Zagubiony bez niego - Louisa Sherman - ebook

Zagubiony bez niego ebook

Louisa Sherman

3,8

Opis

Mikkel i Jake, bohaterowie „Zabujanego w nim”, postanawiają się rozstać i pójść własnymi drogami. Związek, choć zapowiadał się na silny i trwały, kończy się bolesnym zerwaniem. Jake wraca do Australii, ponieważ nie chce być przeszkodą dla Mikkela, który niedługo ma zająć ważne miejsce w rodzinnej firmie. 

Młody biznesmen czuje się zdradzony, ale Jake nigdy by sobie nie wybaczył, gdyby jego ukochany stracił życiową możliwość. Ostatecznie Mikkel godzi się z sytuacją i stara sprostać wygórowanym oczekiwaniom ojca. Na szczęście wokół siebie ma bliskich przyjaciół, którzy wspierają go w sytuacjach kryzysowych.

W pierwszych miesiącach po rozstaniu Jake leczy złamane serce, ale z upływem czasu znów osiąga wewnętrzny spokój. Mężczyźni wiodą teraz nowe życie w dwóch odległych częściach świata. Co się stanie, gdy ich ścieżki po raz kolejny się przetną? 

Czy będą w stanie sobie wybaczyć? A może jest już za późno? Dowiesz się tego, czytając „Zagubionego bez niego”, czyli czwartą część serii „Miasto miłości” autorstwa L. Sherman. 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 259

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (5 ocen)
2
1
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Kuku4

Całkiem niezła

Naiwne to bardzo, ale wciąga
00

Popularność




Prze­kład z ję­zyka duń­skiego: Agnieszka Sta­żyń­ska

Ty­tuł ory­gi­nału: For­tabt uden ham

Co­py­ri­ght © L. Sher­man, 2023

This edi­tion: © Ri­sky Ro­mance/Gyl­den­dal A/S, Co­pen­ha­gen 2023

Pro­jekt gra­ficzny okładki: Rikke Ella An­drup

Ko­rekta: Mag­da­lena Mie­rze­jew­ska

ISBN 978-87-0236-795-9

Kon­wer­sja i pro­duk­cja e-bo­oka: www.mo­ni­ka­imar­cin.com

Wszel­kie po­do­bień­stwo do osób i zda­rzeń jest przy­pad­kowe.

Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S

Kla­re­bo­derne 3 | DK-1115 Co­pen­ha­gen K

www.gyl­den­dal.dk

www.wor­dau­dio.se

PRZED­MOWA

Dro­dzy Czy­tel­nicy,

wy­bie­rze­cie się ze mną w po­dróż?

Od­daję w Wa­sze ręce czwartą książkę z se­rii Mia­sto mi­ło­ści.

W po­przed­niej czę­ści zo­sta­wi­li­śmy Mik­kela bez Jake’a. Ich zwią­zek, za­po­wia­da­jący się na ro­mans wszech cza­sów, zo­stał za­koń­czony. Jake wró­cił do Au­stra­lii, nie chcąc sta­nąć Mik­ke­lowi na prze­szko­dzie w za­ję­ciu na­leż­nego mu miej­sca w dy­na­stii przed­się­bior­ców, w któ­rej się uro­dził. Mik­kel czuje się zdra­dzony przez mi­łość swo­jego ży­cia, pod­czas gdy zda­niem Jake’a roz­sta­nie było w tej sy­tu­acji je­dyną słuszną de­cy­zją. Ni­gdy by so­bie nie wy­ba­czył, gdyby jego uko­chany stra­cił moż­li­wość prze­ję­cia ro­dzin­nego przed­się­bior­stwa. Mik­kel re­zy­gnuje za­tem z mi­ło­ści, aby stać się ak­to­rem w sztuce re­ży­se­ro­wa­nej przez swo­jego ojca. Na szczę­ście nie wszystko w jego ży­ciu jest jak w czarno-bia­łym fil­mie. W swoim oto­cze­niu ma bli­skich przy­ja­ciół wspie­ra­ją­cych go w sy­tu­acjach kry­zy­so­wych.

W pierw­szych mie­sią­cach po ze­rwa­niu Jake le­czy zła­mane serce, w końcu po pew­nym cza­sie znów za­czyna do­ce­niać uroki ży­cia.

Nasi dwaj bo­ha­te­ro­wie po­go­dzili się z roz­sta­niem i żyją osobno, na róż­nych kon­ty­nen­tach. Musi upły­nąć dzie­sięć lat, za­nim ich ścieżki znów się skrzy­żują. Czy będą w sta­nie so­bie wy­ba­czyć? Czy mają jesz­cze przed sobą wspólną przy­szłość? Co się stało w ciągu tych wielu lat roz­łąki? Czy mi­łość na­prawdę wszystko zwy­cięża? A może jest już za późno?

Za­gu­biony bez niego jest kon­ty­nu­acją wy­da­rzeń z Za­bu­ja­nego w nim. Prze­ka­zuję Wam hi­sto­rię o mi­ło­ści, która trwa na prze­kór wszyst­kim prze­ciw­no­ściom losu.

W pierw­szych trzech czę­ściach spo­ty­kamy grupę przy­ja­ciół z uni­wer­sy­tetu, słu­cha­czy ostat­niego roku stu­diów praw­ni­czych. Każde z nich musi so­bie od­po­wie­dzieć na py­ta­nia, które za­ważą na ich przy­szło­ści: Kim są? Jaki za­wód po­winni wy­brać? Z kim chcie­liby dzie­lić ży­cie?

Prze­pro­wa­dzi­łam się do Aar­hus la­tem 1996 roku, zo­sta­wia­jąc w Aal­borgu chło­paka, któ­rego nie­dawno po­zna­łam. Pier­wot­nie za­mie­rza­łam roz­po­cząć stu­dia w Wyż­szej Szkole Han­dlo­wej w Ko­pen­ha­dze (obec­nie CBS), ale tak mocno się za­ko­cha­łam, że uzna­łam Wyż­szą Szkołę Han­dlową w Aar­hus za rów­nie do­brą al­ter­na­tywę. Kon­ty­nu­owa­li­śmy zwią­zek na od­le­głość i po­zo­sta­li­śmy parą, także gdy wy­je­cha­łam na sty­pen­dium do Fran­cji. W 1997 roku mój part­ner prze­pro­wa­dził się do Aar­hus i za­czął stu­dia praw­ni­cze. Je­ste­śmy mał­żeń­stwem od 2003 roku i do­cze­ka­li­śmy się dwóch cu­dow­nych có­rek.

Aar­hus to moje mia­sto i uwiel­biam w nim prze­by­wać – za­równo w miej­scach po­pu­lar­nych, jak i tych zna­nych tylko wta­jem­ni­czo­nym, któ­rych tak jak mnie łą­czy z mia­stem wie­lo­let­nia re­la­cja mi­ło­sna.

Mi­łość bywa ła­twa. Rów­nież bez­li­to­sna. Po­trafi cał­ko­wi­cie nas po­chło­nąć, a mimo to je­ste­śmy w sta­nie się jej wy­rzec, je­śli czu­jemy, że na nią nie za­słu­ży­li­śmy.

Aar­hus od­zna­cza się pręż­nym śro­do­wi­skiem mię­dzy­na­ro­do­wym. Mieszka tu wielu ob­co­kra­jow­ców za­trud­nio­nych w du­żych przed­się­bior­stwach. Dzięki swo­jej pracy mia­łam szczę­ście po­znać mnó­stwo wspa­nia­łych osób z in­nych kra­jów.

Za­gu­biony bez niego to opo­wieść o mi­ło­ści po­nad gra­ni­cami – nie tylko pań­stwo­wymi, ale także tymi, które sami wy­zna­czamy so­bie i in­nym.

Mam na­dzieję, że tak samo jak ja za­ko­cha­cie się w hi­sto­rii Mik­kela i Jake’a. Do zo­ba­cze­nia na na­stęp­nej stro­nie.

Żyj, kiedy ży­jesz – ko­chaj, ma­jąc od­wagę to ro­bić.

Lo­uisa :* :*

ROZ­DZIAŁ 1

Jake

Dzie­sięć lat po wy­da­rze­niach w Za­bu­ja­nym w nim

Obec­nie

– Weź się w garść – szep­ną­łem do sie­bie. Unio­słem rękę tylko po to, żeby na­tych­miast ją opu­ścić. – Ja­sna cho­lera, dla­czego wła­śnie te­raz?

Ze zde­ner­wo­wa­nia spo­ciły mi się dło­nie. Wy­tar­łem je o dżinsy.

Był sty­czeń, w Syd­ney pa­no­wało nie­spo­ty­ka­nie cie­płe lato, ale wie­dzia­łem do­sko­nale, dla­czego na czoło wy­stą­pił mi pot. Nie miało to nic wspól­nego z wy­so­kimi tem­pe­ra­tu­rami.

– Opa­nuj się, masz czter­dzie­ści lat.

Spo­tka­nie roz­po­czy­nało się za pięć mi­nut, a ja mu­sia­łem go zo­ba­czyć, za­nim zjawi się tu cała reszta. Za­pewne przy­je­chał do firmy w go­dzi­nach po­ran­nych, kiedy prze­by­wa­łem na bu­do­wie, od czego za­czy­na­łem każdy po­nie­dzia­łek. Ob­je­cha­nie wszyst­kich pla­ców bu­dowy, na któ­rych ak­tu­al­nie dzia­ła­li­śmy, uwa­ża­łem za naj­lep­szy po­czą­tek ty­go­dnia. Po­zwa­lało mi to po­now­nie wdro­żyć się w każdy pro­jekt, ro­ze­znać się w stop­niu jego za­awan­so­wa­nia i wy­zna­czyć cele do zre­ali­zo­wa­nia w ko­lej­nych dniach.

Mój ga­bi­net mie­ścił się na ko­ry­ta­rzu dy­rek­cji jako je­den z pierw­szych, a ga­bi­net jego, czyli na­szego obec­nego szefa, znaj­do­wał na sa­mym końcu. Aby do niego dojść, trzeba było mi­nąć mój re­wir gra­ni­czący z otwartą prze­strze­nią biu­rową zaj­mo­waną przez kie­row­ni­ków pro­jek­tów i in­ży­nie­rów. Po moim przy­jeź­dzie do firmy nie wi­dzia­łem, żeby ktoś tędy prze­cho­dził. Głę­boko ode­tchną­łem, zmo­bi­li­zo­wa­łem się i ener­gicz­nie za­pu­ka­łem w uchy­lone drzwi.

– Pro­szę. – Głos był głę­boki i cie­pły.

Za­mkną­łem oczy, znów wy­tar­łem dło­nie i z tru­dem prze­łkną­łem ślinę.

„Dla­czego wła­śnie te­raz?” – po­wtó­rzy­łem w du­chu, po czym wsze­dłem do ga­bi­netu.

Moje prze­grzane ciało z wdzięcz­no­ścią po­wi­tało chłodne po­wie­trze z kli­ma­ty­za­cji. Uj­rza­łem go, jak stoi po­chy­lony nad biur­kiem i wczy­tuje się w roz­ło­żone na bla­cie do­ku­menty. Ciemne włosy opa­dały mu na czoło. Jesz­cze nie za­uwa­żył, że to ja.

– Prze­pra­szam… – Za­trzy­ma­łem się ja­kieś dwa me­try od niego. – Chcia­łem… tylko się przy­wi­tać – wy­ją­ka­łem. – Za­nim przyjdą inni.

Słowa nie­mal uwię­zły mi w gar­dle. W obu dło­niach mocno ści­ska­łem lap­topa.

Na­resz­cie pod­niósł wzrok. Na­sze spoj­rze­nia się spo­tkały i wszystko wo­kół nas za­marło. Świat za­wi­ro­wał, do­sta­łem mrocz­ków przed oczami, w gło­wie bły­skały mi­gawki z prze­szło­ści. Oprócz nas nie ist­niało nic.

Męż­czy­zna na­prze­ciwko mnie za­mru­gał po­wie­kami, póź­niej od­wró­cił wzrok. Wie­dzia­łem, że wła­śnie na­stą­pił nowy po­czą­tek mo­jego ży­cia. Na­sze ze­rwa­nie z prze­szło­ści nie ozna­czało końca raz na za­wsze.

Nad­szedł czas.

– Miło cię wi­dzieć. Pro­szę, usiądź. – Mik­kel wska­zał mi krze­sło, ze­brał wszyst­kie do­ku­menty i wziął ze sobą, po czym pod­szedł do du­żego okrą­głego stołu kon­fe­ren­cyj­nego, przy któ­rym usiadł.

To wszystko, co miał do po­wie­dze­nia? Chcia­łem za­py­tać o mi­lion rze­czy, ale za­po­mnia­łem ję­zyka w gę­bie, poza tym wie­dzia­łem, że to nie czas ani miej­sce na tego typu roz­mowy. Jak zwy­kle wy­glą­dał fan­ta­stycz­nie. Spodnie od gar­ni­turu ide­al­nie na nim le­żały, jak szyte na miarę. Moje zdra­dziec­kie oczy mi­mo­wol­nie prze­śli­zgnęły się w dół po do­pa­so­wa­nej ko­szuli, po spodniach opi­na­ją­cych go w od­po­wied­nich miej­scach aż do umię­śnio­nych tak jak kie­dyś ud. Po­my­śla­łem o swo­ich po­wy­cie­ra­nych dżin­sach. Na szczę­ście na tę oka­zję wło­ży­łem dziś ko­szulę, cho­ciaż na co dzień cho­dzi­łem w T-shir­tach.

Mik­kel miał rę­kawy pod­wi­nięte do łokci, ma­ry­narka wi­siała na wie­szaku. Ciemne włosy były tro­chę dłuż­sze, niż za­pa­mię­ta­łem, a ciało wy­da­wało się jesz­cze bar­dziej wy­spor­to­wane. Skó­rzany pa­sek pod­kre­ślał wą­skie bio­dra. A mnie się wy­da­wało, że do­brze się trzy­mam… W ga­bi­ne­cie pa­no­wał ide­alny po­rzą­dek, cho­ciaż w tak krót­kim cza­sie Mik­kel nie miał szans się w nim urzą­dzić. Czu­łem wzbie­ra­jącą we mnie eks­cy­ta­cję, a na­wet coś wię­cej.

– Nie prze­szka­dzam? – Moje roz­my­śla­nia i na­szą mi­ni­malną in­te­rak­cję prze­rwał ko­biecy głos.

– Ależ nie, w żad­nym ra­zie. – Mik­kel ujął ko­bietę za ło­kieć i po­ca­ło­wał ją w po­li­czek. Była nie­wy­mow­nie piękna – o zło­ci­stych wło­sach, ro­ze­śmia­nych błę­kit­nych oczach i uj­mu­ją­cym uśmie­chu. Ota­czała ją wy­jąt­kowa aura, a jej otwar­tość i przy­ja­zny ton wręcz za­pra­szały do tego, żeby ją le­piej po­znać. – Zdą­ży­li­śmy się tylko przy­wi­tać i wła­śnie mie­li­śmy usiąść… To jest Jake, nasz dy­rek­tor działu in­ży­nie­ryj­nego. A to Tine, moja żona i nowa dy­rek­torka fi­nan­sowa w na­szej fir­mie.

– Była żona – po­pra­wiła go ze śmie­chem, za­nim zdą­ży­łem się ode­zwać. – Nie prze­staje na­zy­wać mnie swoją żoną, cho­ciaż od po­nad roku je­ste­śmy roz­wie­dzeni. – Unio­sła brwi i po­kle­pała Mik­kela przy­ja­ciel­sko po ra­mie­niu, po czym ujęła moją dłoń. – Ale rze­czy­wi­ście je­stem nową dy­rek­torką w au­stra­lij­skim i no­wo­ze­landz­kim od­dziale Glo­cal Con­struc­tion. Cie­szę się, że cię spo­tka­łam. Tak wiele o to­bie sły­sza­łam.

– Ja też się cie­szę, że pa­nią… że was spo­tka­łem – wy­ją­ka­łem.

Wiele o mnie sły­szała!

Była żona Mik­kela uści­snęła mi jesz­cze raz dłoń, za­nim ją pu­ściła.

– My też nie zdą­ży­li­śmy się przy­wi­tać – do­da­łem, pa­trząc w jego stronę. Ję­zyk na­resz­cie mi się roz­wią­zał i od­zy­ska­łem pew­ność sie­bie. Czu­łem, że na coś się za­nosi. Mik­kel prze­by­wał tu­taj, w mo­jej oj­czyź­nie, w do­datku ze swoją byłą żoną. Zo­stał no­wym dy­rek­to­rem firmy, w któ­rej pra­co­wa­łem od ośmiu lat. Za­dzi­wia­jący zbieg oko­licz­no­ści.

Po­sła­łem mu je­den ze swo­ich naj­bar­dziej cza­ru­ją­cych uśmie­chów, po czym po­da­łem mu dłoń, którą z wa­ha­niem przy­jął. Jego uścisk był zde­cy­do­wany i cie­pły. Przy­trzy­ma­łem jego rękę kilka se­kund dłu­żej, niż zro­bił­bym to w nor­mal­nej sy­tu­acji, a po jej wy­pusz­cze­niu prze­su­ną­łem kciu­kiem po jego palcu wska­zu­ją­cym. Wie­dzia­łem, że to od­ważny ruch, ale nie mo­głem oprzeć się po­ku­sie po­draż­nie­nia go.

Mik­kel na­tych­miast pu­ścił moją dłoń.

„Wciąż na sie­bie dzia­łamy w ten spo­sób. Tylko czego ode mnie chcesz?”

Wie­dzia­łem, że czeka mnie nie­zła za­bawa z wy­pro­wa­dza­niem mo­jego no­wego szefa z rów­no­wagi, ale aku­rat w tym mo­men­cie czu­łem się to­tal­nie roz­pie­przony.

Ga­bi­net po­woli wy­peł­niał się mo­imi ko­le­gami i ko­le­żan­kami z pracy, z któ­rymi łą­czyła mnie też bli­ska przy­jaźń. Po nie­zręcz­nej at­mos­fe­rze sprzed chwili nie zo­stało ani śladu. Na­le­wa­łem wody i kawy resz­cie uczest­ni­ków ze­bra­nia, pod­czas gdy Mik­kel i Tine za­jęli miej­sca obok sie­bie. Wszy­scy roz­ma­wiali o obec­nym, nie­sa­mo­wi­cie cie­płym le­cie i nad­cho­dzą­cej za kilka ty­go­dni im­pre­zie z oka­zji fu­zji obu przed­się­biorstw. Na­sza firma zo­stała wy­ku­piona przez Duń­czy­ków i od dzi­siaj Mik­kel, mój Mik­kel, był jej dy­rek­to­rem. Spoj­rza­łem na niego i przy­ła­pa­łem go na wpa­try­wa­niu się w moją dłoń – tę z ob­rączką.

W domu nie wspo­mnia­łem o nim ani sło­wem. Na­prawdę mnie wzięło.

ROZ­DZIAŁ 2

Mik­kel

Osiem mie­sięcy wcze­śniej

Dłu­gimi kro­kami prze­mie­rza­łem ho­te­lowy ko­ry­tarz. Mia­łem czter­dzie­ści pięć mi­nut. Do­kład­nie za trzy kwa­dranse mu­sia­łem ode­brać Livę z tre­ningu piłki noż­nej. W prze­lo­cie wy­pią­łem spinki z man­kie­tów ko­szuli i wło­ży­łem je do kie­szeni spodni. Po­lu­zo­wa­łem kra­wat, zdją­łem go przez głowę, sta­ran­nie go po­skła­da­łem i we­tkną­łem do dru­giej kie­szeni. Lewą ręką wy­ją­łem kartę, od­blo­ko­wa­łem nią drzwi do po­koju i wsze­dłem do środka. Z po­wodu za­su­nię­tych za­słon we­wnątrz pa­no­wał pół­mrok, cho­ciaż na dwo­rze świe­ciło słońce. Z gło­śnika roz­brzmie­wały przy­tłu­mione dźwięki Fe­ver Peggy Lee. Za­mkną­łem za sobą drzwi. Na myśl o cze­ka­ją­cym mnie ren­dez-vous, o tej chwili za­po­mnie­nia w co­dzien­no­ści wy­peł­nio­nej spo­tka­niami i zo­bo­wią­za­niami, przez więk­szość dnia cho­dzi­łem ze sztyw­nym fiu­tem. Te­raz po­czu­łem, że co­raz bar­dziej ro­snę w spodniach, które przy­jem­nie mnie opi­nały. Od ostat­niego razu upły­nęło zbyt dużo czasu. Z uśmie­chem po­my­śla­łem, że ko­niecz­nie mu­szę roz­ła­do­wać tkwiące we mnie na­pię­cie – a wraz z nim coś wię­cej. Mój mózg nie da­wał mi jed­nak od­po­cząć, na­wet w tym mo­men­cie nie mo­głem za­po­mnieć o spo­czy­wa­ją­cych w ak­tówce do­ku­men­tach, ale szybko sku­pi­łem uwagę na czymś in­nym.

– Pro­szę, pro­szę, kogo tu­taj mamy… – ode­zwał się z sy­pialni zmy­słowy, ku­szący głos.

– Bar­dzo mi przy­kro, że przy­cho­dzę tak późno. Spo­tka­nie strasz­nie się prze­dłu­żyło. – Zdą­ży­łem już roz­piąć ko­szulę, którą wy­cią­gną­łem ze spodni i po­wie­si­łem sta­ran­nie na krze­śle. – Chodź i po­móż mi z resztą. – Prze­rwa­łem na chwilę i za­czą­łem mu się przy­glą­dać. – Wy­glą­dasz fan­ta­stycz­nie… Tę­sk­ni­łem za tym, żeby cię po­czuć.

Po kilku dal­szych kro­kach sta­ną­łem u brzegu łóżka. Z nie­cier­pli­wo­ści roz­pią­łem pa­sek i gu­zik u spodni.

– Łapy precz, on na­leży do mnie.

Opu­ści­łem ręce, ob­li­za­łem wargi, po czym pod­nio­słem dłoń i po­ło­ży­łem ją na gło­wie Si­mona.

– Weź­miesz mnie w usta? I zro­bisz mi do­brze? – spy­ta­łem ci­chym gło­sem. Tak bar­dzo tego po­trze­bo­wa­łem.

– Nie mu­sisz dwa razy pro­sić. – Wsu­nął dłoń w moje czarne bok­serki i ścią­gnął je ra­zem ze spodniami. Wy­sko­czył z nich mój ku­tas, na któ­rego główce wi­dać było prze­źro­czy­ste kro­pelki.

– Te­raz, Si­mon, te­raz – jęk­ną­łem. – Mu­szę cię po­czuć w tej chwili. Mam na­dzieję, że je­steś go­towy na szyb­kie i ostre rżnię­cie.

Jego usta za­mknęły się wo­kół mnie. Spu­ści­łem po­wieki. Kiedy się z nim ko­cha­łem, za­wsze mia­łem w gło­wie ob­raz ko­goś in­nego. Jake prze­śla­do­wał mnie ni­czym ży­ciowa klą­twa. Dzie­sięć dłu­gich lat nie było w sta­nie wy­ma­zać tych wspo­mnień.

– Po­każ mi, do czego są zdolne twoje grzeszne usta – za­chę­ca­łem Si­mona, któ­rego ru­chy na­brały pręd­ko­ści. Kon­tro­lo­wa­łem je dło­nią spo­czy­wa­jącą na jego po­ty­licy.

Spo­ty­ka­li­śmy się w ten spo­sób od trzech mie­sięcy i nad­cho­dził czas, żeby za­koń­czyć tę zna­jo­mość. Trzy mie­siące sta­no­wiły dla mnie ab­so­lutne mak­si­mum, ale po­nie­waż po­chło­nęła mnie bez reszty per­spek­tywa fu­zji z au­stra­lij­ską firmą, nie mia­łem głowy do po­że­gna­nia się z Si­mo­nem i zna­le­zie­nia so­bie ko­goś no­wego. Jesz­cze się do mnie nie przy­wią­zał tak jak nie­któ­rzy. Kiedy do tego do­cho­dziło, roz­sta­wa­łem się z nimi na­tych­miast. Zwy­kle po­ma­gało za­pła­ce­nie im okrą­głej sumki. By­łem ich su­gar dad­dym. Brzmiało to od­strę­cza­jąco, ale prawda była taka, że mo­głem im za­pro­po­no­wać je­dy­nie swoje ciało i pie­nią­dze.

– Och, jesz­cze, jesz­cze. Wła­śnie tego po­trze­bo­wa­łem. Ro­bisz la­skę jak za­wo­do­wiec. –Lu­bi­łem pra­wić mu kom­ple­menty, na­bie­rał wtedy jesz­cze więk­szego za­pału. Mimo to za­trzy­ma­łem go w pół ru­chu, nie chcia­łem dojść w jego ustach. Wy­pu­ścił mo­jego pe­nisa i spoj­rzał na mnie brą­zo­wymi oczami spod dłu­gich rzęs. Si­mon miał dwa­dzie­ścia pięć lat, stu­dio­wał w Aar­hus me­dy­cynę i był nie­ziem­ski w te klocki.

– Je­steś go­towy? – W dro­dze do ho­telu mu­sia­łem mu na­pi­sać, że je­śli mamy zdą­żyć, musi sam za­dbać o grę wstępną. Nie mia­łem dziś na nią czasu.

– Tak, Mik­kel, je­stem na cie­bie go­towy. Przez cały dzień cie­szy­łem się na to spo­tka­nie. Od­pu­ści­łem so­bie wszyst­kie wy­kłady.

Za­śmia­łem się z tej uwagi. Na szafce noc­nej do­strze­głem dildo. Si­mon od­wró­cił się i zro­bił mi miej­sce na łóżku. By­li­śmy pra­wie rów­nego wzro­stu. Na­piął mię­śnie ple­ców i wy­prę­żył jędrne po­śladki. Na­chy­li­łem się nad nim.

– Szkoda, że sie­bie nie wi­dzisz… Na pewno mo­żemy za­czy­nać?

– Na­prawdę? Po pro­stu mnie weź. Ostro.

Ują­łem swo­jego sztyw­nego ku­tasa, który z całą pew­no­ścią był go­towy, i na­ło­ży­łem pre­zer­wa­tywę. Roz­su­ną­łem dłońmi po­śladki Si­mona i wsze­dłem w niego, nie na­po­ty­ka­jąc żad­nego oporu. Po­czu­łem, jak za­cie­śnia się wo­kół mnie. Za­ję­czał, pod­da­jąc mi się, od czego uro­słem jesz­cze bar­dziej.

– Do­ty­kaj się, Si­mon. Zaj­mij się swoim twar­dym fiu­tem. Chcę cię usły­szeć.

– O kurwa, nie prze­sta­waj. Za­raz dojdę – wy­dy­szał ochry­ple.

Moje ru­chy na­brały pręd­ko­ści. Trzy­ma­łem go mocno za bio­dra, pie­prząc go z ca­łej siły. Or­gazm nad­szedł bez za­po­wie­dzi. Zro­bi­łem jesz­cze kilka ru­chów, wy­try­sku­jąc do pre­zer­wa­tywy. Si­mon do­szedł gwał­tow­nymi szarp­nię­ciami, pod­czas gdy ja wciąż w nim pul­so­wa­łem. Gdy by­łem pewny, że jego or­gazm wy­brzmiał do końca, wy­su­ną­łem się z niego i zdją­łem kon­dom, który za­wią­za­łem i wy­rzu­ci­łem do ko­sza na śmieci.

– Czego się na­pi­jesz? – Po­now­nie wło­ży­łem bok­serki i od­wró­ci­łem się w stronę Si­mona le­żą­cego w roz­grze­ba­nej po­ścieli. Zmierz­wione po sek­sie włosy ster­czały mu na wszyst­kie strony, gdy zmie­rzył moje ciało spoj­rze­niem peł­nym po­dziwu. Mu­sia­łem to za­koń­czyć, ale nie dzi­siaj i nie te­raz, tuż po sek­sie.

– Naj­chęt­niej zim­nej coli. Zo­sta­niesz i…

– Nie­stety nie – prze­rwa­łem, po­da­jąc mu puszkę. – Mu­szę ode­brać Livę i zro­bić ko­la­cję. Dziś zo­staję z nią sam.

Si­mon na­krył się koł­drą i pił colę, pod­czas gdy ja się ubie­ra­łem. Zwy­kle w ta­kich sy­tu­acjach bra­łem prysz­nic w ho­telu, ale tym ra­zem mu­sia­łem się bez tego obyć, je­śli nie chcia­łem się spóź­nić. Tine umó­wiła się na wie­czór, a ja obie­ca­łem Li­vie, że upie­czemy wła­sną pizzę. Córka prze­pa­dała za wspól­nym przy­rzą­dza­niem po­sił­ków i pizzą, na szczę­ście nie­na­le­żącą do trud­nych dań.

Mu­zyka w tle zmie­niła się na You Don’t Own Me Brenny Whi­ta­ker. Słowa za­brzmiały bar­dzo wy­mow­nie. Usia­dłem na brzegu łóżka i po­ło­ży­łem dłoń na po­liczku Si­mona.

– Prze­la­łem pie­nią­dze – po­wie­dzia­łem.

Roz­li­cza­łem się za­wsze przed na­szymi spo­tka­niami. Dzięki temu czu­łem się le­piej z tym, co ro­bię, i ła­twiej mi było wy­łą­czyć uczu­cia.

– Wiesz, że forsa nic dla mnie nie zna­czy i że chciał­bym się z tobą spo­ty­kać bez względu na wszystko? – Si­mon usiadł na łóżku i zbli­żył się do mnie, ale ja się od­su­ną­łem. Był atrak­cyj­nym męż­czy­zną, wcze­śniej zda­rzało nam się ca­ło­wać, dzi­siaj jed­nak nie mo­głem.

– Tak, ale zna­czy coś dla mnie – od­par­łem.

Si­mon z wes­tchnie­niem opadł na łóżko.

Wsta­łem, spią­łem man­kiety ko­szuli spin­kami i ru­szy­łem do wyj­ścia.

– Mu­szę le­cieć.

– Kiedy znów się spo­tkamy? Nie­długo skoń­czą mi się wy­kłady. Pod­czas se­sji będę mógł się z tobą wi­dy­wać także za dnia. Daj tylko znać. – Trudno się było oprzeć jego bła­gal­nemu spoj­rze­niu, ale na mnie ono nie dzia­łało.

– Spraw­dzę w ka­len­da­rzu i dam znać, okej? Mamy pilną sprawę w biu­rze, która naj­praw­do­po­dob­niej zaj­mie około ty­go­dnia.

Rzu­ci­łem to jakby od nie­chce­nia, cho­ciaż nie mo­głem za­po­mnieć roz­mowy mo­jej i Tine z tego sa­mego dnia. Zo­stało nam do prze­dys­ku­to­wa­nia wiele kwe­stii, jed­nak naj­pierw mia­łem za­po­znać się z wrę­czo­nymi mi przez nią do­ku­men­tami. Ter­min zło­że­nia oferty upły­wał w przy­szły po­nie­dzia­łek. Gdy­by­śmy się na to zde­cy­do­wali, cze­kało nas przy­go­to­wa­nie wszyst­kich ma­te­ria­łów i zwo­ła­nie nad­zwy­czaj­nego ze­bra­nia za­rządu. Na myśl o tym serce za­biło mi ży­wiej w piersi.

– Mik­kel, ro­zu­miem, że łą­czy nas… – Si­mon po­ka­zał ręką naj­pierw na mnie, po­tem na sie­bie. – …cał­ko­wi­cie nie­zo­bo­wią­zu­jąca re­la­cja, ale je­steś za­je­bi­stym fa­ce­tem i to­tal­nie zwa­rio­wa­łem na twoim punk­cie.

– Nie mogę dać ci wię­cej. – Pa­trzy­łem mu pro­sto w oczy, chcąc się upew­nić, że się ro­zu­miemy. W prze­ciw­nym ra­zie za­mie­rza­łem roz­stać się z nim tu i te­raz.

– Nie pro­szę cię o wię­cej, chcę tylko, że­byś wie­dział, że li­czysz się dla mnie tylko ty.

Czyli jed­nak ko­niec.

– Okej. Na­pi­szę do cie­bie – od­po­wie­dzia­łem krótko. – Po­kój jest opła­cony do ju­tra.

***

Za­nim uru­cho­mi­łem sil­nik, sie­dzia­łem przez dłuż­szą chwilę w sa­mo­cho­dzie sto­ją­cym w pod­ziem­nym par­kingu.

Pró­bo­wa­łem za­po­mnieć, stłu­mić uczu­cia, sku­pić się na fir­mie, Li­vie, Tine i na na­szym wspól­nym ży­ciu ro­dzin­nym. Od dzie­się­ciu lat usi­ło­wa­łem to za­koń­czyć, zmu­sić się do tego, ale unie­moż­li­wiały mi to cią­głe prze­bły­ski wspo­mnień. Uda­wa­łem, że wszystko jest w po­rządku. Cho­ciaż nie było. Ży­łem tylko po­ło­wicz­nie – i prze­stało mi to wy­star­czać.

„Po­zwo­li­łeś mi odejść, tak po pro­stu, a ja wszystko ci od­da­łem – i od­dał­bym ci całe swoje ży­cie. Kurwa, Jake”. Po­czu­łem łzę ci­snącą mi się do oka, ale po­wstrzy­ma­łem ją, uru­cho­mi­łem sil­nik i po­je­cha­łem okrężną drogą do Ris­skov. Nie zo­stało mi dużo czasu na ochło­nię­cie po spo­tka­niu z Si­mo­nem, pod­czas któ­rego moje my­śli zde­rzyły się z po­trze­bami ciała.

***

Pizze pie­kły się w pie­kar­niku. Wło­ży­łem do lo­dówki dru­gie śnia­da­nie Livy, które przy­go­to­wa­łem na na­stępny dzień. Ze­ga­rek po­ka­zy­wał, że do ko­la­cji zo­stało dzie­więt­na­ście mi­nut. Na­la­łem so­bie kie­li­szek ró­żo­wego wina z otwo­rzo­nej wczo­raj bu­telki i wzią­łem go ze sobą na ta­ras. Z na­szego domu roz­cią­gał się wi­dok na Za­tokę Aar­hus. Ta­ras znaj­do­wał się po­wy­żej zie­lo­nego te­renu przy­po­mi­na­ją­cego park. Za­miesz­ka­li­śmy w tej willi jesz­cze przed na­ro­dzi­nami Livy, a te­raz ode mnie za­le­żało, czy tu­taj zo­sta­niemy. Tine uwiel­biała Aar­hus tak samo jak ja i uwa­ża­li­śmy mia­sto za swoje miej­sce na ziemi. Mia­łem naj­lep­szą żonę na świe­cie, ale dłu­żej nie mo­gli­śmy tak żyć. Oby­dwoje wie­dzie­li­śmy, że na­dej­dzie ten dzień, mimo że ni­gdy nie roz­ma­wia­li­śmy o żad­nej kon­kret­nej da­cie. Było to nie­unik­nione – do­ku­menty roz­wo­dowe zo­stały pod­pi­sane kilka mie­sięcy wcze­śniej i Tine nie mu­siała już tu miesz­kać.

– Ta-tooo, po­mo­żesz mi? – Liva klap­nęła obok mnie na sie­dzi­sku bal­ko­no­wej sofy.

– Oczy­wi­ście, skar­beńku. W czym? – Odło­ży­łem czy­tany wła­śnie przeze mnie do­ku­ment.

– Mo­żesz mi prze­czy­tać te słowa?

– Pu­char tur­nie­jowy – prze­czy­ta­łem wolno, wy­raź­nie wy­ma­wia­jąc każdą sy­labę.

Liva, która nie­długo miała ukoń­czyć dzie­więć lat, była za­go­rzałą pił­karką nożną. Cho­dziła na tre­ningi dwa razy w ty­go­dniu, a kiedy ra­zem ze szkołą wy­bie­rali się do bi­blio­teki, za­wsze wra­cała do domu z książ­kami na ten te­mat.

– Dzię­kuję, tato. – Zmierz­wiła mi włosy i mnie po­ca­ło­wała.

– Pro­szę bar­dzo. Ko­cham cię, moja mała myszko.

– Ja też cię ko­cham. Kiedy bę­dziemy je­dli? Je­stem głodna jak wilk.

– Za chwilę. Mo­żesz mi po­móc na­kryć stół. Zjemy na ta­ra­sie?

– No pew­nie. – Zmarsz­czyła brwi. – A kiedy wróci mama?

– Późno, bę­dziesz już wtedy spała. – Te­raz ja zmierz­wi­łem jej włosy na czubku głowy. Miały ko­lor blond, jak u matki, i się­gały jej do ra­mion.

Tak na­prawdę nie wie­dzia­łem, czy Tine dziś wróci. Umó­wi­li­śmy się, że za­wsze może tu­taj prze­no­co­wać, kiedy wy­pad­nie moja ko­lej, żeby za­jąć się córką, i do tej pory za­wsze to ro­biła. Oby­dwoje uwa­ża­li­śmy za ważne, żeby mimo umowy, którą za­war­li­śmy mię­dzy sobą, na­sza co­dzien­ność aż tak bar­dzo nie od­bie­gała od tego, jak wy­glą­dała przed roz­wo­dem.

– Okej. – Liva ze­sko­czyła z sofy i po­bie­gła do kuchni.

– Ju­tro, może też po­ju­trze, za­opie­kuje się tobą bab­cia. Ja i mama bę­dziemy mieli wtedy bar­dzo dużo pracy.

Tine była dy­rek­torką fi­nan­sową w Glo­cal Con­struc­tion, a ja – dy­rek­to­rem ge­ne­ral­nym. Zaj­mo­wa­łem to sta­no­wi­sko od kilku lat, od­kąd oj­ciec prze­szedł na eme­ry­turę. Liva prze­pa­dała za dziad­kiem, a ja go to­le­ro­wa­łem – ze względu na nią – i sta­ra­łem się trzy­mać emo­cje na wo­dzy. Wy­łącz­nie ja po­no­si­łem winę za to, że po­sta­no­wi­łem ulec pod na­ci­skiem ojca, i nie chcia­łem, żeby kto­kol­wiek inny po­niósł tego kon­se­kwen­cje. Te­raz jed­nak już nie żył. Ni­komu się z tego nie zwie­rzy­łem, ale gdy matka za­dzwo­niła z in­for­ma­cją o jego śmierci, po­czu­łem przede wszyst­kim ogromną ulgę. Po­my­śla­łem, że na­resz­cie je­stem wolny. Ja i on po­zo­sta­wa­li­śmy w na­pię­tych re­la­cjach, bo oj­ciec nie ak­cep­to­wał mnie ta­kim, ja­kim je­stem. Te­raz mo­głem prze­stać od­gry­wać ko­me­dię, wła­śnie tego chciała Tine, py­ta­nie tylko, czy by­łem na to go­towy. W ra­zie na­szej prze­pro­wadzki na drugą pół­kulę matka na szczę­ście nie zo­sta­łaby sama. Nie­da­leko niej miesz­kały moja sio­stra Ca­milla i jej żona.

Na bla­cie ku­chen­nym za­świe­cił się mój te­le­fon.

Tho­mas: Masz czas na rundkę squ­asha ju­tro przed pracą? Poza tym Line pyta, czy przyj­dzie­cie w nie­dzielę na brunch.

Na­sza dawna paczka wraz z całą zgrają dzieci spo­ty­kała się raz w mie­siącu, na zmianę u ko­goś z na­szego grona. Line i Tho­mas mieli dwóch pię­cio­let­nich bliź­nia­ków i ocze­ki­wali na­ro­dzin ko­lej­nego po­tomka. Ka­trine i Ja­spar do­cho­wali się trzech có­rek, spo­śród któ­rych naj­star­sza miała już je­de­na­ście lat. No i my mie­li­śmy Livę. Kiedy spo­ty­ka­li­śmy się wszy­scy ra­zem, po­wsta­wało nie­złe za­mie­sza­nie. Na szczę­ście raz na ty­dzień Tho­ma­sowi i mnie uda­wało się wy­mknąć na tre­ning albo mecz squ­asha bez żon i dzie­cia­ków.

Ja: Tak, je­śli Tine wróci na wie­czór, ale będę to wie­dział do­piero póź­niej. Znasz na­szą umowę. Do któ­rej mogę dać Ci znać?

Moi przy­ja­ciele prze­pa­dali za Tine, cho­ciaż moja re­la­cja z nią od­bie­gała od normy. Wie­dzieli też o na­szej umo­wie i ją ak­cep­to­wali, mimo że trudno im było nas zro­zu­mieć.

Tho­mas: Pisz o każ­dej po­rze. Je­śli za­snę, prze­czy­tam wia­do­mość rano.

Ja: Su­per. Wszystko w po­rządku?

Tho­mas: Tak jak to zwy­kle bywa z dwoma nie­sfor­nymi pię­cio­lat­kami w domu… i cię­żarną żoną.

Ja: Jak Line się czuje?

Tho­mas: Do­brze, ale jest me­ga­zmę­czona, a chłopcy dają jej wy­cisk.

Ja: Wy­obra­żam so­bie.

Tho­mas: Do­bra, spa­dam na ko­la­cję. Pa­mię­taj, żeby dać znać, okej?

Ja: Okej, okej. Na­pi­szę póź­niej, że­byś wie­dział, na czym sto­isz.

Odło­ży­łem te­le­fon.

Pie­kar­nik za­pi­kał. Wy­ją­łem z niego dwie go­rące pizze – z pe­pe­roni i ana­na­sem dla Livy, dla mnie z pro­sciutto i świe­żymi po­mi­do­rami. Na­la­łem córce dużą szklankę mleka. Mnie mu­siała wy­star­czyć woda, nie mo­głem so­bie po­zwo­lić na wię­cej niż wła­śnie wy­pity kie­li­szek wina, skoro wie­czo­rem cze­kała mnie praca. Od po­grzebu ojca Tine su­ge­ro­wała, że warto by się przyj­rzeć bli­żej tej moż­li­wo­ści, aż dzi­siaj prze­sta­wiła mi ją w szcze­gó­łach.

Pod­czas po­siłku Liva pa­plała o wszyst­kim i ni­czym, pod­czas gdy ja po­grą­ży­łem się w my­ślach. Gdy w jej po­toku słów raz na ja­kiś czas po­ja­wiało się py­ta­nie, z le­d­wo­ścią uda­wało mi się udzie­lić wła­ści­wej od­po­wie­dzi.

– Tato, ty wcale nie słu­chasz! – Po­pa­trzyła na mnie z wy­raźną pre­ten­sją.

– Rze­czy­wi­ście, prze­pra­szam. Mam dziś na­prawdę dużo spraw na gło­wie. Słonko, je­śli skoń­czy­łaś, to idziemy się ką­pać.

– Słonko? – Zmarsz­czyła nos. – Wcze­śniej tego nie sły­sza­łam.

– No tak, prze­cież je­steś moim sło­necz­kiem.

– A ty moim! – od­po­wie­działa ze śmie­chem. – Ta-tooo…

– Mhm… – Wsta­wi­łem swój ta­lerz do zmy­warki i wy­tar­łem ście­reczką stół ku­chenny.

– Mama mnie za­py­tała, czy chcia­ła­bym się prze­pro­wa­dzić do in­nego kraju.

Aha, na­prawdę? Kiedy Tine coś so­bie po­sta­no­wiła, nic nie było w sta­nie jej za­trzy­mać.

– I co od­po­wie­dzia­łaś?

– Że to za­leży od tego, czy by­li­by­ście tam oboje. Nie chcę miesz­kać da­leko od cie­bie. – Warga lekko jej za­drżała.

Przy­kuc­ną­łem na­prze­ciwko niej.

– Chodź tu­taj, skar­beńku. Ja i mama nie wy­je­dziemy da­leko od sie­bie. Je­steś dla nas wszyst­kim. Na­wet je­śli nie bę­dziemy mał­żeń­stwem, na za­wsze zo­sta­niemy two­imi ro­dzi­cami.

– Ale ty nie mo­żesz wy­je­chać. – Za­częła pła­kać.

– Nie wy­jadę. Nie o to ma­mie cho­dziło.

– Po­wie… po­wie­działa to samo co ty – czknęła Liva.

„Przy­naj­mniej tyle” – po­my­śla­łem, bo już zdą­ży­łem się roz­gnie­wać na Tine.

– Mama na pewno ci po­wie­działa, że mamy moż­li­wość wy­je­chać do Au­stra­lii – wszy­scy troje. Za­sta­na­wiamy się, czy nie ku­pić tam pew­nej firmy, i je­śli się to uda, miesz­ka­li­by­śmy tam na kilka lat.

– Ty i mama? – Liva pa­trzyła na mnie swo­imi zie­lo­nymi oczami. Odzie­dzi­czyła je po mnie, na­to­miast ja­sne włosy miała bez wąt­pie­nia po Tine.

– Ty, ja i mama. Po­trze­buję two­jej mamy. Po­trafi dużo le­piej li­czyć niż ja.

Twarz Livy roz­ja­śniła się w sze­ro­kim uśmie­chu.

– Ja też mogę ci po­móc.

– To świet­nie. Po­trze­buję po­mocy we wszyst­kim, ale te­raz mu­sisz się wy­ką­pać. Pora kłaść się spać.

– Będę mu­siała zmie­nić szkołę?

– Tak, bo Au­stra­lia leży na dru­giej pół­kuli. Po­każę ci na ma­pie.

– A je­śli nikt nie bę­dzie chciał się ze mną za­przy­jaź­nić? Oni tam mó­wią po an­giel­sku, prawda? – Łzy nie prze­sta­wały spły­wać po jej twa­rzy.

Wy­tar­łem je dło­nią.

– Po­znasz tam wielu no­wych przy­ja­ciół, a z tymi z Da­nii bę­dziesz mo­gła roz­ma­wiać przez Fa­ce­Time. An­giel­skiego też na pewno się na­uczysz, zresztą po­mo­żemy ci w tym. Za­raz przy­niosę chu­s­teczkę i iPada, na któ­rym po­każę ci Au­stra­lię.

– Na­wet tro­chę się cie­szę na ten wy­jazd, ale mu­sisz mi obie­cać, że oby­dwoje tam bę­dzie­cie. – Liva przy­tu­liła się do mnie.

Mocno ją uści­ska­łem. Wsta­łem do­piero po dłuż­szej chwili.

– A te­raz patrz: tu­taj jest Da­nia. – Po­więk­szy­łem mapę i po­ka­za­łem jej nasz kraj. Po­tem wró­ci­łem do po­przed­nich usta­wień, prze­su­ną­łem pal­cem w prawo i po­da­łem Li­vie ta­blet. – A oto Au­stra­lia.

– Czy są tam kan­gury i mi­sie ko­ala?

– Tak, ale nie na uli­cach. – Zmierz­wi­łem jej włosy.

– Po­czy­tasz mi na do­bra­noc?

– Oczy­wi­ście. Tę książkę o piłce noż­nej?

Liva w od­po­wie­dzi prze­wró­ciła oczami. Za­śmia­łem się.

– Ale naj­pierw ką­piel! – do­da­łem.

– Czy w Au­stra­lii można grać w piłkę nożną? – za­py­tała już w dro­dze do ła­zienki.

– Je­stem pe­wien, że tak.

Czy to na­prawdę moż­liwe, że wszystko po­szło tak ła­two? Że Liva bę­dzie szczę­śliwa, je­śli tylko bę­dzie miała nas przy so­bie? Po tej pierw­szej re­ak­cji z pew­no­ścią po­jawi się ko­lejna, ale córka lu­biła przy­gody. Nie wie­dzia­łem tylko, czy to naj­wła­ściw­szy spo­sób na spo­tka­nie z Ja­kiem po tych wszyst­kich la­tach. Le­piej by­łoby po­woli i spo­koj­nie od­no­wić z nim kon­takt, a nie na­gle się tam zja­wiać. Ujaw­nie­nie pla­nów za­kupu in­nego przed­się­bior­stwa było jed­nak nie­zgodne z pra­wem, poza tym nie wia­domo, czy­bym się nie wy­co­fał, gdyby się oka­zało, że Jake ma ro­dzinę albo że nie jest mną za­in­te­re­so­wany.

Liva śpie­wała w ła­zience ra­do­sną pio­senkę. Sły­sza­łem ją przez ścianę, gdy wyj­mo­wa­łem z szafy w jej po­koju czy­stą pi­żamę.

ROZ­DZIAŁ 3

Jake

Obec­nie

Woda była ide­alna, wiatr roz­wie­wał mi włosy. Przy­go­to­wa­łem się na na­stępną falę, cze­ka­jąc na wła­ściwy mo­ment. Trzy, dwa, je­den – i moje ciało sto­piło się w jedno z mo­rzem. Tego uczu­cia nie da­wało się po­rów­nać z ni­czym. Ujeż­dża­nie fal nie zo­sta­wiało miej­sca na inne my­śli.

Go­dzinę póź­niej za­nio­słem de­skę na brzeg i usia­dłem na pia­sku. Miesz­ka­li­śmy w bli­skiej od­le­gło­ści od słyn­nej Bondi Be­ach. Przez kilka lat uważ­nie śle­dzi­li­śmy oferty na rynku nie­ru­cho­mo­ści, cze­ka­jąc na naj­od­po­wied­niej­szy mo­ment. Wy­bra­li­śmy miej­sce naj­lep­sze pod każ­dym wzglę­dem, je­śli chciało się mieć plażę na wy­cią­gnię­cie ręki i nie od­da­lać prze­sad­nie od cen­trum. Oczy­wi­ście ro­iło się tu­taj od tu­ry­stów, ale wi­ta­łem ich za­wsze sze­ro­kim uśmie­chem. Jako za­pa­lony po­dróż­nik wie­dzia­łem, ile zna­czy cie­płe przy­ję­cie w od­wie­dza­nym kraju.

– A jed­nak prze­ży­łeś. – Wes­tchną­łem gło­śno do sie­bie i po­ło­ży­łem się na ręcz­niku.

Słońce stało ni­sko na nie­bie. Za­mkną­łem oczy, pró­bu­jąc za­pa­no­wać nad emo­cjami wy­wo­ła­nymi przez po­ranne spo­tka­nie.

Po ze­bra­niu kie­row­ni­ków, na któ­rym przed­sta­wiono nam stra­te­gię Glo­cal Con­struc­tion, Mik­kel zor­ga­ni­zo­wał spo­tka­nie z wszyst­kimi pra­cow­ni­kami. Opo­wie­dział o swo­ich za­mia­rach, a także o tym, jak wi­dzi przy­szłość firmy znaj­du­ją­cej się od­tąd w duń­skich rę­kach. Brzmiało to obie­cu­jąco. Wie­dzia­łem, że za tymi pla­nami stoi wielki ka­pi­tał, tak po­trzebny w branży, w któ­rej pa­nuje duża kon­ku­ren­cja. Ostat­nie lata ciężko nas do­świad­czyły i gdy za­rząd zwol­nił po­przed­niego dy­rek­tora z po­wodu braku umie­jęt­no­ści za­pew­nie­nia od­po­wied­nich wy­ni­ków, moje miej­sce pracy zo­stało wy­sta­wione na sprze­daż. Na­wet w naj­śmiel­szych ma­rze­niach nie wy­obra­ża­łem so­bie, że firma Mik­kela złoży ofertę. Czu­łem się wręcz zszo­ko­wany, gdy w grud­niu usły­sza­łem tę wia­do­mość.

W pierw­szych la­tach po na­szym ze­rwa­niu śle­dzi­łem po­czy­na­nia Mik­kela. Tak jak ja za­warł mał­żeń­stwo, ale z ko­bietą. Uro­dziła im się córka, którą te­raz mimo roz­wodu za­brali ze sobą do Au­stra­lii. Kilka lat temu zo­stał dy­rek­to­rem ge­ne­ral­nym Glo­cal Con­struc­tion, po tym jak jego oj­ciec ustą­pił ze sta­no­wi­ska, za­cho­wu­jąc je­dy­nie miej­sce w za­rzą­dzie przed­się­bior­stwa. Frost se­nior zmarł cał­kiem nie­dawno w wieku za­le­d­wie sześć­dzie­się­ciu pię­ciu lat. Czyżby z tego po­wodu jego syn z byłą żoną się tu­taj prze­pro­wa­dzili? To oj­ciec Mik­kela do­pro­wa­dził do na­szego ze­rwa­nia, bo nie to­le­ro­wał my­śli, że ho­mo­sek­su­ali­sta mógłby sta­nąć na czele firmy. Kiedy się do­wie­dział, że je­ste­śmy ra­zem, mój kon­trakt z Glo­cal Con­struc­tion nie zo­stał prze­dłu­żony. Zo­sta­wi­łem Mik­kela – dla jego do­bra – cho­ciaż wciąż go ko­cha­łem. Do­piero rok temu prze­sta­łem spraw­dzać, co się u niego dzieje, bo ko­lejne wia­do­mo­ści spra­wiały mi zbyt wielki ból. Dla­tego mia­łem je­dy­nie szcząt­kowe in­for­ma­cje o jego ży­ciu, w prze­wa­ża­ją­cej mie­rze opie­ra­jące się na do­my­słach i na tym, co mi dzi­siaj po­wie­dział.

– Hej, czyli tu­taj się ukry­wasz. – Ad­rian usiadł obok mnie i po­chy­lił się, żeby mnie po­ca­ło­wać.

Od­wza­jem­ni­łem jego po­ca­łu­nek.

– Po­trze­bo­wa­łem orzeź­wie­nia po go­rą­cym dniu w fir­mie – od­par­łem, do­da­jąc w du­chu, że mu­sia­łem ochło­nąć w sa­mot­no­ści po tym, co się dzi­siaj stało. Na­stęp­nego dnia mia­łem spę­dzić z Mik­ke­lem całe przed­po­łu­dnie. Jako szef działu in­ży­nie­ryj­nego we­zwano mnie, abym do­ko­nał prze­glądu wszyst­kich ak­tu­al­nie re­ali­zo­wa­nych pro­jek­tów. Pod­le­ga­jący mi kie­row­nicy byli bar­dzo sa­mo­dzielni i zna­ko­mi­cie so­bie ra­dzili, ale to ja od­po­wia­da­łem za ca­łość.

– Dawno wró­ci­łeś z pracy?

– Ja­kąś go­dzinę temu. Do­my­śli­łem się, do­kąd wy­by­łeś w taką ładną po­godę.

Ad­rian miał przy­ja­zne błę­kitne oczy i ja­sno­brą­zowe włosy, za­wsze ostrzy­żone tuż przy skó­rze. Na­śmie­wał się z mo­ich pół­dłu­gich wło­sów, które ro­sły tak, jak chciały, cho­ciaż sta­ra­łem się no­sić je kró­cej niż kie­dyś.

– Coś się działo na two­jej zmia­nie? – Po­gła­dzi­łem go po udzie. Prze­brał się z mun­duru w szorty i T-shirt. – Zła­pa­łeś ja­kichś groź­nych prze­stęp­ców?

Ad­rian był funk­cjo­na­riu­szem, pra­co­wał w Ma­rine Area Com­mand, po­li­cji wod­nej w Syd­ney. Za­kres jego obo­wiąz­ków był bar­dzo sze­roki – od ści­ga­nia prze­stęp­ców pró­bu­ją­cych uciec drogą mor­ską po­przez prze­pro­wa­dza­nie ak­cji ra­tun­ko­wych po po­szu­ki­wa­nie osób za­gi­nio­nych na mo­rzu.

 – Do­sta­li­śmy cynk o po­ten­cjal­nym prze­myt­niku nar­ko­ty­ków, ale oka­zało się, że to ściema, przy­naj­mniej tak to na ra­zie wy­gląda. Przez cały dzień by­łem na łą­czach z po­li­cją nar­ko­ty­kową i nie opusz­cza­łem biura. – Wes­tchnął głę­boko i po­ło­żył się na pia­sku.

Oby­dwaj uwiel­bia­li­śmy wind­sur­fing i plaża była na­szym dru­gim do­mem. Wie­dzia­łem, jak bar­dzo Ad­rian nie­na­wi­dzi sie­dze­nia za biur­kiem i że jego ży­wio­łem jest praca w te­re­nie.

– Przy­kro mi to sły­szeć. A my mie­li­śmy dziś ze­bra­nie z no­wym kie­row­nic­twem. – Nie mia­łem po­ję­cia, jak mu po­wie­dzieć, że Mik­kel, nasz nowy szef, to mój były chło­pak, za któ­rym tę­sk­ni­łem jak wa­riat po roz­sta­niu. Ad­rian oczy­wi­ście zda­wał so­bie sprawę, że mia­łem przed nim in­nych fa­ce­tów, ale z ja­kie­goś po­wodu nie zwie­rzy­łem mu się ze swo­jego związku z Mik­ke­lem, jakby ta sprawa go nie do­ty­czyła. Te­raz jed­nak, gdy Mik­kel miesz­kał w moim mie­ście i gdy wró­cił do mo­jego ży­cia, za­ta­ja­nie prze­szło­ści wy­da­wało mi się nie­wła­ściwe.

– I ja­kie spra­wiają wra­że­nie?

– Wy­dają się w po­rządku. Twardo stą­pają po ziemi i pa­sują do na­szego nie­for­mal­nego stylu pracy.

– Sły­sza­łem, że Skan­dy­na­wo­wie wła­śnie tacy są. I że łą­czy nas iden­tyczne po­czu­cie hu­moru… – Po­ło­żył dłoń na mo­jej dłoni. – Ko­cha­nie, by­łem na za­ku­pach i ro­bię się co­raz bar­dziej głodny.

– Zjemy coś z grilla? – Wsta­łem i otrze­pa­łem się z pia­sku.

– Steki, sa­łatka i ba­gietka. – Ob­jął mnie i długo ca­ło­wał. – Kurde, jak to moż­liwe, że tak bar­dzo za tobą tę­sk­nię, skoro ko­cha­li­śmy się rano?

Po­czu­łem twarde wy­brzu­sze­nie w jego szor­tach.

– Ko­cham cię, Jake. I na­sze ży­cie – szep­nął.

Mój ję­zyk wró­cił do za­bawy z jego ję­zy­kiem, pod­czas gdy ja de­spe­racko pró­bo­wa­łem skie­ro­wać my­śli na inny tor.

– Ja też cię ko­cham – szep­ną­łem, ale nie po­tra­fi­łem po­zbyć się wi­doku po­god­nych zie­lo­nych oczu. Od dzie­się­ciu lat Mik­kel na­wie­dzał mnie ni­czym zjawa, która nie może za­znać spo­koju, a te­raz na­gle po­wró­cił. To nie było spra­wie­dliwe. Zdą­ży­łem pójść da­lej ze swoim ży­ciem i stwo­rzyć szczę­śliwy zwią­zek z Ad­ria­nem.

***

– Ten twój nowy szef to nie­złe cia­cho – stwier­dził Ad­rian.

Toby opluł so­bie pi­wem ko­szulę i sto­jący przed nim ta­lerz. Ad­rian spoj­rzał na niego zdzi­wiony, nie ro­zu­mie­jąc tej prze­sad­nej re­ak­cji. Sam, mój drugi brat, uniósł brwi i zro­bił wiel­kie oczy, które mó­wiły: „Ej, no co ty?! Nie po­wie­dzia­łeś mu?”.

Wzru­szy­łem ra­mio­nami.

By­li­śmy na nie­dziel­nym obie­dzie u ro­dzi­ców. Za­wsze, gdy ich od­wie­dza­li­śmy, usta nam się nie za­my­kały, tym bar­dziej że Toby i Sam też byli za­pra­szani. Sam był żo­naty i miał dwie córki w wieku pię­ciu i sied­miu lat. Toby wciąż jesz­cze nie spo­tkał tej je­dy­nej, po­ślu­bił na­to­miast swoją pracę. Był part­ne­rem w glo­bal­nej fir­mie zaj­mu­ją­cej się do­radz­twem fi­nan­so­wym. Na­sze biura znaj­do­wały się w cen­trum mia­sta w nie­du­żej od­le­gło­ści od sie­bie, więc spo­ty­ka­li­śmy się re­gu­lar­nie na lun­chu albo ka­wie. Sam jako wolny strze­lec, in­ży­nier opro­gra­mo­wa­nia, współ­pra­co­wał z kil­koma przed­się­bior­stwami. Z żoną, praw­dziwą pa­sjo­na­tką in­for­ma­tyki, po­znali się jesz­cze na stu­diach. Na sa­mym po­czątku za­pa­łali do sie­bie nie­na­wi­ścią, a nie mi­ło­ścią od pierw­szego wej­rze­nia, gdy stu­diu­jąca w tej sa­mej gru­pie Lara ob­ser­wo­wała długą ko­lejkę ko­biet prze­wi­ja­ją­cych się przez jego ży­cie.

– Ten nowy szef z Da­nii? – Matka też nie wie­działa, że to Mik­kel, ale oj­ciec bar­dzo szybko do­dał dwa do dwóch. Rzu­cił mi spoj­rze­nie z ga­tunku „Opo­wiedz nam o tym wię­cej, synu”. Mama oczy­wi­ście nie była głu­pia, ale wnuki i ro­dzina po­chła­niały ją bez reszty, poza tym miała bar­dziej prak­tyczny umysł i nie za­wsze od­bie­rała wszyst­kie sy­gnały. Oj­ciec był na­to­miast by­strym ob­ser­wa­to­rem i bez wąt­pie­nia za­uwa­żył, że ko­men­tarz Ad­riana wy­pro­wa­dził mnie z rów­no­wagi.

– Po­zna­łeś go już? – spy­tał Ad­riana Sam, przy­no­sząc nam wszyst­kim zimne piwa z lo­dówki.

– Nie, ale zaj­rza­łem na stronę ich firmy, żeby spraw­dzić, kim on jest… to zna­czy, kim są ci nowi Duń­czycy. Były tam zdję­cia dy­rek­cji i za­rządu. Mó­wię tylko, że z wy­glądu fa­cet jest bomba, nic wię­cej.

 – Halo, sie­dzę tu­taj obok cie­bie! Pa­mię­taj, że je­ste­śmy mał­żeń­stwem! – Po­ma­cha­łem mu ob­rączką przed no­sem. Jak, do cięż­kiej cho­lery, mógł­bym od­wró­cić ich uwagę od Mik­kela?

– Nie masz czym się przej­mo­wać, prze­cież on jest he­tero. – Ad­rian cmok­nął mnie w po­li­czek. – Je­stem twój, do­póki śmierć nas nie roz­łą­czy, prawda, ko­cha­nie?

Toby znów za­krztu­sił się pi­wem i roz­kasz­lał jak gruź­lik.

– Synku, coś ci do­lega? Coś ci uwię­zło w gar­dle? – Mama ru­szyła mu na ra­tu­nek ze ścierką.

– Nie, nie, to nic ta­kiego – udało mu się wy­ją­kać ochry­płym gło­sem. – Tato, po­ży­czysz mi ja­kiś T-shirt? – Wstał i za­czął roz­pi­nać ko­szulę.

– Po­mogę ci coś zna­leźć – od­po­wie­dzia­łem za ojca.

Reszta kon­ty­nu­owała roz­mowę, pod­czas gdy Toby po­słał mi wy­mowne spoj­rze­nie w dro­dze na ko­ry­tarz.

– Kurwa, Jake, nie po­wie­dzia­łeś Ad­ria­nowi o Mik­kelu? – Toby zdjął ko­szulę i wło­żył T-shirt, który mu po­da­łem.

– Nie wiem, jak to zro­bić, okej? Mi­nęło tyle czasu.

– To nie w po­rządku. Ad­rian cię ko­cha i, o ile mi wia­domo, do tej pory nie mie­li­ście mię­dzy sobą żad­nych ta­jem­nic.

– Wiem. My­ślisz, że to dla mnie za­bawne?

– Nie, prze­pra­szam, Jake. Mogę so­bie tylko wy­obra­zić, ja­kie to trudne. Po­wiedz w ta­kim ra­zie, jaki jest Mik­kel po tych wszyst­kich la­tach. Pra­cu­je­cie ra­zem od ty­go­dnia. Wciąż jest mię­dzy wami che­mia?

Za­mkną­łem za sobą drzwi, żeby nikt nie usły­szał na­szej roz­mowy pro­wa­dzo­nej w sy­pialni ro­dzi­ców.

– Jest ab­so­lut­nie cu­do­wny. – Przy­sia­dłem na brzegu łóżka, a Toby po­szedł za moim przy­kła­dem. – Mą­dry, za­bawny i za­je­bi­ście po­nętny.

– Wciąż go ko­chasz? – Toby pa­trzył na mnie z po­ważną miną.

Nie mo­głem kła­mać, poza tym po­trze­bo­wa­łem się ko­muś zwie­rzyć.

– Chyba ni­gdy nie prze­sta­łem.

– Nie­zły ga­li­ma­tias, co, bra­ciszku? Po­wie­dział ci, po co wła­ści­wie przy­je­chał do Au­stra­lii?

Z sa­lonu do­bie­gły nas dźwięki Dream a Lit­tle Dream of Me Elli Fit­zge­rald. Uśmiech­nę­li­śmy się do sie­bie. Mama miała sła­bość do sta­rych prze­bo­jów. Z pew­no­ścią sprzą­tała wła­śnie ze stołu, resztę ro­dziny po­sław­szy na ta­ras, gdzie pla­no­wała po­dać kawę, a dzieci za­mie­rzały wsko­czyć do ba­senu. Po na­szej wy­pro­wadzce ro­dzice prze­nie­śli się do mniej­szego domu, ale za to po­ło­żo­nego bli­żej parku i plaży.

Ob­ra­ca­łem w pal­cach gu­zik swo­jej ko­szulki polo.

– Roz­ma­wia­li­śmy pra­wie wy­łącz­nie o pracy. Pod­czas kilku ze­brań za­pre­zen­to­wa­łem mu na­sze pro­jekty i klien­tów. Nie mam jed­nak wąt­pli­wo­ści, że jest w tym ja­kieś dru­gie dno.

Mu­zyka zmie­niła się na Unfor­get­ta­ble Nata Kinga Cole’a.

– Mama na­wet nie ma po­ję­cia, jak wiele prze­ka­zuje tą mu­zyką, prawda?

Toby za­śmiał się w od­po­wie­dzi.

– Wiesz, że ja i Sam za­wsze bę­dziemy cię wspie­rali. Bez względu na to, co cię czeka w przy­szło­ści – do­dał po chwili.

– Dzię­kuję, to tak wiele dla mnie zna­czy. Nie mam po­ję­cia, co ro­bić. Zu­peł­nie jak­bym miał dwa ży­cia. Jedno w fir­mie, gdzie nie mogę się do­cze­kać spo­tka­nia z Mik­ke­lem. Mimo że pra­wie się nie wi­du­jemy, żyję dla tych krót­kich chwil. Wierz mi, że ze wszyst­kich sił pró­buję nad sobą za­pa­no­wać. Dru­gie ży­cie roz­grywa się w domu, z Ad­ria­nem, któ­rego ko­cham.

– Je­stem przy to­bie, tak jak my wszy­scy. Pa­mię­taj, bra­ciszku, że masz tylko jedno ży­cie.

– Sam o tym pa­mię­taj, bo je­steś już sta­rym fa­ce­tem oże­nio­nym ze swoją pracą.

– Nie mu­sisz mi o tym przy­po­mi­nać, ale nie­ła­two jest zna­leźć brat­nią du­szę. Masz wiel­kie szczę­ście.

– Aku­rat w tym mo­men­cie wcale się tak nie czuję. Je­stem to­tal­nie za­gu­biony. We­wnątrz aż się we mnie go­tuje. Ad­rian jest cu­do­wny. Ko­cham go i ko­cham na­sze ży­cie.

– Ro­zu­miem cię, Jake, ale nie­stety nikt tego za cie­bie nie roz­wiąże. A te­raz mu­simy wró­cić do reszty. Po­trze­bu­jesz paru mi­nut w sa­mot­no­ści? – Toby już na­ci­snął klamkę i sta­nął w drzwiach.

– Tak, dzięki. Po­wiedz im, że mu­sia­łem coś spraw­dzić na ju­tro w związku z pracą.

Po­ło­ży­łem się na łóżku ro­dzi­ców i wsu­ną­łem po­duszkę pod głowę. We wto­rek przed po­łu­dniem ja i Mik­kel po raz pierw­szy zo­sta­li­śmy sami.

– Tylko skoń­czę pi­sać ten mail i je­stem go­towy. W tym cza­sie mo­żesz pod­łą­czyć lap­topa do pro­jek­tora. – Nie pod­niósł wzroku i tak jak wczo­raj moja obec­ność zda­wała się nie ro­bić na nim wra­że­nia. Dziś bar­dziej nad sobą pa­no­wa­łem, ale chcia­łem w ja­kiś spo­sób spraw­dzić, czy Mik­kel przy­le­ciał na drugą pół­kulę po to, że­by­śmy spró­bo­wali jesz­cze raz. Sza­le­nie trudno było go roz­gryźć.

Pod­łą­czy­łem kom­pu­ter i otwo­rzy­łem pre­zen­ta­cję, na­stęp­nie wy­dru­ko­wa­łem ze­sta­wie­nie stop­nia za­awan­so­wa­nia wszyst­kich na­szych pro­jek­tów i na­la­łem so­bie kawy.

Mik­kel zdjął ma­ry­narkę, za­nim usiadł. Po­czu­łem woń świe­żo­ści – po­ran­nej ką­pieli, proszku do pra­nia, wody po go­le­niu i jego wła­snego za­pa­chu. Moje ciało za­re­ago­wało na niego tak, jakby żyło wła­snym ży­ciem. Pró­bo­wa­łem stłu­mić wszyst­kie za­ka­zane my­śli, ale było to nie­moż­liwe. Nie ule­gało wąt­pli­wo­ści, że go pra­gną­łem, była to zresztą naj­na­tu­ral­niej­sza re­ak­cja. Za­wsze mię­dzy nami iskrzyło.

– Pora na lunch. – Po pew­nym cza­sie Mik­kel prze­rwał mój po­tok słów.

Usły­sza­łem, jak za­bur­czało mu w brzu­chu. Nie omó­wi­li­śmy na­wet po­łowy przy­go­to­wa­nego przeze mnie ma­te­riału. Mógł­bym po­ra­dzić so­bie z tym dużo szyb­ciej, ale on cią­gle za­da­wał py­ta­nia. Zresztą nie spie­szyło mi się. Jemu chyba też nie.

– Znasz ja­kieś do­bre miej­sce? – do­dał po chwili. Czyżby za­pra­szał mnie na lunch?

– Przy tej ulicy jest kilka do­brych miejsc. Na co masz ochotę? Su­shi? Pizza? Ka­na­pki?

– Co­kol­wiek, byle szybko. – Po­kle­pał się po swoim pła­skim brzu­chu.

Nie mo­głem nie skie­ro­wać wzroku w tę stronę. Mu­sia­łem nie­znacz­nie zmie­nić po­zy­cję, żeby nie zdra­dzić, jak bar­dzo działa na mnie jego obec­ność.

– Za ro­giem jest nie­zła ka­nap­kow­nia. Po­dają też sa­łatki i świeżo wy­ci­śnięty sok.

Mik­kel wstał, wziął do ręki te­le­fon, który do tej pory le­żał na biurku.

– Za­py­tam Tine, czy z nami pój­dzie, a je­śli nie, to czy nie wziąć jej cze­goś na wy­nos. Cześć piękna, wy­bie­ramy się z Ja­kiem na lunch, do baru z san­dwi­chami. Idziesz z nami?

Ro­zej­rza­łem się po ga­bi­ne­cie, ob­ra­ca­jąc w ręku te­le­fon. „Oby tylko od­mó­wiła” – po­my­śla­łem. Miał­bym nie­po­wta­rzalną oka­zję, żeby po­roz­ma­wiać z Mik­ke­lem na neu­tral­nym grun­cie, gdzie może byłby skłonny się otwo­rzyć.

W ka­nap­kowni tło­czyło się mnó­stwo lu­dzi. Nie­stety do­strze­głem wśród nich rów­nież na­szych pra­cow­ni­ków. Na po­czątku je­dli­śmy w mil­cze­niu, za­spo­ka­ja­jąc naj­gor­szy głód.

Czu­łem się bar­dzo dziw­nie, kiedy zu­peł­nie zwy­czaj­nie szli­śmy obok sie­bie chod­ni­kiem. Zdej­mu­jąc kra­wat i roz­pi­na­jąc gu­ziki przy koł­nie­rzyku ko­szuli, Mik­kel za­py­tał mnie, czy la­tem w Syd­ney za­wsze leje się z nieba taki żar. Naj­chęt­niej za­trzy­mał­bym się na środku ulicy, przy­cią­gnął go do sie­bie i po­ca­ło­wał, jak­bym bez tego miał umrzeć.

Kiedy sta­li­śmy przy ba­rze, dys­kret­nie po­ło­żył dłoń na mo­jej – tej z ob­rączką.

– Nie przy­je­cha­łem tu­taj po to, żeby was roz­dzie­lić. Zdaję so­bie sprawę, że to na­prawdę kiep­ski mo­ment.

Tym sa­mym od­po­wie­dział na nie­które z mo­ich py­tań, ale mia­łem ich dużo wię­cej. Co się stało z jego oj­cem? Dla­czego wy­brał aku­rat moją firmę i Au­stra­lię? Czy był tu­taj, bo mu na mnie za­le­żało? Serce moc­niej mi za­biło, oczy się za­szkliły. Czy Tine od po­czątku wie­działa o na­szym związku? Naj­bar­dziej ze wszyst­kiego pra­gną­łem go przy­tu­lić, po­roz­ma­wiać z nim, po­słu­chać o tym, jak mu się wie­dzie w ży­ciu. Czy on też o mnie my­ślał? A może tak się na mnie wściekł, że za wszelką cenę po­sta­no­wił o nas za­po­mnieć? Dys­kret­nie ob­ró­ci­łem dłoń w jego dłoni, uści­sną­łem ją, po czym cof­ną­łem rękę. Moje ciało do­ma­gało się więk­szego kon­taktu i bliż­szego do­tyku, ale znaj­do­wa­li­śmy się na wi­doku każ­dego, kto tu za­glą­dał w po­rze lun­chu.

– Wo­lał­bym, że­byś naj­pierw dał mi znać, a nie zja­wiał się nie­spo­dzie­wa­nie w moim ży­ciu.

– Prze­pra­szam – mruk­nął. Zgniótł pa­pier ze swo­jej ka­na­pki, po­tem zro­bił to samo z moim. – Wra­camy do biura? Zo­stało nam jesz­cze sporo do omó­wie­nia.

– Tak, naj­wyż­szy czas. – Otwo­rzy­łem przed nim drzwi.

Na ulicy ła­twiej było iść obok sie­bie i roz­ma­wiać, nie bę­dąc na­ra­żo­nymi na za­cie­ka­wione spoj­rze­nia ko­le­gów i ko­le­ża­nek z pracy.

– Mik­kel… – za­czą­łem.

Zwol­nił kroku.

– Cie­szę się, że tu je­steś. Tę­sk­ni­łem za tobą jak sza­lony, ale… – Opu­ści­łem ręce z re­zy­gna­cją.

– Ale je­steś szczę­śliwy w swoim mał­żeń­stwie. Ro­zu­miem to, Jake. – Znów przy­spie­szył, po czym do­koń­czył roz­po­częte przeze mnie zda­nie. – A ja ni­gdy się nie spo­ty­kam z za­męż­nymi fa­ce­tami.

Czy kiedy wciąż był żo­naty, miał ko­goś na boku? Jego zwią­zek z Tine mu­siał wy­glą­dać dość oso­bli­wie. Spra­wiali jed­nak wra­że­nie bar­dzo do sie­bie przy­wią­za­nych. Po­my­śla­łem, że chciał­bym le­piej po­znać ich oboje.

– Mu­simy po­roz­ma­wiać – za­koń­czy­łem.

Wró­ci­li­śmy do biura. Przez resztę ty­go­dnia pra­wie się nie wi­dy­wa­li­śmy. Od rana do wie­czora Mik­kel sie­dział na ko­lej­nych spo­tka­niach. Uczest­ni­czy­łem w nie­któ­rych, ale sam też mia­łem pełne ręce ro­boty z nad­zo­ro­wa­nymi przeze mnie pro­jek­tami.

Na­stęp­nego dnia znów był po­nie­dzia­łek. Ozna­czało to dla mnie dal­szą udrękę w to­wa­rzy­stwie Mik­kela. Na­prawdę mu­sie­li­śmy po­roz­ma­wiać o tej sy­tu­acji i jak so­bie z nią po­ra­dzić, skoro już ra­zem pra­co­wa­li­śmy. Trzy­ma­nie tego w ta­jem­nicy przed Ad­ria­nem nie było fair – już nie. Ale mię­dzy mną a Mik­ke­lem nie działo się ab­so­lut­nie nic, więc dla­czego czu­łem się tak źle z tym, że kła­mię?

ROZ­DZIAŁ 4

Mik­kel

Obec­nie

Tine i Liva wła­śnie po­je­chały do domu po wspól­nej ko­la­cji. Do­ce­lowo Liva miała miesz­kać na zmianę raz u mnie, raz u Tine, ale na sa­mym po­czątku nie pod­cho­dzi­li­śmy do tego ry­go­ry­stycz­nie i wszyst­kie de­cy­zje po­dej­mo­wa­li­śmy na bie­żąco. Za­miesz­ka­li­śmy sto­sun­kowo bli­sko sie­bie w tym sa­mym okręgu szkol­nym. Mój dom był po­ło­żony na skar­pie nad samą wodą. Z okien, bal­konu i ta­rasu roz­cią­gał się wi­dok na za­tokę. Był to sze­re­go­wiec – wą­ski, kil­ku­pię­trowy i pod­piw­ni­czony. Moja sy­pial­nia i ła­zienka znaj­do­wały się na naj­wyż­szym pię­trze z wyj­ściem na bal­kon, na któ­rym zmie­ściło się ja­cuzzi i ze­staw wy­po­czyn­kowy. Na niż­szym pię­trze były po­kój Livy i moje do­mowe biuro oraz jesz­cze jedna ła­zienka. Par­ter zaj­mo­wały kuch­nia i sa­lon, z któ­rego wy­cho­dziło się na ta­ras ze scho­dami pro­wa­dzą­cymi do ba­senu. Kilka stopni ni­żej roz­cią­gał się nie­wielki traw­nik na tym sa­mym po­zio­mie co mo­rze wraz z pro­wa­dzą­cym do niego po­mo­stem. W piw­nicy urzą­dzono si­łow­nię z róż­nymi przy­rzą­dami do ćwi­czeń.

Pi­łem zimne piwo, cie­sząc oczy wi­do­kiem mru­ga­ją­cych świa­teł Syd­ney. Aar­hus znaj­do­wało się na dru­giej pół­kuli. Po­czu­łem się sa­motny i to uczu­cie nie było dla mnie nowe. Zwy­kle tłu­mi­łem je pracą albo pod­da­wa­łem swoje ciało eks­tre­mal­nemu tre­nin­gowi fi­zycz­nemu, ale tego wie­czoru nie mia­łem ochoty ani na jedno, ani na dru­gie.

Do­pi­łem piwo i wró­ci­łem do sy­pialni. Pa­dłem na sze­ro­kie łoże mał­żeń­skie, jesz­cze bar­dziej przy­po­mi­na­jące mi o mo­jej sa­mot­no­ści. Układ za­warty mię­dzy mną a Tine gwa­ran­to­wał Li­vie dzie­ciń­stwo spę­dzone u boku obojga ro­dzi­ców miesz­ka­ją­cych ra­zem i ży­ją­cych jak praw­dziwa ro­dzina. Po po­cząt­ko­wych trud­no­ściach do­szli­śmy do wnio­sku, że w su­mie do­brze nam jest ra­zem. Na­sza umowa po­le­gała na tym, że mia­łem za­pew­nić Tine i Li­vie wszystko, czego tylko po­trze­bo­wały. Tine mo­gła mieć ko­chan­ków i spo­ty­kać się z nimi dys­kret­nie, tak jak ja za­wie­ra­łem różne zna­jo­mo­ści, ale nie ko­li­do­wało to z na­szym ży­ciem ro­dzin­nym. W przy­padku, gdyby żona spo­tkała wielką mi­łość, roz­sta­li­by­śmy się bez więk­szych pro­ble­mów. To się nie zda­rzyło, jesz­cze nie. Po­my­śla­łem, że by­łoby wielką iro­nią losu, gdyby Tine zna­la­zła so­bie ko­goś z Au­stra­lii i oboje na dłu­gie lata zwią­za­li­by­śmy się z tym kra­jem, na­wet gdy­bym nie miał szansy u Jake’a.

Było tak go­rąco, że wła­ści­wie po­wi­nie­nem włą­czyć kli­ma­ty­za­cję, ale wie­czorne po­wie­trze dzia­łało na mnie ko­jąco, a od­głosy wiel­kiego mia­sta tłu­miły uczu­cie sa­mot­no­ści. W żad­nym ra­zie nie by­łem go­towy się pod­dać, ale nie mo­głem też wcho­dzić z bu­cio­rami w jego ży­cie. Czu­łem się dziw­nie ze świa­do­mo­ścią, że mogę go wi­dy­wać każ­dego dnia. Przez tak wiele lat wy­da­wało się to nie­osią­gal­nym ma­rze­niem albo zjawą z od­le­głej prze­szło­ści. Nie było dnia, że­bym o nim nie my­ślał i nie wy­obra­żał so­bie na­szego po­now­nego spo­tka­nia. Z bie­giem lat stał się jesz­cze atrak­cyj­niej­szy albo może to ja po­pa­da­łem w co­raz więk­szy obłęd?

Pierw­szego dnia usły­sza­łem go, za­nim za­pu­kał do mo­ich drzwi, ale żeby nad sobą za­pa­no­wać, spu­ści­łem wzrok na do­ku­menty na biurku. Pod­czas mie­sięcy spę­dzo­nych na pla­no­wa­niu prze­pro­wadzki i prze­ję­ciu au­stra­lij­skiej firmy nie zdo­ła­łem przy­go­to­wać się na to, że po­now­nie go zo­ba­czę. Ze zde­ner­wo­wa­nia cały się trzą­słem. Oczyma du­szy wi­dzia­łem, jak rzu­cam się mu na szyję, ale gdy w końcu go uj­rza­łem, czu­łem się jak chory z mi­ło­ści, zże­rany przez nerwy na­sto­la­tek. Jake był za­bawny, cza­ru­jący, pra­co­wity i lu­biany przez pod­wład­nych i resztę kie­row­ni­ków, w sto­sunku do mnie za­cho­wy­wał się jed­nak z re­ze­rwą. Je­dyną chwilą, gdy po­czu­łem, że wciąż mam do czy­nie­nia z daw­nym Ja­kiem, był lunch, na który wy­bra­li­śmy się ra­zem do ka­wiarni. Przy­znał wtedy, że też za mną tę­sk­nił.

Mru­ga­niem po­wiek pró­bo­wa­łem po­zbyć się na­pie­ra­ją­cych łez. Sen nie chciał na­dejść. Prze­wra­ca­łem się na łóżku z boku na bok. W ze­szłym ty­go­dniu doj­rza­łem nowe ta­tu­aże prze­świ­tu­jące pod ko­szulą Jake’a, w tym je­den upa­mięt­nia­jący jego męża. Czy ini­cjał mo­jego imie­nia stał się tylko nic nie­zna­czącą, nie­wy­raźną plamką? Ko­lejne wspo­mnie­nie z prze­szło­ści nie po­zwo­liło mi za­snąć.

Prze­su­wa­łem pal­cem po kon­tu­rze mapy świata wy­ta­tu­owa­nej na jego klatce pier­sio­wej. Zaj­mo­wała jej więk­szą część i cią­gnęła się aż do mię­śni brzu­cha, na­prę­ża­ją­cymi się pod moim do­ty­kiem. Na­resz­cie zo­sta­li­śmy sami. Jesz­cze przez kilka dni mo­gli­śmy ko­rzy­stać z domu let­ni­sko­wego wujka Mar­tina, z dala od na­szej co­dzien­no­ści w Aar­hus. Ka­trine, Ja­spar, Tho­mas i Line wró­cili już do domu po uda­nym urlo­pie w Ska­gen. U nas zresztą też nie bra­ko­wało go­ści, na czele z Ca­millą i jej przy­ja­ciółmi.

Było so­bot­nie po­po­łu­dnie. W na­szej ospa­łej let­ni­sko­wej idylli czas wy­da­wał cią­gnąć się w nie­skoń­czo­ność. Tuż obok Aar­hus za­zna­czo­nego na ma­pie mój ję­zyk do­tknął wy­ta­tu­owa­nej li­tery M – wy­zna­niu mi­ło­ści Jake’a do mnie.

– Ko­cham cię. Dzię­kuję, że wy­trzy­ma­łeś wi­zytę mo­jej sza­lo­nej sio­stry i jej przy­ja­ciół – szep­ną­łem mię­dzy po­ca­łun­kami, któ­rymi to­ro­wa­łem so­bie drogę od Da­nii przez Niemcy, do Włoch, obok Tu­ne­zji. Za­trzy­ma­łem się przy RPA i pod­nio­słem wzrok. Na­sze spoj­rze­nia się spo­tkały. Pa­trzył na mnie oczami po­ciem­nia­łymi od po­żą­da­nia.

– Ja też cię ko­cham i wszystko, co się z tobą wiąże – od­parł.

Opa­la­li­śmy się na ogro­dzo­nym po­dwórku. Po raz pierw­szy od ty­go­dnia mo­gli­śmy cho­dzić nadzy, nie mar­twiąc się tym, czy przy­pad­kiem nie na­tkniemy się na ko­goś w dro­dze do to­a­lety.