Wspomnienia z Paryża - Louisa Sherman - ebook + audiobook

Wspomnienia z Paryża ebook i audiobook

Louisa Sherman

4,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Przed laty Dunka o imieniu Julie przeżyła w Paryżu burzliwy romans, który zakończył się bolesnym rozstaniem. Od tamtej pory unikała tego miasta jak ognia. Nie od razu jednak wyjechała z Francji: sporo podróżowała po jej malowniczych zakątkach, postanowiła nawet rozpocząć studia na uniwersytecie w Awinionie, lecz jednocześnie szerokim łukiem omijała miejsce, w którym wracały do niej nieprzyjemne wspomnienia. 

Obecnie kobieta mieszka w Danii i pracuje jako nauczycielka w liceum. Los sprawia, że Julie przyjeżdża do Paryża pierwszy raz od ponad dziesięciu lat. Bohaterka spaceruje po dobrze znanych sobie ulicach i wraca pamięcią do czasów, gdy dała się ponieść młodzieńczej miłości. François – były kochanek Julie – jest teraz właścicielem antykwariatu w Dzielnicy Łacińskiej i nawiązuje wyłącznie niezobowiązujące relacje. 

W przeszłości oboje pragnęli różnych rzeczy oraz mieli odmienne priorytety. Ale teraz, kiedy ich drogi ponownie przecinają się w mieście miłości, dostają od życia drugą szansę, aby naprawić dawne błędy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 110

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 2 godz. 54 min

Oceny
4,0 (4 oceny)
0
4
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Przekład z języka duńskiego: Edyta Stępkowska

Copyright © L. Sherman, 2022

This edition: © Risky Romance/Gyldendal A/S, Copenhagen 2022

Projekt graficzny okładki: Rikke Ella Andrup

Redakcja: Anna Poinc-Chrabąszcz

Korekta: Aneta Iwan

ISBN 978-87-0236-988-5

Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.

Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S | Klareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K

www.gyldendal.dk

www.wordaudio.se

Julie

Café de Flore, Boulevard Saint-Germain

10 lipca 2021

Droga Isabello,

Paryż jest dokładnie tak cudowny jak dziesięć lat temu, kiedy byłyśmy tu razem. Świeżo upieczone studentki i świat u naszych stóp. Byłyśmy nieustraszone, niepokonane i wiedziałyśmy, czego chcemy. Pamiętasz? Szkoda, że teraz Cię tu nie ma, że nie możemy wspólnie stać się częścią rytmu miasta, przemierzać jego alej i sennych bocznych uliczek, w których sklepikarze trwonią czas, plotkując między sobą na chodnikach. Trudno, może następnym razem.

Kiedy miałam osiemnaście lat, nie wyobrażałam sobie, że mogłabym podróżować samotnie. Wydawało mi się to zbyt radykalnym przekroczeniem granicy komfortu. Teraz mam w sobie inny, dojrzalszy spokój. Chociaż z Tobą byłoby cudownie, gdy jestem tu sama, odbieram wszystko całkiem inaczej. We dwie cały czas ze sobą rozmawiamy. Gdy jestem tu sama, zwracam uwagę na każdy detal.

Piszę do Ciebie ze słynnej Café de Flore, ulubionego miejsca filozofów i poetów. Podobno bywał tu Picasso. Niektórzy mylą Café de Flore z Les Deux Magots, znaną przede wszystkim stąd, że w latach powojennych przesiadywali tam Simone de Beauvoir, Jean-Paul Sartre i Albert Camus.

Gdybyś siedziała na wprost mnie, zapytałabyś pewnie: „A jak ci idzie praca nad książką o współczesnym egzystencjalizmie?”. A ja musiałabym odpowiedzieć: „Dalej zbieram materiały”. Co oznacza, że nie napisałam jeszcze ani słowa, za to chłonę inspiracje i wrażenia.

Pamiętasz François i jego kolegę Laurenta? Oczywiście, że pamiętasz. Nie mówili na mnie Julie, tylko Juliette. Cóż to było za lato! Nie dałaś rady przywieźć mnie z powrotem do domu. Mam wrażenie, że to była inna epoka, życie należące do innej osoby. A nie flirt, z którego zrobił się rok spędzony w Paryżu, dopóki nie musiałam wracać na studia. Czy nadal bylibyśmy razem, gdybym wtedy została? I gdzie on dziś jest? Mówiłam ci, że nie próbowałam go odszukać w mediach społecznościowych, ale może… Może powinnam, skoro już tu jestem.

Napiszę później.

Twoja Juliette

Złożyłam list i przesunęłam wzrokiem po ludziach, którzy przyszli tu na lancz. Było po pierwszej i mnie samej z głodu zaburczało w brzuchu. Z hotelu wyszłam ładnych kilka godzin temu i od tamtego czasu wypiłam tylko kawę i wodę gazowaną. Hotel, w którym się zatrzymałam, jest urokliwy i położony wprost idealnie – tuż obok Ogrodu Luksemburskiego oraz całkiem niedaleko Sorbony, Sekwany i Notre Dame. Moja przyjaciółka Isabella niedawno urodziła pierwsze dziecko i była na urlopie macierzyńskim. Bardzo jej jednak zależało, żebym pisała do niej te staroświeckie listy i wysyłała je zwykłą pocztą. To dziś rzeczywiście niespotykane. Wszystko odbywa się przez esemesy, Snapa, Messengera albo FaceTime’a. Tymczasem opisywanie swoich przeżyć w ten sposób okazało się terapeutyczne. Postanowiłam również, że Miasto Miłości znów będę odkrywać na piechotę, tak jak za pierwszym razem, kiedy miałyśmy po osiemnaście lat. Wtedy byłyśmy biednymi studentkami na Interrailu i spałyśmy w hostelu. Oszczędzałyśmy na komunikacji miejskiej, żeby mieć na drinki i kolacje. Nie potrzebowałyśmy wygodnego hotelu ani eleganckich restauracji, żeby się dobrze bawić. Ogarnęły mnie smutek i nostalgia.

– Utracona młodość… – Westchnęłam. – La jeunesse perdue – powtórzyłam po francusku. To w sumie dobry tytuł na książkę. Zanotowałam go po francusku i po duńsku. W ciągu tamtego roku, gdy tu mieszkałam, nauczyłam się biegle władać językiem, ale dopiero na uniwersytecie tak naprawę zagłębiłam się i w język, i w kulturę tego kraju.

François

– Dzień dobry, madame. – Uchyliłem niewidzialnego kapelusza, a madame Yvette na powitanie wręczyła mi ogromny bukiet zapakowany w brązowy papier.

– Nawet bardzo dobry, niech Bóg cię błogosławi – odpowiedziała, jak co dzień.

Nie byłem szczególnie wierzący, ale to przecież Yvette – zawsze udzielała mi błogosławieństwa na drogę. Sprzedawała kwiaty w rodzinnej kwiaciarni już od kilku dekad. „Kiedy się pracuje na swoim, to nie ma czegoś takiego jak emerytura”, odpowiadała, gdy ludzie pytali, czy nie powinna raczej cieszyć się jesienią życia. Dziś w moim bukiecie znalazły się aż cztery mistrzowskie wiązanki. Mieliśmy umowę, że ona za darmo dostarcza do mojego antykwariatu kompozycje kwiatowe, a ja w zamian odsyłam do niej klientów zachwyconych przepięknymi wiązankami, które u mnie zobaczyli.

– Życzę pani dużo siły – odwdzięczyłem się i wziąłem kwiaty. Bukiet był tak duży, że nie mogłem jej pocałować w policzek, jak mam w zwyczaju.

– Mój drogi François, złamałeś serce jakiejś nowej dziewczynie? – Zamiast dać mi buziaka, poklepała mnie dobrotliwie po policzku.

– Nie, odkąd się ostatnio widzieliśmy… – Puściłem do niej oko i spojrzałem na swój zabytkowy rolex. – Czyli od dwunastu godzin – uściśliłem.

Wszystko, co miałem, było z drugiej ręki. Ubrania, meble i mój sklep. Dziś na przykład miałem na sobie sprane dżinsy z lat osiemdziesiątych i koszulkę polo w stylu retro zestawioną z bordową sztruksową marynarką. Do tego jasnobrązowe buty z włoskiej skóry, fenomenalna zdobycz z lat siedemdziesiątych. Lubiłem dawać drugie życie używanym przedmiotom, zwłaszcza że wiele z nich nie było wcale zużytych na tyle, żeby je wyrzucać. To była moja pasja, a przy tym źródło utrzymania. Żyłem z wyceniania, kupowania i sprzedawania antycznych mebli.

– Un bon jour, mon ami. – „Któregoś pięknego dnia”. Powtarzała to jak mantrę. Uważała, że kiedyś wpadnę w sidła tej jednej jedynej i skończą się moje starokawalerskie wybryki.

– Kto wie, może to już dziś? Obiecuję, że dowiesz się jako pierwsza – dodałem zalotnie i znów uchyliłem kapelusza, którego nie miałem.

– Czekam niecierpliwie.

Ostatnią dziewczyną, z którą mieszkałem, była Julie z Danii, czy Juliette, jak ją nazywałem. To było dziesięć lat temu i od tamtej pory jej nie widziałem. Wróciła na studia do Danii. Chociaż należałoby raczej powiedzieć, że uciekła po wielkiej kłótni.

Pragnęła zdobyć wykształcenie i kontakt nam się urwał. Ja z kolei dość długo się obijałem, nie wiedząc, czego chcę. Pracowałem na przykład w McDonaldzie. To tam się poznaliśmy. Razem z moim kumplem Laurentem żyliśmy od imprezy do imprezy, nie myśląc o przyszłości.

Czasem podglądałem ją na Facebooku. Uczyła w liceum duńskiego i francuskiego. Kiedy się poznaliśmy, posługiwałem się tylko łamanym angielskim. Jej francuski był zdecydowanie lepszy i szybko stał się płynny. Mowa nie była jednak naszą główną formą komunikacji. Uśmiechnąłem się i poczułem przyjemnie podniecenie, choć byłem na ulicy w tłumie ludzi. Wiele razy miałem ochotę skontaktować się z Julie, ale zawsze coś mnie powstrzymywało.

Julie

Hotel Rive Gauche

11 lipca 2021

Droga Isabello,

wczoraj, wracając z jednego z moich długich spacerów – wyobraź sobie, że przeszłam całą drogę od wieży Eiffla i Pól Marsowych wzdłuż Sekwany – zobaczyłam po drodze taką prawdziwą staroświecką kwiaciarnię. Gdybym mieszkała w Paryżu, co tydzień kupowałabym świeże kwiaty. Tu człowiek po prostu inaczej korzysta z życia.

Dziś robię sobie trochę luźniejszy dzień. Chcę poeksplorować Dzielnicę Łacińską. Jest tam mnóstwo małych księgarni i antykwariatów. Może posiedzę na ławce w Ogrodzie Luksemburskim i popatrzę na ludzi. Wszędzie stoją długie kolejki turystów. Mimo to obiecałam sobie, że jutro pójdę do Luwru. Trzeba przyjść przed otwarciem i po prostu stanąć w kolejce. Wtedy nie czeka się aż tak długo. Pamiętasz, jak tam byłyśmy? Jeden z kustoszy prawie nas wyrzucił za głośne chichoty w sali z Mona Lizą. To był ten sam wieczór, kiedy po muzeum spotkałyśmy się z François i Laurentem i jedliśmy bagietki i pasztet, popijając tanim czerwonym winem. Ciekawe, co on dziś robi. Oboje mówiliście, że François się dla mnie nie nadaje, a myśmy byli tylko młodymi ludźmi bez planów, którzy po prostu korzystali z życia. François marzył o studiach, ale nie miał żadnego wsparcia z domu i musiałby równocześnie pracować. Pod koniec często się kłóciliśmy, przecież to wiesz. Miałam dość imprez, miałam dość tego, że trwonił pieniądze, zamiast myśleć o przyszłości. On z kolei uważał, że jestem zimna i kontrolująca. Byłam w nim szaleńczo zakochana, a mimo to nie widziałam dla nas przyszłości. Wybacz, zrobiłam się sentymentalna. W Paryżu odżyły dawne wspomnienia. Nie spodziewałam się tego, gdy się tu wybierałam, ale może przepracowanie tych emocji będzie zdrowe, abym mogła ruszyć z miejsca.

Teraz idę odkrywać Paryż, napiszę później.

Twoja Juliette

Była dopiero dziesiąta, a ulice już roiły się od ludzi. To jednak nic w porównaniu z tym, co się tu będzie działo za kilka godzin, kiedy wstaną również turyści. Sama jestem rannym ptaszkiem, zawsze byłam. Kolejna rzecz, która nas różniła. Kiedy wychodziliśmy albo gdy on sam wychodził wieczorem, następnego dnia odsypiał do jedenastej lub nawet dłużej. Ja z kolei wolałam wstać wcześnie i nie tracić dnia. Tylko potem z kolei wcześniej robiłam się senna. Nie pasowaliśmy do siebie pod wieloma względami, ale byliśmy bardzo młodzi i bardzo w sobie zakochani.

Kwiaciarka – starsza kobieta – właśnie otwierała swój sklep. Wystawiła przed wejściem wiaderka z najróżniejszymi kolorowymi bukietami. Miała róże, gerbery, goździki, margerytki i mnóstwo innych roślin, których nazw nie znałam. Kusiły wiązanki duże i małe.

– Czy szuka pani czegoś?– Dopiero po chwili zorientowałam się, że mówi do mnie.

– Nie, dziękuję. Niczego nie szukam, ale widziałam pani kwiaty wczoraj i uważam, że są piękne. Żałuję, że nie mieszkam w Paryżu i nie mogę ich kupować. – Uśmiechnęłam się i z podziwem oglądałam letni bukiet z polnych kwiatów.

– Świetnie pani mówi po francusku. Nie rozpoznaję, skąd jest pani akcent. – Teraz rozstawiała tabliczki z ceną.

– Dania. Ale mieszkałam tu, w Paryżu, przed wieloma laty. Potem studiowałam francuski, a teraz uczę go w szkole.

– Miło mi to słyszeć. – Kobieta uśmiechnęła się i wręczyła mi bukiet polnych kwiatów podobny do tego, który oglądałam. – To dla pani.

– Ojej, pięknie dziękuję. Ale to za dużo. Proszę, niech mi pani pozwoli zapłacić. – Przecież nie mogła tak po prostu rozdawać kwiatów.

– Mowy nie ma. To prezent. Jestem Yvette Beuregard, ale wszyscy mówią na mnie Madame Yvette.

– Ja jestem Juliette. – Nie wiem, dlaczego nie powiedziałam po prostu Julie. Francuzi bez problemu wymawiali moje imię. Chyba chciałam znów stać się Juliette, nie tylko w moim śnie na jawie.

– Niech Bóg cię błogosławi, moja droga – życzyła mi.

– I panią również – odwzajemniłam błogosławieństwo. – I bardzo dziękuję za piękne kwiaty. – Będę codziennie cieszyć nimi oko w ostatnim tygodniu tych moich paryskich wakacji.

François

Był czternasty lipca, Paryż zmienił się w jeden wielki festyn. Święto narodowe uczczono paradą wojskową na Polach Elizejskich, zabawą na ulicach i fajerwerkami. Na paradzie mi nie zależało. Zamiast tego umówiłem się z Laurentem i grupą znajomych w naszej stałej knajpce. Aurélie, moja przyjaciółka będąca doraźnie seksprzyjaciółką, też tam będzie. Żadne z nas nie chciało stałego związku i wiedziałem, że ona spotyka się z innymi. Dla mnie to był układ idealny. Odkąd trzy lata temu zacząłem prowadzić sklep, wkładałem w niego całą swoją energię.

Już na studiach zacząłem dorabiać, handlując antykami. I odkładałem wszystko, co zarobiłem. Juliette mnie rzuciła, bo byłem nie dość poważny. To zadziałało na mnie jak kubeł zimnej wody, chociaż po rozstaniu się z nią nie kontaktowałem. Chciałem, ale pod koniec kłóciliśmy się już bez przerwy i tak naprawdę przez jakiś czas po jej wyjeździe czułem wręcz ulgę. Mogłem bez przeszkód balować do rana i przesypiać cały dzień. Ale to trwało tylko chwilę. Dlaczego ciągle o niej myślałem?

Trzy lata temu odłożyłem wystarczająco dużo, żeby przenieść mój sklep do modnej lokalizacji, podnosząc tym samym standard. Od tamtej pory szło mi naprawdę dobrze. Właśnie jakaś para z Japonii oglądała komodę z czasów Ludwika XVI. Mahoniową, z uchwytami z brązu i kwiatowym ornamentem. Mój sklep znajdował się w Dzielnicy Łacińskiej, więc często zaglądali tu turyści zmierzający do Notre Dane i nad Sekwanę albo w kierunku przeciwnym, do Ogrodu Luksemburskiego. Turyści płacili nie tylko za towar, lecz także za transport drogą morską. To był dobry biznes. Opowiedziałem Japończykom historię przepięknego mebla, który przykuł ich uwagę, i teraz naradzali się ściszonymi głosami. Komoda kosztowała cztery tysiące euro. To nie była wygórowana cena, ale i tak oczywiście sporo grosza.

– Zdecydowaliśmy się – oznajmił mężczyzna po angielsku.

– Świetnie. Nie będą państwo żałować. – Uśmiechnąłem się i podszedłem do nich. Stojąc przy komodzie, swoim formalnym szkolnym angielskim jeszcze raz ich zapewniłem: – To naprawdę ładny mebel i w dobrym stanie. Kiedy będą państwo gotowi, zapraszam do kasy, gdzie zajmiemy się formalnościami.

Po rozstaniu z Juliette zapisałem się na kurs angielskiego. W dzień studiowałem historię sztuki. Wieczorami, poza tym jednym wieczorem w tygodniu, gdy miałem angielski, pracowałem. Zawsze wiedziałem, że jeśli nie chcę do końca życia przechodzić z jednej przypadkowej pracy za grosze do drugiej, muszę iść na studia. I że studiując, będę musiał sobie radzić sam. Wiele nieporozumień w naszym związku brało się stąd, że nie myślałem o przyszłości. Byliśmy młodzi. Młodzi i niedojrzali, ale namiętności w naszym związku nigdy nie brakowało, zwłaszcza po ostrej kłótni.

Przyjąłem zapłatę od Japończyków i razem wypełniliśmy dokumenty. Kiedy wyszli, dochodziła dziewiętnasta. Zwykle zamykałem o osiemnastej, ale latem często miałem otwarte dłużej, bo turyści zaglądali do sklepu mimochodem, idąc na kolację. Chociaż dziś cieszyłem się, że nikt więcej się nie pojawił, bo przecież byłem umówiony.

Kiedy wszedłem do knajpy, wszyscy już byli. Wymieniliśmy uściski i cmoknięcia w policzek. Aurélie odcisnęła mi na policzku długi pocałunek i przywarła do mnie ciałem.

– Witaj, kochanie – wyszeptała przymilnie i pocałowała mnie w usta.

Odwzajemniłem pocałunek i przytrzymałem ją blisko siebie. Za naszymi plecami rozległy się oklaski i gwizdy.

– Koniec przedstawienia – roześmiałem się i poszedłem za Aurélie, która posadziła mnie na wolnym krześle obok siebie.

– Sprzedałeś więcej swoich skarbów turystom? – Laurent przesunął po stole piwo w moją stronę.

– Skoro już pytasz, to sprzedałem całkiem sporo w minionym tygodniu. – Wypiłem duży łyk zimnego piwa i opowiedziałem o swoich najlepszych transakcjach.

Laurent był świetnym maklerem w Euronext, paryskiej giełdzie. Chyba nikomu by to nie przyszło do głowy, gdyby nas poznał, kiedy mieliśmy po dwadzieścia lat.

– A ja dostałam fuchę od „Paris Match” – pochwaliła się Aurélie, fotografka freelancerka, która żyła od zlecenia do zlecenia.

– O proszę, gratulacje. Stawiam kolejkę i potem może zamówimy jedzenie, co wy na to? – Pochyliłem się i pocałowałem ją w policzek. A kiedy podniosłem głowę, zatrzymałem wzrok na siedzącej przy barze kobiecie.

Chyba nam się przyglądała, ale częściowo zasłaniał ją siedzący obok mężczyzna. Mimo to nie wydawało się, że byli razem. Ani że zauważyła, że ją dostrzegłem. Fale długich jasnych włosów opadały jej miękko na ramiona. Miała na sobie żółtą bluzkę, która odcinała się od tła, kieliszek czerwonego wina w ręce i wyglądała, jakby czuła się tu najzupełniej swobodnie. Miała w sobie coś znajomego, nordycką urodę. A gdyby wstała, to bez wątpienia okazałaby się wyższa od Aurélie i innych znanych mi Francuzek. Juliette była wysoka, chociaż nie tak wysoka jak ja. W końcu przestałem się gapić na nieznajomą przy barze, bo czułem, że tracę rozum. Wszędzie widziałem ją.

– Pójdę do baru. Co chcecie?

Stojąc przy barze, będę mógł ją sobie lepiej obejrzeć. Wstałem i próbując zapamiętać zamówienia znajomych, zacząłem się przeciskać przez zatłoczony lokal. Ale gdy dotarłem do baru, jej już nie było.

Julie

Z walącym sercem wpadłam do toalety, zamknęłam się w kabinie i usiadłam. On tu był. Na wyciągnięcie ręki. Ale był z kobietą, dziewczyną, może nawet żoną. Kłuło mnie w piersi, zamrugałam kilka razy, żeby powstrzymać łzy. Przecież nie było o co płakać. Mimo to nie potrafiłam się uspokoić. Jeślibym teraz na niego wpadła, to co miałabym powiedzieć? Czy mogłam tak po prostu wrócić do baru, udawać, że to czysty przypadek i powiedzieć: „Ojej, to ty? Co za niespodzianka!”. Ale przecież ja naprawdę zobaczyłam go przypadkiem, chociaż on się nie zorientował, że to ja. Zakręciło mi się w głowie. Oparłam czoło o kwiecistą tapetę i zamknęłam oczy. Usłyszałam w myślach jego głos. Tak naprawdę zawsze pobrzmiewał mi na obrzeżach świadomości.

Je t’aime… Je suis fou d’amour. C’est toi… que toi. Amour de ma vie.

Kocham cię… Jestem w tobie szaleńczo zakochany. Ty… i tylko ty. Miłości mojego życia.

„Kochałam Cię tak bardzo”, wyszeptałam. Bo kochałam go tak, jak tylko moje młode serce umiało kochać, ale to nie wystarczyło. A teraz on ma dziewczynę. Wydaje się sympatyczna i jest ładna, z tą burzą ciemnych włosów. Długo się całowali, a przy stole siedzieli blisko siebie. Oczywiście, że taki przystojny mężczyzna nie mógł być singlem. Wyglądał naprawdę dobrze, a kiedy się uśmiechał do znajomych, pokazały się te jego dołeczki w policzkach. Widziałam je nawet z daleka. Rozpoznałam w nim wszystko. On i jego znajomi siedzieli przy dobrze oświetlonym stoliku na środku sali, za to ja mogłam się ukryć w zacienionym rogu baru. Dopiero kiedy wstał, uciekłam do toalety. Zdjął marynarkę i powiesił ją na oparciu krzesła. Przez tych dziesięć lat, które minęły, stał się bardziej wyrazisty. Było go więcej, więcej mężczyzny, więcej mięśni, więcej… Westchnęłam. Musiałam wziąć się w garść. Bo przecież to ja go zostawiłam.

On nie może się zorientować, że tu jestem. Wymknęłam się z toalety i rozejrzałam, żeby sprawdzić, czy nie stoi przy barze. Bar był bliżej wyjścia niż ich stół. Ostatni rzut oka. Czy nie wolno mi po raz ostatni spojrzeć na swoją młodzieńczą miłość? Torebkę miałam przy sobie, a cienki letni kardigan przewieszony przez ramię. Mogłam uciec tak, jak stałam. Omiotłam wzrokiem tłum wypełniający lokal i mimowolnie westchnęłam zrezygnowana. Nie było go.

– Szuka pani kogoś? – Zza moich pleców dotarł głos, który rozpoznałabym w każdym miejscu i o każdym czasie, nawet gdybym miała sto lat. Odwróciłam się i dopiero sobie uświadomiłam, że zatarasowałam przejście do toalety.

– Przepraszam, nie wiedziałam. – Uśmiechnęłam się nieznacznie i szybko wyszłam na ulicę. Chwilę się namyślałam, w którą stronę ruszyć, po czym zaczęłam biec. Dobrze, że byłam w płaskich sandałach.

– Julie!!! – zawołał za mną, ale się nie zatrzymałam, tylko pędziłam przed siebie. – Julie… Juliette... – Jego głos coraz bardziej się oddalał.

A ja gnałam na oślep, aż dotarłam pod znajomy adres. Ten sprzed dziesięciu lat. Nasze wspólne mieszkanie w suterenie. Tym razem nie udało mi się powstrzymać łez. Dyszałam ciężko nie tylko dlatego, że sporo przebiegłam, ale również dlatego, że wszystkie wspomnienia wróciły nagle z ogromną siłą. François. Gdzie popełniliśmy błąd?

I dlaczego uciekłam? Mogliśmy przecież wszystko sobie wyjaśnić, zakończyć to tak, jak należało. Tak, jak nigdy tego nie zrobiliśmy. „Idiotka!”, wyparowałam i uderzyłam się w czoło. Parę razy pociągnęłam nosem i ruszyłam w stronę hotelu. Ulice zalał rozbawiony tłum, ludzie celebrowali święto narodowe. Mnóstwo zakochanych przytulonych do siebie. Niektórzy całowali się wprost na ulicy. Inni parskali śmiechem i trącali się w boki. A ja tęskniłam za swoją paryską młodością i miłością.

François

Nie pobiegłem za nią, ale wiedziałem, że to była Julie, albo Juliette, jak ją nazywałem. Musiałem ją przestraszyć, tylko dlaczego? Minęło przecież dziesięć lat. Kiedy wróciłem do stolika, jedzenie już czekało. Rzuciłem się na swój stek z frytkami. Rozmowa toczyła się gładko i chyba nikt nie zauważył mojego zniknięcia. Za to Laurent bez przerwy posyłał mi wymowne spojrzenia i unosił brwi. Dyskretnie sprawdziłem pod stołem telefon. Zawsze mogłem się wyłgać pracą. Firma Antiquités François Martin miała swoją stronę, przez którą klienci z całego świata przysyłali zapytania i robili zakupy. Otworzyłem Facebooka i wpisałem „Julie Kjær”. Powiedziała mi kiedyś, że jej nazwisko oznacza również „drogi”. Jej profil był prywatny, dało się zobaczyć tylko kilka zdjęć. To jednak wystarczyło, żeby się upewnić, że osoba, którą oglądałem na ekranie telefonu, była tą samą, którą przed chwilą widziałem na żywo. Wysłałem jej zaproszenie do grona znajomych i trzymałem kciuki, żeby je potwierdziła. Tak bardzo chciałbym się z nią spotkać, dowiedzieć się, co u niej słychać.

– Co robisz?

Pośpiesznie zgasiłem ekran, kiedy Aurélie położyła dłoń na moim udzie.

– Nic takiego. Praca.

– Okej, ale od teraz na resztę wieczoru masz wolne, jasne? To będzie długa noc. – Przesunęła dłoń w górę mojego uda i zatrzymała ją kilka centymetrów od mojego rozporka.

Ja jednak zupełnie nic nie poczułem. Normalnie taki wieczór zakończyłby się gorącym seksem do białego rana, ale tym razem czułem, że nie dam rady. Choć nie wiedziałem, czy Julie w ogóle mi odpowie, musiałem zaczekać. Czułem, że Laurent bacznie nam się przygląda. Sam od zawsze wiódł życie singla bez jakichkolwiek zobowiązań i bardzo to sobie chwalił.

– Czuję, że nadchodzi migrena. Chyba będę musiał iść do domu się położyć. – Musiałem skłamać, nie widziałem innej możliwości.

– Ciebie nigdy nie boli głowa. – W jej głosie słychać było niepewność, ale i zaskoczenie.

– Wiem, ale ten upał mnie dobija. I miałem mnóstwo pracy. – Zostawiłem jej sto euro. Wystarczająco, żeby zapłacić za jej posiłek i mój, i jeszcze powinno coś zostać. – Wybacz, najdroższa, naprawdę fatalnie się czuję.

– Słuchajcie. Kto ma ochotę na weekend w Saint-Tropez? Wynająłem willę z widokiem na morze. – Laurent pokazał zdjęcia na swoim telefonie.

– Brzmi fantastycznie. Nie chcesz jechać? – Aurélie popatrzyła na mnie.

– Nie tym razem. Nie mogę w szczycie sezonu wyjechać z Paryża i stracić klientów. – Pochyliłem się ku niej i pocałowałem ją w policzek. – Jesteśmy w kontakcie. – Pozostałym pomachałem, a oni przesłali mi buziaki.