku, ale i tak za­wsze czu­łam nad­cią­ga­jącą sa­mot­ność, w szcze­gól­no­ści kiedy to ja od nich od­jeż­dża­łam. Cho­ciaż wie­dzia­łam, że czeka mnie bar­dzo dużo pracy, a na­stęp­nego dnia mu­szę otwo­rzyć sklep wcze­śnie rano i za­pla­no­wać ko­lejne kam­pa­nie mar­ke­tin­gowe dla na­szej mle­czarni, i tak za każ­dym ra­zem ty­go­dnie, które spę­dza­łam bez dzieci, ozna­czały dla mnie oswa­ja­nie się z sa­mot­no­ścią od nowa.

Uru­cho­mi­łam sa­mo­chód i od­cze­ka­łam chwilę przy pra­cu­ją­cym pełną parą wen­ty­la­to­rze, żeby od­pa­ro­wała przed­nia szyba. W głębi torby za­wi­bro­wał wy­ci­szony te­le­fon, sy­gna­li­zu­jąc przy­cho­dzące po­łą­cze­nie. Wy­grze­ba­łam go ze swo­jej wiel­kiej to­rebki, w któ­rej no­si­łam do­słow­nie wszystko. To on, Hen­rik.

– Cześć – ode­bra­łam z przy­spie­szo­nym bi­ciem serca. Au­to­ma­tycz­nie opu­ści­łam osłonę prze­ciw­sło­neczną i przej­rza­łam się w ma­łym lu­sterku. Roz­pusz­czone ja­sne włosy spły­wały mi po ra­mio­nach, a po­liczki za­czer­wie­niły się od mroź­nego po­wie­trza. Wy­ję­łam błysz­czyk ze schowka na rę­ka­wiczki i na­ło­ży­łam na usta świeżą war­stwę ró­żo­wego ko­sme­tyku. Co ja wy­pra­wiam, prze­cież i tak mnie nie wi­dzi! Po­czu­łam się jak głu­pia na­sto­latka szcze­bio­cząca z obiek­tem swo­ich wes­tchnień.

– To ty prze­jeż­dża­łaś przed chwilą obok mo­jego domu? – Głos Hen­rika był głę­boki. Nie wy­parłby się swo­jego ko­pen­ha­skiego dia­lektu. – Chyba jesz­cze nie je­cha­łaś z po­wro­tem, w każ­dym ra­zie tego nie wi­dzia­łem.

– Za mo­ment tam będę.

– Po­my­śla­łem, że mo­żemy po­je­chać do Ska­gen ra­zem, jed­nym sa­mo­cho­dem. Mogę pro­wa­dzić.

Do­brze, że je­cha­łam aku­rat po szu­tro­wej dro­dze. Za­re­ago­wa­łam tak, jakby szep­tał do mnie uwo­dzi­ciel­skie spro­śne słówka, a nie skła­dał mi roz­sądną pro­po­zy­cję lo­gi­styczną. Za­krę­ciło mi się w gło­wie. Będę mu­siała ja­koś za­pa­no­wać nad tym po­cią­giem albo zdła­wić go w so­bie raz na za­wsze.

– Mu­szę jesz­cze wró­cić do domu, żeby się prze­brać. Wiem, że je­stem tro­chę spóź­niona. Nie mu­simy je­chać ra­zem. Mogę do­je­chać sama. – Ner­wowo kle­pa­łam wszyst­kie zda­nia na jed­nym wy­de­chu.

– Nie­długo będę go­towy. Za­jadę po cie­bie do mia­sta. Uprze­dzę Phil­lipa, że tro­chę się spóź­nimy. – Hen­rik wy­da­wał się cał­ko­wi­cie wy­lu­zo­wany. – Nie spiesz się. To ma być prze­cież miły wie­czór w gro­nie przy­ja­ciół.

– Su­per, wiel­kie dzięki. Masz ra­cję. Po pro­stu nie je­stem sobą, kiedy zo­sta­wiam dzieci u ich ojca. – Nie wie­dzia­łam, dla­czego mu o tym mó­wię. Co go ob­cho­dzą moje pro­blemy?

– W ta­kim ra­zie do­brze się składa, że do­trzy­mamy ci dzi­siaj to­wa­rzy­stwa… No wiesz, żeby od­cią­gnąć twoje my­śli od dzieci. – Ro­ze­śmiał się głę­bo­kim, lekko chry­pli­wym śmie­chem, który wy­słał im­pulsy do wszyst­kich stref ero­gen­nych mo­jego ciała.

Uświa­do­mi­łam so­bie, że prze­pa­dłam z kre­te­sem. Cud, że do tej pory nie za­czę­łam pi­sać pa­mięt­nika o mo­jej wiel­kiej skry­tej mi­ło­ści. Cie­kawe, czy mam jesz­cze któ­ryś z tych sta­rych no­te­sów na kłódkę. Uśmiech­nę­łam się pod no­sem.

– Wła­śnie mi­jam twój dom – po­in­for­mo­wa­łam i po­ma­cha­łam dło­nią, mimo że nie mógł mnie prze­cież wi­dzieć. Na szczę­ście nie od­bie­rało mi mowy w jego obec­no­ści, co było du­żym plu­sem. Ina­czej już dawno bym się zdra­dziła. Przez te wszyst­kie mie­siące od tam­tego wie­czoru ubie­głego lata ro­bi­łam wszystko, co w mo­jej mocy, żeby spra­wiać wra­że­nie nie­wzru­szo­nej i od­gry­wać rolę „tylko przy­ja­ciółki”. Czu­łam jed­nak, że staje się to co­raz trud­niej­sze. Po­ja­wiało się py­ta­nie, co z tym zro­bię.

– Wi­dzę cię. W ta­kim ra­zie dam ci pięt­na­ście mi­nut prze­wagi.

– Ide­al­nie. Zo­sta­wię otwarte drzwi, więc po pro­stu wejdź do środka. – Serce za­biło mi jesz­cze moc­niej, a w gło­wie za­czął się wy­klu­wać plan.

***

Poń­czo­chy sa­mo­no­śne, nowa czarna ko­ron­kowa bie­li­zna, naj­bar­dziej sek­sowna, jaką mia­łam. Mia­łam tylko na­dzieję, że czarny ko­lor nie prze­świ­tuje spod bia­łej dzia­ni­no­wej su­kienki. Wzię­łam głę­boki wdech i wy­pro­sto­wa­łam plecy. To się sta­nie dzi­siaj. Mu­szę mu po­wie­dzieć o swo­ich uczu­ciach. Wóz albo prze­wóz, tak to się chyba mówi?

Majtki były nowe, nie zdą­ży­łam na­wet od­ciąć metki ani ich wy­prać. Wbi­łam się w skąpe ko­ron­kowe stringi, wsta­łam i okrę­ci­łam przed lu­strem umiesz­czo­nym po we­wnętrz­nej stro­nie drzwi szafy. Moje piersi już dawno pod­dały się sile gra­wi­ta­cji, ale na­dal były kształtne, okrą­głe i ob­fite. Pięk­nie się ukła­dały w sta­niku. Lu­bi­łam swoje ciało. Nie mia­łam pła­skiego brzuszka, był lekko za­okrą­glony, ale ta­kie są prze­cież ko­biece kształty. Prze­wią­za­łam się zło­tym pa­skiem, żeby pod­kre­ślić ta­lię. Cie­kawe, jak po­strze­gałby mnie inny męż­czy­zna. Czas się prze­ko­nać, czy Hen­rik wi­dzi we mnie ko­goś wię­cej niż tylko przy­ja­ciółkę. Zda­wa­łam so­bie oczy­wi­ście sprawę z ry­zyka, że mogę zo­stać od­trą­cona.

– Cześć, już je­stem. – Usły­sza­łam głos Hen­rika z przed­sionka. Do­bie­ga­jące stam­tąd od­głosy wska­zy­wały na to, że otrze­py­wał śnieg z bu­tów.

– Daj mi dwie mi­nuty… Czyżby za­czął pa­dać śnieg? – krzyk­nę­łam do niego.

– Sy­pie jak sza­lony. – Głos do­bie­gał już z bliż­szej od­le­gło­ści, ale wciąż jesz­cze z pię­tra ni­żej. – Przez całą zimę pra­wie nie pa­dało, a te­raz, w marcu, po­goda nad­ra­bia za­le­gło­ści. – Jego śmiech był głę­boki i cie­pły.

Po­kry­łam usta świeżą war­stwą czer­wo­nej szminki i zdję­łam z ko­mody czarną ko­per­tówkę, do któ­rej wło­ży­łam wcze­śniej pie­nią­dze, te­le­fon i pre­zer­wa­tywy. Czy to sza­lona de­cy­zja? Nie, do cho­lery – skar­ci­łam się. – Prze­cież wzdy­chasz do niego od wie­ków. – Czu­łam się go­towa.

– Cześć… – Za­sko­czy­łam go, stał ple­cami do mnie.

Od­wró­cił się, trzy­ma­jąc w dłoni ilu­stro­wane cza­so­pi­smo.

– Nie­stety nie ma cię w tym nu­me­rze. – Ro­ze­śmia­łam się, wska­zu­jąc ru­chem głowy ma­ga­zyn w jego dłoni.

Spoj­rzał na mnie, a na jego usta wy­pły­nął sze­roki uśmiech.

– Już dawno mnie tam nie było i wcale za tym nie tę­sk­nię.

– Ju­tlan­dia Pół­nocna nie jest wy­star­cza­jąco modna. No, chyba że mó­wimy o wa­ka­cjach, a do­kład­niej o dwu­dzie­stym dzie­wią­tym ty­go­dniu – stwier­dzi­łam, przy­sia­da­jąc na krze­śle przy ku­chen­nym stole, żeby wło­żyć czarne skó­rzane ko­zaki do ko­lan. – Dzię­kuję, że chce ci się być dzi­siaj kie­rowcą. – Za­su­nę­łam za­mek w ko­zaku i spoj­rza­łam w górę.

Ode­rwał wzrok od dłoni na bu­cie i wę­dro­wał spoj­rze­niem w górę mo­jego ciała.

– Ża­den pro­blem. Bez sensu, że­by­śmy oboje pro­wa­dzili sa­mo­chód i żeby żadne z nas nie mo­gło wy­pić lampki wina. – Usiadł na nie­bie­skiej we­lu­ro­wej so­fie, na któ­rej go­dzinę temu sie­dzia­łam z Mal­them. W swoim ele­ganc­kim ubra­niu nie pa­so­wał do pod­nisz­czo­nej ka­napy w moim ma­łym sa­lo­niku. Miał na so­bie gran­tową ma­ry­narkę, a pod nią białą ko­szulę z roz­pię­tym pod szyją gu­zi­kiem.

Czu­ła­bym się te­raz onie­śmie­lona, gdy­bym nie wi­dy­wała go wcze­śniej w re­stau­ra­cji w zno­szo­nych dżin­sach i ko­szul­kach, kiedy pró­bo­wał maj­ster­ko­wać swo­imi dwiema le­wymi rę­kami. Ża­den był z niego fa­cho­wiec. Wy­ka­zy­wał się jed­nak upo­rem i dużo się już na­uczył.

– A ży­cie, które po­ka­zują tu­taj – po­ma­chał ko­lo­ro­wym ma­ga­zy­nem – jest prze­re­kla­mo­wane.

– Ja tam je ku­puję. – Uśmiech­nę­łam się, czu­jąc, jak lekki ru­mie­niec wy­pływa mi na po­liczki. – Jest po pro­stu zu­peł­nie inne od na­szego ży­cia tu­taj, na wsi. Czer­wone usta, pre­miery i po­kazy mody… – Mi­mo­wol­nie wy­da­łam z sie­bie ci­che wes­tchnie­nie.

– Chcia­ła­byś zo­ba­czyć ten świat? – Hen­rik był przy­zwy­cza­jony do prze­by­wa­nia po­śród ce­le­bry­tów, mo­de­lek i ak­to­rów. W Ko­pen­ha­dze pro­wa­dził zu­peł­nie inne ży­cie. Miał kilka noc­nych klu­bów i znał duń­ską scenę mu­zyczną. Ubie­głego lata za­sko­czył wszyst­kich, ku­pu­jąc lo­kal obok na­szego sklepu. Wy­re­mon­to­wał go i otwo­rzył re­stau­ra­cję. Cza­sami wy­jeż­dżał do Ko­pen­hagi, żeby przy­pil­no­wać swo­ich in­te­re­sów, lecz więk­szość czasu spę­dzał tu, w Aal­bæku. Przy­zwy­cza­iłam się już, że stał się czę­ścią mo­jego ży­cia… ży­cia nas wszyst­kich, przy­po­mnia­łam so­bie. Hen­rik nie był prze­cież tylko mój.

– A kto by nie chciał? – Po­sła­łam mu za­chwy­cone spoj­rze­nie. – Je­stem go­towa. Prze­pra­szam, że mu­sia­łeś cze­kać.

– Ża­den pro­blem. Phil­lip i Dicte zajmą sto­lik i po­cze­kają na nas przy lampce wina. Mó­wili, że­by­śmy się nie spie­szyli. – Wło­żył zi­mową kurtkę i po­mógł mi za­ło­żyć czarny weł­niany płaszcz. Ten gest wy­dał mi się bar­dzo in­tymny. Jak­by­śmy byli parą, która wy­cho­dzi ra­zem w piąt­kowy wie­czór, a nie tylko przy­ja­ciółmi.

– Je­żeli mia­ła­byś ochotę wy­brać się na ja­kąś pre­mierę, mogę to za­ła­twić. – Przy­trzy­mał mi drzwi.

Prze­mknę­łam pod jego ręką. Za­trzy­ma­łam się, żeby za­mknąć dom na klucz. Sto­jąc tak bli­sko, czu­łam za­pach jego wody po go­le­niu. Pach­niał świe­żo­ścią i cy­tru­sami z do­mieszką lekko ko­rzen­nego i cho­ler­nie uwo­dzi­ciel­skiego aro­matu. Mimo że do­brze zna­łam ten za­pach, prze­szył mnie dreszcz pod­nie­ce­nia. Nie była to zresztą żadna no­wość.

– Nie mu­sisz mnie od razu za­bie­rać na pre­mierę. Wy­star­czy, że opo­wiesz, jak to jest… żyć w ta­kim splen­do­rze.

Szar­mancko prze­pu­ścił mnie przo­dem do czar­nego sa­mo­chodu te­re­no­wego za­par­ko­wa­nego na pod­jeź­dzie.

– To na­prawdę ża­den pro­blem. Z przy­jem­no­ścią za­biorę cię ze sobą na ja­kąś galę, je­śli uda się nam wpa­so­wać ter­min w na­sze gra­fiki. Tak na­prawdę nie ma w tym żad­nego splen­doru. Jest po pro­stu ina­czej. – Przy­trzy­mał mi drzwi sa­mo­chodu. Na­sza re­la­cja była rów­nie nie­wy­mu­szona jak na­sza roz­mowa. – Za­zwy­czaj od­ma­wiam, ale tylko po­wiedz, gdy­byś chciała na coś…

– Czuję się za­pro­szona. – po­wie­dzia­łam z nutą flirtu w gło­sie. Ro­ze­śmiał się, za­trza­sku­jąc za mną drzwi.

Pierw­sze ki­lo­me­try upły­nęły nam w ci­szy. Sko­rzy­sta­łam z oka­zji, żeby przyj­rzeć się jego pro­fi­lowi. Ciemne, nie­mal czarne włosy były nieco dłuż­sze u góry i przy­cięte na szyi. Nie ogo­lił się. Jed­no­dniowy za­rost przy­da­wał mu jesz­cze bar­dziej sek­sow­nego wy­glądu i moje my­śli za­częły ga­lo­po­wać z pręd­ko­ścią se­tek ki­lo­me­trów na go­dzinę. Jak, do li­cha, mam go uwieść? Jak prze­kro­czyć gra­nicę po­mię­dzy przy­ja­ciel­ską po­ga­wędką a „Cześć, masz ochotę na dziki seks bez za­ha­mo­wań”? I czy w głębi du­szy cho­dziło mi o coś wię­cej niż seks? Za­częła mnie swę­dzieć i piec skóra. Za­pra­gnę­łam się­gnąć do jego dłoni, po­gła­skać ją i po­ło­żyć so­bie na udzie, wsu­nąć pod roz­cię­cie su­kienki, żeby po­czuł moje sa­mo­no­śne poń­czo­chy. Od­wró­ci­łam wzrok od jego twa­rzy i spoj­rza­łam za okno. Pa­dał śnieg i wy­cie­raczki pra­co­wały bez prze­rwy. Cienka war­stewka bia­łego pu­chu po­kry­wała już wrzo­so­wi­ska przy dro­dze do Ska­gen, lecz trasa wciąż była prze­jezdna, a Hen­rik pro­wa­dził ostroż­nie.

– Masz ja­kieś cie­kawe plany na dzia­łal­ność re­stau­ra­cji w tym roku?

W na­szym gro­nie czę­sto na­zy­wa­li­śmy jego re­stau­ra­cję czy też bar ga­stro­pu­bem. Mu­zyka na żywo w pu­bie przy­cią­gała klien­telę na­wet z naj­dal­szych za­kąt­ków Ju­tlan­dii Pół­noc­nej. W mar­ke­tingu in­ter­ne­to­wym po­ma­gał mu głów­nie ze­spół jego by­łej dziew­czyny Nikki. Hen­rik po­sze­rzył go o pro­fe­sjo­nal­nego me­ne­dżera do spraw me­diów spo­łecz­no­ścio­wych, od­po­wie­dzial­nego za za­rzą­dza­nie wi­docz­no­ścią w sieci. Po­zna­łam Nikki ze­szłego lata, kiedy spę­dzali z Hen­ri­kiem urlop w Ska­gen. Po­dobno póź­niej kil­ka­krot­nie się roz­sta­wali i po­now­nie scho­dzili, ni­gdy jed­nak nie wy­py­ty­wa­łam o ich zwią­zek. Na­sza przy­jaźń nie obej­mo­wała bo­wiem tego ro­dzaju py­tań.

– Pra­cuję nad tym, żeby w dwu­dzie­stym dzie­wią­tym i trzy­dzie­stym ty­go­dniu ścią­gnąć do nas kilka cie­ka­wych osób z branży mu­zycz­nej. Mamy prze­cież silną kon­ku­ren­cję w Ska­gen. By­łoby su­per, gdyby udało się zro­bić wię­cej szumu me­dial­nego wo­kół Aal­bæku.

– No tak, masz prze­cież roz­le­głe zna­jo­mo­ści dzięki swoim klu­bom – stwier­dzi­łam, prze­no­sząc spoj­rze­nie z jego pro­filu na rękę i dłoń spo­czy­wa­jącą na kie­row­nicy. Za­pewne pod­grze­wa­nej, po­nie­waż Hen­rik nie miał rę­ka­wi­czek. Po­my­śla­łam o mo­jej ma­łej nie­szczel­nej fie­ście.

– Nie zro­bisz kon­ku­ren­cji Vin­cen­towi?

Mój brat pro­wa­dził ho­tel w mia­steczku, w bu­dynku daw­nej go­spody. Ga­stro­pub Hen­rika kon­ku­ro­wał z go­spodą Vin­centa o re­stau­ra­cyj­nych go­ści. Mimo że pa­no­wie się za­przy­jaź­nili, cza­sami wy­czu­wa­łam w ich re­la­cji pe­wien chłód, szcze­gól­nie ze strony mo­jego brata. Hen­rik miał znacz­nie bar­dziej wy­lu­zo­wane po­dej­ście do róż­nych spraw, w tym do liczby go­ści w re­stau­ra­cji. Miał jed­nak rów­nież tę prze­wagę, że jego firma opie­rała się na kilku fi­la­rach.

– Chyba nie da się tego cał­ko­wi­cie unik­nąć, prawda? – Lekko od­wró­cił głowę, nie od­ry­wa­jąc wzroku od drogi i śnież­nej za­mieci na dwo­rze. Usta drgnęły w lek­kim uśmie­chu. – Ale mam po­mysł, jak ścią­gnąć więk­szą liczbę go­ści na noc­legi do go­spody Vin­centa.

– Do nad­mor­skiego ho­telu – po­pra­wi­łam go.

Trudno zmie­nić ludz­kie przy­zwy­cza­je­nia. Przez wiele lat była to przy­drożna go­spoda, w któ­rej w daw­nych cza­sach za­trzy­my­wali się po­dróżni zmie­rza­jący do Ska­gen, a w ostat­nich la­tach przy­jeż­dżali tu go­ście, któ­rzy chcieli spę­dzić urlop na wsi. Obec­nie Vin­cent i za­rząd jego firmy zmie­nili pro­fil dzia­łal­no­ści. Wy­re­mon­to­wali piękne bu­dynki i po­koje i dali im nowe ży­cie. Te­raz re­kla­mo­wali to miej­sce jako nad­mor­ski ho­tel. Je­śli po­szło się boczną drogą, z ho­telu było za­le­d­wie kil­ka­set me­trów do plaży.

– Jaki to po­mysł? – za­py­ta­łam za­cie­ka­wiona, zwra­ca­jąc do niego twarz.

– Jesz­cze nie roz­ma­wia­łem z Vin­cen­tem, ale my­śla­łem o przy­go­to­wa­niu pa­kietu po­by­to­wego w Aal­bæku, w ra­mach któ­rego go­ście będą prze­mie­rzać mia­steczko, ko­rzy­sta­jąc z jego wspa­nia­łych atrak­cji, mię­dzy in­nymi z ho­telu. – Wspo­mi­na­jąc o obiek­cie Vin­centa, za­ak­cen­to­wał tym ra­zem słowo „ho­tel”. – Pa­kiet bę­dzie obej­mo­wał mój ga­stro­pub oraz oczy­wi­ście kawę i kar­da­mo­nowe droż­dżówki w wa­szej mle­czarni… Je­żeli uzna­cie, że to do­bry po­mysł. – W jego gło­sie po­brzmie­wało chyba lek­kie zde­ner­wo­wa­nie. To dziwne. Zmarsz­czy­łam czoło z za­sko­cze­niem. Nie zna­łam go z tej strony. Zwy­kle był pewny sie­bie, mó­wił rze­czy wprost i en­tu­zja­stycz­nie wcie­lał swoje po­my­sły w ży­cie, nie­ko­niecz­nie je wcze­śniej te­stu­jąc.

– To do­sko­nały po­mysł. Mo­gli­by­śmy po­roz­ma­wiać o tym ju­tro z Vin­cen­tem. Ja w każ­dym ra­zie je­stem ju­tro w pracy. – Chcia­łam wy­ba­dać, czy Hen­rik bę­dzie w swoim pu­bie w go­dzi­nach otwar­cia na­szego sklepu.

– Su­per, ja też będę ju­tro w re­stau­ra­cji. Mu­simy jak naj­szyb­ciej roz­re­kla­mo­wać nasz po­mysł. – Zje­chał z głów­nej drogi, mi­ja­jąc oświe­tlony w wie­czor­nych ciem­no­ściach i spo­wity śnie­giem ko­ściół w Ska­gen. Ska­gen było piękne o każ­dej po­rze roku. Kiedy wiało i pa­no­wał chłód, tę­sk­ni­łam jed­nak za la­tem i słoń­cem, a na­wet za tu­ry­stami i na­tło­kiem obo­wiąz­ków. – Po­doba mi się, że o tej po­rze roku nie ma pro­blemu ze zna­le­zie­niem miej­sca do par­ko­wa­nia. – Hen­rik za­trzy­mał się pra­wie przy sa­mej re­stau­ra­cji w por­cie.

– A ja bar­dzo się cie­szę, że przy tej po­go­dzie mamy tylko kilka kro­ków do wej­ścia. – Za­drża­łam, mimo że sie­dzia­łam jesz­cze w sa­mo­cho­dzie. Czu­łam już jed­nak ten wiatr pod­wie­wa­jący mi su­kienkę, pod którą nie mia­łam prze­cież wiele. Prze­ga­da­li­śmy całą drogę i do­piero te­raz uświa­do­mi­łam so­bie, że nie po­świę­ci­łam ani jed­nej my­śli mo­jemu pla­nowi uwie­dze­nia Hen­rika.

– Mam na­dzieję, że nas nie za­sy­pie – stwier­dził Hen­rik, otwie­ra­jąc mi drzwi.

– My­ślisz, że bę­dzie aż tak źle? – Wy­sia­dłam i opa­tu­li­łam szyję koł­nie­rzem płasz­cza. Chod­nik był ob­lo­dzony i po­śli­zgnę­łam się w mo­ich nie­zbyt prak­tycz­nych ko­za­kach na skó­rza­nych po­de­szwach.

Hen­rik pod­szedł do mnie i szar­mancko po­dał mi ra­mię. Przy­ję­łam je z wdzięcz­no­ścią, a Hen­rik mocno mnie przy­trzy­mał. Ta bli­skość spra­wiła, że znowu po­czu­łam za­pach jego wody po go­le­niu. Miał na so­bie gra­na­towy ele­gancki weł­niany płaszcz i do­pa­so­wany ko­lo­ry­stycz­nie kasz­mi­rowy sza­lik. W jego stroju nie było ni­czego przy­pad­ko­wego. To jedna z rze­czy, które tak cho­ler­nie mnie w nim po­cią­gały. Przy­wią­zy­wał wagę do swo­jego wy­glądu i za­wsze ubie­rał się mod­nie. Uśmiech­nę­łam się lekko pod no­sem. Na szczę­ście nie za­uwa­żył i nie za­py­tał, o czym my­ślę. Wy­twor­ność Hen­rika była bar­dzo na­tu­ralna, co uwa­ża­łam za po­cią­ga­jące i sek­sowne.

– Za­pra­szamy… Cie­szymy się, że sta­wili pań­stwo czoła nie­po­go­dzie, żeby do nas wpaść.

Kiedy prze­kro­czy­li­śmy próg cie­płej sali re­stau­ra­cji ryb­nej, po­wi­tał nas per­so­nel. Roz­sy­pany na pod­ło­dze pia­sek przy­da­wał miej­scu ru­sty­kal­nej i let­niej at­mos­fery.

– Mamy re­zer­wa­cję, ale nasi zna­jomi… – do­strze­głam Dicte, ma­cha­jącą do mnie ener­gicz­nie ze sto­lika na ty­łach sali – już za­jęli sto­lik.

– Za­raz do pań­stwa po­dejdę. Pro­szę się roz­go­ścić. Mogą pań­stwo zo­sta­wić okry­cia tu­taj. – Wła­ści­cielka re­stau­ra­cji uśmiech­nęła się, wska­zu­jąc nam szat­nię.

Hen­rik wziął ode mnie płaszcz i po­wie­sił go na wie­szaku. Do­piero po­tem zdjął swój. Jest taki szar­mancki, po­my­śla­łam po raz ko­lejny.

Rozdział 2

Henrik

Marzec

Fa­talny ti­ming! Na­prawdę tra­giczny! Dla­czego aku­rat te­raz, po tak dłu­gim cza­sie? Oczy­wi­ście, je­żeli pra­wi­dłowo od­czy­ty­wa­łem jej dzi­siej­sze sy­gnały. Od­kąd ucie­kła po na­szym po­ca­łunku la­tem, utrzy­my­wa­li­śmy zna­jo­mość na ab­so­lut­nie pla­to­nicz­nej płasz­czyź­nie. Wciąż czu­łem jed­nak jej wargi na mo­ich ustach, smak sy­ropu o smaku mango z drinka, który piła tam­tego wie­czoru, i pa­lące po­żą­da­nie, które od­czu­wa­li­śmy oboje, za­nim nas nie po­wstrzy­mała… tak zde­cy­do­wa­nie. Zo­sta­łem jesz­cze chwilę w szatni, uda­jąc, że po­pra­wiam na­sze płasz­cze na wie­sza­kach, i do­piero po chwili do­łą­czy­łem do reszty to­wa­rzy­stwa. Vin­nie i Dicte rzu­ciły się so­bie na szyję, a Phil­lip wstał, żeby się ze mną przy­wi­tać. Moje my­śli od­pły­nęły jed­nak ku tam­temu wie­czo­rowi ze­szłego lata.

– Po­ca­łuj mnie. – Jej ci­chy szept nie­mal zgi­nął w otwar­tej prze­strzeni.

– Tu­taj?… Te­raz? – za­py­ta­łem za­sko­czony. Mu­sia­łem mieć przy tym bar­dzo głu­pią minę.

– Tak, tu i te­raz. Ni­kogo nie ma, je­ste­śmy sami. Pra­gnę po­ca­łunku. Chcę po­czuć, jak to jest.

– Pra­gniesz mo­jego po­ca­łunku czy po pro­stu po­ca­łunku? – za­py­ta­łem i puści­łem do niej oczko, na­chy­la­jąc się nad ladą baru.

– Two­jego po­ca­łunku… Ma­rzy­łam o nim. – Ona rów­nież wy­chy­liła się w moją stronę.

Wy­cią­gną­łem rękę i po­gła­dzi­łem pal­cem jej dolną wargę. Oboje wy­pi­li­śmy już po kilka drin­ków. Nie czu­łem się jed­nak pi­jany, ale ra­do­sny i pod­nie­cony… Tak pod­nie­cony, że po­czu­łem drgnię­cie pe­nisa w spodniach.

– Nie tylko ty o tym ma­rzy­łaś – od­po­wie­dzia­łem jesz­cze, za­nim moje wargi ostroż­nie ze­tknęły się z jej ustami. Mu­sia­łem się upew­nić, że ona na­prawdę tego chce. By­łem świa­domy, że po­ca­łu­nek de­fi­ni­tyw­nie zmieni na­szą przy­jaźń.

Z jej ust wy­do­było się lek­kie wes­tchnie­nie, a ja gło­śno jęk­ną­łem, za­nim mój ję­zyk po­gła­dził jej dolną wargę. Otwo­rzyła usta i za­pro­siła mnie do ich wnę­trza. Od­na­la­złem jej ję­zyk, który oka­zał się rów­nie nie­cier­pliwy jak mój. Szu­ka­li­śmy się i sma­ko­wa­li­śmy, wy­ko­nu­jąc ero­tyczny ta­niec, który z każ­dym mu­śnię­ciem sta­wał się co­raz głęb­szy i co­raz gwał­tow­niej­szy.

– Po­cze­kaj – po­pro­si­łem gło­sem, który z tru­dem roz­po­zna­łem. Pu­ści­łem jej wargi, a ona za­mru­gała oszo­ło­miona, jakby wró­ciła z bar­dzo da­le­kiej po­dróży. – Przyjdę do cie­bie.

Okrą­że­nie lady za­jęło mi za­le­d­wie kilka se­kund. Sta­ną­łem przed nią, a ona zro­biła mi miej­sce, roz­chy­la­jąc nogi. Zbli­ży­łem się. Sie­działa na krze­śle ba­ro­wym. Mu­sia­łem się po­chy­lić, by po­now­nie od­na­leźć jej usta. Nasz po­ca­łu­nek jesz­cze się nie skoń­czył, on się do­piero za­czął. Szu­ka­łem jej ust. Tym ra­zem nie by­li­śmy już tak ostrożni. Ogar­nęło nas sza­leń­stwo i po­żą­da­nie, które świad­czyło, że oboje od dawna o tym ma­rzy­li­śmy.

Nie mo­głem już dłu­żej od­wle­kać mo­mentu po­wi­ta­nia, więc szybko po­krę­ci­łem głową, żeby strzą­snąć z sie­bie wspo­mnie­nia na­mięt­nego po­ca­łunku, któ­rego nie po­tra­fi­łem za­po­mnieć po­mimo jej na­le­gań, by­śmy oboje wy­rzu­cili go z pa­mięci. Phil­lip przy­wo­ły­wał mnie ru­chem dłoni. Ski­ną­łem głową i uśmiech­ną­łem się.

– Fuj, obrzy­dliwa po­goda! – Prze­je­cha­łem dło­nią po wil­got­nych od śniegu wło­sach i usia­dłem na krze­śle obok Vin­nie. Dicte i Phil­lip zaj­mo­wali ławkę na­prze­ciwko. Sie­dzieli cia­sno przy­tu­leni. Pod­świa­do­mie zer­k­ną­łem w dół. Nie mo­głem się po­wstrzy­mać. W sa­mo­cho­dzie, kiedy roz­cię­cie w su­kience Vin­nie lekko się roz­chy­liło, za­uwa­ży­łem, że wło­żyła czarne sa­mo­no­śne poń­czo­chy wy­koń­czone ko­ronką. Już wcze­śniej po­ziom mo­jej sa­mo­kon­troli w po­bliżu tej pięk­nej za­pra­co­wa­nej blon­dynki był nie­wia­ry­god­nie ni­ski. Oczy­wi­ście po­tra­fi­łem nad sobą pa­no­wać w jej obec­no­ści. Nie by­łem prze­cież ja­ski­niow­cem. Jed­nak za­wsze kiedy prze­by­wa­li­śmy w tym sa­mym po­miesz­cze­niu, coś przy­cią­gało mnie do niej jak ma­gnes. Re­ak­cja mo­jego ciała była na­tych­mia­stowa, za­le­wała je fala cie­pła. Tak, po­żą­da­łem jej. Jed­nak tam­tego wie­czoru ze­szłego lata dała mi wy­raź­nie do zro­zu­mie­nia – mimo na­szego po­ca­łunku stu­le­cia – że nie chce się prze­ko­ny­wać, do czego mo­głoby mię­dzy nami dojść. Je­śli mam być ab­so­lut­nie fair, nie za­prze­czyła też, że ist­nieje mię­dzy nami che­mia. Przy­znała się do niej, ale po­wie­działa, że jesz­cze nie jest na to go­towa. Czy te­raz już jest?

Nie cho­dzi o to, że uzna­łem jej czarne poń­czo­chy za za­pro­sze­nie. Wy­czu­łem jed­nak, że dzi­siaj – po dłu­gim okre­sie utrzy­my­wa­nia wy­raź­nego dy­stansu – za­częła ze mną flir­to­wać. Tym ra­zem jed­nak to ja nie mo­głem re­ago­wać na ten ma­gne­tyzm, choć­bym nie wiem jak bar­dzo tego pra­gnął. Kilka mie­sięcy temu za­czą­łem znowu wi­dy­wać się z Nikki. Spo­ty­ka­li­śmy się parę razy w mie­siącu, kiedy by­łem w Ko­pen­ha­dze. Gdy­bym wie­dział, że mam ja­ką­kol­wiek szansę u Vin­nie, ni­gdy nie wró­cił­bym do Nikki.

Czy za­cho­wa­łem się nie w po­rządku? Może?

Taka jed­nak była prawda. Nie wy­ko­rzy­sty­wa­łem ko­biet, żeby roz­gry­wać ja­kieś gierki. Po pro­stu lu­bi­łem spę­dzać czas w ich to­wa­rzy­stwie i po­tra­fi­łem za­ak­cep­to­wać od­rzu­ce­nie, nie wzdy­cha­jąc mie­sią­cami do osoby, która mnie nie chciała.

– Co po­wie­cie na pa­terę owo­ców mo­rza? – za­py­tała Dicte, kiedy Phil­lip na­le­wał nam szam­pana.

– Mmm… Za­wsze! – zgo­dziła się Vin­nie.

– Ja też je­stem chętny. – Ode­rwa­łem wzrok od skrawka na­giej skóry wy­zie­ra­ją­cego spod roz­cię­cia su­kienki nad kra­wę­dzią poń­czo­chy.

 – Hen­rik wpadł na po­mysł stwo­rze­nia pa­kietu atrak­cji w Aal­bæku z po­by­tem w ho­telu, wi­zytą w re­stau­ra­cji i na­szą kawą. – Vin­nie wy­da­wała się za­chwy­cona moim po­my­słem.

– Nie roz­ma­wia­łem jesz­cze z Vin­cen­tem, ale pla­nu­jemy za­ła­twić to ju­tro. – Zwró­ci­łem głowę w stronę Vin­nie. Na­szła mnie ochota, żeby ująć jej dłoń, jak­by­śmy byli parą spi­skow­ców, uści­snąć ją i dać się po­rwać jej en­tu­zja­zmowi, który tak bar­dzo po­kry­wał się z moim.

– Bar­dzo cie­kawy po­mysł. By­łoby su­per, gdyby udało się przy­cią­gnąć wię­cej tu­ry­stów do Aal­bæku. Ska­gen jest już prze­cież tak za­tło­czone, że nie można się tu ru­szyć. – Phil­lip ujął dłoń żony, uniósł ją czule i po­ca­ło­wał, a po­tem spoj­rzał na Dicte za­ko­cha­nym wzro­kiem.

Przed chwilą mia­łem ochotę zro­bić do­kład­nie to samo z Vin­nie.

Prze­łkną­łem klu­chę w gar­dle i się­gną­łem po kie­li­szek szam­pana.

– Mam jesz­cze je­den po­mysł. Bal z au­kcją cha­ry­ta­tywną. Ale po­woli, nie wszystko na­raz.

– Za­wsze by­łeś naj­bar­dziej przed­się­bior­czy i kre­atywny z ca­łej na­szej paczki. Te­raz przy­słu­żysz się Aal­bækowi.

– Czuję, że po prze­pro­wadzce tu­taj od­zy­ska­łem kre­atyw­ność. – W Ko­pen­ha­dze to­wa­rzy­szyła mi mo­no­to­nia. Nocne kluby krę­ciły się same dzięki za­trud­nio­nym me­ne­dże­rom i za­czą­łem czuć się zbędny. Sta­łem się fi­gu­ran­tem, który je­dy­nie sza­lał no­cami ze zna­jo­mymi. – Tu jest tyle róż­nych moż­li­wo­ści – do­da­łem.

– Za zdro­wie, moż­li­wo­ści i przy­ja­ciół. Na­wet nie wiesz, jak się cie­szę, że się tu prze­pro­wa­dzi­łeś. – Miesz­ka­łem ma pół­nocy Ju­tlan­dii rów­nie długo jak Phil­lip, lecz do­my­śla­łem się, że przy­ja­ciel czuje się tu bar­dziej za­ko­rze­niony niż ja dzięki żo­nie i dziecku.

– Prze­pra­szam, że prze­szka­dzam. – Roz­mowę prze­rwała nam uprzejma wła­ści­cielka, która wcze­śniej przy­wi­tała nas przy wej­ściu. – W ra­diu mó­wią, że od­ra­dzają jazdę sa­mo­cho­dem. Nie wiem, jak da­leko mają pań­stwo do domu, ale może się oka­zać, że bę­dzie trzeba po­szu­kać noc­legu. Pro­szę po­wie­dzieć, kiedy będą pań­stwo go­towi do zło­że­nia za­mó­wie­nia.

– Gl. Ska­gen.

– Aal­bæk – od­po­wie­dzie­li­śmy rów­no­cze­śnie.

– Trudno po­wie­dzieć, czy drogi będą prze­jezdne. Służby do­ra­dzają po­zo­sta­nie w do­mach. Zro­zu­miemy, gdyby zde­cy­do­wali się pań­stwo już wra­cać. – Go­spo­dyni ob­da­rzyła nas uprzej­mym uśmie­chem.

– My na pewno damy radę wró­cić, ale wy? – Phil­lip spoj­rzał za okno ze szpro­sami. – Rze­czy­wi­ście strasz­nie sy­pie. Co ro­bimy?

– Je­stem za tym, że­by­śmy zo­stali, a po­tem zo­ba­czymy. Śnie­życa może prze­cież ustać. – Spoj­rza­łem za okno. – Co o tym my­ślisz? – Od­wró­ci­łem głowę i na­po­tka­łem utkwione we mnie spoj­rze­nie Vin­nie.

Za­nim dała mi od­po­wiedź, za­mru­gała szybko.

– Zo­sta­jemy. Naj­wy­żej prze­cze­kamy w twoim au­cie do czasu, aż na dro­gach zrobi się bez­piecz­nie.

– Za­dzwo­nię do mamy. Uprze­dzę ją, że zo­sta­jemy na ko­la­cji i damy radę bez­piecz­nie wró­cić, ale może to po­trwać dłu­żej. Ma­leń­stwo jest prze­cież w naj­lep­szych rę­kach ba­buni, a w lo­dówce mają spory za­pas mleka. – Dicte pod­nio­sła się i wy­szła, żeby nie prze­szka­dzać roz­mową te­le­fo­niczną go­ściom w re­stau­ra­cji.

– Jesz­cze szam­pana? – za­py­ta­łem Phil­lipa i Vin­nie.

Dicte była dzi­siaj kie­rowcą. Na­dal kar­miła pier­sią i dla­tego wy­piła tylko lampkę. Ja też mu­sia­łem już po­dzię­ko­wać. Przy­je­cha­li­śmy ra­zem wła­śnie po to, żeby Vin­nie nie mu­siała się mar­twić jed­nym kie­lisz­kiem za dużo.

– Tak, po­pro­szę.

Na­la­łem im bą­bel­ków. Pa­so­wały do na­szego pysz­nego da­nia z owo­ców mo­rza. Stała przed nami wy­stawna pa­tera pełna ostryg, omuł­ków, szczy­piec kra­bów, ho­mar­ców i ho­ma­rów. Za oknem pa­dał śnieg, a my spę­dza­li­śmy czas na przy­jem­nych po­ga­dusz­kach.

– Jak było w Ko­pen­ha­dze? Mia­sto jesz­cze stoi? – Phil­lip otarł usta i upił łyka piwa becz­ko­wego. Prze­rzu­cił się już na piwo, na­to­miast Vin­nie zo­stała przy zło­ci­stych bą­bel­kach.

– Stoi. Dziwne, prawda? Nie wiem, jak to moż­liwe bez nas. – Unio­słem żar­to­bli­wie oczy do nieba i odło­ży­łem ser­wetkę na stół.

– Po co jeź­dzisz tak czę­sto do Ko­pen­hagi? My­śla­łam, że dzia­łal­no­ści klu­bów pil­nują twoi me­ne­dże­ro­wie. – Vin­nie od­su­nęła krze­sło od stołu i usta­wiła je lekko bo­kiem, że­by­śmy mo­gli się le­piej wi­dzieć.

– Pil­nują, ale i tak mu­szę do­glą­dać in­te­resu, a poza tym je­stem dy­rek­to­rem ze­społu za­rzą­dza­ją­cego wszyst­kimi klu­bami. Spo­ty­kamy się dwa razy w mie­siącu, żeby uło­żyć stra­te­gię i za­pla­no­wać im­prezy. W tym roku na przy­kład pla­nu­jemy za­go­spo­da­ro­wać ta­ras na da­chu jed­nego z klu­bów i zro­bić tam strefę lo­unge z ob­ro­to­wym ba­rem i me­blami do wy­po­czynku. Chcemy stwo­rzyć taki kli­mat, żeby go­ście czuli się jak w ba­rze gdzieś na po­łu­dniu Eu­ropy. Ekipy bu­dow­lane roz­poczną pracę, kiedy tylko po­goda po­zwoli. Ta­ras zo­sta­nie przy­kryty au­to­ma­tycz­nymi mar­ki­zami na wy­pa­dek gor­szej aury. Za­in­sta­lu­jemy też lampy grzew­cze.

– Wow, brzmi wspa­niale. Chcia­ła­bym to kie­dyś zo­ba­czyć. – Vin­nie znowu oczy się za­świe­ciły. Tak bar­dzo chciał­bym móc po­wie­dzieć: „Za­ła­twione. Po­jedźmy w któ­ryś week­end do Ko­pen­hagi. Opro­wa­dzę cię i będę cię roz­piesz­czał”. Lecz te­raz wpa­ko­wa­łem się w ślepy za­ułek.

– Mo­żemy so­bie zro­bić week­en­dowy wy­pad do Ko­pen­hagi, je­śli uda się nam ob­sa­dzić dy­żury w mle­czarni. – Pro­po­zy­cja pa­dła z ust Dicte, która wła­śnie wró­ciła do sto­lika.

Wciąż jesz­cze się dzi­wi­łem, kiedy pro­po­no­wała, że zrobi so­bie wolne od pracy w mle­czarni. Jesz­cze do nie­dawna po­zwa­lała so­bie za­le­d­wie na kilka dni urlopu. Kiedy po­znała Phil­lipa, była tak za­an­ga­żo­wana w swój biz­nes, że pra­wie nie mieli czasu się wi­dy­wać.

– Pójdę do to­a­lety. – Po­trze­bo­wa­łem kilku mi­nut dla sie­bie, żeby za­pa­no­wać nad emo­cjami. Nie mogę zro­bić żad­nego nie­prze­my­śla­nego kroku. Ni­komu z nas nie wyj­dzie na do­bre, je­żeli za­cznę coś no­wego, nie koń­cząc naj­pierw związku z Nikki. Wie­dzia­łem, że nasz zwią­zek jest tylko na chwilę. Mie­li­śmy wy­godny i nie­zo­bo­wią­zu­jący układ, funk­cjo­nu­jący na ja­snych wa­run­kach: mamy się po pro­stu do­brze ba­wić, kiedy się wi­dzimy. W ten spo­sób upły­nęło już kilka mie­sięcy. Gdy­bym miał się zwią­zać z Vin­nie, wszystko mu­sia­łoby być do­brze prze­my­ślane i do­ro­słe. Wra­ca­jąc z ła­zienki, spraw­dzi­łem wa­runki po­go­dowe. Nie ba­łem się pro­wa­dzić w śnie­życę, ale nie wie­dzia­łem, czy drogi będą w ogóle prze­jezdne.

Rozdział 3

Vinnie

Marzec

Sta­li­śmy pod dasz­kiem przy wej­ściu do re­stau­ra­cji. Przed chwilą po­że­gna­li­śmy się z Dicte i Phil­li­pem. Mimo opa­dów śniegu po­sta­no­wili wró­cić do domu w Gl. Ska­gen.

– Co ro­bimy? Pró­bu­jemy do­je­chać do domu? Mamy da­lej niż oni. – Hen­rik opa­tu­lił szyję koł­nie­rzem płasz­cza i po­pra­wił sza­lik. – Mam w ba­gaż­niku pledy jesz­cze z lata, na wy­pa­dek gdy­by­śmy mieli pe­cha i utknęli w ja­kiejś za­spie. Nie­stety nie mam ło­paty. Aż taki prze­wi­du­jący nie by­łem.

– Wcho­dzę w to. – Dzięki temu spę­dzę z nim wię­cej czasu. Nie by­łam jesz­cze go­towa koń­czyć na­szego wie­czoru. – Mu­szę tylko wró­cić przed dzie­siątą rano, żeby otwo­rzyć sklep.

– Po­winno się udać. Chodź. – Ro­ze­śmiał się, po­da­jąc mi rękę. – Buty ci się śli­zgają.

Z ra­do­ścią chwy­ci­łam jego dłoń, która ob­jęła moją. Po­czu­łam cie­pło i de­li­katną szorst­kość, bę­dącą wy­ni­kiem wielu go­dzin fi­zycz­nej pracy w re­stau­ra­cji. Nie zna­łam ni­kogo, kto pod­jąłby się ta­kiego wy­zwa­nia jak on. Kiedy prze­jął lo­kal, nie po­tra­fił na­wet wbić gwoź­dzia w de­skę, co bar­dzo wszyst­kich ba­wiło. Po­do­łał jed­nak za­da­niu z po­mocą lo­kal­nych fa­chow­ców oraz dzięki cięż­kiej pracy i wy­trwa­ło­ści. Dzi­siaj jego re­stau­ra­cja na­le­żała do naj­pięk­niej­szych, ja­kie wi­dzia­łam, choć mu­szę przy­znać, że je­śli cho­dzi o niego, nie­ko­niecz­nie je­stem obiek­tywna. W po­ło­wie drogi mię­dzy re­stau­ra­cją a sa­mo­cho­dem po­śli­zgnę­łam się. Po­czu­łam, że za­raz upadnę i za­grze­bię się w śniegu, ale Hen­rik mnie zła­pał i mocno przy­trzy­mał. Serce za­biło mi szyb­ciej i to nie wsku­tek za­dyszki. Sta­li­śmy przez kilka se­kund, cze­ka­jąc, aż zła­pię rów­no­wagę. Mój wzrok na­po­tkał spoj­rze­nie jego brą­zo­wych oczu i po­czu­łam, że to wła­śnie te­raz, te­raz mam szansę. Wy­stra­szy tylko ob­ró­cić się kilka cen­ty­me­trów i sta­nąć na pal­cach, żeby się­gnąć jego ust. Tych jakże za­pra­sza­ją­cych warg, po­czer­wie­nia­łych od zimna. Za długo utrzy­my­wa­łam dy­stans. Po­świę­ci­łam wiele czasu, by za­pa­no­wać nad swoim ży­ciem i uczu­ciami, ale nic się nie zmie­niło. Moje uczu­cia po­zo­sta­wały ta­kie same. Dla­tego te­raz wci­snę­łam się w jego ra­miona, zni­we­lo­wa­łam dzie­lący nas dy­stans i de­li­kat­nie przy­ło­ży­łam wargi do jego ust. Re­ak­cja Hen­rika nie była jed­nak taka, ja­kiej się spo­dzie­wa­łam.

Za­stygł i za­miast od­wza­jem­nić po­ca­łu­nek, od­su­nął się ode mnie, nie wy­pusz­cza­jąc mnie jed­nak z ob­jęć.

– To nie jest do­bry po­mysł – wy­szep­tał schryp­nię­tym gło­sem.

Do­tarło do mnie, że nie od­po­wie­dział mi po­ca­łun­kiem. By­łam tak pewna swego, że na­wet nie przy­szło mi do głowy, że mógłby mnie od­trą­cić. Nie po­tra­fi­łam wy­ją­kać zda­nia. Nie spo­dzie­wa­łam się ta­kiej re­ak­cji. O co cho­dzi? Czy to wszystko było wy­łącz­nie moim my­śle­niem ży­cze­nio­wym, fan­ta­zją, którą so­bie usnu­łam? Za­mru­ga­łam. Klu­cha w gar­dle ro­sła. Z tru­dem udało mi się wy­ją­kać zdu­szo­nym gło­sem słowo „prze­pra­szam”.

– Fuck, tu nie cho­dzi o cie­bie. Po pro­stu… – Prze­niósł dło­nie na moje ra­miona, na­dal de­li­kat­nie mnie przy­trzy­mu­jąc. – Cho­lera, po pro­stu stra­ci­łem na­dzieję… po tej sy­tu­acji la­tem. – Nie­zdar­nie do­bie­rał słowa.

– Kiedy cię od­trą­ci­łam. Dużo o tym my­śla­łam. Po­win­nam była wtedy dać nam szansę. Ale prze­cież nie prze­sta­łam ży­wić do cie­bie uczuć… Wręcz prze­ciw­nie, tylko się wzmoc­niły. – Wresz­cie mo­głam wy­znać mu prawdę. – Oczy­wi­ście ro­zu­miem, że to może być dla cie­bie za dużo… roz­wódka z dwoj­giem dzieci. – Głos mi drżał, ale udało mi się po­wstrzy­mać łzy.

– Spo­ty­kam się z Nikki.

Rów­nie do­brze mógł mi po­wie­dzieć, że pla­nuje wy­je­chać na bie­gun pół­nocny i za­miesz­kać tam na za­wsze. Taki szok wy­wo­łało we mnie jego wy­zna­nie.

– Co ta­kiego?! – krzyk­nę­łam. – Od kiedy? – Wy­su­nę­łam się z jego ob­jęć. Było mi cał­ko­wi­cie obo­jętne, czy stracę rów­no­wagę na ob­lo­dzo­nej dro­dze.

– Od kilku mie­sięcy… Fuck, tak mi przy­kro. Wiem, że coś mię­dzy nami było, ale…

– „Było” to ta­kie ma­giczne słowo, a ja je­stem kom­pletną kre­tynką. – Ru­szy­łam w stronę sa­mo­chodu, nie po­zwa­la­jąc Hen­ri­kowi do­koń­czyć zda­nia.

Musi ją na­prawdę ko­chać, skoro cią­gle do niej wraca. Nie mo­głam ani nie chcia­łam kon­ku­ro­wać z tą piękną mło­dziutką in­flu­en­cerką. Tak strasz­nie się po­my­li­łam.

Hen­rik od­blo­ko­wał sa­mo­chód pi­lo­tem. Na­wet tego nie za­uwa­ży­łam, ale kiedy chwy­ci­łam za klamkę, drzwi nie były za­mknięte.

– Na­prawdę nie wiem, co po­wie­dzieć. – Hen­rik otwo­rzył drzwi po stro­nie kie­rowcy i się­gnął po skro­bak do szyb.

– Po pro­stu po­zwól mi po­sie­dzieć przez chwilę w au­cie, że­bym mo­gła ule­czyć moją zra­nioną dumę. Za­raz dojdę do sie­bie i po­mogę ci w od­śnie­ża­niu. – Uśmiech­nę­łam się słabo i tym ra­zem po­czu­łam swę­dze­nie w no­sie zwia­stu­jące na­pły­wa­jące łzy.

– Mam tylko je­den skro­bak, więc zo­stań w sa­mo­cho­dzie. – Uśmiech­nął się też.

Czyż­bym do­strze­gła w jego spoj­rze­niu cień smutku?

Co ja so­bie, do cho­lery, my­śla­łam? Po­win­nam była za­py­tać Vin­nie i Phil­lipa, czy Hen­rik się z kimś spo­tyka. Nie na­le­żał prze­cież do lu­dzi, któ­rzy sie­dzą z za­ło­żo­nymi rę­kami. Wszy­scy by­li­śmy świad­kami jego pod­bo­jów, zna­li­śmy te piękne ko­biety, ce­le­brytki i pół­ce­le­brytki. Ni­gdy nie było w tym gro­nie żad­nej mo­jej rów­no­latki, matki dwójki dzieci.

– Go­towe! – Strzą­snął z sie­bie śnieg i wsiadł do na­grza­nego już wnę­trza. – Vin­nie… nie wiem, co po­wie­dzieć…

– Nic nie mów, po pro­stu o wszyst­kim za­po­mnij. – Ro­ze­śmia­łam się sztucz­nie i ukry­łam twarz w dło­niach. – Pod wpły­wem chwili za­pra­gnę­łam cię na­gle po­ca­ło­wać. Poza tym tro­chę za dużo wy­pi­łam. – Czu­łam się jed­nak bo­le­śnie trzeźwa.

– Okej. – Włą­czył sil­nik i pierw­sze pół ki­lo­me­tra po­ko­na­li­śmy w mil­cze­niu. Na­gle za­trzy­mał sa­mo­chód po­środku drogi. Na szczę­ście ulice Ska­gen kom­plet­nie opu­sto­szały. – Od pierw­szej chwili, kiedy cię uj­rza­łem, by­łem ab­so­lut­nie oszo­ło­miony uczu­ciami, które mnie ogar­nęły. By­łaś… Je­steś piękna, za­bawna i taka inna od wszyst­kich ko­biet, które do­tąd po­zna­łem. Ale by­łaś też mę­żatką, a ja sza­nuję związki. A po­tem nie by­łaś już mę­żatką i cze­ka­łem… Cze­ka­łem, żeby się prze­ko­nać, czy moje uczu­cia okażą się od­wza­jem­nione, czy… – Mu­siał od­chrząk­nąć, a ja wy­cią­gnę­łam rękę i uję­łam jego dłoń. – Ten po­ca­łu­nek ze­szłego lata… My­śla­łem, że wresz­cie… wresz­cie damy so­bie szansę, ale ty się wy­co­fa­łaś.

Czyli ja też go po­cią­ga­łam. W ta­kim ra­zie co z Nikki?

– Nie by­łam go­towa… – wy­szep­ta­łam – ale twoje uczu­cia były… są od­wza­jem­nione. – Wzię­łam głę­boki od­dech i wy­pu­ści­łam wstrzy­my­wane w płu­cach po­wie­trze.

– Cze­ka­łem, da­łem ci czas, ale w końcu, kiedy nic się nie wy­da­rzyło, po­my­śla­łem, że wszystko stra­cone.

– A te­raz je­steś z Nikki.

Ski­nął kilka razy głową.

– Po­słu­chaj, wszystko w po­rządku. Nic się prze­cież nie stało. – Oprócz tego, że do­sta­łam gi­gan­tyczny men­talny cios w brzuch. By­łam prze­cież tak cho­ler­nie za­ko­chana w Hen­riku.

Uru­cho­mił sil­nik i po­to­czy­li­śmy się po­woli przez za­śnie­żony kra­jo­braz w kie­runku Aal­bæku.

Rozdział 4

Henrik

Maj

– Pe­nis mi się skur­czył do roz­mia­rów kieł­ba­ski kok­taj­lo­wej. – Mój przy­ja­ciel Ka­sper za­zgrzy­tał zę­bami i chwy­cił się za kro­cze ukryte pod gra­na­to­wymi bok­ser­kami w białe ser­duszka.

– A moje jajka za­mar­zły na ka­mień. Boję się, żeby nie od­pa­dły. – Phil­lip też trząsł się z zimna. Ochron­nym ge­stem na­krył dłońmi swoje klej­noty upa­ko­wane w czer­wone bok­serki, które rów­nież miały wzór w ser­duszka.

Od­sze­dłem na bok i owi­ną­łem się szczel­niej zi­mową kurtką, cze­ka­jąc, aż moi przy­ja­ciele skoń­czą przy­go­to­wa­nia do se­sji zdję­cio­wej. Sta­li­śmy na plaży w Aal­bæku, która te­raz, na po­czątku maja, dzięki Bogu, świe­ciła pust­kami. Pa­no­wał ziąb i w ogóle nie czuło się jesz­cze wio­sny. Wiał rześki wschodni wiatr, two­rząc fale i spie­nione bał­wany na zwy­kle spo­koj­nych wo­dach wschod­niego wy­brzeża. Tem­pe­ra­tura wody wy­no­siła za­le­d­wie je­de­na­ście, dwa­na­ście stopni, a ża­den z nas nie na­le­żał prze­cież do klubu mor­sów. Na bez­chmur­nym błę­kit­nym nie­bie świe­ciło jed­nak słońce i upie­ra­łem się, że to ide­alna po­goda na zro­bie­nie zdjęć do pla­ka­tów. Wy­my­śli­li­śmy re­klamę balu i au­kcji w go­spo­dzie, które miały się od­być na po­czątku czerwca. Za­mie­rza­li­śmy za­in­au­gu­ro­wać w ten spo­sób z wielką pompą letni se­zon. Go­spoda pro­wa­dzona przez brata Vin­nie Vin­centa miała pro­blemy, które w tym roku jesz­cze się na­si­liły, po­nie­waż ja­kiś nie­znany an­giel­ski bo­gacz ku­pił znisz­czony i opusz­czony ho­tel przy plaży. Re­mont szedł pełną parą, a otwar­cie ho­telu pla­no­wano już za kilka ty­go­dni. Obiekt miał ide­alną lo­ka­li­za­cję, w prze­ci­wień­stwie do go­spody, która le­żała przy dro­dze. Nowy ho­tel na plaży sta­no­wił oczy­wi­ste za­gro­że­nie dla go­spody… czy tam nad­mor­skiego ho­telu, jak po­sta­no­wili go te­raz na­zy­wać. Trzeba było wy­my­ślić ja­kiś spo­sób, żeby zwró­cić na niego więk­szą uwagę. Wy­my­śli­li­śmy pa­kiet po­by­towy w Aal­bæku i wła­śnie tę im­prezę, żeby przy­cią­gnąć wię­cej go­ści i tu­ry­stów.

– Gdy­by­ście tak nie ma­ru­dzili, skoń­czy­li­by­śmy już dzie­sięć mi­nut temu. – Trzy­ma­łem w gó­rze apa­rat marki Ni­kon. – Phil­li­pie, prze­suń się tro­chę, pstryknę naj­pierw sa­mego Ka­spra. Ty bę­dziesz na­stępny… pa­mię­taj, że ro­bimy to dla go­spody i Vin­centa. – Po­in­stru­owa­łem przy­ja­ciela, jak po­zo­wać, żeby jak naj­le­piej wy­eks­po­no­wać mię­śnie brzu­cha. – Te­raz twoja ko­lej… Wsko­czysz do wody? – Wska­za­łem ru­chem głowy lo­do­wate mo­rze.

– Ni­gdy w ży­ciu! – Phil­lip spoj­rzał spode łba na fale. – Jaja so­bie ze mnie ro­bisz.

– Ab­so­lut­nie nie. Tylko do ko­lan. Wy­eks­po­nuj swoje piękne czer­wone ga­cie. – Prze­je­cha­łem ręką po wło­sach i ro­ze­śmia­łem się.

– Nie­do­cze­ka­nie twoje. Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni.

By­łem na końcu ko­lejki i to Phil­lip miał mi zro­bić zdję­cia. Za­an­ga­żo­wa­łem się w to przed­się­wzię­cie na maksa. Wie­dzia­łem do­sko­nale, dla­czego to ro­bię, choć do­piero te­raz przy­zna­łem się do tego przed sobą. Vin­nie. Wi­dy­wa­łem ją co­dzien­nie. Od tam­tego wie­czoru kilka mie­sięcy temu, kiedy przy­zna­łem się do po­wrotu do Nikki, czu­łem, że Vin­nie jesz­cze bar­dziej się ode mnie od­da­liła. My­śla­łem, że kiedy wresz­cie uwolni się od mał­żeń­stwa, nie bę­dziemy mo­gli się od sie­bie ode­rwać. Oka­zało się jed­nak, że nie zgra­li­śmy się w cza­sie. Może ła­twiej jest flir­to­wać, niż pójść na ca­łość. Phil­li­powi tłu­ma­czy­łem wy­mi­ja­jąco, że do sie­bie nie pa­su­jemy i je­ste­śmy na zu­peł­nie róż­nych eta­pach w ży­ciu. Ta bez­sen­sowna od­po­wiedź brzmiała jak słaba wy­mówka.

– Na­pręż mię­śnie brzu­cha, je­śli w ogóle jesz­cze ja­kieś masz po tych wszyst­kich cy­na­mo­no­wych droż­dżów­kach, i prze­stań wy­glą­dać tak, jakby było ci zimno – krzyk­ną­łem do Phil­lipa.

Po­ka­zał mi środ­kowy pa­lec.