Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Benedicte jest kobietą pracowitą i praktyczną. Prowadzi wraz z mamą niedużą mleczarnię w północnej Jutlandii. Nigdy nie miała czasu na założenie rodziny ani stworzenie trwałego związku. Mężczyźni zawsze się poddawali, gdy widzieli, jak mało uwagi poświęca im Benedicte. Jednak w jej głowie wciąż budzą się wspomnienia sprzed kilku lat, kiedy to podczas wakacji dała się uwieść Phillipowi. Seks na plaży z przystojnym chłopakiem był nieziemski.
Phillip pracuje jako agent nieruchomości w Kopenhadze, ale właśnie kupił dom w północnej Jutlandii. Przypadkiem trafia do małej, przytulnej mleczarni, gdzie spotyka dziewczynę, z którą w przeszłości spędził upojną noc. Choć minęło sporo czasu, między bohaterami wciąż można wyczuć chemię. Nigdy nie zapomnieli tamtego lata.
Czy szybki numerek z młodości przerodzi się w coś poważniejszego?
„Wybrzeże miłości” to pierwsza część serii zatytułowanej „Miłość ponad wszystko”. Louisa Sherman zapoznaje czytelników z romantyczną historią rozgrywającą się na północnym cyplu Danii.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 284
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 6 godz. 56 min
Przekład z języka duńskiego: Joanna Gwizdalska-Mentel
Copyright © L. Sherman, 2022
This edition: © Risky Romance/Gyldendal A/S, Copenhagen 2022
Projekt graficzny okładki: Simon Skovgaard
Redakcja: Aneta Tkaczyk
Korekta: Anna Śledzikowska
ISBN 978-87-0236-835-2
Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.
Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S | Klareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K
www.gyldendal.dk
www.wordaudio.se
Przedmowa
Drogi Czytelniku,
nastał czas wakacji na najdalszym skrawku Danii1. Jeżeli świeci teraz słońce, być może właśnie wyjąłeś tę książkę z plażowej torby. Jeśli zaś pogoda nie dopisuje, możliwe, że akurat siedzisz z nią w fotelu przy płonącym kominku.
Od młodych lat przyjeżdżam na wybrzeże klifowe Bunken Klitplantage w okolice miejscowości Aalbæk, położonej na południe od Skagen. Mamy tutaj domek letniskowy. Spędziłam więc wiele czasu w porcie w Aalbæk, na plaży, pośród klifów, na wydmie Råbjerg Mile, a także w miasteczkach Skagen i Gammel Skagen. I odbyłam sporo wędrówek, spacerując w samotności lub w towarzystwie rodziny.
Latem ściąga tutaj cała Dania, a tereny między Aalbæk a Skagen pulsują energią i życiem, natomiast jesienią, zimą i wiosną okolica ulega całkowitej metamorfozie. Nie ma wielu turystów i wszędzie panuje atmosfera absolutnego odprężenia. Bez względu na to, jak bardzo się spieszysz, zawsze znajdzie się czas na pogawędkę.
Latem, siedząc z rodziną na tarasie, zaczęłam snuć fabułę serii, której pierwsza część nosi tytuł Wybrzeże miłości. Chciałam stworzyć historię zakorzenioną w Jutlandii Północnej. Centralny punkt opowieści stanowi miejscowość Aalbæk. Spotykamy tu grupę lokalnych mieszkańców, którzy przeżywają wzloty i upadki, a także znajdują prawdziwą miłość – na dobre i na złe.
Wybrzeże miłości opowiada historię Benedicte i Phillipa. Nigdy nie zapomnieli tamtego lata.
Witamy w Aalbæk i Jutlandii Północnej.
L. Sherman
1 Akcja powieści rozgrywa się na północnym cyplu Danii (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).
Dla całej mojej cudownej rodziny i rodziny mojego męża.
Uwielbiam nasze wspólne chwile spędzane w Bunken.
Część 1
Znowu śniłam o tobie dzisiaj w nocy. Uśmiechałeś się swoim najcudowniejszym uśmiechem. Widziałam go wyraźnie, ale nawet we śnie nie umiałam rozpoznać, czy to właśnie do mnie się uśmiechasz.
– Dicte
Rozdział 1
Gammel Skagen, 2021
Phillip
Dwa domy w Gammel Skagen i dwa w Skagen. Tak przedstawiał się mój dzisiejszy grafik prezentacji nieruchomości. Wieczorem musiałem ruszać w drogę powrotną do Kopenhagi. Miałem bardzo napięty plan do końca tygodnia i nie wiedziałem, czy zdążę tu jeszcze wrócić przed szalonym tygodniem numer dwadzieścia dziewięć2. Gdyby nie obowiązki, chętnie zostałbym na północy kraju, popracowałbym trochę online i offline i spędził kilka dni w samotności przed przyjazdem pozostałych. Jeżeli w piątek uda mi się skończyć pracę trochę wcześniej, może znowu się tutaj wybiorę i posiedzę w weekend na najdalszym skrawku Danii.
Otworzyłem jedną ręką ogrodowe drzwi z małymi szybkami, balansując z filiżanką kawy i iPadem w drugiej ręce. Uderzył mnie zapach morza, letniego poranka i kwitnących dzikich róż. Wziąłem głęboki oddech, wciągając powietrze do płuc, brzucha i bioder, a następnie zrobiłem powolny wydech. Specyficzne światło w Skagen sprawiało, że czułem się cudownie, a zapach świeżego powietrza i morza sam w sobie był już czystą medytacją. Jakaś mewa zakołowała nad moją głową i szybko odleciała. Tutaj, w Jutlandii Północnej, nigdy nie czułem się tak do końca w pracy, a mimo to udawało mi się załatwić mnóstwo spraw. Mój dom – tradycyjny budynek wzniesiony w stylu typowym dla miejscowości Skagen – tak jak pozostałe domy miał żółte ściany i białe drzwi oraz okna. Płot wokół domu i tarasu był w kolorze klasycznej czerwieni, jaką tutaj, a także w samym miasteczku Skagen, widuje się wszędzie dookoła. Dom nie był duży i idealnie pasował do mojego kawalerskiego życia. Do dyspozycji miałem sporą sypialnię, dwa niewielkie pokoje gościnne, salon oraz wyremontowaną kuchnię i łazienkę. Najwspanialszy był jednak rozciągający się z niego widok. Dom stał w pierwszej linii klifów na samym końcu drogi, więc nikt tam nie zaglądał, i widać było z niego wyłaniające się za klifami morze. Kawa smakowała tutaj po prostu lepiej niż w domu, w którym też przecież mogłem podziwiać świt, spoglądając na cieśninę Sund. Ale to nie było to samo. Teraz mój dom jest również tutaj – przypomniałem sobie. Na szczęście miałem całe lato, żeby się do tego przyzwyczaić.
Właściwie nie planowałem otwarcia agencji nieruchomości w Skagen. Nie znałem wcześniej rynku mieszkaniowego w Jutlandii Północnej ani w rejonie miasteczka. Trafiłem tutaj, kiedy z poważnym zleceniem zgłosił się do mnie Poul, ojciec Kaspra, mojego przyjaciela z dzieciństwa. Chciał sprzedać nie tylko swój dom, ale także kilka innych nieruchomości wzniesionych w lokalnym stylu, i szukał zaufanego agenta. Po sprzedaży Poul był bardzo zadowolony z moich usług i polecił mnie przyjaciołom i znajomym. W ten sposób znowu znalazłem się w Skagen. A że Kasprowi nie udało się przekonać żony do przejęcia rodzinnej nieruchomości w Gammel Skagen, złożyłem mu ofertę. Żona Kaspra wolała willę w Prowansji. Dzięki temu ta perełka wpadła w moje ręce.
Męczyło mnie ciągłe kursowanie między stolicą a Skagen, musiałem jednak pilnować, żeby tutejsze biuro rozkręcało się tak sprawnie jak agencja w Kopenhadze, i byłem potrzebny w obu miejscach naraz. Rozważałem nawet zakup drugiego samochodu, który zostawiałbym na lotnisku w Aalborgu. Skróciłoby to znacznie czas podróży. Może mógłbym krążyć jeszcze częściej między tymi dwoma lokalizacjami…
W kieszeni spodni zawibrował telefon. Odstawiłem filiżankę i odebrałem połączenie.
– Cześć, jesteś telepatą? Właśnie o tobie myślałem – zacząłem rozmowę.
Usiadłem na leżaku, skrzyżowałem nogi, zamknąłem oczy i wystawiłem twarz na ciepłe promienie słońca.
– Naprawdę o mnie myślałeś, skarbie? Jestem niezwykle wzruszony. – Głęboki głos Kaspra przez chwilę brzmiał uwodzicielsko, by zaraz przejść w głośny śmiech.
– Tak, nie otrząsnąłem się jeszcze z mokrego snu o tobie – odpowiedziałem.
Tylko z jedną osobą na świecie mogłem żartować w taki sposób i był nią właśnie Kasper.
– Cholera, człowieku! – parsknął Kasper.
– Zakrztusiłeś się kawą, najdroższy? – spytałem z troską.
– Żebyś wiedział. Nie rób mi takich numerów w poniedziałek rano. Chciałem ci tylko powiedzieć, że wszystko jest już przyklepane i gotowe na nasz dwudziesty dziewiąty tydzień. Kiedy ja będę w Skagen, Josefine i dzieci pojadą z jej rodzicami do Francji. Dołączę do nich później, jak przeżyjemy nasz najwspanialszy urlop tej dekady. Kurde, będziemy imprezować jak za młodych lat!
W głosie Kaspra słychać było szczery zachwyt, który i mnie się udzielił.
– Mów za siebie, nadal jesteśmy młodzi, ale niech ci będzie.
Miałem trzydzieści osiem lat, nie czułem się jednak staro. Czasami nie mogłem uwierzyć, że czas tak szybko zleciał. Rok za rokiem. Było to jednak dobre życie. Interesy szły świetnie, utrzymywałem dobrą formę, dziewczyny chętnie się ze mną umawiały i nikt nie wymagał ode mnie powrotu do domu o konkretnej godzinie ani się nie czepiał, że za dużo pracuję.
– Czy Henrik nadal zamierza zatrzymać się w hotelu, a nie u mnie? – spytałem ironicznie o trzeciego członka naszej paczki.
Henrik był najbardziej metroseksualną osobą, jaką znałem, i w ogóle się z tym nie krył. Nikt nie szykował się tak długo jak on przed wyjściem na miasto. Ani trochę nie przejmował się przy tym swoją próżnością i muszę przyznać, że jego podejście udzielało się również innym. On także był singlem, ale jednocześnie seryjnym randkowiczem. Za każdym razem pojawiał się z jakąś nową dziewczyną uczepioną jego ramienia.
– Chyba tak. Pewnie przyjedzie ze swoją najnowszą kobietą. Jest influencerką.
– Influ… kim?
Wypiłem do końca kawę i otworzyłem iPada, żeby przejrzeć zaplanowane na dzisiaj prezentacje. Przed spotkaniem z potencjalnymi nabywcami chciałem zawsze poznać jak najwięcej szczegółów o każdym wystawionym na sprzedaż domu.
– No wiesz, osobą, która utrzymuje się z reklam w mediach społecznościowych i z prowadzenia bloga. Niektóre z nich są znane, inne niekoniecznie.
Kasper spędzał w mediach społecznościowych dużo więcej czasu niż ja. Miałem wprawdzie konta na Facebooku i LinkedIn, lecz prawie ich nie używałem. Moja asystentka w Kopenhadze aktualizowała nasze firmowe media społecznościowe i od czasu do czasu robiła trochę szumu na moich prywatnych profilach. Niemal słyszałem, jak mówi: „Phillipie, oni chcą się otrzeć o celebryckie życie, kupić marzenie, a ty jesteś uosobieniem ich fantazji”. A przecież byłem po prostu sobą, żyłem swoim życiem na swój własny sposób. Ludziom najwidoczniej się to podobało. Pozwalałem jej więc pstrykać instagramowe zdjęcia i wrzucać je na mój profil.
– Będzie niezły ubaw – odpowiedziałem, bo przebywanie z Henrikiem zawsze wiązało się z mnóstwem śmiechu. – Zaczynam urlop już w dwudziestym ósmym tygodniu i zostaję jeszcze na trzydziesty, więc przyjeżdżaj od razu, jak tylko odprawisz rodzinkę. Aha, przyszła nowa dostawa rumu.
Uwielbialiśmy rum, jeździliśmy razem na winiarskie – czy raczej rumowe – wycieczki, podczas których degustowaliśmy najbardziej wyszukane gatunki tego trunku w ich oryginalnym środowisku.
W tym roku byliśmy już na Kubie, a na przyszły rok planowaliśmy wyjazd do Duńskich Indii Zachodnich. Życie jest piękne.
– Przyjadę od razu, kiedy tylko będę mógł się wyrwać.
Wydał z siebie głośny jęk.
– Wiesz, kocham Fine, ale czasem dałbym sobie uciąć najcenniejszą część ciała, żeby tylko znowu być dziewiętnastolatkiem bez żadnych zobowiązań.
– Najcenniejszą część ciała, mówisz? – nie mogłem się powstrzymać od drwiny, kiedy gadał takie głupstwa.
– Cholera, no „jego” to nie. Będzie mi przecież potrzebny, kiedy znowu będę miał dziewiętnaście lat, prawda?
– A teraz nie jest ci potrzebny? Nie uprawiacie seksu? – Czy właśnie to próbował mi powiedzieć?
– Nie, to znaczy tak, ale niezbyt często i nigdy spontanicznie.
Jego głośne westchnienie niemal doleciało z Kopenhagi do Gammel Skagen. Właśnie dlatego nigdy się nie ożeniłem i nie miałem dzieci. Ceniłem sobie wolność. Nikt nie będzie mi mówił, jak mam żyć.
– Lepiej zdradź, co tam wymyśliłeś na nasz tydzień dwadzieścia dziewięć. Będzie w ogóle czas, żeby trochę odpocząć między imprezami?
– No pewnie. Nie planuję żadnych rozrywek w ciągu dnia. Będziesz mógł pospać, liznąć trochę słońca albo bzyknąć swoją wieczorną zdobycz, a ja chętnie sobie popatrzę – zażartował.
Dwudziesty dziewiąty tydzień miał być jedną wielką imprezą w knajpach i na domówkach. Kasper, Henrik i ja znaliśmy mnóstwo ludzi, którzy posiadali tutaj swoje wakacyjne domy, nie narzekaliśmy więc na brak zaproszeń. Ułożenie programu na ten tydzień pozostawiłem jednak Kasprowi.
– Popatrzysz sobie? Zapomnij, Kasper! – zawołałem. – No dobra, jutro wieczorem zajmę się waszymi pociechami, bo widzę, że ktoś tu potrzebuje porządnego bzykanka.
Byłem ojcem chrzestnym ich najstarszej córki i bardzo lubiłem wszystkie dziewczynki.
– Możemy się wybrać do Tivoli, zjeść w restauracji Grøften i poszaleć na kolejkach górskich, a ty i Fine będziecie mieć czas dla siebie.
– Phillipie, jesteś najlepszym kumplem na świecie. Pogadam z Fine. Trzymaj kciuki, żeby nie miała innych planów.
Kasper i Josefine byli parą od czasu studiów. Przyjaźniłem się z obojgiem i miałem nadzieję, że nie dopadł ich małżeński kryzys.
– Trzymam kciuki. Słuchaj, muszę już kończyć, za pół godziny mam pierwszą prezentację.
Miałem trochę czasu, ale musiałem jeszcze pozbierać rzeczy i dojechać na miejsce.
– Nawet nie wiesz, jak się cieszę na lato w Skagen. Cholernie się cieszę, Phillipie. Do usłyszenia.
– Ja też, bardzo.
Zakończyłem rozmowę i odetchnąłem głęboko. Tu, na północy kraju, niebo wydawało się zawieszone wyżej; ogromne przestrzenie dawały jakieś szczególne odprężenie, które wnikało w człowieka. Działałem tutaj z o wiele mniejszym pośpiechem niż w Kopenhadze, a jednak, o dziwo, udawało mi się z wszystkim zdążyć. Może powinienem się nad tym głębiej zastanowić. Ale w tej chwili naprawdę musiałem już wychodzić z domu.
2 W Danii stosuje się numerację tygodni do datowania i planowania zdarzeń.
Rozdział 2
Aalbæk, 2021
Benedicte
Zdmuchnęłam z twarzy kosmyk włosów, przykucnęłam, wsunęłam do piekarnika blachę z cynamonowymi drożdżówkami i znieruchomiałam na moment w tej pozycji, pozwalając, by zawładnęły mną wspomnienia. Miałam wrażenie, jakby ta chwila, kiedy osiadła rosa i na tarasie w Gammel Skagen spowiła nas ciemność, zdarzyła się zaledwie wczoraj. Niemal czułam zapach dzikich róż. Było to wszakże jedynie złudzenie i ucieczka przed rzeczywistością. Westchnęłam głośno i znowu dałam się ponieść wyobraźni. Klasyczny wakacyjny dom w kolorze żółtym o rzut kamieniem od plaży i szum fal łączyły się w moich myślach z muzyką, która rozbrzmiewała w letniej nocy.
Beatlesi grali w kółko te same utwory, piliśmy schłodzone różowe wino musujące. Vinnie i Malene wdały się w rozmowę z twoimi przyjaciółmi, lecz ty, podobnie jak ja, stałeś nieco z boku. Patrzyłam nieśmiało w podłogę. Czubek białej tenisówki zrobił się już czarny, więc schyliłam się, żeby zetrzeć z niego brud.
– Cześć, zatańczysz?
Zdumiona wyprostowałam się, niemal zderzając się z tobą głową.
– Ja? – Rozejrzałam się dookoła, żeby się upewnić, że mówisz właśnie do mnie.
Przyjaciółki brylowały w towarzystwie, a ja czułam się tak, jakbym była tu z nimi na doczepkę. Byliście od nas starsi, hałaśliwi, niezwykle pewni siebie i zniewalający, zwłaszcza ty. Ten nastrój nawet mi się udzielił, choć wciąż czułam się jak outsiderka.
Przypomniałam sobie tamto poczucie wyobcowania. Nie było to trudne.
Vinnie i Malene zachowywały się bardzo swobodnie. Podziwiałam je za to, że tak odważnie z wami rozmawiały, mimo że nie pochodziliście stąd. Widać było, że wszyscy faceci za nimi szaleją. Ale nie ty. Ty obserwowałeś tylko mnie – dziwne.
– Dicte, Dicte, słyszałaś, co właśnie zaproponowałam? – głos Vinnie wyrwał mnie ze snu na jawie.
– Oj nie, przepraszam.
Wstałam i uchwyciłam spojrzenie najlepszej przyjaciółki, która przyglądała się mi sponad lady. Była dzisiaj pierwszą klientką mającą ochotę na kawę i cynamonową drożdżówkę, na którą teraz będzie musiała poczekać… – spojrzałam na zegarek – …już tylko trzynaście minut.
Stara Mleczarnia pozostawała w naszych rękach od pokoleń i była dumą mojej rodziny. Była usytuowana w centrum, tuż przy głównej drodze. Przejeżdżały tędy wszystkie samochody, które zmierzały do Skagen. Dziadek ze strony mamy przejął ją od swojego ojca w tysiąc dziewięćset czterdziestym roku, a po nim moi rodzice. Dzisiaj to ja odpowiadałam za rodzinny biznes, ponieważ taty nie było już wśród nas, a mama nie dałaby rady prowadzić interesu sama. Nadal mi jednak bardzo pomagała i wciąż posiadała część udziałów w firmie. Wśród miejscowych uchodziła za najlepszego przetwórcę mleka i serowara w całej Jutlandii Północnej.
– Powtórz, proszę, co mówiłaś. Zapatrzyłam się, czy drożdżówki ładnie rosną.
Nie było to do końca kłamstwo, ale nie musiała też wiedzieć, że czasami nadal myślę o swoim wakacyjnym flircie z czasów, kiedy miałam szesnaście lat, czyli byłam strasznie młoda i niedoświadczona. Od tamtej pory minęły już całe wieki, więc dlaczego Phillip pojawił się w moich wspomnieniach akurat dzisiaj?
– I co, rosną? – Wstała zza stolika ustawionego w rogu sklepu. Urządziłyśmy tam kącik z dwoma stolikami, krzesłami i codzienną prasą, z myślą o klientach, którzy mają czas posiedzieć przy kawie, zanim wyruszą w dalszą drogę.
– Tak, wyglądają doskonale, uff, ale co właściwie chciałaś mi powiedzieć? Dobrze słyszałam, że wspominałaś coś o wodorostach? Szczerze mówiąc, nie sądzę, że powinnam sprzedawać tu sushi. Kawa, sery i sushi!
Nalałam sobie kawy i zaśmiałam się na myśl o tym dziwacznym zestawieniu. Już i tak się martwiłam, jak zostanie przyjęty mój nowy pomysł z poranną kawą i cynamonowymi drożdżówkami. Skłamałabym, mówiąc, że łatwo było prowadzić serowarnię w sennym miasteczku w Jutlandii Północnej, której największą atrakcję stanowiła miejscowość Skagen. Latem przyjeżdżało tutaj dużo turystów, lecz cały ruch koncentrował się w ciągu tych kilku tygodni w szczycie sezonu, a przecież musieliśmy z czegoś żyć także przez resztę roku.
– Nie będziesz robić sushi, tylko lody z wodorostów i soku brzozowego i sprzedawać je do eleganckich restauracji w Skagen i Aalborgu, a może nawet w Aarhus i Kopenhadze. To będzie prawdziwy hit. Widziałam w telewizji. – Vinnie aż się zająknęła z zachwytu.
Vinnie miała zdecydowanie za dużo wolnego czasu i oglądała w telewizji wszystkie możliwe programy typu „zrób to sam”. Podejmowała się dorywczo różnych drobnych prac i pomagała swojemu bratu, Vincentowi, który był właścicielem gospody i hotelu w miasteczku. Poza tym siedziała w domu. Jej mąż miał skład drewna. Zdecydowali się na bardzo tradycyjny model życia, w którym ona zajmowała się domem i dziećmi, a on ich wszystkich utrzymywał.
– Wodorosty i sok brzozowy? – zapytałam zdziwiona. – Jak to?
– Potrzebna jest oczywiście także śmietana czy to, z czego tam robisz te swoje fantastyczne lody. Listownica cukrowa i sok brzozowy służą za naturalny słodzik. Na pewno znajdziemy gdzieś informacje, jak się do tego zabrać.
Zaczęła coś pisać w telefonie, z pewnością szukając lodów z wodorostów i soku brzozowego. Zapiszczał minutnik w piekarniku, sygnalizując, że drożdżówki są już gotowe. W całym sklepie unosił się aromatyczny zapach domowych wypieków i masła.
– Dicte, wyglądają cudownie! Masz ukryte talenty.
Cynamonowe drożdżówki wyrosły na kuszące pyszności w kolorze złotego brązu. Zaburczało mi w brzuchu i pociekła mi ślinka.
– Proszę bardzo, śniadanie gotowe.
Podałam jej bułeczkę na jednym z bambusowych talerzy, które zakupiłam specjalnie w tym celu, a na drugi talerzyk nałożyłam przysmak dla siebie. Moja strategia polegała na utrzymywaniu możliwie jak najbardziej ekologicznego kierunku. Takie były aktualne trendy, a poza tym dobrze się czułam z myślą, że chronię środowisko.
– Mniam – westchnęła, a na jej letnią bluzkę posypały się okruszki. – Idealne. Jesteś gotowa na sezon, Dicte. Te kopenhaskie mieszczuchy mogą zacząć się zjeżdżać – stwierdziła w północnojutlandzkim dialekcie, zanosząc się śmiechem.
– I Niemcy, i wszyscy inni turyści – dodałam. – Drożdżówki są zjadliwe?
Patrzyłam na nią wyczekująco, ponieważ otwierałam sklep równo o siódmej, do której pozostało już tylko dziesięć minut. Modliłam się w duchu, żeby ludzie zauważyli szyld przy drodze i zajechali do mnie na poranną filiżankę świeżo parzonej kawy i wypiekane na miejscu drożdżówki.
– I to bardzo! Mogę kupić trzy na wynos? – Już stała z kartą w ręku.
– Daj spokój, nic nie płacisz.
Czułabym się źle, przyjmując pieniądze od najlepszej przyjaciółki. Zawsze mi pomagała i nie wiem, jak dałabym sobie radę bez jej wsparcia i dodatkowych rąk do pracy.
– Właśnie, że płacę. Nalegam. Kawa i trzy drożdżówki, moja droga. Nie zrobisz biznesu, rozdając wszystko za darmo – zaoponowała, rozkładając demonstracyjnie ręce.
– Dziękuję. Także za to, że chciało ci się tak wcześnie wstać z mojego powodu.
Musiała już wracać, żeby obudzić dzieci i odwieźć je do szkoły. To był ostatni tydzień nauki przed wakacjami. Kochałam jej maluchy jak własne, a ponieważ sama nie miałam dzieci, mogłam je do woli rozpieszczać. Vinnie i ja przez całe życie chodziłyśmy razem do szkoły. Najpierw do podstawówki, a potem do liceum we Frederikshavn. Trwałyśmy jedna obok drugiej w dobrych i złych chwilach, od pierwszych emocji zakochania i pierwszego złamanego serca przez zdobywanie wykształcenia, po pracę, jej małżeństwo i moje przelotne związki. Bardzo chciałam studiować na uniwersytecie w Aalborgu i zobaczyć trochę świata. Byłam jednak potrzebna rodzicom tu na miejscu i dlatego, tak jak oni, wyuczyłam się przetwórstwa mlecznego. Wszystkie związane z firmą sprawy spoczywały wyłącznie na moich barkach, ponieważ byłam ich jedynym dzieckiem. Uwielbiałam życie w miasteczku, naszą serowarnię i swoją rodzinę, lecz czasami marzenia robiły mi psikusa, porywając mnie z powrotem w tamte ciepłe dni przed dwudziestu laty, kiedy poczułam przedsmak tego, jak może wyglądać życie.
Rozdział 3
Hellerup, 2021
Phillip
– Co tam u taty? – W rozmowie z mamą zawsze przechodziłem na szwedzki.
Całe dzieciństwo i młodość mieszkaliśmy w Danii, ale kiedy brat, siostra i ja wyprowadziliśmy się z domu, rodzice wyjechali na północ do Sztokholmu, rodzinnego miasta mamy. Tata, który pochodził ze starego duńskiego rodu szlacheckiego, mógł się tam cieszyć spokojną emeryturą po życiu wypełnionym obowiązkami. Wyprowadzka dobrze im zrobiła. W końcu mogli robić dokładnie to, na co mieli ochotę. Mój brat Johan przejął rodzinny majątek na Fionii wraz z pałacem Markenslyst. Zawsze wiedzieliśmy, że to właśnie on, jako najstarszy, będzie w przyszłości zarządzać pałacem i gospodarstwem. Chociaż znałem tam wszystko od podszewki, wybrałem swoją ścieżkę kariery i odciąłem się od rodzinnej posiadłości.
–Wszystko dobrze, ale kiedy w końcu zobaczę mojego ukochanego syna? – głos mamy brzmiał lekko i żartobliwie, ale skrywała się pod nim powaga. Nie widzieliśmy się już od dawna.
– Zapraszam do Skagen. Spędzę tam trzy tygodnie, ale w dwudziestym dziewiątym tygodniu dom będzie pełen. – Uważałem, że to zły pomysł, by rodzice spędzili w Skagen ten tydzień. W trzydziestym tygodniu będzie tam jeszcze wielu turystów, ale i tak zrobi się już znacznie spokojniej, kiedy opadnie kurz po tygodniu numer dwadzieścia dziewięć.
– Porozmawiam z tatą. Przyjeżdżają też Kasper i Henrik?
Mama znała Kaspra i Henrika od czasu, kiedy chodziliśmy do zerówki. Była świadkiem naszych wybryków we wczesnych latach szkolnych. Na szczęście w szóstej klasie wszyscy trzej poszliśmy do szkoły w Herlufsholm i zniknęliśmy z pola widzenia rodziców. Wystarczyło, że zgadywała, co nam uszło na sucho pomimo surowego nadzoru nad uczniami szkoły z internatem. Uśmiechałem się pod nosem, kiedy opowiadała mi o eskapadzie mojej siostry Siv na wyspę Bali, gdzie siostra fotografowała i uprawiała jogę, a także o mojej szwagierce, żonie Johana, która była w ciąży z czwartym dzieckiem.
– Rany, co tam się dzieje! – Jasna cholera, czworo dzieci w wieku poniżej sześciu lat. Chwyciłem się za głowę, wypiłem do końca piwo, a mama kontynuowała sprawozdanie o swoich bezcennych wnukach w śpiewnym języku szwedzkim. Już dawno przestała mnie męczyć pytaniami, kiedy sam postaram się o potomka. Szczęśliwie Johan wziął sobie aż nadto poważnie do serca obowiązek zadbania o przedłużenie rodu. Głos mamy brzmiał cudownie uspokajająco i przypominał mi dzieciństwo. Nie słuchałem jej zbyt uważnie, wystarczyło po prostu od czasu do czasu przytakiwać.
***
Nareszcie urlop. Obiecałem sobie, że nie będę pracować przez całe trzy tygodnie, chyba że pojawi się jakiś palący problem w Skagen. W kopenhaskim biurze sytuacja była pod pełną kontrolą. Kiedy w pośpiechu opuszczałem stolicę, zegar wskazywał dopiero dziewiątą. Miałem przed sobą pięć godzin jazdy. Włączyłem playlistę Beatlesów i podśpiewywałem z nimi „Ob-la-di, ob-la-da”. Niestety udało mi się wyrwać na północ dopiero dzisiaj, więc teraz czułem się jak dziecko tuż przed Wigilią. W samochodowym zestawie głośnomówiącym rozległ się dźwięk telefonu.
– Cześć, kochanie, co tam? Już się za mną stęskniłeś? – odezwałem się pierwszy. Dzwonił Kasper. Często próbowaliśmy wytrącić się nawzajem z równowagi, lecz po tylu latach przyjaźni okazywało się to już niemal niewykonalne.
– Wczoraj wyszedłeś o wiele za wcześnie i było mi potem bardzo smutno – odparował.
– Na szczęście już niedługo spędzimy razem cały tydzień – przypomniałem, starając się nadać głosowi jak najbardziej uwodzicielski ton.
– Właśnie dlatego dzwonię. Fine i dziewczynki wyjeżdżają w środę w przyszłym tygodniu. Co ty na to, żebym dołączył do ciebie już wtedy? – Kasper wykazywał aż za dużą gotowość do balowania przez cały tydzień. Zastanawiałem się, czy nie powinienem zacząć się o niego martwić.
– Serdecznie zapraszam. Nie mam absolutnie żadnych planów.
W normalne dni robocze mój grafik był zawsze wypełniony co do minuty. Nie mogłem się więc doczekać chwili, kiedy nie będę musiał robić nic innego, tylko spacerować lub biegać na długie dystanse, spoglądać na morze, a wieczorem wrzucić na grill jakiś stek i poczytać książkę.
– Cudownie. Właśnie kupiłem dwie skrzynki rumu u swojego kubańskiego dostawcy. Miał też grube kubańskie cygara. Mam zabrać coś jeszcze? – zapytał.
– Nie, wystarczy, że przywieziesz siebie i dobry humor. Cholera, ale się cieszę, że będziemy tylko we trzech… sorki, no i oczywiście z tą influencerką Henrika – zaśmiałem się nieco nerwowo na myśl o towarzyszce przyjaciela, która z pewnością okaże się szaloną imprezowiczką. – Przyznaj się, nie jesteś zachwycony, że ciągnie ją ze sobą? – zapytałem.
– Niezbyt, tym bardziej że ja też będę wolny – Kasper od razu wyczuł sarkazm w moim głosie i jak zwykle czytał mi w myślach. Łatwiej się rozmawiało, gdy byliśmy tylko we trzech. Kiedy towarzyszyły nam żony albo dziewczyny, to już nie było to samo.
– Wolny od Fine czy „wolny wolny”? – Nie miałem pojęcia, jaki był układ między przyjacielem a jego żoną. Dla niektórych par to, że partner ma kogoś na boku, nie stanowiło żadnego problemu. Nie bardzo rozumiałem ideę takiego otwartego związku, bo w takim razie po jaką cholerę w ogóle ze sobą być? Niech tam ludzie sobie żyją, jak chcą, ale to nie dla mnie. Monogamia i jasne granice bardziej mnie przekonują.
– I właśnie o tym muszę pogadać z przyjaciółmi. Brakuje mi nas… jej takiej, jaka była kiedyś. – W głosie Kaspra wyczułem rezygnację. Widocznie sprawy mają się gorzej, niż sądziłem.
– Słuchaj, muszę już kończyć. Ale pogadamy o tym w przyszłym tygodniu, okej? Mamy tylko jedno życie i musimy być szczęśliwi… – To nie była rozmowa na telefon, zwłaszcza w tym hałasie.
– Ten pieprzony czas płynie za wolno – stwierdził Kasper. – Nie mogę się doczekać mojego egoistycznego urlopu w waszym towarzystwie.
– Ja też – rzuciłem i zakończyłem rozmowę.
***
Zaparkowałem przy Starej Mleczarni w Aalbæk, ostatnim miasteczku mijanym w drodze do Skagen. Przejeżdżałem tędy wielokrotnie, jadąc z Kopenhagi lub zmierzając z powrotem do stolicy. Dzisiaj postanowiłem się zatrzymać, ponieważ zauważyłem, że przy drodze pojawił się nowy szyld z napisem: „Kawa i świeże drożdżówki cynamonowe własnego wypieku”. Zaburczało mi w brzuchu. Dopiero wtedy sobie uświadomiłem, że przejechałem całą drogę z zaledwie jednym postojem na toaletę. Z głośnika dudnił utwór I Saw Her Standing There, który raptownie umilkł, kiedy zgasiłem silnik. Byłem już prawie na miejscu, lecz skusiła mnie filiżanka kawy i cynamonowa drożdżówka. Poza tym chciałem sprawdzić, co jeszcze oferuje sklep. Moje porsche 911 ledwo się zmieściło między dwoma wielkimi niemieckimi kombiakami z bagażnikami dachowymi. Porsche było w stylu vintage i miało kolor butelkowej zieleni. Jeździłem nim tylko latem. Teraz pasowało idealnie do letniego klimatu Jutlandii Północnej. W tym niewielkim nadmorskim miasteczku czuło się już wakacyjną atmosferę, a rynek wręcz tętnił życiem. Po tej samej stronie drogi znajdował się również sklep spożywczy. Postanowiłem, że później do niego wpadnę i zaopatrzę się w prowiant na najbliższe dni. Drzwi do Starej Mleczarni były otwarte, a kiedy wszedłem do środka, moją wizytę zaanonsował automatyczny dzwonek. Wnętrze nie wyglądało tak, jak je sobie wyobrażałem, patrząc z zewnątrz. Znalazłem się w lokalu, w którym na pierwszy plan wybijała się lada wystawiennicza pełna serów i innych wyrobów nabiałowych. Po przeciwnej stronie zaaranżowano przytulny kącik ze stolikami. Nigdzie nie było widać ekspedientki, skorzystałem więc z okazji i rozejrzałem się uważnie dookoła. Właścicielom tego miejsca udało się sprawić, że sklep z nabiałem, który zazwyczaj wygląda bardzo sterylnie, nabrał gościnnego i domowego charakteru.
– Już idę, proszę sekundkę poczekać – zawołał kobiecy głos z zaplecza.
– Nie ma problemu – powiedziałem. – Pooglądam sobie towar… nie spieszy mi się.
To były właśnie plusy urlopu. Czułem już, jak całe moje ciało powoli się odpręża i przygotowuje do tego, by zwolnić tempo.
Rozdział 4
Aalbæk, 2021
Benedicte
Popołudniowy ruch ustał i akurat miałam dosłownie chwilę, żeby uzupełnić towar przed przyjściem Vinnie i jej córki. Mąż Vinnie zrobił dla nas wózek do lodów przyczepiany z tyłu roweru. Wymyśliłam, że córka Vinnie wraz z przyjaciółką będą sprzedawać z niego domowe lody przez najbliższe trzy, cztery tygodnie. Produkcja lodów szła pełną parą. Liczyłyśmy na to, że uda się rozkręcić sprzedaż dzięki ustawieniu przed sklepem wózka, który zwróci uwagę klientów. Wyjęłam sporą ilość naszego niebieskiego sera pleśniowego „Błękitny Lazur”, a także łagodniejszy w smaku ser z białą pleśnią „Złoty Księżyc”. W sklepie nosiłam przepisowo fartuch i siatkę na włosy. Mama pojechała już do domu po przedpołudniowej pracy przy wyrabianiu masła i przygotowaniu sporej ilości dojrzałego sera Havarti. Z popołudniową obsługą klientów bez problemu radziłam już sobie sama. Nuciłam pod nosem, kiedy dźwięk dzwonka obwieścił przybycie klienta.
– Już idę, proszę sekundkę poczekać – zawołałam z zaplecza, zgarniając produkty, które chciałam zanieść do sklepu
– Nie ma problemu – odpowiedział męski głos. – Pooglądam sobie towar… nie spieszy mi się.
Był to największy plus obsługiwania urlopowiczów. Mieli dużo czasu.
– Znalazł pan coś dla siebie? – zapytałam uprzejmie, odkładając ser na ladę za witryną.
Mężczyzna pochylał się nad gablotą z serami i nie widziałam jego twarzy. Mimo że miał na sobie swobodny ubiór, poznałam od razu po sposobie mówienia i wyglądzie, że nie jest stąd. Nad ladą ukazał się czubek głowy z włosami w kolorze jasnego brązu, a może to ciemny blond. Nie umiałam dokładnie określić ich barwy. Taki trochę przybrudzony blond. Zamyśliłam się, obserwując nieznajomego.
– Właściwie to przyciągnął mnie szyld z informacją o kawie i cynamonowych drożdżówkach. Jadę aż z Kopenhagi i nie zatrzymywałem się nigdzie po drodze. – Wyprostował się. – Ale teraz myślę, że wezmę też ser, masło i lody z… I może także ten jogurt grecki.
Świat wokół mnie znieruchomiał.
To był on.
Phillip.
Gapiłam się na niego bez słowa.
Mój pierwszy. Nie widziałam go dwadzieścia lat. Byłam absolutnie pewna, że to on w starszym wydaniu, choć nadal równie atrakcyjny jak wtedy.
– Eee, mówi pan, cynamonowe drożdżówki i kawa. – Cholera, fuck, co powinnam powiedzieć? Zerwałam z głowy siatkę i potrząsnęłam długimi kasztanowymi włosami, które z pewnością sterczały mi teraz dziko na wszystkie strony. To i tak lepsze niż siatka na włosy. – Najmocniej przepraszam, zapomniałam schować szyld. Drożdżóweczki już się skończyły, ale mam jeszcze kawę.
Amatorka, skrzyczałam się w duchu. I w dodatku te „drożdżóweczki”. Czy profesjonalna ekspedientka mówi do klienta „drożdżóweczki”? Cholera, naprawdę dobrze wygląda. Oczywiście trochę się postarzał. Ale kto się nie postarzał? A akurat jemu jest z tym… piekielnie do twarzy. Dżinsy przylegały do jego ciała, podkreślając wąskie biodra. Przypomniały mi się stare reklamy Levi’sa z lat dziewięćdziesiątych. Ciemnozielona koszulka polo opinała ramiona i bicepsy. Bez wątpienia dbał o formę. Zaschło mi w gardle, oblizałam usta i musiałam odchrząknąć.
– Proponuję kawę na koszt firmy, a w tym czasie będzie się pan mógł spokojnie zastanowić nad zakupami – zaproponowałam i dodałam: – Jutro rano znowu będą miała świeże drożdżówki. Serdecznie zapraszam, jeżeli będzie pan miał czas.
Dziękuję ci, dobry losie. Co powinnam teraz zrobić? Tym razem to on zlustrował mnie od góry do dołu. Z zażenowaniem uświadomiłam sobie swój strój. Nikt na świecie nie wygląda dobrze w białym fartuchu i chodakach.
– Tak, dziękuję bardzo, chętnie wypiję kawę. Proszę mi powiedzieć, czy my się już kiedyś nie spotkaliśmy? Wygląda pani znajomo. – Przyglądał się mi badawczo, uśmiechając się przy tym szeroko i ukazując dołeczek w policzku. Niesamowicie cudowny dołeczek, który prześladował mnie w snach od dwóch dekad. Właśnie teraz miałam niepowtarzalną szansę powiedzieć mu, że spotkaliśmy się dwadzieścia lat temu na imprezie w Gammel Skagen. Między nami zaiskrzyło i zmyliśmy się z imprezy na wydmy. Ale oczywiście zabrakło mi odwagi.
– Nie, nie wydaje mi się. Jest pan nowy w mieście? – Odwróciłam się, żeby włączyć włoski ekspres do kawy. To Vinnie nalegała, żeby go kupić. Powiedziała, że muszę serwować porządną kawę, by klienci chcieli do mnie wracać.
– I tak, i nie. Mam letni dom w Gammel Skagen, to świeża sprawa. Co pani poleca? Szyld przy drodze naprawdę kusi.
Pochylił się w moją stronę, a wtedy podmuch wiatru z otwartych drzwi przywiał zapach jego wody po goleniu. No dobra, jeżeli kiedykolwiek wątpiłam, że istnieje coś takiego jak natychmiastowa reakcja chemiczna, teraz moje wątpliwości zniknęły. A może to działa tylko jednokierunkowo?
– Nasz niebieski ser pleśniowy „Błękitny Lazur” cieszy się dużą popularnością. Jest bardzo intensywny i smakuje niebiańsko na przypieczonym ciemnym pieczywie. Mam też dobry dojrzały Havarti.
Czekałam, co odpowie, i byłam ciekawa, czy mnie rozpoznał.
– Mogę spróbować obu? I poproszę jeszcze masło z solą z Læsø i jogurt. – Wskazał dłonią w prawo na gotowe produkty w opakowaniach.
– Oczywiście. Ile sera? – Jogurt był w kubeczkach, a masło w dwudziestogramowych opakowaniach. Zaznaczyłam nożem proponowane miejsce ukrojenia, a on potwierdził skinieniem głowy. Zdziwiło mnie, że jestem w stanie rozmawiać z nim zupełnie naturalnie, nie przyznając się, że go znam, i że nie plącze mi się język. Prowadziliśmy zwyczajową pogawędkę przy ladzie. Ile można gapić się na klienta, zanim ten uzna, że to nieuprzejme? Zauważyłam cień zarostu na policzkach i brodzie. I kilka siwych włosów, które mieszały się z ich naturalną barwą. Co jest ze mną nie tak? Dlaczego mam obsesję na punkcie jego włosów?
– Coś jeszcze? – zapytałam z profesjonalnym uśmiechem.
Chciałam, żeby on również mnie zapamiętał po dzisiejszym dniu, a może nawet wrócił tu kiedyś, chociaż mieszka w Gammel Skagen. Większość właścicieli letnich domów w Skagen nie przemieszczała się w kierunku południowym, raczej odwrotnie, ale zawsze można przecież mieć nadzieję.
– Nie, to znaczy tak, chwileczkę. Ma pani również domowe lody, prawda? – zapytał z entuzjazmem w głosie.
Wyczułam, że on także ma ochotę zostać chwilę dłużej. A może tylko bardzo chciałam, żeby tak było.
– Oczywiście. Mam małe litrowe opakowania z próbkami różnych rodzajów naszych lodów. – Nie mogłam przestać się do niego uśmiechać. Musiałam wyglądać idiotycznie, jak jakaś nastoletnia fanka.
– Świetny pomysł. W takim razie poproszę jedno opakowanie, a potem wrócę po większą porcję ulubionego smaku.
Dlaczego musi być tak cholernie miły? Byłoby mi łatwiej, gdyby zachowywał się jak gbur. Przecież sam powiedział, że tu wróci. Miałam wielką nadzieję, że mówił poważnie.
– Szanowna pani, właśnie zajechał pani powóz – skłoniła się Vinnie, wskazując ręką na wózek z baldachimem w niebiesko-białe paski.
– Sekundkę. Skończę tylko obsługiwać klienta i już idę. – Przechyliłam się przez ladę, żeby wyjrzeć przez otwarte drzwi. Phillip przesunął się na bok i podążył za moim spojrzeniem.
– Jaki piękny! – zawołał. Ucieszyła mnie jego spontaniczna reakcja.
– Chcemy sprzedawać z niego lody turystom. To nowy pomysł na przyciągnięcie większej liczby klientów do Aalbæk.
Nie mogłam się doczekać, żeby dokładniej obejrzeć wehikuł, a z drugiej strony nie miałam też ochoty wypuścić stojącego przede mną Phillipa.
– Nie wątpię, że odniesiecie wielki sukces. Któregoś dnia przyjadę na lody… Rozpuszczę też wieści w Gammel Skagen – obiecał, wskazując głową wózek.
– Dziękuję. Byłabym niezmiernie wdzięczna.
Jaki on słodki i bezpośredni. Nadal jednak nic nie zdradzało, że mnie rozpoznał. Przyjęłam zapłatę i podałam mu przez ladę brązową papierową torbę z zakupami. Jego dłoń musnęła moją, a wtedy świat zatrzymał się na ułamek sekundy. Zrobiło mi się słabo i musiałam przytrzymać się lady.
– Zmywamy się stąd?
Szeptał mi do ucha. Moje ręce oplatały jego szyję, jego dłonie spoczywały na moich biodrach. Tańczyliśmy przytuleni w letniej nocy, kołysząc się w rytm muzyki. W powietrzu unosił się uwodzicielski, rozpustny zapach słońca i młodości. Skinęłam głową.
– Chodźmy.
Ujął moją dłoń i pociągnął mnie za sobą przez dom w kierunku tylnych drzwi. Po drodze chwycił pikowany pled, dwie poduszki i butelkę różowego wina. Nikt nie zwracał na nas uwagi. Wszyscy byli pochłonięci sobą i zatopieni w euforii młodości.
– Muszę najpierw spróbować towaru, ale kto wie, czy nie wrócę po więcej – wyraźnie ze mną flirtował.
Spojrzałam na niego speszona i szybko otrząsnęłam się ze wspomnień.
– Oczywiście, serdecznie zapraszam – powiedziałam. Miałam nadzieję, że nie przesadziłam z entuzjazmem.
– Dicte, może zaczniemy od razu dzisiaj? Wiele osób chce kupić lody już teraz. – Vinnie weszła do sklepu i zatrzymała się, widząc, że nadal obsługuję klienta.
– Jasne. A dziewczynki są gotowe?
Właściwie umówiłyśmy się na jutro, ale lodów było przecież całe mnóstwo.
– Zacznijcie od razu. Wiele osób jedzie do Skagen właśnie dzisiaj, a w kolejne dni będzie ich jeszcze więcej. – Phillip jeszcze nie wyszedł. Bardzo chciałam, żeby został. – No, ja też muszę już ruszać na północ. Powodzenia ze sprzedażą. Zajrzę tu znowu któregoś dnia.
– Dziękuję, bardzo dziękuję. – Nie bardzo wiedziałam, co powiedzieć.
Proszę, wróć… wracaj codziennie… do końca mojego życia – westchnęło moje głupie serce.
Vinnie się nie odezwała. Przenosiła tylko spojrzenie ze mnie na Phillipa i odwrotnie, a potem podążyła za nim wzrokiem i obserwowała, jak idzie do samochodu.
– Kto… to… był? – Powachlowała dłonią przed twarzą. – Zrobiło się tutaj jakoś gorąco, nie uważasz? Kurczę, ale ciacho. Co za tyłek!
– To pewnie początki klimakterium – rzuciłam sarkastycznie.
– Mam trzydzieści sześć, a nie czterdzieści sześć lat, ale ty – wycelowała we mnie palec – flirtowałaś sobie na potęgę z tym przystojnym DILF-em.
– DILF-em? – Nie znałam tego słowa.
– Dad, I’d like to fuck – wyjaśniła, śmiejąc się gromko.
– O nie! Na pewno jest żonaty i ma dzieci, tacy faceci nie są przecież singlami – jęknęłam zrezygnowana.
– Miał obrączkę? – Vinnie wskazała na swój serdeczny palec.
– Nie, ale można być żonatym i nie nosić obrączki.
Targały mną rozmaite uczucia. Nie wiedziałam, co ze sobą począć.
– To on – wyszeptałam.
– Jaki on? – Vinnie weszła za ladę i myła sobie ręce w umywalce.
– On, z tamtego lata…
– Ten on? – zapytała, wpatrując się we mnie uważnie.
– Tak, ten on. – Podeszłam do niej i również umyłam ręce.
– Dlaczego mu nie powiedziałaś? – Vinnie zrobiła zdziwioną minę.
– Bo zrobiłoby się niezręcznie, jeżeli on mnie nie pamięta. Był moim pierwszym, ale ja nie byłam przecież jego pierwszą. A potem już nigdy się ze mną nie skontaktował.
Rozdział 5
Aalbæk, 2021
Phillip
To była ona.
Włączyłem silnik, lecz na razie tylko siedziałem za kierownicą, żeby ochłonąć przed dalszą drogą.
Benedicte – smakowałem jej imię. Przyjaciółka nazwała ją Dicte i to odblokowało wspomnienia. Od początku wydawała mi się znajoma. Nawiązaliśmy kontakt wzrokowy, ale oczywiście ja, dureń, nie potrafiłem jej nigdzie umiejscowić. Czyżby była tu przez wszystkie te lata? Tamte wakacje, kiedy zdałem maturę, miały w sobie coś szczególnego. Imprezowaliśmy na całego, piliśmy i wyrywaliśmy dziewczyny. W ogóle nie myśleliśmy o czekającym nas po wakacjach codziennym życiu. Zawstydziłem się na wspomnienie mojego młodego ja.
Z okna samochodu widziałem, jak wynoszą z przyjaciółką opakowania lodów. Zdjęła już biały fartuch i teraz miała na sobie dżinsy i obcisłą białą koszulkę. Sterylny ubiór sklepowy ukrywał jej kobiece kształty. Zlustrowałem ją wzrokiem, kiedy nachyliła się, żeby ułożyć lody. Dżinsy opinały się na jej pięknym tyłeczku. Znowu przełknąłem ślinę. Naprawdę minęło aż dwadzieścia lat? Co ja, do cholery, robiłem przez cały ten czas?
Znaleźliśmy zagłębienie w wydmach w pewnej odległości od domu. Dobiegały stamtąd jeszcze ciche dźwięki muzyki. W miejscu, w którym się zatrzymaliśmy, byliśmy jednak bliżej szumu morza i ciszy. Puściłem jej dłoń, żeby rozłożyć pled. Miała wtedy krótsze włosy, lecz jej oczy w ogóle się nie zmieniły – są uśmiechnięte i wyraźnie zielone. Z jakiegoś powodu nie całowaliśmy się na parkiecie. Tańczyliśmy, trzymaliśmy się za ręce, piliśmy ze znajomymi, ale się nie całowaliśmy.
– Proszę, usiądź. Zapomniałem o kieliszkach – przeprosiłem, poklepując pled obok siebie. Usiadła, pozostawiając między nami wolną przestrzeń. Czyżby była zdenerwowana?
Wrzuciłem bieg i włączyłem kierunkowskaz. Zanim moje porsche wjechało na rondo za sklepem, spojrzałem jeszcze w lusterko wsteczne. Patrzyła w moją stronę.
***
– Na zdrowie! Za nasz imprezowy tydzień i za to, żeby „wszystko, co wydarzy się w Skagen, zostało w Skagen”. – Kasper nalał do szklanek rumu Bãvaro Brulée.
– Z Dominikany, mówisz? – Pokręciłem złotobrunatnym płynem w szklance. – Pachnie jak deser – stwierdziłem.
– Deser jest niepotrzebny, wystarczy ten trunek. Sam sprawdź.
Podniosłem szklankę do ust i skosztowałem rumu, który najpierw zaatakował moje kubki smakowe, żeby po chwili zapiec przyjemnie w przełyku, pozostawiając w ustach smak crème brûlée, palm i letniego wieczoru. Otoczeni kubańskimi rytmami siedzieliśmy na tarasie, na którym do późnych godzin wieczornych było jasno. Grillowaliśmy steki i popijaliśmy je włoskim barolo. Teraz rozkoszowaliśmy się rumem i kubańskimi cygarami. Normalnie nie paliłem, lecz dobre cygaro do złotego drinka stanowiło moją guilty pleasure, na którą sobie od czasu do czasu pozwalałem.
– Mówisz, że wszystko, co wydarzy się w Skagen, pozostanie w Skagen. Rozstajecie się? – Rozmawialiśmy ze sobą szczerze i otwarcie.
Kasper zaśmiał się nerwowo i opróżnił szklankę. Nalał sobie kolejną porcję i dolał też do mojej.
– Nie wiem, problem w tym, że w życiu chodzi chyba o coś więcej – rozłożył ręce.
– Więcej seksu i zabawy, czy czego? – usiłowałem dociec, czego mu brakuje w związku z Josefine.
– Chyba wszystkiego. Spontaniczności. Rżnięcia na kuchennym stole albo seksu przez całą noc bez zastanawiania się, jakie mamy plany na jutro czy obudzą się dzieci albo… Zawsze znajdzie się jakaś pieprzona wymówka. – Sfrustrowany opadł z powrotem na krzesło. – Zazdroszczę ci. Możesz się bzykać, kiedy chcesz, z kim chcesz i gdzie, kurde, chcesz.
– Tak łatwo znowu nie jest – zaoponowałem, choć musiałem przyznać, że najczęściej rzeczywiście nie było z tym problemu. Miałem zdrowe libido i lubiłem związki bez zobowiązań. Było to dla mnie równie ważne jak dbanie o formę fizyczną. Zawsze przestrzegałem jednak wyraźnych granic w związku.
Posłał mi znaczące spojrzenie. Wyciągnąłem przed siebie ręce w obronnym geście.
– Nie zliczę, ile razy musiałem spać z poduszką na głowie, żeby w ogóle zasnąć przez te twoje porykiwania. Strasznie głośno stękasz podczas seksu – Kasper drażnił się ze mną, przewracając oczami.
– Jeden jedyny raz. Naprawdę przesadzasz. Przecież przeprosiłem, a one były takie napalone i mogły to robić bez końca.
Muzyka zmieniła się i zabrzmiał utwór Chan Chan. Przypomniałem sobie tamtą dziką noc na Kubie.
– Ani słowa więcej – zatkał uszy.
Mieliśmy osobne pokoje, ale ściany w zabytkowym hotelu w Hawanie były cienkie jak papier, a i ja też za bardzo się nie hamowałem. Dwie amerykańskie ślicznotki z klubu salsy dały mi wyraźnie do zrozumienia, że tego wieczoru szukają przygody. Byłem napalony i gotowy na wszystko. Robiliśmy to przez całą noc, a nad ranem zapadliśmy w sen w spoconej plątaninie rąk i nóg. Mój penis drgnął na to wspomnienie.
– Poza tym nie stękam, wypraszam sobie – zaprotestowałem.
– Chrum, chrum! – Rzucił we mnie poduszką. – Postanowiłem, że tego lata się zabawię. Zobaczymy, czy moje małżeństwo to wytrzyma, czy się rozleci – przytaknął swoim słowom ruchem głowy.
– Uzgodniliście to? – Martwiło mnie, że chce tak głupio narażać swój związek z Josefine.
– Nie. To znaczy tak. Nie jakoś konkretnie, ale przyznaliśmy, że oboje doszliśmy do ściany. Musimy pomyśleć, czego tak naprawdę chcemy. To przecież poważna decyzja, no i są dzieci… A jeśli potrzebuję tylko trochę podupczyć na boku? I ona tak samo?
– Według mnie to bardziej skomplikowane, jeżeli wyraźnie nie zgodziliście się na skoki w bok.
Kiedy ludzie zaczynają się bawić w takie rzeczy, muszą mieć ustalone zasady gry.
– Po prostu mnie wspieraj i rób to, w czym jesteś najlepszy. – Kasper spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem.
– Czyli co? Sprzedawanie domów? A może chcesz się ze mną kochać? To twój sposób na kryzys wieku średniego? – Najlepiej po prostu zbyć go żartem.
– Flirtuj i załatwiaj panie. Przecież dobrze wiesz, że jesteś w tym mistrzem.
Naprawdę tak myślał. Nie żartował. To jakieś szaleństwo.
– Mam być twoim alfonsem? No, nie wiem, czy uda mi się zarobić na tobie dobrą kasę. – Podrapałem się po brodzie.
– Kurde, nie o to chodzi. Nie chcę być żigolakiem, ale po prostu coś powiesz… – Przez chwilę wyglądał tak, jakby naprawdę rozważał ten pomysł.
– Jasna cholera, jesteś nienormalny! Nie mogę być szanowanym w miasteczku agentem nieruchomości i jednocześnie alfonsem. – Rzuciłem w niego solonym orzeszkiem.
– „Szanowany” i „agent nieruchomości” to słowa, które się wzajemnie wykluczają – odparował, rzucając oliwką, którą złapałem ustami.
– Chcesz sobie poszukać innego noclegu?
– Ha, ha, ha. Jutro wieczorem zaczyna się misja „dupczący urlop Kaspra”, jesteś gotowy?
Oparł się o stół i spojrzał mi głęboko w oczy.
– Chyba nigdy nie będę na to gotowy. Ale w takim razie musisz ze mną pojechać do Aalbæk – zaproponowałem.
– Po co? – Nie wydawał się szczególnie zachwycony tym pomysłem.
– Kupimy lody i popatrzymy na laski, a konkretnie na jedną.
Od naszego spotkania w sklepie w ubiegły piątek nie mogłem przestać myśleć o Benedicte. Dziwiłem się, że udało mi się powstrzymać i nie wróciłem tam już na drugi dzień na kawę i świeże cynamonki, którymi mnie kusiła. Ale często myślałem o tamtym lecie, a także o całym swoim życiu. To było przecież tylko przelotne spotkanie dwojga młodych ludzi, którzy ani się nie znali, ani niczego sobie nie obiecywali. To chyba normalne, że od czasu do czasu wracają wspomnienia?
– Wydaje mi się, że bardzo chcesz mi coś opowiedzieć. Wal śmiało. – Znałem go jak własną kieszeń, a on znał mnie.
– Pamiętasz tamto lato, kiedy zdaliśmy maturę i wynajęliśmy tutaj dom? – Nadeszła godzina prawdy. Wziąłem głęboki oddech.
Skinął głową, a na jego twarzy pojawiło się niejakie zainteresowanie.
– Ostatniego wieczoru urządziliśmy imprezę, na którą przyprowadziliście z Henrikiem kilka miejscowych dziewczyn – kontynuowałem.
– Zniknąłeś z jedną nich. To ona? Odnalazłeś ją? Cholera, tak, wpadłeś po uszy! – śmiał się tak, że po policzkach ciekły mu łzy. – Ten dzień musiał wreszcie nadejść.
– Pracuje w sklepie z nabiałem. Jestem prawie pewien, że to ona. Tylko, na miłość boską, nic nie mów. Chcę ją po prostu jeszcze raz zobaczyć i przekonać się, czy mam rację.
Chociaż lubiliśmy się przekomarzać, wiedziałem, że zawsze będzie wobec mnie lojalny.
***
– Co cię kręci podczas seksu? – Kasper rozparł się nonszalancko na siedzeniu i wyglądał przez okno.
– Co to, do cholery, za pytanie? Przez ciebie będziemy mieć wypadek – aż się zakrztusiłem. – Skąd ci to przyszło do głowy?
– Po prostu czytałem artykuł o strefach erogennych u mężczyzn. Jest ich dużo więcej niż tylko penis. Spokojnie, nie będziemy mieć wypadku, co najwyżej wjedziesz w pole – wskazał ruchem głowy widok za oknem.
Droga z Gammel Skagen biegła prosto przez krajobraz wyłaniających się w oddali kęp wydmuchrzycy i niewielkich wydm.
– Fine nigdy by się nie zgodziła, żeby mnie dotykać w sposób, jaki opisują w tym artykule – kontynuował, włączając muzykę.
– A próbowaliście w ogóle trochę eksperymentować czy to ty z góry zakładasz, że nie będzie chciała? – Powoli docierało do mnie, że Kasper i Josefine naprawdę oddalili się od siebie.
– Uprawiamy tylko zupełnie zwyczajny seks w pozycji na misjonarza raz w miesiącu albo i rzadziej – znowu wyczułem w jego głosie rezygnację.
– Cholera, bardzo mi przykro. Ale czy naprawdę sądzisz, że chodzenie do łóżka z kim popadnie rozwiąże wasz problem?
Według mnie powinni najpierw szczerze ze sobą porozmawiać, a dopiero potem podjąć decyzję, czy zaczynają od nowa razem albo osobno.
– Nie próbuj mnie od tego odwieść. Muszę zapomnieć i znowu stać się sobą. Jako mój przyjaciel powinieneś mnie, do cholery, wspierać.
– I wspieram. Po prostu nie chcę, żebyś zrobił coś, czego będziesz potem żałował.
Oślepiało mnie słońce, więc wyjąłem ciemne okulary.
– A ty nigdy niczego nie żałowałeś? – skontrował.
– Przez cały pieprzony czas czegoś żałuję, więc na mnie nie patrz – przyznałem cicho.
– Fakt. Zazdroszczę ci wolności i tego, że nikomu z niczego nie musisz się tłumaczyć. Coś mi jednak mówi, że niedługo zajrzysz w oczy grzechom z przeszłości – w głosie Kaspra słychać było lekką przekorę.
– Po prostu coś mnie do niej ciągnie.
Czasami nachodziło mnie wspomnienie naszej wspólnej nocy przed wielu, wielu laty. Teraz miałem wreszcie możliwość zakończyć tę sprawę.
– Chcesz ją zaliczyć? – Kasprowi zaczynało naprawdę odbijać.
– Gadasz, jakbyś miał osiemnaście lat. Po prostu chcę ją poznać i chwilę z nią porozmawiać – wzruszyłem ramionami. Mijaliśmy właśnie drogowskaz na Kandestederne i Råbjerg Mile. – Była między nami jakaś chemia. Miałem ochotę zostać dłużej w tym jej sklepie.
– Już nie mogę się doczekać, by ujrzeć tę twoją królową serów – zaśmiał się Kasper.
– Moją królową serów? Nie nazywaj jej tak!
Przeraziłem się na myśl o tym, co może palnąć.
– A jak mam ją nazywać? Królową lodu? – Wybuchnął śmiechem, a wtedy ja również nie mogłem powstrzymać uśmiechu.
– Może po prostu w ogóle jej nie nazywaj. Ona nie wie, że ja to ja i że ją pamiętam. Chcemy tylko kupić lody – wyjaśniłem, chociaż doskonale wiedziałem, że nie chodzi tylko o lody. Chodzi o przeszłość, która spotkała się z teraźniejszością i wybiegała w przyszłość.
– Boże, jesteś największym nudziarzem, jakiego znam. Zaczęła się zabawa, więc wskakuj do tego pociągu, stary druhu, bo nasza balanga potrwa jeszcze grubo ponad tydzień.
– Albo jeden z nas padnie na zawał… Nie mamy już osiemnastu lat – ironizowałem.
Przed nabiałowym nie było już wolnych miejsc. Musiałem zaparkować na parkingu sklepu spożywczego. Wszędzie roiło się od turystów i samochodów. Trwał wprawdzie dopiero dwudziesty ósmy tydzień, ale zaczęły się już szkolne wakacje. Pogoda dopisała. Może nie było tak gorąco jak na południu Hiszpanii, ale i tak mieliśmy piękne duńskie lato.
– To tam? Straszny ruch przy tym wózku z lodami. – Kasper machnął ręką w kierunku tego, co, jak już wiedziałem, było jej nową inwestycją.
– Dokładnie tam. – Zatrzasnąłem za sobą drzwi, a moje serce podskoczyło. Spociły mi się dłonie, więc wytarłem je w spodenki w kolorze piaskowym.
– To ta z kitką? – wskazał ruchem brody na wózek w biało-niebieskie paski.
Z miejsca, w którym staliśmy, widziałem trzy osoby serwujące lody zadowolonym turystom. Benedicte miała na sobie letnią sukienkę w słonecznym kolorze. Związane w kitkę włosy podskakiwały przy każdym ruchu.
– Tak, to ona – potwierdziłem, przeczesując włosy dłonią nerwowym gestem. Podeszliśmy bliżej i ustawiliśmy się na końcu kolejki.
– Niezły tłum. – Kasper obserwował całą scenę, przygryzając końcówkę oprawki okularów słonecznych.
– Mają naprawdę smaczne lody, ale myślę, że to ten wózek tak przyciąga ludzi.
Spojrzałem na Benedicte, która uśmiechała się, rozmawiając z klientami. Dzięki długiej kolejce mogłem jej się przyglądać z pewnej odległości. Była w swoim żywiole i zachowywała się niezwykle naturalnie. Czułem, jakbym ją znał, a przecież nic o niej nie wiedziałem. Jak ułożyło się jej życie? Czy miała męża i dzieci? Czy była szczęśliwa? Gdyby ktoś zrobił mi teraz zdjęcie, zobaczyłby na nim mój głupawy uśmieszek od ucha do ucha.
– Dzień dobry, co dla państwa? – Byliśmy następni, a ja celowo pokierowałem nas w stronę kolejki, którą obsługiwała Benedicte. Czyściła łyżkę do lodów zwrócona do nas bokiem, więc jeszcze nie zauważyła, że to ja, jeśli w ogóle była szansa, że rozpozna mnie z tamtej wizyty. Zwlekałem z odpowiedzią, czekając, aż podniesie wzrok. Liczyłem na pozytywną reakcję.
– O, dzień dobry, to pan. – Głos brzmiał neutralnie, ale uśmiechała się i jeżeli się nie myliłem, lekko drgnęły jej powieki. – Rozumiem, że lody smakowały.
– Tak, były pyszne, dlatego wróciłem po więcej – potwierdziłem, nie patrząc na lody, lecz na nią.
– A przy okazji chcieliśmy zapytać, czy nie miałaby pani ochoty wpaść dzisiaj wieczorem na małe przyjęcie u Phillipa? – Kasper poklepał mnie po plecach. Odwróciłem się w jego stronę.
– Na przyjęcie? – Rzuciłem mu spojrzenie z rodzaju „what the fuck?”.
– Dzisiaj? Niestety nie dam rady, jutro czeka mnie ciężki dzień w pracy – wyjaśniła z profesjonalnym uśmiechem. – Ale może mają panowie ochotę spróbować moich nowych specjałów, dzika malina z czarnym bzem? Słodzone naturalnym sokiem brzozowym i listownicą cukrową.
– Nikogo tutaj nie znamy, a chcielibyśmy spędzić miło urlop, prawda, Phillipie? – Kasper znowu poklepał mnie po ramieniu.
Była naturalnie piękna. Dosłownie zaniemówiłem. Przyjaciel organizował właśnie imprezę dzisiaj wieczorem u mnie w domu.
– Piękna Lodowa Pani, byłby to dla nas ogromny zaszczyt, gdyby dotrzymała nam pani towarzystwa na tarasie przy lampce szampana i ogonach homarców dziś wieczorem o godzinie ósmej. Proszę również zaprosić koleżanki. – Kasper uruchomił cały swój czar.
Poczułem zażenowanie. Zdecydowanie przeginał. Nie pozostawało mi nic innego, jak tylko się uśmiechnąć, przytakując tej propozycji. Zazwyczaj zachowywał się z nieco większą rezerwą. Najwyraźniej potrzebował swobodnej letniej atmosfery, żeby poczuć, że życie to nie dopust Boży. Owszem, lubiłem Josefine, ale to przede wszystkim on był moim przyjacielem.
Benedicte przygotowała dla nas dwa kubeczki z różnymi smakami lodów do spróbowania i podała je ponad ladą wózka.
– Jak można odmówić tak uprzejmemu zaproszeniu? – odpowiedziała za nie obie przyjaciółka Benedicte, kładąc dłoń na ramieniu koleżanki.
– Nie będę mogła długo zostać – zastrzegła Benedicte. Spojrzała na Kaspra, ponieważ to on je zapraszał, ale jej oczy odnalazły również moje. Utrzymaliśmy kontakt przez sekundę lub dwie. – Co mamy przynieść?
Zanim zdążyłem odpowiedzieć, Kasper już mnie uprzedził:
– Tylko siebie i dobry humor.
Stałem z ustami rozdziawionymi jak u gupika. Otwierałem je i zamykałem, aż wreszcie udało mi się wymamrotać, po co przyjechaliśmy do miasteczka.
– Czy dostaniemy u pani lody w litrowych opakowaniach? – przerwałem flirt najlepszego kumpla z obiektem mojego młodzieńczego romansu.
– Zapraszam do sklepu. Duże opakowania trzymamy w środku.
Podążyliśmy dwa kroki za Benedicte. Lekki podmuch wiatru podwiał jej sukienkę – nie jakoś nieprzyzwoicie wysoko, jednak na tyle, żeby mignęła mi jej opalona skóra. To wystarczyło, by ten idiota w moich spodniach drgnął. Jęknąłem pod nosem. Naprawdę wystarczy widok zgrabnej kobiecej łydki, żeby natychmiast mi stanął?
Rozdział 6